Uliczka
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Uliczka
Jedna z wielu uliczek znajdujących się na obrzeżach. Jest tu dużo spokojniej niż w tłocznym, hałaśliwym centrum miasta i momentami można zapomnieć, że to nadal jest część Londynu. Domów jest niewiele i są do siebie bardzo podobne, zamieszkane głównie przez mugoli, a uliczką z rzadka przesuwają się użytkowane przez nich pojazdy. Tuż obok ulicy znajduje się także park, ale jest bardziej zapuszczony niż te miejskie, a znajdujące się tu alejki i ławeczki powoli niszczeją. Po zmroku budzi nieco niepokojące wrażenie, szczególnie w miejscach oddalonych od ulicy i wątle oświetlanych alejek, ale za dnia to zwyczajne, ciche miejsce uczęszczane głównie przez okolicznych mieszkańców. Zarówno w parku, jak i na otaczających go uliczkach i niepozornym osiedlu niewiele się dzieje.
Charlene dołączyła do Zakonu kiedy Cyrusa nie było w kraju, zaś po powrocie nie udało mu się uczestniczyć w comiesięcznym spotkaniu organizacji. Jay przekazał mu z niego najważniejsze informacje, jednakże nie miał skąd dowiedzieć się o personaliach osoby, z którą miał się podjąć sprzątania pobojowiska po wybuchu starej chaty. Kobieta, która do niego podeszła jawiła mu się zatem jako ktoś całkowicie nieznany. Także jej zainteresowania pozostawały dlań zagadką i w najśmielszych snach nie przypuszczałby, że czarownica wiedziała o nim zdecydowanie więcej. Ba, wiedziała o nim takie rzeczy, o których chyba nikt inny nie miał pojęcia. Tym bardziej pozyskana informacja wprowadziłaby go w niedowierzanie oraz najwyższy stan zażenowania. Dobrze, że jego towarzyszka nie zamierzała się z nim podzielić swoimi informacjami - całkiem możliwe, że Snape czmychnąłby stamtąd czym prędzej. I ani razu nie obejrzałby się za siebie.
Nagle odczuł okropną potrzebę zapalenia papierosa, chociaż nie wypadało. Na pewno nie podczas pracy, do której oboje się zgłosili i którą musieli jak najsprawniej wykonać; to spowodowało, że dłoń wędrująca do kieszeni zatrzymała się, zamiast tego unosząc kolejny, leżący nieopodal przedmiot. Oczywiście, że nie mógł z całą pewnością sklasyfikować większości jako rzeczy należące do Zakonu, lecz uważał, że to w tym właśnie miejscu musiały zostać wyrzucone. Odległość tego miejsca od zniszczonej chaty to rzut kamieniem.
- Ach. Miło mi poznać - powiedział zatem, znów próbując się uśmiechnąć. Jak na razie Charlie nie krzywiła się ani nie patrzyła na niego jak na jakiegoś psychopatę, dlatego chyba wyginanie ust w górę nie wyglądało aż tak tragicznie jak mu się wydawało za każdym razem, gdy stosował tę metodę. Wszakże chciał nawiązać pozytywną relację z nową koleżanką.
Nie przestawał w układaniu znalezisk na dwie sterty - kompletnie zniszczonych i prawdopodobnie nienadających się do niczego oraz rzeczy, które mogą się do czegoś przydać. Co dziwne, w tej drugiej kupce znalazło się kilka rzeczy - parę łyżeczek i widelców było w całkiem niezłym stanie tylko trzeba było je wyczyścić. Cyrus popatrzył chwilę na znalezisko, po czym odłożył je na ziemię.
- Też o tym słyszałem - przytaknął, zbliżając się nieco do czarownicy. - Mojej sąsiadce ponoć grad wybił szyby i zalało mieszkanie. Jako dobrzy sąsiedzi złożyliśmy się trochę na remont lokum - dodał, przypominając sobie zrozpaczoną staruszkę. Nie przepadał za kobieciną, lecz nie oznaczało to, że mógł się wypiąć na pomoc dla niej. To nie leżało w jego naturze nawet jeśli sam nie miał zbyt wiele pieniędzy.
- To dobry pomysł - przytaknął kiwając głową z uznaniem. Podniósł jeszcze kilka ułamanych desek z łoskotem odkładając je na resztę podobnych szpargałów. Uniósł głowę na słowa dotyczące alchemii. Spojrzał na Charlie jakby oceniał czy rzeczywiście mogła mieć coś wspólnego z tą dziedziną magii i musiał przyznać, że nie wyglądała na kogoś, kto większość czasu spędza przy kociołku.
- Owszem, zajmuję się alchemią - odpowiedział poprawiając kołnierz koszuli. - Podobnej pasji? - spytał. Może zajmowała się wyrobem kosmetyków? To pasowałoby do kobiety, chociaż nie oznaczało to, że eliksirotwórstwo nie nadawało się dla płci przeciwnej.
Nagle odczuł okropną potrzebę zapalenia papierosa, chociaż nie wypadało. Na pewno nie podczas pracy, do której oboje się zgłosili i którą musieli jak najsprawniej wykonać; to spowodowało, że dłoń wędrująca do kieszeni zatrzymała się, zamiast tego unosząc kolejny, leżący nieopodal przedmiot. Oczywiście, że nie mógł z całą pewnością sklasyfikować większości jako rzeczy należące do Zakonu, lecz uważał, że to w tym właśnie miejscu musiały zostać wyrzucone. Odległość tego miejsca od zniszczonej chaty to rzut kamieniem.
- Ach. Miło mi poznać - powiedział zatem, znów próbując się uśmiechnąć. Jak na razie Charlie nie krzywiła się ani nie patrzyła na niego jak na jakiegoś psychopatę, dlatego chyba wyginanie ust w górę nie wyglądało aż tak tragicznie jak mu się wydawało za każdym razem, gdy stosował tę metodę. Wszakże chciał nawiązać pozytywną relację z nową koleżanką.
Nie przestawał w układaniu znalezisk na dwie sterty - kompletnie zniszczonych i prawdopodobnie nienadających się do niczego oraz rzeczy, które mogą się do czegoś przydać. Co dziwne, w tej drugiej kupce znalazło się kilka rzeczy - parę łyżeczek i widelców było w całkiem niezłym stanie tylko trzeba było je wyczyścić. Cyrus popatrzył chwilę na znalezisko, po czym odłożył je na ziemię.
- Też o tym słyszałem - przytaknął, zbliżając się nieco do czarownicy. - Mojej sąsiadce ponoć grad wybił szyby i zalało mieszkanie. Jako dobrzy sąsiedzi złożyliśmy się trochę na remont lokum - dodał, przypominając sobie zrozpaczoną staruszkę. Nie przepadał za kobieciną, lecz nie oznaczało to, że mógł się wypiąć na pomoc dla niej. To nie leżało w jego naturze nawet jeśli sam nie miał zbyt wiele pieniędzy.
- To dobry pomysł - przytaknął kiwając głową z uznaniem. Podniósł jeszcze kilka ułamanych desek z łoskotem odkładając je na resztę podobnych szpargałów. Uniósł głowę na słowa dotyczące alchemii. Spojrzał na Charlie jakby oceniał czy rzeczywiście mogła mieć coś wspólnego z tą dziedziną magii i musiał przyznać, że nie wyglądała na kogoś, kto większość czasu spędza przy kociołku.
- Owszem, zajmuję się alchemią - odpowiedział poprawiając kołnierz koszuli. - Podobnej pasji? - spytał. Może zajmowała się wyrobem kosmetyków? To pasowałoby do kobiety, chociaż nie oznaczało to, że eliksirotwórstwo nie nadawało się dla płci przeciwnej.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie jak dotąd nie miała jeszcze okazji poważniej udzielać się w Zakonie, choć już zdarzało jej się przygotowywać eliksiry dla jego członków. Niestety nie mogła zaoferować umiejętności w czynnej walce; słabo radziła sobie z zaklęciami, a z obroną tak sobie. Zdecydowanie musiała nad tymi umiejętnościami jeszcze popracować. Tym, co mogła zaoferować, były eliksiry i animagia. Niektórzy musieli stać nieco z tyłu, stanowiąc zaplecze naukowe i pomoc w naglących przypadkach. Dzięki temu też będzie mogła czuć się potrzebna, tym bardziej, że duża część czarodziejów nie lubiła zaglądać do kociołka i wolała pozostawiać warzenie mikstur tym ekscentrycznym przypadkom, które lubiły to robić.
Ale nie znaczyło to, że nie mogła robić niczego innego. Tym sposobem była tutaj, pomagając w zbieraniu rozrzuconych przedmiotów, które mogły się przydać w odbudowie. Sama się zgłosiła, chcąc się nieco zaangażować w życie organizacji i zacząć bardziej integrować z innymi członkami.
Co jakiś czas zerkała na mężczyznę, który wydawał się inny niż większość mężczyzn, których na co dzień widywała. Nie emanował przytłaczającą pewnością siebie, sprawiał wrażenie cichego i zamkniętego w sobie – to tylko sprawiło, że Charlie tym bardziej miała ochotę lepiej go poznać. Niezależnie od tego, w jaki sposób wyglądało ich pierwsze spotkanie o którym nie wiedział i oby się nie dowiedział.
Biorąc z niego przykład także zaczęła sortować przedmioty, od razu odrzucając te, które były najbardziej zniszczone i nie nadające się już do niczego. Nawet gdyby ich zobaczył jaki mugol, mógłby co najwyżej uznać, że są dwójką dziwaków przeglądających stare, poniszczone rupiecie, których nikt inny stąd nie wziął. Znowu znalazła jakąś wymiętą, mokrą książkę; niestety opady sprawiły, że większość tekstu była niewidoczna, a stronice pozlepiały się ze sobą. Prawdopodobnie nawet magia nie mogłaby przywrócić tego do pierwotnego stanu. Z żalem odrzuciła ją na stertę śmieci.
- Podobne rzeczy działy się w wielu miejscach – przyznała; gdy była niedawno w rodzinnym domu, musiała pomóc naprawić popękane szyby w kilku oknach, także potłuczone przez zacinający grad. A bywały i gorsze przypadki; jej bliscy i tak jak dotąd mieli sporo szczęścia, że nikt z nich nie ucierpiał poważniej w wyniku anomalii. – Trzeba teraz bardzo uważać. Nie tylko na magię i różdżki... ale też na pogodę. Ten maj nie jest taki jak dotychczasowe, które pamiętam. I nie wiadomo, czym jeszcze niemiło nas zaskoczy.
Charlie tęskniła za normalnym, słonecznym majem, w którym można było spędzać coraz więcej czasu na świeżym powietrzu po długiej zimie. Był to też czas, kiedy bujnie rosły ingrediencje roślinne, ale nie wiadomo, czy przy takich wahaniach pogody coś w ogóle urośnie, chyba że w specjalnych szklarniach izolowanych od kapryśnych warunków. Charlie podejrzewała, ze to mocno odbije się na jakości i cenach składników, a dobry dostęp do nich był bardzo ważny dla alchemika.
Podniosła kolejną deskę, dorzucając ją do sterty.
- Później trzeba to będzie jakoś przenieść – rzuciła, a bystre, nieco kocie oczy wciąż wypatrywały kolejnych przedmiotów, które mogłyby stanowić ich obiekt zainteresowania. Może jeszcze okaże się, że Zakonnicy odbudowujący kwaterę i tak uznają wszystko za śmieci, ale warto było spróbować. Nie mogli pójść tam z pustymi rękami.
- Też jestem alchemikiem – przytaknęła, przyglądając mu się. Najwyraźniej nic o niej nie wiedział; była w Zakonie na tyle świeża, że jej osoba mogła mu umknąć. – Na co dzień pracuję dla Munga, choć przyjmuję też inne zamówienia. – Głównie od krewnych, znajomych i Zakonników, ale sam fakt, nie ograniczała się tylko do instytucji, która ją zatrudniała. Cyrus jednak nie mógł tam pracować, bo gdyby tak było na pewno by się znali. – I niedawno zostałam przyjęta do grupy badawczej – pochwaliła się z lekkim rumieńcem; była jednak dumna z tego, że jej zgłoszenie zostało zaakceptowane i profesor Bagshot dała jej tak wyjątkową szansę, choć jeszcze nie miała na koncie żadnych niezwykłych odkryć ani dokonań. Była młodą dziewczyną, która dopiero miała to wszystko przed sobą, choć jak na swój wiek zdobyła naprawdę dużą wiedzę. – Ale nie poznałam jeszcze innych badaczy. Niemniej jednak cudownie poznać innego alchemika, to takie przyjemne, że ktoś jeszcze ma podobną pasję... przez wielu uważaną za dziwactwo. Nie każdy widzi piękno w bulgoczącym kociołku czy gwiazdach spoglądających na nas z nieba.
Okręciła się w miejscu, patrząc przelotnie w niebo, które nocami pokrywało się gwiazdami. Ostatnio niestety prawie zawsze zakrytymi przez chmury.
Uśmiechnęła się; na stercie wylądowały kolejne szpargały, które właśnie znalazła pod pobliskim krzewem; coś co wyglądało na wymiętą pelerynę, blaszany, emaliowany czajnik i miotła, której połowa witek była połamana. Trudno było nawet ocenić, czy to w ogóle była magiczna miotła i czy mogła być kiedyś elementem wyposażenia kwatery.
Ale nie znaczyło to, że nie mogła robić niczego innego. Tym sposobem była tutaj, pomagając w zbieraniu rozrzuconych przedmiotów, które mogły się przydać w odbudowie. Sama się zgłosiła, chcąc się nieco zaangażować w życie organizacji i zacząć bardziej integrować z innymi członkami.
Co jakiś czas zerkała na mężczyznę, który wydawał się inny niż większość mężczyzn, których na co dzień widywała. Nie emanował przytłaczającą pewnością siebie, sprawiał wrażenie cichego i zamkniętego w sobie – to tylko sprawiło, że Charlie tym bardziej miała ochotę lepiej go poznać. Niezależnie od tego, w jaki sposób wyglądało ich pierwsze spotkanie o którym nie wiedział i oby się nie dowiedział.
Biorąc z niego przykład także zaczęła sortować przedmioty, od razu odrzucając te, które były najbardziej zniszczone i nie nadające się już do niczego. Nawet gdyby ich zobaczył jaki mugol, mógłby co najwyżej uznać, że są dwójką dziwaków przeglądających stare, poniszczone rupiecie, których nikt inny stąd nie wziął. Znowu znalazła jakąś wymiętą, mokrą książkę; niestety opady sprawiły, że większość tekstu była niewidoczna, a stronice pozlepiały się ze sobą. Prawdopodobnie nawet magia nie mogłaby przywrócić tego do pierwotnego stanu. Z żalem odrzuciła ją na stertę śmieci.
- Podobne rzeczy działy się w wielu miejscach – przyznała; gdy była niedawno w rodzinnym domu, musiała pomóc naprawić popękane szyby w kilku oknach, także potłuczone przez zacinający grad. A bywały i gorsze przypadki; jej bliscy i tak jak dotąd mieli sporo szczęścia, że nikt z nich nie ucierpiał poważniej w wyniku anomalii. – Trzeba teraz bardzo uważać. Nie tylko na magię i różdżki... ale też na pogodę. Ten maj nie jest taki jak dotychczasowe, które pamiętam. I nie wiadomo, czym jeszcze niemiło nas zaskoczy.
Charlie tęskniła za normalnym, słonecznym majem, w którym można było spędzać coraz więcej czasu na świeżym powietrzu po długiej zimie. Był to też czas, kiedy bujnie rosły ingrediencje roślinne, ale nie wiadomo, czy przy takich wahaniach pogody coś w ogóle urośnie, chyba że w specjalnych szklarniach izolowanych od kapryśnych warunków. Charlie podejrzewała, ze to mocno odbije się na jakości i cenach składników, a dobry dostęp do nich był bardzo ważny dla alchemika.
Podniosła kolejną deskę, dorzucając ją do sterty.
- Później trzeba to będzie jakoś przenieść – rzuciła, a bystre, nieco kocie oczy wciąż wypatrywały kolejnych przedmiotów, które mogłyby stanowić ich obiekt zainteresowania. Może jeszcze okaże się, że Zakonnicy odbudowujący kwaterę i tak uznają wszystko za śmieci, ale warto było spróbować. Nie mogli pójść tam z pustymi rękami.
- Też jestem alchemikiem – przytaknęła, przyglądając mu się. Najwyraźniej nic o niej nie wiedział; była w Zakonie na tyle świeża, że jej osoba mogła mu umknąć. – Na co dzień pracuję dla Munga, choć przyjmuję też inne zamówienia. – Głównie od krewnych, znajomych i Zakonników, ale sam fakt, nie ograniczała się tylko do instytucji, która ją zatrudniała. Cyrus jednak nie mógł tam pracować, bo gdyby tak było na pewno by się znali. – I niedawno zostałam przyjęta do grupy badawczej – pochwaliła się z lekkim rumieńcem; była jednak dumna z tego, że jej zgłoszenie zostało zaakceptowane i profesor Bagshot dała jej tak wyjątkową szansę, choć jeszcze nie miała na koncie żadnych niezwykłych odkryć ani dokonań. Była młodą dziewczyną, która dopiero miała to wszystko przed sobą, choć jak na swój wiek zdobyła naprawdę dużą wiedzę. – Ale nie poznałam jeszcze innych badaczy. Niemniej jednak cudownie poznać innego alchemika, to takie przyjemne, że ktoś jeszcze ma podobną pasję... przez wielu uważaną za dziwactwo. Nie każdy widzi piękno w bulgoczącym kociołku czy gwiazdach spoglądających na nas z nieba.
Okręciła się w miejscu, patrząc przelotnie w niebo, które nocami pokrywało się gwiazdami. Ostatnio niestety prawie zawsze zakrytymi przez chmury.
Uśmiechnęła się; na stercie wylądowały kolejne szpargały, które właśnie znalazła pod pobliskim krzewem; coś co wyglądało na wymiętą pelerynę, blaszany, emaliowany czajnik i miotła, której połowa witek była połamana. Trudno było nawet ocenić, czy to w ogóle była magiczna miotła i czy mogła być kiedyś elementem wyposażenia kwatery.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Początkowe onieśmielenie towarzystwem nieznajomej i urodziwej czarownicy powoli słabło, chociaż Cyrus nadal nie wyglądał jak ktoś pewny siebie. To znaczy był - dotychczas. Ostatnie zmagania w pracowni dały mu do zrozumienia, że wcale nie posiadł tak wielkich umiejętności jakie sobie wyobrażał jeszcze kilka tygodni temu. To była bolesna lekcja, jednakże z pewnością przydatna oraz pouczająca. Nie, żeby kiedykolwiek uważał się za specjalistę - co to, to nie. Zwyczajnie wierzył w alchemiczne zacięcie i wykształcenie, jakie obrał, zdawałoby się starannie. Jak to zresztą na byłego Krukona przystało. Mimo wszystko ta pewność siebie nigdy nie dotyczyła relacji między ludzkich, wśród nich poruszał się wyjątkowo niepewnie i ostrożnie. W obrębie Zakonu nie powinien - wszakże każde z nich walczyło w nim o słuszną sprawę przezwyciężającą podziały - lecz to było po prostu silniejsze od niego. Trwało to długo, nim potrafił poczuć się swobodnie przy danej osobie, zaś jeszcze dłużej nim udawało mu się temuż osobnikowi zaufać. To dlatego rzucał Charlie niepewne spojrzenia; z uśmiechem nigdy nie było mu do twarzy. Może poza czasami skończenia szkoły i zachłyśnięcia się wolnością - z dala od rodziny, nauczycieli, nakazów i zakazów. Z ukochaną u boku.
Teraz niemal wszystkie wspomnienia wywoływały w nim mdłości oraz przerażające uczucie bólu w klatce piersiowej, stąd nie myślał o swej historii nader często. Starał się. Pomimo własnej nadwrażliwości emocjonalnej musiał żyć dalej. Przydać się światu jako wspaniały naukowiec, bowiem to właśnie nauce postanowił poświęcić swoje życie. Z dala od kolejnych miłosnych rozczarowań, dodatkowo dobierając sobie jedynie zaufanych przyjaciół - wszystko, byleby tylko zminimalizować szanse na zranienie, a tym samym ponowne zepchnięcie samego siebie w otchłań rozpaczy. Jako mężczyzna nie powinien tak mocno przeżywać porażek, wręcz przeciwnie. Zrozumiał to zbyt późno.
To wszystko składało się na to, że pochodził do kobiety naprawdę nieufnie, wydając się dla niej na pewno okropnym dziwakiem. Chyba przywykł już do tego uczucia - zwłaszcza w ostatnim czasie robił z siebie kompletnego pajaca. Zaczął wręcz wątpić w swoją inteligencję czy wiedzę, to zaś nie zwiastowało niczego dobrego. Za to i tak starał się wywrzeć jak najlepsze wrażenie, chociażby próbami uśmiechów oraz pracowitością. Coś mu jednak podpowiadało, że to może nie wystarczyć.
Przesuwał kolejne przedmioty, zrzucał kolejne porcje śmieci, uważnie słuchając panny Leighton. Skinął głową na jej oczywistą uwagę, ponieważ nie mógł nic więcej dodać. Nawet nie spodziewał się, że nagle przyjdzie gwałtowne ochłodzenie i wraz z początkiem czerwca wezmą udział w saneczkowych wyścigach. To zabrzmiałoby naprawdę absurdalnie.
- Właśnie się zastanawiam jak to zrobić… - mruknął, przystając chwilowo przy obu kupkach rzeczy całych bądź całkowitych rupieci, czego oczywiście było więcej. W zamyśleniu podrapał się po karku, lecz jak dotąd nie wpadł na nic rozsądnego. Z magią byłoby dużo prościej. Swoją drogą to zabawne, jak mugolak przesiąknął światem czarodziejów, zapominając już o całkowicie niemagicznych możliwościach.
Wyrwał się z zamyślenia słysząc, że Charlie również była alchemikiem. Nie wiedział skąd zatem podobne pasje, jednakże nie wnikał. Spojrzał na nią z wyraźnym zainteresowaniem, jakby nagle niezręczność pierwszego spotkania przestała istnieć. - Mnie także niedawno przyjęto - powiedział. - Czyli można powiedzieć, że już poznałaś - dodał. Jego uśmiech w tym momencie był może bardzo subtelny, lecz przynajmniej wyglądał całkiem naturalnie. - To dziwne, prawda? Jak można tego nie dostrzegać? - spytał, chociaż wiedział na czym polegają gusta, talenty, predyspozycje oraz zainteresowania. To było podobne to pytania retorycznego. - To prawdziwie naukowa sztuka, może wymaga zbyt wielkiej subtelności - stwierdził, jak gdyby odpowiadał sam sobie. Przez to zapomniał o zadaniu, jakie mieli do wykonania. Ocknął się dopiero po długiej pauzie, co spowodowało, że zgarnął jeszcze kilka zepsutych rzeczy na stos.
Teraz niemal wszystkie wspomnienia wywoływały w nim mdłości oraz przerażające uczucie bólu w klatce piersiowej, stąd nie myślał o swej historii nader często. Starał się. Pomimo własnej nadwrażliwości emocjonalnej musiał żyć dalej. Przydać się światu jako wspaniały naukowiec, bowiem to właśnie nauce postanowił poświęcić swoje życie. Z dala od kolejnych miłosnych rozczarowań, dodatkowo dobierając sobie jedynie zaufanych przyjaciół - wszystko, byleby tylko zminimalizować szanse na zranienie, a tym samym ponowne zepchnięcie samego siebie w otchłań rozpaczy. Jako mężczyzna nie powinien tak mocno przeżywać porażek, wręcz przeciwnie. Zrozumiał to zbyt późno.
To wszystko składało się na to, że pochodził do kobiety naprawdę nieufnie, wydając się dla niej na pewno okropnym dziwakiem. Chyba przywykł już do tego uczucia - zwłaszcza w ostatnim czasie robił z siebie kompletnego pajaca. Zaczął wręcz wątpić w swoją inteligencję czy wiedzę, to zaś nie zwiastowało niczego dobrego. Za to i tak starał się wywrzeć jak najlepsze wrażenie, chociażby próbami uśmiechów oraz pracowitością. Coś mu jednak podpowiadało, że to może nie wystarczyć.
Przesuwał kolejne przedmioty, zrzucał kolejne porcje śmieci, uważnie słuchając panny Leighton. Skinął głową na jej oczywistą uwagę, ponieważ nie mógł nic więcej dodać. Nawet nie spodziewał się, że nagle przyjdzie gwałtowne ochłodzenie i wraz z początkiem czerwca wezmą udział w saneczkowych wyścigach. To zabrzmiałoby naprawdę absurdalnie.
