Wydarzenia


Ekipa forum
Harold Abbott
AutorWiadomość
Harold Abbott [odnośnik]27.02.17 23:47

Harold Julius Abbott

Data urodzenia: 19 stycznia 1926
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: bogacz
Zawód: Zostałem zegarmistrzem, a miałem być politykiem
Wzrost: 187
Waga:  82 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: ciemne, kręcone włosy, które jaśnieją na końcach, przenikliwe, niebieskie oczy, które zdają się widzieć nie tylko rzeczy materialne, ale także to co niewidocznie jest dla przeciętnych oczu przeciętnych ludzi



Jeżeli kochasz, czas znajdziesz, nie mając ani jednej chwili.



Lord Abbott kochał swoją małżonkę. Na swój sposób. Miłość pojawia się z czasem. Tak też było w przypadku ich małżeństwa. Na początku nie różnili się niczym od tych par, które muszą stanąć na ślubnym kobiercu dla dobra swoich rodów. Z czasem jednak zbliżyli się do siebie. Połączyło ich coś na co oboje czekali. Pierworodny syn. Harold jako długo wyczekiwany dziedzic przysporzył wiele radości nie tylko swoim rodzicom, ale także reszcie rodziny. Nie pamięta czasu, kiedy był jedynakiem, ponieważ już rok później na świat przyszła lady Lorraine Abbott. Rodzice, a szczególnie ojciec, pomimo swojego zabiegania znajdował czas dla swoich pociech. Co prawda nie był człowiekiem, który ochoczo okazuje swoje uczucia, ale lady Lilianna wiedziała, że mąż kocha dzieci. A z czasem przekonała się, że on kocha ją. Tak naprawdę. Jak tylko można pokochać żonę z zaaranżowanego małżeństwa.

Dzieciom czas płynie o wiele wolniej niż dorosłym.



Dlaczego czas płynie tak wolno?
Kiedy byłem dzieckiem zadawałem sobie ciągle to pytanie. Wolne tik i tak wyznaczały kolejne, mijające sekundy, które dłużyły się niemiłosiernie, szczególnie podczas lekcji tańca. Zdecydowanie bardziej wolałem spędzać czas w ogrodzie. Lubiłem, kiedy promienie tańczyły na mojej buźce. Biegałem, poznając każdy zakątek naszej posiadłości. Musiałem zajrzeć wszędzie, dotknąć wszystkiego i o wszystkim przekonać się na własnej skórze. Mama często mówiła, że jestem jak ciekawskie jajo. Naturalnie nie wiedziałem o co jej chodziło. Przecież byłem chłopcem, a nie żadnym jajem. Od najmłodszych lat ojciec wymagał ode mnie dyscypliny, dlatego osobiście uczył mnie szermierki od chwili, gdy mogłem samodzielnie utrzymać patyk w dłoni. Te zajęcia lubiłem bardziej. Nie tylko dlatego, że najczęściej odbywały się na świeżym powietrzu, ale także dlatego, że spędzałem czas z ojcem. Może i byłem dzieckiem, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że czas tatusia był naprawdę cenny. Od kiedy pamiętam uczono mnie, aby dziewczynki traktować jak prawdziwe damy, dlatego Lorraine nie doczekała się ode mnie żadnych złośliwości, chociaż niekiedy miałem ochotę wytknąć jej język. I robiłem to, ale tylko wtedy, gdy nikt nie patrzył. Chociaż kilka razy chciałem ją wyzwać, nie mogłem tego zrobić. Tatuś powiedział mi kiedyś, że z czasem stanę się dużym, silnym mężczyzną, który będzie musiał umieć obronić swoją ukochaną i dzieci, tak jak on chroni teraz mnie, moją siostrzyczkę i mamę. Spytałem go, jak mam się tego nauczyć, a on odpowiedział, że na początek mam zostać rycerzem dla Lorraine. Starszym braciszkiem, na którym zawsze będzie mogła polegać. Od tej pory byłem jak jej cień. Mały lord, kroczący za swoją lady, gotowy służyć jej ramieniem. Takie zachowanie, nie raz i nie dwa wywoływały na matczynej twarzy rozbawiony uśmiech, co oczywiście godziło w moją dumę. Jeszcze wtedy nie rozumiałem jak śmiesznie to było.
Jednak, aby zostać prawdziwym lordem Abbott musiałem także umieć czarować! Z niecierpliwością czekałem aż stanę się jedenastoletnim chłopcem i wsiądę do pociągu. Moja magia dała o sobie znać gdy miałem sześć lat. Lorraine bardzo płakała, ponieważ jej lalka się popsuła. Było mi bardzo przykro, nie chciałem, aby płakała. Chciałem za wszelką cenę naprawić zabawkę. I naprawiłem. A nawet więcej. Laleczka zaczęła chodzić, biegać i tańczyć jak żywa. Przestraszyłem się. Wtedy do pokoju weszła jedna z naszych guwernantek, która żywo zareagowała na widok zabawki. Zapytała, kto to zrobił, a kiedy nieśmiało podniosłem rękę, pobiegła po moją matkę. Matula bardzo ucieszyła się na widok tańczącej lalki, a potem sama sprawiła, że znowu była zwykłą zabawką


~*~

- Będę tęsknił, Lorri
- Napiszesz czasem?

W końcu się spełniło. Nie byłem już małym dzieckiem, ale jedenastoletnim chłopcem, który machał z okna przedziału do rodziców. Brakowało jedynie Lorri, nie rozumiałem tego, dlaczego moja młodsza siostra musiała wyjechać aż do Francji. Było mi smutno, w końcu nigdy nie zwiedzimy razem Hogsmeade. Nigdy nie będę mógł oprowadzić jej po Hogwarcie. Smutek chwilowo zniknął, pociąg ruszył, a rodzice zniknęli z mojego pola widzenia. Teraz pozostała już tylko ekscytacja. Wyobrażałem sobie zajęcia w szkole, to jak będę machał różdżką na zaklęciach i jak bardzo tata będzie ze mnie dumny. Zawsze zabiegałem o jego dumne spojrzenia, czy pochwały. Był dla mnie autorytetem. Jego głos był decydujący, a słowa które wypływały z tego ust miały ogromne znaczenie. Jedynym minusem całego tego wyjazdu było rozdzielenie z Lorri. Byliśmy praktycznie nierozłączni. A teraz? Ja miałem zostać w Wielkiej Brytanii oraz uczyć się w Hogwarcie, a w tym czasie Lorraine była już we Francji.
Ceremonia Przydziału pozostanie w mojej pamięci na całe życie. A przynajmniej tak myślałem, kiedy wszedłem do Wielkiej Sali. Ten wystrój, strzeliste okna i długi stół, przy którym siedzieli profesorowie. To wszystko zapierało dech w piersiach. Rozglądałem się dookoła i gdyby to było możliwe, to moja głowa obracałaby się o trzysta sześćdziesiąt stopni i to wokół własnej osi. Byłem tak zachwycony, że z ledwością usłyszałem swoje nazwisko. Pewnym krokiem ruszyłem w stronę Tiary Przydziału i chociaż im bliżej podchodziłem, tym większe nachodziły mnie wątpliwości to nie dałem tego po sobie poznać. Z wypiekami na policzkach, usiadłem na przygotowanym siedzisku. Tiara wylądowała na mojej głowie, a raczej na oczach. Niezbyt długo trwałem w niepewności. Zaledwie chwilkę później znałem już swój dom, Hufflepuff. Z dumnie wypiętą piersią ruszyłem w stronę wiwatujących Puchonów.

~*~

Bonjour, siostrzyczko

Mam nadzieję, że dobrze bawisz się w Akademii. Mam także nadzieję, że u was jest znacznie lepsza pogoda. U nas ostatnio bardzo dużo pada, przez co w drodze na zajęcia z zielarstwa przemokliśmy do suchej nitki. A później musiałem zejść do zimnych lochów na lekcje eliksirów. Oczywiście nabawiłem się kataru!
Nie mogę doczekać się przerwy świątecznej, opowiesz mi wszystko o Beauxbatons.
PS. Wybacz, że tak oszczędnie, ale muszę oszczędzać tusz bo paczka z domu nadal do mnie nie dotarła
Kocham Cię, Harry

~*~

- Nie możemy jechać do Hogsmeade następnym razem?
- Harry, nie wydziwiaj, co takiego może się stać?

Zaczęło się na początku czwartej klasy. Dosyć niewinnie. Początkowo było to tylko przeczucie. Czy to dobre, jak na przykład zadowalająca mnie ocena z wypracowania. Czy to złe, jak wypadek jednego z graczy podczas szkolnych rozgrywek Quidditcha. Nie zwracałem na to uwagi. Przecież każdy może mieć jakieś przeczucie, które się sprawdzi, prawda? Widocznie miałem po prostu szczęście. Potem jednak zacząłem się niepokoić. Zaczęło się od snu, w którym z niewiadomych przyczyn potknąłem się na schodach, przez co wylądowałem w skrzydle szpitalnym. Niby nic dziwnego. Tylko szkoda, że właśnie to stało się jakieś dwa dni później. Starałem się to bagatelizować, ale takich snów było coraz to więcej, a później zacząłem także śnić na jawie. Krępowałem się o tym mówić. Dopiero pod koniec wakacji, przed piątą klasą opowiedziałem matce o swoim problemie.
Poza tym w szkole szło mi całkiem nieźle. Miałem grupę wiernych przyjaciół, z którymi spędzałem wolny czas. Uczciwie odrabiałem zawsze prace domowe, nawet jeżeli transmutacja nie była moją najmocniejszą stroną. Zdecydowanie lepiej szło mi na zaklęciach, czy opiece nad magicznymi stworzeniami. Naturalnie nie wszystko było tak kolorowo.
Podobno każdy musi mieć swojego śmiertelnego wroga. Ja miałem ich kilku. Jednakże dwóch z nich zasługuje na szczególne wyróżnienie. Z pierwszym z nich, Fluviusem Archibaldem Prewettem spotkałem się już w pociągu do Hogwartu. Omal nie doszło między nami do bójki z powodu limitowanej karty z czekoladowych żab. Wiem, może to głupi, ale wystarczający dla jedenastolatków powód do nienawiści aż po grób.
Potem? Było już tylko gorzej. Niewinne przepychanki słowne, zamieniły się w niewybredne żarty. Na wspólnych zajęciach z eliksirów jakimś cudem mój eliksir nie był uwarzony odpowiednio, chociaż byłem pewien, że zrobiłem wszystko zgodnie z recepturą. Innym razem w torbie rudzielca znalazła się łajnobomba, po którą specjalnie udałem się do Hogsmeade. Miarka przebrała się w szóstej klasie, kiedy to rywalizowaliśmy o względy tej samej lady. Jak wielka była moja złość, gdy podczas wycieczki do Hogsmeade, w herbaciarni, w której umówiłem się z Anastasią ujrzałem Archibalda. Od tej pory obiecałem sobie, że nigdy, ale to nigdy nie wybaczę Fluviusowi Archibaldowi Prewett tego co zrobił.



Ach, co za oszczędność czasu – zakochać się od pierwszego wejrzenia!



Możecie uznać to za opowiastki beznadziejnego romantyka, którym z resztą byłem, ale taka była prawda. Kiedy po skończeniu Hogwartu z całkiem niezłymi stopniami, wróciłem do rodzinnego domu, czekały na mnie obowiązki. W połowie wakacji odbył się bal, na którym zobaczyłem ją. Lady Constance Longbottom. Najpiękniejsza, najdelikatniejsza istota jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi. Zaparło mi dech w piersiach. A ona chyba to zauważyła, bo jej policzki oblały się rumieńcem. Zaczęliśmy się spotykać.
W tym samym czasie ojciec załatwił mi praktyki w Ministerstwie Magii. Wszystko układało się pomyślnie. Bałem się tylko jednego. Byłem już dorosły, nieubłaganie zbliżał się czas, w którym będę musiał stanąć na ślubnym kobiercu i zostać głową rodziny. Bałem się tego, że wybranką ojca nie zostanie Constance.
W całym życiu tylko raz udałem się z prośbą do ojca. Chciałem, aby to lady Longbottom przyjęła moje nazwisko. Ojciec spełnił moją prośbę. Nie posiadałem się z radości. W końcu rzadko się zdarza, aby młody szlachcic mógł pojąć za żonę ukochaną sobie osobę. Wszystko było zaplanowane, a ja jedynie mogłem się cieszyć. Może zabrzmi to dziwnie, ale już nie mogłem doczekać się dnia, w którym zmienię swój status i zostanę głową rodziny.

- A gdybym zniknęła bez słowa, co byś zrobił?
- Proste, czekałbym na ciebie, aż do końca moich dni najdroższa.

Nigdy nie sądziłem, że te słowa kiedyś się spełnią. Byliśmy szczęśliwi, a przynajmniej tak mi się wydawało. Moje życie roztrzaskało się na milion kawałeczków miesiąc przed ślubem. Constance zniknęła. Przepadła bez wieści. Nikt nie wiedział co się z nią stało. Podróżowała, mieliśmy spotkać się w Londynie, skąd miałem ją odebrać. Odwiedzała dawną przyjaciółkę na terenie Szkocji. Naturalnie rozpoczęto poszukiwania, ale bez skutku. Na próżno, próbowałem wywołać wizje, ściskając złoty zegarek kieszonkowy, który dostałem od niej w podarku. Czas okazał się być dla nas bardzo okrutny. Nie pozwolił nam nacieszyć się sobą.
Kiedy dotarło do mnie, że nie odzyskam mojej ukochanej Constance, mój świat się zawalił. Czułem się jakbym spadał w otchłań. Coraz głębiej i głębiej. W zasadzie niewiele pamiętam z tamtego okresu. Widocznie mój żal i ból otworzyły moje trzecie oko. Rzeczywistość mieszała mi się z teraźniejszością. Nie wiedziałem już co się wydarzyło, a co się dopiero wydarzy. Praktycznie rok, siedziałem w rodzinnej posiadłości, nie wychodząc ze swojej komnaty. Co jakiś czas matka, zaniepokojona moim stanem znajdowała coraz to lepszych psychiatrów, ale na próżno. Nic mnie nie mogło wyciągnąć. A raczej tak się wszystkim wydawało. Z ratunkiem przyszła mi Lorri, jak zwykle, chociaż sama o tym nie wiedziała. Widziałem ją w swojej wizji. Była nieco starsza. Bardzo płakała, na jej twarzy widziałem ślady walki. Kłóciła się z kimś. I mimo upływu lat wszędzie poznałbym tę rudą czuprynę. Dlatego, ku zaskoczeniu wszystkich, w dzień ślubu Lorraine wyszedłem ze swojej komnaty po raz pierwszy. Kiedy spojrzałem w swoje odbicie byłem w szoku. Nie wiedziałem, czy to jeszcze ja. Chuda, trupio blada twarz, otoczona burzą ciemnych loków. W niebieskich tęczówkach szalał obłęd. Wychodząc z komnaty nawet nie wiedziałem, czy to dzisiaj moja siostra wychodzi za mąż, a może miało to się wydarzyć dopiero za tydzień? Miesiąc? Dwa? Któż wie. Widziałem przerażenie na twarzy matki, która wyszła ze swojej komnaty, jeszcze w koszuli nocnej. Widocznie wstałem za wcześnie. W palcach ściskałem złoty zegarek od Constance, ale na mojej twarzy po raz pierwszy od dawna zamajaczył uśmiech.

