Ogród [ślub]
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ogród
Ogród wokół dworku został - specjalnie na potrzeby przyjęcia - przeorganizowany tak, by stanowić przytulne schronienie dla gości szukających wytchnienia od zabawy. Podobnie jak w przypadku namiotu, i tutaj zastosowano zaklęcia ochraniające spacerowiczów przed kapryśną pogodą; po zmroku przestrzeń między drzewami oświetlają natomiast zwisające z gałęzi lampiony. Nierozkwitnięte jeszcze rośliny przystrojono kwiatami w rodowych barwach, a gdzieniegdzie porozstawiano wygodne ławeczki. Wytyczone lewitującymi światełkami ścieżki wskazują drogę powrotną do sali bankietowej oraz nad jezioro.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pomimo oczywistego faktu niskiej częstotliwości pojawiania się w szpitalu sytuacji dziwacznych, pretendujących do miana interesujących, podczas kilku lat pracy w świętym Mungu mógłbym kilka z nich bez trudu opowiedzieć, skrzętnie omijając niezręczny temat nieudanych zaręczyn Victorii. Też nie wiedziałem skąd takie decyzje, co wydawało się tak naprawdę dziwne; im dłużej z nią przebywałem, tym mniej prawdopodobna była jej wina w całej tej nieszczęsnej sytuacji. Podejrzane były owe tajemnice jej ojca, ale postanowiłem być na tyle taktowny, by zaniechać dopytywania się o przyczyny. W istocie te informacje nie były mi w żaden sposób potrzebne, wręcz mógłbym zmienić nastawienie względem mojej towarzyszki. Dzięki niewiedzy nadal mogłem bez niepotrzebnego skrępowania napawać się jej obecnością, przyjemnym spacerem oraz niesamowicie piękną pogodą zachęcającą do zażywania podobnych form relaksu. Świeże powietrze oraz niezwykły nastrój ogrodu pozwalał na całkowite odprężenie. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że na parkiecie znów popadnę w stan spięcia z powodu obecności Aurigi z jakimś bufonem. Mogła mierzyć wyżej, a tymczasem… zadowalała się byle czym, co bolało jeszcze bardziej.
- Bratu nic się szczególnego nie stało. Zaraz cofnęliśmy skutki zaklęcia. Niestety żona pożegnała się z żywotem. To wprost nie do pojęcia, że ludzie tyle ryzykują dla wątpliwej chwili przyjemności – odparłem na jej komentarz. Akurat w tamtym momencie patrzyłem przed siebie, ale zaraz przeniosłem spojrzenie na jej delikatnie oświetloną twarz. Widząc wymalowane na niej zniesmaczenie oraz przerażenie jednocześnie, uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust. – Ja z kolei uważam, że taką zniewagę należy karać zdecydowanie oraz nie przebierając w środkach – wygłosiłem może dość odważną tezę, czym się w ogóle nie przejmowałem. Każdy powinien znać swoją rolę w społeczeństwie. Brat zawsze pozostanie bratem, ale zdradziecka kobieta powinna słono zapłacić za swoje przewinienie. Bez względu na wszystko winna być cnotliwa, nie zwykłą wywłoką. Tego jednak nie dodałem do swojej wypowiedzi, pozostawiając ją jasno zarysowaną swoją uwagą.
Pokonując kolejne metry słuchałem wypowiedzi Victorii zarówno odnośnie badań jak i wytwórstwa luster. Pokiwałem powoli głową, odnotowując nazwisko, o którym z takim przekonaniem mówiła. Tym dziwniejszy był fakt jego nieszlacheckości; ale większym przewinieniem byłyby zażyłe kontakty z Rosierami, o których póki co nie wiedziałem
Nauczyła. Nie wiedziałem do czego miałaby się przydać kobietom ta cała wiedza, skoro niepotrzebna jest ona do rodzenia dzieci czy uśmiechania się podczas przyjmowania gości, ale uznajmy, że dobrze jest się pochwalić dobrze wykształconą żoną. W takim razie przyszły mąż Parkinsonówny będzie mógł się puszyć jak paw, skoro nawet małe lustra potrafiła stworzyć. Godne podziwu.
- Jesteś jeszcze bardzo młoda, na pewno za jakiś czas będziesz mogła pochwalić się większymi umiejętnościami. Trening czyni mistrza, co jak zawsze wymaga czasu – powiedziałem, prawdopodobnie chcąc ją trochę pocieszyć. Kiedy temat zszedł na moją osobę, aż musiałem się zastanowić nad odpowiedzią. – Praca zajmuje mi większość czasu. W wolnych chwilach relaksuję się rozrysowując drzewa genealogiczne arystokracji, czyli nic niezwykłego. Choć ostatnio zacząłem się zastanawiać nad wypalaniem informacji na płótnie – odparłem wreszcie. Kilka kolejnych kroków później myślami byłem już na parkiecie. – Tak. Czy zechciałabyś ze mną zatańczyć? – spytałem, nie musząc czytać jej w myślach, ale to prawda, zerkałem na nią. Każda kobieta marzy o adorowaniu jej przez mężczyznę, a jedną z najlepszych ku temu okazji jest właśnie taniec.
- Bratu nic się szczególnego nie stało. Zaraz cofnęliśmy skutki zaklęcia. Niestety żona pożegnała się z żywotem. To wprost nie do pojęcia, że ludzie tyle ryzykują dla wątpliwej chwili przyjemności – odparłem na jej komentarz. Akurat w tamtym momencie patrzyłem przed siebie, ale zaraz przeniosłem spojrzenie na jej delikatnie oświetloną twarz. Widząc wymalowane na niej zniesmaczenie oraz przerażenie jednocześnie, uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust. – Ja z kolei uważam, że taką zniewagę należy karać zdecydowanie oraz nie przebierając w środkach – wygłosiłem może dość odważną tezę, czym się w ogóle nie przejmowałem. Każdy powinien znać swoją rolę w społeczeństwie. Brat zawsze pozostanie bratem, ale zdradziecka kobieta powinna słono zapłacić za swoje przewinienie. Bez względu na wszystko winna być cnotliwa, nie zwykłą wywłoką. Tego jednak nie dodałem do swojej wypowiedzi, pozostawiając ją jasno zarysowaną swoją uwagą.
Pokonując kolejne metry słuchałem wypowiedzi Victorii zarówno odnośnie badań jak i wytwórstwa luster. Pokiwałem powoli głową, odnotowując nazwisko, o którym z takim przekonaniem mówiła. Tym dziwniejszy był fakt jego nieszlacheckości; ale większym przewinieniem byłyby zażyłe kontakty z Rosierami, o których póki co nie wiedziałem
Nauczyła. Nie wiedziałem do czego miałaby się przydać kobietom ta cała wiedza, skoro niepotrzebna jest ona do rodzenia dzieci czy uśmiechania się podczas przyjmowania gości, ale uznajmy, że dobrze jest się pochwalić dobrze wykształconą żoną. W takim razie przyszły mąż Parkinsonówny będzie mógł się puszyć jak paw, skoro nawet małe lustra potrafiła stworzyć. Godne podziwu.
- Jesteś jeszcze bardzo młoda, na pewno za jakiś czas będziesz mogła pochwalić się większymi umiejętnościami. Trening czyni mistrza, co jak zawsze wymaga czasu – powiedziałem, prawdopodobnie chcąc ją trochę pocieszyć. Kiedy temat zszedł na moją osobę, aż musiałem się zastanowić nad odpowiedzią. – Praca zajmuje mi większość czasu. W wolnych chwilach relaksuję się rozrysowując drzewa genealogiczne arystokracji, czyli nic niezwykłego. Choć ostatnio zacząłem się zastanawiać nad wypalaniem informacji na płótnie – odparłem wreszcie. Kilka kolejnych kroków później myślami byłem już na parkiecie. – Tak. Czy zechciałabyś ze mną zatańczyć? – spytałem, nie musząc czytać jej w myślach, ale to prawda, zerkałem na nią. Każda kobieta marzy o adorowaniu jej przez mężczyznę, a jedną z najlepszych ku temu okazji jest właśnie taniec.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pewien sposób trudno było mi słuchać o tym, jak to została potraktowana kobieta. Przecież również nią byłam i w pewien sposób było mi przykro słysząc, że została ona zabita przez własnego męża, chociaż powody miał jasne. Kobieta była pod władaniem mężczyzny, ten mógł z nią zrobić co chciał, tym bardziej, jeśli dopuściła się zdrady. Głupota, dla chwili przyjemności przekreślać całe swoje życia. Oczywiście, również uważałam, że należała się jej kara. Ale czy aż tak surowa? Lord Black za to nie ukrywał się ze swoimi poglądami i wprost powiedział mi, że w pełni popiera działania owego męża, który ukarał swoją żonę. Wzięłam głębszy wdech, kiwając głową.
- Masz całkowitą rację, lordzie. Każda kobieta zasługuje na surową karę jeśli zachowa się niedopowiednio - powiedziałam i na tym zakończyłam, ale nagle poczułam ogromną chęć wyjaśnienia mu pewnej kwestii. - Nie chcę byś mnie źle zrozumiał, to nie tak, że teraz próbuję się ci przypodobać, również tak uważam. Znasz mnie przecież…
Przystanęłam na chwilę, ale nie patrzyłam na lorda, tylko gdzieś w bok. Utkwiłam na czymś swój wzrok i starałam się zebrać myśli. Chociaż na początku nie chciałam rozmawiać na temat swoich zaręczyn, to nagle przy okazji rozmowy na temat uśmierconej kobiety z powodu swojego wyskoku zdałam sobie sprawę z tego, że powinnam wyjaśnić coś Lupusowi.
- Lupusie, chciałabym żebyś wiedział, że jeśli chodzi o moje zerwane zaręczyny, to ja nie mam żadnego pojęcia co się stało i nikt mnie o niczym nie poinformował. Ale zapewniam cię, że z mojej perspektywy nie ma w tym nawet cala mojej winy. Nigdy w towarzystwie lorda Nott’a nie zachowałam się niestosownie, ani moje zachowanie w towarzystwie innych osób nie było nieodpowiednie. Przecież wiesz, że zawsze dbałam o to, aby być postrzegana jako wzorowa panna i… naprawdę nie rozumiem tej całej sytuacji. Boli mnie jedynie, że mój ojciec ani lord Nott nie zdecydowali się powiedzieć mi dlaczego oraz wyjaśnić jak zawiniłam - powiedziałam.
W końcu to z siebie wyrzuciłam. Nie spoglądałam na Lupusa, miałam lekko pochyloną głowę, a wzrok wbity w ziemię. Okazywałam skruchę, automatycznie biorąc na siebie całą winę. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to nie we mnie mógł być problem, a w lordzie Nott. W końcu zawsze gdy zrywane są zaręczyny, to kobieta zawodzi, nawet jeśli uważa, że nic złego nie zrobiła. Zawsze jest coś, co mogła zrobić lepiej i naprawdę się tym martwiłam. Była to dla mnie ogromna ujma, ale miałam nadzieję, że lord Black nie patrzy teraz na mnie w ten sposób, jako pannę przez którą zostały zerwane zaręczyny. W końcu, gdyby tak było, to chyba by teraz ze mną nie rozmawiał, prawda?
Rozchmurzyłam się lekko, gdy wróciliśmy do tematu mojego zajęcia. Pochwała ze strony lorda Black oraz jego zachęta i zapewnienie, że w przyszłości mój talent się rozwinie poprawiało mi humor. Mniej więcej wiedziałam jakie ma poglądy na temat pracujących kobiet, w końcu znałam go od dawna, to jednak wierzyłam, że nie są to tylko wyuczone słowa. A przynajmniej chciałam tak wierzyć.
- Dziękuje ci za dobre słowa - dygnęłam delikatnie. - To moja pasja, ale jeśli będzie trzeba do nie zawaham się jej porzucić. Póki co jednak nadal jestem młodą panną i pragnę to wykorzystać na tyle, na ile pozwala mi ojciec.
Zawsze byłam ojcu posłuszna, przed okresem buntu, czyli przed śmiercią mojego brata oraz po, gdy już udało mi się otrząsnąć. Nigdy mu się nie postawiłam i wiedziałam, że moja możliwość rozwoju była nagrodą za dobre zachowanie. Nie miałam więc w interesie poddawać w wątpliwość swoją dobrą opinię. Zawsze byłam też posłuszna matce, bratu, nawet Lupusowi jako starszemu ode mnie mężczyźnie, któremu należy się szacunek. I tym szacunkiem naprawdę go darzyłam no i lubiłam go, dlatego chętnie słuchałam jego opowieści.
- Musisz mi kiedyś w końcu pokazać mi swoje drzewa, masz również drzewo Parkinsonów, czy skupiasz się jedynie na tych powiązanych ze swoim rodem? - zapytałam z zainteresowaniem. - Nigdy nie miałam okazji cię o to zapytać.
Miał ciekawe zainteresowania, cieszyłam się, że nie tylko praca mu w głowie. Szkoda, że zdecydował się na magomedycynę, sądzę, że mógłby być bardzo dobrym politykiem, ale w żadnym wypadku nie chciałam, czy też nawet nie mogłam, wygłaszać takiego stwierdzenia. To było jego życie i jego wybór, nawet jeśli uważałam, że zawód magomedyka nie jest odpowiedni dla arystokraty.
- Oh - wymsknęło mi się, na co od razu zareagowałam rumieńcem. - Będę zaszczycona móc towarzyszyć ci w tańcu. Mam nadzieję, że sprostam twoim wymaganiom.
Byłam bardzo podekscytowana i nie mogłam się doczekać, aż ustawimy się do tańca i rozpoczniemy pierwszymi krokami. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pisane są nam trudne początki, ale zakończone sukcesem i zajęciem trzeciego miejsca.
- Masz całkowitą rację, lordzie. Każda kobieta zasługuje na surową karę jeśli zachowa się niedopowiednio - powiedziałam i na tym zakończyłam, ale nagle poczułam ogromną chęć wyjaśnienia mu pewnej kwestii. - Nie chcę byś mnie źle zrozumiał, to nie tak, że teraz próbuję się ci przypodobać, również tak uważam. Znasz mnie przecież…
Przystanęłam na chwilę, ale nie patrzyłam na lorda, tylko gdzieś w bok. Utkwiłam na czymś swój wzrok i starałam się zebrać myśli. Chociaż na początku nie chciałam rozmawiać na temat swoich zaręczyn, to nagle przy okazji rozmowy na temat uśmierconej kobiety z powodu swojego wyskoku zdałam sobie sprawę z tego, że powinnam wyjaśnić coś Lupusowi.
- Lupusie, chciałabym żebyś wiedział, że jeśli chodzi o moje zerwane zaręczyny, to ja nie mam żadnego pojęcia co się stało i nikt mnie o niczym nie poinformował. Ale zapewniam cię, że z mojej perspektywy nie ma w tym nawet cala mojej winy. Nigdy w towarzystwie lorda Nott’a nie zachowałam się niestosownie, ani moje zachowanie w towarzystwie innych osób nie było nieodpowiednie. Przecież wiesz, że zawsze dbałam o to, aby być postrzegana jako wzorowa panna i… naprawdę nie rozumiem tej całej sytuacji. Boli mnie jedynie, że mój ojciec ani lord Nott nie zdecydowali się powiedzieć mi dlaczego oraz wyjaśnić jak zawiniłam - powiedziałam.
W końcu to z siebie wyrzuciłam. Nie spoglądałam na Lupusa, miałam lekko pochyloną głowę, a wzrok wbity w ziemię. Okazywałam skruchę, automatycznie biorąc na siebie całą winę. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to nie we mnie mógł być problem, a w lordzie Nott. W końcu zawsze gdy zrywane są zaręczyny, to kobieta zawodzi, nawet jeśli uważa, że nic złego nie zrobiła. Zawsze jest coś, co mogła zrobić lepiej i naprawdę się tym martwiłam. Była to dla mnie ogromna ujma, ale miałam nadzieję, że lord Black nie patrzy teraz na mnie w ten sposób, jako pannę przez którą zostały zerwane zaręczyny. W końcu, gdyby tak było, to chyba by teraz ze mną nie rozmawiał, prawda?
Rozchmurzyłam się lekko, gdy wróciliśmy do tematu mojego zajęcia. Pochwała ze strony lorda Black oraz jego zachęta i zapewnienie, że w przyszłości mój talent się rozwinie poprawiało mi humor. Mniej więcej wiedziałam jakie ma poglądy na temat pracujących kobiet, w końcu znałam go od dawna, to jednak wierzyłam, że nie są to tylko wyuczone słowa. A przynajmniej chciałam tak wierzyć.
- Dziękuje ci za dobre słowa - dygnęłam delikatnie. - To moja pasja, ale jeśli będzie trzeba do nie zawaham się jej porzucić. Póki co jednak nadal jestem młodą panną i pragnę to wykorzystać na tyle, na ile pozwala mi ojciec.
Zawsze byłam ojcu posłuszna, przed okresem buntu, czyli przed śmiercią mojego brata oraz po, gdy już udało mi się otrząsnąć. Nigdy mu się nie postawiłam i wiedziałam, że moja możliwość rozwoju była nagrodą za dobre zachowanie. Nie miałam więc w interesie poddawać w wątpliwość swoją dobrą opinię. Zawsze byłam też posłuszna matce, bratu, nawet Lupusowi jako starszemu ode mnie mężczyźnie, któremu należy się szacunek. I tym szacunkiem naprawdę go darzyłam no i lubiłam go, dlatego chętnie słuchałam jego opowieści.
- Musisz mi kiedyś w końcu pokazać mi swoje drzewa, masz również drzewo Parkinsonów, czy skupiasz się jedynie na tych powiązanych ze swoim rodem? - zapytałam z zainteresowaniem. - Nigdy nie miałam okazji cię o to zapytać.
Miał ciekawe zainteresowania, cieszyłam się, że nie tylko praca mu w głowie. Szkoda, że zdecydował się na magomedycynę, sądzę, że mógłby być bardzo dobrym politykiem, ale w żadnym wypadku nie chciałam, czy też nawet nie mogłam, wygłaszać takiego stwierdzenia. To było jego życie i jego wybór, nawet jeśli uważałam, że zawód magomedyka nie jest odpowiedni dla arystokraty.
- Oh - wymsknęło mi się, na co od razu zareagowałam rumieńcem. - Będę zaszczycona móc towarzyszyć ci w tańcu. Mam nadzieję, że sprostam twoim wymaganiom.
Byłam bardzo podekscytowana i nie mogłam się doczekać, aż ustawimy się do tańca i rozpoczniemy pierwszymi krokami. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pisane są nam trudne początki, ale zakończone sukcesem i zajęciem trzeciego miejsca.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niestety, lub może właśnie na szczęście, zawsze byłem zdania, że za swoje błędy należy płacić. Jednorazowy wybryk, chwila zapomnienia, to naprawdę można było wybaczyć (choć niekoniecznie lordowi czy lady, oni powinni stać na straży wzorowego zachowania, ale powiedzmy, że istnieją różne okoliczności, a dodatkowo tamta trójka nie miała nic wspólnego z arystokracją), ale… romans? W kółko powielanie tak nieodpowiedniego, ordynarnego zachowania? To aż się prosiło o wymierzenie stosownej kary za tak okropne przewinienie. Nie dziwiłem się temu mężczyźnie. Gdyby to mnie zdradzono… też nie potrafiłbym przejść obok tego obojętnie. Na razie była to jednak jedynie zwykła dywagacja, którą nawet trudno było mi sobie wyobrazić. Praca pochłaniała większość mojego czasu, w wolnych chwilach też pracowałem (jak nie nad dokumentacją to nad czymś innym), więc temat posiadania żony był dla mnie (jeszcze, najprawdopodobniej już całkiem niedługo) czymś abstrakcyjnym.
- Wiem o tym. Nie wydaje mi się, by coś się zmieniło podczas naszej… dość krótkiej przerwy w kontakcie – odparłem nadzwyczaj lekko, choć mojej twarzy daleko było do zadowolonego wyrazu. Temat, który poruszaliśmy, nie był w końcu przyjemny, a wręcz przeciwnie. Zdążyłem już zauważyć, że zerwane narzeczeństwo było lady Parkinson wyjątkowo nie w smak, dlatego nie chciałem do niego nawiązywać. Dopiero po wypowiedzianych przeze mnie słowach dotarło do mnie, że jednak tak mogło to zabrzmieć. Skarciłem się w duchu na brak pohamowania; układałem już usta w formę przeprosin, ale Victoria mnie ubiegła. Mogłem powstrzymać się nawet od bezwiednego krążenia wokół tego tematu. Tak naprawdę ta sprawa w ogóle nie powinna mnie obchodzić. Ceniłem sobie jej przyjaźń, ale bez względu na nią obowiązywały nas pewne reguły, których nie powinniśmy przekraczać. Spiąłem się, dalej krocząc przed siebie, ale też słuchając wypowiedzi mojej towarzyszki.
Od razu rzuciła mi się w uszy kwestia braku winy oraz potrzeba wskazania tejże winy, ale przemilczałem tą drobną sprzeczność chłonąc dalsze wyjaśnienia. Nie oczekiwałem ich. To była zwykła, ludzka ciekawość. Może trochę zmartwienie faktem, że po wielu kobietach mógłbym spodziewać się niesubordynacji, ale z pewnością nie należała do nich osoba idąca ze mną pod ramię. Tym dziwniejsza wydawała mi się cała sprawa. I jeszcze brak świadomości odnośnie tego, co się stało… kobieta nie musiała wiedzieć wszystkiego, ba, nawet było to dla niej czymś dobrym, ale nie zmieniało to faktu, że stawiało ją to w krzywdzącym świetle. Skoro nawet opinia publiczna nie wiedziała o co poszło, a pozostawiono całą serią niedomówień, łatwo było to przekształcić na niekorzyść damy. Czy jej ojcu zależało na nadwątlonej opinii własnej córki? Nie planował jej jednak wydać dobrze za mąż? Cała ta sprawa wydawała mi się po prostu dziwna.
- Wiem Victorio. Jesteś ostatnią, zaraz po mojej siostrze, osobą, po której mógłbym spodziewać się czegoś tak nieodpowiedniego jak narażenie się swojemu narzeczonemu oraz tym dwóm rodom. Wydaje mi się tylko, że to wymaga wyjaśnienia i naprawdę dziwię się lordowi Parkinsonowi, że nie zależy mu na rozwianiu wątpliwości wśród socjety. Widocznie sprawa musi być bardzo delikatna skoro gotowy jest do nadwyrężenia opinii o swojej córce. Pozostaje mu ufać, że czyni najlepiej jak potrafi – odpowiedziałem po krótkim namyśle. – Chcę tylko, by zostało to między nami. Gdyby nie nasze dobre relacje, nie podzieliłbym się z tobą swoją opinią – zastrzegłem od razu znacząco patrząc na kobietę. Nie chciałem mieć z tego powodu nieprzyjemności, wierzyłem, że moja partnerka dzisiejszego wieczoru potrafi dochować tajemnicy i nie obrazi się o kilka słów prawdy. Gdybym jej nie ufał, z pewnością bardziej powściągnąłbym język.
Rozluźniłem się nieco, kiedy zostawiliśmy nieprzyjemne tematy za sobą, a wkroczyliśmy na te, które bardzo przypadły lady Parkinson. Komplementy zawsze poprawiają humor. Ja też cieszyłem się w duchu, że pomimo tych wszystkich zawirowań udało nam się powrócić na lepsze tory.
- To bardzo rozsądne – pochwaliłem ją ponownie, ale zgodnie z prawdą. – Wydaje mi się, że nie masz się czego obawiać. Takie zajęcie nie szkodzi młodej damie, ale oczywiście później i tak wszystko będzie zależeć od męża – dodałem, choć chyba pocieszanie tak naprawdę nie bardzo mi wyszło. Udałem, że wcale tego nie widzę, z chęcią przeskakując do kolejnego tematu. Nawet uśmiechnąłem się ledwie widocznie w świetle lampionów, tak na krótką chwilę. Obejrzałem się na jeden z pięknych różanych krzewów.
- W większości skupiam się na Blackach, ale gdybym tylko ich spisywał, prędko skończyłaby się moja praca. Dlatego staram się umieszczać na nich wszystkie arystokratyczne rody. Nie wiem czy wiesz, ale jesteśmy daleko spowinowaceni, przez pradziadków – odparłem w formie ciekawostki. Nadal nie było pomiędzy nami żadnego pokrewieństwa, ale jakaś nić powiązań bez dwóch zdań nas łączyła. W przeciwieństwie do poglądów na moją pracę, ale tego nie wiedziałem. Politykę obrzydził mi trochę Cygnus; ten najstarszy, najlepszy, mający zajść najwyżej. Ja jako najmłodszy wolałem podążyć w kierunku zupełnie przeciwnym. Nie wytrzymałbym nieustającej rywalizacji między nami.
- Na pewno – odpowiedziałem jedynie, będąc przekonanym, że Victoria świetnie tańczy. Co zostanie potwierdzone na parkiecie.
- Wiem o tym. Nie wydaje mi się, by coś się zmieniło podczas naszej… dość krótkiej przerwy w kontakcie – odparłem nadzwyczaj lekko, choć mojej twarzy daleko było do zadowolonego wyrazu. Temat, który poruszaliśmy, nie był w końcu przyjemny, a wręcz przeciwnie. Zdążyłem już zauważyć, że zerwane narzeczeństwo było lady Parkinson wyjątkowo nie w smak, dlatego nie chciałem do niego nawiązywać. Dopiero po wypowiedzianych przeze mnie słowach dotarło do mnie, że jednak tak mogło to zabrzmieć. Skarciłem się w duchu na brak pohamowania; układałem już usta w formę przeprosin, ale Victoria mnie ubiegła. Mogłem powstrzymać się nawet od bezwiednego krążenia wokół tego tematu. Tak naprawdę ta sprawa w ogóle nie powinna mnie obchodzić. Ceniłem sobie jej przyjaźń, ale bez względu na nią obowiązywały nas pewne reguły, których nie powinniśmy przekraczać. Spiąłem się, dalej krocząc przed siebie, ale też słuchając wypowiedzi mojej towarzyszki.
Od razu rzuciła mi się w uszy kwestia braku winy oraz potrzeba wskazania tejże winy, ale przemilczałem tą drobną sprzeczność chłonąc dalsze wyjaśnienia. Nie oczekiwałem ich. To była zwykła, ludzka ciekawość. Może trochę zmartwienie faktem, że po wielu kobietach mógłbym spodziewać się niesubordynacji, ale z pewnością nie należała do nich osoba idąca ze mną pod ramię. Tym dziwniejsza wydawała mi się cała sprawa. I jeszcze brak świadomości odnośnie tego, co się stało… kobieta nie musiała wiedzieć wszystkiego, ba, nawet było to dla niej czymś dobrym, ale nie zmieniało to faktu, że stawiało ją to w krzywdzącym świetle. Skoro nawet opinia publiczna nie wiedziała o co poszło, a pozostawiono całą serią niedomówień, łatwo było to przekształcić na niekorzyść damy. Czy jej ojcu zależało na nadwątlonej opinii własnej córki? Nie planował jej jednak wydać dobrze za mąż? Cała ta sprawa wydawała mi się po prostu dziwna.
- Wiem Victorio. Jesteś ostatnią, zaraz po mojej siostrze, osobą, po której mógłbym spodziewać się czegoś tak nieodpowiedniego jak narażenie się swojemu narzeczonemu oraz tym dwóm rodom. Wydaje mi się tylko, że to wymaga wyjaśnienia i naprawdę dziwię się lordowi Parkinsonowi, że nie zależy mu na rozwianiu wątpliwości wśród socjety. Widocznie sprawa musi być bardzo delikatna skoro gotowy jest do nadwyrężenia opinii o swojej córce. Pozostaje mu ufać, że czyni najlepiej jak potrafi – odpowiedziałem po krótkim namyśle. – Chcę tylko, by zostało to między nami. Gdyby nie nasze dobre relacje, nie podzieliłbym się z tobą swoją opinią – zastrzegłem od razu znacząco patrząc na kobietę. Nie chciałem mieć z tego powodu nieprzyjemności, wierzyłem, że moja partnerka dzisiejszego wieczoru potrafi dochować tajemnicy i nie obrazi się o kilka słów prawdy. Gdybym jej nie ufał, z pewnością bardziej powściągnąłbym język.
Rozluźniłem się nieco, kiedy zostawiliśmy nieprzyjemne tematy za sobą, a wkroczyliśmy na te, które bardzo przypadły lady Parkinson. Komplementy zawsze poprawiają humor. Ja też cieszyłem się w duchu, że pomimo tych wszystkich zawirowań udało nam się powrócić na lepsze tory.
- To bardzo rozsądne – pochwaliłem ją ponownie, ale zgodnie z prawdą. – Wydaje mi się, że nie masz się czego obawiać. Takie zajęcie nie szkodzi młodej damie, ale oczywiście później i tak wszystko będzie zależeć od męża – dodałem, choć chyba pocieszanie tak naprawdę nie bardzo mi wyszło. Udałem, że wcale tego nie widzę, z chęcią przeskakując do kolejnego tematu. Nawet uśmiechnąłem się ledwie widocznie w świetle lampionów, tak na krótką chwilę. Obejrzałem się na jeden z pięknych różanych krzewów.
- W większości skupiam się na Blackach, ale gdybym tylko ich spisywał, prędko skończyłaby się moja praca. Dlatego staram się umieszczać na nich wszystkie arystokratyczne rody. Nie wiem czy wiesz, ale jesteśmy daleko spowinowaceni, przez pradziadków – odparłem w formie ciekawostki. Nadal nie było pomiędzy nami żadnego pokrewieństwa, ale jakaś nić powiązań bez dwóch zdań nas łączyła. W przeciwieństwie do poglądów na moją pracę, ale tego nie wiedziałem. Politykę obrzydził mi trochę Cygnus; ten najstarszy, najlepszy, mający zajść najwyżej. Ja jako najmłodszy wolałem podążyć w kierunku zupełnie przeciwnym. Nie wytrzymałbym nieustającej rywalizacji między nami.
- Na pewno – odpowiedziałem jedynie, będąc przekonanym, że Victoria świetnie tańczy. Co zostanie potwierdzone na parkiecie.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdawała sobie sprawę, że była już w wieku, w którym jej wolność powinna dobiegać końca. Ojciec i tak wiele dla niej zrobił, pozwalając najpierw wykształcić się w zakresie alchemii i nie zmuszając do ślubu zaraz po skończeniu szkoły. Dbał nie tylko o obowiązek wobec rodu, ale także o dobro własnych dzieci, ale przecież Evelyn także chciała zrobić to, co każda młoda dama zrobić powinna, chociaż, z drugiej strony, czasem myślała o tym z pewną obawą. Nie chciała tracić możliwości robienia tego, co było jej pasją. Cierpiałaby i więdła, skazana na nudny los salonowej ozdóbki, której jedyną rolą było jedynie ładnie uśmiechać się u boku męża, ale nawet to wydawało się niczym w porównaniu z perspektywą utraty więzi z rodziną. Zawsze uczono ją, że uczucia odgrywały mniej istotną rolę niż obowiązek wobec rodziny, ale mimo wszystko pragnęła znaleźć swoją bratnią duszę. O ile jej bratnia dusza w ogóle istniała gdzieś wśród wolnych szlachciców.
- Rozumiem. Może jeszcze kiedyś, w innych okolicznościach, nadarzy się okazja do współzawodnictwa – powiedziała z lekkim rozbawieniem, podejrzewając, że w istocie Inara miałaby duże szanse wyprzedzić nie tylko swojego małżonka, ale wszystkich innych, zresztą z pewnością czekały ich inne organizacyjne obowiązki.
Nie miała nic przeciwko pytaniu o jej zainteresowanie smokami. Lubiła o tym mówić, więc wcale nie czuła się urażona jego ciekawością.
- To zaczęło się, kiedy w dzieciństwie matka pierwszy raz zabrała mnie do rezerwatu Rosierów, by pokazać mi smoki. Chociaż to pewnie dziwne, biorąc pod uwagę, że byłam dzieckiem i pewnie to nie powinno leżeć w kwestii moich zainteresowań, ale te stworzenia zaczęły mnie fascynować i już wkrótce zaczęłam prosić ojca o książki na temat smoków – wyjaśniła. Większość małych dziewczynek zapewne ekscytowała się jednorożcami lub innymi niewinnymi stworzeniami, ale Evelyn była specyficznym dzieckiem, więc również jej zainteresowania mogły odbiegać od normy. Nie znaczyło to jednak, że nie interesowały jej inne zwierzęta, Evelyn zawsze wykazywała duży pociąg do wiedzy zarówno o magicznych stworzeniach, jak i roślinach, ale ostatecznie to rezerwat smoków stał się miejscem, gdzie pracowała. Może nie przejęła po swojej matce zamiłowania do salonowych nowinek, ale geny Rosierów znalazły odzwierciedlenie w jej innych pasjach.
Chwilę później, zanim mężczyzna skończył mówić, jakie sprawy uniemożliwiły mu odwiedzanie rezerwatu w ostatnim czasie, pojawiła się przy nich Inara, która dotarła do Percivala, zaskakując go swoją obecnością. A może i nie, biorąc pod uwagę, że był łowcą smoków i zapewne potrafił wychwycić nawet subtelny, delikatny szelest trawy uginającej się pod stopami jego żony.
- Witaj, Inaro – powitała ją Evelyn, znowu czując to leciutkie ukłucie zazdrości, gdy patrzyła na delikatne, nienachalne czułości i troskę, którą się raczyli. – Chyba już ci to mówiłam, ale nie zaszkodzi, jeśli powiem jeszcze raz, że to był naprawdę piękny ślub.
Patrzenie na tak piękną parę, nawet mimo tej lekkiej iskierki zazdrości, którą dusiła w sobie, niewątpliwie było prawdziwą przyjemnością; byli w końcu tak rzadkim zjawiskiem w ich świecie.
- Podejrzewam, że przyszłaś tu, bo chciałaś chwilę odetchnąć od tych wszystkich ludzi pragnących złożyć ci życzenia i gratulacje? – zapytała. – A może szukałaś swojego małżonka?
Dawno nie miała okazji porozmawiać dłużej z drugą alchemiczką i czasami naprawdę za nią tęskniła. W Beauxbatons zawsze ceniła ich znajomość i dużą wiedzę Inary o eliksirach, ale podejrzewała, że po jej ślubie będą widywać się jeszcze rzadziej. W końcu nową panią Nott zapewne czekały teraz inne obowiązki, a Evelyn nagle znowu zrobiło się smutno na myśl, że wkrótce wszystkie jej przyjaciółki i kuzynki wyjdą za mąż, i tylko ona pozostanie samotna.
- Rozumiem. Może jeszcze kiedyś, w innych okolicznościach, nadarzy się okazja do współzawodnictwa – powiedziała z lekkim rozbawieniem, podejrzewając, że w istocie Inara miałaby duże szanse wyprzedzić nie tylko swojego małżonka, ale wszystkich innych, zresztą z pewnością czekały ich inne organizacyjne obowiązki.
Nie miała nic przeciwko pytaniu o jej zainteresowanie smokami. Lubiła o tym mówić, więc wcale nie czuła się urażona jego ciekawością.
- To zaczęło się, kiedy w dzieciństwie matka pierwszy raz zabrała mnie do rezerwatu Rosierów, by pokazać mi smoki. Chociaż to pewnie dziwne, biorąc pod uwagę, że byłam dzieckiem i pewnie to nie powinno leżeć w kwestii moich zainteresowań, ale te stworzenia zaczęły mnie fascynować i już wkrótce zaczęłam prosić ojca o książki na temat smoków – wyjaśniła. Większość małych dziewczynek zapewne ekscytowała się jednorożcami lub innymi niewinnymi stworzeniami, ale Evelyn była specyficznym dzieckiem, więc również jej zainteresowania mogły odbiegać od normy. Nie znaczyło to jednak, że nie interesowały jej inne zwierzęta, Evelyn zawsze wykazywała duży pociąg do wiedzy zarówno o magicznych stworzeniach, jak i roślinach, ale ostatecznie to rezerwat smoków stał się miejscem, gdzie pracowała. Może nie przejęła po swojej matce zamiłowania do salonowych nowinek, ale geny Rosierów znalazły odzwierciedlenie w jej innych pasjach.
Chwilę później, zanim mężczyzna skończył mówić, jakie sprawy uniemożliwiły mu odwiedzanie rezerwatu w ostatnim czasie, pojawiła się przy nich Inara, która dotarła do Percivala, zaskakując go swoją obecnością. A może i nie, biorąc pod uwagę, że był łowcą smoków i zapewne potrafił wychwycić nawet subtelny, delikatny szelest trawy uginającej się pod stopami jego żony.
- Witaj, Inaro – powitała ją Evelyn, znowu czując to leciutkie ukłucie zazdrości, gdy patrzyła na delikatne, nienachalne czułości i troskę, którą się raczyli. – Chyba już ci to mówiłam, ale nie zaszkodzi, jeśli powiem jeszcze raz, że to był naprawdę piękny ślub.
Patrzenie na tak piękną parę, nawet mimo tej lekkiej iskierki zazdrości, którą dusiła w sobie, niewątpliwie było prawdziwą przyjemnością; byli w końcu tak rzadkim zjawiskiem w ich świecie.
- Podejrzewam, że przyszłaś tu, bo chciałaś chwilę odetchnąć od tych wszystkich ludzi pragnących złożyć ci życzenia i gratulacje? – zapytała. – A może szukałaś swojego małżonka?
Dawno nie miała okazji porozmawiać dłużej z drugą alchemiczką i czasami naprawdę za nią tęskniła. W Beauxbatons zawsze ceniła ich znajomość i dużą wiedzę Inary o eliksirach, ale podejrzewała, że po jej ślubie będą widywać się jeszcze rzadziej. W końcu nową panią Nott zapewne czekały teraz inne obowiązki, a Evelyn nagle znowu zrobiło się smutno na myśl, że wkrótce wszystkie jej przyjaciółki i kuzynki wyjdą za mąż, i tylko ona pozostanie samotna.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie potrafiłam ukryć swojego szczęścia, gdy Lupus wierzył w moje słowa. Patrzyłam na niego z prawdziwą wdzięcznością, że chociaż on widział we mnie coś więcej. Nie prezent, który został z taką łatwością i bez słowa oddany, nie dziewczynę, którą chce się jak najszybciej pozbyć, nie kuzynkę, którą można bez skrępowania poniżać i zaniżać jej samoocenę dla własnej satysfakcji. Kąciki ust drgnęły mi delikatnie ku górze, znaliśmy się tyle czasu, Lupus na szczęście nie zapomniał tego jaka jestem naprawdę i nie musiałam przekonywać go do tego, że jest inaczej. Kiwnęłam lekko głową.
- Dziękuje - powiedziałam.
Poczułam ogromną potrzebę podziękowania mu za to, że mi wierzy, że również uważa, że się nie zmieniłam. Może dlatego poczułam się na tyle swobodnie, aby powiedzieć mu to wszystko, zapewnić, że to całe wydarzenie z feralnymi zaręczynami nie było moją winą. Stawiało mnie to w okropnym świetle, chociaż byłam gotowa na to, aby być przejęta przez innego mężczyznę i pragnęłam tego, to równocześnie zdawałam sobie sprawę, że to wydarzenie jeszcze przez jakiś czas będzie się mi odbijać. Przez chwilę jednak pozwoliłam sobie na naiwność, że jeśli wyjaśnię to Lupusowi, to jednocześnie trafi to do innych, dzięki czemu jakoś zatrę swoją winę, której niestety absolutnie nie zauważałam. Chociaż tłumaczenie również mogło nie być zbyt dobrze odebrane, znałam jednak Lupusa i wiedziałam, że zrozumie i nie będzie mnie pochopnie oceniał.
Na szczęście, miałam wrażenie, że i on nie widzi w tym mojej winy. Tak jak i ja. Ale musiałam za to przepraszać i wziąć na siebie, w końcu mężczyzna jest zawsze najważniejszy, wszystko mu wolno, a wszystko co złe jest tylko i wyłącznie winą kobiety. Ojciec tak mówił, a to co mówił było świętością.
- Oczywiście, również dzielę się z tobą swoimi spostrzeżeniami tylko dlatego, że ci ufam i wiem, że potrafisz dochować tajemnicy. Ojciec na pewno ma swoje powody dla których naraża moje dobre imię, oczywistym jest, że pozytywne relacje między rodami są zdecydowanie ważniejsze niż ja - przytaknęłam. - Mogę mieć tylko nadzieję, że kiedyś pozwoli mi dowiedzieć się prawdy.
Westchnęłam cicho, uniosłam głowę do góry i przez chwilę milczałam, pozwalając sobie ułożyć myśli. Zbyt dużo dzisiaj powiedziałam, ale nie żałowałam. Zrobiło mi się lżej na sercu, gdy pozbyłam się tych wszystkich negatywnych emocji. Po chwili znów spojrzałam na Lupusa, by zaraz spuścić przed nim głowę.
- Wybacz, że pozwoliłam sobie na to, aby zawracać ci głowę swoimi problemami i problemami swojej rodziny, które nie powinny cię dotyczyć i dziękuje, że mnie wysłuchałeś - dodałam jeszcze, już na zakończenie.
Ucieszyło mnie, że Lupus uważał moją opinię za słuszną. Ja tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że dobrze myślę. Chociaż kochałam swoją pasję i lubiłam swoją pracę, to gdyby mój mąż nakazał zrezygnować - nie zawahałbym się. Tak jak na posłuszną żonę przystało, tak jak wychował mnie ojciec, tak jak chciałby tego Aaron. Na pewno nie chciałby, abym sprzeciwiała się mężczyźnie, któremu zostałam oddana. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej, ale jak każdy mężczyzna miał dość konserwatywne poglądy, dlatego starałam się nimi podążać przede wszystkim dla niego.
- Naprawdę? - zapytałam ze szczerym zainteresowaniem. - Tak prawdę mówiąc, to nic dziwnego, większość szlachetnych rodów jest ze sobą spokrewnionych i zapewne znaleźlibyśmy swoją rodzinę nawet u najgorszych wrogów. Chociaż nie chciałabym znać kuzynostwa u mniej szlachetnych, mniej zamożnych i o nieodpowiednich poglądach rodach.
Teraz jednak nie mogłam się już doczekać, aż dotrzemy do budynku, by móc wspólnie zatańczyć. Brakowało mi dobrej zabawy i partnerstwa mężczyzny, który będzie potrafił sprawić, że będę błyszczeć na parkiecie.
- Dziękuje - powiedziałam.
Poczułam ogromną potrzebę podziękowania mu za to, że mi wierzy, że również uważa, że się nie zmieniłam. Może dlatego poczułam się na tyle swobodnie, aby powiedzieć mu to wszystko, zapewnić, że to całe wydarzenie z feralnymi zaręczynami nie było moją winą. Stawiało mnie to w okropnym świetle, chociaż byłam gotowa na to, aby być przejęta przez innego mężczyznę i pragnęłam tego, to równocześnie zdawałam sobie sprawę, że to wydarzenie jeszcze przez jakiś czas będzie się mi odbijać. Przez chwilę jednak pozwoliłam sobie na naiwność, że jeśli wyjaśnię to Lupusowi, to jednocześnie trafi to do innych, dzięki czemu jakoś zatrę swoją winę, której niestety absolutnie nie zauważałam. Chociaż tłumaczenie również mogło nie być zbyt dobrze odebrane, znałam jednak Lupusa i wiedziałam, że zrozumie i nie będzie mnie pochopnie oceniał.
Na szczęście, miałam wrażenie, że i on nie widzi w tym mojej winy. Tak jak i ja. Ale musiałam za to przepraszać i wziąć na siebie, w końcu mężczyzna jest zawsze najważniejszy, wszystko mu wolno, a wszystko co złe jest tylko i wyłącznie winą kobiety. Ojciec tak mówił, a to co mówił było świętością.
- Oczywiście, również dzielę się z tobą swoimi spostrzeżeniami tylko dlatego, że ci ufam i wiem, że potrafisz dochować tajemnicy. Ojciec na pewno ma swoje powody dla których naraża moje dobre imię, oczywistym jest, że pozytywne relacje między rodami są zdecydowanie ważniejsze niż ja - przytaknęłam. - Mogę mieć tylko nadzieję, że kiedyś pozwoli mi dowiedzieć się prawdy.
Westchnęłam cicho, uniosłam głowę do góry i przez chwilę milczałam, pozwalając sobie ułożyć myśli. Zbyt dużo dzisiaj powiedziałam, ale nie żałowałam. Zrobiło mi się lżej na sercu, gdy pozbyłam się tych wszystkich negatywnych emocji. Po chwili znów spojrzałam na Lupusa, by zaraz spuścić przed nim głowę.
- Wybacz, że pozwoliłam sobie na to, aby zawracać ci głowę swoimi problemami i problemami swojej rodziny, które nie powinny cię dotyczyć i dziękuje, że mnie wysłuchałeś - dodałam jeszcze, już na zakończenie.
Ucieszyło mnie, że Lupus uważał moją opinię za słuszną. Ja tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że dobrze myślę. Chociaż kochałam swoją pasję i lubiłam swoją pracę, to gdyby mój mąż nakazał zrezygnować - nie zawahałbym się. Tak jak na posłuszną żonę przystało, tak jak wychował mnie ojciec, tak jak chciałby tego Aaron. Na pewno nie chciałby, abym sprzeciwiała się mężczyźnie, któremu zostałam oddana. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej, ale jak każdy mężczyzna miał dość konserwatywne poglądy, dlatego starałam się nimi podążać przede wszystkim dla niego.
- Naprawdę? - zapytałam ze szczerym zainteresowaniem. - Tak prawdę mówiąc, to nic dziwnego, większość szlachetnych rodów jest ze sobą spokrewnionych i zapewne znaleźlibyśmy swoją rodzinę nawet u najgorszych wrogów. Chociaż nie chciałabym znać kuzynostwa u mniej szlachetnych, mniej zamożnych i o nieodpowiednich poglądach rodach.
Teraz jednak nie mogłam się już doczekać, aż dotrzemy do budynku, by móc wspólnie zatańczyć. Brakowało mi dobrej zabawy i partnerstwa mężczyzny, który będzie potrafił sprawić, że będę błyszczeć na parkiecie.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zwykle kobiety tym właśnie były. Prezentem dla mężczyzn, kartą przetargową w polityce, żywym przedmiotem. Większość osobniczek płci pięknej faktycznie tym właśnie była, ale jednocześnie nie potrafiłem tak patrzeć właśnie na Victorię. Najprawdopodobniej było to spowodowane naszymi relacjami rozwijającymi się już dość długi okres czasu. Była mi przyjazną duszą, nawet jeśli nie wszystko mogliśmy razem robić lub po prostu nie wypadało. Cieszyłem się, że znów nastał moment, w którym bez skrępowania spacerowaliśmy oraz rozmawialiśmy. Na różne tematy, zarówno te mniej jak i te bardziej krępujące. Nie wiedziałem ile jeszcze taki stan rzeczy potrwa. Być może okaże się, że przez zaręczyny któregokolwiek z nas znów nadejdzie ochłodzenie we wzajemnym kontakcie. Wolałem, by stało się to jak najpóźniej. Na razie starałem się o tym nie myśleć, ciesząc się w duchu z okoliczności spotkania oraz miłej atmosfery naszej konwersacji. Czas mijał tak szybko, że nawet nie zorientowałem się kiedy minęła jego większa część zbliżając nas nieuchronnie do kolejnego etapu wesela.
Skinąłem głową, zerkając na lady Parkinson, ale nie powiedziałem już nic więcej na ten temat. I tak wyznałem już zbyt wiele. Nie powinienem decydować się na tak dużą porcję szczerości, ale ostatecznie uznałem, że komu jak komu, ale kroczącej obok mnie blondynce mogłem wyjawić trochę więcej niż wypadało. Wiedziałem, że zrozumie oraz dochowa tajemnicy, tak samo jak ja zamierzałem zrobić. Nie pomyślałem nawet o tym, by mówić komukolwiek o tej przedziwnej sytuacji z zerwanymi zaręczynami; tak naprawdę nie było to moją sprawą, nie powinienem się w to mieszać. Nie czułem też ku temu potrzeby. To jej ojcu powinno zależeć, widocznie jest wprost przeciwnie. Ingerencja w sprawy prywatne Parkinsonów oraz Nottów nie powinny mnie nawet interesować.
- Okaże się – skwitowałem krótko. Nie chciałem mówić wprost, że moim zdaniem nigdy nie pozna prawdy. Trudno mi przychodziło być wobec niej tak bezwzględnym jak często wobec reszty otoczenia. Może byłem zwyczajnie zbyt miękki? Nie zastanawiałem się nad tym, wieczór był jeszcze młody, nic nie było przesądzone. Cień uśmiechu przeszedł przez moją twarz. – Czasem tego potrzebujemy. Przecież wiesz – odparłem, wpatrując się w blondynkę badawczo. Nie pierwszy raz coś sobie mówiliśmy. Tak szczerze, prywatnie. Tylko minął jakiś czas od tego ostatniego razu; chyba oboje zapomnieliśmy, że chwilowo nie musieliśmy się bawić w konwenanse. Chciałem jej o tym przypomnieć jednocześnie nie nalegając.
Pokiwałem z wolna głową niestety zgadzając się z jej słowami. Nie trzeba było daleko szukać wrogów wśród krewnych. Zdrajców trochę dalej, ale i tak byli. Nie, już nie istnieli. Plama na rodowodzie, chwast pośród kwiatów, najgorsze przewinienie. Wzdrygnąłem się z oburzenia oraz obrzydzenia, zaniechując kontynuowania tego tematu. Był kolejnym, który nie poprawiał nastroju.
- Chodźmy na parkiet. Muzyka gra głośniej, zaraz się zacznie – rzuciłem zamiast tego, podając Victorii dłoń. Już teraz. Wszystko po to, byśmy razem mogli wkroczyć dumnie pomiędzy inne, taneczne pary oraz pokazać swoje umiejętności taneczne.
z/t Lupus i Victoria
Skinąłem głową, zerkając na lady Parkinson, ale nie powiedziałem już nic więcej na ten temat. I tak wyznałem już zbyt wiele. Nie powinienem decydować się na tak dużą porcję szczerości, ale ostatecznie uznałem, że komu jak komu, ale kroczącej obok mnie blondynce mogłem wyjawić trochę więcej niż wypadało. Wiedziałem, że zrozumie oraz dochowa tajemnicy, tak samo jak ja zamierzałem zrobić. Nie pomyślałem nawet o tym, by mówić komukolwiek o tej przedziwnej sytuacji z zerwanymi zaręczynami; tak naprawdę nie było to moją sprawą, nie powinienem się w to mieszać. Nie czułem też ku temu potrzeby. To jej ojcu powinno zależeć, widocznie jest wprost przeciwnie. Ingerencja w sprawy prywatne Parkinsonów oraz Nottów nie powinny mnie nawet interesować.
- Okaże się – skwitowałem krótko. Nie chciałem mówić wprost, że moim zdaniem nigdy nie pozna prawdy. Trudno mi przychodziło być wobec niej tak bezwzględnym jak często wobec reszty otoczenia. Może byłem zwyczajnie zbyt miękki? Nie zastanawiałem się nad tym, wieczór był jeszcze młody, nic nie było przesądzone. Cień uśmiechu przeszedł przez moją twarz. – Czasem tego potrzebujemy. Przecież wiesz – odparłem, wpatrując się w blondynkę badawczo. Nie pierwszy raz coś sobie mówiliśmy. Tak szczerze, prywatnie. Tylko minął jakiś czas od tego ostatniego razu; chyba oboje zapomnieliśmy, że chwilowo nie musieliśmy się bawić w konwenanse. Chciałem jej o tym przypomnieć jednocześnie nie nalegając.
Pokiwałem z wolna głową niestety zgadzając się z jej słowami. Nie trzeba było daleko szukać wrogów wśród krewnych. Zdrajców trochę dalej, ale i tak byli. Nie, już nie istnieli. Plama na rodowodzie, chwast pośród kwiatów, najgorsze przewinienie. Wzdrygnąłem się z oburzenia oraz obrzydzenia, zaniechując kontynuowania tego tematu. Był kolejnym, który nie poprawiał nastroju.
- Chodźmy na parkiet. Muzyka gra głośniej, zaraz się zacznie – rzuciłem zamiast tego, podając Victorii dłoń. Już teraz. Wszystko po to, byśmy razem mogli wkroczyć dumnie pomiędzy inne, taneczne pary oraz pokazać swoje umiejętności taneczne.
z/t Lupus i Victoria
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogród [ślub]
Szybka odpowiedź