Salon
AutorWiadomość
Salon
Salon stanowi centralną i największą część domu. Wnętrze jest raczej przytulne, a ciepła nadaje mu kominek, stojący na jednej ze ścian. W całym pomieszczeniu unosi się śliczny zapach mięty!
Gość
Gość
|11.04.1956r?
Ostatnio... trochę się działo. Na co Bertie wcale, a wcale nie narzekał. Lubił, kiedy zajęcia same na niego wpadały. Nie potrafił nigdy za długo usiedzieć w miejscu. Dzisiejszy ranek spędził w pracy. Zamykali jednak troszkę wcześnie, Cynthia miała załatwiać z kimś sprawy służbowe, coś dotyczącego lokalu na miejscu i mówiła, że lepiej jeśli będzie spokój. Bott choć pracę swoją uwielbiał to wcale nie narzekał, już o piętnastej zamykając za sobą drzwi i teleportując się prosto do Doliny Godryka.
Mając zdecydowanie za dużo wolnego czasu ruszył drogą spokojnie. Rudera znajdowała się na samym końcu ulicy, trochę chowana w lesie, w drodze mijał więc po kolei domy wielu sąsiadów, z niektórymi witając się po drodze.
Zdążył nawet zdenerwować trochę dziwaczną i bardzo hałaśliwą starszą panią spod numeru 75, która już od jakiegoś czasu za nim nie przepadała. Uważała, że razem z Bottem w Dolinie Godryka pojawiły się używki, ladacznice, bezczelna młodzież i nieodpowiedzialne imprezy. Bertiego niesamowicie to bawiło, szczególnie kiedy słuchał od pozostałych sąsiadów, co ostatnio im naopowiadała pani Hardson przekonana, że cukiernik dodaje do swoich wypieków śnieżkę, chce uzależnić wszystkich dookoła, a potem będzie dilował!
Ten potworny imprezowicz, który w ciągu czterech miesięcy zrobił aż dwie zabawy we własnym domu śmiał do tego przechodzić od czasu do czasu drogami doliny w stanie ewidentnie nietrzeźwym w godzinach w jakich porządni ludzie dawno śpią! Swoją drogą skoro porządni ludzie wtedy śpią to kto go zobaczył, kiedy dokonywał tej potwornej zbrodni?
Tematu ladacznic nie warto rozwijać jako, że Bertie od zawsze miał więcej koleżanek, niż kolegów, najpewniej gdyby częściej odwiedzali go znajomi płci męskiej, oskarżenia wypowiadane przez sąsiadkę byłyby jeszcze ciekawsze.
- Co to, o tej porze nie w pracy? Szefowa niezadowolona? - zagadnęła niby to mimochodem, kiedy się mijali, na co Bott uśmiechnął się wesoło. Miał ochotę oznajmić, że zwolniono go za rozprowadzanie śnieżki w promocyjnych cenach których nie ustalił z szefostwem, jednak uznał, że jego żarty mogłyby zostać potraktowane zbyt dosłownie.
- Zostałem pracownikiem miesiąca i pozwolono mi odejść z pracy godzinę wcześniej w nagrodę. - zdecydował się na spokojniejszą wersję i uznając, że najlepszą w tej chwili opcją będzie ucieczka w bardziej przyjazne tereny. - Przepraszam, ja tu skręcam, obiecałem Harremu paczkę ciasteczek.
Dodał, postanawiając w ten sposób wkręcić Abbotta w swoją wesołą niedolę i skręcił w stronę domu pod numerem siedemdziesiąt cztery. Zapukał do drzwi czując na sobie spojrzenie sąsiadki.
- Cześć, jesteś zajęty? Mam dla ciebie świeży towar. - przywitał się wesoło, puszczając mu przy tym oczko. Co go właściwie tak w całej tej sytuacji cieszy? Trudno powiedzieć, ale też chyba najlepiej przyjąć, że łatwo tego głupka ucieszyć. Uniósł paczuszkę ciasteczek, jakie faktycznie z Próżności zabrał. Niech będzie, że się podzieli!
Ostatnio... trochę się działo. Na co Bertie wcale, a wcale nie narzekał. Lubił, kiedy zajęcia same na niego wpadały. Nie potrafił nigdy za długo usiedzieć w miejscu. Dzisiejszy ranek spędził w pracy. Zamykali jednak troszkę wcześnie, Cynthia miała załatwiać z kimś sprawy służbowe, coś dotyczącego lokalu na miejscu i mówiła, że lepiej jeśli będzie spokój. Bott choć pracę swoją uwielbiał to wcale nie narzekał, już o piętnastej zamykając za sobą drzwi i teleportując się prosto do Doliny Godryka.
Mając zdecydowanie za dużo wolnego czasu ruszył drogą spokojnie. Rudera znajdowała się na samym końcu ulicy, trochę chowana w lesie, w drodze mijał więc po kolei domy wielu sąsiadów, z niektórymi witając się po drodze.
Zdążył nawet zdenerwować trochę dziwaczną i bardzo hałaśliwą starszą panią spod numeru 75, która już od jakiegoś czasu za nim nie przepadała. Uważała, że razem z Bottem w Dolinie Godryka pojawiły się używki, ladacznice, bezczelna młodzież i nieodpowiedzialne imprezy. Bertiego niesamowicie to bawiło, szczególnie kiedy słuchał od pozostałych sąsiadów, co ostatnio im naopowiadała pani Hardson przekonana, że cukiernik dodaje do swoich wypieków śnieżkę, chce uzależnić wszystkich dookoła, a potem będzie dilował!
Ten potworny imprezowicz, który w ciągu czterech miesięcy zrobił aż dwie zabawy we własnym domu śmiał do tego przechodzić od czasu do czasu drogami doliny w stanie ewidentnie nietrzeźwym w godzinach w jakich porządni ludzie dawno śpią! Swoją drogą skoro porządni ludzie wtedy śpią to kto go zobaczył, kiedy dokonywał tej potwornej zbrodni?
Tematu ladacznic nie warto rozwijać jako, że Bertie od zawsze miał więcej koleżanek, niż kolegów, najpewniej gdyby częściej odwiedzali go znajomi płci męskiej, oskarżenia wypowiadane przez sąsiadkę byłyby jeszcze ciekawsze.
- Co to, o tej porze nie w pracy? Szefowa niezadowolona? - zagadnęła niby to mimochodem, kiedy się mijali, na co Bott uśmiechnął się wesoło. Miał ochotę oznajmić, że zwolniono go za rozprowadzanie śnieżki w promocyjnych cenach których nie ustalił z szefostwem, jednak uznał, że jego żarty mogłyby zostać potraktowane zbyt dosłownie.
- Zostałem pracownikiem miesiąca i pozwolono mi odejść z pracy godzinę wcześniej w nagrodę. - zdecydował się na spokojniejszą wersję i uznając, że najlepszą w tej chwili opcją będzie ucieczka w bardziej przyjazne tereny. - Przepraszam, ja tu skręcam, obiecałem Harremu paczkę ciasteczek.
Dodał, postanawiając w ten sposób wkręcić Abbotta w swoją wesołą niedolę i skręcił w stronę domu pod numerem siedemdziesiąt cztery. Zapukał do drzwi czując na sobie spojrzenie sąsiadki.
- Cześć, jesteś zajęty? Mam dla ciebie świeży towar. - przywitał się wesoło, puszczając mu przy tym oczko. Co go właściwie tak w całej tej sytuacji cieszy? Trudno powiedzieć, ale też chyba najlepiej przyjąć, że łatwo tego głupka ucieszyć. Uniósł paczuszkę ciasteczek, jakie faktycznie z Próżności zabrał. Niech będzie, że się podzieli!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dziewczę, delikatne, kruche dziewczę. Na jej twarzy błąka się uśmiech, równie delikatny jak ona. Patrzy w wodne odmęty, a potem pozwala, aby oplotły jej ciało. Cień majaczy za nią, podąża, wskakuje do wody. Po drugiej stronie wychodzi topielica. Twarz jej już inna, ale ciało to samo. Kruche i delikatne, ale cień, który niegdyś stał za nią teraz tkwił w niej.
Wizja, która nawiedziła Harolda we śnie, dzisiejszej nocy nie dawała mu spokoju. W głowie odtwarzał raz po raz obrazy widziane nocą. Twarz topielicy i dziewczęcia rysowały się jeszcze wyraźniej w pamięci Harolda. Jednakże kompletnie nie wiedział co one mogą znaczyć. Cały dzień krzątał się bez celu, rozbity, a jedyne co robił to mamrotał pod nosem. Nawet skrzat domowy zaniepokoił się stanem swojego pana, który przecież był dla niego taki łaskawy, taki dobry. Zazwyczaj. Teraz jednak zbywał stworzenie machnięciem ręki, bełkocząc pod nosem. Matka strasznie nie lubiła, kiedy zaczynał mówić do siebie. Teraz stało się to jednak nieodłącznym elementem jego kreacji.
Kiedy Bertie rozradowany wszedł do środka, Harold nawet nie zwrócił na niego uwagi. Siedział na kanapie w salonie, nogi zadarte miał na stolik i pukając się w brodę powtarzał niczym mantrę.
- Raz za nią, raz w niej. Najpierw za nią potem w niej - bełkotał, tak, że ledwie można było zrozumieć, a co dopiero wyczytać z ruchu warg. W końcu jednak podniósł wzrok, a obłęd i dezorientacja w jego oczach były jeszcze większe niż zazwyczaj, a gdy zdał sobie sprawę z tego kto przed nim stoi jego oczy powiększyły się! Czuł, miał to przeczucie, że czym prędzej musi powiedzieć o swojej wizji Bottowi. - Usiądź wreszcie - nakazał, rozdrażniony faktem, że przyjaciel jeszcze nie zajął należytego mu miejsca, chociaż rozdrażnienie nie było niczym uzasadnione. Mimo to niespokojnie przebierał palcami, wystukując nieznośny dla ucha rytm. Przed oczami miał ciągle twarz dziewczyny z wizji, która nie dawała mu spokoju do tego stopnia, że na kawałku pergaminu narysował jej podobiznę. Wpatrywał się w nią uparcie jakby chciał coś wyczytać z tego rysunku. - Znasz ją?- spytał, wciskając Bertiemu świstek pergaminu.
Wizja, która nawiedziła Harolda we śnie, dzisiejszej nocy nie dawała mu spokoju. W głowie odtwarzał raz po raz obrazy widziane nocą. Twarz topielicy i dziewczęcia rysowały się jeszcze wyraźniej w pamięci Harolda. Jednakże kompletnie nie wiedział co one mogą znaczyć. Cały dzień krzątał się bez celu, rozbity, a jedyne co robił to mamrotał pod nosem. Nawet skrzat domowy zaniepokoił się stanem swojego pana, który przecież był dla niego taki łaskawy, taki dobry. Zazwyczaj. Teraz jednak zbywał stworzenie machnięciem ręki, bełkocząc pod nosem. Matka strasznie nie lubiła, kiedy zaczynał mówić do siebie. Teraz stało się to jednak nieodłącznym elementem jego kreacji.
Kiedy Bertie rozradowany wszedł do środka, Harold nawet nie zwrócił na niego uwagi. Siedział na kanapie w salonie, nogi zadarte miał na stolik i pukając się w brodę powtarzał niczym mantrę.
- Raz za nią, raz w niej. Najpierw za nią potem w niej - bełkotał, tak, że ledwie można było zrozumieć, a co dopiero wyczytać z ruchu warg. W końcu jednak podniósł wzrok, a obłęd i dezorientacja w jego oczach były jeszcze większe niż zazwyczaj, a gdy zdał sobie sprawę z tego kto przed nim stoi jego oczy powiększyły się! Czuł, miał to przeczucie, że czym prędzej musi powiedzieć o swojej wizji Bottowi. - Usiądź wreszcie - nakazał, rozdrażniony faktem, że przyjaciel jeszcze nie zajął należytego mu miejsca, chociaż rozdrażnienie nie było niczym uzasadnione. Mimo to niespokojnie przebierał palcami, wystukując nieznośny dla ucha rytm. Przed oczami miał ciągle twarz dziewczyny z wizji, która nie dawała mu spokoju do tego stopnia, że na kawałku pergaminu narysował jej podobiznę. Wpatrywał się w nią uparcie jakby chciał coś wyczytać z tego rysunku. - Znasz ją?- spytał, wciskając Bertiemu świstek pergaminu.
Gość
Gość
Nie przejął się nadmiernie stanem w jakim zastał Harrego. Ostatecznie... cóż, był ekscentrykiem na swój sposób, miał w każdym razie swoje dziwactwa i młody Bott w zupełności to rozumiał, akceptował i nawet lubił. Nie można powiedzieć, że nie lubił ludzi nudnych, bo i faktycznie nie znał osoby którą możnaby tym słowem opisać, jednak zdecydowanie przyciągały go osoby w jakiś sposób odchylone od szeroko pojętych norm.
Może to i Abbott zastanawia się nad jakimś mechanizmem, może wymyśla nowy zegarek, czy coś w ten deseń. A może zastanawia się, w jaki sposób wykorzystać Żółtodzioba do przejęcia władzy nad światem, wszystko jest możliwe.
Na bełkotliwy ton też nie zwrócił uwagi, siadł jedynie kiedy tak mu nakazano, położył na stole paczuszkę którą przyniósł - a niech to, chyba umrze na cukrzycę, a połowa jego przyjaciół razem z nim - i sam wziął jedno z ciasteczek, patrząc jak Harry coś szkicuje. To Abbott potrafi rysować?
Może w innych warunkach by go to zdziwiło, jakiekolwiek zdolności artystyczne zawsze jakotako go ciekawiły, ostatecznie gdyby on miał kogoś narysować, najpewniej musiałby go drukowanymi literami jeszcze podpisać, żeby ludzie zrozumieli, o co chodzi.
Teraz jednak nie bardzo obchodziło go, czy Abbott kiedykolwiek uczył się rysować, właściwie to postać rozmówcy w ogóle na moment przestała go obchodzić. Patrzył na rysunek, poczuł jak coś w nim się nieprzyjemnie ściska. Trudno opisać, co czuje człowiek, który po roku bezowocnego poszukiwania siostry widzi jej portret wykonany ręką osoby, która w ogóle nie powinna jej znać.
- Pytanie, skąd ty ją znasz. I o co tu chodzi. Wiesz, gdzie jest?
