Miriam Molly Prewett
Nazwisko matki: Abbott
Miejsce zamieszkania: West Lulworth w hrabstwie Dorset
Czystość krwi: szlachetna
Wzrost: sto szesnaście centymetrów (ciągle rosnę!)
Waga: dwadzieścia kilogramów (ciągle grubnę!)
Kolor włosów: rude
Kolor oczu: niebieskie, prawie granatowe
Znaki szczególne: łączka piegów na nosie i policzkach, liczy wszystko, co znajdzie się na jej drodze
Kiedyś na pewno będzie!
Chciałabym trafić do Gryffindoru (tatuś tam był!)
Wiewiórka (jak już dorosnę!)
Niewyraźna postać w ciemności
Fiołki, szarlotka pani Picks, igły roztarte w dłoniach (daglezja), czekolada
Ja, kiedy stoję w białym fartuszku przy tacie - jestem wciąż mała, ale pracuję z nim w Mungu!
Liczenie, rysowanie
Jestem za niska na trybuny i nigdy nikogo nie mogę dojrzeć!
Gra w magiczne klasy i szachy czarodziejów z tatą
Lubię tę, co słucha mama
Rue Penelope
Osiem kropek na pancerzyku biedronki, dziesięć marchewek rosnących w ogródku, dwa uderzenia zegara zawiadamiające o porze obiadowej. Dwa krucze pióra w ogrodzie i pięć jabłek w koszyku. Piętnaście płatków miała stokrotka, a tulipan tylko sześć. Pięć palców u dłoni mojej mamy i pięć również u taty.
Lubię badać świat swoimi zmysłami. Liczyć, obserwować, mruczeć pod nosem nowe słowa. Bo świat jest niezgłębiony, nie słyszałeś? Niezgłębiony. To ładne słowo. To taki głęboki, ale trochę głębszy, głęboższy.
Ja dużo rozumiem. Wiem skąd biorą się dzieci. Ty nie wiesz? No jak to tak! Już ci opowiadam.
Mama z tatą idą na targ na ulicy Pokątnej i tam stoi taka ładna pani, co sprzedaje magiczne nasionka. Kupują takie jedno nasionko, a potem wracają do domu i czekają, aż zapadnie noc i dopiero wtedy mama łyka nasionko. A potem tata bierze mamę za rękę, oboje zamykają oczy i powtarzają pięć razy „chcemy mieć dziecko”. Tak właśnie, bardzo koniecznie pięć razy. Mama i tata kładą się spać, a jak się budzą, to mamie już w brzuchu to nasionko rośnie. Rośnie i rośnie, i rośnie… aż w końcu mama ma taki duży brzuch, że trzeba to nasionko wyciągnąć. Dziecko jest owinięte skorupką od orzecha. Musiało być bezpieczne, kiedy było tam w brzuchu! Rozłupuje się tę łupinę i dziecko wtedy zaczyna płakać, bo mu tam przecież dobrze było, a teraz nagle go wyciągają siłą!
Ja ponoć nie płakałam od razu. Dopiero później zaczęłam. Mama mówiła, że bardzo się o mnie z tatą martwili. A tu się nie ma co martwić, bo jestem tak samo silna jak mój tata i nie dam sobie w mleko dmuchać!
Urodziłam się dokładnie dwudziestego dziewiątego marca w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym, kiedy za oknem śpiewały dwie sikorki (mama powiedziała, że chyba sikorki, a ja powiedziałam, że na pewno dwie). Nie płakałam od razu, ale szybko się nauczyłam, że oddech to ważna rzecz. Bo dzieci muszą oddychać, kiedy się rodzą. Tata ponoć biegał jak szalony, a mama krzyczała, żeby tu przy niej był i chwycił ją za rękę. Ale z tamtego okresu tak naprawdę nic nie pamiętam, a to, co wiem, to historie opowiadane przez moich rodziców (i moja wyobraźnia). Dużo rzeczy sobie wtedy wyobrażam. Na przykład, że bąki bzyczały zielenią, przelatując między liśćmi paprotek rosnących w ogrodzie. Ptaki musiały śpiewać złotem, barwiąc ten dzień czystą barwą swojego głosu. Kroki taty odznaczały się brązem na korytarzach naszego domu, a kroki innych były plątaniną różnych odcieni i głosów. Lubię wrażenie, że wszystko w tamten dzień ze sobą współgrało.
Jak w idealnej harmonii. Jak podczas magicznego koncertu.
Kilka dni (dokładnie sześć) po moich trzecich urodzinach pokazałam mamie i tacie, że jestem prawdziwą, małą czarownicą.
Zajmowała się mną wtedy pani Picks, moja grawerowa (gruwartka? grawerka? guwertka?). Ona wyszywała sobie na płócienku, a ja bawiłam się kartkami, na których próbowałam malować krainę smoków albo jednorożców, albo zamek, gdzie byłam królową łabędzi i paprotek z opowieści o panu Aenghusie i pani Caer (nie pamiętam, bo byłam za mała, żeby pamiętać, ale lubię wyobrażać sobie, że tak to właśnie było). Więc… jak malowałam (ale to już mi opowiadała pani Picks), to te karteczki zaczęły się składać i przypominać różne zwierzęta, a potem te zwierzęta podnosiły się z białym i kremowym szelestem do góry, i wirowały, wirowały nade mną! Pani Picks się bardzo zaniepokoiła i zaczęła piszczeć (pani Picks nie umie śpiewać, więc pewnie piszczy tak samo brzydko, powinna się uczyć od mojej mamy), a potem skakała i łapała te zwierzaki, bo zrobiło się ich tak dużo, że wylatywały na zewnątrz, do ogrodu! Pani Picks mówiła mi, że leżałam na podłodze i śmiałam się tak głośno, jak jeszcze nigdy dotąd, aż zrobiłam się czerwona na twarzy!
Wtedy musiało być w moim pokoju dużo złota, oranżu i fuksji – odcienie mieszały się jak na karuzeli, jak na płótnie, zmieniały się ze sobą z każdym pociągnięciem pędzla.
Wciąż odkrywam. Taneczne kroki, kiedy mama przebiera mnie w ładną sukienkę i razem z panią nauczycielką je poznajemy; dźwięki, którymi śpiewa fortepian (pięćdziesiąt dwa białe klawisze i trzydzieści sześć czarnych), gdy uczę się na nim grać i bujam nogami, bo nie umiem dosięgnąć do pedałów; różnobarwność otaczającego mnie świata, kiedy wychodzę na zewnątrz i mama uczy mnie, jak pleść wianki, a obok nas bawi się mój młodszy braciszek (lubię go, ale mógłby czasami nie rzucać we mnie swoim misiem); litery i obrazki, gdy czytamy z tatą nowe historie na dobranoc; świat zwierząt, gdy ciotunia Julia mi go pokazuje.
Odkrywam kolory, bo dla mnie wszystko ma swoją barwę i odcień. Wsłuchuje się w wiatr szumiący błękitem między drzewami, wnikający w dziurkę między framugami, w kroki taty, które wyglądają dla mnie jak oranżowe smugi zostawiane na podłodze niczym na malarskim płótnie, w głos mamy, który brzmi jak białe płatki stokrotki zerwanej spomiędzy wysokich źdźbeł trawy, w szelest sukienek (niektóre są granatowe jak noc, inne oliwkowe, a jeszcze inne beżowe i czerwone – ich szelest, nie sam materiał), w śmiech brata, który brzmi jak łamane gałązki wierzby. Odrobinę za długo wpatruję się w twarze i oczy, odrobinę za długo nadstawiam uszy i odrobinę za szybko biegnę, kiedy ucieka przede mną pszczoła.
Uczę się – wytrwale i dzielnie, a najważniejsze, że wszystko to robię… z głębi serca.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | Brak | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Malarstwo (tworzenie) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (instrument: fortepian) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila lub wilkołak) | - | 0 |
Reszta: 5 |
Emocja | k10 | Efekt | |
DĄSY | |||
D Ą S Y | |||
1-3 | Magia się nie przebudziła. | ||
4 | Próba jakiejkolwiek ingerencji w przestrzeń dziecka lub włączenie w jego przestrzeń elementów przez dziecko niepożądanych kończy się porażką, np. ścięte włosy odrastają, niechciany sweterek okazuje się zbyt mały, meble w pokoju przestawiają się tak, jak chce je widzieć dziecko, ścięte rośliny odrastają, niechciana owsianka ląduje na suficie, a brukselki same uciekają z talerza. | ||
5 | Osoba, która wywołała u dziecka dąsy, traci zdolność porozumiewania się. Głos grzęźnie jej w gardle, nie może wypowiedzieć ani słowa. | ||
6 | Zdarzenie lub przedmiot, które wywołało dąsy, zostaje zniszczone; drobne zakrzywienie w czasoprzestrzeni niweluje skutki działania najdalej poprzedniego zdarzenia, a przedmiot odebrany lub zabroniony dziecku ulega zniszczeniu. | ||
7 | Iluzja obrażonego dziecka objawia się przed postacią, która dąsy wywołała, do końca wątku i przez dwa kolejne. Iluzja nie odzywa się, nie porusza, ale pojawia się na nowo, jeśli postać się przemieści. Dziecko spogląda na postać z wyrzutem, z niezadowoloną, obrażoną minką, przeważnie ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.* | ||
8 | Każde tupnięcie dziecka wywołuje nieznośny silny huk, którego efektem jest niegroźne, łagodne trzęsienie ziemi roztaczające się promieniem jednego pola wokół dziecka. Trzęsienie nie zagraża niczyjemu zdrowiu, ale może uszkodzić przedmioty. Trzęsienie trwa jedną turę. | ||
9 | Przyprawia postaci, która wywołała u dziecka dąsy, zwierzęcy element ciała (np. uszy, ogon). Przemiana jest niezauważalna i bezbolesna, stąd dorośli często nie zauważają zdarzenia w pierwszej chwili. | ||
10 | Temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spada (może osiągnąć od 0 do -20 stopni Celsjusza w zależności od stopnia urażenia dziecka), podniesie się dopiero, kiedy dziecku wróci dobry humor.* |
kanarek, puszek pigmejski, cukierki wywołujące czkawkę, komplet szachów
[bylobrzydkobedzieladnie]
a może w ogródku na grządce
Ostatnio zmieniony przez Miriam Prewett dnia 24.02.17 1:07, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Hereward Bartius
-
[29.06.17] Wsiąkiewka (kwiecień) +1 PB
[03.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)
[21.02.17] Zakupy: sowa, -50 pkt
[29.06.17] Wsiąkiewka (kwiecień) +30 PD, +1 PB
[29.06.17] Zakup zaczarowanej torby, -75 PD
[29.06.17] Tworzenie postaci - aktualizacja, -100 PD