- Właśnie się zastanawiam jak to zrobić… - mruknął, przystając chwilowo przy obu kupkach rzeczy całych bądź całkowitych rupieci, czego oczywiście było więcej. W zamyśleniu podrapał się po karku, lecz jak dotąd nie wpadł na nic rozsądnego. Z magią byłoby dużo prościej. Swoją drogą to zabawne, jak mugolak przesiąknął światem czarodziejów, zapominając już o całkowicie niemagicznych możliwościach.
Wyrwał się z zamyślenia słysząc, że Charlie również była alchemikiem. Nie wiedział skąd zatem podobne pasje, jednakże nie wnikał. Spojrzał na nią z wyraźnym zainteresowaniem, jakby nagle niezręczność pierwszego spotkania przestała istnieć. - Mnie także niedawno przyjęto - powiedział. - Czyli można powiedzieć, że już poznałaś - dodał. Jego uśmiech w tym momencie był może bardzo subtelny, lecz przynajmniej wyglądał całkiem naturalnie. - To dziwne, prawda? Jak można tego nie dostrzegać? - spytał, chociaż wiedział na czym polegają gusta, talenty, predyspozycje oraz zainteresowania. To było podobne to pytania retorycznego. - To prawdziwie naukowa sztuka, może wymaga zbyt wielkiej subtelności - stwierdził, jak gdyby odpowiadał sam sobie. Przez to zapomniał o zadaniu, jakie mieli do wykonania. Ocknął się dopiero po długiej pauzie, co spowodowało, że zgarnął jeszcze kilka zepsutych rzeczy na stos.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż Charlie niewątpliwie miała do eliksirów talent, także miała na koncie błędy, których w toku nauki nie dawało się uniknąć. Nawet w Hogwarcie czasem lubiła eksperymentować; zdarzało jej się zamykać z kociołkiem w pustej sali i samodzielnie próbować warzyć trudniejsze mikstury niż te poznawane na lekcjach, a gdy była nieco starsza, próbowała też eksperymentować ze składnikami, by zmienić właściwości istniejących wywarów, lub może nawet stworzyć coś zupełnie nowego? Oczywiście nie zawsze kończyło się to dobrze, ale czy alchemia w ogóle mogłaby się rozwijać, gdyby nie takie właśnie próby? Być może pewnego dnia Charlie spełni dawne młodzieńcze marzenie i stworzy od podstaw własny eliksir, lub przynajmniej ulepszy właściwości jakiegoś już istniejącego.
Była ambitna i głodna wiedzy jak przystało na Krukonkę. Kto wie, może gdyby nie różnica wieku, to już w czasach szkolnych znalazłaby wspólny język z Cyrusem. Również nie należała do dusz towarzystwa; nie była może odludkiem, miała swoje grono znajomych, ale czułaby się przytłoczona, gdyby tak cały czas miała być otoczona przez ludzi. Mogła całe dnie spędzać w bibliotece lub na błoniach, czasem zakradała się też do Wieży Astronomicznej lub warzyła eliksiry. W wakacje także rozwijała swoje pasje, czemu sprzyjał fakt, że jej matka była alchemiczką i to ona pierwsza zaszczepiła w niej pasję do piękna nocnego nieba oraz bulgoczących kociołków.
Pewnie musiało minąć więcej czasu i więcej spotkań, żeby atmosfera między nimi stała się swobodniejsza. Nie ulegało wątpliwości że Cyrus nie należał do śmiałych mężczyzn którzy zawsze potrafili zjednywać do siebie ludzi. Wydawał się cichy i niezbyt towarzyski, czym mógł wpasować się w typowe wyobrażenia ludzi o alchemikach. Przynajmniej z pozoru; jedno spotkanie i rozmowa to zbyt mało, żeby lepiej kogoś poznać i wyrobić sobie trafną opinię. Nie czuła się jednak zrażona ani zniechęcona tą początkową niezręcznością. Może pewnego dnia odkryje w Cyrusie pokrewną duszę? Punkty wspólne już znalazła – oboje byli alchemikami. I jak się okazało, on też został członkiem grupy badawczej.
- To już jest nas dwoje – ucieszyła się, zastanawiając się, kto z Zakonu jeszcze został badaczem; znała tam parę osób, które mogłyby do tego pasować, w organizacji było kilku zdolnych uzdrowicieli i innych osób z naukową pasją. – Już nie umiem się doczekać... jakiegoś zadania dla nas – ściszyła lekko głos, zerkając na niego i podnosząc kolejną stosunkowo nieuszkodzoną deskę, która wylądowała na stercie. Chciała coś robić; czy to eliksiry dla innych członków organizacji (choć to robiła już wcześniej), czy może nawet coś związanego z anomaliami. Ale nie wyrywała się przed szereg, grzecznie czekała na swój moment, podejrzewając, że jednostka badawcza dopiero była w trakcie tworzenia i zbierania członków. Na pewno jednak powstała w określonym celu, który być może niedługo poznają. – Też się zastanawiam nad tym, że tak mało ludzi to dostrzega. Ale tak już po prostu jest... To jednak sprawia, że nasza pasja jest tym bardziej wyjątkowa... i możliwe, że okaże się przydatna, skoro już nas zauważono i dano taką szansę – powiedziała. Jej krewni ze strony matki byli znowu zafascynowani quidditchem, ale umiejętności latania Charlie były raczej podstawowe i nigdy nie ubiegała się o miejsce w szkolnej drużynie, choć oglądała rozgrywki bliskich. Jej serce należało jednak do alchemii i astronomii. – Gdy byłam w Hogwarcie, spora część moich kolegów i koleżanek uważało eliksiry za największą zmorę ze szkolnych przedmiotów. Czy u ciebie było podobnie? – zastanowiła się. – Jeśli nie masz nic przeciwko... może kiedyś uda nam się spotkać w celu lepszego poznania naszych pasji? – zaraz leciutko się zarumieniła, niepewna, jak zareaguje ten nietypowy mężczyzna. Nie miała jednak na celu niczego niewłaściwego; chciała po prostu poznać drugiego alchemika i jego podejście do eliksirów, bo może mogliby się nauczyć czegoś nowego od siebie nawzajem. Tutaj, na końcu pewnej podmiejskiej mugolskiej ulicy, nie mogli rozmawiać tak swobodnie, wciąż musieli uważać, no i wykonywać czynności, które ich tu sprowadziły.
Kolejnych kilka przedmiotów wylądowało na stercie, wbrew pozorom znaleźli trochę szpargałów i desek, i może w niektóre z nich dało się jeszcze tchnąć drugie życie w nowej kwaterze. Spojrzenie Charlie powiodło dalej, aż po chwili kilkanaście metrów dalej wypatrzyła na trawie coś, co wyglądało na dużą brezentową płachtę, z której zwisał jakiś brudny sznurek. Płachta była pozwijana, mokra i naddarta na jednym z brzegów, ale prawdopodobnie na tyle duża, że oboje mogliby się na niej położyć i jeszcze zostałoby sporo miejsca.
- Może spróbujmy ułożyć to wszystko na tym? – zapytała, idąc w tamtą stronę i ciągnąc sztywną, dużą płachtę bliżej nich. Rozłożyła ją obok sterty zebranych jak dotąd przedmiotów. – Moglibyśmy to zwinąć i wspólnie przeciągnąć wszystko po trawie aż do chaty. Jeśli nie zabierzemy się za jednym razem, możemy tu wrócić po resztę – podsunęła. Bo niestety nawet gdyby nie anomalie, używanie tu magii nie było dobrym pomysłem. Gdyby jakiś mugol wyjrzał przez okno i zobaczył lewitujące deski... No cóż, lepiej, żeby zobaczył dwoje dziwaków którzy ciągnęli na płachcie nikomu niepotrzebne rupiecie. Mugole chyba tak czasem robili, ale nie była całkowicie pewna, bo jej wiedza o ich świecie nigdy nie była imponująca, a więc i wyobrażenia mogły być błędne.
Była ambitna i głodna wiedzy jak przystało na Krukonkę. Kto wie, może gdyby nie różnica wieku, to już w czasach szkolnych znalazłaby wspólny język z Cyrusem. Również nie należała do dusz towarzystwa; nie była może odludkiem, miała swoje grono znajomych, ale czułaby się przytłoczona, gdyby tak cały czas miała być otoczona przez ludzi. Mogła całe dnie spędzać w bibliotece lub na błoniach, czasem zakradała się też do Wieży Astronomicznej lub warzyła eliksiry. W wakacje także rozwijała swoje pasje, czemu sprzyjał fakt, że jej matka była alchemiczką i to ona pierwsza zaszczepiła w niej pasję do piękna nocnego nieba oraz bulgoczących kociołków.
Pewnie musiało minąć więcej czasu i więcej spotkań, żeby atmosfera między nimi stała się swobodniejsza. Nie ulegało wątpliwości że Cyrus nie należał do śmiałych mężczyzn którzy zawsze potrafili zjednywać do siebie ludzi. Wydawał się cichy i niezbyt towarzyski, czym mógł wpasować się w typowe wyobrażenia ludzi o alchemikach. Przynajmniej z pozoru; jedno spotkanie i rozmowa to zbyt mało, żeby lepiej kogoś poznać i wyrobić sobie trafną opinię. Nie czuła się jednak zrażona ani zniechęcona tą początkową niezręcznością. Może pewnego dnia odkryje w Cyrusie pokrewną duszę? Punkty wspólne już znalazła – oboje byli alchemikami. I jak się okazało, on też został członkiem grupy badawczej.
- To już jest nas dwoje – ucieszyła się, zastanawiając się, kto z Zakonu jeszcze został badaczem; znała tam parę osób, które mogłyby do tego pasować, w organizacji było kilku zdolnych uzdrowicieli i innych osób z naukową pasją. – Już nie umiem się doczekać... jakiegoś zadania dla nas – ściszyła lekko głos, zerkając na niego i podnosząc kolejną stosunkowo nieuszkodzoną deskę, która wylądowała na stercie. Chciała coś robić; czy to eliksiry dla innych członków organizacji (choć to robiła już wcześniej), czy może nawet coś związanego z anomaliami. Ale nie wyrywała się przed szereg, grzecznie czekała na swój moment, podejrzewając, że jednostka badawcza dopiero była w trakcie tworzenia i zbierania członków. Na pewno jednak powstała w określonym celu, który być może niedługo poznają. – Też się zastanawiam nad tym, że tak mało ludzi to dostrzega. Ale tak już po prostu jest... To jednak sprawia, że nasza pasja jest tym bardziej wyjątkowa... i możliwe, że okaże się przydatna, skoro już nas zauważono i dano taką szansę – powiedziała. Jej krewni ze strony matki byli znowu zafascynowani quidditchem, ale umiejętności latania Charlie były raczej podstawowe i nigdy nie ubiegała się o miejsce w szkolnej drużynie, choć oglądała rozgrywki bliskich. Jej serce należało jednak do alchemii i astronomii. – Gdy byłam w Hogwarcie, spora część moich kolegów i koleżanek uważało eliksiry za największą zmorę ze szkolnych przedmiotów. Czy u ciebie było podobnie? – zastanowiła się. – Jeśli nie masz nic przeciwko... może kiedyś uda nam się spotkać w celu lepszego poznania naszych pasji? – zaraz leciutko się zarumieniła, niepewna, jak zareaguje ten nietypowy mężczyzna. Nie miała jednak na celu niczego niewłaściwego; chciała po prostu poznać drugiego alchemika i jego podejście do eliksirów, bo może mogliby się nauczyć czegoś nowego od siebie nawzajem. Tutaj, na końcu pewnej podmiejskiej mugolskiej ulicy, nie mogli rozmawiać tak swobodnie, wciąż musieli uważać, no i wykonywać czynności, które ich tu sprowadziły.
Kolejnych kilka przedmiotów wylądowało na stercie, wbrew pozorom znaleźli trochę szpargałów i desek, i może w niektóre z nich dało się jeszcze tchnąć drugie życie w nowej kwaterze. Spojrzenie Charlie powiodło dalej, aż po chwili kilkanaście metrów dalej wypatrzyła na trawie coś, co wyglądało na dużą brezentową płachtę, z której zwisał jakiś brudny sznurek. Płachta była pozwijana, mokra i naddarta na jednym z brzegów, ale prawdopodobnie na tyle duża, że oboje mogliby się na niej położyć i jeszcze zostałoby sporo miejsca.
