Prywatny salon
AutorWiadomość
Prywatny salon
Pomieszczenie do niedawna było puste - kiedyś służyło za jeden z pokoi sypialnianych, Ulysses postanowił więc wykorzystać je do swoich celów, zamiast pozwalać na marnowanie jego potencjału. Przytulne, ciepłe i przyjemne, z wygodnymi siedziskami oraz uporządkowanymi regałami, służy mu teraz do przyjmowania klientów oraz prywatnych gości. Idealne zarówno do dyskusji na temat różdżek, jak i szklanki ognistej po długim czasie milczenia. Zabezpieczone zaklęciem Muffliato.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć odpowiedź na list Amadeusa mogła wydawać się przyziemna i zbyt konkretna, nienosząca oznak melancholii, Lestrange swoimi wspomnieniami wywołał małą lawinę. Nie sposób było ją powstrzymać - w kwietniu nabierała szaleńczego rozpędu i każdy bodziec zmieniał się w drgnięcie odpowiednio silne, aby przed oczami stawał obraz Valerie, zamknięty w oszczędnych czułościach. Zakątki Silverdale wyszeptywały przeszłe drobnostki - niefortunne potknięcie przy fontannie, niezgrabne kroki walca i długi spacer po lesie. Na pewien czas udało mu się uśpić niesforne myśli, lecz teraz atakowały zawzięcie, wybudzając się już od pierwszych dni miesiąca - jak na zawołanie Londyn przebrzmiał jej aurą. Nieplanowane spotkanie z Lucindą, rozpoczęte od rozdzierających zawodzeń ducha przeklęło resztę czasu. Zaczynał rozumieć nieskładny lament martwej kobiety - może wyczuła stratę, sugerując wzmożenie przeszłej żałoby. Jeśli taki był jej cel, osiągnęła go. Nie zanosiło się na spokojny czas, wewnętrzne rozdarcia były tylko częścią wielkiego nieporozumienia, wypływającego stopniowo z różnych źródeł. Wyniki referendum okazały się przykrą wiadomością, utrudniającą zbyt wiele, aby miał siłę przemyśleć wszystko na spokojnie, nie tracąc przy tym nerwów. Być może w towarzystwie przyjaciela, niewidzianego od dłuższego czasu, coś miało się zmienić.
W spotkaniu upatrywał szansy do chwilowego odłożenia ponurych przeczuć i rozmyślań, lecz nie mógł mieć pewności, że potoczy się beztrosko. Ostatnie nastroje nie pozwalały na zbyt wielkie manewry w kwestii radości, ale już sama świadomość, że w zasięgu wzroku zagości twarz znajoma i zaufana, dawała bardziej stabilne podłoże. Po wczorajszym ślubie poszukiwał spokoju i oszczędnego towarzystwa, dlatego stonowana postać Amadeusa wpisywała się idealnie w aktualne potrzeby Ollivandera - te zaś lubiły być kapryśne. Z obowiązkami i spotkaniami uporał się względnie szybko, znajdując też nieco czasu na zatopienie się w lekturze, odcinając świat od umysłu, skupionego teraz jedynie na starych zapiskach, przerzucanych leniwie stronach ze szkicami średniowiecznych różdżek - był tym zajęciem całkowicie pochłonięty, nie licząc czasu ani objętości tomiszcza, ciążącego w dłoniach. Mimo tego - odłożył je dosyć chętnie, kiedy skrzat oznajmił, że gość pojawił się w Silverdale. Opuścił wygodne miejsce i wyszedł mu na przeciw, skinieniem odsyłając służkę, wprowadzającą mężczyznę wgłąb holu. Mając za sobą formalną część powitania w postaci podania dłoni, zmrużył oczy, przypatrując się lordowi krótką chwilę.
- Brzydniesz, Lestrange. Muszę się zgodzić z nestorem - ostatecznie byli w tak samo kiepskim położeniu, choć Ollivander wciąż nie zamierzał dzielić się z nim oczywistością, jak bardzo podobnie wypadały ich zmagania z ożenkiem.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Amadeus miał przeczucie co do wywołanej lawiny, którą chcąc nie chcąc wywołał do pewnego stopnia zamierzenie. Kierował nim podświadomy egoizm, zrodzony z potrzeby znalezienia się w towarzystwie o podobnym stanie emocjonalnym co jego własny. Oczywiście nie działo się to przez złośliwość czy zanikającą sympatię (bo przecież zdolność do takiej, z własnej zazdrości, posiadają tylko dzikusy pokroju niejakiego Wrighta), a raczej przez wzajemne zrozumienie. Lestrange doskonale wiedział, z czym wiąże się kwiecień i zamiast pozwalać Ulyssesowi samodzielnie wpędzić się w przepełniony melancholią, beznadziejnością i tym podobnymi uczuciami nastrój, wolał całą winę zrzucić na siebie. Nieczęsto działał zgodnie z instynktem, właściwie to prawie nigdy, ale kiedy przychodziło do interakcji z akurat tym mężczyzną, wszelkie niekontrolowane działania wychodziły im z reguły na dobre. Zapewne wynikało to z wzajemnego podobieństwa, a także dosyć współgrających życiorysów.
Co wcale też nie oznacza, że Deus zmyślił swoje roztrzęsienie i gniew tylko po to, żeby rozstroić Ollivandera. Wszystko co pisał w listach pozostawało prawdą i – choć smutne – oddawało jego obecny stan. Samego siebie uznawał w tym momencie za niebywałego pechowca, twierdząc, że popadnięcie w tak nieszczęsną pułapkę nie pozostawiało żadnego pola do manewru. Cieszył się tylko z pozostania w dobrych kontaktach z kobietami w pojęciu ogólnym: prowadzącą go przez domostwo Ollivanderów służkę zagadywał jak zwykle, bez zmian, darząc ją uprzejmymi uśmiechami i niezobowiązującymi pytaniami o samopoczucie tak jej własne, jak i reszty domowników. Prawdę powiedziawszy, zdawał się nawet nieco posmutnieć z uwagi na krótszy niż zwykle pobyt w jej towarzystwie.
– I ja również, Ulyssesie. Nie dziw, że wciąż towarzyszysz mi w stanie kawalerskim, skoro nie potrafisz wykrzesać z siebie miłego słowa na widok dobrego przyjaciela – odpowiedział z uśmiechem, starając się uciszyć urażoną dumę. Miał w tym niebywałą wprawę, bo przecież znali się ze stojącym naprzeciw jegomościem od małego, z perspektywy czasów obecnych.
Dalsza wymiana zdań, zgodnie z zasadą „ściany mają uszy”, pozostawała bardzo skromna aż do usadowienia się w wygodnych położeniach wewnątrz salonu. Poczęstowany whisky, Amadeus upił ze szklanki góra dwa łyki i odstawił ją we względnie bezpiecznym miejscu, chcąc zachować zadowalającą czystość umysłu.
– Kto tym razem nadepnął ci na odcisk? – zapytał z lekkością, nieświadomie starając się grać wedle oczekiwań przyjaciela; zresztą sam bardzo potrzebował odcięcia się od rzeczywistości, mimo że twierdził zgoła inaczej – Nawet w Hogwarcie nie byłeś na mnie tak cięty.
Co wcale też nie oznacza, że Deus zmyślił swoje roztrzęsienie i gniew tylko po to, żeby rozstroić Ollivandera. Wszystko co pisał w listach pozostawało prawdą i – choć smutne – oddawało jego obecny stan. Samego siebie uznawał w tym momencie za niebywałego pechowca, twierdząc, że popadnięcie w tak nieszczęsną pułapkę nie pozostawiało żadnego pola do manewru. Cieszył się tylko z pozostania w dobrych kontaktach z kobietami w pojęciu ogólnym: prowadzącą go przez domostwo Ollivanderów służkę zagadywał jak zwykle, bez zmian, darząc ją uprzejmymi uśmiechami i niezobowiązującymi pytaniami o samopoczucie tak jej własne, jak i reszty domowników. Prawdę powiedziawszy, zdawał się nawet nieco posmutnieć z uwagi na krótszy niż zwykle pobyt w jej towarzystwie.
– I ja również, Ulyssesie. Nie dziw, że wciąż towarzyszysz mi w stanie kawalerskim, skoro nie potrafisz wykrzesać z siebie miłego słowa na widok dobrego przyjaciela – odpowiedział z uśmiechem, starając się uciszyć urażoną dumę. Miał w tym niebywałą wprawę, bo przecież znali się ze stojącym naprzeciw jegomościem od małego, z perspektywy czasów obecnych.
Dalsza wymiana zdań, zgodnie z zasadą „ściany mają uszy”, pozostawała bardzo skromna aż do usadowienia się w wygodnych położeniach wewnątrz salonu. Poczęstowany whisky, Amadeus upił ze szklanki góra dwa łyki i odstawił ją we względnie bezpiecznym miejscu, chcąc zachować zadowalającą czystość umysłu.
– Kto tym razem nadepnął ci na odcisk? – zapytał z lekkością, nieświadomie starając się grać wedle oczekiwań przyjaciela; zresztą sam bardzo potrzebował odcięcia się od rzeczywistości, mimo że twierdził zgoła inaczej – Nawet w Hogwarcie nie byłeś na mnie tak cięty.
Melancholia niekiedy była mu potrzebna - w samotności i odosobnieniu nauczył się akceptować ją i pozwalać na chwilowe przejęcie myśli. Nie lubił błądzić w niej zbyt długo, lecz w formie układającej się w momenty potrafiła być nawet oczyszczająca. Później uciszała się na jakiś czas, ale nie w kwietniu - zeszłoroczny pamiętał jak przez mgłę, jakby przedarł się przez miesiąc półprzytomnie. Refleksji było zbyt wiele, niepowstrzymane rozsadzały się wygodnie i nie myślały o odejściu - on zaś starał się ściągać na ziemię aktywnością, rozplanowanym do granic możliwości czasem, biorąc więcej pracy i starając się zająć czymkolwiek. W przeciwieństwie do Amadeusa zdawał się na instynkt stosunkowo często, upatrując w nim ciekawego element zaskoczenia, ale i stabilności.
Pokręcił prawie niezauważalnie głową, przywołując na usta nieznaczny uśmiech i odprowadzając służkę spojrzeniem, kiedy dostrzegł drobną zmianę w mimice przyjaciela - nie mogła umknąć Ollivanderowi, z przyzwyczajenia śledzącemu takie anomalie. Na podobnie bezpośrednie, cyniczne komentarze, niekoniecznie bliskie prawdy, pozwalał sobie tylko w wybranym towarzystwie - lord Lestrange miał za to niebywały talent do wybrnięcia z każdej podobnej sytuacji, dlatego Ulysses lubił go wzmiankami atakować - choć sam atakowany nie musiał być świadomy ich powodu. To, jak bardzo owijał słowa w subtelności zależało od kaprysu, ten z kolei opierał się bardziej na sytuacji niż ogólnym nastroju. Amadeus sprostał wyzwaniu, nie dziwiąc tym zresztą gospodarza, który pojedynczym skinieniem głowy uzupełnił swoją odpowiedź.
- Na szczęście nie jesteś damą, Amadeusie - niezrażony entuzjazm uzupełnił niespodziewanie pogodnym tonem. Obecność gościa tak bliskiego i drogiego sercu szybko wpływała na nastrój. W ostatnim czasie gościł głównie klientów, wybrednych, wymagających, nieraz irytujących. Szczególnie pewien Francuz nadszarpywał cierpliwość - wyboru nie było, został mu przekazany przez ojca. - Dobrze cię widzieć - krótkie uzupełnienie nabrało lekkości na tle słów wypowiedzianych wcześniej.
Pomieszczenie wciąż pachniało drewnem na tyle mocno, by Ulysses mógł wyczuć je przy wejściu - zmysł przyzwyczajał się, pozwalając zapachowi zaginąć w późniejszych minutach, lecz z początku był pierwszym, na co zawsze zwracał uwagę. Nie każda woń przemykała się tak sprawnie do jego świadomości, dlatego na intensywniejsze był bardziej uczulony - tę w salonie starał się utrzymać magią, choć dworek w Silverdale z zasady pachniał pobliskim lasem. Przez okna wpadały resztki dziennego światła, niedługo mającego zniknąć - krótkie zaklęcie rozświetliło kominek płomieniami, kolejne machnięcie różdżki skradło nieco cienia z dalszych części; ostatni czar wypełnił pomieszczenie cichą muzyką - spokojnym i powolnym jazzem, wydobywającym się z ozdobnego gramofonu. W takich warunkach mógł sięgnąć do przygotowanych wcześniej alkoholi, upewniając się, że whisky będzie odpowiadać gościowi - przebłyskiwało zza przejrzystych ścianek ozdobnej karafki i ozdobiły wnętrza szklanek. Dopiero wtedy usiadł naprzeciwko, jeszcze nie pijąc. Zerknął z nieznacznym rozbawieniem na Amadeusa, przyzwyczajonego pewnie do chłodnych tęczówek - te w dziwny sposób potrafiły zostać dziwnie odległe od ogólnego wyrazu, jakby w wiecznym dystansie. Ocieplały się nieznacznie.
- Może. Czas robi swoje, pamięć szwankuje - rzucił, niespiesznym ruchem przechylając szklankę w powietrzu przed upiciem z niej odrobiny alkoholu. - Nie zaszczyciłeś Percivala i Inary swoją obecnością - stwierdzenie, mimo braku odpowiedniej intonacji, wskazywało raczej na pytanie - Lestrange bywał na większości podobnych uroczystości i mimo wszystko Ollivander spodziewał się spotkać go na wczorajszym ślubie. - albo nie zdołaliśmy na siebie wpaść - taką możliwość dopuszczał, lecz zazwyczaj nieciężko było dostrzec go w tłumie. Prowadził o wiele więcej rozmów niż Ulysses.
Pokręcił prawie niezauważalnie głową, przywołując na usta nieznaczny uśmiech i odprowadzając służkę spojrzeniem, kiedy dostrzegł drobną zmianę w mimice przyjaciela - nie mogła umknąć Ollivanderowi, z przyzwyczajenia śledzącemu takie anomalie. Na podobnie bezpośrednie, cyniczne komentarze, niekoniecznie bliskie prawdy, pozwalał sobie tylko w wybranym towarzystwie - lord Lestrange miał za to niebywały talent do wybrnięcia z każdej podobnej sytuacji, dlatego Ulysses lubił go wzmiankami atakować - choć sam atakowany nie musiał być świadomy ich powodu. To, jak bardzo owijał słowa w subtelności zależało od kaprysu, ten z kolei opierał się bardziej na sytuacji niż ogólnym nastroju. Amadeus sprostał wyzwaniu, nie dziwiąc tym zresztą gospodarza, który pojedynczym skinieniem głowy uzupełnił swoją odpowiedź.
- Na szczęście nie jesteś damą, Amadeusie - niezrażony entuzjazm uzupełnił niespodziewanie pogodnym tonem. Obecność gościa tak bliskiego i drogiego sercu szybko wpływała na nastrój. W ostatnim czasie gościł głównie klientów, wybrednych, wymagających, nieraz irytujących. Szczególnie pewien Francuz nadszarpywał cierpliwość - wyboru nie było, został mu przekazany przez ojca. - Dobrze cię widzieć - krótkie uzupełnienie nabrało lekkości na tle słów wypowiedzianych wcześniej.
Pomieszczenie wciąż pachniało drewnem na tyle mocno, by Ulysses mógł wyczuć je przy wejściu - zmysł przyzwyczajał się, pozwalając zapachowi zaginąć w późniejszych minutach, lecz z początku był pierwszym, na co zawsze zwracał uwagę. Nie każda woń przemykała się tak sprawnie do jego świadomości, dlatego na intensywniejsze był bardziej uczulony - tę w salonie starał się utrzymać magią, choć dworek w Silverdale z zasady pachniał pobliskim lasem. Przez okna wpadały resztki dziennego światła, niedługo mającego zniknąć - krótkie zaklęcie rozświetliło kominek płomieniami, kolejne machnięcie różdżki skradło nieco cienia z dalszych części; ostatni czar wypełnił pomieszczenie cichą muzyką - spokojnym i powolnym jazzem, wydobywającym się z ozdobnego gramofonu. W takich warunkach mógł sięgnąć do przygotowanych wcześniej alkoholi, upewniając się, że whisky będzie odpowiadać gościowi - przebłyskiwało zza przejrzystych ścianek ozdobnej karafki i ozdobiły wnętrza szklanek. Dopiero wtedy usiadł naprzeciwko, jeszcze nie pijąc. Zerknął z nieznacznym rozbawieniem na Amadeusa, przyzwyczajonego pewnie do chłodnych tęczówek - te w dziwny sposób potrafiły zostać dziwnie odległe od ogólnego wyrazu, jakby w wiecznym dystansie. Ocieplały się nieznacznie.
- Może. Czas robi swoje, pamięć szwankuje - rzucił, niespiesznym ruchem przechylając szklankę w powietrzu przed upiciem z niej odrobiny alkoholu. - Nie zaszczyciłeś Percivala i Inary swoją obecnością - stwierdzenie, mimo braku odpowiedniej intonacji, wskazywało raczej na pytanie - Lestrange bywał na większości podobnych uroczystości i mimo wszystko Ollivander spodziewał się spotkać go na wczorajszym ślubie. - albo nie zdołaliśmy na siebie wpaść - taką możliwość dopuszczał, lecz zazwyczaj nieciężko było dostrzec go w tłumie. Prowadził o wiele więcej rozmów niż Ulysses.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na melancholii nie dało się wyjść źle – największe artystyczne umysły tego świata działały najlepiej pod wpływem właśnie melancholii, tworząc najlepsze, najbardziej zajmujące dzieła jakie widziała ludzkość. W smutku Amadeus często upatrywał najczystszego piękna, przez co jego własne miłosne perypetie, coroczne żałobne wyciszenia Ulyssesa, a także ukrywane z niespotykaną zaciekłością kompleksy Sephory zawsze stawały się co najmniej dziesięć razy bardziej interesującymi, niż być powinny. Kto wie, może w karierze psychologicznej sprawdziłby się nawet lepiej niż w dyplomacji?
Wyraźne zapachy wedle oczekiwań nieco uderzyły Lestrange’owi do głowy, otępiając go na parę chwil od góry do dołu. Zbawienna sofa została prędko odnaleziona, ale jej zasługi nie zostały na zbyt długo zapamiętane, bo oto Ulysses Ollivander pozwolił swoim oczom na ukazanie rozbawienia. Takie odejścia od reguły działały na Deusa jak sole trzeźwiące: jego spojrzenie momentalnie odzyskało ostrość i przenikliwość, ciało wyzbyło się irytującej ospałości, a umysł, choć nawet na chwilę nie przestał działać wedle oczekiwań właściciela, przyjął te zmiany z największym zadowoleniem.
– Czas robi swoje? – Amadeus powtórzył w prześmiewczym tonie tę ogromną niedorzeczność – Nie wiedziałem, że jesteś ode mnie dwa razy starszy i już zaczynasz doświadczać demencji, Ulyssesie. Musiałem przegapić całkiem spory kawałek życia – skwitował, uznając decyzję gospodarza o ominięciu tematu nadepniętego odcisku. Właściwie nie spodziewał się, że zostanie uraczony tak zwinnym unikiem, ale to chyba tylko i wyłącznie jego własne niedopatrzenie – nie był przecież w stanie nawet przypomnieć sobie ostatniej wizyty w Silverdale.
Pytanie o ślub postawiło go w trochę niewygodnej pozycji, chociaż ulubione odosobnienie i brak świadków ratowało przed niepotrzebnym faux pas. Prawdę powiedziawszy, nie istniało dobre wytłumaczenie dla jego nieobecności. Mógł zasłaniać się obowiązkami, patriotycznymi pobudkami i ogólnym zmartwieniem o stan świata przed gromadą zachwyconych tak szczytnymi powodami słuchaczy z szeroko pojętych salonów, ale przed samym Ollivanderem nie śmiałby uciekać się do podobnych banałów. Westchnął ciężko, akceptując całkowitą porażkę.
– Myślisz, że w takim nastroju byłbym w stanie patrzeć na czyjś ślub? – zapytał z gorzkim uśmiechem, walcząc z potrzebą ponownego zasmakowania alkoholu – Niech cieszą się sobą nawzajem. Nie sądzę, aby czyjaś obecność lub jej brak miałby im zrobić wielką różnicę. Zgaduję, że ty pewnie bawiłeś się wspaniale? – to pytanie zadał z zamiarem ponownego rozluźnienia obu stron, świadomie zaczepiając o znaną niemal wszystkim powściągliwość Ulyssesa w kontaktach międzyludzkich. Amadeus miał wrażenie, że większe zgromadzenia zawsze były dla niego ogromną torturą.
Wyraźne zapachy wedle oczekiwań nieco uderzyły Lestrange’owi do głowy, otępiając go na parę chwil od góry do dołu. Zbawienna sofa została prędko odnaleziona, ale jej zasługi nie zostały na zbyt długo zapamiętane, bo oto Ulysses Ollivander pozwolił swoim oczom na ukazanie rozbawienia. Takie odejścia od reguły działały na Deusa jak sole trzeźwiące: jego spojrzenie momentalnie odzyskało ostrość i przenikliwość, ciało wyzbyło się irytującej ospałości, a umysł, choć nawet na chwilę nie przestał działać wedle oczekiwań właściciela, przyjął te zmiany z największym zadowoleniem.
– Czas robi swoje? – Amadeus powtórzył w prześmiewczym tonie tę ogromną niedorzeczność – Nie wiedziałem, że jesteś ode mnie dwa razy starszy i już zaczynasz doświadczać demencji, Ulyssesie. Musiałem przegapić całkiem spory kawałek życia – skwitował, uznając decyzję gospodarza o ominięciu tematu nadepniętego odcisku. Właściwie nie spodziewał się, że zostanie uraczony tak zwinnym unikiem, ale to chyba tylko i wyłącznie jego własne niedopatrzenie – nie był przecież w stanie nawet przypomnieć sobie ostatniej wizyty w Silverdale.
Pytanie o ślub postawiło go w trochę niewygodnej pozycji, chociaż ulubione odosobnienie i brak świadków ratowało przed niepotrzebnym faux pas. Prawdę powiedziawszy, nie istniało dobre wytłumaczenie dla jego nieobecności. Mógł zasłaniać się obowiązkami, patriotycznymi pobudkami i ogólnym zmartwieniem o stan świata przed gromadą zachwyconych tak szczytnymi powodami słuchaczy z szeroko pojętych salonów, ale przed samym Ollivanderem nie śmiałby uciekać się do podobnych banałów. Westchnął ciężko, akceptując całkowitą porażkę.
– Myślisz, że w takim nastroju byłbym w stanie patrzeć na czyjś ślub? – zapytał z gorzkim uśmiechem, walcząc z potrzebą ponownego zasmakowania alkoholu – Niech cieszą się sobą nawzajem. Nie sądzę, aby czyjaś obecność lub jej brak miałby im zrobić wielką różnicę. Zgaduję, że ty pewnie bawiłeś się wspaniale? – to pytanie zadał z zamiarem ponownego rozluźnienia obu stron, świadomie zaczepiając o znaną niemal wszystkim powściągliwość Ulyssesa w kontaktach międzyludzkich. Amadeus miał wrażenie, że większe zgromadzenia zawsze były dla niego ogromną torturą.
Ależ skąd - melancholia poniekąd wprawiała człowieka w stan uśpienia, odcinając brutalnie od rzeczywistości i doczesnych momentów, jakby żywiła się tym zacofaniem i niemożnością podjęcia akcji, które zazwyczaj podejmowało się bez problemu. Bywała jak kula u nogi, zwalniając tempo marszu. Praktyczny umysł miewał z nią niemałe kłopoty, ale główna zasada była w gruncie rzeczy dosyć prosta - przeczekać, ze spokojem i cierpliwością przebrnąć przez wszelkie filozofie i donośne myśli, przebijające się przez zmętniałą powierzchnię. Melancholia zaburzała rozsądek i psuła sytuacje, w których nie zgrywała się z nastrojem rozmówcy, oddalała od ludzi - bywała potrzebna, ale i szkodliwa, jeśli w nadmiarze. W literaturze szczególnie dostrzegalne było to w dziełach przepełnionych patosem, niedopasowanym do charakteru tekstu. Takie wyjątkowo drażniły Ollivandera. Lestrange'a w roli psychologa wolałby jednak nie widzieć, dyplomacja była dla niego dobrą niszą.
- Musiałeś - potwierdził bez zająknięcia, nie siląc się na niepotrzebną ilość słów, w tym jednym odnajdując wystarczającą odpowiedź. Kiwnął głową dla potwierdzenia - odbijając demencję również w jego stronę. Skoro byli tak nieudolni w sprawach małżeństwa, mogło to być wytłumaczenie wiarygodne. A jednak poczuł się do łaskawego uzupełnienia haniebnej luki, dodając od siebie jeszcze drobny element. - Zdążyłem w tym czasie napisać parę dzieł muzycznych, ponoć dorównują tym Lestrange'ów, dałbyś wiarę? - do kompozytorstwa było mu daleko, muzykę doceniał raczej z perspektywy słuchacza.
- Byłbyś - kiwnął głową, w przeciwieństwie do Amadeusa nie powstrzymując się przed łykiem alkoholu. Nie podejmował dalej tematu, uznając że sugestia była wystarczająco wyraźna, nawet jeśli nie było tak wcale - Ulysses bowiem rządził się swoimi prawami, a myśli układał w słowa niezwykle rzadko. W tym momencie chodziło ni mniej, ni więcej niż o przyzwyczajenie do działania wbrew sobie. Arystokracja musiała być oswojona z takim trybem działania, gotowa do pojawienia się w miejscu, w którym pojawiać się nie miała ochoty, wśród ludzi, z którymi nie miała ochoty przebywać - czy to w sytuacji sporadycznej, czy zawsze. Ślub Nottów wcale nie wypadł w czasie przychylnym Ulyssesowi.
- Wyśmienicie - odpowiedział z zaskakującą, jak na niego, ekspresją i wyolbrzymionym sarkazmem, zanim złagodził go szczerą relacją z uroczystości, wciąż bez wylewności. - Bywało gorzej. Sądziłem, że będzie gorzej - sprostował od razu. Nie chwalił się udanym tańcem z Evelyn, nie uznając tego za powód do żadnej dumy, choć matka twierdziłaby inaczej. - Więc odcinasz się od towarzystwa z tak błahego powodu? - brwi uniesione w wyrazie lekkiej prowokacji świadczyły o tym, że mimo wszystko podejmą temat na dłuższą chwilę.
- Musiałeś - potwierdził bez zająknięcia, nie siląc się na niepotrzebną ilość słów, w tym jednym odnajdując wystarczającą odpowiedź. Kiwnął głową dla potwierdzenia - odbijając demencję również w jego stronę. Skoro byli tak nieudolni w sprawach małżeństwa, mogło to być wytłumaczenie wiarygodne. A jednak poczuł się do łaskawego uzupełnienia haniebnej luki, dodając od siebie jeszcze drobny element. - Zdążyłem w tym czasie napisać parę dzieł muzycznych, ponoć dorównują tym Lestrange'ów, dałbyś wiarę? - do kompozytorstwa było mu daleko, muzykę doceniał raczej z perspektywy słuchacza.
- Byłbyś - kiwnął głową, w przeciwieństwie do Amadeusa nie powstrzymując się przed łykiem alkoholu. Nie podejmował dalej tematu, uznając że sugestia była wystarczająco wyraźna, nawet jeśli nie było tak wcale - Ulysses bowiem rządził się swoimi prawami, a myśli układał w słowa niezwykle rzadko. W tym momencie chodziło ni mniej, ni więcej niż o przyzwyczajenie do działania wbrew sobie. Arystokracja musiała być oswojona z takim trybem działania, gotowa do pojawienia się w miejscu, w którym pojawiać się nie miała ochoty, wśród ludzi, z którymi nie miała ochoty przebywać - czy to w sytuacji sporadycznej, czy zawsze. Ślub Nottów wcale nie wypadł w czasie przychylnym Ulyssesowi.
- Wyśmienicie - odpowiedział z zaskakującą, jak na niego, ekspresją i wyolbrzymionym sarkazmem, zanim złagodził go szczerą relacją z uroczystości, wciąż bez wylewności. - Bywało gorzej. Sądziłem, że będzie gorzej - sprostował od razu. Nie chwalił się udanym tańcem z Evelyn, nie uznając tego za powód do żadnej dumy, choć matka twierdziłaby inaczej. - Więc odcinasz się od towarzystwa z tak błahego powodu? - brwi uniesione w wyrazie lekkiej prowokacji świadczyły o tym, że mimo wszystko podejmą temat na dłuższą chwilę.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Straszyk bardzo nie lubił przeszkadzać swym właścicielom - nieważne, czy chodziło o popołudniową drzemkę starego wuja Wilhelma, lubującego się w zaleganiu na wygodnym szezlongu, czy też o wparowywanie w środek zaciętej konwersacji - ale już największym zdenerwowaniem napawało go przerywanie odwiedzin gości. Bo jakże źle świadczyło to o kulturze skrzata, hańbiącego gałąź swej rodziny przed wścibskimi oczami innych szlachciców? Gdyby lorda Ollivandera odwiedził ktoś chociażby czystej krwi - byłoby mu łatwiej nacisnąć złotą klamkę prywatnego saloniku i przekroczyć wysoki próg; ale nie, Ulysses przyjmował godnego przedstawiciela szanowanego rodu Lestrange, ujma na honorze Straszyka była więc tym większa.
Cóż jednak mógł uczynić. Został wysłany z misją przez bliskiego krewnego panicza Ulysessa i niewykonanie zadania przyniosłoby większą zgubę niż wykazanie się godnymi pożałowania manierami. Skrzat przez dłuższą chwilę kręcił się przed drzwiami saloniku, wyłamując sobie palce; podskoczył do góry dopiero wtedy, gdy zdał sobie sprawę z tego, iż niefortunne krążenie może sugerować nie zdenerwowanie a podsłuchiwanie toczącej się rozmowy. Oświecenie wywołało płaczliwy pisk, dlatego skrzat czym prędzej zapukał do dębowych drzwi. Najpierw cichutko, prawie niesłyszalnie, potem głośniej, aż w końcu uchylił ciężkie drzwi i wetknął w nie swój długi, nieco zadarty nos, płaczliwym spojrzeniem od razu wędrując do siedzącego naprzeciwko wejścia lorda Ollivandera.
- Sir, najmocniej przepraszam, najmocniej - wychrypiał, gnąc się w ukłonie tak głębokim, że przez chwilę zakręciło mu się w głowie. Wyprostował się pewniej, robiąc jeden nieśmiały krok do środka pomieszczenia. - Lordzie Lestrange, pańska obecność jest lumos dla mych oczu, trzymanych w okrutnej ciemności, pozbawionej światła prawdziwego szlachectwa - wygłosił kajającym się tonem, chwytając się teatralnie za serce. Mówił szczerze, starając się złagodzić to okrutne najście, nieświadomy, że brzmi to niezwykle żenująco. Ukłonił się raz jeszcze, tym razem nieco wolniej, by nie zemdleć na środku dywaniku, po czym nerwowo powrócił spojrzeniem do Ulyssesa, wyczekująco spoglądając na swego pana. Czekał na przyzwolenie do kontynuacji przemowy i podejścia nieco bliżej, by zza foteli mogli zobaczyć coś więcej od spiczastych uszu pokrytych siwiejącym meszkiem.
Cóż jednak mógł uczynić. Został wysłany z misją przez bliskiego krewnego panicza Ulysessa i niewykonanie zadania przyniosłoby większą zgubę niż wykazanie się godnymi pożałowania manierami. Skrzat przez dłuższą chwilę kręcił się przed drzwiami saloniku, wyłamując sobie palce; podskoczył do góry dopiero wtedy, gdy zdał sobie sprawę z tego, iż niefortunne krążenie może sugerować nie zdenerwowanie a podsłuchiwanie toczącej się rozmowy. Oświecenie wywołało płaczliwy pisk, dlatego skrzat czym prędzej zapukał do dębowych drzwi. Najpierw cichutko, prawie niesłyszalnie, potem głośniej, aż w końcu uchylił ciężkie drzwi i wetknął w nie swój długi, nieco zadarty nos, płaczliwym spojrzeniem od razu wędrując do siedzącego naprzeciwko wejścia lorda Ollivandera.
- Sir, najmocniej przepraszam, najmocniej - wychrypiał, gnąc się w ukłonie tak głębokim, że przez chwilę zakręciło mu się w głowie. Wyprostował się pewniej, robiąc jeden nieśmiały krok do środka pomieszczenia. - Lordzie Lestrange, pańska obecność jest lumos dla mych oczu, trzymanych w okrutnej ciemności, pozbawionej światła prawdziwego szlachectwa - wygłosił kajającym się tonem, chwytając się teatralnie za serce. Mówił szczerze, starając się złagodzić to okrutne najście, nieświadomy, że brzmi to niezwykle żenująco. Ukłonił się raz jeszcze, tym razem nieco wolniej, by nie zemdleć na środku dywaniku, po czym nerwowo powrócił spojrzeniem do Ulyssesa, wyczekująco spoglądając na swego pana. Czekał na przyzwolenie do kontynuacji przemowy i podejścia nieco bliżej, by zza foteli mogli zobaczyć coś więcej od spiczastych uszu pokrytych siwiejącym meszkiem.
I show not your face but your heart's desire
Skrzaci świat i skrzacie nerwy były daleko poza zasięgiem Ollivandera, skupionego na niespiesznej wymianie zdań z lordem Lestrange. Alkoholu ubywało bardzo powoli, ale mieli czas - czas, który także należało nadrobić, nie tylko dekadenckim zrzędzeniem i docinkami dwóch kawalerów, już dawno nagabywanych przez nestorów. W pierwszej chwili, gdy ciężkie drzwi uchyliły się, ukazując znajomy, skrzaci nos, Ulysses zmarszczył nieznacznie brwi i ściągnął usta, niezadowolony z niezapowiedzianej obecności. Pierwsza myśl, machinalna i niemożliwa do powstrzymania, podpowiadała, że w konwersację chce wmieszać się nestor, ale logiczne zaprzeczenie szybko pojawiło się na swoim miejscu - skrzaty miały przecież mniej bezpośrednie sposoby na podsłuchiwanie rozmów. Wszelkie wątpliwości rozwiały się razem ze słowami Straszyka i kolejnymi rzeczowymi argumentami - stworzenie nie miało w zwyczaju przerywać, gdy nie następowała ku temu absolutna konieczność. Szczerze powiedziawszy nie pamiętał, kiedy skrzat zachował się podobnie. Rzucił krótkie spojrzenie Amadeusowi po skończonych przeprosinach, po czym przeniósł wzrok na sługę. Dostrzegał jego nerwy, ale do współczucia było mu daleko - były przecież ważniejsze sprawy. Ollivander był świadomy, jak w niektórych rodach traktuje się skrzaty, lecz ich wychowywano z poszanowaniem do żywych istot. Nie były popychadłami - skrzaty służyły, bo taka była ich natura.
- Czy to istotna sprawa, Straszyku? - zapytał, z lekką niechęcią, spodziewając się potwierdzenia. Wizja przerwania spotkania nie była mu wcale na rękę. Nie był wzburzony, wyłącznie zniecierpliwiony. Pech chciał, że pukanie do drzwi trafiło w połowę opowieści snutej przez gościa. Lestrange był znakomitym mówcą, dlatego Ulysses nawet przez chwilę nie wątpił, że zdoła dokończyć ją równie porywająco, co nie zmieniało faktu, że wparowanie skrzata było ni mniej, ni więcej - niewygodne. - Czy to znów pan Richilieu? - kolejne wywody klienta o wybujałej wyobraźni były ostatnią rzeczą, o jakiej chciał teraz słuchać. Gdyby Straszyk kiwnął głową, odprawiłby go tylko krótkim później, nie wyobrażając sobie, by kolejny raz poświęcać swój wolny czas dla szanownego Adelarde Richilieu.
- Czy to istotna sprawa, Straszyku? - zapytał, z lekką niechęcią, spodziewając się potwierdzenia. Wizja przerwania spotkania nie była mu wcale na rękę. Nie był wzburzony, wyłącznie zniecierpliwiony. Pech chciał, że pukanie do drzwi trafiło w połowę opowieści snutej przez gościa. Lestrange był znakomitym mówcą, dlatego Ulysses nawet przez chwilę nie wątpił, że zdoła dokończyć ją równie porywająco, co nie zmieniało faktu, że wparowanie skrzata było ni mniej, ni więcej - niewygodne. - Czy to znów pan Richilieu? - kolejne wywody klienta o wybujałej wyobraźni były ostatnią rzeczą, o jakiej chciał teraz słuchać. Gdyby Straszyk kiwnął głową, odprawiłby go tylko krótkim później, nie wyobrażając sobie, by kolejny raz poświęcać swój wolny czas dla szanownego Adelarde Richilieu.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lord Ulysses był stosunkowo miłym panem, ale Straszyk i tak wykręcał sobie drobne rączki ze zdenerwowania, oczekując na werdykt. Co prawda nikt w Lancashire nie wykopał go boleśnie za drzwi ani nie przebił uszu pogrzebaczem, ale w każdej chwili coś takiego mogło go spotkać. Ewentualnie potknięcia i urażenie szlacheckiej godności czyhały na skrzata na każdym kroku, dlatego też jego żywot, pomimo, że nieporównywalnie lepszy od egzystencji w mrokach dworu innych rodów, nie należał do najszczęśliwszych. Wzdychał więc, chwiał się na palcach i z niepokojem wpatrywał się w spokojną, acz surową, twarz Ollivandera, oczekując werdyktu.
Nie padł on od razu i nie padł zwerbalizowany w oczywisty sposób. Retoryczne pytanie uderzyło prosto w serce skrzata, wyrywając z jego mięsistych warg cichy jęk. Czy był to zakamuflowany wyrzut? Czy tym samym Ulysses dawał mu do zrozumienia, że przeszkadza, przynosząc tu błahą sprawę? Straszyk zacisnął piąstki na końcach długich uszu, ściągając je w dół, pod brodę, w grymasie zatrwożenia i smutku. Musiał jednak przekazać wiadomość - wiekowy wuj Geraldin stał w hierarchii wyżej, więc należało dokończyć przekazaną przezeń misję.
- Och, sir, nie mnie oceniać istotność sprawy - wychrypiał dramatycznie, robiąc kilka nieśmiałych kroków naprzód. - Ale najszlachetniejszy, najznamienitszy, najmądrzejszy wuj Geraldin wzywa lorda do siebie w sprawie niecierpiącej zwłoki - przekazał wieść co do słowa, zatrzymując się przy kawowym stoliczku, stojącym pomiędzy dwoma zajętymi przez przyjaciół fotelami. - Coś związanego z różdżkami - dodał teatralnym szeptem, jakby zdradzając największy sekret, dotyczący parania się przez Ollivanderów sztuką różdżkarstwa. Pokręcił głową, słysząc nazwisko Adelarde, niezbyt lubianego przez Ulyssesa. - Nigdy nie przeszkodziłbym lordowi przychodząc w sprawie tego osobnika - kontynuował dychawicznym szepcikiem, pewien, że lord Lestrange nie będzie w stanie usłyszeć tych sekretnych informacji. Właściwie niezbyt szkodliwych, ale Straszyk i tak czuł się w obowiązku zaznaczać treści, które nie powinny trafiać do uszu postronnych - nawet będących tak znakomitymi osobistościami, jak Amadeus.
Nie padł on od razu i nie padł zwerbalizowany w oczywisty sposób. Retoryczne pytanie uderzyło prosto w serce skrzata, wyrywając z jego mięsistych warg cichy jęk. Czy był to zakamuflowany wyrzut? Czy tym samym Ulysses dawał mu do zrozumienia, że przeszkadza, przynosząc tu błahą sprawę? Straszyk zacisnął piąstki na końcach długich uszu, ściągając je w dół, pod brodę, w grymasie zatrwożenia i smutku. Musiał jednak przekazać wiadomość - wiekowy wuj Geraldin stał w hierarchii wyżej, więc należało dokończyć przekazaną przezeń misję.
- Och, sir, nie mnie oceniać istotność sprawy - wychrypiał dramatycznie, robiąc kilka nieśmiałych kroków naprzód. - Ale najszlachetniejszy, najznamienitszy, najmądrzejszy wuj Geraldin wzywa lorda do siebie w sprawie niecierpiącej zwłoki - przekazał wieść co do słowa, zatrzymując się przy kawowym stoliczku, stojącym pomiędzy dwoma zajętymi przez przyjaciół fotelami. - Coś związanego z różdżkami - dodał teatralnym szeptem, jakby zdradzając największy sekret, dotyczący parania się przez Ollivanderów sztuką różdżkarstwa. Pokręcił głową, słysząc nazwisko Adelarde, niezbyt lubianego przez Ulyssesa. - Nigdy nie przeszkodziłbym lordowi przychodząc w sprawie tego osobnika - kontynuował dychawicznym szepcikiem, pewien, że lord Lestrange nie będzie w stanie usłyszeć tych sekretnych informacji. Właściwie niezbyt szkodliwych, ale Straszyk i tak czuł się w obowiązku zaznaczać treści, które nie powinny trafiać do uszu postronnych - nawet będących tak znakomitymi osobistościami, jak Amadeus.
I show not your face but your heart's desire
Reakcje skrzata były zauważalne, ale nie trudził się nimi - tak już miały i nie sposób było zmienić ich zachowania jakimkolwiek sposobem, a i Ulysses nie należał do tych, którzy by tego próbowali. Lata wcześniej, właściwie kiedy był jeszcze młody, ich absolutna służalczość, ukłony i trwały stres irytowały go, potrafił mimowolnie krzywić się na ich widok. Dziwił się, jak jakakolwiek istota - istota o własnym rozumie - może tak łatwo poddawać się woli innych. Wolał obecność służących, konkretnych i równie skutecznych (odejmując wszelkie magiczne zalety skrzatów). Czas wymazał absurdalne podejście (a może wcale nie tak absurdalne, jak mogłoby się niektórym wydawać!), Ollivander zrozumiał bowiem, że chlubą dla skrzata nie jest autonomia, a dobrze wykonane zadanie. Wciąż postrzegał je jako stworzenia dziwne, ale nie unikał ich pomocy, szczególnie w kwestii formalności związanych z różdżkami. Były dobrymi posłańcami i nie zdradzały przypadkiem poufnych, bardzo istotnych informacji. Teraz patrzył na Straszyka, niewzruszony aktem smutku i lęku, czekając wyłącznie na przekazanie informacji. Kiwnął krótko głową, w skąpej pochwale - lub raczej przyznaniu racji jego pierwszym słowom, lecz na imię wuja zareagował zaskoczonym uniesieniem brwi, przez co spojrzenie nieco stopniało, nie stanowiąc już tak zwartej bryły lodowej.
- Tak szybko? - zapytał, machinalnie, bardziej siebie niż skrzata. Na szybko przeanalizował ostatnią wizytę u Geraldina i nie, zdecydowanie potrzebował więcej czasu nad aktualnym projektem, coś prawdopodobnie musiało przebiec nieprawidłowo. Zmarszczył w tym zastanowieniu brwi, spoglądając gdzieś na lewo, błądząc wzrokiem jakby w myślach, po czym w typowy dla siebie sposób przeniósł spojrzenie na Amadeusa, z całą jego mocą - nagle zupełnie przytomne i obecne. Na słowa skrzata o Richilieu prawie się uśmiechnął.
- Wybacz, Amadeusie, to kompletnie niespodziewane wezwanie. Będziemy musieli przełożyć spotkanie, nawet gdybym chciał, nie wyjdę od wuja Geraldina zbyt prędko, a jak wiadomo, pośpiech nie sprzyja pracy. Moja siostra jest dziś w Silverdale i, z tego co się orientuję, nie ma zbyt istotnych planów. Jeśli masz ochotę, możesz jej towarzyszyć, jeśli nie, Straszyk dopilnuje, by odprowadzono cię do wyjścia - nie przepraszał kolejny raz, nie nadużywał tego słowa, kiedy nie miał wpływu na bieg wydarzeń. Wizyta u wuja, poza samą koniecznością, wydawała się ciekawą perspektywą, ale stanowczo wolałby, by wypadła w innym, bardziej przystępnym czasie.
- Niezwłocznie ruszam do wuja, Straszyku - poinformował sucho, zbierając się z wygodnego fotela, racząc się jeszcze krótkim łykiem triumfu. - Zajmij się, proszę, naszym gościem i dopilnuj, by niczego mu nie brakowało - ach, te formalności! Był już przy drzwiach.
- Do następnego, wiekowy lordzie Lestrange - płytki ukłon i cień uśmiechu igrającego w kącikach ust, na zgrabne, poufałe pożegnanie, zanim Ulysses zniknął za drzwiami.
| zt
- Tak szybko? - zapytał, machinalnie, bardziej siebie niż skrzata. Na szybko przeanalizował ostatnią wizytę u Geraldina i nie, zdecydowanie potrzebował więcej czasu nad aktualnym projektem, coś prawdopodobnie musiało przebiec nieprawidłowo. Zmarszczył w tym zastanowieniu brwi, spoglądając gdzieś na lewo, błądząc wzrokiem jakby w myślach, po czym w typowy dla siebie sposób przeniósł spojrzenie na Amadeusa, z całą jego mocą - nagle zupełnie przytomne i obecne. Na słowa skrzata o Richilieu prawie się uśmiechnął.
- Wybacz, Amadeusie, to kompletnie niespodziewane wezwanie. Będziemy musieli przełożyć spotkanie, nawet gdybym chciał, nie wyjdę od wuja Geraldina zbyt prędko, a jak wiadomo, pośpiech nie sprzyja pracy. Moja siostra jest dziś w Silverdale i, z tego co się orientuję, nie ma zbyt istotnych planów. Jeśli masz ochotę, możesz jej towarzyszyć, jeśli nie, Straszyk dopilnuje, by odprowadzono cię do wyjścia - nie przepraszał kolejny raz, nie nadużywał tego słowa, kiedy nie miał wpływu na bieg wydarzeń. Wizyta u wuja, poza samą koniecznością, wydawała się ciekawą perspektywą, ale stanowczo wolałby, by wypadła w innym, bardziej przystępnym czasie.
- Niezwłocznie ruszam do wuja, Straszyku - poinformował sucho, zbierając się z wygodnego fotela, racząc się jeszcze krótkim łykiem triumfu. - Zajmij się, proszę, naszym gościem i dopilnuj, by niczego mu nie brakowało - ach, te formalności! Był już przy drzwiach.
- Do następnego, wiekowy lordzie Lestrange - płytki ukłon i cień uśmiechu igrającego w kącikach ust, na zgrabne, poufałe pożegnanie, zanim Ulysses zniknął za drzwiami.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pytanie odnośnie szybkości ponownie zafrasowało skrzata - na szczęście nie zdążył się odezwać, piskliwym tonem tłumacząc swoją rolę w przekazaniu informacji. Lord Ollivander kontynuował odpowiedź i chociaż była ona przeznaczona do uszu Amadeusa, Straszyk spijał każde kolejne słowo, z pełnym zaskoczenia ulgi przyjmując ton głosu Ulyssesa. Nie było w nim złości, irytacji ani niecierpliwości, nie wykrzywiał warg ani nie złorzeczył na przeszkadzającego lordom niesfornego skrzata, po prostu tłumacząc zawiłości projektu, łączącego go z Geraldinem. Nie będzie kary, nie będzie przyciętych drzwiami uszu ani stópek wsadzonych w żar dogasającego kominka! Straszyk prawie podskoczył z radości - dokonał swego zadania, ale...już oczekiwał następnych rozkazów. Zastrzygł końcówkami uszu i ukłonił się nisko, gdy tylko lord powstał z fotela.
- Oczywiście, oczywiście, że potowarzyszę! - zapewnił solennie, przyciskając piąstki do piersi. Chwila zadowolenia z siebie szybko się skończyła, znów stawiając stworzonko w stanie gotowości do opieki nad pozostawionym samopas gościem. - Potowarzyszę w drodze do panienki Ollivander, uprzednio, rzecz jasna, informując przyzwoitkę - kontynuował obietnice, zerkając z oddaniem na stojącego przy drzwiach Ulyssesa. Ach, jego pan prezentował się tak dostojnie, sto razy lepiej od lorda Lestange'a, na którego to Straszyk przesunął swoją uwagę. - Lordzie Lestrange, będę niezwykle uhonorowany mogąc poprowadzić lorda ku komnatom gościnnym - zadeklamował śpiewnym, choć trochę drżącym tonem, stając na baczność przed gościem zajmującym fotel. - Przejdziemy północnym korytarzem, by lord mógł uradować swe oczy widokiem z balkonu a lady Ollivander otrzymała więcej czasu na przygotowanie się do spotkania - zarządził zdecydowanie, lecz tonem tak uprzejmym, że nikt nie doczytałby się w nim chociażby odrobiny rozkazu. Gdy Amadeus nieśpiesznie powstał z obitego skórą fotela, Straszyk ukłonił się przed nim raz jeszcze i pomknął do drzwi. Klaśnięciem w dłonie sprawił, że klamka opadła w dół, odsłaniając przejście do bocznego, reprezentacyjnego holu. Przepuścił lorda przed sobą i podreptał obok jego nogi, by z pewnością uradować go opowieściami o każdym kwiatku, widocznym z balkonu.
| amadeus i straszyk zt!
- Oczywiście, oczywiście, że potowarzyszę! - zapewnił solennie, przyciskając piąstki do piersi. Chwila zadowolenia z siebie szybko się skończyła, znów stawiając stworzonko w stanie gotowości do opieki nad pozostawionym samopas gościem. - Potowarzyszę w drodze do panienki Ollivander, uprzednio, rzecz jasna, informując przyzwoitkę - kontynuował obietnice, zerkając z oddaniem na stojącego przy drzwiach Ulyssesa. Ach, jego pan prezentował się tak dostojnie, sto razy lepiej od lorda Lestange'a, na którego to Straszyk przesunął swoją uwagę. - Lordzie Lestrange, będę niezwykle uhonorowany mogąc poprowadzić lorda ku komnatom gościnnym - zadeklamował śpiewnym, choć trochę drżącym tonem, stając na baczność przed gościem zajmującym fotel. - Przejdziemy północnym korytarzem, by lord mógł uradować swe oczy widokiem z balkonu a lady Ollivander otrzymała więcej czasu na przygotowanie się do spotkania - zarządził zdecydowanie, lecz tonem tak uprzejmym, że nikt nie doczytałby się w nim chociażby odrobiny rozkazu. Gdy Amadeus nieśpiesznie powstał z obitego skórą fotela, Straszyk ukłonił się przed nim raz jeszcze i pomknął do drzwi. Klaśnięciem w dłonie sprawił, że klamka opadła w dół, odsłaniając przejście do bocznego, reprezentacyjnego holu. Przepuścił lorda przed sobą i podreptał obok jego nogi, by z pewnością uradować go opowieściami o każdym kwiatku, widocznym z balkonu.
| amadeus i straszyk zt!
I show not your face but your heart's desire
Prywatny salon
Szybka odpowiedź