Hol Główny
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Hol Główny
Reprezentacyjną część dworu stanowi - otwarty na wszystkie piętra - hol, który od wejścia przytłacza surowym przepychem. Dookoła holu wiją się wykute w czarnym kamieniu schody, nad nimi: liczne galerie, a całość wieńczy przeszklona kopuła. Zanim jednak wzrok uniesie się w górę, by dowiedzieć się, skąd pada tak niezwykłe światło, natrafia na przerażający widok. Na wprost głównych drzwi znajduje się bowiem wielki, spreparowany pysk czarnego smoka. Zajmuje całą ścianę, jego grafitowe kły lśnią w blasku świec a puste oczodoły zdają się otwierać na wewnętrzną, wysysającą pustkę. Tę okrutną bestię rozgromił Armand Malfoy, którego sylwetka wykuta jest w czarnym marmurze, tuż obok wejścia na boczne schody, prowadzące ku komnatom obecnego nestora.
Na hol główny nałożone jest zaklęcie Bubonem
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 20 maja?
Wspomnienie ich ostatniego spotkania było jednocześnie zasnute mgłą niepamięci, jak i jaskrawe, ostre, niewygodne. Spacer po komnacie z akwarium przypominała sobie bez większego problemu – przewidywalny, a do tego obfitujący w niezręczności, sztuczne uprzejmości. Z kolei dalsza część wizyty – przepełnione dobrze skrywaną ekscytacją oczekiwanie na ujrzenie hipokampusów, nieoczekiwane wpadnięcie do przeszywająco zimnej wody – była trudniejsza do jednoznacznego zakwalifikowania. Pamiętała ból i strach, oblekające policzki rumieńcem obawy, że przyjdzie jej tam umrzeć. Z kolei moment, w którym została wciągnięta na grzbiet wierzchowca, a później odstawiona na brzeg, gdzie czekała już na nich lady Travers, był rozmyty, pozbawiony niektórych szczegółów. Wtedy też, kiedy już przestała bać się o własne życie i zdrowie, płynnie przeszła do lęku przed reakcją ojca – co zrobiłby, gdyby dowiedział się o tym nieszczęśliwym wypadku? Matka Haverlocka pomogła jej dojść do siebie, wysuszyć suknię, ogrzać się… a także w serdecznych słowach przekonała, by nie wspominać o tym nieoczekiwanym urozmaiceniu wizyty wciąż prowadzącym dyskusję Armandowi i Balthazarowi. To nie było trudne, wszak Cynthia nie dość, że sama drżała na myśl o przekazaniu tej rewelacji dalej, to jeszcze była słaba, gnębiona wyrzutami sumienia. Ciągle zastanawiała się, czy lord Travers nie dostrzegł w jej ruchach czegoś wymuszonego, fałszywego, czy nie przejrzał fatalnego w skutkach podstępu. Mimo to atak nie nadchodził; jeśli więc podejrzewał ją o złe zamiary, dobrze się z tym krył.
Zapowiedzianą z odpowiednim wyprzedzeniem rewizytę zamierzała spędzić z innym nastawieniem. Nie tylko dlatego, że miała być u siebie, na swych ziemiach, ale też z powodu świadomości, czego powinna się spodziewać – i że nieokrzesany Haverlock, choć przecież uratował jej życie, nie zasługiwał na uprzejme potakiwanie, pokorne spuszczanie wzroku czy najpiękniejsze z uśmiechów. Nie zasługiwał na nią. Więc im realniejsza stawała się groźba zostania lady Travers, tym bardziej ją ten fakt uwierał. Czy pan ojciec naprawdę oddałby jej rękę żeglarzowi? Rzekomo o błękitnej krwi, bogatemu nie tylko w złoto, ale i flotę czarodziejskich statków, a co najważniejsze – nawracającemu się na ścieżkę jedynych słusznych poglądów, pogardy względem mugoli, lecz wciąż… żeglarzowi. Ekscentrycznemu, będącemu źródłem wielu niewybrednych plotek staremu kawalerowi, który niechybnie miał ją unieszczęśliwić. Dlaczego więc kontynuowali tę farsę? Znów pozwalała, by nabierające na sile od wielu długich lat rozżalenie dochodziło do głosu, przeważało nad dobrym wychowaniem, rozsądkiem. Chciała udowodnić coś nie tylko sobie, ale im wszystkim, a już zwłaszcza spoglądającemu na nią z pobłażaniem Haverlockowi.
Była gotowa, gdy goście zjawili się w majestatycznym, otwartym na wszystkie piętra holu głównym o misternie wykonanej kopule i imponującym, zachowanym w idealnym stanie łbie smoka, którego Armand, protoplasta Malfoyów, pokonał jeszcze w XI wieku. Z uprzejmym uśmiechem na ustach obserwowała reakcję przybyłych, leniwie wodząc wzrokiem między sylwetkami mężczyzn, na koniec zatrzymując go dłużej na twarzy towarzyszącej im damy, żony Balthazara, matki Haverlocka. Ze wszystkimi przywitała się grzecznie, jak nakazywał wpisany w krew obowiązek, lecz to dla lady Travers zachowała cieplejsze spojrzenie podkreślonych makijażem oczu, drgnięcie kącika ust – jak gdyby okazana w Corbenic Castle troska sprawiła, że podchodziła do niej z najmniejszą niechęcią, może nawet zalążkiem sympatii. Po wymienieniu kurtuazyjnych powitań i pierwszych grzeczności skróciła dystans, który dzielił ją od kawalera, tak jak tego od niej oczekiwano, próbując wybadać, czy ten posłuży jej ramieniem, czy wciąż nie opanował podstaw dobrego wychowania; dołożyła wszelkich starań, by swą postawą i zachowaniem zatrzeć wspomnienie tamtej zziębniętej, rozedrganej i żałosnej w swej bezsilności panny, którą wyłowił z wody. Dumnie wyprostowana, o miękkich, tanecznych ruchach, prostej, lecz eleganckiej sukni, której lejący, utrzymany w błękicie materiał odpowiadał na każde, choćby najlżejsze drgnienie, a w końcu – perłowych, otrzymanych od kuzyna kolczykach, mających pełnić funkcję talizmanu. Przechyliła lekko głowę, pozwalając, by zadbane, sięgające połowy pleców włosy spłynęły na bok, wciąż oczekując reakcji milczącego do tej pory czarodzieja. – Mam nadzieję, że lord nie przeraził się naszej ozdoby – odezwała się w końcu lekko, dobrze maskując zaczepkę, z każdym kolejnym miesiącem lepiej panując nad swym akcentem, powoli wyzbywając się francuskich, nabywanych latami pomieszkiwania za granicą naleciałości. – Wolałby lord zostać oprowadzony po posiadłości czy raczej odbyć spacer po naszych ogrodach? Biorąc pod uwagę, jak piękną mamy dziś pogodę, zachęcałabym do wyjścia na zewnątrz, poza grube mury zamku – dodała śmiało, na co pewnie nie porwałaby się, gdyby rodzice nie odeszli już kilka kroków dalej, zapewniając im pozory prywatności. Wszak czy damie wypadało sugerować, jaką lord powinien podjąć decyzję?
Wspomnienie ich ostatniego spotkania było jednocześnie zasnute mgłą niepamięci, jak i jaskrawe, ostre, niewygodne. Spacer po komnacie z akwarium przypominała sobie bez większego problemu – przewidywalny, a do tego obfitujący w niezręczności, sztuczne uprzejmości. Z kolei dalsza część wizyty – przepełnione dobrze skrywaną ekscytacją oczekiwanie na ujrzenie hipokampusów, nieoczekiwane wpadnięcie do przeszywająco zimnej wody – była trudniejsza do jednoznacznego zakwalifikowania. Pamiętała ból i strach, oblekające policzki rumieńcem obawy, że przyjdzie jej tam umrzeć. Z kolei moment, w którym została wciągnięta na grzbiet wierzchowca, a później odstawiona na brzeg, gdzie czekała już na nich lady Travers, był rozmyty, pozbawiony niektórych szczegółów. Wtedy też, kiedy już przestała bać się o własne życie i zdrowie, płynnie przeszła do lęku przed reakcją ojca – co zrobiłby, gdyby dowiedział się o tym nieszczęśliwym wypadku? Matka Haverlocka pomogła jej dojść do siebie, wysuszyć suknię, ogrzać się… a także w serdecznych słowach przekonała, by nie wspominać o tym nieoczekiwanym urozmaiceniu wizyty wciąż prowadzącym dyskusję Armandowi i Balthazarowi. To nie było trudne, wszak Cynthia nie dość, że sama drżała na myśl o przekazaniu tej rewelacji dalej, to jeszcze była słaba, gnębiona wyrzutami sumienia. Ciągle zastanawiała się, czy lord Travers nie dostrzegł w jej ruchach czegoś wymuszonego, fałszywego, czy nie przejrzał fatalnego w skutkach podstępu. Mimo to atak nie nadchodził; jeśli więc podejrzewał ją o złe zamiary, dobrze się z tym krył.
Zapowiedzianą z odpowiednim wyprzedzeniem rewizytę zamierzała spędzić z innym nastawieniem. Nie tylko dlatego, że miała być u siebie, na swych ziemiach, ale też z powodu świadomości, czego powinna się spodziewać – i że nieokrzesany Haverlock, choć przecież uratował jej życie, nie zasługiwał na uprzejme potakiwanie, pokorne spuszczanie wzroku czy najpiękniejsze z uśmiechów. Nie zasługiwał na nią. Więc im realniejsza stawała się groźba zostania lady Travers, tym bardziej ją ten fakt uwierał. Czy pan ojciec naprawdę oddałby jej rękę żeglarzowi? Rzekomo o błękitnej krwi, bogatemu nie tylko w złoto, ale i flotę czarodziejskich statków, a co najważniejsze – nawracającemu się na ścieżkę jedynych słusznych poglądów, pogardy względem mugoli, lecz wciąż… żeglarzowi. Ekscentrycznemu, będącemu źródłem wielu niewybrednych plotek staremu kawalerowi, który niechybnie miał ją unieszczęśliwić. Dlaczego więc kontynuowali tę farsę? Znów pozwalała, by nabierające na sile od wielu długich lat rozżalenie dochodziło do głosu, przeważało nad dobrym wychowaniem, rozsądkiem. Chciała udowodnić coś nie tylko sobie, ale im wszystkim, a już zwłaszcza spoglądającemu na nią z pobłażaniem Haverlockowi.
Była gotowa, gdy goście zjawili się w majestatycznym, otwartym na wszystkie piętra holu głównym o misternie wykonanej kopule i imponującym, zachowanym w idealnym stanie łbie smoka, którego Armand, protoplasta Malfoyów, pokonał jeszcze w XI wieku. Z uprzejmym uśmiechem na ustach obserwowała reakcję przybyłych, leniwie wodząc wzrokiem między sylwetkami mężczyzn, na koniec zatrzymując go dłużej na twarzy towarzyszącej im damy, żony Balthazara, matki Haverlocka. Ze wszystkimi przywitała się grzecznie, jak nakazywał wpisany w krew obowiązek, lecz to dla lady Travers zachowała cieplejsze spojrzenie podkreślonych makijażem oczu, drgnięcie kącika ust – jak gdyby okazana w Corbenic Castle troska sprawiła, że podchodziła do niej z najmniejszą niechęcią, może nawet zalążkiem sympatii. Po wymienieniu kurtuazyjnych powitań i pierwszych grzeczności skróciła dystans, który dzielił ją od kawalera, tak jak tego od niej oczekiwano, próbując wybadać, czy ten posłuży jej ramieniem, czy wciąż nie opanował podstaw dobrego wychowania; dołożyła wszelkich starań, by swą postawą i zachowaniem zatrzeć wspomnienie tamtej zziębniętej, rozedrganej i żałosnej w swej bezsilności panny, którą wyłowił z wody. Dumnie wyprostowana, o miękkich, tanecznych ruchach, prostej, lecz eleganckiej sukni, której lejący, utrzymany w błękicie materiał odpowiadał na każde, choćby najlżejsze drgnienie, a w końcu – perłowych, otrzymanych od kuzyna kolczykach, mających pełnić funkcję talizmanu. Przechyliła lekko głowę, pozwalając, by zadbane, sięgające połowy pleców włosy spłynęły na bok, wciąż oczekując reakcji milczącego do tej pory czarodzieja. – Mam nadzieję, że lord nie przeraził się naszej ozdoby – odezwała się w końcu lekko, dobrze maskując zaczepkę, z każdym kolejnym miesiącem lepiej panując nad swym akcentem, powoli wyzbywając się francuskich, nabywanych latami pomieszkiwania za granicą naleciałości. – Wolałby lord zostać oprowadzony po posiadłości czy raczej odbyć spacer po naszych ogrodach? Biorąc pod uwagę, jak piękną mamy dziś pogodę, zachęcałabym do wyjścia na zewnątrz, poza grube mury zamku – dodała śmiało, na co pewnie nie porwałaby się, gdyby rodzice nie odeszli już kilka kroków dalej, zapewniając im pozory prywatności. Wszak czy damie wypadało sugerować, jaką lord powinien podjąć decyzję?
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był chętny do odwiedzin w rezydencji Malfoyów. Ostatnie spotkanie z nimi wiązało się z niezręcznością, odpowiednio dużą dawką nudy oraz późniejszymi komplikacjami w postaci kąpieli w zimnych wodach przy Corbeic Castle. Zwieńczeniem wizyty Malfoyów w ich zamku było spotkanie Cynthii z jego matką. Nie miał pojęcia, co blondynka zrobiła jego matce, spędził jednak długie godziny na słuchaniu o tym, jaka to lady Malfoy jest urocza oraz jakże cudownym było widywanie jej częściej. Na Merlina, wiedział, że ich zdanie jest najmniej istotne w tym momencie, nie potrafił jednak pojąć jak ich rodzice nie są w stanie zauważyć tego, iż zupełnie do siebie nie pasują. Byli niczym woda i ogień, piękne lecz zupełnie nie współgrające. Haverlock wiedział jednak, że wszystko leży w rękach ojców oraz nestorów - to od nich należała decyzja, dotycząca możliwego małżeństwa a on oraz Cynthia pokornie będą musieli wypełnić ich wolę. Taką ceną było posiadanie szlachetnej krwi.
Prezentował się należycie do okazji, zapewne po raz kolejny zawodząc lady Malfoy. Ubrany w granatową, dobrze skrojoną szatę oraz zapiętą pod ostatni guzik koszulę; w towarzystwie ukochanej matki, ojca oraz jednego ze sług wkroczył do holu głównego rezydencji, która od razu wydała mu się… przygnębiająca. Ciemne kolory, spreparowany smoczy pysk i ponure w swej istocie meble wywarły na lordzie niezbyt pozytywne wrażenie. Gdzieś w środku cieszył się, że jeśli dojdzie do ślubu zamieszkają w Crobeic Castle. Jaśniejszym, położonym tuż nad morzem, wykończonym w przyjemniejszych, bardziej pozytywnych barwach. Głowa smoka wzbudziła jego zainteresowanie, nie miał jednak czasu, aby odpowiednio się jej przyjrzeć. Jego uwagę zwrócili czekający na niego arystokraci. Z szarmanckim uśmiechem na ustach powitał wpierw Armanda, a później jego żonę której wręczył wielki bukiet kwiatów. Ruchy lorda zdawały się być poprawniejsze; ukłony głębsze a słowa, jakie padały z jego ust bardziej czarujące. Zaskakujące, jak wiele potrafiła zmienić obecność jego matki. Matka była dla niego najważniejszą kobietą; zależało jej, aby pokazał się z dobrej strony i nawet jeśli było mu to niezbyt w smak, nie miał zamiaru zrobić nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób ją zasmucić bądź rozczarować.
- Witaj lady Malfoy, pięknie dziś wyglądasz. - Swoje słowa, okraszone czarującym uśmiechem skierował w kierunku Cynthii, by i jej wręczyć bukiet kwiatów, o wiele większy niż ten, jaki podarował jej matce, był jednak pewien, że powód tego jest jasny. Jedno, krótkie spojrzenie intensywnie niebieskich tęczówek powędrowało w kierunku jego matki, by chwilę później usłużnie wyciągnąć ramię w kierunku lady Malfoy. I nie tylko spojrzenie matki sprawiło, że zdobył się na taki gest - po ich ostatnim spotkaniu obawiał się, że sama, niepozorna kobietka ponownie zrobi sobie krzywdę, jeśli ten choć na jedną, krótką chwilę ją puści. A tego, z pewnością nikt ze zgromadzonych tutaj szlachciców nie chciał.
Uśmiech zagościł na jego ustach, gdy dziewczę wspomniało o smoku. Ach, marzyło mu się spotkać taką bestyjkę, a najlepiej przy okazji ją dosiąść… Był jednak pewien, że żaden z hodujących smoki rodów, nie pozwoliłby mu na taki gest. Wrogów posiadali już wystarczająco sporo i nie potrzebni byli im nowi. Zwłaszcza teraz, gdy na wokandzie pojawiła się nowa, o wiele ważniejsza sprawa niż między rodowe spory. Wyplenienie mugoli było kwestią zbyt ważną, by ją zaprzepaścić.
- Smoki nie są mi straszne, droga lady. - Odpowiedział uprzejmie, zachowując wszelkie kurtuazje, nawet jeśli osobiście wolał zwracać się do młodej damy po imieniu, niwelując niepotrzebny w tych okolicznościach dystans. Był jednak pewien, że ich rodzice nadal mogą ich usłyszeć, a mama z pewnością nie byłaby z tego zadowolona. - Czy to ten sławny pysk smoka, jakiego pokonał Armand, od którego wywodzi się Wasz ród? - Zapytał unosząc z zaciekawieniem brew, uważnie przyglądając się buzi dziewczęcia. Doskonale wiedział, że to ten pysk, od tego czarodzieja. Odrobił lekcje, przypominając sobie wszystko, co było najistotniejsze jeśli chodzi o ród Malfoyów. Nawet on nie był kompletnym ignorantem. I czuł pełną satysfakcję wiedząc, że zapewne i tym ją rozczarował.
- Z chęcią obejrzałbym Waszą posiadłość. - Zaczął, jeszcze raz wędrując spojrzeniem po pomieszczeniu, by znów zatrzymać się na twarzy Cynthii. Coś mu podpowiadało, że dziewczyna coś kombinuje. I z pewnością chciał wiedzieć co. - Jeśli jednak lady zachęca do zwiedzenia ogrodów, możemy tam się udać. - Podjął w końcu decyzję, pozwalając Cynthii prowadzić go tam, gdzie chciała. Kto wie, może dziewczyna go czymś zaskoczy?
-Preferujesz lady prozę czy poezję? W Corbeic Castle wspominałaś, że interesujesz się literaturą. - Zapytał po drodze, dopisując sobie kolejny punkt w tej dziwnej, pozbawionej zasad grze.
Prezentował się należycie do okazji, zapewne po raz kolejny zawodząc lady Malfoy. Ubrany w granatową, dobrze skrojoną szatę oraz zapiętą pod ostatni guzik koszulę; w towarzystwie ukochanej matki, ojca oraz jednego ze sług wkroczył do holu głównego rezydencji, która od razu wydała mu się… przygnębiająca. Ciemne kolory, spreparowany smoczy pysk i ponure w swej istocie meble wywarły na lordzie niezbyt pozytywne wrażenie. Gdzieś w środku cieszył się, że jeśli dojdzie do ślubu zamieszkają w Crobeic Castle. Jaśniejszym, położonym tuż nad morzem, wykończonym w przyjemniejszych, bardziej pozytywnych barwach. Głowa smoka wzbudziła jego zainteresowanie, nie miał jednak czasu, aby odpowiednio się jej przyjrzeć. Jego uwagę zwrócili czekający na niego arystokraci. Z szarmanckim uśmiechem na ustach powitał wpierw Armanda, a później jego żonę której wręczył wielki bukiet kwiatów. Ruchy lorda zdawały się być poprawniejsze; ukłony głębsze a słowa, jakie padały z jego ust bardziej czarujące. Zaskakujące, jak wiele potrafiła zmienić obecność jego matki. Matka była dla niego najważniejszą kobietą; zależało jej, aby pokazał się z dobrej strony i nawet jeśli było mu to niezbyt w smak, nie miał zamiaru zrobić nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób ją zasmucić bądź rozczarować.
- Witaj lady Malfoy, pięknie dziś wyglądasz. - Swoje słowa, okraszone czarującym uśmiechem skierował w kierunku Cynthii, by i jej wręczyć bukiet kwiatów, o wiele większy niż ten, jaki podarował jej matce, był jednak pewien, że powód tego jest jasny. Jedno, krótkie spojrzenie intensywnie niebieskich tęczówek powędrowało w kierunku jego matki, by chwilę później usłużnie wyciągnąć ramię w kierunku lady Malfoy. I nie tylko spojrzenie matki sprawiło, że zdobył się na taki gest - po ich ostatnim spotkaniu obawiał się, że sama, niepozorna kobietka ponownie zrobi sobie krzywdę, jeśli ten choć na jedną, krótką chwilę ją puści. A tego, z pewnością nikt ze zgromadzonych tutaj szlachciców nie chciał.
Uśmiech zagościł na jego ustach, gdy dziewczę wspomniało o smoku. Ach, marzyło mu się spotkać taką bestyjkę, a najlepiej przy okazji ją dosiąść… Był jednak pewien, że żaden z hodujących smoki rodów, nie pozwoliłby mu na taki gest. Wrogów posiadali już wystarczająco sporo i nie potrzebni byli im nowi. Zwłaszcza teraz, gdy na wokandzie pojawiła się nowa, o wiele ważniejsza sprawa niż między rodowe spory. Wyplenienie mugoli było kwestią zbyt ważną, by ją zaprzepaścić.
- Smoki nie są mi straszne, droga lady. - Odpowiedział uprzejmie, zachowując wszelkie kurtuazje, nawet jeśli osobiście wolał zwracać się do młodej damy po imieniu, niwelując niepotrzebny w tych okolicznościach dystans. Był jednak pewien, że ich rodzice nadal mogą ich usłyszeć, a mama z pewnością nie byłaby z tego zadowolona. - Czy to ten sławny pysk smoka, jakiego pokonał Armand, od którego wywodzi się Wasz ród? - Zapytał unosząc z zaciekawieniem brew, uważnie przyglądając się buzi dziewczęcia. Doskonale wiedział, że to ten pysk, od tego czarodzieja. Odrobił lekcje, przypominając sobie wszystko, co było najistotniejsze jeśli chodzi o ród Malfoyów. Nawet on nie był kompletnym ignorantem. I czuł pełną satysfakcję wiedząc, że zapewne i tym ją rozczarował.
- Z chęcią obejrzałbym Waszą posiadłość. - Zaczął, jeszcze raz wędrując spojrzeniem po pomieszczeniu, by znów zatrzymać się na twarzy Cynthii. Coś mu podpowiadało, że dziewczyna coś kombinuje. I z pewnością chciał wiedzieć co. - Jeśli jednak lady zachęca do zwiedzenia ogrodów, możemy tam się udać. - Podjął w końcu decyzję, pozwalając Cynthii prowadzić go tam, gdzie chciała. Kto wie, może dziewczyna go czymś zaskoczy?
-Preferujesz lady prozę czy poezję? W Corbeic Castle wspominałaś, że interesujesz się literaturą. - Zapytał po drodze, dopisując sobie kolejny punkt w tej dziwnej, pozbawionej zasad grze.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Niewątpliwie rozczarowywał ją na każdym kroku – najpierw swą nienaganną prezencją, później odpowiednio grzecznym zachowaniem, a w końcu pokaźnymi bukietami, które złożył na ręce jej i jej matki. Mógł próbować oczarować Armanda i Eavan, wszystkich znajdujących się w holu czarodziejów, ona jednak nie zamierzała dać się zwieść tej nagłej – i dość nieoczekiwanej – zmianie obyczajów. Wszak doskonale pamiętała, jakie zrobił na niej pierwsze wrażenie swymi płytkimi, niedbałymi ukłonami czy nieumiejętnością prowadzenia angażującej rozmowy. Odkąd porozmawiała na jego temat z Francisem, utwierdziła się w nabytym w Corbenic Castle przekonaniu, że daleko mu było do złotoustego mówcy o nieskazitelnych manierach, zaś zimna krew, z którą ruszył jej na ratunek, cechowała ludzi czynu. Wyłamujących się z ram narzucanych przez szlacheckie urodzenie, zakrawających o ekstrawagancję, a nawet dziwactwo ludzi czynu – lecz może antagonizowany Haverlock nie był wyjątkiem? Może wszyscy przedstawiciele wywodzącego się od Króla Rybaka rodu byli tacy sami? Wszak o Salazarze krążyły jeszcze gorsze historie niż o tak uparcie przedstawianym jej kawalerze, lecz nie posiadała na tyle rozległej wiedzy, by móc zweryfikować ich prawdziwość. Wiedziała tylko, że jeśli nie chciała, by to spotkanie było równie nieudane, co poprzednie, musiała zmienić taktykę, dostosować się do przeciwnika. Spróbować pokierować nim tak, by nieświadomie podejmował same odpowiednie decyzje, będąc przy tym święcie przekonanym, że to on jest panem sytuacji.
Kiedy tylko otrzymała ledwo mieszczący się w ramionach bukiet, odpowiedziała mężczyźnie wyraźniejszym, nadającym jej twarzy niemalże anielski wyraz uśmiechu. Nauczyła się już przez te wszystkie lata, jak powinna układać wargi czy przekrzywiać głowę, by sprawiać wrażenie uosobionej niewinności. Robiła to jednak nie po to, by przypodobać się czarodziejowi, a odpłacić mu pięknym za nadobne, wywrzeć na gościach możliwie jak najlepsze wrażenie, uśpić ich czujność. Bo przecież to nie w niej leżał problem. Podziękowała odpowiednio uprzejmie, prawie od razu przekazując podarek Gregorijowi, prosząc, by kwiaty odniesiono do jej komnat. Zdziwiła się, gdy Haverlock bezzwłocznie wyciągnął ku niej ramię, lecz nie dała tego po sobie poznać, ostrożnie lokując dłoń na materiale ubranej na tę okazję szaty – tak, by zadośćuczynić tradycji, a przy tym nie opierać się na nim mocniej niż to potrzebne.
Uniosła do góry brwi, gdy podjęli już dialog, a towarzysz z uśmiechem przyznał, że nie lęka się smoków. Na całe szczęście wrócił do bezpiecznego słownego dystansu, jak gdyby podjęta na prowadzącym ku hipokampusom pomostku decyzja przestała obowiązywać. Przelotnie zamarła w bezruchu, gdy odniósł się do historii rodu Malfoyów – cóż, pochodzenie łba nie było tajemnicą, wciąż jednak nie podejrzewała żeglarza o zainteresowanie czymkolwiek poza czubkiem własnego nosa. Prędko jednak wróciła do swobody, z którą zamierzała się tego dnia zachowywać. – W rzeczy samej, lordzie Travers. Rasy tej nie znajdzie się już nigdzie na świecie, w żadnym rezerwacie, jesteśmy więc posiadaczami ostatniego okazu – odpowiedziała miękko, przelotnie odwracając wzrok w kierunku ozdoby, która dla niektórych zdawać się mogła upiorna lub przesadna, dla niej jednak była nieodłącznym elementem krajobrazu. Elementem, za którym tęskniła przez te wszystkie lata na wygnaniu. – Znakomicie. Wierzę, że spacer po naszych ogrodach lorda nie rozczaruje – dodała po chwili, a jej usta wygięły się w nieco szerszym, zadowolonym uśmiechu. Teraz pozostawało tylko dotrzeć do stajni, a później skierować rozmowę na odpowiednie tory, zadbać o to, by przechadzka przerodziła się w przejażdżkę. – Chodźmy zatem tędy. – Wskazała dłonią na korytarz, który odchodził w lewo, ku jednemu z gustownie urządzonych saloników. Tam też zatrzymali się podążający przed nimi, pogrążeni w rozmowie rodzice, oni zaś ruszyli jeszcze dalej, ku bocznemu wyjściu z twierdzy, które wychodziło wprost na starannie zaprojektowane ogrody. Każdy krzew i każde drzewo miało swoje miejsce, wpisując się w wizję artysty. Symetrycznie rozmieszczone rzeźby, oczka wodne, równo przycięte żywopłoty i idealnie zielone trawniki… Uwagę przykuwały spacerujące po nich pawie – białe, nie umykające przed przechadzającymi się zadbanymi ścieżkami czarodziejami.
Milczeli przez dłuższą chwilę, tak jak się tego spodziewała, rozumiała jednak, że towarzysz mógł skupiać się na oglądaniu mijanych obrazów, a teraz – rozciągających się jak wzrokiem sięgnąć terenów zielonych. Rozczarował więc po raz kolejny, gdy zupełnie nieoczekiwanie odniósł się do zignorowanej ponad miesiąc temu uwagi na temat literatury. W co on grał? I po co udawał, że go to interesuje? Obejrzała się przez ramię na rosłego, podążającego za nimi w pewnej odległości Gregorija – nie mógł spuścić z niej oka, jeśli nie chciał problemów. Prędko skupiła się na twarzy idącego obok lorda, spoglądając ku niemu z mieszanymi uczuciami, przede wszystkim z uwagą, podejrzliwością i ostrożnością. – Nie potrafiłabym wybrać, lordzie. Zależy to od okazji, autora, nastroju. Lubię zarówno wprawnie napisane powieści, wciągające traktaty historyczne, jak i chwytające za serce dramaty – odpowiedziała powoli, a choć próbowała zachować obojętność, to w zgłoski zakradły się emocje. Wszak literatura była nieodłączną częścią młodej lady, kiedy nie czytała, to próbowała tworzyć własne teksty. Wciąż pracowała nad swą pierwszą tragedią, która miałaby w sposób zawoalowany odnosić się do obecnej sytuacji politycznej i niedawnego wiecu w Stonehenge. Tego jednak nie musiał wiedzieć. – A czy lord ma sprecyzowane gusta? Czy lektura nie jest w stanie zainteresować lorda na dłużej? – dodała, lokując wzrok na jego profilu. Nie czuła się przy nim całkowicie swobodnie, nie teraz, gdy zostali sami, a wspomnienie wspólnej kąpieli stało się jeszcze wyraźniejsze. Spływająca po jego obojczyku krew, zdjęta z grzbietu koszula, stanowczość, z jaką oddał ją w ręce swej matki. – Tam, proszę. Moglibyśmy odbyć krótką przejażdżkę, jeśli lord nie miałby nic naprzeciwko – odezwała się znowu, przelotnie podchwytując spojrzenie rozmówcy. Mówiła mu przecież, że zna się na wierzchowcach i zamierzała to udowodnić.
