Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 1, 2, 8, 2, 1, 7, 8, 2, 5, 4
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 3, 1, 2, 8, 2, 1, 7, 8, 2, 5, 4
Po ustaleniu sygnału nawet nie dane im było choćby przez minutę łudzić się, że wszystko pójdzie jak z płatka. Sylwetki zamajaczyły na horyzoncie, liczenie każdej kolejnej wzmagało frustrację, ale ta wcale nie zabijała w Kieranie ducha walki. Znacząca przewaga liczebna potencjalnych przeciwników odsuwała na bok wszelkie koncepty uczciwej walki.
– Trzymają szyk jakby kogoś eskortowali – oznajmił spokojnie, bo choć dla obu czarownic mogło to być oczywiste, tak Percival miał prawo tego nie dostrzec. Z drugiej strony mogli pilnować nie kogoś, a coś, bo jednak przenosili jeszcze jakieś skrzynie. – Nie wszyscy z nich muszą posiadać umiejętności bojowe. Za to ten Crawley zawsze miał ciągoty do czarnej magii, na dodatek to niewymowny, więc lepiej na niego uważać.
Kieran dobrze kojarzył oślizgłego drania, lecz pod osłoną nocy trudno było wskazać która z oddalonych sylwetek to właśnie ten parszywiec.
Korzystając z chwili, gdy jeszcze się nie rozproszyli, Kieran wprawił różdżkę w ruch, aby spróbować zrewanżować się Justine za rzucony przez nią czar. – Magicus extremos.
– Trzymają szyk jakby kogoś eskortowali – oznajmił spokojnie, bo choć dla obu czarownic mogło to być oczywiste, tak Percival miał prawo tego nie dostrzec. Z drugiej strony mogli pilnować nie kogoś, a coś, bo jednak przenosili jeszcze jakieś skrzynie. – Nie wszyscy z nich muszą posiadać umiejętności bojowe. Za to ten Crawley zawsze miał ciągoty do czarnej magii, na dodatek to niewymowny, więc lepiej na niego uważać.
Kieran dobrze kojarzył oślizgłego drania, lecz pod osłoną nocy trudno było wskazać która z oddalonych sylwetek to właśnie ten parszywiec.
Korzystając z chwili, gdy jeszcze się nie rozproszyli, Kieran wprawił różdżkę w ruch, aby spróbować zrewanżować się Justine za rzucony przez nią czar. – Magicus extremos.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 6, 2, 4, 2, 8, 2
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 6, 2, 4, 2, 8, 2
Harold Longbottom ostrzegał ich, żeby spodziewali się kłopotów, ale widok kołyszących się w półmroku świateł – wielu, zbyt wielu – i tak sprawił, że zaklął bezgłośnie, odruchowo zaciskając zarówno zęby, jak i trzymające różdżkę palce. Schylił się, na moment zapominając, że jest niewidzialny; instynktownie mrużąc oczy, w myślach licząc poruszające się sylwetki. Naliczył siedemnastu, więcej niż czworo na jednego. Czy wszyscy potrafili walczyć? Wątpliwe, eskortowana pośrodku pochodu piątka nie wyglądała na wojowników, ale to tylko nieznacznie poprawiało statystykę; otwarta walka nie wchodziła w grę, nawet gdyby dali im radę, straciliby zbyt dużo czasu i sił. Kim w ogóle byli ci czarodzieje? Czy to mogli być Rycerze? Z daleka nie rozpoznawał żadnego z nich, głos niosący się wiatrem również był mu obcy. Malfoyowie? Wątpliwe. Ludzie z ministerstwa? Dwie pokaźne skrzynie zwróciły jego uwagę, z kimkolwiek mieli do czynienia – w oczywisty sposób zmierzali w stronę kręgu i nie wydawało się, by mieli zwyczajnie obok niego przejść. Musieli w przynajmniej jakimś stopniu zdawać sobie sprawę z tego, co miało się tej nocy wydarzyć.
Psidwacza mać.
Zerknął w górę, na jaśniejący na niebie księżyc, chłodna mżawka zmoczyła mu policzki. Niemalże czuł pod skórą tykanie niewidzialnego zegara.
Słysząc głos Tonks, zatrzymał się odruchowo, odwracając się w stronę dźwięku i napotykając jedynie pustkę. Przeczuwał jednak, że pozostali również się zatrzymali. Kiwnął głową w odpowiedzi na pytanie aurorki, dopiero po sekundzie orientując się, że nie mogła tego zobaczyć. – Tak – poprawił się. Nie kwestionował jej planu, nie było na to czasu, poza tym: odwrócenie uwagi wrogów od kromlechu wydawało mu się najsensowniejszym rozwiązaniem. Nie musieli ich wszystkich zneutralizować, musieli jedynie wykonać zadanie, które otrzymali od ministra; instynktownie uniósł dłoń, żeby wymacać schowaną pod ubraniem świecę, wyczuwając pod palcami charakterystyczny kształt. – Zaczekam na twoje zaklęcie, potem narobię hałasu – dodał cicho, uzupełniając bez trudu pozostawione luki. Justine nie poleciła nikomu rzucenia pavor veneno, a więc planowała zrobić to sama.
Ciche magicus extremos potraktował jako znak do rozpoczęcia działania; odbił w stronę przeciwną do Tonks, początkowo poruszając się równolegle do pochodu – ale w odwrotnym kierunku, chcąc zajść ich od drugiej strony, oddalając się od kamiennych ruin. Znając ich położenie, nie śledził go specjalnie uważnie, zamiast tego uwagę skupiając na terenie – ostrożnie stawiając kroki, unikając rozmytego deszczem błota, które mogłoby zdradzić jego obecność. Ukształtowanie mu nie sprzyjało, okolica była boleśnie wręcz odsłonięta – ale w srebrzystym świetle księżyca i tak starał się odnaleźć jakąś nierówność, przewrócony głaz, głębszy krater po deszczu meteorytów; cokolwiek, co mogłoby zapewnić przynajmniej częściowo defensywną pozycję.
Gdy już znalazł się po drugiej stronie pochodu – wystarczająco daleko, by nie objęło go zaklęcie rzucone przez Justine – odwrócił się, kierując różdżkę na ziemię. – Vestitio – wyszeptał, chcąc wygładzić pozostawione przez siebie ślady. Było ciemno, ale księżyc jasno oświetlał okolicę kromlechu, a deszcz zdążył już rozmiękczyć grunt; nie chciał, żeby cokolwiek zwróciło uwagę nieprzyjaciół zbyt wcześnie.
| 1. kostka - spostrzegawczość; 2. kostka - zaklęcie; będę jeszcze pisać
Psidwacza mać.
Zerknął w górę, na jaśniejący na niebie księżyc, chłodna mżawka zmoczyła mu policzki. Niemalże czuł pod skórą tykanie niewidzialnego zegara.
