Ukryta polana
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ukryta polana
Dwadzieścia dwie stopy od czarnego kamienia w lewo, piętnaście w stronę księżyca i trzy w serce - to krótka inskrypcja, która widnieje na omszałym głazie, którego kolor lśni czernią, chłonącą światło nawet w dzień. Miejsce przeklęte, osłonięte mgłą - to czujesz, gdy postępujesz ledwie widoczną, leśną ścieżką. A nawet ona zdaje się kryć w cieniu poszarpanych wiatrem drzew i ciemności, która zagląda przez korzenie. Polana, do której docierasz - wydaje się cicha, zbyt cicha - pomyślisz - i masz rację. Jedyne dźwięki wydajesz ty, a ziemia chrzęści pod stopami w bolesnej skardze. cel, który osiągasz, wita cię kolejnymi cieniami i siecią wysokich traw, przerzedzonych czarnymi plamami gęstej, tajemniczej substancji.
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75, 65
'k100' : 75, 65
Cisza. Po razem kolejny odpowiedziała mu cisza, a ból głowy przestał być tak uciążliwy jak wcześniej, choć nie chciał go opuścić całkowicie. Powoli był nim umęczony, nie rozumiejąc jego istoty ani źródła. Zdawał się nasilać wraz z towarzystwem obecności, a jednak ani Ignotus ani Samael nie sprawiali wrażenia podobnie prześladowanych. Jego umysł źle pracował, ta przedziwna magia silnie na niego wypływała i nie był w stanie się temu oprzeć, powstrzymać i obronić przed tą nieznaną mu mocą. We własnych wyobrażeniach słabł z każdą chwilą, pokonany czymś czego nie był nawet w stanie opisać.
Usłyszał inkantację zaklęcia, a wraz z nią wiatr wzmógł się błyskawicznie. ajpierw dmuchnął mu w plecy, mierzwiąc ciemne, gęste włosy. Oblepiony błotem twarz pociągnął go do przodu. Wstał, walcząc z pływającym, błotnistym podłożem, próbując nie upaść kolejny raz, lecz wiatr porywał ze sobą wszystko. I wszystkich. Pociągnął go za sobą nim jeszcze zdołał wyciągnął przed siebie rękę i rzucić zaklęcie, które uchroniłoby ich przed katastrofą. Myślał tylko o jednym, aby utrzymać różdżkę w dłoni, nie dać jej się wymknąć gdzieś w pustkę. Niesiony wiatrem szybko stracił orientację, lecz mógł(?) dostrzec, że wraz z nim potworna siła zabrała również Samaela i Ignotusa. Niczym bezwolne kukły poruszali się po obwodzie małej trąby powietrznej, która zdarła z nich nocne potwory.
Woda była jego żywiołem, nie ogień, nie powietrze. Niech to wreszcie ustanie.
|proszę mi doliczyć sprawność, to aż 3 punkty
Usłyszał inkantację zaklęcia, a wraz z nią wiatr wzmógł się błyskawicznie. ajpierw dmuchnął mu w plecy, mierzwiąc ciemne, gęste włosy. Oblepiony błotem twarz pociągnął go do przodu. Wstał, walcząc z pływającym, błotnistym podłożem, próbując nie upaść kolejny raz, lecz wiatr porywał ze sobą wszystko. I wszystkich. Pociągnął go za sobą nim jeszcze zdołał wyciągnął przed siebie rękę i rzucić zaklęcie, które uchroniłoby ich przed katastrofą. Myślał tylko o jednym, aby utrzymać różdżkę w dłoni, nie dać jej się wymknąć gdzieś w pustkę. Niesiony wiatrem szybko stracił orientację, lecz mógł(?) dostrzec, że wraz z nim potworna siła zabrała również Samaela i Ignotusa. Niczym bezwolne kukły poruszali się po obwodzie małej trąby powietrznej, która zdarła z nich nocne potwory.
Woda była jego żywiołem, nie ogień, nie powietrze. Niech to wreszcie ustanie.
|proszę mi doliczyć sprawność, to aż 3 punkty
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k100' : 40
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'k100' : 40
Niekonwencjonalna lekcja latania, którą zaserwowało miniaturowe tornado - nie było przyjemnym doświadczeniem dla żadnej z ofiar, które porwało. W zastraszająco szybkim tempie poruszało się z wiatrem wszystko. Dziwny, wirowy taniec szarpał ludzkimi sylwetkami, łamał kruche gałęzie drzew, wyginął pokracznie wykręconymi postaciami istot, które powinny być zbudowane z ciemności, niepodatne na pęd żywiołu. A jednak czerniące się kończyny poruszały się wykręcane wiatrem, uderzając cielskami w ostre odłamki wirujących wraz z nimi fragmentów...wszystkiego. Błoto, liście, gałęzie, nawet kamienie wyrwane z klejącej ścieżkę brei.
