Zagracaj ile się da
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Największy pokój pełni funkcję salonu, to oczywiste. Wygląda na trochę zaniedbany, ale to przez ogromną ilość roślin walających się dosłownie wszędzie oraz porozrzucanych książek czy pergaminów z pracami domowymi hogwarckich uczniów. W kanapę idzie się zapaść, natomiast wiklinowe fotele trochę wpijają się w ciało, ale oprócz tego są całkiem niezłe. Za jednym z nich znajduje się wejście na balkon.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 16.08.17 23:52, w całości zmieniany 1 raz
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Musiał się ruszyć. Siedział zbyt długo w ciemnościach, jednak nie chodziło o te ciemności związane z nocą, niebem, gwiazdami - tak kojącymi i błogimi. Stan, w którym się znajdował pożerał go żywcem i czasami wydawało mu się, że nie potrafi już oddychać. Jak bardzo żałosny był w tym wszystkim, ale nie potrafił... Nie potrafił ponownie funkcjonować, mając z tyłu głowy to wszystko, czego było uczestnikiem. Nie rozumiał, a ciągłe rozpamiętywanie sprawiło, że nabrał bierności i stagnacji. Nie chodziło w tym jedynie o życie towarzyskie, ale głównie zawodowe. Napisany pod koniec sierpnia list do dyrektora Dippeta stawiał go w sytuacji pozbawionej jakichkolwiek dalszych możliwości, a przynajmniej jedynie na wrzesień. Musiał dojść do siebie i chociaż czas urlopu drastycznie się skracał, nie czuł się gotowy. Nie sięgał po swoje notatki prawie miesiąc i nie wychodziło mu to na dobre, szczególnie z tego względu, że skupianie się na najgorszej części ostatniego czasu nie wpływało dobrze nie tylko na niego samego, ale również i osoby w jego otoczeniu. Cóż. A w zasadzie to głównie na jedną. Pomona wykazywała wiele cierpliwości w stosunku do niego, a pomoc, którą od niej otrzymywał była niezrównana. Mogła w każdym momencie odmówić, wyrzucić go i kazać przestać narzekać. Jay czekał na to każdego dnia, ale zawsze witała go szerokim uśmiechem, maskując tym równocześnie tak wiele zmartwień, które nosiła w swoim sercu. Chciał jej sprawić przyjemność, znieść część brzemienia, które niosła i pokazać, że całkowicie nie zatracił się w tym paskudnym lochu, który stworzył - zbudował solidny mur między sobą, a resztą świata, mimo że nigdy wcześniej tego nie robił. Podjęcie się pracy, sięgnięcie po swoją pasję miało zrobić chociażby malutki uszczerbek na konstrukcji. Nie miał pojęcia czy to w ogóle zadziała, ale miał dobrą motywację. Robił to w słusznej sprawie. A każdy sukces zaczynał się wszak od małych kroków. Dlatego zabrał ze swojego mieszkania teleskop, puste pergaminy, pióro i usiadł w salonie Pomony, gdzie otworzył szeroko sporych rozmiarów okno. Chłodne, acz orzeźwiające powietrze wpadło do dusznego pomieszczenia przywołując na twarz astronoma delikatny uśmiech. Wiedział, co chciał zrobić tym razem. Już jakiś czas temu Brytyjskie Stowarzyszenie Astronomiczne zleciło mu opis jednego z letnich gwiazdozbiorów i chociaż zbliżał się październik, Korona Południowa dla wprawnego oka nie była problemem. Obserwator potrzebował jedynie dobrego sprzętu, a teleskop Jaydena nie był bynajmniej taki zwyczajny. Dla mugolskich uczonych obiekt ten był zupełnie nie do spostrzeżenia w tej porze roku, lecz to wszystko była wina ich urządzeń. Kiedyś dziadek wspominał mu o tym i jakimś dziwnym trafem zapamiętał akurat ten fakt. Dość szybko znalazł to, czego szukał i dopiero wtedy, z okiem przy okularze, mógł zacząć zapisywać swoje obserwacje i spostrzeżenia.
Dwudziestego piątego września tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego o godzinie pierwszej trzynaście rozpoczęły się badania nad Koroną Południową. Nazwa profesjonalna: Corona Australis. Niezbyt duży gwiazdozbiór znajduje się na południowej półkuli nieba. Widoczny najlepiej w miesiącach lipiec-sierpień. Podczas badań opisowych obserwowany dzięki teleskopowi. Liczba gwiazd dostrzegalnych nieuzbrojonym okiem oscyluje w granicy około dwadzieścia pięć. Sąsiaduje ze Strzelcem, Skorpionem, Ołtarzem i Lunetą. Nie mylić z gwiazdozbiorem leżącym na północnej półkuli – Korona Północna. Historia etymologii nazwy znana. Korona Południowa była znana już w antyku, obserwowano ją w Grecji. Miano wzięto z kształtu przypominającego wieniec podobny do noszonego przez sportowców olimpijskich. Wielki uczony, Armeniusz, wspomina o Koronie pierwszy raz w swoich badaniach dotyczących ułożenia ciał niebieskich w celu lepszego warzenia eliksirów. Datuje się ten moment około trzeciego wieku przed naszą erą. Gwiazdy znajdujące się w gwiazdozbiorze nie należą do jasnych. Ich zbliżona jasność i regularne położenie sprawiają, że łatwo ją rozpoznać. Beta, Meridiana, gamma, kappa to najjaśniejsze obiekty konstelacji. Meridiana to oddalony od Ziemi o półtora wieku świetlnego karzeł o masie około trzy razy większej od masy Słońca i trzydzieści razy od niego jaśniejszy - należy zaznaczyć, że każde przyrównanie jest do sprawdzenia i potwierdzenia. Meridiana swoją budową przypomina Syriusza. Gamma i kappa to gwiazdy podwójne - dwie gwiazdy optycznie lub fizycznie leżące blisko siebie. Ciężka do określenia jest specyfika bety, jednak wydaje się prawdopodobnym, że należy do typów widmowych. Światło, które odbieramy należy do białych. Interesującymi spostrzeżeniami są pogranicza konstelacji. We wrześniu widać szczególne zbliżenie się do Strzelca, który znajduje się powyżej gwiazdozbioru. Warto zaznaczyć - pomimo, że w tym miejscu Droga Mleczna osiąga największy wymiar poprzeczny i jest najjaśniejsza, to nie ma on szczególnie jasnych obiektów, które mogłyby stać się typowymi obiektami do badań dla studentów. Pomimo łatwości spostrzegania i obserwacji Korona Południowa nie jest łatwym tematem. Powodu można doszukiwać się w wielkich pasach ciemnych mgławic i materii zasłaniającej dalsze obiekty tego fragmentu nieba. Obłoki gazu i pyłu międzygwiazdowego oraz bardzo rozległe otoczki planet uniemożliwiają dokładną analizę danych oraz obliczeń. Nie wszystkie zostaną sprawdzone oraz potwierdzone - oparte na przypuszczeniach. Godna wspomnienia jest gromada kulista znajdująca się nieco poniżej zakresu widzialności gołym okiem. W teleskopie można zobaczyć sferyczny obszar otaczający dysk galaktyk spiralnych - jest to duże halo, jasne i mgliste, z wieloma bladymi gwiazdami w rejonach zewnętrznych oraz gwałtownie rosnącą w kierunku centrum koncentracją gwiazd.
Profesor oderwał się od pisania i oparł się na krześle, czując, że pochylona pozycja dość paskudnie uwierała go w plecy. Wszystkie niedogodności odchodziły w niepamięć, gdy tylko mógł obcować z astronomią. Co ciekawe nawet teraz w tym paskudnym stanie oderwał się od zmartwień i, skupiając się na niebie, chociaż na moment zapomniał, by cieszyć się swoją nauką. Dziedzina, którą się zajmował nie zawsze należała do pasjonujących i przekonał się o tym wiele razy, bo opisy nie były czymś, co każdy astronom chciał prowadzić. Główne uzasadnienie brało się z wielu godzin obserwacji jednego małego punktu, podczas gdy całe niebo czekało na odkrycia. Vane wiedział jednak, że musiał zwolnić. Zabrać się za coś drobnego na początku, a zadanie o Koronie Południowej było do tego idealne. Niezbyt łatwe, bo wymagające odpowiednich zdolności, lecz nie przesadnie niemożliwe do wykonania. Jay musiał powoli odżywać, by nie zniechęcić się do tak wielkiej pasji. Obserwował przez moment jeszcze gwiazdozbiór, by sprawdzić notatki, które znajdowały się na wielu stronach pergaminu. Zabazgrane, pokreślone dla postronnego czytelnika były chaosem - dla niego miały w sobie wiele sensu. Leżącego na wierzchu, a jednak ukrytego. Fascynował się tym. Bo mimo że patrzył przez teleskop, nie był w stanie sięgnąć tam tak naprawdę. Równocześnie był przy konstelacji i nie. Zbiór gwiazd miał wiele do powiedzenia o swoim pochodzeniu i zapraszał do dalszej eksploracji. Vane, siedząc przy otwartym oknie z zadartą głową, wiedział, że może nie naprawił wszystkich swoich spraw, ale jedna mała szczelina została wyryta w jego murze.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynaście razy zabierał się za golenie brody, ale za każdym razem ktoś mu przeszkadzał. Lub coś. W tym przypadku było to dziwne stworzenie zwane ognistym krabem, które podskakiwało raz po raz w drewnianej, obłożonej specjalnymi zaklęciami klatce. Robiło sporo hałasu, nie dając zapomnieć o swojej obecności, chociaż zdarzały się momenty, kiedy najwidoczniej spał? Bo wszystkie dźwięki cichły i JJ musiał sprawdzić czy jego nowy podopieczny nie umarł. Astronom kompletnie nie znał się na opiece nad magicznymi stworzeniami, ale nie mógł odmówić Potterowi, który w szalonym porywie zdecydował się poprosić Vane'a o przechowanie jego pupila. Tylko dwa dni, rzucił, zanim zostawił profesora z klatką. Starszy podróżnik i pasjonat dziwnych kreatur był znajomym jeszcze z czasów stażu w Wieży Astrologów, gdzie często przychodził po mapy nieba, by nie zgubić się na morzu podczas kolejnych eskapad i Jay zazdrościł mu tego poznawania świata. A przynajmniej do czasu. Do chwili w której cała dotychczasowa wiara w cokolwiek zachwiała się w posadach łącznie z osobowością naukowca. Musiał sobie jakoś poradzić, ale żeby ruszyć do przodu, musiał wyglądać jak człowiek. Starał się ogolić podczas okienka zajęciowego, ale właśnie wtedy pojawił się niezapowiedziany gość, który szybko przyszedł i równie szybko zniknął, zostawiając po sobie dziw. Cóż. JD nie mógł zostawić przecież zwierzęcia w Wieży Astronomicznej na całe dwa dni bez jedzenia i picia, dlatego postanowił przemycić go do Pomony. Nie bez pytania oczywiście, ale zielarka była tak zajęta prowadzeniem zajęć z przesadzaniem mandragor, że w tym hałasie zapewne nie usłyszała co jej kolega z pracy mówił. Lub starał się krzyczeć. Zostawił więc za sobą Hogwart i ruszył do Hogsmeade, taszcząc ze sobą pojemnik z ognistym krabem. Nie mógł powiedzieć, by powrót pomógł mu odżyć - dawna niewinność i beztroska nie miały wrócić tak prędko lub w ogóle, pozostawiając Jaydena kimś nowym i nikomu nieznanym. Sam dla siebie był obcy, jednak musiał się nauczyć tak funkcjonować. Wycofany i dziwnie milczący nie przypominał dawnego siebie, a spojrzenia które czuł na swoich plecach nie pomagały mu ani nie zachęcały do otwarcia ust. Na szczęście Dippet nie zamierzał ciągnąć go specjalnie za język i pozwalał trwać w letargu oraz zadumie. Uczniowie tego nie potrafili zrozumieć i starali się jak mogli wspomóc swojego profesora, chociaż z marnym skutkiem. Pierwszoroczni jedynie przyglądali się mu z zaciekawieniem, gdy wprowadzał ich w tajniki astronomii, jednak milczeli. Nikt się nie śmiał, nikt głośno nie rozmawiał. Panowała cisza przerywana jedynie głosem Jaydena. Koszmar.
Gdy dotarł do mieszkania, pierwszym co zrobił, było zabrania się za - miał nadzieję - pomyślne golenie. I tak profesor Moody już wystarczająco krzywo na niego patrzyła, gdy tak paradował z gęstwiną zamiast twarzy. Starsza kobieta od opieki nad magicznymi stworzeniami potrafiła przerażać nawet dorosłych mężczyzn, gdy tak patrzyła gromowładnym wzrokiem. Od pierwszego października znów zostałeś nauczycielem w Szkole Magii i Czarodziejstwa, dlatego nie możesz wyglądać jak bezdomny, a krzaczasty zarost nie nadaje ci odpowiedniej postawy pedagoga na prestiżowej uczelni, warknęła i zostawiła skonfundowanego Vane'a samemu sobie. Więc zebrał się w sobie i zamierzał się jej posłuchać. Liczył tylko na to, że tym razem nikt mu już nie przeszkodzi.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynaście wdechów zgubiła gdzieś po drodze, między z lekka krzywym progiem własnego domu a myślami odległymi, już jakby nie swoimi. Nie mogąc ich do końca pochwycić, nadać konkretnego kolorytu oraz kształtów, musiała znosić niby dobrodusznie, jak prześlizgują się przez umysł, pozostawiając po sobie wrażenie znużenia. Obcości. Nie lubiła tego uczucia, jakby nie do końca potrafiła zmieścić się w i tak przygnębiająco niewielkim ciele, a zarazem wiecznie doznawała poczucia pustki — łapała się na tym coraz częściej, gdy mimowolnie nakładała szminkę na duże, ładnie skrojone usta, gdy przyjmowała pacjentów, nie wykrzesując z siebie ni jednej iskry — a przecież wystarczyła tylko ona, by móc wzniecić pożar — szczerego zainteresowania, gdy powtarzała te same zaklęcia, nawet nie unosząc brwi, kiedy któreś odmawiało posłuszeństwa. Przyjmowała po prostu wszystko takim, jakie było i to chyba właśnie było najgorsze. Bo Rowan nie nawykła do ugodowego współżycia na tym świecie, do akceptacji wszelkich ciosów oraz małych cudów, zawsze gotowa kwestionować każde słowo, każdą radę opatrzyć złośliwym uśmiechem, każdy miły gest przyjmować z troską, trochę spierając się przy tym, że w sumie był on niepotrzebnym. Jednak odkąd tylko wybuchły anomalie, odkąd Benjamin — ten Benjamin, słodycz westchnień dziecięcych lat, idol nastoletnich wyobrażeń, urokliwe, aczkolwiek obecnie całkowicie nierealne co by było, gdyby... — wylądował pod jej opieką, leżąc na łóżku szpitalnym pozbawiony twarzy, ta werwa podsycana przez wiecznie tlący się we wnętrzu dziewczęcia gniew, nieco przygasła pod naporem obaw, gromadzących się na wzór ciemnych chmur. I chyba właśnie ta niemoc sprawiła, iż tak łatwo poddała się podłym niewinnym zabiegom pani Sprout, która, choć posiadała serce duże oraz ciepłe, tak lubowała się we wściubianiu prawdziwie Skamanderowskiego nosa w życie swoich pociech. Jeżeli więc nie dostała odpowiedzi na list w przeciągu tygodnia, od któregokolwiek z siódemki jej małych sadzonek, tak zarządzała prawdziwą miniaturową apokalipsę i niech Merlin ma cię w swojej opiece, jeśli to ty zostałeś wysłany jako posłaniec, zmuszony do rozeznania się w sytuacji. Nie było sensu przy tym tłumaczyć racjonalnie, że brak czasu ma prawo mieć miejsce zwłaszcza w okresie szkolnym, że przecież to tylko pięć dni milczenia i tak, Pomona wydaje się być jakaś osowiała bardziej niż zwykle, ale to nie jest coś, czym należałoby się przejmować. Wtedy też naturalnie wypływał na powierzchnię temat stanu wojennego i jakoś tak argumenty wszelkie tracą na sile. Więc oto jest, pozbawiona tchu oraz przyczyny, dla której nawiedza ukochaną siostrę z naręczem domowych ciast i ciasteczek (tylko odrobinę lżejszych niż powinny, albowiem Red mimo wszystko Sproutem była z krwi oraz żołądka) mogących niejednoznacznie wskazywać ich własną matkę, jako winowajczynie szczucia. Cóż, lepsza ona niż Coria, on tylko by się patrzył w podłogę z niezręcznym uśmiechem, niż wybąkałby zażenowane: wiesz, zabawna sprawa...i wypaplałby wszystko. A przecież tak nie można, nie wprost! Więc Rowan wzdycha, by otulona dźwiękiem obcasów uroczych szpilek uderzających o podłoże, mogła się skierować do mieszkania brunetki. Klucz miała, naturalnie i mógł być, ale prawdopodobnie nie był ofiarowany nawet dobrowolnie. Otwiera drzwi, nieco krytycznie przyglądając się wnętrzu, by móc następnie ruszyć szturmem do kuchni. Nie spodziewa się, by Mona była akurat w domu, więc trochę marszczy brwi, kiedy tylko słyszy krzątaninę w łazience. Ale hej, przecież nie zna jej planu zajęć na pamięć.
— Mona? Nie wiedziałam, że jesteś dziś wcześniej. Pamiętasz, gdzie schowałaś nalewkę buni po tym, jak obiecałyśmy sobie zapomnieć o tym, o czym nie powinnyśmy stanowczo pamiętać? To było po tym feralnym...Pom? — aż wychyla się z pomieszczenia, dziwny stukot dobywa się z salonu. Dziwne? Przewraca jednak oczami, wracając do układania jedzenia w i tak przepełnionych szafkach. Cmoka trochę w niezadowoleniu, kochała zielarkę, ale żeby jeść aż za dwoje, tudzież małą armię? Niewyobrażalne, acz godne podziwu.
— Mona? Nie wiedziałam, że jesteś dziś wcześniej. Pamiętasz, gdzie schowałaś nalewkę buni po tym, jak obiecałyśmy sobie zapomnieć o tym, o czym nie powinnyśmy stanowczo pamiętać? To było po tym feralnym...Pom? — aż wychyla się z pomieszczenia, dziwny stukot dobywa się z salonu. Dziwne? Przewraca jednak oczami, wracając do układania jedzenia w i tak przepełnionych szafkach. Cmoka trochę w niezadowoleniu, kochała zielarkę, ale żeby jeść aż za dwoje, tudzież małą armię? Niewyobrażalne, acz godne podziwu.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie był świadomy zdarzeń, które już całkiem niedługo miały zaburzyć kolejną, względnie stałą sielankę jego życia, jednak Jay póki co pozostawał w sferze zawieszenia. Do niedawna obejmowała ono również i życie zawodowe, chociaż od paru dni jego obecność w Hogwarcie znów została się stałą niezmienną. Październik dopiero się rozpoczął i nie można było wnioskować o tym czy nastroje miały ulec zmianie na lepsze, bo mimo to, że Vane potencjalnie znajdował się w przyjaznym, domowym zaciszu, nic się nie poprawiło. Zajęcia i astronomia go nużyły, nie potrafił znaleźć w nich ucieczki tak jak było to kiedyś, codzienne posiłki w gronie pedagogicznym na Wielkiej Sali, gdzie widział każdego ucznia nie cieszyły, myśl o odkryciu kolejnej tajemnicy w Zakazanym Lesie nie motywowała. Zobojętniał i nie odnalazł jeszcze sposobu, by to zmienić. Jednak czy coś podobnego w ogóle mogło się zdarzyć? Myśląc zdroworozsądkowo, miał nadzieję, że tak. W końcu widział nieco zagubione i pytające twarze młodych czarodziejów oraz czarownic, nie poznających swojego dawnego profesora, który z takim zapałem wychodził im naprzeciw. Wciąż można było z nim porozmawiać, ale zdawał się nieobecny, nieosiągalny w ten przykry sposób. Nie taki jak niegdyś, gdy pozytywna energia biła od niego z każdej ze stron. Czy od teraz miał być kolejnym mrukiem, wymagającym od jednej strony do drugiej? Nie powinien był, ale miało to jakieś znaczenie w stosunku do tego, co się stało? Aktualnie astronom nie umiał znaleźć argumentów przeciwko, chociaż na pewno niektórym osobom z jego otoczenia zależało na tym bardziej niż jemu. U jednej z nich, głównej podpory nawet mieszkał, stając się jakby jednym z elementów wnętrza przytulnego mieszkania. Mieszkania, które przesiąkniętego było słowem my.
Ostatnie pociągnięcie miało zakończyć jego problem, gdy usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Pomona? Przecież powinna być na zajęciach i nic nie wspominała o tym, by lekcje zostały odwołane. Źle się czuła, a może jeszcze coś innego? Wyobraźnia zaczęła galopować Jaydenowi przez głowę i zamierzał sam krzyknąć czy wydarzyło się coś złego, ale w tym samym momencie z kuchni dobył się nieznany mu głos. Znieruchomiał na chwilę, po czym zmarszczył brwi, starając się zrozumieć i przypomnieć sobie czy aby przypadkiem pani profesor nie mówiła mu o jakimś gościu na ten dzień. Jednym słówkiem chociaż... Od kiedy zaczął pracować, widzieli się naprawdę przelotnie - ona miała zajęcia za dni, on w nocy, a ciągłe mijanki były na porządku dziennym. Dlatego ilość słów, które zamieniali, mijając się w drzwiach, była naprawdę niewielka. Może kiedyś miałby problem z ich przywołaniem, ale teraz już nie. Nie. Nie odnalazł w pamięci, by mówiła o przybyciu kolejnej osoby. Raczej stosunkowo bliskiej sądząc po słowach, które wypowiadała. Zanim zdołał odpowiedzieć, zirytowany krab wysunął się z klatki, umykając Jayowi na zewnątrz łazienki. Jak? Jak nałożone były te zaklęcia ochronne? Kto je rzucał? Nie było czasu na jakiekolwiek pytania. Mężczyzna szybko podążył śladem stworzonka, wycierając w drodze do kuchni resztki piany. Miał to przypłacić nieprzyjemnym dyskomfortem, nie nakładając żadnego kremu, ale były ważniejsze rzeczy. Na przykład złapanie kraba.
Na domiar złego w domu pojawił się niespodziewany gość. - Witam? - mruknął cicho, patrząc z lekkim niezrozumieniem na twarzy ku rudowłosej postaci. Nie kojarzył dziewczyny stojącej naprzeciwko i nie przypominał sobie nawet, żeby gdziekolwiek i kiedykolwiek mu mignęła w tłumie. Od końca sierpnia Vane jednak zdawał się wypierać wiele faktów, które nie skrystalizowały się w jego podświadomości. Twarz nieznajomej na pewno taka nie była. Nie był pewien czy dodatkowy hałas zdenerwował kraba, jednak po chwili mógł zobaczyć jak ciałko o podobnym zarysie przesunęło się pod komodę kuchenną.
|I/+0 |st 150
Ostatnie pociągnięcie miało zakończyć jego problem, gdy usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Pomona? Przecież powinna być na zajęciach i nic nie wspominała o tym, by lekcje zostały odwołane. Źle się czuła, a może jeszcze coś innego? Wyobraźnia zaczęła galopować Jaydenowi przez głowę i zamierzał sam krzyknąć czy wydarzyło się coś złego, ale w tym samym momencie z kuchni dobył się nieznany mu głos. Znieruchomiał na chwilę, po czym zmarszczył brwi, starając się zrozumieć i przypomnieć sobie czy aby przypadkiem pani profesor nie mówiła mu o jakimś gościu na ten dzień. Jednym słówkiem chociaż... Od kiedy zaczął pracować, widzieli się naprawdę przelotnie - ona miała zajęcia za dni, on w nocy, a ciągłe mijanki były na porządku dziennym. Dlatego ilość słów, które zamieniali, mijając się w drzwiach, była naprawdę niewielka. Może kiedyś miałby problem z ich przywołaniem, ale teraz już nie. Nie. Nie odnalazł w pamięci, by mówiła o przybyciu kolejnej osoby. Raczej stosunkowo bliskiej sądząc po słowach, które wypowiadała. Zanim zdołał odpowiedzieć, zirytowany krab wysunął się z klatki, umykając Jayowi na zewnątrz łazienki. Jak? Jak nałożone były te zaklęcia ochronne? Kto je rzucał? Nie było czasu na jakiekolwiek pytania. Mężczyzna szybko podążył śladem stworzonka, wycierając w drodze do kuchni resztki piany. Miał to przypłacić nieprzyjemnym dyskomfortem, nie nakładając żadnego kremu, ale były ważniejsze rzeczy. Na przykład złapanie kraba.
Na domiar złego w domu pojawił się niespodziewany gość. - Witam? - mruknął cicho, patrząc z lekkim niezrozumieniem na twarzy ku rudowłosej postaci. Nie kojarzył dziewczyny stojącej naprzeciwko i nie przypominał sobie nawet, żeby gdziekolwiek i kiedykolwiek mu mignęła w tłumie. Od końca sierpnia Vane jednak zdawał się wypierać wiele faktów, które nie skrystalizowały się w jego podświadomości. Twarz nieznajomej na pewno taka nie była. Nie był pewien czy dodatkowy hałas zdenerwował kraba, jednak po chwili mógł zobaczyć jak ciałko o podobnym zarysie przesunęło się pod komodę kuchenną.
|I/+0 |st 150
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Szczupłe palce zaciskają się na niewielkim, owalnym opakowaniu, opatrzonym pstrokatą wstążką i przez chwilę zastanawia się, co ona w ogóle wyprawia. Gorycz jakaś osiada na języku, gardło nagle poddaje się naciskom od strony paniki, podstępnie czającej się na granicy świadomości — ma ochotę skryć twarz pod osłoną jasnych dłoni, westchnąć przeciągle i być może przewrócić mentalnie oczami tak głośno, że usłyszano by ją nawet w Londynie. Mogłaby też coś kopnąć, ale to świadczyłoby o jej marnym opanowaniu rozszalałych emocji, co nie było dla nikogo niczym nowym, niemniej pewne pozory należało zachować. W dodatku, żadne kłamstwo nie smakuje równie wybornie, jak to, które kieruje się w swoją własną stronę. Niemniej należało przyznać dziewczęciu, że się starała. Starała przywołać w umyśle obraz tej chwili, w której raptownie cofnęła się do lat szkolnych, gdzie wścibstwo na dobre zdawało się zagościć między kształtnym nosem a ukochanymi członkami rodziny. Nawet jeśli tym razem zostało ono pobłogosławione przez samą panią Sprout, tak echo szczurzych szeptów oraz szmerów ludzkich głosów mieszających się ze sobą pośród wiekowych korytarzy wracało doń niespiesznie. Rowan kręci powoli głową, miękkie pukle włosów przez ogień pocałowanych podążają w ślad za leniwym ruchem, kiedy to stara się przekonać samą siebie, iż to nie wścibstwo, a szczera troska nią kieruje. Jesień przyniosła ze sobą lament lodowatego wiatru oraz tysiąc trosk, które na wzór ołowianych chmur osiadały nisko w umyśle, kłębiąc się, groziły opadem myśli najbardziej przykrych z możliwych. A o te przecież nie jest tak trudno wbrew pozorom, biorąc pod uwagę, co też wyprawiało się tuż za bezpiecznymi siostrzanymi drzwiami. Panienka Sprout doprawdy nie wie — a bezradność, jaka z tym idzie, sprawia, iż zaciska boleśnie zęby oraz ręce w pięści zwija — co stało się ze światem, który przecież tak doskonale znała. Kiedy wszystko stało się takie skomplikowane? Trudne? Niebezpieczne? Czy to dlatego tak łatwo uległa matczynym prośbom, kierując się nie strachem przed rodzicielką, a chęcią upewnienia się, że wszystko jest w porządku? To było przecież prostsze, Hogwart był bezpieczną przystanią, odkąd ten potwór Grindelwald opuścił mury szkoły — Pomonie oraz Hyacinthowi nie groziło zupełnie nic, tak też sprawdzanie co u nich było najmniej przygnębiającym obowiązkiem z możliwych. Plus, zawsze mogła liczyć na podebranie nieco zapasów brunetki, a to było wyjątkowo ważne!
Marszczy delikatnie brwi, kiedy nie słyszy natychmiastowej odpowiedzi na swoje słowa. Czyżby Pomeczka utopiła się w tej łazience? Ze wszystkich rodzai śmierci, jakie przewidywano Monie, ta byłaby nader durna i kosztowałaby rodzeństwo parę galeonów, bo każdy obstawiał zgon związany z jakimiś roślinami (nie to, żeby życzono jej śmierci, ale nawet Red wiedziała, że w jej przypadku obstawiano śmierć poprzez nadepnięcie komuś ważniejszemu na odcisk. Po tygodniu dąsania się nie miała absolutnie nic przeciwko temu). Aż przez moment rozważa, czy nie zapukać, jednak kobiety również mogą mieć problemy z fiołkami, a kwietnych problemów wolała unikać na odległość trzech protego maxim. Pragnie dokończyć rozpakowywanie przeprosinowo-przekupnych darów, kiedy słyszy kroki, a do pomieszczenia wpada mężczyzna. Rudowłosa zastyga w zaskoczeniu, mocniej zaciskając dłoń na okrągłym cieście, które wyciąga przed siebie niczym broń, gotowa okładać wypiekiem nieznajomego, dopóki ten nie przyzna się do swych przewin. A warto wspomnieć, iż chociaż posiadała wzrost niewielki, tak złość w jej wykonaniu była w stanie wprawić nawet aurorów w zaniepokojenie. Zazwyczaj.
— Witaj siebie, kim jesteś do stu kapturków i co zrobiłeś z Moną?! — pyta, brodę wysuwając do przodu, prędko analizując wszelkie potencjalne odpowiedzi. Vane wyglądał tak, jakby potrafił zamordować z zimną krwią sam siebie, ale tylko i wyłącznie dlatego, że obiecał sobie w pewnym momencie spokój, a następnie potknął się o własne nogi. Zabójca więc odpada. Złodziej? To, co najcenniejsze dla Pomony, to jedzenie, rośliny oraz koty, które musiały ukryć się gdzieś po mieszkaniu, kosztowności więc nie znajdzie tu żadnych. Ta opcja więc odpada. Przypadkowy przechodzień? Tacy nie spędzają wolnego czasu w czyjejś łazience pod nieobecność właścicielki. Czyżby więc to był...? Ciemne ślepia przez moment wydawały się zajaśnieć, gdy oto materiał do potencjalnego szantażu właśnie objawił się w postaci niebieskookiego. Chłopak! Pomona miała chłopaka! Coria wisi jej galeona! Naiwny, sądził, że to ją się nakryje z facetem pod jednym dachem. Błagam, nie dałaby się złapać. Podobnie jak to, co próbował pochwycić astronom (chyba go pamiętała z Festiwalu, a może pamiętała tylko krzyczące z bólu umierające gwiazdy, które spadały?) i musiała lekko zmrużyć oczy, by dojrzeć przebiegające stworzenie. To tylko ognisty krab, więc...ognisty krab. Taki miotający ogniem. Ognisty krab miotający ogniem i podpalający mieszkanie...
— Ughh...i tak powie, że to moja wina — jęczy mimowolnie Sprout, bo już widzi to pełne dezaprobaty spojrzenie, ten uśmiech rozczarowania. O nie, nie, nie, ona tutaj zbierała materiał do szantażu i na nic się on zda, jeśli mieszkanie spłonie. Rowan więc również spróbowała pochwycić bestię, jednocześnie przypominając sobie rozpaczliwie zajęcia z ONMS — zanim ta pogna w stronę salonu, siejąc zamęt, chaos oraz kocią apokalipsę. Nie wróżyła sobie sukcesów co prawda, ale to było zawsze coś.
| ONMS poziom II
Marszczy delikatnie brwi, kiedy nie słyszy natychmiastowej odpowiedzi na swoje słowa. Czyżby Pomeczka utopiła się w tej łazience? Ze wszystkich rodzai śmierci, jakie przewidywano Monie, ta byłaby nader durna i kosztowałaby rodzeństwo parę galeonów, bo każdy obstawiał zgon związany z jakimiś roślinami (nie to, żeby życzono jej śmierci, ale nawet Red wiedziała, że w jej przypadku obstawiano śmierć poprzez nadepnięcie komuś ważniejszemu na odcisk. Po tygodniu dąsania się nie miała absolutnie nic przeciwko temu). Aż przez moment rozważa, czy nie zapukać, jednak kobiety również mogą mieć problemy z fiołkami, a kwietnych problemów wolała unikać na odległość trzech protego maxim. Pragnie dokończyć rozpakowywanie przeprosinowo-przekupnych darów, kiedy słyszy kroki, a do pomieszczenia wpada mężczyzna. Rudowłosa zastyga w zaskoczeniu, mocniej zaciskając dłoń na okrągłym cieście, które wyciąga przed siebie niczym broń, gotowa okładać wypiekiem nieznajomego, dopóki ten nie przyzna się do swych przewin. A warto wspomnieć, iż chociaż posiadała wzrost niewielki, tak złość w jej wykonaniu była w stanie wprawić nawet aurorów w zaniepokojenie. Zazwyczaj.
— Witaj siebie, kim jesteś do stu kapturków i co zrobiłeś z Moną?! — pyta, brodę wysuwając do przodu, prędko analizując wszelkie potencjalne odpowiedzi. Vane wyglądał tak, jakby potrafił zamordować z zimną krwią sam siebie, ale tylko i wyłącznie dlatego, że obiecał sobie w pewnym momencie spokój, a następnie potknął się o własne nogi. Zabójca więc odpada. Złodziej? To, co najcenniejsze dla Pomony, to jedzenie, rośliny oraz koty, które musiały ukryć się gdzieś po mieszkaniu, kosztowności więc nie znajdzie tu żadnych. Ta opcja więc odpada. Przypadkowy przechodzień? Tacy nie spędzają wolnego czasu w czyjejś łazience pod nieobecność właścicielki. Czyżby więc to był...? Ciemne ślepia przez moment wydawały się zajaśnieć, gdy oto materiał do potencjalnego szantażu właśnie objawił się w postaci niebieskookiego. Chłopak! Pomona miała chłopaka! Coria wisi jej galeona! Naiwny, sądził, że to ją się nakryje z facetem pod jednym dachem. Błagam, nie dałaby się złapać. Podobnie jak to, co próbował pochwycić astronom (chyba go pamiętała z Festiwalu, a może pamiętała tylko krzyczące z bólu umierające gwiazdy, które spadały?) i musiała lekko zmrużyć oczy, by dojrzeć przebiegające stworzenie. To tylko ognisty krab, więc...ognisty krab. Taki miotający ogniem. Ognisty krab miotający ogniem i podpalający mieszkanie...
— Ughh...i tak powie, że to moja wina — jęczy mimowolnie Sprout, bo już widzi to pełne dezaprobaty spojrzenie, ten uśmiech rozczarowania. O nie, nie, nie, ona tutaj zbierała materiał do szantażu i na nic się on zda, jeśli mieszkanie spłonie. Rowan więc również spróbowała pochwycić bestię, jednocześnie przypominając sobie rozpaczliwie zajęcia z ONMS — zanim ta pogna w stronę salonu, siejąc zamęt, chaos oraz kocią apokalipsę. Nie wróżyła sobie sukcesów co prawda, ale to było zawsze coś.
| ONMS poziom II
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Rowan Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Ciężko było zgodzić się z tym, że mieszkanie pod numerem czternastym było pozbawione problemów. Największym z nich był sam Jayden, który swoją obecnością tam wzbudzał niejedną kontrowersję, o których wcale nawet nie myślał. W końcu z Pomoną byli dwójką dobrych przyjaciół, którzy już wcześniej spędzali ze sobą sporą ilość czasu i nikt wtedy nie mógł im zarzucić nic niestosownego. Teraz jednak Vane zdawał się wypierać coś tak pospolitego, nieistotnego, zdradzieckiego - jego myśli były wszak zajęte przez coś zgoła innego, a kłamliwe plotki były na ostatnim miejscu zmartwień. Pozostając w sferze własnej żałoby, tylko w pannie Sprout odnalazł wsparcie, którego potrzebował, zdając sobie sprawę, że w pojedynkę nigdy nie byłby w stanie zrobić chociażby kroku. Pomoc, którą mu oferowała zasługiwała na wyświęcenie, nie zaś złudne obgadywanie i fałszywe skromności. Hogsmeade nie było dużym miasteczkiem, dlatego wszyscy wszystkich znali, a rozmowa o każdym z mieszkańców była czymś normalnym. Plotki istniały i istnieć miały; w tak niewielkiej społeczności były niczym drugie powietrze. Już niedługo miały zawrzeć ponownie, gdy astronom miał opuścić mieszkanie zielarki oraz pozostawić swoje. Na to jednak nikt nie mógł mieć wpływu i żadna najtrafniejsza wróżba nie byłaby w stanie odtworzyć losów dwójki przyjaciół. Póki co pozostawali w zawieszeniu między własną rzeczywistością, a światem zewnętrznym, jednak ten niedługo brutalnie miał o sobie przypomnieć. Szybciej i mocniej niż którekolwiek mogło podejrzewać.
Prześwity dawnego życia pojawiały się raz po raz jak chociażby w momencie, w którym zjawił się Potter ze swoją cudaczną paczką. Wraz z jego osobą Jay zaczął myśleć o bliskich mu osobach, które za jakiś czas powinien był powiadomić o tym, co działo się w jego życiu. Zastanawiał się czy nie winien był napisać do Roselyn z przeprosinami za tak długie milczenie - w końcu obiecał jej małej Melanie na Festiwalu Lata, że zabierze ją do Wieży Astrologów. Tej obietnicy jeszcze nie spełnił, chociaż minęły od tego czasu dobre dwa miesiące. Zazwyczaj nie zwlekałby dłużej niż kilka dni lub tydzień, jednak sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Dziwaczny krab miał mu przypomnieć o wypowiedzianych słowach... Niektóre sytuacje były o wiele bardziej pokręcone niż mogło się wydawać. Ni mniej ni więcej Vane postanowił, że spisze kilka lakonicznych słów wyjaśnienia w chwilę po ogoleniu się, jednak nie było mu to dane, gdy odgłosy z kuchni doszły go wyraźniej niż wszystko inne. Do tego nieznajomy głos, niepodobny do tego Pomony, wyciągnął go z łazienki, by koniec końców postawić go przed postacią rudowłosej. Jeśli by chciał odszukać w pamięci jej obraz, byłoby ciężko. Nawet w momencie, w którym dowiedziałby się, że przez rok jej nauki w Hogwarcie piastował posadę nauczyciela astronomii. Nie wiązała przyszłości z jego przedmiotem, dlatego też nie kontynuowała tych zajęć, a co za tym szło - jej twarz pozostawała dla niego nie do zidentyfikowania. Niezrozumienie w jego mimice złagodniało, by w końcu ustąpić miejsca spojrzeniu szukającemu magicznego kraba. Jego delikatny klekot nóżek nie był zbyt przyjemny dla ucha, a płomienny temperament wcale nie zachęcał do szczegółowych rozmów. JD nie zamierzał jednak milczeć, samemu będąc ciekawym z kim miał aktualnie do czynienia. Wzruszył ramionami nieznacznie na dość niezrozumiały dla niego potok słów. - Mieszkam obok, a Pomona jest w pracy. Ty się tu znalazłaś, bo... - Patrzył na nią, nie robiąc sobie specjalnie nic z zabójczego ciasta wyciągniętego w jego stronę. - Pom wie, że tu jestem - dodał. Wciąż śledził uciekającego kraba, który mógł narobić zdecydowanie więcej szkód niż rzucony w astronoma krwiożerczy deser. Nie kłamał. Jego mieszkanie znajdowało się dokładnie nad ich głowami, jednak nie zamierzał tłumaczyć zawiłości ostatniego czasu, które zagościły w życiu jego i nauczycielki zielarstwa. Gdy tylko rudowłosa zauważyła, że gonił stworzenie, zdecydowała się go wspomóc. Bez słowa docenił jej wsparcie, chociaż dalej nie miał pojęcia, z kim miał do czynienia. - To nie ty go tu ściągnęłaś - rzucił krótko Jayden w odpowiedzi na słowa dziewczyny, po czym sam próbował narzucić koc na biegający w najlepsze owoc morza. Nie mogli pozwolić mu na dalsze swawole.
|I/+0 |st 150 - 19 - 66 = 65
|krab pochwycony
[bylobrzydkobedzieladnie]
Prześwity dawnego życia pojawiały się raz po raz jak chociażby w momencie, w którym zjawił się Potter ze swoją cudaczną paczką. Wraz z jego osobą Jay zaczął myśleć o bliskich mu osobach, które za jakiś czas powinien był powiadomić o tym, co działo się w jego życiu. Zastanawiał się czy nie winien był napisać do Roselyn z przeprosinami za tak długie milczenie - w końcu obiecał jej małej Melanie na Festiwalu Lata, że zabierze ją do Wieży Astrologów. Tej obietnicy jeszcze nie spełnił, chociaż minęły od tego czasu dobre dwa miesiące. Zazwyczaj nie zwlekałby dłużej niż kilka dni lub tydzień, jednak sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Dziwaczny krab miał mu przypomnieć o wypowiedzianych słowach... Niektóre sytuacje były o wiele bardziej pokręcone niż mogło się wydawać. Ni mniej ni więcej Vane postanowił, że spisze kilka lakonicznych słów wyjaśnienia w chwilę po ogoleniu się, jednak nie było mu to dane, gdy odgłosy z kuchni doszły go wyraźniej niż wszystko inne. Do tego nieznajomy głos, niepodobny do tego Pomony, wyciągnął go z łazienki, by koniec końców postawić go przed postacią rudowłosej. Jeśli by chciał odszukać w pamięci jej obraz, byłoby ciężko. Nawet w momencie, w którym dowiedziałby się, że przez rok jej nauki w Hogwarcie piastował posadę nauczyciela astronomii. Nie wiązała przyszłości z jego przedmiotem, dlatego też nie kontynuowała tych zajęć, a co za tym szło - jej twarz pozostawała dla niego nie do zidentyfikowania. Niezrozumienie w jego mimice złagodniało, by w końcu ustąpić miejsca spojrzeniu szukającemu magicznego kraba. Jego delikatny klekot nóżek nie był zbyt przyjemny dla ucha, a płomienny temperament wcale nie zachęcał do szczegółowych rozmów. JD nie zamierzał jednak milczeć, samemu będąc ciekawym z kim miał aktualnie do czynienia. Wzruszył ramionami nieznacznie na dość niezrozumiały dla niego potok słów. - Mieszkam obok, a Pomona jest w pracy. Ty się tu znalazłaś, bo... - Patrzył na nią, nie robiąc sobie specjalnie nic z zabójczego ciasta wyciągniętego w jego stronę. - Pom wie, że tu jestem - dodał. Wciąż śledził uciekającego kraba, który mógł narobić zdecydowanie więcej szkód niż rzucony w astronoma krwiożerczy deser. Nie kłamał. Jego mieszkanie znajdowało się dokładnie nad ich głowami, jednak nie zamierzał tłumaczyć zawiłości ostatniego czasu, które zagościły w życiu jego i nauczycielki zielarstwa. Gdy tylko rudowłosa zauważyła, że gonił stworzenie, zdecydowała się go wspomóc. Bez słowa docenił jej wsparcie, chociaż dalej nie miał pojęcia, z kim miał do czynienia. - To nie ty go tu ściągnęłaś - rzucił krótko Jayden w odpowiedzi na słowa dziewczyny, po czym sam próbował narzucić koc na biegający w najlepsze owoc morza. Nie mogli pozwolić mu na dalsze swawole.
|I/+0 |st 150 - 19 - 66 = 65
|krab pochwycony
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 13.02.19 17:54, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Klekot krabich odnóży nie wywołuje zdziwienia, chociaż byłaby to najzdrowsza reakcja na jego obecność — to, co wprawia w szereg obaw (a raczej jedną, konkretną, możliwą do zaistnienia w przeciągu ledwie kilku sekund) to jego umiejętności oraz konsekwencje, jakie są z nimi związane. W zasadzie w umyśle rudowłosej zaistniał obraz iście groteskowy, przedstawiający płonącą kuchnię wraz z salonem, gdzie dziewczę trzyma się za włosy i krzyczy niczym zarzynany kuguchar, koty biegają między jej kostkami w panice, a nieznajomy mężczyzna z jakiegoś przedziwnego powodu leży na podłodze w kałuży własnych łez. A potem do wizji dołącza sylwetka siostry, mrużącej oczy i jedzącej bardzo powoli pączka, zbierającej siły na wykład pod tytułem: jestem tobą bardzo rozczarowana, ale równie bardzo cię kocham, nawet jeśli jesteś życiową pokraką i właśnie dopuściłaś do zniszczenia mojej własności. Pączusia? Rowan wie, że nie odmówiłaby wywołującemu poczucie winy wypiekowi, dlatego też dla dobra rozmiaru nazbyt licznych sukienek (za które mogła, ale w sumie nie musiała oddawać fragmentu wątroby) nie może dopuścić do takowej sytuacji. W dodatku nie radziła sobie nawet z własnymi łzami, jak mogła poradzić sobie z płaczącym obcym? No właśnie! Lecz mimo wszystko zastyga, nieco przytłoczona — absolutnie zachwycona — obecnością czarodzieja, która po raz kolejny ukazała się pod postacią zaiste fatalnego pierwszego wrażenia.
— Ah-aaa, więc mieszkasz obok, a mimo to korzystasz z łazienki Pomony? — pyta nieco sceptycznie, z uniesioną brwią, by zaraz skrzywić się z odrazą, albowiem jej myśli poszły w dosyć kwiatową stronę i dzieliła je aktualnie odległość dwóch protego maxim — Ughh, to chore — dodaje całkowicie obrzydzona, ale porusza nosem jakoś tak śmiesznie, w czerni oczu też lśnią złośliwe iskierki świadczące o chęci droczenia się, chociaż podobne zachowanie nie jest najrozsądniejsze, kiedy ma się do czynienia z obcym łamane na potencjalnego zabójcę — ...bo mogę, duh — odpowiada uprzejmie, grzecznie, tak milutko, że od nadmiaru słodyczy oraz oczywistej oczywistości ma się chęć wypić szklankę wody. Nie uwierzyła mu więc, jeżeli starsza z panienek Sprout wiedziała o obecności Vane'a, to powinna go uprzedzić o rodzinnych nalotach. Poklepywałaby przy okazji astronoma współczująco, poradziła, z jakich grup wsparcia korzystać (prawdopodobnie były w nich już Max, Ria oraz Eileen, ale któż to wie) i dałaby cukierka na pocieszenie. Brak miny wyrażającej całkowite przerażenie świadczyło więc wyraźnie na niekorzyść bruneta. Ruch po prawej stronie przykuł na nowo jej uwagę, zielone iskry pojawiły się w głowie i w instynktownym — pełnym paniki oraz skrajnej głupoty, bo jak to tak bez rękawic żadnych, lecz wizje nie wybierają — odruchu rzuciła się w stronę stworzenia, które wymknęło się drobnym dłoniom. Gwałtowność o tyle się przysłużyła, że przestraszony oraz rozeźlony krab ruszył ku Jaydenowi, który zdołał narzucić na zwierzę koc. Rowan oddycha głębiej (i nieco z ulgą, ale to kłamstwo) , jedną ręką podtrzymując się kuchennego blatu, drugą odgarniając niesforne pukle z jasnego czoła.
— Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie — przewraca oczami, a przewracać oczami potrafi jak nikt inny — Więc, kto go ściągnął? Och, nie. Proszę, tylko nie mów, że Mona. Koty rozumiem, ale nie mogłaby się otaczać pufkami, zamiast plującymi ogniem niszczycielami mieszkań? — nie pyta w zasadzie swego niespodziewanego towarzystwo, a raczej opatrzność, Merlina, albo czekoladowe żaby, które zakumkałyby uprzejmie na jej słowa — Dobra panie mieszkam obok, co zamierza pan z tym zrobić? — brodą wskazuje na miotający się koc, gotowa przestąpić do salonu, by upewnić się, że podopieczni siostry żyją i nie zostały skwarkami. Nie była gotowa na zetknięcie się z azjatycką kulturą.
— Ah-aaa, więc mieszkasz obok, a mimo to korzystasz z łazienki Pomony? — pyta nieco sceptycznie, z uniesioną brwią, by zaraz skrzywić się z odrazą, albowiem jej myśli poszły w dosyć kwiatową stronę i dzieliła je aktualnie odległość dwóch protego maxim — Ughh, to chore — dodaje całkowicie obrzydzona, ale porusza nosem jakoś tak śmiesznie, w czerni oczu też lśnią złośliwe iskierki świadczące o chęci droczenia się, chociaż podobne zachowanie nie jest najrozsądniejsze, kiedy ma się do czynienia z obcym łamane na potencjalnego zabójcę — ...bo mogę, duh — odpowiada uprzejmie, grzecznie, tak milutko, że od nadmiaru słodyczy oraz oczywistej oczywistości ma się chęć wypić szklankę wody. Nie uwierzyła mu więc, jeżeli starsza z panienek Sprout wiedziała o obecności Vane'a, to powinna go uprzedzić o rodzinnych nalotach. Poklepywałaby przy okazji astronoma współczująco, poradziła, z jakich grup wsparcia korzystać (prawdopodobnie były w nich już Max, Ria oraz Eileen, ale któż to wie) i dałaby cukierka na pocieszenie. Brak miny wyrażającej całkowite przerażenie świadczyło więc wyraźnie na niekorzyść bruneta. Ruch po prawej stronie przykuł na nowo jej uwagę, zielone iskry pojawiły się w głowie i w instynktownym — pełnym paniki oraz skrajnej głupoty, bo jak to tak bez rękawic żadnych, lecz wizje nie wybierają — odruchu rzuciła się w stronę stworzenia, które wymknęło się drobnym dłoniom. Gwałtowność o tyle się przysłużyła, że przestraszony oraz rozeźlony krab ruszył ku Jaydenowi, który zdołał narzucić na zwierzę koc. Rowan oddycha głębiej (i nieco z ulgą, ale to kłamstwo) , jedną ręką podtrzymując się kuchennego blatu, drugą odgarniając niesforne pukle z jasnego czoła.
— Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie — przewraca oczami, a przewracać oczami potrafi jak nikt inny — Więc, kto go ściągnął? Och, nie. Proszę, tylko nie mów, że Mona. Koty rozumiem, ale nie mogłaby się otaczać pufkami, zamiast plującymi ogniem niszczycielami mieszkań? — nie pyta w zasadzie swego niespodziewanego towarzystwo, a raczej opatrzność, Merlina, albo czekoladowe żaby, które zakumkałyby uprzejmie na jej słowa — Dobra panie mieszkam obok, co zamierza pan z tym zrobić? — brodą wskazuje na miotający się koc, gotowa przestąpić do salonu, by upewnić się, że podopieczni siostry żyją i nie zostały skwarkami. Nie była gotowa na zetknięcie się z azjatycką kulturą.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Z każdym momentem robiło się coraz dziwniej, a Jayden zdawał się być zarówno poirytowany, ale też w większym stopniu po prostu zmęczony tą całą farsą, którą zaczynała przedstawiać, wciąż mu nieznana, czarownica. Nie wiedział, czego od niego oczekiwała, a balansowanie w niedopowiedzeniach nie było jego specjalnością. Zależało mu już jedynie na złapaniu uciekającego kraba, zamknięcie go w klatce i pójściu spać. Od kilku nocy był non stop na nogach i nie widziało mu się, żeby nie zmrużyć oka chociażby przez moment. Ale do tego potrzebował bądź co bądź pustego domu, bo zasypianie, mając niezidentyfikowaną postać za ścianą, było niemożliwe. Figa z Makiem pewnie miały mu zaraz wejść na głowę, nie chcąc wylegiwać się samotnie - nie pierwszy raz zresztą budziłby się z kocią sierścią na twarzy. Aktualnie jednak te luksusy zdawały się być zwyczajnie nieosiągalne. Jego spojrzenie wciąż szukało uciekiniera z łazienki, dlatego nie skupiał się dość uważnie na rudowłosej. Wzruszył tylko ramionami, nie zamierzając specjalnie przerzucać się złośliwościami, których zresztą kontekstu nie rozumiał. Dziewczyna zdawała się mówić jakby sama do siebie, równocześnie będąc pewną, że każdy dokoła wychwycił, o co jej chodziło. Spotykał różne dzieci z uwagi na swoją pracę, jednak z nimi było o wiele prościej niż z dorosłymi. Wolał nie dopuścić do spłonięcia mieszkania Pomony, dlatego odetchnął krótko, gdy pomysł z kocem okazał się być trafiony, a mały terrorysta już nie zamierzał siać większego chaosu niż dotychczas. Zaraz też wziął zawiniątko z największą ostrożnością, by nie dopuścić do kolejnego wypadku i znów skierował się do łazienki, gdzie zostawił stworzenie w wannie. Póki co nie miał lepszego pomysłu, a klatka potrzebowała wzmocnienia, zanim ponownie miałby go tam włożyć. Nie zamierzał rzucać żadnego z zaklęć w mieszkaniu, zdając sobie sprawę z możliwości pojawienia się niechcianej anomalii, a tych doświadczył już wystarczająco wiele. Na samo wspomnienie prowadzącej niemalże do śmierci palącej gorączki, której nic nie było w stanie cofnąć, przez jego ciało przechodził dreszcz. Musiał się tym jednak zająć. Za jakiś czas. Wpierw w kuchni czekał go ktoś, kogo obecności i tożsamości nie do końca załapywał.
- Czekasz na Pomonę? - spytał, wracając i po drodze podnosząc rzeczy, które poprzewracał uciekający krab. I mimo że niczego nie spalił, nabałaganił dość poważnie. Jayden w duchu liczył na to, że w niewyjaśniony sposób zielarka skończy pracę wcześniej i wyratuje go z tej dziwacznej sytuacji, ale wiedział, że to jeszcze nie była ta godzina. Jeśli wiedziała, że ktoś się pojawi, to czemu mu nie powiedziała? Musiał ją później o to spytać, bo niezręczność w tym momencie nie była raczej specjalnie pożądana.
- Czekasz na Pomonę? - spytał, wracając i po drodze podnosząc rzeczy, które poprzewracał uciekający krab. I mimo że niczego nie spalił, nabałaganił dość poważnie. Jayden w duchu liczył na to, że w niewyjaśniony sposób zielarka skończy pracę wcześniej i wyratuje go z tej dziwacznej sytuacji, ale wiedział, że to jeszcze nie była ta godzina. Jeśli wiedziała, że ktoś się pojawi, to czemu mu nie powiedziała? Musiał ją później o to spytać, bo niezręczność w tym momencie nie była raczej specjalnie pożądana.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To powinno wyglądać inaczej, szepce podświadomość, nerwowo skręcając się przy tym we wnętrzu niewielkiego ciała. Oczywiście, że powinno wyglądać to inaczej, ma ochotę się zgodzić, lecz miast tego zaciska w nie tak znowu wąską linię usta. Gniew jednak nie rysuje się gorącą łuną pod jej skórą, złość nie plami czerwienią myśli — nie jest zła, być może niezadowolona na ten brak kooperacji od strony nieznajomego, który również wylewnością nie grzeszył. Jednak czego śmiała się spodziewać? Zwierzeń? Nerwowości oraz drżenia głosu ślącego w powietrze słodkie kłamstwa, zapewniające o niewinności? Prawdopodobnie, to brzmiałoby interesująco, może nawet zabawnie. Może mogłaby o tym wspominać mimochodem Pomonie, tonem znaczonym droczeniem, uprzejmie przy tym unikając dłuższemu przyglądaniu się ciemnym okręgom widniejącym pod oczami starszej kobiety. To byłoby proste, łatwe, skrupulatnie ułożone według planu formułującemu się w rudej głowie. Jednak nie miało obecnie racji bytu, na czym się łapała, jednocześnie wbijając paznokcie w przedramiona. Urokliwość charakteru uzdrowicielki oraz niezwykła zarozumiałość nakazywały kąsać, miast podejść do sprawy ze wścibskością oraz subtelnością godną pani Sprout (ale subtelnością taką prawdziwą, nie zaś roszczeniową potrzebą łamaną na żądanie) — słowa objawienia, które sądziła, iż brzmiały zabawnie, wzmagały poczucie niezręczności. A przecież nie powinna czuć jej i to wobec czarodzieja, który niemalże dopuścił do spalenia mieszkania ukochanej siostry. Rowan była przekonana, że to nie jest kolejna faza zaprzeczenia i ukrycia się za tytulaturą starej panny, zielarka nigdy nie poszłaby w ogniste kraby. Bardziej kierowałaby się ku hipogryfom, znając ich zwyczaje, nawet jeśli musiałaby je trzymać w łazience. Milczy, kiedy Vane przenosi stworzenie w stronę rzeczonej przyszło-hodowlanej łazienki, przygryza też wnętrze lewego policzka w irytacji, w której nic nie jest w stanie uczynić.
— Już nie — odpowiada w końcu Red, wzdychając i kucając przed porzuconym na podłodze wypiekiem. Następnie wyrzuca ciasto do kosza, zasada pięciu sekund przestała działać i pozwalała na ukrycie potencjalnego dąsania się — Możesz jej przekazać, że była tutaj Red i przy okazji nie pozwolić, żeby ten krab uciekł ponownie, przypadkiem niszcząc mieszkanie? — pyta się wyjątkowo uprzejmie, łapiąc przy tym za czerwony płaszcz. Spotkanie z siostrą byłoby jeszcze bardziej niezręczne, niźli tkwienie z sąsiadem wiedźmy w jednym pomieszczeniu, a na myśl o godzinach spędzonych w swoim towarzystwie, milcząc bądź wymieniając się półsłówkami (albowiem ciężko dziewczęciu było grać w otwarte karty) wywoływała dreszcze. Ulotnienie się wydawało się więc nader rozsądne, podobnie jak unikanie uciążliwego spostrzeżenia: Dlaczego tak trudno było przyznać się przed Jaydenem, że Pomona była jej siostrą? To nie ma znaczenia, decyduje się wewnętrznie. Pomonę znał każdy, jej nie musiał znać nikt, a już zwłaszcza człowiek z przypadku mieszkający piętro wyżej. To był naprawdę kiepski pomysł, tak się niezapowiedzianie pojawić.
— Już nie — odpowiada w końcu Red, wzdychając i kucając przed porzuconym na podłodze wypiekiem. Następnie wyrzuca ciasto do kosza, zasada pięciu sekund przestała działać i pozwalała na ukrycie potencjalnego dąsania się — Możesz jej przekazać, że była tutaj Red i przy okazji nie pozwolić, żeby ten krab uciekł ponownie, przypadkiem niszcząc mieszkanie? — pyta się wyjątkowo uprzejmie, łapiąc przy tym za czerwony płaszcz. Spotkanie z siostrą byłoby jeszcze bardziej niezręczne, niźli tkwienie z sąsiadem wiedźmy w jednym pomieszczeniu, a na myśl o godzinach spędzonych w swoim towarzystwie, milcząc bądź wymieniając się półsłówkami (albowiem ciężko dziewczęciu było grać w otwarte karty) wywoływała dreszcze. Ulotnienie się wydawało się więc nader rozsądne, podobnie jak unikanie uciążliwego spostrzeżenia: Dlaczego tak trudno było przyznać się przed Jaydenem, że Pomona była jej siostrą? To nie ma znaczenia, decyduje się wewnętrznie. Pomonę znał każdy, jej nie musiał znać nikt, a już zwłaszcza człowiek z przypadku mieszkający piętro wyżej. To był naprawdę kiepski pomysł, tak się niezapowiedzianie pojawić.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wielu rzeczy nie rozumiał. Ta była jedną z nich, ale nie miał siły za bardzo w to wnikać. Być może wyjawienie imienia i nazwiska niespodziewanego gościa wszystko, by wyjaśniło, jednak nie była to jego sprawa. Najwidoczniej nie dostrzegał podobieństwa, żeby uznać je za siostry lub zwyczajnie jego myśli zajmowało kompletnie co innego. W sumie obie sprawy były jak najbardziej prawdziwe i nie można było od niego wymagać większej koncentracji. Ucieczka ognistego kraba oraz niezapowiedziana wizyta lekko go wytrąciły z marazmu, ożywiając równocześnie na tyle, by złapał winnego całego zamieszania. A przynajmniej jego pierwszej części. Zdawało mu się, że chyba nic bardziej pokręconego mu się tego dnia już nie przydarzy. Czy był to pechowy dzień? Lepiej jeden niż cała seria, chociaż jakby nie patrzeć, ostatnimi czasy życie go nie oszczędzało przed różnymi katastrofami. Nadchodziła kolejna, ale nie był w stanie jej przewidzieć. Nikt nie był. Wtedy natknięcie się na nieznajomą czarownicę w domu Pomony byłoby jego ostatnim zmartwieniem, lecz na razie pozostawał błogo nieświadomy przyszłości.
Podniósł spojrzenie na towarzyszkę niedoli, obserwując ją z uwagą, jakby miało to mu pomóc zapamiętać jej słowa. I poniekąd tak właśnie było. Red.- Przekażę jej - odpowiedział twierdząco, nie omieszkując musnąć spojrzeniem śmietnika, w którym wylądowało zdewastowane ciasto. Szkoda. Zawsze było żal patrzeć, gdy marnowało się dobre jedzenie. Na wspomnienie kraba skinął ledwie dostrzegalnie głową — nie zamierzał pozwalać mu zbiec ponownie. Kilka odpowiednich zaklęć i stworzenie miało wrócić do bezpiecznego transportera. A gdy tylko wróci Potter, Jayden zamierzał mu powiedzieć kilka słów o lepszej ochronie swoich podopiecznych. Teraz jednak był na to za bardzo zmęczony. Odczekał, aż drzwi się nie zamknęły, a rude włosy nie zniknęły w ostatnim świetle wpuszczanym przez szparę między framugą. Gdy tylko charakterystyczne kliknięcie zamka doszło do jego uszu, odetchnął, czując, że dopiero teraz od dłuższego momentu mógł to spokojnie zrobić. Co za dziwaczna sytuacja... Zostając w mieszkaniu sam, nastawił Singin' in the Rain na adapterze, po czym ułożył się na kanapie, wpatrując się w rozsiane po pokoju przed nim rośliny. Spomiędzy nich po jakimś czasie wyłoniły się dwa koty, które patrzyły na niego uważnie, zupełnie jakby pytały, co się właśnie działo. Jayden odetchnął, samemu zastanawiając się, czego właśnie był świadkiem. I uczestnikiem. Nie minęło kilka minut, a astronom poddał się Morfeuszowi, równocześnie nie zdając sobie sprawy, że Figa z Makiem urządziły sobie przytulne legowisko na jego głowie. Kolejny już raz.
|zt
Podniósł spojrzenie na towarzyszkę niedoli, obserwując ją z uwagą, jakby miało to mu pomóc zapamiętać jej słowa. I poniekąd tak właśnie było. Red.- Przekażę jej - odpowiedział twierdząco, nie omieszkując musnąć spojrzeniem śmietnika, w którym wylądowało zdewastowane ciasto. Szkoda. Zawsze było żal patrzeć, gdy marnowało się dobre jedzenie. Na wspomnienie kraba skinął ledwie dostrzegalnie głową — nie zamierzał pozwalać mu zbiec ponownie. Kilka odpowiednich zaklęć i stworzenie miało wrócić do bezpiecznego transportera. A gdy tylko wróci Potter, Jayden zamierzał mu powiedzieć kilka słów o lepszej ochronie swoich podopiecznych. Teraz jednak był na to za bardzo zmęczony. Odczekał, aż drzwi się nie zamknęły, a rude włosy nie zniknęły w ostatnim świetle wpuszczanym przez szparę między framugą. Gdy tylko charakterystyczne kliknięcie zamka doszło do jego uszu, odetchnął, czując, że dopiero teraz od dłuższego momentu mógł to spokojnie zrobić. Co za dziwaczna sytuacja... Zostając w mieszkaniu sam, nastawił Singin' in the Rain na adapterze, po czym ułożył się na kanapie, wpatrując się w rozsiane po pokoju przed nim rośliny. Spomiędzy nich po jakimś czasie wyłoniły się dwa koty, które patrzyły na niego uważnie, zupełnie jakby pytały, co się właśnie działo. Jayden odetchnął, samemu zastanawiając się, czego właśnie był świadkiem. I uczestnikiem. Nie minęło kilka minut, a astronom poddał się Morfeuszowi, równocześnie nie zdając sobie sprawy, że Figa z Makiem urządziły sobie przytulne legowisko na jego głowie. Kolejny już raz.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Znów się nie golił. Czy zapomniał, czy było to intencyjne — ciężko powiedzieć. Fakt faktem zarost robił się coraz gęstszy, a profesor astronomii nie zamierzał z nim nic nie robić. Pani Bones od mugoloznastwa była na tym punkcie niezwykle wyczulona i zawsze rzucała mu wymowne spojrzenia. Bo nauczycielowi nie wypada. Jednak Vane wzruszał ramionami i posyłał kobiecie szeroki uśmiech niezrozumienia, bo była to ostatnia rzecz, którą miał się teraz przejmować. Tak po prawdzie to od paru dni w ogóle niczym się nie przejmował. No, może jedynie samopoczuciem zamotanej w pościeli Pomony, która wciąż jeszcze spała, gdy wyplątywał się z jej ciepłego uścisku tuż nad ranem. Gdy pierwszy raz obudził się, znów mając ją tuż obok, wydawało mu się, że to jeden z tych snów, które majaczyły na chwilę przed przebudzeniem. Znajoma, kobieca postać jednak nie zniknęła, a Jayden mógł jedynie wtulić się w nią mocniej i przyjemnie zatopić twarz w czekoladowych włosach. Jakim cudem mógł się bez niej wcześniej obchodzić? To wciąż była zagadka, która miała pozostać nierozwiązana. Ale to, co było, już zostało za nimi. Teraz mieli patrzeć w przyszłość, która malowała się w kolorowe pierścienie lśniące na palcu Pomony i przypominające o nadchodzącej obietnicy. Bo zaręczyny były jedynie pierwszym krokiem i oboje wiedzieli, że tymczasowy stan był jedynie przejściowym. Mimo to nie pozwolili sobie na ponowne rozdzielenie podczas wyczekiwania. Pierwszej nocy po wydarzeniach z parku Jayden znów zasnął na kanapie, ale dość szybko obudziła go czyjaś obecność i znajomy, otulający zapach. Dobrze było znów poczuć ją obok siebie i nie musieć martwić o dystans czy granice, które sobie wyznaczyli. Już nie. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo za nią tęsknił, jej obecność w tym momencie była najistotniejsza. Nieskrępowane obserwowanie znajomych ruchów przynosiło mu jeszcze większą przyjemność niż wcześniej i mógł śmiało powiedzieć, że przywiązywał się do niej każdego dnia coraz mocniej. Wspólne wizualizowanie planów jedynie temu sprzyjało. Wszystko jakby magicznie zaczynało się układać, aż w cudaczny, niespotykany wręcz sposób. Jay dość szybko znalazł już chętnego na kupno mieszkania, a gdy czarodziej dowiedział się również o ofercie znajdującego się dokładnie pod numerem siedemnastym lokalu, zdecydował się wziąć oba i połączyć je w jedno. Pomonie i astronomowi jak najbardziej pasowała taka opcja, dobili targu i ten dzień miał być ich ostatnim w Hogsmeade. Pozostawili sobie najdrobniejsze z rzeczy do spakowania i przygotowania do przeniesienia, wiedząc, że do wieczora musieli zniknąć z mieszkania. I chociaż mogli wyprowadzić się wcześniej, uznali to za dobry pomysł, żeby poczekać do samego końca niż w zbytnim pośpiechu próbować się ogarnąć. Było im zdecydowanie wygodniej mieszkać przy Hogwarcie, nie martwiąc się o odległości, bo jednak z Killarney National Park do Szkocji był spory kawałek. Zresztą Jayden nie był pewien jak przenoszenie się świstoklikiem wpływało na ciążę i przez to, chyba bardziej niż Pomona, nalegał na przeciągnięcie czasu ostatecznego odłączenia się od magicznej wioski. Nie mówił tego na głos, ale miał tęsknić za Hogsmeade. Spędził tam ponad sześć lat i otwarcie uważał to miejsce za swój dom. Podobnie zresztą jak Szkołę Magii i Czarodziejstwa. Nie miał się co prawda rozstawać ani z zamkiem, ani z wioską, ale to miała być zupełnie inna relacja. Wiedział jednak, że na pewno nie zrezygnuje z odwiedzin w Miodowym Królestwie, skoro już na samą myśl tęsknił za swoimi ulubionym łakociami. A skoro o tym mowa...
Ten poranek nie różnił się zbyt wiele od poprzednich. Wstał znów przed Pomoną, przyzwyczajając się do już do tego porządku. Zielarka miała ostatnio problemy z zaśnięciem, przez co budziła się co najmniej godzinę później, a Jay w międzyczasie zdążył już przygotować śniadanie, pójść do cukierni i zacząć pakować kolejne kartonowe pudła. Zanim się jednak za to zabrał, pozostawił niewidzialny ślad na odsłoniętym ramieniu czarownicy, od którego poruszyła się lekko, gdy zarost połaskotał jej delikatną skórę. Mruknęła coś pod nosem i wtuliła się w poduszkę, wywołując tym nieświadomie rozczulenie w swoim towarzyszu. Vane zauważył, że pomimo ciągłego kręcenia się w łóżku Pom, sam spał jak zabity. Dopiero wtedy zrozumiał, że tego właśnie potrzebował. Dobrze było w końcu spokojnie się wyspać... Praktycznie o tym zapomniał przez te ostatnie miesiące. Przyzwyczaił się do bycia ciągle zmęczonym i nie widział rady na to, żeby to zmienić. A wystarczyło, że czuł ją obok i wszelkie przeciwności znikały momentalnie. Inaczej funkcjonował dzięki temu. Lepiej, wydajniej, prościej. Praca nie była w żadnym wypadku już monotonną częścią życia, a zaczynał odnajdywać znów przyjemność w tym, co robił; przysiadł do rozpisanych wcześniej badań i czuł nową siłę do działania. Czego nie było od... Od zeszłych wakacji. Dziwne było, że wystarczyło przywrócić najważniejszy element, żeby cała reszta nabrała na powrót sensu oraz znaczenia. Bo nie było wątpliwości, że to już nie nauka, nie astronomia znajdowały się w centrum profesorskiego życia i już nigdy nie miały zająć głównego miejsca. Czy miało mu to przeszkadzać? Absolutnie nie, bo cały ten proces był tak samo naturalny, co dostosowanie się i to bez żadnych wątpliwości czy obiekcji. Odczuwał to każdego kolejnego dnia — nawet idąc rano do Miodowego Królestwa, następny stawiany krok był zaskakująco lżejszy od poprzedniego i Jayden wiedział, że chciał istnieć w tym stanie już zawsze. Równocześnie ze wczesnym wstawaniem, byle tylko kupić ciepłe maślane ciastka ze śpiewającą posypką. Ten jeden raz zrezygnował z ich kupna, gdy usłyszał utwór pani Celestyny i momentalnie zdecydował się na makowe marcepanki. W końcu ostatnie czego chcieli to zdecydowanie zbyt skrajnych skojarzeń z osobą śpiewaczki. Wracając, zdecydował się na kolejne już w tym tygodniu zajście na polanę usytuowaną kawałek za miasteczkiem. Nie wiedział jaka magia to poczyniła, czy była to pozostałość po anomaliach, ale rosły tam w paru kępkach niezapominajki mocno przebijające się poza resztę szarawego jeszcze krajobrazu. Nieważne jak często by je zrywał, one zawsze dzielnie i uparcie odrastały. Przynajmniej wiedział, że zastanie je tam każdego kolejnego razu.
- Obudziłaś się? - rzucił w głąb mieszkania, gdy wrócił i zamknął nogą drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał odpowiedzi, ale nic nie usłyszał. No, cóż. Normalnie pozwoliłby Pomonie się jeszcze powylegiwać, ale mieli zadanie do wykonania i musieli się z niego wywiązać. Razem. Astronom odłożył ciastka na stół, włożył kwiaty do wazonu i przejechał dłonią przez włosy, zastanawiając się co powinien zrobić dalej. Zapewne obudzić panią domu, chociaż ku swojemu zdziwieniu, gdy wszedł do sypialni, para znajomych oczu wpatrywała się w niego intensywnie. - Hej - rzucił, zatrzymując się w progu i uśmiechając ciepło. Chyba nie miał przywyknąć do tego widoku i wcale nie zamierzał — chciał już zawsze być pod wrażeniem tych drobnych, ale wielkich momentów. Obserwowanie zarysu kobiecego ciała pod cienką pościelą sprawiało, że czuł dziwne pieczenie w okolicach policzków. A przecież sam jeszcze jakiś czas temu znajdował się obok niej. Przesunął spojrzeniem po reszcie pomieszczenia, podciągając rękawy koszuli i na koniec wrócił uwagą do Pomony. - Nie leż za długo, bo musimy skończyć pakowanie - dodał, zauważając podejrzany wzrok Sprout ukierunkowany w jego stronę. - Co? - spytał lekko zbity z tropu. Miał coś na ubraniu? Znając go, nie byłoby to nic szokującego, bo zapewne ubabrał się ziemią z polany. Standard. - Wstawaj, wstawaj. Nie chcesz, żebym cię wyciągał. - Machnął ręką, przechodząc przez pokój i odsłaniając zasłony, brutalnie wpuszczając słońce do zaciemnionych czterech ścian.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Zagracaj ile się da
Szybka odpowiedź