Pokój Marianne
AutorWiadomość
Sypialnia Marianne
Na tle innych pomieszczeń wyróżnia się przede wszystkim ilością światła. Zieleń pojawia się w postaci akcentów, dominuje zaś przyjemny dla oka, kremowo-złoty kolor, na który uparła się sama Marianne. Pomieszczenie wyposażone jest we wszystko, czego potrzebuje dama. Przy bogato zdobionej toaletce z pokaźnym lustrem guwernantka układa panience włosy, w szafach kryją się piękne kreacje, w komódkach dodatki, wygodne łoże nigdy nie zdradziło tacie, że Marie czasem lubi na nim poskakać. Pod oknami wychodzącymi na ogród ustawiono wygodne pufy, wyłożone zielonym aksamitem, dlatego czasem można dostrzec, jak księżniczka wygląda przez szybę.
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| nie wiem jaka data, więc ty wybierz
Obowiązki, obowiązki, obowiązki! Larissa ze znużeniem spojrzała na wskazówki zegara, które pokazywały, iż zbliża się godzina posiłku. Westchnąwszy, udała się do swych komnat wraz ze służką, aby przygotować się do wspólnego posiłku. Elegancka suknia, upięte włosy i doskonałe pantofle wsunięte na stopy. Jednakże na tym nie kończyły się przygotowania. Jako matka osobiście musiała przypilnować, aby jej dzieci w stanie idealnym pojawiły się na czas w jadalni. Właśnie dlatego ruszyła korytarzem w stronę sypialni swojej córki. Miały godzinę do rozpoczęcia posiłku i naprawdę wierzyła w to, że któraś ze służek już zajmuje się ubiorem i upięciem włosów małej lady Marianne. Najmłodszy Lucius był już gotowy i obecnie siedział pilnowany przez jedną ze służek, która zawsze zajmowała się najmłodszym paniczem Malfoy. Stukanie obcasów o kamienną posadzkę echem odbijało się po korytarzu. W końcu dotarła pod same drzwi komnaty Marianny. Pchnęła je, wchodząc do środka. Nie była zadowolona, gdy zauważyła, że jej córeczka nie jest jeszcze gotowa do wyjścia. Rozejrzała się dookoła. - Jeszcze nie jesteś gotowa skarbie? Gdzie pani Abernathy? - zagadnęła. Oczywiście nie miała czasu na to, aby teraz szukać jeszcze guwernantki. Ostatecznie nie była jednak zła. Mogła spodziewać się, że guwernantka ma inny problem na głowie. O ile Septimus nigdy nie sprawiał swoim zachowaniem problemów zarówno rodzicom jak i guwernantkom, o tyle z Brutusem był już większy problem. Dlatego nie miała zamiaru czekać na pojawienie się służki. Westchnęła jedynie delikatnie, ledwo widocznie poruszyła przy tym drobnymi ramionami. Podeszła do dziewczynki. - Co ty na to, abyśmy razem wybrały sukienkę, w której się dzisiaj pokażesz? - zaproponowała aksamitnym i delikatnym głosem, pełnym ciepła. Odgarnęła niesforne, blond kosmyki z drobnej buźki dziewczynki. - A potem uczeszemy ładnie twoje włoski i wybierzemy jakiś perfum od cioci Victorii - dodała. Nie często osobiście przygotowywała córkę do takich uroczystości. A przynajmniej nie tak często jakby chciała. Z prostego powodu, zawsze najwięcej uwagi musiała poświęcić najmłodszemu dziecku, które najbardziej wymagało matczynej obecności i opieki. Naturalnie to nie znaczyło, że starsza trójka była mniej kochana przez matkę. Absolutnie, ona zawsze starała się okazywać swoją miłość równo każdemu z nich. Starała się spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Dlatego cieszyła się niezmiernie, gdy Marianne zdecydowała się na naukę gry na wiolonczeli, na której grała również sama Larissa. Dzięki temu mogła więcej czasu poświęcać swej jedynej córce, nauczyć ją chociaż podstaw.
Gość
Gość
Pani Abernarhy obudziła Marianne niemalże z zegarkiem w dłoni, o porze wzorowej i stałej. Wydawać by się mogło, że do rozkładu dnia dziewczynka powinna się przyzwyczaić - otóż nie. Zbolała mina zaraz spotkała się z wyraźnym protestem guwernantki, cmokającej z niezadowoleniem, jakby był to dramat wieków. Na próżno było szukać u kobiety zrozumienia, mała lilia Malfoyów doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakim niewzruszeniem na ładne oczka potrafiła wykazać się pani Abernathy, dlatego przetarła powieki palcami i podniosła się na wygodnym materacu, wciąż do połowy zakopana w miękkiej pościeli. Obserwowały się wzajemnie, dziewczynka darząc opiekunkę najbardziej niewinnym spojrzeniem, na jakie było ją stać. W końcu ziewnęła, nie przejmując się własnym brakiem manier, i zaspanym głosem podjęła się kłamstewka.
- Dzień dobry, pani Abernathy - głos miała poważny, ale lekko zniecierpliwiony. - Bardzo ładnie dziś pani wygląda - skłamała gładko, jak uczyła ją mama - czasem trzeba. Nie przepadała za swoją guwernantką, dlatego z własnej woli, bez powodu, na pewno nie prawiłaby jej komplementów. - Niech się pani nie złości, ale co pani tu robi? - zapytała, nieśmiało przygarbiona, jakby zrobiła coś nieodpowiedniego, zaraz jednak podejmując swoją poranną grę. - Dzisiaj miała przyjść mama, czy pani nie wie? Powiedziała mam jutro dla pani Abernathy specjalne zajęcie przy twojej kuzynce Isabelle - naśladowała nieudolnie głos mamy, swój mając jeszcze zbyt dziecięcy, by jej dorównać, ale sens został zachowany, a kłamstwo popłynęło. - Powinna być pani w jej komnatach, pani Abernathy. Ciocia bardzo nie lubi spóźnień - przestrzegła, marszcząc lekko twarzyczkę, jakby było jej przykro. Jeśli chciała, potrafiła być bardzo przekonywująca, a opiekunka nie znała jej jeszcze zbyt dobrze. Teraz otrząsnęła się z pierwszego szoku i pokręciła głową, najwyraźniej zastanawiając się, czy to prawda, ale mruknęła coś i wyszła, zostawiając uśmiechniętą Malfoyównę samą. Teraz mama musiała do niej przyjść i spędzić trochę czasu w tym pokoju. Zagrzebała się podekscytowana w pościel i czekała cierpliwie, zrywając się do siadu, gdy tylko drzwi się uchyliły.
- Mama - ucieszyła się pod nosem, niewinnie wzruszając ramionami na pytanie Larissy, nie przyznając się do odesłania kobiety, nieświadoma, że prędzej czy później kłamstwo wyjdzie na jaw. Pokiwała entuzjastycznie głową, a roztrzepane po nocy włosy znów żyły własnym życiem - niedługo miały poddać się palcom mamy! Była przeszczęśliwa, odbierając Lucjuszowi mamę na wspólne przygotowania. Czesała delikatniej niż pani Abernathy. - Tak! Mamo, wiesz, że nauczyłam lorda Noxa nowej sztuczki? Lordzie Nox, na stanowisko! - przykazała pewnym głosem, a kot przeszedł z jednej pufy na drugą, wpatrując się w Larissę zielonymi ślepiami. - Ładnie, prawda? - żywy entuzjazm!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Gdyby lady Malfoy zdawała sobie sprawę z niecnego podstępu swojej córeczki na pewno nie byłaby zadowolona. Jednakże dopóty dopóki pani Abernathy nie przyszła ze skargą nie miała za co karać swojej jedynej córeczki. Niestety, to właśnie na jej barki spadał obowiązek wyznaczania córce kar, gdyż ojcowskie serce było zbyt miękkie w zetknięciu lilią wśród białych róż. Marianne była jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa. I nieważne jak śliczne były młodziutkie szlachcianki, które dziewczynka winna nazywać kuzynkami, ona i tak była najcudowniejszą wśród młodych panienek Malfoy.
Z subtelnym uśmiechem, patrzyła jak burza nierozczesanych włosów wyskakuje z łóżeczka, aby pochwalić się przed matką nowym osiągnięciem. Obserwowała poczynania zwierzęcia, które na komendę wydaną dziecięcym,delikatnym głosikiem. - Ślicznie skarbie - odparła, obdarzając córkę spojrzeniem pełnym aprobaty. Chętnie spędziłaby z dziewczynką znacznie więcej czasu. Niestety, zegar stojący w komnacie Marianny nieubłaganie odliczał sekundy do wspólnego, rodzinnego posiłku, który w Wiltshire był traktowany niczym tradycja. Była to okazja, aby dalsze gałęzie rodu spotkały się, wymieniły się spostrzeżeniami, jednocześnie odchodząc od tematów politycznych, aby również dworskie damy mogły włączyć się w dyskusję, a dzieci uczyły się powoli jak zachowywać się przy stole. Larissa zawsze była dumna ze swoich dzieci. Tylko czasami musiała ukradkiem zwrócić uwagę Brutusowi. Jednakże matka zawsze stała między synem, a surowym wzrokiem ojca. Nazywała go żywym srebrem. Owszem, gdzieś w sercu rodziła się obawa, że jej syn pójdzie śladami wydziedziczonego brata jej męża. Na samą myśl o tym, że musiałaby wyrzec się własnego dziecka sprawiała, że jej serce krwawiło. Co prawda ród, z którego pochodziła słynął z najczęstszego wyrzekania się swoich członków. Cechował się dosyć reżimowym podejściem do rodzinnych tradycji i szlacheckich obowiązków. Mimo to żyła nadzieją, że żadne z jej ukochanych pociech nie postawi jej w tak okropnej sytuacji. - Dobrze kwiatuszku, ale teraz musimy wybrać ci sukienkę, żebyś mogła znowu oczarować dziadka Cronusa swoją cudowną osóbką - odparła, kucając przed dziewczynką, odgarniając niesforne kosmyki z jej drobniutkiej twarzyczki. Larissa miała wrażenie, że osoba Marianne działała na oziębłe serce swego dziadka tak samo jak na surowe usposobienie ojca. Wystarczył bowiem delikatny uśmiech, a spojrzenie Abraxasa łagodniało, chociaż sam się przed tym bronił. - Jednak najpierw musimy chyba zająć się rozczesaniem twoich włosków, prawda?- zwróciła się do córki, jednocześnie się podnosząc. Gestem ręki wskazała córce toaletkę. A gdy dziewczynka wdrapała się na taboret wzięła do ręki szczotkę, aby delikatnymi ruchami rozplątać plątaninę włosów. Z czasem, kiedy te już poddały się szczotce, blond włosy przelewały się przez blade palce Larissy niczym złote wodospady. - Śniło ci się dzisiaj coś ciekawego?- zagadnęła łagodnie. Ciężko było doszukać się wzburzenia w głosie matki. Częściej, jeżeli chciała ukarać swe dzieci używała spokojnego, wręcz chłodnego tonu. Miała nadzieję, że to wystarczyło, wszak przyzwyczaiła swe dzieciątka do ciepłego, matczynego tonu przepełnionego miłością.
Z subtelnym uśmiechem, patrzyła jak burza nierozczesanych włosów wyskakuje z łóżeczka, aby pochwalić się przed matką nowym osiągnięciem. Obserwowała poczynania zwierzęcia, które na komendę wydaną dziecięcym,delikatnym głosikiem. - Ślicznie skarbie - odparła, obdarzając córkę spojrzeniem pełnym aprobaty. Chętnie spędziłaby z dziewczynką znacznie więcej czasu. Niestety, zegar stojący w komnacie Marianny nieubłaganie odliczał sekundy do wspólnego, rodzinnego posiłku, który w Wiltshire był traktowany niczym tradycja. Była to okazja, aby dalsze gałęzie rodu spotkały się, wymieniły się spostrzeżeniami, jednocześnie odchodząc od tematów politycznych, aby również dworskie damy mogły włączyć się w dyskusję, a dzieci uczyły się powoli jak zachowywać się przy stole. Larissa zawsze była dumna ze swoich dzieci. Tylko czasami musiała ukradkiem zwrócić uwagę Brutusowi. Jednakże matka zawsze stała między synem, a surowym wzrokiem ojca. Nazywała go żywym srebrem. Owszem, gdzieś w sercu rodziła się obawa, że jej syn pójdzie śladami wydziedziczonego brata jej męża. Na samą myśl o tym, że musiałaby wyrzec się własnego dziecka sprawiała, że jej serce krwawiło. Co prawda ród, z którego pochodziła słynął z najczęstszego wyrzekania się swoich członków. Cechował się dosyć reżimowym podejściem do rodzinnych tradycji i szlacheckich obowiązków. Mimo to żyła nadzieją, że żadne z jej ukochanych pociech nie postawi jej w tak okropnej sytuacji. - Dobrze kwiatuszku, ale teraz musimy wybrać ci sukienkę, żebyś mogła znowu oczarować dziadka Cronusa swoją cudowną osóbką - odparła, kucając przed dziewczynką, odgarniając niesforne kosmyki z jej drobniutkiej twarzyczki. Larissa miała wrażenie, że osoba Marianne działała na oziębłe serce swego dziadka tak samo jak na surowe usposobienie ojca. Wystarczył bowiem delikatny uśmiech, a spojrzenie Abraxasa łagodniało, chociaż sam się przed tym bronił. - Jednak najpierw musimy chyba zająć się rozczesaniem twoich włosków, prawda?- zwróciła się do córki, jednocześnie się podnosząc. Gestem ręki wskazała córce toaletkę. A gdy dziewczynka wdrapała się na taboret wzięła do ręki szczotkę, aby delikatnymi ruchami rozplątać plątaninę włosów. Z czasem, kiedy te już poddały się szczotce, blond włosy przelewały się przez blade palce Larissy niczym złote wodospady. - Śniło ci się dzisiaj coś ciekawego?- zagadnęła łagodnie. Ciężko było doszukać się wzburzenia w głosie matki. Częściej, jeżeli chciała ukarać swe dzieci używała spokojnego, wręcz chłodnego tonu. Miała nadzieję, że to wystarczyło, wszak przyzwyczaiła swe dzieciątka do ciepłego, matczynego tonu przepełnionego miłością.
Gość
Gość
Nie tylko była postrzegana jako wyjątkowa w oczach rodziców - sama się taka czuła, już od jakiegoś czasu ucząc się wykorzystywania owej cechy na własną korzyść. Spryt nikomu nie przeszkadzał i państwo Malfoy z pewnością wiedzieli więcej niż się małej Marianne wydawało, ale miała również swoje szczególne momenty - kłamstwa czasami przechodziły gładko, szczególnie wśród niczego nieświadomych guwernantek. Potrafiła zaskakiwać i zmieniała trochę tryb działania, dlatego nie mogły być przygotowane na wszystko - tak jak poranne kłamstwo, usnute przecież na poczekaniu, odciągnęło panią Abernathy.
Ucieszyła się i obdarzyła Larissę szczerym uśmiechem, gdy została pochwalona za kocią sztuczkę. Jeszcze nie potrafiła wyuczyć lorda Noxa niczego więcej, ale mieli na to czas i Marianne była pewna, że wyrośnie na grzecznego kota, nawet jeśli teraz zdarzało mu się psocić i bardzo denerwować mamę. Razem z nią podążyła wzrokiem do zegara, dostrzegając, że wskazówki rzeczywiście nieubłaganie zbliżają się do godziny wyjścia z pokoju, o tej porze zazwyczaj była już mniej więcej w połowie przygotowań do posiłku. Żałowała, że zegar nie może pomóc im w wydłużeniu tego krótkiego czasu, ale wciąż przygotowania wywoływały w niej emocje pozytywne. Do śniadań podchodziła zaś różnie - czasami, gdy lśniła wśród innych i stanowiła atrakcję, była chwalona i doceniana, służyła za dobry przykład, czuła się świetnie - czasem jednak innym kuzynkom dostawało się więcej uwagi, a Marianne zaciskała piąstki ze złości i zazdrości, a mama musiała upominać ją, by siedziała dumna i wyprostowana, nie mierząc wzrokiem rogu komnaty. Nie mogła też marszczyć brwi i krzywić się, gdy musiała jeść nielubiane dania. Z tym wciąż miała duży problem.
Pokiwała posłusznie głową, drobną dłonią zakładając część blond włosów za ucho, aby nie przeszkadzały ani jej, ani mamie. - Mogę pochwalić się dziadkowi sztuczką lorda Noxa? - zapytała, pełna nadziei, jakby ten sukces przerastał ostatnie sukcesy w tańcu lub znajomości manier. Była z siebie dumna, bo nauczyła kota sama - skubaniec nie dał nikomu zbliżyć się i dyktować warunków, dziewczynki broniąc zażarcie i sycząc na każde potencjalne zagrożenie.
- Tak, i koniecznie dobierzemy dziś srebrne dodatki - zarządziła, w podskokach udając się do toaletki - pozwalała sobie na taką swawolę tylko w piżamce, falującej lekko przy tanecznych krokach. Po założeniu sukienki poruszała się już bardziej odpowiednio, ale teraz korzystała ze względnej wolności. Krótki piruet poprzedził wdrapywanie się na miękką pufę, z której nie sięgała jeszcze stopami ziemi, dlatego zamachała nimi w powietrzu. Chwyciła ulubioną szczotkę i podała ją mamie, zaróżowiona z radości, z uroczym i szczerym uśmiechem na ustach. Przypatrywała się kobiecie uważnie przez cały czas, widząc jej odbicie w lustrze - na własne spojrzała tylko w pierwszej chwili.
- Nie pamiętam wszystkiego - przyznała, marszcząc na chwilę brwi w zastanowieniu, bo przybycie pani Abernathy rozwiało większość sennych wspomnień, ale pojedyncze obrazy wyłaniały się w wyobraźni. - Byłam z Brutusem i tatą w zamku Alivii i Esmee Burke, ciebie, cioci Zivy i lorda Burke nie mogliśmy znaleźć, chociaż bardzo długo szukaliśmy. Zamek wyglądał jakoś inaczej, był taki kolorowy jak ta stara narzuta w pokoju cioci Aliny, w oknach były takie zasłony jak ta narzuta, i dywany, były też takie duże-ogromne dywany, mamo, ale musieliśmy uważać, bo we wzorkach chowały się choliki kowalijskie - powiedziała z przejęciem, nieświadoma, że ma na myśli chochliki kornwalijskie. - I te choliki, wyobraź sobie mamo, zabrały tatę gdzieś daleko, ale Brutus obiecywał, że wróci i w tym czasie on mnie i damy Burke obroni. A potem ktoś ciągle się śmiał i okazało się, że to lord Edgar Burke, w pokoju obok - złapały go zasłony, a choliki łaskotały - przerwała chichocząc i wyczekując komentarza od mamy, choć miała jeszcze część snu do opowiedzenia.
Ucieszyła się i obdarzyła Larissę szczerym uśmiechem, gdy została pochwalona za kocią sztuczkę. Jeszcze nie potrafiła wyuczyć lorda Noxa niczego więcej, ale mieli na to czas i Marianne była pewna, że wyrośnie na grzecznego kota, nawet jeśli teraz zdarzało mu się psocić i bardzo denerwować mamę. Razem z nią podążyła wzrokiem do zegara, dostrzegając, że wskazówki rzeczywiście nieubłaganie zbliżają się do godziny wyjścia z pokoju, o tej porze zazwyczaj była już mniej więcej w połowie przygotowań do posiłku. Żałowała, że zegar nie może pomóc im w wydłużeniu tego krótkiego czasu, ale wciąż przygotowania wywoływały w niej emocje pozytywne. Do śniadań podchodziła zaś różnie - czasami, gdy lśniła wśród innych i stanowiła atrakcję, była chwalona i doceniana, służyła za dobry przykład, czuła się świetnie - czasem jednak innym kuzynkom dostawało się więcej uwagi, a Marianne zaciskała piąstki ze złości i zazdrości, a mama musiała upominać ją, by siedziała dumna i wyprostowana, nie mierząc wzrokiem rogu komnaty. Nie mogła też marszczyć brwi i krzywić się, gdy musiała jeść nielubiane dania. Z tym wciąż miała duży problem.
Pokiwała posłusznie głową, drobną dłonią zakładając część blond włosów za ucho, aby nie przeszkadzały ani jej, ani mamie. - Mogę pochwalić się dziadkowi sztuczką lorda Noxa? - zapytała, pełna nadziei, jakby ten sukces przerastał ostatnie sukcesy w tańcu lub znajomości manier. Była z siebie dumna, bo nauczyła kota sama - skubaniec nie dał nikomu zbliżyć się i dyktować warunków, dziewczynki broniąc zażarcie i sycząc na każde potencjalne zagrożenie.
- Tak, i koniecznie dobierzemy dziś srebrne dodatki - zarządziła, w podskokach udając się do toaletki - pozwalała sobie na taką swawolę tylko w piżamce, falującej lekko przy tanecznych krokach. Po założeniu sukienki poruszała się już bardziej odpowiednio, ale teraz korzystała ze względnej wolności. Krótki piruet poprzedził wdrapywanie się na miękką pufę, z której nie sięgała jeszcze stopami ziemi, dlatego zamachała nimi w powietrzu. Chwyciła ulubioną szczotkę i podała ją mamie, zaróżowiona z radości, z uroczym i szczerym uśmiechem na ustach. Przypatrywała się kobiecie uważnie przez cały czas, widząc jej odbicie w lustrze - na własne spojrzała tylko w pierwszej chwili.
- Nie pamiętam wszystkiego - przyznała, marszcząc na chwilę brwi w zastanowieniu, bo przybycie pani Abernathy rozwiało większość sennych wspomnień, ale pojedyncze obrazy wyłaniały się w wyobraźni. - Byłam z Brutusem i tatą w zamku Alivii i Esmee Burke, ciebie, cioci Zivy i lorda Burke nie mogliśmy znaleźć, chociaż bardzo długo szukaliśmy. Zamek wyglądał jakoś inaczej, był taki kolorowy jak ta stara narzuta w pokoju cioci Aliny, w oknach były takie zasłony jak ta narzuta, i dywany, były też takie duże-ogromne dywany, mamo, ale musieliśmy uważać, bo we wzorkach chowały się choliki kowalijskie - powiedziała z przejęciem, nieświadoma, że ma na myśli chochliki kornwalijskie. - I te choliki, wyobraź sobie mamo, zabrały tatę gdzieś daleko, ale Brutus obiecywał, że wróci i w tym czasie on mnie i damy Burke obroni. A potem ktoś ciągle się śmiał i okazało się, że to lord Edgar Burke, w pokoju obok - złapały go zasłony, a choliki łaskotały - przerwała chichocząc i wyczekując komentarza od mamy, choć miała jeszcze część snu do opowiedzenia.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Larissa nawet nie śmiałaby oskarżyć swojej córki o kłamstwo. Przecież jak jej idealne dziecko mogło uciec się do takiej rzeczy? A nawet jeżeli takie wieści przychodziły do niej od guwernantek to lady Malfoy zganiała to na młody wiek i bujną, dziecięcą wyobraźnię. Z drugiej strony starała się też rozumieć zachowanie dziewczynki, bo przecież nie brało to się znikąd. Marianne po prostu domagała się uwagi z jej strony. Być może dlatego lady Malfoy czasem łagodziła swoje kary za niestosowne zachowanie córki ograniczając się jedynie do słownej reprymendy. Traktowała dzieci zdecydowanie bardziej pobłażliwie od swojego małżonka. Serce matki było zawsze bardziej podatne na niewinne spojrzenie dziecka i wyrozumiałe. Cóż mogła poradzić, że wystarczył uśmiech i jej surowe spojrzenie znowuż łagodniało.
To prawda, kocur często doprowadzał kobietę do szewskiej pasji. Jeżeli coś umiało wyprowadzić ją z równowagi to właśnie ten zwierzak. Mimo to nie miała serca odebrać go córce, widząc ile radości sprawia jej zabawa z nim. Poza tym uczyła się cierpliwości i skrupulatności. A także odpowiedzialności w końcu lord Nox należał do niej i oprócz licznych zabaw i innych korzyści z posiadania kota były także obowiązki. Odpowiedzialność to bardzo ważna i pożądana cecha. Dlatego była w stanie znieść obecność niezbyt lubianego przez nią zwierzęcia. Z lekkim niepokojem spojrzała na zegar, który bezczelnie kradł kolejne minuty, skracając czas, który mogła spędzić sam na sam ze swoją jedyną córeczką. Nie da się ukryć, ją traktowała inaczej niż chłopców. Oni musieli być silnymi lordami, gotowymi zapewnić w przyszłości bezpieczeństwo swoim rodzinom. Marianne miała z goła inne zadanie. Larissa chciała przygotować do tego córkę jak najlepiej. Nie tylko ze względu na dobre imię rodu, który kiedyś będzie reprezentowała. Dla własnego komfortu psychicznego. Chciała, aby Marianne w przyszłości umiała odnaleźć szczęście w sytuacji jaką zgotuje dla niej los. A cóż mogła poradzić Larissa? Mieć nadzieję, że Abraxas wybierając swojego zięcia będzie kierował się nie tylko interesem, ale także dobrem swej jak dotąd jedynej córki.
Uśmiechnęła się jakby troszeczkę rozbawiona, a trochę rozczulona. - Oczywiście skarbie, ale może po śniadaniu - odparła. Marie była cudem samym w sobie. Do dzisiaj Rissa nie mogła pojąć tego jak dziewczynka jednym uśmiechem potrafiła zmiękczyć serce zarówno swego ojca jak i dziadka. Cronus Malfoy swoim spojrzeniem paraliżował kobietę, chociaż nigdy nie dała po sobie tego poznać. Kiedy myślała, że relacja między nią a teściem przestała być taka oficjalna to po powrocie Abraxasa do Wilton znowu wszystko wróciło na właściwe tory. Spokojnie obserwowała Marianne jak beztrosko poruszała się po swoim pokoju w koszuli nocnej. Kącik ust szlachcianki nie mógł nie unieść się ku górze.
Przejęła od córki ulubioną szczotkę i powoli rozczesywała jej włosy. Pasmo po pasmie, słuchając przy tym z zaciekawieniem snu dziewczynki. Starała się to sobie wyobrazić. Co jakiś czas zerkała w lustro, w którym odbijała się twarz dziewczynki. - Masz na myśli chochliki kornwalijskie, tak słoneczko? - poprawiła ją łagodnym głosem, precyzyjnie wymawiając każdą głoskę. Szybko jednak przeszła do wyczekiwanego przez dziewczynkę komentarza. - Złe chochliki zaatakowały wujka Edgara? I co się dalej stało? Uwolniliście wujka? - zagadnęła oczekując iż dziewczynka będzie kontynuowała swoją opowieść dalej.
To prawda, kocur często doprowadzał kobietę do szewskiej pasji. Jeżeli coś umiało wyprowadzić ją z równowagi to właśnie ten zwierzak. Mimo to nie miała serca odebrać go córce, widząc ile radości sprawia jej zabawa z nim. Poza tym uczyła się cierpliwości i skrupulatności. A także odpowiedzialności w końcu lord Nox należał do niej i oprócz licznych zabaw i innych korzyści z posiadania kota były także obowiązki. Odpowiedzialność to bardzo ważna i pożądana cecha. Dlatego była w stanie znieść obecność niezbyt lubianego przez nią zwierzęcia. Z lekkim niepokojem spojrzała na zegar, który bezczelnie kradł kolejne minuty, skracając czas, który mogła spędzić sam na sam ze swoją jedyną córeczką. Nie da się ukryć, ją traktowała inaczej niż chłopców. Oni musieli być silnymi lordami, gotowymi zapewnić w przyszłości bezpieczeństwo swoim rodzinom. Marianne miała z goła inne zadanie. Larissa chciała przygotować do tego córkę jak najlepiej. Nie tylko ze względu na dobre imię rodu, który kiedyś będzie reprezentowała. Dla własnego komfortu psychicznego. Chciała, aby Marianne w przyszłości umiała odnaleźć szczęście w sytuacji jaką zgotuje dla niej los. A cóż mogła poradzić Larissa? Mieć nadzieję, że Abraxas wybierając swojego zięcia będzie kierował się nie tylko interesem, ale także dobrem swej jak dotąd jedynej córki.
Uśmiechnęła się jakby troszeczkę rozbawiona, a trochę rozczulona. - Oczywiście skarbie, ale może po śniadaniu - odparła. Marie była cudem samym w sobie. Do dzisiaj Rissa nie mogła pojąć tego jak dziewczynka jednym uśmiechem potrafiła zmiękczyć serce zarówno swego ojca jak i dziadka. Cronus Malfoy swoim spojrzeniem paraliżował kobietę, chociaż nigdy nie dała po sobie tego poznać. Kiedy myślała, że relacja między nią a teściem przestała być taka oficjalna to po powrocie Abraxasa do Wilton znowu wszystko wróciło na właściwe tory. Spokojnie obserwowała Marianne jak beztrosko poruszała się po swoim pokoju w koszuli nocnej. Kącik ust szlachcianki nie mógł nie unieść się ku górze.
Przejęła od córki ulubioną szczotkę i powoli rozczesywała jej włosy. Pasmo po pasmie, słuchając przy tym z zaciekawieniem snu dziewczynki. Starała się to sobie wyobrazić. Co jakiś czas zerkała w lustro, w którym odbijała się twarz dziewczynki. - Masz na myśli chochliki kornwalijskie, tak słoneczko? - poprawiła ją łagodnym głosem, precyzyjnie wymawiając każdą głoskę. Szybko jednak przeszła do wyczekiwanego przez dziewczynkę komentarza. - Złe chochliki zaatakowały wujka Edgara? I co się dalej stało? Uwolniliście wujka? - zagadnęła oczekując iż dziewczynka będzie kontynuowała swoją opowieść dalej.
Gość
Gość
Marianne absolutnie nie mogłaby zaprzeczyć, tata wzbudzał w niej większy strach niż mama. Na ogół była grzecznym dzieckiem (ze wspomnianą bujną wyobraźnią, szczególnie w sprawie zabaw, wolnego czasu oraz wymówek mających zapewnić względne bezpieczeństwo - nota bene coraz bardziej autentycznych i wiarygodnych, sprytna mądrala korzystała z pomyślunku, gdy tylko mogła), nie sprawiała problemów i słuchała rodziców zdecydowanie chętniej niż guwernantek, ich zdanie, opinie i przykazania mając za świętości - do przeskoczenia tylko w naprawdę ważnych przypadkach. Potrzebowała uwagi, ale chciała też by drobne kłamstewka uchodziły na sucho i zanikały w przestrzeni, przyjmowane jak najprawdziwsza prawda. Wolała przyciągać spojrzenia mamy i taty wypełnione dumą, nie naganą, dlatego dawała z siebie wszystko na zajęciach oraz podczas swojej prezentacji na wyjściach do rodziny. Może nie miała pełnej definicji "godnego prezentowania rodu", ale robiła to z wyczuciem intuicyjnym, sukcesywnie uzupełniając regułę o brakujące słowa, powoli układające się już w piękne, pełne zdania - tak pełne jak opowieść o śnie, którą kontynuowała upewniwszy się, że mama słucha uważnie - tak jak słuchała jej Marianne. Najpierw jednak spróbowała poprawić swój błąd w nazewnictwie stworzeń.
- Tak, chochiki kornawijskie - polowała lekko głową z prawdziwie inteligentnym wyrazem twarzy, pewna, że powiedziała już wszystko perfekcyjnie, nawet jeśli szybciej niż mama - nie dała się poprawić drugi raz, pędząc do dalszej relacji. - Więc wujek się śmiał i chochiki też, sama nie wiem, kto bardziej, ale w progu pojawił się wujek Magnus i powiedział "haha, Edgarze, kto to widział żeby Burke nie mógł poradzić sobie z zasłonami! Weź dobry przykład z lorda Noxa i skocz na pufę, stoi tam obok! Edgarze, na stanowisko!" - chyba musiała poćwiczyć jeszcze udawanie wujka, ale sens został zachowany. Efekty ćwiczeń z lordem Noxem do późnych godzin wieczornych miały w tej części snu swój barwny udział. - i wtedy lord Burke skoczył na pufę i zniknął, więc powiedziałam: drodzy lordowie i damy, nasi tatusiowie znikają i nie wiemy dokąd prowadzi ich pufa, dlatego powinnismy zastawić na nią pułapkę - tutaj wujek Magnus przyznał mi rację więc chwyciliśmy się wszyscy za ręce i wujek wskoczył na pufę żebyśmy zniknęli wszyscy razem i uratowali tatów - co oczywiście nie oznaczało końca snu, ale mama musiała wyrazić zachwyt nad idealnym planem swojej dzielnej córki!
- Tak, chochiki kornawijskie - polowała lekko głową z prawdziwie inteligentnym wyrazem twarzy, pewna, że powiedziała już wszystko perfekcyjnie, nawet jeśli szybciej niż mama - nie dała się poprawić drugi raz, pędząc do dalszej relacji. - Więc wujek się śmiał i chochiki też, sama nie wiem, kto bardziej, ale w progu pojawił się wujek Magnus i powiedział "haha, Edgarze, kto to widział żeby Burke nie mógł poradzić sobie z zasłonami! Weź dobry przykład z lorda Noxa i skocz na pufę, stoi tam obok! Edgarze, na stanowisko!" - chyba musiała poćwiczyć jeszcze udawanie wujka, ale sens został zachowany. Efekty ćwiczeń z lordem Noxem do późnych godzin wieczornych miały w tej części snu swój barwny udział. - i wtedy lord Burke skoczył na pufę i zniknął, więc powiedziałam: drodzy lordowie i damy, nasi tatusiowie znikają i nie wiemy dokąd prowadzi ich pufa, dlatego powinnismy zastawić na nią pułapkę - tutaj wujek Magnus przyznał mi rację więc chwyciliśmy się wszyscy za ręce i wujek wskoczył na pufę żebyśmy zniknęli wszyscy razem i uratowali tatów - co oczywiście nie oznaczało końca snu, ale mama musiała wyrazić zachwyt nad idealnym planem swojej dzielnej córki!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Perfekcyjność jej córki nie podlegała jakiejkolwiek wątpliwości. Larissa czuła przepełniającą ją dumę, kiedy donoszono jej o kolejnych sukcesach nie tylko Marianne, ale także chłopców. Z pewnością wykazywała się większą pobłażliwością od ojca, ale czy nie tak właśnie było? Rissa całą swoją miłość przelała na dzieci, nic więc dziwnego, że chciała dla nich jak najlepiej i czasem jej osąd był przysłonięty, a jej serce za miękkie, aby ukarać dzieci? Chociaż, jeżeli chodziło o Marianne to niestety najczęściej właśnie Rissa wymierzała kary i to ona zdecydowanie częściej posyłała jej pełne dezaprobaty spojrzenie. Na szczęście Marie będąc perełką dworu Wilton nie dawała matce wielu okazji do niezadowolenia, więc znacznie częściej mogła spędzać czas z córką na przygotowaniach do rodzinnych wyjść, czy też nauce gry na wiolonczeli. Pieczołowicie pielęgnowała więź z każdym z dzieci. Być może dlatego, aby w przyszłość żadne z nich nie śmiało odwrócić się do niej plecami? Bała się tego. Bała się, że pewnego dnia decyzją nestora i być może nawet Abraxasa jedno z jej dzieci zostanie pozbawione rodowego nazwiska. Nie wiedziała co by wtedy zrobiła. I nie chciała się o tym przekonywać. Dlatego z tak wielką trwogą patrzyła na postępujące podobieństwo Brutusa do swego wydziedziczonego wuja.
Nie poprawiając już córki uśmiechnęła się pod nosem dalej delikatnymi ruchami rozczesując włosy Marianne i chociaż czas nieubłaganie umykał im przez palce to Larissa pozwoliła sobie troszkę przedłużyć tę chwilę i nadal rozczesywała złociste pasemka, jedno po drugim. Uśmiech na ustach Rissy poszerzył się zdecydowanie kiedy cieniutki i nad wyraz dziewczęcy głosik Marianne starał się przeistoczyć w niski i męski głos lorda Rowle. - Postąpiłaś bardzo dzielnie. A powiedz, co się stało po wskoczeniu do pufy? - zagadnęła z być może zbyt wielką ciekawością w głosie. Tą, której używa się w rozmowie z dziećmi, nawet kiedy nie bardzo chce się ich słuchać, chociaż oczywiście barwny sen Marianne wywoływał szeroki uśmiech na twarzy lady Malfoy. Powoli zaczęła upinać jej długie włosy w delikatną, ale jak najbardziej elegancką fryzurę.
Nie poprawiając już córki uśmiechnęła się pod nosem dalej delikatnymi ruchami rozczesując włosy Marianne i chociaż czas nieubłaganie umykał im przez palce to Larissa pozwoliła sobie troszkę przedłużyć tę chwilę i nadal rozczesywała złociste pasemka, jedno po drugim. Uśmiech na ustach Rissy poszerzył się zdecydowanie kiedy cieniutki i nad wyraz dziewczęcy głosik Marianne starał się przeistoczyć w niski i męski głos lorda Rowle. - Postąpiłaś bardzo dzielnie. A powiedz, co się stało po wskoczeniu do pufy? - zagadnęła z być może zbyt wielką ciekawością w głosie. Tą, której używa się w rozmowie z dziećmi, nawet kiedy nie bardzo chce się ich słuchać, chociaż oczywiście barwny sen Marianne wywoływał szeroki uśmiech na twarzy lady Malfoy. Powoli zaczęła upinać jej długie włosy w delikatną, ale jak najbardziej elegancką fryzurę.
Gość
Gość
Uwielbiała, gdy mama czesała jej włosy - robiła to z wyczuciem, delikatnie i zawsze po tych zabiegach wydawały się Marianne jakby ładniejsze, ułożone wręcz idealnie, a do tego przyjemniej pilnowało się fryzury poczynionej rękami Larissy niż opiekunek - wyjątkowo starała się w takich dniach nie wykonywać nic zbyt gwałtownego, choć praktyka bywała różna. Wystarczyła chwila biegu i całe misterne ułożenie rozsypywało się, tworząc wokół złocistą aureolkę. Cierpliwie czekała, aż kobieta stworzy na jej włosach małe dzieło, pochwałę przyjmując z dumą i zadowoleniem. W końcu nie każdego dnia słyszała od mamy, że wykazała się czymś świetnym, a odwaga raczej taka była, choć zazwyczaj bliżej jej było do sprytu.
- Po wskoczeniu do pufy zaczęliśmy spadać, spadać bardzo, bardzo długo i wszędzie obok nas leciały dziwne rzeczy. Jak w bajce, którą kiedyś mi czytałaś, mamo, dokładnie tak. Panny Burke bardzo chciały je łapać, te wszystkie rzeczy, ale trzymaliśmy się za ręce i nie pozwoliliśmy im się puścić. A potem wylądowaliśmy na moim łóżku. Było nam trochę ciasno, ale zaczęliśmy wymyślać plan. Ja powiedziałam, że tatusiowie mogą być w gabinecie taty, ale musimy być ostrożni bo po korytarzu krąży Pani Ab... chora mugolaczka ze strasznym stworem na smyczy i z plamkami na twarzy. Wtedy wszyscy zgodzili się, że trzeba uważać, ale wujek i Brutus prowadzili nas dzielnie do komnaty - uff, zmęczyła się. Przerwała na moment, oglądając w lustrze gotową fryzurę i obdarzając matkę promiennym uśmiechem, szczerym i prostym. Czas wybierać kreację! Zsunęła się ze stołka i zajęła poszukiwaniami, zasięgając oczywiście rady doświadczonej lady Malfoy, a kiedy już zdecydowały się na jedną z sukien, postanowiła kontynuować opowieść. Zdążyła już uspokoić oddech po długiej relacji. - Nie spotkaliśmy nikogo po drodze, ale kiedy już doszliśmy pod drzwi, usłyszeliśmy dziwne odgłosy ze środka - naprawdę się wtedy bałam! - przyznała otwarcie, przypominając sobie chrobotanie. - I wtedy wujek Magnus kazał nam się odsunąć, a sam otworzył drzwi. I wtedy okazało się, że nikogo nie trzeba ratować, ale tata i lord Edgar zjedli całe ciasto na urodziny Gabrielle, a dla nas nic nie zostało. Wujek Magnus był bardzo niezadowolony, bo okropnie chciał spróbować tego ciasta - podsumowała, obracając się w miejscu, już ubrana i gotowa do wyjścia, brakowało jeszcze tylko perfum!
- Po wskoczeniu do pufy zaczęliśmy spadać, spadać bardzo, bardzo długo i wszędzie obok nas leciały dziwne rzeczy. Jak w bajce, którą kiedyś mi czytałaś, mamo, dokładnie tak. Panny Burke bardzo chciały je łapać, te wszystkie rzeczy, ale trzymaliśmy się za ręce i nie pozwoliliśmy im się puścić. A potem wylądowaliśmy na moim łóżku. Było nam trochę ciasno, ale zaczęliśmy wymyślać plan. Ja powiedziałam, że tatusiowie mogą być w gabinecie taty, ale musimy być ostrożni bo po korytarzu krąży Pani Ab... chora mugolaczka ze strasznym stworem na smyczy i z plamkami na twarzy. Wtedy wszyscy zgodzili się, że trzeba uważać, ale wujek i Brutus prowadzili nas dzielnie do komnaty - uff, zmęczyła się. Przerwała na moment, oglądając w lustrze gotową fryzurę i obdarzając matkę promiennym uśmiechem, szczerym i prostym. Czas wybierać kreację! Zsunęła się ze stołka i zajęła poszukiwaniami, zasięgając oczywiście rady doświadczonej lady Malfoy, a kiedy już zdecydowały się na jedną z sukien, postanowiła kontynuować opowieść. Zdążyła już uspokoić oddech po długiej relacji. - Nie spotkaliśmy nikogo po drodze, ale kiedy już doszliśmy pod drzwi, usłyszeliśmy dziwne odgłosy ze środka - naprawdę się wtedy bałam! - przyznała otwarcie, przypominając sobie chrobotanie. - I wtedy wujek Magnus kazał nam się odsunąć, a sam otworzył drzwi. I wtedy okazało się, że nikogo nie trzeba ratować, ale tata i lord Edgar zjedli całe ciasto na urodziny Gabrielle, a dla nas nic nie zostało. Wujek Magnus był bardzo niezadowolony, bo okropnie chciał spróbować tego ciasta - podsumowała, obracając się w miejscu, już ubrana i gotowa do wyjścia, brakowało jeszcze tylko perfum!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Oj, mała lady Malfoy, pomimo swej rozkoszności, potrafiła okazać się chochlikiem wcielonym. Pani Abernathy kochała małą panienkę z całego, zasuszonego serca, ale ostatnimi czasy coraz trudniej przychodziło jej przebywanie ze złotowłosą iskierką, posiadającą coraz dziwniejsze pomysły. Często związane po prostu z kłamstwem - nigdy nie użyłaby tego słowa w rozmowie z rodzicami dziecka, sugerowanie łgarstw maleńkiej szlachciance byłoby jednoznaczne z zawodowym samobójstwem, ale sama przed sobą używałaby nawet ostrzejszego słowa. Jej sprawne, opiekunkowe oko wyłapywało takie szczegóły: najmłodsza lady Malfoy wyrastała na zdolną manipulantkę. Nawet ona sama padała ofiarą tych niewinnych kłamstewek.
Także i tego ranka. Rzecz jasna siedmioletnia Isabelle nie potrzebowała opieki, posiadając własne niańki, lecz przejście do najdalszego skrzydła posiadłości zajęło pani Abernathy ponad kwadrans. Marie wiedziała, gdzie umieścić rzekomo niecierpliwiącą się lady - jak najdalej od własnych komnat. Wilhelmina Abernathy powróciła więc do skrzydła zajmowanego przez rodzinę lorda Abraxasa zmęczona, zdyszana, aż siwy kok przekrzywił się na lewą stronę a okularki w drucianej oprawie zsunęły się na sam koniec zadartego nosa. Nieznośna mała. Magiczny reumatyzm dawał o sobie znać po takim wysiłku a chude nogi trzeszczały przy każdym kroku. Oj, następnym razem nie da się już nabrać na te bajeczki.
Podchodząc do drzwi sypialni dziedziczki, usłyszała głos Larissy, co jednak nie zniechęciło ją do zapukania - może jeśli napędzi Marianne bogina, sugerując, że obnaży przed matką drobną nieścisłość, szlachcianka zrozumie swój błąd i stanie się grzeczną, prawdomówną panienką.
- Moja droga lady - powitała Larissę uprzejmym ukłonem, niestety nie tak niskim, jakby chciała: plecy promieniowały tępym bólem. - Musiało dojść do okropnej pomyłki - sugestywne zerknięcie na zarumienioną, uszczęśliwioną Marie - ktoś odesłał mnie do lady Isabelle, ale już jestem na miejscu, już zajmuję się Marianką - wytłumaczyła się śpiewnie, podchodząc do dziewczynki i przejmując we władanie szczotkę. Ścisnęła ją w swoich chudych szponach i posłała wychodzącej lady ujmujący uśmiech, do małej Marie odwracając się już z poważnym grymasem twarzy. Milczała wyczekująco, zaciskając usta w wąską linię, co wybrzuszyło setkę zmarszczek na wiekowej już twarzy.
Także i tego ranka. Rzecz jasna siedmioletnia Isabelle nie potrzebowała opieki, posiadając własne niańki, lecz przejście do najdalszego skrzydła posiadłości zajęło pani Abernathy ponad kwadrans. Marie wiedziała, gdzie umieścić rzekomo niecierpliwiącą się lady - jak najdalej od własnych komnat. Wilhelmina Abernathy powróciła więc do skrzydła zajmowanego przez rodzinę lorda Abraxasa zmęczona, zdyszana, aż siwy kok przekrzywił się na lewą stronę a okularki w drucianej oprawie zsunęły się na sam koniec zadartego nosa. Nieznośna mała. Magiczny reumatyzm dawał o sobie znać po takim wysiłku a chude nogi trzeszczały przy każdym kroku. Oj, następnym razem nie da się już nabrać na te bajeczki.
Podchodząc do drzwi sypialni dziedziczki, usłyszała głos Larissy, co jednak nie zniechęciło ją do zapukania - może jeśli napędzi Marianne bogina, sugerując, że obnaży przed matką drobną nieścisłość, szlachcianka zrozumie swój błąd i stanie się grzeczną, prawdomówną panienką.
- Moja droga lady - powitała Larissę uprzejmym ukłonem, niestety nie tak niskim, jakby chciała: plecy promieniowały tępym bólem. - Musiało dojść do okropnej pomyłki - sugestywne zerknięcie na zarumienioną, uszczęśliwioną Marie - ktoś odesłał mnie do lady Isabelle, ale już jestem na miejscu, już zajmuję się Marianką - wytłumaczyła się śpiewnie, podchodząc do dziewczynki i przejmując we władanie szczotkę. Ścisnęła ją w swoich chudych szponach i posłała wychodzącej lady ujmujący uśmiech, do małej Marie odwracając się już z poważnym grymasem twarzy. Milczała wyczekująco, zaciskając usta w wąską linię, co wybrzuszyło setkę zmarszczek na wiekowej już twarzy.
I show not your face but your heart's desire
Och nie! Nie miała śmiertelnie bladego pojęcia, że rozmawiały z mamą tak długo, w jej planie pani Abernathy wlokła się niesamowicie na swoich starych nogach do odległych komnat, zaś wracała z przykrymi wieściami i niezadowoloną miną dopiero po opuszczeniu pokoju przez obydwie lady Malfoy. W trakcie śniadania, przy wszystkich, nie odważyłaby się przecież wyznać, że zostawiła małą Marianne samą, oddalając się do panny Isabelle. Dziewczynka była niepocieszona i wcale nie podobało jej się takie rozwiązanie. Nie wydęła jednak ustek, nie skrzywiła się, ani nie dała po sobie poznać nic poza zaskoczeniem - szczerym, bo co ona robiła tu tak wcześnie?!. Przygryzła na moment wargę, błędu nie rozumiejąc ani trochę. Co było złego w tym, że chciała spędzić trochę czasu z mamą? Dla Lucjusza miała go zdecydowanie zbyt wiele. Chciała zapytać panią Abernathy, kto wprowadził ją w taki błąd, ale ugryzła się w język - dosłownie. Przecież wtedy odpowiedziałaby, że to ona, grzeczna i lśniąca przykładem dama, lady Marianne, ośmieliła się skłamać. Och, Marie wiedziała, że czasem kłamstwo się opłaca, ale uczyła się powoli, gdzie ma swoje granice. Siedziała więc cicho, odprowadzając matkę zasmuconym wzrokiem. Zastanawiała się, czy jest na opiekunkę mocno zła. Wreszcie stwierdziła, że nie. Kuguchara czasem trzeba było odwrócić ogonem. Z dozą przerażenia spojrzała na surową panią Abernathy, szybciutko szukając w głowie jakiegoś planu albo słów, które by ją udobruchały. Wahała się między Pani Abernathy! Jak to? Och, bardzo mi przykro, ale proszę się nie martwić, po śniadaniu chętnie i posłusznie zabiorę się za ćwiczenie literek, jakie tylko będzie pani chciała! Będę ćwiczyć nawet duże ‘ka’! albo…
- Pani Abernathy, damie nie przystoi przybierać takich grymasów - zacytowała dumnie, zapamiętując to, czego wcześniej jej nauczyła. Jak to, ona nie mogła, a pani Abernathy tak? Oj, jeśli okaże sie, że tak, tata wszystkiego się dowie. Nie groziła jednak kobiecie, mimo biorącego górę niezadowolenia.. Zamiast tego z lękiem spojrzała na szczotkę w jej dłoni. Nie ma mowy, nie pozwoli jej się teraz czesać - mama wykonała świetną robotę, a poddenerwowana pani Abernathy była niedelikatna i ciągała włosy. Nie chciała iść zapłakana na śniadanie. O nikim nie świadczyłoby to dobrze. - Proszę nie niszczyć fryzury, którą zrobiła moja mama - poprosiła, a raczej oświadczyła, z akcentem na lady Malfoy, sugerując, że to najgorszy krok, jaki można wykonać. - Na pewno byłaby zła.
- Pani Abernathy, damie nie przystoi przybierać takich grymasów - zacytowała dumnie, zapamiętując to, czego wcześniej jej nauczyła. Jak to, ona nie mogła, a pani Abernathy tak? Oj, jeśli okaże sie, że tak, tata wszystkiego się dowie. Nie groziła jednak kobiecie, mimo biorącego górę niezadowolenia.. Zamiast tego z lękiem spojrzała na szczotkę w jej dłoni. Nie ma mowy, nie pozwoli jej się teraz czesać - mama wykonała świetną robotę, a poddenerwowana pani Abernathy była niedelikatna i ciągała włosy. Nie chciała iść zapłakana na śniadanie. O nikim nie świadczyłoby to dobrze. - Proszę nie niszczyć fryzury, którą zrobiła moja mama - poprosiła, a raczej oświadczyła, z akcentem na lady Malfoy, sugerując, że to najgorszy krok, jaki można wykonać. - Na pewno byłaby zła.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Niepokorny charakterek lady Malfoy nie pozwalał pani Abernathy zmrużyć oczu przez wiele, wiele nocy. Zastanawiała się, co robiła nie tak - opiekowała się przecież wieloma panienkami a każda z podopiecznych wyrastała na godną, uprzejmą damę, zachwycającą przy każdym geście, kroku i słowie. Trzy pokolenia Malfoyówien przeszły przez jej ręce, którymi je kołysała, ocierała buźki, czesała włosy, dobierała sukienki; jej srebrzystowłose brylanciki. Nie posiadała własnych dzieci, dlatego też przekazywała dziewczętom całą macierzyńską, a nigdy nie wykorzystaną, miłość - momentami nieco zbyt surową. Bywała zgryźliwa, przy jednoczesnej naiwności. Wymagała, ale z racji wieku często zapominała o zadawanych lekcjach. Gromiła wzrokiem, by chwilę później, wzruszona opieszałością maleńkiej rączki, pogładzić z czułością po jasnych puklach. Przeczuwała, że robi się już zbyt wiekowa jak na bieganie za kilkulatkami, dlatego też - widząc koniec swej oszałamiającej kariery - tak bardzo zależało jej na dobrym wychowaniu Marianne, ostatniej z rodu jej wychowanek. Klejnot w koronie okazywał się jednak niezwykle trudny w obróbce i chociaż pani Abernathy kochała dziewczynkę, to coraz częściej musiała okazywać jej surowość.
Tak jak teraz. Nie ujawniła występku przed lady Larissą, nie przywołała nad główkę Marianki czarnych chmur, ale panienka zdecydowanie musiała nauczyć się pokory.
- Damie nie przystoi kłamać. Łgać w żywe oczy, jak niewychowana półkrewka - dzielnie wytrzymała gromiący ton blondynki, odwzajemniając go w pełni, co wywołało większy efekt dzięki magii dorosłości. - Zawiodłaś mnie, moja panno - dodała sztywno, unosząc szczotkę niczym różdżkę, mającą zaraz błysnąć nieprzyjemną klątwą. - Nigdy nie zniszczyłabym fryzury, stworzonej przez lady Malfoy - odparła ostro, kręcąc głową z niezadowoleniem nad sugestiami dziewczynki: widziała w jej oczach przerażenie, to wystarczyło. Odłożyła szczotkę na blat stoliczka i wyciągnęła sękatą dłoń po Marianne. - Ale dziś cały, calutki dzień spędzimy na nauce kaligrafii. Z dala od okien, jest dziś zbyt słonecznie - a tak naprawdę z dala od okien, żeby nie rozpraszały cię widoki i podglądanie jeżdżącego na kucyku Brutusa. Zacisnęła usta w wąską linę, wyczekująco zerkając na panienkę.
Tak jak teraz. Nie ujawniła występku przed lady Larissą, nie przywołała nad główkę Marianki czarnych chmur, ale panienka zdecydowanie musiała nauczyć się pokory.
- Damie nie przystoi kłamać. Łgać w żywe oczy, jak niewychowana półkrewka - dzielnie wytrzymała gromiący ton blondynki, odwzajemniając go w pełni, co wywołało większy efekt dzięki magii dorosłości. - Zawiodłaś mnie, moja panno - dodała sztywno, unosząc szczotkę niczym różdżkę, mającą zaraz błysnąć nieprzyjemną klątwą. - Nigdy nie zniszczyłabym fryzury, stworzonej przez lady Malfoy - odparła ostro, kręcąc głową z niezadowoleniem nad sugestiami dziewczynki: widziała w jej oczach przerażenie, to wystarczyło. Odłożyła szczotkę na blat stoliczka i wyciągnęła sękatą dłoń po Marianne. - Ale dziś cały, calutki dzień spędzimy na nauce kaligrafii. Z dala od okien, jest dziś zbyt słonecznie - a tak naprawdę z dala od okien, żeby nie rozpraszały cię widoki i podglądanie jeżdżącego na kucyku Brutusa. Zacisnęła usta w wąską linę, wyczekująco zerkając na panienkę.
I show not your face but your heart's desire
Wygieła usta w podkówkę. Co za potworna obelga! Półkrewka, phi, takie nie dorastały jej do bucików. Żadne z nich byly damy. Lecz może faktycznie, może to zły objaw, może ona też nie była damą? Stwierdzenie pani Abernathy napełniło ją niepewnością, wzięła je odrobinę zbyt dosłownie i zastanawiała się chwilę, ważąc jej słowa. Nie, zdecydowanie była damą. Nie da sobie wmówić, że mogłoby być inaczej. Na żadnym możliwym świecie, nawet w żadnym innym kosmosie! Chciała sobie tylko pomóc.
- A może to mnie ktoś wprowadził w błąd? - odfuknęła niezadowolona, już na pierwszy rzut oka ujawniając, że to ona - miną, mową ciała, troszkę obrażonym głosikiem i akcentem nie tam, gdzie trzeba. - C’est bouleversant! - robiła się coraz bardziej zdenerwowana. Odetchnęła głęboko, prawie teatralnie, próbując się uspokoić. Mamo, wracaj! Jeszcze jeden oddech, zanim łezki napłyną do oczu. To takie niesprawiedliwe! Chciała tylko… - Chciałam tylko spędzić trochę czasu z mamą, pani Abernathy - wyznała z rozbrajającą, dziecięcą szczerością, tak zwyczajnie, ze smutkiem i zawodem, wcale nie jęcząc i nie grymasząc. Spokojnie, ale z autentyczną przykrością w małym, szlacheckim serduszku. Westchnęła zrezygnowana. Z ulgą przyjęła jednak odłożenie szczotki. Przynajmniej tyle dobrego. Wieści za to nie były dobre. Były o k r o p n e.
- Cały... - mruknęła, z niedowierzaniem wpatrując się w panią Abernathy. - Cały, calusieński dzień? - zapytała dla pewności. Tortury. Jej opiekunka robiła tortury. Wcześniej Marianne myślała, że tortury to takie żółwie, ale Septimus cierpliwie wyjaśnił jej, że to wcale nie tak. Tortury były wtedy, kiedy ktoś kogoś męczył. Tak, jak guwernantka ją, a najgorsze, że nawet nie mogła nikomu się poskarżyć, bo wszyscy chcieli, by pisała nienagannie, jak najszybciej. - Od okien… - tym razem jęknęła z rozpaczą, powtarzając. - Pani Abernathy, to bardzo źle, kiedy damę boli ręka i nie można się przyczyniać do tego, żeby coś damę bolało, to niekurturalne - w swoich tłumaczeniach troszkę przekręciła słowo. - Może chociaż pół dnia? - poprosiła błagalnie, robiąc ładne oczka. - Pół dnia, ale obiecuję, że nauczę się jak pisać duże ‘ka’, dobrze? - tym razem z nadzieją. - I ‘ku’, zobaczy pani, będę pisać przepiękne ‘ku’, najpiękniejsze w całym Wilton!
- A może to mnie ktoś wprowadził w błąd? - odfuknęła niezadowolona, już na pierwszy rzut oka ujawniając, że to ona - miną, mową ciała, troszkę obrażonym głosikiem i akcentem nie tam, gdzie trzeba. - C’est bouleversant! - robiła się coraz bardziej zdenerwowana. Odetchnęła głęboko, prawie teatralnie, próbując się uspokoić. Mamo, wracaj! Jeszcze jeden oddech, zanim łezki napłyną do oczu. To takie niesprawiedliwe! Chciała tylko… - Chciałam tylko spędzić trochę czasu z mamą, pani Abernathy - wyznała z rozbrajającą, dziecięcą szczerością, tak zwyczajnie, ze smutkiem i zawodem, wcale nie jęcząc i nie grymasząc. Spokojnie, ale z autentyczną przykrością w małym, szlacheckim serduszku. Westchnęła zrezygnowana. Z ulgą przyjęła jednak odłożenie szczotki. Przynajmniej tyle dobrego. Wieści za to nie były dobre. Były o k r o p n e.
- Cały... - mruknęła, z niedowierzaniem wpatrując się w panią Abernathy. - Cały, calusieński dzień? - zapytała dla pewności. Tortury. Jej opiekunka robiła tortury. Wcześniej Marianne myślała, że tortury to takie żółwie, ale Septimus cierpliwie wyjaśnił jej, że to wcale nie tak. Tortury były wtedy, kiedy ktoś kogoś męczył. Tak, jak guwernantka ją, a najgorsze, że nawet nie mogła nikomu się poskarżyć, bo wszyscy chcieli, by pisała nienagannie, jak najszybciej. - Od okien… - tym razem jęknęła z rozpaczą, powtarzając. - Pani Abernathy, to bardzo źle, kiedy damę boli ręka i nie można się przyczyniać do tego, żeby coś damę bolało, to niekurturalne - w swoich tłumaczeniach troszkę przekręciła słowo. - Może chociaż pół dnia? - poprosiła błagalnie, robiąc ładne oczka. - Pół dnia, ale obiecuję, że nauczę się jak pisać duże ‘ka’, dobrze? - tym razem z nadzieją. - I ‘ku’, zobaczy pani, będę pisać przepiękne ‘ku’, najpiękniejsze w całym Wilton!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Cóż - Marianka może i była charakterną, młodą czarownicą, mającą nieco zbyt szalone pomysły na to jak zmanipulować otoczeniem, ale nie sposób było odmówić jej dumy. I umiejętności językowych: francuskie oburzenie wyszło jej nadzwyczaj zgrabnie i pani Abernathy zapisała w pamięci, by pochwalić ją przed wymagającą guwernantką, Cecille, która śpiewnie uczyła dzieci Malfoyów tego zachwycającego języka. Opiekunka naprawdę doceniała postępy podopiecznej w nauce - nie sposób było odmówić jej zacięcia i talentu w zadaniach postawionych przed przyszłą, pełnoprawną lady. Wysławiała się poprawnie, zachwycająco tańczyła, pilnie ćwiczyła na wiolonczeli a śliczna buźka - chociaż była to zasługa doskonałych genów a nie samej Marie - zjednywała sobie ludzi. Rozpuszczając najtwardsze serca - ale nie serca doświadczonej kobiety, pamiętającej jeszcze zapewne pierwszą wojnę czarodziejów.
- Lady Larissa jest zajętą kobietą. Nie ma czasu na spędzanie z dużą już córką całych poranków - wytłumaczyła oschło, bez cierpliwości, ignorując wstępne zbulwersowanie dziewczynki. Nie rozumiała tęsknoty za matką - jak na szlacheckie standardy Larissa i tak poświęcała swym pociechom bardzo dużo czasu. Jeśli ktoś pytałby panią Abernathy o zdanie - za dużo. Właśnie dzięki matczynej pobłażliwości Marianka wykazywała się przesadnym charakterkiem, niemożliwym do utemperowania: słudzy, choć mający się nią zajmować, nie mogli w żaden sposób ukarać dziecka. No, prawie żaden - katorżnicze ćwiczenia potrafiły być dla dzieci prawdziwą tragedią.
- Caluśki dzień - potwierdziła tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Dzięki temu będziesz potrafiła pisać wspaniałe listy, także do matki i ojca. Na pewno ucieszą się, gdy po raz pierwszy otrzymają od ciebie bezbłędnie nakreślone wyrazy szacunku i miłości - dodała, także uciekając się do drobnej manipulacji. Wizja zadowolenia rodziców powinna odciągnąć myśli Marianne od ewentualnego buntu, rozpłakania się lub naburmuszenia, które tak nie pasowało do ślicznej buzi. - Chodź, Marianne, im wcześniej zaczniemy, tym piękniejsze zdania nakreślisz wieczorem - zakomenderowała, nie poprawiając dziewczynki, by nie zniechęcić jej jeszcze bardziej. Wierzyła w swój mądry wybór i rozsądną karę, procentującą na przyszłość: jej wychowanka nie będzie musiała czytać Czarownicy, by wiedzieć, jak powinny pisać listy prawdziwe damy.
| ztx2
- Lady Larissa jest zajętą kobietą. Nie ma czasu na spędzanie z dużą już córką całych poranków - wytłumaczyła oschło, bez cierpliwości, ignorując wstępne zbulwersowanie dziewczynki. Nie rozumiała tęsknoty za matką - jak na szlacheckie standardy Larissa i tak poświęcała swym pociechom bardzo dużo czasu. Jeśli ktoś pytałby panią Abernathy o zdanie - za dużo. Właśnie dzięki matczynej pobłażliwości Marianka wykazywała się przesadnym charakterkiem, niemożliwym do utemperowania: słudzy, choć mający się nią zajmować, nie mogli w żaden sposób ukarać dziecka. No, prawie żaden - katorżnicze ćwiczenia potrafiły być dla dzieci prawdziwą tragedią.
- Caluśki dzień - potwierdziła tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Dzięki temu będziesz potrafiła pisać wspaniałe listy, także do matki i ojca. Na pewno ucieszą się, gdy po raz pierwszy otrzymają od ciebie bezbłędnie nakreślone wyrazy szacunku i miłości - dodała, także uciekając się do drobnej manipulacji. Wizja zadowolenia rodziców powinna odciągnąć myśli Marianne od ewentualnego buntu, rozpłakania się lub naburmuszenia, które tak nie pasowało do ślicznej buzi. - Chodź, Marianne, im wcześniej zaczniemy, tym piękniejsze zdania nakreślisz wieczorem - zakomenderowała, nie poprawiając dziewczynki, by nie zniechęcić jej jeszcze bardziej. Wierzyła w swój mądry wybór i rozsądną karę, procentującą na przyszłość: jej wychowanka nie będzie musiała czytać Czarownicy, by wiedzieć, jak powinny pisać listy prawdziwe damy.
| ztx2
I show not your face but your heart's desire
Pokój Marianne
Szybka odpowiedź