Nie zwróciła przy tym uwagi na jednego z podchodzących bliżej ptaków.
Kiedy tylko otrzymała ledwo mieszczący się w ramionach bukiet, odpowiedziała mężczyźnie wyraźniejszym, nadającym jej twarzy niemalże anielski wyraz uśmiechu. Nauczyła się już przez te wszystkie lata, jak powinna układać wargi czy przekrzywiać głowę, by sprawiać wrażenie uosobionej niewinności. Robiła to jednak nie po to, by przypodobać się czarodziejowi, a odpłacić mu pięknym za nadobne, wywrzeć na gościach możliwie jak najlepsze wrażenie, uśpić ich czujność. Bo przecież to nie w niej leżał problem. Podziękowała odpowiednio uprzejmie, prawie od razu przekazując podarek Gregorijowi, prosząc, by kwiaty odniesiono do jej komnat. Zdziwiła się, gdy Haverlock bezzwłocznie wyciągnął ku niej ramię, lecz nie dała tego po sobie poznać, ostrożnie lokując dłoń na materiale ubranej na tę okazję szaty – tak, by zadośćuczynić tradycji, a przy tym nie opierać się na nim mocniej niż to potrzebne.
Uniosła do góry brwi, gdy podjęli już dialog, a towarzysz z uśmiechem przyznał, że nie lęka się smoków. Na całe szczęście wrócił do bezpiecznego słownego dystansu, jak gdyby podjęta na prowadzącym ku hipokampusom pomostku decyzja przestała obowiązywać. Przelotnie zamarła w bezruchu, gdy odniósł się do historii rodu Malfoyów – cóż, pochodzenie łba nie było tajemnicą, wciąż jednak nie podejrzewała żeglarza o zainteresowanie czymkolwiek poza czubkiem własnego nosa. Prędko jednak wróciła do swobody, z którą zamierzała się tego dnia zachowywać. – W rzeczy samej, lordzie Travers. Rasy tej nie znajdzie się już nigdzie na świecie, w żadnym rezerwacie, jesteśmy więc posiadaczami ostatniego okazu – odpowiedziała miękko, przelotnie odwracając wzrok w kierunku ozdoby, która dla niektórych zdawać się mogła upiorna lub przesadna, dla niej jednak była nieodłącznym elementem krajobrazu. Elementem, za którym tęskniła przez te wszystkie lata na wygnaniu. – Znakomicie. Wierzę, że spacer po naszych ogrodach lorda nie rozczaruje – dodała po chwili, a jej usta wygięły się w nieco szerszym, zadowolonym uśmiechu. Teraz pozostawało tylko dotrzeć do stajni, a później skierować rozmowę na odpowiednie tory, zadbać o to, by przechadzka przerodziła się w przejażdżkę. – Chodźmy zatem tędy. – Wskazała dłonią na korytarz, który odchodził w lewo, ku jednemu z gustownie urządzonych saloników. Tam też zatrzymali się podążający przed nimi, pogrążeni w rozmowie rodzice, oni zaś ruszyli jeszcze dalej, ku bocznemu wyjściu z twierdzy, które wychodziło wprost na starannie zaprojektowane ogrody. Każdy krzew i każde drzewo miało swoje miejsce, wpisując się w wizję artysty. Symetrycznie rozmieszczone rzeźby, oczka wodne, równo przycięte żywopłoty i idealnie zielone trawniki… Uwagę przykuwały spacerujące po nich pawie – białe, nie umykające przed przechadzającymi się zadbanymi ścieżkami czarodziejami.
Milczeli przez dłuższą chwilę, tak jak się tego spodziewała, rozumiała jednak, że towarzysz mógł skupiać się na oglądaniu mijanych obrazów, a teraz – rozciągających się jak wzrokiem sięgnąć terenów zielonych. Rozczarował więc po raz kolejny, gdy zupełnie nieoczekiwanie odniósł się do zignorowanej ponad miesiąc temu uwagi na temat literatury. W co on grał? I po co udawał, że go to interesuje? Obejrzała się przez ramię na rosłego, podążającego za nimi w pewnej odległości Gregorija – nie mógł spuścić z niej oka, jeśli nie chciał problemów. Prędko skupiła się na twarzy idącego obok lorda, spoglądając ku niemu z mieszanymi uczuciami, przede wszystkim z uwagą, podejrzliwością i ostrożnością. – Nie potrafiłabym wybrać, lordzie. Zależy to od okazji, autora, nastroju. Lubię zarówno wprawnie napisane powieści, wciągające traktaty historyczne, jak i chwytające za serce dramaty – odpowiedziała powoli, a choć próbowała zachować obojętność, to w zgłoski zakradły się emocje. Wszak literatura była nieodłączną częścią młodej lady, kiedy nie czytała, to próbowała tworzyć własne teksty. Wciąż pracowała nad swą pierwszą tragedią, która miałaby w sposób zawoalowany odnosić się do obecnej sytuacji politycznej i niedawnego wiecu w Stonehenge. Tego jednak nie musiał wiedzieć. – A czy lord ma sprecyzowane gusta? Czy lektura nie jest w stanie zainteresować lorda na dłużej? – dodała, lokując wzrok na jego profilu. Nie czuła się przy nim całkowicie swobodnie, nie teraz, gdy zostali sami, a wspomnienie wspólnej kąpieli stało się jeszcze wyraźniejsze. Spływająca po jego obojczyku krew, zdjęta z grzbietu koszula, stanowczość, z jaką oddał ją w ręce swej matki. – Tam, proszę. Moglibyśmy odbyć krótką przejażdżkę, jeśli lord nie miałby nic naprzeciwko – odezwała się znowu, przelotnie podchwytując spojrzenie rozmówcy. Mówiła mu przecież, że zna się na wierzchowcach i zamierzała to udowodnić.
Nie zwróciła przy tym uwagi na jednego z podchodzących bliżej ptaków.
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Haverlock Travers wbrew pozorom nie był głupi. Mimo braku ciepłych uczuć do etykiety i zaspałych, znudzonych życiem lordów wiedział, kiedy winien odrobinę nagiąć kark - zwłaszcza gdy w towarzystwie znajdowała się jego matka, której nigdy, ale to przenigdy nie chciałby zasmucić bądź w jakikolwiek sposób zawieść.
Było również w tej grze coś, co powoli zaczynało bawić lorda Travers. Te sztuczne uśmiechy, udawane zainteresowanie i wymuszane gesty przypominały mu specyficzną zabawę znaną szlachcie, w którą jemu nie przyszło do tej pory grać. I nawet jeśli szczerze nie życzył jej źle, czego faktem było ratowanie dziewczęciu życia, nie widział nic przeciw, by odrobinę się rozerwać w grze, którą tak bardzo uwielbiali wszyscy arystokraci. Wiedział, że to czy dojdzie do ślubu czy też nie, nie będzie ich decyzją a jedynie dokładnym planem usnutym przez nestorów oraz ojców, więc czemu przy okazji nie miałby się odrobinę rozerwać?
Jego taktyka była prosta, idealnie pasująca do jakże pokrętnej logiki jaką cechował się Haverlock - im bardziej ona nie chciała; im mocniej uważała go za kogoś nieodpowiedniego i pewnie niegodnego tym bardziej chciał przekonać jej otoczenie co do faktu, że lepszego męża dla lady Malfoy nie znajdą, a wszelkie problemy, jakie mogły pojawić się w tej relacji będą pochodzić od jej strony. Łgarzem był niezłym, lata podszywania się pod innych sprawiły, że z kłamstwami radził sobie całkiem nieźle, a arystokraci zdawali się być w tej kwestii wyjątkowo prości, przynajmniej w oczach lorda Travers od dawna prowadzącego zamorskie interesy. Nic więc też dziwnego, że w stosunku do rodziców dziewczyny był nad wyraz uprzejmy oraz pomyślał o bukiecie nie tylko dla młodej damy, ale i jej matki.
Kroczył więc koło lady Malfoy, z zaciekawieniem rozglądając się po ich rodowym pałacu. W swoim życiu większość czasu spędził na morzu, rzadko mają okazję do odwiedzin w siedzibach innych rodów. Corbeic znał na pamięć, tak samo jak siedzibę rodu Carrow do której jeździł jako dziecko wra z matką, by później składać stałe odwiedziny swojej ukochanej kuzynce. Rzadko bywał jednak w siedzibach takich jak ta - dokładnie zaplanowanych, surowych, gdzie wszystko zdawało się mieć swoje miejsce. Uważnie rozglądał się po obszernych ogrodach, na jego gust odrobinę za bardzo uporządkowanych, aby znalazły drogę do jego serca.
Większe zainteresowanie lorda zdawały się wzbudzać śnieżnobiałe pawie, do których widoku nie przywykł. Nie miał jednak zamiaru wyjść na gbura - co to, to z pewnością nie! Był niemal pewien, że Cynthia rzuci mu rękawicę którą miał zamiar podnieść.
Pokiwał głową, gdy uzyskał odpowiedź na swoje pytanie, w jego mniemaniu nie dość wyczerpującą. Z tego, co udało mu się dowiedzieć, lady Malfoy pasjonowała literatura i był niemal pewien, że odpowiedź będzie dłuższa, bardziej skomplikowana niż słowa jakie padły z jej ust.
- Nie często mam czas bądź sposobności by móc w pełni oddać się lekturze. Gdy jednak nadarzy się okazja chętnie sięgam po tomy poezji, są miłą odmianą od dokumentacji portowej. - Odpowiedział całkiem szczerze, posyłając w jej kierunku ciepły uśmiech. Jego oczy poszukiwały w twarzy lady wszelkich oznak, że obrał odpowiednią taktykę - zaskoczenia, rozczarowania, zbicia tropu, chociaż niewielkiego drgnięcia któregoś z mięśni, które zdradziłoby jego niewielką wygraną.
- Słyszałam, że lady doskonale zna się na literaturze oraz chce czarować słowem, mógłbym spytać, o czym lady pisze? - Z wyraźnym zaciekawieniem zadał pytanie. Nie trudno było się tego dowiedzieć, wystarczyło kilka słów Balthazara zamienionymi z Armandem by wiadomość wyciekła i do niego. Osobiście obstawiał ckliwe romanse, zapewne takie, które nie kończą się szczęśliwe sprawiając, że można uronić kilka rzewnych łez jednocześnie spełniając głęboko skryte marzenia alkowy. Przynajmniej jego młodsze kuzynki chętnie czytywały takie dzieła, nie raz prosząc go o przywiezienie im kolejnych tomów.
Gdzieś w środku propozycja dziewczyny zaskoczyła lorda Traversa. Nie sądził, że będzie chciała spędzać czas właśnie w taki sposób, nawet jeśli wyjawiła mu iż zna się na jeździectwie. I już, już chciał coś powiedzieć gdy przechodzący koło nich paw zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki. Nie zainteresował się jednak szlachecką parą, zmierzając wprost w kierunku ochroniarza blondynki. Niebieskie tęczówki jedynie na chwilę powiodły w kierunku mężczyzny, na wszelki wypadek, gdyby ptaszysko chciało go zaatakować… Zamiast tego robiąc sobie z wielkiego ochroniarza toaletę. Haverlock ruszył przed siebie, przekonany, że lady nie winna oglądać takich scen.
- Nie wiem, lady Malfoy czy to dobry pomysł. - Stwierdził, zerkając na buzię towarzyszącej mu kobiety. Ostatnim razem próby aktywności zakończyły się w niepomyślny sposób, a Haverlock nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. - Obawiam się lady o Twoje zdrowie, nie chciałbym, aby sytuacja z naszego ostatniego spotkania się powtórzyła i cokolwiek złego się Tobie przytrafiło. - Za Troskę, jaka wybrzmiewała w głosie winien otrzymać jakąś nagrodę przeznaczoną dla najlepszych aktorów! Nadal przekonany, że lady Malfoy zwyczajnie nie potrafi chodzić obawiał się, że przyjdzie mu ponownie ją ratować z opresji, niczym damę z powieści które tak chętnie czytała. Pomińmy fakt, że jego matka z pewnością nie byłaby zadowolona, jakby dowiedziała się o przejażdżce.
Było również w tej grze coś, co powoli zaczynało bawić lorda Travers. Te sztuczne uśmiechy, udawane zainteresowanie i wymuszane gesty przypominały mu specyficzną zabawę znaną szlachcie, w którą jemu nie przyszło do tej pory grać. I nawet jeśli szczerze nie życzył jej źle, czego faktem było ratowanie dziewczęciu życia, nie widział nic przeciw, by odrobinę się rozerwać w grze, którą tak bardzo uwielbiali wszyscy arystokraci. Wiedział, że to czy dojdzie do ślubu czy też nie, nie będzie ich decyzją a jedynie dokładnym planem usnutym przez nestorów oraz ojców, więc czemu przy okazji nie miałby się odrobinę rozerwać?
Jego taktyka była prosta, idealnie pasująca do jakże pokrętnej logiki jaką cechował się Haverlock - im bardziej ona nie chciała; im mocniej uważała go za kogoś nieodpowiedniego i pewnie niegodnego tym bardziej chciał przekonać jej otoczenie co do faktu, że lepszego męża dla lady Malfoy nie znajdą, a wszelkie problemy, jakie mogły pojawić się w tej relacji będą pochodzić od jej strony. Łgarzem był niezłym, lata podszywania się pod innych sprawiły, że z kłamstwami radził sobie całkiem nieźle, a arystokraci zdawali się być w tej kwestii wyjątkowo prości, przynajmniej w oczach lorda Travers od dawna prowadzącego zamorskie interesy. Nic więc też dziwnego, że w stosunku do rodziców dziewczyny był nad wyraz uprzejmy oraz pomyślał o bukiecie nie tylko dla młodej damy, ale i jej matki.
Kroczył więc koło lady Malfoy, z zaciekawieniem rozglądając się po ich rodowym pałacu. W swoim życiu większość czasu spędził na morzu, rzadko mają okazję do odwiedzin w siedzibach innych rodów. Corbeic znał na pamięć, tak samo jak siedzibę rodu Carrow do której jeździł jako dziecko wra z matką, by później składać stałe odwiedziny swojej ukochanej kuzynce. Rzadko bywał jednak w siedzibach takich jak ta - dokładnie zaplanowanych, surowych, gdzie wszystko zdawało się mieć swoje miejsce. Uważnie rozglądał się po obszernych ogrodach, na jego gust odrobinę za bardzo uporządkowanych, aby znalazły drogę do jego serca.
Większe zainteresowanie lorda zdawały się wzbudzać śnieżnobiałe pawie, do których widoku nie przywykł. Nie miał jednak zamiaru wyjść na gbura - co to, to z pewnością nie! Był niemal pewien, że Cynthia rzuci mu rękawicę którą miał zamiar podnieść.
Pokiwał głową, gdy uzyskał odpowiedź na swoje pytanie, w jego mniemaniu nie dość wyczerpującą. Z tego, co udało mu się dowiedzieć, lady Malfoy pasjonowała literatura i był niemal pewien, że odpowiedź będzie dłuższa, bardziej skomplikowana niż słowa jakie padły z jej ust.
- Nie często mam czas bądź sposobności by móc w pełni oddać się lekturze. Gdy jednak nadarzy się okazja chętnie sięgam po tomy poezji, są miłą odmianą od dokumentacji portowej. - Odpowiedział całkiem szczerze, posyłając w jej kierunku ciepły uśmiech. Jego oczy poszukiwały w twarzy lady wszelkich oznak, że obrał odpowiednią taktykę - zaskoczenia, rozczarowania, zbicia tropu, chociaż niewielkiego drgnięcia któregoś z mięśni, które zdradziłoby jego niewielką wygraną.
- Słyszałam, że lady doskonale zna się na literaturze oraz chce czarować słowem, mógłbym spytać, o czym lady pisze? - Z wyraźnym zaciekawieniem zadał pytanie. Nie trudno było się tego dowiedzieć, wystarczyło kilka słów Balthazara zamienionymi z Armandem by wiadomość wyciekła i do niego. Osobiście obstawiał ckliwe romanse, zapewne takie, które nie kończą się szczęśliwe sprawiając, że można uronić kilka rzewnych łez jednocześnie spełniając głęboko skryte marzenia alkowy. Przynajmniej jego młodsze kuzynki chętnie czytywały takie dzieła, nie raz prosząc go o przywiezienie im kolejnych tomów.
Gdzieś w środku propozycja dziewczyny zaskoczyła lorda Traversa. Nie sądził, że będzie chciała spędzać czas właśnie w taki sposób, nawet jeśli wyjawiła mu iż zna się na jeździectwie. I już, już chciał coś powiedzieć gdy przechodzący koło nich paw zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki. Nie zainteresował się jednak szlachecką parą, zmierzając wprost w kierunku ochroniarza blondynki. Niebieskie tęczówki jedynie na chwilę powiodły w kierunku mężczyzny, na wszelki wypadek, gdyby ptaszysko chciało go zaatakować… Zamiast tego robiąc sobie z wielkiego ochroniarza toaletę. Haverlock ruszył przed siebie, przekonany, że lady nie winna oglądać takich scen.
- Nie wiem, lady Malfoy czy to dobry pomysł. - Stwierdził, zerkając na buzię towarzyszącej mu kobiety. Ostatnim razem próby aktywności zakończyły się w niepomyślny sposób, a Haverlock nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. - Obawiam się lady o Twoje zdrowie, nie chciałbym, aby sytuacja z naszego ostatniego spotkania się powtórzyła i cokolwiek złego się Tobie przytrafiło. - Za Troskę, jaka wybrzmiewała w głosie winien otrzymać jakąś nagrodę przeznaczoną dla najlepszych aktorów! Nadal przekonany, że lady Malfoy zwyczajnie nie potrafi chodzić obawiał się, że przyjdzie mu ponownie ją ratować z opresji, niczym damę z powieści które tak chętnie czytała. Pomińmy fakt, że jego matka z pewnością nie byłaby zadowolona, jakby dowiedziała się o przejażdżce.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie wierzyła, by pytanie lorda Traversa było podyktowane niekłamanym zainteresowaniem, dlatego też formułując własną wypowiedź nie siliła się na wyczerpanie tematu czy odsłonięcie się z pełnią swej pasji. Wywiązała się jedynie z ciążącego na swych barkach obowiązku, grzecznie podchwytując temat i nie ignorując podejrzanych starań starego kawalera – zachowywała się tak, by nikt nie mógł jej nic zarzucić, podejmowała arystokratę tak, jak życzyłby sobie tego pan ojciec. Wytworna i elegancka, z lekkością stąpała po ogrodowych dróżkach, subtelnie kierując towarzyszącym czarodziejem, dla którego była to pierwsza – i być może ostatnia – wizyta na ich ziemiach. Wodziła wzrokiem od przystrzyżonych równo żywopłotów, spomiędzy których dobiegały ptasie trele do sadzawek o przejrzystej, pozwalającej dostrzec upstrzone kamykami różnych kształtów i rozmiarów dno wodzie; z rzadka spoglądała ku twarzy rozmówcy, skupiając na niej uwagę dopiero wtedy, gdy wspomniał o poezji, po którą to podobno sięgał w chwilach wolnych, by odpocząć od ksiąg rachunkowych czy innych dokumentów. Odpowiedziała uprzejmym, nieprzesadnie promiennym uśmiechem, próbując nie zdradzić się z choćby cieniem odczuwanych w tej chwili emocji, lecz przecież w oczach mógł dostrzec podejrzliwość, niepewność. Dopiął swego, wywołał u niej zdziwienie – choć niewiele później dołączyło do niego powątpiewanie. – Poezji? Niech mnie lord dłużej nie trzyma w niepewności, po jakich lord sięga autorów? – zapytała niby to obojętnie, lecz kolejne wypowiadane zgłoski podszyte były ciekawością. Czyżby naprawdę mógł szukać ukojenia w wierszach? Czy mówił tak tylko po to, by zastawić na nią pułapkę? – Doprawdy? – Uniosła brwi wyżej, pozwalając sobie na nieco okazalszy uśmiech, choć przecież nie wierzyła w skrupulatnie udawaną uwagę. Na każdym kroku mniej lub bardziej jawnie ośmieszał tradycje, które powinni kultywować, a które nie były mu w smak; próbował wodzić za nos, ciągnąć za język, tym samym robić jej na złość – tylko po co? Zapytałaby skąd ta informacja, lecz przecież łatwo było domyślić się źródła. Albo padła z ust Armanda, albo kuzyna od strony Lestrange'ów, o którym wiedziała już, że zadaje się z Haverlockiem. – Nie wiem, czy doskonale jest określeniem adekwatnym, lecz to niezwykle miłe, że ktoś z lorda otoczenia ma o mnie tak wysokie mniemanie – odparła uprzejmie, tak jak tego od niej wymagano, choć przy tym drażniła ją płytkość, z jaką próbował się czegoś dowiedzieć. Te same słowa wypowiedziane przez kogoś innego mogłyby mile połechtać ego młodziutkiej dramatopisarki, zachęcić do zdradzenia się z czymś więcej, ba, do namiastki szczerości, on jednak sprawiał, że miała się na baczności. Wszak czuła, że od samego początku traktował ją protekcjonalnie, nie potrafiąc dostrzec w niej nic ponad nazwisko, może też ładną buzię. Nie sądziła więc, by i w tej pogłosce na temat czarowania słowem widział coś godnego prawdziwego zainteresowania. – A jak lord myśli, o czym mogłabym pisać? – dodała po krótkiej chwili, tonem wyzwania, uciekając wzrokiem w kierunku pobliskiej gromady pawi. Ckliwe romansidła, nie tylko pozbawione większego sensu, ale i napisane niewprawnie, językiem godnym niewyedukowanego pismaka? Zaraz jednak zreflektowała się, nie chcąc przecież balansować na granicy niegrzeczności; powinna świecić przykładem, skrywać się za swym dobrym wychowaniem niczym za tarczą. – Wszystko zależy od tego, czy biorę na warsztat prozę czy poezję. Zwykle jednak piszę o historii. Nie sposób wystrzec się tych dawnych błędów, nie poświęcając odpowiednio dużej uwagi przeszłości. – Przypominała teraz bardziej swą pochodzącą z rodu Burke’ów matkę, powściągliwą i małomówną, niż brylującego na salonach ojca. W obecności żeglarza nie czuła się jednak swobodnie, poza tym temat jej fascynacji historią był grząskim gruntem; wielu mężczyzn mogłoby poczuć się onieśmielonych faktem, że zna się nie tylko na krojach sukien czy upiększających mazidłach, ale i przekazywanych z pokolenia na pokolenie legendach, dziejach czarodziejskiej społeczności. – Ubiegłoroczny wiec w Stonehenge czy niedawne rozporządzenia, które sprawiły, że Londyn spłynął krwią, z pewnością będą na językach również i za dekadę... Żyjemy w niezwykle interesujących czasach, lordzie Travers, i właśnie w oparciu o nie chciałabym tworzyć. Czy był lord w kraju, gdy zebrano się w Stonehenge? – Uraczyła go badawczym, tylko pozornie obojętnym spojrzeniem podkreślonych delikatnym makijażem oczu. Choć doszło tam do prawdziwej tragedii, żałowała, że nie mogła widzieć jej na własne oczy. Doświadczyć tak ważnego zdarzenia na własnej skórze.
Rozproszyła się, gdy jeden ze znajdujących się najbliżej ptaków zaczął wydawać z siebie dziwne, niepokojące dźwięki – i przez krótką chwilę myślała, że może nawet skróci dzielącą ich odległość i odważy się zaatakować, lecz zamiast tego ruszył on ku Gregorijowi, któremu panienka Malfoy nie chciała poświęcać teraz większej uwagi, nie dostrzegła więc sposobu, w jaki rozwinęła się ta sytuacja. Zwłaszcza, że zaraz Haverlock zaczął utrudniać, wypominać, w reakcji na co dumnie zadarła brodę do góry, przelotnie unikając mężczyzny wzrokiem – by nie mógł z niego nic wyczytać. Kiedy już po chwili spojrzała ku jego twarzy, lepiej panowała nad emocjami, nie pozwalając im wziąć nad sobą góry, mimo to wspomnienie tonięcia skutecznie utrudniało zachowanie zimnej krwi. – Oczywiście schlebia mi to, lecz nie musi się lord o mnie martwić – zaczęła beznamiętnie, dla złagodzenia efektu składając usta we wdzięcznym uśmiechu; czyżby naprawdę troszczył się o jej samopoczucie? Myślała raczej, że wolał uniknąć kolejnej wpadki, by przypadkiem prawda nie wyszła na jaw, a swaty nie stanęły pod znakiem zapytania. – Jeszcze nigdy nic nie przytrafiło mi się w siodle, zaś towarzyszący nam Grigorij winien zadbać o moje bezpieczeństwo… Zrozumiem jednak, jeśli lord nie czuje się wystarczająco pewnie, by wybrać się na przejażdżkę – zakończyła miękko, niewinnie, choć przecież pokusiła się o prowokację. Coś mówiło jej, że wszelkie obawy zostaną zepchnięte na dalszy plan, jeśli tylko zarzuci mu tchórzostwo. Stajnie pojawiły się już w zasięgu wzroku, mogli więc wykorzystać ten fakt i zgodnie z jej wcześniejszą sugestią ruszyć dalej konno, lub też odbić w lewo, w głąb ogrodów.
Rozproszyła się, gdy jeden ze znajdujących się najbliżej ptaków zaczął wydawać z siebie dziwne, niepokojące dźwięki – i przez krótką chwilę myślała, że może nawet skróci dzielącą ich odległość i odważy się zaatakować, lecz zamiast tego ruszył on ku Gregorijowi, któremu panienka Malfoy nie chciała poświęcać teraz większej uwagi, nie dostrzegła więc sposobu, w jaki rozwinęła się ta sytuacja. Zwłaszcza, że zaraz Haverlock zaczął utrudniać, wypominać, w reakcji na co dumnie zadarła brodę do góry, przelotnie unikając mężczyzny wzrokiem – by nie mógł z niego nic wyczytać. Kiedy już po chwili spojrzała ku jego twarzy, lepiej panowała nad emocjami, nie pozwalając im wziąć nad sobą góry, mimo to wspomnienie tonięcia skutecznie utrudniało zachowanie zimnej krwi. – Oczywiście schlebia mi to, lecz nie musi się lord o mnie martwić – zaczęła beznamiętnie, dla złagodzenia efektu składając usta we wdzięcznym uśmiechu; czyżby naprawdę troszczył się o jej samopoczucie? Myślała raczej, że wolał uniknąć kolejnej wpadki, by przypadkiem prawda nie wyszła na jaw, a swaty nie stanęły pod znakiem zapytania. – Jeszcze nigdy nic nie przytrafiło mi się w siodle, zaś towarzyszący nam Grigorij winien zadbać o moje bezpieczeństwo… Zrozumiem jednak, jeśli lord nie czuje się wystarczająco pewnie, by wybrać się na przejażdżkę – zakończyła miękko, niewinnie, choć przecież pokusiła się o prowokację. Coś mówiło jej, że wszelkie obawy zostaną zepchnięte na dalszy plan, jeśli tylko zarzuci mu tchórzostwo. Stajnie pojawiły się już w zasięgu wzroku, mogli więc wykorzystać ten fakt i zgodnie z jej wcześniejszą sugestią ruszyć dalej konno, lub też odbić w lewo, w głąb ogrodów.
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Intensywnie niebieskie tęczówki zerknęły w kierunku panny Malfoy. Był niemal pewien, że jej pytanie powodowane jest jedynie wymaganymi od niej konwenansami a nie uprzejmością, bądź jakąkolwiek ciekawością jego osoby. Przez chwilę nawiedziła go myśl, że był ciekaw tego, jaka jest panna Malfoy gdy nikt jej nie widzi; gdy nie wymaga się od niej utrzymywania konwenansów oraz zamykania swoich myśli w klatkach. Nie sądził jednak, aby kiedykolwiek przyszło mu tego doświadczyć pewien, że nawet po możliwym ślubie prezentowałaby swoje maski… Chociaż szczerze mówiąc, nie sądził, aby jakiekolwiek posiadała. Wyglądała na kogoś, kto z natury był nudny niczym flaki z olejem i nie potrafiłby niczym go zaciekawić.
Smutne, naprawdę smutne.
- Najczęściej sięgam po Szekspira, nie tylko jego sztuki ale i sonety. Lubię również twórczość Edgara Allana Poe, nawet mimo pozornie ponurej tematyki. - Stwierdził, wzruszając ramionami w zasadzie nie rozmywając się wiele z prawdą. Nie raz sięgał po co ciekawsze sztuki bądź tomiki poezji by umilić sobie długie podróże, zwłaszcza gdy może było ciche i spokojne niczym domowe skrzaty pod czujnym okiem właściciela.
Haverlock skinął jedynie głową, nie trudno było zdobyć informacje, jeśli faktycznie się tego chciało… A on chciał mieć chociaż niewielkie pojęcie o tym, kogo chcą mu podsunąć za żonę, jednocześnie nie uważając małego dochodzenia za coś, będącego gwałtem na tradycjach. Czasem bardziej niż na tradycji, arystokraci winni skupić się na działaniu, gdyż jego brak prowadzić do nieprzyjemnego zastoju, podkopującego ich autorytet. Ospałe salonowe lwy zdawały się nie być w stanie do wielu działań, które w obecnym czasie najbardziej były potrzebne.
Uniósł brew ku górze, gdy specyficzne pytanie z zawartym w nim wyzwaniem padło z jej ust. Och, jak bardzo chciałby jej w tym momencie utrzeć nosa! Nawet on doskonale wiedział, że lady nie powinna zwracać się w podobny sposób do lorda… Kto wie, może jednak czaiło się w niej coś innego, poza ogromną, wszechobecną nudą? Nie, chyba nie…
- Chętnie przeczytałbym dzieła, wychodzące spod Twojego pióra, lady Malfoy. - Naprawdę chętnie by to zrobił, zapewne głównie po to, by spróbować ją rozszyfrować… Bądź zwyczajnie zrobić na złość. Kto wie, może faktycznie powinien napisać list do ojca dziewczyny? Był niemal pewien, że ten z pewnością chętnie odkryje więcej jej kart, jakie kryła za sobą jego córka. Tak, to z pewnością mógłby być dobry pomysł, który powinien zapamiętać. Chęć uprzykrzenia życia lady Malfoy zdawała się być coraz większa. Chciał ją sprowokować, popchnąć do pewnych kroków, które okazałyby mu coś więcej, niż pustą, ładnie malowaną otoczkę.
- Z pewnością obecne wydarzenia przez długi czas pozostaną w pamięci, są jednak potrzebne, by przywrócić czarodziejskiemu światu prawowity porządek. - Lord Travers poglądy antymugolskie posiadał od dawna, głównie za sprawą zimnego wychowania, jakie kultywowane było w surowym Durmstrangu. Odkąd jego ród otwarcie stanął po odpowiedniej stronie, nie krył się ze swoimi poglądami.
Niebieskie spojrzenie powiodło gdzieś, przed siebie skupiając się na jednym z krzewów.
- Miałem się tam pojawić. Kilka tygodni wcześniej wypłynąłem na rejs do Nowego Yorku, w drodze powrotnej dopadł nas okrutny sztorm. Rozbiliśmy się o brzegi kanadyjskiej Nowej Szkocji, kilku moich ludzi utonęło, a ja z resztą marynarzy ledwo wróciłem do domu, kilkanaście dni po zakończeniu wiecu. - Z szacunku dla poległych w morzu marynarzy nie opowiadał tej historii jak wielu innych. Śmierć nadawała jego słowom pewnego namysłu oraz melancholii, nie pozwalając, aby stały się podniosłą historią o jego zwycięstwach. Wtedy poległ w walce z siłami, z którymi nie mogła radzić sobie nawet magia.
Nie sądził jednak, że lady będzie w stanie to zrozumieć.
Tak samo jak nie sądził, że konna przejażdżka jest dobrym pomysłem. Nie ufał umiejętnością Cynthii, której problem sprawiało zwykłe, proste poruszanie się bez jakiegokolwiek podparcia chociaż… Może jeśli tym razem szanowna lady Malfoy skręci sobie kark, nie będą musieli dalej odstawiać tej całej szopki? Co prawda nigdy nie siedział na niemagicznym koniu, był jednak pewien, że jeździ się na nich identycznie, co na aetoanach (nie licząc szybowania w powietrzu) oraz na hipokampusach (nie licząc poruszania się pod wodą i utrzymania na śliskiej łusce).
- Skoro takie jest życzenie szanownej lady… - Zaczął, dając jej znać, że przystaje na jej prośbę. –[b ]Musi mi jednak lady obiecać, że moja matka nie dowie się o tej przejażdżce. To cudowna, bardzo ciepła kobieta, miewa jednak problemy z sercem a ja nie chciałbym, aby znów musiała denerwować się z naszego powodu.[/b] - Zgoda na ten warunek była elementem niezbędnym, by Haverlock zgodził się wsiąść na konia. Matka była najważniejszą kobietą w jego życiu, a lord Travers nie miał zamiaru robić nic, co mogłoby w jakiekolwiek sposób jej zaszkodzić. Pękłoby mu to dziwaczne serce, gdyby jakakolwiek szkoda stała się jego ukochanej matce.
A lady Travers przejmowała się wyjątkowo sporą listą spraw.
Smutne, naprawdę smutne.
- Najczęściej sięgam po Szekspira, nie tylko jego sztuki ale i sonety. Lubię również twórczość Edgara Allana Poe, nawet mimo pozornie ponurej tematyki. - Stwierdził, wzruszając ramionami w zasadzie nie rozmywając się wiele z prawdą. Nie raz sięgał po co ciekawsze sztuki bądź tomiki poezji by umilić sobie długie podróże, zwłaszcza gdy może było ciche i spokojne niczym domowe skrzaty pod czujnym okiem właściciela.
Haverlock skinął jedynie głową, nie trudno było zdobyć informacje, jeśli faktycznie się tego chciało… A on chciał mieć chociaż niewielkie pojęcie o tym, kogo chcą mu podsunąć za żonę, jednocześnie nie uważając małego dochodzenia za coś, będącego gwałtem na tradycjach. Czasem bardziej niż na tradycji, arystokraci winni skupić się na działaniu, gdyż jego brak prowadzić do nieprzyjemnego zastoju, podkopującego ich autorytet. Ospałe salonowe lwy zdawały się nie być w stanie do wielu działań, które w obecnym czasie najbardziej były potrzebne.
Uniósł brew ku górze, gdy specyficzne pytanie z zawartym w nim wyzwaniem padło z jej ust. Och, jak bardzo chciałby jej w tym momencie utrzeć nosa! Nawet on doskonale wiedział, że lady nie powinna zwracać się w podobny sposób do lorda… Kto wie, może jednak czaiło się w niej coś innego, poza ogromną, wszechobecną nudą? Nie, chyba nie…
- Chętnie przeczytałbym dzieła, wychodzące spod Twojego pióra, lady Malfoy. - Naprawdę chętnie by to zrobił, zapewne głównie po to, by spróbować ją rozszyfrować… Bądź zwyczajnie zrobić na złość. Kto wie, może faktycznie powinien napisać list do ojca dziewczyny? Był niemal pewien, że ten z pewnością chętnie odkryje więcej jej kart, jakie kryła za sobą jego córka. Tak, to z pewnością mógłby być dobry pomysł, który powinien zapamiętać. Chęć uprzykrzenia życia lady Malfoy zdawała się być coraz większa. Chciał ją sprowokować, popchnąć do pewnych kroków, które okazałyby mu coś więcej, niż pustą, ładnie malowaną otoczkę.
- Z pewnością obecne wydarzenia przez długi czas pozostaną w pamięci, są jednak potrzebne, by przywrócić czarodziejskiemu światu prawowity porządek. - Lord Travers poglądy antymugolskie posiadał od dawna, głównie za sprawą zimnego wychowania, jakie kultywowane było w surowym Durmstrangu. Odkąd jego ród otwarcie stanął po odpowiedniej stronie, nie krył się ze swoimi poglądami.
Niebieskie spojrzenie powiodło gdzieś, przed siebie skupiając się na jednym z krzewów.
- Miałem się tam pojawić. Kilka tygodni wcześniej wypłynąłem na rejs do Nowego Yorku, w drodze powrotnej dopadł nas okrutny sztorm. Rozbiliśmy się o brzegi kanadyjskiej Nowej Szkocji, kilku moich ludzi utonęło, a ja z resztą marynarzy ledwo wróciłem do domu, kilkanaście dni po zakończeniu wiecu. - Z szacunku dla poległych w morzu marynarzy nie opowiadał tej historii jak wielu innych. Śmierć nadawała jego słowom pewnego namysłu oraz melancholii, nie pozwalając, aby stały się podniosłą historią o jego zwycięstwach. Wtedy poległ w walce z siłami, z którymi nie mogła radzić sobie nawet magia.
Nie sądził jednak, że lady będzie w stanie to zrozumieć.
Tak samo jak nie sądził, że konna przejażdżka jest dobrym pomysłem. Nie ufał umiejętnością Cynthii, której problem sprawiało zwykłe, proste poruszanie się bez jakiegokolwiek podparcia chociaż… Może jeśli tym razem szanowna lady Malfoy skręci sobie kark, nie będą musieli dalej odstawiać tej całej szopki? Co prawda nigdy nie siedział na niemagicznym koniu, był jednak pewien, że jeździ się na nich identycznie, co na aetoanach (nie licząc szybowania w powietrzu) oraz na hipokampusach (nie licząc poruszania się pod wodą i utrzymania na śliskiej łusce).
- Skoro takie jest życzenie szanownej lady… - Zaczął, dając jej znać, że przystaje na jej prośbę. –[b ]Musi mi jednak lady obiecać, że moja matka nie dowie się o tej przejażdżce. To cudowna, bardzo ciepła kobieta, miewa jednak problemy z sercem a ja nie chciałbym, aby znów musiała denerwować się z naszego powodu.[/b] - Zgoda na ten warunek była elementem niezbędnym, by Haverlock zgodził się wsiąść na konia. Matka była najważniejszą kobietą w jego życiu, a lord Travers nie miał zamiaru robić nic, co mogłoby w jakiekolwiek sposób jej zaszkodzić. Pękłoby mu to dziwaczne serce, gdyby jakakolwiek szkoda stała się jego ukochanej matce.
A lady Travers przejmowała się wyjątkowo sporą listą spraw.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Tym razem pytała nie tylko ze względu na konwenanse, ale i ciekawość, którą lord Travers rozbudził, gdy zwierzył się z sięgania po poezję. Przede wszystkim dlatego, że trudno było jej to sobie wyobrazić – on, człowiek czynu, zaczytujący się w natchnionych słowach poety? Przez krótką chwilę myślała nawet, że powiedział to tylko po to, by spróbować zrobić na niej nieco lepsze wrażenie, dopasować się do informacji, które musiał pozyskać czy to od Armanda, czy to od Francisa. Wtedy jednak powołał się na Szekspira, nonszalancko wzruszając przy tym ramionami, co niewątpliwie wybiło ją z rytmu, próbowała jednak nie dać tego po sobie poznać. To wciąż nic jeszcze nie znaczyło. – Och, teraz rozumiem. Jakże nudne, zatęchłe, wulgarne i bezużyteczne wydają mi się wszystkie obyczaje tego świata – odpowiedziała pozornie niewinnie, nie okraszając cytatu żadnym komentarzem, choć przecież niewątpliwie pasował on do postaci niepokornego żeglarza, który za nic miał ich obyczaje; zdawał się buntować przeciwko wpisanym w krew obowiązkom, choć przecież, jak jej to wyłożył kuzyn, miał on wiele większą swobodę w działaniu niż niektórzy spośród lordów. Mógł udawać się w dalekie rejsy, trudnić się zarządzaniem portem czy handlem, nie zaś jedynie skupiać się na bankietach, polityce czy najnowszych premierach teatralnych. – Ma lord ulubiony utwór? – dodała po krótkiej chwili, dopiero teraz ogniskując wzrok na licu idącego obok mężczyzny; czy miał jakoś zareagować na cytat z rzekomo znanego autora? Czy miał podać jakiś tytuł...? Nie umknęła jej uwadze reakcja na kolejne z zadanych pytań, uniesiona wyżej brew; przelotnie sięgnęła spojrzeniem rozciągających się przed nimi widoków, pobliskiej sadzawki wodnej, niby to nie zauważając zachowania Traversa. Owszem, nie powinna tak do niego mówić, a przynajmniej w sytuacji, w której chciała bez choćby najdrobniejszego potknięcia wpisywać się w stawiane przed nią wymogi ojca. Mężczyzna jednak działał jej na nerwy, cóż z tego, że dobrze urodzony, że o odpowiednim rodowodzie, jeśli sam nie stosował się do zasad etykiety? Bezwiednie wygięła usta w wymuszonym uśmiechu, gdy wyraził chęć zapoznania się z jej utworami. Wejrzenie miała jednak czujne, podszyte chłodem. Prędzej spaliłaby wszystkie szkice niż zaufała mu na tyle, by zdradzić się ze swymi, będącymi wciąż w toku, pracami. – Niezwykle mi lord schlebia, lecz zaręczam, że nie jest to lektura godna lordowskiej uwagi – odpowiedziała na tyle grzecznie, na ile była w stanie, lecz nie wątpliwie na próżno byłoby w tej wypowiedzi szukać skromności, a na licach młodej lady – rumieńców zawstydzenia. – Daleka jeszcze przede mną droga, by zasłużyć sobie na rozgłos – dodała, by uwiarygodnić swą poprzednią wypowiedź. Trudno byłoby zarzucić jej kłamstwo. Wciąż szlifowała swój talent, nie tylko stale szukając inspiracji, poszerzając zakres słownictwa, ale i ćwicząc pióro. Wszak pomysłów jej nie brakowało; jeszcze wiele wieków później będą mówić o tym, do czego doszło w Stonehenge, co działo się teraz w Londynie. – Nikt nie powinien wątpić w słuszność podejmowanych przez nas kroków. Wierne tradycji rody muszą stawić czynny opór, by nie dać zaprzepaścić tego, na co tak ciężko i tak długo pracowali nasi przodkowie. Lecz zarówno sam krąg, jak i życia czarodziejów, którzy zginęli w trakcie wiecu, stanowią niepowetowaną stratę – podjęła, próbując nie rozwodzić się nad tym tematem, choć przecież o ostatnich wydarzenia, o historii, mogłaby mówić długo. Patrzyła na to z innej perspektywy niż unikające politycznych zawiłości szlachcianki, chociażby – jej siostra. Nigdy nie uważała tego za swą wadę, choć niektórzy mężczyźni mogli to w ten sposób postrzegać.
Pochyliła lekko głowę, pozwalając, by włosy spłynęły do przodu, gdy rozmówca przemówił w innym tonie – pełnym melancholii, adekwatnym do treści wypływającej z jego słów. Cynthii zdawało się, że już kiedyś o tym słyszała, możliwe, że ktoś przytaczał tę historię na salonach, lecz nie potrafiła jej sobie wcześniej przypomnieć. – Niezwykle niefortunny zbieg okoliczności i kolejna bolesna strata – zauważyła cicho, bez uśmiechu czy choćby zawoalowanej niechęci. Oboje powinni tam być, ona również, zaś hipotetyczna śmierć arystokraty wywodzącego się z rodu o odpowiednich poglądach byłaby kolejnym ciosem dla ich i tak osłabionej przez kolejne zdrady socjety. Dopiero co dotarły do niej informacje na temat dwóch lady Selwyn porzucających wynikające z urodzenia powinności. Kto będzie następny?
Niewiele później nieoczekiwanie przystał na jej propozycję, co na powrót rozbudziło podejrzliwość; poszło stosunkowo łatwo, nawet jeśli zdążył już wypomnieć wydarzenia z Corbenic, wyrazić powątpiewanie w powodzenie tego planu. Wtedy jednak postawił swój warunek, zdradzając się tym samym ze swą słabością, matką. – Naturalnie – powiedziała poważnie, obdarowując Haverlocka spojrzeniem zmrużonych nieznacznie oczu. Czyżby to również z powodu matki zachowywał się w trakcie tej wizyty nieco inaczej, nieco poprawniej? Nim kontynuowała, wpierw musiała przełknąć dumę, udać, że nie ma wyrzutów sumienia z powodu tamtego wpadnięcia do wody. – Pozostanie to naszą tajemnicą. Nie chciałabym, by lady Travers zaniemogła z powodu wzmianki o niegroźnej przejażdżce. – Słowom tym towarzyszył enigmatyczny uśmiech. Co prawda godziła się w ten sposób na kolejny sekret, obligując się tym samym do okłamywania pana ojca, jednak w ostatecznym rozrachunku ważniejszym zdawało jej się wygranie w ich przedziwnej grze niż spowiadanie się Armandowi ze wszystkiego, co miało wydarzyć się w trakcie tego spotkania. Musiała jeszcze tylko zadbać o to, by Grigorij nie puścił pary z ust. – Skręćmy zatem w prawo, proszę – dodała na koniec, odejmując wzrok od twarzy czarodzieja, przenosząc go zamiast tego na pobliskie stajnie. Ledwie kilka minut później znaleźli się przy szerokich wrotach, które prowadziły do wnętrza budynku – wypełnionego charakterystycznym zapachem siana, o kilkunastu przestronnych boksach oznaczonych plakietkami z imionami znajdujących się w nich wierzchowców. Miejsce Marco było boleśnie puste, przypominało o tragedii, do której doszło miesiąc temu, w trakcie pełni. I choć z początku wyraz twarzy młodej lady uległ zmianie, to szybko odgoniła od siebie niewesołe myśli o zabitym przez wilkołaka koniu. – Czy któryś przykuł lorda uwagę? – zagadnęła, wodząc wzrokiem od jednego zwierzęcia do drugiego, samej zastanawiając się, na którym z nich powinna ruszyć w teren. – Może Giaur? To koń andaluzyjski, gorącokrwisty, lecz łagodny i inteligentny. Nie powinien sprawiać najmniejszych problemów – zaproponowała, kiedy podeszli bliżej wspomnianego rumaka o siwej maści i zadbanej, przyciętej krótko grzywie.
Pochyliła lekko głowę, pozwalając, by włosy spłynęły do przodu, gdy rozmówca przemówił w innym tonie – pełnym melancholii, adekwatnym do treści wypływającej z jego słów. Cynthii zdawało się, że już kiedyś o tym słyszała, możliwe, że ktoś przytaczał tę historię na salonach, lecz nie potrafiła jej sobie wcześniej przypomnieć. – Niezwykle niefortunny zbieg okoliczności i kolejna bolesna strata – zauważyła cicho, bez uśmiechu czy choćby zawoalowanej niechęci. Oboje powinni tam być, ona również, zaś hipotetyczna śmierć arystokraty wywodzącego się z rodu o odpowiednich poglądach byłaby kolejnym ciosem dla ich i tak osłabionej przez kolejne zdrady socjety. Dopiero co dotarły do niej informacje na temat dwóch lady Selwyn porzucających wynikające z urodzenia powinności. Kto będzie następny?
Niewiele później nieoczekiwanie przystał na jej propozycję, co na powrót rozbudziło podejrzliwość; poszło stosunkowo łatwo, nawet jeśli zdążył już wypomnieć wydarzenia z Corbenic, wyrazić powątpiewanie w powodzenie tego planu. Wtedy jednak postawił swój warunek, zdradzając się tym samym ze swą słabością, matką. – Naturalnie – powiedziała poważnie, obdarowując Haverlocka spojrzeniem zmrużonych nieznacznie oczu. Czyżby to również z powodu matki zachowywał się w trakcie tej wizyty nieco inaczej, nieco poprawniej? Nim kontynuowała, wpierw musiała przełknąć dumę, udać, że nie ma wyrzutów sumienia z powodu tamtego wpadnięcia do wody. – Pozostanie to naszą tajemnicą. Nie chciałabym, by lady Travers zaniemogła z powodu wzmianki o niegroźnej przejażdżce. – Słowom tym towarzyszył enigmatyczny uśmiech. Co prawda godziła się w ten sposób na kolejny sekret, obligując się tym samym do okłamywania pana ojca, jednak w ostatecznym rozrachunku ważniejszym zdawało jej się wygranie w ich przedziwnej grze niż spowiadanie się Armandowi ze wszystkiego, co miało wydarzyć się w trakcie tego spotkania. Musiała jeszcze tylko zadbać o to, by Grigorij nie puścił pary z ust. – Skręćmy zatem w prawo, proszę – dodała na koniec, odejmując wzrok od twarzy czarodzieja, przenosząc go zamiast tego na pobliskie stajnie. Ledwie kilka minut później znaleźli się przy szerokich wrotach, które prowadziły do wnętrza budynku – wypełnionego charakterystycznym zapachem siana, o kilkunastu przestronnych boksach oznaczonych plakietkami z imionami znajdujących się w nich wierzchowców. Miejsce Marco było boleśnie puste, przypominało o tragedii, do której doszło miesiąc temu, w trakcie pełni. I choć z początku wyraz twarzy młodej lady uległ zmianie, to szybko odgoniła od siebie niewesołe myśli o zabitym przez wilkołaka koniu. – Czy któryś przykuł lorda uwagę? – zagadnęła, wodząc wzrokiem od jednego zwierzęcia do drugiego, samej zastanawiając się, na którym z nich powinna ruszyć w teren. – Może Giaur? To koń andaluzyjski, gorącokrwisty, lecz łagodny i inteligentny. Nie powinien sprawiać najmniejszych problemów – zaproponowała, kiedy podeszli bliżej wspomnianego rumaka o siwej maści i zadbanej, przyciętej krótko grzywie.
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiech zamajaczył na ustach ekscentrycznego lorda. Słowa, wypowiedziane przez lady Malfoy zdawały się idealnie pasować do poglądów Haverlocka - w tym momencie, konwenanse winny zostać odłożone na bok, w czasie gdy czarodziejska szlachta powinna gryźć i drapać by odzyskać wcześniejszą pozycję. Przypomnieć, czym grozi znieważanie ich oraz zapominanie o znaczeniu szlacheckich rodzin w magicznym świecie. To nie był czas na uprzejme ukłony oraz pogawędki o pogodzie lecz działanie, którego brakowało innym rodom. Czasem Travers miał wrażenie, że tylko jego ród pamięta o tym, jak wiele może wydarzyć się dzięki czynom, których tak chętnie się podejmowali.
- Burza którą zacytowałaś lady, jest jednym z moich ulubionych utworów. Do gustu przypadł mi również Sen nocy Letniej oraz Hamlet. A Tobie, lady, które utwory przypadły do gustu? - Odpowiedział, przenosząc spojrzenie na towarzyszące mu dziewczę. Nienachalnie obserwował ją ze sztucznym zainteresowaniem w niebieskich ślepiach. Grali w grę - to było dla niego jasne, nie miał jednak zamiaru być tym, który ją przegra. Haverlock Travers był przyzwyczajony do tego, że dostaje to, czego chce. Gryzł, drapał, szarpał i uciekał się do paskudnych podstępów byleby tylko osiągnąć to, co chciał. Tym razem była to wygrana w grze, nie posiadającej zasad oraz nie mającej większego celu.
- W takim razie nie będę nalegać. - Odpowiedział miękko, jakby ignorował chłód pojawiający się w czujnym spojrzeniu. Niechęć lady Malfoy do opowiadania o tworzonych przez nią dziełach sprawiła jedynie, że Haverlock zaczął odczuwać względem nich ciekawość. Kto wie, jak ciekawe wiadomości mogły się w nich znajdywać? Nie sądził jednak, aby dostanie się do nich było czymś trudnym. Mężczyzna odnotował w pamięci, aby kiedyś spróbować położyć na nich łapki, niemal pewien, że mogą mu się przydać w tej, jakże dziwnej grze.
- Czasem osiągnięcie celu wymaga odpowiednich poświeceń, lady Malfoy. - Odpowiedział dość obojętnie, nie chcąc zagłębiać się w swoje poglądy. Szlachta pozostawała ospała, zamiast zjednoczyć siły i silną ręką odebrać pozycję, jaką posiadali. Lenistwo szlacheckiej braci było czymś, co wyjątkowo mocno działało na nerwy przyzwyczajonego do działania lorda. Może i wychodził przy tym na ekscentryka, jego działania do tej pory jednak przynosiły same, pozytywne skutki, zwłaszcza jeśli chodzi o rodowe interesy. - Nie mniej cieszy mnie, że lord Malfoy stanął na czele Ministerstwa, mam nadzieję, że to odpowiednia osoba na tym stanowisku. - Dodał, próbując wyciągnąć to i owo z ust młodej szlachcianki. Czy i ona popierała politykę, jaką prowadził jej ród? Po ostatniej rozmowie, jaką odbył z lady Selwyn, zdawał się nie być pewnym poglądów przedstawicieli rodów, popierających czystość krwi.
W szlacheckiej społeczności historie oraz plotki zdawały się rozchodzić wyjątkowo sprawnie. Co prawda zatonięcie Lucy Lou nie było kolejnym, zdemaskowanym romansem, Travers był jednak pewien, że również zostało przekazane z ust do ust, wszak nie codziennie zwykli szlachcice stają oko w oko ze śmiercią. On w tej kwestii zdawał być się wyjątkowy, szukając adrenaliny oraz wyzwań gdzie tylko się dało. Pragnął wolności oraz emocji, jakich salonowe spotkania czy sabaty nie były w stanie mu zapewnić.
Kiwnął jedynie głową, nie kontynuując tematu jego nieobecności na wiecu. Sam żałował, że nie miał okazji się na nim pojawić, chociażby mając okazję do rozruszania starzejących się kości. Nadal jednak miał okazję dodać swoje dwa knuty do całej sprawy, czego z pewnością miał zamiar dokonać, rozpoczynając od portu w Cromer oraz ziem, należących do jego rodu.
Miał nadzieję, że szanowna lady Malfoy podczas przejażdżki skręci sobie kark, szopka dobiegnie końca a on będzie mógł pławić się wygraną w tej dziwnej grze. Musiał jednak posiadać pewność, że jeśli dziewczę wyjdzie z tego cało, nie szepnie ani słówka jego matce, która zapewne przejęłaby się całym wydarzeniem.
Posłusznie podążył w kierunku wskazanym przez lady Malfoy, kierując kroki do stajni, na pierwszy rzut oka przypominającej stajnie należące do rodu Carrow. Do tej pory miał jedynie okazję siedzieć na aetoanie czy, należących do jego rodu, hipokampusach. Nigdy jednak nie przyszło mu jechać na zwykłych, nie magicznych koniach, lord Travers był jednak pewien, że sztuka jeździectwa nie różni się
za bardzo między różnymi zwierzętami.
Intensywnie niebieskie spojrzenie powiodło po boksach, zatrzymując się na koniu, jaki wskazała mu Cynthia. Przez dłuższą chwilę przyglądał się zwierzęciu, zastanawiając się, czy było ono tym odpowiednim do dzisiejszej przejażdżki. Nie miał wielkiego pojęcia o zwierzętach, w zasadzie nie posiadał żadnej, większej wiedzy na ten temat, nie był jednak pewien, czy ufa opinii lady Malfoy. Może to był jakiś podstęp z jej strony? Nie wiedział, co czai się w jej głowie, pokręcił więc przecząco głową.
Wybór lorda padł na inne zwierzę - o sierści w barwie niczym nie skażonej czerni, z niespokojnym spojrzeniem oraz tym czymś, co przyciągało go do siebie niczym płomień przyciągał ćmy.
- Gaiur jest pięknym koniem, wolałbym jednak dosiąść tego… - Dłonią wskazał wybrane przez siebie zwierzę, będąc niemal pewnym, że dokonał odpowiedniego wyboru.
Dalsza część przygotowań do wycieczki minęła dość sprawnie. Służba zajęła się przygotowaniem koni, a gdy te były gotowe Haverlock pomógł lady Malfoy dosiąść konia tak, jak wszelkie formy dobrych manier od niego wymagały. Następnie upewnił się, że jego siodło jest odpowiednio zapięte i sam sprawnie wspiął się na rumaka, układając odpowiednio wodze w dłoniach. Nie przyznawał się, że oto po raz pierwszy przyszło mu siedzieć na zwykłym koniu, gdzieś w środku zauważając jednak, że chyba wolał stworzenia magiczne… Chociaż kto wie, może pod koniec przejażdżki przyjdzie mu się przekonać do zwykłych, niepozornych koni?
- Często jeździsz konno, lady Malfoy? - Gdy tylko opuścili stajnię Haverlock zadał pytanie, chcąc przerwać ciszę, jaka między nimi nastała.
- Burza którą zacytowałaś lady, jest jednym z moich ulubionych utworów. Do gustu przypadł mi również Sen nocy Letniej oraz Hamlet. A Tobie, lady, które utwory przypadły do gustu? - Odpowiedział, przenosząc spojrzenie na towarzyszące mu dziewczę. Nienachalnie obserwował ją ze sztucznym zainteresowaniem w niebieskich ślepiach. Grali w grę - to było dla niego jasne, nie miał jednak zamiaru być tym, który ją przegra. Haverlock Travers był przyzwyczajony do tego, że dostaje to, czego chce. Gryzł, drapał, szarpał i uciekał się do paskudnych podstępów byleby tylko osiągnąć to, co chciał. Tym razem była to wygrana w grze, nie posiadającej zasad oraz nie mającej większego celu.
- W takim razie nie będę nalegać. - Odpowiedział miękko, jakby ignorował chłód pojawiający się w czujnym spojrzeniu. Niechęć lady Malfoy do opowiadania o tworzonych przez nią dziełach sprawiła jedynie, że Haverlock zaczął odczuwać względem nich ciekawość. Kto wie, jak ciekawe wiadomości mogły się w nich znajdywać? Nie sądził jednak, aby dostanie się do nich było czymś trudnym. Mężczyzna odnotował w pamięci, aby kiedyś spróbować położyć na nich łapki, niemal pewien, że mogą mu się przydać w tej, jakże dziwnej grze.
- Czasem osiągnięcie celu wymaga odpowiednich poświeceń, lady Malfoy. - Odpowiedział dość obojętnie, nie chcąc zagłębiać się w swoje poglądy. Szlachta pozostawała ospała, zamiast zjednoczyć siły i silną ręką odebrać pozycję, jaką posiadali. Lenistwo szlacheckiej braci było czymś, co wyjątkowo mocno działało na nerwy przyzwyczajonego do działania lorda. Może i wychodził przy tym na ekscentryka, jego działania do tej pory jednak przynosiły same, pozytywne skutki, zwłaszcza jeśli chodzi o rodowe interesy. - Nie mniej cieszy mnie, że lord Malfoy stanął na czele Ministerstwa, mam nadzieję, że to odpowiednia osoba na tym stanowisku. - Dodał, próbując wyciągnąć to i owo z ust młodej szlachcianki. Czy i ona popierała politykę, jaką prowadził jej ród? Po ostatniej rozmowie, jaką odbył z lady Selwyn, zdawał się nie być pewnym poglądów przedstawicieli rodów, popierających czystość krwi.
W szlacheckiej społeczności historie oraz plotki zdawały się rozchodzić wyjątkowo sprawnie. Co prawda zatonięcie Lucy Lou nie było kolejnym, zdemaskowanym romansem, Travers był jednak pewien, że również zostało przekazane z ust do ust, wszak nie codziennie zwykli szlachcice stają oko w oko ze śmiercią. On w tej kwestii zdawał być się wyjątkowy, szukając adrenaliny oraz wyzwań gdzie tylko się dało. Pragnął wolności oraz emocji, jakich salonowe spotkania czy sabaty nie były w stanie mu zapewnić.
Kiwnął jedynie głową, nie kontynuując tematu jego nieobecności na wiecu. Sam żałował, że nie miał okazji się na nim pojawić, chociażby mając okazję do rozruszania starzejących się kości. Nadal jednak miał okazję dodać swoje dwa knuty do całej sprawy, czego z pewnością miał zamiar dokonać, rozpoczynając od portu w Cromer oraz ziem, należących do jego rodu.
Miał nadzieję, że szanowna lady Malfoy podczas przejażdżki skręci sobie kark, szopka dobiegnie końca a on będzie mógł pławić się wygraną w tej dziwnej grze. Musiał jednak posiadać pewność, że jeśli dziewczę wyjdzie z tego cało, nie szepnie ani słówka jego matce, która zapewne przejęłaby się całym wydarzeniem.
Posłusznie podążył w kierunku wskazanym przez lady Malfoy, kierując kroki do stajni, na pierwszy rzut oka przypominającej stajnie należące do rodu Carrow. Do tej pory miał jedynie okazję siedzieć na aetoanie czy, należących do jego rodu, hipokampusach. Nigdy jednak nie przyszło mu jechać na zwykłych, nie magicznych koniach, lord Travers był jednak pewien, że sztuka jeździectwa nie różni się
za bardzo między różnymi zwierzętami.
Intensywnie niebieskie spojrzenie powiodło po boksach, zatrzymując się na koniu, jaki wskazała mu Cynthia. Przez dłuższą chwilę przyglądał się zwierzęciu, zastanawiając się, czy było ono tym odpowiednim do dzisiejszej przejażdżki. Nie miał wielkiego pojęcia o zwierzętach, w zasadzie nie posiadał żadnej, większej wiedzy na ten temat, nie był jednak pewien, czy ufa opinii lady Malfoy. Może to był jakiś podstęp z jej strony? Nie wiedział, co czai się w jej głowie, pokręcił więc przecząco głową.
Wybór lorda padł na inne zwierzę - o sierści w barwie niczym nie skażonej czerni, z niespokojnym spojrzeniem oraz tym czymś, co przyciągało go do siebie niczym płomień przyciągał ćmy.
- Gaiur jest pięknym koniem, wolałbym jednak dosiąść tego… - Dłonią wskazał wybrane przez siebie zwierzę, będąc niemal pewnym, że dokonał odpowiedniego wyboru.
Dalsza część przygotowań do wycieczki minęła dość sprawnie. Służba zajęła się przygotowaniem koni, a gdy te były gotowe Haverlock pomógł lady Malfoy dosiąść konia tak, jak wszelkie formy dobrych manier od niego wymagały. Następnie upewnił się, że jego siodło jest odpowiednio zapięte i sam sprawnie wspiął się na rumaka, układając odpowiednio wodze w dłoniach. Nie przyznawał się, że oto po raz pierwszy przyszło mu siedzieć na zwykłym koniu, gdzieś w środku zauważając jednak, że chyba wolał stworzenia magiczne… Chociaż kto wie, może pod koniec przejażdżki przyjdzie mu się przekonać do zwykłych, niepozornych koni?
- Często jeździsz konno, lady Malfoy? - Gdy tylko opuścili stajnię Haverlock zadał pytanie, chcąc przerwać ciszę, jaka między nimi nastała.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Rozpoznał cytat, sięgnął po kilka znanych tytułów Barda - musiał więc mieć z jego twórczością jakąkolwiek styczność. Lecz nawet jeśli czytał wspomniane dzieła, czy zdołał zrozumieć przesłanie...? Nie walczyła ze swymi uprzedzeniami, na towarzyszącego jej arystokratę spoglądając przez pryzmat pierwszego wrażenia, a także zasłyszanych na salonach plotek. - Makbet - odpowiedziała krótko, pozwalając sobie na przelotne zamyślenie; ostatnimi czasy wiele myślała o rzeczonym dramacie, a zwłaszcza o postaci żony tana Kawdoru. Powinna czerpać z niej inspirację, dążyć do bycia silną i zdecydowaną, pielęgnować w sobie ambicję, czy raczej wystrzegać się podobnego losu za wszelką cenę...? Lecz od kilku dni zaczytywała się nie tylko w poruszających czułą strunę sztukach, w traktatach historycznych, ale i księgach od Francisa, zarówno w tych traktujących o podstawach eliksirowarstwa, jak i czarnej, plugawej magii, od której trzymano ją z daleka. I choć wciąż nie była pewna, czy to najlepszy pomysł, czy przypadkiem któregoś dnia prawda nie wyjdzie na jaw, to im dłużej trwała przy swym planie, tym silniejszą odczuwała ekscytację - nawet jeśli wątpiła, by kiedykolwiek sięgnęła po magię, która opierała się na sprawianiu bólu i cierpienia, napawała ją ona uzasadnionymi obawami.
- Oczywiście, lordzie Travers - przytaknęła grzecznie, powoli wracając myślami do odbywanej przechadzki, a także planu, który ułożyła na to popołudnie. Wtedy jednak temat zszedł na politykę, na osobę jej ojca chrzestnego, a młoda dama bezwiednie złożyła usta w uprzejmym uśmiechu - tak jak ją uczono. - Zaręczam lorda, że lord Cronos zrobi wszystko, by zaprowadzić odpowiedni porządek. Nie od dziś jednak wiadomo, że głośniej przemawiają czyny niż słowa, pozostaje nam więc obserwować, jak rozwinie się sytuacja nie tylko w Londynie, ale i na całych Wyspach. Mam nadzieję, że zarówno lord, jak i lorda ród, się nie zawiodą. - Nawet jeśli mogłaby mówić o tym znacznie dłużej i szerzej, to nie chciała pozwalać sobie na zbyt wiele swobody, przynajmniej nie przy nim. I tak zdradziła się już ze swymi poglądami; wpajane od maleńkości wartości nie utraciły na sile, wiedziała, że muszą walczyć, podkreślić swą pozycję, choćby siłą, by nie zostać strąconymi z piedestału. Wciąż żałowała, że nie pozwolono jej wrócić do kraju nim zebrano się w Stonehenge; ile oddałaby za to, by być świadkiem tej wiekopomnej chwili! Zdawała sobie sprawę z faktu, że mogłaby również wtedy zginąć, tak jak wielu innych czarodziejów - wolała jednak ślepo wierzyć w to, że zostałaby otoczona odpowiednią opieką, że ojciec nie dałby jej skrzywdzić.
Nie mogła wiedzieć o morderczych zapędach Haverlocka, pewnie dlatego ku stajniom ruszyła bez cienia zawahania, usłużnie wskazując towarzyszowi odpowiednią drogę, następnie zachwalając jednego z najlepszych rumaków, jakie mieli w swej kolekcji. Z pewnością na jej usta wypełzłby powodowany satysfakcją uśmiech, gdyby tylko dowiedziała się o tym, że towarzysz podejrzewa ją o podstęp - zamiast tego zadowoliła się krótkim skinieniem blondwłosej główki. - Wspaniały wybór, lordzie. W takim razie ja dosiądę Giaura - ozwała się w odpowiedzi na reakcję mężczyzny. Nie potrzebowała jego pomocy, by znaleźć się w siodle, mimo to nie powiedziała choćby słowa sprzeciwu, wszak nie byłoby to dobrze widziane; gdy wywiązywał się ze swych dyktowanych dobrych wychowaniem obowiązków, omijała go wzrokiem, skupiając się już na przejażdżce i tym, gdzie powinni skierować wierzchowce. Kiedy już spoglądała z grzbietu siwka, zadbała o to, by pewnie chwycić wodze, ale też by materiał ubranej na tę okazję sukni układał się odpowiednio, miękko spływał ku ziemi. Powoli wyjechali na otwarty teren, zrównali się koń z koniem, kierując się w przeciwną do ogrodów stronę. - Niemalże codziennie. A lord, jak często raczy się przejażdżkami? - Odwróciła ku niemu twarz, odważnie obserwując mimikę, doszukując się w niej śladów kłamstwa - lub znaków, które mógłby przemawiać za prawdomównością. - Pojedźmy, proszę, tędy - wskazała dłonią na tę część przyległych do posiadłości terenów, które nie były poświęcone oczkom wodnym czy labiryntom żywopłotów. - Czy ma coś lord przeciwko temu, by przyśpieszyć? - zagadnęła po krótkiej chwili, spoglądając przed siebie, ku majaczącym w oddali drzewom. Na ich drodze nie powinno znaleźć się wiele przeszkód, kilka kamieni, nierówności, wciąż jednak pozostawała kwestia poprawnego prowadzenia konia - i dotarcia do mety przed Traversem. Nim jeszcze odpowiedział, nieśpiesznie zaczęła poganiać Giaura do szybszego ruchu; nie sądziła, by towarzysz miał odmówić, bo i z jakiego powodu? Chyba nie ze strachu, że przegra?
| jazda konna II (+60)
- Oczywiście, lordzie Travers - przytaknęła grzecznie, powoli wracając myślami do odbywanej przechadzki, a także planu, który ułożyła na to popołudnie. Wtedy jednak temat zszedł na politykę, na osobę jej ojca chrzestnego, a młoda dama bezwiednie złożyła usta w uprzejmym uśmiechu - tak jak ją uczono. - Zaręczam lorda, że lord Cronos zrobi wszystko, by zaprowadzić odpowiedni porządek. Nie od dziś jednak wiadomo, że głośniej przemawiają czyny niż słowa, pozostaje nam więc obserwować, jak rozwinie się sytuacja nie tylko w Londynie, ale i na całych Wyspach. Mam nadzieję, że zarówno lord, jak i lorda ród, się nie zawiodą. - Nawet jeśli mogłaby mówić o tym znacznie dłużej i szerzej, to nie chciała pozwalać sobie na zbyt wiele swobody, przynajmniej nie przy nim. I tak zdradziła się już ze swymi poglądami; wpajane od maleńkości wartości nie utraciły na sile, wiedziała, że muszą walczyć, podkreślić swą pozycję, choćby siłą, by nie zostać strąconymi z piedestału. Wciąż żałowała, że nie pozwolono jej wrócić do kraju nim zebrano się w Stonehenge; ile oddałaby za to, by być świadkiem tej wiekopomnej chwili! Zdawała sobie sprawę z faktu, że mogłaby również wtedy zginąć, tak jak wielu innych czarodziejów - wolała jednak ślepo wierzyć w to, że zostałaby otoczona odpowiednią opieką, że ojciec nie dałby jej skrzywdzić.
Nie mogła wiedzieć o morderczych zapędach Haverlocka, pewnie dlatego ku stajniom ruszyła bez cienia zawahania, usłużnie wskazując towarzyszowi odpowiednią drogę, następnie zachwalając jednego z najlepszych rumaków, jakie mieli w swej kolekcji. Z pewnością na jej usta wypełzłby powodowany satysfakcją uśmiech, gdyby tylko dowiedziała się o tym, że towarzysz podejrzewa ją o podstęp - zamiast tego zadowoliła się krótkim skinieniem blondwłosej główki. - Wspaniały wybór, lordzie. W takim razie ja dosiądę Giaura - ozwała się w odpowiedzi na reakcję mężczyzny. Nie potrzebowała jego pomocy, by znaleźć się w siodle, mimo to nie powiedziała choćby słowa sprzeciwu, wszak nie byłoby to dobrze widziane; gdy wywiązywał się ze swych dyktowanych dobrych wychowaniem obowiązków, omijała go wzrokiem, skupiając się już na przejażdżce i tym, gdzie powinni skierować wierzchowce. Kiedy już spoglądała z grzbietu siwka, zadbała o to, by pewnie chwycić wodze, ale też by materiał ubranej na tę okazję sukni układał się odpowiednio, miękko spływał ku ziemi. Powoli wyjechali na otwarty teren, zrównali się koń z koniem, kierując się w przeciwną do ogrodów stronę. - Niemalże codziennie. A lord, jak często raczy się przejażdżkami? - Odwróciła ku niemu twarz, odważnie obserwując mimikę, doszukując się w niej śladów kłamstwa - lub znaków, które mógłby przemawiać za prawdomównością. - Pojedźmy, proszę, tędy - wskazała dłonią na tę część przyległych do posiadłości terenów, które nie były poświęcone oczkom wodnym czy labiryntom żywopłotów. - Czy ma coś lord przeciwko temu, by przyśpieszyć? - zagadnęła po krótkiej chwili, spoglądając przed siebie, ku majaczącym w oddali drzewom. Na ich drodze nie powinno znaleźć się wiele przeszkód, kilka kamieni, nierówności, wciąż jednak pozostawała kwestia poprawnego prowadzenia konia - i dotarcia do mety przed Traversem. Nim jeszcze odpowiedział, nieśpiesznie zaczęła poganiać Giaura do szybszego ruchu; nie sądziła, by towarzysz miał odmówić, bo i z jakiego powodu? Chyba nie ze strachu, że przegra?
| jazda konna II (+60)
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cynthia Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Haverlock kiwnął jedynie głową, gdy dziewczę zdradziło mu tytuł ulubionego dzieła. Znał je, przez myśl przemknęło mu jednak, że może powinien ponownie się z nim zaznajomić. Kto wie, może książka zawierała jakieś podpowiedzi dotyczące tego, w jaki sposób mógł wygrać tę dziwną grę? Nie miał pojęcia, nie chciał jednak przeoczyć chociażby najmniejszej wskazówki, która mogłaby przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę.
Nawet, jeśli ta gra pozornie zdawała się nie mieć sensu, Travers wolał w nią grać pod pozorami walczenia o rękę lady Malfoy zamiast planować ślub z jakąś inną, mniej oporną lady. Oboje wszak byli wskazać damy błądzące na granicy staropanieństwa, próbujące wszystkich sposobów, by złapać męża. A naciski e strony rodziny zdawały się być coraz silniejsze, nie wątpił również że i Cynthii przychodzi ich słuchać - jeden z minusów szlacheckiego pochodzenia.
- Cieszą mnie twe słowa, lady Malfoy. Coraz więcej osób zapomina o znaczeniu czynów, skupiając się na pustych słowach. - Uśmiech pojawił się na twarzy ekscentrycznego lorda. Nie miał wątpliwości, jakie poglądy żywiła lady Malfoy, jej zainteresowanie polityką mogłoby nie jednego lorda zmartwić. W większości nie przepadali, gdy szanowane damy zgłębiały tematy, powszechnie uznawane za męskie.
Postawa Haverlocka powoli ulegała zmianie, gdyż chętniej słuchał słów, jakie padały z ust Cynthii. Można by nawet rzec, że w swoim słuchaniu był uważniejszy… Bądź błądził gdzieś daleko myślami. W zasadzie obie wersje były możliwe oraz prawdopodobne.
Spokojnie kroczył u boku lady Malfoy by przygotować się do wyjazdu w teren, nadal mając nadzieję, że ta niewielka wycieczka pozostanie między nimi. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak wielki zawód pojawiłby się w matczynym spojrzeniu, gdyby tylko dowiedziała się, jakich to rozrywek postanowili się podjąć.
Konie zostały osiodłane, oni znaleźli się na ich grzbietach, a krótka przejażdżka właśnie się rozpoczęła. Z początku wszystko zdawało się przebiegać pomyślnie oraz nader spokojnie. Kroczyli stępem krok w krok, a on nawet wspaniałomyślnie rozpoczął temat do rozmowy. No czy nie był wspaniały? W jego pojęciu, z pewnością był! A i znał taką, która z pewnością potwierdziłaby jego słowa.
- Nie zwykłem jeździć na niemagicznych stworzeniach. - W zasadzie zdarzyło mu się raz, na biednej krowie która stanęła kiedyś na jego drodze nigdy nie siedział na zwykłym, niemagicznym zwierzęciu. Jeździł na aetoanach, niemal codziennie siedział na grzbiecie hipokampusa do zwykłych koni jednak niezbyt go ciągnęło.
I już, już miał zaprotestować, w stanowczych słowach wyrazić swoją niechęć do przyspieszenia powołując się na sytuację, jaka miała miejsce podczas oglądania hipokampusów w jego rodzinnym zamku gdy lady, nie oczekując na jakąkolwiek odpowiedź przyspieszyła, pozostawiając go odrobinę w tyle. Travers pokręcił z dezaprobatą głową, będąc niemal pewnym, że wybryk lady Malfoy ponownie doprowadzi do jakiejś tragedii. Psidwacza mać, jeśli znów będzie musiał ratować ją z opresji, chyba zacznie naliczać jej jakieś specjalne opłaty bądź podatki bohaterskie.
Nim jednak jego myśli zdążyły uformować się w dokładnie, długie zdania instynktownie spiął boki swojego wierzchowca, z ulgą zauważając, że działa to identycznie, co w przypadku aetoanów oraz hipokampusów.
Szorstkie dłonie lorda mocniej zacisnęły się na wodzach, a sam Haverlock uniósł się w siodle próbując dogonić, a najlepiej przegonić nierozważną lady. W końcu, to on był odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo i w jakiś sposób musiał przemówić jej do rozsądku, nawet jeśli będzie się to wiązało z małym wyścigiem.
| jeździectwo I (+10)
Nawet, jeśli ta gra pozornie zdawała się nie mieć sensu, Travers wolał w nią grać pod pozorami walczenia o rękę lady Malfoy zamiast planować ślub z jakąś inną, mniej oporną lady. Oboje wszak byli wskazać damy błądzące na granicy staropanieństwa, próbujące wszystkich sposobów, by złapać męża. A naciski e strony rodziny zdawały się być coraz silniejsze, nie wątpił również że i Cynthii przychodzi ich słuchać - jeden z minusów szlacheckiego pochodzenia.
- Cieszą mnie twe słowa, lady Malfoy. Coraz więcej osób zapomina o znaczeniu czynów, skupiając się na pustych słowach. - Uśmiech pojawił się na twarzy ekscentrycznego lorda. Nie miał wątpliwości, jakie poglądy żywiła lady Malfoy, jej zainteresowanie polityką mogłoby nie jednego lorda zmartwić. W większości nie przepadali, gdy szanowane damy zgłębiały tematy, powszechnie uznawane za męskie.
Postawa Haverlocka powoli ulegała zmianie, gdyż chętniej słuchał słów, jakie padały z ust Cynthii. Można by nawet rzec, że w swoim słuchaniu był uważniejszy… Bądź błądził gdzieś daleko myślami. W zasadzie obie wersje były możliwe oraz prawdopodobne.
Spokojnie kroczył u boku lady Malfoy by przygotować się do wyjazdu w teren, nadal mając nadzieję, że ta niewielka wycieczka pozostanie między nimi. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak wielki zawód pojawiłby się w matczynym spojrzeniu, gdyby tylko dowiedziała się, jakich to rozrywek postanowili się podjąć.
Konie zostały osiodłane, oni znaleźli się na ich grzbietach, a krótka przejażdżka właśnie się rozpoczęła. Z początku wszystko zdawało się przebiegać pomyślnie oraz nader spokojnie. Kroczyli stępem krok w krok, a on nawet wspaniałomyślnie rozpoczął temat do rozmowy. No czy nie był wspaniały? W jego pojęciu, z pewnością był! A i znał taką, która z pewnością potwierdziłaby jego słowa.
- Nie zwykłem jeździć na niemagicznych stworzeniach. - W zasadzie zdarzyło mu się raz, na biednej krowie która stanęła kiedyś na jego drodze nigdy nie siedział na zwykłym, niemagicznym zwierzęciu. Jeździł na aetoanach, niemal codziennie siedział na grzbiecie hipokampusa do zwykłych koni jednak niezbyt go ciągnęło.
I już, już miał zaprotestować, w stanowczych słowach wyrazić swoją niechęć do przyspieszenia powołując się na sytuację, jaka miała miejsce podczas oglądania hipokampusów w jego rodzinnym zamku gdy lady, nie oczekując na jakąkolwiek odpowiedź przyspieszyła, pozostawiając go odrobinę w tyle. Travers pokręcił z dezaprobatą głową, będąc niemal pewnym, że wybryk lady Malfoy ponownie doprowadzi do jakiejś tragedii. Psidwacza mać, jeśli znów będzie musiał ratować ją z opresji, chyba zacznie naliczać jej jakieś specjalne opłaty bądź podatki bohaterskie.
Nim jednak jego myśli zdążyły uformować się w dokładnie, długie zdania instynktownie spiął boki swojego wierzchowca, z ulgą zauważając, że działa to identycznie, co w przypadku aetoanów oraz hipokampusów.
Szorstkie dłonie lorda mocniej zacisnęły się na wodzach, a sam Haverlock uniósł się w siodle próbując dogonić, a najlepiej przegonić nierozważną lady. W końcu, to on był odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo i w jakiś sposób musiał przemówić jej do rozsądku, nawet jeśli będzie się to wiązało z małym wyścigiem.
| jeździectwo I (+10)
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Haverlock Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Choć lord nestor, a także pan ojciec, niewątpliwie chcieli wydać ją za mąż – wiedziała przecież o prowadzonej przez nich korespondencji, nieznajome sowy przylatywały do ich posiadłości niemalże każdego dnia, a także o spotkaniach, które prowadzili, a które miały pozwolić na lepsze wybadanie gruntu pod nowe sojusze czy zadbanie o te już istniejące – to pocieszała się myślą, że nieokrzesany Travers nie był jedynym kandydatem do jej ręki, zaś jej samej daleko było do zostania starą, zdesperowaną panną. Mogli pozwolić sobie na rozpatrywanie nie tylko kawalera z rodu z Cromer, ale i wpływowych Blacków, z którymi już na sabacie łączono jej imię, dotkniętych niedawną stratą nestora Yaxleyów czy innych, którzy jeszcze nie przeszli młodej lady przez myśl, a którzy mogli pomóc osiągnąć lordowi Alfredowi upragnione cele. Dzięki wyniesieniu wuja Cronosa na stanowisko Ministra nazwisko Malfoyów zaczęło pojawiać się w rozmowach, i to nie tylko tych na szczycie, jeszcze częściej niż zwykle; jedni mówili o nich z podziwem, szukając w panach i paniach Wiltshire silnych sprzymierzeńców, inni jednak z pogardą i strachem – Cynthia nie mogła zdawać sobie sprawy z tego, co dokładnie działo się na ulicach Londynu, z karykatury wuja, która zawisła ubiegłej nocy na wieży Big Bena, a także z szalejącej po ulicach Szatańskiej Pożogi.
Skinęła krótko głową, gdy Haverlock wyraził zadowolenie; może był w tej jednej chwili szczery, a może uśmiech, który wyginał jego usta, był niczym więcej jak przejawem kurtuazji. Choćby i jej poglądy odbiegały od tych prezentowanych przez ród, nigdy by się do tego nie przyznała. Nie uważała również, by ignorancja miałaby przydać jej odpowiednich damie przymiotów – dlatego ani nie udawała, że nie wie, co dzieje się z ich społecznością, o rozłamie i wzbudzającym niepokój Lordzie Voldemorcie, którego zdrowie pili na noworocznym sabacie, ani też nie wdawała się z nieznajomym w szczególnie długie dyskusje o polityce, by przypadkiem nie zauważył, że jej zainteresowanie tematem wybiega poza typową dla większości lady nieświadomość wagi ostatnich wydarzeń czy dalekosiężności ich skutków.
– Czy uważa lord, że jazda na aetonanach i zwykłych koniach znacznie się różni? – zapytała, kiedy opuścili już stajnię, a towarzyszący jej mężczyzna miał okazję zweryfikować prawdziwość swych obaw lub wyobrażeń na temat niemagicznych wierzchowców. – Czy lord dosiadał jedynie hipokampusów? – Przelotnie spojrzała w jego stronę, zachowując przy tym kamienną twarz, słowa te wypowiadając z uprzejmym zainteresowaniem. Sama nie uważała, by ujeżdżanie skrzydlatych i nieskrzydlatych koni różniło się czymś szczególnym, a przynajmniej do czasu, aż aetonan czy abraksan, lecz na tych drugich nie miała okazji podróżować, nie wzbijał się w powietrze. Przyśpieszała powoli, łagodnie, dając tym samym okazję do wyrażenia sprzeciwu, gdyby tylko mężczyzna chciał przerwać przejażdżkę lub nakłonić ją do utrzymania tego samego, niezbyt prędkiego, tempa. Żeglarz jednak uparcie milczał, po prostu próbując zrównać się z Giaurem, a później pewnie i przegonić. Tak jak sądziła, jego męskie ego nie pozwalało mu odrzucić niemego wyzwania, propozycji krótkiego wyścigu. I choć jeździła w damskim siodle, które – mogłaby się założyć – było mniej wygodne, a już na pewno mniej stabilne od męskiego, to prowadziła rumaka na tyle pewnie i wprawnie, że wciąż była na prowadzeniu. Mimowolnie wygięła usta w uśmiechu, gdy tak czuła wiatr we włosach, ekscytację nierozerwalnie wiążącą się nie tylko z samą przejażdżką, ale i okazją, by udowodnić coś temu zadufanemu w sobie grubianinowi – i zbladł on dopiero w chwili, w której jej oczom nagle ukazała się szeroka dziura niewiadomego pochodzenia o stromych brzegach. Na pewno nie mogła przez nią po prostu przejechać; skierowałaby konia na prawo, by uniknąć nieoczekiwanej przeszkody, obok jednak znajdowało się kilka kamieni i rozłożysta wierzba, których nie miała już czasu wyminąć. Z tego też powodu ściągnęła mocniej wodze, pochyliła się do przodu i spróbowała dać Giaurowi znać, by przeskoczył nierówność, modląc się przy tym w duchu, by szczęście jej nie opuściło, jeszcze nie teraz. Jeśli ta krótka wyprawa miała zostać tajemnicą, nie mogła połamać ani siebie, ani też dosiadanego rumaka.
| ST 80?, jazda konna II (+60)
Skinęła krótko głową, gdy Haverlock wyraził zadowolenie; może był w tej jednej chwili szczery, a może uśmiech, który wyginał jego usta, był niczym więcej jak przejawem kurtuazji. Choćby i jej poglądy odbiegały od tych prezentowanych przez ród, nigdy by się do tego nie przyznała. Nie uważała również, by ignorancja miałaby przydać jej odpowiednich damie przymiotów – dlatego ani nie udawała, że nie wie, co dzieje się z ich społecznością, o rozłamie i wzbudzającym niepokój Lordzie Voldemorcie, którego zdrowie pili na noworocznym sabacie, ani też nie wdawała się z nieznajomym w szczególnie długie dyskusje o polityce, by przypadkiem nie zauważył, że jej zainteresowanie tematem wybiega poza typową dla większości lady nieświadomość wagi ostatnich wydarzeń czy dalekosiężności ich skutków.
– Czy uważa lord, że jazda na aetonanach i zwykłych koniach znacznie się różni? – zapytała, kiedy opuścili już stajnię, a towarzyszący jej mężczyzna miał okazję zweryfikować prawdziwość swych obaw lub wyobrażeń na temat niemagicznych wierzchowców. – Czy lord dosiadał jedynie hipokampusów? – Przelotnie spojrzała w jego stronę, zachowując przy tym kamienną twarz, słowa te wypowiadając z uprzejmym zainteresowaniem. Sama nie uważała, by ujeżdżanie skrzydlatych i nieskrzydlatych koni różniło się czymś szczególnym, a przynajmniej do czasu, aż aetonan czy abraksan, lecz na tych drugich nie miała okazji podróżować, nie wzbijał się w powietrze. Przyśpieszała powoli, łagodnie, dając tym samym okazję do wyrażenia sprzeciwu, gdyby tylko mężczyzna chciał przerwać przejażdżkę lub nakłonić ją do utrzymania tego samego, niezbyt prędkiego, tempa. Żeglarz jednak uparcie milczał, po prostu próbując zrównać się z Giaurem, a później pewnie i przegonić. Tak jak sądziła, jego męskie ego nie pozwalało mu odrzucić niemego wyzwania, propozycji krótkiego wyścigu. I choć jeździła w damskim siodle, które – mogłaby się założyć – było mniej wygodne, a już na pewno mniej stabilne od męskiego, to prowadziła rumaka na tyle pewnie i wprawnie, że wciąż była na prowadzeniu. Mimowolnie wygięła usta w uśmiechu, gdy tak czuła wiatr we włosach, ekscytację nierozerwalnie wiążącą się nie tylko z samą przejażdżką, ale i okazją, by udowodnić coś temu zadufanemu w sobie grubianinowi – i zbladł on dopiero w chwili, w której jej oczom nagle ukazała się szeroka dziura niewiadomego pochodzenia o stromych brzegach. Na pewno nie mogła przez nią po prostu przejechać; skierowałaby konia na prawo, by uniknąć nieoczekiwanej przeszkody, obok jednak znajdowało się kilka kamieni i rozłożysta wierzba, których nie miała już czasu wyminąć. Z tego też powodu ściągnęła mocniej wodze, pochyliła się do przodu i spróbowała dać Giaurowi znać, by przeskoczył nierówność, modląc się przy tym w duchu, by szczęście jej nie opuściło, jeszcze nie teraz. Jeśli ta krótka wyprawa miała zostać tajemnicą, nie mogła połamać ani siebie, ani też dosiadanego rumaka.
| ST 80?, jazda konna II (+60)
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cynthia Malfoy' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Strona 1 z 2 • 1, 2
Hol Główny
Szybka odpowiedź