[SEN] Czy mię ty kochasz?
AutorWiadomość
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, siedmioma lasami oraz siedmioma rzekami, w lawendowej dolinie stał piękny, kredowy zamek. Był ogromny, wspinał się aż pod same niebo, a wieża - wieża była jeszcze wyższa. W tak wysokiej, horrendalnie odgrodzonej od świata zamknięta została księżniczka Pomona. Spytacie się któż taki dopuścił się tak okropnej zbrodni zamykając bezbronną kobietę w tak wyludnionym miejscu? W pałacu, który lata świetności miał już dawno za sobą, o czym świadczyła odpadająca elewacja oraz porośnięte bluszczem ściany? Otóż był to Zły Czarnoksiężnik (zbieżność wizerunkowa Gellerta Grindelwalda jest nieprzypadkowa), który pragnął odgrodzić księżniczkę od reszty świata z powodu jej knucia przeciwko niemu. I tutaj właśnie zaczyna się mój sen.
Sen, w którym kolejną dobę siedzę zamknięta w jednym pokoju, raptem z dostępem do łazienki - naprawdę niski standard! Patrzę wciąż na to samo łóżko z baldachimem oraz błękitną pościelą, na ruchome obrazy, często kłócące się o to samo, czyli jak to nie mogą znieść mojego towarzystwa już któryś rok z rzędu, na ogromne lustro w złotej ramie, na trzy bieluśkie szafy z różnymi sukniami (pewnie Czarnoksiężnik liczy na to, że ich przebieranie nigdy mi się nie znudzi) oraz na drewniane biurko z krzesłem. Na blacie znajdują się farby oraz pergaminy, na wypadek, gdyby strojenie się okazało się być zbyt monotonne. Podchodzę do pięknej toaletki w rogu, wzdychając nad swoim marnym losem. Naprawdę nie wiem dlaczego nie złapałam jeszcze jakiejś sowy wychylając się z okna i każąc jej wysłać list. List pełen rozpaczy, który piszę każdego wieczoru nowy - ot taka rozrywka. Mogłabym też spróbować związać te wszystkie kreacje i po nich wdrapać się na dół, ale to jest tylko sen, nie oczekujcie ode mnie zbyt wiele. Zamiast działać marudzę jak mi tu źle, wzdycham cierpiętniczo, kręcę się po pokoju w pięknych bucikach pasujących kolorystycznie do błękitno-białego wystroju oraz mojej sukni, w tymże kolorze. Zaskakujące, że Czarnoksiężnik nie zamknął mnie w obskurnych lochach. Może jednak miał dobre serce pod fasadą mroku oraz chęci mordu? Och, nie, przecież już dawno nie miał serca, co ja myślę!
Tak czy inaczej zasiadam to pięknej toaletki, chwytam za złotą szczotkę i rozplatam moje długie, ciemne włosy czesząc je niespiesznie. Przy okazji śpiewam jakiś najnowszy szlagier Ricka Charliego i Zmiataczy - chyba, nie jestem pewna, nie znam się na muzyce. Śpiewa to jakiś mężczyzna w każdym razie, dlatego tak mi wpasowała ta nazwa. Nie wiem. Wiem, że właśnie docieram do refrenu o niespełnionych marzeniach oraz zapomnieniu kiedy słyszę jakby… końskie rżenie? Nie mam pojęcia jakim cudem ten hałas do mnie dociera, skoro znajduję się tak wysoko, a ciszę zagłusza moje wyciedo księżyca, ale to nieważne. Jak już ustaliliśmy wcześniej - to sen. Mój porąbany sen. Ciekawi mnie jednak dalszy jego przebieg, stąd na pewno (!!) siłą woli nakazuję sobie ruszyć ten pulchny (chociaż w tej sukni tak tego nie widać!) tyłek w stronę okiennicy. Zaciskam dłonie na jej dolnej części ostrożnie wychylając się w dół.
Och, to na pewno mój rycerz, mój wybawiciel! I wiecie, teraz się w sobie zakochamy, on mnie uwolni, odjedziemy w stronę zachodzącego słońca pobierając się w leśnej kapliczce i będziemy żyć długo i szczęśliwie! Aż drżę cała z emocji zauważając, że mój luby może pochwalić się płomienną fryzurą (na pewno bardzo adekwatną do jego gorącego, namiętnego charakteru!), która j e s z c z e nie wzbudza moich podejrzeń…
Sen, w którym kolejną dobę siedzę zamknięta w jednym pokoju, raptem z dostępem do łazienki - naprawdę niski standard! Patrzę wciąż na to samo łóżko z baldachimem oraz błękitną pościelą, na ruchome obrazy, często kłócące się o to samo, czyli jak to nie mogą znieść mojego towarzystwa już któryś rok z rzędu, na ogromne lustro w złotej ramie, na trzy bieluśkie szafy z różnymi sukniami (pewnie Czarnoksiężnik liczy na to, że ich przebieranie nigdy mi się nie znudzi) oraz na drewniane biurko z krzesłem. Na blacie znajdują się farby oraz pergaminy, na wypadek, gdyby strojenie się okazało się być zbyt monotonne. Podchodzę do pięknej toaletki w rogu, wzdychając nad swoim marnym losem. Naprawdę nie wiem dlaczego nie złapałam jeszcze jakiejś sowy wychylając się z okna i każąc jej wysłać list. List pełen rozpaczy, który piszę każdego wieczoru nowy - ot taka rozrywka. Mogłabym też spróbować związać te wszystkie kreacje i po nich wdrapać się na dół, ale to jest tylko sen, nie oczekujcie ode mnie zbyt wiele. Zamiast działać marudzę jak mi tu źle, wzdycham cierpiętniczo, kręcę się po pokoju w pięknych bucikach pasujących kolorystycznie do błękitno-białego wystroju oraz mojej sukni, w tymże kolorze. Zaskakujące, że Czarnoksiężnik nie zamknął mnie w obskurnych lochach. Może jednak miał dobre serce pod fasadą mroku oraz chęci mordu? Och, nie, przecież już dawno nie miał serca, co ja myślę!
Tak czy inaczej zasiadam to pięknej toaletki, chwytam za złotą szczotkę i rozplatam moje długie, ciemne włosy czesząc je niespiesznie. Przy okazji śpiewam jakiś najnowszy szlagier Ricka Charliego i Zmiataczy - chyba, nie jestem pewna, nie znam się na muzyce. Śpiewa to jakiś mężczyzna w każdym razie, dlatego tak mi wpasowała ta nazwa. Nie wiem. Wiem, że właśnie docieram do refrenu o niespełnionych marzeniach oraz zapomnieniu kiedy słyszę jakby… końskie rżenie? Nie mam pojęcia jakim cudem ten hałas do mnie dociera, skoro znajduję się tak wysoko, a ciszę zagłusza moje wycie
Och, to na pewno mój rycerz, mój wybawiciel! I wiecie, teraz się w sobie zakochamy, on mnie uwolni, odjedziemy w stronę zachodzącego słońca pobierając się w leśnej kapliczce i będziemy żyć długo i szczęśliwie! Aż drżę cała z emocji zauważając, że mój luby może pochwalić się płomienną fryzurą (na pewno bardzo adekwatną do jego gorącego, namiętnego charakteru!), która j e s z c z e nie wzbudza moich podejrzeń…
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na szczęście to był sen Pomony. Na szczęście, bo widząc swój strój, zbudziłby się jak z piekielnego koszmaru; ciemne spodnie o złotych przeszyciach wpuszczone były w cholewy jeździeckich butów, rozchełstana koszula miała zapewne dodać mu zawadiackości, a sztywna kamizelka przeszyta atłasem spięta była błyszczącym, złotym pasem. Kiedy gnał na wielkim białym rumaku o srebrzystej grzywie i jedwabistej sierści przez wertepy, ciernie i rwące potoki, trzepotała za nim błyszcząca biała peleryna. Książęta zawsze miały peleryny, choć te zdawały się być zupełnie niepraktyczne i tylko niepotrzebnie płoszyły konia - na szczęście pragmatyczny Brendan nie miał w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Gnał rumaka przez te wszystkie mroczne, gęste lasy, choć tak kopyta, jak i sam Brendan, pozostawały czyste i błyszczące. Gnał rumaka, a w jego oczach gorał płomień zawziętości, srogości i buty. Kto śmiał - porwać księżniczkę Pomonę? Oto wreszcie, wyrósł przed nim cel jego podróży: zamek, nad którym wznosiła się ogromna, sękata wieża. Ledwie znalazł się u jej stóp, a zeskoczył z rumaka z rozwianym, ognistym włosem i wzniósł wzrok ku najwyższemu oknu, wypatrując ciemiężonej niewiasty.
- Moja królewna jest w wieży zamknięta, więc tonę we łzach! - zawołał głosem przesyconym rozpaczliwą tęsknotą, w natchnionym geście wyciągając rękę ku księżniczce, która jeszcze nie zdążyła pojawić się w oknie. Kiedy to uczyniła, zdążył się już pojawić smok strzegący tej wieży w imieniu czarnoksiężnika. Wielki jak słoń - trzy słonie! - o pięciu paszczach jak hydra, który w jednej chwili wszystkimi pięcioma pyskami zionął ogniem wprost na Brendana. Lecz cóż to dla niego, kiedy znajdował się we śnie: nie potrzebował nawet różdżki, by czarować, jak najpotężniejsi magowie. Zasłonił się ramieniem, za którym wyrosła błękitna tarcza, która odgrodziła aurora od szalejącego żywiołu. Kiedy tylko zionięcie ustało, Brendan przeszedł do kontrataku i potężnym zaklęciem zamienił smoka w puchatego królika, który odkicał w siną dal, śliczny i nawrócony na miłość do świata.
- Lady Pomono! - zakrzyknął głębokim głosem znów ku niebu, gdzie niknął szczyt wysokiej wieży po tej zwycięskiej batalii. - Przebyłem siedem gór i siedem rzek, by przybyć pod tę wieżę. Pokonałem nikczemnego czarnoksiężnika i zgładziłem jego smoka. Nareszcie, jesteś wolna! Kiedy gnałem przez las, podążając za twoim pięknym śpiewem, który słyszałem aż tam, ptaki chwaliły mi twoją urodę, a szum drzew szeptał o twoim ogromnym, złotym sercu. Ale - przestrzegały mnie! Mówiły, że zbyt śmiały jestem, chcąc oddać serce pani takiej jak ty. Nie słuchałem ich! To dzięki śmiałości pokonałem wszystkie przeszkody, które mnie od ciebie odgradzały. I oto jestem, Pomono. Spraw mi tę łaskę i wypowiedz do mnie choć słowo, spragniony jestem dźwięków twojego głosu. Niech będą moją nagrodą! - Czy mam uklęknąć? Nie domknął ust, tak mocno będąc pod wrażeniem urody księżniczki Pomony. Lecz nie mógł zwlekać dłużej, musiał ją wyrwać z tej okrutnej wieży! Jak wielkie katusze musiała w zamknięciu! - Wespnę się ku tobie, księżniczko Pomono. Wyprowadzę cię z tej niewoli i położę wreszcie kres twemu cierpieniu! - Odnalazł dłonią grube pnącza i nie zwlekając ni chwili, z gracją wyniosłego jelenia i siłą rosłego lwa jął wspinać się po zaroślach - wyżej i wyżej, ku księżniczce Pomonie.
- Moja królewna jest w wieży zamknięta, więc tonę we łzach! - zawołał głosem przesyconym rozpaczliwą tęsknotą, w natchnionym geście wyciągając rękę ku księżniczce, która jeszcze nie zdążyła pojawić się w oknie. Kiedy to uczyniła, zdążył się już pojawić smok strzegący tej wieży w imieniu czarnoksiężnika. Wielki jak słoń - trzy słonie! - o pięciu paszczach jak hydra, który w jednej chwili wszystkimi pięcioma pyskami zionął ogniem wprost na Brendana. Lecz cóż to dla niego, kiedy znajdował się we śnie: nie potrzebował nawet różdżki, by czarować, jak najpotężniejsi magowie. Zasłonił się ramieniem, za którym wyrosła błękitna tarcza, która odgrodziła aurora od szalejącego żywiołu. Kiedy tylko zionięcie ustało, Brendan przeszedł do kontrataku i potężnym zaklęciem zamienił smoka w puchatego królika, który odkicał w siną dal, śliczny i nawrócony na miłość do świata.
- Lady Pomono! - zakrzyknął głębokim głosem znów ku niebu, gdzie niknął szczyt wysokiej wieży po tej zwycięskiej batalii. - Przebyłem siedem gór i siedem rzek, by przybyć pod tę wieżę. Pokonałem nikczemnego czarnoksiężnika i zgładziłem jego smoka. Nareszcie, jesteś wolna! Kiedy gnałem przez las, podążając za twoim pięknym śpiewem, który słyszałem aż tam, ptaki chwaliły mi twoją urodę, a szum drzew szeptał o twoim ogromnym, złotym sercu. Ale - przestrzegały mnie! Mówiły, że zbyt śmiały jestem, chcąc oddać serce pani takiej jak ty. Nie słuchałem ich! To dzięki śmiałości pokonałem wszystkie przeszkody, które mnie od ciebie odgradzały. I oto jestem, Pomono. Spraw mi tę łaskę i wypowiedz do mnie choć słowo, spragniony jestem dźwięków twojego głosu. Niech będą moją nagrodą! - Czy mam uklęknąć? Nie domknął ust, tak mocno będąc pod wrażeniem urody księżniczki Pomony. Lecz nie mógł zwlekać dłużej, musiał ją wyrwać z tej okrutnej wieży! Jak wielkie katusze musiała w zamknięciu! - Wespnę się ku tobie, księżniczko Pomono. Wyprowadzę cię z tej niewoli i położę wreszcie kres twemu cierpieniu! - Odnalazł dłonią grube pnącza i nie zwlekając ni chwili, z gracją wyniosłego jelenia i siłą rosłego lwa jął wspinać się po zaroślach - wyżej i wyżej, ku księżniczce Pomonie.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Och, smok! Ze strachu cała drżę! Zdążyłam już co prawda o nim zapomnieć - co najmniej od kilku lat (zabawna jest ta czasowość w snach) nie widziałam w pobliżu żywej duszy, a zatem i ogromne, ziejące ogniem stworzenie nie wychylało się ze swej kryjówki. Kiedy tylko moje dłonie spotykają się z okiennicą, a mój ukochany wygłasza przejmujące słowa (aż ściskam się za serce), bestia zaczyna szarżować. Dziki pisk rozpaczy wydobywa się z moich płuc, dłonie w trwodze przyciskam do twarzy, a szeroko otwarte oczy pełne przerażenia kieruję to na rycerza, to na smoka.
- Uważaj! - krzyczę zmartwiona oraz cała w trosce. Na szczęście niepotrzebnie - mój odważny wybawiciel raz dwa pokonuje potwora, mego ciemiężyciela; z moich płuc wydobywa się tym razem okrzyk zachwytu. Owwww wypełnia teraz całe pomieszczenie, do taktu ze świstem powietrza odganianego przez lewą rękę - jej zadaniem jest wachlowanie mojej zarumienionego od podziwu lica. Jaki on wspaniały! Jaki męski, heroiczny, wprawiony w boju, po prostu idealny! Na pewno uśmiecham się zalotnie, trzepocę rzęsami oraz robię maślane oczęta, tylko… co z tego, skoro mnie nie widzi? Nadal tkwi na dole, nie mogąc podziwiać mych wdzięków. Co za katusze przeżywa ten biedny mężczyzna! Serce mi topnieje kiedy znów spoglądam na niego, gdy słucham jego kwiecistej przemowy. I kiedy tak mu się przyglądam z góry… czy to nie Brendan przypadkiem?! Co on robi w moim śnie?! Nieokreślone ciepło wypełnia moje ciało, a policzki przybierają barwy krwistego szkarłatu. Och, och, jak to możliwe? Zaczynam się trochę peszyć, ale z drugiej strony Weasley wygląda tak przystojnie, tak pociągająco w tych rajtuzach czy co on ma właściwie na sobie… to znaczy, nie wątpię, że bez tego wszystkiego prezentowałby się korzystniej, ale hej, jestem cnotliwą lady Pomoną, o czym ja w ogóle myślę!
Nerwowo przygładzam fałdy ogromnej, balowej sukni z muślinu w kolorach biało-błękitnych, poprawiam ciemne, czesane złotą szczotką (!!) miękkie włosy oraz sprawdzam dłonią swój oddech. Zerkam jeszcze do lustra toaletki, na której znajduję (nie wiadomo skąd - jednak to sen, tu wszystko jest możliwe!) pysznego, apetycznego pączka… patrzę to na niego, to za okno, aż wreszcie decyduję się zostawić słodkość daleko w tyle (szkoda, że tego nie widzisz, to najwyższy dowód mojej miłości, nie ma większego!), a zamiast pałaszować wypiek rozpływając się nad jego złocistą skórką oraz przepysznym nadzieniem, siadam na parapecie znów wyglądając przez okno wieży.
- Och, cny Brendanie, mój ukochany! - nawołuję, bo po co porozmawiać jak ludzie kiedy już będziemy w jednym pomieszczeniu? To zbyt pospolite. - Nigdy nie spotkałam dzielniejszego, przystojniejszego oraz bardziej prawego mężczyzny od ciebie! Twa peleryna swym blaskiem odgania wszelakie mroki, a twój rumak tak jak jego pan nie boi się niczego - komuż innemu miałabym oddać swe życie? - ogłaszam w odpowiedzi na jego piękne słowa. W których od razu zakochuję się bez reszty. On wie, jak traktować kobiety (przepraszam, ale to dobrze, że nie rozpoznaję w tym śnie groteskowości tego stwierdzenia - na jawie parsknęłabym z jego powodu śmiechem; tak naprawdę nawet uwierzyłam mu, że mam piękny głos, dlatego nic nie powinno mnie już zdziwić), to prawdziwy rycerz oraz gentleman.
Tak patrzę jak mój luby wspina się po pnączach oraz cegłach wierzy, nie do końca pojmując, że teraz mógłby się do niej dostać… schodami. Nieważne. Wpadam na kolejny pomysł - ten z rodziny genialnych.
- Nie męcz się mój najdroższy - rzucę ci me wytrzymałe włosy! - krzyczę znów, rozplątując kosmyki. Nie wiem jak to się stało, że teraz, po wyrzuceniu przez okno są naprawdę długie, skoro przy czesaniu takie nie były. Obecnie dotykają prawie ziemi! Zdumiona tym odkryciem zasłaniam dłonią usta, zaraz je jednak odsłaniając - wszystko po to, żeby ułatwić mężczyźnie podziwianie mojego rozanielonego uśmiechu. Na pewno milsza to będzie wspinaczka po moje serce!
- Uważaj! - krzyczę zmartwiona oraz cała w trosce. Na szczęście niepotrzebnie - mój odważny wybawiciel raz dwa pokonuje potwora, mego ciemiężyciela; z moich płuc wydobywa się tym razem okrzyk zachwytu. Owwww wypełnia teraz całe pomieszczenie, do taktu ze świstem powietrza odganianego przez lewą rękę - jej zadaniem jest wachlowanie mojej zarumienionego od podziwu lica. Jaki on wspaniały! Jaki męski, heroiczny, wprawiony w boju, po prostu idealny! Na pewno uśmiecham się zalotnie, trzepocę rzęsami oraz robię maślane oczęta, tylko… co z tego, skoro mnie nie widzi? Nadal tkwi na dole, nie mogąc podziwiać mych wdzięków. Co za katusze przeżywa ten biedny mężczyzna! Serce mi topnieje kiedy znów spoglądam na niego, gdy słucham jego kwiecistej przemowy. I kiedy tak mu się przyglądam z góry… czy to nie Brendan przypadkiem?! Co on robi w moim śnie?! Nieokreślone ciepło wypełnia moje ciało, a policzki przybierają barwy krwistego szkarłatu. Och, och, jak to możliwe? Zaczynam się trochę peszyć, ale z drugiej strony Weasley wygląda tak przystojnie, tak pociągająco w tych rajtuzach czy co on ma właściwie na sobie… to znaczy, nie wątpię, że bez tego wszystkiego prezentowałby się korzystniej, ale hej, jestem cnotliwą lady Pomoną, o czym ja w ogóle myślę!
Nerwowo przygładzam fałdy ogromnej, balowej sukni z muślinu w kolorach biało-błękitnych, poprawiam ciemne, czesane złotą szczotką (!!) miękkie włosy oraz sprawdzam dłonią swój oddech. Zerkam jeszcze do lustra toaletki, na której znajduję (nie wiadomo skąd - jednak to sen, tu wszystko jest możliwe!) pysznego, apetycznego pączka… patrzę to na niego, to za okno, aż wreszcie decyduję się zostawić słodkość daleko w tyle (szkoda, że tego nie widzisz, to najwyższy dowód mojej miłości, nie ma większego!), a zamiast pałaszować wypiek rozpływając się nad jego złocistą skórką oraz przepysznym nadzieniem, siadam na parapecie znów wyglądając przez okno wieży.
- Och, cny Brendanie, mój ukochany! - nawołuję, bo po co porozmawiać jak ludzie kiedy już będziemy w jednym pomieszczeniu? To zbyt pospolite. - Nigdy nie spotkałam dzielniejszego, przystojniejszego oraz bardziej prawego mężczyzny od ciebie! Twa peleryna swym blaskiem odgania wszelakie mroki, a twój rumak tak jak jego pan nie boi się niczego - komuż innemu miałabym oddać swe życie? - ogłaszam w odpowiedzi na jego piękne słowa. W których od razu zakochuję się bez reszty. On wie, jak traktować kobiety (przepraszam, ale to dobrze, że nie rozpoznaję w tym śnie groteskowości tego stwierdzenia - na jawie parsknęłabym z jego powodu śmiechem; tak naprawdę nawet uwierzyłam mu, że mam piękny głos, dlatego nic nie powinno mnie już zdziwić), to prawdziwy rycerz oraz gentleman.
Tak patrzę jak mój luby wspina się po pnączach oraz cegłach wierzy, nie do końca pojmując, że teraz mógłby się do niej dostać… schodami. Nieważne. Wpadam na kolejny pomysł - ten z rodziny genialnych.
- Nie męcz się mój najdroższy - rzucę ci me wytrzymałe włosy! - krzyczę znów, rozplątując kosmyki. Nie wiem jak to się stało, że teraz, po wyrzuceniu przez okno są naprawdę długie, skoro przy czesaniu takie nie były. Obecnie dotykają prawie ziemi! Zdumiona tym odkryciem zasłaniam dłonią usta, zaraz je jednak odsłaniając - wszystko po to, żeby ułatwić mężczyźnie podziwianie mojego rozanielonego uśmiechu. Na pewno milsza to będzie wspinaczka po moje serce!
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby zobaczył się w lustrze na żywo, w rzeczywistości, poza słodkim snem, w książęcych rajstopach, błyszczącej pelerynie i głoszącego księżniczce kwieciste, pseudopetyckie przemowy rodem z bajek dla niegrzecznych dziewczynek, na dodatek zamieniającego wrogów w puchate króliczki, zapewne albo by się rozpłakał, albo znalazł osobę, która go w to wplątała i poważnie z nią porozmawiał. Na szczęście, to był sen, a on nie miał lustra, w tej surrealistycznej wizji nie przeszkadzała mu więc żadna z tych rzeczy. Rycerskość w gruncie rzeczy miał we krwi, mimo absurdu i śmiechu, również jego własnego, który wzbudzał w nim należny mu tytuł, pozostawał potomkiem dawnych znamienitych paladynów. A jednak - coś mu w tej wizji nie grało. I bynajmniej nie był to płomienny włos, którego rudość być może winna zostać rozjaśniona przez słońce na książęce złoto.
Jako wytwór wyobraźni nocnej oazy odpoczynku nie mógł mieć podobnych rozterek, prężył więc u stóp wieży muskuły, mając w pamięci troskliwe westchnienie Pomony, wciąż wisząc na najniższych pnączach. Symbolicznie przyłożył pięść do piersi, na znak oddania i miłości, wznosząc spojrzenie ku oknu, z którego wyglądała, zwracając się ku niemu tak pięknym i delikatnym słowem - na jednej ręce utrzymując się bez trudu, zawijając stopę o pętle owej liany.
- Najmilsza! - Zakrzyknął z dołu, najwidoczniej hołubiąc podobnej zasadzie; rozmowa w cztery oczy wydawała się dużo mniej magiczna. - Ptaki miały rację, nie jestem godzien twej dobroci. Słowa, które wypowiedziałaś, przepełniają mnie radością. Jedynie dzięki nadziei, że zechcesz przyjąć moje oddanie, udało mi się dotrzeć do ciebie, tak daleko! Droga wzwyż mi już niestraszna - bo strzegą mnie skrzydła miłości! - Jak oczarowany obserwował rozwijające się pukle włosów księżniczki Pomony, które z gracją łabędzie opadły wzdłuż wysokiej ściany i zawisły tuż obok niego; gdyby obudził się z tego snu, zauważyłby zapewne, że trzymanie kobiety za włosy nieszczególnie przystoi dżentelmenowi, a co dopiero szarpanie w podobny sposób, ale widocznie bajkowi książęta mają swoje etykiety wykraczające ponad etykiety prostego ludu. Chwycił więc jej włosów, bez trudu wchodząc po nich ku oknu, z którego wyglądała, nie odrywając spojrzenia jak zahipnotyzowanego wypatrującego jej olśniewającego uśmiechu.
Dopiero znalazłszy się już przy oknie, wyjął zza pleców ogromny bukiet stu soczyście różowych róż - wcześniej go w rękach nie miał, ale to nieistotne, we śnie myśli materializowały się bez trudu - z jakiegoś powodu potrafiąc utrzymać go w jednej ręce i wręczył damie swego serca, jakimś cudem przeciskając go przez okno, nim sam wszedł do wnętrza jej okropnej celi.
- Jakże tu strasznie! - zakrzyknął z grozą, udając, że nie widzi ślicznego sekretarzyka, wygodnego łóżka ani szafy pełnej ozdobnych sukni. - Czarnoksiężnik bez serca sądził, że będzie mógł cię tu trzymać tak długo, aż zgodzisz się go poślubić. Lecz oto kres twego cierpienia, oto jestem i zabiorę cię do domu. Weź wszystko, czego ci trzeba. I pączka na drogę. Najdroższa, czy mogę cię nim nakarmić? - Nie czekając na odpowiedź - był w końcu księciem z bajki, a takiemu się nie opiera - zabrał leżącego na sekretarzyku pączka i usłużnym ruchem przysunął go ku czerwonym ustom lady Pomony - powolutku, by mogła się nim delektować. - Nasze życie będzie słodkie jak ten lukier, lady Pomono - westchnął rozmarzony.
Jako wytwór wyobraźni nocnej oazy odpoczynku nie mógł mieć podobnych rozterek, prężył więc u stóp wieży muskuły, mając w pamięci troskliwe westchnienie Pomony, wciąż wisząc na najniższych pnączach. Symbolicznie przyłożył pięść do piersi, na znak oddania i miłości, wznosząc spojrzenie ku oknu, z którego wyglądała, zwracając się ku niemu tak pięknym i delikatnym słowem - na jednej ręce utrzymując się bez trudu, zawijając stopę o pętle owej liany.
- Najmilsza! - Zakrzyknął z dołu, najwidoczniej hołubiąc podobnej zasadzie; rozmowa w cztery oczy wydawała się dużo mniej magiczna. - Ptaki miały rację, nie jestem godzien twej dobroci. Słowa, które wypowiedziałaś, przepełniają mnie radością. Jedynie dzięki nadziei, że zechcesz przyjąć moje oddanie, udało mi się dotrzeć do ciebie, tak daleko! Droga wzwyż mi już niestraszna - bo strzegą mnie skrzydła miłości! - Jak oczarowany obserwował rozwijające się pukle włosów księżniczki Pomony, które z gracją łabędzie opadły wzdłuż wysokiej ściany i zawisły tuż obok niego; gdyby obudził się z tego snu, zauważyłby zapewne, że trzymanie kobiety za włosy nieszczególnie przystoi dżentelmenowi, a co dopiero szarpanie w podobny sposób, ale widocznie bajkowi książęta mają swoje etykiety wykraczające ponad etykiety prostego ludu. Chwycił więc jej włosów, bez trudu wchodząc po nich ku oknu, z którego wyglądała, nie odrywając spojrzenia jak zahipnotyzowanego wypatrującego jej olśniewającego uśmiechu.
Dopiero znalazłszy się już przy oknie, wyjął zza pleców ogromny bukiet stu soczyście różowych róż - wcześniej go w rękach nie miał, ale to nieistotne, we śnie myśli materializowały się bez trudu - z jakiegoś powodu potrafiąc utrzymać go w jednej ręce i wręczył damie swego serca, jakimś cudem przeciskając go przez okno, nim sam wszedł do wnętrza jej okropnej celi.
- Jakże tu strasznie! - zakrzyknął z grozą, udając, że nie widzi ślicznego sekretarzyka, wygodnego łóżka ani szafy pełnej ozdobnych sukni. - Czarnoksiężnik bez serca sądził, że będzie mógł cię tu trzymać tak długo, aż zgodzisz się go poślubić. Lecz oto kres twego cierpienia, oto jestem i zabiorę cię do domu. Weź wszystko, czego ci trzeba. I pączka na drogę. Najdroższa, czy mogę cię nim nakarmić? - Nie czekając na odpowiedź - był w końcu księciem z bajki, a takiemu się nie opiera - zabrał leżącego na sekretarzyku pączka i usłużnym ruchem przysunął go ku czerwonym ustom lady Pomony - powolutku, by mogła się nim delektować. - Nasze życie będzie słodkie jak ten lukier, lady Pomono - westchnął rozmarzony.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie miałabym nic przeciwko takiemu Brendanowi na co dzień! No, dobrze, może w pewnym momencie zaczęłoby mnie denerwować, że większość naszych wypłat idzie na jego rajtuzy lub nabłyszczacz do peleryny, ale kto by potrafił się na niego złościć widząc tak bajecznie naprężone mięśnie?! Na pewno nie ja! W końcu siedzę w tej okiennicy splatając ze sobą palce, przytykam dłonie do podbródka, z moich ust co chwilę wydobywa się seria ochów i achów, a utrzymanie na długich włosach dobrze zbudowanego mężczyzny nigdy nie było prostsze. Tak uważam, kiedy czuję ledwie muśnięcia niesfornych, pojedynczych włosów. To musi być zasługa tej wspaniałej, złotej szczotki, dającej plus sto punktów do dosłownie wszystkiego, nawet wytrzymałości. Nie myślę jednak o tym zbyt długo, skoro przed oczami mam najprawdziwszego księcia, któremu inni władcy mogli co najwyżej czyścić buty. W skupieniu oraz bezgranicznym uwielbieniu obserwuję jego zmagania z pokonywaniem dystansu - a jest on naprawdę odległy, możecie mi wierzyć, że moja wieża jest niebywale strzelista. Aż dziwne, że w mgnieniu oka mój wspaniały wybawiciel jest już przy mnie. Ostatni raz wydaję z siebie pełne zachwytu nad jego słowami owww, będące jednocześnie miodem na mojej kanapce. Oddalam się w głąb pokoju, żeby mógł bezpiecznie dostać się do wewnątrz i nie musiał już dłużej wisieć przy ścianie targany wiatrem. Tak bardzo się o niego martwię, nawet jeżeli nie potrzeba, gdyż sam sobie świetnie da radę! Taka jest rola prawdziwych księżniczek - trwać w strachu o mężczyznę ich życia, kiedy ten się naraża dla nich lub dla całego świata.
- Dziękuję ci mój najwspanialszy za ten hojny, romantyczny dar! Me oczy nigdy nie widziały piękniejszych kwiatów od tych; ich wspaniały zapach już zawsze będzie przypominał mi o niezwykłych początkach naszej wiecznej, szczerej miłości! - wygłaszam zachwyt nad ogromnym bukietem róż, który ledwo udaje mi się utrzymać w dłoniach. Kiedy mój książę rozgląda się po paskudnym więzieniu, w którym przyszło mi spędzić kilka długich lat, układam je do wazonu - ze zdziwieniem zauważam, że ten ogromny pęk kwiecia się w nim mieści, w dodatku nie przewracając naczynia, ale to nic złego. Wzruszam ostatecznie ramionami podchodząc do sir Brendana ze smutkiem malującym się na mojej okrągłej twarzyczce. - Tak! Czarnoksiężnik okazał się być tyranem każąc mi mieszkać w tak strasznym miejscu! - Pociągam nosem z powodu przytłaczającej fali wspomnień. Jednak dosłownie moment później moja twarz rozpromienia się jak nigdy dotąd. - Na szczęście ty, dzielny królewiczu, właśnie pokładasz kres moim cierpieniom sprowadzając do mojego życia jedynie radość i szczęście - mówię zachwycona oraz rozmarzona jednocześnie. Trzepocę rzęsami wpatrując się w męskie, przystojne rysy twarzy mojego zbawcy, ze zdziwieniem zauważając pączka w jego dłoni. Nie opieram się (jakże bym śmiała?!) pozwalając się nim karmić. Mamiona wspaniałą wizją lukrowanego życia wzdycham przepełniona szczęściem, postanawiając mimo wszystko podzielić się smakołykiem z księciem - przebył tak długą drogę, na pewno był głodny! Dlatego odrywam kawałek przepysznej słodyczy z wdzięcznością karmiąc nią Brendana. Och, to będzie wspaniałe życie pączkami płynące! I kiedy nie zostaje nawet okruszek, rzucam się na szyję mężczyzny oplatając ją swoimi rękoma. Zadzieram głowę do góry spoglądając mu prosto w jego naznaczone mądrością oczy.
- Pocałuj mnie mój ukochany - mówię cichym, głębokim głosem. Co za romantyzm, co za niesamowity, niespodziewany wprost zwrot akcji! - Karmmy się słodyczą naszego płomiennego uczucia - dodaję w tym samym tonie i przymykam oczy.
- Dziękuję ci mój najwspanialszy za ten hojny, romantyczny dar! Me oczy nigdy nie widziały piękniejszych kwiatów od tych; ich wspaniały zapach już zawsze będzie przypominał mi o niezwykłych początkach naszej wiecznej, szczerej miłości! - wygłaszam zachwyt nad ogromnym bukietem róż, który ledwo udaje mi się utrzymać w dłoniach. Kiedy mój książę rozgląda się po paskudnym więzieniu, w którym przyszło mi spędzić kilka długich lat, układam je do wazonu - ze zdziwieniem zauważam, że ten ogromny pęk kwiecia się w nim mieści, w dodatku nie przewracając naczynia, ale to nic złego. Wzruszam ostatecznie ramionami podchodząc do sir Brendana ze smutkiem malującym się na mojej okrągłej twarzyczce. - Tak! Czarnoksiężnik okazał się być tyranem każąc mi mieszkać w tak strasznym miejscu! - Pociągam nosem z powodu przytłaczającej fali wspomnień. Jednak dosłownie moment później moja twarz rozpromienia się jak nigdy dotąd. - Na szczęście ty, dzielny królewiczu, właśnie pokładasz kres moim cierpieniom sprowadzając do mojego życia jedynie radość i szczęście - mówię zachwycona oraz rozmarzona jednocześnie. Trzepocę rzęsami wpatrując się w męskie, przystojne rysy twarzy mojego zbawcy, ze zdziwieniem zauważając pączka w jego dłoni. Nie opieram się (jakże bym śmiała?!) pozwalając się nim karmić. Mamiona wspaniałą wizją lukrowanego życia wzdycham przepełniona szczęściem, postanawiając mimo wszystko podzielić się smakołykiem z księciem - przebył tak długą drogę, na pewno był głodny! Dlatego odrywam kawałek przepysznej słodyczy z wdzięcznością karmiąc nią Brendana. Och, to będzie wspaniałe życie pączkami płynące! I kiedy nie zostaje nawet okruszek, rzucam się na szyję mężczyzny oplatając ją swoimi rękoma. Zadzieram głowę do góry spoglądając mu prosto w jego naznaczone mądrością oczy.
- Pocałuj mnie mój ukochany - mówię cichym, głębokim głosem. Co za romantyzm, co za niesamowity, niespodziewany wprost zwrot akcji! - Karmmy się słodyczą naszego płomiennego uczucia - dodaję w tym samym tonie i przymykam oczy.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Zapach tych kwiatów jest niczym w porównaniu do zapachu twoich włosów, lady Pomono - zapewnił ją bez zawahania, stanowczo i kategorycznie; sen prawdopodobnie dostał pewnego zgrzytu, bowiem takim tonem Brendan zwykle strofował młodych aurorów w trakcie fizycznych treningów. - Nie śmiem stawiać ci tak zuchwałej prośby, lecz czy obdarzysz mnie ich kosmykiem? Zaklnę go w talizmanie i już zawsze będę nosić na sercu. Siła naszej miłości ustrzeże mnie przed najczarniejszą magią. Bo miłość jest magią najczystszą i najpotężniejszą - mówił z przejęciem, wypatrując zieleni zlewającej się z orzechem oczu księżniczki Pomony. - Wieczna jest, siłę czerpię z gwiazd nieskończoną! - dodał natchniony, bo cóż im mogło stanąć na drodze - kiedy byli we dwoje? Tylko dzięki miłości damy swojego serca mógł być cnym rycerzem i mieć siłę stawiać czoło straszliwej ciemności. We wszystkich bajkach tak przecież było: pocałunek księcia wybudzał ze strasznego snu, a pocałunek królewny bronił przed ukąszeniem śmierciotuli. Z subtelnym uśmiechem zjadł z rączki księżniczki kawałek pączka - słodycz, niebo, roztapiał się na podniebieniu! - na koniec tego gestu równie subtelnie muskając ustami wierzch dłoni, która mu tego pączka podała, uwodzicielsko utrzymując przy tym kontakt wzrokowy.
Rzuciła mu się na szyję - złapał ją w talii, z radością - i z łatwością - okręcając ją wokół siebie trzy razy, z czułością, rozemocjonowany jak zawodowy tancerz. Dopiero kiedy jej buciki stuknęły o ziemię, a usta zadartej w górę głowy wypowiedziały słodkie słowa, Brendan przechylił księżniczkę Pomonę do tyłu, nisko nad ziemię, nachylając się nad nią, jak w idealnym, namiętnym argentyńskim tangu.
- Lady Pomono - westchnął tylko, patrząc jej prosto w oczy, z zawziętością, tęsknotą i pasją jednocześnie, nim złożył na jej ustach rozkoszny pocałunek godny najbardziej doświadczonego kochanka. Smakował jej aksamitnych ust, również zamykając oczy; ta romantyczna chwila mogłaby trwać wiecznie. - Moja pani - szepnął, odsuwając usta nieznacznie - i dama mego serca. - Czy nie tak w rycerskiej gwarze wyglądała najwyższa nobilitacja? - przez tyle trudów i znojów musiałem przejść, aby cię odnaleźć - dodał, wciąż z przejęciem zmieszanym z niezwykłym zachwytem, podnosząc się powoli, nieśpiesznie i tęsknie, unosząc również ją - wszak oparcie pleców miała w jego ramionach. A kiedy stali znów naprzeciw siebie, Brendan spoważniał i jego twarz nabrała surowszego wyglądu.
- Moja pani, nie jestem w stanie dłużej czekać - rzekł cicho, a przez jego słowa prócz tęsknoty przebijał się prawdziwy ból. Odnalazł dłońmi jej dłonie, uścisnął je mocno, uroczyście, wypuszczając z ust powietrze - zbyt wiele nagromadziło się w nim nieznośnego napięcia - przykładając je obie do swojego serca. Na chwilę, zaraz je oswobodził, po czym padł na jedno kolano, obdarzając księżniczkę Pomonę błagalnym spojrzeniem. - Chciałbym być przy tobie na zawsze. Dziś i jutro. W zdrowiu i w chorobie. Odtąd już na wieki, razem przejść przez trudy życia. Lady Pomono - urwał, na moment pochylając głowę - jakby zbierał się do czegoś wielkiego. W jego dłoniach, znikąd, zmaterializowało się pudełeczko z pierścionkiem, które otworzył i wyciągnął ku swojej wybrance. - Czy... wyjdziesz za mnie?
Rzuciła mu się na szyję - złapał ją w talii, z radością - i z łatwością - okręcając ją wokół siebie trzy razy, z czułością, rozemocjonowany jak zawodowy tancerz. Dopiero kiedy jej buciki stuknęły o ziemię, a usta zadartej w górę głowy wypowiedziały słodkie słowa, Brendan przechylił księżniczkę Pomonę do tyłu, nisko nad ziemię, nachylając się nad nią, jak w idealnym, namiętnym argentyńskim tangu.
- Lady Pomono - westchnął tylko, patrząc jej prosto w oczy, z zawziętością, tęsknotą i pasją jednocześnie, nim złożył na jej ustach rozkoszny pocałunek godny najbardziej doświadczonego kochanka. Smakował jej aksamitnych ust, również zamykając oczy; ta romantyczna chwila mogłaby trwać wiecznie. - Moja pani - szepnął, odsuwając usta nieznacznie - i dama mego serca. - Czy nie tak w rycerskiej gwarze wyglądała najwyższa nobilitacja? - przez tyle trudów i znojów musiałem przejść, aby cię odnaleźć - dodał, wciąż z przejęciem zmieszanym z niezwykłym zachwytem, podnosząc się powoli, nieśpiesznie i tęsknie, unosząc również ją - wszak oparcie pleców miała w jego ramionach. A kiedy stali znów naprzeciw siebie, Brendan spoważniał i jego twarz nabrała surowszego wyglądu.
- Moja pani, nie jestem w stanie dłużej czekać - rzekł cicho, a przez jego słowa prócz tęsknoty przebijał się prawdziwy ból. Odnalazł dłońmi jej dłonie, uścisnął je mocno, uroczyście, wypuszczając z ust powietrze - zbyt wiele nagromadziło się w nim nieznośnego napięcia - przykładając je obie do swojego serca. Na chwilę, zaraz je oswobodził, po czym padł na jedno kolano, obdarzając księżniczkę Pomonę błagalnym spojrzeniem. - Chciałbym być przy tobie na zawsze. Dziś i jutro. W zdrowiu i w chorobie. Odtąd już na wieki, razem przejść przez trudy życia. Lady Pomono - urwał, na moment pochylając głowę - jakby zbierał się do czegoś wielkiego. W jego dłoniach, znikąd, zmaterializowało się pudełeczko z pierścionkiem, które otworzył i wyciągnął ku swojej wybrance. - Czy... wyjdziesz za mnie?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sen jest piękny. Mknę pomiędzy kolejnymi jego kalejdoskopowymi scenami zachwycając się Brendanem-amantem, co w świecie rzeczywistym dziwiłoby mnie nieskończenie. Teraz jednak wzdycham raz po raz, będąc bliska zapowietrzenia się z tego zachwytu nad jego osobą - nie mogę się wprost nadziwić jak ten niebywale przystojny, odważny, mężny oraz mądry mężczyzna mnie odnalazł po tylu latach; tylko czy to ma jakieś znaczenie? Jesteśmy tutaj, w moim więzieniu, a jednak na wolności przesyconej zapachem rozkwitającego kwiecia oraz… pączkowego lukru. Jest wprost idealnie. Policzki mi się czerwienią od kolejnej salwy komplementów, które tym razem trafiają na moje piękne, długie oraz silne włosy. Automatycznie przeczesuję ich końcówki, nie unosząc wzroku, za to pąsowiejąc coraz mocniej. Dopiero po chwili dociera do mnie ton głosu mojego wybawiciela, który wydaje się dziwnie znajomy, ale jednocześnie daleki od zrozumienia. Mrugam oczętami okalanymi ciemną kurtyną rzęs, oddalając jednak zdziwienie w zapomnienie bombardowane miłymi słowami.
- To dla mnie zaszczyt, lordzie Weasley - odpowiadam w końcu z przejęciem, po czym sięgam do toaletki w celu dobycia nożyczek. Ucinam zamaszystym ruchem sporej wielkości kosmyk, a w szufladzie odnajduję niewielki, płócienny woreczek oraz błękitną wstążkę - prezent, czy też amulet, musi być zapakowany idealnie! - Oto twój talizman, najdroższy. Niech służy ci dzielnie w każdym boju! Niech rozproszy plugawą magię i zapewni ci bezpieczny powrót do domu! - mówię niczym natchniona poetka, chociaż moje słowa są niczym w porównaniu do liryki płomiennie rudego rycerza, który najwidoczniej posiada więcej cnót niż mogłabym się kiedykolwiek spodziewać! - Kiedy wyjmiesz go z woreczka oraz wypowiesz moje imię, włosy te rozrosną się na kilkanaście metrów i dzięki temu będziesz mógł spętać najzacieklejszych wrogów! - dodaję jeszcze, chociaż to może już brzmieć jak próba sprzedaży najnowszego modelu miotły, ale to nieistotne. Czuję się w obowiązku powiedzieć mu o wszystkich właściwościach moich niezwykłych włosów. Te z kolei znów nie umywają się do aparycji Brendana. Jest tak idealny, że aż miękną mi nogi (na szczęście tuż po ofiarowaniu amuletu oraz uwieszeniu się na szyi mojej największej miłości, co przeciwdziała malowniczemu runięciu na podłogę), a usta szepcą kolejne westchnienia.
Poddaję się prowadzeniu, nawet jeśli okręcenia wokół własnej osi nie sprzyjają utrzymaniu żołądka w ryzach, to późniejszy pocałunek rekompensuje wszystkie niedogodności! Z zadziwieniem obserwuję jak wprawnie mój rycerz zna się na tej tajemnej sztuce całowania - trochę zaczynam się stresować, że nie podołam, ale widocznie we snach wszystko jest idealne. Tak jak i my oraz nasze umiejętności, mogące zawstydzić niejedną osobę!
Niestety niedane jest mi powiedzieć cokolwiek, kiedy ta namiętna chwila dobiega końca - zostaję delikatnie ustawiona do pionu, a następnie przytłoczona kolejną salwą wspaniałych słów oraz komplementów. Chyba znów zachowuję się jak ja, gdyż uderzam delikatnie mego rycerza w ramię, z wiele mówiącymi słowami no weź przestań oraz czerwonymi policzkami - co dopiero później do mnie dochodzi, ale jest już za późno na wyjaśnienia, bo teraz dzieje się coś przepięknego!
Piorun burzy uderza w pobliskie drzewo, chór stojący przy oknie śpiewa najpiękniejsze pieśni, orkiestra gra, ktoś rzuca serpentynami oraz płatkami róż, ptaki śpiewają nam nad głowami, a przez cały pokój przechodzi malownicza tęcza. To właśnie znak, że mam zostać żoną. Najcudowniejszego mężczyzny na świecie - czyż nie jest cudownie?
- Tak! - krzyczę uradowana, sama przed tobą klękając oraz zarzucając ramiona na twoją szyję. Niestety chyba dobre maniery gdzieś ze mnie uleciały, co za szkoda. Nieważne, to wszystko nieważne. Bierzemy ś l u b, tu nie ma na co czekać! Szkoda tylko, że z tych emocji omdlewam w twych objęciach, ale nic się nie dzieje, wszystko pod kontrolą - odrodzę się jak feniks z popiołów. Wszak trzeba jeszcze tyle zrobić - zorganizować wesele, znaleźć odpowiedni dom, kupić piękne kwiaty, och!
I to chyba ten moment, w którym obśliniam właśnie poduszkę.
- To dla mnie zaszczyt, lordzie Weasley - odpowiadam w końcu z przejęciem, po czym sięgam do toaletki w celu dobycia nożyczek. Ucinam zamaszystym ruchem sporej wielkości kosmyk, a w szufladzie odnajduję niewielki, płócienny woreczek oraz błękitną wstążkę - prezent, czy też amulet, musi być zapakowany idealnie! - Oto twój talizman, najdroższy. Niech służy ci dzielnie w każdym boju! Niech rozproszy plugawą magię i zapewni ci bezpieczny powrót do domu! - mówię niczym natchniona poetka, chociaż moje słowa są niczym w porównaniu do liryki płomiennie rudego rycerza, który najwidoczniej posiada więcej cnót niż mogłabym się kiedykolwiek spodziewać! - Kiedy wyjmiesz go z woreczka oraz wypowiesz moje imię, włosy te rozrosną się na kilkanaście metrów i dzięki temu będziesz mógł spętać najzacieklejszych wrogów! - dodaję jeszcze, chociaż to może już brzmieć jak próba sprzedaży najnowszego modelu miotły, ale to nieistotne. Czuję się w obowiązku powiedzieć mu o wszystkich właściwościach moich niezwykłych włosów. Te z kolei znów nie umywają się do aparycji Brendana. Jest tak idealny, że aż miękną mi nogi (na szczęście tuż po ofiarowaniu amuletu oraz uwieszeniu się na szyi mojej największej miłości, co przeciwdziała malowniczemu runięciu na podłogę), a usta szepcą kolejne westchnienia.
Poddaję się prowadzeniu, nawet jeśli okręcenia wokół własnej osi nie sprzyjają utrzymaniu żołądka w ryzach, to późniejszy pocałunek rekompensuje wszystkie niedogodności! Z zadziwieniem obserwuję jak wprawnie mój rycerz zna się na tej tajemnej sztuce całowania - trochę zaczynam się stresować, że nie podołam, ale widocznie we snach wszystko jest idealne. Tak jak i my oraz nasze umiejętności, mogące zawstydzić niejedną osobę!
Niestety niedane jest mi powiedzieć cokolwiek, kiedy ta namiętna chwila dobiega końca - zostaję delikatnie ustawiona do pionu, a następnie przytłoczona kolejną salwą wspaniałych słów oraz komplementów. Chyba znów zachowuję się jak ja, gdyż uderzam delikatnie mego rycerza w ramię, z wiele mówiącymi słowami no weź przestań oraz czerwonymi policzkami - co dopiero później do mnie dochodzi, ale jest już za późno na wyjaśnienia, bo teraz dzieje się coś przepięknego!
Piorun burzy uderza w pobliskie drzewo, chór stojący przy oknie śpiewa najpiękniejsze pieśni, orkiestra gra, ktoś rzuca serpentynami oraz płatkami róż, ptaki śpiewają nam nad głowami, a przez cały pokój przechodzi malownicza tęcza. To właśnie znak, że mam zostać żoną. Najcudowniejszego mężczyzny na świecie - czyż nie jest cudownie?
- Tak! - krzyczę uradowana, sama przed tobą klękając oraz zarzucając ramiona na twoją szyję. Niestety chyba dobre maniery gdzieś ze mnie uleciały, co za szkoda. Nieważne, to wszystko nieważne. Bierzemy ś l u b, tu nie ma na co czekać! Szkoda tylko, że z tych emocji omdlewam w twych objęciach, ale nic się nie dzieje, wszystko pod kontrolą - odrodzę się jak feniks z popiołów. Wszak trzeba jeszcze tyle zrobić - zorganizować wesele, znaleźć odpowiedni dom, kupić piękne kwiaty, och!
I to chyba ten moment, w którym obśliniam właśnie poduszkę.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie widział w tym wszystkim absurdu, nie miał w głowie własnych myśli, nie dziwił się własnym ubraniem, nie dziwił się własnym słowom: prawdziwy Brendan mógłby stanąć obok z uniesioną brwią w pytającym geście, być może pytając przy tym Pomony, kim jest ten pajac, który go przypomina. Ale prawdziwego Brendana tu nie było, a senny wytwór wyobraźni wpatrywał się w Pomonę jak w obrazek przepełnionym szczerą i wielką miłością spojrzeniem. Miłością rozpoczętą pierwszym spojrzeniem - bo właśnie tak się to działo w snach, marzeniach i baśniach. Wpatrzony - w jej lśniące włosy lejące się po ramionach, już dawnej długości, ciemnym kasztanem. W czerwień jej miękkich, pełnych ust. W jej uśmiech - choć iluzoryczny, to w tej iluzji wyśniony szczerym i pogodnym szczęściem, tak dalekim od trosk czekających na nich w przyziemnym i brutalnie realnym świecie. A uśmiech - miała piękny.
Dlatego też pochylił się głęboko, z należną księżniczce czcią, nim przyjął od niej dar: kosmyk tych ślicznych włosów, które już zawsze miały chronić go przed złem mocą miłości.
- Będę mieć go przy sobie zawsze - oświadczył uroczyście. - I nie ściągnę go nawet do snu. Z kosmykiem twych włosów przy sercu przejdę przez najczarniejsze mroki i pokonam największe koszmary. Zapamiętam, co mi powiedziałaś - przyrzekł jeszcze - Jestem pewien, że jak - nawet bajkowy Brendan zaciął się w tym momencie, ale tylko na chwilę - potężne łańcuchy, twoje włosy pozwolą mi powalić moich wrogów. - Naszych wrogów, bo czyż odtąd nie mieliśmy dzielić trudów i radości wspólnego życia?
Na no weź przestań zareagował rozczulonym uśmiechem, unosząc ku jej oczom maślane spojrzenie - Skromność twoja najcenniejszym darem - odparł na te słowa nie mniej uroczyście.
I klęczał - w nieznośnym napięciu, pełen nadziei, że kobieta jego życia - księżniczka Pomona Sprout - zgodzi się zostać jego żoną. Z twarzą poważną - jak rycerzowi przystało i, choć można by podejrzewać że to dlatego, że stworzenie Brendana uśmiechającego się czarująco znacznie wykraczało poza podświadomą kreatywność Pomony, to było to mylne wrażenie: jego usta ułożyły się w szeroki uśmiech niemal błyszczący bielą, czarujący - jak u amanta - kiedy powiedziała podniosłe tak. Coraz szerzej - kiedy rzuciła mu się w ramiona. Objął ją czule, zamykając w ciasnym uścisku, splatając w zbitej bliskości rytmy dwóch paralelnie bijących serc; opiekuńczo: bo przecież jako jej mąż miał jej zapewnić wszystko - bezpieczny byt, troskę i wieczne oddanie aż po grób. Oparcie. Być jej podporą, przyjacielem i powiernikiem sekretów.
A to był jej sen - więc musiała to wiedzieć.
- Pomono - szepnął troskliwie, gdy bez życia, omdlała, opadła na jego ramię. Ale to przecież naturalne - zbyt wiele emocji. Nachylił się, prawą dłonią dając oparcie jej bezsilnym nóżkom, unosząc ją na ręce. - Musimy opuścić to więzienie - mimo tęczy, ptaszków i różowych serpentyn, które zaplątały się w twoje włosy. Ptaszki zresztą mogą polecieć za nami, a tęcza przecież tak łatwo tym bardziej nas nie opuści. Kluczowa kwestia pozostawała taka, że w tej komnacie Pomonę zamknął zły czarnoksiężnik. - Weźmiemy ślub w jakimś romantycznym miejscu - stwierdził, bo choć omdlała, z pewnością wciąż go słyszała. - Nad brzegiem morza w Kornwalii, w tle zachodzącego słońca. Albo na wrzosowisku, pośród kwiatów, gdzie wiatr będzie delikatnie porywał twoje włosy. Gdzie byś wolała, Pomono? - Wciąż z nią na rękach podszedł bliżej okna, przez które się tutaj wdrapał i - nie dbając zanadto ani o prawa fizyki ani o prawa logiki - wyskoczył, prosto na grzbiet śnieżnego rumaka, na którym tu przybył. Ten dumnie stanął dęba - ale cóż to dla Brendana utrzymać się w tej pozie w siodle, nawet i z kobietą wciąż trzymaną w ramionach - zupełnie, jakby nie zrobił na nim wrażenia fakt, że właśnie spadło mu na kręgosłup jakieś 150kg z odległości, której nie było w stanie zmierzyć ludzkie oko.
Ale to nic.
- Jak smakuje wolność, Pom?
Dlatego też pochylił się głęboko, z należną księżniczce czcią, nim przyjął od niej dar: kosmyk tych ślicznych włosów, które już zawsze miały chronić go przed złem mocą miłości.
- Będę mieć go przy sobie zawsze - oświadczył uroczyście. - I nie ściągnę go nawet do snu. Z kosmykiem twych włosów przy sercu przejdę przez najczarniejsze mroki i pokonam największe koszmary. Zapamiętam, co mi powiedziałaś - przyrzekł jeszcze - Jestem pewien, że jak - nawet bajkowy Brendan zaciął się w tym momencie, ale tylko na chwilę - potężne łańcuchy, twoje włosy pozwolą mi powalić moich wrogów. - Naszych wrogów, bo czyż odtąd nie mieliśmy dzielić trudów i radości wspólnego życia?
Na no weź przestań zareagował rozczulonym uśmiechem, unosząc ku jej oczom maślane spojrzenie - Skromność twoja najcenniejszym darem - odparł na te słowa nie mniej uroczyście.
I klęczał - w nieznośnym napięciu, pełen nadziei, że kobieta jego życia - księżniczka Pomona Sprout - zgodzi się zostać jego żoną. Z twarzą poważną - jak rycerzowi przystało i, choć można by podejrzewać że to dlatego, że stworzenie Brendana uśmiechającego się czarująco znacznie wykraczało poza podświadomą kreatywność Pomony, to było to mylne wrażenie: jego usta ułożyły się w szeroki uśmiech niemal błyszczący bielą, czarujący - jak u amanta - kiedy powiedziała podniosłe tak. Coraz szerzej - kiedy rzuciła mu się w ramiona. Objął ją czule, zamykając w ciasnym uścisku, splatając w zbitej bliskości rytmy dwóch paralelnie bijących serc; opiekuńczo: bo przecież jako jej mąż miał jej zapewnić wszystko - bezpieczny byt, troskę i wieczne oddanie aż po grób. Oparcie. Być jej podporą, przyjacielem i powiernikiem sekretów.
A to był jej sen - więc musiała to wiedzieć.
- Pomono - szepnął troskliwie, gdy bez życia, omdlała, opadła na jego ramię. Ale to przecież naturalne - zbyt wiele emocji. Nachylił się, prawą dłonią dając oparcie jej bezsilnym nóżkom, unosząc ją na ręce. - Musimy opuścić to więzienie - mimo tęczy, ptaszków i różowych serpentyn, które zaplątały się w twoje włosy. Ptaszki zresztą mogą polecieć za nami, a tęcza przecież tak łatwo tym bardziej nas nie opuści. Kluczowa kwestia pozostawała taka, że w tej komnacie Pomonę zamknął zły czarnoksiężnik. - Weźmiemy ślub w jakimś romantycznym miejscu - stwierdził, bo choć omdlała, z pewnością wciąż go słyszała. - Nad brzegiem morza w Kornwalii, w tle zachodzącego słońca. Albo na wrzosowisku, pośród kwiatów, gdzie wiatr będzie delikatnie porywał twoje włosy. Gdzie byś wolała, Pomono? - Wciąż z nią na rękach podszedł bliżej okna, przez które się tutaj wdrapał i - nie dbając zanadto ani o prawa fizyki ani o prawa logiki - wyskoczył, prosto na grzbiet śnieżnego rumaka, na którym tu przybył. Ten dumnie stanął dęba - ale cóż to dla Brendana utrzymać się w tej pozie w siodle, nawet i z kobietą wciąż trzymaną w ramionach - zupełnie, jakby nie zrobił na nim wrażenia fakt, że właśnie spadło mu na kręgosłup jakieś 150kg z odległości, której nie było w stanie zmierzyć ludzkie oko.
Ale to nic.
- Jak smakuje wolność, Pom?
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
W obecnym stanie nie dostrzegam absurdów. Nawet tego, że jeśli wyobrażałabym sobie naszą przyszłość oraz ślub, to na pewno nie w ten groteskowy sposób. Tak naprawdę kiedy już się obudzę, kiedy przetrawię cały wstyd oraz zażenowanie własnym umysłem, będę pełna podziwu dla swojej wyobraźni - przekształcić Brendana w uśmiechniętego czarusia w rajtuzach oraz deklamującego patetyczne wiersze to jednak nie byle co. To nadzwyczajny dar. Mam dziwne przekonanie, że nikt poza mną nie podołałby takiemu zadaniu. Które ja praktycznie wykonuję od ręki - pomimo drobnych zgrzytów w trakcie tego cudownego snu, jest przecież idealnie. Nawet zbyt idealnie. Dobrze, że przynajmniej będę zdawać sobie z tego sprawę już po wybudzeniu. Teraz? Teraz jestem absolutnie oczarowana wytworem swojej podświadomości, mającego w sobie niewiele z prawdziwego Brena.
Tak naprawdę śnimy o swoich książętach, o ich męstwie oraz romantyczności doskonale wiedząc, że nawet bez tej całej baśniowej otoczki oddajemy im swoje serca. Kochając mocniej za prawdziwość, niedoskonałości świadczące o człowieczeństwie. Tak naprawdę nikt nie jest chodzącą perfekcją - to akurat dobrze. I chociaż w tym niepoprawnym śnie nie potrafię znaleźć ani jednej wady cnego rycerza, to nadal uważam go za tego samego Weasley’a, którego poznałam podczas pierwszych dni w Hogwarcie. Czy można kimś być jednocześnie nim nie będąc? Czy te zaprzeczenia mają w sobie jakiś sens?
- Nigdy się z nim nie rozstawaj, a zawsze będę przy tobie - szepcę przejęta, głosem pełnym emocji pomimo tak cichych dźwięków. Będąc przekonaną, że tak właśnie będzie. Że nie tyle włosy, co ten amulet obdarzony najszczerszą z miłości ma w sobie ogromną moc. Moc, która przegoni wszystko, co złe. A ty będziesz już na zawsze bezpieczny, pozbawiony wszelakich trosk, za to z energią do oczyszczania świata z czarnoksiężników zasługujących jedynie na celę w Azkabanie. Smutek oraz obawę o ciebie przekuwam w kolejny, szeroki uśmiech. W końcu posiadasz niezniszczalny talizman, nic ci nie grozi, a ja jestem bezpieczna w twoich ramionach. Czy moglibyśmy wyśnić cokolwiek lepszego?
Trzepocę jeszcze zawstydzona rzęsami, chociaż komplementów usłyszałam dziś już całą mnogość - chyba nigdy się do nich do końca nie przyzwyczaję. Nawet sen nie potrafił nagiąć do końca rzeczywistości, pomimo różnorakich absurdów dziejących się w tym niepozornym pomieszczeniu. Oświadczyny, tęcza, ptaki, serpentyny oraz wiele więcej - to nierealne, a jednak mocniej trzymające się misternie utkanej fasady z myśli niż gładko przyjmowane pochlebstwa.
Wtem nagle ogarnia mnie ciemność, dziwna ospałość, a emocje opuszczają mnie tylko trochę i tylko na chwilę. Długi czas milczę pozwalając się nieść mej miłości na rękach, z lekkością też pikujemy w dół dosiadając dzielnego rumaka, który cały czas stał pod tą strzelistą wieżą. Dopiero wtedy otwieram oczy, które przecieram wierzchem dłoni - zupełnie, jakbym wcale nie omdlała, a jedynie ucięła sobie krótką drzemkę. To byłoby dziwne zasnąć podczas upragnionych oświadczyn!
- Tak, czas nagli mój najmilszy - odzywam się wreszcie, pozwalając popędzić konia jak najdalej od tego strasznego miejsca. - Tak naprawdę to bez znaczenia. Najważniejsze, że będziesz tam po prostu ty - odpowiadam rozmarzona, trzymając się szyi wierzchowca. Przed nami maluje się piękny, z wolna postępujący zachód słońca skąpany w żółciach, pomarańczach oraz czerwieniach. Czy znasz skądś te barwy, ukochany? Za nami natomiast zostaje wieża, malejąca z każdą chwilą, aż zupełnie znika z pola widzenia. - Jak lukier twoich ust, Brendanie - mówię wesoło, chociaż na policzkach zaplątuje się szkarłat zawstydzenia. Zupełnie, jakbyśmy rozmawiali na żywo, a nie we śnie. Szybko jednak wyrzucam tę uwagę z umysłu potrząsając głową. Czeka nas ślub!
Wtedy jak na zawołanie rozpościera się przed nami najpiękniejsze miejsce na ziemi. Nie potrafię go rozpoznać, ale słyszę szum wiatru; wokół znajduje się mnóstwo drzew oraz kwiatów. Zeskakujemy z konia wprost na białą dróżkę prowadzącą do białego, ozdobionego roślinnością łuku. A przed nim siedzą wszyscy nasi przyjaciele, którzy teraz się na nas oglądają. Spoglądam na nasze ubrania i chociaż niewiele się zmieniły od czasów, kiedy mnie uwalniałeś z więzienia, to wyglądają jeszcze bardziej odświętnie. Podskórnie czujemy, że to musi być ten nasz upragniony ślub. Mój upragniony ślub? Wątpliwości mieszają się z podniosłą atmosferą, dlatego kurczowo chwytam cię za rękę, uśmiecham się niepewnie do wszystkich gości, a nogi chwilowo odmawiają mi posłuszeństwa.
Dodaj mi odwagi. A jeśli nie możesz - ofiaruj mi pączka na pocieszenie.
Tak naprawdę śnimy o swoich książętach, o ich męstwie oraz romantyczności doskonale wiedząc, że nawet bez tej całej baśniowej otoczki oddajemy im swoje serca. Kochając mocniej za prawdziwość, niedoskonałości świadczące o człowieczeństwie. Tak naprawdę nikt nie jest chodzącą perfekcją - to akurat dobrze. I chociaż w tym niepoprawnym śnie nie potrafię znaleźć ani jednej wady cnego rycerza, to nadal uważam go za tego samego Weasley’a, którego poznałam podczas pierwszych dni w Hogwarcie. Czy można kimś być jednocześnie nim nie będąc? Czy te zaprzeczenia mają w sobie jakiś sens?
- Nigdy się z nim nie rozstawaj, a zawsze będę przy tobie - szepcę przejęta, głosem pełnym emocji pomimo tak cichych dźwięków. Będąc przekonaną, że tak właśnie będzie. Że nie tyle włosy, co ten amulet obdarzony najszczerszą z miłości ma w sobie ogromną moc. Moc, która przegoni wszystko, co złe. A ty będziesz już na zawsze bezpieczny, pozbawiony wszelakich trosk, za to z energią do oczyszczania świata z czarnoksiężników zasługujących jedynie na celę w Azkabanie. Smutek oraz obawę o ciebie przekuwam w kolejny, szeroki uśmiech. W końcu posiadasz niezniszczalny talizman, nic ci nie grozi, a ja jestem bezpieczna w twoich ramionach. Czy moglibyśmy wyśnić cokolwiek lepszego?
Trzepocę jeszcze zawstydzona rzęsami, chociaż komplementów usłyszałam dziś już całą mnogość - chyba nigdy się do nich do końca nie przyzwyczaję. Nawet sen nie potrafił nagiąć do końca rzeczywistości, pomimo różnorakich absurdów dziejących się w tym niepozornym pomieszczeniu. Oświadczyny, tęcza, ptaki, serpentyny oraz wiele więcej - to nierealne, a jednak mocniej trzymające się misternie utkanej fasady z myśli niż gładko przyjmowane pochlebstwa.
Wtem nagle ogarnia mnie ciemność, dziwna ospałość, a emocje opuszczają mnie tylko trochę i tylko na chwilę. Długi czas milczę pozwalając się nieść mej miłości na rękach, z lekkością też pikujemy w dół dosiadając dzielnego rumaka, który cały czas stał pod tą strzelistą wieżą. Dopiero wtedy otwieram oczy, które przecieram wierzchem dłoni - zupełnie, jakbym wcale nie omdlała, a jedynie ucięła sobie krótką drzemkę. To byłoby dziwne zasnąć podczas upragnionych oświadczyn!
- Tak, czas nagli mój najmilszy - odzywam się wreszcie, pozwalając popędzić konia jak najdalej od tego strasznego miejsca. - Tak naprawdę to bez znaczenia. Najważniejsze, że będziesz tam po prostu ty - odpowiadam rozmarzona, trzymając się szyi wierzchowca. Przed nami maluje się piękny, z wolna postępujący zachód słońca skąpany w żółciach, pomarańczach oraz czerwieniach. Czy znasz skądś te barwy, ukochany? Za nami natomiast zostaje wieża, malejąca z każdą chwilą, aż zupełnie znika z pola widzenia. - Jak lukier twoich ust, Brendanie - mówię wesoło, chociaż na policzkach zaplątuje się szkarłat zawstydzenia. Zupełnie, jakbyśmy rozmawiali na żywo, a nie we śnie. Szybko jednak wyrzucam tę uwagę z umysłu potrząsając głową. Czeka nas ślub!
Wtedy jak na zawołanie rozpościera się przed nami najpiękniejsze miejsce na ziemi. Nie potrafię go rozpoznać, ale słyszę szum wiatru; wokół znajduje się mnóstwo drzew oraz kwiatów. Zeskakujemy z konia wprost na białą dróżkę prowadzącą do białego, ozdobionego roślinnością łuku. A przed nim siedzą wszyscy nasi przyjaciele, którzy teraz się na nas oglądają. Spoglądam na nasze ubrania i chociaż niewiele się zmieniły od czasów, kiedy mnie uwalniałeś z więzienia, to wyglądają jeszcze bardziej odświętnie. Podskórnie czujemy, że to musi być ten nasz upragniony ślub. Mój upragniony ślub? Wątpliwości mieszają się z podniosłą atmosferą, dlatego kurczowo chwytam cię za rękę, uśmiecham się niepewnie do wszystkich gości, a nogi chwilowo odmawiają mi posłuszeństwa.
Dodaj mi odwagi. A jeśli nie możesz - ofiaruj mi pączka na pocieszenie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ledwie zsiedli z konia - pomógł jej, rzecz jasna - Brendan tylko na moment spojrzał na zdobiony biały łuk, opleciony najpiękniejszą roślinnością. Zaraz powrócił wzrokiem na twarz księżniczki Pomony, a jego wzrok wyrażał jedynie pewność: przekonanie, że to, co mieli zaraz zrobić, było słuszne. Uchwycił jej dłoń, oburącz, którą chwyciła go za rękę, mocno zamykając ją we własnych dłoniach - chciał dodać jej otuchy, której jemu nie brakowało. Bo to był tylko sen: Brendan nie musiał mieć wahań, bo nic innego już dla niego nie istniało. Uśmiechnął się - pokrzepiająco - nim wziął ją pod ramię, nie wypuszczając z uścisku jej dłoni ozdobionej teraz elegancką rękawiczką, podprowadzając pod miejsce, w którym mieli złożyć sobie wzajemną przysięgę wiecznej miłości. Tęcza wciąż błyszczała na błękitnym niebie feerią barw, słowiki wyśpiewywały wdzięczne pieśni, a kwiaty zdawały się ożywać z każdym ich kolejnym krokiem, wdając się w taniec z wiatrem i oplatając ich soczyście zielonym tunelem ponapychanym orientalnymi, niecodziennymi kwiatami. Był jej podporą: jeśli nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jego ramię z pewnością starczało, by nie osunęła się w kobiecej słabości na ścieżkę, którą szli. Dopiero, gdy znaleźli się przy łuku, obok starca, który miał przeprowadzić uroczystość, obszedł ją, by stanąć naprzeciw: biorąc jej dłonie oburącz: delikatnie, niezachłannie, kiedy złożyła własne dłonie na jego, kciukiem przygładził ich wierzch, z czułością. I choć wśród gości zdawali się być wszyscy ich najbliżsi, nie oderwał od Pomony wzroku ani na moment, wpatrując się w jej źrenice jak w najpiękniejszy krajobraz rodzimej Kornwalii. Na jego twarzy nie było widać ani krzty wahania, przeciwnie, mógł się wydać nieco zniecierpliwiony. I pewny - że to z tą kobietą chce spędzić resztę swojego życia. Powietrze pachniało ziołami, ziemią po deszczu i niedopalonym ogniskiem.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął, nachylając się nad nią, niemal niezauważalnie - by nie naruszyć powagi ceremonii; w tym czasie ścisnął jej dłonie nieco mocniej. Otuliło ich barwne światło zachodzącego słońca, które zachodziło w barwach Weasleyów - rzucając ognisty blask na twarz Pomony, już niebawem - lady Pomony Weasley. Starzec połączył ich dłonie, splatając je miękką, delikatną chustą haftowaną w rodowe ornamenty Brendana splecione z roślinnymi motywami przywodzącymi na myśl Sproutów, a Brendan - nie przestawał na nią patrzeć. Z oczekiwaniem, z zachwytem, z radością, bo oto miał zaślubić najwspanialszą kobietę swojego życia. Nawet, kiedy starzec się odezwał, wypowiadając pierwsze słowa przysięgi - nie oderwał od niej spojrzenia.
- Ja, Brendan Weasley, ślubuję ci wierność i uczciwość małżeńską. Miłość, której nie przerwie nawet śmierć. Będę cię kochać, aż po kres wszechświata. Wybuduję ci dom, w którym stworzysz najpiękniejszy ogród, a my będziemy w tym ogrodzie pić wino, tak słodkie jak nasze uczucia, i sycić się twoimi najsłodszymi dyniami i najbardziej soczystymi brzoskwiniami. Ja, Brendan Weasley, biorę sobie ciebie, Pomonę Sprout, za żonę. I przysięgam sprawić, że nadejdą lepsze czasy, w trakcie których nic, poza naszą bliskością, nie będzie musiało nas obchodzić. - A im dłużej mówił, tym mocniej brzmiał jak realniejszy Brendan; uparty i ciągnący do irracjonalnego męczeństwa. Tym mocniej wyglądał jak Brendan: z iskrą zawziętości w oku. Wpatrzony w nią, w jedwab ciemnych jak heban włosów, owal dwubarwnych tęczówek ozdobionych czarną źrenicą i wianek kruczych rzęs, skupiających się w rozmarzonym spojrzeniu; w jej uśmiech - szczerszy niż kiedykolwiek, a cóż jak nie uśmiech było najpiękniejszą ozdobą kobiety. I z dłońmi splecionymi wciąż jedwabną szarfą, wręczył jej kwiat czerwonej frezji - znów wzięty znikąd, ale to był przecież sen - nachylając się do pocałunku... i wydając z siebie dźwięk - jak dzięcioł?
Puk, puk; do drzwi mieszkania Pomony ktoś wyraźnie stukał, odpędzając sen z powrotem do nocnej krainy fantazji.
/ koniec!!
- Wszystko będzie dobrze - szepnął, nachylając się nad nią, niemal niezauważalnie - by nie naruszyć powagi ceremonii; w tym czasie ścisnął jej dłonie nieco mocniej. Otuliło ich barwne światło zachodzącego słońca, które zachodziło w barwach Weasleyów - rzucając ognisty blask na twarz Pomony, już niebawem - lady Pomony Weasley. Starzec połączył ich dłonie, splatając je miękką, delikatną chustą haftowaną w rodowe ornamenty Brendana splecione z roślinnymi motywami przywodzącymi na myśl Sproutów, a Brendan - nie przestawał na nią patrzeć. Z oczekiwaniem, z zachwytem, z radością, bo oto miał zaślubić najwspanialszą kobietę swojego życia. Nawet, kiedy starzec się odezwał, wypowiadając pierwsze słowa przysięgi - nie oderwał od niej spojrzenia.
- Ja, Brendan Weasley, ślubuję ci wierność i uczciwość małżeńską. Miłość, której nie przerwie nawet śmierć. Będę cię kochać, aż po kres wszechświata. Wybuduję ci dom, w którym stworzysz najpiękniejszy ogród, a my będziemy w tym ogrodzie pić wino, tak słodkie jak nasze uczucia, i sycić się twoimi najsłodszymi dyniami i najbardziej soczystymi brzoskwiniami. Ja, Brendan Weasley, biorę sobie ciebie, Pomonę Sprout, za żonę. I przysięgam sprawić, że nadejdą lepsze czasy, w trakcie których nic, poza naszą bliskością, nie będzie musiało nas obchodzić. - A im dłużej mówił, tym mocniej brzmiał jak realniejszy Brendan; uparty i ciągnący do irracjonalnego męczeństwa. Tym mocniej wyglądał jak Brendan: z iskrą zawziętości w oku. Wpatrzony w nią, w jedwab ciemnych jak heban włosów, owal dwubarwnych tęczówek ozdobionych czarną źrenicą i wianek kruczych rzęs, skupiających się w rozmarzonym spojrzeniu; w jej uśmiech - szczerszy niż kiedykolwiek, a cóż jak nie uśmiech było najpiękniejszą ozdobą kobiety. I z dłońmi splecionymi wciąż jedwabną szarfą, wręczył jej kwiat czerwonej frezji - znów wzięty znikąd, ale to był przecież sen - nachylając się do pocałunku... i wydając z siebie dźwięk - jak dzięcioł?
Puk, puk; do drzwi mieszkania Pomony ktoś wyraźnie stukał, odpędzając sen z powrotem do nocnej krainy fantazji.
/ koniec!!
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
[SEN] Czy mię ty kochasz?
Szybka odpowiedź