Słysząc głos Tonks, zatrzymał się odruchowo, odwracając się w stronę dźwięku i napotykając jedynie pustkę. Przeczuwał jednak, że pozostali również się zatrzymali. Kiwnął głową w odpowiedzi na pytanie aurorki, dopiero po sekundzie orientując się, że nie mogła tego zobaczyć. – Tak – poprawił się. Nie kwestionował jej planu, nie było na to czasu, poza tym: odwrócenie uwagi wrogów od kromlechu wydawało mu się najsensowniejszym rozwiązaniem. Nie musieli ich wszystkich zneutralizować, musieli jedynie wykonać zadanie, które otrzymali od ministra; instynktownie uniósł dłoń, żeby wymacać schowaną pod ubraniem świecę, wyczuwając pod palcami charakterystyczny kształt. – Zaczekam na twoje zaklęcie, potem narobię hałasu – dodał cicho, uzupełniając bez trudu pozostawione luki. Justine nie poleciła nikomu rzucenia pavor veneno, a więc planowała zrobić to sama.
Ciche magicus extremos potraktował jako znak do rozpoczęcia działania; odbił w stronę przeciwną do Tonks, początkowo poruszając się równolegle do pochodu – ale w odwrotnym kierunku, chcąc zajść ich od drugiej strony, oddalając się od kamiennych ruin. Znając ich położenie, nie śledził go specjalnie uważnie, zamiast tego uwagę skupiając na terenie – ostrożnie stawiając kroki, unikając rozmytego deszczem błota, które mogłoby zdradzić jego obecność. Ukształtowanie mu nie sprzyjało, okolica była boleśnie wręcz odsłonięta – ale w srebrzystym świetle księżyca i tak starał się odnaleźć jakąś nierówność, przewrócony głaz, głębszy krater po deszczu meteorytów; cokolwiek, co mogłoby zapewnić przynajmniej częściowo defensywną pozycję.
Gdy już znalazł się po drugiej stronie pochodu – wystarczająco daleko, by nie objęło go zaklęcie rzucone przez Justine – odwrócił się, kierując różdżkę na ziemię. – Vestitio – wyszeptał, chcąc wygładzić pozostawione przez siebie ślady. Było ciemno, ale księżyc jasno oświetlał okolicę kromlechu, a deszcz zdążył już rozmiękczyć grunt; nie chciał, żeby cokolwiek zwróciło uwagę nieprzyjaciół zbyt wcześnie.
| 1. kostka - spostrzegawczość; 2. kostka - zaklęcie; będę jeszcze pisać
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80, 49
'k100' : 80, 49
Skinęła zaledwie głową na znak, że zgadza się na gwizdnięcie, i sięgnęła do torby, w której zwiniętą miała pelerynę-niewidkę. Rozwinęła ją sprawnie i naciągnęła na plecy i głowę tak, by materiał całkowicie oblekł jej ciało. Mieli już ruszać, kiedy kątem oka dostrzegła mignięcia światła. Od razu spojrzała w tamtą stronę.
Towarzystwo.
Usłyszane imię otworzyła w jej umyśle jakąś szufladkę, akta, które oglądała kiedyś, jakąś sprawę, ale nie mogła zebrać faktów w całość. Dopiero po chwili, kiedy ojciec wyjawił ściślejszy opis Crawleya, jego sylwetka stała jej się bliższa.
- Może chodzi o to, co jest w skrzyniach, nie o ludzi, których mają - podpowiedziała szeptem.
Bezzwłocznie wykonała polecenie Just i zaczęła iść powoli na lewo, dobierając kroki ostrożnie, zerkając pod nogi, czy czasami nie napatoczy się pod podeszwę niechciana gałązka, której złamanie potoczy się echem po pustej przestrzeni. Wyglądało na to, że zachodziła pochód od przodu. Obejrzała się jednak jeszcze za siebie i wycelowała różdżką linię drzew, zza której przed chwilą wyszli, w głąb zagęszczenia drzew. Chciała stworzyć iluzję samej siebie, choć bez peleryny-niewidki.
- Panno - szepnęła, podrywając różdżkę w szybkim ruchu.
Towarzystwo.
Usłyszane imię otworzyła w jej umyśle jakąś szufladkę, akta, które oglądała kiedyś, jakąś sprawę, ale nie mogła zebrać faktów w całość. Dopiero po chwili, kiedy ojciec wyjawił ściślejszy opis Crawleya, jego sylwetka stała jej się bliższa.
- Może chodzi o to, co jest w skrzyniach, nie o ludzi, których mają - podpowiedziała szeptem.
Bezzwłocznie wykonała polecenie Just i zaczęła iść powoli na lewo, dobierając kroki ostrożnie, zerkając pod nogi, czy czasami nie napatoczy się pod podeszwę niechciana gałązka, której złamanie potoczy się echem po pustej przestrzeni. Wyglądało na to, że zachodziła pochód od przodu. Obejrzała się jednak jeszcze za siebie i wycelowała różdżką linię drzew, zza której przed chwilą wyszli, w głąb zagęszczenia drzew. Chciała stworzyć iluzję samej siebie, choć bez peleryny-niewidki.
- Panno - szepnęła, podrywając różdżkę w szybkim ruchu.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Potaknęła głową na słowa Kierana jeszcze raz zerkając na grupę która kroczyła w stronę Ruin - ich obecność nie była im na rękę wcale. I istotnie wyglądali, jakby nieśli coś ze sobą. Ich problemem - największym przynajmniej - była liczebność i fakt ich obecności w ogóle.
- Przy takiej ilości, nawet kilka słabszych zaklęć będzie utrapieniem. - odpowiedziała mu cicho. Poza tym, nie mieli na to czasu. Skinęła głową słysząc padające zaklęcie. Przeniosła spojrzenie na Percivala, by i jemu skinąć krótko głową. Dobrze. Niech wiec będzie i tak. Spojrzała jeszcze na Jackie, unosząc rękę by sprawdzić czy w kieszeni nadal ma świecę. Zerknęła za siebie, na pochód który transportował skrzynię. Mogło chodzić i pewnie chodziło o nią, jednak nie mieli pojęcia co znajdowało się wewnątrz niej samej. Misja miała być trudna - ale nie spodziewała sie grupy, przewyższającą ich liczebnością czterokrotnie. Obiła się nogami od ziemi wzbijając w powietrze wzlatując możliwie jak najwyżej, tak, by skorzystać z osłony nocy, kierując się na przeciwległą do Blake’a stronę pochodu, nachylając nad miotłą, zmuszając ją, by pomknęła możliwie jak najszybciej, zatrzymała się niewiele za grupą, najbliżej tych dzierżących skrzynie, znajdujących się pośrodku, tak, by mieć pewność, że zaklęcie obejmie grupę, ale nie weźmie jej we własne objęcia. A nawet jeśli, zauważy je mknące ku niej, ucieknie przy pomocy Abesio. Nie wszystko jednak na raz. Lewa ręką zaciskała się na trzonki miotły oczekując, aż nie dołoży do niej drugiej, by umknąć. Druga uniosła się, zataczając gest znajomy. Nabrała powietrz a w płuca.