Jego ton był chłodny, możliwe, że trochę zbyt chłodny. Już sam fakt, że jakakolwiek wesołość zniknęła z jego twarzy, że przestał błaznować, szczerzyć się, czy szukać powodu do śmiechu, a po prostu patrzył na rysunek spoważniały - mógł wydawać się nienaturalny. Już sama powaga mogła sprawiać, że wyglądał na rozzłoszczonego. W gruncie rzeczy było to raczej zdziwienie, zmartwienie i... trochę niedowierzanie? Może w całej jego postawie była jednak nuta groźby - a jeśli Harry ją zna, jeśli wie gdzie jest, ale ją ukrywał?
Myśl o tym, że ktoś może wiedzieć, gdzie jest Anastasia była na pewno radosna, pocieszająca, pełna nadziei, z drugiej strony chyba nie darowałby komuś, kto ją ukrywał. Czemu ona miałaby się ukrywać? Choć sam Bott wolał zakładać, że uciekła, niż, że... że zrobiono jej krzywdę. Że ją porwano lub zabito.
Mętlik w głowie, jaki miał rok temu, kiedy to wszystko się zaczynało nadal był pod tym względem dokładnie taki sam. lle razy trafiał na nową informację, nabierał nadziei, jednak nic z niej ostatecznie nie wynosił. Może Harold Abbott powie mu coś więcej?
Wbił w rozmówcę uważne spojrzenie. Dostanie nową porcję nadziei?
Może to i Abbott zastanawia się nad jakimś mechanizmem, może wymyśla nowy zegarek, czy coś w ten deseń. A może zastanawia się, w jaki sposób wykorzystać Żółtodzioba do przejęcia władzy nad światem, wszystko jest możliwe.
Na bełkotliwy ton też nie zwrócił uwagi, siadł jedynie kiedy tak mu nakazano, położył na stole paczuszkę którą przyniósł - a niech to, chyba umrze na cukrzycę, a połowa jego przyjaciół razem z nim - i sam wziął jedno z ciasteczek, patrząc jak Harry coś szkicuje. To Abbott potrafi rysować?
Może w innych warunkach by go to zdziwiło, jakiekolwiek zdolności artystyczne zawsze jakotako go ciekawiły, ostatecznie gdyby on miał kogoś narysować, najpewniej musiałby go drukowanymi literami jeszcze podpisać, żeby ludzie zrozumieli, o co chodzi.
Teraz jednak nie bardzo obchodziło go, czy Abbott kiedykolwiek uczył się rysować, właściwie to postać rozmówcy w ogóle na moment przestała go obchodzić. Patrzył na rysunek, poczuł jak coś w nim się nieprzyjemnie ściska. Trudno opisać, co czuje człowiek, który po roku bezowocnego poszukiwania siostry widzi jej portret wykonany ręką osoby, która w ogóle nie powinna jej znać.
- Pytanie, skąd ty ją znasz. I o co tu chodzi. Wiesz, gdzie jest?
Jego ton był chłodny, możliwe, że trochę zbyt chłodny. Już sam fakt, że jakakolwiek wesołość zniknęła z jego twarzy, że przestał błaznować, szczerzyć się, czy szukać powodu do śmiechu, a po prostu patrzył na rysunek spoważniały - mógł wydawać się nienaturalny. Już sama powaga mogła sprawiać, że wyglądał na rozzłoszczonego. W gruncie rzeczy było to raczej zdziwienie, zmartwienie i... trochę niedowierzanie? Może w całej jego postawie była jednak nuta groźby - a jeśli Harry ją zna, jeśli wie gdzie jest, ale ją ukrywał?
Myśl o tym, że ktoś może wiedzieć, gdzie jest Anastasia była na pewno radosna, pocieszająca, pełna nadziei, z drugiej strony chyba nie darowałby komuś, kto ją ukrywał. Czemu ona miałaby się ukrywać? Choć sam Bott wolał zakładać, że uciekła, niż, że... że zrobiono jej krzywdę. Że ją porwano lub zabito.
Mętlik w głowie, jaki miał rok temu, kiedy to wszystko się zaczynało nadal był pod tym względem dokładnie taki sam. lle razy trafiał na nową informację, nabierał nadziei, jednak nic z niej ostatecznie nie wynosił. Może Harold Abbott powie mu coś więcej?
Wbił w rozmówcę uważne spojrzenie. Dostanie nową porcję nadziei?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W takich chwilach jak ta, kiedy osoba z wizji jest mu nieznajoma, Harold nie osiągnie spokoju dopóki nie poczuje, czyjej osoby wizja faktycznie dotyczy. Bowiem wizje Abbotta na w większości dotyczą osób, które zna. Im osoba jest mu bliższa, tym łatwiej jest mu zobaczyć przyszłość owej persony. Czasem od razu wie o kogo chodzi, czasem przychodzi to później, a innym razem musi spotkać się z daną osobą. Tak było z Bertiem. Kiedy w końcu uniósł wzrok znad kartki i spojrzał na Botta wiedział, że dziewczyna z jego wizji musi mieć coś wspólnego z jego przyjacielem. Dlatego zdecydował się pokazać mężczyźnie portret dziewczyny. Skąd umiał rysować? Miał sprawne ręce, dobrze radził sobie z oddawaniem szczegółów, ale to nie miało znaczenia, bo działo się to pod wpływem wizji. Gniew i zdenerwowanie Botta jedynie utwierdziły Harolda w przekonaniu, że to z nim związana była wizja.
-Widziałem ją dzisiaj w nocy, w mojej wizji. Wchodziła do rzeki, cień stał za nią, a potem topielica wyszła po drugiej stronie, niby twarz ta sama, ale nie do końca, cień siedział w niej - wyjaśnił. Bertie widział przyjaciela w obłędzie. Ręce jego się trzęsły, chociaż przed chwilą narysował prawie idealny portret dziewczyny z wizji. Jego oczy chociaż skupione na Bottcie poruszały się niespokojnie. Szeroko rozpostarte powieki nadawały jedynie jego personie większego szaleństwa. Kręcone kosmyki włosów wydostały się spod gumki, a każdy sterczał w inną stronę. Nie wyglądał dobrze, a do tego martwił się o przyjaciela, bo jego reakcja na widok dziewczęcia nie była normalna.
Ale przynajmniej po wyjaśnieniu wizji jego bełkotanie miało jakiś sens. Chociaż najmniejszy. Swądek - skrzat domowy Harolda pojawił się w salonie, a lord Abbott kazał mu przygotować herbatę. Sądził, że po takich nieoczekiwanych rewelacjach na pewno filiżanka herbaty dobrze mu zrobi.
- Bertie, dobrze się czujesz? Powiedz mi, kim jest ta kobieta? Może wtedy będę mógł ci coś więcej powiedzieć - spytał, naprawdę chcąc pomóc swojemu przyjacielowi. Chociaż raz chciał być wsparciem, a nie ciężarem.
-Widziałem ją dzisiaj w nocy, w mojej wizji. Wchodziła do rzeki, cień stał za nią, a potem topielica wyszła po drugiej stronie, niby twarz ta sama, ale nie do końca, cień siedział w niej - wyjaśnił. Bertie widział przyjaciela w obłędzie. Ręce jego się trzęsły, chociaż przed chwilą narysował prawie idealny portret dziewczyny z wizji. Jego oczy chociaż skupione na Bottcie poruszały się niespokojnie. Szeroko rozpostarte powieki nadawały jedynie jego personie większego szaleństwa. Kręcone kosmyki włosów wydostały się spod gumki, a każdy sterczał w inną stronę. Nie wyglądał dobrze, a do tego martwił się o przyjaciela, bo jego reakcja na widok dziewczęcia nie była normalna.
Ale przynajmniej po wyjaśnieniu wizji jego bełkotanie miało jakiś sens. Chociaż najmniejszy. Swądek - skrzat domowy Harolda pojawił się w salonie, a lord Abbott kazał mu przygotować herbatę. Sądził, że po takich nieoczekiwanych rewelacjach na pewno filiżanka herbaty dobrze mu zrobi.
- Bertie, dobrze się czujesz? Powiedz mi, kim jest ta kobieta? Może wtedy będę mógł ci coś więcej powiedzieć - spytał, naprawdę chcąc pomóc swojemu przyjacielowi. Chociaż raz chciał być wsparciem, a nie ciężarem.
Gość
Gość
Wizja. Bertie odetchnął cicho. Przetarł twarz dłońmi, odgarnął włosy, odetchnął. Powtórzył w myślach słowa Abbotta. Słowo topielica wybitnie mu się nie spodobało. Trochę zrobiło mu się niedobrze na samą myśl o tym. A jednak wyszła z wody. Więc w jaki sposób? I czemu akurat teraz? Nic nie mógł z tego zrozumieć, nie pojmował wróżbiarstwa i nienawidził tego wrażenia - nic nie mógł zrobić, nic nie poradzi, dostał jakąś wskazówkę, ale stoi z nią jak ślepiec nie wiedząc, co zrobić.
A Anastasia gdzieś jest. Gdzieś daleko. I mógł mieć tylko nadzieję, że nic jej nie grozi.
- Moja siostra. Anastasia. Zaginęła w styczniu zeszłego roku. Żadnych śladów, żadnych wskazówek. Policja już nie szuka. Ja szukam, ale jak widać, nieudolnie. - znów uśmiech, znów cierpki, jakiś taki niewesoły. Pełen porażki do jakiej się przyznawał, pełen jakiejś tęsknoty, jakiegoś niepokoju.
Nikt nie wierzył, że ona żyje, a jednak młody Bott nie potrafił wziąć pod uwagę takiej ewentualności, nie było szans. Nie chciał w to uwierzyć - Anastasia po prostu musi żyć, musi się znaleźć. Jej zaginięcie wszystko wywróciło do góry nogami.
- Twoje wizje są względnie dosłowne? Mam się spodziewać, że utonęła? Ale skoro wyszła to musiała być żywa? - zmarszczył brwi. Nic nie rozumiał, nie wiedział czego spodziewać się po wróżbie, która tak na prawdę mogła znaczyć wszystko. Spojrzał na Abbotta, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi, pomocy, sugestii. Najlepiej dobrego słowa. Bo przecież Anastasia musi żyć.
- Mieliśmy lusterka dwukierunkowe. Nie pojawia się od dawna. Oddałem je specjalistom. Pękło i zaczęła z niego płynąć woda. - przyznał. I choć minął już miesiąc, Harold był pierwszą osobą, która o tym słyszała. Nie mógł powiedzieć rodzinie. Wszyscy jakby się poddali. Nie poruszał tego tematu w domu, choć coraz trudniej było patrzeć na matkę. Nie mówił Mattowi, chyba nie miał nastroju na jego cynizm pod tym akurat względem. Przyjaciele? Nawet Judith nie powiedział. Coś w nim mu zabraniało. Chyba to, że doskonale wiedział, że to nie jest dobry znak.
- Też jest jasnowidzem. Ana znaczy. - dodał. Wzruszył ramionami. - Ja nie umiem czytać wróżb. Nic z tego nie rozumiem.
To z resztą było raczej oczywiste.
A Anastasia gdzieś jest. Gdzieś daleko. I mógł mieć tylko nadzieję, że nic jej nie grozi.
- Moja siostra. Anastasia. Zaginęła w styczniu zeszłego roku. Żadnych śladów, żadnych wskazówek. Policja już nie szuka. Ja szukam, ale jak widać, nieudolnie. - znów uśmiech, znów cierpki, jakiś taki niewesoły. Pełen porażki do jakiej się przyznawał, pełen jakiejś tęsknoty, jakiegoś niepokoju.
Nikt nie wierzył, że ona żyje, a jednak młody Bott nie potrafił wziąć pod uwagę takiej ewentualności, nie było szans. Nie chciał w to uwierzyć - Anastasia po prostu musi żyć, musi się znaleźć. Jej zaginięcie wszystko wywróciło do góry nogami.
- Twoje wizje są względnie dosłowne? Mam się spodziewać, że utonęła? Ale skoro wyszła to musiała być żywa? - zmarszczył brwi. Nic nie rozumiał, nie wiedział czego spodziewać się po wróżbie, która tak na prawdę mogła znaczyć wszystko. Spojrzał na Abbotta, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi, pomocy, sugestii. Najlepiej dobrego słowa. Bo przecież Anastasia musi żyć.
- Mieliśmy lusterka dwukierunkowe. Nie pojawia się od dawna. Oddałem je specjalistom. Pękło i zaczęła z niego płynąć woda. - przyznał. I choć minął już miesiąc, Harold był pierwszą osobą, która o tym słyszała. Nie mógł powiedzieć rodzinie. Wszyscy jakby się poddali. Nie poruszał tego tematu w domu, choć coraz trudniej było patrzeć na matkę. Nie mówił Mattowi, chyba nie miał nastroju na jego cynizm pod tym akurat względem. Przyjaciele? Nawet Judith nie powiedział. Coś w nim mu zabraniało. Chyba to, że doskonale wiedział, że to nie jest dobry znak.
- Też jest jasnowidzem. Ana znaczy. - dodał. Wzruszył ramionami. - Ja nie umiem czytać wróżb. Nic z tego nie rozumiem.
To z resztą było raczej oczywiste.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Skoro Bertie szukał swojej siostry i było to dla niego tak ważne, to jego trzecie oko zajrzało i w jego przyszłość, nie pokazując Bertiego w rzeczy samej, ale jego siostrę. To miało sens. Było mu szkoda Botta. Tym bardziej, że wiedział co czuje. On sam po zniknięciu Constance rozpaczliwie jej szukał, chcąc zrobić ze swojego trzeciego oka pożytek. Westchnął ciężko, nie umiał mu na to odpowiedzieć. Nie wiedział, czy wizja zapowiadała znalezienie ciała jego siostry nad rzeką. Albo mogła zwiastować jej powrót. Zupełnie jakby ktoś uznał, że w istocie się utopiła, ale jakimś cudem udało jej się przeżyć. Niestety, nawet jeżeli ta druga opcja była prawdopodobna to Anastasia nie będzie tą, którą Bertie pamiętał sprzed całego wypadku. Czuł się źle z tym, że to właśnie on musiał uświadomić przyjaciela.
- Istnieje cień szansy na to, że udało jej się przeżyć, ale też, niestety może to oznaczać, że odnajdziesz swoją siostrę ... martwą - w jego szeroko otwartych, przenikliwych oczach pojawiły się łzy. Harry emocjonalnie, bardzo emocjonalnie podchodził do takich spraw. Od momentu zniknięcia jego wybranki nie radził sobie z emocjami, a jego psychika była bardzo rozchwiana. Wziął jednak głęboki wdech. Musiał przyjacielowi pomóc. Czuł się teraz zobowiązany. Miał to przeczucie, że Anastasia Bott gdziekolwiek była, była żywa. Nie leżała na dnie rzeki, czekając aż ktoś ją znajdzie. Jednak nie chciał mamić przyjaciela złudną nadzieją. A co jeżeli tym razem przeczucie by się myliło? Co jeżeli podarowałby Bertiemu fałszywą nadzieję? Nie mógł mu tego zrobić. Po prostu nie był w stanie. - Muszę cię jednak ostrzec przyjacielu. Jeżeli Anastasia żyje, to na pewno nie jest tą Aną, którą znałeś, przykro mi - ostrzegł, a każde wypowiadane słowo raniło jego gardło, zupełnie jakby były to noże, których ostrza ocierały się o ścianki przełyku. Nie chciał ranić przyjaciela, ale wydawało mu się, że większy ból by go czekał, gdyby dał mu nadzieję, która zostałaby brutalnie odebrana wraz z widokiem martwego ciała siostry. - Wiesz, że to nie przesądza sprawy? Lustro mogło zostać na dnie - a jednak to robił, dawał nadzieję.
- Istnieje cień szansy na to, że udało jej się przeżyć, ale też, niestety może to oznaczać, że odnajdziesz swoją siostrę ... martwą - w jego szeroko otwartych, przenikliwych oczach pojawiły się łzy. Harry emocjonalnie, bardzo emocjonalnie podchodził do takich spraw. Od momentu zniknięcia jego wybranki nie radził sobie z emocjami, a jego psychika była bardzo rozchwiana. Wziął jednak głęboki wdech. Musiał przyjacielowi pomóc. Czuł się teraz zobowiązany. Miał to przeczucie, że Anastasia Bott gdziekolwiek była, była żywa. Nie leżała na dnie rzeki, czekając aż ktoś ją znajdzie. Jednak nie chciał mamić przyjaciela złudną nadzieją. A co jeżeli tym razem przeczucie by się myliło? Co jeżeli podarowałby Bertiemu fałszywą nadzieję? Nie mógł mu tego zrobić. Po prostu nie był w stanie. - Muszę cię jednak ostrzec przyjacielu. Jeżeli Anastasia żyje, to na pewno nie jest tą Aną, którą znałeś, przykro mi - ostrzegł, a każde wypowiadane słowo raniło jego gardło, zupełnie jakby były to noże, których ostrza ocierały się o ścianki przełyku. Nie chciał ranić przyjaciela, ale wydawało mu się, że większy ból by go czekał, gdyby dał mu nadzieję, która zostałaby brutalnie odebrana wraz z widokiem martwego ciała siostry. - Wiesz, że to nie przesądza sprawy? Lustro mogło zostać na dnie - a jednak to robił, dawał nadzieję.
Gość
Gość
Przymknął oczy. Bertie zazwyczaj w takich chwilach reagował gniewem i teraz starał się nad sobą panować nie chcąc, żeby Abbott oberwał przy okazji mimo, że nic nie zrobił, nic nie mógł zrobić, nie miał właściwie żadnego pojęcia o tym, co się tutaj działo. Postarał się spowolnić oddech, choć myśl o tym, od ilu osób usłyszał, że powinien odpuścić na nowo go denerwowała. Nie powinny tego mówić osoby, które znały Anę.
Kiedy znów spojrzał na sąsiada, był po prostu bezradny.
- Większość osób myśli, że sama uciekła. Zachowywała się dziwnie przed zaginięciem, to prawda, ale... to bez sensu. - szukał w oczach Abbotta pomocy, podpowiedzi, sugestii jakby fakt, że ten doznał jednej wizji miał sprawić, że za chwilę będzie wiedział o wszystkim, zrozumie wszystko i po prostu odnajdzie Anastasię.
- Przepraszam. Zarzucam cię tym wszystkim. - odetchnął. Nie powinien. Jakkolwiek bliską osobą nie stał się dla niego Abbott przez ostatnie miesiące, jakkolwiek na prawdę nie zapałał do swojego sąsiada szczerą sympatią, tak nie powinien wciągać go w podobnie nieprzyjemne, ciężkie sprawy. Nieznosił tego. Czuł się skrępowany nie błaznując, nie śmiejąc się, nie ciesząc, nie szczerząc zębów i nie opowiadając głupich żartów. Czuł się jakby obnażony, a w tej chwili nie mógł wrócić do swojej błaznowatej pozycji, musiał dowiedzieć się wszystkiego.
Odetchnął więc bez cienia wesołości, jak całkowicie inny człowiek, patrząc na Abbotta z powagą jaką mało kiedy można dostrzec w jego spojrzeniu, uważnie jakby chciał wychwycić każdy detal, każdy drobiazg.
- Ten cień miał jakąś formę? Ludzką? Jesteś pewien, że sama szła do wody, że nic jej nie popchnęło, nie pociągnęło? Tak po prostu weszła? I wyszła ta sama osoba? To jest, to na pewno była ona? Kojarzysz gdzie to było? Znaczy jakiś konkretny urywek rzeki, jakiś charakterystyczny most, budynek obok, jakikolwiek szczegół? Bo to była Tamiza, tak?
Zadał te wszystkie pytania i widocznie wyczekiwał na odpowiedź, nie spuszczając z rozmówcy spojrzenia ani na chwilę. Te wszystkie szczegóły mogły być ważne, dla niego były bardzo istotne, miały znaczenie. Siostra była kompanem, przyjacielem, bratnią duszą. Ona zawsze wiedziała, co w nim gra, a on od jakiegoś czasu wiedział, że w niej nie wszystko gra tak, jak powinno. I nie zareagował na czas.
- Wiem. Anastasia żyje. - odpowiedział mu z niemal dziecinnym uporem. Widział, że cała ta sytuacja poruszyła Harolda. Wywołało to na jego twarzy dość cierpki wyraz. Bott trzymał się w tym wszystkim głównie przez swój głupi upór - nie zamierzał przyznawać, że ona może nie żyć. Nie pozwalał na to, żeby ludzie zbyt mocno to sugerowali. Zupełnie jakby słowa miały same w sobie magiczną moc, jakby od tego, że on coś takiego zasugeruje, jakiś koszmar miał się wydarzyć, jakby Anastasia miała umrzeć dlatego, że wszyscy sugerują, że ona już nie żyje.
Jakkolwiek nie jest to naiwne, Bertie po prostu nie mógł myśleć inaczej: Anastasia wróci.
Kiedy znów spojrzał na sąsiada, był po prostu bezradny.
- Większość osób myśli, że sama uciekła. Zachowywała się dziwnie przed zaginięciem, to prawda, ale... to bez sensu. - szukał w oczach Abbotta pomocy, podpowiedzi, sugestii jakby fakt, że ten doznał jednej wizji miał sprawić, że za chwilę będzie wiedział o wszystkim, zrozumie wszystko i po prostu odnajdzie Anastasię.
- Przepraszam. Zarzucam cię tym wszystkim. - odetchnął. Nie powinien. Jakkolwiek bliską osobą nie stał się dla niego Abbott przez ostatnie miesiące, jakkolwiek na prawdę nie zapałał do swojego sąsiada szczerą sympatią, tak nie powinien wciągać go w podobnie nieprzyjemne, ciężkie sprawy. Nieznosił tego. Czuł się skrępowany nie błaznując, nie śmiejąc się, nie ciesząc, nie szczerząc zębów i nie opowiadając głupich żartów. Czuł się jakby obnażony, a w tej chwili nie mógł wrócić do swojej błaznowatej pozycji, musiał dowiedzieć się wszystkiego.
Odetchnął więc bez cienia wesołości, jak całkowicie inny człowiek, patrząc na Abbotta z powagą jaką mało kiedy można dostrzec w jego spojrzeniu, uważnie jakby chciał wychwycić każdy detal, każdy drobiazg.
- Ten cień miał jakąś formę? Ludzką? Jesteś pewien, że sama szła do wody, że nic jej nie popchnęło, nie pociągnęło? Tak po prostu weszła? I wyszła ta sama osoba? To jest, to na pewno była ona? Kojarzysz gdzie to było? Znaczy jakiś konkretny urywek rzeki, jakiś charakterystyczny most, budynek obok, jakikolwiek szczegół? Bo to była Tamiza, tak?
Zadał te wszystkie pytania i widocznie wyczekiwał na odpowiedź, nie spuszczając z rozmówcy spojrzenia ani na chwilę. Te wszystkie szczegóły mogły być ważne, dla niego były bardzo istotne, miały znaczenie. Siostra była kompanem, przyjacielem, bratnią duszą. Ona zawsze wiedziała, co w nim gra, a on od jakiegoś czasu wiedział, że w niej nie wszystko gra tak, jak powinno. I nie zareagował na czas.
- Wiem. Anastasia żyje. - odpowiedział mu z niemal dziecinnym uporem. Widział, że cała ta sytuacja poruszyła Harolda. Wywołało to na jego twarzy dość cierpki wyraz. Bott trzymał się w tym wszystkim głównie przez swój głupi upór - nie zamierzał przyznawać, że ona może nie żyć. Nie pozwalał na to, żeby ludzie zbyt mocno to sugerowali. Zupełnie jakby słowa miały same w sobie magiczną moc, jakby od tego, że on coś takiego zasugeruje, jakiś koszmar miał się wydarzyć, jakby Anastasia miała umrzeć dlatego, że wszyscy sugerują, że ona już nie żyje.
Jakkolwiek nie jest to naiwne, Bertie po prostu nie mógł myśleć inaczej: Anastasia wróci.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wobec jego tragedii Harold był naprawdę bezradny. Nie lubił tego uczucia. Wypalało go to od środka, sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej bezużyteczny, niż wtedy kiedy jego ojciec stwierdził, że do niczego się nie nadaje. I chociaż nie ma żalu do mężczyzny za te jakże bolesne słowa, to jednak sam sens pozostał w jego psychice i miało bardzo duży wydźwięk. Być może dało mu to energię do działania i dzięki temu zajmował się na poważniej istotą czasu. Uśmiechnął się jedynie krzywo. Nie umiał zdobyć się na nic innego. Rozumiał Bertiego. Nawet nie wiedział jak bardzo!
-Mów przyjacielu, nie krępuj się - powiedział, a jego szczerze przejęte niebieskie oczy wlepiły się w postać przyjaciela. Cała historia Botta była tak przejmująca, że Harolda ujęło to tak rzecze jak dziecko. Co zresztą można było zobaczyć na jego twarzy. Coś z małego chłopca, który potrafił zapłakać szczerymi łzami nad losem skrzywdzonego zwierzęcia w ogrodzie. Ptaka, który nie mógł odlecieć. Abbottowi wydawało się, że Bott też był takim rannym ptakiem. Jego raną było zniknięcie siostry. Dopóki nie wyjaśni okoliczności nie wzniesie się w powietrze.
Zasypanie go masą pytań nie było dobrym pomysłem. Pochylił się do przodu, opierając łokcie o kolana. Palce wszczepił się w brązowe loki, a Harold powoli, coraz bardziej i bardziej zaczynał się bujać. Bertie jak dotąd znał Harolda jako pozytywnie zakręconego szaleńca z tym lekkim obłędem w oczach. Niestety ten obraz, zdezorientowanego, nieobliczalnego Harolda Abbotta był mu kompletnie nieznany. Mężczyzna starał się ukrywać tę część siebie.
- Nie wiem, nie wiem, naprawdę nie wiem. Chciałbym wiedzieć, ale nie wiem. Nic nie wiem - mamrotanie stawało się coraz głośniejsze i bardziej zrozumiałe. Bertie zbyt gwałtownie, zbyt szybko zarzucił Harry'ego swoimi pytaniami, ale skąd biedny miał wiedzieć, że jego głód wiedzy na tematy związane z jego siostrą wywołają atak u lorda Abbotta? Przecież ten nigdy nie wspominał o traumatycznych zdarzeniach z przeszłości. O swoich demonach, które wepchnęły go w ramiona szaleństwa. W końcu przestał się bujać. -Cień wszedł w nią, wyszła już z cieniem w sobie, sama. Całkiem samiuteńka - powiedział, nagle unosząc głowę do góry jakby coś go zastanowiło. Wzrok miał jednak nieobecny, w ogóle mogło się wydawać, że nagle został wyrwany z tego świata i wsadzony w jakiś kompletnie inny.
-Mów przyjacielu, nie krępuj się - powiedział, a jego szczerze przejęte niebieskie oczy wlepiły się w postać przyjaciela. Cała historia Botta była tak przejmująca, że Harolda ujęło to tak rzecze jak dziecko. Co zresztą można było zobaczyć na jego twarzy. Coś z małego chłopca, który potrafił zapłakać szczerymi łzami nad losem skrzywdzonego zwierzęcia w ogrodzie. Ptaka, który nie mógł odlecieć. Abbottowi wydawało się, że Bott też był takim rannym ptakiem. Jego raną było zniknięcie siostry. Dopóki nie wyjaśni okoliczności nie wzniesie się w powietrze.
Zasypanie go masą pytań nie było dobrym pomysłem. Pochylił się do przodu, opierając łokcie o kolana. Palce wszczepił się w brązowe loki, a Harold powoli, coraz bardziej i bardziej zaczynał się bujać. Bertie jak dotąd znał Harolda jako pozytywnie zakręconego szaleńca z tym lekkim obłędem w oczach. Niestety ten obraz, zdezorientowanego, nieobliczalnego Harolda Abbotta był mu kompletnie nieznany. Mężczyzna starał się ukrywać tę część siebie.
- Nie wiem, nie wiem, naprawdę nie wiem. Chciałbym wiedzieć, ale nie wiem. Nic nie wiem - mamrotanie stawało się coraz głośniejsze i bardziej zrozumiałe. Bertie zbyt gwałtownie, zbyt szybko zarzucił Harry'ego swoimi pytaniami, ale skąd biedny miał wiedzieć, że jego głód wiedzy na tematy związane z jego siostrą wywołają atak u lorda Abbotta? Przecież ten nigdy nie wspominał o traumatycznych zdarzeniach z przeszłości. O swoich demonach, które wepchnęły go w ramiona szaleństwa. W końcu przestał się bujać. -Cień wszedł w nią, wyszła już z cieniem w sobie, sama. Całkiem samiuteńka - powiedział, nagle unosząc głowę do góry jakby coś go zastanowiło. Wzrok miał jednak nieobecny, w ogóle mogło się wydawać, że nagle został wyrwany z tego świata i wsadzony w jakiś kompletnie inny.
Gość
Gość
Bertie nie przyzwyczaił się, nie mógł tego zrobić i nie zamierzał. Od ponad roku walczył zawzięcie z każdym, kto radził mu pogodzić się, nie zamierzał i nie mógł tego zrobić. Rodzina była dla niego czymś najważniejszym, spaliłby wszystko, co w swoim życiu miał, osiągnął, zdobył, zamazałby wszystko, co dobre za choćby jednego Botta, czy Rossa. A co dopiero za własną siostrę - kompana, który był mu najbliższy olbrzymią część życia? Pomyślał o jej uśmiechu, o przygodach kiedy byli mali, wspinaniu się na drzewa, chwili kiedy ona ruszyła do Hogwartu i tej, kiedy on mógł w końcu do niej dołączyć.
Zdążył już jednak nauczyć się żyć z myślą, że to potrwa, zanim ją znajdzie. Był pewien, że się uda, że to zrobi, wiedział jednak, że to zajmie mu czas. I... cóż, rzucał się na każdy drobiazg, każdą nową informację, nowinę.
Dość szybko jednak zrozumiał, że wyciskanie informacji z Harolda nie ma sensu. Nie znał go od tej strony, jednak przecież każdy klaun ma swoją smutną minę, inaczej musiałby być robotem. W każdym życiu, nawet tym bardziej radosnym pojawiają się przykre momenty. Wiedział, to nie był sekret, że Harry jest osobą dość emocjonalną w bardzo charakterystyczny sposób, więc - choć nie mógł się tego spodziewać - nie był bardzo zaskoczony jego zachowaniem.
Odpuścił mimo emocji, jakie w nim buzowały.
- W porządku. - powiedział mu spokojnie, starał się mówić łagodnie mimo buzujących w nim emocji. Czuł, że to może być istotne, dodatkowo był z natury niecierpliwą osobą, jednak... cóż, to chyba może być odrobinkę kwestia tego, że lubił dzieciaki? Abbott w tej chwili był jak dzieciak, skulony jakby próbował uciekać przed atakiem. - Jest czas.
Dodał. Najważniejsze było potwierdzenie, Anastasia najprawdopodobniej żyje.
Kolejna odpowiedź, czy raczej to, jak nagle padła za to go zaskoczyła. Skinął jednak lekko głową. Nie miał pojęcia, co owy cień mógł symbolizować, wiedział tylko tyle, że to najpewniej zły omen. Tym bardziej... musi jej szukać. Musi ją znaleźć.
Rozmowa była teraz dość trudna i Bertie postanowił dać Abbottowi trochę czasu. Wziął swoją herbatę, napił się, usiłując ułożyć sobie to wszystko w głowie. Nie miał pojęcia, co może być symbolem, co może być prawdą. Nic o wróżbiarstwie nie wiedział, tyle tylko ile zdarzało mu się dosłyszeć od Anny.
- Potrzebujesz czegoś na uspokojenie? - spytał Harrego, zerknął jednak pytająco na jego skrzata, czy może nie poda czegoś odpowiedniego mężczyźnie. - Jesteś pewien, że to wszystko? - dodał jeszcze, nie mogąc nie wrócić do tematu wróżby, musiał zadać to ostatnie pytanie.
Zdążył już jednak nauczyć się żyć z myślą, że to potrwa, zanim ją znajdzie. Był pewien, że się uda, że to zrobi, wiedział jednak, że to zajmie mu czas. I... cóż, rzucał się na każdy drobiazg, każdą nową informację, nowinę.
Dość szybko jednak zrozumiał, że wyciskanie informacji z Harolda nie ma sensu. Nie znał go od tej strony, jednak przecież każdy klaun ma swoją smutną minę, inaczej musiałby być robotem. W każdym życiu, nawet tym bardziej radosnym pojawiają się przykre momenty. Wiedział, to nie był sekret, że Harry jest osobą dość emocjonalną w bardzo charakterystyczny sposób, więc - choć nie mógł się tego spodziewać - nie był bardzo zaskoczony jego zachowaniem.
Odpuścił mimo emocji, jakie w nim buzowały.
- W porządku. - powiedział mu spokojnie, starał się mówić łagodnie mimo buzujących w nim emocji. Czuł, że to może być istotne, dodatkowo był z natury niecierpliwą osobą, jednak... cóż, to chyba może być odrobinkę kwestia tego, że lubił dzieciaki? Abbott w tej chwili był jak dzieciak, skulony jakby próbował uciekać przed atakiem. - Jest czas.
Dodał. Najważniejsze było potwierdzenie, Anastasia najprawdopodobniej żyje.
Kolejna odpowiedź, czy raczej to, jak nagle padła za to go zaskoczyła. Skinął jednak lekko głową. Nie miał pojęcia, co owy cień mógł symbolizować, wiedział tylko tyle, że to najpewniej zły omen. Tym bardziej... musi jej szukać. Musi ją znaleźć.
Rozmowa była teraz dość trudna i Bertie postanowił dać Abbottowi trochę czasu. Wziął swoją herbatę, napił się, usiłując ułożyć sobie to wszystko w głowie. Nie miał pojęcia, co może być symbolem, co może być prawdą. Nic o wróżbiarstwie nie wiedział, tyle tylko ile zdarzało mu się dosłyszeć od Anny.
- Potrzebujesz czegoś na uspokojenie? - spytał Harrego, zerknął jednak pytająco na jego skrzata, czy może nie poda czegoś odpowiedniego mężczyźnie. - Jesteś pewien, że to wszystko? - dodał jeszcze, nie mogąc nie wrócić do tematu wróżby, musiał zadać to ostatnie pytanie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ta wizyta przestała mu się podobać. Oczywiście to nie tak, że obraził się na Bertiego. Po prostu źle się czuł. Harold często zachowywał się jak małe, rozkapryszone dziecko. Głównie przez swój mały problem. Reagował naprawdę gwałtownie. I w tym momencie nie będzie potrafił się już uspokoić. Będzie podirytowany i lepiej, aby Bott nie oglądał szlachcica w takim stanie. Przynajmniej Harold sobie tego nie życzył. Może i był szalony, ale nie lubił kiedy ktoś w tym szaleństwie go oglądał. Może dlatego po części rękami i nogami zapierał się i nie chciał dopuścić do tego, aby ponownie znaleziono mu narzeczoną. Bo przecież on chciał swoją Constance. Dlatego w gruncie rzeczy nie dziwił się Bertiemu, że żyje nadzieją na odnalezienie się Anastasii. On tak samo myślał. Czekał, aż Constance wróci i będą żyli razem długo i szczęśliwie. A kogo obchodziły arystokratyczne zasady, według których pewnie Constance zostałaby wydziedziczona. To nie miało znaczenia, ponieważ w końcu mógłby być ze swoją najdroższą. Poniekąd historia Bertiego obudziła wspomnienia. I chociaż minęło tyle lat on nie zapomniał. Niestety, nie potrafił o tym wszystkim zapomnieć. Chociaż wiele spraw wylatywało mu z głowy to nie chciało opuścić jego myśli. Przykleiło się jak nieznośny owad, taki co lata nad uchem i nie daje spokoju. Szczególnie w letnie wieczory, kiedy siedzisz na ganku i rozkoszujesz się słońcem!
W sumie potem już nie bardzo słuchał tego co mówił do niego Bertie. Starał się uspokoić myśli, które teraz wariowały w jego głowie. Obijały się boleśnie o czaszkę. Miał wrażenie, że głowa zaraz eksploduje. Na pytanie Bertiego pokręcił głową i spojrzał na niego. Wydawać się mogło, że jego zawsze radośnie jasne tęczówki teraz przyciemniały, przypominając swoim kolorem wzburzone morze. - N-nic się nie dzieje, wszystko w porządku - odparł, chociaż jak można było się domyślić wcale dobrze nie było. Dzisiejszego dnia pewnie niczego sensownego nie wyciągnie od Harolda. Aczkolwiek nie wykluczone, że z kolejną wizytą Harry nie rozwiąże zagadki z cieniem wchodzącym w postać Anastasii. - Ona nie jest dobrą osobą Bertie, nie, nie. Już nie - mówił, kręcąc energicznie głową.
W sumie potem już nie bardzo słuchał tego co mówił do niego Bertie. Starał się uspokoić myśli, które teraz wariowały w jego głowie. Obijały się boleśnie o czaszkę. Miał wrażenie, że głowa zaraz eksploduje. Na pytanie Bertiego pokręcił głową i spojrzał na niego. Wydawać się mogło, że jego zawsze radośnie jasne tęczówki teraz przyciemniały, przypominając swoim kolorem wzburzone morze. - N-nic się nie dzieje, wszystko w porządku - odparł, chociaż jak można było się domyślić wcale dobrze nie było. Dzisiejszego dnia pewnie niczego sensownego nie wyciągnie od Harolda. Aczkolwiek nie wykluczone, że z kolejną wizytą Harry nie rozwiąże zagadki z cieniem wchodzącym w postać Anastasii. - Ona nie jest dobrą osobą Bertie, nie, nie. Już nie - mówił, kręcąc energicznie głową.
Gość
Gość
Patrzył na Abbotta nie wiedząc, jak się zachować. Chciał mu w jakiś spoób pomóc. Miał w obie coś, co nie pozwalało mu po prostu uciec, nigdy tego nie robił, zazwyczaj po prostu tał, czekał, patrzył i szukał rozwiązania. W tej chwili go jednak nie widział, nie był magipsychiatrą, psychologiem, czy kimkolwiek, kto mógłby znać rozwiązanie problemów Harrego. Siedział więc czekając, aż ten się trochę uspokoi.
Nie patrzył już ani na ciasteczka, ani na herbatę, jego wzrok omiótł ściany pomieszczenia. Zerknął w okno, myślał. Przede wszystkim jednak o Anastasii, to ona była dla niego najcenniejsza, najważniejsza w tej chwili. Kiedy myślał o tym, że może ją odzyskać, nic nie miało znaczenia. Chciał jej blisko, nie muszą nawet mieć kontaktu, jeśli nie chce towarzystwa rodziny, chciał jedynie wiedzieć, że jest bezpieczna, widzieć ją, zobaczyć choć przez chwilę. W tej chwili sądził, że nie żądałby nawet wyjaśnień, choć to raczej oczywista bzdura. Wyjaśnień szukał niemal równie mocno, jak jej, bo prócz pustki wraz z jej zniknięciem pojawiła się masa pytań. Jego starsza siostra, idealna siostra, dziewczę które zawsze znało wszystkie odpowiedzi, taka inteligentna, zawsze najlepsza. Co mogło się stać?
W głębi serca nie wierzył, że tak po protu uciekła. Ale bardzo chciał w to wierzyć, bo kolejne odpowiedzi jakie podsuwała mu wyobraźnia były tylko coraz gorsze.
Dopiero oczywiste kłamstwo wypowiedziane przez Abbotta przywołało go z powrotem. Zrozumiał, że w niczym mu nie pomoże, być może wyczuł - słusznie, lub nie - że przyjaciel wcale nie życzy sobie w tej chwili jego towarzystwa. Podniósł się więc powoli, kiedy usłyszał kolejne słowa.
- Źli ludzie nie istnieją, Harry. Wszyscy popełniają błędy, niektórzy potworne, wszyscy błądzimy, niektórzy po prostu mocniej, wszyscy mają swoje powody do robienia konkretnych rzeczy, może po prostu inaczej widzą dobro, inaczej rozumieją świat. - pokręcił głową. Na prawdę tak myślał. To był fundament jego światopoglądu. Wszystko da się wyjaśnić, wytłumaczyć, wierzył, że każdy człowiek zasługuje na kolejne szanse, bo zła nie czyni się tak po prostu. Jedynie na prawdę zdegenerowany umysł mógłby, co jednak doprowadza do tej degeneracji i czy na prawdę nie można tego cofnąć? - Ważne, żeby żyła i się znalazła. Nic innego nie ma znaczenia. - dodał jeszcze.
- Pójdę już. Wiesz gdzie mnie szukać w razie co. I... dziękuję.
Dodał. Na prawdę był mu wdzięczny za tę rozmowę. Za dodatkową porcję nadziei.
Spojrzał na niego jeszcze jeden, ostatni raz, zanim opuścił ten dom, kierując się w zamyśleniu w stronę Rudery.
zt
Nie patrzył już ani na ciasteczka, ani na herbatę, jego wzrok omiótł ściany pomieszczenia. Zerknął w okno, myślał. Przede wszystkim jednak o Anastasii, to ona była dla niego najcenniejsza, najważniejsza w tej chwili. Kiedy myślał o tym, że może ją odzyskać, nic nie miało znaczenia. Chciał jej blisko, nie muszą nawet mieć kontaktu, jeśli nie chce towarzystwa rodziny, chciał jedynie wiedzieć, że jest bezpieczna, widzieć ją, zobaczyć choć przez chwilę. W tej chwili sądził, że nie żądałby nawet wyjaśnień, choć to raczej oczywista bzdura. Wyjaśnień szukał niemal równie mocno, jak jej, bo prócz pustki wraz z jej zniknięciem pojawiła się masa pytań. Jego starsza siostra, idealna siostra, dziewczę które zawsze znało wszystkie odpowiedzi, taka inteligentna, zawsze najlepsza. Co mogło się stać?
W głębi serca nie wierzył, że tak po protu uciekła. Ale bardzo chciał w to wierzyć, bo kolejne odpowiedzi jakie podsuwała mu wyobraźnia były tylko coraz gorsze.
Dopiero oczywiste kłamstwo wypowiedziane przez Abbotta przywołało go z powrotem. Zrozumiał, że w niczym mu nie pomoże, być może wyczuł - słusznie, lub nie - że przyjaciel wcale nie życzy sobie w tej chwili jego towarzystwa. Podniósł się więc powoli, kiedy usłyszał kolejne słowa.
- Źli ludzie nie istnieją, Harry. Wszyscy popełniają błędy, niektórzy potworne, wszyscy błądzimy, niektórzy po prostu mocniej, wszyscy mają swoje powody do robienia konkretnych rzeczy, może po prostu inaczej widzą dobro, inaczej rozumieją świat. - pokręcił głową. Na prawdę tak myślał. To był fundament jego światopoglądu. Wszystko da się wyjaśnić, wytłumaczyć, wierzył, że każdy człowiek zasługuje na kolejne szanse, bo zła nie czyni się tak po prostu. Jedynie na prawdę zdegenerowany umysł mógłby, co jednak doprowadza do tej degeneracji i czy na prawdę nie można tego cofnąć? - Ważne, żeby żyła i się znalazła. Nic innego nie ma znaczenia. - dodał jeszcze.
- Pójdę już. Wiesz gdzie mnie szukać w razie co. I... dziękuję.
Dodał. Na prawdę był mu wdzięczny za tę rozmowę. Za dodatkową porcję nadziei.
Spojrzał na niego jeszcze jeden, ostatni raz, zanim opuścił ten dom, kierując się w zamyśleniu w stronę Rudery.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Salon
Szybka odpowiedź