Jadalnia (parter)
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jadalnia
Wspólna jadalnia na parterze, do której prowadzi prosty korytarz. Można ją już zobaczyć od progu kamienicy. Ściany utrzymane są w granatowej barwie, natomiast wszystkie meble są wykonane z najciemniejszego drewna. Przez całe pomieszczenie ciągnie się ogromny, długi stół przykryty zawsze granatowym obrusem. Nie brakuje w niej obrazów, luster oraz gramofonu stojącego w rogu pokoju. Na co dzień stołuje się tutaj cała rodzina, ale przyjmowani są tutaj też goście.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ponosili wspólną winę za bałagan panujący wokół nich. Za te wszystkie plamy z czekolady, wszelkiej maści kremów i miękkiego biszkoptu, za walające się po podłodze sztućce i za całe to złe wrażenie, jakie sobie sprawili emocjonalną kłótnią. Nie tylko w Blacku odezwały się uczucia, lady Carrow również dała się ponieść, sprowokowana przez nieokrzesanego narzeczonego. Ale to właśnie ta jej niepokorność sprawiła, że był dla niej pełen uznania. Po wielkim wybuch wzajemnej złości musiał spojrzeć na nią inaczej i to z ogromną satysfakcją. Czuł się tak pewnie, gdy tylko nabrał przekonania, że jest w stanie ją poruszyć, nawet jeśli tym samym rozbudził jej gniew. Również była posiadaczką ognistego temperamentu, choć zdecydowanie lepiej radziła z nim sobie na co dzień.
Na razie otoczenie nie miało znaczenia. Wpatrywał się w nią urzeczony i zarazem niepewny, bo nie chciał, aby czuła do niego jedynie niechęć. Puścił jej ramię i pozwolił powrócić do stołu, usiąść na krześle oraz udzielić odpowiedzi na jego pytanie. Choć nie była ona klarowna, a właściwie spychała cały problem na dalszy plan niczym błahostkę, to jednak rozbudziła w nim jakąś nadzieję. Uśmiechnął się pod nosem, jakby wiedział coś więcej, ale szybko spoważniał, gdy usłyszał jej prośbę i dostrzegł zmianę pozycji na bardziej zrezygnowaną. Takiej nie chciał jej widzieć. Jeszcze przed chwilą pełna była pasji i w tym wydaniu odnalazł tyle piękna. Nie chciał też, żeby widziała w nim bawidamka i kłamcę, gdy całe to nieodpowiednie zachowanie pod sam koniec festiwalu spowodowane było myślą o niej – o zaskakujących zaręczynach i niejasnych powodach, które za nimi stały.
Ostrożnie zbliżył się do jej krzesła i obrócił je wraz z nią, aby mieć do niej lepszy dostęp. W końcu padł przed nią na kolano i tym razem z dołu zajrzał w jej szare oczy, lecz nie dotykając jej ponownie. Wahał się przed tym.
– To był ostatni dzień festiwalu. Ostatnia noc – zaczął z opanowaniem wyjaśniać. – Zamierzałem ostatni raz poczuć się jak kawaler. Patrzyłem na bawiących się ludzi, piłem wino i przy otaczającym mnie chaosie chciałem poukładać myśli – w swoim mniemaniu brzmiał żałośnie, ponieważ zaczął się jej tłumaczyć, gdy przecież wcale nie musiał. Nie chciał karmić jej kłamstwami, ale wyznanie jej każdego szczegółu było wizją wręcz przerażającą. – Deirdre spotkałem przypadkiem i to wystarczyło, abym poczuł, że to z nią muszę porozmawiać. Już wcześniej gdzieś w tłumie zgubiłem marynarkę. Przy niej zdjąłem krawat. Udaliśmy się na spacer, piliśmy wino i rozmawialiśmy – nie odrywał spojrzenia od Aurelii, aby w jego oczach dostrzegła prawdę. – Powiedziałem jej o zaręczynach – wyznał w końcu, bo właśnie ten aspekt dla ich spotkania był kluczowy. – Zacząłem pić szybciej i więcej, gdy mnie spytała dlaczego – dodał w końcu po chwili namysłu i jednak spuścił wzrok z powodu własnej niepewności i zażenowania. – Mógłbym podać wiele logicznych powodów na to, dlaczego oświadczyłem się tak nagle, ale dla niej żadne z nich nie brzmiały przekonująco – nie chciał mówić już o rozbitej o drzewo butelce z resztką taniego wina, o donośnym przeklinaniu miłości w leśnym labiryncie, ani tym bardziej o plamie po winie na koszuli innej kobiety i rozcięciu na spódnicy. Te szczegóły zbyt wiele niestosownych rzeczy sugerowały, a czegoś podobnego między nim i Deirdre nie było. Znów powrócił spojrzeniem do twarzy Aurelii, w końcu chwytając za jej dłoń. – Tańczyliśmy wokół ogniska boso. Te wszystkie zachowania źle o mnie świadczą, ale klnę się na wszystkie wartości, że niczego bardziej zdrożnego już nie uczyniłem. Zapomniałem o swojej pozycji i o tym, co mi wypada, za to cię przepraszam.
Przesunął palcem po wierzch jej dłoni, w końcu natrafiając na pierścionek zaręczynowy goszczący na jej palcu. Zerknął na niego wymownie, po czym poderwał się na równe nogi, oddając jej przestrzeń. W końcu musiał rozejrzeć się po pomieszczeniu i zrozumieć, że sam nie podoła. To cud, że jeszcze nikt do środka nie wkroczył.
– Stworek – rzucił w przestrzeń i w jednej chwili w jadalni pojawił się skrzat, który podszedł do gospodarza cztery kroki z głębokim ukłonem, ledwo ośmielając się podnieść na Blacka wzrok. – Posprzątaj tu jak najszybciej – wydał stanowczo polecenie i po chwili stworzenie pokiwało gorliwie głową. Szybko zabrał się do pracy własnymi rękoma, ale wspierając się również magią przy bardziej uciążliwych plamach. Czary istoty na całe szczęście nie przyniosły żadnego szczęście, jedynie odnawiały porządek w pomieszczeniu. Sam wyciągnął różdżkę, ale nie wycelował jej w stronę Aurelii. – Musimy coś zrobić z plamami na twojej sukni – na razie tyle te zauważał, o stanie swojej marynarki i rękawów zwyczajnie zapominają.
Na razie otoczenie nie miało znaczenia. Wpatrywał się w nią urzeczony i zarazem niepewny, bo nie chciał, aby czuła do niego jedynie niechęć. Puścił jej ramię i pozwolił powrócić do stołu, usiąść na krześle oraz udzielić odpowiedzi na jego pytanie. Choć nie była ona klarowna, a właściwie spychała cały problem na dalszy plan niczym błahostkę, to jednak rozbudziła w nim jakąś nadzieję. Uśmiechnął się pod nosem, jakby wiedział coś więcej, ale szybko spoważniał, gdy usłyszał jej prośbę i dostrzegł zmianę pozycji na bardziej zrezygnowaną. Takiej nie chciał jej widzieć. Jeszcze przed chwilą pełna była pasji i w tym wydaniu odnalazł tyle piękna. Nie chciał też, żeby widziała w nim bawidamka i kłamcę, gdy całe to nieodpowiednie zachowanie pod sam koniec festiwalu spowodowane było myślą o niej – o zaskakujących zaręczynach i niejasnych powodach, które za nimi stały.
Ostrożnie zbliżył się do jej krzesła i obrócił je wraz z nią, aby mieć do niej lepszy dostęp. W końcu padł przed nią na kolano i tym razem z dołu zajrzał w jej szare oczy, lecz nie dotykając jej ponownie. Wahał się przed tym.
– To był ostatni dzień festiwalu. Ostatnia noc – zaczął z opanowaniem wyjaśniać. – Zamierzałem ostatni raz poczuć się jak kawaler. Patrzyłem na bawiących się ludzi, piłem wino i przy otaczającym mnie chaosie chciałem poukładać myśli – w swoim mniemaniu brzmiał żałośnie, ponieważ zaczął się jej tłumaczyć, gdy przecież wcale nie musiał. Nie chciał karmić jej kłamstwami, ale wyznanie jej każdego szczegółu było wizją wręcz przerażającą. – Deirdre spotkałem przypadkiem i to wystarczyło, abym poczuł, że to z nią muszę porozmawiać. Już wcześniej gdzieś w tłumie zgubiłem marynarkę. Przy niej zdjąłem krawat. Udaliśmy się na spacer, piliśmy wino i rozmawialiśmy – nie odrywał spojrzenia od Aurelii, aby w jego oczach dostrzegła prawdę. – Powiedziałem jej o zaręczynach – wyznał w końcu, bo właśnie ten aspekt dla ich spotkania był kluczowy. – Zacząłem pić szybciej i więcej, gdy mnie spytała dlaczego – dodał w końcu po chwili namysłu i jednak spuścił wzrok z powodu własnej niepewności i zażenowania. – Mógłbym podać wiele logicznych powodów na to, dlaczego oświadczyłem się tak nagle, ale dla niej żadne z nich nie brzmiały przekonująco – nie chciał mówić już o rozbitej o drzewo butelce z resztką taniego wina, o donośnym przeklinaniu miłości w leśnym labiryncie, ani tym bardziej o plamie po winie na koszuli innej kobiety i rozcięciu na spódnicy. Te szczegóły zbyt wiele niestosownych rzeczy sugerowały, a czegoś podobnego między nim i Deirdre nie było. Znów powrócił spojrzeniem do twarzy Aurelii, w końcu chwytając za jej dłoń. – Tańczyliśmy wokół ogniska boso. Te wszystkie zachowania źle o mnie świadczą, ale klnę się na wszystkie wartości, że niczego bardziej zdrożnego już nie uczyniłem. Zapomniałem o swojej pozycji i o tym, co mi wypada, za to cię przepraszam.
Przesunął palcem po wierzch jej dłoni, w końcu natrafiając na pierścionek zaręczynowy goszczący na jej palcu. Zerknął na niego wymownie, po czym poderwał się na równe nogi, oddając jej przestrzeń. W końcu musiał rozejrzeć się po pomieszczeniu i zrozumieć, że sam nie podoła. To cud, że jeszcze nikt do środka nie wkroczył.
– Stworek – rzucił w przestrzeń i w jednej chwili w jadalni pojawił się skrzat, który podszedł do gospodarza cztery kroki z głębokim ukłonem, ledwo ośmielając się podnieść na Blacka wzrok. – Posprzątaj tu jak najszybciej – wydał stanowczo polecenie i po chwili stworzenie pokiwało gorliwie głową. Szybko zabrał się do pracy własnymi rękoma, ale wspierając się również magią przy bardziej uciążliwych plamach. Czary istoty na całe szczęście nie przyniosły żadnego szczęście, jedynie odnawiały porządek w pomieszczeniu. Sam wyciągnął różdżkę, ale nie wycelował jej w stronę Aurelii. – Musimy coś zrobić z plamami na twojej sukni – na razie tyle te zauważał, o stanie swojej marynarki i rękawów zwyczajnie zapominają.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zmieniła swojej pozycji, pozwalając, by Alphard uklęknął przed nią a potem wreszcie dała mu dojść do słowa bez przerywania w trakcie. Zmęczona całym zajściem nie miała ochoty na kolejny spór, krzyk, czy rzucanie resztkami resztek ciast, właściwie rzeczywiście nie chciała kontynuować tego tematu, lecz widocznie dopięła swego, gdy z ust lorda wreszcie zaczęły płynąć sensowne – i zdaje się najprawdziwsze – wyjaśnienia tamtych okoliczności. Wprawdzie uspokoiła się na tyle, by teraz wziąć je pod uwagę w swoich rozważaniach, ale wciąż czuła niesmak po pierwszym kłamstwie – bo jaką miała pewność, że skoro okłamał ją raz, to nie zrobi tego drugi i trzeci?
