Kino samochodowe
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kino samochodowe
W pobliżu Dason Park znajduje się olbrzymi parking, na którym w dzień zmotoryzowani mugole zostawiają swoje samochody przed wejściem do parku. Natomiast wieczorem, w soboty i piątki, to miejsce pustoszeje tylko na krótką chwilę po zapadnięciu zmroku. Kina samochodowe przyszły do Anglii z New Jersey i szybko stały się prawdziwym hitem. Na parkingu odbywają się pokazy znanych filmów, idealne dla kinomanów, a w pierwszy piątek każdego miesiąca mają miejsce premiery nowości z wielkiego ekranu. Można tutaj spotkać starszych i młodych, samotnych, grupki przyjaciół, jak i zakochane pary; choć ci ostatni, jeśli za bardzo niesforni, szybko wyłapywani są przez pilnujących porządku ochroniarzy. Wielu czarodziejów swoją postawą deklaruje niechęć do mugolskich wynalazków, to zdarza się, że można poza mugolakami i czarodziejami krwi mieszanej, zobaczyć tutaj także można tych czystokrwistych. Czy przywodzi ich tutaj ciekawość, a może to ukryta pasja, skrywana pod dachem samochodu? Pobudki są nieistotne... W końcu każdy, niezależnie od czystości krwi, lubi popatrzeć na wielki ekran, szczególnie gdy w role wcielają się wile-aktorki.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:30, w całości zmieniany 3 razy
Pan Lupin bacznie przyglądał się dwójce pociech – jednej swojej, a drugiej oczywiście nie, ale wszystkie dzieci w tych czasach potrzebowały, by rozwinąć nad nimi opiekuńcze skrzydła – a warto wiedzieć, że był to wzrok wyjątkowo badawczy. Postawa młodego człowieka nieco złagodziła podejrzliwość, jego szarmancja i wcale niewymuszona kultura sprawiały, że zrobił krok w strone zaufania i… uścisnął jego rękę z krzepą prawdziwego farmera na angielskich włościach. Ida promieniała, dzieląc uwagę i spojrzenia na dwóch stojących przed nią mężczyzn. Gdy otrzymała ten cichy, ale ważny dla niej komplement, jej policzki zarumieniły się jeszcze bardziej.
– Bardzo ci do twarzy w tym błękitnym szaliku, Alexandrze, czyżbyśmy… - nachyliła się nieco bliżej do wybranka, by móc podzielić się z nim konspiracyjnym szeptem. – czytali sobie w myślach?
– Popatrz, no, już sobie szepczą, te papużki nierozłączki. Idźcie już, idźcie, tylko nie szlajać mi się nigdzie. Uważaj na nią – choć pierwsza część brzmiała groteskowo, miała charakter żartu, druga była już prośbą naznaczoną ostrzeżeniem i odrobiną wyznania, że to ich jedyna córka
Idzie szeroki, zakochany uśmiech również nieco opadł. Dotknęła ramienia ojca i potarła je lekko. Przeniosła wzrok na Alexa akurat w momencie, gdy wyciągnął do niej swoją dłoń, podobnie jak do jej ojca. W kącikach ust zatańczył krótki uśmiech, który zgasł, zastąpiony rosnącym zdziwieniem, gdy jej skóra spotkała się z miękkimi ustami. Poczuła, jak po ramieniu pędzi drażniący impuls, rozluźnia mięśnie i zwilża oczy, powodując, że znów lśniły. Przyjęła kwiaty, zaraz wtykając nos między kolorowe płatki.
– Przepiękne, dziękuję – odpowiedziała, zaraz mu je oddając, bo sięgała po płaszcz i lekki szal, które zaraz założyła. Na stopy założyła zgrabne trzewiki na obcasie. Obdarzyła ojca krótkim całusem w policzek. – O nic się nie martwcie, wrócimy na czas. Pa!
Razem z Alexem wypadli na zewnątrz, ale zamiast skupić się na drodze, Ida jeszcze raz obróciła się w stronę domu. Matka stała w oknie z zatroskaną miną. Pomachała jej w pokrzepiającym geście i już całą swoją uwagę oddała Alexandrowi. Ucałowała go soczyście w policzek, ale dopiero gdy weszli za linię morwowych krzewów. Owinęła dłoń wokół jego ramienia, kontynuując pewny krok.
– Bałeś się o moich rodziców? Tata po prostu się o mnie martwi, to naturalne. Tylko nie daj sobie wejść na głowę. – skronią oparła się o jego ramię. – Nie jestem! Ale ufam ci. I tęskniłam, Alex. A tęskniąca ja potrafi zaufać nawet najbardziej szalonym planom, które zaplanowałeś na moje urodziny.
Patrzyła na niego z kwitnącą fascynacją, z uczuciem, które z szeroko otwartymi ramionami przyjmowała do swojego życia. Z miłością. Chwilo, trwaj.
– Bardzo ci do twarzy w tym błękitnym szaliku, Alexandrze, czyżbyśmy… - nachyliła się nieco bliżej do wybranka, by móc podzielić się z nim konspiracyjnym szeptem. – czytali sobie w myślach?
– Popatrz, no, już sobie szepczą, te papużki nierozłączki. Idźcie już, idźcie, tylko nie szlajać mi się nigdzie. Uważaj na nią – choć pierwsza część brzmiała groteskowo, miała charakter żartu, druga była już prośbą naznaczoną ostrzeżeniem i odrobiną wyznania, że to ich jedyna córka
Idzie szeroki, zakochany uśmiech również nieco opadł. Dotknęła ramienia ojca i potarła je lekko. Przeniosła wzrok na Alexa akurat w momencie, gdy wyciągnął do niej swoją dłoń, podobnie jak do jej ojca. W kącikach ust zatańczył krótki uśmiech, który zgasł, zastąpiony rosnącym zdziwieniem, gdy jej skóra spotkała się z miękkimi ustami. Poczuła, jak po ramieniu pędzi drażniący impuls, rozluźnia mięśnie i zwilża oczy, powodując, że znów lśniły. Przyjęła kwiaty, zaraz wtykając nos między kolorowe płatki.
– Przepiękne, dziękuję – odpowiedziała, zaraz mu je oddając, bo sięgała po płaszcz i lekki szal, które zaraz założyła. Na stopy założyła zgrabne trzewiki na obcasie. Obdarzyła ojca krótkim całusem w policzek. – O nic się nie martwcie, wrócimy na czas. Pa!
Razem z Alexem wypadli na zewnątrz, ale zamiast skupić się na drodze, Ida jeszcze raz obróciła się w stronę domu. Matka stała w oknie z zatroskaną miną. Pomachała jej w pokrzepiającym geście i już całą swoją uwagę oddała Alexandrowi. Ucałowała go soczyście w policzek, ale dopiero gdy weszli za linię morwowych krzewów. Owinęła dłoń wokół jego ramienia, kontynuując pewny krok.
– Bałeś się o moich rodziców? Tata po prostu się o mnie martwi, to naturalne. Tylko nie daj sobie wejść na głowę. – skronią oparła się o jego ramię. – Nie jestem! Ale ufam ci. I tęskniłam, Alex. A tęskniąca ja potrafi zaufać nawet najbardziej szalonym planom, które zaplanowałeś na moje urodziny.
Patrzyła na niego z kwitnącą fascynacją, z uczuciem, które z szeroko otwartymi ramionami przyjmowała do swojego życia. Z miłością. Chwilo, trwaj.
breathe
then begin again
then begin again
W pierwszej chwili prawie zareagował na sugestię Idy paniką – nie miała przecież pojęcia o tym, ze Alexander był faktycznie zdolny nie tyle co do czytania w myślach, a wydzierania ich siłą nawet z najgłębszych zakamarków pamięci. Nie chciał nawet próbować myśleć o tym, że kiedykolwiek miałby próbować wedrzeć się do jej głowy i słuchać jej krzyków, kiedy z chłodną obojętnością miałby przedzierać się przez jej wspomnienia.
Był to jednak krótki ułamek sekundy, nim w wyuczonej odpowiedzi nie ukrył tego strachu głęboko za fasadą uśmiechu. Z tym samym uśmiechem na twarzy spojrzał na pana Lupina, prędko jednak poważniejąc.
– Oczywiście – skinął głową, powstrzymując się przed sięgnięciem ku ukrytej w pokrowcu na udzie różdżce. Przecież była tam, na wyciągnięcie ręki: jeszcze parę minut temu chował ją przecież nim nie zapukał w zielone drzwi.
W efekcie tej powagi aż do momentu opuszczenia progów domostwa Farley wodził za Idą spojrzeniem niezwykle wyczulonym i poniekąd zmartwionym. Wiedział, że była przy nim bezpieczna, że był w stanie ją ochronić, lecz jednocześnie świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że to właśnie obecność przy jego boku ściągała na pannę Lupin największe zagrożenie. Nie zamierzał jednak swoim strachom i paranojom zniszczyć tego wieczora, więc kiedy już pożegnali się i skryli się za rzędem morw Alexander rozchmurzył się zupełnie; zaś kiedy Ida ucałowała go w policzek można było śmiało stwierdzić, że Farley wręcz promienieje.
– Postaram się zapamiętać, choć boję się, że moja głowa i tak już jest stracona – odparł, zerkając na pannę Lupin niezwykle wymownie spod lekko uniesionych brwi – jakby jeszcze nie miała pewności co do tego, jak bardzo miała na niego wpływ. – Jest stracona zwłaszcza po tym, co wymyśliłem – odpowiedział, po czym prawym ramieniem mocno objął Idę w pasie. – Trzymaj się – mruknął, po czym sięgnął do kieszeni, gdzie spoczywał zaklęty w szylingu świstoklik.
Oboje poczuli charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka, kiedy magia przeciągała ich przez przestrzeń. Na powrót pojawili się w rogu pogrążonej w cieniu uliczki, z której wylotu dobiegały ich uszu odgłosy kroków, głosów i burczących powarkiwań.
– Witam w mugolskiej części Londynu – oznajmił, uśmiechając się jak ktoś, kto właśnie wykonał udany napad na bank. Zaoferował znów Idzie swoje ramię, po czym z lekkością na sercu wyprowadził ją z uliczki na buzującą życiem ulicę. Już od dawna pewniej czuł się wśród mugoli, gdzie był jedynie nieznaną, anonimową twarzą wśród tłumu, nie zaś wydziedziczonym arystokratą. – Nie musisz się niczego obawiać, zaufaj mi. Pomyślałem sobie, że możemy dziś zrobić coś... niecodziennego – powiedział, kiedy wbili się w rytm pomiędzy pozostałych przechodniów, krocząc chodnikiem wzdłuż nico ruchliwej ulicy, którą przemykały samochody i autobusy. – Jak chcesz to śmiało pytaj, mamy mały spacer przed naszym punktem docelowym – mruknął, nachylając się do jej ucha tak, aby dla ludzi wokół jego głos zginął wśród gwaru. Zerknął po tym na Idę, której twarz oświetlały kolorowe neony i wieczorne światło ulicznych latarni. Może i nie wiedział wszystkiego o świecie mugoli, lecz posiadał na tyle solidne i całkiem rozbudowane podstawy wiedzy, by być w stanie wyjaśnić Idzie to i owo.
Był to jednak krótki ułamek sekundy, nim w wyuczonej odpowiedzi nie ukrył tego strachu głęboko za fasadą uśmiechu. Z tym samym uśmiechem na twarzy spojrzał na pana Lupina, prędko jednak poważniejąc.
– Oczywiście – skinął głową, powstrzymując się przed sięgnięciem ku ukrytej w pokrowcu na udzie różdżce. Przecież była tam, na wyciągnięcie ręki: jeszcze parę minut temu chował ją przecież nim nie zapukał w zielone drzwi.
W efekcie tej powagi aż do momentu opuszczenia progów domostwa Farley wodził za Idą spojrzeniem niezwykle wyczulonym i poniekąd zmartwionym. Wiedział, że była przy nim bezpieczna, że był w stanie ją ochronić, lecz jednocześnie świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że to właśnie obecność przy jego boku ściągała na pannę Lupin największe zagrożenie. Nie zamierzał jednak swoim strachom i paranojom zniszczyć tego wieczora, więc kiedy już pożegnali się i skryli się za rzędem morw Alexander rozchmurzył się zupełnie; zaś kiedy Ida ucałowała go w policzek można było śmiało stwierdzić, że Farley wręcz promienieje.
– Postaram się zapamiętać, choć boję się, że moja głowa i tak już jest stracona – odparł, zerkając na pannę Lupin niezwykle wymownie spod lekko uniesionych brwi – jakby jeszcze nie miała pewności co do tego, jak bardzo miała na niego wpływ. – Jest stracona zwłaszcza po tym, co wymyśliłem – odpowiedział, po czym prawym ramieniem mocno objął Idę w pasie. – Trzymaj się – mruknął, po czym sięgnął do kieszeni, gdzie spoczywał zaklęty w szylingu świstoklik.
Oboje poczuli charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka, kiedy magia przeciągała ich przez przestrzeń. Na powrót pojawili się w rogu pogrążonej w cieniu uliczki, z której wylotu dobiegały ich uszu odgłosy kroków, głosów i burczących powarkiwań.
– Witam w mugolskiej części Londynu – oznajmił, uśmiechając się jak ktoś, kto właśnie wykonał udany napad na bank. Zaoferował znów Idzie swoje ramię, po czym z lekkością na sercu wyprowadził ją z uliczki na buzującą życiem ulicę. Już od dawna pewniej czuł się wśród mugoli, gdzie był jedynie nieznaną, anonimową twarzą wśród tłumu, nie zaś wydziedziczonym arystokratą. – Nie musisz się niczego obawiać, zaufaj mi. Pomyślałem sobie, że możemy dziś zrobić coś... niecodziennego – powiedział, kiedy wbili się w rytm pomiędzy pozostałych przechodniów, krocząc chodnikiem wzdłuż nico ruchliwej ulicy, którą przemykały samochody i autobusy. – Jak chcesz to śmiało pytaj, mamy mały spacer przed naszym punktem docelowym – mruknął, nachylając się do jej ucha tak, aby dla ludzi wokół jego głos zginął wśród gwaru. Zerknął po tym na Idę, której twarz oświetlały kolorowe neony i wieczorne światło ulicznych latarni. Może i nie wiedział wszystkiego o świecie mugoli, lecz posiadał na tyle solidne i całkiem rozbudowane podstawy wiedzy, by być w stanie wyjaśnić Idzie to i owo.
Młodym w jej wieku często wydawało się, że są dostatecznie dorośli, by zrozumieć i zauważyć większość problemów, które jakimś cudem uchodziły uwadze tych dorosłych. W rzeczywistości było zupełnie odwrotnie – arogancja budowała ignorancję, a ta pozwalała z całą pewnością twierdzić, że pewne problematyczne kwestie zwyczajnie nie istnieją. Tak więc Ida, nieświadoma absolutnie niczego, wierzyła, że Alexander był chłopcem wprost z jej marzeń. Był tym niemożliwym do spełnienia ideałem, na którego istnienie kręciło się głową i mówiło, że tacy nie istnieją. I zawsze, ale to zawsze chodzący ideał powinien powodować uścisk niepewności, powinien zapalać ostrzegawcze iskry gdzieś z tyłu głowy. Ale ona była zbyt zauroczona, by pozwalać jakimkolwiek ostrzegawczym bodźcom wejść do rozsądku i zrobić tam porządek. Zbyt zauroczona tym uśmiechem i spojrzeniem połączonym z cichą, słodką aluzją. Jego głos powodował, że wierzyła w swoją urodę, w swój wewnętrzny urok – nie wykorzystywała ich, ale akceptowała i wierzyła, że naprawdę je posiada. Że nie jest kolejną dziewczyną zepchniętą na margines. I uśmiechała się rozpromieniona, bo to było zbyt magiczne i profanacją byłoby odrzucenie tego na rzecz realizmu zdarzeń.
W całym swoim zakochaniu kompletnie nie wyczuła spisku ani nazbyt niebezpiecznego pomysłu – po prostu zaufała mu i objęła za ramiona, nie marząc w tej chwili o niczym innym. I pożałowała, czy to nie było nie do przewidzenia?
Szarpnięcie w okolicy pępka było jakby preludium do katastrofy, ale wcale go tak nie potraktowała. Pomyślała, że za chwilę znajdą się na polanie, wciąż ciepłej, z dala od zgiełku cywilizacji, sami, odgraniczeni od gapiów i oczu mogących spojrzeć na nich nawet niechcący. Potem poczuła pod stopami grunt i zaraz dotarły do jej uszu oraz oczu kolejne bodźce. Cień, kroki, hałas, rumor, cywilizacja, ale nie magiczna – mugolską.
– O mój Merlinie! – pisnęła, kiedy wypadli na uliczkę, a ona nagle zapomniała, że mugole byli ludźmi takimi jak oni i poruszanie się między nimi przebiegało w ten sam sposób. Wpadła najpierw na jednego mężczyznę, który obrócił się na nią obrażony, później uderzyła ramieniem kobietę idącą w tym samym kierunku. W końcu przerażona wkleiła się w bok Alexandra i wstrzymała oddech, rozglądając się dookoła. – Po ulicach biegają im stalowe żółwie, a ty mówisz, że nie muszę się niczego obawiać?! ON NA NAS SUNIE! – pisnęła cicho i zasłoniła oczy dłonią, kiedy reflektory pojazdu oświetliły ich sylwetki, by zaraz zniknąć za zakrętem. – Było blisko, zbyt blisko! Wracajmy! – uniosła wzrok, by kolejne światło niemal ją oślepiło. Mrugający znak, kolorowy niemal jak barwne ścieżki wyczarowywane za pomocą własnej magii. – Jakiś czarodziej im pomagał? – spojrzała na Alexandra absolutnie przejęta tym, co oglądały jej oczy. I chociaż usta mówiły „wracajmy”, ciało wcale nie wskazywało na chęć podjęcia podobnego wybryku. – Jaka cudowna sukienka… – szepnęła, bezwstydnie obracając się za kobietą w rozkloszowanej spódnicy pokrytej czerwonymi i błękitnymi paskami. Właściwie wszyscy wyglądali inaczej. Byli… bardziej odkryci. Materiał nie zasłaniał ramion, kobiety je eksponowały, podobnie jak łydki. – Słodki Godryku… – szepnęła znów, jeszcze mocniej wbijając się w ramię Alexa, oplatając je dłońmi mocno. – Gdzie nas prowadzisz? Mam nadzieję, że w bardziej… ustronne miejsce.
Zacisnęła lekko usta. Oby nie zrobili sobie pikniku na środku tej paskudnej ulicy!
W całym swoim zakochaniu kompletnie nie wyczuła spisku ani nazbyt niebezpiecznego pomysłu – po prostu zaufała mu i objęła za ramiona, nie marząc w tej chwili o niczym innym. I pożałowała, czy to nie było nie do przewidzenia?
Szarpnięcie w okolicy pępka było jakby preludium do katastrofy, ale wcale go tak nie potraktowała. Pomyślała, że za chwilę znajdą się na polanie, wciąż ciepłej, z dala od zgiełku cywilizacji, sami, odgraniczeni od gapiów i oczu mogących spojrzeć na nich nawet niechcący. Potem poczuła pod stopami grunt i zaraz dotarły do jej uszu oraz oczu kolejne bodźce. Cień, kroki, hałas, rumor, cywilizacja, ale nie magiczna – mugolską.
– O mój Merlinie! – pisnęła, kiedy wypadli na uliczkę, a ona nagle zapomniała, że mugole byli ludźmi takimi jak oni i poruszanie się między nimi przebiegało w ten sam sposób. Wpadła najpierw na jednego mężczyznę, który obrócił się na nią obrażony, później uderzyła ramieniem kobietę idącą w tym samym kierunku. W końcu przerażona wkleiła się w bok Alexandra i wstrzymała oddech, rozglądając się dookoła. – Po ulicach biegają im stalowe żółwie, a ty mówisz, że nie muszę się niczego obawiać?! ON NA NAS SUNIE! – pisnęła cicho i zasłoniła oczy dłonią, kiedy reflektory pojazdu oświetliły ich sylwetki, by zaraz zniknąć za zakrętem. – Było blisko, zbyt blisko! Wracajmy! – uniosła wzrok, by kolejne światło niemal ją oślepiło. Mrugający znak, kolorowy niemal jak barwne ścieżki wyczarowywane za pomocą własnej magii. – Jakiś czarodziej im pomagał? – spojrzała na Alexandra absolutnie przejęta tym, co oglądały jej oczy. I chociaż usta mówiły „wracajmy”, ciało wcale nie wskazywało na chęć podjęcia podobnego wybryku. – Jaka cudowna sukienka… – szepnęła, bezwstydnie obracając się za kobietą w rozkloszowanej spódnicy pokrytej czerwonymi i błękitnymi paskami. Właściwie wszyscy wyglądali inaczej. Byli… bardziej odkryci. Materiał nie zasłaniał ramion, kobiety je eksponowały, podobnie jak łydki. – Słodki Godryku… – szepnęła znów, jeszcze mocniej wbijając się w ramię Alexa, oplatając je dłońmi mocno. – Gdzie nas prowadzisz? Mam nadzieję, że w bardziej… ustronne miejsce.
Zacisnęła lekko usta. Oby nie zrobili sobie pikniku na środku tej paskudnej ulicy!
breathe
then begin again
then begin again
Jego misterny i podstępny plan zadziałał, choć może przeliczył się tylko w jednej kwestii: tego, jak gwałtowne w pierwszej chwili zareaguje Ida. Odruchowo przyciągnął ją bliżej siebie, kiedy potrącił ją przypadkowy przechodzień. Zresztą nie potrzebował tego tak właściwie robić, bo panna Lupin sama przylgnęła do niego jak tonący do unoszącego się na spienionych falach kawałka drewna. W tej chwili nieco zwątpił we wspaniałość swojego pomysłu, przez chwilę chciał skapitulować, potulnie zgodzić się na to, aby wrócili. Była to jednak chwilowa słabość, toteż zamiast zawrócić uśmiechnął się i wolną dłonią pokrzepiająco ścisnął jej przedramię.
– Ćśś. Wszystko jest w porządku. Stawiaj jedną nogę przed drugą, oddychaj i patrz – wymruczał koło jej ucha, po czym wyprostował się i wciąż prowadząc Idę pod ramię tuż przy swoim boku poprowadził ich głębiej w ten mugolski, piękny chaos.
Choć miejscami było tu tłoczno jak na Pokątnej to atmosfera pozostawała całkowicie inna. Niemagiczne ulice miały w sobie coś z niespodziewanego błysku pioruna, elektryzowały niczym pozostałości po ładunkach z Commotio: przyspieszały tętno i stawiały włosy na skórze, powodując przyjemny dreszcz adrenaliny i nowości. Jego uśmiech ponownie się rozszerzył, kiedy z ukosa zerknął na drepczącą przy nim czarownicę, tak zaaferowaną światłami i sukienkami, tak cudownie pogrążoną w chwili oderwania od ich szaro-krwawej rzeczywistości. Dla niego trochę bardziej szarej i trochę bardziej krwawej niż dla niej, lecz wciąż oboje tkwili w toczącym się w czarodziejskim świecie konflikcie, czy tego chcieli czy też nie.
– Tak, za chwilę stąd pójdziemy i będzie ciszej. Bardzo lubię się tu chować od czasu do czasu, chciałem pokazać ci... – gdzie mogę pojawić się anonimowo – ...gdzie prostu mogę odetchnąć. Tutaj świat wydaje się trochę szerszy, odrobinę przestronniejszy, nieco większy – przyznał, swoimi słowami wyrażając więcej niż planował. Spojrzał na nią, a choć jego wyraz twarzy był wciąż pogodny to wkradło się w niego zamyślenie. Lubił to, jak światła neonów obijały się w jej oczach, jak świat dookoła stawał się kolorową plątaniną drugoplanowych dźwięków i barw. Tak się zatracił w patrzeniu na nią, ze omal nie wpadli na idącego z naprzeciwka człowieka.
– Oy, mój błąd, wybacz kolego – uśmiechnął się przepraszająco i delikatnie schylił kapelusza, odzywając się z ciężkim akcentem, który podłapał jakiś czas temu na jednej z eskapad do mugolskiego pubu. Zdecydowanie mniej wybijał się z tłumu niż jego wymuskana maniera wyższych sfer, których de facto u mugoli próżno było szukać na ulicach. Mężczyzna, którego prawie staranował zerknął tylko wymownie między Farleya i jego towarzyszkę, po czym machając ręką odszedł w swoją stronę. Poniekąd Alexander był facetowi wdzięczny, bo gdyby nie to małe spotkanie to przeszedłby miejsce, w którym mieli skręcić.
– Tędy – powiedział już normalnie, prowadząc Idę w prawie pustą ulicę, jeżeli nie liczyć niewielkiej kolejki formującej się przy bramie na ogrodzony siatką plac, który znajdował się parę kamienic dalej. – Te pędzące stalowe żółwie to samochody. Mugole używają ich jak my mioteł czy powozów. Jak nie jadą to są całkiem ciche i przytulne. Mój przyjaciel, Bertie, ma samochód i parę razy zabrał mnie na przejażdżkę – powiedział, nie zdradzając jednak, że auto Botta tkie do końca normalne to nie było. Mugolskie samochody nie potrafiły latać, to było pierwsze, co powiedział mu Bert i co Alex miał wziąć sobie do serca żeby nie palnąć głupoty w jakimś pubie. – Posiedzimy dziś w jednym – powiedział, spoglądając na Idę i poruszając zabawnie brwiami. – I obejrzymy coś, co mugole nazywają filmem – obwieścił. Tak na dobrą sprawę to udawał pewniejszego niż w rzeczywistości był, bo sam za wiele styczności z ich telewizją nie miał. Ale miał dość by wiedzieć o czym mówi i mieć całkowitą pewność, że nie jest to coś niebezpiecznego. – Ich zdjęcia w gazetach się nie poruszają, ale wymyślili sposób na to, jak robić dłuższe, hm, sekwencje i żeby jeszcze dawały dźwięk. Niesamowite, prawda? – zapytał, zdradzając swoją ekscytację w ożywionym spojrzeniu, które co rusz badało reakcje Idy. Wiedział, że jej się spodoba, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie potrafiła go tak zupełnie oszukać, już na Sylwestrze mu udowodniła, że lubi przygody, a on zamierzał wykorzystać ten potencjał i go w niej rozwinąć. Oczywiście, wszystko w granicach przyzwoitości.
– Ćśś. Wszystko jest w porządku. Stawiaj jedną nogę przed drugą, oddychaj i patrz – wymruczał koło jej ucha, po czym wyprostował się i wciąż prowadząc Idę pod ramię tuż przy swoim boku poprowadził ich głębiej w ten mugolski, piękny chaos.
Choć miejscami było tu tłoczno jak na Pokątnej to atmosfera pozostawała całkowicie inna. Niemagiczne ulice miały w sobie coś z niespodziewanego błysku pioruna, elektryzowały niczym pozostałości po ładunkach z Commotio: przyspieszały tętno i stawiały włosy na skórze, powodując przyjemny dreszcz adrenaliny i nowości. Jego uśmiech ponownie się rozszerzył, kiedy z ukosa zerknął na drepczącą przy nim czarownicę, tak zaaferowaną światłami i sukienkami, tak cudownie pogrążoną w chwili oderwania od ich szaro-krwawej rzeczywistości. Dla niego trochę bardziej szarej i trochę bardziej krwawej niż dla niej, lecz wciąż oboje tkwili w toczącym się w czarodziejskim świecie konflikcie, czy tego chcieli czy też nie.
– Tak, za chwilę stąd pójdziemy i będzie ciszej. Bardzo lubię się tu chować od czasu do czasu, chciałem pokazać ci... – gdzie mogę pojawić się anonimowo – ...gdzie prostu mogę odetchnąć. Tutaj świat wydaje się trochę szerszy, odrobinę przestronniejszy, nieco większy – przyznał, swoimi słowami wyrażając więcej niż planował. Spojrzał na nią, a choć jego wyraz twarzy był wciąż pogodny to wkradło się w niego zamyślenie. Lubił to, jak światła neonów obijały się w jej oczach, jak świat dookoła stawał się kolorową plątaniną drugoplanowych dźwięków i barw. Tak się zatracił w patrzeniu na nią, ze omal nie wpadli na idącego z naprzeciwka człowieka.
– Oy, mój błąd, wybacz kolego – uśmiechnął się przepraszająco i delikatnie schylił kapelusza, odzywając się z ciężkim akcentem, który podłapał jakiś czas temu na jednej z eskapad do mugolskiego pubu. Zdecydowanie mniej wybijał się z tłumu niż jego wymuskana maniera wyższych sfer, których de facto u mugoli próżno było szukać na ulicach. Mężczyzna, którego prawie staranował zerknął tylko wymownie między Farleya i jego towarzyszkę, po czym machając ręką odszedł w swoją stronę. Poniekąd Alexander był facetowi wdzięczny, bo gdyby nie to małe spotkanie to przeszedłby miejsce, w którym mieli skręcić.
– Tędy – powiedział już normalnie, prowadząc Idę w prawie pustą ulicę, jeżeli nie liczyć niewielkiej kolejki formującej się przy bramie na ogrodzony siatką plac, który znajdował się parę kamienic dalej. – Te pędzące stalowe żółwie to samochody. Mugole używają ich jak my mioteł czy powozów. Jak nie jadą to są całkiem ciche i przytulne. Mój przyjaciel, Bertie, ma samochód i parę razy zabrał mnie na przejażdżkę – powiedział, nie zdradzając jednak, że auto Botta tkie do końca normalne to nie było. Mugolskie samochody nie potrafiły latać, to było pierwsze, co powiedział mu Bert i co Alex miał wziąć sobie do serca żeby nie palnąć głupoty w jakimś pubie. – Posiedzimy dziś w jednym – powiedział, spoglądając na Idę i poruszając zabawnie brwiami. – I obejrzymy coś, co mugole nazywają filmem – obwieścił. Tak na dobrą sprawę to udawał pewniejszego niż w rzeczywistości był, bo sam za wiele styczności z ich telewizją nie miał. Ale miał dość by wiedzieć o czym mówi i mieć całkowitą pewność, że nie jest to coś niebezpiecznego. – Ich zdjęcia w gazetach się nie poruszają, ale wymyślili sposób na to, jak robić dłuższe, hm, sekwencje i żeby jeszcze dawały dźwięk. Niesamowite, prawda? – zapytał, zdradzając swoją ekscytację w ożywionym spojrzeniu, które co rusz badało reakcje Idy. Wiedział, że jej się spodoba, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie potrafiła go tak zupełnie oszukać, już na Sylwestrze mu udowodniła, że lubi przygody, a on zamierzał wykorzystać ten potencjał i go w niej rozwinąć. Oczywiście, wszystko w granicach przyzwoitości.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kino samochodowe
Szybka odpowiedź