Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników
Eileen Wilde
AutorWiadomość
| kwiecień - data dowolna
Tego dnia zmęczenie odbijało się na wyżłobionym zmarszczkami obliczu pani Bagshot. Siedząc w wielkim fotelu z ułożonym na kolanach, białym kotem, zawiesiła spojrzenie w przestrzeni; trzymała w dłoni filiżankę herbaty, ale nigdy nie uniosła jej wystarczająco wysoko, aby wziąć łyk ciepłego napoju.
Gdy do salonu kwatery weszła Eileen, twarz Bathildy rozjaśniła się w uśmiechu. Starsza kobieta skinęła na powitanie głową, a następnie wskazała dłonią kanapę, zachęcając rozmówczynię, aby na niej spoczęła.
- Herbatki, kochana? - spytała z dużą dozą życzliwości, a potem, nie czekając na odzew, machnęła różdżką; stojący do tej pory na stoliku imbryk wniósł się i wypełnił porcelanowe naczynie przysługujące pannie Wilde.
Bathilda na chwilę zamilkła, jej uśmiech stał się odrobinę smutniejszy.
- Cieszę się, moja droga Eileen, że zechciałaś podjąć się Próby - zaczęła, wreszcie upijając łyk herbaty; zrobiwszy to, skrzywiła się ledwo zauważalnie i po raz kolejny sięgnęła po różdżkę. Zaraz w jej kierunku zaczęła lewitować kostka cukru, która z cichym pluskiem zanurzyła się w zbyt gorzkiej herbacie. - Wykazujesz się tym samym wielką odwagą. Nie mam wątpliwości, że twoje intencje są nieskazitelne, a twe serce rwie się do walki, lecz... patrząc na ciebie czuję, że nie jesteś jeszcze gotowa. Ale nie traktuj tego jako ujmę, ujmą to nie jest; dostrzegam w tobie mnogość talentów, z których wszystkie mogą przysłużyć się rozwojowi Zakonu. Masz doświadczenie z zielarstwem, prawda? Możesz połączyć ten talent z subtelną nutą alchemii i zapewnić swoim współtowarzyszom eliksiry, które pomogą wam w boju. Nie mogę odmówić ci talentu do transmutacji. Jesteś animagiem, rozpościerasz skrzydła jako drapieżna kania. Lecz brakuje ci praktyki w boju, nabądź ją, a nic nie stanie na przeszkodzie twojemu dołączeniu do Gwardii. Spędź czas oczekiwań na treningu zaklęć ofensywnych i defensywnych, sprawdź się, jak działasz w chwilach kryzysu, przetestuj własne granice i przełam je, przełam siebie, bo w trakcie walki musisz być niepowstrzymana. Pamiętaj, że gdy zostaniesz Gwardzistką, twój błąd może nie tylko odebrać ci życie, ale odebrać je także twoim przyjaciołom, zaprzepaścić szanse na powodzenie sprawy. Musisz być pewna, że tego pragniesz, musisz być pewna, że jesteś na to gotowa i że nic nie powstrzyma cię przed ostatecznym poświęceniem.
Przerwała na chwilę, uniosła wyżej kąciki ust, a w jej oczach zalśniła troska.
- Udoskonal swoje umiejętności walki i, jeżeli nie zmienisz zdania, znajdź mnie i poinformuj, że jesteś gotowa do przystąpienia do Próby. Będę na ciebie czekać, Eileen.
| Eileen - aby móc przystąpić do Próby Zakonnika, musisz zdobyć doświadczenie w walce: w tym celu weź udział w jednym zagrażającym życiu wydarzeniu Zakonu Feniksa oraz rozegraj jeden pełny wątek uwzględniający naukę walki z bardziej wykwalifikowanym Zakonnikiem.
Tego dnia zmęczenie odbijało się na wyżłobionym zmarszczkami obliczu pani Bagshot. Siedząc w wielkim fotelu z ułożonym na kolanach, białym kotem, zawiesiła spojrzenie w przestrzeni; trzymała w dłoni filiżankę herbaty, ale nigdy nie uniosła jej wystarczająco wysoko, aby wziąć łyk ciepłego napoju.
Gdy do salonu kwatery weszła Eileen, twarz Bathildy rozjaśniła się w uśmiechu. Starsza kobieta skinęła na powitanie głową, a następnie wskazała dłonią kanapę, zachęcając rozmówczynię, aby na niej spoczęła.
- Herbatki, kochana? - spytała z dużą dozą życzliwości, a potem, nie czekając na odzew, machnęła różdżką; stojący do tej pory na stoliku imbryk wniósł się i wypełnił porcelanowe naczynie przysługujące pannie Wilde.
Bathilda na chwilę zamilkła, jej uśmiech stał się odrobinę smutniejszy.
- Cieszę się, moja droga Eileen, że zechciałaś podjąć się Próby - zaczęła, wreszcie upijając łyk herbaty; zrobiwszy to, skrzywiła się ledwo zauważalnie i po raz kolejny sięgnęła po różdżkę. Zaraz w jej kierunku zaczęła lewitować kostka cukru, która z cichym pluskiem zanurzyła się w zbyt gorzkiej herbacie. - Wykazujesz się tym samym wielką odwagą. Nie mam wątpliwości, że twoje intencje są nieskazitelne, a twe serce rwie się do walki, lecz... patrząc na ciebie czuję, że nie jesteś jeszcze gotowa. Ale nie traktuj tego jako ujmę, ujmą to nie jest; dostrzegam w tobie mnogość talentów, z których wszystkie mogą przysłużyć się rozwojowi Zakonu. Masz doświadczenie z zielarstwem, prawda? Możesz połączyć ten talent z subtelną nutą alchemii i zapewnić swoim współtowarzyszom eliksiry, które pomogą wam w boju. Nie mogę odmówić ci talentu do transmutacji. Jesteś animagiem, rozpościerasz skrzydła jako drapieżna kania. Lecz brakuje ci praktyki w boju, nabądź ją, a nic nie stanie na przeszkodzie twojemu dołączeniu do Gwardii. Spędź czas oczekiwań na treningu zaklęć ofensywnych i defensywnych, sprawdź się, jak działasz w chwilach kryzysu, przetestuj własne granice i przełam je, przełam siebie, bo w trakcie walki musisz być niepowstrzymana. Pamiętaj, że gdy zostaniesz Gwardzistką, twój błąd może nie tylko odebrać ci życie, ale odebrać je także twoim przyjaciołom, zaprzepaścić szanse na powodzenie sprawy. Musisz być pewna, że tego pragniesz, musisz być pewna, że jesteś na to gotowa i że nic nie powstrzyma cię przed ostatecznym poświęceniem.
Przerwała na chwilę, uniosła wyżej kąciki ust, a w jej oczach zalśniła troska.
- Udoskonal swoje umiejętności walki i, jeżeli nie zmienisz zdania, znajdź mnie i poinformuj, że jesteś gotowa do przystąpienia do Próby. Będę na ciebie czekać, Eileen.
| Eileen - aby móc przystąpić do Próby Zakonnika, musisz zdobyć doświadczenie w walce: w tym celu weź udział w jednym zagrażającym życiu wydarzeniu Zakonu Feniksa oraz rozegraj jeden pełny wątek uwzględniający naukę walki z bardziej wykwalifikowanym Zakonnikiem.
Decyzja była ostateczna. Nie podjęta z dnia na dzień, nie podjęta nawet pod wpływem emocji (choć te na pewno miały w tym swój udział). Nie miała też egoistycznych pobudek, dokładnie rozpatrzyła wszystkie swoje możliwości, swoje relacje z rodziną i… i porzuciła możliwość zbudowania czegoś trwałego z mężczyzną, którego kochała już od dawna. Wymusiła na sobie animagiczną zmianę, zaczęła od początku układać spis priorytetów. Paliła za sobą mosty (nie wszystkie? miłości spalić się nie da) świadomie. Bolało, oczywiście, ale przecież to musiało boleć.
I w ten sposób sama stworzyła widok tylko na horyzont przed sobą. Nie oglądała się już za siebie, nie oczekiwała, że ktoś w razie upadku podeprze ją od tyłu. Parła do przodu. Uparcie i ze świadomością konsekwencji.
Mimo to wciąż coś podpowiadało jej, że skoki, które wykonywała we własnym życiu, samodzielne, będą niczym w porównaniu do tego ostatecznego. Nie miała pojęcia, jak to będzie wyglądać, ale coś, cholera, mówiło jej, że nie bez powodu na twarzy pani profesor, gdy opowiadała o próbie w tamtą noc, pojawiły się zmarszczki smutku. Nie bez powodu mówiła wtedy o tym z tak widocznym zatroskaniem na twarzy. Nie bez powodu.
Drzwi skrzypnęły delikatnie, gdy je zamykała, powoli, jakby z ociąganiem zdejmując z siebie swój płaszcz. Teleportowała się do chaty wprost z Zakazanego Lasu, pod wieczór, gdy jej godziny pracy zostały wypełnione do końca obowiązkami. Pachniała igliwiem i mokrą ziemią, a włosy, mimo że splecione były w warkocz i zawinięte w zgrabny kok, wciąż nosiły ślady roztargnienia. Chwilę stała tak w korytarzu, zastanawiając się sam Merlin wie nad czym, aż w końcu zdecydowała się, żeby przekroczyć próg salonu. Na jej wargach zatańczył uśmiech, gdy pani Bagshot zaprosiła ją do środka. Biały kot nie umknął jej uwadze. Wciąż nie lubiła przedstawicieli tego gatunku. Usiadła na wskazanym miejscu, nie będąc pewną, czy może sobie pozwolić na herbatę – nie ze względu na poczucie skromności, a raczej na fakt, że trudno było jej powstrzymać drżenie dłoni. Stres mieszał w jej zakończeniach nerwowych, ale dlaczego? Przecież wszystko sobie wyjaśniła.
Wzrokiem popłynęła za samo obsługującym się imbrykiem, ale to trwało tylko krótki moment. Zaraz potem spojrzenie jej błękitno-szarych oczu spoczęło na twarzy kobiety. I… wszystko puściło. Nagle, w jednej chwili. Słuchała, pochłaniając słowa co do joty.
Bathilda Bagshot czytała z niej jak z otwartej księgi. Wiedziała, że podjęła się wyzwania zmiany swojej ani magicznej formy, wiedziała, że świetnie znała się na zielarstwie. Przełknęła ślinę, w głowie przebrnęła jej zbrojna kawalkada ambicji i planów. W Hogwarcie, kiedy jeszcze się uczyła, nie zwracała zbytniej uwagi na eliksiry; nie zapierało jej tchu piersiach, kiedy wielobarwny płyn bulgotał w kociołku, nie przejmowała się, kiedy niemal instynktownie dobierała roślinne ingrediencje, zastanawiając się tylko przy tych zwierzęcych. Powinna to wykorzystać, odświeżyć wiedzę na temat alchemii, być może odkurzyć stare książki w rodzinnym domu, odszukać receptury, które pomogą nie tylko jej, a całemu Zakonowi.
Delikatnie przytakiwała, zgadzając się na postawione przez profesor warunki. Była zdeterminowana, ale z niczym nie chciała się spieszyć. Poprosi kogoś o pomoc, po raz kolejny przebrnie przez granice. Bo mogła być lepsza. Miała możliwości, by nadrobić czas stracony na płaczu po utracie siostry, by polepszyć zaniedbane talenty.
- Dziękuję za wiarę, pani profesor – uśmiechnęła się do kobiety niezbyt szeroko, choć wciąż nad wyraz szczerze. Pewność wykonanego przez siebie kroku stała się pewnością niepodważalną.
Siedziała tak jeszcze przez kilka chwil, układając sobie w głowie to, co usłyszała. Potem pożegnała się z panią Bagshot i ruszyła do wyjścia, gdzie na wieszaku wisiał jej płaszcz. Nie spieszyła się. Wyszła dopiero po wzięciu głębokiego oddechu. To był dopiero początek.
| zt
I w ten sposób sama stworzyła widok tylko na horyzont przed sobą. Nie oglądała się już za siebie, nie oczekiwała, że ktoś w razie upadku podeprze ją od tyłu. Parła do przodu. Uparcie i ze świadomością konsekwencji.
Mimo to wciąż coś podpowiadało jej, że skoki, które wykonywała we własnym życiu, samodzielne, będą niczym w porównaniu do tego ostatecznego. Nie miała pojęcia, jak to będzie wyglądać, ale coś, cholera, mówiło jej, że nie bez powodu na twarzy pani profesor, gdy opowiadała o próbie w tamtą noc, pojawiły się zmarszczki smutku. Nie bez powodu mówiła wtedy o tym z tak widocznym zatroskaniem na twarzy. Nie bez powodu.
Drzwi skrzypnęły delikatnie, gdy je zamykała, powoli, jakby z ociąganiem zdejmując z siebie swój płaszcz. Teleportowała się do chaty wprost z Zakazanego Lasu, pod wieczór, gdy jej godziny pracy zostały wypełnione do końca obowiązkami. Pachniała igliwiem i mokrą ziemią, a włosy, mimo że splecione były w warkocz i zawinięte w zgrabny kok, wciąż nosiły ślady roztargnienia. Chwilę stała tak w korytarzu, zastanawiając się sam Merlin wie nad czym, aż w końcu zdecydowała się, żeby przekroczyć próg salonu. Na jej wargach zatańczył uśmiech, gdy pani Bagshot zaprosiła ją do środka. Biały kot nie umknął jej uwadze. Wciąż nie lubiła przedstawicieli tego gatunku. Usiadła na wskazanym miejscu, nie będąc pewną, czy może sobie pozwolić na herbatę – nie ze względu na poczucie skromności, a raczej na fakt, że trudno było jej powstrzymać drżenie dłoni. Stres mieszał w jej zakończeniach nerwowych, ale dlaczego? Przecież wszystko sobie wyjaśniła.
Wzrokiem popłynęła za samo obsługującym się imbrykiem, ale to trwało tylko krótki moment. Zaraz potem spojrzenie jej błękitno-szarych oczu spoczęło na twarzy kobiety. I… wszystko puściło. Nagle, w jednej chwili. Słuchała, pochłaniając słowa co do joty.
Bathilda Bagshot czytała z niej jak z otwartej księgi. Wiedziała, że podjęła się wyzwania zmiany swojej ani magicznej formy, wiedziała, że świetnie znała się na zielarstwie. Przełknęła ślinę, w głowie przebrnęła jej zbrojna kawalkada ambicji i planów. W Hogwarcie, kiedy jeszcze się uczyła, nie zwracała zbytniej uwagi na eliksiry; nie zapierało jej tchu piersiach, kiedy wielobarwny płyn bulgotał w kociołku, nie przejmowała się, kiedy niemal instynktownie dobierała roślinne ingrediencje, zastanawiając się tylko przy tych zwierzęcych. Powinna to wykorzystać, odświeżyć wiedzę na temat alchemii, być może odkurzyć stare książki w rodzinnym domu, odszukać receptury, które pomogą nie tylko jej, a całemu Zakonowi.
Delikatnie przytakiwała, zgadzając się na postawione przez profesor warunki. Była zdeterminowana, ale z niczym nie chciała się spieszyć. Poprosi kogoś o pomoc, po raz kolejny przebrnie przez granice. Bo mogła być lepsza. Miała możliwości, by nadrobić czas stracony na płaczu po utracie siostry, by polepszyć zaniedbane talenty.
- Dziękuję za wiarę, pani profesor – uśmiechnęła się do kobiety niezbyt szeroko, choć wciąż nad wyraz szczerze. Pewność wykonanego przez siebie kroku stała się pewnością niepodważalną.
Siedziała tak jeszcze przez kilka chwil, układając sobie w głowie to, co usłyszała. Potem pożegnała się z panią Bagshot i ruszyła do wyjścia, gdzie na wieszaku wisiał jej płaszcz. Nie spieszyła się. Wyszła dopiero po wzięciu głębokiego oddechu. To był dopiero początek.
| zt
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Eileen Wilde
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata :: Próby Zakonników