- Może spróbujmy ułożyć to wszystko na tym? – zapytała, idąc w tamtą stronę i ciągnąc sztywną, dużą płachtę bliżej nich. Rozłożyła ją obok sterty zebranych jak dotąd przedmiotów. – Moglibyśmy to zwinąć i wspólnie przeciągnąć wszystko po trawie aż do chaty. Jeśli nie zabierzemy się za jednym razem, możemy tu wrócić po resztę – podsunęła. Bo niestety nawet gdyby nie anomalie, używanie tu magii nie było dobrym pomysłem. Gdyby jakiś mugol wyjrzał przez okno i zobaczył lewitujące deski... No cóż, lepiej, żeby zobaczył dwoje dziwaków którzy ciągnęli na płachcie nikomu niepotrzebne rupiecie. Mugole chyba tak czasem robili, ale nie była całkowicie pewna, bo jej wiedza o ich świecie nigdy nie była imponująca, a więc i wyobrażenia mogły być błędne.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Eksperymenty nie były niczym złym, zwłaszcza w przypadku alchemików. Cyrus wolał stateczne rozwiązania, jasne schematy, których się trzymał, lecz starał się rozwijać. Postępować niekonwencjonalnie, szukać nowych rozwiązań, ulepszać stare - bez tego nie mógłby się zwać naukowcem, nie mógłby także przystąpić do grupy badawczej pani Bagshot. Stałby wtedy z rozwojem w miejscu, zaś na to pozwolić sobie nie mógł. Nie chciał. Tworzenie eliksirów było dlań zbyt cenne, żeby je móc tak po prostu porzucić, bez żadnego słowa, tylko po to, żeby poczuć się lepiej. W bezpiecznej strefie komfortu utartych dróg. Nie, nie mógł na to pozwolić.
Bardzo długo budował wszystkie znajomości - nie ufał nikomu od razu, bądź za samo nazwisko. Długo także trwało przystosowywanie się do nowości, także dotyczyło to wszelkiej maści znajomych. Kobiety onieśmielały go szczególnie. Zresztą, po dwóch zawodach miłosnych podchodził do nich z ogromną rezerwą. W obawie, że znów mógłby się wplątać w nieprzyjemne sytuacje. Nieważny był fakt, że z Charlie przyszli tu jedynie posprzątać po pierwszomajowym wybuchu, zwykle wszystkie relacje - włącznie z tymi najgłębszymi - rodziły się od rzeczy niewielkich, pozornie błahych. Nie chcąc do tego dopuścić zachowywał niezbędny dystans; nie wpatrywał się za bardzo w pannę Leighton, nie zagadywał jej nadmiernie ani nie zwierzał się ze swoich intymnych odczuć bądź przemyśleń; nie wiedząc nawet, że większość z nich była kobiecie znana.
Uśmiechnął się - nieśmiało, lecz naprawdę to zrobił. Nie spodziewał się, że jego towarzyszkę pomagającą w sprzątaniu zainteresuje fakt, że to właśnie on dołączył do grupy badawczej. Niby miał świadomość, że chodziło jej o kogokolwiek, jednakże odebrał to zbyt personalnie.
- Na pewno jeszcze więcej tylko o tym nie wiemy - dodał zatem, chcąc jakby umniejszyć swoje zasługi, których zresztą w ogóle nie było. Przerzucił kolejne kilka drobnych rzeczy do odpowiednich stert, w międzyczasie kiwając głową. - Tak, ciekaw jestem co to może być - przytaknął, naprawdę zaczynając się nad tym zastanawiać. Z drugiej strony, to może raczej oni mieli coś zaproponować? Cóż, jeśli tak, to przewodniczący ich grupki z pewnością podejmie odpowiednią decyzję, a także obierze właściwy kierunek, w którym podąży cała reszta. Snape postanowił się tym nie przejmować.
Zastanowił się więc nad słowami Charlene. To prawda, ich pasja była wyjątkowa. Wymagała wiedzy, umiejętności, skupienia oraz cierpliwości - większość czarodziejów nie mogła się tym pochwalić. Tym bardziej nie uważał się za gorszego, chociaż to cały świat próbował mu wmówić.
- Może to z zazdrości - stwierdził ostatecznie, komentując własną wypowiedź wzruszeniem ramion. Nie każdy mógł być alchemikiem, zatem naturalne wydawało mu się, że ci, którzy nimi nie byli, mogli po złośliwości nadawać na tę piękną dziedzinę magii. Ba, najpiękniejszą! Chociaż astronomii także nie mógł niczego odmówić.
- Tak, dokładnie tak. Najpierw wyśmiewali mój talent, później przychodząc po pomoc, ponieważ chcieli zostać uzdrowicielami czy aurorami, dlatego musieli zdać eliksiry śpiewająco. To było denerwujące - odparł, również na krótką chwilę pogrążając się we wspomnieniach lat szkolnych. Hipokryzja bywała naprawdę irytująca i Cyrus nie był wolny od jej napiętnowania.
Słysząc propozycję kobiety, aż zapiekły mu policzki oraz uszy. Rozsądek dawał mu jasno do zrozumienia, że to jedynie propozycja naukowa; niestety wrodzona nadwrażliwość spowodowała onieśmielenie oraz przyspieszone bicie serca.
- Jasne - bąknął, starając się schować swoją twarz podczas pochylania się po różne odłożone przedmioty. Wstydził się tego, że się zawstydził - ot, historia zataczająca koło, pozostając bez wyjścia. Łapczywie zagarniał powietrza w płuca, byleby tylko Charlie nie zauważyła jego rumieńców. Naprawdę chciał się spotkać. W celach naukowych, oczywiście.
- Tak, to dobry pomysł - rzucił już nieco raźniej, mając nadzieję, że jego twarz wreszcie zbledła. Zwłaszcza, że po drodze poprzenosił niektóre rzeczy, żeby teraz tylko je popchnąć na rozłożoną płachtę. - Cieszę się, że na to wpadłaś - pochwalił ją, ponieważ on sam o tym nie pomyślał. A szkoda. Jednocześnie jak już wszystko było gotowe, uniósł swoje dwa rogi w górę z zamiarem przetransportowania go do kwatery.
Bardzo długo budował wszystkie znajomości - nie ufał nikomu od razu, bądź za samo nazwisko. Długo także trwało przystosowywanie się do nowości, także dotyczyło to wszelkiej maści znajomych. Kobiety onieśmielały go szczególnie. Zresztą, po dwóch zawodach miłosnych podchodził do nich z ogromną rezerwą. W obawie, że znów mógłby się wplątać w nieprzyjemne sytuacje. Nieważny był fakt, że z Charlie przyszli tu jedynie posprzątać po pierwszomajowym wybuchu, zwykle wszystkie relacje - włącznie z tymi najgłębszymi - rodziły się od rzeczy niewielkich, pozornie błahych. Nie chcąc do tego dopuścić zachowywał niezbędny dystans; nie wpatrywał się za bardzo w pannę Leighton, nie zagadywał jej nadmiernie ani nie zwierzał się ze swoich intymnych odczuć bądź przemyśleń; nie wiedząc nawet, że większość z nich była kobiecie znana.
Uśmiechnął się - nieśmiało, lecz naprawdę to zrobił. Nie spodziewał się, że jego towarzyszkę pomagającą w sprzątaniu zainteresuje fakt, że to właśnie on dołączył do grupy badawczej. Niby miał świadomość, że chodziło jej o kogokolwiek, jednakże odebrał to zbyt personalnie.
- Na pewno jeszcze więcej tylko o tym nie wiemy - dodał zatem, chcąc jakby umniejszyć swoje zasługi, których zresztą w ogóle nie było. Przerzucił kolejne kilka drobnych rzeczy do odpowiednich stert, w międzyczasie kiwając głową. - Tak, ciekaw jestem co to może być - przytaknął, naprawdę zaczynając się nad tym zastanawiać. Z drugiej strony, to może raczej oni mieli coś zaproponować? Cóż, jeśli tak, to przewodniczący ich grupki z pewnością podejmie odpowiednią decyzję, a także obierze właściwy kierunek, w którym podąży cała reszta. Snape postanowił się tym nie przejmować.
Zastanowił się więc nad słowami Charlene. To prawda, ich pasja była wyjątkowa. Wymagała wiedzy, umiejętności, skupienia oraz cierpliwości - większość czarodziejów nie mogła się tym pochwalić. Tym bardziej nie uważał się za gorszego, chociaż to cały świat próbował mu wmówić.
- Może to z zazdrości - stwierdził ostatecznie, komentując własną wypowiedź wzruszeniem ramion. Nie każdy mógł być alchemikiem, zatem naturalne wydawało mu się, że ci, którzy nimi nie byli, mogli po złośliwości nadawać na tę piękną dziedzinę magii. Ba, najpiękniejszą! Chociaż astronomii także nie mógł niczego odmówić.
- Tak, dokładnie tak. Najpierw wyśmiewali mój talent, później przychodząc po pomoc, ponieważ chcieli zostać uzdrowicielami czy aurorami, dlatego musieli zdać eliksiry śpiewająco. To było denerwujące - odparł, również na krótką chwilę pogrążając się we wspomnieniach lat szkolnych. Hipokryzja bywała naprawdę irytująca i Cyrus nie był wolny od jej napiętnowania.
Słysząc propozycję kobiety, aż zapiekły mu policzki oraz uszy. Rozsądek dawał mu jasno do zrozumienia, że to jedynie propozycja naukowa; niestety wrodzona nadwrażliwość spowodowała onieśmielenie oraz przyspieszone bicie serca.
- Jasne - bąknął, starając się schować swoją twarz podczas pochylania się po różne odłożone przedmioty. Wstydził się tego, że się zawstydził - ot, historia zataczająca koło, pozostając bez wyjścia. Łapczywie zagarniał powietrza w płuca, byleby tylko Charlie nie zauważyła jego rumieńców. Naprawdę chciał się spotkać. W celach naukowych, oczywiście.
- Tak, to dobry pomysł - rzucił już nieco raźniej, mając nadzieję, że jego twarz wreszcie zbledła. Zwłaszcza, że po drodze poprzenosił niektóre rzeczy, żeby teraz tylko je popchnąć na rozłożoną płachtę. - Cieszę się, że na to wpadłaś - pochwalił ją, ponieważ on sam o tym nie pomyślał. A szkoda. Jednocześnie jak już wszystko było gotowe, uniósł swoje dwa rogi w górę z zamiarem przetransportowania go do kwatery.
Love ain't simple
Promise me no promises
Promise me no promises
Cyrus Snape
Zawód : Alchemik
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I wish
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie lubiła się rozwijać, dowiadywać się nowych rzeczy. Nawet w szkole nie poprzestawała tylko na tym, co było konieczne do zaliczenia przedmiotu. Poszukiwała czegoś więcej, często długie godziny spędzając w bibliotece i grzebiąc w alchemicznych i astronomicznych księgach. Była głodna wiedzy i przy tym uparta, bo kiedy dręczyła ją jakaś wątpliwość, to koniecznie musiała spróbować poszukać odpowiedzi. Była pilna i ambitna, alchemia była dla niej nie tylko pracą, ale też pasją. Czymś, czym chciała się zajmować już od dawna i dzięki temu mogła łączyć przyjemne z pożytecznym. Gdyby nie te wszystkie cechy, nie przeszłaby alchemicznego kursu, nie zostałaby też animagiem, ani członkiem grupy badawczej. Wymagało to wielu wyrzeczeń, ale ostatecznie było warto.
- Mam taką nadzieję, jestem zresztą pewna, że profesor Bagshot podejmie dobre decyzje. Bardzo chciałabym ich wszystkich poznać. I liczę, że późniejsza współpraca przebiegnie pomyślnie i owocnie, cokolwiek to będzie. – A była bardzo ciekawa zarówno innych badaczy, jak i zadania. Podejrzewała, że może to być coś związanego z anomaliami lub innymi pilnymi potrzebami Zakonu. Co aktualnie chyba i tak sprowadzało się do tajemnicy anomalii. – Pozostaje nam czekać na wieści.
Musieli być cierpliwi; na pewno otrzymają swoją okazję do wykazania się. A wcześniej można było się do tego przygotować, wertując kolejne księgi i doskonaląc się. Niestety jak dotąd w żadnej nie znalazła odpowiedzi, czym mogą być anomalie.
- Tak... Może trochę racja. Zazdrość, lub po prostu niezrozumienie – zauważyła. Często bywało tak, że jeśli ktoś sobie z czymś nie radził, zniechęcał się. A dla wielu ludzi alchemia była czymś zawiłym i skomplikowanym, podczas gdy Charlie nie miała większych problemów z rozumieniem alchemicznych zagadnień i od pierwszych lat Hogwartu wyróżniała się na tle rówieśników. Przynajmniej na eliksirach, astronomii i transmutacji, bo z zaklęciami tak kolorowo nie było, choć dla wielu ludzi to one były proste.
- Też miewałam takie sytuacje. Nie raz musiałam udzielać korepetycji koleżankom i kolegom, którzy potrzebowali eliksirów na sumy lub owutemy, a kiepsko radzili sobie nad kociołkiem lub z mapami nieba – powiedziała, rozglądając się za kolejnymi przedmiotami i znów dorzucając do sterty coś potencjalnie interesującego. Naprawdę nie raz jej się to zdarzyło, kiedy ktoś, kto patrzył ze zdumieniem na jej alchemiczne ciągotki, potem przychodził prosząc żeby mu wytłumaczyła jak uwarzyć jakiś eliksir który mógł się pojawić na egzaminie.
Charlene z całą pewnością miała na myśli tylko i wyłącznie względy naukowe – chęć wymiany wiedzy i doświadczeń dwójki alchemików. Skoro Cyrus został wybrany do grupy badawczej z pewnością miał talent i wiedzę, które bardzo chętnie by poznała. W końcu nie mieli ze sobą rywalizować, znajdowali się po tej samej stronie i mogli sobie wzajemnie pomóc.
- Cieszę się – rzekła, udając że nie widzi jego rumieńców i nerwowego zachowania, by nie wpędzić go w głębsze zakłopotanie. – Myślę zresztą, że jeszcze będziemy mieli niejedną okazję do spotkania się i rozmów o alchemii. – Choćby za sprawą zakonu i zadań grupy badawczej.
Znalezione przedmioty znalazły się na płachcie, dzięki czemu nie musieli przenosić ich w rękach, a mogli za jednym razem zabrać większą ilość. Było to dość proste, ale sprytne rozwiązanie, które nie powinno wzbudzić uwagi mugoli, gdyby któryś teraz ich zobaczył.
- Tak, zabierzmy to już – powiedziała z uśmiechem, zadowolona z pochwały, że wymyśliła rozwiązanie ich problemu niewymagające używania magii. Trochę też już tu pokrążyli i mimo wcześniejszym obawom przedmiotów nie było aż tak mało. I może coś z nich okaże się jeszcze użyteczne. – No to idziemy... – rzuciła jeszcze, rolując płachtę by nic nie wypadło, po czym złapała swój koniec i pomogła mężczyźnie to ciągnąć, aż dotarli do czegoś, co mogło być ruinami chaty. Nie była pewna, czy pomogli w znaczącym stopniu, skoro nigdy w samej chacie nie była, ale liczył się sam gest pomocy, bo tym sposobem dołożyli do odbudowy choć małą cegiełkę i dostarczyli trochę materiału, który udało im się pozbierać niedaleko stąd.
| zt.
- Mam taką nadzieję, jestem zresztą pewna, że profesor Bagshot podejmie dobre decyzje. Bardzo chciałabym ich wszystkich poznać. I liczę, że późniejsza współpraca przebiegnie pomyślnie i owocnie, cokolwiek to będzie. – A była bardzo ciekawa zarówno innych badaczy, jak i zadania. Podejrzewała, że może to być coś związanego z anomaliami lub innymi pilnymi potrzebami Zakonu. Co aktualnie chyba i tak sprowadzało się do tajemnicy anomalii. – Pozostaje nam czekać na wieści.
Musieli być cierpliwi; na pewno otrzymają swoją okazję do wykazania się. A wcześniej można było się do tego przygotować, wertując kolejne księgi i doskonaląc się. Niestety jak dotąd w żadnej nie znalazła odpowiedzi, czym mogą być anomalie.
- Tak... Może trochę racja. Zazdrość, lub po prostu niezrozumienie – zauważyła. Często bywało tak, że jeśli ktoś sobie z czymś nie radził, zniechęcał się. A dla wielu ludzi alchemia była czymś zawiłym i skomplikowanym, podczas gdy Charlie nie miała większych problemów z rozumieniem alchemicznych zagadnień i od pierwszych lat Hogwartu wyróżniała się na tle rówieśników. Przynajmniej na eliksirach, astronomii i transmutacji, bo z zaklęciami tak kolorowo nie było, choć dla wielu ludzi to one były proste.
- Też miewałam takie sytuacje. Nie raz musiałam udzielać korepetycji koleżankom i kolegom, którzy potrzebowali eliksirów na sumy lub owutemy, a kiepsko radzili sobie nad kociołkiem lub z mapami nieba – powiedziała, rozglądając się za kolejnymi przedmiotami i znów dorzucając do sterty coś potencjalnie interesującego. Naprawdę nie raz jej się to zdarzyło, kiedy ktoś, kto patrzył ze zdumieniem na jej alchemiczne ciągotki, potem przychodził prosząc żeby mu wytłumaczyła jak uwarzyć jakiś eliksir który mógł się pojawić na egzaminie.
Charlene z całą pewnością miała na myśli tylko i wyłącznie względy naukowe – chęć wymiany wiedzy i doświadczeń dwójki alchemików. Skoro Cyrus został wybrany do grupy badawczej z pewnością miał talent i wiedzę, które bardzo chętnie by poznała. W końcu nie mieli ze sobą rywalizować, znajdowali się po tej samej stronie i mogli sobie wzajemnie pomóc.
- Cieszę się – rzekła, udając że nie widzi jego rumieńców i nerwowego zachowania, by nie wpędzić go w głębsze zakłopotanie. – Myślę zresztą, że jeszcze będziemy mieli niejedną okazję do spotkania się i rozmów o alchemii. – Choćby za sprawą zakonu i zadań grupy badawczej.
Znalezione przedmioty znalazły się na płachcie, dzięki czemu nie musieli przenosić ich w rękach, a mogli za jednym razem zabrać większą ilość. Było to dość proste, ale sprytne rozwiązanie, które nie powinno wzbudzić uwagi mugoli, gdyby któryś teraz ich zobaczył.
- Tak, zabierzmy to już – powiedziała z uśmiechem, zadowolona z pochwały, że wymyśliła rozwiązanie ich problemu niewymagające używania magii. Trochę też już tu pokrążyli i mimo wcześniejszym obawom przedmiotów nie było aż tak mało. I może coś z nich okaże się jeszcze użyteczne. – No to idziemy... – rzuciła jeszcze, rolując płachtę by nic nie wypadło, po czym złapała swój koniec i pomogła mężczyźnie to ciągnąć, aż dotarli do czegoś, co mogło być ruinami chaty. Nie była pewna, czy pomogli w znaczącym stopniu, skoro nigdy w samej chacie nie była, ale liczył się sam gest pomocy, bo tym sposobem dołożyli do odbudowy choć małą cegiełkę i dostarczyli trochę materiału, który udało im się pozbierać niedaleko stąd.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
|10.08.1956r
Kiedy tylko Matt dał znać, że idzie odwiedzić Cioteczkę Bott, Bertie natychmiast uznał, że musi iść z nim. Dawno nie widzieli się tak razem, brakowało co prawda Oliego, do tego jednak chyba każdy przywykł i uznał to za naturalne. Brakowało też Ani - ale to nigdy nie będzie naturalne.
Docierając na obrzeża Londynu, w okolicę znacznie bardziej spokojną - od czasu w którym wszystkie młode Bocie latorośle opuściły to miejsce w każdym razie - niż centrum, pełną głównie wesołych wspomnień, Bertie czuł się dziwnie. Właściwie nie było zakamarka z którym nie wiązałaby się jakaś zabawna lub dziwna historia, miejsca w którym nie chował się przed kuzynem albo nie zasadzał się na siostrę z jakimś super śmiesznym żartem, albo nie gonił z innymi dzieciakami robić coś co tylko w dziecięcej głowie ma sens, jak rzucanie kamykami-granatami albo skakanie do pobliskiego jeziora w konkursie na to kto zrobi większy plusk.
I powroty do domu, bura za błocenie dopiero umytej podłogi, a potem ciepła kolacja.
Właściwie dopiero niedawno Bott uświadomił sobie, że na prawdę miał cholerne szczęście mając tak radosne i pozbawione problemów dzieciństwo - niewiele osób może się czymś takim pochwalić.
- Spróbuj jej o tym powiedzieć, a wymsknie mi się, że skręcasz nielegalny, ladający pojazd. - są jednak rzeczy jakie nie przemijają i nigdy się nie zmieniają, na przykład Matt się nie zmienia, gnida zawsze będzie gnidą. A Bertie Bott nie chce, by jego matka dowiedziała się o jednodniowej odsiadce. Nie ma powodu dla którego miałaby wiedzieć.
Oprócz tego, że Matt doskonale bawiłby się patrząc jak Samantha sprzedaje Bertiemu reprymendę zupełnie jakby ten nadal miał jedenaście lat i ukradł jej świeże pranie na budowanie fortu w lesie.
Urwał jednak rozmowę widząc, że ojciec czeka już na werandzie domu, na bujanym fotelu, w dłoniach trzymając swój aparat i kręcąc w nim coś, co jakiś czas jednak zerkając w stronę drzwi wejściowych i najpewniej dyskutując z żoną, a potem przed siebie. Kiedy tylko ich zauważył, zamachał widocznie ciesząc się na widok dzieciaków.
- Kto by pomyślał, że te Botty takie pracowite się staną żeby umówić się z wami na raz nie dało. - musiał sobie pomarudzić, choć wcale nie wyglądał na niezadowolonego, uśmiechnął się uśmiechem jaki od wielu wielu lat na własnej twarzy kopiuje jego syn, po czym ruszył do domu w którym pachniało już jakąś fajną pieczenią. Sam dom był całkiem spory, miał jedno piętro. U góry nadal były sypialnie dzieciaków, które nie zmieniły się od chwili w której młodzi opuścili dom. Salon do którego weszli był jasny, zielona sofa i fotele nosiły jeszcze ślady dziecięcych skoków, bójek czy dziwnych pomysłów, po jednym przypadkowy, podpaleniu pojawiła się więc plandeka, a z czasem mebel został wymieniony - na identyczny tylko czysty.
Po środku pomieszczenia znajdował się stół z krzesłami, stół trochę przyduży, niewątpliwie jednak zostanie wystarczająco zapełniony jedzeniem by owy rozmiar nie raził w oczy.
Samantha Bott jeszcze w swoim kraciastym fartuchu zerknęła z kuchni, na jej dłoniach wciąż znajdowały się grube rękawice kucharskie.
- Powyciągaj talerze Matt, postaraj się niczego nie stłuc Bertie. - rozdzieliła zaraz zadania, powitanie odstawiając jak zazwyczaj na chwilę w której sytuacja kuchenna będzie opanowana, po czym zabrała się za wyciąganie pieczeni.
Kiedy tylko Matt dał znać, że idzie odwiedzić Cioteczkę Bott, Bertie natychmiast uznał, że musi iść z nim. Dawno nie widzieli się tak razem, brakowało co prawda Oliego, do tego jednak chyba każdy przywykł i uznał to za naturalne. Brakowało też Ani - ale to nigdy nie będzie naturalne.
Docierając na obrzeża Londynu, w okolicę znacznie bardziej spokojną - od czasu w którym wszystkie młode Bocie latorośle opuściły to miejsce w każdym razie - niż centrum, pełną głównie wesołych wspomnień, Bertie czuł się dziwnie. Właściwie nie było zakamarka z którym nie wiązałaby się jakaś zabawna lub dziwna historia, miejsca w którym nie chował się przed kuzynem albo nie zasadzał się na siostrę z jakimś super śmiesznym żartem, albo nie gonił z innymi dzieciakami robić coś co tylko w dziecięcej głowie ma sens, jak rzucanie kamykami-granatami albo skakanie do pobliskiego jeziora w konkursie na to kto zrobi większy plusk.
I powroty do domu, bura za błocenie dopiero umytej podłogi, a potem ciepła kolacja.
Właściwie dopiero niedawno Bott uświadomił sobie, że na prawdę miał cholerne szczęście mając tak radosne i pozbawione problemów dzieciństwo - niewiele osób może się czymś takim pochwalić.
- Spróbuj jej o tym powiedzieć, a wymsknie mi się, że skręcasz nielegalny, ladający pojazd. - są jednak rzeczy jakie nie przemijają i nigdy się nie zmieniają, na przykład Matt się nie zmienia, gnida zawsze będzie gnidą. A Bertie Bott nie chce, by jego matka dowiedziała się o jednodniowej odsiadce. Nie ma powodu dla którego miałaby wiedzieć.
Oprócz tego, że Matt doskonale bawiłby się patrząc jak Samantha sprzedaje Bertiemu reprymendę zupełnie jakby ten nadal miał jedenaście lat i ukradł jej świeże pranie na budowanie fortu w lesie.
Urwał jednak rozmowę widząc, że ojciec czeka już na werandzie domu, na bujanym fotelu, w dłoniach trzymając swój aparat i kręcąc w nim coś, co jakiś czas jednak zerkając w stronę drzwi wejściowych i najpewniej dyskutując z żoną, a potem przed siebie. Kiedy tylko ich zauważył, zamachał widocznie ciesząc się na widok dzieciaków.
- Kto by pomyślał, że te Botty takie pracowite się staną żeby umówić się z wami na raz nie dało. - musiał sobie pomarudzić, choć wcale nie wyglądał na niezadowolonego, uśmiechnął się uśmiechem jaki od wielu wielu lat na własnej twarzy kopiuje jego syn, po czym ruszył do domu w którym pachniało już jakąś fajną pieczenią. Sam dom był całkiem spory, miał jedno piętro. U góry nadal były sypialnie dzieciaków, które nie zmieniły się od chwili w której młodzi opuścili dom. Salon do którego weszli był jasny, zielona sofa i fotele nosiły jeszcze ślady dziecięcych skoków, bójek czy dziwnych pomysłów, po jednym przypadkowy, podpaleniu pojawiła się więc plandeka, a z czasem mebel został wymieniony - na identyczny tylko czysty.
Po środku pomieszczenia znajdował się stół z krzesłami, stół trochę przyduży, niewątpliwie jednak zostanie wystarczająco zapełniony jedzeniem by owy rozmiar nie raził w oczy.
Samantha Bott jeszcze w swoim kraciastym fartuchu zerknęła z kuchni, na jej dłoniach wciąż znajdowały się grube rękawice kucharskie.
- Powyciągaj talerze Matt, postaraj się niczego nie stłuc Bertie. - rozdzieliła zaraz zadania, powitanie odstawiając jak zazwyczaj na chwilę w której sytuacja kuchenna będzie opanowana, po czym zabrała się za wyciąganie pieczeni.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Blade powieki rozszerzyły się, malowniczo towarzysząc opadającym wzdłuż tułowia rękom - muśnięty dłońmi materiał spódnicy zafalował nieznacznie, nim na moment, wraz z całą postacią, znieruchomiał, pozwalając zaskoczonym oczętom skakać od kąta do kąta. Susanne spodziewała się bałaganu - już w liście od pani Maeve otrzymała pobieżny opis całego zajścia - opis okrojony o każdy możliwy szczegół; dziewczę doskonale pamiętało, że jej starsza podopieczna, obawiając się anomalii, nie używała magii od majowego wybuchu - wcale. Stanowiła idealny przykład ostrożności, różdżkę nosząc przy sobie wyłącznie na wszelki wypadek, w celach obronnych, z czystego przyzwyczajenia i dla komfortu psychicznego - czarodziejom nietrudno było to zrozumieć, do żadnego innego przedmiotu nie przywiązywali się przecież tak, jak do kawałka drewna. Mimo podjętych kroków, mających na celu absolutną minimalizację zagrożenia ze strony magii, a więc pewnego rodzaju ascezy, demoniczna siła zdołała wedrzeć się do mieszkania pani Sowy, czyniąc w nim szkody - tyle panna Lovegood mogła z pisma wyczytać. Naskrobała natychmiast odpowiedź, obiecując, że przybędzie tak prędko, jak jest to możliwe. Widok przerósł jednak wszelkie wyobrażenia.
Gdyby nie to, że staruszka otworzyła przed nią drzwi, zapewne miałaby problem z odnalezieniem kobieciny w stercie... wszystkiego. Widziała jednak, jak pani Pinkstone drepcze po prowizorycznej ścieżce, wydrążonej w zwaliskach przedmiotów, finalnie dostając się aż do kanapy, na której już przygotowała sobie kawałek przestrzeni do przycupnięcia. Ot, skrawek, idealnie wystarczający na tę drobną postać. Reszta mebla zginęła pod niepewną konstrukcją z książek - pod wpływem ruchu właścicielki parę z nich opadło na inny stos, idealnie zakrywający drewniany parkiet i wyszywany dywan.
- Pani Maeve, nie miałam pojęcia, że ma pani tyle rzeczy - mruknęła w końcu, przenosząc spojrzenie na gospodynię. W odpowiedzi usłyszała pełne zrezygnowania westchnienie. Brakowało jej sił na zbieranie wszystkiego, magii używać nie zamierzała - nie trzeba było nawet myśleć, oczywistym był fakt, że potrzebowała pomocy z uporządkowaniem domu.
- Zwolniłam ci krzesło, Sue - wskazała dłonią, siedząc na swoim skrawku kanapy z taką samą gracją, jak zwykle - niepomna na długie lata, natarczywie próbujące przygniatania zmęczonego ciała do ziemi. - Wszystko ci opowiem. Mogłabyś najpierw zaparzyć nam herbatę? - uprzejme pytanie wywołało ciepły uśmiech, a białe włosy poruszyły się, gdy Lovegood kiwnęła energicznie głową. Do kuchni dostała się z trudem, klucząc w morzu klamotów - po drodze dostrzegła przynajmniej siedem czajników, a gdy wreszcie stanęła przy blacie, coś złowieszczo chrupnęło pod butem - czyżby porcelana? Jeszcze trudniejszy okazał się powrót z tacą - poza filiżankami z parującym napojem, pojawiły się na niej także kanapki - kobieta na pewno nie przedostała się wcześniej po coś do jedzenia - ale Susanne podołała i temu wyzwaniu, dzielnie powracając do salonu. Zanim zajęła jedyne wolne miejsce w tymże pomieszczeniu, zadbała o ustawienie stabilnej konstrukcji z książek - stół był za daleko, by trudzić panią Maeve sięganiem po herbatę i jedzenie, taca spoczęła więc na tymczasowej wieży. Swoją filiżankę porwała w dłoń, usadziła się wygodnie na krześle, opierając ramię o zawalony stół i zamieniła się w słuch, jeszcze raz wodząc wzrokiem po górach, składających się na niecodzienny krajobraz. Z szafy z ciemnego drewna opadał znajomy koc, przygnieciony u szczytu trzema identycznymi, rzeźbionymi zegarami, podręcznikiem runicznym oraz przechyloną doniczką. Ponad połowa ziemi zdążyła usypać niski pagórek poniżej, a zasadzony w niej kwiat ledwo trzymał się swojego miejsca, wisząc smętnie, gotów spaść w każdej chwili.
Szybko okazało się, że magia wdarła się do pomieszczeń pod postacią mugola i prostej, szczerej chęci pomocy - w tym wypadku bardzo zgubnej. Prześladowania niemagicznych były jedną sprawą, zupełnie osobną okazywały się charaktery i indywidualne zawiłości tychże. Pani Sowa postanowiła zaryzykować, dała zwieść się krzywdzie oraz prośbom wystraszonej kobiety, snującej opowieść o prześladowaniu i ucieczkach, wygłodzeniu - ponoć na karku siedzieli jej okrutni czarodzieje - z małym wahaniem zagubiona mugolka została zaproszona do domu. - Nie na długo - broniła się staruszka, opuszczając ręce na podołek i nerwowo oplatając szczupłymi palcami uszko filiżanki. Z bólem zerknęła na swoją młodą opiekunkę, nie musząc długo szukać u niej zrozumienia. Wszystko stawało się jasne - owa decyzja musiała być gwoździem do trumny, ale historia nie dobiegła jeszcze końca - już teraz dało się zauważyć, jak zawiodła się na swojej dobroci.
- Chciała pani dobrze. Nie ma w tym nic złego - zapewniła ją z delikatnym uśmiechem, uwidaczniającym się również w jasnoniebieskim spojrzeniu. Poznawanie kobiety nie było łatwym zadaniem, początkowo nie mogły znaleźć wspólnego języka - w pewnym momencie wszystko ruszyło, a początkowa oschłość ustąpiła, ukazując naprawdę dobre i wrażliwe serce. Rzadko ulegało impulsom - dlatego zawód i rozczarowanie wypalały chęci bardzo mocno.
- Próbowała mnie okraść. Przyłapałam ją, wracając z kuchni z jedzeniem, które ostatnio przygotowałaś - ale wtedy wszystko eksplodowało, półki runęły, zabrzęczała zastawa, nie minęła chwila i wszystko zaczęło się powielać, a ona uciekła - opisała, odwracając bursztynowe spojrzenie, błyszczące za szkiełkami okularów w srebrnych, cieniutkich oprawkach. Było jej wstyd, choć Sue całkowicie rozumiała pobudki i doceniała akt dobroci, czyn naprawdę niespodziewany w przypadku pani Pinkstone. - Nie zabrała nic wartościowego - najbardziej wartościowe były pamiątki, zdjęcia, notatki, wspomnienia. Nie przedmioty. - Ale to - wskazała dłonią otoczenie - to za dużo na moje siły, Susie - westchnęła.
- Proszę się nie martwić. Poradzimy sobie - padła obietnica, gdy Sue podniosła się z miejsca, odstawiając pustą filiżankę. Nie było na co czekać. Miały mnóstwo roboty. - Potrzebujemy paru dni i trochę magii - dostrzegła to spojrzenie, niechętne i lekko przerażone - Jeśli będzie trzeba, wyniosę to wszystko i użyję czarów z dala od mieszkania - zapewniła natychmiast, zastanawiając się, czy w takim wypadku nie poprosić o dodatkową pomoc jednego ze swoich przyjaciół. Mogła bez problemu poradzić sobie z likwidowaniem kopii przedmiotów, ale była znacznie ograniczona siłami fizycznymi. Nie chciała narażać podopiecznej, więc niezależnie od rozwiązania - zamierzała zadbać o jej komfort.
- Zaczniemy od kuchni - stwierdziła, wychylając się lekko, by rzucić okiem na trasę z salonu do tego pomieszczenia - możliwość dotarcia do zapasów jedzenia była priorytetem. - Musimy sprawdzić, czy kopie różnią się od oryginałów... - kontynuowała, ale dostała już odpowiedź - pani Maeve pokazała jej dwie książki, na pozór takie same. Po otwarciu atlasu anatomicznego okazało się jednak, że jeden z nich był w środku pusty, strony świeciły bielą - żadnych tekstów ani ilustracji. - Och, to wiele ułatwia! - ucieszyła się jasnowłosa, już rozglądając za miejscem na gromadzeniem sfałszowanych rzeczy - po paru przesunięciach i przegrupowaniach udało się je znaleźć. Wspięła się też na krzesło, by zdjąć doniczkę z szafy i dorzucić do środka brakującą ziemię.
- Zajmie się pani sprawdzaniem, a ja będę wszystko odkładać i przesuwać - podjęła decyzję, szybko znajdując najbardziej wygodne rozwiązanie - tylko właścicielka mogła rozpoznać szczegóły, nie wszystko było tak oczywiste, jak książki. - Może być nawet ciekawie. Część z tych rzeczy pewnie zacznie znikać samoistnie, ale nie możemy mieć pewności - wzruszyła ramionami. Trzeba było się ich pozbyć, nie mogły utrudniać i tak już ciężkiego życia staruszki, której poruszanie się sprawiało coraz więcej problemów. - Kiedy uporamy się z najgorszą częścią, możemy pozwolić sobie na dokładniejsze wertowanie książek i pamiątek - zaproponowała, doskonale wiedząc, jak takie aktywności ożywiały kobietę, uwielbiała czytać i wspominać. Teraz nie wzbudziło w niej to entuzjazmu, ale w swoim czasie - na pewno miało zadziałać bardzo pozytywnie.
Kuchnia poszła im całkiem sprawnie - do wieczora uporały się z dużą częścią, końcówkę pozostawiając na kolejny dzień, lecz okazało się, że większość talerzy, szklanek i kruchych naczyń ucierpiała w wypadku. W kącie, poza zgromadzonymi kopiami, pnącymi się aż po sufit w sprytnej, stabilnej konstrukcji, pojawiło się więc dużo ostrych odłamków. Z łazienką nie było źle - nie mogły tylko rozpoznać pierwotnych ręczników, dlatego złożyły wszystkie w jednym miejscu, postanawiając dać im zanikać z czasem. Przed końcem października zdążyły jeszcze opanować sytuację w sypialni i części salonu - tu zaczęło się ociąganie i trochę dobrej zabawy.
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Tuż po małej katastrofie z końca października, Lovegood przybywała do mieszkania pani Maeve nieco częściej niż zwykle, zostając też na dłużej - na pomoc z uporządkowaniem bałaganu po mugolskiej złodziejce schodziło sporo czasu oraz wysiłku, lecz jasnowłosa spodziewała się tego - bądź co bądź, miewała w życiu trudniejsze przeszkody i zadania, dlatego nie traciła zapału, z dnia na dzień wprowadzając do pomieszczeń i serca staruszki trochę zdrowego entuzjazmu, wymieszanego z pozytywną energią. Dopiero nadejście listopada trzasnęło z impetem w blady policzek, zakrywając piękne niebo ciemnymi chmurami. Niekończący się deszcz szumiał za oknem, gdy krótki dystans między Błędnym Rycerzem a drzwiami kobiety okazał się na tyle długi, by zdołała przemoknąć do cna.
- Te ręczniki jednak nam się przydadzą - stwierdziła, widząc w uchylonych drzwiach znajomą sylwetkę i bystre spojrzenie oczu, określanych przez Sue piegowatymi. Brunatne plamki dodawały charakteru bursztynowym tęczówkom, teraz wyraźnie zdradzającym zmartwienie - pod ściągniętymi brwiami, w cieniu rzęs. Zawiasy skrzypnęły, kiedy kobieta cofnęła się o krok, ciągnąc za sobą klamkę. - Ciekawe, czy zachowują się tak, jak zwykłe ręczniki - jasnowłosa dała upust zamyśleniu zanim wyszła z kałuży, która już zdążyła się utworzyć pod jej stopami. Nie czuła małego bajorka, woda była przecież wszędzie. Odebrała rzeczone ręczniki, bez wahania owijając się nimi w próbie pozbycia się wilgoci - towarzyszyła jej szczera nadzieja, że nie postanowią przejść do zmasowanego ataku, przecież większość z nich była wytworem anomalii, mogły być zdolne do najgorszych czynów. Na szczęście nic takiego się nie stało, wręcz przeciwnie - deszczówka pomogła wyeliminować dzieła przypadku. Rozpadały się powoli, nietrwałe, cienkimi płatami opadając na podłogę. Wzruszyła na to ramionami, przyozdabiając twarz uśmiechem - przynajmniej jeden problem rozwiązywał się sam, zamiast nawarstwiać i dołączać do całego szeregu komplikacji. - I po kłopocie. Możemy sprawdzić je wszystkie, w najgorszym wypadku skończę zupełnie sucha - kiwnęła głową, w akompaniamencie krótkiego śmiechu rozbawienia przejmując kolejne prawdziwe i nieprawdziwe wycieradła oraz rozprawiając się z każdym po kolei aż sprawa nie stała się oczywista. Cztery przetrwały i wylądowały na oparciach krzeseł, gdzie miały schnąć. Lovegood przysiadła na jednym z nich, tym samym co parę dni wcześniej. Salon znów wyglądał inaczej - poza powoli postępującymi porządkami, światło wpadające przez wysokie okna zabarwiało wszystko niepokojącym odcieniem, dźwięki z zewnątrz z łatwością przenikały do mieszkania. Westchnęła, szukając rozwiązania. Przyzwyczajała się do szybkiego myślenia.
- Może muzyka? - zaproponowała, prostując się na ten pomysł - przypomniała sobie o gramofonie, odkrytym ostatnio w sypialni. Miał piękną, dużą, granatową muszlę. Wszystkie pięć pozostałych zamiast raczyć je pięknymi melodiami, posługiwało się charkotem i rzężeniem nie do zniesienia - pozbyły się ich w ekspresowym tempie, próbując zapomnieć te zgrzyty. - Parę nagrań już znalazłyśmy, dziś pewnie natrafimy na kolejne - odsuniemy trochę te nieprzyjemności. Poza tym - czas na przeglądanie książek - decyzja zapadła. Wszystko inne wróciło do normy, nawet regał stał już na swoim miejscu, dwa dni temu Sue zadbała o parę trochę silniejszych rąk, ładnie prosząc o pomoc Bojczuka. Zgodnie z obietnicą, złożoną pani Sowie, żadne zaklęcie nie zostało użyte podczas procesu odgruzowywania - bardzo przydatne Libramuto musiało pójść w odstawkę. Niemniej, poradzili sobie świetnie, nawet przytwierdzając mebel do ściany, co miało zapobiec kolejnym wypadkom. Chociaż trochę. Przy okazji wynieśli nawet co cięższe graty, zwalniając dużo miejsca w mieszkaniu. Pani Pinkstone trochę dziwnie zerkała na Johnatana, ale ostatecznie dała się porwać specyficznemu urokowi - prawdopodobnie ekspresyjna natura Sue zdołała rzucić nieco barw na sposób, w jaki staruszka postrzegała świat.
Muzyka rzeczywiście pomogła im zając myśli, przytłumiając złowieszcze grzmoty - dzięki pogodnym, ale wciąż delikatnym i nienachalnym nutom, chęci do działania spotęgowały się, ułatwiając ruszenie z miejsca - najpierw do kuchni, gdyż nie mogło zabraknąć herbaty i przekąsek, zapobiegającym późniejszym napadom głodu. Usiadły wygodnie dopiero, gdy wszystko było gotowe - Susanne na dywanie, oparta ramieniem o kanapę, na tej zaś znalazła się runistka. Obydwie w otoczeniu licznych tomów, jeszcze w nieładzie zdobiących podłogę, na szczęście już widoczną i mającą się dobrze - spadające przedmioty nie pozostawiły żadnych wgnieceń ani wyrw, oszczędzając kobiecie niepotrzebnych potknięć na własnej przestrzeni.
- Myślałam o tym, żeby najpierw poukładać je tytułami, a później odrzucać nieprawdziwe, ale to trochę bez sensu, prawda? - zapytała, upijając łyk ciepłego płynu, gdy przerwała na moment kołysanie się w rytm muzyki. Kompletnie bez sensu, dwa razy więcej roboty. - Skoro bierzemy je do rąk, możemy od razu sprawdzać, co czai się w środku i grupować - podzieliła się myślą, unosząc ręce w geście mówiącym dlaczego nie pomyślałam o tym od razu?, zaraz dostała też zgodę właścicielki książek - bez słów kiwnęła głową, dołączając tylko propozycję.
- Podzielmy je na dziedziny, dobrze? - pani Sowa uwielbiała porządek, była perfekcjonistką - nawet wiek nie wymazał tej cechy. Na każdej półce jedna kategoria - znała ten układ z wcześniejszych wizyt. - Zrobimy też specjalną grupę. Na książki, które zwróciły twoją uwagę - podjęła, zabierając z talerzyka jedno ciasteczko. Były krzywe i nie przypominały żadnych konkretnych kształtów, ale Lovegood kompletnie się tym nie przejęła, mimo wszystko na każdym jednym umieszczając oczy i wzory, nie sugerujące żadnych konkretnych gatunków zwierząt - ważne, że sama potrafiła nazwać każde z nich. Dwóch takich samych nie dało się znaleźć. Pani Maeve rozprawiała się właśnie z kogutem.
- Tak jest, pani kapitan! - odpowiedziała, podnosząc się i salutując zgrabnie. Chwyciła pierwszą książkę, zaglądając do środka. Tekst wykrzywiał się i falował, prawie wypadając ze stron, kiedy litery poruszały się od krawędzi, do krawędzi, najbardziej tłocząc się przy zgięciu. - Ta wygląda jak morze, ale nie da się jej czytać - uznała, przez moment naprawdę próbując, aż zakręciło jej się w głowie od wodzenia za słowami. Zerknęła na nieruchomy tytuł - Zwalczanie szkodników ogrodowych. Zdecydowanie nie. Odłożyła ją na lewy róg dywanu. - Statek donikąd - wskazała, oznajmiając tym samym, że tam znajdą się książki udające książki. Bardzo szybko na wyimaginowanej łajbie utworzyła się sterta wadliwych egzemplarzy. Niektóre z nich wyglądały, jak małe dzieła specyficznej sztuki - większość jednak miała zwyczajnie puste strony.
- O - odezwała się, nareszcie trafiając na coś konkretnego - po otwarciu na losowym miejscu, oczom ukazała się dokładna ilustracja anatomiczna. - Znalazłam - przysiadła się nawet do kobiety i rozłożyła tomiszcze o sporych gabarytach na swoich wątłych kolanach. - Zna się pani na anatomii? - zapytała zaciekawiona. Nie byłaby zaskoczona, staruszka wiedziała naprawdę bardzo dużo, specjalizowała się w starożytnych runach, doskonale odnajdywała się w mugolskim świecie, znała podstawy numerologii, radziła sobie z ekonomią i rachunkami. Co rusz odkrywała przed Sue swoje talenty.
- Bardzo dawno próbowałam dostać się na staż uzdrowicielski - przyznała, mrużąc lekko oczy. - Niewiele z tego wyszło, ale nigdy nie porzuciłam nauki, zdarzało mi się pomagać, kiedy wymagała tego sytuacja. Same drobne sprawy. Ludzkie ciało jest bardzo ciekawe - w istocie, było. Lovegood miała o nim niewielkie pojęcie, ale nie hamowała ciekawości - zwłaszcza teraz, przerzucając kolejne strony książki, która zdawała się zawierać wszystko - oczywiście nie było to prawdą, atlas pamiętał młodość pani Maeve, brakowało mu paru istotnych elementów, ale wciąż stanowił ogromny zasób wiedzy. Sue bez trudu zatonęła w nim, obserwując ryciny i zadając mnóstwo pytań zaznajomionej z zawiłościami kobiecie - tam kość, tam ścięgno, gdzie indziej wzmianka o dawkowaniu eliksirów. Cierpliwe odpowiedzi rozciągnęły się na dobre dwie godziny; w międzyczasie zdołały pozbawić talerz paru kanapek i zmienić muzykę, lecz uwaga skupiła się głównie na zdobywaniu wiedzy. Żadna z nich nie mogła narzekać - samotna staruszka miała towarzystwo na dłużej - przez podobne historie proces sprawdzania książek rozciągnął się na parę następnych dni.
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
|z cmentarza |I etap
Rozdzielenie się było osłabieniem zarówno siebie, jak i drugiej osoby, jednak Morgoth nie widział innego wyjścia, szczególnie że ani on, ani Borgin nie wiedziała, kim byli przyuważeni przez nich mężczyźni ani dokąd zmierzali. Z urywek ich rozmowy można było wnioskować, że chcieli pozostać w ukryciu — kogoś lub coś strzegli. Być może było to jedynie błędne przeczucie, jednak Śmierciożerca nie mógł pozostawić takiej okazji bez upewnienia się, że sprawdzili wszystkie tropy. Musieli więc się rozłączyć i pójść w dwie różne strony. Zostawiając za sobą Antonię i śledząc parę mężczyzn, opuścił cmentarz, idąc ich śladem. Co chwila jednak zatrzymywał się, stąpając po miejscach najbezpieczniejszych jego zdaniem do postawienia kolejnego kroku. Ostrożność popłacała, bo jeden, jak i drugi z obserwowanych oglądali się przez ramię, zupełnie jakby domyślali się, że ktoś, coś mogło za nimi podążać. Nie robili tego w strachu, dlatego Morgoth tym bardziej starał się pozostawać w ukryciu. Jeśli nie ukazywali żadnego lęku, musieli być pewni swoich umiejętności. A co za tym szło — ich magia mogła zaskoczyć, o ile czarodziej miał do czynienia z ludźmi pochodzącymi z jego świata. Śledzeni nic jednak nie widzieli, gdy na ramionach Rycerza spoczywała peleryna niewidka, której właściwości chroniły go przed wykryciem. To była rozważna decyzja, szczególnie że celem ich misji w większości było pozostawanie niewykrytym. Yaxley starał się zapamiętać drogę, którą podążali, by z łatwością móc wrócić na Cmentarz Zasłużonych, gdzie została Borgin. Zastanawiał się, z czym jej miało przyjść się zmierzyć kobiecie, jednak musiał zaufać jej determinacji i zdolnościom. Wyczuwał w niej duże pokłady zaparcia i ambicji, a tak mogła naprawdę wiele ułatwić. Jak i utrudnić. Mimo pewnego lęku o towarzyszkę w zadaniu oczyścił swój umysł z wątpliwości, zamierzając poświęcić się całkowicie swojej części misji. Obaj mężczyźni doszli do jednego z domów stojących na niewyróżniającej się niczym ulicy. Potencjalnie spokojna i oddalona od centrum była idealnym punktem na miejsce spotkania czy ukrywania się. Każdy budynek prezentował się niemal identycznie, a ich dziwne zdobienia oraz nienaturalne oświetlenie utrwalały Morgotha w przekonaniu, że mieszkali tu głównie mugole. Nie byłby to pierwszy raz, gdy niemagiczni mieszali się do interesów rzeczywistości pełnej czarów. Przystając na rogu, Śmierciożerca mógł dostrzec jak śledzona para lawirowała chwilę po podwórku, obserwując uważnie grunt. Mógł się spodziewać, że pułapki miały ich ochronić przed nieproszonymi gośćmi. Gośćmi takimi jak on. Otworzyła im kobieta, a gdy rozpoznała ich twarze, zaprosiła do środka, chociaż nie wyglądała na szczęśliwą. Gdy tylko cała trójka zniknęła we wnętrzu domu, Yaxley postąpił kilka kroków naprzód, wiedząc, że nieudane zaklęcie mogło ich zaalarmować, a nie wiedział, ile jeszcze osób znajdowało się w środku. Zdecydował się jednak na próbę wypatrzenia pułapek, jednak zacisnął dłoń na różdżce w momencie niepowodzenia.
Rozdzielenie się było osłabieniem zarówno siebie, jak i drugiej osoby, jednak Morgoth nie widział innego wyjścia, szczególnie że ani on, ani Borgin nie wiedziała, kim byli przyuważeni przez nich mężczyźni ani dokąd zmierzali. Z urywek ich rozmowy można było wnioskować, że chcieli pozostać w ukryciu — kogoś lub coś strzegli. Być może było to jedynie błędne przeczucie, jednak Śmierciożerca nie mógł pozostawić takiej okazji bez upewnienia się, że sprawdzili wszystkie tropy. Musieli więc się rozłączyć i pójść w dwie różne strony. Zostawiając za sobą Antonię i śledząc parę mężczyzn, opuścił cmentarz, idąc ich śladem. Co chwila jednak zatrzymywał się, stąpając po miejscach najbezpieczniejszych jego zdaniem do postawienia kolejnego kroku. Ostrożność popłacała, bo jeden, jak i drugi z obserwowanych oglądali się przez ramię, zupełnie jakby domyślali się, że ktoś, coś mogło za nimi podążać. Nie robili tego w strachu, dlatego Morgoth tym bardziej starał się pozostawać w ukryciu. Jeśli nie ukazywali żadnego lęku, musieli być pewni swoich umiejętności. A co za tym szło — ich magia mogła zaskoczyć, o ile czarodziej miał do czynienia z ludźmi pochodzącymi z jego świata. Śledzeni nic jednak nie widzieli, gdy na ramionach Rycerza spoczywała peleryna niewidka, której właściwości chroniły go przed wykryciem. To była rozważna decyzja, szczególnie że celem ich misji w większości było pozostawanie niewykrytym. Yaxley starał się zapamiętać drogę, którą podążali, by z łatwością móc wrócić na Cmentarz Zasłużonych, gdzie została Borgin. Zastanawiał się, z czym jej miało przyjść się zmierzyć kobiecie, jednak musiał zaufać jej determinacji i zdolnościom. Wyczuwał w niej duże pokłady zaparcia i ambicji, a tak mogła naprawdę wiele ułatwić. Jak i utrudnić. Mimo pewnego lęku o towarzyszkę w zadaniu oczyścił swój umysł z wątpliwości, zamierzając poświęcić się całkowicie swojej części misji. Obaj mężczyźni doszli do jednego z domów stojących na niewyróżniającej się niczym ulicy. Potencjalnie spokojna i oddalona od centrum była idealnym punktem na miejsce spotkania czy ukrywania się. Każdy budynek prezentował się niemal identycznie, a ich dziwne zdobienia oraz nienaturalne oświetlenie utrwalały Morgotha w przekonaniu, że mieszkali tu głównie mugole. Nie byłby to pierwszy raz, gdy niemagiczni mieszali się do interesów rzeczywistości pełnej czarów. Przystając na rogu, Śmierciożerca mógł dostrzec jak śledzona para lawirowała chwilę po podwórku, obserwując uważnie grunt. Mógł się spodziewać, że pułapki miały ich ochronić przed nieproszonymi gośćmi. Gośćmi takimi jak on. Otworzyła im kobieta, a gdy rozpoznała ich twarze, zaprosiła do środka, chociaż nie wyglądała na szczęśliwą. Gdy tylko cała trójka zniknęła we wnętrzu domu, Yaxley postąpił kilka kroków naprzód, wiedząc, że nieudane zaklęcie mogło ich zaalarmować, a nie wiedział, ile jeszcze osób znajdowało się w środku. Zdecydował się jednak na próbę wypatrzenia pułapek, jednak zacisnął dłoń na różdżce w momencie niepowodzenia.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
|II etap
Niestety nie udało mu się przejść bezszelestnie i po chwili rozległy się pułapki alarmujące znajdujących się wewnątrz domu mężczyzn, że ktoś szedł ich tropem. Szybko drzwi na powrót otworzyły się, a zdezorientowani czarodzieje zaczęli szukać na oślep winnego całego zdarzenia. Nie mogli jednak nikogo zobaczyć, co dawało Morgothowi możliwość celnego rzucenia uroku. Ich różdżki drżały delikatnie w ich spiętych dłoniach, jednak nie oznaczało to, że nie byli gotowi na walkę na śmierć i życie. Yaxley nie zamierzał ich w żaden sposób ignorować. Musiał ich obezwładnić, unieruchomić, by bezpiecznie przejść do wnętrza domu i przeszukać to miejsce. Potrzebował upewnić się, że cokolwiek tam robili, miało znaczenie dla sprawy. Być może nie byli związani z grupą buntowników, a może wręcz przeciwnie. Nieważne było teraz tak naprawdę, co działo się za ich plecami. Chodziło już tylko i wyłącznie o powodzenie zaklęcia, które czyhało w zakamarkach umysłu Rycerza. Odpuścił sobie próbę sięgania po czarną magię, gdyż była ona zbyt ryzykowna. Skupił się więc na transmutacji, której moc była w nim najsilniejsza. Liczył też na to, że żadna anomalia nie zamierzała pokrzyżować mu szyków w momencie, gdy potrzebował spokoju i skupienia. Starając się uspokoić oddech, który przyspieszył mu nieznacznie przy zaskoczeniu przeklętą pułapką, uniósł różdżkę. - Crassitudo - warknął cicho, chcąc jak najprościej oczyścić sobie drogę z obu czarodziejów. Miał tę łatwość, że wciąż nie mogli w niego trafić żadnym zaklęciem. Pozostawał dla nich niewidoczny, zakryty pod peleryną niewidką. Celował dokładnie między nich, by twór mający wydobyć się z różdżki, pochłonął obu przeciwników na raz. Dostrzegł, że kobieta, widząc różdżki wystraszyła się i wybiegła tylnym wyjściem, pozostawiając swoich gości samym sobie. Czy zamierzała sprowadzić pomoc, ciężko było powiedzieć. Dała jednak sobie szansę na przeżycie. Nawet jeśli zaraz jej dom miał stać się pożywką dla rosnącej galaretki. Czy mogła wyobrazić sobie podobny przebieg?
edit: podbijam do 300 słów
Niestety nie udało mu się przejść bezszelestnie i po chwili rozległy się pułapki alarmujące znajdujących się wewnątrz domu mężczyzn, że ktoś szedł ich tropem. Szybko drzwi na powrót otworzyły się, a zdezorientowani czarodzieje zaczęli szukać na oślep winnego całego zdarzenia. Nie mogli jednak nikogo zobaczyć, co dawało Morgothowi możliwość celnego rzucenia uroku. Ich różdżki drżały delikatnie w ich spiętych dłoniach, jednak nie oznaczało to, że nie byli gotowi na walkę na śmierć i życie. Yaxley nie zamierzał ich w żaden sposób ignorować. Musiał ich obezwładnić, unieruchomić, by bezpiecznie przejść do wnętrza domu i przeszukać to miejsce. Potrzebował upewnić się, że cokolwiek tam robili, miało znaczenie dla sprawy. Być może nie byli związani z grupą buntowników, a może wręcz przeciwnie. Nieważne było teraz tak naprawdę, co działo się za ich plecami. Chodziło już tylko i wyłącznie o powodzenie zaklęcia, które czyhało w zakamarkach umysłu Rycerza. Odpuścił sobie próbę sięgania po czarną magię, gdyż była ona zbyt ryzykowna. Skupił się więc na transmutacji, której moc była w nim najsilniejsza. Liczył też na to, że żadna anomalia nie zamierzała pokrzyżować mu szyków w momencie, gdy potrzebował spokoju i skupienia. Starając się uspokoić oddech, który przyspieszył mu nieznacznie przy zaskoczeniu przeklętą pułapką, uniósł różdżkę. - Crassitudo - warknął cicho, chcąc jak najprościej oczyścić sobie drogę z obu czarodziejów. Miał tę łatwość, że wciąż nie mogli w niego trafić żadnym zaklęciem. Pozostawał dla nich niewidoczny, zakryty pod peleryną niewidką. Celował dokładnie między nich, by twór mający wydobyć się z różdżki, pochłonął obu przeciwników na raz. Dostrzegł, że kobieta, widząc różdżki wystraszyła się i wybiegła tylnym wyjściem, pozostawiając swoich gości samym sobie. Czy zamierzała sprowadzić pomoc, ciężko było powiedzieć. Dała jednak sobie szansę na przeżycie. Nawet jeśli zaraz jej dom miał stać się pożywką dla rosnącej galaretki. Czy mogła wyobrazić sobie podobny przebieg?
edit: podbijam do 300 słów
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.04.19 7:07, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zaklęcie, które rzucił, wystrzeliło z różdżki i pognało w kierunku jego przeciwników. Morgoth jednak nie zamierzał tracić zbędnego czasu. W końcu mogli się jeszcze obronić, a na to nie zamierzał pozwalać. Szczególnie w momencie, w którym nie był pewien, co się mogło wydarzyć. Nie podobała mu się ta mugolska okolica i tym bardziej fakt, że mężczyźni zdawali się być nieznajomymi dla właścicielki domu. Lub właściwie nie była zaznajomiona z ich magią. A może po prostu się wystraszyła całego tego szaleństwa, które ze sobą przynieśli? Nieważne. Uciekła i Morgoth nie musiał martwić się kolejną osobą, która nie była mu tutaj potrzebna. Nie chciał jej krzywdzić, a zapewne tak właśnie musiałoby się stać, gdyby została. Nie zamierzała jednak mu się przeciwstawiać. Przeciwnikowi, którego nie widziała ani ona ani jej towarzysze. Morgothowi zdawało się, że zadanie powinno zostać wykonane nieco dłużej, ale najwidoczniej się pomylił. Czy miał dołączyć później do Antonii, czy wystarczyło po prostu pokonać tę dwójkę? Ciężko było mu się skupić na wszystkim na raz, dlatego też zaczął przeszukiwać zakamarki umysłu w celu znalezienia odpowiedniego zaklęcia z dziedziny transmutacji, które mogłoby mu pomóc unieszkodliwić tę dwójkę. Jako że był ukryty przed ich spojrzeniem pod peleryną niewidką, nie musiał się specjalnie spieszyć, ale nie zamierzał też czekać na ich krok. Czy świetnie wyczarowaną tarczę, która mogła się pojawić. A tego by chyba nie przeżył. Aż w końcu zanim promień galaretki trafił między mężczyzn, wpadło mu coś, co mogło się sprawdzić. Również zaklęcie obszarowe o silnej mocy wiązania. Oby tylko anomalie mu sprzyjać miały, bo jeśli nie... - Deserpes - wymówił więc z mocą, chcąc mieć to już za sobą i przekonać się, czy tym razem magia miała z nim współgrać. Ostatnie czego chciał to nieudanej misji. Nie mógł wrócić z pustymi rękami, a jeśli magia miała mu przeszkodzić... Zapewne mogło się tak wydarzyć.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Uliczka
Szybka odpowiedź