~*~

Ten ślub był jednym z najtrudniejszych dni w moim życiu. Świadomość, że mogłem tu dzisiaj być z żoną i być może dzieckiem w drodze, świadomość, że moja siostra wychodziła za faceta, przez którego będzie cierpieć. I spojrzenia tych wszystkich ludzi, kiedy z krzywym uśmiechem siedziałem pośród gości weselnych. Zaskoczenie na twarzy młodych, kiedy podszedłem złożyć im życzenia. "Dużo miłości, wyjątkowo ładnie dzisiaj wyglądasz Lorri, wszystko w porządku, tylko mąż nie do końca".
Jak się okazało szczerość bokiem mi teraz wyszła. Podczas tego siedzenia w komnacie bardzo dużo majstrowałem przy złotym zegarku, który nadzwyczajnie szybko się psuł. Wtedy też wróciłem do czasów dzieciństwa, kiedy tykanie zegara kołysało mnie do snu. Odliczało sekundy do końca zajęć, a sama istota czasu zajmowała mój umysł, który tak uporczywie próbował to zrozumieć. Z dnia na dzień było coraz lepiej. Zacząłem normalniej funkcjonować. Stopniowo wychodziłem z komnaty, a potem z domu. Wróciłem do gry na fortepianie, to jazdy konnej. Jednakże nie mogłem wrócić do pracy w Ministerstwie. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Byłem bezużyteczny.

- Mój drogi, jesteś dla niego zbyt surowy.
- Spójrz prawdzie w oczy Lilianno, on nie zostanie głową rodziny.

Nie wiedzieli, że ich słucham. Zabolało. Kiedyś wierzyłem, że mam zostać kimś. Miałem być wielkim politykiem. Miałem być wspaniałym mężem i kochającym, aczkolwiek wymagającym ojcem. A zamiast tego stałem się bezużytecznym kawalerem. Hańbą na honorze ojca, chociaż to wcale nie ja doprowadziłem do nie zawarcie umowy z Longbottomami. Na drugi dzień, zaraz po tej rozmowie oznajmiłem rodzicom, że chcę zostać zegarmistrzem.  Być może to pomysł szaleńca, ale nie nadawałem się na polityka. W mojej głowie i psychice nastąpiło kompletne przemeblowanie. Widziałem krzywe spojrzenie ojca, dostrzegłem zatroskany wzrok matki, która z przejęciem słuchała tego z jaką pasją opowiadam jej o czasie.
Spełnili moją prośbę. Zamieszkałem samotnie w Dolinie Godryka. Tam też otworzyłem swój zakład. Za namową matki zgodziłem się na dalsze terapie i wizyty domowe magipsychiatrów.

- Witaj Haroldzie!
- Eileen Wilde, strasznie długo ci to zajęło.

Oczywiście, że spodziewałem się wizyty Eileen. O dziwo wiedziałem też o czym ona mówi. A raczej miałem to przeczucie. Ale po kolei. Wszystko miało miejsce kilka tygodni wcześniej. Piłem kawę, kiedy zamroczyło mnie, a przed oczami na dosłownie kilka sekund pojawił mi się obraz Lorraine z różdżką w ręku i feniksem w tle. Zaniepokoiłem się, ale nie bardzo domyślałem się o co chodzi. Kilka dni później w mojej wizji pojawiła się Eileen, która odwiedzała mnie w zakładzie. I faktycznie, po paru tygodniach zawitała do mnie, pewnego, dosyć deszczowego, kwietniowego dnia. Czułem, że jej przyjście miało powiązanie z moją wizją Lorri, a gdy wprowadziła mnie w temat. Cóż, nie wahałem się. Może i byłem Puchonem, ale chociaż uważałem Gryfonów za napuszonych cwaniaczków, to miałem jedną, bardo ważną cechę, która była pożądana u podopiecznych domu Godryka Gryffindora. Odwagę. I może to zaskakujące, ale widziałem co dzieje się w kraju. Widziałem więcej niż ktokolwiek mógł się spodziewać, dlatego zgodziłem się na propozycję Eileen. Miałem przeczucie, że któregoś dnia Lorraine także będzie miała coś wspólnego Zakonem, a wtedy nie będzie sama. Nie zostawię jej po raz drugi.

~*~

Czułem się samotny. Mieszkałem sam w domu zdecydowanie za dużym jak na jedną osobę. O biednym hipogryfie dowiedziałem się przypadkiem, od Julii. Helgo przeklinaj moment, w którym poprosiłem rodzinę Fluviusa o pomoc. Jednakże z Prewett znałem się już w szkole i z pewnością mogłem stwierdzić, że nie była tak zła jak jej brat!  To była spontaniczna myśl. Kupiłem go. Był słaby, najmniejszy z miotu i hodowcy, próbowali się go pozbyć. Wtedy pojawiłem się ja, z uśmiechem na twarzy i sakiewką pełną monet, które mogłem wydać na zakup hipogryfa.
Żółtodziób, bo tak nazywał się zwierz, na początku sprawiał problemy. Było to dla mnie zupełnie zrozumiałe, ale nie obyło się bez pomocy ze strony lady Prewett. Kiedy nie spędzałem czasu na naprawianiu zepsutych zegarów i tworzeniu własnych, przesiadywałem z Żółtodziobem, próbując zdobyć jego zaufanie.  

Być zagadką, której nikt nie zdąży zgadnąć, nim minie czas.



Ja jestem tą zagadką. Nie da się mnie rozwiązać. Nie działam w oczywisty sposób. Zegarmistrz, członek Zakonu, gotów poświęcić życie w słusznej sprawie. I znowu wracamy do istoty czasu. Znowu wróciłem do zagadnienia, które nurtowało mnie w dzieciństwie. Czas oczywiście. Ojciec, chociaż na początku nie mógł pogodzić się z moim zainteresowanie, nowym zajęciem to przez miłość do mnie zaczął mi pomagać. Mogę powiedzieć nawet, że jest ze mnie dumny. Dzięki niemu dołączyłem do grupy śmiałków, która zdecydowała się na podjęcie ryzyka zbadania czasu.
 Oto ja, lord Harold Julius Abbott.

Patronus:Według mitologii, kruk jest posłańcem zarówno złych jak i dobrych wieści. Przypisywano mu także zdolność wróżenia, aby odgadnąć sens jego krakania. Z pewnością można odnaleźć cechy kruka w osobie Harolda. Zdolność przewidywania przyszłości mocno zakorzeniła się w postrzeganiu przez niego świata. Na tyle, że stała się nieodłącznym elementem jego osobowości, o czym świadczy postać jego patronusa.

Widok jej delikatnej twarzyczki, ust wygiętych w delikatny uśmiech, tak ciepły, że roztapiał serce. Iskierki w jej ciemnych, głębokich oczach. Tylko to się liczy, tylko to mnie uszczęśliwia. Tak naprawdę.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 6 Brak
Zaklęcia i uroki: 7 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 5 Brak
Transmutacja: 2 Brak
Eliksiry: 4 Brak
Sprawność: 4 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
język francuskiI 1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
wróżbiarstwo II 5
silna wolaI2
historia I2
astronomia I2
retorykaII5
anatomiaI2
ONMSI2
spostrzegawczośćII5
numerologiaIV20
zręczne ręceII5
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
szlachecka etykietaI0
szczęście I5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
literatura (wiedza)I1
muzyka (wiedza)I1
taniec balowyI1
zegarmistrzostwoII7
muzyka (fortepian)I1
AktywnośćWartośćWydane punkty
pływanieI1
jeździectwo I1
szermierkaI1
jeździectwo (hipogryf)I1
GenetykaWartośćWydane punkty
Genetyka(jasnowidz)-3
Reszta: 1

Wyposażenie

myślodsiewnia, sowa, różdżka, teleportacja, hipogryf, 4 pkt statystyki



Ostatnio zmieniony przez Harold Abbott dnia 01.03.17 22:47, w całości zmieniany 5 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Harold Abbott [odnośnik]02.06.17 14:40

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Złamane serce niezwykle trudno zaleczyć, na Harolda wciąż pada cień zagubionej lady Constance Longbottom. Nikt nie wie, co się z nią stało, jedno jest pewne - zniknęła z jego życia, miażdżąc uczucia młodego arystokraty. Nic dziwnego, że ostatecznie osiadł na odludziu, usiłując zapanować nad jedną z najpotężniejszych i najbardziej nieposkromionych mocy: nad czasem.

OSIĄGNIĘCIA
Zegarmistrz Światła
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
Różdżka, myślodsiewnia, sowa, hipogryf
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[02.03.2017] Karta postaci -860PD



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Harold Abbott  0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Harold Abbott
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach