Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Charlie usiadła przy stole. Vera została gdzieś w tyle, prawdopodobnie zatrzymując się przy Benie. W tym czasie przy Charlie usiadła najpierw Susanne, a potem Roselyn. Alchemiczka z entuzjazmem powitała zarówno dawną szkolną koleżankę, jak i kuzynkę.
- Cieszę się! – rzekła radośnie, słysząc słowa Susanne, która pochwaliła się alchemicznymi dokonaniami. – Na pewno bardzo się przydadzą. Ja także przyniosłam trochę eliksirów, moje ostatnie dni były pracowite – wskazała na przepastną torbę, kryjącą w sobie dobre parędziesiąt fiolek. Trochę tego było.
Pojawiali się też inni. Charlie grzecznie ich witała, choć na widok Hannah coś ją ścisnęło w środku. Jej nowe oko rosło już w eliksirze odtworzenia, ale patrzenie na nią tak skrzywdzoną było dla młodej alchemiczki trudne i przykre. Wokół niej było więcej bliskich. Vera, Ben, Hannah i Roselyn, jeśli chodzi o rodzinę, a także przyjaciele i znajomi, a także i mniej znane twarze – jednak o wszystkich się martwiła. Mogła też zauważyć, że Zakonników było mniej, przy stole pozostały wolne miejsca, podczas gdy ostatnio pokój dosłownie pękał w szwach. Gdzie podziewali się nieobecni? Czy ktoś jeszcze dotrze? Och, miała nadzieję, że wszyscy żyją i nie usłyszą dziś żadnych tragicznych wieści o kolejnych stratach.
Później zaczął przemawiać Brendan, jeden z dzielnych aurorów Zakonu. Charlie z ciekawością wysłuchała wypowiedzi o kamieniu wskrzeszenia. Czy naprawdę istniała szansa złożenia go w całość i przywrócenia mu właściwości?
- Razem z Floreanem sprawdziliśmy jedną z pogłosek, która doprowadziła nas do domu pewnego mugola w Londynie, który wyglądał, jakby przeszły przez niego poważne zawirowania magiczne, które stworzyły na posesji ruchome piaski i zdemolowały dom. Udało nam się je zlikwidować i dostać do środka. Mieszkaniec domu także padł ofiarą anomalii, ale szczęśliwie go odczarowaliśmy. Przed zmodyfikowaniem pamięci przekazał nam fragment – powiedziała, sięgając do torby i pokazując mały kawałek podobny do tego, który pokazał Brendan. Włożyła go do sakwy, kiedy ta dotarła do niej.
Niestety nie mogła pochwalić się żadną udaną naprawą anomalii, bo na żadnej nie była. Stanowiła głównie eliksiralne zaplecze organizacji, jej umiejętności bitewne były bardzo mizerne, żeby nie powiedzieć – żadne. Mogła jedynie wysłuchać relacji innych i wysnuć w myślach postanowienie, że musi przynajmniej raz spróbować zmierzyć się z anomalią, bo to nie w porządku, że inni narażali życie, a ona tylko kryła się za kociołkiem. Czuła jednak strach, gdy słuchała relacji innych o starciach z czarnoksiężnikami, którzy niestety również interesowali się anomaliami.
Mogła za to pochwalić się uwarzonymi eliksirami.
- Składniki, które zabrałam z poprzedniego spotkania, zostały zamienione w eliksiry – rzecz jasna nie każdy się udał, ale pokaźna torba mówiła wyraźnie, że praca Charlie przyniosła wymierne efekty, a powierzone jej ingrediencje nie zostały zmarnowane. – Wszystkim chętnym rozdam je jednak pod koniec spotkania, by nie robić chaosu w trakcie jego trwania. Mam tu zarówno eliksiry lecznicze, jak i bojowe. Chętnie przyjmę także ingrediencje na kolejne eliksiry oraz zamówienia, więc jeśli ktoś będzie chciał konkretną miksturę, nie wahajcie się mówić. Postaram się dostarczyć wszystko, co niezbędne. Mogę rozsyłać je również sowią pocztą lub przekazywać osobiście – zapewniła. Nie musieli czekać na kolejne spotkanie, uwarzone specyfiki mogła dostarczyć wcześniej, tak, jak robiła to już nie raz. – Stworzyłam też parę eliksirów, których tu nie mam, ale które, gdy dojrzeją, będą mogły służyć Zakonowi. Pod koniec września dojrzeją trzy porcje veritaserum, a w listopadzie: pierwsza fiolka Felix Felicis, eliksiru szczęścia – po tych słowach urwała; mimo pewnego onieśmielenia, była bardzo dumna z siebie, że udało jej się uwarzyć felixa, a także veritaserum. Niemniej jednak były to eliksiry, które musiała powierzyć w odpowiedzialne ręce, zwłaszcza serum prawdy. Był to niezbyt moralny eliksir, ale mógł okazać się bardzo potrzebny i potencjalnie mógł uratować niewinne życia, dlatego zdecydowała się go uwarzyć. Musiał być jednak używany rozsądnie, ale Charlene ufała Gwardzistom, wierzyła, że w ich rękach sprawdzi się najlepiej.
| przekazuję fragmencik kamienia!
- Cieszę się! – rzekła radośnie, słysząc słowa Susanne, która pochwaliła się alchemicznymi dokonaniami. – Na pewno bardzo się przydadzą. Ja także przyniosłam trochę eliksirów, moje ostatnie dni były pracowite – wskazała na przepastną torbę, kryjącą w sobie dobre parędziesiąt fiolek. Trochę tego było.
Pojawiali się też inni. Charlie grzecznie ich witała, choć na widok Hannah coś ją ścisnęło w środku. Jej nowe oko rosło już w eliksirze odtworzenia, ale patrzenie na nią tak skrzywdzoną było dla młodej alchemiczki trudne i przykre. Wokół niej było więcej bliskich. Vera, Ben, Hannah i Roselyn, jeśli chodzi o rodzinę, a także przyjaciele i znajomi, a także i mniej znane twarze – jednak o wszystkich się martwiła. Mogła też zauważyć, że Zakonników było mniej, przy stole pozostały wolne miejsca, podczas gdy ostatnio pokój dosłownie pękał w szwach. Gdzie podziewali się nieobecni? Czy ktoś jeszcze dotrze? Och, miała nadzieję, że wszyscy żyją i nie usłyszą dziś żadnych tragicznych wieści o kolejnych stratach.
Później zaczął przemawiać Brendan, jeden z dzielnych aurorów Zakonu. Charlie z ciekawością wysłuchała wypowiedzi o kamieniu wskrzeszenia. Czy naprawdę istniała szansa złożenia go w całość i przywrócenia mu właściwości?
- Razem z Floreanem sprawdziliśmy jedną z pogłosek, która doprowadziła nas do domu pewnego mugola w Londynie, który wyglądał, jakby przeszły przez niego poważne zawirowania magiczne, które stworzyły na posesji ruchome piaski i zdemolowały dom. Udało nam się je zlikwidować i dostać do środka. Mieszkaniec domu także padł ofiarą anomalii, ale szczęśliwie go odczarowaliśmy. Przed zmodyfikowaniem pamięci przekazał nam fragment – powiedziała, sięgając do torby i pokazując mały kawałek podobny do tego, który pokazał Brendan. Włożyła go do sakwy, kiedy ta dotarła do niej.
Niestety nie mogła pochwalić się żadną udaną naprawą anomalii, bo na żadnej nie była. Stanowiła głównie eliksiralne zaplecze organizacji, jej umiejętności bitewne były bardzo mizerne, żeby nie powiedzieć – żadne. Mogła jedynie wysłuchać relacji innych i wysnuć w myślach postanowienie, że musi przynajmniej raz spróbować zmierzyć się z anomalią, bo to nie w porządku, że inni narażali życie, a ona tylko kryła się za kociołkiem. Czuła jednak strach, gdy słuchała relacji innych o starciach z czarnoksiężnikami, którzy niestety również interesowali się anomaliami.
Mogła za to pochwalić się uwarzonymi eliksirami.
- Składniki, które zabrałam z poprzedniego spotkania, zostały zamienione w eliksiry – rzecz jasna nie każdy się udał, ale pokaźna torba mówiła wyraźnie, że praca Charlie przyniosła wymierne efekty, a powierzone jej ingrediencje nie zostały zmarnowane. – Wszystkim chętnym rozdam je jednak pod koniec spotkania, by nie robić chaosu w trakcie jego trwania. Mam tu zarówno eliksiry lecznicze, jak i bojowe. Chętnie przyjmę także ingrediencje na kolejne eliksiry oraz zamówienia, więc jeśli ktoś będzie chciał konkretną miksturę, nie wahajcie się mówić. Postaram się dostarczyć wszystko, co niezbędne. Mogę rozsyłać je również sowią pocztą lub przekazywać osobiście – zapewniła. Nie musieli czekać na kolejne spotkanie, uwarzone specyfiki mogła dostarczyć wcześniej, tak, jak robiła to już nie raz. – Stworzyłam też parę eliksirów, których tu nie mam, ale które, gdy dojrzeją, będą mogły służyć Zakonowi. Pod koniec września dojrzeją trzy porcje veritaserum, a w listopadzie: pierwsza fiolka Felix Felicis, eliksiru szczęścia – po tych słowach urwała; mimo pewnego onieśmielenia, była bardzo dumna z siebie, że udało jej się uwarzyć felixa, a także veritaserum. Niemniej jednak były to eliksiry, które musiała powierzyć w odpowiedzialne ręce, zwłaszcza serum prawdy. Był to niezbyt moralny eliksir, ale mógł okazać się bardzo potrzebny i potencjalnie mógł uratować niewinne życia, dlatego zdecydowała się go uwarzyć. Musiał być jednak używany rozsądnie, ale Charlene ufała Gwardzistom, wierzyła, że w ich rękach sprawdzi się najlepiej.
| przekazuję fragmencik kamienia!
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Słysząc przytyk Foxa, Benjamin skrzywił się szkaradnie, co tylko mocniej nadwyrężyło szwy, przytrzymujące spuchniętą tkankę jego twarzy. Chętnie pokazałby temu wymoczkowi Lycusowi język, ale jeszcze nie do końca panował nad zawartością swej zranionej jamy ustnej i gardła, wolał więc nie ulać krwistej śliny na ich ubrania. Do reszty zgromadzonych uśmiechnął się przyjaźnie, co w jego obecnym stanie wcale nie wyglądało szczególnie przyjemnie - wymienił także spojrzenia z Hanią, mając nadzieję, że odczytała z jego wzroku kolejne (czyżby już setne?) przeprosiny. Machnął ręką także do Frances, Jackie, Poppy, Lucana i reszty znajomych, w końcu usadawiając się wygodnie na łóżku. Po obydwu stronach miał doskonałych kompanów, liczył więc na to, że któryś z nich pomoże mu w przekazywaniu posiadanych wiadomości. Mogli robić to też chórkiem, niezbyt mu to przeszkadzało.
W skupieniu oczekiwał pierwszej wypowiedzi Brendana, a gdy ten zaczął mówić, Wright od razu pochylił się nad rozłożonym na kolanach pergaminem, mozolnie rozpoczynając pracę nad swym udziałem w spotkaniu. Pióro kilka razy przedziurawiło kartkę, zaklął więc szpetnie - a raczej zakląłby; struny głosowe nie pozwalały na to, wydał więc z siebie dziwne chrumknięcie i kaszlnięcie zarazem, po czym wrócił do pracy.
Gdy skończył, podał kartkę Gabrielowi.
Znajdowały się na niej dwa rysunki, przypominające bazgroły dziecka. Na jednym z nich znajdowała się wielka sowa, obok niej listy - pod nią zaś rysunek brodatego ludzika z kresek podpisanego Ben oraz kobiety z kresek z przekreślonym okiem. Dalej zaś narysował dwie kreski podpisane szómowina Rosier i śmierdziel Nott. Byliśmy razem z Hanią w sowiej poczcie, zaatakowali nas młodszy Nott i Rosier, trochę nas poharatali. Nie udało się nam naprawić anomalii. Przez wzgląd na mój stan, nie mogłem też wybrać się do innych miejsc, ale nadrobię to. Napisał szybko pod spodem. Miał wiele do przekazania, a bardzo mało czasu i papieru, minimalizował więc swe epopeje, licząc na to, że Hannah opowie coś więcej. Razem z Constanitnem zdobyliśmy część kamienia. Byliśmy w starym sierocińcu, paskudne miejsce. Pokonaliśmy wiele tródności, dogadaliśmy się też z duhem dopisał pod drugim rysunkiem prowizorycznego domu oraz rozświetlonego kamienia.
Kiedy już oddał pierwszą kartkę Gabrielowi, zorientował się, że nie przekazał wszystkiego. Szybko więc nabazgrał na kolejnym pergaminie swoją wiadomość - wielkimi, widocznymi dla wszystkich literami. UWARZAJCIE NA SIEBIE, ONI SĄ POWALENI I NIEBEZPIECZNI, CHCIELI ODCIONĆ MI NOGĘ A HANI WYDŁÓBALI OKO. MYŚLĘ, ŻE ZNAJĄ NASZE NAZWISKA I MOGĄ NA NAS POLOWAĆ - głosiła kartka, którą Wright uniósł nad sobą, tak, by wszyscy mogli zapoznać się z jego ostrzeżeniem.
Ben także oddaje kawałek kamienia
W skupieniu oczekiwał pierwszej wypowiedzi Brendana, a gdy ten zaczął mówić, Wright od razu pochylił się nad rozłożonym na kolanach pergaminem, mozolnie rozpoczynając pracę nad swym udziałem w spotkaniu. Pióro kilka razy przedziurawiło kartkę, zaklął więc szpetnie - a raczej zakląłby; struny głosowe nie pozwalały na to, wydał więc z siebie dziwne chrumknięcie i kaszlnięcie zarazem, po czym wrócił do pracy.
Gdy skończył, podał kartkę Gabrielowi.
Znajdowały się na niej dwa rysunki, przypominające bazgroły dziecka. Na jednym z nich znajdowała się wielka sowa, obok niej listy - pod nią zaś rysunek brodatego ludzika z kresek podpisanego Ben oraz kobiety z kresek z przekreślonym okiem. Dalej zaś narysował dwie kreski podpisane szómowina Rosier i śmierdziel Nott. Byliśmy razem z Hanią w sowiej poczcie, zaatakowali nas młodszy Nott i Rosier, trochę nas poharatali. Nie udało się nam naprawić anomalii. Przez wzgląd na mój stan, nie mogłem też wybrać się do innych miejsc, ale nadrobię to. Napisał szybko pod spodem. Miał wiele do przekazania, a bardzo mało czasu i papieru, minimalizował więc swe epopeje, licząc na to, że Hannah opowie coś więcej. Razem z Constanitnem zdobyliśmy część kamienia. Byliśmy w starym sierocińcu, paskudne miejsce. Pokonaliśmy wiele tródności, dogadaliśmy się też z duhem dopisał pod drugim rysunkiem prowizorycznego domu oraz rozświetlonego kamienia.