- Pavor veneo. - wyszeptała możliwie jak najciszej licząc, że jej słowa zniknąć w spadającym z nieba deszczu i głosie ludzi którzy wymieniali się ze sobą myślami. Musieli się ich pozbyć, możliwie jak najszybciej i najskuteczniej - czy ten sposób był takim? Nie wiedziała, liczyła że kilka z osób po prostu rzuci się do ucieczki pozostawiając mniej przeciwników do pokonania. Na to, że pozbędą się wszystkich raczej nie liczyła. Liczyła jednak na to, że Blake zwróci ich uwagę hałasem o którym wspomniał pozwalając jej umknąć, pomyśleć że wróg jest w innym miejscu niż sądzili. Na tyle, by mogła umknąć.
próbuję wlecieć za grupę (od drugiej strony niż Percy) pozostając przy nich na tyle by objęło ich rzucane zaklęcie.
- Przy takiej ilości, nawet kilka słabszych zaklęć będzie utrapieniem. - odpowiedziała mu cicho. Poza tym, nie mieli na to czasu. Skinęła głową słysząc padające zaklęcie. Przeniosła spojrzenie na Percivala, by i jemu skinąć krótko głową. Dobrze. Niech wiec będzie i tak. Spojrzała jeszcze na Jackie, unosząc rękę by sprawdzić czy w kieszeni nadal ma świecę. Zerknęła za siebie, na pochód który transportował skrzynię. Mogło chodzić i pewnie chodziło o nią, jednak nie mieli pojęcia co znajdowało się wewnątrz niej samej. Misja miała być trudna - ale nie spodziewała sie grupy, przewyższającą ich liczebnością czterokrotnie. Obiła się nogami od ziemi wzbijając w powietrze wzlatując możliwie jak najwyżej, tak, by skorzystać z osłony nocy, kierując się na przeciwległą do Blake’a stronę pochodu, nachylając nad miotłą, zmuszając ją, by pomknęła możliwie jak najszybciej, zatrzymała się niewiele za grupą, najbliżej tych dzierżących skrzynie, znajdujących się pośrodku, tak, by mieć pewność, że zaklęcie obejmie grupę, ale nie weźmie jej we własne objęcia. A nawet jeśli, zauważy je mknące ku niej, ucieknie przy pomocy Abesio. Nie wszystko jednak na raz. Lewa ręką zaciskała się na trzonki miotły oczekując, aż nie dołoży do niej drugiej, by umknąć. Druga uniosła się, zataczając gest znajomy. Nabrała powietrz a w płuca.
- Pavor veneo. - wyszeptała możliwie jak najciszej licząc, że jej słowa zniknąć w spadającym z nieba deszczu i głosie ludzi którzy wymieniali się ze sobą myślami. Musieli się ich pozbyć, możliwie jak najszybciej i najskuteczniej - czy ten sposób był takim? Nie wiedziała, liczyła że kilka z osób po prostu rzuci się do ucieczki pozostawiając mniej przeciwników do pokonania. Na to, że pozbędą się wszystkich raczej nie liczyła. Liczyła jednak na to, że Blake zwróci ich uwagę hałasem o którym wspomniał pozwalając jej umknąć, pomyśleć że wróg jest w innym miejscu niż sądzili. Na tyle, by mogła umknąć.
próbuję wlecieć za grupę (od drugiej strony niż Percy) pozostając przy nich na tyle by objęło ich rzucane zaklęcie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k10' : 6
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k10' : 6
Ruszył w prawo, jak zostało mu polecone, starając się w myślach błyskawicznie rozważyć jakie działanie będzie najtrafniejsze. Spokoju nie dawała my myśl, że ktoś lub coś zostało objęte eskortą właśnie tej nocy i to w drodze ku Stonehenge. Może taszczono do ruin kamiennego kręgu czarno magiczny artefakt, które upodobał sobie ten zapchlony Crawley? Jego obecność tutaj nie mogła być dziełem przypadku.
To nie był czas na głęboką analizę, lecz samo przeczucie bywa zwodnicze w takich sytuacjach. Kieran starał się poruszać sprawnie, uważał na stawiane kroki, nie chcąc wyjawić oponentom swojej pozycji, zarazem cały czas miał z tyłu głowy myśl, że na wszelki wypadek musi zachować odpowiedni dystans. Miał jeszcze chwilę, aby korzystać z przywileju bycia niewidzialnym. Jednak dziwne przeczucie wciąż go nie odstępowało, spotęgowane na wspomnienie słów Jackie. Drewniane skrzynie również nie mogły być przypadkowe, nie mogło w nich znajdować się nic dobrego.
Podniósł różdżkę, wycelował w środek grupy, aby zaklęcie mogło trafić przynajmniej pod nogi jednego z mężczyzn dzierżącego skrzynię, jedną z dwóch (to nie jest przypadek). Jeśli pójdzie dobrze, czar być może swym działaniem obejmie i drugiego z kolejną skrzynią. Wiedział, że niekoniecznie współdziała z wytycznymi Justine, ale musiał zadziałać. Przynajmniej w ten sposób się wyklaruje, czy w skrzyniach znajduje się coś ważnego dla tego pochodu. – Orcumiano – wyszeptał inkantację zaklęcia, po zmniejszeniu dystansu nie mógł być głośno.
To nie był czas na głęboką analizę, lecz samo przeczucie bywa zwodnicze w takich sytuacjach. Kieran starał się poruszać sprawnie, uważał na stawiane kroki, nie chcąc wyjawić oponentom swojej pozycji, zarazem cały czas miał z tyłu głowy myśl, że na wszelki wypadek musi zachować odpowiedni dystans. Miał jeszcze chwilę, aby korzystać z przywileju bycia niewidzialnym. Jednak dziwne przeczucie wciąż go nie odstępowało, spotęgowane na wspomnienie słów Jackie. Drewniane skrzynie również nie mogły być przypadkowe, nie mogło w nich znajdować się nic dobrego.
Podniósł różdżkę, wycelował w środek grupy, aby zaklęcie mogło trafić przynajmniej pod nogi jednego z mężczyzn dzierżącego skrzynię, jedną z dwóch (to nie jest przypadek). Jeśli pójdzie dobrze, czar być może swym działaniem obejmie i drugiego z kolejną skrzynią. Wiedział, że niekoniecznie współdziała z wytycznymi Justine, ale musiał zadziałać. Przynajmniej w ten sposób się wyklaruje, czy w skrzyniach znajduje się coś ważnego dla tego pochodu. – Orcumiano – wyszeptał inkantację zaklęcia, po zmniejszeniu dystansu nie mógł być głośno.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Zaklęcia przygotowujące pozwoliły Zakonnikom się wzmocnić - magia Justine okazała się odczuwalna dla Kierana, Percivala i Jackie, otuliła ich jak miękka chusta, dając poczucie wsparcia i siły. Wiedzieli, że czegokolwiek się nie podejmą - zrobią to dobrze, wykorzystując pełnię swojego potencjału. Kieran odwzajemnił się czarownicy tym samym zaklęciem - Tonks mogła odczuć przepływającą przez palce potężną magię, jej zaklęcia miały szansę odnieść niecodziennie silniejszy efekt.
Percival wyszedł w kierunku pochodu jako pierwszy, zaklęcie kameleona zapewniało mu silny kamuflaż, którego najwyraźniej nie przejrzało żadne z zaklęć ochronnych czarodziejów znajdujących się na czele pochodu - nie dostrzegł bowiem, by którykolwiek z nich sięgnął za nim wzrokiem. Chciał odnaleźć kryjówkę, lecz jedyne, co mógł uczynić, to skryć się za którymś z głazów magicznego kromlechu - wysokie kamienie były w stanie zakryć całą jego sylwetkę, lecz ściągnęłoby go to blisko wroga, prosto do serca kręgu - albo skryć się za jednym z ziemnych wałów usypanych wokół Stonehenge; one znajdowały się nieco dalej, nie były też dość wysokie, by zapewnić pełną ochronę, ale Percival był w stanie się w nich położyć. Usunięcie śladów jego przejścia nie przysporzyło mu żadnych trudności, podobnie jak nie pozwoliło ściągnąć ku niemu niechcianej uwagi.
Jackie okryła ciało peleryną niewidką i przeszła na bok. Jej zaklęcie przywołało iluzję jej własnej sylwetki - z tej odległości trudnej do rozpoznania.
Justine znalazła się w kierunku przeciwległym do Percivala - przywołując inkantację zaklęcia, które wezbrało falę, jaka zaczynała rozlewać się wokół niej. Gęsta mgła skłębiła się w kilka chwil, leniwie rozlewając się na boki, wkrótce - zgodnie z wolą aurorki - zalewając falą nieproszonych gości, którzy znajdowali się najbliżej. Rozchodząca się od niej samej mgła - podobnie jak na głos wypowiedziana inkantacja - ściągnęła ku niej uwagę, lecz uczyniła to w momencie, w którym efekt zaklęcia zaczynał obejmować kolejnych czarodziejów, w tym ją samą. Mogła próbować zbiec - lecz znajdowała się pośrodku gęstej mgły, mgły wzierającej się do jej umysłu, skutecznie pobudzającej wątpliwości co do obranej drogi, złośliwie podważającej wszystkie podjęte przez nią decyzje. Przygniatając ją ciężarem zniechęcenia - czy podjęta przez nich misja dokądkolwiek prowadziła? Czy już nie zawiedli? Tonks wiedziała, że nie zdoła podjąć walki, nie w tym momencie. Pozostali Zakonnicy byli bezpieczni - przynajmniej póki nie zdecydują się wejść we mgłę: w zaklęciu skąpana została większość Kręgu, w tym jego centralna część. Rozpoczęła się wrzawa, ktoś krzyknął, kto inny zarządził odwrót. Na próżno, nie zdołali podjąć działania, gdy smuga zaklęcia przywołana przez Kierana wybiła przepaść pod ich nogami. Niekontrolowany żywioł spowodował zapadlisko, w które wpadli dwaj czarodzieje - Justine z bliska i w blasku zaklęć mogła lepiej dostrzec ich twarze, pozostając na miotle była bezpieczna - młodzianie niosący skrzynie, wraz z niesionymi pakunkami - głośno wzywając pomocy. Przepaść porwała jeszcze jednego czarodzieja idącego wcześniej przed nimi, do pozostałej czwórki elegancko ubranych czarodziejów dopadł jeden z - niewątpliwie - strażników, zaciskając ręce na ramionach zdać by się mogło przypadkowej dwójki, wraz z nimi znikając w kłębach przywołanej przez Justine mgły. Trudno było przewidzieć, czy była to próba ewakuacji tychże, czy jedynie ich ukrycia. Rozpoczął się chaos, tak eskortowani jak eskortujący pogrążyli się w niemocy, tak z bliska jak z daleka sprawiając wrażenie nieporadnych, zagubionych, wystraszonych. Ponad nimi górowała jedna tylko sylwetka, którą bezbłędnie rozpoznać mógł Kieran: niewymowny, Crawley, nie wyglądał, jakby zaklęcie uczyniło na nim większe - albo jakiekolwiek - wrażenie.
- Tam! Tam! - Krzyczał ktoś z tyłów pochodu, wskazując na iluzję ściągniętą przez Jackie, ale w głosie tym wybrzmiewał tylko strach.
Crawley stał pośrodku kromlechu przy czymś, co przypominało nicość, rozciętą - może brutalnie rozdartą - przestrzeń, pochłaniającą strzępy zaklęcia Justine. Lśniła czernią czarniejszą od nocy i zdawała się powiększać; Crawley obejrzał się wokół, trzymał w dłoni różdżkę - i wzniósł ją w próbie przywołania zaklęcia - jedynie Justine była w stanie dosłyszeć inkantację speculio, lecz najwidoczniej otaczający go harmider zdekoncentrował go skutecznie. Poniekąd.
Bo nagle - nagle nastała cisza. Mżące krople deszczu zastygły w locie, jak zaklęte w zatrzymanym czasie. Nie zawiał wiatr, nie poruszyły się liście pobliskiego lasu, krzyk czarodziejów zastygł w pół słów. Dźwięki zaklęć, osuwającej się ziemi rażonej zaklęciem - choć niewątpliwie głośne - każdemu z Zakonników wydały się nagle dziwnie, nienaturalnie stłumione. Czarna wyrwa znajdująca się przy niewymownym powiększyła się niebezpiecznie, a z jej wnętrza wydobyły się gęste smoliste smugi - czego? - czystej ohydnej energii, tak łatwej do wyczucia jako czarną magię zarówno przez doświadczonych aurorów, jak i dawnego poplecznika Rycerzy Walpurgii.
Każdy z Zakonników padł ofiarą tej samej iluzji: w tych czarnych strzępach wypełzających z czasoprzestrzennej wyrwy dostrzegli parę błyszczących rubinowych oczu, które spoglądały wprost na nich, prosto w źrenice. Gdzieś za nimi - może od towarzyszących im samym cieni - rozległ się warkot wściekłej bestii, i chichot, kobiecy chichot niosący się szerokim echem, dobiegający - niewątpliwie - z centralnej części kręgu. Wdzierał się pod skórę, do czaszki, przenikał na wskroś kręgosłupa i wprawiał w drgania mimowolnie kołaczące serce, jakby zdolny był oddzielić duszę od ciała. Cienie nie opadły, po dłuższej chwili powróciły do kromlechu, krążąc wokół tajemniczej wyrwy coraz gęstszą, coraz większą smugą, coraz to szybciej wirując w powietrzu. Crawley przyglądał się temu z niedowierzaniem.
Ziemia pod stopami czarodziejów poczerniała jak spopielona.
Do północy zostało około 10 minut.
Termin na odpis mija 30 września o godzinie 21. Możecie w tej turze wykonać do 3 akcji i napisać do 3 postów. Tura potrwa 5 minut.
Czarodzieje znajdujący się poza terenem pavor veneno - ze względu na odległość - mają utrudnione celowanie w każdego, kto znajduje się pod jego działaniem.
Eliksiry:
Kieran - kameleon 2/3
Percival - kameleon 2/3
Zaklęcia:
Justine - zaklęcie kameleona 2/5 (ST przejrzenia 42), +15 - magicus extremos 1/3
Percival +27 - magicus extremos 1/4
Jackie +27 - magicus extremos 1/4, peleryna niewidka
Kieran +27 - magicus extremos 1/4
Żywotność:
Justine: 210/220 (10 - psychiczne)
Percival: 280/290 (10 - psychiczne)
Jackie: 230/240 (10 - psychiczne)
Kieran: 280/290 (10 - psychiczne)
Energia magiczna:
Justine: 46/50
Percival: 43/50
Jackie: 45/50
Kieran: 44/50
Wewnątrz Kręgu trwa zaklęcie: pavor veneno 1/3
Percival wyszedł w kierunku pochodu jako pierwszy, zaklęcie kameleona zapewniało mu silny kamuflaż, którego najwyraźniej nie przejrzało żadne z zaklęć ochronnych czarodziejów znajdujących się na czele pochodu - nie dostrzegł bowiem, by którykolwiek z nich sięgnął za nim wzrokiem. Chciał odnaleźć kryjówkę, lecz jedyne, co mógł uczynić, to skryć się za którymś z głazów magicznego kromlechu - wysokie kamienie były w stanie zakryć całą jego sylwetkę, lecz ściągnęłoby go to blisko wroga, prosto do serca kręgu - albo skryć się za jednym z ziemnych wałów usypanych wokół Stonehenge; one znajdowały się nieco dalej, nie były też dość wysokie, by zapewnić pełną ochronę, ale Percival był w stanie się w nich położyć. Usunięcie śladów jego przejścia nie przysporzyło mu żadnych trudności, podobnie jak nie pozwoliło ściągnąć ku niemu niechcianej uwagi.
Jackie okryła ciało peleryną niewidką i przeszła na bok. Jej zaklęcie przywołało iluzję jej własnej sylwetki - z tej odległości trudnej do rozpoznania.
Justine znalazła się w kierunku przeciwległym do Percivala - przywołując inkantację zaklęcia, które wezbrało falę, jaka zaczynała rozlewać się wokół niej. Gęsta mgła skłębiła się w kilka chwil, leniwie rozlewając się na boki, wkrótce - zgodnie z wolą aurorki - zalewając falą nieproszonych gości, którzy znajdowali się najbliżej. Rozchodząca się od niej samej mgła - podobnie jak na głos wypowiedziana inkantacja - ściągnęła ku niej uwagę, lecz uczyniła to w momencie, w którym efekt zaklęcia zaczynał obejmować kolejnych czarodziejów, w tym ją samą. Mogła próbować zbiec - lecz znajdowała się pośrodku gęstej mgły, mgły wzierającej się do jej umysłu, skutecznie pobudzającej wątpliwości co do obranej drogi, złośliwie podważającej wszystkie podjęte przez nią decyzje. Przygniatając ją ciężarem zniechęcenia - czy podjęta przez nich misja dokądkolwiek prowadziła? Czy już nie zawiedli? Tonks wiedziała, że nie zdoła podjąć walki, nie w tym momencie. Pozostali Zakonnicy byli bezpieczni - przynajmniej póki nie zdecydują się wejść we mgłę: w zaklęciu skąpana została większość Kręgu, w tym jego centralna część. Rozpoczęła się wrzawa, ktoś krzyknął, kto inny zarządził odwrót. Na próżno, nie zdołali podjąć działania, gdy smuga zaklęcia przywołana przez Kierana wybiła przepaść pod ich nogami. Niekontrolowany żywioł spowodował zapadlisko, w które wpadli dwaj czarodzieje - Justine z bliska i w blasku zaklęć mogła lepiej dostrzec ich twarze, pozostając na miotle była bezpieczna - młodzianie niosący skrzynie, wraz z niesionymi pakunkami - głośno wzywając pomocy. Przepaść porwała jeszcze jednego czarodzieja idącego wcześniej przed nimi, do pozostałej czwórki elegancko ubranych czarodziejów dopadł jeden z - niewątpliwie - strażników, zaciskając ręce na ramionach zdać by się mogło przypadkowej dwójki, wraz z nimi znikając w kłębach przywołanej przez Justine mgły. Trudno było przewidzieć, czy była to próba ewakuacji tychże, czy jedynie ich ukrycia. Rozpoczął się chaos, tak eskortowani jak eskortujący pogrążyli się w niemocy, tak z bliska jak z daleka sprawiając wrażenie nieporadnych, zagubionych, wystraszonych. Ponad nimi górowała jedna tylko sylwetka, którą bezbłędnie rozpoznać mógł Kieran: niewymowny, Crawley, nie wyglądał, jakby zaklęcie uczyniło na nim większe - albo jakiekolwiek - wrażenie.
- Tam! Tam! - Krzyczał ktoś z tyłów pochodu, wskazując na iluzję ściągniętą przez Jackie, ale w głosie tym wybrzmiewał tylko strach.
Crawley stał pośrodku kromlechu przy czymś, co przypominało nicość, rozciętą - może brutalnie rozdartą - przestrzeń, pochłaniającą strzępy zaklęcia Justine. Lśniła czernią czarniejszą od nocy i zdawała się powiększać; Crawley obejrzał się wokół, trzymał w dłoni różdżkę - i wzniósł ją w próbie przywołania zaklęcia - jedynie Justine była w stanie dosłyszeć inkantację speculio, lecz najwidoczniej otaczający go harmider zdekoncentrował go skutecznie. Poniekąd.
Bo nagle - nagle nastała cisza. Mżące krople deszczu zastygły w locie, jak zaklęte w zatrzymanym czasie. Nie zawiał wiatr, nie poruszyły się liście pobliskiego lasu, krzyk czarodziejów zastygł w pół słów. Dźwięki zaklęć, osuwającej się ziemi rażonej zaklęciem - choć niewątpliwie głośne - każdemu z Zakonników wydały się nagle dziwnie, nienaturalnie stłumione. Czarna wyrwa znajdująca się przy niewymownym powiększyła się niebezpiecznie, a z jej wnętrza wydobyły się gęste smoliste smugi - czego? - czystej ohydnej energii, tak łatwej do wyczucia jako czarną magię zarówno przez doświadczonych aurorów, jak i dawnego poplecznika Rycerzy Walpurgii.
Każdy z Zakonników padł ofiarą tej samej iluzji: w tych czarnych strzępach wypełzających z czasoprzestrzennej wyrwy dostrzegli parę błyszczących rubinowych oczu, które spoglądały wprost na nich, prosto w źrenice. Gdzieś za nimi - może od towarzyszących im samym cieni - rozległ się warkot wściekłej bestii, i chichot, kobiecy chichot niosący się szerokim echem, dobiegający - niewątpliwie - z centralnej części kręgu. Wdzierał się pod skórę, do czaszki, przenikał na wskroś kręgosłupa i wprawiał w drgania mimowolnie kołaczące serce, jakby zdolny był oddzielić duszę od ciała. Cienie nie opadły, po dłuższej chwili powróciły do kromlechu, krążąc wokół tajemniczej wyrwy coraz gęstszą, coraz większą smugą, coraz to szybciej wirując w powietrzu. Crawley przyglądał się temu z niedowierzaniem.
Ziemia pod stopami czarodziejów poczerniała jak spopielona.
Do północy zostało około 10 minut.
Czarodzieje znajdujący się poza terenem pavor veneno - ze względu na odległość - mają utrudnione celowanie w każdego, kto znajduje się pod jego działaniem.
Eliksiry:
Kieran - kameleon 2/3
Percival - kameleon 2/3
Zaklęcia:
Justine - zaklęcie kameleona 2/5 (ST przejrzenia 42), +15 - magicus extremos 1/3
Percival +27 - magicus extremos 1/4
Jackie +27 - magicus extremos 1/4, peleryna niewidka
Kieran +27 - magicus extremos 1/4
Żywotność:
Justine: 210/220 (10 - psychiczne)
Percival: 280/290 (10 - psychiczne)
Jackie: 230/240 (10 - psychiczne)
Kieran: 280/290 (10 - psychiczne)
Energia magiczna:
Justine: 46/50
Percival: 43/50
Jackie: 45/50
Kieran: 44/50
Wewnątrz Kręgu trwa zaklęcie: pavor veneno 1/3
Przeleciała nad mężczyznami, znajdując się zaraz za nimi. Rzucając zaklęcie, zdając sobie sprawę z tego, że i ona padnie ofiarą jego działania. I kiedy tylko ją objęła zaczęła mieć wątpliwości. Te, obejmowały ją wyraźnie, zaplatając wokół jej gardła znamiona strachu. Nie była już pewna niczego. Ani tego, czy wróci do domu cała - ani tego, czy nie było już za późno na cokolwiek. Wrogów było zbyt wielu, a ona sama. Musiała uciec. Ta jedna myśl pozostawała w niej silna. Zwłaszcza, że panika wokół zdawała się rosnąć a jej poddawać wszyscy. Rozejrzała się, jej tęczówki zawisły na Crawleyu powinna się nim zająć, ale nie umiała ponieść ręki. Nie mogła. Nie chciała. Nie widziała sensu - a może obawa ścisnęła ją za mocno, kiedy dostrzegła rozdartą przestrzeń na środku kromlechu. Docierająca do niej inkantacja nie powiedziała jej wiele. Po co miałby teraz rzucać to zaklęcie? Nie wiedziała.
Drgnęła, cisza wokół wydawała się niemal nienaturalna. Czuła jak serce obija jej się zdradziecko potęgując owijający się wokół strach i niemoc. A potem to zobaczyła - parę błyszczących rubinowych oczu wpatrujących się prosto w nią. Ślepi wściekłej bestii i śmiech, okrutny, przynoszący ciarki na ciele Justine, potęgujący uczucia towarzyszące jej już od chwili. To nie miało sensu. Walka z czymś takim. Byli na straconej pozycji, było ich więcej. Cofnęła się o krok, ale spopielona ziemia zdawała się niemal wszędzie. Odbiła się stopami od ziemi chcąc wzlecieć, wylecieć, w górę, wyżej, uciec. Najpierw od potwornego strachu, który rozdzierał jej serce.
| ⅓
próbuję wylecieć z pavor veneo w górę nad krąg - bardziej w kierunku Percivala jak sądzę bo stamtąd przylazłam,
będę jeszcze pisać jak zdążę
Drgnęła, cisza wokół wydawała się niemal nienaturalna. Czuła jak serce obija jej się zdradziecko potęgując owijający się wokół strach i niemoc. A potem to zobaczyła - parę błyszczących rubinowych oczu wpatrujących się prosto w nią. Ślepi wściekłej bestii i śmiech, okrutny, przynoszący ciarki na ciele Justine, potęgujący uczucia towarzyszące jej już od chwili. To nie miało sensu. Walka z czymś takim. Byli na straconej pozycji, było ich więcej. Cofnęła się o krok, ale spopielona ziemia zdawała się niemal wszędzie. Odbiła się stopami od ziemi chcąc wzlecieć, wylecieć, w górę, wyżej, uciec. Najpierw od potwornego strachu, który rozdzierał jej serce.
| ⅓
próbuję wylecieć z pavor veneo w górę nad krąg - bardziej w kierunku Percivala jak sądzę bo stamtąd przylazłam,
będę jeszcze pisać jak zdążę
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Im bardziej oddalał się od pozostałych Zakonników, tym mocniej towarzyszyło mu uporczywe wrażenie, że tak naprawdę został sam – ukryci pod maskującym działaniem eliksirów, płaszczy i zaklęć, stali się niewidoczni, zlewając się całkowicie z ciemnością krajobrazu. Uczucie było nieprzyjemne, kłuło wirującym pod skórą niepokojem, ale Percival odsuwał je od siebie, skupiając się na krążącej w żyłach, wspierającej magii Justine. Jej obecność dodawała mu pewności siebie, przypominała o tym, że miał wokół silnych sojuszników; pozwalała uwierzyć, że naprawdę mogło im się udać – mimo zatrważającej przewagi liczebnej wroga, i pomimo tego, że jeszcze do końca nie wiedzieli, z czym miało im przyjść się zmierzyć.
Gdy już okrążył pochód i zatarł za sobą ślady, rozejrzał się po okolicy raz jeszcze. Najbardziej oczywistą, najłatwiejszą osłoną były wysokie, tworzące krąg kamienie – ale podejście do nich oznaczałoby drastyczne skrócenie dystansu pomiędzy nim a pochodem. Na to było za wcześnie, zatrzymał się więc przed otaczającym Stonehenge, ziemnym wałem, bez chwili zawahania przyklękając, żeby położyć się na rozmokniętej ziemi, wspierając się jedynie na łokciach; przez cały czas obserwując to, co działo się w kromlechu. Serce biło mu mocno, ale oddech miał równy, czekał – gotów do działania, gdy tylko pojawią się pierwsze obłoki pavor veneno.
Zauważył je niemal od razu, nakierowany tak rozlewającą się na boki mgłą, jak i okrzykami zaskoczonych strażników. Uznając to za sygnał, poderwał się z ziemi, starając się zapamiętać, gdzie po raz pierwszy zmaterializował się szary dym; wiedząc, że to właśnie tam znajdowała się Tonks. Ruszył przed siebie, unosząc różdżkę, żeby rzucić pierwsze zaklęcie, odwrócić uwagę od aurorów, ale wtedy ziemia pod jego stopami zadrżała; szeroki dół pochłonął dwóch? Nie – trzech ludzi, to musiało być dzieło któregoś z Rineheartów. Reszta nie wyglądała jednak, jakby planowała ucieczkę, w gęstniejących obłokach widział ich słabo, dostrzegł za to czerniejącą pośrodku kręgu szczelinę – choć tak naprawdę nie miał pojęcia, na co właściwie patrzy. Wyglądała jak rozdarcie w materiale, który – rozchodząc się na boki – wypluwał z siebie ciemność; ta chyba ściągnęła uwagę jednego z mężczyzn, który zaskakująco trzeźwo poruszał się wśród jęzorów otaczającego go zaklęcia. Miał na sobie ochronne przeciwzaklęcie? Czy – podobnie jak sam Percival – był oklumentą? Nie był pewien, ale wiedział jedno: nie mogli mu pozwolić sobie przeszkodzić.
Przyspieszył kroku, gotów zaryzykować i zanurzyć się w oparach, z tej odległości nie widział nic; nie miał pewności, czy zaklęcie rzucone przez Justine nie było zbyt silne, by był w stanie odepchnąć od siebie wywołaną przez magię niemoc, ale nie miał wyboru, czarodziej był za blisko, unosił już różdżkę…
Zatrzymał się gwałtownie, gdy nagle – w jednej sekundzie – wszystko zwolniło; zamrugał, rozglądając się wokół, każdy ruch głowy zdawał się zamazywać krawędzie tego, co widział. Okrzyki dobiegające z kromlechu ucichły, zniekształcone, jakby docierały do niego zza grubej szyby. Co, na Merlina?.. Oderwał wzrok od nieznajomego mężczyzny, mimowolnie skupiając go na szczelinie – widząc jak puchnie i wypluwa z siebie więcej czerni; mroku, w który nie chciał spoglądać, ale od którego nie był w stanie oderwać spojrzenia. A później on też spojrzał na Percivala – czerwone jak krew oczy wwierciły mu się w czaszkę, zaglądając do jej wnętrza jak umysł wprawnego legilimenty. Gdzieś w jego głowie rozległ się budzący dreszcze chichot, przerażający, przeszywający do szpiku kości. Niskie warczenie sprawiło, że obrócił się na pięcie, spodziewając się zobaczyć za sobą przygotowaną do skoku bestię; stracił na chwilę równowagę, przyklęknął na jego kolano, ale nic go nie zaatakowało – a wszechświat znowu przyspieszył pozostawiając po sobie cierpki posmak czegoś plugawego. Czarnej magii.
Zaklął pod nosem, psidwacza mać, wyrwało mu się. Sięgnął do przytroczonej do pasa sakiewki, w której trzymał eliksiry, na ślepo odszukując fiolkę wypełnioną szarym płynem. Odkorkował ją kciukiem i wypił jednym haustem, puste naczynie odrzucając na bok i prostując się jednocześnie. Wciąż nie wiedział, z czym dokładnie miał do czynienia, ale pamiętał słowa Harolda Longbottoma; cienie potrafiły wpływać na umysł, zniekształcać to, co widział. Nie mógł sobie na to pozwolić – potrzebował całkowitej trzeźwości myśli, pewności, że zdoła odgrodzić się oklumencją od tego, czego źródło pulsowało pośrodku kromlechu.
Przyspieszył kroku, podejmując przerwaną wędrówkę, zatrzymując się dopiero za jednym z wysokich kamieni – już wewnątrz wypełniających krąg oparów. Wysunął się zza niego zaraz potem, póki co wciąż ukryty pod płaszczem niewidzialności; wycelował różdżką we wpatrzonego w czerń mężczyznę. – Expulso! – rzucił ostro, chcąc w pierwszej kolejności odsunąć go od szczeliny, celując nieco na prawo od niego; przy odrobinie szczęścia mógłby wpaść do dołu, choć Percival na nie nie liczył. – TRZYMAJCIE DYSTANS! – krzyknął, teraz już świadomie podnosząc głos; nie spodziewał się, by Jackie i Kieran planowali wejść w obszar działania pavor veneno, póki zaklęcie trwało, ale nie widząc ich, nie chciał ryzykować. Miał też nadzieję, że Justine zdążyła się oddalić.
Czując, jak serce mocno obija się o jego klatkę piersiową, pokonał jeszcze parę metrów w stronę środka kromlechu, ale nie zbliżając się zbytnio do szczeliny; zatrzymując się nieco dalej od niej niż mężczyzna, którego zaatakował. Obrócił różdżkę w dłoniach, wahając się dosłownie przez ułamek sekundy, przesuwając spojrzenie w stronę pozostałych wrogów. Na plecach niemal czuł ciężar upływającego czasu, musieli ich unieszkodliwić – i musieli to zrobić za wszelką cenę. Przełknął ślinę, przyklękając na jednym kolanie; licząc na to, że zaklęcia, które prędzej czy później niechybnie pomkną w jego stronę, przelecą mu nad głową. – Satiso – wypowiedział wyraźnie, celując różdżką w ziemię.
| 1 akcja - wypijam fiolkę czuwającego strażnika
akcje 2 i 3 wykonuję już w obrębie pavor veneno licząc na to, że ochroni mnie przed nim oklumencja - jeśli nie, to zastopuj mnie mistrzu, odegram w kolejnej turze
k100 - expulso
k6 - zasięg expulso
k100 - satiso
k8 (x8) - ST obronienia się przed satiso
k3 - ilość tur
(rzut na cienie zostawiam dla Ciebie, mistrzu gry <3)
Gdy już okrążył pochód i zatarł za sobą ślady, rozejrzał się po okolicy raz jeszcze. Najbardziej oczywistą, najłatwiejszą osłoną były wysokie, tworzące krąg kamienie – ale podejście do nich oznaczałoby drastyczne skrócenie dystansu pomiędzy nim a pochodem. Na to było za wcześnie, zatrzymał się więc przed otaczającym Stonehenge, ziemnym wałem, bez chwili zawahania przyklękając, żeby położyć się na rozmokniętej ziemi, wspierając się jedynie na łokciach; przez cały czas obserwując to, co działo się w kromlechu. Serce biło mu mocno, ale oddech miał równy, czekał – gotów do działania, gdy tylko pojawią się pierwsze obłoki pavor veneno.
Zauważył je niemal od razu, nakierowany tak rozlewającą się na boki mgłą, jak i okrzykami zaskoczonych strażników. Uznając to za sygnał, poderwał się z ziemi, starając się zapamiętać, gdzie po raz pierwszy zmaterializował się szary dym; wiedząc, że to właśnie tam znajdowała się Tonks. Ruszył przed siebie, unosząc różdżkę, żeby rzucić pierwsze zaklęcie, odwrócić uwagę od aurorów, ale wtedy ziemia pod jego stopami zadrżała; szeroki dół pochłonął dwóch? Nie – trzech ludzi, to musiało być dzieło któregoś z Rineheartów. Reszta nie wyglądała jednak, jakby planowała ucieczkę, w gęstniejących obłokach widział ich słabo, dostrzegł za to czerniejącą pośrodku kręgu szczelinę – choć tak naprawdę nie miał pojęcia, na co właściwie patrzy. Wyglądała jak rozdarcie w materiale, który – rozchodząc się na boki – wypluwał z siebie ciemność; ta chyba ściągnęła uwagę jednego z mężczyzn, który zaskakująco trzeźwo poruszał się wśród jęzorów otaczającego go zaklęcia. Miał na sobie ochronne przeciwzaklęcie? Czy – podobnie jak sam Percival – był oklumentą? Nie był pewien, ale wiedział jedno: nie mogli mu pozwolić sobie przeszkodzić.
Przyspieszył kroku, gotów zaryzykować i zanurzyć się w oparach, z tej odległości nie widział nic; nie miał pewności, czy zaklęcie rzucone przez Justine nie było zbyt silne, by był w stanie odepchnąć od siebie wywołaną przez magię niemoc, ale nie miał wyboru, czarodziej był za blisko, unosił już różdżkę…
Zatrzymał się gwałtownie, gdy nagle – w jednej sekundzie – wszystko zwolniło; zamrugał, rozglądając się wokół, każdy ruch głowy zdawał się zamazywać krawędzie tego, co widział. Okrzyki dobiegające z kromlechu ucichły, zniekształcone, jakby docierały do niego zza grubej szyby. Co, na Merlina?.. Oderwał wzrok od nieznajomego mężczyzny, mimowolnie skupiając go na szczelinie – widząc jak puchnie i wypluwa z siebie więcej czerni; mroku, w który nie chciał spoglądać, ale od którego nie był w stanie oderwać spojrzenia. A później on też spojrzał na Percivala – czerwone jak krew oczy wwierciły mu się w czaszkę, zaglądając do jej wnętrza jak umysł wprawnego legilimenty. Gdzieś w jego głowie rozległ się budzący dreszcze chichot, przerażający, przeszywający do szpiku kości. Niskie warczenie sprawiło, że obrócił się na pięcie, spodziewając się zobaczyć za sobą przygotowaną do skoku bestię; stracił na chwilę równowagę, przyklęknął na jego kolano, ale nic go nie zaatakowało – a wszechświat znowu przyspieszył pozostawiając po sobie cierpki posmak czegoś plugawego. Czarnej magii.
Zaklął pod nosem, psidwacza mać, wyrwało mu się. Sięgnął do przytroczonej do pasa sakiewki, w której trzymał eliksiry, na ślepo odszukując fiolkę wypełnioną szarym płynem. Odkorkował ją kciukiem i wypił jednym haustem, puste naczynie odrzucając na bok i prostując się jednocześnie. Wciąż nie wiedział, z czym dokładnie miał do czynienia, ale pamiętał słowa Harolda Longbottoma; cienie potrafiły wpływać na umysł, zniekształcać to, co widział. Nie mógł sobie na to pozwolić – potrzebował całkowitej trzeźwości myśli, pewności, że zdoła odgrodzić się oklumencją od tego, czego źródło pulsowało pośrodku kromlechu.
Przyspieszył kroku, podejmując przerwaną wędrówkę, zatrzymując się dopiero za jednym z wysokich kamieni – już wewnątrz wypełniających krąg oparów. Wysunął się zza niego zaraz potem, póki co wciąż ukryty pod płaszczem niewidzialności; wycelował różdżką we wpatrzonego w czerń mężczyznę. – Expulso! – rzucił ostro, chcąc w pierwszej kolejności odsunąć go od szczeliny, celując nieco na prawo od niego; przy odrobinie szczęścia mógłby wpaść do dołu, choć Percival na nie nie liczył. – TRZYMAJCIE DYSTANS! – krzyknął, teraz już świadomie podnosząc głos; nie spodziewał się, by Jackie i Kieran planowali wejść w obszar działania pavor veneno, póki zaklęcie trwało, ale nie widząc ich, nie chciał ryzykować. Miał też nadzieję, że Justine zdążyła się oddalić.
Czując, jak serce mocno obija się o jego klatkę piersiową, pokonał jeszcze parę metrów w stronę środka kromlechu, ale nie zbliżając się zbytnio do szczeliny; zatrzymując się nieco dalej od niej niż mężczyzna, którego zaatakował. Obrócił różdżkę w dłoniach, wahając się dosłownie przez ułamek sekundy, przesuwając spojrzenie w stronę pozostałych wrogów. Na plecach niemal czuł ciężar upływającego czasu, musieli ich unieszkodliwić – i musieli to zrobić za wszelką cenę. Przełknął ślinę, przyklękając na jednym kolanie; licząc na to, że zaklęcia, które prędzej czy później niechybnie pomkną w jego stronę, przelecą mu nad głową. – Satiso – wypowiedział wyraźnie, celując różdżką w ziemię.
| 1 akcja - wypijam fiolkę czuwającego strażnika
akcje 2 i 3 wykonuję już w obrębie pavor veneno licząc na to, że ochroni mnie przed nim oklumencja - jeśli nie, to zastopuj mnie mistrzu, odegram w kolejnej turze
k100 - expulso
k6 - zasięg expulso
k100 - satiso
k8 (x8) - ST obronienia się przed satiso
k3 - ilość tur
(rzut na cienie zostawiam dla Ciebie, mistrzu gry <3)
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'k6' : 3
--------------------------------
#3 'k100' : 39
--------------------------------
#4 'k8' : 4, 2, 6, 3, 6, 2, 7, 2
--------------------------------
#5 'k3' : 3
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'k6' : 3
--------------------------------
#3 'k100' : 39
--------------------------------
#4 'k8' : 4, 2, 6, 3, 6, 2, 7, 2
--------------------------------
#5 'k3' : 3
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire