Sypialnia Lupusa
AutorWiadomość
Sypialnia Lupusa
Utrzymana w ciemnych barwach rzadko gości światło dzienne, możliwe do otrzymania z okna naprzeciwko; zasłoniętego grubymi, czarnymi kotarami. Oprócz przestronnego łóżka mieści kominek (niepodłączony do sieci Fiuu), fotele, lustra, komodę z ubraniami oraz regał z książkami o różnorodnej tematyce. Lupus przebywa tutaj tylko podczas snu, stąd pomieszczenie utrzymane jest w nieustannym ładzie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
5 IX, po spotkaniu Rycerzy
Wrzesień był dla niego dziwnym miesiącem, stanowczo zbyt intensywnym przez zmiany, jakie wniósł do jego życia. Choć tak naprawdę to inni ludzie pokazali mu nową drogę, popchnęli w kierunku bardzo utwardzonej już ścieżki, z której nie było możliwości zawrócić. Największą jego słabością okazali się właśnie ludzie, których nie dopuszczał do siebie zbyt łatwo, ostrożnie szafując własnym przywiązaniem. To nie Mulciber kuszący potęgą i chwałą stał się kluczową postacią rozważań Blacka, jego myśli krążyły wokół najbliższych, ich sekretów i poświęceń. Krążyły wokół Lupusa przede wszystkim. Myśl, że młodszy brat nie ufał mu na tyle, aby dzielić z nim ciężar odpowiedzialności, jaką niewątpliwie była służba u Czarnego Pana, była dotkliwa i przyrównać ją mógł do wbicia noża w plecy w taki sposób, aby przeszło przez żebra i przeszyło serce. Ale sam nie był lepszy, gdy uparcie nie poszedł do brata chwilę po tym, jak już dowiedział się o jego tajemnej działalności. Kiedy zuchwale usiadł nie obok niego, lecz naprzeciw, uważnie lustrując jego twarz w próbie odnalezeinia na niej jakichkolwiek emocji.
Już samo zaproszenie na spotkanie Rycerzy Walpurgii dało mu wiele do myślenia, ale to poruszone w trakcie zgromadzenia kwestie zmusiły go do zrewidowania poglądów. Oszacował na nowo własną wartość i z wielkim niesmakiem stwierdzał, że na chwilę obecną zaoferować mógł tylko tyle, co miał dzięki nazwisku. Posiadał przede wszystkim niezbyt szerokie wpływy, ale powoli budowane jako jego własny potencjał, gdy korzystał z kontaktów nawiązanych podczas swoich podróży z czarodziejami z innych państw Europy. Był za to pełen ambicji, już mniej emocjonalny od swego nastoletniego wcielenia. Czy Lupus tych zalet nie dostrzegał? A może zwyczajnie uważał je za niewystarczające.
Tak wiele nowych informacji musiał przetrawić, lecz najpierw musiał je gruntownie uporządkować. Sam fakt, że Insygnia Śmierci nie były tylko atrybutami z bajki, był mocno dezorientujący. Potrzebował zaufanego źródła, potrzebował swojego brata. Nie był jednak pewien, czy ten zechce z nim porozmawiać. Czuł, że pomiędzy nimi już od dawna zbierało się na prawdziwą burzę. Nie unikną już gromów, punkt kulminacyjny właśnie nadszedł.
Po raz pierwszy od długiego czasu pozwolił sobie wtargnąć na czwarte piętro kamienicy oddane w posiadanie tylko i wyłącznie Lupusowi. Z niezadowoleniem zmarszczył oczy od świateł naściennych latarni, gdy te samowolnie rozproszyły mrok. Nie był pewien, w którym dokładnie pomieszczeniu ma szukać swego brata. Czekał na korytarzu blady i nieruchomy, milczący. W końcu wziął głęboki oddech i ruszył, ostatecznie decydując się zapukać do drzwi sypialni.
– Lupusie – zaczął gardłowo przez zaciśnięte od emocji gardło, uparcie wpatrując się w solidne drzwi. – Musimy porozmawiać – czy musiał stwierdzać tę oczywistość? Nie był pewien, co innego mógłby rzec, choć od czterech lat doskonalił się w sztuce żonglowania słowami na swym ministerialnym stanowisku.
Wrzesień był dla niego dziwnym miesiącem, stanowczo zbyt intensywnym przez zmiany, jakie wniósł do jego życia. Choć tak naprawdę to inni ludzie pokazali mu nową drogę, popchnęli w kierunku bardzo utwardzonej już ścieżki, z której nie było możliwości zawrócić. Największą jego słabością okazali się właśnie ludzie, których nie dopuszczał do siebie zbyt łatwo, ostrożnie szafując własnym przywiązaniem. To nie Mulciber kuszący potęgą i chwałą stał się kluczową postacią rozważań Blacka, jego myśli krążyły wokół najbliższych, ich sekretów i poświęceń. Krążyły wokół Lupusa przede wszystkim. Myśl, że młodszy brat nie ufał mu na tyle, aby dzielić z nim ciężar odpowiedzialności, jaką niewątpliwie była służba u Czarnego Pana, była dotkliwa i przyrównać ją mógł do wbicia noża w plecy w taki sposób, aby przeszło przez żebra i przeszyło serce. Ale sam nie był lepszy, gdy uparcie nie poszedł do brata chwilę po tym, jak już dowiedział się o jego tajemnej działalności. Kiedy zuchwale usiadł nie obok niego, lecz naprzeciw, uważnie lustrując jego twarz w próbie odnalezeinia na niej jakichkolwiek emocji.
Już samo zaproszenie na spotkanie Rycerzy Walpurgii dało mu wiele do myślenia, ale to poruszone w trakcie zgromadzenia kwestie zmusiły go do zrewidowania poglądów. Oszacował na nowo własną wartość i z wielkim niesmakiem stwierdzał, że na chwilę obecną zaoferować mógł tylko tyle, co miał dzięki nazwisku. Posiadał przede wszystkim niezbyt szerokie wpływy, ale powoli budowane jako jego własny potencjał, gdy korzystał z kontaktów nawiązanych podczas swoich podróży z czarodziejami z innych państw Europy. Był za to pełen ambicji, już mniej emocjonalny od swego nastoletniego wcielenia. Czy Lupus tych zalet nie dostrzegał? A może zwyczajnie uważał je za niewystarczające.
Tak wiele nowych informacji musiał przetrawić, lecz najpierw musiał je gruntownie uporządkować. Sam fakt, że Insygnia Śmierci nie były tylko atrybutami z bajki, był mocno dezorientujący. Potrzebował zaufanego źródła, potrzebował swojego brata. Nie był jednak pewien, czy ten zechce z nim porozmawiać. Czuł, że pomiędzy nimi już od dawna zbierało się na prawdziwą burzę. Nie unikną już gromów, punkt kulminacyjny właśnie nadszedł.
Po raz pierwszy od długiego czasu pozwolił sobie wtargnąć na czwarte piętro kamienicy oddane w posiadanie tylko i wyłącznie Lupusowi. Z niezadowoleniem zmarszczył oczy od świateł naściennych latarni, gdy te samowolnie rozproszyły mrok. Nie był pewien, w którym dokładnie pomieszczeniu ma szukać swego brata. Czekał na korytarzu blady i nieruchomy, milczący. W końcu wziął głęboki oddech i ruszył, ostatecznie decydując się zapukać do drzwi sypialni.
– Lupusie – zaczął gardłowo przez zaciśnięte od emocji gardło, uparcie wpatrując się w solidne drzwi. – Musimy porozmawiać – czy musiał stwierdzać tę oczywistość? Nie był pewien, co innego mógłby rzec, choć od czterech lat doskonalił się w sztuce żonglowania słowami na swym ministerialnym stanowisku.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Byłem zły. Wściekły. Zdradzony. Upokorzony. Nie przez byle czarodzieja na ulicy, nie przez nic niewartego znajomego. Przez Alpharda. Cios nadszedł szybko i znienacka, nie mając żadnego realnego powodu. Może to moja krótkowzroczność nie pozwoliła dostrzec oczywistości sytuacji, ale w moim umyśle to ja byłem tym poszkodowanym. Wepchniętym do klatki wypełnionej niesprawiedliwością; czy sprawiedliwość w ogóle jeszcze istniała? Czy ktokolwiek kierował się tym pięknym, ideologicznym frazesem w życiu codziennym? Czy powinienem wymagać tego od Blacka? Może odpowiedź powinna brzmieć niekonieczne, ale skoro nie istniała już żadna świętość, nawet rodzina, to czy nasza egzystencja w ogóle miała sens? Nie powinienem zareagować. Powinienem schłodzić krewnego chłodną obojętnością, zamknąć się na ten wybryk i brnąć przed siebie. Osiągnąć cel. Przecież tego wszyscy chcieliśmy, zgadza się? Osiągnąć swoje, po trupach. Wysławiać nazwisko ponad wszystkie inne, pęcznieć z dumy oraz rozkoszować się słodyczą sukcesu. Mieć dla wszystkich zarezerwowaną obojętność. Starałem się dziś ubrać utkaną z niej maskę, ale ta skruszała pod wpływem bezpośredniej konfrontacji z zagrożeniem na jakie nie byłem przygotowany.
Najprawdopodobniej przyjmowałem wszelkie zdarzenia zbyt do siebie. Możliwe, że nie powinienem uważać postawy Alpharda za afront oraz sprzeniewierzenie się braterskiej więzi; przecież nie zrobił nic karygodnego. Choć na zewnątrz wszyscy dowiedzieli się już, że Blackowie nie stoją po tej samej stronie, nie są silni jednością i mają przed sobą sekrety. W tym ostatnim nie byłem najlepszym przykładem na wzorowość zachowania, ale do tego nasze zachowania zmierzały. Zaczęło się od drobnych urazów, szklana powłoka pokryła się tylko niewielkimi zadrapaniami; coraz częściej słyszałem dźwięk pękania materiału z jakiego byliśmy wykonani. Kwestią czasu było, aż obaj rozsypiemy się na drobne kawałeczki. W ślad za nami podążą inni członkowie rodu. Wszystko dlatego, że potrafiliśmy zatrzymać się w odpowiednim momencie.
Szybko wróciłem do domu i zaszyłem się w swojej sypialni. Nawet nie pozwoliłem skrzatowi odebrać wierzchniej szaty w obawie, że ktokolwiek z domowników mógłby akurat wychodzić i zapragnąć zaczepić mnie w dyskusji, na którą absolutnie nie miałem ochoty. Dlatego zażądałem od skrzata, by mi nie przeszkadzać, a sam zdjąłem górę odzienia przewieszając je przez krzesło stojące pod ścianą. Opadłem ciężko na łóżko z głową wypełnioną alarmującymi myślami. Musiałem zastanowić się co dalej. Obmyślić plan, skonfrontować się z największymi obawami, napisać najczarniejsze scenariusze i przygotować się na zwalczanie skutków, z jakimi na pewno przyjdzie mi się mierzyć. Nienawidziłem nie mieć kontroli, zamiast nich zostawać obdarowywanym niespodziankami. Musiałem ukoić myśli. Wypuściłem powietrze z płuc, przymknąłem powieki i ręce ułożyłem na klatce piersiowej.
Nie wiem ile trwałem w tym niespokojnym odrętwieniu; wydawało mi się, że minęła sekunda, może dwie nim usłyszałem pukanie do drzwi oraz głos Alpharda. Serce przyspieszyło tempa, krew zawrzała. Z niechęcią spojrzałem na zamknięte wrota, jedyną przeszkodę oddzielającą mnie od brata, którego nie chciałem teraz oglądać. – Spóźniłeś się z rozmową – zauważyłem ironicznie. – Lawina nieszczęść runęła. I pogrzebie nas żywcem – dodałem, nie ruszając się ani o cal. Znów przymknąłem oczy w nadziei, że ignorowanie stojącego pod sypialnią mężczyzny sprawi, że problem zniknie.
Ale nie znikał.
Najprawdopodobniej przyjmowałem wszelkie zdarzenia zbyt do siebie. Możliwe, że nie powinienem uważać postawy Alpharda za afront oraz sprzeniewierzenie się braterskiej więzi; przecież nie zrobił nic karygodnego. Choć na zewnątrz wszyscy dowiedzieli się już, że Blackowie nie stoją po tej samej stronie, nie są silni jednością i mają przed sobą sekrety. W tym ostatnim nie byłem najlepszym przykładem na wzorowość zachowania, ale do tego nasze zachowania zmierzały. Zaczęło się od drobnych urazów, szklana powłoka pokryła się tylko niewielkimi zadrapaniami; coraz częściej słyszałem dźwięk pękania materiału z jakiego byliśmy wykonani. Kwestią czasu było, aż obaj rozsypiemy się na drobne kawałeczki. W ślad za nami podążą inni członkowie rodu. Wszystko dlatego, że potrafiliśmy zatrzymać się w odpowiednim momencie.
Szybko wróciłem do domu i zaszyłem się w swojej sypialni. Nawet nie pozwoliłem skrzatowi odebrać wierzchniej szaty w obawie, że ktokolwiek z domowników mógłby akurat wychodzić i zapragnąć zaczepić mnie w dyskusji, na którą absolutnie nie miałem ochoty. Dlatego zażądałem od skrzata, by mi nie przeszkadzać, a sam zdjąłem górę odzienia przewieszając je przez krzesło stojące pod ścianą. Opadłem ciężko na łóżko z głową wypełnioną alarmującymi myślami. Musiałem zastanowić się co dalej. Obmyślić plan, skonfrontować się z największymi obawami, napisać najczarniejsze scenariusze i przygotować się na zwalczanie skutków, z jakimi na pewno przyjdzie mi się mierzyć. Nienawidziłem nie mieć kontroli, zamiast nich zostawać obdarowywanym niespodziankami. Musiałem ukoić myśli. Wypuściłem powietrze z płuc, przymknąłem powieki i ręce ułożyłem na klatce piersiowej.
Nie wiem ile trwałem w tym niespokojnym odrętwieniu; wydawało mi się, że minęła sekunda, może dwie nim usłyszałem pukanie do drzwi oraz głos Alpharda. Serce przyspieszyło tempa, krew zawrzała. Z niechęcią spojrzałem na zamknięte wrota, jedyną przeszkodę oddzielającą mnie od brata, którego nie chciałem teraz oglądać. – Spóźniłeś się z rozmową – zauważyłem ironicznie. – Lawina nieszczęść runęła. I pogrzebie nas żywcem – dodałem, nie ruszając się ani o cal. Znów przymknąłem oczy w nadziei, że ignorowanie stojącego pod sypialnią mężczyzny sprawi, że problem zniknie.
Ale nie znikał.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szybko rozważył słowa brata, obrazowe i złowieszcze, przez co aż drgnął niespokojnie i odsunął się od drzwi jak oparzony. A potem przez chwilę wpatrywał się w nie oszołomiony, nie potrafiąc wydobyć z siebie choćby jednego dźwięku. Kiedy jednak w końcu uspokoił własne serce, z powrotem przysunął się do drzwi.
– Od kiedy to stałeś się biegły w dramatyzowaniu, bracie? – spytał kpiąco, ostatnie słowo akcentując w sposób niezwykle kąśliwy, jakby ośmielał się podważać wartość łączącego ich bliskiego pokrewieństwa. Gdy jednak wypowiedź rozbrzmiała już do końca i ostatecznie, szczerze jej pożałował. Nie chciał atakować Lupusa, bo czyż nie przybył pod drzwi jego sypialni po to, aby spróbować załagodzić cały ten niepotrzebny i śmieszny spór? Przestało mu nawet zależeć na ustaleniu wspólnymi siłami jego początku, szukał przede wszystkim zgody. Poznanie ogniska zapalnego mogło przynieść wzajemne zrozumienie lub jeszcze większą niechęć.
Alphard sam rozpętał tę Szatańską Pożogę pomiędzy nimi, gdy zaślepiony własnym rozgoryczeniem, być może całkowicie bezpodstawnym, wystąpił przeciw innemu Blackowi. I nie chodziło o dalszego krewniaka, chciał dać odpór własnemu bratu! Zrozumiał za późno wagę tego błędu. Nie wyartykułował wyraźnie żadnej deklaracji, lecz spojrzenia innych szlachciców z pewnością zdołały wychwycić to, co miały. Teraz żałował. Co jednak po żalu, gdy krzywdy cofnąć się już nie da w żaden sposób?
– Nie chcę się dalej kłócić. Wiem, że masz mi wiele do zarzucenia, ale sam nie jesteś bez winy – znów zacisnął usta, gdy rzucone słowa zabrzmiały ostrzej niż wcześniej w myślach. – Naprawdę sądzisz, że niewielki zgrzyt pomiędzy nami doprowadzi wszystkich do ruiny? – spytał jak najbardziej spokojnie, kurczowo trzymając się zdrowego rozsądku i opanowania, od lat intensywnie ćwiczonego. Po wejściu w dorosłość musiał zwielokrotnić swe wysiłki, aby ponownie opanować sztukę maskowania emocji. Jednak najbliżsi dalej mogli z łatwością go przejrzeć, Lupusowi również wystarczyłoby jedno spojrzenie, żeby stwierdzić, że Alphard cały jest teraz jedną wielką emocją. – Jeśli rzeczywiście w to wierzysz, zrób pierwszy krok, aby temu zaradzić i otwórz przede mną drzwi.
Czyż to nie było najrozsądniejsze rozwiązanie? Skoro groziła im lawina nieszczęść, co może ich pogrzebać żywcem, ich obowiązkiem było temu zaradzić. Alphard uczynił pojednawczy gest i wyszedł naprzeciw bratu. Teraz wszystko zależało od Lupusa. To on miał podjąć ostateczną decyzję. Prędzej czy później będą musieli się z sobą skonfrontować, to było nieuniknione. Obecna chwila była jak najbardziej odpowiednia, przynajmniej z punktu widzenia starszego z braci.
Jednak po pewnym czasie musiał zaprzestać prób porozmawiania z bratem, kiedy Lupus odparcie na nie nie reagował. Drań nawet nie otworzył drzwi. Alphard zszedł więc na trzecie piętro i zaszył się w gabinecie w podłym bardzo nastroju.
| z tematu
– Od kiedy to stałeś się biegły w dramatyzowaniu, bracie? – spytał kpiąco, ostatnie słowo akcentując w sposób niezwykle kąśliwy, jakby ośmielał się podważać wartość łączącego ich bliskiego pokrewieństwa. Gdy jednak wypowiedź rozbrzmiała już do końca i ostatecznie, szczerze jej pożałował. Nie chciał atakować Lupusa, bo czyż nie przybył pod drzwi jego sypialni po to, aby spróbować załagodzić cały ten niepotrzebny i śmieszny spór? Przestało mu nawet zależeć na ustaleniu wspólnymi siłami jego początku, szukał przede wszystkim zgody. Poznanie ogniska zapalnego mogło przynieść wzajemne zrozumienie lub jeszcze większą niechęć.
Alphard sam rozpętał tę Szatańską Pożogę pomiędzy nimi, gdy zaślepiony własnym rozgoryczeniem, być może całkowicie bezpodstawnym, wystąpił przeciw innemu Blackowi. I nie chodziło o dalszego krewniaka, chciał dać odpór własnemu bratu! Zrozumiał za późno wagę tego błędu. Nie wyartykułował wyraźnie żadnej deklaracji, lecz spojrzenia innych szlachciców z pewnością zdołały wychwycić to, co miały. Teraz żałował. Co jednak po żalu, gdy krzywdy cofnąć się już nie da w żaden sposób?
– Nie chcę się dalej kłócić. Wiem, że masz mi wiele do zarzucenia, ale sam nie jesteś bez winy – znów zacisnął usta, gdy rzucone słowa zabrzmiały ostrzej niż wcześniej w myślach. – Naprawdę sądzisz, że niewielki zgrzyt pomiędzy nami doprowadzi wszystkich do ruiny? – spytał jak najbardziej spokojnie, kurczowo trzymając się zdrowego rozsądku i opanowania, od lat intensywnie ćwiczonego. Po wejściu w dorosłość musiał zwielokrotnić swe wysiłki, aby ponownie opanować sztukę maskowania emocji. Jednak najbliżsi dalej mogli z łatwością go przejrzeć, Lupusowi również wystarczyłoby jedno spojrzenie, żeby stwierdzić, że Alphard cały jest teraz jedną wielką emocją. – Jeśli rzeczywiście w to wierzysz, zrób pierwszy krok, aby temu zaradzić i otwórz przede mną drzwi.
Czyż to nie było najrozsądniejsze rozwiązanie? Skoro groziła im lawina nieszczęść, co może ich pogrzebać żywcem, ich obowiązkiem było temu zaradzić. Alphard uczynił pojednawczy gest i wyszedł naprzeciw bratu. Teraz wszystko zależało od Lupusa. To on miał podjąć ostateczną decyzję. Prędzej czy później będą musieli się z sobą skonfrontować, to było nieuniknione. Obecna chwila była jak najbardziej odpowiednia, przynajmniej z punktu widzenia starszego z braci.
Jednak po pewnym czasie musiał zaprzestać prób porozmawiania z bratem, kiedy Lupus odparcie na nie nie reagował. Drań nawet nie otworzył drzwi. Alphard zszedł więc na trzecie piętro i zaszył się w gabinecie w podłym bardzo nastroju.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sypialnia Lupusa
Szybka odpowiedź