Słuchała uważnie, wzrokiem badając każdy centymetr jego brudnej z czekoladowego kremu twarzy i chociaż chciała do niej sięgnąć, zetrzeć resztki biszkoptu z policzka, powstrzymała się przed tym gestem. W podobnej sytuacji znajdowała się bowiem pierwszy raz; w sytuacji, gdy doprowadziła do konfrontacji twarzą w twarz, nie listownie, a konfrontacja ta wymknęła się znacząco spod kontroli, ale sądziła, że zdobycie się na tak względnie czuły ruch było nie na miejscu, skoro dopiero co zamienili surową jadalnię w istne pobojowisko. I tu się pewnie pomyliła, kiedy ujrzała zaledwie po kilku sekundach jak ręka Alpharda ujęła jej drżącą dłoń, przecierając zaręczynowy pierścień, którym wcześniej zamierzała rzucić mu w twarz, lecz na szczęście odrzuciła od siebie tę chęć, wiedząc, że ani nie może ani to nic nie rozwiąże, a co najwyżej pogorszy. W ich świecie zrywanie zaręczyn nie było szczególnie dobrze widziane, z kolei zrywanie ich przez kobietę było już czymś niedorzecznym i godnym potępienia.
– Mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej – skwitowała, nie odnosząc się do żadnej części jego wypowiedzi. Nie wniosłaby raczej nic do tematu, chociaż jego wyjaśnienia były dlań wystarczające. Sama jednak nie zamierzała przyznawać się do błędu, lecz wiedziała, że zachowała się nierozsądnie. Mogła sprawdzić wszystkie plotki, upewnić się, czy czwarta osoba nie wniesie nic nowego do tematu, uznała jednak, że prościej będzie skonfrontować Blacka z tym, co wie. – Wolałam usłyszeć to z twoich ust, niż ust Tristana, czy grona moich drogich przyjaciółek – dodała, przypadkowo wyjawiając swoje źródła całego zamieszania, ale wiedziała, że się ich domyślił; domyślał się już w sierpniu podczas kolacji zaręczynowej. Częściowo zadowolona z uzyskanego efektu, wyprostowała się wraz z nadejściem skrzata, żeby po chwili podnieść się na równe nogi.
– Nie przejmuj się, to tylko ubranie – nie spodobała się jej perspektywa rzucania zaklęć i różdżki wycelowanej prosto w nią, dlatego też podeszła do Alpharda i położyła dłoń na rękojeści w stanowczym, ale delikatnym geście zmuszając go do opuszczenia ręki – nie powinieneś mi oddawać – zszokował ją oczywiście swoim zachowaniem i oddaniem jej, lecz z drugiej strony postawił na swoim, dorównał jej kroku i nie pozwolił sobie wejść na głowę, ulegając pod naporem ciasnych objęć etykiety; i to w nim szanowała chyba najbardziej.
Słuchała uważnie, wzrokiem badając każdy centymetr jego brudnej z czekoladowego kremu twarzy i chociaż chciała do niej sięgnąć, zetrzeć resztki biszkoptu z policzka, powstrzymała się przed tym gestem. W podobnej sytuacji znajdowała się bowiem pierwszy raz; w sytuacji, gdy doprowadziła do konfrontacji twarzą w twarz, nie listownie, a konfrontacja ta wymknęła się znacząco spod kontroli, ale sądziła, że zdobycie się na tak względnie czuły ruch było nie na miejscu, skoro dopiero co zamienili surową jadalnię w istne pobojowisko. I tu się pewnie pomyliła, kiedy ujrzała zaledwie po kilku sekundach jak ręka Alpharda ujęła jej drżącą dłoń, przecierając zaręczynowy pierścień, którym wcześniej zamierzała rzucić mu w twarz, lecz na szczęście odrzuciła od siebie tę chęć, wiedząc, że ani nie może ani to nic nie rozwiąże, a co najwyżej pogorszy. W ich świecie zrywanie zaręczyn nie było szczególnie dobrze widziane, z kolei zrywanie ich przez kobietę było już czymś niedorzecznym i godnym potępienia.
– Mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej – skwitowała, nie odnosząc się do żadnej części jego wypowiedzi. Nie wniosłaby raczej nic do tematu, chociaż jego wyjaśnienia były dlań wystarczające. Sama jednak nie zamierzała przyznawać się do błędu, lecz wiedziała, że zachowała się nierozsądnie. Mogła sprawdzić wszystkie plotki, upewnić się, czy czwarta osoba nie wniesie nic nowego do tematu, uznała jednak, że prościej będzie skonfrontować Blacka z tym, co wie. – Wolałam usłyszeć to z twoich ust, niż ust Tristana, czy grona moich drogich przyjaciółek – dodała, przypadkowo wyjawiając swoje źródła całego zamieszania, ale wiedziała, że się ich domyślił; domyślał się już w sierpniu podczas kolacji zaręczynowej. Częściowo zadowolona z uzyskanego efektu, wyprostowała się wraz z nadejściem skrzata, żeby po chwili podnieść się na równe nogi.
– Nie przejmuj się, to tylko ubranie – nie spodobała się jej perspektywa rzucania zaklęć i różdżki wycelowanej prosto w nią, dlatego też podeszła do Alpharda i położyła dłoń na rękojeści w stanowczym, ale delikatnym geście zmuszając go do opuszczenia ręki – nie powinieneś mi oddawać – zszokował ją oczywiście swoim zachowaniem i oddaniem jej, lecz z drugiej strony postawił na swoim, dorównał jej kroku i nie pozwolił sobie wejść na głowę, ulegając pod naporem ciasnych objęć etykiety; i to w nim szanowała chyba najbardziej.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jakimś cudem powstrzymał się od powiedzenia czegokolwiek na wzmiankę o Rosierze. Od początku wiedział, że mącenie w głowie Aurelii musiało być jego sprawką, choć z początku zrzuciła to na podania innych, anonimowych person, jak i doniesienia plotkarskiego pisemka z artykułu podsumowującego cały Festiwal Lata. Starał się nie przejmować, nie podsycać swojego gniewu ponownie, gdy już wiedział, że tak naprawdę relacji swojej przyjaciółki z tym konkretnym jegomościem nie rozumiał wcale. Nie znał wszystkich szczegółów, ale pierwsze spotkania Rycerzy, w którym brał udział, dało mu do myślenia. Wahał się, czy powinien napisać do Deirdre. Ten problem musiał jednak zepchnąć na dalszy plan, bo w tej chwili pragnął całą swą uwagę poświęcić Aurelii – jej obawom, jakie sam wywołał.
Podniosła się i znalazła przy nim, wymownym gestem powstrzymując go od korzystania z magii w czasach, gdy każde zaklęcie mogło przynieść nieoczekiwane konsekwencje narażające zdrowie, a nawet życie. Miał jednak wątpliwości co do tego, czy to słuszna decyzja. Co powiedzą ich matki, kiedy wejdą do jadalni. Nawet jeśli dziwnym trafem nie zaalarmowały ich wrzaski, to jednak prędzej czy później będą musiały się zjawić choćby po to, aby spytać o ostatecznych wybór tortu idealnego. Black był chętny do zrzucenia całej winy za stan jadalni na karb nagłej anomalii, będąc nawet gotowym do tego, aby uznano go za nierozważnego przez rzucenie zaklęcia, które sprowadziło nieszczęście. Już widział siebie mówiącego, że kawałek tortu spadł mu na spodnie, więc zdecydował się rzucić Evanesco zamiast sięgnąć po chusteczkę. Plan na ucieczkę z opresji powoli zaczynał nakreślać w swoim umyśle. Był dobry w składaniu gładkich tłumaczeń, jeśli tylko trzymał emocje na wodzy. A wściekłość kładąca się cieniem na zdrowym rozsądku już zdołała zniknąć.
– Ostrzegałem cię przecież, że bywam nieokrzesany – odparł z żartobliwą nutą i bladym uśmiechem goszczącym w ledwie uniesionych kącikach ust. Nie powinien być nawet w najmniejszym stopniu dumny z rozgardiaszu do jakiego dopuścił jawnie prowokując swoją narzeczoną do konfrontacji, ale efekty starcia okazały się zachwycające. Szybko zrobił bilans zysków i strat, łatwo zapominając o skali zniszczeń, którymi i tak przecież zajął się skrupulatnie skrzat, już całkiem oczyszczając sufit z tych kilku plam. Ważniejsze od tragicznego naruszenia wystroju jadalni było to, że ujrzał oblicze Aurelii z zupełnie innej perspektywy, co zrobiło na nim naprawdę ogromne wrażenie. Przypuszczenie samego istnienia jej zazdrości – zazdrości o niego – niosło ze sobą dużą satysfakcję. Wolną dłonią starł okruchy po biszkopcie z jej policzka, nie odrywając spojrzenia od jej nieskalanej skóry i szarych oczu. Bezwiednie przesunął kciukiem ku jej ustom, pozwalając sobie musnąć nim dolną wargę. – Chcę byś widziała mnie w jak najlepszym świetle – wyznał w końcu gardłowym szeptem, delikatnie pochylając się ku jej twarzy. – Żebyś myślała o mnie tylko dobrze – dodał jeszcze ciszej, rzucając te słowa prawie do jej ust, gdy spojrzeniem błądził od jej oczu do ust.
Podniosła się i znalazła przy nim, wymownym gestem powstrzymując go od korzystania z magii w czasach, gdy każde zaklęcie mogło przynieść nieoczekiwane konsekwencje narażające zdrowie, a nawet życie. Miał jednak wątpliwości co do tego, czy to słuszna decyzja. Co powiedzą ich matki, kiedy wejdą do jadalni. Nawet jeśli dziwnym trafem nie zaalarmowały ich wrzaski, to jednak prędzej czy później będą musiały się zjawić choćby po to, aby spytać o ostatecznych wybór tortu idealnego. Black był chętny do zrzucenia całej winy za stan jadalni na karb nagłej anomalii, będąc nawet gotowym do tego, aby uznano go za nierozważnego przez rzucenie zaklęcia, które sprowadziło nieszczęście. Już widział siebie mówiącego, że kawałek tortu spadł mu na spodnie, więc zdecydował się rzucić Evanesco zamiast sięgnąć po chusteczkę. Plan na ucieczkę z opresji powoli zaczynał nakreślać w swoim umyśle. Był dobry w składaniu gładkich tłumaczeń, jeśli tylko trzymał emocje na wodzy. A wściekłość kładąca się cieniem na zdrowym rozsądku już zdołała zniknąć.
– Ostrzegałem cię przecież, że bywam nieokrzesany – odparł z żartobliwą nutą i bladym uśmiechem goszczącym w ledwie uniesionych kącikach ust. Nie powinien być nawet w najmniejszym stopniu dumny z rozgardiaszu do jakiego dopuścił jawnie prowokując swoją narzeczoną do konfrontacji, ale efekty starcia okazały się zachwycające. Szybko zrobił bilans zysków i strat, łatwo zapominając o skali zniszczeń, którymi i tak przecież zajął się skrupulatnie skrzat, już całkiem oczyszczając sufit z tych kilku plam. Ważniejsze od tragicznego naruszenia wystroju jadalni było to, że ujrzał oblicze Aurelii z zupełnie innej perspektywy, co zrobiło na nim naprawdę ogromne wrażenie. Przypuszczenie samego istnienia jej zazdrości – zazdrości o niego – niosło ze sobą dużą satysfakcję. Wolną dłonią starł okruchy po biszkopcie z jej policzka, nie odrywając spojrzenia od jej nieskalanej skóry i szarych oczu. Bezwiednie przesunął kciukiem ku jej ustom, pozwalając sobie musnąć nim dolną wargę. – Chcę byś widziała mnie w jak najlepszym świetle – wyznał w końcu gardłowym szeptem, delikatnie pochylając się ku jej twarzy. – Żebyś myślała o mnie tylko dobrze – dodał jeszcze ciszej, rzucając te słowa prawie do jej ust, gdy spojrzeniem błądził od jej oczu do ust.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zastanawiała się nad tym, co powiedzą matkom, które mogły tu wejść lada moment, bo uważała to za najmniej istotne w tej chwili. Nie myślała o tym, jak usprawiedliwi pobrudzoną twarz, włosy i suknię, gdy wreszcie zyskała satysfakcję i – zdaje się – pełne wyjaśnienia sytuacji, która męczyła ją od połowy sierpnia przybierając różnorakie oblicza w minionym miesiącu. Jednak i do niej nie zamierzała nic więcej dodawać, ani w ogóle wracać do tematu; ten uważała za zamknięty, przynajmniej na razie, do momentu, w którym Alphard po raz kolejny nie naruszy jej zaufania. Bo chociaż była uprzedzona do ich zaręczyn, tak nie próbowała zrazić go do siebie, jako pierwszemu dając spory kredyt zaufania, który po utraceniu był nie do odbudowania. Sądziła jednak, że mężczyzna był na tyle inteligentny, by mieć tego świadomość: w innym razie nie starałby się jej udobruchać solennymi wytłumaczeniami. Choć i tu była w stanie znaleźć haczyk, powtarzając sobie w myślach słowa ojca, tłumaczą się tylko winni, lecz nie zamierzała tego robić – poniekąd sama przyparła go do ściany i zmusiła do mówienia.
– Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział – zagroziła, lecz w jej tonie pomiędzy żartobliwą nutą, dało się znaleźć nieco powagi; istotnie, wolała, by nikt nie dowiedział się o tym zajściu a już na pewno o tym, że jej oddał, nawet jeśli tylko kawałkiem ciasta. Wiedziała bowiem, że mogłoby to rzucić jeszcze większy cień na jego opinię, szacunek i pozycję, a tego przecież nie chciała. Nie protestowała też, gdy zbliżył się, pochylając i dotykając jej twarzy, już dawno zauważając, że oswoiła się z jego dotykiem i ten nie był niepożądany, a wręcz przeciwnie: sama w pewnym momencie zaczęła szukać okazji do zwykłego, niewinnego muśnięcia jego dłoni, z czasem przełamując dozwoloną granicę, gdy tamtego zimnego dnia w parku zdecydowała się go pocałować. Mniej za to lubiła, kiedy próbował nakierowywać jej myśli na to, jak powinna go widzieć, bo chcąc czy nie, w każdym człowieku widziała zarówno wady, jak i zalety, i o nikim nie myślała tylko dobrze albo tylko źle; sumowała fakty, wyrabiała opinię na tej podstawie, w przypadku oceny nie kierowała się raczej emocjami, co zaprezentowała na festiwalu w przypadku informacji o nowej miłości swojego drogiego kuzyna. Wiedziała kim ów kobieta jest, ale mimo wpojonej politycznie niechęci postanowiła dać jej szansę.
– Ciągle zapominasz, że nie wybraliśmy tortu – skwitowała, uśmiechając się, lecz w ramach subtelnej zemsty nie pozwoliła się pocałować, szybko odsuwając pół kroku do tyłu. Kiedy wreszcie doprowadzili się do względnego porządku a w pomieszczeniu nie było już śladu po wcześniejszej wojnie, opuścili pomieszczenie dołączając do obu lady i cukiernika w salonie.
zt oboje
– Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział – zagroziła, lecz w jej tonie pomiędzy żartobliwą nutą, dało się znaleźć nieco powagi; istotnie, wolała, by nikt nie dowiedział się o tym zajściu a już na pewno o tym, że jej oddał, nawet jeśli tylko kawałkiem ciasta. Wiedziała bowiem, że mogłoby to rzucić jeszcze większy cień na jego opinię, szacunek i pozycję, a tego przecież nie chciała. Nie protestowała też, gdy zbliżył się, pochylając i dotykając jej twarzy, już dawno zauważając, że oswoiła się z jego dotykiem i ten nie był niepożądany, a wręcz przeciwnie: sama w pewnym momencie zaczęła szukać okazji do zwykłego, niewinnego muśnięcia jego dłoni, z czasem przełamując dozwoloną granicę, gdy tamtego zimnego dnia w parku zdecydowała się go pocałować. Mniej za to lubiła, kiedy próbował nakierowywać jej myśli na to, jak powinna go widzieć, bo chcąc czy nie, w każdym człowieku widziała zarówno wady, jak i zalety, i o nikim nie myślała tylko dobrze albo tylko źle; sumowała fakty, wyrabiała opinię na tej podstawie, w przypadku oceny nie kierowała się raczej emocjami, co zaprezentowała na festiwalu w przypadku informacji o nowej miłości swojego drogiego kuzyna. Wiedziała kim ów kobieta jest, ale mimo wpojonej politycznie niechęci postanowiła dać jej szansę.
– Ciągle zapominasz, że nie wybraliśmy tortu – skwitowała, uśmiechając się, lecz w ramach subtelnej zemsty nie pozwoliła się pocałować, szybko odsuwając pół kroku do tyłu. Kiedy wreszcie doprowadzili się do względnego porządku a w pomieszczeniu nie było już śladu po wcześniejszej wojnie, opuścili pomieszczenie dołączając do obu lady i cukiernika w salonie.
zt oboje
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poranek w domu Państwa Blacków zaczynał się dość szybko, chociaż ogrom kamienicy i ilość mieszkających w niej czarodziejów nie były tak przytłaczające, o ile nie pojawiali się w niej dodatkowi goście. Oczywiście, inne szlacheckie rody słynęły ze swoich zamków i potężnych ogrodów pod pałacami, ale to bliskość Ministerstwa Magii, mieszkanie w samej stolicy, gdzie na ich oczach dokonywały się wielkie zmiany, stanowiły o zaletach Grimmauld Place 12.
Jadalnia państwa Blacków była jeszcze lub już pusta, ciężko było to stwierdzić ponieważ po każdym posiłku skrzaty domowe w przeciągu sekund pozbywały się brudnych talerzy i filiżanek. Stół miał lśnić, tego wymagali ich właściciele. Aquila zajęła właśnie jedno z miejsc przy długim stole, gdzie była zupełnie sama, o ile nie liczyć krzątającego się obok skrzata. Na jej widok Knypek, jeden z młodszych skrzatów domowych, wzdrygnął się i pognał do kuchni. Dziewczyna czasem dziwiła się w jaki sposób widzi spod wielkich uszu. Może należało mu je przyciąć by wykonywał swoją pracę szybciej? Niedługo później przed panną Black znalazła się czarna kawa i kilkanaście talerzy, pełnych wszystkich opcji śniadaniowych o jakich mogłaby pomyśleć. Skusiła się tym razem na tosty z dżemem, które miały większe znaczenie niż tylko kawałek chleba. Ta głupiutka potrawa spędzała czasem sen z powiek, gdy do głosu w Aquili dochodziły wspomnienia o Craigu Burku i fakcie, że, już lekko pijana, lata temu, spytała go czy lepiej czułby się jako tost czy jako dżem. Która dama zadaje takie pytania? Należało jednak wgryźć się w śniadanie by zagłuszyć własne wyrzuty.
Black sięgnęła po dzisiejsze wydanie Walecznego Maga. Uwagę przyciągał oczywiście tytuł.
- No tak... - wypaliła tylko do samej siebie pod nosem.
Egzekucja, która wczoraj miała miejsce na Connaught Square była wydarzeniem na które bardzo chciała się wybrać, jednak zakaz ojca skutecznie to uniemożliwił. Na początku była nawet trochę o to zła, mogłaby być świadkiem tej historii, jednak w miarę wczytywania się w artykuł być może pojawiała się w oczach dziewczyny delikatna wdzięczność za fakt, że jej tam nie było. Słyszalny krok mężczyzny wchodzącego przez drzwi wyrwał ją ze stanu zapatrzenia w litery w gazecie.
- Rigel, dzień dobry - uśmiechnęła się do brata. - Jak spałeś?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poranki w gnieździe rodowym Blacków były różne, jednak najczęściej chłodne. To ciekawe, że mimo pory roku i zawirowań pogody na zewnątrz, kamienica przy Grimmauld Place 12 wykazywała na cechy bliższe raczej górskim jaskiniom, niż mieszkaniom bogatych szlachciców — utrzymując stałą niską temperaturę. Był to ten rodzaj zimna, który czaił się w ścianach i atakował niczego niespodziewającą się ofiarę, jak tylko ogień w kominku, przy którym próbowała się ogrzać, choć odrobinę przygasał. Rigel zastanawiał się czasem, szczególnie w momentach, kiedy musiał rozcierać sobie zmarznięte stopy po tego rodzaju pechowej drzemce przy kominku, czy może ich dom nie został kiedyś przez kogoś przeklęty i jaki chory umysł wpadł na to, żeby tak torturować porządnych ludzi.
Największym sojusznikiem w walce Blacka z własnym domem był piękny, czarny, wyszywany w pawie pióra jedwabny szlafrok, który mimo lekkości i delikatności materiału doskonale utrzymywał temperaturę. Bez niego każda wyprawa poza ciepło kominków stawała się prawdziwą ekspedycją polarną. Nawet do, jak mogłoby się wydawać, trochę cieplejszej jadalni.
Kiedy wiedziony głodem i chęcią wypicia ciepłego napoju przekroczył progi pokoju i zobaczył siedzącą Aquilę, uśmiechną się do niej szeroko.
-Dzień dobry! Wybornie. A ty, siostro? Miałaś może jakiś ciekawy sen? - zajął swoje miejsce przy stole, gdzie od razu zmaterializował się przed nim talerz z jajecznicą i rogalik. Jednak pierwszą rzeczą, którą zrobił, to chwycił filiżankę ze swoją ulubioną czarną herbatą, zestawiając ze spodka, i mało kulturalnie chwycił ją obiema dłońmi, żeby ogrzać zmarznięte palce. Miał nadzieje, że siostra mu wybaczy taki drobny poranny nietakt.
-W końcu dzisiaj zapowiada się lżejszy dzień w pracy, tak że nie ucieknę ci nagle, jak zawsze. No i nareszcie będziemy mogli zjeść spokojnie śniadanie i porozmawiać. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiliśmy! Czasem mam wrażenie, jakby każde z nas istniało w swojej bańce czasu. Z różnicami o godzinę, trzy, albo tylko pół godziny. Taka dziwna nieregularność — wyszczerzył do niej zęby, jednak w tej samej chwili jego wzrok spoczął na gazecie i krzykliwym tytule na pierwszej stronie. Uśmiech wyparował, a jego miejsce zajął wyraz głębokiego zamyślenia.
Największym sojusznikiem w walce Blacka z własnym domem był piękny, czarny, wyszywany w pawie pióra jedwabny szlafrok, który mimo lekkości i delikatności materiału doskonale utrzymywał temperaturę. Bez niego każda wyprawa poza ciepło kominków stawała się prawdziwą ekspedycją polarną. Nawet do, jak mogłoby się wydawać, trochę cieplejszej jadalni.
Kiedy wiedziony głodem i chęcią wypicia ciepłego napoju przekroczył progi pokoju i zobaczył siedzącą Aquilę, uśmiechną się do niej szeroko.
-Dzień dobry! Wybornie. A ty, siostro? Miałaś może jakiś ciekawy sen? - zajął swoje miejsce przy stole, gdzie od razu zmaterializował się przed nim talerz z jajecznicą i rogalik. Jednak pierwszą rzeczą, którą zrobił, to chwycił filiżankę ze swoją ulubioną czarną herbatą, zestawiając ze spodka, i mało kulturalnie chwycił ją obiema dłońmi, żeby ogrzać zmarznięte palce. Miał nadzieje, że siostra mu wybaczy taki drobny poranny nietakt.
-W końcu dzisiaj zapowiada się lżejszy dzień w pracy, tak że nie ucieknę ci nagle, jak zawsze. No i nareszcie będziemy mogli zjeść spokojnie śniadanie i porozmawiać. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiliśmy! Czasem mam wrażenie, jakby każde z nas istniało w swojej bańce czasu. Z różnicami o godzinę, trzy, albo tylko pół godziny. Taka dziwna nieregularność — wyszczerzył do niej zęby, jednak w tej samej chwili jego wzrok spoczął na gazecie i krzykliwym tytule na pierwszej stronie. Uśmiech wyparował, a jego miejsce zajął wyraz głębokiego zamyślenia.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Aquila patrzyła czasem na Rigela tak jakby na końcu języka utknęło jej pytanie "dlaczego?". Nigdy jednak ani nie zadała go głośno ani nawet nie potrafiła stwierdzić czego właściwie owe pytanie dotyczy. Rigel był zwyczajnie inny. Od momentu w którym tiara wypowiedziała Ravenclaw zamiast Slytherin czy też gdy jego garderobę zaczęły zdobić stroje nieco bardziej awangardowe, był zwyczajnie inny. Strój brata zawsze wywoływał w dziewczynie uśmiech, właściwie mówiący jedynie o tym, że sama mogłaby mieć dokładnie taki szlafrok.
- Znowu Ci zimno? - spojrzała podejrzliwie na Rigela, który ogrzewał się kubkiem herbaty. - Na ulicy jest skwar... Może powinnam zabrać Cię do Munga? No chyba, że odziedziczyłeś po babci serce skute lodem - ostatnie zdanie powiedziała znacznie ciszej, ostatnie czego by chciała to by babcia rzeczywiście to usłyszała.
Sny lady Black powtarzały się od tygodni. Albo pojawiał się w nich dziwny wizerunek Barda Beedla który wyśmiewał jej poszukiwania, albo wyśmiewał je Yonac, albo wyśmiewała je sama Marie de France albo... albo śmiał się z niej Craig Burke. Okropne sny, choć brakowało im sporo do bycia nazwanymi koszmarami. Dzisiejszą noc jednak dziewczyna przespała spokojnie niczym dziecko, gdy w końcu udało jej się zmrużyć oczy.
- Mój sen mogę ocenić miernie. Wolałabym spać dłużej i budzić się później, ale mam jeszcze parę książek na dzisiaj - wysłuchała zapowiedzi o spokojnym dniu Rigela. - Miło! Jak prawdziwa rodzina! - powiedziała Aquila z przekąsem. - Ostatnio zjedliśmy śniadanie razem kiedy...? Jak kończyłeś Hogwart? - zmierzyła go spojrzeniem.
Praca braci w Ministerstwie na pewno nie należała do prostych. Cygnus wyjechał w delegację, Walburga z Orionem zresztą też niemal nie bywali w Londynie, a Alphard i Rigel najzwyklej w świecie nie mili dla Aquili czasu. Dziewczyna snuła się po stolicy mając wrażenie, że niedługo umrze z nudów i jedynie własne zaangażowanie we własne badania ratuje ją przed tym stanem.
- Opowiedz mi cokolwiek o pracy... Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mało zajęć mam na Grimmauld Place, chcę chociaż posłuchać opowieści, co robiłeś przez ten tydzień?.
Marzyła o pracy takiej jaką mieli jej bracia, ale nie było na nią szans. Ojciec nigdy by się nie zgodził na staż w Ministerstwie i zapewne głośno wygłosiłby, że dziewczyna i tak ma wiele szczęścia mając tyle wolności w zakresie swoich badań czy podróży. Oczywiście było to prawdą, ale to nie oznacza, że to wystarczało. Zwłaszcza gdy wokół niej inni przeżywali przygody.
- Ojciec mnie nie puścił... - spojrzała na Rigela, gdy ten wlepił wzrok w nagłówek gazety. - Ty byłeś?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Znowu Ci zimno? - spojrzała podejrzliwie na Rigela, który ogrzewał się kubkiem herbaty. - Na ulicy jest skwar... Może powinnam zabrać Cię do Munga? No chyba, że odziedziczyłeś po babci serce skute lodem - ostatnie zdanie powiedziała znacznie ciszej, ostatnie czego by chciała to by babcia rzeczywiście to usłyszała.
Sny lady Black powtarzały się od tygodni. Albo pojawiał się w nich dziwny wizerunek Barda Beedla który wyśmiewał jej poszukiwania, albo wyśmiewał je Yonac, albo wyśmiewała je sama Marie de France albo... albo śmiał się z niej Craig Burke. Okropne sny, choć brakowało im sporo do bycia nazwanymi koszmarami. Dzisiejszą noc jednak dziewczyna przespała spokojnie niczym dziecko, gdy w końcu udało jej się zmrużyć oczy.
- Mój sen mogę ocenić miernie. Wolałabym spać dłużej i budzić się później, ale mam jeszcze parę książek na dzisiaj - wysłuchała zapowiedzi o spokojnym dniu Rigela. - Miło! Jak prawdziwa rodzina! - powiedziała Aquila z przekąsem. - Ostatnio zjedliśmy śniadanie razem kiedy...? Jak kończyłeś Hogwart? - zmierzyła go spojrzeniem.
Praca braci w Ministerstwie na pewno nie należała do prostych. Cygnus wyjechał w delegację, Walburga z Orionem zresztą też niemal nie bywali w Londynie, a Alphard i Rigel najzwyklej w świecie nie mili dla Aquili czasu. Dziewczyna snuła się po stolicy mając wrażenie, że niedługo umrze z nudów i jedynie własne zaangażowanie we własne badania ratuje ją przed tym stanem.
- Opowiedz mi cokolwiek o pracy... Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mało zajęć mam na Grimmauld Place, chcę chociaż posłuchać opowieści, co robiłeś przez ten tydzień?.
Marzyła o pracy takiej jaką mieli jej bracia, ale nie było na nią szans. Ojciec nigdy by się nie zgodził na staż w Ministerstwie i zapewne głośno wygłosiłby, że dziewczyna i tak ma wiele szczęścia mając tyle wolności w zakresie swoich badań czy podróży. Oczywiście było to prawdą, ale to nie oznacza, że to wystarczało. Zwłaszcza gdy wokół niej inni przeżywali przygody.
- Ojciec mnie nie puścił... - spojrzała na Rigela, gdy ten wlepił wzrok w nagłówek gazety. - Ty byłeś?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 12.12.20 11:48, w całości zmieniany 1 raz
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Miejmy nadzieje, że nie. Jedna paskudna mi wystarczy. Nie zbieram ich tak, jak kart z czekoladowych żab. - próbował zażartować, mimo że nie czuł się dobrze, poruszając temat Dotyku Meduzy. - Z resztą, nie przejmuj się. Nawrotów dawno nie było. Wyjdę na spacer i mi przejdzie.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
-Myślę, że jeszcze trochę i będę mieć luźniej. Wtedy każdy poranek będziemy mogli spędzać w taki sposób. - upił łyk herbaty, kiedy już poczuł, że filiżanka zaczyna go parzyć. - Mogę opowiedzieć, czemu nie. Choć przez specyfikę Departamentu mam pewne ograniczenia. Znaczy… to jest ten ciekawy moment, kiedy robisz coś, o czym nie masz bladego pojęcia i nie możesz spytać, ponieważ i tak nie dostaniesz odpowiedzi.
Praca jako stażysta w Departamencie Tajemnic była frustrująca, a dla osób pragnących zrozumieć cel wykonywanej przez ciebie czynności, tym bardziej.
-O, na przykład. Musiałem posortować… cóż, sam nie wiem, co to było. Jakieś tabliczki. I mógłbym, to zrobić, gdyby nie fakt, że były niemal identyczne. Kiedy próbowałem się dowiedzieć, jakimi kryteriami mam się kierować, otrzymałem tylko standardową odpowiedź “nie ma Pan uprawnień do tej wiedzy” i tyle. Ostatecznie podzieliłem je na większe i mniejsze oraz grubsze i chudsze. Zobaczymy, czy dobrze. - wzruszył ramionami. - Po tym pożarze wszystko jest w tak wielkim chaosie, że nie mam pojęcia, kiedy skończymy to porządkować.
Kiedy Aquila zadała pytanie o egzekucję, Rigel znowu mocniej chwycił kubek i trzymał go mimo narastającego bólu. Nie zwrócił na niego uwagi, tak bardzo był pochłonięty obecną myślą.
-Nie. Nie lubię tego typu rozrywek. - lekko zmarszczył nos i ściszył głos. - Wiesz, siostro, nie mogę zrozumieć, dlaczego zdecydowano się, wykonać ten wyrok publicznie i w taki sposób. Przecież tego typu wydarzenia, to kreowanie męczenników. Wiem, że osoby decyzyjne są wprawione i mądre, ale czy nie lepiej byłoby wykonać wyrok za zamkniętymi drzwiami i pozwolić, by nazwiska terrorystów zostały zapomniane?
Jednak puścił kubek. Jednak zabolało.
-Chyba że to specjalnie miała być pułapka, żeby wyłapać tych, co próbowaliby ratować terrorystów? Jak myślisz? Ty jesteś lepsza w te klocki.
Powiedział to bez żalu w głosie. To był fakt. Aquila bez problemu znalazłaby jakieś wydarzenie w historii, które by odpowiadało na jego pytanie. Czasem starszy z młodszych Blacków zastanawiał się, dlaczego właściwie jego siostra nie idzie pracować do Ministerstwa. Wiele kobiet już tam pracuje. Ojciec na pewno by się zgodził...
Rigel wolał jednak nie poruszać tego tematu i zaczął powoli dzióbać widelcem swoja jajecznice, mając nadzieje, że jeszcze jest ciepła.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
-Myślę, że jeszcze trochę i będę mieć luźniej. Wtedy każdy poranek będziemy mogli spędzać w taki sposób. - upił łyk herbaty, kiedy już poczuł, że filiżanka zaczyna go parzyć. - Mogę opowiedzieć, czemu nie. Choć przez specyfikę Departamentu mam pewne ograniczenia. Znaczy… to jest ten ciekawy moment, kiedy robisz coś, o czym nie masz bladego pojęcia i nie możesz spytać, ponieważ i tak nie dostaniesz odpowiedzi.
Praca jako stażysta w Departamencie Tajemnic była frustrująca, a dla osób pragnących zrozumieć cel wykonywanej przez ciebie czynności, tym bardziej.
-O, na przykład. Musiałem posortować… cóż, sam nie wiem, co to było. Jakieś tabliczki. I mógłbym, to zrobić, gdyby nie fakt, że były niemal identyczne. Kiedy próbowałem się dowiedzieć, jakimi kryteriami mam się kierować, otrzymałem tylko standardową odpowiedź “nie ma Pan uprawnień do tej wiedzy” i tyle. Ostatecznie podzieliłem je na większe i mniejsze oraz grubsze i chudsze. Zobaczymy, czy dobrze. - wzruszył ramionami. - Po tym pożarze wszystko jest w tak wielkim chaosie, że nie mam pojęcia, kiedy skończymy to porządkować.
Kiedy Aquila zadała pytanie o egzekucję, Rigel znowu mocniej chwycił kubek i trzymał go mimo narastającego bólu. Nie zwrócił na niego uwagi, tak bardzo był pochłonięty obecną myślą.
-Nie. Nie lubię tego typu rozrywek. - lekko zmarszczył nos i ściszył głos. - Wiesz, siostro, nie mogę zrozumieć, dlaczego zdecydowano się, wykonać ten wyrok publicznie i w taki sposób. Przecież tego typu wydarzenia, to kreowanie męczenników. Wiem, że osoby decyzyjne są wprawione i mądre, ale czy nie lepiej byłoby wykonać wyrok za zamkniętymi drzwiami i pozwolić, by nazwiska terrorystów zostały zapomniane?
Jednak puścił kubek. Jednak zabolało.
-Chyba że to specjalnie miała być pułapka, żeby wyłapać tych, co próbowaliby ratować terrorystów? Jak myślisz? Ty jesteś lepsza w te klocki.
Powiedział to bez żalu w głosie. To był fakt. Aquila bez problemu znalazłaby jakieś wydarzenie w historii, które by odpowiadało na jego pytanie. Czasem starszy z młodszych Blacków zastanawiał się, dlaczego właściwie jego siostra nie idzie pracować do Ministerstwa. Wiele kobiet już tam pracuje. Ojciec na pewno by się zgodził...
Rigel wolał jednak nie poruszać tego tematu i zaczął powoli dzióbać widelcem swoja jajecznice, mając nadzieje, że jeszcze jest ciepła.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Stan Rigela wcale nie wyglądał obiecująco, a jeśli ten w środku gorącego lata w samym sercu Anglii niemal trząsł się z zimna, nie można było mówić o poprawie.
- Rigel, pytam poważnie. Kiedy byłeś u uzdrowiciela? Wiesz, że nie możesz odpuszczać... Przecież mówili... - zaczęła wypatrując we wzroku brata czegokolwiek co podpowie jej o jego rzeczywistym samopoczuciu.
Przerażająca była wizja tego, że członkowie jej rodziny dożywali zazwyczaj jedynie 60 roku życia. Sama miała zaledwie 22 lata. Aquila była pewna, że zostało jej wystarczająco dużo czasu by zrobić wszystko to czego potrzebuje i godnie odejść w chwale i sławie. Rigel był zresztą niewiele starszy, za to Walburga i Cygnus, czy nawet Alphard. Oni zdawali się mieć już połowę życia za sobą.
- Nie poradziłabym sobie gdyby cokolwiek Ci się stało - powiedziała cicho dłubiąc widelcem w toście. - To trudny czas w Londynie, ale fakt, że mogłabym kogoś z Was stracić jest... - przełknęła jeszcze ślinę starając się porzucić tę myśl. - Musisz o siebie dbać, dobrze? Obiecaj mi.
Rozmowy o ciekawej pracy Rigela zagłuszyły resztę myśli i pozwoliły młodej lady skupić się na o wiele przyjemniejszych tematach jakimi była praca w Ministerstwie Magii. Wysłuchała jeszcze ze szczególnym skupieniem historii brata o sortowaniu tabliczek według bliżej nieokreślonego wzoru. Zdawał się nie mieć pojęcia co tam robić, ale był Blackiem. Doskonale wiedział jak prowadzić swoją karierę by osiągnąć sukces, wyssał to z mlekiem matki i dostał w krwi od ojca.
- Trzymam za Ciebie kciuki, bracie - pokiwała głową z lekką konsternacją na twarzy. - A jeśli chodzi o tabliczki... Myślę, że dzielenie takowych na większe i mniejsze ma tyle sensu, co dzielenie ich na grusze i chudsze - i tyle samo sensu co to zdanie. - Chodzi mi o to, że... Rigel, to Departament Tajemnic. Wiem, że tatuś załatwi Ci wszystko co może, ale tam musisz się postarać i wyjść z inicjatywą.
Ostatnie zmiany zapowiedziane przez Walczącego Maga wskazywały na to, że tacy jak on będą mieli pierwszeństwo do pracy w Ministerstwie Magii, ale Departament Tajemnic był inny. Nikt tak naprawdę nie wiedział czym się zajmują, a jednak czarodzieje pracujący w tym miejscu tworzyli tajemniczy krąg, który wręcz przyciągał młodych czarodziejów. Kiedyś wyobrażała sobie, że Black zrobi karierę w quidditchu, co byłoby wyjątkowym zmarnowaniem potencjalnego talentu do o wiele bardziej wymagających spraw, takich jak chociażby polityka. Patrząc jednak na wzór Alpharda, który w szkole wygrywał puchary dla Slytherinu, a teraz pełnił wysokie funkcje w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów, dla Rigela była szansa i, na szczęście, z niej skorzystał.
- Bracie... - zaczęła niemal zaskoczona. - Ten wyrok jest wykonywany publicznie, bo jego głównym celem nie jest pozbawienie tych ludzi możliwości dalszego knucia i dokonywania ataków terrorystycznych. Jego celem pokazanie jest reszcie tych szlamolubów czym kończą się ataki na nas - czy to nie było wręcz oczywiste? - Za tydzień i tak nikt nie będzie pamiętał ich nazwisk, a ta... - rzuciła okiem na gazetę by doczytać nazwisko pojmanej szlamy. - Justine Tonks... Rozumiem mechanizm który kazał jej tam przyjść, to oczywiste. Jej brudni przyjaciele mieli zostać straceni - ostatnie zdanie wypowiedziała wyjątkowo prześmiewczo. - Zastanawia mnie jedynie czemu poszła tam sama. I tak, pułapka ma dużo sensu. Oczywiście w historii naszego świata były już takie przypadki... Wiesz, że Średniowieczne Stowarzyszenie Czarodziejów Europejskich w 1295 roku złapało w podobny sposób kilku czarodziejów z doliny rzeki Lúrio? Zaprosili ich na herbatkę by uspokoić swoje relacje, a tamci przybyli z różdżkami w dłoniach. Oczywiście nie zdążyli rzucić nawet jednego zaklęcia zanim byli rozbrojeni, jednak tu... - wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem...
Nie miała bladego pojęcia. Zapewne łatwiej byłoby to określić gdyby mogła być świadkiem tego wszystkiego co miało miejsce na Connaught Square, ale ojciec ani nie zgodził się na jej obecność w trakcie egzekucji ani ona nie miała sił by przeciwstawić się jego decyzji. Teraz nawet miało to więcej sensu, o ile oczywiście została tam zastawiona prowokacja na Zakon Feniksa i Pollux Black zdawał sobie z tego sprawę. Wysoko postawiony w Ministerstwie z pewnością wiedział więcej niż przeciętny obywatel Londynu albo nawet przeciętny szlachcic.
- Myślisz, że kiedyś to się skończy i wyłapią ich wszystkich? - wbiła spojrzenie w brata wgryzając się w tosta. - Lord Voldemort i jego poplecznicy walczą o lepsze jutro, to wspaniałe, nie sądzisz? Wyobraź sobie jak lekko będą mieli Twoi synowie i córki w Hogwarcie gdy w końcu usuną stamtąd te wszystkie szlamy, czy to nie wspaniałe?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Rigel, pytam poważnie. Kiedy byłeś u uzdrowiciela? Wiesz, że nie możesz odpuszczać... Przecież mówili... - zaczęła wypatrując we wzroku brata czegokolwiek co podpowie jej o jego rzeczywistym samopoczuciu.
Przerażająca była wizja tego, że członkowie jej rodziny dożywali zazwyczaj jedynie 60 roku życia. Sama miała zaledwie 22 lata. Aquila była pewna, że zostało jej wystarczająco dużo czasu by zrobić wszystko to czego potrzebuje i godnie odejść w chwale i sławie. Rigel był zresztą niewiele starszy, za to Walburga i Cygnus, czy nawet Alphard. Oni zdawali się mieć już połowę życia za sobą.
- Nie poradziłabym sobie gdyby cokolwiek Ci się stało - powiedziała cicho dłubiąc widelcem w toście. - To trudny czas w Londynie, ale fakt, że mogłabym kogoś z Was stracić jest... - przełknęła jeszcze ślinę starając się porzucić tę myśl. - Musisz o siebie dbać, dobrze? Obiecaj mi.
Rozmowy o ciekawej pracy Rigela zagłuszyły resztę myśli i pozwoliły młodej lady skupić się na o wiele przyjemniejszych tematach jakimi była praca w Ministerstwie Magii. Wysłuchała jeszcze ze szczególnym skupieniem historii brata o sortowaniu tabliczek według bliżej nieokreślonego wzoru. Zdawał się nie mieć pojęcia co tam robić, ale był Blackiem. Doskonale wiedział jak prowadzić swoją karierę by osiągnąć sukces, wyssał to z mlekiem matki i dostał w krwi od ojca.
- Trzymam za Ciebie kciuki, bracie - pokiwała głową z lekką konsternacją na twarzy. - A jeśli chodzi o tabliczki... Myślę, że dzielenie takowych na większe i mniejsze ma tyle sensu, co dzielenie ich na grusze i chudsze - i tyle samo sensu co to zdanie. - Chodzi mi o to, że... Rigel, to Departament Tajemnic. Wiem, że tatuś załatwi Ci wszystko co może, ale tam musisz się postarać i wyjść z inicjatywą.
Ostatnie zmiany zapowiedziane przez Walczącego Maga wskazywały na to, że tacy jak on będą mieli pierwszeństwo do pracy w Ministerstwie Magii, ale Departament Tajemnic był inny. Nikt tak naprawdę nie wiedział czym się zajmują, a jednak czarodzieje pracujący w tym miejscu tworzyli tajemniczy krąg, który wręcz przyciągał młodych czarodziejów. Kiedyś wyobrażała sobie, że Black zrobi karierę w quidditchu, co byłoby wyjątkowym zmarnowaniem potencjalnego talentu do o wiele bardziej wymagających spraw, takich jak chociażby polityka. Patrząc jednak na wzór Alpharda, który w szkole wygrywał puchary dla Slytherinu, a teraz pełnił wysokie funkcje w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów, dla Rigela była szansa i, na szczęście, z niej skorzystał.
- Bracie... - zaczęła niemal zaskoczona. - Ten wyrok jest wykonywany publicznie, bo jego głównym celem nie jest pozbawienie tych ludzi możliwości dalszego knucia i dokonywania ataków terrorystycznych. Jego celem pokazanie jest reszcie tych szlamolubów czym kończą się ataki na nas - czy to nie było wręcz oczywiste? - Za tydzień i tak nikt nie będzie pamiętał ich nazwisk, a ta... - rzuciła okiem na gazetę by doczytać nazwisko pojmanej szlamy. - Justine Tonks... Rozumiem mechanizm który kazał jej tam przyjść, to oczywiste. Jej brudni przyjaciele mieli zostać straceni - ostatnie zdanie wypowiedziała wyjątkowo prześmiewczo. - Zastanawia mnie jedynie czemu poszła tam sama. I tak, pułapka ma dużo sensu. Oczywiście w historii naszego świata były już takie przypadki... Wiesz, że Średniowieczne Stowarzyszenie Czarodziejów Europejskich w 1295 roku złapało w podobny sposób kilku czarodziejów z doliny rzeki Lúrio? Zaprosili ich na herbatkę by uspokoić swoje relacje, a tamci przybyli z różdżkami w dłoniach. Oczywiście nie zdążyli rzucić nawet jednego zaklęcia zanim byli rozbrojeni, jednak tu... - wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem...
Nie miała bladego pojęcia. Zapewne łatwiej byłoby to określić gdyby mogła być świadkiem tego wszystkiego co miało miejsce na Connaught Square, ale ojciec ani nie zgodził się na jej obecność w trakcie egzekucji ani ona nie miała sił by przeciwstawić się jego decyzji. Teraz nawet miało to więcej sensu, o ile oczywiście została tam zastawiona prowokacja na Zakon Feniksa i Pollux Black zdawał sobie z tego sprawę. Wysoko postawiony w Ministerstwie z pewnością wiedział więcej niż przeciętny obywatel Londynu albo nawet przeciętny szlachcic.
- Myślisz, że kiedyś to się skończy i wyłapią ich wszystkich? - wbiła spojrzenie w brata wgryzając się w tosta. - Lord Voldemort i jego poplecznicy walczą o lepsze jutro, to wspaniałe, nie sądzisz? Wyobraź sobie jak lekko będą mieli Twoi synowie i córki w Hogwarcie gdy w końcu usuną stamtąd te wszystkie szlamy, czy to nie wspaniałe?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Obiecuję, że będę uważał. Na prawdę. Nawet nie przegapiłem ani jednych porannych ćwiczeń. - uśmiechnął się do siostry ciepło. -Z resztą, jestem pod opieką najlepszych megomedyków Munga. Oni na bank wiedzą, co robią. A widmo straty pieniędzy też pewnie dodatkowo ich mobilizuje.
Próbował uspokoić Aquilę i jednocześnie też siebie. Tak, w końcu zażywa regularnie rozgrzewające eliksiry, gimnastykuje się, spaceruje. Robi dokładnie wszystko to, co zalecali mu specjaliści z Munga.
Może po prostu za dużo myśli. W końcu myśli mają ogromny wpływ na kondycję fizyczną. Albo to kwestia ciemnych korytarzy Departamentu.
Na myśl o pracy znowu zwiesił głowę.
-Ojciec i tak już bardzo pomógł, odzywając się do kogo trzeba, żeby w ogóle się mną zainteresowali... - urwał zdanie i ciężko westchnął. - Robię, co mogę, żeby rozszyfrować tę łamigłówkę. I nie mówię tu o tych durnych tabliczkach. Po prostu… Wiesz, ja tam prawie nikogo nie widuje. Dostaje listę zadań na dzień, wykonuje ją, pisze raport i odnoszę pod konkretne drzwi, albo zostawiam na miejscu. Czasami mam wrażenie, że ktoś patrzy, ale nie wiem, czy to nie są już halucynacje. Kompletnie nie wiem, jak wyjść poza ramki i pokazać, że mogę więcej. Tylko te moje ramki tam chyba nie są z drewna, tylko z obsydianu.
Speszył się, bo nie chciał uderzać w pompatyczną nutę, jednak nie wiedział jakich innych słów użyć, żeby dokładnie opisać to, z czym zmaga się na co dzień.
Jego wzrok powędrował znowu na zdjęcie w gazecie.
-Była szukającą w naszej drużynie. Tak dobrze jej szło… Mogła zostać przy quidditchu. Kto jej wyprał mózg w ogóle? - skrzywił się. - Przecież nie może być tak, żeby ktoś sam z siebie nagle uznawał, że będzie mordować innych.
W drużynie Black minął się z Tonks o rok. Mimo że jako pierwszo i drugo-roczniak nie przepadał za quidditchem jako takim, to chodził na wszystkie mecze krukonów (i ślizgonów), udzielając się nawet na trybunach, kiedy dawał się porwać atmosferze gry. Patrzył wtedy i zastanawiał się, jak to się dzieje, że osoba pochodzenia mugolskiego tak dobrze potrafi latać na miotle. Na pewno miała w sobie wiele ambicji i talentu.
Szkoda, że to wszystko poszło w błoto.
Popatrzył na siostrę.
-Nie wiem, czy samo wyłapanie pomoże. - zabębnił krótkimi paznokciami w bok porcelanowej filiżanki. - Myślę… Myślę, że Mugol to stan umysłu. Gdyby obdarzeni magicznym darem, wyrzekli się dziedzictwa swoich tak zwanych przodków, którzy więcej niszczyli, niż budowali, i w pełni oddali się magii, nie byłoby tego wszystkiego. - pokazał skinieniem na gazetę. - Ale muszą ujrzeć, że to jest najlepsze z możliwych opcji. Bo mam wrażenie, że walka siłowa to jak próby wyplenienia gnomów z ogrodu — one wciąż wracają.
Próbował uspokoić Aquilę i jednocześnie też siebie. Tak, w końcu zażywa regularnie rozgrzewające eliksiry, gimnastykuje się, spaceruje. Robi dokładnie wszystko to, co zalecali mu specjaliści z Munga.
Może po prostu za dużo myśli. W końcu myśli mają ogromny wpływ na kondycję fizyczną. Albo to kwestia ciemnych korytarzy Departamentu.
Na myśl o pracy znowu zwiesił głowę.
-Ojciec i tak już bardzo pomógł, odzywając się do kogo trzeba, żeby w ogóle się mną zainteresowali... - urwał zdanie i ciężko westchnął. - Robię, co mogę, żeby rozszyfrować tę łamigłówkę. I nie mówię tu o tych durnych tabliczkach. Po prostu… Wiesz, ja tam prawie nikogo nie widuje. Dostaje listę zadań na dzień, wykonuje ją, pisze raport i odnoszę pod konkretne drzwi, albo zostawiam na miejscu. Czasami mam wrażenie, że ktoś patrzy, ale nie wiem, czy to nie są już halucynacje. Kompletnie nie wiem, jak wyjść poza ramki i pokazać, że mogę więcej. Tylko te moje ramki tam chyba nie są z drewna, tylko z obsydianu.
Speszył się, bo nie chciał uderzać w pompatyczną nutę, jednak nie wiedział jakich innych słów użyć, żeby dokładnie opisać to, z czym zmaga się na co dzień.
Jego wzrok powędrował znowu na zdjęcie w gazecie.
-Była szukającą w naszej drużynie. Tak dobrze jej szło… Mogła zostać przy quidditchu. Kto jej wyprał mózg w ogóle? - skrzywił się. - Przecież nie może być tak, żeby ktoś sam z siebie nagle uznawał, że będzie mordować innych.
W drużynie Black minął się z Tonks o rok. Mimo że jako pierwszo i drugo-roczniak nie przepadał za quidditchem jako takim, to chodził na wszystkie mecze krukonów (i ślizgonów), udzielając się nawet na trybunach, kiedy dawał się porwać atmosferze gry. Patrzył wtedy i zastanawiał się, jak to się dzieje, że osoba pochodzenia mugolskiego tak dobrze potrafi latać na miotle. Na pewno miała w sobie wiele ambicji i talentu.
Szkoda, że to wszystko poszło w błoto.
Popatrzył na siostrę.
-Nie wiem, czy samo wyłapanie pomoże. - zabębnił krótkimi paznokciami w bok porcelanowej filiżanki. - Myślę… Myślę, że Mugol to stan umysłu. Gdyby obdarzeni magicznym darem, wyrzekli się dziedzictwa swoich tak zwanych przodków, którzy więcej niszczyli, niż budowali, i w pełni oddali się magii, nie byłoby tego wszystkiego. - pokazał skinieniem na gazetę. - Ale muszą ujrzeć, że to jest najlepsze z możliwych opcji. Bo mam wrażenie, że walka siłowa to jak próby wyplenienia gnomów z ogrodu — one wciąż wracają.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Zmrużyła jeszcze oczy i wpatrywała się w brata jak w obrazek. Miał w sobie całą godność Blacków, szyk i styl którego potrzebował by poruszać się sprawnie na salonach, ale ciągle wydało się jakoby nie do końca pasował. Być może była to wina rozpieszczającej go matki traktującej jak oczko w głowie, matki która w oczach Aquili wydawała się nudna, nie to co ojciec. Ten miał o wiele większą władzę w rękach. Jako senior rodu Black oraz wysoki przedstawiciel Ministerstwa Magii wydawał się dla młodej szlachcianki człowiekiem który znał każdą mądrość tego świata. Gdyby nie jego nauki, kto wiedziałby czy Aquila nie wdawałaby się bardziej w matkę, co w oczach dziewczyny wydawało się okropnie smutne. Kochali się jednak, o ile tak można było to nazwać. Jeśli na Grimmauld Place 12 znalazłby się kto kto pamiętałby przynajmniej jedną ich kłótnie to prawdopodobnie nikt by mu nie uwierzył. Pollux ze stoickim spokojem i klasą dbał o Irmę jak o swój największy skarb, co jedynie mogło tworzyć złudne wrażenie, że tak właśnie wygląda każdy związek dobrze urodzonej kobiety i mężczyzny.
- Dobrze, Rigelu... Po prostu się martwię - już tak miała, że się zwyczajnie martwiła. - Jestem przekonana, że w Mungu Ci pomogą, chociaż przyznaję, że moje przygody z nimi nie zawsze kończyły się idealnie... Wiesz... Te ataki paniki, jak to zostało nazwane przez uzdrowicieli, nie wracają jeśli nie widzę tych obrzydliwych zwierząt... - na samą myśl odechciało jej się jeść, więc widelec zostawiła na talerzu.
Historia Rigela o jego stażu wydawała się zatrważająca. Ojciec przecież dbał o niego jak mógł, ale faktem było, że Departament Tajemnic nie przyjmował za samo nazwisko, jak to miały w zwyczaju inne biura Ministerstwa. Jej brat jednak wiele czasu spędził na nauce, poświęcał każdą chwilę na prace i to jak często zdarzało się, że wracał do domu późną nocą i to wcale nie po zakrapianym spotkaniu, a po wyczerpującej pracy nad tabliczkami.
- Musisz ich do siebie przekonać, Rigelu. Jeśli nikogo nie widujesz to równie dobrze możesz tam po prostu nie przychodzić albo... albo poświęcić temu więcej czasu. Być może powinieneś zacząć swoje badania dużo wcześniej, jestem pewna, że ojciec da Ci na to potrzebne środki, wiesz dobrze jak hojny jest. O Departamencie Tajemnic nie wiem za dużo, zresztą... Kto wie? Ale powstał przed XVII wiekiem, jeszcze zanim oficjalne rozpoczęło swoją pracę Ministerstwo Magii. Raz nawet próbowano go zamknąć, to był jak się nie mylę Radolphus Lestrange, ale Niewymowni go zignorowali. To nawet ciekawe, jak wiele oficjalnych dekretów można poświęcić w imię nauki... - zamyśliła się jeszcze.
Łamanie prawa wcale nie podobało się Aquili i chociaż sama jeszcze w Hogwarcie nie omieszkała wychodzić nocą z dormitorium czy ściągać na egzaminach, to jednak w tym wypadku miało to o wiele większy wymiar. Prawo które łamali przebrzydli terroryści z Zakonu Feniksa stanowiło kolebkę i podstawę do sprawnego funkcjonowania organów państwowych, bez których przecież zapanowałby chaos.
- Bracie, oni nie przestaną, bo my pstrykniemy palcami. Za długo pozwalano im na to wszystko, pamiętasz zresztą jeszcze kilkanaście lat temu jak zdenerwowany wracał ojciec po spotkaniach w Ministerstwie? Teraz wydaje się o wiele spokojniejszy. Walczący Mag pisze, że jest już bezpiecznie, a to przecież takie wspaniałe - posłała bratu ukojony uśmiech.
Do tej kawy ewidentnie przydałaby się kropla rumu. Skrzat krzątający się niedaleko wpadł w oczy Aquili i na zaledwie jej podniesienie brwi pobiegł do barku wracając z małą buteleczką alkoholu. Taki drobny poranny rytuał w słoneczne środy.
- Chcesz? - wyciągnęła do brata dłoń dolewając sobie zaledwie kilkanaście mililitrów do kawy.
- Dobrze, Rigelu... Po prostu się martwię - już tak miała, że się zwyczajnie martwiła. - Jestem przekonana, że w Mungu Ci pomogą, chociaż przyznaję, że moje przygody z nimi nie zawsze kończyły się idealnie... Wiesz... Te ataki paniki, jak to zostało nazwane przez uzdrowicieli, nie wracają jeśli nie widzę tych obrzydliwych zwierząt... - na samą myśl odechciało jej się jeść, więc widelec zostawiła na talerzu.
Historia Rigela o jego stażu wydawała się zatrważająca. Ojciec przecież dbał o niego jak mógł, ale faktem było, że Departament Tajemnic nie przyjmował za samo nazwisko, jak to miały w zwyczaju inne biura Ministerstwa. Jej brat jednak wiele czasu spędził na nauce, poświęcał każdą chwilę na prace i to jak często zdarzało się, że wracał do domu późną nocą i to wcale nie po zakrapianym spotkaniu, a po wyczerpującej pracy nad tabliczkami.
- Musisz ich do siebie przekonać, Rigelu. Jeśli nikogo nie widujesz to równie dobrze możesz tam po prostu nie przychodzić albo... albo poświęcić temu więcej czasu. Być może powinieneś zacząć swoje badania dużo wcześniej, jestem pewna, że ojciec da Ci na to potrzebne środki, wiesz dobrze jak hojny jest. O Departamencie Tajemnic nie wiem za dużo, zresztą... Kto wie? Ale powstał przed XVII wiekiem, jeszcze zanim oficjalne rozpoczęło swoją pracę Ministerstwo Magii. Raz nawet próbowano go zamknąć, to był jak się nie mylę Radolphus Lestrange, ale Niewymowni go zignorowali. To nawet ciekawe, jak wiele oficjalnych dekretów można poświęcić w imię nauki... - zamyśliła się jeszcze.
Łamanie prawa wcale nie podobało się Aquili i chociaż sama jeszcze w Hogwarcie nie omieszkała wychodzić nocą z dormitorium czy ściągać na egzaminach, to jednak w tym wypadku miało to o wiele większy wymiar. Prawo które łamali przebrzydli terroryści z Zakonu Feniksa stanowiło kolebkę i podstawę do sprawnego funkcjonowania organów państwowych, bez których przecież zapanowałby chaos.
- Bracie, oni nie przestaną, bo my pstrykniemy palcami. Za długo pozwalano im na to wszystko, pamiętasz zresztą jeszcze kilkanaście lat temu jak zdenerwowany wracał ojciec po spotkaniach w Ministerstwie? Teraz wydaje się o wiele spokojniejszy. Walczący Mag pisze, że jest już bezpiecznie, a to przecież takie wspaniałe - posłała bratu ukojony uśmiech.
Do tej kawy ewidentnie przydałaby się kropla rumu. Skrzat krzątający się niedaleko wpadł w oczy Aquili i na zaledwie jej podniesienie brwi pobiegł do barku wracając z małą buteleczką alkoholu. Taki drobny poranny rytuał w słoneczne środy.
- Chcesz? - wyciągnęła do brata dłoń dolewając sobie zaledwie kilkanaście mililitrów do kawy.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rigel pytająco uniósł brwi.
-Czy to znaczy, że nie wymyślili niczego innego i bardziej skutecznego niż unikanie problemu? Na prawdę, czasami zastanawiam się, za co my im wszystkim tam płacimy. - spojrzał poważnie na Aquilę. - Ale chyba nie miałaś tam innych nieprzyjemności z magomedykami?
Jego siostra była silną i wytrwałą osobą, jednak każdy w zderzeniu się ze swoimi słabościami i najbardziej - z chorobą, staje się wrażliwszy. Gdyby tylko Black dowiedział się, że ktoś w szpitalu próbował zrobić młodszej z Blackó krzywdę albo narazić na jeszcze większy stres, prawdopodobnie podwiesiłby ich wszystkich pod sufitem za kostki na długie godziny, żeby ich mózgi odpowiednio się ukrwiły, jeśli ich pomyślunek aż tak bardzo kulał.
-Tak, masz rację, będę musiał przyśpieszyć z badaniami. - trochę się zasępił i coś przekalkulował w swojej głowie. - Mój pomysł… jest dość specyficzny. I na pewno będę potrzebował całe sterty książek i nie tylko tego…
Upił porządny łyk herbaty, zastanawiając się, czy może o tym powiedzieć siostrze. Wewnętrzny cenzor włączał już mu się odruchowo, chociaż nie był jeszcze pełnoprawnym Niewymownym, a badania, które chciał zacząć, nie miały oficjalnego statusu jako projekt Departamentu.
-Zastanawiałem się, czy… jest możliwość resocjalizacji wybrakowanych elementów społeczeństwa w taki sposób, żeby się przydali. Pozbyć się z ich głów niepotrzebnych myśli, wspomnień, które uruchamiają wszystkie szkodliwe dla społeczeństwa zachowania. W końcu lwią część nas stanowią wspomnienia. I jeśli się ich pozbyć, jak i stłumić ich obrzydliwe popędy, prawdopodobnie będziemy w stanie naprawiać innych.
Kiedy o tym mówił, poczuł nagły zastrzyk energii. Przed oczami miał różne obrazy — szczęśliwi spacerujący ludzie w Londynie, wolnych od natrętnych myśli. Bezpieczeństwo, szczęśliwe i pełne rodziny. Był tam jeszcze on — Rigel Black szczęśliwy z żoną i gromadką dzieci.
Jego wizja, kiedy w końcu została wypowiedziana na głos, zupełnie nie wydawała się głupia. Wręcz na odwrót — była logiczna, pasująca do tego, co działo się za oknem. I najważniejsze — wykonalna.
-Dlatego właśnie mówiłem o tym, żeby tych wszystkich bandytów łapać i pracować nad ich mózgami. Może okaże się, że są chorzy? Póki się nie przekonamy — nie będziemy pewni, jaka jest prawda.
Skinął twierdząco, kiedy Aquila zaproponowała mu alkohol i przesunął spodeczek z resztką herbaty w stronę skrzata z butelką.
-Też zauważyłem, że jest mu lżej. Dobrze jest go widzieć w tak dobrym stanie. - uśmiechnął się pogodnie. - Wygląda też młodziej o te dziesięć lat.
Pollux Black miał już swoje lata i choć trzymał się naprawdę dobrze, wszystko, co mogło sprawić, że miałby mniej zmartwień i problemów, było na wagę złota dla jego zdrowia i samopoczucia.
-Czy to znaczy, że nie wymyślili niczego innego i bardziej skutecznego niż unikanie problemu? Na prawdę, czasami zastanawiam się, za co my im wszystkim tam płacimy. - spojrzał poważnie na Aquilę. - Ale chyba nie miałaś tam innych nieprzyjemności z magomedykami?
Jego siostra była silną i wytrwałą osobą, jednak każdy w zderzeniu się ze swoimi słabościami i najbardziej - z chorobą, staje się wrażliwszy. Gdyby tylko Black dowiedział się, że ktoś w szpitalu próbował zrobić młodszej z Blackó krzywdę albo narazić na jeszcze większy stres, prawdopodobnie podwiesiłby ich wszystkich pod sufitem za kostki na długie godziny, żeby ich mózgi odpowiednio się ukrwiły, jeśli ich pomyślunek aż tak bardzo kulał.
-Tak, masz rację, będę musiał przyśpieszyć z badaniami. - trochę się zasępił i coś przekalkulował w swojej głowie. - Mój pomysł… jest dość specyficzny. I na pewno będę potrzebował całe sterty książek i nie tylko tego…
Upił porządny łyk herbaty, zastanawiając się, czy może o tym powiedzieć siostrze. Wewnętrzny cenzor włączał już mu się odruchowo, chociaż nie był jeszcze pełnoprawnym Niewymownym, a badania, które chciał zacząć, nie miały oficjalnego statusu jako projekt Departamentu.
-Zastanawiałem się, czy… jest możliwość resocjalizacji wybrakowanych elementów społeczeństwa w taki sposób, żeby się przydali. Pozbyć się z ich głów niepotrzebnych myśli, wspomnień, które uruchamiają wszystkie szkodliwe dla społeczeństwa zachowania. W końcu lwią część nas stanowią wspomnienia. I jeśli się ich pozbyć, jak i stłumić ich obrzydliwe popędy, prawdopodobnie będziemy w stanie naprawiać innych.
Kiedy o tym mówił, poczuł nagły zastrzyk energii. Przed oczami miał różne obrazy — szczęśliwi spacerujący ludzie w Londynie, wolnych od natrętnych myśli. Bezpieczeństwo, szczęśliwe i pełne rodziny. Był tam jeszcze on — Rigel Black szczęśliwy z żoną i gromadką dzieci.
Jego wizja, kiedy w końcu została wypowiedziana na głos, zupełnie nie wydawała się głupia. Wręcz na odwrót — była logiczna, pasująca do tego, co działo się za oknem. I najważniejsze — wykonalna.
-Dlatego właśnie mówiłem o tym, żeby tych wszystkich bandytów łapać i pracować nad ich mózgami. Może okaże się, że są chorzy? Póki się nie przekonamy — nie będziemy pewni, jaka jest prawda.
Skinął twierdząco, kiedy Aquila zaproponowała mu alkohol i przesunął spodeczek z resztką herbaty w stronę skrzata z butelką.
-Też zauważyłem, że jest mu lżej. Dobrze jest go widzieć w tak dobrym stanie. - uśmiechnął się pogodnie. - Wygląda też młodziej o te dziesięć lat.
Pollux Black miał już swoje lata i choć trzymał się naprawdę dobrze, wszystko, co mogło sprawić, że miałby mniej zmartwień i problemów, było na wagę złota dla jego zdrowia i samopoczucia.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Świnowstręt nie wykańczał organizmu tak jak potrafiły to uczynić inne choroby genetyczne, nie był powolnym zabójcą. Aquila nigdy nie musiała mierzyć się z tym czego doświadczał Rigel, nigdy nie czuła się podobnie do Alpharda. Trwała w całkowitym zdrowiu, rozkoszując się życiem i nie myśląc o śmierci, chociaż ta była nieunikniona. Widok świń jednak kompletnie rozpraszał jej zdolność skupienia się. Powodował ataki paniki, ściskał ją za gardło tak jakby niewidzialna siła zablokowała dostęp powietrza, tak jakby każda komórka w jej ciele drgała, równocześnie paraliżując wszystko dookoła. Uzdrowiciele nie pomagali, mogli jedynie rozkładać ręce i, w przypadku gdy atak był silny, podawać dziewczynie eliksiry uspokajające.
- Och, to nic takiego, ale niektórzy z nich, przynajmniej w mojej opinii, nie traktują swej pracy zbyt poważnie. Ojciec sporo łoży na szpital, a mimo wszystko mam wrażenie, że oni nawet nie próbują znaleźć antidotum na nasze przekleństwa, Rigelu. Być może powinni roztropniej podchodzić do swych obowiązków. Jeśli ojciec odciąłby ich od naszych środków... Wątpię, że cokolwiek by z Munga pozostało.
Blackowie sponsorowali szpital w stopniu o wiele większym niż ktokolwiek inny. Zawsze czyści mierzyli się z chorobami o wiele częściej niż inni dobrze urodzeni czarodzieje. Wieki zachowywania nieskazitelnej czystości krwi miały swoje konsekwencje. Choroby genetyczne które spotykały tę rodzinę doprowadzały w końcu do tego, że rzadko kiedy któryś z nich dożywał dłużej niż do 60 roku życia. Trwali w tym jednak. Nigdy nie zaprzeczali swoim wartościom i byli gotowi łożyć na szali własne zdrowie, byleby tylko zachować całkowitą czystość krwi.
- Jestem z Ciebie bardzo dumna - powiedziała jeszcze. - Wierzę, że osiągniesz to czego tylko sobie zamarzysz. Jeśli kiedykolwiek mogłabym jakkolwiek pomóc Ci w Twoich badaniach... Wiesz doskonale, że zrobię dla Ciebie wszystko, bracie - czuły uśmiech.
Rodzina zimnych polityków, biurokratów skupiających swe myśli jedynie na korzyściach, reprezentowała sobą jednak więzi, które w tych czasach tak rzadko spotykane były w innych podobnych rodach. Rodzeństwo trzymało się blisko, wierząc, że ich nazwisko zawsze ich ocali. Być może zgubnie. Aquila lubiła myśleć o opoce jaką miała we własnych braciach, głęboko wierząc, że oni, tak samo jak ona, zrobią dla niej wszystko, byleby była szczęśliwa, zdrowa i bezpieczna.
- Hm... To ciekawa teoria. Kwestia tego co tak naprawdę kształtuje nasze myśli... Spójrz na Selwynów. Ilu już z nich zdradziło? Zastanawia mnie czy to jedynie kwestia propagandy terrorystów którą się zachłysnęli czy może ma to podłoże ściśle związane z wychowaniem. Nie wątpię w ich czystość, ale... Może to kwestia wychowania? Jak myślisz, czy może ich dzieciństwo opiewało w jakieś szczególne wydarzenia? Isabella... Isabella gdy jeszcze myślała poprawnie nie wydawała mi się osobą o zepsutym umyśle.
Zdrada jednej z przyjaciółek z nastoletnich lat nadal bolała Aquilę mocniej niż mogłaby sobie to wyobrazić. Selwyn oddała wszystko za propagandę którą nakarmił ją brat, którą karmił ją Zakon Feniksa. Niewyobrażalnym było jak łatwo przyszło jej odrzucenie wszystkich wartości które czyniły z niej wielką. Jak wiele słów musiał powiedzieć inny zdrajca by Isabella, nie należąca zresztą do najgłupszych, mogła tak łatwo się im oddać. Czyż nie widziała co straciła?
- Ich chorobą, drogi bracie, jest ich pochodzenie. Zupełnie nie rozumiem dlaczego oni wszyscy nie uznają po prostu prawdy jaką jest wyższość krwi. Och, Rigelu... Kiedy objawiły się Twoje zdolności? Ile mogłeś mieć lat? Trzy? Cztery? A oni... Wątpię by przyjeżdżając do Hogwartu mieli w ręce choćby połowę naszych zdolności - a nawet jeśli, to z pewnością nie były one wymierne potędze Blacków. - Osobiście uważam, że w Hogwarcie należy wprowadzić mocne zmiany. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o tym przy okazji kolacji u Rosierów... - dziewczyna dalej czuła mdłości na samą myśl o tamtej sytuacji, decyzję Alpharda i Polluxa należało jednak zaakceptować. - Tak... To miło widzieć go spokojniejszym. Dawno nie spędzaliśmy razem czasu, wiesz...? - a przecież w dzieciństwie Aquili niemal nie dało się rozłączyć od własnego ojca, była jego oczkiem w głowie. - Rozmawiał z Tobą o... no wiesz... Małżeństwie? Myślę, że zaręczyny Alpharda mogły nastroić matkę do wnuków...
- Och, to nic takiego, ale niektórzy z nich, przynajmniej w mojej opinii, nie traktują swej pracy zbyt poważnie. Ojciec sporo łoży na szpital, a mimo wszystko mam wrażenie, że oni nawet nie próbują znaleźć antidotum na nasze przekleństwa, Rigelu. Być może powinni roztropniej podchodzić do swych obowiązków. Jeśli ojciec odciąłby ich od naszych środków... Wątpię, że cokolwiek by z Munga pozostało.
Blackowie sponsorowali szpital w stopniu o wiele większym niż ktokolwiek inny. Zawsze czyści mierzyli się z chorobami o wiele częściej niż inni dobrze urodzeni czarodzieje. Wieki zachowywania nieskazitelnej czystości krwi miały swoje konsekwencje. Choroby genetyczne które spotykały tę rodzinę doprowadzały w końcu do tego, że rzadko kiedy któryś z nich dożywał dłużej niż do 60 roku życia. Trwali w tym jednak. Nigdy nie zaprzeczali swoim wartościom i byli gotowi łożyć na szali własne zdrowie, byleby tylko zachować całkowitą czystość krwi.
- Jestem z Ciebie bardzo dumna - powiedziała jeszcze. - Wierzę, że osiągniesz to czego tylko sobie zamarzysz. Jeśli kiedykolwiek mogłabym jakkolwiek pomóc Ci w Twoich badaniach... Wiesz doskonale, że zrobię dla Ciebie wszystko, bracie - czuły uśmiech.
Rodzina zimnych polityków, biurokratów skupiających swe myśli jedynie na korzyściach, reprezentowała sobą jednak więzi, które w tych czasach tak rzadko spotykane były w innych podobnych rodach. Rodzeństwo trzymało się blisko, wierząc, że ich nazwisko zawsze ich ocali. Być może zgubnie. Aquila lubiła myśleć o opoce jaką miała we własnych braciach, głęboko wierząc, że oni, tak samo jak ona, zrobią dla niej wszystko, byleby była szczęśliwa, zdrowa i bezpieczna.
- Hm... To ciekawa teoria. Kwestia tego co tak naprawdę kształtuje nasze myśli... Spójrz na Selwynów. Ilu już z nich zdradziło? Zastanawia mnie czy to jedynie kwestia propagandy terrorystów którą się zachłysnęli czy może ma to podłoże ściśle związane z wychowaniem. Nie wątpię w ich czystość, ale... Może to kwestia wychowania? Jak myślisz, czy może ich dzieciństwo opiewało w jakieś szczególne wydarzenia? Isabella... Isabella gdy jeszcze myślała poprawnie nie wydawała mi się osobą o zepsutym umyśle.
Zdrada jednej z przyjaciółek z nastoletnich lat nadal bolała Aquilę mocniej niż mogłaby sobie to wyobrazić. Selwyn oddała wszystko za propagandę którą nakarmił ją brat, którą karmił ją Zakon Feniksa. Niewyobrażalnym było jak łatwo przyszło jej odrzucenie wszystkich wartości które czyniły z niej wielką. Jak wiele słów musiał powiedzieć inny zdrajca by Isabella, nie należąca zresztą do najgłupszych, mogła tak łatwo się im oddać. Czyż nie widziała co straciła?
- Ich chorobą, drogi bracie, jest ich pochodzenie. Zupełnie nie rozumiem dlaczego oni wszyscy nie uznają po prostu prawdy jaką jest wyższość krwi. Och, Rigelu... Kiedy objawiły się Twoje zdolności? Ile mogłeś mieć lat? Trzy? Cztery? A oni... Wątpię by przyjeżdżając do Hogwartu mieli w ręce choćby połowę naszych zdolności - a nawet jeśli, to z pewnością nie były one wymierne potędze Blacków. - Osobiście uważam, że w Hogwarcie należy wprowadzić mocne zmiany. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o tym przy okazji kolacji u Rosierów... - dziewczyna dalej czuła mdłości na samą myśl o tamtej sytuacji, decyzję Alpharda i Polluxa należało jednak zaakceptować. - Tak... To miło widzieć go spokojniejszym. Dawno nie spędzaliśmy razem czasu, wiesz...? - a przecież w dzieciństwie Aquili niemal nie dało się rozłączyć od własnego ojca, była jego oczkiem w głowie. - Rozmawiał z Tobą o... no wiesz... Małżeństwie? Myślę, że zaręczyny Alpharda mogły nastroić matkę do wnuków...
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rigel wziął na widelec jeden z ostatnich kęsów jajecznicy na widelec. Sam nie zauważył, jak zjadł wszystko, co miał na talerzu. Rozmowa pochłonęła go na tyle, że taka drobnostka jak śniadanie przeszła na drugi plan i działa się już odruchowo.
-To na pewno. Bez naszych pieniędzy, wszystko by tam popadło w ruinę i obróciło się w pył. A może to jest właśnie wyjście? Zaproponować nagrodę pieniężną za konkretne badania i pozytywne wyniki? Czasami marchewka działa lepiej niż kij, szczególnie jeśli tych marchewek jest tak mało.
Efekty wojny dawało się zauważyć na ulicach Londynu, mimo tego, że przybywający nowi czarodzieje i dużego wysiłku władz w celu ustabilizowania sytuacji ekonomicznej. Mieszkańcy mniej skupiali się na wyglądzie, za to bardziej na swojej pracy i odbudowie Londynu. Dlatego, możliwe, że, dodatkowe pieniądze mogły ich zainteresować.
-Dziękuję. - odpowiedział jej uśmiechem, tak bardzo podobnym do jej uśmiechu. Czuł się bezpiecznie w domu, w tych starych i wąskich korytarzach Grimmauld Place 12. Mimo różnych drobnych problemów i zawirowań wiedział, że zawsze znajdzie oparcie w rodzinie. I tak bardzo nie chciał ich zawieść i pragnął z całego serca być prawdziwą chlubą rodu Blacków.
-Możliwe, że wychowanie również ma na to wpływ. Albo tez... - postukał pustym widelcem w talerzu, nad czymś myśląc. - Może oni nie wiedzą, że razem z krwią, przekazują sobie jakąś chorobę, która właśnie w taki sposób się przejawia? Możliwe, że nawet mają fizycznie uszkodzony mózg. Albo to zamiłowanie do teatru i odgrywanie ról ich gubi. Kiedy nosi się różne maski, zmienia się je nawet po parę razy dziennie, można w końcu pogubić się, gdzie wśród nich jest ta prawdziwa twarz. A jak odnaleźć prawdziwą moc, nawet tą naturalną, płynącą wprost z krwi, jak się nie wie, kim się jest? A sytuacje ostatnich dni pokazały, że nawet ci, co nie zdradzili, mają z tą kwestią naprawdę poważny problem.
Temat Selwynów musiał w końcu zaistnieć w rozmowie. Rigel się temu w ogóle nie zdziwił. Przecież zdrada kogoś ze szlachty, a tym bardziej tych, którzy wrogo odnosili się do mugoli była nie do pomyślenia. A jeszcze ta niedawna sytuacja z Wenderliną i Prim.
Tragedia.
-Tak, reforma szkoły by się przydała… Ale nie ma co się pozbywać Gryffindoru. W końcu to tradycja, że zawsze są cztery domy. Tylko trzeba by było zająć się wychowaniem młodzieży. Żeby nie marnować tak bez sensu ich predyspozycji.
Wspomnienie zaręczyn sprawiło, że Rigel lekko zmarszczył czoło. To było jedno z tych przeżyć, po których czuł się równie wyczerpany psychicznie, jak po naprawdę męczącym dniu w pracy.
-To było naprawdę dobre wydarzenie… gdyby nie było tak sztywno. I gdyby co niektóre panie nie rzucały kąśliwych uwag, jakby nie miały nic innego do roboty. Mogły przynajmniej tego dnia się powstrzymać. - wypił swojego śniadaniowego drinka, w którym było stanowczo za mało herbaty. - Czy rozmawiał? Nie… jeszcze nie.
Ten temat wywołał u niego ukłucie paniki. Jeszcze nie był gotowy. Jeszcze nie był wyleczony. A jeszcze ta wizyta w Wenus, która poszła zupełnie nie tak, jak powinna…
-Myślałem, czy by samemu nie wyjść z tą propozycją do rodziców. Na przykład taka Parkinson? Co myślisz? Wiesz, bo tak bardzo chciałbym, żeby ojciec miał możliwość nauczenia wnuków gry w szachy…
/zt x2
-To na pewno. Bez naszych pieniędzy, wszystko by tam popadło w ruinę i obróciło się w pył. A może to jest właśnie wyjście? Zaproponować nagrodę pieniężną za konkretne badania i pozytywne wyniki? Czasami marchewka działa lepiej niż kij, szczególnie jeśli tych marchewek jest tak mało.
Efekty wojny dawało się zauważyć na ulicach Londynu, mimo tego, że przybywający nowi czarodzieje i dużego wysiłku władz w celu ustabilizowania sytuacji ekonomicznej. Mieszkańcy mniej skupiali się na wyglądzie, za to bardziej na swojej pracy i odbudowie Londynu. Dlatego, możliwe, że, dodatkowe pieniądze mogły ich zainteresować.
-Dziękuję. - odpowiedział jej uśmiechem, tak bardzo podobnym do jej uśmiechu. Czuł się bezpiecznie w domu, w tych starych i wąskich korytarzach Grimmauld Place 12. Mimo różnych drobnych problemów i zawirowań wiedział, że zawsze znajdzie oparcie w rodzinie. I tak bardzo nie chciał ich zawieść i pragnął z całego serca być prawdziwą chlubą rodu Blacków.
-Możliwe, że wychowanie również ma na to wpływ. Albo tez... - postukał pustym widelcem w talerzu, nad czymś myśląc. - Może oni nie wiedzą, że razem z krwią, przekazują sobie jakąś chorobę, która właśnie w taki sposób się przejawia? Możliwe, że nawet mają fizycznie uszkodzony mózg. Albo to zamiłowanie do teatru i odgrywanie ról ich gubi. Kiedy nosi się różne maski, zmienia się je nawet po parę razy dziennie, można w końcu pogubić się, gdzie wśród nich jest ta prawdziwa twarz. A jak odnaleźć prawdziwą moc, nawet tą naturalną, płynącą wprost z krwi, jak się nie wie, kim się jest? A sytuacje ostatnich dni pokazały, że nawet ci, co nie zdradzili, mają z tą kwestią naprawdę poważny problem.
Temat Selwynów musiał w końcu zaistnieć w rozmowie. Rigel się temu w ogóle nie zdziwił. Przecież zdrada kogoś ze szlachty, a tym bardziej tych, którzy wrogo odnosili się do mugoli była nie do pomyślenia. A jeszcze ta niedawna sytuacja z Wenderliną i Prim.
Tragedia.
-Tak, reforma szkoły by się przydała… Ale nie ma co się pozbywać Gryffindoru. W końcu to tradycja, że zawsze są cztery domy. Tylko trzeba by było zająć się wychowaniem młodzieży. Żeby nie marnować tak bez sensu ich predyspozycji.
Wspomnienie zaręczyn sprawiło, że Rigel lekko zmarszczył czoło. To było jedno z tych przeżyć, po których czuł się równie wyczerpany psychicznie, jak po naprawdę męczącym dniu w pracy.
-To było naprawdę dobre wydarzenie… gdyby nie było tak sztywno. I gdyby co niektóre panie nie rzucały kąśliwych uwag, jakby nie miały nic innego do roboty. Mogły przynajmniej tego dnia się powstrzymać. - wypił swojego śniadaniowego drinka, w którym było stanowczo za mało herbaty. - Czy rozmawiał? Nie… jeszcze nie.
Ten temat wywołał u niego ukłucie paniki. Jeszcze nie był gotowy. Jeszcze nie był wyleczony. A jeszcze ta wizyta w Wenus, która poszła zupełnie nie tak, jak powinna…
-Myślałem, czy by samemu nie wyjść z tą propozycją do rodziców. Na przykład taka Parkinson? Co myślisz? Wiesz, bo tak bardzo chciałbym, żeby ojciec miał możliwość nauczenia wnuków gry w szachy…
/zt x2
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Jadalnia (parter)
Szybka odpowiedź