Podobny los spotykał i trzech czarodziejów nie oszczędzając żadnego z nich. Ramsey zderzył się z cielskiem jednej z bestii, która wierzgając szarpnęła ciałem mężczyzny, a głębokie rozcięcie naznaczyło ramię i prawą stronę żeber. Uderzenie sprawiło, że różdżka wysunęła się ze śliskich od krwi? palców, rozpoczynając powietrzny taniec wysoko nad głową Mulcibera. Samael, chociaż ciężko ranny, atakowany fruwającym błotem i gałęziami - cudem nie trafił na większe obrażenia. Tylko głęboka rana z wciąż tkwiącym kawałkiem ostrych szponów nie pozwalała zapomnieć o bólu. I z jego ręki wypadła różdżka, wirując pośród powietrznej mieszanki. Vitalij znalazł się w najgorszej sytuacji, gdy powietrzna trąba wywróciła jego świat całkiem do góry nogami, wyrywając różdżkę i resztki oddechu. I podczas niekontrolowanego lotu zderzył się z twardą powierzchnią porwanego głazu. Huczący szum wokół zagłuszył dźwięk towarzyszący pękającym żebrom. Starszy Mulciber mógł poczuć krew w ustach i gwałtowne mdłości.
Nie mogliście dostrzec, gdzie miniaturowe tornado się przesuwało, ale w końcu pęd zaczął zwalniać. Z jednej strony dawało wam to szansę na wyrwanie się z powietrznych objęć, a z drugiej - grawitacja i nadal (chociaż wolniej) zataczane okręgi groziły gwałtownym zderzeniem z ziemią. Szczęściem - znaleźliście się na zaciemnionej polanie i uderzenie w drzewo (raczej) wam nie groziło. Jeśli jednak chcieliście bez (jeszcze większego) szwanku znaleźć się na ziemi, musieliście znaleźć sposób na uniknięcie nieprzyjemnego spotkania z prawie płaską powierzchnią.
Wszyscy rzucacie k100 + sprawność jeśli korzystacie z własnej zwinności? lub możecie użyć umiejętności danej wam jako Rycerze. St wg tabeli i pamiętajcie, że CM liczy się do rzutu bez dodatku z różdżki (jeśli takowy posiadacie).
Minusy:
Ramsey - 15
Samael -10
Vitalij - 15
Na odpis macie 48h
Podobny los spotykał i trzech czarodziejów nie oszczędzając żadnego z nich. Ramsey zderzył się z cielskiem jednej z bestii, która wierzgając szarpnęła ciałem mężczyzny, a głębokie rozcięcie naznaczyło ramię i prawą stronę żeber. Uderzenie sprawiło, że różdżka wysunęła się ze śliskich od krwi? palców, rozpoczynając powietrzny taniec wysoko nad głową Mulcibera. Samael, chociaż ciężko ranny, atakowany fruwającym błotem i gałęziami - cudem nie trafił na większe obrażenia. Tylko głęboka rana z wciąż tkwiącym kawałkiem ostrych szponów nie pozwalała zapomnieć o bólu. I z jego ręki wypadła różdżka, wirując pośród powietrznej mieszanki. Vitalij znalazł się w najgorszej sytuacji, gdy powietrzna trąba wywróciła jego świat całkiem do góry nogami, wyrywając różdżkę i resztki oddechu. I podczas niekontrolowanego lotu zderzył się z twardą powierzchnią porwanego głazu. Huczący szum wokół zagłuszył dźwięk towarzyszący pękającym żebrom. Starszy Mulciber mógł poczuć krew w ustach i gwałtowne mdłości.
Nie mogliście dostrzec, gdzie miniaturowe tornado się przesuwało, ale w końcu pęd zaczął zwalniać. Z jednej strony dawało wam to szansę na wyrwanie się z powietrznych objęć, a z drugiej - grawitacja i nadal (chociaż wolniej) zataczane okręgi groziły gwałtownym zderzeniem z ziemią. Szczęściem - znaleźliście się na zaciemnionej polanie i uderzenie w drzewo (raczej) wam nie groziło. Jeśli jednak chcieliście bez (jeszcze większego) szwanku znaleźć się na ziemi, musieliście znaleźć sposób na uniknięcie nieprzyjemnego spotkania z prawie płaską powierzchnią.
Wszyscy rzucacie k100 + sprawność jeśli korzystacie z własnej zwinności? lub możecie użyć umiejętności danej wam jako Rycerze. St wg tabeli i pamiętajcie, że CM liczy się do rzutu bez dodatku z różdżki (jeśli takowy posiadacie).
Minusy:
Ramsey - 15
Samael -10
Vitalij - 15
Na odpis macie 48h
Już nie rozróżniał szumu lekkiego wiatru z odgłosem buczącego tornada, które porwało ich z drogi. Jeśli wcześniej narzekał na ciężkość spowodowaną oblepiającym jego spodnie i płaszcz błotem, teraz myślał tylko o tym, by na powrót znaleźć się na ziemi, choćby miał wygrzebywać się z oślizgłego bagna przez najbliższą godzinę. Nie mógł się zdecydować, czy szum irytował go bardziej niż ten przeklęty ból głowy. Pewne było jednak to, że ktoś lub coś cisnęło jego względnie dobrym humorem o ziemię. Był wściekły, bo nic nie doprowadzało go do szału poza własną bezradnością, a nie był w stanie przypomnieć sobie chwili, gdy czuł ją po raz ostatni. Brak kontroli zmieniał priorytety, wiedział, że nim podejmie jakiekolwiek inne działania musi znów stanąć na podłożu, trzymając w lewej dłoni różdżkę.
Próbował dostrzec swojego ojca, Samaela, rozeznać się w swojej sytuacji — właściwie niewiadomo po co, skoro na pierwszy rzut oka była wyjątkowo beznadziejna i doprowadzić do zakończenia tej farsy. I kiedy myślał, że gorzej być nie może, coś wpadło na niego, lub on wpadł na coś, co w mgnieniu oka przypomniało mu drzewiastą zjawę z karczmy. Przykry ból rozerwał jego ramię i bok, a wszystko inne odeszło na dalszy plan, gdy odruchowo próbował złapać się za uwrażliwione miejsce. Różdżka momentalnie wysunęła się z jego śliskich od błota i krwi rąk, które przycisnął do rany, Zalała go momentalnie fala ciepła, a zaraz po tym przebiegł po jego plecach zimny dreszcz. Siła czyniąca ciało bezwolnym zdawała się wzmagać szybki ubytek krwi. Przez chwilę czuł, a później już tylko mógł sobie wyobrazić, że z krew z rany wsiąkała w jego ubranie jak w gąbkę.
Momentalnie odrzucił każdy ból, który go sięgał, obrazy, które widział, dźwięki, które do niego docierały, wytężając swój umysł i skupiając się tylko na czarnej magii, która płynęła w jego żyłach, wypełniała go od środka. Wiedział, że był w stanie to przezwyciężyć — powinien się na to zdecydować już wcześniej i przemienić się w kłąb smolistej chmury, która ucieknie z kręgu powietrznego wiru.
Próbował dostrzec swojego ojca, Samaela, rozeznać się w swojej sytuacji — właściwie niewiadomo po co, skoro na pierwszy rzut oka była wyjątkowo beznadziejna i doprowadzić do zakończenia tej farsy. I kiedy myślał, że gorzej być nie może, coś wpadło na niego, lub on wpadł na coś, co w mgnieniu oka przypomniało mu drzewiastą zjawę z karczmy. Przykry ból rozerwał jego ramię i bok, a wszystko inne odeszło na dalszy plan, gdy odruchowo próbował złapać się za uwrażliwione miejsce. Różdżka momentalnie wysunęła się z jego śliskich od błota i krwi rąk, które przycisnął do rany, Zalała go momentalnie fala ciepła, a zaraz po tym przebiegł po jego plecach zimny dreszcz. Siła czyniąca ciało bezwolnym zdawała się wzmagać szybki ubytek krwi. Przez chwilę czuł, a później już tylko mógł sobie wyobrazić, że z krew z rany wsiąkała w jego ubranie jak w gąbkę.
Momentalnie odrzucił każdy ból, który go sięgał, obrazy, które widział, dźwięki, które do niego docierały, wytężając swój umysł i skupiając się tylko na czarnej magii, która płynęła w jego żyłach, wypełniała go od środka. Wiedział, że był w stanie to przezwyciężyć — powinien się na to zdecydować już wcześniej i przemienić się w kłąb smolistej chmury, która ucieknie z kręgu powietrznego wiru.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Wycie wiatru dzwoniło mu w uszach, jakby zadając rany równie boleśnie, co rozerwany bark, nadal upominający się o uwagę nieznośnym bólem. Avery nie mógł się skoncentrować na utrzymaniu równowagi w powietrznym wirze, miotany jego siła jak szmaciana lalka, a wokół niego prócz równie bezwładnych ciał towarzyszy krążyły gałęzie, wyrwane z drzew grubsze konary, małe kamyczki, odbijające się boleśnie od skroni wraz ze zbitymi w chmarę liści o dziwnie kłujących rantach, atakujacych jego twarz. W tym zamieszaniu, nawet się nie zorientował, kiedy jego różdżka wysunęła mu się z dłoni, lądując gdzieś pośród tej szybko pełznącej w nieznanym kierunku zawieruchy. Może wtedy, kiedy instynktownie uniósł prawą rękę nad głową, by osłonić się przed lecącą w jego stronę suchą gałęzią? Tak, na pewno - oszczędzał lewe ramię, woląc nim nie poruszać bez nadmiernej przyczyn, wciąż piekło, wciąż bolał, wciąż sprawiało nieprzyjemny dyskomfort... i wciąż tkwiły tam pozostałości szponiastej łapy istoty. Usiłował rozejrzeć się wewnątrz tego tornada, wypatrzeć Ramseya, Vitalija, ale strugi powietrza jakby przysłaniały mu widoczność, uniemożliwiając jakiekolwiek rozeznanie się w sytuacji. Dostrzegał jedynie wirujące kręgi oraz czuł, jak huragan zwalnia, traci na prędkości, plując coraz mniejszymi połaciami niszczycielskiego wiatru, jednocześnie zbliżając ich do nieuchronnego zderzenia z ziemią. Avery był pewny, że okaże się ono przykre, a nie chciał ryzykować (prócz stratą różdżki) jeszcze gorszym nadwyrężeniem lewego ramienia. Postanowił użyć mocy, w jaką wyposażył go Czarny Pan - czyżby właśnie na podobne okoliczności - i spróbował przeistoczyć się w czarny, lejący się dym. Widoczny, lecz nieuchwytny, pulsujący czarną magią, zapewne zdolny do przełamania się przez szalejące tornado. Musiał to zrobić, musiał dotrzeć do swojej córki - więc z całej siły skupił swoją słabą energię, koncentrując się najdokładniej jak potrafił, aby móc zniknąć, rozpłynąć się i wydostać z uścisku porywistego wiatru jako czarna jak noc, matowa chmura.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Wiatr porwał Samaela i Ramseya, a potem nagle zawrócił zabierając mnie ze sobą. Moje stopy straciły kontakt z ziemią i poczułem, że lecę. Nienawidziłem odrywać się od podłoża na dłużej niż to konieczne. Quidditch nigdy nie był moją mocną stroną, a miotły zwykłem omijać szerokim łukiem. Nie odnajdywałem niezrozumianej dla mnie zupełnie przyjemności w pędzeniu na złamanie karku kilkanaście metrów nad ziemią. A teraz nie dość, że leciałem, to jeszcze nie mając nad tym żadnej kontroli. Bolesne dzwonienie zębów było niczym po uderzeniu w grunt. Zgubiłem gdzieś różdżkę, usta wypełniły się krwią, a ból klatki piersiowej podpowiadał, że z moimi żebrami mogło nie być najlepiej. Wspaniale. Skupiłem się na przemianie w bezpieczną mgłę. Niematerialny nie nabawię się kolejnych obrażeń.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Vitalij Karkarow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Silne podmuchy coraz wolniej napędzały wirujące tornado. Kolejne, porwane z powietrzem fragmenty i obiekty wyrywały się z objęć wiatru. Niektóre upadały wprost na ziemię, inne toczyły się głębiej z cichym chlupotem błotnistej ziemi. Kilka elementów uderzyły w wystające samotnie drzewa, ale ostatecznie zapadała coraz większa cisza.
Trzy, smoliście czarne mgły zdążyły zmaterializować się w miejscach, gdzie jeszcze przed momentem znajdowali się trzej Rycerze. I chociaż pęd powietrza nadal próbował rozszczepić dymną fakturę, to każdemu udało się pozostać we właściwej formie, umykając poza zasięg powietrznej trąby.
Znajdowaliście się na polanie, otulonej nierównym kręgiem wytartych drzew. Całość zaścielona była wysoką, jak na porę roku trawą - żółtawą, ale o długich i twardych liściach, zakończonych ostrą powierzchnią. W niektórych miejscach - mimo ciemności - spostrzegaliście ciemniejsze plamy. Dużo czarniejsze niż połacie płytkiego błota.
Blade światło wychylającego się zza chmur księżyca pozwoliło wam dostrzec więcej. Na samym środku polany widniało wybrzuszenie, niby nieregularny fragment wzgórza. Jeśli jednak dłużej się przyglądać - zdawało się, że powierzchnia lekko drga, jakby coś znajdowało się pod trawiastą fakturą. I nim minęło kilka chwil - ciemne wybrzuszenie zafalowało mocniej, by dosłownie "wypluć" z siebie smoliście czarną, zwalistą w budowie karocę zaprzężoną w trzy pary równie czarnych rumaków. Czerwień błysnęła z ich ślepi, dzikie rżenie owiało okolicę, a nierówny tupot uderzeń niósł się, gdy potężne kopyta deptały jęczącą ziemię. Te same cienie, które wcześniej próbowały was atakować, część porwanych razem z wami z wiatrem, część zapewne będących na miejscu - teraz cofały się, próbując skryć się między oddalonymi drzewami.
A wy...wy wciąż spoglądaliście na wszystko z perspektywy unoszącej się nad polaną mgły.
Niezależnie od działań, rzucacie k100.
Pamiętajcie, że pod postacią mgły nie możecie atakować. Jesteście wciąż bardzo ranni i bardzo szybko tracicie siły. Obowiązują was minusy z poprzedniej kolejki.
Na odpis macie 48h
Nieobecność: Ramsey
Trzy, smoliście czarne mgły zdążyły zmaterializować się w miejscach, gdzie jeszcze przed momentem znajdowali się trzej Rycerze. I chociaż pęd powietrza nadal próbował rozszczepić dymną fakturę, to każdemu udało się pozostać we właściwej formie, umykając poza zasięg powietrznej trąby.
Znajdowaliście się na polanie, otulonej nierównym kręgiem wytartych drzew. Całość zaścielona była wysoką, jak na porę roku trawą - żółtawą, ale o długich i twardych liściach, zakończonych ostrą powierzchnią. W niektórych miejscach - mimo ciemności - spostrzegaliście ciemniejsze plamy. Dużo czarniejsze niż połacie płytkiego błota.
Blade światło wychylającego się zza chmur księżyca pozwoliło wam dostrzec więcej. Na samym środku polany widniało wybrzuszenie, niby nieregularny fragment wzgórza. Jeśli jednak dłużej się przyglądać - zdawało się, że powierzchnia lekko drga, jakby coś znajdowało się pod trawiastą fakturą. I nim minęło kilka chwil - ciemne wybrzuszenie zafalowało mocniej, by dosłownie "wypluć" z siebie smoliście czarną, zwalistą w budowie karocę zaprzężoną w trzy pary równie czarnych rumaków. Czerwień błysnęła z ich ślepi, dzikie rżenie owiało okolicę, a nierówny tupot uderzeń niósł się, gdy potężne kopyta deptały jęczącą ziemię. Te same cienie, które wcześniej próbowały was atakować, część porwanych razem z wami z wiatrem, część zapewne będących na miejscu - teraz cofały się, próbując skryć się między oddalonymi drzewami.
A wy...wy wciąż spoglądaliście na wszystko z perspektywy unoszącej się nad polaną mgły.
Niezależnie od działań, rzucacie k100.
Pamiętajcie, że pod postacią mgły nie możecie atakować. Jesteście wciąż bardzo ranni i bardzo szybko tracicie siły. Obowiązują was minusy z poprzedniej kolejki.
Na odpis macie 48h
Nieobecność: Ramsey
Bezcielesność zdała mu się nagle niepomiernie fascynująca - szkoda, że pod postacią ulotnej mgły nie traciły prócz ciężaru również i wagi myśli, przepalających szalony umysł do cna. Także i teraz Avery pozostawał pod władzą demonów; innych od drzewiastych, szarych maszkar, atakujących szponiastymi łapami i tryskającymi dziwaczną, czarną i kleistą krwią. Jego córeczka zajmowała centralny punkt, wszystkie poszarpane nitki wspomnień nagle odnosiły się do małej, blondwłosej istotki, śpiącej zapewne spokojnie w swoim pokoiku w zamku w Shropshire, przykrytej ciężką kołdrą i wyczekującej rano na rytualny pocałunek na dzień dobry od taty. Prosto w usta, ale... Samel nie mógł być pewny, czy do niej wróci. Krótka groźba uświadomiła mu własną nieostrożność, ale nie mógł przecież dopuścić do jej spełnienia. I nawet teraz, pod postacią nieuchwytnej mgły (transformacja przebiegła błyskawicznie i tak... płynnie) miotał się w nieskoordynowany sposób, jakby wewnętrzne rozterki kierowały jego ruchem w tej ciemnej, gęstej i ponurej chmurze. Wyrwał się z wietrznego wiru, ominął porwane w niego stwory i unosił się już - w otoczeniu podobnych mu kłębów dymu - nad dziwną, jakby wymarłą polaną. Krajobraz był martwy, lecz największy niepokój budziły czarne plamy, podobne do śladów widzianych już w karczmie. W chwili gdy tarcza księżyca spłynęła rzęsistym strumieniem światła na polanę, Samael mógł zobaczyć doprawdy niecodzienny spektakl: czarną jak smoła, olbrzymią, ponurą karocę, zaprzężoną w wielkie, kare rumaki. Co wywołało popłoch wśród tych pomniejszych demonów; Avery jeszcze nie poczuł się na tyle pewny, by zmaterializować się do swojej ludzkiej postaci, nie, zwłaszcza, że nie posiadał przy sobie różdżki. Unosząc się nad polaną miał większą szansę dostrzec ją wśród wysokich traw, połamanych gałęzi i... wielkich kół karety: miał żywą nadzieję, że zdoła ją zobaczyć i zgarnąć szybciej, aniżeli zostanie stratowana przez demoniczne wierzchowce, szybciej, niż przetoczy się po niej widmowa karoca. Nie wyobrażał sobie starcia z czymś takim, pozbawiony właściwie jedynej broni. Różdżki, którą musiał za wszelką cenę zdobyć.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Czerń karocy mieniła się w blasku wychylającego się spomiędzy chmur księżyca. Blade promienie ślizgały się po wielkich kołach, po grzbietach karych rumaków i chowały natrafiając na krwistą czerwień trzech par źrenic, jakby barwa wchłaniała smugi światła. Widowisko nie zatrzymało się jednak, ani nie ruszyło mimo gniewnego stąpania potężnych kopyt. Głuchy, przytłumiony łoskot rozległ się gdzieś z wnętrza karocy, a opancerzone? drzwiczki uchyliły się. Ciężkie kroki chlupnęły w błocie, gdy z wnętrza wychyliła się postać obleczona w równie smolistą czerń jak każdy fragment karocy. Długi, ciężki płaszcz sięgał ziemi, otulając sylwetkę szczelnie. Na głowie widniał kapelusz, który utrudniał dostrzeżenie oblicza nieznajomego. Zdawało się, ze uniósł twarz do góry, zapewne lokalizując trzy czarne, dymne smugi, które unosiły się nad polaną. Jedyne jednak co mogliście zobaczyć, to błysk szkarłatu w miejscu, gdzie powinno znajdować się oko i równie czarne, długie włosy. Chrzęst zakołysał powietrzem, gdy obleczony w czerń, wyrwany z innej? epoki mężczyzna uniósł dłoń, ukrytą w rękawicy. Jakby od niechcenia, jeden z ułamanych konarów pomknął w stronę Vitalija, ale oczywistym było, że czarna mgła rozlała się tylko, a coś, co miało wyrządzić mu krzywdę, przemknęło dalej, uderzając z łoskotem w ziemię. Efekt nie mógł się spodobać upiorowi?.
W następnej chwili każdy z was mógł poczuć narastająca falę magii. W jednej chwili wszystko ucichło. I to co zazwyczaj wydawało jakiekolwiek dźwięki - przestało działać. Cisza była przenikliwa i wiercąca tym mocniej, gdy spojrzenie istoty koncentrowało się na kolejnej, tożsamościowej mgle w niemej? identyfikacji.
- Idealnie - głos nie rozległ się nigdzie w powietrzu. Wdarł się do waszych umysłów bez kłopotu targając waszymi wspomnieniami i wiedzą. Ale i to nie był koniec. Z kolejnym gestem Obecności wzmógł się wiatr, który narastał z każdą postępującą chwilą, tworząc kolejne, żywe tornado. Czarny płaszcz załopotał, a właściciel odwrócił się znikając we wnętrzu karocy. Kare rumaki wierzgnęły i wyrwały do przodu, niosą za sobą smoliście czarną karocę po ścieżce, którą nie tak dawno wędrowała trójka Rycerzy. A wy? wy musieliście ponownie zmagać się z podmuchem wiatru, który zataczał wartki kręgi, wciągając w swój wir trzy czarne mgły. Świat zawirował razem z wami, a powietrzna trąba uniosła się w górę i z zawrotną prędkością pomknęła wysoko ponad wystające drzewa, prosto...do Londynu?
Wiatr wypluł wasze postaci niedaleko Nokturnu, razem z całą masą błota, leśnych fragmentów ściółki i dużo ciemniejszych plam oblepiających jedną z najbliższych kamienic. Tylko Ramsey znalazł swoją różdżkę, ta należąca do Samaela także została odkryta w błocie, ale była złamana. Różdżki Vitalija nie było nigdzie. A wy przede wszystkim musieliście - znaleźć profesjonalną pomoc, bo wystarczyła materializacja, a każde z was działało na granicy przytomności.
Dla was event dobiegł końca. każde z was wymaga natychmiastowej pomocy. O przyznanym doświadczeniu zostaniecie poinformowani po całościowym zakończeniu fabuły.
Dziękuję pięknie za uczestnictwo <3
Obrażenia:
Vitalij - pęknięte trzy żebra i jedno złamane; wstrząśnienie mózgu i liczne, drobne rany na jednej stronie ciała po szklanych odłamkach; zasklepione, głębokie rozcięcie na głowie.
Ramsey - rana na głowie przy łuku brwiowym, bardzo obficie krwawiąca; głębokie rozcięcie idące przez pierś, aż do brzucha; liczne, drobne rany na plecach po szklanych odłamkach; silne zawroty głowy
Samael - drobne rany na dłoniach i brzuchu od szklanych odłamków; bardzo głęboka i rozerwana rana na barku, pęknięta kość obojczykowa.
Każde z was wymaga 1,5-tygodniowej rekonwalescencji (do fabularnego 10 maja). Możecie napisać posta kończącego, ale nie jest to konieczne.
W następnej chwili każdy z was mógł poczuć narastająca falę magii. W jednej chwili wszystko ucichło. I to co zazwyczaj wydawało jakiekolwiek dźwięki - przestało działać. Cisza była przenikliwa i wiercąca tym mocniej, gdy spojrzenie istoty koncentrowało się na kolejnej, tożsamościowej mgle w niemej? identyfikacji.
- Idealnie - głos nie rozległ się nigdzie w powietrzu. Wdarł się do waszych umysłów bez kłopotu targając waszymi wspomnieniami i wiedzą. Ale i to nie był koniec. Z kolejnym gestem Obecności wzmógł się wiatr, który narastał z każdą postępującą chwilą, tworząc kolejne, żywe tornado. Czarny płaszcz załopotał, a właściciel odwrócił się znikając we wnętrzu karocy. Kare rumaki wierzgnęły i wyrwały do przodu, niosą za sobą smoliście czarną karocę po ścieżce, którą nie tak dawno wędrowała trójka Rycerzy. A wy? wy musieliście ponownie zmagać się z podmuchem wiatru, który zataczał wartki kręgi, wciągając w swój wir trzy czarne mgły. Świat zawirował razem z wami, a powietrzna trąba uniosła się w górę i z zawrotną prędkością pomknęła wysoko ponad wystające drzewa, prosto...do Londynu?
Wiatr wypluł wasze postaci niedaleko Nokturnu, razem z całą masą błota, leśnych fragmentów ściółki i dużo ciemniejszych plam oblepiających jedną z najbliższych kamienic. Tylko Ramsey znalazł swoją różdżkę, ta należąca do Samaela także została odkryta w błocie, ale była złamana. Różdżki Vitalija nie było nigdzie. A wy przede wszystkim musieliście - znaleźć profesjonalną pomoc, bo wystarczyła materializacja, a każde z was działało na granicy przytomności.
Dla was event dobiegł końca. każde z was wymaga natychmiastowej pomocy. O przyznanym doświadczeniu zostaniecie poinformowani po całościowym zakończeniu fabuły.
Dziękuję pięknie za uczestnictwo <3
Obrażenia:
Vitalij - pęknięte trzy żebra i jedno złamane; wstrząśnienie mózgu i liczne, drobne rany na jednej stronie ciała po szklanych odłamkach; zasklepione, głębokie rozcięcie na głowie.
Ramsey - rana na głowie przy łuku brwiowym, bardzo obficie krwawiąca; głębokie rozcięcie idące przez pierś, aż do brzucha; liczne, drobne rany na plecach po szklanych odłamkach; silne zawroty głowy
Samael - drobne rany na dłoniach i brzuchu od szklanych odłamków; bardzo głęboka i rozerwana rana na barku, pęknięta kość obojczykowa.
Każde z was wymaga 1,5-tygodniowej rekonwalescencji (do fabularnego 10 maja). Możecie napisać posta kończącego, ale nie jest to konieczne.
Dematerializacja była jedyną możliwością, szansą na uniknięcie większych zranień, szkód, problemów. Szybka, zawsze skuteczna, doskonała. Na moment jakby zapomniał o tym, co rozdzierało jego skórę, o dotkliwej ranie, która chwilę temu paliła jego pierś. Był całkowicie ukierunkowany na szybki odlot z szalonego tornada, które ich porwało. Poleciał w górę, czując błogą lekkość, z rosnąca z każdą chwilą niepewnością spoglądając na dziwne miejsce, które niczym czarnomagiczny, obrzydliwy wulkan wypluwało gęstą, niezidentyfikowaną ciecz. Wpatrywał się w przedziwną karocę, której skrzypienie kuł wciąz trzeszczało mu w głowie, a rżenie demonicznych koni roznosiło echem po okolicy, a później w postać, która wywołała niebywale silną falę nieznanej energii. I nastała cisza. Całkowita cisza, która poprzedzała kolejny podmuch wiatru, w którym uleciała jego świadomość.
Był już tak blisko obecności, miał cię na wyciągnięcie ręki.
Smolisty dym dosłownie wypluł go na twardy bruk. Z trudem podniósł się z ziemi na rękach, czując silne zawroty głowy i rozpalający jego ciało gorąc. Rozdarta koszula lepiła mu się do ciała, zarówno od strony pleców jak i klatki piersiowej, a gęsta ciecz zalewała podbrzusze. Mokry płaszcz ciążył na ramionach i ściągał go ku ziemi, powoli przegrywał walkę z grawitacją. Ból był tak silny, że przez chwilę myślał tylko o tym, by ułożyć się płasko w błocie i zasnąć. Tak bardzo pragnął snu. Myślał o nim z utęsknieniem, nawołując go w myślach, nim jego wewnętrzny głos nie otrzeźwił go wystarczająco, przypominając, że nie zna smaku słabości. To sprawiło, że podniósł się na chwiejne nogi, w resztkach trawy, ziemi i smolistych plam odnalazł swoją różdżkę. Krew spływała mu po twarzy, utrudniała widzenie, ale był w stanie pokonać wszystkie trudności. Mimo ogromnego bólu głowy, dość szybko rozeznał się w otoczeniu, jego podświadomość jak najlepszy radar, wytyczył z pamięci drogę do lecznicy Cassandry.
— Ignotusie — wychrypiał z trudem do swojego ojca, podchodząc do niego, o mało się nie potykając o wystającą kostkę. Nie czekając na jego reakcję, szarpnął jego ramię w górę, usiłując go podnieść. Działał instynktownie. Nie mógł zostawić Mulcibera, swojego ojca, człowieka, który to samo zrobił(by) dla niego w tej sytuacji. Zacisnął zęby, podświadomie warcząc do starszego, by odnalazł w sobie siły i nie poddawał się, a później na chwiejnych nogach, resztkami sił, zatargał go na próg, gdzie po raz ostatni tego wieczora upadli na drewnianą podłogę, pozwalając by krew spłynęła w szczeliny pomiędzy deski.
|Dziękuję, przepraszam, żałuję. Kocham MG <3 -> tu będzie rekonwalescencja
Był już tak blisko obecności, miał cię na wyciągnięcie ręki.
Smolisty dym dosłownie wypluł go na twardy bruk. Z trudem podniósł się z ziemi na rękach, czując silne zawroty głowy i rozpalający jego ciało gorąc. Rozdarta koszula lepiła mu się do ciała, zarówno od strony pleców jak i klatki piersiowej, a gęsta ciecz zalewała podbrzusze. Mokry płaszcz ciążył na ramionach i ściągał go ku ziemi, powoli przegrywał walkę z grawitacją. Ból był tak silny, że przez chwilę myślał tylko o tym, by ułożyć się płasko w błocie i zasnąć. Tak bardzo pragnął snu. Myślał o nim z utęsknieniem, nawołując go w myślach, nim jego wewnętrzny głos nie otrzeźwił go wystarczająco, przypominając, że nie zna smaku słabości. To sprawiło, że podniósł się na chwiejne nogi, w resztkach trawy, ziemi i smolistych plam odnalazł swoją różdżkę. Krew spływała mu po twarzy, utrudniała widzenie, ale był w stanie pokonać wszystkie trudności. Mimo ogromnego bólu głowy, dość szybko rozeznał się w otoczeniu, jego podświadomość jak najlepszy radar, wytyczył z pamięci drogę do lecznicy Cassandry.
— Ignotusie — wychrypiał z trudem do swojego ojca, podchodząc do niego, o mało się nie potykając o wystającą kostkę. Nie czekając na jego reakcję, szarpnął jego ramię w górę, usiłując go podnieść. Działał instynktownie. Nie mógł zostawić Mulcibera, swojego ojca, człowieka, który to samo zrobił(by) dla niego w tej sytuacji. Zacisnął zęby, podświadomie warcząc do starszego, by odnalazł w sobie siły i nie poddawał się, a później na chwiejnych nogach, resztkami sił, zatargał go na próg, gdzie po raz ostatni tego wieczora upadli na drewnianą podłogę, pozwalając by krew spłynęła w szczeliny pomiędzy deski.
|Dziękuję, przepraszam, żałuję. Kocham MG <3 -> tu będzie rekonwalescencja
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ukryta polana
Szybka odpowiedź