Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Wymienione imiona nie mówiły mu nic prócz Ollivadera. Jay kojarzył go ze starszych klas, gdy przebywał w Hogwarcie. Nie mógłby sobie teraz przypomnieć w jakiej dokładnie się znajdował, ale nie miało to znaczenia. Mimo wszystko przywiązanie obu rodzin do nauki było tak ogromne, że zdobyły wzajemnie swój szacunek. Dlatego nie musiał się martwić o to, że doświadczenie jednego z członków tego znakomitego rodu miało zawieść oczekiwania pozostałych Zakonników. Jeśli tylko byli pewni, że popierał ich idee, musiał być cennym sojusznikiem. Tym bardziej potrzebny był im specjalista, gdy nawet różdżki odmawiały posłuszeństwa. A kto był lepszy od zawodowca z rodziny zajmującej się tym od wieków? Najwidoczniej był tutaj również młodszych brat Ulyssesa, z którym jednak Jay nigdy nie utrzymywał kontaktu. Kojarzył jego twarz ze szkolnych murów, w końcu był na tyle młody, by Vane znał go jako nauczyciel. Słysząc później od dziewczyny z dziwnymi włosami nazwisko Mulciber, zmarszczył lekko brwi. Mia była mu bardzo bliska i nie spodziewał się, że ktoś z jej rodziny mógłby stać po tej drugiej stronie, chociaż wiedział, że nie byli łagodnymi ludźmi. Mimo wszystko... Poczuł się nieswojo. Zaraz jednak jego uwagę odwróciła przyprowadzana przez Bena kobieta, gdy ochoczo przytaknęła na propozycję, którą wysunął, a zaraz po nim również i Glaucus. Hogwart był teraz głównym źródłem informacji o Grindelwaldzie. Powinni dołożyć wszelkich starań, by zdobyć ich jak najwięcej. W międzyczasie parę razy patrzył w stronę Pomony, która w żadnym razie nie przypominała siebie. Będzie musiał ją złapać po spotkaniu i zamienić parę słów. Przecież mieszkali niedaleko siebie. Zdecydowanie powinien przynajmniej zaproponować jej wspólną herbatę. Wiedział, że się wini. Wiedział doskonale co czuła. W przeciwieństwie do reszty Zakonników nauczyciele jak i pracownicy szkoły znali te dzieci. Spędzali z nimi kilka godzin dziennie, sprawowali nad nimi opiekę, jednak nie wystarczającą. Zawiedli i właśnie to sprawiało, że zielarka czuła się jeszcze gorzej. Ciężko byłoby komukolwiek zapomnieć o takich wydarzeniach.
-Teraz nie będzie to już takie trudne- odpowiedział, skinąwszy głową Garrettowi, nie zamierzając chwilowo rozwodzić się nad sposobem, w jaki miał to osiągnąć. Na to przyjdzie czas później, ale był na miejscu i należało to wykorzystać. Wiedział, że nie był w tym osamotniony. W końcu było jeszcze kilka osób, które pracowały w Szkole Magii i Czarodziejstwa od dłuższego czasu. Każde z nich mogło dowiedzieć się tyle, ile pozwalały im kompetencje. - W Hogwarcie są nie tylko dzieci, obrazy, ale również i duchy - odparł, patrząc również na Fredericka i Eileen, która słusznie wspomniała o dwuwymiarowych mieszkańcach starego zamczyska. Gdzie jeśli nie tam mieli szukać odpowiedzi? Nikt nie miał oczu dookoła głowy, ale dzięki odpowiednim pomysłom i wsparciu można było uzupełnić braki w wiadomościach. Zaraz jednak temat dyrektora został kontynuowany, a Jay zgodził się, że podparcie się tym źródłem było konieczne i nieuniknione. - Dippetowi zależy na naprawieniu błędów Grindelwalda. Nawet jeśli nie wprost, będzie można z nim pomówić o sprawach, które wymagały lub wciąż wymagają naprostowania. W końcu chce odzyskać nasze zaufanie. Myślę, że brak tajemnic może być jego taktyką, co można wykorzystać. Wpierw powinniśmy skupić się na spokojnym rozegraniu, a dopiero później może spróbować z twoim pomysłem, Eileen. Będę miał okazję z nim porozmawiać, chociażby dlatego że pewnie sam byłby ciekawy, co się działo i jak wyglądało to z perspektywy nauczycieli. A jak nie... To sam do niego pójdę - zakończył, po czym spojrzał na Josephine, gdy wspominała o przeszłości dzieci. - Kontakt do rodzin uczniów, którzy chodzili do Hogwartu dostają nauczyciele w wypadku potrzeby skontaktowania się. Pewnie wciąż mam je gdzieś w gabinecie - odparł, milknąc i słuchając reszty. Nie miał nic więcej do powiedzenia, a ważniejsze było, by w odpowiednim momencie słuchać zamiast się udzielać. Mimo wszystko było to niezwykle poruszające i zagadkowe.
-Teraz nie będzie to już takie trudne- odpowiedział, skinąwszy głową Garrettowi, nie zamierzając chwilowo rozwodzić się nad sposobem, w jaki miał to osiągnąć. Na to przyjdzie czas później, ale był na miejscu i należało to wykorzystać. Wiedział, że nie był w tym osamotniony. W końcu było jeszcze kilka osób, które pracowały w Szkole Magii i Czarodziejstwa od dłuższego czasu. Każde z nich mogło dowiedzieć się tyle, ile pozwalały im kompetencje. - W Hogwarcie są nie tylko dzieci, obrazy, ale również i duchy - odparł, patrząc również na Fredericka i Eileen, która słusznie wspomniała o dwuwymiarowych mieszkańcach starego zamczyska. Gdzie jeśli nie tam mieli szukać odpowiedzi? Nikt nie miał oczu dookoła głowy, ale dzięki odpowiednim pomysłom i wsparciu można było uzupełnić braki w wiadomościach. Zaraz jednak temat dyrektora został kontynuowany, a Jay zgodził się, że podparcie się tym źródłem było konieczne i nieuniknione. - Dippetowi zależy na naprawieniu błędów Grindelwalda. Nawet jeśli nie wprost, będzie można z nim pomówić o sprawach, które wymagały lub wciąż wymagają naprostowania. W końcu chce odzyskać nasze zaufanie. Myślę, że brak tajemnic może być jego taktyką, co można wykorzystać. Wpierw powinniśmy skupić się na spokojnym rozegraniu, a dopiero później może spróbować z twoim pomysłem, Eileen. Będę miał okazję z nim porozmawiać, chociażby dlatego że pewnie sam byłby ciekawy, co się działo i jak wyglądało to z perspektywy nauczycieli. A jak nie... To sam do niego pójdę - zakończył, po czym spojrzał na Josephine, gdy wspominała o przeszłości dzieci. - Kontakt do rodzin uczniów, którzy chodzili do Hogwartu dostają nauczyciele w wypadku potrzeby skontaktowania się. Pewnie wciąż mam je gdzieś w gabinecie - odparł, milknąc i słuchając reszty. Nie miał nic więcej do powiedzenia, a ważniejsze było, by w odpowiednim momencie słuchać zamiast się udzielać. Mimo wszystko było to niezwykle poruszające i zagadkowe.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 04.08.19 17:42, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dużo informacji na raz; bardzo szokujących, przykrych oraz przerażających. Trudno mi było je odpowiednio usegregować, nie byłem typem myśliciela. Wolałem działać. Stąd moje wyrwanie się z propozycją, która wzbudziła mieszane uczucia, ale niczego innego się nie spodziewałem. Nie znałem się na niczym oprócz brania spraw w swoje ręce, choć i to czasem kończyło się fiaskiem. Spojrzałem na Garretta, który trafnie zauważył, że kolejne włamanie się było pozbawione sensu. Faktycznie tą sprawą powinni zająć się nauczyciele, skoro większość czasu przebywają w zamku. Kiwnąłem więc tylko głową sugerując zgodę. W międzyczasie słuchałem uważnie wypowiedzi wszystkich innych osób zebranych w pomieszczeniu. Starałem się nadążać za wszystkimi wątkami, nowościami i informacjami, ale dla mnie to stawało się coraz mniej zrozumiałe.
Czarny Pan, Lord Voldemort, kimkolwiek był, musieliśmy znaleźć i na niego sposób. Choć trudno było walczyć obecnie z widmem Grindelwalda, którego należałoby znaleźć i całkowicie unicestwić, a jednocześnie odpierać trzecią siłę, która nie próżnowała. Niby nie mieściliśmy się w tym pokoju, ale nadal było nas za mało. Wierzyłem, że liczebnością moglibyśmy osiągnąć sukces.
Zainteresowałem się tematem obskurusa, nie do końca wiedziałem na czym to polegało. Spojrzałem więc na blondynkę, od której oczekiwano odpowiedzi; prawdopodobnie będąc znawcą magicznych stworzeń. Niestety temat się urwał, przynajmniej na razie. Wszyscy mówili o wszystkim, niektóre odwołania ginęły w stercie słów.
Skrzywiłem się nieznacznie na wzmiankę o Rosierach, z którymi byliśmy spokrewnieni (z drugiej strony czy ktoś z kimś w arystokracji nie jest?), a którzy podążyli zupełnie w innym kierunku niż my. Nie sądziłem, że kiedyś dojdzie do aż takiego rozłamu. Później skrzywiłem się na świadomość, że Adrien musiał cierpieć posiadając zięcia przystającego z trzecią siłą; był w końcu mężem jego kochanej córki, o którą na pewno się martwił. Nie wyobrażałem sobie być w takiej samej sytuacji. Wszystko się cholernie poplątało.
Chciałem też poprzeć kandydaturę Lucindy, ale zrobiło to sporo osób przed nami, dlatego podarowałem sobie dorzucanie swoich trzech knutów. Zanotowałem w myślach, że ja też muszę spróbować naprawiać magię, skoro to takie ważne, jak mówił Fred. Niestety nie mając nic odkrywczego do powiedzenia milczałem, bardziej chyba czekając na rozkaz niż samemu błądząc po omacku, bazując się na domysłach. Jeszcze nie miałem pomysłu na swoją rolę w tej walce, ale będę nad tym myślał.
Czarny Pan, Lord Voldemort, kimkolwiek był, musieliśmy znaleźć i na niego sposób. Choć trudno było walczyć obecnie z widmem Grindelwalda, którego należałoby znaleźć i całkowicie unicestwić, a jednocześnie odpierać trzecią siłę, która nie próżnowała. Niby nie mieściliśmy się w tym pokoju, ale nadal było nas za mało. Wierzyłem, że liczebnością moglibyśmy osiągnąć sukces.
Zainteresowałem się tematem obskurusa, nie do końca wiedziałem na czym to polegało. Spojrzałem więc na blondynkę, od której oczekiwano odpowiedzi; prawdopodobnie będąc znawcą magicznych stworzeń. Niestety temat się urwał, przynajmniej na razie. Wszyscy mówili o wszystkim, niektóre odwołania ginęły w stercie słów.
Skrzywiłem się nieznacznie na wzmiankę o Rosierach, z którymi byliśmy spokrewnieni (z drugiej strony czy ktoś z kimś w arystokracji nie jest?), a którzy podążyli zupełnie w innym kierunku niż my. Nie sądziłem, że kiedyś dojdzie do aż takiego rozłamu. Później skrzywiłem się na świadomość, że Adrien musiał cierpieć posiadając zięcia przystającego z trzecią siłą; był w końcu mężem jego kochanej córki, o którą na pewno się martwił. Nie wyobrażałem sobie być w takiej samej sytuacji. Wszystko się cholernie poplątało.
Chciałem też poprzeć kandydaturę Lucindy, ale zrobiło to sporo osób przed nami, dlatego podarowałem sobie dorzucanie swoich trzech knutów. Zanotowałem w myślach, że ja też muszę spróbować naprawiać magię, skoro to takie ważne, jak mówił Fred. Niestety nie mając nic odkrywczego do powiedzenia milczałem, bardziej chyba czekając na rozkaz niż samemu błądząc po omacku, bazując się na domysłach. Jeszcze nie miałem pomysłu na swoją rolę w tej walce, ale będę nad tym myślał.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znał dobrze człowieka, którego zostawili. Nie myślał o nim z resztą inaczej niż o pozostałych. Tych którzy usiłowali im pomóc i tych którzy walczyli o własne życie. Wszystkich powinni byli uratować bez znaczenia kogo znali, a kogo nie, wszyscy zasługiwali na to, by cieszyć się życiem i wolnością, niezależnie od głupich podziałów.
Zaraz jednak spojrzał na kobietę, która zaczęła mówić o wizjach. Wierzył w zdolności jasnowidzów, miał ich w rodzinie i widział że ich widzenia lubią się spełniać. Wierzył jednak - szczególnie kiedy mówiły o czymś negatywnym - że nigdy nie jest to wyrok i z przepowiednią można walczyć. Bardziej uważał to za ostrzeżenie przed tym, co szykuje los, nie ostateczną decyzję. Choć to co mówiła raczej nie napawało optymizmem.
Dalej słuchał wszystkich, kolejnych pomysłów na to do czego właściwie potrzebne były dzieci, co się mogło stać, co mogło być przyczyną. Nikt tak na prawdę nie wiedział, wszyscy gdybali, a każde gdybanie brzmiało przerażająco.
W końcu jednak znów odezwał się Fox. Anomalie, Grinewald, trzecia siła - Rycerze Walpurgii. Kolejne nazwiska z których nie znał żadnego, czy może żadnej konkretnej osoby. Nie szokowało go, że nazwiska należały w dużej mierze do dość charakterystycznej części szlachty, raczej nikt nie był tym z resztą zdziwiony.
Kiedy Ben się uniósł, Bertie spojrzał na niego, jednak nic nie powiedział. Mówił prawdę, odwracanie wzroku jest przyzwoleniem. Jednak... cóż, Bott wiedział że wcale nie o to chodziło młodemu Ollivanderowi. I sam doskonale rozumiał jego niechęć. Gdyby zobaczył w tych szeregach swoją siostrę... cóż, nie byłby zadowolony. Podobnie któregokolwiek członka rodziny. Nie wątpił, że jeden Bott-idiota na Zakon wyczerpuje limit, w każdym razie liczył, że tak właśnie jest. Nie chciałby widzieć swoich bliskich w walce.
Najwidoczniej też bywał egoistą.
Milczał, nie mając nic do dodania. Nie miał szczególnych zdolności, które mogłyby się przydać, nie miał kontaktów, czy dostępu w niedostępne miejsca. Słuchał więc tych, którzy w tej chwili mogli zaoferować więcej niż on.
Zaraz jednak spojrzał na kobietę, która zaczęła mówić o wizjach. Wierzył w zdolności jasnowidzów, miał ich w rodzinie i widział że ich widzenia lubią się spełniać. Wierzył jednak - szczególnie kiedy mówiły o czymś negatywnym - że nigdy nie jest to wyrok i z przepowiednią można walczyć. Bardziej uważał to za ostrzeżenie przed tym, co szykuje los, nie ostateczną decyzję. Choć to co mówiła raczej nie napawało optymizmem.
Dalej słuchał wszystkich, kolejnych pomysłów na to do czego właściwie potrzebne były dzieci, co się mogło stać, co mogło być przyczyną. Nikt tak na prawdę nie wiedział, wszyscy gdybali, a każde gdybanie brzmiało przerażająco.
W końcu jednak znów odezwał się Fox. Anomalie, Grinewald, trzecia siła - Rycerze Walpurgii. Kolejne nazwiska z których nie znał żadnego, czy może żadnej konkretnej osoby. Nie szokowało go, że nazwiska należały w dużej mierze do dość charakterystycznej części szlachty, raczej nikt nie był tym z resztą zdziwiony.
Kiedy Ben się uniósł, Bertie spojrzał na niego, jednak nic nie powiedział. Mówił prawdę, odwracanie wzroku jest przyzwoleniem. Jednak... cóż, Bott wiedział że wcale nie o to chodziło młodemu Ollivanderowi. I sam doskonale rozumiał jego niechęć. Gdyby zobaczył w tych szeregach swoją siostrę... cóż, nie byłby zadowolony. Podobnie któregokolwiek członka rodziny. Nie wątpił, że jeden Bott-idiota na Zakon wyczerpuje limit, w każdym razie liczył, że tak właśnie jest. Nie chciałby widzieć swoich bliskich w walce.
Najwidoczniej też bywał egoistą.
Milczał, nie mając nic do dodania. Nie miał szczególnych zdolności, które mogłyby się przydać, nie miał kontaktów, czy dostępu w niedostępne miejsca. Słuchał więc tych, którzy w tej chwili mogli zaoferować więcej niż on.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dostrzegł spojrzenie żony, kiedy wspomniała o swoich umiejętnościach jasnowidztwa. Dobrze wiedział, że ostatnie na co ma ochotę to częste wizje, a jednak dobrowolnie zaoferowała swoją pomoc. Rozumiał ją. Wiele już poświęcili; wycofywanie się w tym momencie byłoby zgubne. Spuścił wzrok na buty, słuchając dalszych słów Fredericka. Imperius, właśnie tym zaklęciem zaatakował go Rowle. Nawet nie chciał myśleć co by się stało gdyby jego plan się powiódł. Stałby się zagrożeniem nie tylko dla swojej rodziny, ale również dla całego Zakonu. Tak naprawdę tylko przypadek i pomyłka Magnusa uratowała go przed tym ciężkim urokiem. Podniósł wzrok, kiedy Lis zaczął mówić o Rycerzach Walpurgii. Skrzywił się na wspomnienie Notta, nigdy go nie lubił, ale już minęły czasy kiedy było to spowodowane jedynie mało istotną organizacją przyjęć. Zerknął na Adriena, sam był ciekaw jak do tego podchodzi, na pewno nie było to dla niego proste. Ale jeżeli ktoś miałby sobie z tym poradzić to z pewnością Carrow - nigdy w niego nie wątpił. Sprawdzał się jako szlachcic, uzdrowiciel i zakonnik - Archie obawiał się, że na dłuższą metę to może być trudne, ale miał nadzieję, że się nie złamie. - Magnus Rowle również należy do tej organizacji - powiedział, czując jak wzbiera się w nim złość na samą myśl o tym mężczyźnie. - I jakaś kobieta, średniego wzrostu, ciemne włosy - dodał po chwili, wzruszając przy tym ramionami. Wiedział, że ten opis może należeć prawie do każdego. - Niestety nie znam jej tożsamości, ale myślę, że bym ją rozpoznał - odparł, po czym pozwolił innym kontynuować. Był przekonany, że ten cały czarny pan ma bogatą sieć kontaktów - Nott, Carrow, Rosier, Rowle, Burke - każde z tych nazwisk posiadało znaczące wpływy w czarodziejskim świecie. Spojrzał na Eileen, kiedy zaczęła opowiadać o swoim darze, od razu myśląc o swojej siostrze. Nie było jej tu; nie wiedział dlaczego, ale był przekonany, że gdyby stała pomiędzy nimi to od razu wyszłaby z tą samą propozycją. - Julia też mogłaby pomóc. Jest animagiem - powiedział, o dziwo, rezygnując z roli nadopiekuńczego brata. Już było na to za późno. Poza tym Ella ostatnimi czasy miała złe myśli, może to jej pozwoli przekierować je na inny tor.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Na pewno coś w tym jest. W tym wszystkim, o czym mówią moi przyjaciele. Nawet jeśli świadomość prawdziwości tych wszystkich słów jest bolesna. Aktualnie wszystko jest przytłumione, nie udaje się zatem pogrążyć samej siebie w otchłani rozpaczy - to akurat wspaniała wiadomość. Gorsza jest ta, kiedy słucham o dzieciach-pojemnikach i innych makabrycznych rzeczach, pojawiających się w mojej głowie równie dramatyczną kaskadą myśli. Zaciskam usta w wąską linię i odwracam wzrok utkwiwszy go na schodach. Dopiero po długiej chwili jestem w stanie spojrzeć na osobę żywą, a nie martwą oraz niewątpliwie brudną naturę wokół. W ogóle temat dzieci jest dla mnie ciężki, chciałabym mieć w sobie więcej siły czy nawet lekkości w wypowiadaniu się na ten temat. Przytłumiona medykamentami pozwalam zachować jedynie neutralność, ale nie jestem pewna czy to dobre rozwiązanie. Niemal wszyscy coś mówią, dyskutują, dorzucają swoje teorie - a ja naprawdę nie wiem co mogłabym powiedzieć.
- Musimy ich znaleźć. Obu. I doprowadzić do Azkabanu. Im prędzej tym lepiej - rzucam więc zadziwiająco pewnym siebie głosem. Tak, musimy porwać się na ostateczne szaleństwo, poświęcając wielu z nas, jeśli nie wszystkich - ale wiem, że drugi raz nie możemy pozwolić Grindelwaldowi na podobne mordy. I jeśli rzeczywiście nie zginął, musimy go odnaleźć i odprowadzić przed sprawiedliwość. Przywódcę trzeciej siły również, skoro zagraża pokojowi na świecie. Nie dodaję niczego nowego, ale muszę zabrać głos, żeby nie było wątpliwości jakie jest moje zdanie.
- Porozmawiamy z profesorem Dippetem - zapewniam też, na krótką chwilę zatrzymując wzrok na wszystkich obecnych w pokoju nauczycielach. Nie ma co do tego wątpliwości. Musimy zrobić wszystko, żeby zapobiec zniszczeniu świata. Czy tam innym komplikacjom. I tym razem musimy być bardziej skuteczni.
Rosier, Nott - pewnie większość szlachty zamieszana jest w sprawę Rycerzy Walpurgii. Swoją drogą, co za mierna nazwa. Żadni z nich rycerze, zwykli mordercy. Nie mówię już jednak nic więcej, byłoby to całkowicie jałowe oraz pozbawione sensu. Dlatego pozostaję po prostu ze swoimi myślami.
- Musimy ich znaleźć. Obu. I doprowadzić do Azkabanu. Im prędzej tym lepiej - rzucam więc zadziwiająco pewnym siebie głosem. Tak, musimy porwać się na ostateczne szaleństwo, poświęcając wielu z nas, jeśli nie wszystkich - ale wiem, że drugi raz nie możemy pozwolić Grindelwaldowi na podobne mordy. I jeśli rzeczywiście nie zginął, musimy go odnaleźć i odprowadzić przed sprawiedliwość. Przywódcę trzeciej siły również, skoro zagraża pokojowi na świecie. Nie dodaję niczego nowego, ale muszę zabrać głos, żeby nie było wątpliwości jakie jest moje zdanie.
- Porozmawiamy z profesorem Dippetem - zapewniam też, na krótką chwilę zatrzymując wzrok na wszystkich obecnych w pokoju nauczycielach. Nie ma co do tego wątpliwości. Musimy zrobić wszystko, żeby zapobiec zniszczeniu świata. Czy tam innym komplikacjom. I tym razem musimy być bardziej skuteczni.
Rosier, Nott - pewnie większość szlachty zamieszana jest w sprawę Rycerzy Walpurgii. Swoją drogą, co za mierna nazwa. Żadni z nich rycerze, zwykli mordercy. Nie mówię już jednak nic więcej, byłoby to całkowicie jałowe oraz pozbawione sensu. Dlatego pozostaję po prostu ze swoimi myślami.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dyskusja wezbrała na sile, jednak ja nigdy nie miałem nawyku mówić najgłośniej. Wolałem słuchać, zapamiętywać, analizować. Spoglądałem na każdego z mówiących, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Nie było to proste - szczególnie, że informacji było naprawdę dużo. Nasza sytuacja nie przedstawiała się najlepiej, ale ja wierzyłem - wiedziałem - że nasze poświęcenie może dużo zmienić. Nie zebraliśmy się tutaj przez przypadek; łączył nas wspólny cel i z tego co zauważyłem, żadne z nas nie miało zamiaru odpuścić. A już na pewno nie ja - chcąc nie chcąc wchodziłem w to coraz głębiej, zaskakując samego siebie. - Nigdy - powtórzyłem po Garretcie ze smutkiem, bo gdybym znalazł chociażby niewielką poszlakę... może udałby nam się to zrozumieć. Rozejrzałem się po zebranych, oczekując odpowiedzi na jego pytanie. Nikt się nie zaoferował, co trochę mnie to zdziwiło. Myślałem, że ktoś z nas może mieć dostęp do takich ksiąg. - W takim razie sam spróbuję - odpowiedziałem, uśmiechając się lekko. To chyba nie powinno być takie trudne. Zamilkłem, słuchając dalej swoich towarzyszy. Nie usłyszałem otwieranych drzwi, w zasadzie nie słyszałem niczego oprócz toczącej się dyskusji, dlatego lekko podskoczyłem gdy ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i zastygłem, kiedy tym kimś okazała się być Serah. Nie mogłem uwierzyć, że ją tu widzę. Wstrząsnęła mną fala sprzecznych emocji - przede wszystkim złości i strachu. Spośród moich bliskich tylko ona i Florence pozostawały poza Zakonem, to one były moją normalnością w codziennym życiu. Nie wiedziałem kto ją zrekrutował ani dlaczego się zgodziła. Nic nie wiedziałem, w zasadzie w tej chwili nawet zapomniałem, że ktoś obok mnie cały czas coś mówi. Wpatrywałem się w nią przez sekundę, zastanawiając się, czy na pewno ją widzę. W końcu się przebudziłem i zacząłem delikatnie kręcić głową. Nie chciałem, żeby to się stało. I właśnie teraz sobie uświadomiłem jak bardzo. - Serah... - zacząłem cicho, nie do końca wiedząc co mógłbym jej teraz powiedzieć. Wyjdź? Odwróciłem od niej wzrok, uświadamiając sobie, że dyskusja wciąż trwa. - Potem porozmawiamy - dodałem, czując jak zdziwienie oddaje miejsca złości. Nastawiłem uważniej uszu, kiedy Jayden wspomniał o duchach. Kiwnąłem głową w geście zgody, starając się nie skupiać za nadto na stojącej obok mnie Serze. - Duchy mogą wiedzieć dużo więcej niż nam się wydaje - powiedziałem, spoglądając na niego. - Bywają krnąbrne i uparte, ale wbrew pozorom lubią dzielić się wiedzą - dodałem, bo akurat na nich trochę się znałem. Lubiły być ponad nami, marnymi żywymi istotami; wiele z nich lubiło kiedy błagało się je o pomoc. - W razie problemów mógłbym spróbować pomóc, kiedyś pracowałem w Wydziale Duchów - dodałem, po czym znowu oddałem głos kolegom. Zawsze wierzyłem, że tak pozornie nieprzydatna umiejętność jak historia magii, bywa pożyteczna. Mało osób patrzyło na nią w ten sposób i faktycznie przyznaję wszystkim rację, że w pojedynku o wiele ważniejsze są zdolności w rzucaniu zaklęć, ale żadnej dziedziny nauki nie należy ignorować.
I to jest chyba powód, dla którego niektórzy widzieli mnie w Ravenclawie.
- Rowle? - Powtórzyłem po Prewetcie, choć tak naprawdę wcale nie powinno mnie to dziwić. Dziwiło mnie to jak blisko byłem dwóch przedstawicieli tego rodu. Jeden z nich nie był Magnusem, drugiego imienia nie znałem, ale to wystarczyło, by moja wyobraźnia zaczęła działać. Tak naprawdę oboje mogą być w to zamieszani, a ja rozmawiałem z nimi jak ze zwykłym przechodniem. Zacząłem się zastanawiać jak wiele razy widziałem się z jakimś Rycerzem, nie mając bladego pojęcia, że widzę jednego z tych morderców i czarnoksiężników. Znów zerknąłem na Serah, chcąc się upewnić, że naprawdę cały czas stoi obok mnie. Zacząłem się zastanawiać czy na pewno rozumie na co się zgodziła. Bo ja do odsieczy nie wiedziałem.
I to jest chyba powód, dla którego niektórzy widzieli mnie w Ravenclawie.
- Rowle? - Powtórzyłem po Prewetcie, choć tak naprawdę wcale nie powinno mnie to dziwić. Dziwiło mnie to jak blisko byłem dwóch przedstawicieli tego rodu. Jeden z nich nie był Magnusem, drugiego imienia nie znałem, ale to wystarczyło, by moja wyobraźnia zaczęła działać. Tak naprawdę oboje mogą być w to zamieszani, a ja rozmawiałem z nimi jak ze zwykłym przechodniem. Zacząłem się zastanawiać jak wiele razy widziałem się z jakimś Rycerzem, nie mając bladego pojęcia, że widzę jednego z tych morderców i czarnoksiężników. Znów zerknąłem na Serah, chcąc się upewnić, że naprawdę cały czas stoi obok mnie. Zacząłem się zastanawiać czy na pewno rozumie na co się zgodziła. Bo ja do odsieczy nie wiedziałem.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie wciąż trwało, a siedzący wokół niej czarodzieje, których liczebność i różnorodność wciąż ją zdumiewała, snuli kolejne teorie na temat anomalii, Grindelwalda i dzieci o tajemniczych zdolnościach. Słuchała, starając się nie przegapić niczego, bo wszystko mogło być ważne w nadchodzącym czasie; w końcu teraz miała być jedną z nich i chciała być przydatnym członkiem organizacji. Nawet bez rozległej naukowej wiedzy, jakiej z pewnością poszukiwali w tym niepokojącym i dziwacznym okresie. Nie miała też wiedzy o obecnym położeniu uwolnionych dzieci, i musiała zgodzić się z tym, że najlepszymi osobami do poszukania informacji o Grindelwaldzie w Hogwarcie będą nauczyciele, których obecność tam nie budziła żadnych wątpliwości czy kontrowersji. Sophia potrafiła za to radzić sobie dobrze z obroną przed czarną magią i zaklęciami, i tymi umiejętnościami mogła podzielić się z tymi, którzy by tego potrzebowali.
Ożywiła się nieznacznie, słysząc słowa Samuela o zniszczeniu Białej Wywerny i zabiciu szefa Biura Aurorów przez kogoś, kto tytułował się Czarnym Panem. I wtedy zdała sobie sprawę, że to jest to samo wydarzenie, w którym prawie zginął jej brat, a jej blade dłonie na moment się zacisnęły, gdy zdała sobie sprawę do czego doprowadził ów tajemniczy czarodziej, i do czego mógł jeszcze doprowadzić. Jej brat był jednym z nielicznych ocalałych, a kilkoro innych aurorów, w tym szef całego Biura, zginęło. Ona sama też mogła stać się ofiarą, gdyby nie to, że z powodu pobytu w Mungu nie mogła zostać wysłana na interwencję.
- Tak się składa, że mój brat uczestniczył w akcji w Białej Wywernie i cudem przeżył zniszczenie jej przez kogoś, kogo określacie mianem Czarnego Pana – odezwała się cicho, patrząc na Samuela. – Kiedy to będzie możliwe... spróbuję z nim porozmawiać na ten temat. Może pamięta więcej szczegółów, które mogłyby nam pomóc... Oczywiście zachowam przy tym ostrożność i dyskrecję. – Bo w końcu wszystko mogło być istotne, jeśli chodzi o odkrycie jego tożsamości, a teraz Sophia miała dodatkowy, osobisty powód, by chcieć się tego dowiedzieć. Głęboko niepokoiło ją wszystko to, co usłyszała o trzeciej sile i ich członkach, wśród których padło tyle szlacheckich nazwisk. Co prawda Sophia nigdy nie obracała się w tego typu kręgach i nie miała zaufania do przedstawicieli najbardziej konserwatywnych rodów, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że ich udział w czymś takim nie oznaczał niczego dobrego. Tak samo jak to, że ci wszyscy czarodzieje tak po prostu służyli tajemniczemu Czarnemu Panu, który musiał być naprawdę potężny, skoro skupiał wokół siebie tylu zwolenników ze znaczących, wpływowych kręgów. Nie wątpiła też, że członkowie trzeciej siły musieli znać się na czarnej magii i klątwach, dlatego sama też mogła poprzeć kandydaturę Lucindy, którą sama również poznała i miała okazję się przekonać o jej odwadze; ta właśnie kobieta nie zostawiła jej na pastwę losu, kiedy zaledwie tydzień temu uprowadziły ją drzewiaste stwory.
- Jako auror mogę spróbować trochę się... rozejrzeć – zaproponowała po chwili, mając na myśli pomoc w ewentualnych poszukiwaniach czegoś w aktach, przynajmniej tych, do których mogła się dostać. – W ostatnich tygodniach wydarzyło się wiele niepokojących spraw, tajemniczych zgonów czarodziejów i mugoli, a także jednorożców; wiele z tych spraw nosiło na sobie znamiona czarnej magii, wszystkie miały miejsce w stosunkowo krótkim odcinku czasu. Czy istnieje prawdopodobieństwo, że przynajmniej część z nich jest powiązana z tą... trzecią siłą albo działalnością Grindelwalda? – zapytała nagle, bo zaciekawił ją ten wątek. W końcu w marcu i kwietniu spędziła sporo czasu na roztrząsaniu coraz to nowych śledztw z niepokojącym, czarnomagicznym wątkiem, a wiedziała, że takich przypadków rozsiało się po całym kraju całkiem sporo.
Zgadzała się z tym, że nie mogli ufać ministerstwu nawet po zmianach i byli zdani na siebie. Przeczuwała też, że próba zwalczania anomalii na własną rękę nie spotka się z aprobatą; mimo to była gotowa zaoferować swoją pomoc w próbach uporania się z tym problemem, nie chciała stać biernie z boku, tak jak robiło to ministerstwo, zajęte obecnie innymi problemami niż walka z anomaliami.
Ale i zakon miał sporo problemów; kwestia Grindelwalda, dzieci, ministerstwa, anomalii, trzeciej siły... Było tego naprawdę sporo, więc nic dziwnego, że Sophia była zdumiona, ile wieści przyniosło to pierwsze spotkanie, i ile rzeczy jej uświadomiło.
Ożywiła się nieznacznie, słysząc słowa Samuela o zniszczeniu Białej Wywerny i zabiciu szefa Biura Aurorów przez kogoś, kto tytułował się Czarnym Panem. I wtedy zdała sobie sprawę, że to jest to samo wydarzenie, w którym prawie zginął jej brat, a jej blade dłonie na moment się zacisnęły, gdy zdała sobie sprawę do czego doprowadził ów tajemniczy czarodziej, i do czego mógł jeszcze doprowadzić. Jej brat był jednym z nielicznych ocalałych, a kilkoro innych aurorów, w tym szef całego Biura, zginęło. Ona sama też mogła stać się ofiarą, gdyby nie to, że z powodu pobytu w Mungu nie mogła zostać wysłana na interwencję.
- Tak się składa, że mój brat uczestniczył w akcji w Białej Wywernie i cudem przeżył zniszczenie jej przez kogoś, kogo określacie mianem Czarnego Pana – odezwała się cicho, patrząc na Samuela. – Kiedy to będzie możliwe... spróbuję z nim porozmawiać na ten temat. Może pamięta więcej szczegółów, które mogłyby nam pomóc... Oczywiście zachowam przy tym ostrożność i dyskrecję. – Bo w końcu wszystko mogło być istotne, jeśli chodzi o odkrycie jego tożsamości, a teraz Sophia miała dodatkowy, osobisty powód, by chcieć się tego dowiedzieć. Głęboko niepokoiło ją wszystko to, co usłyszała o trzeciej sile i ich członkach, wśród których padło tyle szlacheckich nazwisk. Co prawda Sophia nigdy nie obracała się w tego typu kręgach i nie miała zaufania do przedstawicieli najbardziej konserwatywnych rodów, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że ich udział w czymś takim nie oznaczał niczego dobrego. Tak samo jak to, że ci wszyscy czarodzieje tak po prostu służyli tajemniczemu Czarnemu Panu, który musiał być naprawdę potężny, skoro skupiał wokół siebie tylu zwolenników ze znaczących, wpływowych kręgów. Nie wątpiła też, że członkowie trzeciej siły musieli znać się na czarnej magii i klątwach, dlatego sama też mogła poprzeć kandydaturę Lucindy, którą sama również poznała i miała okazję się przekonać o jej odwadze; ta właśnie kobieta nie zostawiła jej na pastwę losu, kiedy zaledwie tydzień temu uprowadziły ją drzewiaste stwory.
- Jako auror mogę spróbować trochę się... rozejrzeć – zaproponowała po chwili, mając na myśli pomoc w ewentualnych poszukiwaniach czegoś w aktach, przynajmniej tych, do których mogła się dostać. – W ostatnich tygodniach wydarzyło się wiele niepokojących spraw, tajemniczych zgonów czarodziejów i mugoli, a także jednorożców; wiele z tych spraw nosiło na sobie znamiona czarnej magii, wszystkie miały miejsce w stosunkowo krótkim odcinku czasu. Czy istnieje prawdopodobieństwo, że przynajmniej część z nich jest powiązana z tą... trzecią siłą albo działalnością Grindelwalda? – zapytała nagle, bo zaciekawił ją ten wątek. W końcu w marcu i kwietniu spędziła sporo czasu na roztrząsaniu coraz to nowych śledztw z niepokojącym, czarnomagicznym wątkiem, a wiedziała, że takich przypadków rozsiało się po całym kraju całkiem sporo.
Zgadzała się z tym, że nie mogli ufać ministerstwu nawet po zmianach i byli zdani na siebie. Przeczuwała też, że próba zwalczania anomalii na własną rękę nie spotka się z aprobatą; mimo to była gotowa zaoferować swoją pomoc w próbach uporania się z tym problemem, nie chciała stać biernie z boku, tak jak robiło to ministerstwo, zajęte obecnie innymi problemami niż walka z anomaliami.
Ale i zakon miał sporo problemów; kwestia Grindelwalda, dzieci, ministerstwa, anomalii, trzeciej siły... Było tego naprawdę sporo, więc nic dziwnego, że Sophia była zdumiona, ile wieści przyniosło to pierwsze spotkanie, i ile rzeczy jej uświadomiło.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Słuchałam uważnie każdego jednego słowa, żałując, że nie jestem w stanie przydać się bardziej zrobić czegoś więcej. Mogła jedynie tylko podzielić się wszystkim co wiedziałam, zdając sobie sprawę, że do wielu rzeczy nie mam predyspozycji. Słuchałam uważnie też o anomaliach, postanawiając, że zrobię wszystko, by dostać się choć do jednej i, nie spróbować, ale naprawić ją. Zawiesiłam spojrzenie na Benie, gdy mówił, potem przenosząc wzrok na kuzynkę, poczułam się źle, nawet nie spytałam jej co spotkało ją po wyrzucie anomalii. Zrobiło mi się głupio, że trafiłam lepiej, bezpieczniej, że pomogła mi osoba która znalazła się obok.
- Będę się z nią widzieć na dniach, ma dla mnie antidotum. Mogę z nią pomówić. - spojrzenie z Freda przeniosłam na Alexa - Jednak nie wiem, czy Alex nie będzie lepszą osobą do tej rozmowy. - stwierdziłam spokojnie i poważnie, powstrzymując się przed wzruszeniem ramionami. Zamilkłam jednak, chcąc usłyszeć czym, a raczej kim, są Rycerze Walpurgii.
W szkole, ich ugrupowanie powstało już w szkole - nie potrafiłam nie zatrzymać się przy tej myśli. Przy momentach w których natykałam się na nich na korytarzach. Już wtedy to wszystko zaczęli - błędne koło nienawiści i złudnego pojęcia o własnej wyższości. Zacisnęłam dłoń ze złości.
-Mulciber też to potrafi. - zabrałam głos raz jeszcze przypominając sobie o naszym ostatnim spotkaniu. Wtedy, gdy próbował pociągnąć mnie za barierkę. - W sensie, zmienić się w czarny dym. Czarną magię zresztą też zna. - tłumaczyłam mało umiejętnie dalej, nie radziłam sobie z tym dobrze, ale robiłam to jak najlepiej potrafiłam. Wiedziałam, że każda informacja może być ważna. - Spotkałam go jakiś czas temu, próbował mnie zabić. Ale sądzę, że robił to dla własnej rozrywki, nie zaś dla ugrupowania o który mówisz. - spojrzałam ponownie na Freda. Chociaż, przez myśl przeszło mi, że mógł założyć moją śmierć, nie musząc oczekiwać na rozwój wypadków. Zostawił mnie z jadowitym gadem, kompletnie nie skorą do ruchów, gdyby nie pomoc przypadkowego człowieka mogłabym teraz nie stać tutaj z resztą. - Był też na pogrzebie Potterów. - poinformowałam każdego, kto nie zauważył jego obecności i przypomniałam wszystkim, którzy ją zarejestrowali. Wierzyłam w los i wierzyłam w przypadki, ale wątpiłam, by jego pojawienie się tego dnia tam było właśnie tym. Zacisnęłam dłoń mocniej, czując jak paznokcie mocniej wbijają się w skórę dłoni. Rozwinęłam ją zaraz jednak, prostując palce. Zerknęłam na Samuela zawieszając na nim spojrzenie na dłużej. - Jestem metamorfomagiem, też mogę przydać się jeśli chodzi o śledzenie. - dodałam patrząc tylko aurora, paląca chęć by pokonać pokój i stanąć obok nadal mnie nie opuściła, ale pozostałam na swoim miejscu.
- Będę się z nią widzieć na dniach, ma dla mnie antidotum. Mogę z nią pomówić. - spojrzenie z Freda przeniosłam na Alexa - Jednak nie wiem, czy Alex nie będzie lepszą osobą do tej rozmowy. - stwierdziłam spokojnie i poważnie, powstrzymując się przed wzruszeniem ramionami. Zamilkłam jednak, chcąc usłyszeć czym, a raczej kim, są Rycerze Walpurgii.
W szkole, ich ugrupowanie powstało już w szkole - nie potrafiłam nie zatrzymać się przy tej myśli. Przy momentach w których natykałam się na nich na korytarzach. Już wtedy to wszystko zaczęli - błędne koło nienawiści i złudnego pojęcia o własnej wyższości. Zacisnęłam dłoń ze złości.
-Mulciber też to potrafi. - zabrałam głos raz jeszcze przypominając sobie o naszym ostatnim spotkaniu. Wtedy, gdy próbował pociągnąć mnie za barierkę. - W sensie, zmienić się w czarny dym. Czarną magię zresztą też zna. - tłumaczyłam mało umiejętnie dalej, nie radziłam sobie z tym dobrze, ale robiłam to jak najlepiej potrafiłam. Wiedziałam, że każda informacja może być ważna. - Spotkałam go jakiś czas temu, próbował mnie zabić. Ale sądzę, że robił to dla własnej rozrywki, nie zaś dla ugrupowania o który mówisz. - spojrzałam ponownie na Freda. Chociaż, przez myśl przeszło mi, że mógł założyć moją śmierć, nie musząc oczekiwać na rozwój wypadków. Zostawił mnie z jadowitym gadem, kompletnie nie skorą do ruchów, gdyby nie pomoc przypadkowego człowieka mogłabym teraz nie stać tutaj z resztą. - Był też na pogrzebie Potterów. - poinformowałam każdego, kto nie zauważył jego obecności i przypomniałam wszystkim, którzy ją zarejestrowali. Wierzyłam w los i wierzyłam w przypadki, ale wątpiłam, by jego pojawienie się tego dnia tam było właśnie tym. Zacisnęłam dłoń mocniej, czując jak paznokcie mocniej wbijają się w skórę dłoni. Rozwinęłam ją zaraz jednak, prostując palce. Zerknęłam na Samuela zawieszając na nim spojrzenie na dłużej. - Jestem metamorfomagiem, też mogę przydać się jeśli chodzi o śledzenie. - dodałam patrząc tylko aurora, paląca chęć by pokonać pokój i stanąć obok nadal mnie nie opuściła, ale pozostałam na swoim miejscu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Słuchała słów Bertiego w milczeniu, przygryzając wargi, zaciskając palec o palec splecionych wokół nóg dłoni, poniekąd miał rację. Nie słyszała nigdy o przypadku, żeby anomalie skrzywdziły dziecko, które jest ich powodem; czy to był trop, który powinni podjąć? Czy to był jakikolwiek trop? Żadne z nich nie mogło tego wiedzieć, cicho westchnęła, zapatrzywszy się na Lorraine. Pozostawała sceptyczna wobec daru jasnowidzenia, ale zachowała krytykę dla siebie - krótko potem w milczącej zgodzie przenosząc wzrok na profesora Vane'a. Zadziwił ją Constantine, naprawdę w gronie Zakonników wygłosił tezę, że neutralność jest cnotą? Nie, neutralność była najwyżej tchórzostwem - te słowa jednak również zachowała dla siebie, wiedząc, że jest zbyt młoda, by osądzać czyny bardziej doświadczonych czarodziejów. Benjamin miał rację - kiedy trwała wojna, liczyło się tylko zwycięstwo dobra nad złem.
Zignorowała głos Sery, spóźniła się, zdarza się, Minnie też przyszła zbyt późno, ale starała się nikomu nie przeszkadzać - aż zmarszczyła z dezaprobatą nos. W słowach Sophii było dużo racji, Minerwa była przekonana, że rzeczywiście wszystko wokół było efektem eksperymentu, choć trudno stwierdzić, czy był to eksperyment udany, czy przeciwnie. Jeśli ktoś chciał osiągnąć chaos - dostał go.
Spuściła wzrok, słysząc opowieść Eileen, Minnie miała wiele szczęścia, że tamta noc ją oszczędziła. A Eileen - szczęście w nieszczęściu, nieoczekiwany teleport ocalił ją z więzienia, ale przerzucił w kolejną pułapkę. Cieszę się, że nic pani nie jest, pani profesor. Zerknięcie w dawne drobiazgi Grindelwalda, które jako pierwszy zaoferował Glaucius, nie było głupie. Powinni szukać wszędzie, gdzie się da, była przekonana, że profesor Dippett podzieliłby się informacjami z nauczycielami będącymi członkami Zakonu Feniksa z własnej woli - zawsze cenił ich wysoko. Wzdrygnęła się na słowa Justine, miała krótką styczność z człowiekiem, o którym wspomniała - prześladował ją jakiś czas po tym, kiedy sama zamieniła go w królika. Szkoda, że nie mógł tym królikiem zostać na zawsze - w futrzanej postaci był znacznie przyjemniejszy. Podanie veritaserum zaproponowane przez Selinę Lovegood z pewnością załatwiłoby bardzo dużo ich problemów - niestety, było też awykonalne, co później potwierdzili inni, wciąż milczała. Z zamyślenia wytrąciła ją dopiero Susanne.
- Tak, oczywiście - odparła, przenosząc spojrzenie kąta oka na trójkę aurorów przewodzących temu spotkaniu, z pewnością z praktyki wiedzieli na ten temat więcej niż ona - liznęła magii jedynie teoretycznie. Zapomniała się, że nie każdy tutaj może rozumieć zjawisko, o którym wspomniała. - Dzieci zmuszane do tłamszenia swoich magicznych mocy, zwykle fizyczną lub psychiczną przemocą, wytwarzają pewien rodzaj niebezpiecznej, niszczącej energii. - Spode łba raz jeszcze spojrzała na aurorów, jeśli się pomyli, z pewnością ja poprawią. - Energia ta tworzy pewną... kumulację - urwała, szukając właściwego słowa - magiczną supernowę - skrzywiła się lekko, to też nie każdy zrozumie - czasem nazywamy to podmiotem lub bytem, ale to mylące określenia, ta energia nie jest stworzeniem ani istotą, jest zjawiskiem, które rodzi niszczycielską, gwałtowną furię. Jak huragan, ale magiczny i tysiąckroć groźniejszy. - Starała się dobierać słowa łatwo, pomijając naukowe dywagacje, które nie były ani istotne, ani proste do zrozumienia przez pozostałych Zakonników. - Nie twierdzę, że mamy do czynienia z obskurusem - zastrzegła, bo obskurus działał mimo wszystko inaczej - raczej zwracam uwagę na fakt, że mechanizm powstania tych dwóch zjawisk... mógłby być podobny, pochodzi najprawdopodobniej od niszczonych psychicznie dzieci. - Nie spojrzała na nikogo, nie wszystkie dzieci przeżyły.
Na wspomnienie Garretta o dziale ksiąg zakazanych jedynie pokręciła - ze smutkiem - głową, aktualnie nie prowadziła badań, które mogłyby stanowić podstawę do zdobycia pozwolenia na przejrzenie działów.
- Charłacy są potomkami czarodziejów. Nikt nie przebadał żadnej grupy mugoli, która odkryła w sobie zdolności. Być może całe to zamieszanie jedynie odkryło w nich coś, co było dotąd głęboko ukryte - stąd się przecież brali mugolacy, prawda? Byli potomkami charłaków, dalszą linią. - I nad czym powinni nauczyć się panować w dzieciństwie. - Westchnęła znów, każde pytanie rodziło odpowiedzi, a każda odpowiedź rodziła kolejne pytania. Mieli za mało danych, żeby dywagować i rzucać osądy o choć minimalnym stopniu prawdopodobieństwa. Współudział Ministerstwa, wzdrygnęła się, żałowała dziś jak nigdy, że nie było wśród nich nikogo, kto miałby w Ministerstwie głębsze koneksje. A jakby nieszczęść było mało, zgubili skrzynię, która miała im pomóc pozbyć się Grindelwalda - okrutne. Jej wzrok znów uciekł gdzieś w dół, kiedy Alex wspominał odejście Cassiana - stracili go, ludzie nie powinni umierać w taki sposób.
W ciszy wysłuchała również wskazówek odnośnie oddziaływania na anomalie, powtrzając w myślach każde słowo wypowiedziane przez Foxa - kiedy wróci do domu, z pewnością przeleje je na papier i zacznie się nad nimi zastanawiać, chciałaby rozgryźć działanie tej magii: klucz do jej okiełznania mógł być jednocześnie kluczem do zrozumienia. Z równie wielką uwagę wsłuchiwała się w opis rycerzy walpurgii: wiedzieli dość, by utkać sobie w głowie ich obraz wystarczająco wyraźnie. Nigdy nie ufała dzieciom arystokratów ze Slytherinu. Nikt rozsądny im nie ufał. W milczeniu słuchala jednak słów pozostałych, nie potrafiła pomóc bezpośrednio w akcjach dywersyjnych.
Zignorowała głos Sery, spóźniła się, zdarza się, Minnie też przyszła zbyt późno, ale starała się nikomu nie przeszkadzać - aż zmarszczyła z dezaprobatą nos. W słowach Sophii było dużo racji, Minerwa była przekonana, że rzeczywiście wszystko wokół było efektem eksperymentu, choć trudno stwierdzić, czy był to eksperyment udany, czy przeciwnie. Jeśli ktoś chciał osiągnąć chaos - dostał go.
Spuściła wzrok, słysząc opowieść Eileen, Minnie miała wiele szczęścia, że tamta noc ją oszczędziła. A Eileen - szczęście w nieszczęściu, nieoczekiwany teleport ocalił ją z więzienia, ale przerzucił w kolejną pułapkę. Cieszę się, że nic pani nie jest, pani profesor. Zerknięcie w dawne drobiazgi Grindelwalda, które jako pierwszy zaoferował Glaucius, nie było głupie. Powinni szukać wszędzie, gdzie się da, była przekonana, że profesor Dippett podzieliłby się informacjami z nauczycielami będącymi członkami Zakonu Feniksa z własnej woli - zawsze cenił ich wysoko. Wzdrygnęła się na słowa Justine, miała krótką styczność z człowiekiem, o którym wspomniała - prześladował ją jakiś czas po tym, kiedy sama zamieniła go w królika. Szkoda, że nie mógł tym królikiem zostać na zawsze - w futrzanej postaci był znacznie przyjemniejszy. Podanie veritaserum zaproponowane przez Selinę Lovegood z pewnością załatwiłoby bardzo dużo ich problemów - niestety, było też awykonalne, co później potwierdzili inni, wciąż milczała. Z zamyślenia wytrąciła ją dopiero Susanne.
- Tak, oczywiście - odparła, przenosząc spojrzenie kąta oka na trójkę aurorów przewodzących temu spotkaniu, z pewnością z praktyki wiedzieli na ten temat więcej niż ona - liznęła magii jedynie teoretycznie. Zapomniała się, że nie każdy tutaj może rozumieć zjawisko, o którym wspomniała. - Dzieci zmuszane do tłamszenia swoich magicznych mocy, zwykle fizyczną lub psychiczną przemocą, wytwarzają pewien rodzaj niebezpiecznej, niszczącej energii. - Spode łba raz jeszcze spojrzała na aurorów, jeśli się pomyli, z pewnością ja poprawią. - Energia ta tworzy pewną... kumulację - urwała, szukając właściwego słowa - magiczną supernowę - skrzywiła się lekko, to też nie każdy zrozumie - czasem nazywamy to podmiotem lub bytem, ale to mylące określenia, ta energia nie jest stworzeniem ani istotą, jest zjawiskiem, które rodzi niszczycielską, gwałtowną furię. Jak huragan, ale magiczny i tysiąckroć groźniejszy. - Starała się dobierać słowa łatwo, pomijając naukowe dywagacje, które nie były ani istotne, ani proste do zrozumienia przez pozostałych Zakonników. - Nie twierdzę, że mamy do czynienia z obskurusem - zastrzegła, bo obskurus działał mimo wszystko inaczej - raczej zwracam uwagę na fakt, że mechanizm powstania tych dwóch zjawisk... mógłby być podobny, pochodzi najprawdopodobniej od niszczonych psychicznie dzieci. - Nie spojrzała na nikogo, nie wszystkie dzieci przeżyły.
Na wspomnienie Garretta o dziale ksiąg zakazanych jedynie pokręciła - ze smutkiem - głową, aktualnie nie prowadziła badań, które mogłyby stanowić podstawę do zdobycia pozwolenia na przejrzenie działów.
- Charłacy są potomkami czarodziejów. Nikt nie przebadał żadnej grupy mugoli, która odkryła w sobie zdolności. Być może całe to zamieszanie jedynie odkryło w nich coś, co było dotąd głęboko ukryte - stąd się przecież brali mugolacy, prawda? Byli potomkami charłaków, dalszą linią. - I nad czym powinni nauczyć się panować w dzieciństwie. - Westchnęła znów, każde pytanie rodziło odpowiedzi, a każda odpowiedź rodziła kolejne pytania. Mieli za mało danych, żeby dywagować i rzucać osądy o choć minimalnym stopniu prawdopodobieństwa. Współudział Ministerstwa, wzdrygnęła się, żałowała dziś jak nigdy, że nie było wśród nich nikogo, kto miałby w Ministerstwie głębsze koneksje. A jakby nieszczęść było mało, zgubili skrzynię, która miała im pomóc pozbyć się Grindelwalda - okrutne. Jej wzrok znów uciekł gdzieś w dół, kiedy Alex wspominał odejście Cassiana - stracili go, ludzie nie powinni umierać w taki sposób.
W ciszy wysłuchała również wskazówek odnośnie oddziaływania na anomalie, powtrzając w myślach każde słowo wypowiedziane przez Foxa - kiedy wróci do domu, z pewnością przeleje je na papier i zacznie się nad nimi zastanawiać, chciałaby rozgryźć działanie tej magii: klucz do jej okiełznania mógł być jednocześnie kluczem do zrozumienia. Z równie wielką uwagę wsłuchiwała się w opis rycerzy walpurgii: wiedzieli dość, by utkać sobie w głowie ich obraz wystarczająco wyraźnie. Nigdy nie ufała dzieciom arystokratów ze Slytherinu. Nikt rozsądny im nie ufał. W milczeniu słuchala jednak słów pozostałych, nie potrafiła pomóc bezpośrednio w akcjach dywersyjnych.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Nie chciała się spóźnić. Zawsze robiła co mogła, by być na czas, Zakon był jej priorytetem, tym co stawiała na samym szczycie, ponad wszystkim, jednak... nie udało się. Miała wrażenie, że nadal czuć od niej charakterystyczny, ziemisto-gorzki zapach nieudanego eliksiru, choć usiłowała się go pozbyć jak tylko mogła. Musiał wybuchnąć, musiał, ona także byłą głupia, biorąc się za kolejną próbę i obliczając czas, by wyjść na styk, nie było już jednak czasu na wzdychanie, czy narzekanie, musiała doprowadzić się do jakotakiego porządku, wyrzucić zawartość kociołka, z którego zaczął niebezpiecznie dymić. Wolała uważać, nie była pewna czy dym nie miałby złego wpływu na domowników, nigdy w pełni nie ufała uwarzonym przez siebie eliksirom.
Mimo to brnęła z uporem pewna, że w końcu zacznie jej się udawać.
Tak, czy inaczej kiedy wreszcie przedostała się kominkiem na teren Hogsmeade, nie była przekonana co do miejsca spotkania. Miała na sobie ciemno ziemistą narzutą z kapturem, nie chciała nadmiernie rzucać się w oczy choć odnosiła wrażenie że duża grupa ludzi przechodzących jeden za drugim do pokoju w Gospodzie musiała zwrócić czyjąś uwagę.
Wierzyła jednak w Zakon i w jego członków, wierzyła że osoba która zorganizowała tutaj spotkanie, zadbała o dyskrecję i odpowiednio wszystko zabezpieczyła.
Zdyszana dostała się wreszcie na piętro, uchyliła drzwi i wsunęła się przez nie. Nie odzywała się, nie chcąc w niczym przerywać, nie widziała sensu w zwracaniu na siebie uwagi, słuchała jedynie kolejnych mówiących, starając się zorientować w tym, co się dzieje. Została przy drzwiach, w miejscu, zaraz obok lekko przygarbionego Sama, na którego zerknęła. Po troszę miała nadzieję, że spotkają się niebawem, być może dzięki niemu dowie się co straciła i cóż - być może pomoże jej w jednej z dziedzin w których czuła się niemal raczkująca. Chciała być Gwardzistką, miała silne ambicje, była tutaj wyłącznie dla słusznej sprawy, jednak z obecnymi, żałosnymi zdolnościami związanymi z zaklęciami bitewnymi oraz obroną przed czarną magią stanowiłaby co najwyżej balast.
Posłała spojrzenie bratu, nie była pewna w środku czego właśnie stanęła, nie miała pojęcia, że jej umiejętność sekundę temu została ujawniona, choć gdyby wiedziała, zapewne nie poczułaby się ani zdradzona, ani rozdrażniona. Niejednokrotnie rozważała powiedzenie o tym może nie wszystkim, ale znajdującym się wyżej Zakonnikom, źle czuła się z tym, że posiada umiejętność która może być przydatna, a nie zostałaby wykorzystana.
Oparła się nieznacznie o framugę, starając się zorientować w tym, co dokładnie dzieje się dookoła, czekając aż prowadzący dzisiejsze spotkanie Fox się odezwie, spodziewała się że od niego dowie się w tej chwili najwięcej.
Mimo to brnęła z uporem pewna, że w końcu zacznie jej się udawać.
Tak, czy inaczej kiedy wreszcie przedostała się kominkiem na teren Hogsmeade, nie była przekonana co do miejsca spotkania. Miała na sobie ciemno ziemistą narzutą z kapturem, nie chciała nadmiernie rzucać się w oczy choć odnosiła wrażenie że duża grupa ludzi przechodzących jeden za drugim do pokoju w Gospodzie musiała zwrócić czyjąś uwagę.
Wierzyła jednak w Zakon i w jego członków, wierzyła że osoba która zorganizowała tutaj spotkanie, zadbała o dyskrecję i odpowiednio wszystko zabezpieczyła.
Zdyszana dostała się wreszcie na piętro, uchyliła drzwi i wsunęła się przez nie. Nie odzywała się, nie chcąc w niczym przerywać, nie widziała sensu w zwracaniu na siebie uwagi, słuchała jedynie kolejnych mówiących, starając się zorientować w tym, co się dzieje. Została przy drzwiach, w miejscu, zaraz obok lekko przygarbionego Sama, na którego zerknęła. Po troszę miała nadzieję, że spotkają się niebawem, być może dzięki niemu dowie się co straciła i cóż - być może pomoże jej w jednej z dziedzin w których czuła się niemal raczkująca. Chciała być Gwardzistką, miała silne ambicje, była tutaj wyłącznie dla słusznej sprawy, jednak z obecnymi, żałosnymi zdolnościami związanymi z zaklęciami bitewnymi oraz obroną przed czarną magią stanowiłaby co najwyżej balast.
Posłała spojrzenie bratu, nie była pewna w środku czego właśnie stanęła, nie miała pojęcia, że jej umiejętność sekundę temu została ujawniona, choć gdyby wiedziała, zapewne nie poczułaby się ani zdradzona, ani rozdrażniona. Niejednokrotnie rozważała powiedzenie o tym może nie wszystkim, ale znajdującym się wyżej Zakonnikom, źle czuła się z tym, że posiada umiejętność która może być przydatna, a nie zostałaby wykorzystana.
Oparła się nieznacznie o framugę, starając się zorientować w tym, co dokładnie dzieje się dookoła, czekając aż prowadzący dzisiejsze spotkanie Fox się odezwie, spodziewała się że od niego dowie się w tej chwili najwięcej.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wywołany wzrokiem Wrighta Alexander zmarszczył czoło, wodząc spojrzeniem od Constantine'a do Benjamina, próbując logicznie poukładać sobie wszystko w głowie.
- Ben, oddychaj. Nie musimy się tu wzajemnie obrażać żeby dojść do konsensusu, nie uważam by Ulysses był paniczykiem - rzucił, krzywiąc się nieznacznie. Podskakując komuś wyżej w hierarchii od niego igrał z ogniem, jednakże to od zawsze leżało w jego naturze. - Stanięcie do walki wymaga siły i odwagi, jednakże nie mniejsza jest wymagana, by pozostać prawdziwie neutralnym, tak jak Ollivanderowie trwający niezachwianie pomiędzy wszystkimi sporami od wieków - założył ręce na piersi, z nadal przyobleczoną w lekki grymas niezadowolenia twarzą. - Nigdy nie wzięli niczyjej strony w którymkolwiek z wielkich sporów, nie oznacza to jednak, że z założonymi rękoma potrafią patrzeć na krzywdę. Wystarczy spojrzeć na to jak bronią lasów Lancashire dla dobra ogółu. Nie wątpię w słuszność naszych idei, nie wyobrażam sobie bym mógł podążać według innych cnót, ale nie jestem Ulyssesem Ollivanderem. Nie znam go tak naprawdę. Zna go za to jego rodzony brat - Alexander przeniósł spojrzenie na stojącego praktycznie obok siebie Constantine'a, skłaniając delikatnie ku niemu czoło. Minęło już kilka ładnych lat odkąd zadebiutowali razem na salonach, jednak zakonne okoliczności w jakich znów spotkał młodego Ollivandera były niezwykle sprzyjające. Cieszył się, że ludzie w jego wieku potrafią podjąć samodzielne decyzje, kierując się własnym, a nie rodowym kompasem moralności. - I tak jak z niewolnika nie ma dobrego pracownika, tak z Zakonnika z wątpliwościami moralnymi również nie będzie pożytku. Musimy pamiętać o tym, żeby pozostawać integralną całością. Choć sam niezwykle rad byłbym z możliwości stania w tej walce ramię w ramię z czarodziejem jakim jest Ulysses nie chciałbym jednakże w tym samym czasie zastanawiać się, czy uniesie różdżkę by zaatakować stojącego naprzeciw nas napastnika czy pozostanie bierny, trwając w zakorzenionej w nim od pokoleń neutralności - kontynuował, spoglądając to na Benjamina, to na stojących u szczytu stołu Garretta i Fredericka. - Będąc nachalnymi nic nie zyskamy, Ollivander może zgodzić się na dołączenie do Zakonu tylko po to, by zyskać spokój. Moim zdaniem powinien porozmawiać z nim wpierw Constantine, nim ktokolwiek inny pójdzie badać jego intencje czy też przekonywać o słuszności jednych racji nad drugimi. Wśród dwudziestu ośmiu rodów wartość rodziny jest postawiona właściwie najwyżej ze wszystkich, wątpię by Ollivander bez namysłu postanowił do nas dołączyć. A nawet jeśli tego nie zrobi to tak długo jak nie opowie się po stronie naszych wrogów nie powinniśmy go jako takiego traktować za bycie neutralnym - skończył wreszcie, biorąc powolny oddech na uspokojenie szalejących w nim myśli. Może i narazi się komuś w tym pomieszczeniu, jednak nie miało to w tym momencie większego znaczenia. Każdy mógł wyrazić tu swoją opinię, a jego była właśnie taka. Wolał mieć bowiem przy sobie ludzi pewnych niż tych, którzy może i posiadają wielkie talenty i zadziwiające umiejętności, ale jednocześnie dławią się wątpliwościami.
Tym samym kiwnął głową do Justine. - Bardzo chętnie przeprowadziłbym tę rozmowę z Lynn, również mam się z nią spotkać na dniach - oznajmił. Wiedział, że kuzynka się zgodzi, nie miał co do tego cienia obaw, że mogłoby być inaczej. Jednakże to on chciał jej o wszystkim opowiedzieć, przy okazji Lucinda będzie mogła zrozumieć niektóre rzeczy, które miały miejsce w jego życiu przez ostatnie miesiące; będzie mógł w końcu coś jej powiedzieć, lekko odciążyć swoje barki ze skrywanych przed nią tajemnic. Mimo to, wciąż nie będzie mógł jej powiedzieć wszystkiego, nie ważne jak bardzo by tego pragnął. Niektórych rzeczy wiedzieć nie mogła.
Nie długo pozostał sam na sam ze swoimi myślami, drgając kiedy poczuł na sobie po raz kolejny czyjeś spojrzenie. Gdy uniósł głowę jego oczy spotkały się z błękitnymi tęczówkami Josephine. Nim zdążył się odezwać w pokoju rozbrzmiał głos panny Pomfrey, która wyczerpała większość tematów, o których sam mógłby powiedzieć. Spróbował więc tylko uśmiechnąć się delikatnie do Josie. - Jeżeli będę mógł się w jakikolwiek sposób przydać to możecie na mnie liczyć w kwestii niesienia pomocy dzieciom - zadeklarował się w odpowiedzi na odezwę Foxa. Nie na długo przyszło mu jednak oderwać spojrzenie od sylwetki aurora, bowiem już po chwili na powierzchnię wypłynął temat Tuft i ewentualnych, samobójczych prób dotarcia do niej by wykonać własne przesłuchanie. Podchwycił w lot myśl Lisa, nie odrywając od mężczyzny spojrzenia.
- Legilimenta z odrobiną wprawy, pewną dozą wiedzy o ludzkiej psychice, płaszczem z kłamstwa, niewielką pomocą ze środka Ministerstwa i pod osłoną ukrywającej tożsamość magii mógłby faktycznie bez teoretycznie większych przeszkód nie tylko dostać się do Azkabanu, ale również wypełnić misję i powrócić - ale tylko jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dodał w myślach. Wyprawa na Azkaban aktualnie była poza jego, poza ich możliwościami. Musieli zebrać siły i przegrupować się nie tylko po odsieczach, ale również i po nagłym wybuchu magii. Anomalie nie mogły być pozostawione same sobie, a z poziomem chaosu panującym w Ministerstwie Magii niewątpliwie pozostawione bez nadzoru zostaną. I wtedy, jakby słysząc obawy rodzące się w głowie Lexa przemówił Fox. Młody stażysta z błyskiem w oku słuchał, jak opowiada on o sposobach na okiełznanie szalejącej magii. Serce w jego piersi zabiło mocniej, zarówno z radości na to, iż można jakoś poskromić ten żywioł, jak i dlatego, że próby pokonania anormalnej magii sprawią, że Zakonnicy nie będą tkwili w letargu. Cały czas będą mieli możliwość naprawiania świata mimo tego, że aktualnie wrogowie zdali się zapaść w cienie równie czarne, co ich dusze. Ben - w tak pięknych słowach jak personalia, zasłyszanych albo od szlachciców albo od pięknie wysławiającej się Margaux - miał jednak rację. To, że na chwilę zniknęli im z oczu nie oznaczało, że mogli jednocześnie pozostawić bez kontroli tych, co do których byli pewni, że ich przekonania leżą w niewłaściwych celach.
Uwadze młodego Selwyna nie umknął fakt, jak temat skrzyni omijał zarówno Garrett, jak i Frederick. Alexander zmrużył delikatnie oczy wpatrując się w Garretta, gdy ten tłumaczył, iż skrzynia przepadła wraz z chatą. Jak to, tak po prostu przepadła? Nie dowierzał temu, aby strzeżona tak potężnymi zaklęciami skrzynia była w stanie po prostu zniknąć, nie pozostawiając po sobie jakiegokolwiek śladu. Dyskusja jednakże mknęła dalej, a Alexander nie mógł pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. Eileen była dla niego niezwykle łaskawa i wyrozumiała. Nie był w stanie uśmiechnąć się do panny Wilde, jedyne co zrobił to zacisnąwszy usta spuścił wzrok, wbijając go w podłogę. Był wdzięczny, że próbowała go pocieszyć, jednakże nie mogła tego uczynić. Selwyn zbyt mocno przekonany był o swojej roli w tej tragedii, by choć trochę umniejszyć teraz swoich win. Wiedział, że to wpisywało się w rolę Zakonnika, wiedział to wtedy na Wyspie Rzeźb w tym lochu, wiedział to również teraz. Jakaś cząstka jego mimo to się nie zgadzała z tą brutalną prawdą, walcząc i wierząc, że mógł zrobić coś więcej by również i Cassian stał tu dziś pomiędzy nimi.
Powrócił spojrzeniem do gajowej, gdy ta odkryła się ze swoją zdolnością animagii. Wszyscy po kolei zaczynali wyjawiać swoje sekrety, Lorraine mówiła o jasnowidzeniu, Archibald zdradzał nieznane mu wcześniej oblicze dopiero co przybyłej Julii, która nie miała okazji usłyszeć słów jej brata.
- Julia, czy zgłaszałaś do Ministerstwa fakt, że jesteś animagiem? - wypalił od razu, gdy tylko zamknęły się za rudowłosą Prewettówną drzwi. W jego głosie czuć było nutę mówiącą jakby "czemu wcześniej o tym nie wiedziałem?", nutę którą jego kochana kuzynka znała doskonale. Zawsze tak mówił, gdy pozostawał poza planami swojego kuzynostwa, dowiadując się o nich albo po fakcie, albo w ostatniej chwili je poprzedzającej. Mimo odkrywanych wlaśnie sekretów Selwyn wahał się powiedzieć wprost o tym, co umie. Jego wzrok zawisnął po raz kolejny na Weasleyu. Alexander pamiętał to letnie przedpołudnie, gdy przy herbacie i kandyzowanym ananasie z obrzydzeniem mówił aurorowi o posiadanej przez Samaela zdolności legilimencji. Osiem miesięcy później młody uzdrowiciel sam już posiadał tę umiejętność okradania ludzi z prywatności i wciskania się pomiędzy skrywane w umyśle wspomnienia. Stażysta przełknął ślinę i wziął dwa głębokie oddechy by opanować falę nerwowości, która nagle go zalała. Ludzie różnie reagowali na informację, że posiada się zdolność przenikania umysłów. Jednakże jego umiejętności mogły w tej chwili pomóc nie tylko wyciągać informacje z niedostępnych miejsc, ale również w nauce ochrony ich przed tymi, którzy próbowaliby wydrzeć je od Zakonników. A dobro Zakonu przeważało nad tym, co sądzili o nim inni.
- Skoro już dzielimy się sekretami to poza metamorfomagią posiadam zdolność legilimencji - wydobył z siebie w końcu głos, nie mówiąc jednak nazbyt głośno. - Umiem odzyskiwać wspomnienia utracone w wyniku szoku czy pod działaniem zaklęcia Obliviate, Justine może potwierdzić moje słowa. Jestem w stanie wyciągać wspomnienia z niechętnych do współpracy... typów. Mógłbym pomóc również każdemu chętnemu do praktycznej nauki oklumencji - zaoferował się, a choć z zewnątrz wydawał się spokojny, to w środku wszystko w nim drgało - mimo tego, że każdemu tutaj mógł zaufać. Choć może właśnie to sprawiało, że nie był spokojny. Bał się stracić zaufania stojących dookoła ludzi. Ludzi, którzy byli dla niego rodziną - wszyscy, bez wyjątków. Dlatego teraz patrząc po kolei na ich twarze obawiał się, co na nich ujrzy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Ben, oddychaj. Nie musimy się tu wzajemnie obrażać żeby dojść do konsensusu, nie uważam by Ulysses był paniczykiem - rzucił, krzywiąc się nieznacznie. Podskakując komuś wyżej w hierarchii od niego igrał z ogniem, jednakże to od zawsze leżało w jego naturze. - Stanięcie do walki wymaga siły i odwagi, jednakże nie mniejsza jest wymagana, by pozostać prawdziwie neutralnym, tak jak Ollivanderowie trwający niezachwianie pomiędzy wszystkimi sporami od wieków - założył ręce na piersi, z nadal przyobleczoną w lekki grymas niezadowolenia twarzą. - Nigdy nie wzięli niczyjej strony w którymkolwiek z wielkich sporów, nie oznacza to jednak, że z założonymi rękoma potrafią patrzeć na krzywdę. Wystarczy spojrzeć na to jak bronią lasów Lancashire dla dobra ogółu. Nie wątpię w słuszność naszych idei, nie wyobrażam sobie bym mógł podążać według innych cnót, ale nie jestem Ulyssesem Ollivanderem. Nie znam go tak naprawdę. Zna go za to jego rodzony brat - Alexander przeniósł spojrzenie na stojącego praktycznie obok siebie Constantine'a, skłaniając delikatnie ku niemu czoło. Minęło już kilka ładnych lat odkąd zadebiutowali razem na salonach, jednak zakonne okoliczności w jakich znów spotkał młodego Ollivandera były niezwykle sprzyjające. Cieszył się, że ludzie w jego wieku potrafią podjąć samodzielne decyzje, kierując się własnym, a nie rodowym kompasem moralności. - I tak jak z niewolnika nie ma dobrego pracownika, tak z Zakonnika z wątpliwościami moralnymi również nie będzie pożytku. Musimy pamiętać o tym, żeby pozostawać integralną całością. Choć sam niezwykle rad byłbym z możliwości stania w tej walce ramię w ramię z czarodziejem jakim jest Ulysses nie chciałbym jednakże w tym samym czasie zastanawiać się, czy uniesie różdżkę by zaatakować stojącego naprzeciw nas napastnika czy pozostanie bierny, trwając w zakorzenionej w nim od pokoleń neutralności - kontynuował, spoglądając to na Benjamina, to na stojących u szczytu stołu Garretta i Fredericka. - Będąc nachalnymi nic nie zyskamy, Ollivander może zgodzić się na dołączenie do Zakonu tylko po to, by zyskać spokój. Moim zdaniem powinien porozmawiać z nim wpierw Constantine, nim ktokolwiek inny pójdzie badać jego intencje czy też przekonywać o słuszności jednych racji nad drugimi. Wśród dwudziestu ośmiu rodów wartość rodziny jest postawiona właściwie najwyżej ze wszystkich, wątpię by Ollivander bez namysłu postanowił do nas dołączyć. A nawet jeśli tego nie zrobi to tak długo jak nie opowie się po stronie naszych wrogów nie powinniśmy go jako takiego traktować za bycie neutralnym - skończył wreszcie, biorąc powolny oddech na uspokojenie szalejących w nim myśli. Może i narazi się komuś w tym pomieszczeniu, jednak nie miało to w tym momencie większego znaczenia. Każdy mógł wyrazić tu swoją opinię, a jego była właśnie taka. Wolał mieć bowiem przy sobie ludzi pewnych niż tych, którzy może i posiadają wielkie talenty i zadziwiające umiejętności, ale jednocześnie dławią się wątpliwościami.
Tym samym kiwnął głową do Justine. - Bardzo chętnie przeprowadziłbym tę rozmowę z Lynn, również mam się z nią spotkać na dniach - oznajmił. Wiedział, że kuzynka się zgodzi, nie miał co do tego cienia obaw, że mogłoby być inaczej. Jednakże to on chciał jej o wszystkim opowiedzieć, przy okazji Lucinda będzie mogła zrozumieć niektóre rzeczy, które miały miejsce w jego życiu przez ostatnie miesiące; będzie mógł w końcu coś jej powiedzieć, lekko odciążyć swoje barki ze skrywanych przed nią tajemnic. Mimo to, wciąż nie będzie mógł jej powiedzieć wszystkiego, nie ważne jak bardzo by tego pragnął. Niektórych rzeczy wiedzieć nie mogła.
Nie długo pozostał sam na sam ze swoimi myślami, drgając kiedy poczuł na sobie po raz kolejny czyjeś spojrzenie. Gdy uniósł głowę jego oczy spotkały się z błękitnymi tęczówkami Josephine. Nim zdążył się odezwać w pokoju rozbrzmiał głos panny Pomfrey, która wyczerpała większość tematów, o których sam mógłby powiedzieć. Spróbował więc tylko uśmiechnąć się delikatnie do Josie. - Jeżeli będę mógł się w jakikolwiek sposób przydać to możecie na mnie liczyć w kwestii niesienia pomocy dzieciom - zadeklarował się w odpowiedzi na odezwę Foxa. Nie na długo przyszło mu jednak oderwać spojrzenie od sylwetki aurora, bowiem już po chwili na powierzchnię wypłynął temat Tuft i ewentualnych, samobójczych prób dotarcia do niej by wykonać własne przesłuchanie. Podchwycił w lot myśl Lisa, nie odrywając od mężczyzny spojrzenia.
- Legilimenta z odrobiną wprawy, pewną dozą wiedzy o ludzkiej psychice, płaszczem z kłamstwa, niewielką pomocą ze środka Ministerstwa i pod osłoną ukrywającej tożsamość magii mógłby faktycznie bez teoretycznie większych przeszkód nie tylko dostać się do Azkabanu, ale również wypełnić misję i powrócić - ale tylko jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dodał w myślach. Wyprawa na Azkaban aktualnie była poza jego, poza ich możliwościami. Musieli zebrać siły i przegrupować się nie tylko po odsieczach, ale również i po nagłym wybuchu magii. Anomalie nie mogły być pozostawione same sobie, a z poziomem chaosu panującym w Ministerstwie Magii niewątpliwie pozostawione bez nadzoru zostaną. I wtedy, jakby słysząc obawy rodzące się w głowie Lexa przemówił Fox. Młody stażysta z błyskiem w oku słuchał, jak opowiada on o sposobach na okiełznanie szalejącej magii. Serce w jego piersi zabiło mocniej, zarówno z radości na to, iż można jakoś poskromić ten żywioł, jak i dlatego, że próby pokonania anormalnej magii sprawią, że Zakonnicy nie będą tkwili w letargu. Cały czas będą mieli możliwość naprawiania świata mimo tego, że aktualnie wrogowie zdali się zapaść w cienie równie czarne, co ich dusze. Ben - w tak pięknych słowach jak personalia, zasłyszanych albo od szlachciców albo od pięknie wysławiającej się Margaux - miał jednak rację. To, że na chwilę zniknęli im z oczu nie oznaczało, że mogli jednocześnie pozostawić bez kontroli tych, co do których byli pewni, że ich przekonania leżą w niewłaściwych celach.
Uwadze młodego Selwyna nie umknął fakt, jak temat skrzyni omijał zarówno Garrett, jak i Frederick. Alexander zmrużył delikatnie oczy wpatrując się w Garretta, gdy ten tłumaczył, iż skrzynia przepadła wraz z chatą. Jak to, tak po prostu przepadła? Nie dowierzał temu, aby strzeżona tak potężnymi zaklęciami skrzynia była w stanie po prostu zniknąć, nie pozostawiając po sobie jakiegokolwiek śladu. Dyskusja jednakże mknęła dalej, a Alexander nie mógł pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. Eileen była dla niego niezwykle łaskawa i wyrozumiała. Nie był w stanie uśmiechnąć się do panny Wilde, jedyne co zrobił to zacisnąwszy usta spuścił wzrok, wbijając go w podłogę. Był wdzięczny, że próbowała go pocieszyć, jednakże nie mogła tego uczynić. Selwyn zbyt mocno przekonany był o swojej roli w tej tragedii, by choć trochę umniejszyć teraz swoich win. Wiedział, że to wpisywało się w rolę Zakonnika, wiedział to wtedy na Wyspie Rzeźb w tym lochu, wiedział to również teraz. Jakaś cząstka jego mimo to się nie zgadzała z tą brutalną prawdą, walcząc i wierząc, że mógł zrobić coś więcej by również i Cassian stał tu dziś pomiędzy nimi.
Powrócił spojrzeniem do gajowej, gdy ta odkryła się ze swoją zdolnością animagii. Wszyscy po kolei zaczynali wyjawiać swoje sekrety, Lorraine mówiła o jasnowidzeniu, Archibald zdradzał nieznane mu wcześniej oblicze dopiero co przybyłej Julii, która nie miała okazji usłyszeć słów jej brata.
- Julia, czy zgłaszałaś do Ministerstwa fakt, że jesteś animagiem? - wypalił od razu, gdy tylko zamknęły się za rudowłosą Prewettówną drzwi. W jego głosie czuć było nutę mówiącą jakby "czemu wcześniej o tym nie wiedziałem?", nutę którą jego kochana kuzynka znała doskonale. Zawsze tak mówił, gdy pozostawał poza planami swojego kuzynostwa, dowiadując się o nich albo po fakcie, albo w ostatniej chwili je poprzedzającej. Mimo odkrywanych wlaśnie sekretów Selwyn wahał się powiedzieć wprost o tym, co umie. Jego wzrok zawisnął po raz kolejny na Weasleyu. Alexander pamiętał to letnie przedpołudnie, gdy przy herbacie i kandyzowanym ananasie z obrzydzeniem mówił aurorowi o posiadanej przez Samaela zdolności legilimencji. Osiem miesięcy później młody uzdrowiciel sam już posiadał tę umiejętność okradania ludzi z prywatności i wciskania się pomiędzy skrywane w umyśle wspomnienia. Stażysta przełknął ślinę i wziął dwa głębokie oddechy by opanować falę nerwowości, która nagle go zalała. Ludzie różnie reagowali na informację, że posiada się zdolność przenikania umysłów. Jednakże jego umiejętności mogły w tej chwili pomóc nie tylko wyciągać informacje z niedostępnych miejsc, ale również w nauce ochrony ich przed tymi, którzy próbowaliby wydrzeć je od Zakonników. A dobro Zakonu przeważało nad tym, co sądzili o nim inni.
- Skoro już dzielimy się sekretami to poza metamorfomagią posiadam zdolność legilimencji - wydobył z siebie w końcu głos, nie mówiąc jednak nazbyt głośno. - Umiem odzyskiwać wspomnienia utracone w wyniku szoku czy pod działaniem zaklęcia Obliviate, Justine może potwierdzić moje słowa. Jestem w stanie wyciągać wspomnienia z niechętnych do współpracy... typów. Mógłbym pomóc również każdemu chętnemu do praktycznej nauki oklumencji - zaoferował się, a choć z zewnątrz wydawał się spokojny, to w środku wszystko w nim drgało - mimo tego, że każdemu tutaj mógł zaufać. Choć może właśnie to sprawiało, że nie był spokojny. Bał się stracić zaufania stojących dookoła ludzi. Ludzi, którzy byli dla niego rodziną - wszyscy, bez wyjątków. Dlatego teraz patrząc po kolei na ich twarze obawiał się, co na nich ujrzy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Słuchał unoszących się głosów. Jednego, drugiego, trzeciego. Samemu będąc obserwatorem, słuchaczem. Układał w głowie fakty, pytania i informacje zastanawiając się co powiedzieć. Co komentować.
Informacje o skrzynce przyjął ze spokojem nie ciągnąc dalej tematu.
Rozmowa z nowym dyrektorem było naturalną konsekwencją ostatnich wydarzeń. Trzeba było to zrobić. Vane miał rację - Dippet mógł uderzyć w politykę prawdy w celu umocnienia swojej pozycji. Należało to wykorzystać. To było jednak zadanie dla profesorów. Mieli go pod ręką, a on chciał zyskać ich zaufanie.
Rosier, Dover, Myssleine...
Carrow słuchał jednak i tu się nie wychylał. To nie był grunt po którym powinien stąpać. Był Carrow, jego zainteresowanie, a chociażby stąpanie po ziemiach Rosierów bez ich wiedzy, w celach poszukiwania czegoś, dopytywanie...z powodzeniem mogłoby zostać uznane za incydent ciągnący za sobą nie wiadomo jak poważne negatywne konsekwencje. Już i tak w tym momencie rozpościerało się ponure widmo wszczęcia wojny trwającej nieprzerwanie od setek lat. Milczał więc.
Florean, historia, dostęp do działów zakazanych i pytanie Garreta o dostęp do owego działu.
- Nie mam dostępu do tego działu, jednak mogę wykorzystać swoje koneksje i spróbować go zdobyć dla Floreana. W razie potrzeby i wprowadzić. Teraz, gdy panuje chaos powinno być to prostsze - Miał nazwisko, tytuł i pozycję przed którą ludzie się uginali. Wystarczająco długo też pracował jako uzdrowiciel by zdążyć uratować życie lub zaskarbić sobie przychylność ludzi mających dostęp tam, gdzie on nie miał, a przy tym czujących z tego tytułu wdzięczność. Umiał przekonywać. To było coś co mógł zrobić.
Próby ustalenia tego czy Ginewald żyje i gdzie się ukrywa. Priorytet na odnalezienie go. Adrien spojrzał na Alexa.
- Może to prostacki pomysł, lecz zastanawia mnie czy dałoby się ku temu wykorzystać mechanizm działania magicznego zegara, który jak wiadomo potrafi wskazywać miejsce pobytu rodziny. Tylko problem polega na tym, że Grindewald jeśli faktycznie żyje i nie chce być znalezionym to zapewne używa do maskowania swojej obecności odpowiedniej ku temu magii. Z drugiej strony równie dobrze mógł ucierpieć w noc z kwietnia na maj i być osłabionym na tyle, że nie jest w stanie tego uczynić. Trudno właściwie powiedzieć - może trzeba byłoby jakoś magicznie wzmocnić działanie zegara, chociaż problem polegał tez na tym by zegar znalazł się w rękach kogoś spokrewnionego z Grindewaldem. Pierwszą osobą o której pomyślał to Bathilda Bagshot będąca ciotką Grindewalda.
Śmierć głowno dowodzącego aurorów pod Wywerną. Podjęty przez Sophię wątek ocalałych po tych ponurych wydarzeniach.
- Odnośnie tego o czym wspomniała Sophia. Tego dnia, gdy przybyli ocalali po wydarzeniach w Białej Wywernie był wśród nich Qentin Burke oraz Marianna Goshawk - w roli podejrzanych. Do dnia dzisiejszego pomimo tego, że w chwili przybycia na oddział byli przykuci do szpitalnych łóżek nikt nie podjął próby dojścia do tego co tam robili. Tak właściwie zdaje się, że znaleźli się w bardzo wygodnym cieniu terroru amonali w konsekwencji czego o nich zapomniano. Biorąc pod uwagę okoliczności - raczej nikt przypadkiem nie pojawia się w miejscu w którym zaraz pojawia się taki czarnoksiężnik - muszą być zamieszani w trzecią siłę. Mam możliwość przepytania Goshawk co też uczynię gdy tylko będę miał okazję.Jest uzdrowicielką w Mungu - fantastycznie, prawda? Czyj sztylet na plecach poczujesz jeszcze na swych plecach, Carrow? Rodzina, pracownicy...Z czyjego powodu przyjdzie ci się jeszcze rozczarować? - słyszał te poszepty, krążące wokół myśli. Nie bronił im tego. Mogły się unosić i go oplatać, lecz nic poza tym. Nie mogły wpływać na zamiary, ton głosu, mimikę twarzy która w tym momencie nie wyrażała nic nadzwyczajnego, a wszystko po to by nie zaburzyć przepływu informacji. Deimos, Percival. To wszystko było takie świeże, emocje takie gwałtowne, skotłowane. Naprzemiennie syczały, warczały i wierzgały - to działo się jednak wewnątrz niego, będąc niewidocznym dla innych. Z pokorą słuchał nazwisk jak gdyby słuchał o obcych mu ludziach. Tak było łatwiej - dla niego. Zresztą to nie tak, że się tego nie spodziewał. To on był inny. Czuł sztylety na swym grzbiecie, lecz zdawał sobie sprawę, że z każdą podjętą decyzją, będąc tutaj, to on wbijał sztylet zdrady każdemu noszącemu nazwisko Carrow, deptał i profanował wartości przodków w wierze, że dzięki temu wybuduje lepszą przyszłość. Dla niej - jedynej iskry jego życia. Czy paradoksalnie, chcąc jej dobra mógł przyczynić się do jej krzywdy...? Widział jak patrzyła na Percivala. Była już jego. To bolało. Mieliła i wykręcała wnętrzności wiedza że on zaś stał po przeciwnej stronie brzegu chcąc dla niej(?) innego świata. To wszystko było jednak jego - te myśli i bolączki. Dla całej reszty miał przygotowaną twarz skalaną jedynie grymasem skupienia i rozmyśleń. Podniósł więc spojrzenie na Benjamina, gdy ten wypowiedział jego imię. Od razu dostrzegł w jego oczach ponaglający ogień zmuszający do ustosunkowania się teraz do tej wiedzy. Wyszedł na przeciw niemu ze spokojem, a nawet nieznacznie uniósł kąciki ust słysząc niedowierzające pytanie ze strony Eilen.
- Cóż, przeważnie jeśli jest się w posiadaniu córki, która wychodzi za mąż to tak się dzieje, że jej małżonek staje się potem moim zięciem. Nie ja to wymyślałem - trochę niedorzeczności ale on potrzebował tego. Wrócił do Benjamina - Porozmawiam z nim. Nie musisz się o to niepokoić - zapewnił go.
Przepraszam za wszystkie poprzekręcane imiona ;-;
Informacje o skrzynce przyjął ze spokojem nie ciągnąc dalej tematu.
Rozmowa z nowym dyrektorem było naturalną konsekwencją ostatnich wydarzeń. Trzeba było to zrobić. Vane miał rację - Dippet mógł uderzyć w politykę prawdy w celu umocnienia swojej pozycji. Należało to wykorzystać. To było jednak zadanie dla profesorów. Mieli go pod ręką, a on chciał zyskać ich zaufanie.
Rosier, Dover, Myssleine...
Carrow słuchał jednak i tu się nie wychylał. To nie był grunt po którym powinien stąpać. Był Carrow, jego zainteresowanie, a chociażby stąpanie po ziemiach Rosierów bez ich wiedzy, w celach poszukiwania czegoś, dopytywanie...z powodzeniem mogłoby zostać uznane za incydent ciągnący za sobą nie wiadomo jak poważne negatywne konsekwencje. Już i tak w tym momencie rozpościerało się ponure widmo wszczęcia wojny trwającej nieprzerwanie od setek lat. Milczał więc.
Florean, historia, dostęp do działów zakazanych i pytanie Garreta o dostęp do owego działu.
- Nie mam dostępu do tego działu, jednak mogę wykorzystać swoje koneksje i spróbować go zdobyć dla Floreana. W razie potrzeby i wprowadzić. Teraz, gdy panuje chaos powinno być to prostsze - Miał nazwisko, tytuł i pozycję przed którą ludzie się uginali. Wystarczająco długo też pracował jako uzdrowiciel by zdążyć uratować życie lub zaskarbić sobie przychylność ludzi mających dostęp tam, gdzie on nie miał, a przy tym czujących z tego tytułu wdzięczność. Umiał przekonywać. To było coś co mógł zrobić.
Próby ustalenia tego czy Ginewald żyje i gdzie się ukrywa. Priorytet na odnalezienie go. Adrien spojrzał na Alexa.
- Może to prostacki pomysł, lecz zastanawia mnie czy dałoby się ku temu wykorzystać mechanizm działania magicznego zegara, który jak wiadomo potrafi wskazywać miejsce pobytu rodziny. Tylko problem polega na tym, że Grindewald jeśli faktycznie żyje i nie chce być znalezionym to zapewne używa do maskowania swojej obecności odpowiedniej ku temu magii. Z drugiej strony równie dobrze mógł ucierpieć w noc z kwietnia na maj i być osłabionym na tyle, że nie jest w stanie tego uczynić. Trudno właściwie powiedzieć - może trzeba byłoby jakoś magicznie wzmocnić działanie zegara, chociaż problem polegał tez na tym by zegar znalazł się w rękach kogoś spokrewnionego z Grindewaldem. Pierwszą osobą o której pomyślał to Bathilda Bagshot będąca ciotką Grindewalda.
Śmierć głowno dowodzącego aurorów pod Wywerną. Podjęty przez Sophię wątek ocalałych po tych ponurych wydarzeniach.
- Odnośnie tego o czym wspomniała Sophia. Tego dnia, gdy przybyli ocalali po wydarzeniach w Białej Wywernie był wśród nich Qentin Burke oraz Marianna Goshawk - w roli podejrzanych. Do dnia dzisiejszego pomimo tego, że w chwili przybycia na oddział byli przykuci do szpitalnych łóżek nikt nie podjął próby dojścia do tego co tam robili. Tak właściwie zdaje się, że znaleźli się w bardzo wygodnym cieniu terroru amonali w konsekwencji czego o nich zapomniano. Biorąc pod uwagę okoliczności - raczej nikt przypadkiem nie pojawia się w miejscu w którym zaraz pojawia się taki czarnoksiężnik - muszą być zamieszani w trzecią siłę. Mam możliwość przepytania Goshawk co też uczynię gdy tylko będę miał okazję.Jest uzdrowicielką w Mungu - fantastycznie, prawda? Czyj sztylet na plecach poczujesz jeszcze na swych plecach, Carrow? Rodzina, pracownicy...Z czyjego powodu przyjdzie ci się jeszcze rozczarować? - słyszał te poszepty, krążące wokół myśli. Nie bronił im tego. Mogły się unosić i go oplatać, lecz nic poza tym. Nie mogły wpływać na zamiary, ton głosu, mimikę twarzy która w tym momencie nie wyrażała nic nadzwyczajnego, a wszystko po to by nie zaburzyć przepływu informacji. Deimos, Percival. To wszystko było takie świeże, emocje takie gwałtowne, skotłowane. Naprzemiennie syczały, warczały i wierzgały - to działo się jednak wewnątrz niego, będąc niewidocznym dla innych. Z pokorą słuchał nazwisk jak gdyby słuchał o obcych mu ludziach. Tak było łatwiej - dla niego. Zresztą to nie tak, że się tego nie spodziewał. To on był inny. Czuł sztylety na swym grzbiecie, lecz zdawał sobie sprawę, że z każdą podjętą decyzją, będąc tutaj, to on wbijał sztylet zdrady każdemu noszącemu nazwisko Carrow, deptał i profanował wartości przodków w wierze, że dzięki temu wybuduje lepszą przyszłość. Dla niej - jedynej iskry jego życia. Czy paradoksalnie, chcąc jej dobra mógł przyczynić się do jej krzywdy...? Widział jak patrzyła na Percivala. Była już jego. To bolało. Mieliła i wykręcała wnętrzności wiedza że on zaś stał po przeciwnej stronie brzegu chcąc dla niej(?) innego świata. To wszystko było jednak jego - te myśli i bolączki. Dla całej reszty miał przygotowaną twarz skalaną jedynie grymasem skupienia i rozmyśleń. Podniósł więc spojrzenie na Benjamina, gdy ten wypowiedział jego imię. Od razu dostrzegł w jego oczach ponaglający ogień zmuszający do ustosunkowania się teraz do tej wiedzy. Wyszedł na przeciw niemu ze spokojem, a nawet nieznacznie uniósł kąciki ust słysząc niedowierzające pytanie ze strony Eilen.
- Cóż, przeważnie jeśli jest się w posiadaniu córki, która wychodzi za mąż to tak się dzieje, że jej małżonek staje się potem moim zięciem. Nie ja to wymyślałem - trochę niedorzeczności ale on potrzebował tego. Wrócił do Benjamina - Porozmawiam z nim. Nie musisz się o to niepokoić - zapewnił go.
Przepraszam za wszystkie poprzekręcane imiona ;-;
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem ciężko uwierzyć w okrucieństwo ludzi. Słysząc historie o przetrzymywanych dzieciach, które prawdopodobnie poddawano eksperymentom, testowano albo po prostu więziono zauważała się jak wiele zła im umyka. Czy jeszcze gdzieś są dzieci, które czekają na ratunek? Myśl na wywołała w niej dreszcze. Tragedie dzieci zawsze były bardziej poruszające, zapewne przez ich niewinność. Nie była jednak pewna czy wydarzenia na Wyspie nie odebrały im tej niewinności. Nie wiedziała do czego obecnie były zdolne czy pozostało w nich jeszcze coś z dzieci. Wysłuchała komentarzy Zakonników nie mogąc sama nic dodać na temat obskurusów czy anomalii. Sama na sobie odczuła skutki wybuchu magii i nie chciałaby tego w najbliższej przyszłości powtórzyć.
Nie spodziewała się tematu Lucindy, a przecież zdawała sobie sprawę, że jako zdolna czarownica przydałaby się Zakonowi. Nie wiedziała jednak co o tym myśleć, szczególnie po ich ostatnim spotkaniu w szpitalu i przecież nadal nie wiedziała co się dokładnie jej przydarzyło.
- Lynn ostatnie dni spędziła w szpitalu, więc miej to na uwadze, gdy będziesz z nią rozmawiać. Nie wiem dlaczego tam trafiła, nie chciała o tym mówić. - powiedziała do Alexa patrząc na niego bez uśmiechu. Ufała Lucindzie, ale nie była pewna czy kobieta była gotowa na dołączenie do Zakonu. Obawiała się, że zatraci się w akcjach znów nie myśląc o konsekwencjach. To nie był pierwszy raz, gdy wylądowała w szpitalu, ale jej choroba nie dawała o sobie zapomnieć. Ta choroba, o której Lynn wolałaby nie myśleć ale nie miała takiej możliwości. Nie można było jednak zaprzeczyć, że taka osoba jak Selwyn byłaby wzmocnieniem dla Zakonu, szczególnie, że Elizabeth wiedziała jakie poglądy ma jej przyjaciółka.
Słysząc listę nazwisk zamarła. Były to osoby, które znała i szanowała. Niektórych nie lubiła, ale nigdy nie podejrzewałaby o takie czyny. Były to też osoby, z którymi siedziała w pokoju wspólnym w Hogwarcie, gdyż zauważalna była przeważająca ilość Ślizgonów. Czy nestorzy wiedzieli o poczynaniach młodych arystokratów czy była to oddolna wizja młodych umysłów pragnących zmian? Czuła, że zupełnie nie znała tych ludzi, jakby żyła w alternatywnej rzeczywistości gdzie ten brudny świat jest schowany.
- Mogę porozmawiać z Alistairem Nottem, jest blisko związany ze swoim kuzynostwem. Mogę go o nich podpytać, lecz myślę, że temat ich działalności nie jest omawiany przy herbatce. - stwierdziła wiedząc, że nie będzie to dla niej najłatwiejsza rozmowa, lecz potrzebowali informacji. Nie chciała wierzyć, że Alistair może mieć coś związanego z Rycerzami, ale jakakolwiek była prawda będzie ją musiała zaakceptować.
Nie spodziewała się tematu Lucindy, a przecież zdawała sobie sprawę, że jako zdolna czarownica przydałaby się Zakonowi. Nie wiedziała jednak co o tym myśleć, szczególnie po ich ostatnim spotkaniu w szpitalu i przecież nadal nie wiedziała co się dokładnie jej przydarzyło.
- Lynn ostatnie dni spędziła w szpitalu, więc miej to na uwadze, gdy będziesz z nią rozmawiać. Nie wiem dlaczego tam trafiła, nie chciała o tym mówić. - powiedziała do Alexa patrząc na niego bez uśmiechu. Ufała Lucindzie, ale nie była pewna czy kobieta była gotowa na dołączenie do Zakonu. Obawiała się, że zatraci się w akcjach znów nie myśląc o konsekwencjach. To nie był pierwszy raz, gdy wylądowała w szpitalu, ale jej choroba nie dawała o sobie zapomnieć. Ta choroba, o której Lynn wolałaby nie myśleć ale nie miała takiej możliwości. Nie można było jednak zaprzeczyć, że taka osoba jak Selwyn byłaby wzmocnieniem dla Zakonu, szczególnie, że Elizabeth wiedziała jakie poglądy ma jej przyjaciółka.
Słysząc listę nazwisk zamarła. Były to osoby, które znała i szanowała. Niektórych nie lubiła, ale nigdy nie podejrzewałaby o takie czyny. Były to też osoby, z którymi siedziała w pokoju wspólnym w Hogwarcie, gdyż zauważalna była przeważająca ilość Ślizgonów. Czy nestorzy wiedzieli o poczynaniach młodych arystokratów czy była to oddolna wizja młodych umysłów pragnących zmian? Czuła, że zupełnie nie znała tych ludzi, jakby żyła w alternatywnej rzeczywistości gdzie ten brudny świat jest schowany.
- Mogę porozmawiać z Alistairem Nottem, jest blisko związany ze swoim kuzynostwem. Mogę go o nich podpytać, lecz myślę, że temat ich działalności nie jest omawiany przy herbatce. - stwierdziła wiedząc, że nie będzie to dla niej najłatwiejsza rozmowa, lecz potrzebowali informacji. Nie chciała wierzyć, że Alistair może mieć coś związanego z Rycerzami, ale jakakolwiek była prawda będzie ją musiała zaakceptować.
Mnogość tematów była przytłaczająca, choć z zadowoleniem przyjmowała dynamizm - miała nadzieję, że nie był on obecny tylko i wyłącznie w dyskusjach, ale również w działaniu. Wzburzenie Benjamina i kilka innych nieprzychylnych min, gdy został wspomniany temat neutralności, wprowadził ją w takie zastanowienie, że dopiero kątem oka dostrzegła łapę smokologa, która niemalże uderzyła ją w udo.-Wright.-wydała z siebie tylko nieokreślone syknięcie, które miało go upomnieć.
Słuchała rozważań na temat dzieci, skutecznie hamując obrzydzenie związane z posługiwaniem się nimi. Łatwo przeskoczyła na tryb rozwiązywania problemów i z nieco większym zadowoleniem, mimowolnie, w jej uszach odbijał się głos Fredericka.
Ton Skamandera, gdy opowiadał, zrobił na niej wrażenie, bo szła z niego jakaś sucha, pozbawiona namiętności siła. Prawie miała ciarki. Lord Voldemort. Parsknęła śmiechem.-Brzmi jak samozwańczy uzurpator do tytułu.-kwaśny, niepotrzebny komentarz, który nijak nie przyczynił się dla tragedii, które były wygłaszane. Zwróciła wzrok na Sophię, gdy podjęła temat jednorożców i innych podejrzanych zdarzeń, momentalnie odszukała w tłumie Garreta, który stał niewygodnie blisko Foxa. Starała się, by spojrzenie nie uciekało jej za mocno.-Udało ci się zebrać już informację na temat tych zdarzeń? Być może, jeśli Lord Voldemort jest za to odpowiedzialny, łatwiej będzie ustalić co jest właściwie ich celem i temu zapobiec?-wypowiedziała jego imię z przekąsem, nie znając jeszcze mocy jaką władał, więc z łatwością rzucała kpiną.
Przyglądała się jak sprawnie są rozdzielane obowiązki i jak każdy zyskuje swoją rolę. Z rosnącą zazdrością słuchała o zdolnościach pozostałych, będąc pod nieprzyjemnym wrażeniem tego, jakich ludzi zrzeszała ta organizacja. Jasnowidzący, animadzy, leglimenci, znawcy eliksirów, eksperci w dziedzinach magii czy też ci, którzy posiadali kontakty w odpowiednich miejscach. Zacisnęła usta, pozwalając też oczom nabrać nieprzyjemnego wyrazu.
Pytania na temat skrzyni dostały niezwykle lakonicznej odpowiedzi.-Nie uważaliście tego za ważne, że posiadacie skrzynie Grindelwalda i jej zawartość może pomóc? I teraz ją tak po prostu straciliście i informujecie o tym jak o fakcie, że zupa się wam zważyła?-uniosła brwi, nie szukając momentu, w którym przeciąga strunę.
Przeskakiwała wzrokiem na kolejne osoby, skupiając się na konkretnych działaniach. Wiele decyzji polegało na zgadywaniu czyjegoś nastawienia i bazowania na tym. Z większą ulgą słuchała osób, które są na miejscu, w Hogwarcie, i mogą spróbować ustalić pewne rzeczy.-Po tym, co dziś powiedzieliście, nie sądzę, by którakolwiek z wymienionych akcji dawała gwarancję bezpiecznego powrotu do domu.-zauważyła, zwracając się ponownie do Garretta. Fox postanowił się jednak również wypowiedzieć, toteż utkwiła w nim nieprzystępną zieleń własnych tęczówek, z niesamowitą satysfakcją zamykając go w zimnym kontakcie, karząc bezpośrednią, nieskrywaną niechęcią.-Wizyty w Azkabanie są możliwe. Ze względu na chaos, mimo przesłuchań, Tuft, o ile jeszcze nie umarła z rozpaczy, jest wciąż źródłem informacji. Nie widzicie żadnej legalnej bramki, którego przykrycia moglibyśmy spróbować? Ktoś z pewnością może się tam dostać.-zmrużyła oczy, nie porzucając łatwo idei.-Z pewnością anomalie wprowadziły zamieszanie, które mogło przeszkodzić im poukrywanie lub zniszczenie wszystkiego. Nawet same zadania, które dostawali urzędnicy pomogą określić działania, jakie podejmowali. Tak samo jak te przesłuchania, które naprowadziły was na te... miejsca przetrzymań, tak?-jakiekolwiek informacje były wartościowe.-Dlaczego zbyt proste? Możesz spróbować je odnaleźć?-weszła w słowo Lorraine.
Lis nie pozwolił jej na stracenie go z punktu widzenia, bo chwilę potem instruował jak pozbyć się anomalii. Jego centralne położenie działało jej na nerwy. Uwierało jak kamień w bucie. A może raczej: boleśnie przypominało, jak bardzo ją oszukał.
Rycerze Walpurgii. W pamięci notowała nazwiska, z dziwnym ukłuciem notując kilka z nich. Perseus, Tristan, Douglas czy nawet Ramsey - czy mają cechy wspólne, które pomogą im rozpoznać resztę członków Poczuła też nagłą potrzebę, by jak najszybciej odsunąć Harriett od Rosiera. Spojrzała z lekkim niepokojem na Benjamina, nagle rozumiejąc jego niemoc i ból odrobinę lepiej.
Słuchała rozważań na temat dzieci, skutecznie hamując obrzydzenie związane z posługiwaniem się nimi. Łatwo przeskoczyła na tryb rozwiązywania problemów i z nieco większym zadowoleniem, mimowolnie, w jej uszach odbijał się głos Fredericka.
Ton Skamandera, gdy opowiadał, zrobił na niej wrażenie, bo szła z niego jakaś sucha, pozbawiona namiętności siła. Prawie miała ciarki. Lord Voldemort. Parsknęła śmiechem.-Brzmi jak samozwańczy uzurpator do tytułu.-kwaśny, niepotrzebny komentarz, który nijak nie przyczynił się dla tragedii, które były wygłaszane. Zwróciła wzrok na Sophię, gdy podjęła temat jednorożców i innych podejrzanych zdarzeń, momentalnie odszukała w tłumie Garreta, który stał niewygodnie blisko Foxa. Starała się, by spojrzenie nie uciekało jej za mocno.-Udało ci się zebrać już informację na temat tych zdarzeń? Być może, jeśli Lord Voldemort jest za to odpowiedzialny, łatwiej będzie ustalić co jest właściwie ich celem i temu zapobiec?-wypowiedziała jego imię z przekąsem, nie znając jeszcze mocy jaką władał, więc z łatwością rzucała kpiną.
Przyglądała się jak sprawnie są rozdzielane obowiązki i jak każdy zyskuje swoją rolę. Z rosnącą zazdrością słuchała o zdolnościach pozostałych, będąc pod nieprzyjemnym wrażeniem tego, jakich ludzi zrzeszała ta organizacja. Jasnowidzący, animadzy, leglimenci, znawcy eliksirów, eksperci w dziedzinach magii czy też ci, którzy posiadali kontakty w odpowiednich miejscach. Zacisnęła usta, pozwalając też oczom nabrać nieprzyjemnego wyrazu.
Pytania na temat skrzyni dostały niezwykle lakonicznej odpowiedzi.-Nie uważaliście tego za ważne, że posiadacie skrzynie Grindelwalda i jej zawartość może pomóc? I teraz ją tak po prostu straciliście i informujecie o tym jak o fakcie, że zupa się wam zważyła?-uniosła brwi, nie szukając momentu, w którym przeciąga strunę.
Przeskakiwała wzrokiem na kolejne osoby, skupiając się na konkretnych działaniach. Wiele decyzji polegało na zgadywaniu czyjegoś nastawienia i bazowania na tym. Z większą ulgą słuchała osób, które są na miejscu, w Hogwarcie, i mogą spróbować ustalić pewne rzeczy.-Po tym, co dziś powiedzieliście, nie sądzę, by którakolwiek z wymienionych akcji dawała gwarancję bezpiecznego powrotu do domu.-zauważyła, zwracając się ponownie do Garretta. Fox postanowił się jednak również wypowiedzieć, toteż utkwiła w nim nieprzystępną zieleń własnych tęczówek, z niesamowitą satysfakcją zamykając go w zimnym kontakcie, karząc bezpośrednią, nieskrywaną niechęcią.-Wizyty w Azkabanie są możliwe. Ze względu na chaos, mimo przesłuchań, Tuft, o ile jeszcze nie umarła z rozpaczy, jest wciąż źródłem informacji. Nie widzicie żadnej legalnej bramki, którego przykrycia moglibyśmy spróbować? Ktoś z pewnością może się tam dostać.-zmrużyła oczy, nie porzucając łatwo idei.-Z pewnością anomalie wprowadziły zamieszanie, które mogło przeszkodzić im poukrywanie lub zniszczenie wszystkiego. Nawet same zadania, które dostawali urzędnicy pomogą określić działania, jakie podejmowali. Tak samo jak te przesłuchania, które naprowadziły was na te... miejsca przetrzymań, tak?-jakiekolwiek informacje były wartościowe.-Dlaczego zbyt proste? Możesz spróbować je odnaleźć?-weszła w słowo Lorraine.
Lis nie pozwolił jej na stracenie go z punktu widzenia, bo chwilę potem instruował jak pozbyć się anomalii. Jego centralne położenie działało jej na nerwy. Uwierało jak kamień w bucie. A może raczej: boleśnie przypominało, jak bardzo ją oszukał.
Rycerze Walpurgii. W pamięci notowała nazwiska, z dziwnym ukłuciem notując kilka z nich. Perseus, Tristan, Douglas czy nawet Ramsey - czy mają cechy wspólne, które pomogą im rozpoznać resztę członków Poczuła też nagłą potrzebę, by jak najszybciej odsunąć Harriett od Rosiera. Spojrzała z lekkim niepokojem na Benjamina, nagle rozumiejąc jego niemoc i ból odrobinę lepiej.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Były momenty, że ciężko było skupić się na pojawiających się głosach mniej lub bardziej głośnych, ale to, co coraz głośniej docierało uszu Skamandera, wywoływało jakąś dziwną, nieprzyjemnie dręczącą iskrę. Zapalającą się i niegasnącą, ale zupełnie nie związaną z dobrym duchem, który wcześniej wiązał wszystkich zebranych zakonników. I może było to skutkiem nagromadzonego napięcia i ciemności, która zaległa nad ich czarodziejskim światem, ale ludzie - miał coraz silniejsze wrażenie - przestawali myśleć. To, z czym mieli walczyć, z fanatyzmem i tyranią, która niszczyła - sami się w takich zaczynali zmienić. Prawie zgrzytną zębami, gdy odezwał się Wright, ale pierwsze, gniewne słowa zatkał zaciśnięciem warg, tym bardziej, gdy głosem rozsądku odezwał się Selwyn - Mam nadzieję, że niektórym nie przychodzi do głowy wizja kto nie jest z nami, ten przeciw nam - tylko przelotem spojrzał na smokologa. Nie rozumiał hipokryzji, która kryła się w jego słowach. A może nie chciał zrozumieć. Jeszcze niedawno, podczas spotkania gwardzistów, sam wypowiadał się podobnie do Olliwandera, a teraz?. Ci, którzy decydowali się na neutralność, wykazywali się odwagą - Żądaniem nigdy nie osiągnięto szacunku i to samo będzie, jeśli zaczniemy zmuszać do wyboru strony. Tym bardziej tych, którzy mają wiele więcej do stracenia - w pustym zamyśleniu spojrzał najpierw na Olliwandera, potem na starszego przyjaciela, którego storpedowano, stawiając pod ścianą. Wybierz jedno zło, albo drugie. Dziś - znowu - miał wrażenie, że brakowało dobrego i złego. Były po prostu wybory - Wiem, że generalizuję, ale powoli podążamy ścieżką, w której nie będziemy różnić się od tych kreatur, jak Grindewald, czy Voldemort i wszystkich ich popleczników. Popadamy w skrajności, a chyba nie o to chodzi. Rodzą się podziały, a mieliśmy je znosić - oczywiście, że przesadzał, ale miał dosyć. Z każdym słowem, głos tracił na sile, by na koniec zamknąć usta, a spojrzenie zawiesił gdzieś za plecami zebranych. Rozluźnił, zaciśnięte do tej pory dłonie i umknął wpatrzonym weń źrenicom Just. Czuł się źle, a naprzemiennie szarpiąca go pustka i gniew, nie potrafiły znaleźć ani ujścia, ani odpowiedzi.
Nie patrzył na nikogo długo, ignorując ewentualne spojrzenia i słowa. Działo się z nim coś niedobrego, ale i z tym podzielić się nie mógł. Nott. Ulla. Brakowało mu powietrze, ale nie związanego z tłocznie zajmowanym pokojem. Nie mógł oddychać pustką, która zaległa w klatce piersiowej. I nie znał sposobu na ratunek. Jedyne, czego się rozpaczliwie trzymał, była przysięga, którą złożył na Próbie.
- Lovegood - pierwszy raz, bezpośrednio zwrócił się do Osy - Nie uważasz za ważne, że właśnie zostało to powiedziane? Kwatera była...jest najbezpieczniejszym miejscem, w którym można było trzymać skrzynię i to pod opieką Profesor, która ją badała. Każdy, kto był zakonnikiem i miał dostęp do do tego miejsca, wiedział o niej. Czego jeszcze wymagasz? Trzymanie jej pod łóżkiem raczej nie miało sensu - mówił spokojnie, znowu wracając do twardej nuty, która zastępowała ochrypłe drżenie. Większość ważnych rzeczy, została już powiedziane, a to, w jakim kierunku zmierzało spotkanie, bardziej nosiło znamiona gotowanego linczu. Kłamstwo, które opierało się na jego barkach, dzielił równo, pomiędzy wszystkich gwardzistów. A on był zmęczony, przeklęty. Paskudnie wręcz. I znowu, gdyby nie przysięga. Mógłby w końcu umrzeć. A może już to się stało?
Nie patrzył na nikogo długo, ignorując ewentualne spojrzenia i słowa. Działo się z nim coś niedobrego, ale i z tym podzielić się nie mógł. Nott. Ulla. Brakowało mu powietrze, ale nie związanego z tłocznie zajmowanym pokojem. Nie mógł oddychać pustką, która zaległa w klatce piersiowej. I nie znał sposobu na ratunek. Jedyne, czego się rozpaczliwie trzymał, była przysięga, którą złożył na Próbie.
- Lovegood - pierwszy raz, bezpośrednio zwrócił się do Osy - Nie uważasz za ważne, że właśnie zostało to powiedziane? Kwatera była...jest najbezpieczniejszym miejscem, w którym można było trzymać skrzynię i to pod opieką Profesor, która ją badała. Każdy, kto był zakonnikiem i miał dostęp do do tego miejsca, wiedział o niej. Czego jeszcze wymagasz? Trzymanie jej pod łóżkiem raczej nie miało sensu - mówił spokojnie, znowu wracając do twardej nuty, która zastępowała ochrypłe drżenie. Większość ważnych rzeczy, została już powiedziane, a to, w jakim kierunku zmierzało spotkanie, bardziej nosiło znamiona gotowanego linczu. Kłamstwo, które opierało się na jego barkach, dzielił równo, pomiędzy wszystkich gwardzistów. A on był zmęczony, przeklęty. Paskudnie wręcz. I znowu, gdyby nie przysięga. Mógłby w końcu umrzeć. A może już to się stało?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem