Gabinet Abraxasa
AutorWiadomość
Gabinet Abraxasa
Kameralne królestwo znawcy prawa i polityka, wypełnione nie dymem, a chłodnym powietrzem - wszystko przez zawsze, niezależnie od pory roku i pogody, otwarte okna. Wchodzący do pomieszczenia w pierwszej chwili zauważy nie tylko obniżoną temperaturę powietrza (pachnącego lakiem z rodowej pieczęci), ale i niezwykle słabe światło: zawsze zaciągnięte zasłony, sprawiają, że docierające tu promienie słońca są przyciemnione, stłumione, wsiąkające w wygodne, obite satyną fotele, gruby dywan i ciemnozieloną boazerię, znikającą jednak za setką portretów. Każdy z nich przedstawia ważniejszych przedstawicieli rodziny Malfoyów, między innymi Armanda, Nicholasa i obecnego nestora, Alfreda. Pośrodku pomieszczenia stoi nienaturalnie duże biurko, zawsze utrzymane w nienagannym porządku; tuż za nim - liczne komody oraz szafy, skrywające w sobie niezbędne dokumenty, kodeksy oraz zachowane listy, bowiem Abraxas pieczołowicie przechowuje swoją oficjalną korespondencję.
Na gabinet nałożone jest zaklęcie Muffliato
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 29 kwietnia
Marcowe popołudnie, ulewny deszcz, tłoczne, mugolskie skrzyżowanie. Tłumy maszerujące do pracy, dzieci, kobiety, mężczyźni i...on, Declan Alford, rudowłosy czarodziej, przystający tuż przy skwerze oddzielającym pasy jezdni (czymkolwiek by ona nie była), wyciągający z kieszeni płaszcza różdżkę i rozpoczynający intensywny festiwal zaklęć. Głównie niegroźnych, petryfikujących, odrzucających ludzi w bok, lecz i to wywołało szaloną panikę i gwałtowne reperkusje. Brygada Uderzeniowa dotarła na miejsce dopiero po pięciu minutach, podwojony oddział amnezjatorów po kolejnych trzech, nic więc dziwnego, że wydarzenia z Piccadily Circus odcisnęły się wyraźnym piętnem na działalności Ministerstwa, a zwłaszcza Departamentu Przestrzegania Prawa. Cała ta kryzysowa sytuacja była trzymana w sekrecie przed prasą i chociaż w tym aspekcie kontrola Tuft nad mediami wydała się całkowita, chroniąc mozolnie ciągnące się śledztwo. Abraxas początkowo interesował się nim szczątkowo; dopiero przed dwoma dniami starł się ze sprawą złamania Kodeksu Tajności bezpośrednio. Powierzono mu przygotowanie aktu oskarżenia i zorganizowanie całej dokumentacji, mającej pomóc sędziom oraz Pierwszemu Czarownikowi w rozpoczęciu procesu.
Sprawa była trudna, skomplikowana, wielowątkowa i - co najgorsze - prowadzona do tej pory niezwykle niechlujnie. Joachim Tabbers, który to sprawował pieczę nad wstępnym zebraniem zeznań od skonfundowanych świadków, od samego jego początku nie przykładał się do swojej pracy. Mówiąc szczerze, traktował ją po macoszemu, pozwalając, by ciężkie woluminy zapełniały się nieczytelnym pismem, by pergaminy zalewały się kawą i by cała wiedza dotycząca występku, wtłoczona w niewyraźnie kreślone litery, tonęła w przelicznych kleksach. Abraxas brzydził się niechlujstwem a wrodzony pedantyzm wywoływał w nim autentyczne mdłości - gdy pierwszy raz na jego biurko rzucono grube foldery z dokumentami, pierwsze zetknięcie się z posklejaną dziwną substancją stroną tytułową, zmusiło go do powstania z krzesła i szybkiego skierowania się w stronę otwartego okna, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Od razu polecił więc swojemu asystentowi doprowadzenie akt do porządku, co równało się ze skazaniem na piekielne męki. Wrażliwe pergaminy Wizengamotu zabezpieczono bowiem specjalnymi zaklęciami, uniemożliwiającymi kopiowanie i modyfikowanie raz stworzonych już zapisków - utrudniało to wyczyszczenie pobrudzonych stron przy użyciu magii. Malfoy zdawał sobie sprawę z okrutnego zadania, na jakie skazał nieopierzonego Flitwicka, ale niezbyt przejął się jego niedolą: oczekiwał otrzymania dokumentów w stanie idealnym, tak, by mógł pracować z nimi bez obaw o swoje zdrowie i stabilność psychiczną. Naiwnie sądził, że doprowadzenie pergaminów do porządku nie zajmie asystentowi zbyt długo, dlatego zajął się czytaniem najnowszych dekretów szalonej Wilhelminy. Pozostanie na bieżąco ze sprawami Ministerstwa nie było przyjemne, ale należało do czynności obowiązkowych. Oczywiście zgłębianie wariackich wytycznych i coraz bardziej niedorzecznych postanowień, które wyszły spod pióra Tuft, nie poprawiło mu humoru i chociaż miał do czynienia z niezwykle czystymi kartami prawa, to i tak mdłości powróciły. Głównie spowodowane męczącym dysonansem. W pewnych kwestiach obecna Minister Magii miała niewątpliwą rację: szlamy należało wytępić a czarodziejski świat jak najdokładniej uchronić przed bezpośrednim kontaktem z ułomną, niemugolską stroną. Rząd zabierał się jednak do tego irracjonalnie szybko, gwałtownie, bez głębszego przemyślenia. Ustalone referendum było przecież farsą; każdy, kto posiadał w głowie choć odrobinę rozsądku, wiedział, że wrzucenie uzupełnionej karty do urny było jedynie teatrem, pozorem, mającym usprawiedliwić chaotyczne działania. Abraxas cenił spokój, wyważenie, wzięcie odpowiedzialności za swoje decyzje. Nawet w tak ostatecznych kwestiach - Policja Antymugolska nie była przecież głupią ideą - należało jednak zachować pewien dystans, a już z pewnością: prawne ramy. Być może z powodu tak ekspresowych decyzji niektórym czarodziejom o niepewnym rodowodzie puszczały nerwy. Kto wie, czy to nie strach wpędził Declana w szaleństwo, doprowadzające go do tego idiotycznego czynu, tylko potwierdzającego Wilhelminę w swych podejrzeniach co do nieczystych czarodziei.
Polityczne rozważania przerwało nadejście Flitwicka. Spocony i zmęczony, z kosmykami złotych włosów przyklejonymi do czerwonego czoła, delikatnie ułożył na blacie biurka gruby, zżółknięty folder, obwiązany nową, czerwoną wstążką. Kolorowy materiał był jednak jedynym estetycznym dodatkiem dokumentów: już po pierwszym, pozornym przekartkowaniu papierzysk, Abraxas zorientował się, że plamy zniknęły jedynie połowicznie, a tekst pozostał praktycznie bez zmian. Rozpoznał gdzieniegdzie rzucone zaklęcie oczyszczające, gdzieniegdzie: powiększające niedbale kreślone litery, lecz zapoznawanie się z treścią sprawy dalej sprawiało mu wiele problemu. Także natury zdrowotnej; z wyraźnym obrzydzeniem ujął w blade dłonie ciężki folder i obrzucił Flitwicka zdegustowanym spojrzeniem. Przez chwilę ważył w palcach dokumenty, po czym wysunął z nich najświeższy, najjaśniejszy plik kartek. Odłożył je na biurko, a resztę zawartości folderu ponownie wcisnął w ręce zrozpaczonego asystenta.
- Przepisz to. Wszystko. Tylko dokładnie - zakomenderował swoim ospałym, flegmatycznym tonem, wpatrując się równie mętnym spojrzeniem w zdającego się niewerbalnie sprzeciwiać młodzieńca. Wystarczyło jednak powoli pokręcić głową i unieść odrobinę płowe brwi, by Flitwick zmiął w ustach rozpoczynający się sprzeciw. Kąciki ust opadły w dół, podobnie jak ręce, zmęczone ciężarem folderu. Zwiesił kark, mruknął krótkie oczywiście, lordzie Malfoy, jak najszybciej, po czym odwrócił się na pięcie i powłócząc nogami opuścił przestronny gabinet, pozostawiając swego pracodawcę z poczuciem pewnej irytacji. Czy naprawdę wymagał aż tak wiele? Kilkaset stron do ręcznego skopiowania - czy to przewyższało kwalifikacje asystenta? Wybrał go spośród wielu chętnych, marzących o tym, by móc służyć lordowi Malfoyowi swą pomocą a przy okazji przyuczyć się do ministerialnych zawodów. Niewdzięczne niezadowolenie Flitwicka tylko pogorszyło nastrój Abraxasa; przez chwilę rozważał ponownie przywołanie mężczyzny i udzielenie mu reprymendy. Obiektywnie pracownik nie wyraził żadnego sprzeciwu i sprawował się niezwykle pokornie, wypełniając każdy rozkaz Abraxasa, ale ten i tak nie był zadowolony. Wolał się też upewnić, czy młodzieniec na pewno rozumie definicję słowa dokładnie: w przypadku prawa nie mogło dojść do żadnej pomyłki. Ani w datach procesu, ani w nazwiskach, ani w powołanych świadkach, ani w przywołanych przepisach. Już unosił różdżkę, by przerwać pracę Flitwicka, lecz w ostatnim momencie zrezygnował. Krytykował Wilhelminę za pochopne działania, samemu coraz częściej ulegając emocjom. Skrzywił się odrobinę, odkładając różdżkę na biurko, a następnie wygodniej rozsiadł się w fotelu, wysupłując z kieszeni marynarki jedwabną chustkę. Tylko przez materiał mógł bez wstrętu dotknąć najświeższej części akt, podsumowującej cały proces. Krótko, rzeczowo; w dłoni dzierżył zaledwie kilka stronic, które rozpoczął odcyfrowywać z niemałym trudem.
Nie tylko ze względu na niechlujne pismo. Tabbers pisał nieskładnie, nerwowo a wielokrotne przekreślenia nie ułatwiały zrozumienia całej sytuacji. Malfoy brnął jednak dalej przez chaotyczne zapiski, z których wyłaniał się dość przewidywalny zapis całej sprawy. Declan Alford miał czterdzieści pięć lat, był przykładnym ojcem dwójki chłopców i wiernym mężem swej urokliwej małżonki. Rodzinne zaplecze wydawało się bez zarzutu; ukończony z dobrymi wynikami Hogwart, później powolna kariera ekonomisty w Banku Gringotta. Przyjazne usposobienie i szacunek do ludzi - a także goblinów - pozwoliły mu na kolejne awanse. Przewidywania przychodów, prowadzenie ksiąg, prace administracyjne; Declan parał się głównie kwestiami porządkowymi, nigdy nie mając do czynienia z zawartością skrytek oraz z umieszczającymi w nich bogactwa czarodziejami. Człowiek, jakich wiele, przypadkowy przechodzień, biegnący Pokątną. Co więc sprawiło, że postradał zmysły i na środku mugolskiego skrzyżowania zaczął miotać zaklęciami? Czyżby mugolska skaza - szlam płynął w jego rudych żyłach wartkim strumieniem - odezwała się w tak prymitywny, zagrażający czarodziejskiemu światu, sposób? Abraxas dalej studiował streszczenie wydarzeń, a później przenosił swoje myśli na pergamin, leżący tuż obok rozpostartego dokumentu. Liczba świadków, termin ich przesłuchań, termin wyczyszczenia pamięci, spis nazwisk amnezjatorów, pracujących przy tuszowaniu wydarzenia, w końcu: krótki abstrakt z opinii magipsychiatry, oceniającego Declana, który od prawie miesiąca przebywał na obserwacji w Świętym Mungu. Niestety, całość dokumentacji znajdowała się na biurku Flitwicka, mozolnie przepisującego chaotyczne notatki. Abraxas zdołał więc prawie na pamięć nauczyć się streszczenia całej sprawy. Pozornie banalnej: mieli do czynienia z jawnym złamaniem zasad Kodeksu Tajności, do tego przez czarodzieja o podejrzanym rodowodzie. Uwięzienie Alforda doskonale wpisywałoby się w politykę Wilhelminy: stanowił koronny przykład o zagrożeniu ze strony tych, którzy uzurpowali sobie prawo do używania magii. Dlaczego więc nie nagłaśniano sprawy? I dlaczego sprawa z pozoru oczywista trafiała na wokandę z tak drobiazgowa otoczką dokumentów? Malfoy miał coraz więcej wątpliwości, lecz skupiał się wyłącznie na zakresie swojej pracy. Sporządził dokładniejsze notatki i wstępnie zarysował listę niezbędnych załączników, które należało uzyskać od poszczególnych departamentów. Resztę mógł opracować dopiero, gdy otrzyma cały folder zeznań - wykaligrafowanych, czystych i gotowych do analizy. Sędziowie nie mieli czasu na wertowanie setek chaotycznych stron; należało przedstawić im uporządkowane, suche fakty, samą esencję wydarzeń, mających uczynić proces szybkim i bezbolesnym.
| zt
Marcowe popołudnie, ulewny deszcz, tłoczne, mugolskie skrzyżowanie. Tłumy maszerujące do pracy, dzieci, kobiety, mężczyźni i...on, Declan Alford, rudowłosy czarodziej, przystający tuż przy skwerze oddzielającym pasy jezdni (czymkolwiek by ona nie była), wyciągający z kieszeni płaszcza różdżkę i rozpoczynający intensywny festiwal zaklęć. Głównie niegroźnych, petryfikujących, odrzucających ludzi w bok, lecz i to wywołało szaloną panikę i gwałtowne reperkusje. Brygada Uderzeniowa dotarła na miejsce dopiero po pięciu minutach, podwojony oddział amnezjatorów po kolejnych trzech, nic więc dziwnego, że wydarzenia z Piccadily Circus odcisnęły się wyraźnym piętnem na działalności Ministerstwa, a zwłaszcza Departamentu Przestrzegania Prawa. Cała ta kryzysowa sytuacja była trzymana w sekrecie przed prasą i chociaż w tym aspekcie kontrola Tuft nad mediami wydała się całkowita, chroniąc mozolnie ciągnące się śledztwo. Abraxas początkowo interesował się nim szczątkowo; dopiero przed dwoma dniami starł się ze sprawą złamania Kodeksu Tajności bezpośrednio. Powierzono mu przygotowanie aktu oskarżenia i zorganizowanie całej dokumentacji, mającej pomóc sędziom oraz Pierwszemu Czarownikowi w rozpoczęciu procesu.
Sprawa była trudna, skomplikowana, wielowątkowa i - co najgorsze - prowadzona do tej pory niezwykle niechlujnie. Joachim Tabbers, który to sprawował pieczę nad wstępnym zebraniem zeznań od skonfundowanych świadków, od samego jego początku nie przykładał się do swojej pracy. Mówiąc szczerze, traktował ją po macoszemu, pozwalając, by ciężkie woluminy zapełniały się nieczytelnym pismem, by pergaminy zalewały się kawą i by cała wiedza dotycząca występku, wtłoczona w niewyraźnie kreślone litery, tonęła w przelicznych kleksach. Abraxas brzydził się niechlujstwem a wrodzony pedantyzm wywoływał w nim autentyczne mdłości - gdy pierwszy raz na jego biurko rzucono grube foldery z dokumentami, pierwsze zetknięcie się z posklejaną dziwną substancją stroną tytułową, zmusiło go do powstania z krzesła i szybkiego skierowania się w stronę otwartego okna, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Od razu polecił więc swojemu asystentowi doprowadzenie akt do porządku, co równało się ze skazaniem na piekielne męki. Wrażliwe pergaminy Wizengamotu zabezpieczono bowiem specjalnymi zaklęciami, uniemożliwiającymi kopiowanie i modyfikowanie raz stworzonych już zapisków - utrudniało to wyczyszczenie pobrudzonych stron przy użyciu magii. Malfoy zdawał sobie sprawę z okrutnego zadania, na jakie skazał nieopierzonego Flitwicka, ale niezbyt przejął się jego niedolą: oczekiwał otrzymania dokumentów w stanie idealnym, tak, by mógł pracować z nimi bez obaw o swoje zdrowie i stabilność psychiczną. Naiwnie sądził, że doprowadzenie pergaminów do porządku nie zajmie asystentowi zbyt długo, dlatego zajął się czytaniem najnowszych dekretów szalonej Wilhelminy. Pozostanie na bieżąco ze sprawami Ministerstwa nie było przyjemne, ale należało do czynności obowiązkowych. Oczywiście zgłębianie wariackich wytycznych i coraz bardziej niedorzecznych postanowień, które wyszły spod pióra Tuft, nie poprawiło mu humoru i chociaż miał do czynienia z niezwykle czystymi kartami prawa, to i tak mdłości powróciły. Głównie spowodowane męczącym dysonansem. W pewnych kwestiach obecna Minister Magii miała niewątpliwą rację: szlamy należało wytępić a czarodziejski świat jak najdokładniej uchronić przed bezpośrednim kontaktem z ułomną, niemugolską stroną. Rząd zabierał się jednak do tego irracjonalnie szybko, gwałtownie, bez głębszego przemyślenia. Ustalone referendum było przecież farsą; każdy, kto posiadał w głowie choć odrobinę rozsądku, wiedział, że wrzucenie uzupełnionej karty do urny było jedynie teatrem, pozorem, mającym usprawiedliwić chaotyczne działania. Abraxas cenił spokój, wyważenie, wzięcie odpowiedzialności za swoje decyzje. Nawet w tak ostatecznych kwestiach - Policja Antymugolska nie była przecież głupią ideą - należało jednak zachować pewien dystans, a już z pewnością: prawne ramy. Być może z powodu tak ekspresowych decyzji niektórym czarodziejom o niepewnym rodowodzie puszczały nerwy. Kto wie, czy to nie strach wpędził Declana w szaleństwo, doprowadzające go do tego idiotycznego czynu, tylko potwierdzającego Wilhelminę w swych podejrzeniach co do nieczystych czarodziei.
Polityczne rozważania przerwało nadejście Flitwicka. Spocony i zmęczony, z kosmykami złotych włosów przyklejonymi do czerwonego czoła, delikatnie ułożył na blacie biurka gruby, zżółknięty folder, obwiązany nową, czerwoną wstążką. Kolorowy materiał był jednak jedynym estetycznym dodatkiem dokumentów: już po pierwszym, pozornym przekartkowaniu papierzysk, Abraxas zorientował się, że plamy zniknęły jedynie połowicznie, a tekst pozostał praktycznie bez zmian. Rozpoznał gdzieniegdzie rzucone zaklęcie oczyszczające, gdzieniegdzie: powiększające niedbale kreślone litery, lecz zapoznawanie się z treścią sprawy dalej sprawiało mu wiele problemu. Także natury zdrowotnej; z wyraźnym obrzydzeniem ujął w blade dłonie ciężki folder i obrzucił Flitwicka zdegustowanym spojrzeniem. Przez chwilę ważył w palcach dokumenty, po czym wysunął z nich najświeższy, najjaśniejszy plik kartek. Odłożył je na biurko, a resztę zawartości folderu ponownie wcisnął w ręce zrozpaczonego asystenta.
- Przepisz to. Wszystko. Tylko dokładnie - zakomenderował swoim ospałym, flegmatycznym tonem, wpatrując się równie mętnym spojrzeniem w zdającego się niewerbalnie sprzeciwiać młodzieńca. Wystarczyło jednak powoli pokręcić głową i unieść odrobinę płowe brwi, by Flitwick zmiął w ustach rozpoczynający się sprzeciw. Kąciki ust opadły w dół, podobnie jak ręce, zmęczone ciężarem folderu. Zwiesił kark, mruknął krótkie oczywiście, lordzie Malfoy, jak najszybciej, po czym odwrócił się na pięcie i powłócząc nogami opuścił przestronny gabinet, pozostawiając swego pracodawcę z poczuciem pewnej irytacji. Czy naprawdę wymagał aż tak wiele? Kilkaset stron do ręcznego skopiowania - czy to przewyższało kwalifikacje asystenta? Wybrał go spośród wielu chętnych, marzących o tym, by móc służyć lordowi Malfoyowi swą pomocą a przy okazji przyuczyć się do ministerialnych zawodów. Niewdzięczne niezadowolenie Flitwicka tylko pogorszyło nastrój Abraxasa; przez chwilę rozważał ponownie przywołanie mężczyzny i udzielenie mu reprymendy. Obiektywnie pracownik nie wyraził żadnego sprzeciwu i sprawował się niezwykle pokornie, wypełniając każdy rozkaz Abraxasa, ale ten i tak nie był zadowolony. Wolał się też upewnić, czy młodzieniec na pewno rozumie definicję słowa dokładnie: w przypadku prawa nie mogło dojść do żadnej pomyłki. Ani w datach procesu, ani w nazwiskach, ani w powołanych świadkach, ani w przywołanych przepisach. Już unosił różdżkę, by przerwać pracę Flitwicka, lecz w ostatnim momencie zrezygnował. Krytykował Wilhelminę za pochopne działania, samemu coraz częściej ulegając emocjom. Skrzywił się odrobinę, odkładając różdżkę na biurko, a następnie wygodniej rozsiadł się w fotelu, wysupłując z kieszeni marynarki jedwabną chustkę. Tylko przez materiał mógł bez wstrętu dotknąć najświeższej części akt, podsumowującej cały proces. Krótko, rzeczowo; w dłoni dzierżył zaledwie kilka stronic, które rozpoczął odcyfrowywać z niemałym trudem.
Nie tylko ze względu na niechlujne pismo. Tabbers pisał nieskładnie, nerwowo a wielokrotne przekreślenia nie ułatwiały zrozumienia całej sytuacji. Malfoy brnął jednak dalej przez chaotyczne zapiski, z których wyłaniał się dość przewidywalny zapis całej sprawy. Declan Alford miał czterdzieści pięć lat, był przykładnym ojcem dwójki chłopców i wiernym mężem swej urokliwej małżonki. Rodzinne zaplecze wydawało się bez zarzutu; ukończony z dobrymi wynikami Hogwart, później powolna kariera ekonomisty w Banku Gringotta. Przyjazne usposobienie i szacunek do ludzi - a także goblinów - pozwoliły mu na kolejne awanse. Przewidywania przychodów, prowadzenie ksiąg, prace administracyjne; Declan parał się głównie kwestiami porządkowymi, nigdy nie mając do czynienia z zawartością skrytek oraz z umieszczającymi w nich bogactwa czarodziejami. Człowiek, jakich wiele, przypadkowy przechodzień, biegnący Pokątną. Co więc sprawiło, że postradał zmysły i na środku mugolskiego skrzyżowania zaczął miotać zaklęciami? Czyżby mugolska skaza - szlam płynął w jego rudych żyłach wartkim strumieniem - odezwała się w tak prymitywny, zagrażający czarodziejskiemu światu, sposób? Abraxas dalej studiował streszczenie wydarzeń, a później przenosił swoje myśli na pergamin, leżący tuż obok rozpostartego dokumentu. Liczba świadków, termin ich przesłuchań, termin wyczyszczenia pamięci, spis nazwisk amnezjatorów, pracujących przy tuszowaniu wydarzenia, w końcu: krótki abstrakt z opinii magipsychiatry, oceniającego Declana, który od prawie miesiąca przebywał na obserwacji w Świętym Mungu. Niestety, całość dokumentacji znajdowała się na biurku Flitwicka, mozolnie przepisującego chaotyczne notatki. Abraxas zdołał więc prawie na pamięć nauczyć się streszczenia całej sprawy. Pozornie banalnej: mieli do czynienia z jawnym złamaniem zasad Kodeksu Tajności, do tego przez czarodzieja o podejrzanym rodowodzie. Uwięzienie Alforda doskonale wpisywałoby się w politykę Wilhelminy: stanowił koronny przykład o zagrożeniu ze strony tych, którzy uzurpowali sobie prawo do używania magii. Dlaczego więc nie nagłaśniano sprawy? I dlaczego sprawa z pozoru oczywista trafiała na wokandę z tak drobiazgowa otoczką dokumentów? Malfoy miał coraz więcej wątpliwości, lecz skupiał się wyłącznie na zakresie swojej pracy. Sporządził dokładniejsze notatki i wstępnie zarysował listę niezbędnych załączników, które należało uzyskać od poszczególnych departamentów. Resztę mógł opracować dopiero, gdy otrzyma cały folder zeznań - wykaligrafowanych, czystych i gotowych do analizy. Sędziowie nie mieli czasu na wertowanie setek chaotycznych stron; należało przedstawić im uporządkowane, suche fakty, samą esencję wydarzeń, mających uczynić proces szybkim i bezbolesnym.
| zt
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gabinet Abraxasa
Szybka odpowiedź