Wejście
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Wejście do Grimmauld Place 12, chronione przed wzrokiem mugoli, którzy myślą, że numeru 12 zwyczajnie brakuje. Z zewnątrz kamienica nie wygląda okazale, choć bez wątpienia jest zadbana; regularnie czyszczona przez skrzaty. Kawałek zieleni odgrodzony jest żelaznym, kutym płotem. Granatowe, drewniane drzwi są wzmacniane magią przed zbyt gwałtownym wtargnięciem do środka. Kamienica oprócz parteru liczy także cztery piętra. Przy wejściu znajduje się dzwonek w kształcie czaszki, który przeraźliwie krzyczy po dotknięciu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dużo rozmyślała ostatnimi dniami nad tym, co dalej. Miała pomysły, ale kłębiły się one raczej pod jej głową niczym szczekające na siebie pieski i tak naprawdę niewiele mogła na nie poradzić. Mimo wszystko…czuła że chce zrobić coś więcej, zawsze tak było, tym razem jednak zastanawiała się, czy „coś więcej” mogło również mieć bardziej…negatywne skutki. W końcu pomysł, który przyszedł jej do głowy, oznaczał też możliwość niejakiej obrazy, jeżeli się nad tym zastanawiać. Bo w końcu jak spojrzeć na to, że właśnie chciała wręczyć gotówkę. I to szlachcicowi. A jednak nie do końca widziała aby był jeszcze inny sposób, pomogła zaprojektować mundurki, ale dopóki miejsce nie powstanie, nic nie była w stanie zrobić.
Przebywając w Londynie zdecydowała się jednak na zrobienie tego gestu, a będąc niedaleko siedziby Blacków, jednocześnie mogła podejść. Nie zamierzała jednak się wycofywać i jeżeli teraz ktoś będzie miał jakieś wątpliwości albo problemy…no cóż, tego w sumie się nie spodziewała, zwłaszcza po tym, że z Rigelem miewali jakieś głębsze rozmowy, więc relacja ich nie była na tyle powierzchowna aby ten gest zrozumiał opacznie. Przygotowała jeszcze sakiewkę, wkładając do niej odpowiednio wyliczoną kwotę, a kiedy skończyła wszystkie zajęcia, udała się w stronę siedziby Blacków. Na wszelki wypadek jednak włożyła wszystko do ozdobnego pudełka, tak aby wręczanie szkatułki jako prezent wręczało po prostu mniej kontrowersji. Dodała jeszcze odręcznie napisaną notatkę.
Rigelu! Mam nadzieję, że twój projekt spełni się tak, jak oczekiwałeś. Proszę, potraktuj to jako mój wkład w sierociniec, nie jako przekazanie pieniędzy w oficjalnej drodze pomiędzy rodami. Chciałam zawsze zrobić coś więcej w tym kierunku i wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć w tej kwestii.
Rigela nie było obecnie w posiadłości, uprzejmie więc poprosiła o sprowadzenie służącej albo służącego, szkatułkę przekazując z całą jej zawartością i mając nadzieję, że Rigel zrozumie przekaz. I że wręczona przez nią kwota będzie coś znaczyć, chyba.
przekazuję Rigelowi 400 PM, zt
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przychodzimy z tego miejsca
Gdyby Rigel Black był poetą, powiedziałby, że oto na ich oczach niebo pękło, a jego płonące odłamki spłynęły deszczem na Ziemię, by oczyścić ją z całego niegodnego życia, jakie na niej się zagnieździło. Tyle że arystokrata nim nie był — jego naukowa dusza pragnęła za wszelką cenę zrozumieć, co się dzieje, a nie napawać się widokiem jak z koszmaru. Mimo paraliżującego strachu. Mimo przyspieszonego bicia serca, które odbierało mu ostatni oddech. Mimo szumu krwi, zagłuszającego myśli.
Dies iræ, dies illa,
Solvet sæclum in favilla:
Teste David cum Sibylla.
Słowa, które kiedyś przeczytał w jakiejś książce o ceremoniach pogrzebowych, kołatały się w jego myślach, gdy biegł wraz z innymi przez chaos i pożogę. Czy oto nadszedł dzień sądu i dzień gniewu Bogów? Czy przyszedł czas, by paść na kolana i błagać o litość niewidzialne moce, poruszające Wszechświatem? Nie to bajki, tylko bajki. Trzeba było się ukryć. Znaleźć bezpieczne miejsce, by przeczekać ten koszmar. Czy była jeszcze nadzieja na ratunek? Black tego nie wiedział, jednak mimowolnie skierował się do miejsca, do którego wracał zawsze. Które przetrwało podobny kataklizm, kiedy ponad dziesięć lat temu na Londyn spadał grad ognistych kul, niszcząc miasto.
Kamienica przy Grimmauld Place dwanaście była już niedaleko. Dom, którego Rigel się bał, nienawidził, ale i gdzie jednocześnie czuł się bezpiecznie, w tamtej sekundzie wydawała się prawdziwa bezpieczną oazą, która roztoczy nad nimi swoje opiekuńcze ceglane skrzydła. Była tam też jego pracownia, eliksiry, domowa apteczka, skrzaty, obdarzone potężną magią. Wszystko to, co mogłoby im pomóc. Szczególnie że arystokrata czuł się osłabiony. Najgorszy był moment, kiedy musiał przechodzić przez tunel utkany z samej czarnej magii — wydawało mu się, że kłębowisko czerni rezonuje z czymś, krążącym w jego żyłach, pali go, odbiera resztki sił. Nikt inny nie ucierpiał w taki sposób, lecz mężczyzna nie miał czasu analizować tego wydarzenia.
Na razie musieli się schować.
-Jesteśmy już blisko! - krzyknął do reszty, próbując zagłuszyć huk walących się domów i brzęk tłuczonego szkła. O mały włos stracił równowagę, potykając się o kawałek jakiejś deski.
Niech to szalg, kurwa - zaklął w myślach.
Gdyby Rigel Black był poetą, powiedziałby, że oto na ich oczach niebo pękło, a jego płonące odłamki spłynęły deszczem na Ziemię, by oczyścić ją z całego niegodnego życia, jakie na niej się zagnieździło. Tyle że arystokrata nim nie był — jego naukowa dusza pragnęła za wszelką cenę zrozumieć, co się dzieje, a nie napawać się widokiem jak z koszmaru. Mimo paraliżującego strachu. Mimo przyspieszonego bicia serca, które odbierało mu ostatni oddech. Mimo szumu krwi, zagłuszającego myśli.
Dies iræ, dies illa,
Solvet sæclum in favilla:
Teste David cum Sibylla.
Słowa, które kiedyś przeczytał w jakiejś książce o ceremoniach pogrzebowych, kołatały się w jego myślach, gdy biegł wraz z innymi przez chaos i pożogę. Czy oto nadszedł dzień sądu i dzień gniewu Bogów? Czy przyszedł czas, by paść na kolana i błagać o litość niewidzialne moce, poruszające Wszechświatem? Nie to bajki, tylko bajki. Trzeba było się ukryć. Znaleźć bezpieczne miejsce, by przeczekać ten koszmar. Czy była jeszcze nadzieja na ratunek? Black tego nie wiedział, jednak mimowolnie skierował się do miejsca, do którego wracał zawsze. Które przetrwało podobny kataklizm, kiedy ponad dziesięć lat temu na Londyn spadał grad ognistych kul, niszcząc miasto.
Kamienica przy Grimmauld Place dwanaście była już niedaleko. Dom, którego Rigel się bał, nienawidził, ale i gdzie jednocześnie czuł się bezpiecznie, w tamtej sekundzie wydawała się prawdziwa bezpieczną oazą, która roztoczy nad nimi swoje opiekuńcze ceglane skrzydła. Była tam też jego pracownia, eliksiry, domowa apteczka, skrzaty, obdarzone potężną magią. Wszystko to, co mogłoby im pomóc. Szczególnie że arystokrata czuł się osłabiony. Najgorszy był moment, kiedy musiał przechodzić przez tunel utkany z samej czarnej magii — wydawało mu się, że kłębowisko czerni rezonuje z czymś, krążącym w jego żyłach, pali go, odbiera resztki sił. Nikt inny nie ucierpiał w taki sposób, lecz mężczyzna nie miał czasu analizować tego wydarzenia.
Na razie musieli się schować.
-Jesteśmy już blisko! - krzyknął do reszty, próbując zagłuszyć huk walących się domów i brzęk tłuczonego szkła. O mały włos stracił równowagę, potykając się o kawałek jakiejś deski.
Niech to szalg, kurwa - zaklął w myślach.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie ciągnęło go już na atrakcje festiwalu, ale nie mógł też usiedzieć w miejscu i udawać, że wszystko jest w porządku. Jego własne myśli i frustracja nie dawały mu żyć. Nie mógł się skupić na muzyce, nie potrafił sklecić żadnych sensownych słów w liście. Jego myśli zaraz odpływały ku pewnej wyjątkowo uroczej blondynce. Po czym irytował się, że znów miał jej obraz przed oczami. Żałosne.
Męczył się tak przez jakiś czas usiłując na siłę znaleźć sobie zajęcie. To jednak było zadanie z góry skazane na niepowodzenie. Musiał zmienić otoczenie. O właśnie. To był ten doskonały pomysł. Czemu tylko wcześniej na niego nie wpadł? W końcu w nieco lepszym nastroju, bo przynajmniej przedsięwziął jakąś decyzję, ruszył na podbój Londynu. No, podbój to może zbyt dużo powiedziane, ale miał nadzieję, że pośród innych czarodziejów, gdzieś w tłumie, jego własne troski nieco się rozmyją, staną się mniej nachalne. Sukces był częściowy.
W jakiejś bardziej eleganckiej kawiarni Timothee nie wyglądał przynajmniej jakby siedział na węglach. Nie mógł jednak skupić się na lekturze niczego sensownego po pięć razy czytał jeden akapit, a i tak nie był do końca pewien co przeczytał. Jedyna aktywność na jakiej był w stanie się w miarę skupić było, obserwowanie innych klientów tego przybytku. Po pewnym czasie jednak z irytacją złapał się na tym, że jego wzrok ciągle ściąga jakaś złotowłosa kobieta. Poirytowany rzucił parę monet na stołek i wyszedł stamtąd jakby go sklątki goniły. Przez chwilę szedł dość szybkim tempem tam gdzie go nogi poniosły i kiedy w zasadzie był już zdecydowany wrócić do siebie, na niebie pojawił się niesamowity spektakl. Timothee nigdy czegoś takiego nie widział. Zamarł zadzierając głowę do góry i przyglądając się z niepokojem niebu.
Czas na moment się zatrzymał po to by zaraz przyspieszyć. Chaos. Młody Lestrange nie miał pojęcia gdzie ruszyć, pierwszy raz w życiu był tak zagubiony. Widać coś jednak nad nim czuwało, bo w tym całym pandemonium Timothee wpadł całkiem dosłownie na znanego mu Rigela i towarzyszące mu czarownice. Nie zamierzał się zastanawiać czy powinien czy nie, tylko po prostu się z nimi zabrał. Szczególnie, że Black wyglądał na takiego, który wiedział gdzie podąża.
Męczył się tak przez jakiś czas usiłując na siłę znaleźć sobie zajęcie. To jednak było zadanie z góry skazane na niepowodzenie. Musiał zmienić otoczenie. O właśnie. To był ten doskonały pomysł. Czemu tylko wcześniej na niego nie wpadł? W końcu w nieco lepszym nastroju, bo przynajmniej przedsięwziął jakąś decyzję, ruszył na podbój Londynu. No, podbój to może zbyt dużo powiedziane, ale miał nadzieję, że pośród innych czarodziejów, gdzieś w tłumie, jego własne troski nieco się rozmyją, staną się mniej nachalne. Sukces był częściowy.
W jakiejś bardziej eleganckiej kawiarni Timothee nie wyglądał przynajmniej jakby siedział na węglach. Nie mógł jednak skupić się na lekturze niczego sensownego po pięć razy czytał jeden akapit, a i tak nie był do końca pewien co przeczytał. Jedyna aktywność na jakiej był w stanie się w miarę skupić było, obserwowanie innych klientów tego przybytku. Po pewnym czasie jednak z irytacją złapał się na tym, że jego wzrok ciągle ściąga jakaś złotowłosa kobieta. Poirytowany rzucił parę monet na stołek i wyszedł stamtąd jakby go sklątki goniły. Przez chwilę szedł dość szybkim tempem tam gdzie go nogi poniosły i kiedy w zasadzie był już zdecydowany wrócić do siebie, na niebie pojawił się niesamowity spektakl. Timothee nigdy czegoś takiego nie widział. Zamarł zadzierając głowę do góry i przyglądając się z niepokojem niebu.
Czas na moment się zatrzymał po to by zaraz przyspieszyć. Chaos. Młody Lestrange nie miał pojęcia gdzie ruszyć, pierwszy raz w życiu był tak zagubiony. Widać coś jednak nad nim czuwało, bo w tym całym pandemonium Timothee wpadł całkiem dosłownie na znanego mu Rigela i towarzyszące mu czarownice. Nie zamierzał się zastanawiać czy powinien czy nie, tylko po prostu się z nimi zabrał. Szczególnie, że Black wyglądał na takiego, który wiedział gdzie podąża.
Czarodzieje biegli przed siebie, niebo nad głowami lśniło od spadających gwiazd. Ogniste kule leciały na trzęsące się w posadach miasto, a Tamiza wielkimi falami zalewała ciągnące wzdłuż niej aleje. Ziemia drżała, ale przez dłuższa chwilę czarodzieje mogli tego nie odczuć — wszędzie panował chaos — krzyki ludzi, nawoływania bliskich. Noc stawała się głębsze, intensywniejsza, bardziej dramatyczna, aż w końcu każdy mógł spojrzeć śmierci w oczy.
Ziemia wibrowała, ale podczas szybkiego ruchu można było to przeoczyć. Nie sposób było nie dostrzec pyłu lecącego z kamiennych gzymsów i słyszeć stukających ogień. Latarnie — te które jeszcze świeciły na ulicach migotały i chwiały się, aż w końcu wszystkie zgasły. Kołysały się budynki, otwierając okiennice i okna, zamykając je zmieniały szyby w drobny mak. Cała trójka czarodziejów uciekających z Waltham i obserwujący ich młody Lestrange poczuli trzęsienie. Witryny kawiarni, z której wyszedł Timothee zadygotały i pękły, rozbryzgując się na ulice, a stoliki i krzesełka zaczęły przesuwać się po podłodze. Rigel, Primrose i Wendelina czuli jak tracą równowagę.
Aż w końcu ziemia zatrzęsła się tak mocno, że szyby z wyższych pięter runęły z okien dookoła, a czarodzieje zachwiali się, lecąc na ziemię. Odległa kamienica na końcu ulicy z olbrzymim hukiem rozpadła się domek z piernika, a kurz uniósł po Grimmauld Place, pokrywając wszystko i wszystkich wkoło — na moment ograniczając widoczność do zera. Trzęsienie ziemi, które nawiedziło Londyn było potężne i trwało kilka długich minut.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. Wszyscy w wątku rzucają kością K100. ST utrzymania się na nogach wynosi 60, do rzutu dolicza się podwójną zwinność. Nieprzekroczenie ST skutkuje obrażeniami tłuczonymi w wysokości 10.
Ziemia wibrowała, ale podczas szybkiego ruchu można było to przeoczyć. Nie sposób było nie dostrzec pyłu lecącego z kamiennych gzymsów i słyszeć stukających ogień. Latarnie — te które jeszcze świeciły na ulicach migotały i chwiały się, aż w końcu wszystkie zgasły. Kołysały się budynki, otwierając okiennice i okna, zamykając je zmieniały szyby w drobny mak. Cała trójka czarodziejów uciekających z Waltham i obserwujący ich młody Lestrange poczuli trzęsienie. Witryny kawiarni, z której wyszedł Timothee zadygotały i pękły, rozbryzgując się na ulice, a stoliki i krzesełka zaczęły przesuwać się po podłodze. Rigel, Primrose i Wendelina czuli jak tracą równowagę.
Aż w końcu ziemia zatrzęsła się tak mocno, że szyby z wyższych pięter runęły z okien dookoła, a czarodzieje zachwiali się, lecąc na ziemię. Odległa kamienica na końcu ulicy z olbrzymim hukiem rozpadła się domek z piernika, a kurz uniósł po Grimmauld Place, pokrywając wszystko i wszystkich wkoło — na moment ograniczając widoczność do zera. Trzęsienie ziemi, które nawiedziło Londyn było potężne i trwało kilka długich minut.
Ramsey Mulciber
Nie wiedziała jak jest w stanie utrzymać się na nogach. Jak ma jeszcze siłę, aby biec, aby myśleć trzeźwo. Musiał działać instynkt, wola przetrwania i chęć życia. Krzyk, płacz oraz trzask rozdzierającej się ziemi zmieszany w jeden dźwięk.
Chaos.
Ucieczka w bezpieczne miejsce wydawała się jedyną sensowną rzeczą. Durham było za daleko, a ona nie miała siły, aby teraz się tam teleportować. Zresztą, nie mogła zostawić Rigela i Wendeliny.
Przyjaciel wył z bólu, widziała jego dłonie, nawet w ciemności nie uszły jej uwadze czarne ślady. Walcząc z własnymi lękami, ze strachem i paniką, która cisnęła w oczy łzy, która powodowała łomotanie serca, odbiera oddech - parła do przodu.
Wtedy też świst kolejnego odłamka sprawił, że się skuliła, odruchowo obniżyła głowę, chociaż nie wiedziała dokładnie skąd nadchodzi zagrożenie. Ziemia zadrżała, czuła jej wibracje pod stopami, a wokół zapanowała ciemność rozświetlana jedynie spadającymi odłamkami. Budynki wokół zapadały się, ich fragmenty z hukiem lądowały na ulicy wznosząc tuman kurzu, który dostawał się do oczu, ust i nosa. Patrzyła z przerażeniem jak kamienica na ich oczach przestała istnieć. Ot tak, rozpadła się niczym pyłek. Miała być trwała.
Utrzymała się na nogach, zaparła się nie chcąc znów upadać, rozdzierać skóry dłoni i kolan, choć suknia była już w strzępach i do niczego się nie nadawała.
Zapomniała o robakach, o nietoperzach. To co widziała teraz zapowiadało koniec świata. Cła beztroska ostatnich dwóch tygodni poszła w niepamięć.
-Timothee! - Dostrzegła w tej chwili kuzyna Evandry, który właśnie wyszedł z kawiarni, jaka przestała istnieć. Ot tak. Ich świat niszczycielska siła zmieniła w kraj popiołu. Czy to tylko kwestia godzin kiedy całkowicie przestaną istnieć? -Pomożesz?!
Nie miała czasu na grzecznościowe formułki, a Wendy się słaniała, było ciężko ja utrzymać, zwłaszcza, że Rigel też nie był w najlepszej formie. Widziała gdzie ich prowadził; do swojego domu, ale teraz kiedy zobaczyła jak kamienica się zapadła nie chciała być pogrzebana żywcem. Jednak czyli aktualnie mieli inne wyjście? Uciekający człowiek prawie ją potrącił i powalił na ziemię, gdy biegł w obłędzie przed siebie.
|Rzut na utrzymanie równowagi - udany
Chaos.
Ucieczka w bezpieczne miejsce wydawała się jedyną sensowną rzeczą. Durham było za daleko, a ona nie miała siły, aby teraz się tam teleportować. Zresztą, nie mogła zostawić Rigela i Wendeliny.
Przyjaciel wył z bólu, widziała jego dłonie, nawet w ciemności nie uszły jej uwadze czarne ślady. Walcząc z własnymi lękami, ze strachem i paniką, która cisnęła w oczy łzy, która powodowała łomotanie serca, odbiera oddech - parła do przodu.
Wtedy też świst kolejnego odłamka sprawił, że się skuliła, odruchowo obniżyła głowę, chociaż nie wiedziała dokładnie skąd nadchodzi zagrożenie. Ziemia zadrżała, czuła jej wibracje pod stopami, a wokół zapanowała ciemność rozświetlana jedynie spadającymi odłamkami. Budynki wokół zapadały się, ich fragmenty z hukiem lądowały na ulicy wznosząc tuman kurzu, który dostawał się do oczu, ust i nosa. Patrzyła z przerażeniem jak kamienica na ich oczach przestała istnieć. Ot tak, rozpadła się niczym pyłek. Miała być trwała.
Utrzymała się na nogach, zaparła się nie chcąc znów upadać, rozdzierać skóry dłoni i kolan, choć suknia była już w strzępach i do niczego się nie nadawała.
Zapomniała o robakach, o nietoperzach. To co widziała teraz zapowiadało koniec świata. Cła beztroska ostatnich dwóch tygodni poszła w niepamięć.
-Timothee! - Dostrzegła w tej chwili kuzyna Evandry, który właśnie wyszedł z kawiarni, jaka przestała istnieć. Ot tak. Ich świat niszczycielska siła zmieniła w kraj popiołu. Czy to tylko kwestia godzin kiedy całkowicie przestaną istnieć? -Pomożesz?!
Nie miała czasu na grzecznościowe formułki, a Wendy się słaniała, było ciężko ja utrzymać, zwłaszcza, że Rigel też nie był w najlepszej formie. Widziała gdzie ich prowadził; do swojego domu, ale teraz kiedy zobaczyła jak kamienica się zapadła nie chciała być pogrzebana żywcem. Jednak czyli aktualnie mieli inne wyjście? Uciekający człowiek prawie ją potrącił i powalił na ziemię, gdy biegł w obłędzie przed siebie.
|Rzut na utrzymanie równowagi - udany
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Osłabiona przez atak choroby Wendelina nie była w stanie skupić się na niczym. Podtrzymywana przez innych, walczyła z własnym ciałem, próbując utrzymać się na nogach, w myślach powtarzając alchemiczne formułki, próbując się uspokoić i przywrócić krążeniu normalny rytm. Nie było to jednak wcale łatwe i gdyby nie pomoc Primrose oraz Rigela prawdopodobnie nie opuściłaby samotnie elfiego szlaku. Przeszło jej przez myśl, że każdemu innemu kazałaby odszczekać nieprzychylne słowa, które jej umysł skierował ku lady Burke, jednak z drugiej strony nikt ich przecież nie słyszał, a Wendelina wciąż nie potrafiła wybaczyć lordowi Black, który bardziej przejmował się swoją przyjaciółką, niż towarzyszką, która wyraźnie potrzebowała pomocy. Skupiona na swoim własnej słabości, z którą nie chciała się pogodzić, a która bez wątpienia czyniła z niej ofiarę całej tej sytuacji, nie zauważała bólu, z którym borykał się Rigel. Wszak najpierw należało zadbać o siebie i swoją rodzinę, lord Black nie był przecież zaś ani nią samą, ani nie nosił tego samego nazwiska, co ona.
Ledwo zauważyła, że do ich ucieczki dołączył się młody lord Lestragne, którego Wendelina miała okazję spotkać w trakcie jednego z rodzinnych przyjęć. Nieco naiwny młodzieniec również walczył o swoje własne życie, starając się dotrzeć do bezpiecznego miejsca; dopiero, gdy znaleźli się na Grimmauld Place alchemiczka powoli zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, gdzie dokładnie wylądowali. Nie była tu nigdy wcześniej, zresztą nigdy nie poznała stolicy zbyt dobrze. W pierwszej chwili odetchnęła jednak z ulgą, pewna, że w domu lorda Blacka faktycznie mogą być bezpieczni, nawet jeśli lokum było o wiele uboższe, niż pałac, który od urodzenia był dla niej domem. To poczucie nie trwało jednak długo; półprzytomna Wendelina, tkwiąca gdzieś pomiędzy jawą a omdleniem podskoczyła nerwowo, gdy jedna z kamienic na ulicy opadła, wzbijając kurz. Zakaszlała, czując, że za chwilę straci równowagę, jednak znajdujące się niedaleko ramię Primrose okazało się odpowiednim oparciem i Wendelinie udało się utrzymać na własnych nogach.
– Przepraszam – mruknęła pomiędzy kolejnymi atakami kaszlu. Pozwoliła się prowadzić dalej, gotowa wejść do posiadłości Blacków, choć nie dało się ukryć, że wizja znalezienia się w kamienicy na ulicy, na której inne budynki się waliły, wcale nie było szczytem jej marzeń; pozostało jej mieć tylko nadzieję, że budynek został magicznie wzmocniony.
| rzut na utrzymanie równowagi udany
Ledwo zauważyła, że do ich ucieczki dołączył się młody lord Lestragne, którego Wendelina miała okazję spotkać w trakcie jednego z rodzinnych przyjęć. Nieco naiwny młodzieniec również walczył o swoje własne życie, starając się dotrzeć do bezpiecznego miejsca; dopiero, gdy znaleźli się na Grimmauld Place alchemiczka powoli zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, gdzie dokładnie wylądowali. Nie była tu nigdy wcześniej, zresztą nigdy nie poznała stolicy zbyt dobrze. W pierwszej chwili odetchnęła jednak z ulgą, pewna, że w domu lorda Blacka faktycznie mogą być bezpieczni, nawet jeśli lokum było o wiele uboższe, niż pałac, który od urodzenia był dla niej domem. To poczucie nie trwało jednak długo; półprzytomna Wendelina, tkwiąca gdzieś pomiędzy jawą a omdleniem podskoczyła nerwowo, gdy jedna z kamienic na ulicy opadła, wzbijając kurz. Zakaszlała, czując, że za chwilę straci równowagę, jednak znajdujące się niedaleko ramię Primrose okazało się odpowiednim oparciem i Wendelinie udało się utrzymać na własnych nogach.
– Przepraszam – mruknęła pomiędzy kolejnymi atakami kaszlu. Pozwoliła się prowadzić dalej, gotowa wejść do posiadłości Blacków, choć nie dało się ukryć, że wizja znalezienia się w kamienicy na ulicy, na której inne budynki się waliły, wcale nie było szczytem jej marzeń; pozostało jej mieć tylko nadzieję, że budynek został magicznie wzmocniony.
| rzut na utrzymanie równowagi udany
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nastał koniec świata. Kiedy znaleźli się w bezpiecznych murach odetchnęła z ulgą. Choć przecież to było złudne, w kamienicę w każdej chwili mogły uderzyć odłamki gwiazdy. Mogli zginąć pod gruzami w koszmarnych męczarniach. Mimo wszystko, wydawało się, że tu będzie lepiej niż na ulicy, gdzie spanikowany tłum mógł je zdeptać. Czując jak opuszczają ją ostatnie siły usiadła na schodach łapiąc oddech. Odkaszlnęła głośno, gdyż pył osadził się na ściankach gardła i drażnił przy każdym hauście powietrza.
Ziemia pod ich nogami trzęsła się, kamienica zdawała się ledwo stać, a jednak pomimo kolejnych uderzeń trwała na swojej pozycji będąc ich jedynym schronieniem. Rigel pobiegł w głąb mieszkania szukając reszty rodziny, a jego Skrzat zatroszczył się o wodę dla lady Burke i lady Selwyn. Primrose spojrzała na czarownicę, która się słaniała. Pomogła jej usiąść obok siebie i zwróciła uwagę na szklankę wody.
-Proszę. - Zwróciła się do rudowłosej, sama w tym czasie wypiła prawie całość. Krzyki na ulicach mieszały się z wrzaskami przerażenia i żałosnym płaczem. Dźwięki śmierci i końca świata. Nie chciała wyglądać przez okno, nie chciała widzieć zniszczenia; tego jak niebo im spada na głowy. Przymknęła oczy opierając głowę o ścianę. Czy reszta rodziny była bezpieczna? Powinna być teraz w Durham, ale nie miała sił na aportację. Próba podjęcia jej teraz mogła skończyć się rozszczepieniem. Co jedynie nastręczało problemów, nikomu nie pomagało. Musiała poczekać, musiała odpocząć nim ruszy dalej. Lady Selwyn zaś nie wyglądała teraz na osobę która mogła podróżować. -Jak się czujesz? - Możliwe, że trzeba będzie poszukać dla niej uzdrowiciela, ale gdzie teraz jakiegoś znajdą w dobie czystego szaleństwa? Nie pozostawało nic innego jak przeczekać. Bezczynność była uciążliwa, ale nie mogła nic zrobić. Jak mogła pomóc?
Ściany znów się zatrzęsły, tynk posypał się u jej stóp, co jedynie sprawiło, że serce zabiło szybciej w przypływie strachu i niepewności. Zaraz jednak po schodach zszedł Rigel zapewniając je, że są tutaj bezpiecznie, a dom jest chroniony całą siecią zaklęć. Nic im się nie stanie, choć wydaje się być inaczej.
-Macie jakieś zioła lub eliksir na wzmocnienie? - Zapytała wskazując na Wendelinę.
Ziemia pod ich nogami trzęsła się, kamienica zdawała się ledwo stać, a jednak pomimo kolejnych uderzeń trwała na swojej pozycji będąc ich jedynym schronieniem. Rigel pobiegł w głąb mieszkania szukając reszty rodziny, a jego Skrzat zatroszczył się o wodę dla lady Burke i lady Selwyn. Primrose spojrzała na czarownicę, która się słaniała. Pomogła jej usiąść obok siebie i zwróciła uwagę na szklankę wody.
-Proszę. - Zwróciła się do rudowłosej, sama w tym czasie wypiła prawie całość. Krzyki na ulicach mieszały się z wrzaskami przerażenia i żałosnym płaczem. Dźwięki śmierci i końca świata. Nie chciała wyglądać przez okno, nie chciała widzieć zniszczenia; tego jak niebo im spada na głowy. Przymknęła oczy opierając głowę o ścianę. Czy reszta rodziny była bezpieczna? Powinna być teraz w Durham, ale nie miała sił na aportację. Próba podjęcia jej teraz mogła skończyć się rozszczepieniem. Co jedynie nastręczało problemów, nikomu nie pomagało. Musiała poczekać, musiała odpocząć nim ruszy dalej. Lady Selwyn zaś nie wyglądała teraz na osobę która mogła podróżować. -Jak się czujesz? - Możliwe, że trzeba będzie poszukać dla niej uzdrowiciela, ale gdzie teraz jakiegoś znajdą w dobie czystego szaleństwa? Nie pozostawało nic innego jak przeczekać. Bezczynność była uciążliwa, ale nie mogła nic zrobić. Jak mogła pomóc?
Ściany znów się zatrzęsły, tynk posypał się u jej stóp, co jedynie sprawiło, że serce zabiło szybciej w przypływie strachu i niepewności. Zaraz jednak po schodach zszedł Rigel zapewniając je, że są tutaj bezpiecznie, a dom jest chroniony całą siecią zaklęć. Nic im się nie stanie, choć wydaje się być inaczej.
-Macie jakieś zioła lub eliksir na wzmocnienie? - Zapytała wskazując na Wendelinę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Kamienica Blacków ledwo zasługiwała na miano rodowej rezydencji, ale przynajmniej wydawała się bezpiecznym schronieniem w tej zdecydowanie niebezpiecznej chwili. Taka rodzina na pewno odpowiednio zabezpieczyła kamienicę, w której mieszkali lub pomieszkiwali jej dziedzice. Dlatego wchodząc w progi domu lady Selwyn poczuła, jak jej dusza nieco się uspokaja.
Gdy jednak tylko mogła, opadła na siedzisko, nie będąc w stanie utrzymać pozycji stojącej ani chwili dłużej. Pochyliła się, kryjąc głowę w ramionach. Nie była tu sama: towarzyszła jej grupa młodych, znamienicie urodzonych ludzi, którzy nie byli przecież jej rodziną. Lady Burke, lord Lestrange oraz lord Black – kawaler, kto wie, być może przyszły kandydat do jej ręki – to nie były osoby, którym przecież szczególnie ufała. Ba, po prawdzie, ledwo ich znała, a dobre imię rodziny zależało też od tego, jaki poprowadzi te relacje. Dlatego właśnie w takiej chwili to ona powinna mieć kontrolę nad rozmową. Tego wymagano od dam z rodziny Selwyn.
Tyle że po prostu nie była w stanie jej przejąć. Jej choroba powodowała słabość, która nie pozwalała jej nawet wstać. W jej głowie się kręciło, a ciało było osłabione. W takich chwilach Wendelina czuła tylko wewnętrzną odrazę i ból skierowany do samej siebie. Niewiele mogła jednak z tym zrobić poza próbą zebrania sił i przynajmniej robienia dobrej miny do złej gry. To coś, ta cholerna kometa, na pewno zaraz się uspokoi; lady Selwyn dalej nie miała pojęcia, w jaki sposób to coś mogło w ogóle spać na ziemię, nigdy wcześniej nie słyszała o podobnym zjawisku. Musiała jednak wierzyć, że niebo zaraz się uspokoi i nic na kamienicę nie spadnie, bo kolejnego kataklizmu tej nocy mogła po prostu nie przeżyć, a o tym wolała nawet nie myśleć. Bo kto pomoże matce, kto pomoże ciotce, jeśli nie ona? Chyba nie Blaise, a tym bardziej nie jego żona.
Ledwo zwracała uwagę na otoczenie; Rigel gdzieś poszedł, Timothy chyba też kręcił się gdzieś po domu. Primrose była jedyną osobą, której obecności Wendelina wydawała się być w pełni świadoma.
– Będzie lepiej, gdy chwilę odpocznę – wyjaśniła zgodnie z prawdą. Bez eliksiru raczej nie wróci do pełni sił, jednak gdy jej serce się uspokoi i przestanie pędzić, organizm powinien lepiej radzić sobie z dystrybucją krwi. Tego szlachetnego, czerwonego jak jej rodowe barwy płynu, który niestety miewał problemy z odpowiednim działaniem.
Pytanie nie było skierowane do niej, jednak Wendelina i tak odpowiedziała:
– Mam eliksir w pracowni. Skrzat.. skrzat mógłby się tam dostać – powiedziała, zauważając stworzenie, które przyniosło im wodę. – Ale sama go nie zażyję.
Obiecała sobie, że już nigdy więcej nie opuści domu bez eliksiru przy sobie. Gdyby miała go teraz… I gdyby przy okazji szanowna uzdrowicielka Elvira znalazła czas wcześniej, by nauczyć go porcjować… Och, przy kolejnym spotkaniu będzie musiała jej zwrócić na to uwagę. Powinna się na nią w tej chwili wściec i przeklinać ją w myślach, jednak nawet na to nie miała w tej chwili sił.
Gdy jednak tylko mogła, opadła na siedzisko, nie będąc w stanie utrzymać pozycji stojącej ani chwili dłużej. Pochyliła się, kryjąc głowę w ramionach. Nie była tu sama: towarzyszła jej grupa młodych, znamienicie urodzonych ludzi, którzy nie byli przecież jej rodziną. Lady Burke, lord Lestrange oraz lord Black – kawaler, kto wie, być może przyszły kandydat do jej ręki – to nie były osoby, którym przecież szczególnie ufała. Ba, po prawdzie, ledwo ich znała, a dobre imię rodziny zależało też od tego, jaki poprowadzi te relacje. Dlatego właśnie w takiej chwili to ona powinna mieć kontrolę nad rozmową. Tego wymagano od dam z rodziny Selwyn.
Tyle że po prostu nie była w stanie jej przejąć. Jej choroba powodowała słabość, która nie pozwalała jej nawet wstać. W jej głowie się kręciło, a ciało było osłabione. W takich chwilach Wendelina czuła tylko wewnętrzną odrazę i ból skierowany do samej siebie. Niewiele mogła jednak z tym zrobić poza próbą zebrania sił i przynajmniej robienia dobrej miny do złej gry. To coś, ta cholerna kometa, na pewno zaraz się uspokoi; lady Selwyn dalej nie miała pojęcia, w jaki sposób to coś mogło w ogóle spać na ziemię, nigdy wcześniej nie słyszała o podobnym zjawisku. Musiała jednak wierzyć, że niebo zaraz się uspokoi i nic na kamienicę nie spadnie, bo kolejnego kataklizmu tej nocy mogła po prostu nie przeżyć, a o tym wolała nawet nie myśleć. Bo kto pomoże matce, kto pomoże ciotce, jeśli nie ona? Chyba nie Blaise, a tym bardziej nie jego żona.
Ledwo zwracała uwagę na otoczenie; Rigel gdzieś poszedł, Timothy chyba też kręcił się gdzieś po domu. Primrose była jedyną osobą, której obecności Wendelina wydawała się być w pełni świadoma.
– Będzie lepiej, gdy chwilę odpocznę – wyjaśniła zgodnie z prawdą. Bez eliksiru raczej nie wróci do pełni sił, jednak gdy jej serce się uspokoi i przestanie pędzić, organizm powinien lepiej radzić sobie z dystrybucją krwi. Tego szlachetnego, czerwonego jak jej rodowe barwy płynu, który niestety miewał problemy z odpowiednim działaniem.
Pytanie nie było skierowane do niej, jednak Wendelina i tak odpowiedziała:
– Mam eliksir w pracowni. Skrzat.. skrzat mógłby się tam dostać – powiedziała, zauważając stworzenie, które przyniosło im wodę. – Ale sama go nie zażyję.
Obiecała sobie, że już nigdy więcej nie opuści domu bez eliksiru przy sobie. Gdyby miała go teraz… I gdyby przy okazji szanowna uzdrowicielka Elvira znalazła czas wcześniej, by nauczyć go porcjować… Och, przy kolejnym spotkaniu będzie musiała jej zwrócić na to uwagę. Powinna się na nią w tej chwili wściec i przeklinać ją w myślach, jednak nawet na to nie miała w tej chwili sił.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trwała przez dłuższą chwilę w ciszy, starają się wsłuchać we własny oddech, a nie to szaleństwo jakie działo za drzwiami kamienicy. Bezpieczne schronienie - tak przynajmniej sądziła. Kamienica Blacków nie była jej obca, spędzała tu wiele godzin, zwłaszcza w czasach szkolnych, kiedy Rigel pomagał młodszej czarownicy przygotowywać się do egzaminów lub kiedy zwyczajnie śledzili drzewa genealogiczne, aby zobaczyć kiedy, w którym pokoleniu ich rodziny zostały połączone więzami małżeństwa. Wszystkie rody szlacheckie były ze sobą w jakimś stopniu skoligacone; nie było to żadną tajemnicą. Nie czuła się źle w murach kamienicy, nie uważała, że jest ciasna czy nieodpowiednia, pomimo tego, że sama wychowała się w murach Durham. Słysząc słaby głos lady Selwyn spojrzała na nią czujnie. Podejrzewała, że jej ciało trapi jakaś choroba. Tak samo jak ciało jej brata, Rigela oraz Evandry. Nie raz starsze pokolenie mówiło, że wygrała los na loterii puli genetycznej. Poza niższym wzrostem po babce ze Slughornów nie odziedziczyła żadnych innych defectów. Bo, przecież mogła być wyższa, smuklejsza. Takie kobiety chętniej przyciągają wzrok mężczyzn.
Nie miała jak pomóc poza upewnieniem się, że Wendelina ma odpowiednie miejsce do odpoczynku. Skrzat spojrzał badawczo na lady Burke, a potem poszukał wzrokiem lorda Blacka czekając na wytyczne. Jeżeli otrzyma nakaz udania się do posiadłości rodu Selwyn to tak zrobi. Był sługą, wiernie oddanym szanownemu rodowi Black. Primrose znała się na alchemii, nawet potrafiła stworzyć parę eliksirów, ale nie była to jej specjalizacja. Teraz by się przydała, ale nie była też uzdrowicielem, aby wiedzieć jak dawkować eliksir. Co z tego, że skrzat go przyniesie, skoro nawet sama lady Selwyn nie przyjmie go samodzielnie tylko potrzebuje asysty.
-Znajdziemy na razie miejsce, w którym możesz nabrać sił, a jak wszystko się w miarę uspokoi, to skrzat pomoże ci wrócić do domu. Tam będą wiedzieć co robić dalej. - Nie miała na razie innego pomysłu jak zaradzić kryzysowi. Z pomocą innych osób wybrany został jeden z licznych saloników w kamienicy Blacków. -Przygotuj jakiś posiłek, w miarę lekki. - Zwróciła się do skrzata. Nie był to eliksir, ale pożywienie oraz nawadnianie powinno pomóc. Przynajmniej taką metodę zawsze stosowała stara niania kiedy dzieci z rodu Burke były zmęczone lub osłabione. Nie lubiła na wszystko dawać eliksirów, ale w tym przypadku nie chodziło o zwykłe osłabienie. Krzyki na zewnątrz nadal były głośne i wyraźne, ale zdawało się, że ziemia drży już coraz rzadziej, jakby największe skupienie skał już spadło na ziemię. To dawało nadzieję, że Wendelina trafi do swoich bliskich jeszcze tej nocy, a lady Burke powróci do Durham. Niepokoiła się o rodzinę.
Nie miała jak pomóc poza upewnieniem się, że Wendelina ma odpowiednie miejsce do odpoczynku. Skrzat spojrzał badawczo na lady Burke, a potem poszukał wzrokiem lorda Blacka czekając na wytyczne. Jeżeli otrzyma nakaz udania się do posiadłości rodu Selwyn to tak zrobi. Był sługą, wiernie oddanym szanownemu rodowi Black. Primrose znała się na alchemii, nawet potrafiła stworzyć parę eliksirów, ale nie była to jej specjalizacja. Teraz by się przydała, ale nie była też uzdrowicielem, aby wiedzieć jak dawkować eliksir. Co z tego, że skrzat go przyniesie, skoro nawet sama lady Selwyn nie przyjmie go samodzielnie tylko potrzebuje asysty.
-Znajdziemy na razie miejsce, w którym możesz nabrać sił, a jak wszystko się w miarę uspokoi, to skrzat pomoże ci wrócić do domu. Tam będą wiedzieć co robić dalej. - Nie miała na razie innego pomysłu jak zaradzić kryzysowi. Z pomocą innych osób wybrany został jeden z licznych saloników w kamienicy Blacków. -Przygotuj jakiś posiłek, w miarę lekki. - Zwróciła się do skrzata. Nie był to eliksir, ale pożywienie oraz nawadnianie powinno pomóc. Przynajmniej taką metodę zawsze stosowała stara niania kiedy dzieci z rodu Burke były zmęczone lub osłabione. Nie lubiła na wszystko dawać eliksirów, ale w tym przypadku nie chodziło o zwykłe osłabienie. Krzyki na zewnątrz nadal były głośne i wyraźne, ale zdawało się, że ziemia drży już coraz rzadziej, jakby największe skupienie skał już spadło na ziemię. To dawało nadzieję, że Wendelina trafi do swoich bliskich jeszcze tej nocy, a lady Burke powróci do Durham. Niepokoiła się o rodzinę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rigel mógł być naukowcem. Primrose, z tego co Wendelina się orientowała, również miała przynajmniej jakąś naukową wiedzę. Ale oczywiście, żadne z nich nie byłoby w stanie pomóc jej zażyć nawet prostego leku, a u Blacków brakowało uzdrowiciela. Co prawda i w rodzinie Selwyn nie zawsze taka osoba była dostępna, ale przez wzgląd na jej przypadłość (a wcześniej również przypadłość jej starszej siostry) wezwanie odpowiedniego specjalisty nigdy nie było problemem. Wierzyła, że gdyby mogła teraz bezpiecznie dostać się do domu to nawet mimo trwającej katastrofy to również byłoby osiągalne, nawet gdyby nikogo nie było na miejscu. Że też rodzina musiała odesłać pannę Multon… Gdyby ta zamieszkała na stałe w pałacu, gdy była taka szansa, życie byłoby znacznie prostsze. Elvira zresztą, mimo swojego wieku, była wciąż piękną kobietą, wystarczająco dobrze urodzoną i Wendelina nie miałaby nic przeciwko, gdyby towarzyszyła jej od czasu do czasu na salonach; przynajmniej w takich sytuacjach jak ta miałaby obok siebie kogoś, kto faktycznie mógłby jej pomóc.
Szansa na zatrudnienie jej na stałe jednak już przeminęła i nie było sensu dłużej żyć wspomnieniami. Teraz pozostało jej jedynie liczyć, że panna Multon przeżyła i że w końcu znajdzie dla niej jakże cenny czas. Czy pieniądze już wcale jej nie interesowały?
Wciąż otumaniona, dała się ponieść fali myśli i po prostu wypełniała polecenia do takiego stopnia, w jakim była w stanie. Przytakiwała Primrose, a wieść o przygotowaniu posiłku przyjęła bez sprzeciwu, chociaż wcale nie czuła głodu.
Krzyków i trzęsienia ziemi niemal nie słyszała, za bardzo skupiona na słabości własnego ciała.
W końcu jednak udało jej się zebrać na myśli, aby spojrzeć na Primrose świadomym spojrzeniem. Czuła, że musi wypowiedzieć to, co czego doszła w trakcie wybuchu, nim myśl zniknie a wspomnienia zbledną. Jej głos był wciąż słaby, lecz ton pewny. Nie była w końcu amatorką, jeśli chodziło o sprawy nieba:
– To nie była zwyczajna kometa. Meteory zwykle płoną, gdy spadają na ziemię, więc to nie mogło być to… Mamy miesiąc Perseidów, Akwarydów i roju Alpha Caprocornids, tylko… tylko to raczej nie one doprowadziły do eksplozji… a jeśli, to znaczy, że chyba musimy zacząć wierzyć w pecha. Nie wiem, co mogłoby sprawić, by do tego doprowadziły… – Zamilkła na chwilę, biorąc głęboki oddech. – Trzęsienie to wynik rozpadu ciała, które spadło na ziemię, to potężna siła… To obejmie nie tylko Londyn, lady Burke. – W tonie głosu Wendeliny brzmiał ponury ton.
Szansa na zatrudnienie jej na stałe jednak już przeminęła i nie było sensu dłużej żyć wspomnieniami. Teraz pozostało jej jedynie liczyć, że panna Multon przeżyła i że w końcu znajdzie dla niej jakże cenny czas. Czy pieniądze już wcale jej nie interesowały?
Wciąż otumaniona, dała się ponieść fali myśli i po prostu wypełniała polecenia do takiego stopnia, w jakim była w stanie. Przytakiwała Primrose, a wieść o przygotowaniu posiłku przyjęła bez sprzeciwu, chociaż wcale nie czuła głodu.
Krzyków i trzęsienia ziemi niemal nie słyszała, za bardzo skupiona na słabości własnego ciała.
W końcu jednak udało jej się zebrać na myśli, aby spojrzeć na Primrose świadomym spojrzeniem. Czuła, że musi wypowiedzieć to, co czego doszła w trakcie wybuchu, nim myśl zniknie a wspomnienia zbledną. Jej głos był wciąż słaby, lecz ton pewny. Nie była w końcu amatorką, jeśli chodziło o sprawy nieba:
– To nie była zwyczajna kometa. Meteory zwykle płoną, gdy spadają na ziemię, więc to nie mogło być to… Mamy miesiąc Perseidów, Akwarydów i roju Alpha Caprocornids, tylko… tylko to raczej nie one doprowadziły do eksplozji… a jeśli, to znaczy, że chyba musimy zacząć wierzyć w pecha. Nie wiem, co mogłoby sprawić, by do tego doprowadziły… – Zamilkła na chwilę, biorąc głęboki oddech. – Trzęsienie to wynik rozpadu ciała, które spadło na ziemię, to potężna siła… To obejmie nie tylko Londyn, lady Burke. – W tonie głosu Wendeliny brzmiał ponury ton.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Wejście
Szybka odpowiedź