Kiedy już oddał pierwszą kartkę Gabrielowi, zorientował się, że nie przekazał wszystkiego. Szybko więc nabazgrał na kolejnym pergaminie swoją wiadomość - wielkimi, widocznymi dla wszystkich literami. UWARZAJCIE NA SIEBIE, ONI SĄ POWALENI I NIEBEZPIECZNI, CHCIELI ODCIONĆ MI NOGĘ A HANI WYDŁÓBALI OKO. MYŚLĘ, ŻE ZNAJĄ NASZE NAZWISKA I MOGĄ NA NAS POLOWAĆ - głosiła kartka, którą Wright uniósł nad sobą, tak, by wszyscy mogli zapoznać się z jego ostrzeżeniem.
Ben także oddaje kawałek kamienia
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy Flo obok niego siadł, Bertie poczuł lekkie napięcie. Trochę miał wyrzuty sumienia, że nie powiedział mu nic, choć z drugiej strony zwyczajnie nie potrafił. Skinął lekko na jego słowa. Fortescue nie wydawał się być wściekły, aby tyle. Żaden z nich jednak nie zaczął tematu - to nie było miejsce ani czas na prywaty, Zakonnicy już się zbierali, a oni... cóż, porozmawiają, na pewno. Tylko w trochę innym terminie.
Jak można było się spodziewać, sala po chwili zapełniła się członkami Zakonu, większość miejsc była już zajęta, a znając tradycję Zakonu - niewątpliwie ktoś jeszcze dotrze w trakcie.
Minęła zaledwie chwila niż Brendan rozpoczął. Na wspomnienie o naprawach, sam Bertie lekko się skrzywił. Osiem nieudanych prób odbierał jako osobistą porażkę, dowód na to że nadal jest zbyt słaby, że zwyczajnie sobie nie poradził. I choć cieszył się, że inni dają radę - był zawiedziony sobą. Tak zwyczajnie, po ludzku. Ale w końcu po to wciąż trenowali, prawda?
Spojrzał w kierunku Justine, kiedy wspomniała Zakonnika którego najwidoczniej już... nie ma? Wróciły do niego myśli bardzo do niego niepodobne, szybko jednak się otrząsnął i po prostu słuchał dalej. Poczekał aż Jessa opowie o ich misji - nie miał nic do dodania, wyraziła się treściwie i przekazała wszystko co istotne. Mógłby może starać się przywołać jakoś rysopis przeciwników, nie było w nich jednak nic tak szczególnego czy zwracającego uwagę by mogło to komukolwiek pomóc.
Słuchał kolejnych raportów, wyglądało na to że na prawdę wielu Zakonnikom udało się znaleźć fragmenty Kamienia i chyba... mogli mieć nadzieję, że coś z tego będzie? Obserwował poruszający się woreczek w którym wraz z kolejnymi słowami znajdowały się kolejne odłamki. Sam nie zabierał głosu - raczej nie było sensu opowiadać o porażkach które niczego nie wniosłyby do spotkania. I tak wiele się tu działo.
Dopiero wspomnienie o Eliksirze Szczęścia trochę go ożywiło. To może być bardzo szczególna broń, gdyby użyć go w odpowiedniej chwili. Zerknął na Charlene, nic jednak nie mówił.
Szczególnie, że zaraz uwaga przeniosła się na Benjamina który odniósł potworne rany. Był doskonałym obrazem tego na co się piszą, biorąc udział w tej walce.
Czytając wszystko, a w szczególności dopisek na końcu, Bertie czuł się trochę jakby ktoś odpowiadał na jego myśli sprzed zaledwie chwili. Nic jednak nie mówił - pozostawało liczyć, że Ben dojdzie do siebie.
O ich misji opowiedziała Jessa, Bertie więc lekko wzruszył ramionami nie mając nic do dodania.
- Mi jak narazie nie udała się żadna z wielu prób, ale jeśli ktoś planuje wybierać się do napraw, chętnie potowarzyszę. - stwierdził tylko, obojętne było mu z kim by szedł - liczył się w końcu tylko cel i osiągnięcie go. A nie wątpił, że chętnych na próby w okolicy nie brakuje.
Jak można było się spodziewać, sala po chwili zapełniła się członkami Zakonu, większość miejsc była już zajęta, a znając tradycję Zakonu - niewątpliwie ktoś jeszcze dotrze w trakcie.
Minęła zaledwie chwila niż Brendan rozpoczął. Na wspomnienie o naprawach, sam Bertie lekko się skrzywił. Osiem nieudanych prób odbierał jako osobistą porażkę, dowód na to że nadal jest zbyt słaby, że zwyczajnie sobie nie poradził. I choć cieszył się, że inni dają radę - był zawiedziony sobą. Tak zwyczajnie, po ludzku. Ale w końcu po to wciąż trenowali, prawda?
Spojrzał w kierunku Justine, kiedy wspomniała Zakonnika którego najwidoczniej już... nie ma? Wróciły do niego myśli bardzo do niego niepodobne, szybko jednak się otrząsnął i po prostu słuchał dalej. Poczekał aż Jessa opowie o ich misji - nie miał nic do dodania, wyraziła się treściwie i przekazała wszystko co istotne. Mógłby może starać się przywołać jakoś rysopis przeciwników, nie było w nich jednak nic tak szczególnego czy zwracającego uwagę by mogło to komukolwiek pomóc.
Słuchał kolejnych raportów, wyglądało na to że na prawdę wielu Zakonnikom udało się znaleźć fragmenty Kamienia i chyba... mogli mieć nadzieję, że coś z tego będzie? Obserwował poruszający się woreczek w którym wraz z kolejnymi słowami znajdowały się kolejne odłamki. Sam nie zabierał głosu - raczej nie było sensu opowiadać o porażkach które niczego nie wniosłyby do spotkania. I tak wiele się tu działo.
Dopiero wspomnienie o Eliksirze Szczęścia trochę go ożywiło. To może być bardzo szczególna broń, gdyby użyć go w odpowiedniej chwili. Zerknął na Charlene, nic jednak nie mówił.
Szczególnie, że zaraz uwaga przeniosła się na Benjamina który odniósł potworne rany. Był doskonałym obrazem tego na co się piszą, biorąc udział w tej walce.
Czytając wszystko, a w szczególności dopisek na końcu, Bertie czuł się trochę jakby ktoś odpowiadał na jego myśli sprzed zaledwie chwili. Nic jednak nie mówił - pozostawało liczyć, że Ben dojdzie do siebie.
O ich misji opowiedziała Jessa, Bertie więc lekko wzruszył ramionami nie mając nic do dodania.
- Mi jak narazie nie udała się żadna z wielu prób, ale jeśli ktoś planuje wybierać się do napraw, chętnie potowarzyszę. - stwierdził tylko, obojętne było mu z kim by szedł - liczył się w końcu tylko cel i osiągnięcie go. A nie wątpił, że chętnych na próby w okolicy nie brakuje.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mogła odnieść wrażenie, że Zakonników było znacznie mniej niż poprzednio. Powiodła bystrym spojrzeniem po zajętych miejscach, a potem także po pustych, których było sporo, podczas gdy ostatnio pomieszczenie dosłownie pękało w szwach. Co działo się z resztą? Czy się spóźnią, czy może z jakiegoś powodu nie mogli dotrzeć? Siłą rzeczy pomyślała o potencjalnych kłopotach, które mogli napotkać – ona i Jessa z pewnością nie były jedyną zaatakowaną grupą, a Wrightowie, choć na szczęście obecni i żywi, nosili na sobie ślady ciężkich obrażeń. Pustki przy stole nie były czymś, o czym mogła pomyśleć obojętnie, woląc widzieć towarzyszy walki w dobrej formie.
Nie zauważyła także swojego przyjaciela Aldricha, choć w jego przypadku nieobecność mogła być spowodowana po prostu dyżurem w Mungu, wątpiła by wpakował się w coś niebezpiecznego, z ich dwójki to zawsze ona była tą, którą należało składać, bo wiodła ryzykowny tryb życia. Było też trochę aurorów, pojawiła się też jej przyjaciółka Vera, którą powitała, patrząc, jak ta zasiadła po drugiej stronie stołu w pobliżu swojej siostry. Mogła zauważyć, że szczególnie okupowane były krańce stołu oraz kanapy, siedząc na środku była dość osamotniona, ale przynajmniej mogła widzieć wszystkich, poza tymi, którzy usiedli za jej plecami, oraz słyszeć co mówili.
Wysłuchała początkowych słów Brendana, a także raportów innych.
- Wraz z Frederickiem udaliśmy się na Nokturn, do kryjówki czarnoksiężnika, który według naszych informacji posiadał jeden z fragmentów. Stoczyliśmy pojedynek z nim i jego pomocnikiem, by finalnie zdobyć kawałek kamienia – rzekła, podejrzewając, że Gwardzista opisze wszystko dokładniej. Sama jednak dorzuciła kawałek kamienia do sakwy i przekazała ją dalej.
Jeśli chodzi o anomalie, tym razem mogła pochwalić się nie tylko porażkami, ale też sukcesami. O porażkach wolała nie mówić, zwłaszcza że poniosła ich naprawdę wiele i godziło to w jej aurorską dumę.
- Wraz z Samuelem naprawiliśmy niestabilną magię w redakcji Proroka Codziennego, a z Jessą udałyśmy się do Dziurawego Kotła. W jednym z jego pokojów również szalała anomalia. Zanim jednak udało nam się ustabilizować magię, pojawiło się towarzystwo – spojrzała na Jessę, która już podjęła temat i opowiedziała część historii. – Oprócz wspomnianego Edgara Burke’a, który w tak lekkomyślny sposób zdradził swoje personalia i pozostawił swoją różdżkę, był tam też drugi mężczyzna. Wysoki, ciemne i dłuższe włosy, broda. Niestety nie poznałyśmy jego nazwiska, ale również mogę udostępnić swoje wspomnienia, może komuś uda się go zidentyfikować – dodała. – Wspomniani czarodzieje wpadli do pokoju, od wejścia miotając czarnomagicznymi zaklęciami. Nie przewidzieli jednak naszej szybkiej i sprawnej obrony, wskutek czego obaj oberwali własnymi klątwami. Ten o nieznanym nazwisku został trafiony swoim Larynx depopulo, więc później nie był już zdolny do mowy. Niedługo potem obaj najwyraźniej stchórzyli i schowali się przed nami w szafie – mówiąc o tym, uśmiechnęła się pod nosem, wymieniając spojrzenia z Jessą. Choć wtedy była skupiona na walce i nie było jej aż tak do śmiechu, z perspektywy czasu bawiła ją wizja dwóch dorosłych mężczyzn, groźnych czarnoksiężników, uciekających do szafy jak tchórze. Bo tym pewnie byli, tchórzliwymi kanaliami. To, co nastąpiło później, było z kolei średnio moralne; podpalanie ludzi nie było czymś dobrym, wiedziała o tym, ale miały do czynienia z osobnikami, którzy z pewnością bez wahania by je zabili, gdyby mogli, a potem mogliby skrzywdzić wielu niewinnych ludzi. Walcząc ze złem często należało podejmować bardzo trudne decyzje, ostatnio coraz częściej. – By ich wykurzyć, próbowałyśmy podpalić tę szafę, w której się przed nami schowali, ale wtedy prawdopodobnie zadziałała anomalia i szafa dosłownie wystrzeliła w sufit, a po czarnoksiężnikach nie było śladu. Nie wiadomo nawet, czy żyją, ale jeśli przetrwali, mogą nadal stanowić zagrożenie. Nie można wszak wykluczyć opcji, że należeli do grona rycerzy Walpurgii. Później, po ich zniknięciu, musiałyśmy szybko naprawić anomalię, zanim hałas kogoś ściągnie. Powiodło się – zdawała relację; żaden z nich nie zmienił się tam w mgłę, ale czarna magia oraz zainteresowanie anomalią mogła świadczyć o możliwych powiązaniach z ich przeciwnikami, o czym należało wspomnieć. Szkoda, że nie wiedziała, co działo się wewnątrz szafy oraz później, po jej zniknięciu. Nie wiedziała, co działo się z ich przeciwnikami, nie miała możliwości ich wtedy przyskrzynić.
Musiała odnieść się także do słów Anthony’ego.
- W Hogwarcie znałam jedną Deirdre Tsagairt. Ślizgonka z mojego roku. Charakterystyczne, azjatyckie rysy. Wzorowa uczennica, miała opinię dość sztywnej. Nie wiem jednak, co działo się z nią po szkole – rzekła. Czy to możliwe, że ta pilna, drętwa kujonica z domu oślizgłych Ślizgonów dołączyła do drugiej strony barykady? Żadnego Sauveterre’a jednak nie znała, nie kojarzyła nikogo takiego z Hogwartu.
Ingrediencje również mogła przekazać na samym końcu.
| przekazuję fragment
Nie zauważyła także swojego przyjaciela Aldricha, choć w jego przypadku nieobecność mogła być spowodowana po prostu dyżurem w Mungu, wątpiła by wpakował się w coś niebezpiecznego, z ich dwójki to zawsze ona była tą, którą należało składać, bo wiodła ryzykowny tryb życia. Było też trochę aurorów, pojawiła się też jej przyjaciółka Vera, którą powitała, patrząc, jak ta zasiadła po drugiej stronie stołu w pobliżu swojej siostry. Mogła zauważyć, że szczególnie okupowane były krańce stołu oraz kanapy, siedząc na środku była dość osamotniona, ale przynajmniej mogła widzieć wszystkich, poza tymi, którzy usiedli za jej plecami, oraz słyszeć co mówili.
Wysłuchała początkowych słów Brendana, a także raportów innych.
- Wraz z Frederickiem udaliśmy się na Nokturn, do kryjówki czarnoksiężnika, który według naszych informacji posiadał jeden z fragmentów. Stoczyliśmy pojedynek z nim i jego pomocnikiem, by finalnie zdobyć kawałek kamienia – rzekła, podejrzewając, że Gwardzista opisze wszystko dokładniej. Sama jednak dorzuciła kawałek kamienia do sakwy i przekazała ją dalej.
Jeśli chodzi o anomalie, tym razem mogła pochwalić się nie tylko porażkami, ale też sukcesami. O porażkach wolała nie mówić, zwłaszcza że poniosła ich naprawdę wiele i godziło to w jej aurorską dumę.
- Wraz z Samuelem naprawiliśmy niestabilną magię w redakcji Proroka Codziennego, a z Jessą udałyśmy się do Dziurawego Kotła. W jednym z jego pokojów również szalała anomalia. Zanim jednak udało nam się ustabilizować magię, pojawiło się towarzystwo – spojrzała na Jessę, która już podjęła temat i opowiedziała część historii. – Oprócz wspomnianego Edgara Burke’a, który w tak lekkomyślny sposób zdradził swoje personalia i pozostawił swoją różdżkę, był tam też drugi mężczyzna. Wysoki, ciemne i dłuższe włosy, broda. Niestety nie poznałyśmy jego nazwiska, ale również mogę udostępnić swoje wspomnienia, może komuś uda się go zidentyfikować – dodała. – Wspomniani czarodzieje wpadli do pokoju, od wejścia miotając czarnomagicznymi zaklęciami. Nie przewidzieli jednak naszej szybkiej i sprawnej obrony, wskutek czego obaj oberwali własnymi klątwami. Ten o nieznanym nazwisku został trafiony swoim Larynx depopulo, więc później nie był już zdolny do mowy. Niedługo potem obaj najwyraźniej stchórzyli i schowali się przed nami w szafie – mówiąc o tym, uśmiechnęła się pod nosem, wymieniając spojrzenia z Jessą. Choć wtedy była skupiona na walce i nie było jej aż tak do śmiechu, z perspektywy czasu bawiła ją wizja dwóch dorosłych mężczyzn, groźnych czarnoksiężników, uciekających do szafy jak tchórze. Bo tym pewnie byli, tchórzliwymi kanaliami. To, co nastąpiło później, było z kolei średnio moralne; podpalanie ludzi nie było czymś dobrym, wiedziała o tym, ale miały do czynienia z osobnikami, którzy z pewnością bez wahania by je zabili, gdyby mogli, a potem mogliby skrzywdzić wielu niewinnych ludzi. Walcząc ze złem często należało podejmować bardzo trudne decyzje, ostatnio coraz częściej. – By ich wykurzyć, próbowałyśmy podpalić tę szafę, w której się przed nami schowali, ale wtedy prawdopodobnie zadziałała anomalia i szafa dosłownie wystrzeliła w sufit, a po czarnoksiężnikach nie było śladu. Nie wiadomo nawet, czy żyją, ale jeśli przetrwali, mogą nadal stanowić zagrożenie. Nie można wszak wykluczyć opcji, że należeli do grona rycerzy Walpurgii. Później, po ich zniknięciu, musiałyśmy szybko naprawić anomalię, zanim hałas kogoś ściągnie. Powiodło się – zdawała relację; żaden z nich nie zmienił się tam w mgłę, ale czarna magia oraz zainteresowanie anomalią mogła świadczyć o możliwych powiązaniach z ich przeciwnikami, o czym należało wspomnieć. Szkoda, że nie wiedziała, co działo się wewnątrz szafy oraz później, po jej zniknięciu. Nie wiedziała, co działo się z ich przeciwnikami, nie miała możliwości ich wtedy przyskrzynić.
Musiała odnieść się także do słów Anthony’ego.
- W Hogwarcie znałam jedną Deirdre Tsagairt. Ślizgonka z mojego roku. Charakterystyczne, azjatyckie rysy. Wzorowa uczennica, miała opinię dość sztywnej. Nie wiem jednak, co działo się z nią po szkole – rzekła. Czy to możliwe, że ta pilna, drętwa kujonica z domu oślizgłych Ślizgonów dołączyła do drugiej strony barykady? Żadnego Sauveterre’a jednak nie znała, nie kojarzyła nikogo takiego z Hogwartu.
Ingrediencje również mogła przekazać na samym końcu.
| przekazuję fragment
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Zajęła jedno z krzeseł i czekała w ciszy, w myślach powtarzając sobie wszystko, co miała dziś do przekazania; nie minęło kilka chwil, a drzwi znowu zaczęły się otwierać, przybywali pozostali członkowie Zakonu Feniksa. Widok okaleczonej twarzy Benjamina sprawił, że piegowate oblicze Poppy spowił cień smutku i troski, posłała mu spojrzenie pełne współczucia i powstrzymała pytania, które cisnęły się na usta. Odmachała mu krótko. Odpowiadała każdemu, kto wypowiedział słowa przywitania; uśmiechnęła się ciepło do Charlene, która zajęła miejsce obok, a także Pomony i Frances; widziały się niedawno, podczas obiadu w Hogwarcie. Nie spodziewała się ujrzeć tu dziś Eileen, a gdyby się pojawiła - najpewniej pokręciłaby głową z dezaprobatą; w zaawansowanej ciąży powinna była odpoczywać dla dobra dziecka. Ucieszył ją widok Jessy; miała nadzieję, że uda się im porozmawiać i umówić na spotkanie niebawem, tęskniła za Amosem.
Nie wdawała się jednak w pogawędki, to nie była odpowiednia pora; w milczeniu oczekiwała na rozpoczęcie spotkania. W chwili, gdy Samuel zamykało drzwi przemknęła jej w głowie w myśl, że było ich mniej niż podczas ostatniego spotkania. Brendan w końcu zabrał głos, skupiła więc na nim uważne spojrzenie; pokiwała ze zrozumieniem głową, gdy oznajmił, że wieści ich, badaczy, muszą poczekać; nie czuła się urażona, dyskusja powinna mieć swój określony porządek, aby nie doszło do chaosu - jak dwa miesiące wcześniej.
Spojrzała na lśniący, ciemny odłamek - i na kilka chwil zapomniała o swoim raporcie, o wzmocnieniu różdżek i poskromieniu magii. Przez chwilę czuła się dziwnie pusta, a smutek zacisnął żelazną pięść na jej żołądku. Kamień wskrzeszenia został zniszczony. Czy profesor Bagshot będzie potrafiła go... naprawić?
Nie potrafiła powstrzymać się od myśli, czy ten kamień, złożony z kilku odłamków, byłby w stanie przywrócić życie Charlesa. Tylko jak, skoro po tylu latach pozostały po nim jedynie kości? Czy powróciłby tu jako duch? Czy powróciłby taki jak za życia? Dręczyły ją wątpliwości i dziwna nadzieja, że mogłaby go odzyskać, choć głos rozsądku podpowiadał, że to niemożliwe, że nie potrafiłaby poprosić o to, by móc wykorzystać kamień wskrzeszenia. Spuściła głowę, wlepiając spojrzenie we własne kolana, gdy przemawiali inni, próbując odsunąć od siebie absurdalne rozważania o spotkaniu Charliego. On odszedł. Powinna była się z tym pogodzić.
- Chciałabym tylko przekazać informację od Billego Moore - wtrąciła się w pewnym momencie nieśmiało. - Nie mógł się dziś pojawić przez stan zdrowia... - wytłumaczyła, prędko jednak uzupełniła swoją wypowiedź, by nikt nie pomyślał, ze został zaatakowany jak Benjamin i Hannah - Ostatni mecz go pogruchotał.
Wypowiedziawszy te słowa znów zamilkła, skupiając się na tym, o czym mówili inni. O udanych naprawach anomalii słuchała z zagadkową, pozbawioną uśmiechu miną; to wciąż dobrze, że tylu Zakonnikom się udało, martwiło ją jednak, że będzie musiała pozbawić ich części radości z dokonania tego. Oblicze miała coraz bardziej zmartwione, gdy wypowiadał się Anthony Skamander, a później Jessa, opowiadając o walkach, jakie miały miejsce przy ogniskach anomalii. Zasłoniła dłonią usta, usłyszawszy, że któryś ze Skamanderów mógł paść ofiarą klątwy Avada Kedavra... Nie mniejszy niepokój wywołała opowieść Diggory; martwiła się o nią jeszcze bardziej przez pokrewieństwo jakie je łączyło, a także to, że kobieta była matką - i mogła osierocić Amosa, gdyby coś się stało...
W pewnym momencie obróciła się w prawo, aby spojrzeć na Benjamina; na jej twarzy malowało się współczucie, miała nadzieję, że niebawem rany się zagoją i odzyska możliwość mowy. Dopiero, gdy odczytała słowa jakie zapisał na kartce, przerażona zwróciła wzrok ku Hannah - dopiero teraz dostrzegając opaskę. Miała ochotę podejść i ją przytulić, obiecała sobie, że porozmawia z nią, gdy spotkanie się zakończy.
Gdy członkowie Zakonu Feniksa skończyli zdawać swoje raporty z misji, których podjęli się w ostatnich tygodniach, a alchemicy zaczęli wymieniać to, co ze sobą przynieśli, Poppy także sięgnęła po swoją torbę. Szkło zabrzęczało lekko.
- Uwarzyłam maść z wodnej gwiazdy, eliksir niezłomność, eliksir Czuwający Strażnik, eliksir Kameleon, eliksir kociego kroku, eliksir giętkiej mowy, eliksir oczyszczający z toksyn i miksturę z marynowanej narośli ze szczuroszczeta. Ostatni wzmacnia magię obronną - wymieniając wszystkie mikstury wykładała fiolki - każda z nich opatrzona była etykietą z nazwą - na stół. Nie były to to takie cuda, jakie zaprezentowała Charlene (spojrzała na alchemiczkę z podziwem i uznaniem, gdy oznajmiła, iż udało jej się uwarzyć eliksir szczęścia), ale wciąż rozwijała swoje alchemiczne umiejętności i uczyła się na błędach. Miała nadzieję, że na następne spotkanie przyniesie jeszcze więcej eliksirów.
- W najbliższych dniach postaram się uwarzyć tego więcej, proszę więc o list, jeśli będziecie czegos potrzebować - dodała pielegniarka.
Nie wdawała się jednak w pogawędki, to nie była odpowiednia pora; w milczeniu oczekiwała na rozpoczęcie spotkania. W chwili, gdy Samuel zamykało drzwi przemknęła jej w głowie w myśl, że było ich mniej niż podczas ostatniego spotkania. Brendan w końcu zabrał głos, skupiła więc na nim uważne spojrzenie; pokiwała ze zrozumieniem głową, gdy oznajmił, że wieści ich, badaczy, muszą poczekać; nie czuła się urażona, dyskusja powinna mieć swój określony porządek, aby nie doszło do chaosu - jak dwa miesiące wcześniej.
Spojrzała na lśniący, ciemny odłamek - i na kilka chwil zapomniała o swoim raporcie, o wzmocnieniu różdżek i poskromieniu magii. Przez chwilę czuła się dziwnie pusta, a smutek zacisnął żelazną pięść na jej żołądku. Kamień wskrzeszenia został zniszczony. Czy profesor Bagshot będzie potrafiła go... naprawić?
Nie potrafiła powstrzymać się od myśli, czy ten kamień, złożony z kilku odłamków, byłby w stanie przywrócić życie Charlesa. Tylko jak, skoro po tylu latach pozostały po nim jedynie kości? Czy powróciłby tu jako duch? Czy powróciłby taki jak za życia? Dręczyły ją wątpliwości i dziwna nadzieja, że mogłaby go odzyskać, choć głos rozsądku podpowiadał, że to niemożliwe, że nie potrafiłaby poprosić o to, by móc wykorzystać kamień wskrzeszenia. Spuściła głowę, wlepiając spojrzenie we własne kolana, gdy przemawiali inni, próbując odsunąć od siebie absurdalne rozważania o spotkaniu Charliego. On odszedł. Powinna była się z tym pogodzić.
- Chciałabym tylko przekazać informację od Billego Moore - wtrąciła się w pewnym momencie nieśmiało. - Nie mógł się dziś pojawić przez stan zdrowia... - wytłumaczyła, prędko jednak uzupełniła swoją wypowiedź, by nikt nie pomyślał, ze został zaatakowany jak Benjamin i Hannah - Ostatni mecz go pogruchotał.
Wypowiedziawszy te słowa znów zamilkła, skupiając się na tym, o czym mówili inni. O udanych naprawach anomalii słuchała z zagadkową, pozbawioną uśmiechu miną; to wciąż dobrze, że tylu Zakonnikom się udało, martwiło ją jednak, że będzie musiała pozbawić ich części radości z dokonania tego. Oblicze miała coraz bardziej zmartwione, gdy wypowiadał się Anthony Skamander, a później Jessa, opowiadając o walkach, jakie miały miejsce przy ogniskach anomalii. Zasłoniła dłonią usta, usłyszawszy, że któryś ze Skamanderów mógł paść ofiarą klątwy Avada Kedavra... Nie mniejszy niepokój wywołała opowieść Diggory; martwiła się o nią jeszcze bardziej przez pokrewieństwo jakie je łączyło, a także to, że kobieta była matką - i mogła osierocić Amosa, gdyby coś się stało...
W pewnym momencie obróciła się w prawo, aby spojrzeć na Benjamina; na jej twarzy malowało się współczucie, miała nadzieję, że niebawem rany się zagoją i odzyska możliwość mowy. Dopiero, gdy odczytała słowa jakie zapisał na kartce, przerażona zwróciła wzrok ku Hannah - dopiero teraz dostrzegając opaskę. Miała ochotę podejść i ją przytulić, obiecała sobie, że porozmawia z nią, gdy spotkanie się zakończy.
Gdy członkowie Zakonu Feniksa skończyli zdawać swoje raporty z misji, których podjęli się w ostatnich tygodniach, a alchemicy zaczęli wymieniać to, co ze sobą przynieśli, Poppy także sięgnęła po swoją torbę. Szkło zabrzęczało lekko.
- Uwarzyłam maść z wodnej gwiazdy, eliksir niezłomność, eliksir Czuwający Strażnik, eliksir Kameleon, eliksir kociego kroku, eliksir giętkiej mowy, eliksir oczyszczający z toksyn i miksturę z marynowanej narośli ze szczuroszczeta. Ostatni wzmacnia magię obronną - wymieniając wszystkie mikstury wykładała fiolki - każda z nich opatrzona była etykietą z nazwą - na stół. Nie były to to takie cuda, jakie zaprezentowała Charlene (spojrzała na alchemiczkę z podziwem i uznaniem, gdy oznajmiła, iż udało jej się uwarzyć eliksir szczęścia), ale wciąż rozwijała swoje alchemiczne umiejętności i uczyła się na błędach. Miała nadzieję, że na następne spotkanie przyniesie jeszcze więcej eliksirów.
- W najbliższych dniach postaram się uwarzyć tego więcej, proszę więc o list, jeśli będziecie czegos potrzebować - dodała pielegniarka.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Drzwi otwierały się raz po raz, kolejni członkowie Zakonu Feniksa pojawiali się na miejscu; nie mogła oprzeć się jednak wrażeniu, że jest ich mniej niż ostatnim razem. Miała jednak nadzieję, ze nie oznacza to odejścia z ich organizacji - nie mogli sobie na to teraz pozwolić. Powinni byli rekrutować nowych członków, Zakon wciąż liczył ich zbyt mało, a nie ich tracić.
Na każde przywitanie cicho odpowiedziała, na skinięcie głową - odwzajemniła się tym samym. Później w ciszy oczekiwała na rozpoczęcie spotkania. Weasley zabrał głos, zaczęła więc słuchać go z uwagą.
W pewnym momencie odezwała się także i Maxine, aby zdać raport z misji, która przypadła jej w udziale wraz z panną Sprout.
- Jest takie miejsce w Londynie jak dom aukcyjny Bonhmas. Nierzadko sprzedają tam prawdziwe perełki, białe kruki, rzadkie artefakty, postanowiłyśmy więc z Pomoną to sprawdzić - zaczęła Maxine, posyłając w stronę towarzyszki tamtej misji lekki uśmiech; przypomniała sobie o stroju Pomony i po prostu nie potrafiła powstrzymać unoszących się kącików ust. Ale o tym mówić nie zamierzała, to poświęcenie dla dobra sprawy miało pozostać ich tajemnicą. - To nieprawdopodobne jak wielkie miałyśmy szczęście, bo naprawdę na aukcję miało trafić coś, co według mnie... Może być odłamkiem kamienia wskrzeszenia. Miało zostać sprzedane za tony galeonów, ale Pomona ma niezwykły dar. Potrafi być bardzo przekonująca. Dyrektor domu aukcyjnego oddał nam to w zamian za udzieloną pomoc - zakończyła opowieść Desmond, pomijając przy tym ewidentne zauroczenie pana Abernathy wdziękami nauczycielki zielarstwa. Spojrzała na Pomonę wyczekująco; to ona zabrała ze sobą odłamek kamienia i strzec go miała jak w głowie.
Później zamilkła, aby inni zabrali głos i także opowiedzieli o przygodach jakie przeżyli podczas poszukiwań odłamków kamienia wskrzeszenia. Wszystkich słuchała z uwagą, szczerze tego ciekawa.
- Taaa.. - pokiwała głową z kwaśną miną, gdy Jessa wspomniała ich nieudane próby. Cieszyło ją, że przyjaciółce udało się w innym miejscu. - Tak jak wspominał Anthony - pewien zaułek na Pokątnej nie będzie już taki gorący. - Sądziła, że o naprawie, której dokonała wraz z Brendanem opowie on sam, ale pozostawił to niej, za co była mu wdzięczna - chciała wreszcie mieć dobre wieści do przekazania. - Jeszcze przed tym udało nam się z Brendanem poskromić magię w rezerwacie znikaczy w Somerset. Te cudowne stworzenia są już bezpieczne - oznajmiła z dumą.
Czerwiec był miesiącem samych porażek, ale wyciągnęła z nich lekcję. Dzięki towarzystwu Gwardzisty wiele się nauczyła, zrozumiała sobie błędy i przestała je powtarzać, a przynajmniej próbowała - czego dowodem był sukces jaki odnieśli ze Skamanderem na Pokątnej. Ucieszyła się wyraźnie słysząc, że miejsca, gdzie jej się nie powiodło, zostały wyciszone przez innych Zakonników. Nieważne kto tego dokonał, ważne, że jeden z nich - sukces jednego jest sukcesem wszystkich.
Zwróciła spojrzenie ku rudowłosej przyjaciółce, gdy opowiadała o potyczce jaka miała miejsce w Dziurawym Kotle. Już o tym słyszała, nie potrafiła jednak nie prychnąć kpiąco, gdy wyobrażała sobie czarnoksiężników zamykających się w szafie ze strachu przed dwoma kobietami.
- Bardzo to odważne... - skomentowała to cicho.
Wieść o tym, że Benjamin i Hannah zostali zaatakowani, słowa wypisane na kartce sprawiły, że zwróciła ku Wrightównie spojrzenie. Poczuła się dziwnie, kiedy dostrzegła opaskę na jej oku. Nie cierpiała tej dziewczyny. Tak szczerze. Najchętniej wyrwałaby jej te ciemne kudły z głowy, ale tylko metaforycznie. Tak naprawdę przecież nie życzyła Hannah źle, nie zasługiwała na to, aby odnieść takie rany. Szczerze jej współczuła, ale nie powiedziała nic świadoma, że Wrightówna prędzej połamie własną miotłę, niż przyjmie od niej wyrazy współczucia.
Na każde przywitanie cicho odpowiedziała, na skinięcie głową - odwzajemniła się tym samym. Później w ciszy oczekiwała na rozpoczęcie spotkania. Weasley zabrał głos, zaczęła więc słuchać go z uwagą.
W pewnym momencie odezwała się także i Maxine, aby zdać raport z misji, która przypadła jej w udziale wraz z panną Sprout.
- Jest takie miejsce w Londynie jak dom aukcyjny Bonhmas. Nierzadko sprzedają tam prawdziwe perełki, białe kruki, rzadkie artefakty, postanowiłyśmy więc z Pomoną to sprawdzić - zaczęła Maxine, posyłając w stronę towarzyszki tamtej misji lekki uśmiech; przypomniała sobie o stroju Pomony i po prostu nie potrafiła powstrzymać unoszących się kącików ust. Ale o tym mówić nie zamierzała, to poświęcenie dla dobra sprawy miało pozostać ich tajemnicą. - To nieprawdopodobne jak wielkie miałyśmy szczęście, bo naprawdę na aukcję miało trafić coś, co według mnie... Może być odłamkiem kamienia wskrzeszenia. Miało zostać sprzedane za tony galeonów, ale Pomona ma niezwykły dar. Potrafi być bardzo przekonująca. Dyrektor domu aukcyjnego oddał nam to w zamian za udzieloną pomoc - zakończyła opowieść Desmond, pomijając przy tym ewidentne zauroczenie pana Abernathy wdziękami nauczycielki zielarstwa. Spojrzała na Pomonę wyczekująco; to ona zabrała ze sobą odłamek kamienia i strzec go miała jak w głowie.
Później zamilkła, aby inni zabrali głos i także opowiedzieli o przygodach jakie przeżyli podczas poszukiwań odłamków kamienia wskrzeszenia. Wszystkich słuchała z uwagą, szczerze tego ciekawa.
- Taaa.. - pokiwała głową z kwaśną miną, gdy Jessa wspomniała ich nieudane próby. Cieszyło ją, że przyjaciółce udało się w innym miejscu. - Tak jak wspominał Anthony - pewien zaułek na Pokątnej nie będzie już taki gorący. - Sądziła, że o naprawie, której dokonała wraz z Brendanem opowie on sam, ale pozostawił to niej, za co była mu wdzięczna - chciała wreszcie mieć dobre wieści do przekazania. - Jeszcze przed tym udało nam się z Brendanem poskromić magię w rezerwacie znikaczy w Somerset. Te cudowne stworzenia są już bezpieczne - oznajmiła z dumą.
Czerwiec był miesiącem samych porażek, ale wyciągnęła z nich lekcję. Dzięki towarzystwu Gwardzisty wiele się nauczyła, zrozumiała sobie błędy i przestała je powtarzać, a przynajmniej próbowała - czego dowodem był sukces jaki odnieśli ze Skamanderem na Pokątnej. Ucieszyła się wyraźnie słysząc, że miejsca, gdzie jej się nie powiodło, zostały wyciszone przez innych Zakonników. Nieważne kto tego dokonał, ważne, że jeden z nich - sukces jednego jest sukcesem wszystkich.
Zwróciła spojrzenie ku rudowłosej przyjaciółce, gdy opowiadała o potyczce jaka miała miejsce w Dziurawym Kotle. Już o tym słyszała, nie potrafiła jednak nie prychnąć kpiąco, gdy wyobrażała sobie czarnoksiężników zamykających się w szafie ze strachu przed dwoma kobietami.
- Bardzo to odważne... - skomentowała to cicho.
Wieść o tym, że Benjamin i Hannah zostali zaatakowani, słowa wypisane na kartce sprawiły, że zwróciła ku Wrightównie spojrzenie. Poczuła się dziwnie, kiedy dostrzegła opaskę na jej oku. Nie cierpiała tej dziewczyny. Tak szczerze. Najchętniej wyrwałaby jej te ciemne kudły z głowy, ale tylko metaforycznie. Tak naprawdę przecież nie życzyła Hannah źle, nie zasługiwała na to, aby odnieść takie rany. Szczerze jej współczuła, ale nie powiedziała nic świadoma, że Wrightówna prędzej połamie własną miotłę, niż przyjmie od niej wyrazy współczucia.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Podróż do Świńskiego łba upływa mi w towarzystwie wyłącznie własnych myśli. Przesiąknięte magia Hogsmeade jak zwykle wywiera na mnie niesamowite wrażenie, odrywa od ponurego Londynu, na ulicach którego kryje się zbyt wiele mroku. Pewnie to złudzenie - walkę należy podejmować wszędzie, nie można od tak uciec do idyllicznego miejsca. Domyślam się, że kiedyś uliczki nie były tak opustoszałe, większość czarodziejów skrywa się we wnętrzu pubów, choć wyjście w miejsce publiczne cieszy się coraz to mniejszą popularnością. Błądzę pomiędzy uliczkami, dając sobie tę chwilę wytchnienia, szukam miejsc, o których mogłam usłyszeć, wstyd przyznać, ale wciąż trochę się łudzę, że dotarcie do wyjątkowo ważnego dla mnie miejsca, przywróci wspomnienia, które mi wymazano.
Wejście do Świńskiego Łba jest niczym zanurzenie się w brudnej wodzie - pora zanurkować w niej po raz kolejny; sprawdzić, co wydarzyło się przez ostatni miesiąc, licząc na to, że zobaczymy się w komplecie, cali i zdrowi.
Zajmuję miejsce blisko drzwi, szybko przyglądam się twarzom obecnych zakonników z obawą, że nie spodobają mi się zmiany, jakie zaszły od ostatniego spotkania. Zatrzymuję się dłużej przy charakterystycznym olbrzymie, który jest tak pokiereszowany, jakby urządzono sobie z jego twarzy manekin dla młodych uzdrowicieli. Kolejni zaatakowani, kolejne straty, wysłuchuję historii spoglądając na własne splecione dłonie. - Udało nam się zdobyć pierścień - to taka mała pozytywna informacja pośród wszystkich niepokojących wieści. Usilnie staram się nie wlepiać spojrzenia w rodzeństwo Wrightów, choć to całkowicie niemożliwe. Wydaje mi się, że to jeszcze wczoraj wybrałam się do jubilera w towarzystwie Hannah, że jeszcze wczoraj nic jej nie dolegało... A teraz jej twarz zdobi czarna opaska. Jak to, na Merlina możliwe? Przyglądam się za to uważnie Alexandrowi, by przystopować narastającą panikę, że jemu też mogło się stać w przeciągu tych kilkunastu godzin, w czasie których się nie widzieliśmy. Doszukuję się najmniejszej zmiany, śladu dopiero zaleczonej rany, lecz ku własnej uldze, niczego nie dostrzegam.
/ 13 dla Joes
Wejście do Świńskiego Łba jest niczym zanurzenie się w brudnej wodzie - pora zanurkować w niej po raz kolejny; sprawdzić, co wydarzyło się przez ostatni miesiąc, licząc na to, że zobaczymy się w komplecie, cali i zdrowi.
Zajmuję miejsce blisko drzwi, szybko przyglądam się twarzom obecnych zakonników z obawą, że nie spodobają mi się zmiany, jakie zaszły od ostatniego spotkania. Zatrzymuję się dłużej przy charakterystycznym olbrzymie, który jest tak pokiereszowany, jakby urządzono sobie z jego twarzy manekin dla młodych uzdrowicieli. Kolejni zaatakowani, kolejne straty, wysłuchuję historii spoglądając na własne splecione dłonie. - Udało nam się zdobyć pierścień - to taka mała pozytywna informacja pośród wszystkich niepokojących wieści. Usilnie staram się nie wlepiać spojrzenia w rodzeństwo Wrightów, choć to całkowicie niemożliwe. Wydaje mi się, że to jeszcze wczoraj wybrałam się do jubilera w towarzystwie Hannah, że jeszcze wczoraj nic jej nie dolegało... A teraz jej twarz zdobi czarna opaska. Jak to, na Merlina możliwe? Przyglądam się za to uważnie Alexandrowi, by przystopować narastającą panikę, że jemu też mogło się stać w przeciągu tych kilkunastu godzin, w czasie których się nie widzieliśmy. Doszukuję się najmniejszej zmiany, śladu dopiero zaleczonej rany, lecz ku własnej uldze, niczego nie dostrzegam.
/ 13 dla Joes
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Otworzyłem oczy kiedy usłyszałem jak kolejne osoby wchodzą do pomieszczenia. Starałem się każdemu skinąć głową na przywitanie, posłać delikatny uśmiech, unieść dłoń. Chciałem żeby panowała tutaj przyjacielska atmosfera, w końcu przychodzi nam walczyć ramię w ramię ze złem. Wtedy do pomieszczenia weszła również Frances, a ja odruchowo wyprostowałem się jak struna, ale ona usiadła w samym rogu stołu zanim zdążyłem jakkolwiek inaczej zareagować. Czy usiadła tak celowo? W ogóle jej nie widziałem przez inne osoby; musiałem się odpowiednio wychylić żeby ujrzeć jej sylwetkę. Nie miałem jednak czasu na nadawanie znaków czy wysyłanie papierowych samolotów (jestem pewny, że Ben użyczyłby mi kawałka kartki), bo Brendan powstał z miejsca i zaczął zebranie.
- Charline powiedziała wszystko o naszej misji, nie będę nic dodawać - spoglądam na nią, kiedy wrzuca do woreczka odłamek kamienia wskrzeszenia. Czasem myślę o tym mugolu, czy jeszcze tam mieszka i jak sobie radzi. Nie powinniśmy byli go tam zostawiać samego z anomaliami. Do tego wyczyściłem mu pamięć - a może wyczyściłem za dużo? Przecież nigdy wcześniej tego nie robiłem, coś mogło mi nie wyjść. Wzdycham głęboko, nie chcąc, żeby wyrzuty sumienia przejęły nade mną kontrolę.
- Z moich napraw też niewiele wyszło - dodaję, zerkając przy tym na Bertiego. Obaj okazaliśmy się pechowcami, aż szkoda gadać. Mimo wszystko mam ochotę spróbować jeszcze raz, te liczne nieudane próby nie dały rady ostudzić mojego entuzjazmu. - Tak, ja też jestem chętny - wtóruję za Bertiem, nie mam absolutnie żadnych wymagań. Może oprócz tego, żeby znał się na magii lepiej ode mnie, bo ja wyraźnie mam pecha.
- W jaki sposób ich zinfiltrować? - Pytam po chwili, spoglądając na Justine. Nie jestem aurorem, nie znam się na takich rzeczach, ale chciałbym zrozumieć. Czy to obejmowałoby wejście na Nokturn? Zaczynam się stresować, mimo że na razie nie mam z tym nic wspólnego. Ale patrząc na to co zrobili Benjaminowi... infiltracja wydaje się konieczna, ale przerażająca zarazem. Spojrzałem na jego kartkę i przeszedł mnie dreszcz. - Myślicie, że znają wiele nazwisk? To znaczy... czy oni nie zinfiltrowali już nas? - Muszę rozwiać swoje wątpliwości, a to jedyne miejsce, w którym mogę to zrobić.
- Charline powiedziała wszystko o naszej misji, nie będę nic dodawać - spoglądam na nią, kiedy wrzuca do woreczka odłamek kamienia wskrzeszenia. Czasem myślę o tym mugolu, czy jeszcze tam mieszka i jak sobie radzi. Nie powinniśmy byli go tam zostawiać samego z anomaliami. Do tego wyczyściłem mu pamięć - a może wyczyściłem za dużo? Przecież nigdy wcześniej tego nie robiłem, coś mogło mi nie wyjść. Wzdycham głęboko, nie chcąc, żeby wyrzuty sumienia przejęły nade mną kontrolę.
- Z moich napraw też niewiele wyszło - dodaję, zerkając przy tym na Bertiego. Obaj okazaliśmy się pechowcami, aż szkoda gadać. Mimo wszystko mam ochotę spróbować jeszcze raz, te liczne nieudane próby nie dały rady ostudzić mojego entuzjazmu. - Tak, ja też jestem chętny - wtóruję za Bertiem, nie mam absolutnie żadnych wymagań. Może oprócz tego, żeby znał się na magii lepiej ode mnie, bo ja wyraźnie mam pecha.
- W jaki sposób ich zinfiltrować? - Pytam po chwili, spoglądając na Justine. Nie jestem aurorem, nie znam się na takich rzeczach, ale chciałbym zrozumieć. Czy to obejmowałoby wejście na Nokturn? Zaczynam się stresować, mimo że na razie nie mam z tym nic wspólnego. Ale patrząc na to co zrobili Benjaminowi... infiltracja wydaje się konieczna, ale przerażająca zarazem. Spojrzałem na jego kartkę i przeszedł mnie dreszcz. - Myślicie, że znają wiele nazwisk? To znaczy... czy oni nie zinfiltrowali już nas? - Muszę rozwiać swoje wątpliwości, a to jedyne miejsce, w którym mogę to zrobić.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuł się wyjątkowo niewidzialny na spotkaniu, co - przyjmował z pewną ulgą. Poprzednie posiedzenie zakonne, w większości było skupione na nim i chociaż przyjmował brzemię odpowiedzialności z pełną pokorą, czuł niewyraźny zgrzyt na myśl, że Brendan i Alexander mają dziś przechodzić podobną "celowność". Nie przyglądał się pojawiającym sylwetkom, chociaż skłamałby, że nie rejestrował czujnie uchylanych raz za razem drzwi, niby fantomowej zapowiedzi niebezpieczeństwa. Najbardziej gorzkie było to, że ich źródło kryło się nie tylko na zewnątrz, przyczajone wśród wrogów. Ale z nimi. W wśród nich, krążąc niezgodą, jak dziki ot, gotowy zaatakować najsłabsze ogniwo. Nie mogli do tego dopuścić.
Kobieca sylwetka, która cicho przemknęła przez pokój i zatrzymała sie przy nim, przyniosła mu kolejną, niewidzialną dla oka falę ulgi. Hannah. Podniósł wzrok do skrytego w lekkim półmroku oblicza, prześlizgując się po opasce, ale finalnie zatrzymując się przy zdrowej źrenicy. Nie wahał się odwzajemniając uśmiech - Cześć śliczna - szepnął, gdy tylko zajęła miejsce obok. Wolną dłonią, do tej pory opartą na udzie, przesunął za plecy Hani, by delikatnie przyciągnąć ją bliżej, opierając jednocześnie o swój bark. Gest dla zebranych niewidoczny, ale pewny. Nie zdawał żadnych pytań, nie próbował też odnaleźć utkwionego w zegarku spojrzenia. Czas rozpoczęcia spotkania zakonu właśnie wybijał.
Na dźwięk swojego imienia, obrócił się, odnajdując autora słów. Potwierdził skinieniem i wstał, wypuszczając z objęcia Hannah. Pokonał dzieląca go odległość od drzwi, ale nim je przymknął, do środa weszły jeszcze dwie, spóźnione postaci. Zaczekał, aż przekroczą próg i dopiero wtedy pchnął wejście, odcinając ich zebranie od pozostałych części gospody.
Wrócił na miejsce, zajmując tę samą pozycję co wcześniej i na nowo wsłuchując się w słowa mówiącego aurora, ignorując niezręczność, która gdzieś przez słowa. Mieli do zrobienia i powiedzenia coś ważnego. Potwierdził kolejnym skinieniem, gdy wspomniał o relacji z misji, którą razem przeprowadzili, ale zaczął mówić dopiero, gdy prowadzący oddał głos zebranym - Razem z Brendanem trafiliśmy na trop artefaktu wśród informacji o czarnomagicznym przemycie - zaczął mówić powoli, przywracając głosowi chłodną barwę - przerzut i transport miał sie odbyć w dokach i to tam się udaliśmy. Odkryliśmy jaskinię i przejście prowadzące do podziemi - kontynuował, nie patrząc na nikogo konkretnego, wieszając wzrok gdzieś w przestrzeni za prowadzącymi - prawdopodobnie była to zasadzka, albo czekali na niezapowiedzianych gości. Byli w przewadze. Walczyliśmy - dodał ostatnie słowo lakonicznie, nie rozwijając przebiegu - po przeszukaniu i zabezpieczeniu miejsca, znaleźliśmy kamień - tu spojrzał na sakiewkę, do której Bren już wrzucił odłamek artefaktu - dalej, sprawą przemytników zajęło się Biuro Aurorskie - zakończył relację, odwracając twarz w kierunku kilku zebranych. Słuchał kolejnych wypowiedzi, potwierdzając wypowiedzi poprzedników, gdy chodziło o same naprawy anomalii, spoglądając kolejno na Sophię, potem zatrzymując się na dłużej przy Anthonym - Dwójka przy brzegu rzeki nie zawahała się rzucając te najbardziej plugawe klątwy - dodał twardo, ale zacisnął zęby, zanim dodał, że oni powinni zrobić to samo. Nie wahać się używać każdej, możliwego narzędzia w walce. Musieli się wycofać, a długa blizna po rozszczepieniu miała mu przypominać o podjętych wtedy decyzjach.
Poruszył się, gdy usłyszał głos Just, ale długo nie patrzył na kobietę, słuchając tylko pewnego głosu. Zwrócił się w jej stronę dopiero, gdy wspomniała o złożonym wniosku - Śledztwo we wspomnianej sprawie trafiło dziś rano w moje ręce - poinformował zwięźle. Czekała go interesująca rozmowa z Mulciberem. Jeśli oczywiście ten chudy pokurcz nie zwieje.
Zamilkł, powtórnie skupiając się na wypowiedziach - Można na mnie liczyć, jeśli ktoś będzie potrzebował towarzystwa przy naprawach - kilku osobom już obiecał swoją obecność, ale może ktoś mniej aktywny chciał podjąć się zadania. Był gotów pomóc.
Kobieca sylwetka, która cicho przemknęła przez pokój i zatrzymała sie przy nim, przyniosła mu kolejną, niewidzialną dla oka falę ulgi. Hannah. Podniósł wzrok do skrytego w lekkim półmroku oblicza, prześlizgując się po opasce, ale finalnie zatrzymując się przy zdrowej źrenicy. Nie wahał się odwzajemniając uśmiech - Cześć śliczna - szepnął, gdy tylko zajęła miejsce obok. Wolną dłonią, do tej pory opartą na udzie, przesunął za plecy Hani, by delikatnie przyciągnąć ją bliżej, opierając jednocześnie o swój bark. Gest dla zebranych niewidoczny, ale pewny. Nie zdawał żadnych pytań, nie próbował też odnaleźć utkwionego w zegarku spojrzenia. Czas rozpoczęcia spotkania zakonu właśnie wybijał.
Na dźwięk swojego imienia, obrócił się, odnajdując autora słów. Potwierdził skinieniem i wstał, wypuszczając z objęcia Hannah. Pokonał dzieląca go odległość od drzwi, ale nim je przymknął, do środa weszły jeszcze dwie, spóźnione postaci. Zaczekał, aż przekroczą próg i dopiero wtedy pchnął wejście, odcinając ich zebranie od pozostałych części gospody.
Wrócił na miejsce, zajmując tę samą pozycję co wcześniej i na nowo wsłuchując się w słowa mówiącego aurora, ignorując niezręczność, która gdzieś przez słowa. Mieli do zrobienia i powiedzenia coś ważnego. Potwierdził kolejnym skinieniem, gdy wspomniał o relacji z misji, którą razem przeprowadzili, ale zaczął mówić dopiero, gdy prowadzący oddał głos zebranym - Razem z Brendanem trafiliśmy na trop artefaktu wśród informacji o czarnomagicznym przemycie - zaczął mówić powoli, przywracając głosowi chłodną barwę - przerzut i transport miał sie odbyć w dokach i to tam się udaliśmy. Odkryliśmy jaskinię i przejście prowadzące do podziemi - kontynuował, nie patrząc na nikogo konkretnego, wieszając wzrok gdzieś w przestrzeni za prowadzącymi - prawdopodobnie była to zasadzka, albo czekali na niezapowiedzianych gości. Byli w przewadze. Walczyliśmy - dodał ostatnie słowo lakonicznie, nie rozwijając przebiegu - po przeszukaniu i zabezpieczeniu miejsca, znaleźliśmy kamień - tu spojrzał na sakiewkę, do której Bren już wrzucił odłamek artefaktu - dalej, sprawą przemytników zajęło się Biuro Aurorskie - zakończył relację, odwracając twarz w kierunku kilku zebranych. Słuchał kolejnych wypowiedzi, potwierdzając wypowiedzi poprzedników, gdy chodziło o same naprawy anomalii, spoglądając kolejno na Sophię, potem zatrzymując się na dłużej przy Anthonym - Dwójka przy brzegu rzeki nie zawahała się rzucając te najbardziej plugawe klątwy - dodał twardo, ale zacisnął zęby, zanim dodał, że oni powinni zrobić to samo. Nie wahać się używać każdej, możliwego narzędzia w walce. Musieli się wycofać, a długa blizna po rozszczepieniu miała mu przypominać o podjętych wtedy decyzjach.
Poruszył się, gdy usłyszał głos Just, ale długo nie patrzył na kobietę, słuchając tylko pewnego głosu. Zwrócił się w jej stronę dopiero, gdy wspomniała o złożonym wniosku - Śledztwo we wspomnianej sprawie trafiło dziś rano w moje ręce - poinformował zwięźle. Czekała go interesująca rozmowa z Mulciberem. Jeśli oczywiście ten chudy pokurcz nie zwieje.
Zamilkł, powtórnie skupiając się na wypowiedziach - Można na mnie liczyć, jeśli ktoś będzie potrzebował towarzystwa przy naprawach - kilku osobom już obiecał swoją obecność, ale może ktoś mniej aktywny chciał podjąć się zadania. Był gotów pomóc.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Uważnie obserwował wszystkich zebranych, powoli gromadzących się w pokoju. Niektórych powitał skinięciem głowy, innych szerokim uśmiechem. Odczuł ulgę zobaczywszy Justine, w końcu skoro się pojawiła to znaczy, że była cała i zdrowa. Czuł, że minie dużo czasu nim obsesyjnie przestanie się martwić o bezpieczeństwo młodszej siostry, która w najbardziej niebezpiecznych czasach postanowiła zostać aurorem. Jednakże nie poruszał tego tematu nigdy więcej, uznając ich jedną rozmowę za wystarczającą. Odprowadził siostrę wzrokiem do zajętego przez nią miejsca.
Następnie skupił się już na prowadzących dzisiejsze spotkanie, uważnie wsłuchując się w wypowiadane przez nich słowa. Gdy Brendan wywołał imię Benjamina, wzrok Tonksa odruchowo spoczął na siedzącym obok Benie, który skrzętnie skrobał wiadomość na kawałku pergaminu. Gdy w końcu wręczył mu wiadomość, nie mógł nie uśmiechnąć się pod nosem widząc kreatywne podpisy dwóch przeciwników. Posłał krótkie i rozbawione spojrzenie w stronę gwardzisty, aby następnie wyprostować się i odczytać na głos treść wiadomości Benjamina.
- Byliśmy razem z Hanią w sowiej poczcie, zaatakowali nas młodszy Nott i Rosier, trochę nas poharatali. Nie udało się nam naprawić anomalii. Przez wzgląd na mój stan, nie mogłem też wybrać się do innych miejsc, ale nadrobię to. Razem z Constantinem zdobyliśmy część kamienia. Byliśmy w starym sierocińcu, paskudne miejsce. Pokonaliśmy wiele trudności, dogadaliśmy się też z duchem - odczytał donośnym głosem, aby mieć pewność, że każdy zgromadzony dzisiaj na sali usłyszy dokładnie słowa wiadomości rannego gwardzisty. Gdyby nie była to wiadomość, która nie powinna dostać się w niepowołane ręce z przyjemnością zabrałby kartkę do domu ze względu na walory artystyczne oraz umiejętności literackie Bena. Prawdopodobnie w myślach Tonksa, Tristan już na zawsze zostanie szumowiną Rosierem, a młodszy Nott, śmierdzielem Nottem.
Pomysł infiltracji był oczywiście ryzykowny, ale jednocześnie mógłby im przysporzyć wiele korzyści, przynosząc najpotrzebniejsze informacje. Aczkolwiek fakt, że to właśnie jego siostra była pomysłodawczynią, jedno mięśnie odruchowo się napięły. Uważnie jednak słuchał opowieści innych członków Zakonu. On sam oprócz dwóch nieudanych prób naprawy anomalii i próby zdobycia infomarcji na Nokturnie nie przyniosły rezultatów. Słysząc deklarację Skamandera również postanowił zaoferować swoją pomoc. - Również chętnie pomogę w naprawie anomalii - odparł, głodny jakiekolwiek sukcesu, który przechyliłby szalę zwycięstwa na stronę Zakonu.
Następnie skupił się już na prowadzących dzisiejsze spotkanie, uważnie wsłuchując się w wypowiadane przez nich słowa. Gdy Brendan wywołał imię Benjamina, wzrok Tonksa odruchowo spoczął na siedzącym obok Benie, który skrzętnie skrobał wiadomość na kawałku pergaminu. Gdy w końcu wręczył mu wiadomość, nie mógł nie uśmiechnąć się pod nosem widząc kreatywne podpisy dwóch przeciwników. Posłał krótkie i rozbawione spojrzenie w stronę gwardzisty, aby następnie wyprostować się i odczytać na głos treść wiadomości Benjamina.
- Byliśmy razem z Hanią w sowiej poczcie, zaatakowali nas młodszy Nott i Rosier, trochę nas poharatali. Nie udało się nam naprawić anomalii. Przez wzgląd na mój stan, nie mogłem też wybrać się do innych miejsc, ale nadrobię to. Razem z Constantinem zdobyliśmy część kamienia. Byliśmy w starym sierocińcu, paskudne miejsce. Pokonaliśmy wiele trudności, dogadaliśmy się też z duchem - odczytał donośnym głosem, aby mieć pewność, że każdy zgromadzony dzisiaj na sali usłyszy dokładnie słowa wiadomości rannego gwardzisty. Gdyby nie była to wiadomość, która nie powinna dostać się w niepowołane ręce z przyjemnością zabrałby kartkę do domu ze względu na walory artystyczne oraz umiejętności literackie Bena. Prawdopodobnie w myślach Tonksa, Tristan już na zawsze zostanie szumowiną Rosierem, a młodszy Nott, śmierdzielem Nottem.
Pomysł infiltracji był oczywiście ryzykowny, ale jednocześnie mógłby im przysporzyć wiele korzyści, przynosząc najpotrzebniejsze informacje. Aczkolwiek fakt, że to właśnie jego siostra była pomysłodawczynią, jedno mięśnie odruchowo się napięły. Uważnie jednak słuchał opowieści innych członków Zakonu. On sam oprócz dwóch nieudanych prób naprawy anomalii i próby zdobycia infomarcji na Nokturnie nie przyniosły rezultatów. Słysząc deklarację Skamandera również postanowił zaoferować swoją pomoc. - Również chętnie pomogę w naprawie anomalii - odparł, głodny jakiekolwiek sukcesu, który przechyliłby szalę zwycięstwa na stronę Zakonu.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wybrał dobre miejsce do prowadzenia obserwacji. Uważnie obserwował wszystkich wchodzących do pomieszczenia, wręcz przeszywając kolejne osoby ciężkim spojrzeniem. Nie mówił jednak nic. Tylko łaskawie odpowiadał na powitania niemrawymi skinięciami głowy. Miał dobry widok na wszystkich zgromadzonych, choć część osób zwrócona była ku niemu plecami. To jednak wcale mu nie przeszkadzało, bo bardziej kluczowym od mimiki były ruchy rąk. Auror powinien zwracać uwagę na wszystkie szczegóły, jednak przede wszystkim powinien ludziom patrzeć na ręce, kiedy istniało ryzyko, że w czyjejś zaciśniętej dłoni może znajdować się różdżka. Nawet jeśli znajdował się wśród sojuszników, nie potrafił zrezygnować całkowicie ze starych nawyków. Zresztą, ostrożności nigdy za wiele, w końcu wróg mógł znaleźć sposobność na podszycie się pod kogoś z zebranych. Ale popadanie w paranoję też nie było żadnym rozwiązaniem, dlatego jedynie obserwował, nie dopatrując się na siłę podejrzanych oznak u kogokolwiek. Na początek zamierzał ze spokojem wysłuchać wytycznych. Spojrzał na Brendana, który otworzył spotkanie, przemawiając do nich z początku bez pewności, ale już po kilku zdaniach jego słowa nabrały mocy.
Inne osoby zdążyły wypowiedzieć się jako pierwsze, dzieląc się swoimi raportami z misji pobocznych oraz prób naprawienia anomalii w różnych miejscach. Nikt nie działał w pojedynkę. Również Kieran podczas swojego zadania miał ogromne wsparcie w Billym, nawet jeśli ich plan zdobycia fragmentu kamienia wskrzeszenia na samym początku zakładał zrobienia z młodego gracza przynęty. Już wcześniej dostrzegł jego nieobecność, ale Poppy w końcu go wytłumaczyła.
– Podczas przeglądania akt poszukiwanych czarnoksiężników natrafiłem na fotografię niejakiego Kamira Hariri’ego. Moją uwagę zwrócił nie on sam, lecz jego szata, której guziki zastąpione zostały błyszczącymi odłamkami kamieni. Z akt wynikało, że ten znajduje się na Wyspie Wight i jest ogromnym fanem quidditcha. Poprosiłem więc o pomoc Billy’ego. Pojawienie się zawodowego gracza szybko wywołało sensację wśród młodzieży, więc wieść szybko się rozeszła. Dotarliśmy do ogrodnika tego całego Hariri’ego, który zaprowadził nas do czarnoksiężnika. Kiedy Billy odciągał jego uwagę, ja pod peleryną niewidką ruszyłem do garderoby i odnalazłem szatę, a także kamień. Udało nam się uciec bez większych problemów.
Po tych słowach poderwał się z krzesła, rzecz jasna uważając na zbyt niski sufit, i wyciągnął z kieszeni płaszcza fragment kamienia, który wrzucił do sakiewki. Szybko powrócił na swoje miejsce. Pozostała jeszcze kolejna część raportu. Kieran od razu zwrócił uwagę, że Justine nie wspomniała o wszystkich swoich próbach okiełznania anomalii. Miała o wiele bardziej sukcesywne podejścia niż te dwa wspólne z nim.
– Pod koniec sierpnia wraz z Justine – po wypowiedzeniu imienia czarownicy spojrzał w jej stronę – podjęliśmy się próby naprawienia dwóch anomalii – i na tym zakończył swój raport, nie mając zbytnio czym się chwalić. Za pierwszym razem magia nie dała się okiełznać, za drugim ponieśli porażkę już na samym początku. Rineheart nie wiedział potrzeby wracania do tego i znów analizowania krok po kroku ich błędów. Wierzył, że wrzesień przyniesie sukces i zamierzał próbować ustabilizować magię w różnych miejscach do upadłego.
Dostrzegł jak Diggory odwraca się i kieruje ku niemu spojrzenie i jedynie przytaknął krótko. Chętnie przyjmę różdżkę Burka i zajmie się tą sprawą. Zerknął na Archibalda, gdy ten wspomniał o człowieku dręczącym jego żonę. Na samą myśl Rineheartowi zrobiło się niedobrze. Nastawać na kobietę, właśnie tak działali Rycerze. Miał nadzieję, że uda im się rozpoznać kanalię, w końcu ujrzeli już wiele twarzy podczas oglądania wspomnienia Alexandra i kilka udało im się spokojnie zidentyfikować. Wręcz sugestywnie spojrzał na młodego Selwyna. Gdy zaczął mówić Anthony, Kieran przeniósł na niego spojrzenie, będąc pod wrażeniem zdobytymi przez niego informacjami i to z pomocą legilimencji w trakcie pojedynku. Ta cała Deirdre brała udział w zamachu na Ministerstwo Magii i teraz znali jej personalia dzięki Sophii, która się z nią zetknęła w czasach szkolnych. Ale to inne imię, które wypadło z ust młodego aurora, rozbudziło w nim gwałtowne emocje.
– Ignotus Mulciber – wycedził wściekle. – Został skazany na dwadzieścia siedem lat za nadużycie uprawnień amnezjatora i torturowanie mugoli – dodał szybko, na jednym wydechu, rozgniewany koniecznością wspominania tej kanalii. Zacisnął prawą dłoń na swoim kolanie. Nie zamierzał już nic więcej dodawać. Ta żałosna kreatura wyszła na wolność i dalej niosła zniszczenie samym swoim jestestwem.
Prowadzenie śledztwa przeciwko młodszemu Mulciberowi było krokiem w dobrą stronę, ale czy przyniesie to jakieś rzeczywiste rezultaty? Nie wątpił w kompetencje Samuela, na którego spojrzał z uznaniem, wiedział jednak zbyt dobrze, że legalne mechanizmy mają ograniczenia i pewnych przeszkód nie da się przeskoczyć. Wątek infiltracji poruszony przez Justine od razu przyciągnął jego uwagę. Choć mówili o tym na wcześniejszym spotkaniu, wtedy akurat w kontekście monitorowania sytuacji na Nokturnie, nie zrobili w tym kierunku zbyt wiele. Ale teraz znali twarze wrogów, powoli odkrywali ich personalia, więc mieli szansę ich namierzyć, poznać ich słabości i je wykorzystać przeciwko nim. Ale to była niebezpieczna misja. Wystarczyło tylko spojrzeć na twarz Benjamina, którego słowo pisane przeczytał z goryczą.
– Powinniśmy coś wreszcie zrobić, żeby poznać plany Rycerzy, ale musimy mierzyć siły na zamiary – wyrzucił z siebie stanowczo. – Znamy dobrze nazwiska, ale istnieje niewielka szansa na zbliżenie się do takiego Rosiera, Yaxleya czy Mulcibera, którzy również wiedzą o naszej działalności, to już nie podlega wątpliwości – stwierdził z czymś ciężkim w głosie, przepełnionym goryczą. – Musimy przeniknąć do Nokturnu, innej szansy do zgromadzenia jakichkolwiek informacji na chwilę obecną nie widzę.
Spojrzał na samym końcu na Floreana.
– Zbyt wiele razy Zakon wchodził im w drogę. Dopadli Potterów, mieli pod Imperiusem Alexandra, Josephine i Alana, ścierali się z nami w miejscach anomalii – podał tylko te najbardziej znane przykłady. – Kilka nazwisk znają, innych mogą się domyślać, ale wciąż nie mieć całkowitej pewności co do nich. I na pewno członków Zakonu szukają pomiędzy aurorami. Choć mamy do czynienia z kanaliami, to jednak nie są one pozbawione mózgów i trzeźwo oceniają sytuację. Gdy tylko dowiedzą się, że Selwyn jednak przeżył, momentalnie skupią na nim całą swoją uwagę i prześwietlą jego najbliższe towarzystwo. Albo już to zrobili, gdy tylko zdobyli nad nim kontrolę.
Przemawiał stanowczo, próbując wejść w skórę przeciwnika, spojrzeć na sytuację z jego perspektywy. Sami wreszcie zdobyli informacje o wrogu, ale ten też na pewno nie spał – gdzieś tam czyhał i szukał słabości Zakonu. Musieli lepiej poznać Nokturn, przeniknąć do środka i dopaść czarnoksięską sitwę.
| wkładam kamień do sakiewki
Inne osoby zdążyły wypowiedzieć się jako pierwsze, dzieląc się swoimi raportami z misji pobocznych oraz prób naprawienia anomalii w różnych miejscach. Nikt nie działał w pojedynkę. Również Kieran podczas swojego zadania miał ogromne wsparcie w Billym, nawet jeśli ich plan zdobycia fragmentu kamienia wskrzeszenia na samym początku zakładał zrobienia z młodego gracza przynęty. Już wcześniej dostrzegł jego nieobecność, ale Poppy w końcu go wytłumaczyła.
– Podczas przeglądania akt poszukiwanych czarnoksiężników natrafiłem na fotografię niejakiego Kamira Hariri’ego. Moją uwagę zwrócił nie on sam, lecz jego szata, której guziki zastąpione zostały błyszczącymi odłamkami kamieni. Z akt wynikało, że ten znajduje się na Wyspie Wight i jest ogromnym fanem quidditcha. Poprosiłem więc o pomoc Billy’ego. Pojawienie się zawodowego gracza szybko wywołało sensację wśród młodzieży, więc wieść szybko się rozeszła. Dotarliśmy do ogrodnika tego całego Hariri’ego, który zaprowadził nas do czarnoksiężnika. Kiedy Billy odciągał jego uwagę, ja pod peleryną niewidką ruszyłem do garderoby i odnalazłem szatę, a także kamień. Udało nam się uciec bez większych problemów.
Po tych słowach poderwał się z krzesła, rzecz jasna uważając na zbyt niski sufit, i wyciągnął z kieszeni płaszcza fragment kamienia, który wrzucił do sakiewki. Szybko powrócił na swoje miejsce. Pozostała jeszcze kolejna część raportu. Kieran od razu zwrócił uwagę, że Justine nie wspomniała o wszystkich swoich próbach okiełznania anomalii. Miała o wiele bardziej sukcesywne podejścia niż te dwa wspólne z nim.
– Pod koniec sierpnia wraz z Justine – po wypowiedzeniu imienia czarownicy spojrzał w jej stronę – podjęliśmy się próby naprawienia dwóch anomalii – i na tym zakończył swój raport, nie mając zbytnio czym się chwalić. Za pierwszym razem magia nie dała się okiełznać, za drugim ponieśli porażkę już na samym początku. Rineheart nie wiedział potrzeby wracania do tego i znów analizowania krok po kroku ich błędów. Wierzył, że wrzesień przyniesie sukces i zamierzał próbować ustabilizować magię w różnych miejscach do upadłego.
Dostrzegł jak Diggory odwraca się i kieruje ku niemu spojrzenie i jedynie przytaknął krótko. Chętnie przyjmę różdżkę Burka i zajmie się tą sprawą. Zerknął na Archibalda, gdy ten wspomniał o człowieku dręczącym jego żonę. Na samą myśl Rineheartowi zrobiło się niedobrze. Nastawać na kobietę, właśnie tak działali Rycerze. Miał nadzieję, że uda im się rozpoznać kanalię, w końcu ujrzeli już wiele twarzy podczas oglądania wspomnienia Alexandra i kilka udało im się spokojnie zidentyfikować. Wręcz sugestywnie spojrzał na młodego Selwyna. Gdy zaczął mówić Anthony, Kieran przeniósł na niego spojrzenie, będąc pod wrażeniem zdobytymi przez niego informacjami i to z pomocą legilimencji w trakcie pojedynku. Ta cała Deirdre brała udział w zamachu na Ministerstwo Magii i teraz znali jej personalia dzięki Sophii, która się z nią zetknęła w czasach szkolnych. Ale to inne imię, które wypadło z ust młodego aurora, rozbudziło w nim gwałtowne emocje.
– Ignotus Mulciber – wycedził wściekle. – Został skazany na dwadzieścia siedem lat za nadużycie uprawnień amnezjatora i torturowanie mugoli – dodał szybko, na jednym wydechu, rozgniewany koniecznością wspominania tej kanalii. Zacisnął prawą dłoń na swoim kolanie. Nie zamierzał już nic więcej dodawać. Ta żałosna kreatura wyszła na wolność i dalej niosła zniszczenie samym swoim jestestwem.
Prowadzenie śledztwa przeciwko młodszemu Mulciberowi było krokiem w dobrą stronę, ale czy przyniesie to jakieś rzeczywiste rezultaty? Nie wątpił w kompetencje Samuela, na którego spojrzał z uznaniem, wiedział jednak zbyt dobrze, że legalne mechanizmy mają ograniczenia i pewnych przeszkód nie da się przeskoczyć. Wątek infiltracji poruszony przez Justine od razu przyciągnął jego uwagę. Choć mówili o tym na wcześniejszym spotkaniu, wtedy akurat w kontekście monitorowania sytuacji na Nokturnie, nie zrobili w tym kierunku zbyt wiele. Ale teraz znali twarze wrogów, powoli odkrywali ich personalia, więc mieli szansę ich namierzyć, poznać ich słabości i je wykorzystać przeciwko nim. Ale to była niebezpieczna misja. Wystarczyło tylko spojrzeć na twarz Benjamina, którego słowo pisane przeczytał z goryczą.
– Powinniśmy coś wreszcie zrobić, żeby poznać plany Rycerzy, ale musimy mierzyć siły na zamiary – wyrzucił z siebie stanowczo. – Znamy dobrze nazwiska, ale istnieje niewielka szansa na zbliżenie się do takiego Rosiera, Yaxleya czy Mulcibera, którzy również wiedzą o naszej działalności, to już nie podlega wątpliwości – stwierdził z czymś ciężkim w głosie, przepełnionym goryczą. – Musimy przeniknąć do Nokturnu, innej szansy do zgromadzenia jakichkolwiek informacji na chwilę obecną nie widzę.
Spojrzał na samym końcu na Floreana.
– Zbyt wiele razy Zakon wchodził im w drogę. Dopadli Potterów, mieli pod Imperiusem Alexandra, Josephine i Alana, ścierali się z nami w miejscach anomalii – podał tylko te najbardziej znane przykłady. – Kilka nazwisk znają, innych mogą się domyślać, ale wciąż nie mieć całkowitej pewności co do nich. I na pewno członków Zakonu szukają pomiędzy aurorami. Choć mamy do czynienia z kanaliami, to jednak nie są one pozbawione mózgów i trzeźwo oceniają sytuację. Gdy tylko dowiedzą się, że Selwyn jednak przeżył, momentalnie skupią na nim całą swoją uwagę i prześwietlą jego najbliższe towarzystwo. Albo już to zrobili, gdy tylko zdobyli nad nim kontrolę.
Przemawiał stanowczo, próbując wejść w skórę przeciwnika, spojrzeć na sytuację z jego perspektywy. Sami wreszcie zdobyli informacje o wrogu, ale ten też na pewno nie spał – gdzieś tam czyhał i szukał słabości Zakonu. Musieli lepiej poznać Nokturn, przeniknąć do środka i dopaść czarnoksięską sitwę.
| wkładam kamień do sakiewki
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Po mnie nie przychodzi już wiele osób, ale te, co przychodzą, są równie cenne co każdy inny uczestnik spotkania. Widząc jednak jak wiele z naszych przyjaciół ucierpiało, serce się kraje, zaś złość zalewa każdy kanalik nerwowy. Powinniśmy działać czym prędzej, ale czuję wewnętrzną niemoc. Że wciąż tak niewiele umiem i nie jestem do niczego przydatna. Chciałabym, żeby było inaczej, ale może po prostu się nie nadaję? Coraz więcej we mnie sprzeczności oraz wątpliwości, dlatego czuję się mocno nieswojo. Jednak w głębi serca wiem, że robimy dobrze - że ja robię dobrze, kiedy już zabieram się do pracy. Tak trzeba. Trzeba sprzeciwić się terrorowi, wojnom i śmierci, trzeba zwyciężyć i uratować delikatne struktury świata jaki nam pozostał. To dlatego siedzę z przyklejonym uśmiechem, starając się jakoś pokrzepić wszystkich obecnych w Świńskim Łbie, ale wiem, że to bezcelowe. Każdy z nas dźwiga na swoich barkach ogromny ciężar przez co trudno jest myśleć o czymś przyjemnym, innym niż ten chaos jaki wywiązał się na ziemskim padole.
Sięgam ręką do kieszeni żeby sprawdzić, czy mam w niej zarówno różdżkę jak i kamień oraz ingrediencje, które zamierzam później przekazać. Na szczęście wszystko jest na swoim miejscu, więc uspokajam się nieco. Na tyle, na ile jestem w stanie w aktualnych okolicznościach. Widząc plątaninę Brendana uśmiecham się i do niego, jakby chcąc zachęcić go do mówienia oraz przekazania, że dobrze sobie radzi. I nieważne, że nie jest porywającym mówcą, to my powinniśmy relacjonować szczegóły naszych dokonań - znów wiem, że na moim koncie nie ma ich zbyt wiele.
Słucham uważnie wszystkich wypowiedzi, zaś mój wzrok wędruje od jednego mówcy do drugiego, zdradzając jedynie zainteresowanie. - Co to za amulet? Z kamieniem? - pytam Just, bo chyba nie do końca zrozumiałam, a chciałabym wiedzieć. Bo to interesujące. Żałuję przy tym, że nie mam żadnych zdolności infiltracyjnych, ale może przydam się do czegoś innego? Sama już nie wiem.
Deirdre. Samo imię brzmi jak obelga, a fakt, że jest zamieszana w czarnoksięstwo w ogóle mnie nie dziwi. Marszczę gniewnie brwi, bo przecież powinnam to przewidzieć. Niestety ani personalia Ignotusa ani Sauveterre’a nic mi nie mówią, więc nie jestem w stanie rzucić niczego istotnego na światło dzienne. Z tym drugim się spotkałam w nieprzyjemnych okolicznościach, ale nie znam jego danych. Nie mogę więc go z tym powiązać.
Kiwam z uznaniem głową na wszystkie sukcesy lub próby ujarzmienia anomalii, a także na uwarzone eliksiry. To naprawdę świetnie, że jest wśród nas tyle wspaniałych i utalentowanych osób. Opis towarzysza Burke’a pasuje mi do jednego z poznanych arystokratów, ale nie mogę mieć pewności, zresztą nie wiem jak tamten człowiek z herbaciarni się nazywa. Jednak mimo szczerej chęci nie potrafię zachować powagi kiedy słyszę relację o wystrzelającej w sufit ścianie, dlatego z moich ust wydobywa się stłumione parsknięcie. - Przepraszam - rzucam pokornie, starając się zasłonić usta i na powrót skoncentrować się na poważnych sprawach takich jak używanie czarnej magii oraz innych bestialskich posunięciach ze strony Rycerzy Walpurgii. Podłych szumowin. To straszne, ale zaczęłam im wszystkim źle życzyć. Naprawdę źle.
Dopiero kiedy Max podjęła temat naszej misji to prostuję się na krześle oblewając szkarłatnym rumieńcem. Tak, mój dar przekonywania - czy raczej aż dwa dary przekonywania. Na samo wspomnienie mojego stroju oraz zachowania tamtego dnia mam ochotę zapaść się pod ziemię. - Pan Abernathy był po prostu bardzo miły i docenił naszą wiedzę - stwierdzam słabym głosem, mając nadzieję, że nikt nie będzie próbował kontynuować tego tematu. Na szczęście są ciekawsze sprawy do omówienia! Jednak naturalnie sięgam do kieszeni i odkładam kamień tam, gdzie swoje fragmenty odłożyli już wszyscy. - Jeśli do czegoś się przydam to macie moją różdżkę lub wiedzę - zapewniam solennie, ale nie wiem, naprawdę nie wiem do czego mogę się przysłużyć. Chyba potrzebuję jasnych informacji na ten temat. Słowa pana Rinehearta budzą trwogę i tylko umacniają mnie w przekonaniu, że ze mnie to chyba więcej marnotrawstwa niż pożytku jako takiego, ale spróbuję zrobić cokolwiek. Tylko musimy ułożyć jakiś konkretny plan.
Też oddaję kamień!
Sięgam ręką do kieszeni żeby sprawdzić, czy mam w niej zarówno różdżkę jak i kamień oraz ingrediencje, które zamierzam później przekazać. Na szczęście wszystko jest na swoim miejscu, więc uspokajam się nieco. Na tyle, na ile jestem w stanie w aktualnych okolicznościach. Widząc plątaninę Brendana uśmiecham się i do niego, jakby chcąc zachęcić go do mówienia oraz przekazania, że dobrze sobie radzi. I nieważne, że nie jest porywającym mówcą, to my powinniśmy relacjonować szczegóły naszych dokonań - znów wiem, że na moim koncie nie ma ich zbyt wiele.
Słucham uważnie wszystkich wypowiedzi, zaś mój wzrok wędruje od jednego mówcy do drugiego, zdradzając jedynie zainteresowanie. - Co to za amulet? Z kamieniem? - pytam Just, bo chyba nie do końca zrozumiałam, a chciałabym wiedzieć. Bo to interesujące. Żałuję przy tym, że nie mam żadnych zdolności infiltracyjnych, ale może przydam się do czegoś innego? Sama już nie wiem.
Deirdre. Samo imię brzmi jak obelga, a fakt, że jest zamieszana w czarnoksięstwo w ogóle mnie nie dziwi. Marszczę gniewnie brwi, bo przecież powinnam to przewidzieć. Niestety ani personalia Ignotusa ani Sauveterre’a nic mi nie mówią, więc nie jestem w stanie rzucić niczego istotnego na światło dzienne. Z tym drugim się spotkałam w nieprzyjemnych okolicznościach, ale nie znam jego danych. Nie mogę więc go z tym powiązać.
Kiwam z uznaniem głową na wszystkie sukcesy lub próby ujarzmienia anomalii, a także na uwarzone eliksiry. To naprawdę świetnie, że jest wśród nas tyle wspaniałych i utalentowanych osób. Opis towarzysza Burke’a pasuje mi do jednego z poznanych arystokratów, ale nie mogę mieć pewności, zresztą nie wiem jak tamten człowiek z herbaciarni się nazywa. Jednak mimo szczerej chęci nie potrafię zachować powagi kiedy słyszę relację o wystrzelającej w sufit ścianie, dlatego z moich ust wydobywa się stłumione parsknięcie. - Przepraszam - rzucam pokornie, starając się zasłonić usta i na powrót skoncentrować się na poważnych sprawach takich jak używanie czarnej magii oraz innych bestialskich posunięciach ze strony Rycerzy Walpurgii. Podłych szumowin. To straszne, ale zaczęłam im wszystkim źle życzyć. Naprawdę źle.
Dopiero kiedy Max podjęła temat naszej misji to prostuję się na krześle oblewając szkarłatnym rumieńcem. Tak, mój dar przekonywania - czy raczej aż dwa dary przekonywania. Na samo wspomnienie mojego stroju oraz zachowania tamtego dnia mam ochotę zapaść się pod ziemię. - Pan Abernathy był po prostu bardzo miły i docenił naszą wiedzę - stwierdzam słabym głosem, mając nadzieję, że nikt nie będzie próbował kontynuować tego tematu. Na szczęście są ciekawsze sprawy do omówienia! Jednak naturalnie sięgam do kieszeni i odkładam kamień tam, gdzie swoje fragmenty odłożyli już wszyscy. - Jeśli do czegoś się przydam to macie moją różdżkę lub wiedzę - zapewniam solennie, ale nie wiem, naprawdę nie wiem do czego mogę się przysłużyć. Chyba potrzebuję jasnych informacji na ten temat. Słowa pana Rinehearta budzą trwogę i tylko umacniają mnie w przekonaniu, że ze mnie to chyba więcej marnotrawstwa niż pożytku jako takiego, ale spróbuję zrobić cokolwiek. Tylko musimy ułożyć jakiś konkretny plan.
Też oddaję kamień!
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odpowiedziała Charlene skromnym uśmiechem, nieco później obdarzając ją spojrzeniem pełnym podziwu - udało jej się stworzyć tak silne eliksiry, a przecież były w tym samym wieku, wciąż młode, rozwijające zdolności. Nie odczuwała zazdrości - nie porywała się na przełomowe alchemiczne sukcesy - lecz mimo woli odczuła ukłucie motywacji. Przecież przyjaciółka zdołała opanować także trudną sztukę animagii. Najwyraźniej zbliżał się czas, kiedy sama powinna porządniej zająć się ćwiczeniami. Nie mówiła nic, pragnąc pogratulować pannie Leighton w lepszych ku temu warunkach.
Od początku słuchała uważnie Brendana, odpowiadając mu uśmiechem i skinięciem głowy, gdy skierował w jej stronę prośbę. Miała nadzieję, że nadąży ze spisywaniem wszystkiego.
- Pewnie. Potrzebuję tylko pergaminu - poinformowała, wygrzebując z torby pióro i atrament - poza tym miała tam notatnik, lecz nie było to miejsce na sprawozdanie ze spotkania. Zaczęła notować, gdy tylko czysty pergamin trafił w jej ręce. Przygotowała na szybko oznaczenia, umieszczając legendę u szczytu pisma - wypełnione kółko na kamień wskrzeszenia, koślawe oko na osiągnięcia badaczy, trójkąt na anomalie, gwiazdka na eliksiry. Zostawiła też miejsce na ewentualne, nowe kategorie - kwadrat, falkę oraz serduszko. Brakowało kolorów, lecz teraz świat tonął jedynie w czerwieni.
- Trutniowce krwiopijce czerwone - pokiwała głową na wypowiedź Tonks, która zabrała głos pierwsza, uzupełniając jej historię łagodnym głosem. Nie czuła potrzeby dodawania niczego więcej. Jej dłoń machinalnie powędrowała do naszyjników, wśród których zabrakło jednego - poświęconego na kopię naszyjnika. Była co do tej kopii pewna, zaklęcie wyszło poprawnie i stabilnie, a fragment kamienia znalazł się w ich rękach. Posłała zakonniczce spojrzenie wraz z pokrzepiającym uśmiechem. Była dzielna, bardzo dzielna.
Przy wypowiedzi Anthony'ego dodała do falki oznaczenie podejrzani. Pracowała nad tablicą, o której wspomniała podczas ostatniego spotkania i choć miała przed sobą wiele pracy, nie zamierzała pozostawiać tego zadania w niepamięci. Deirdre Tsagairt powinna się tam znaleźć. Notowała, zapisując wspominkę Archibalda o jasnowidzu na Festiwalu Lata, opowieść Jessy o spotkaniu w Dziurawym Kotle oraz każde kolejne historie. Odezwała się przy temacie eliksirów, podejmowanym przez kilka osób.
- Udało mi się stworzyć trochę rzeczy, lecz porcje są w większości pojedyncze. W dużej mierze to eliksiry lecznicze, choć zdołałam też uwarzyć eliksir niezłomności, kociego kroku oraz kociego wzroku. Chętnie podzielę się po spotkaniu - dołączyła się, wtrącając krótko. Przy temacie anomalii także czuła się zobowiązana do informacji o własnej próbie, nawet jeśli na tle innych wnosiła niewiele. Czuła się przez to źle, męczona w ostatnich tygodniach myślą o słabościach i brakach. Walczyła z nimi, każdego dnia próbując brnąć do przodu, ćwicząc mnóstwo zaklęć, warząc eliksiry. Zerknęła na Gabriela, czując ukłucie żalu, z którym jednak się nie zdradziła, gdy pominął ich wspólną wyprawę.
- Razem z Gabrielem próbowaliśmy ustabilizować magię na ulicy Pokątnej, w zaułku. Sprawa wyglądała dobrze, dopóki nie pojawili się dwaj przeciwnicy, mężczyźni - nie przypominam sobie, by użyli wobec nas czarnej magii, lecz byli bezwzględni, atakowali od początku, śląc silne Bombardy. Niestety nie zdołałam dostrzec ich twarzy, pokonali nas - przyznała, zaciskając wolną dłoń w pięść i uciekając wzrokiem w kant stołu. Drgnęła na wspomnienie ognia, który otoczył ją i wypluł nad Tamizą, oddając w ręce kobiety - nie chciała mieć z nią więcej do czynienia. Uniosła spojrzenie po krótkiej chwili, lekko błyszczące - naprawdę czuła się winna - choć transmutacja szła jej tego dnia bardzo dobrze. Im więcej działo się wokół, tym większe zagubienie przeplatało serce. - Po tym spotkaniu nie byłam w stanie zrobić nic więcej, przepraszam - dodała ciszej. Nie skończyła tak źle jak Benjamin i Hannah. Może mogła więcej, lepiej? Może po niefortunnym starciu miała więcej sił niż sądziła? - Postaram się nadrobić to w najbliższym czasie - powiedziała nieco pewniej, skupiając się dalej na notowaniu.
Od początku słuchała uważnie Brendana, odpowiadając mu uśmiechem i skinięciem głowy, gdy skierował w jej stronę prośbę. Miała nadzieję, że nadąży ze spisywaniem wszystkiego.
- Pewnie. Potrzebuję tylko pergaminu - poinformowała, wygrzebując z torby pióro i atrament - poza tym miała tam notatnik, lecz nie było to miejsce na sprawozdanie ze spotkania. Zaczęła notować, gdy tylko czysty pergamin trafił w jej ręce. Przygotowała na szybko oznaczenia, umieszczając legendę u szczytu pisma - wypełnione kółko na kamień wskrzeszenia, koślawe oko na osiągnięcia badaczy, trójkąt na anomalie, gwiazdka na eliksiry. Zostawiła też miejsce na ewentualne, nowe kategorie - kwadrat, falkę oraz serduszko. Brakowało kolorów, lecz teraz świat tonął jedynie w czerwieni.
- Trutniowce krwiopijce czerwone - pokiwała głową na wypowiedź Tonks, która zabrała głos pierwsza, uzupełniając jej historię łagodnym głosem. Nie czuła potrzeby dodawania niczego więcej. Jej dłoń machinalnie powędrowała do naszyjników, wśród których zabrakło jednego - poświęconego na kopię naszyjnika. Była co do tej kopii pewna, zaklęcie wyszło poprawnie i stabilnie, a fragment kamienia znalazł się w ich rękach. Posłała zakonniczce spojrzenie wraz z pokrzepiającym uśmiechem. Była dzielna, bardzo dzielna.
Przy wypowiedzi Anthony'ego dodała do falki oznaczenie podejrzani. Pracowała nad tablicą, o której wspomniała podczas ostatniego spotkania i choć miała przed sobą wiele pracy, nie zamierzała pozostawiać tego zadania w niepamięci. Deirdre Tsagairt powinna się tam znaleźć. Notowała, zapisując wspominkę Archibalda o jasnowidzu na Festiwalu Lata, opowieść Jessy o spotkaniu w Dziurawym Kotle oraz każde kolejne historie. Odezwała się przy temacie eliksirów, podejmowanym przez kilka osób.
- Udało mi się stworzyć trochę rzeczy, lecz porcje są w większości pojedyncze. W dużej mierze to eliksiry lecznicze, choć zdołałam też uwarzyć eliksir niezłomności, kociego kroku oraz kociego wzroku. Chętnie podzielę się po spotkaniu - dołączyła się, wtrącając krótko. Przy temacie anomalii także czuła się zobowiązana do informacji o własnej próbie, nawet jeśli na tle innych wnosiła niewiele. Czuła się przez to źle, męczona w ostatnich tygodniach myślą o słabościach i brakach. Walczyła z nimi, każdego dnia próbując brnąć do przodu, ćwicząc mnóstwo zaklęć, warząc eliksiry. Zerknęła na Gabriela, czując ukłucie żalu, z którym jednak się nie zdradziła, gdy pominął ich wspólną wyprawę.
- Razem z Gabrielem próbowaliśmy ustabilizować magię na ulicy Pokątnej, w zaułku. Sprawa wyglądała dobrze, dopóki nie pojawili się dwaj przeciwnicy, mężczyźni - nie przypominam sobie, by użyli wobec nas czarnej magii, lecz byli bezwzględni, atakowali od początku, śląc silne Bombardy. Niestety nie zdołałam dostrzec ich twarzy, pokonali nas - przyznała, zaciskając wolną dłoń w pięść i uciekając wzrokiem w kant stołu. Drgnęła na wspomnienie ognia, który otoczył ją i wypluł nad Tamizą, oddając w ręce kobiety - nie chciała mieć z nią więcej do czynienia. Uniosła spojrzenie po krótkiej chwili, lekko błyszczące - naprawdę czuła się winna - choć transmutacja szła jej tego dnia bardzo dobrze. Im więcej działo się wokół, tym większe zagubienie przeplatało serce. - Po tym spotkaniu nie byłam w stanie zrobić nic więcej, przepraszam - dodała ciszej. Nie skończyła tak źle jak Benjamin i Hannah. Może mogła więcej, lepiej? Może po niefortunnym starciu miała więcej sił niż sądziła? - Postaram się nadrobić to w najbliższym czasie - powiedziała nieco pewniej, skupiając się dalej na notowaniu.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Witała się zaledwie spojrzeniem albo skinieniem głowy ze wszystkimi, którzy weszli zaraz po nich i zaczęli zajmować poszczególnie miejsca. Na jednej twarzy jednak zatrzymała swoje spojrzenie stanowczo za długo. Dokładnie na twarzy przyjaciółki, na twarzy Hani, która nagle stała się… jakby starsza o kilka lat. Nie poznała jej. I wzrastała w niej złość, że do tego dopuściła, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że w tym temacie nie była w stanie zrobić nic.
I wiele jeszcze cię takich sytuacji spotka, pamiętaj, Jackie.
To starała sobie powtarzać, utrzymywać równowagę między beznadziejnością nadchodzących czasów a jej własną, kąpanym w gorącej wodzie obowiązkiem.
Hannah usiadła po drugiej stronie, nie miała więc szansy ani w tej chwili czasu do niej zagadać, dać wsparcie, którego na pewno potrzebowała. Wzięła głęboki wdech akurat w momencie, gdy Brendan podejmował mowę. Wlepiła w niego wzrok, słuchając uważnie. Po to się tu przecież spotkali, prawda? Żeby słuchać. I rozmawiać.
Oby tylko rozmowy nie zakończyły się jak ostatnim razem.
Szczęki poruszyły się pod naporem skurczu, gdy dostrzegła sakwę i wkładany do niej drobiazg, lśniący, emanujący chwilowym, utartym ciepłem. Mieli opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, gdy szukali okruchów kamienia wskrzeszenia. Zerkała na towarzystwo spod zmarszczonych brwi, szukając sylwetki Alexa. Nie wcinała się w słowa pozostałych, odezwała się dopiero, gdy woreczek dotarł do niej i skończył się poprzedni raport.
– Fragment kamienia miał znajdował się ponoć w Nurmengardzie, bułgarskim więzieniu zbudowanym przez Grindelwalda. Mówię ponoć, bo go nie odnaleźliśmy. – po ostatnim słowie oddała woreczek dalej, wewnętrznie szarpiąc się jak zwierzę w klatce. – Spotkaliśmy za to dwóch czarnoksiężników, którzy zdali się tam na nas… czekać – w naturalnym odruchu spięła usta, zastanawiając się, jak powinna to powiedzieć. – Jeden to na pewno Thomas Vane, ten sam, którego spotkaliśmy na cmentarzu z Benem. Drugiego personaliów nie pamiętam, ale zdaje się, że Selwyn powie o nim więcej. Nie wiem, czy również szukali kamienia, nie odpowiadali na nasze propozycje rozmowy. Jeden jednak świetnie radził sobie w rzucie eliksirem Garota na odległość. – ten nie w pełni sprawny żart pełen goryczy miał być lekarstwem na zmęczenie porażkami. – Z Selwynem byliśmy też w rezerwacie jednorożców w Gloucestershire – zerknęła w stronę Jessy, która chwilę temu mówiła, że udało im się ją opanować. Tyle dobrego z tego koszmaru. – Napotkaliśmy tam dwie kobiety. Jedną z nich była Sigrun Rookwood, wydaje mi się, że część z nas już ją zna. – spojrzenie piwnych oczu powędrowało w stronę Brena. – Radziła sobie z czarną magią całkiem nieźle, ujmując fakt, że po wypowiadanych zaklęciach cały czas coś odejmowało jej siły. Może to sama anomalia, może to struktura czarno magicznych zaklęć, może obie opcje, nie wiem. Druga z nich znacznie lepiej radziła sobie z obroną przed czarną magią. Wygląda więc na to, że Rycerze Walpurgii radzą sobie doskonale w różnych dziedzinach magii. Finalnie obie uciekły. Anomalia im w tym pomogła. Świat Dyni jest już wolny od spaczonej magii. Wolny i bezpieczny. Udało nam się z Brendanem okiełznać szalejący tam żywioł.
Chciała być pewna, że to oni, że tylko z nimi mają do czynienia, że żaden inny Londyńczyk obdarzony magiczną mocą nie wpadł na taki głupi pomysł, żeby wchodzić niepotrzebnie na tereny stanowiące ogniwo zapalne anomalii. Ojciec miał rację – musieli działać. O ile miesiąc temu akcja dywersyjna na Nokturnie nie miała dla niej prawa bytu, o tyle teraz była gotowa wyruszyć na nią nawet zaraz.
– Veritaserum powinno dojrzeć jak najszybciej – odparła tylko, przekonana, że gdyby schwytali kogokolwiek z wiadomego kręgu, wiele by im to dało.
I wiele jeszcze cię takich sytuacji spotka, pamiętaj, Jackie.
To starała sobie powtarzać, utrzymywać równowagę między beznadziejnością nadchodzących czasów a jej własną, kąpanym w gorącej wodzie obowiązkiem.
Hannah usiadła po drugiej stronie, nie miała więc szansy ani w tej chwili czasu do niej zagadać, dać wsparcie, którego na pewno potrzebowała. Wzięła głęboki wdech akurat w momencie, gdy Brendan podejmował mowę. Wlepiła w niego wzrok, słuchając uważnie. Po to się tu przecież spotkali, prawda? Żeby słuchać. I rozmawiać.
Oby tylko rozmowy nie zakończyły się jak ostatnim razem.
Szczęki poruszyły się pod naporem skurczu, gdy dostrzegła sakwę i wkładany do niej drobiazg, lśniący, emanujący chwilowym, utartym ciepłem. Mieli opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, gdy szukali okruchów kamienia wskrzeszenia. Zerkała na towarzystwo spod zmarszczonych brwi, szukając sylwetki Alexa. Nie wcinała się w słowa pozostałych, odezwała się dopiero, gdy woreczek dotarł do niej i skończył się poprzedni raport.
– Fragment kamienia miał znajdował się ponoć w Nurmengardzie, bułgarskim więzieniu zbudowanym przez Grindelwalda. Mówię ponoć, bo go nie odnaleźliśmy. – po ostatnim słowie oddała woreczek dalej, wewnętrznie szarpiąc się jak zwierzę w klatce. – Spotkaliśmy za to dwóch czarnoksiężników, którzy zdali się tam na nas… czekać – w naturalnym odruchu spięła usta, zastanawiając się, jak powinna to powiedzieć. – Jeden to na pewno Thomas Vane, ten sam, którego spotkaliśmy na cmentarzu z Benem. Drugiego personaliów nie pamiętam, ale zdaje się, że Selwyn powie o nim więcej. Nie wiem, czy również szukali kamienia, nie odpowiadali na nasze propozycje rozmowy. Jeden jednak świetnie radził sobie w rzucie eliksirem Garota na odległość. – ten nie w pełni sprawny żart pełen goryczy miał być lekarstwem na zmęczenie porażkami. – Z Selwynem byliśmy też w rezerwacie jednorożców w Gloucestershire – zerknęła w stronę Jessy, która chwilę temu mówiła, że udało im się ją opanować. Tyle dobrego z tego koszmaru. – Napotkaliśmy tam dwie kobiety. Jedną z nich była Sigrun Rookwood, wydaje mi się, że część z nas już ją zna. – spojrzenie piwnych oczu powędrowało w stronę Brena. – Radziła sobie z czarną magią całkiem nieźle, ujmując fakt, że po wypowiadanych zaklęciach cały czas coś odejmowało jej siły. Może to sama anomalia, może to struktura czarno magicznych zaklęć, może obie opcje, nie wiem. Druga z nich znacznie lepiej radziła sobie z obroną przed czarną magią. Wygląda więc na to, że Rycerze Walpurgii radzą sobie doskonale w różnych dziedzinach magii. Finalnie obie uciekły. Anomalia im w tym pomogła. Świat Dyni jest już wolny od spaczonej magii. Wolny i bezpieczny. Udało nam się z Brendanem okiełznać szalejący tam żywioł.
Chciała być pewna, że to oni, że tylko z nimi mają do czynienia, że żaden inny Londyńczyk obdarzony magiczną mocą nie wpadł na taki głupi pomysł, żeby wchodzić niepotrzebnie na tereny stanowiące ogniwo zapalne anomalii. Ojciec miał rację – musieli działać. O ile miesiąc temu akcja dywersyjna na Nokturnie nie miała dla niej prawa bytu, o tyle teraz była gotowa wyruszyć na nią nawet zaraz.
– Veritaserum powinno dojrzeć jak najszybciej – odparła tylko, przekonana, że gdyby schwytali kogokolwiek z wiadomego kręgu, wiele by im to dało.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie uczestniczył w naprawach anomalii. Właściwie też pierwszy raz na żywo słuchał o postępach czynionych w tym aspekcie. To nie było też tak, że nie miał rozeznania w sytuacji zakonu. Jako członek ekipy badawczej był na bieżąco informowany przez pośrednictwo z pracującymi w Mungu zakonnikami bądź też, kiedy tylko nadarzyła się ku temu inna sprzyjająca okazja. Nie było mu łatwo wygospodarować całego dnia na to by poświęcić czas zebraniu. Dziś jednak stanął na głowie by być tu wśród sprzymierzeńców. Miał wiele do zakomunikowania. Nie śpieszył się z tym. Rozumiał, że zebranie miało swój rytm, porządek. Przecież często na nim bywał. Z cierpliwością więc oczekiwał momentu w którym głos zostanie mu udzielony słuchając oraz obserwując kolejno zbierane fragmenty artefaktu. Wbrew pozorom było to bardzo stresujące - po głowie krążyła mu bowiem niespokojna myśl. Co jeśli bowiem zabrakło jednego odłamka, co jeżeli ktoś nie podołał...? Kamień wskrzeszenia miał istotną rolę. Być może niezastąpioną, lecz był szansą na ochronie przed roztrzaskaniem dusz kruchych istot jakie mieli pod swoją piecza, a jakie to były nadzieją dla Kraju. było to ponure. starał się jednak nie myśleć.
- Jestem w posiadaniu pokaźnej ilości ingrediencji o specjalnych właściwościach. Nazywana jest odłamkiem spadającej gwiazdy. Po spotkaniu chciałbym przekazać je naszym alchemikom - spojrzał na Susane oraz Charlene - Prócz tego, nabyłem ostatnimi czasy pokaźne ilości artefaktów, które mam nadzieję, ułatwią pchniecie naszej sprawy naprzód dlatego prosiłbym o to by wszyscy się za szybko nie rozpierzchli i po spotkaniu oraz omówieniu najpilniejszych kwestii poświęcili mi nieco uwagi - uśmiechnął się pokrzepiająco, lecz również poważnie. Nie posiadał umiejętności pozwalających mu stawiać czoła w walce bezpośredniej, lecz skoro jego rola jest jedynie być podporą to nią będzie. Nie było to w końcu specjalnie trudne. Ograniczało się to do tego co umiał doskonale - trwonienia pieniędzy.
- Jestem w posiadaniu pokaźnej ilości ingrediencji o specjalnych właściwościach. Nazywana jest odłamkiem spadającej gwiazdy. Po spotkaniu chciałbym przekazać je naszym alchemikom - spojrzał na Susane oraz Charlene - Prócz tego, nabyłem ostatnimi czasy pokaźne ilości artefaktów, które mam nadzieję, ułatwią pchniecie naszej sprawy naprzód dlatego prosiłbym o to by wszyscy się za szybko nie rozpierzchli i po spotkaniu oraz omówieniu najpilniejszych kwestii poświęcili mi nieco uwagi - uśmiechnął się pokrzepiająco, lecz również poważnie. Nie posiadał umiejętności pozwalających mu stawiać czoła w walce bezpośredniej, lecz skoro jego rola jest jedynie być podporą to nią będzie. Nie było to w końcu specjalnie trudne. Ograniczało się to do tego co umiał doskonale - trwonienia pieniędzy.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem