Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
Udało im się zrealizować pierwotne założenie, w myśl którego musieli się rozdzielić, bo gęsta mgła ewidentnie zdezorientowała przeciwników, a działanie z różnych kierunków wzmocniło efekt grupowego popłochu. Już tylko po odgłosach można było ustalić, że ktoś wpadł w wyczarowany dół, ktoś wołał o pomoc, jeszcze ktoś inny obrał próbę odwrotu, choć w warunkach utrudnionej widoczności nie należało niczego brać za pewnik. Jeszcze mogli korzystać z efektu niewidzialności, zgnębić oponentów kolejnymi atakami znikąd, ale pozostawali niewidoczni również dla siebie nawzajem, nieprzemyślana akcja mogła odbić się rykoszetem także na sojusznikach. Łatwo o błąd w tym zamęcie. Kieran spróbował skrócić dystans do ruin w jak największym stopniu, jednocześnie unikając gęstych oparów, które mogłyby go zdezorientować. Ostatecznie okoliczności zmuszały go, aby pozostawał na uboczu przez jakiś czas. Ten czas nieubłaganie pędził dalej.
Coś był w stanie dostrzec, ruchome sylwetki w kłębach. W unoszącym się smogu tylko jedna osoba pozostawała niewzruszona i był to Crawley, rozpoznał jego gębę bez trudu, prawdopodobnie najbardziej problematyczna figura po stronie wroga. Jakimś sposobem gad zachował trzeźwość umysłu, ale szukanie odpowiedzi w tej sprawie nie miało sensu.
Prawdziwy chaos dopiero nastąpił, gdy wszystko zamarło, a z otworu w ziemi wylał się mrok. Cień odrazy osadził się na skórze Kierana, gdy tylko wyczuł czarną magię, ułamek sekundy później jego umysł objął strach. Widok czerwonych ślepi kazał mu się cofnąć o pół kroku, mrożący krew w żyłach chichot wwiercił się w jego głowę, wywołując dyskomfort, ból, zamykając mu oczy i usta.
Wszystko wokół odzyskało ruch, rytm, ten cały pęd. Pierwszy szok w końcu ustąpił, a palce aurora instynktownie zacisnęły się na różdżce, w niej szukając ratunku. To nie mogło się tak skończyć, nie zgadzał się na kapitulację ani tym bardziej na porażkę. Musiał działać dalej, choć pod stopami ujrzał całkowicie sczerniałą ziemię, jak nic zatrutą plugawą mocą. Cel wciąż pozostawał ten sam, stawienie czoła mrocznej sile jeszcze się powiedzie, jeśli uda się osłabić siły wroga. Różdżkę skierował we mgłę, pamiętając gdzie wcześnie wycelował Orcumiano, dlatego tym razem celował bardziej na lewo, dwa metry dalej. – Casa aranea – wypowiedział inkantację płynnie, bez zająknięcia, licząc na unieruchomienie któregoś z czarodziejów. Potem spróbował pomiędzy mgłą wypatrzeć choćby jedną sylwetkę, licząc się z tym, że ostatecznie częściowe pozbawienie widoczności może wpłynąć na wynik jego działań. Znów wprawił różdżkę w ruch. – Petrificus totalus.
Jego wzrok instynktownie powędrował w stronę mrocznej wyrwy, w pobliżu której znajdował się Crawley. Pod czaszką kłębiły się resztki niepokoju, pomysł o sięgnięciu po bardziej zawansowany czar tak blisko źródła nieczystej siły zdawał się szaleństwem, jednak to była wyższa konieczność, aby sprawnie wyeliminować niewymownego. Rineheart skupił całą swoją uwagę wokół kolejnego zaklęcia, z determinacją poruszając różdżką, kierując ją na Crawleya. – Lamino.
1. Casa aranea k100
2. Petrificus totalus k100
3. Petrificus totalus k8 x 6
4. Lamino k100
(tak jak Percival rzut na cienie pozostawiam Mistrzowi Gry)
Coś był w stanie dostrzec, ruchome sylwetki w kłębach. W unoszącym się smogu tylko jedna osoba pozostawała niewzruszona i był to Crawley, rozpoznał jego gębę bez trudu, prawdopodobnie najbardziej problematyczna figura po stronie wroga. Jakimś sposobem gad zachował trzeźwość umysłu, ale szukanie odpowiedzi w tej sprawie nie miało sensu.
Prawdziwy chaos dopiero nastąpił, gdy wszystko zamarło, a z otworu w ziemi wylał się mrok. Cień odrazy osadził się na skórze Kierana, gdy tylko wyczuł czarną magię, ułamek sekundy później jego umysł objął strach. Widok czerwonych ślepi kazał mu się cofnąć o pół kroku, mrożący krew w żyłach chichot wwiercił się w jego głowę, wywołując dyskomfort, ból, zamykając mu oczy i usta.
Wszystko wokół odzyskało ruch, rytm, ten cały pęd. Pierwszy szok w końcu ustąpił, a palce aurora instynktownie zacisnęły się na różdżce, w niej szukając ratunku. To nie mogło się tak skończyć, nie zgadzał się na kapitulację ani tym bardziej na porażkę. Musiał działać dalej, choć pod stopami ujrzał całkowicie sczerniałą ziemię, jak nic zatrutą plugawą mocą. Cel wciąż pozostawał ten sam, stawienie czoła mrocznej sile jeszcze się powiedzie, jeśli uda się osłabić siły wroga. Różdżkę skierował we mgłę, pamiętając gdzie wcześnie wycelował Orcumiano, dlatego tym razem celował bardziej na lewo, dwa metry dalej. – Casa aranea – wypowiedział inkantację płynnie, bez zająknięcia, licząc na unieruchomienie któregoś z czarodziejów. Potem spróbował pomiędzy mgłą wypatrzeć choćby jedną sylwetkę, licząc się z tym, że ostatecznie częściowe pozbawienie widoczności może wpłynąć na wynik jego działań. Znów wprawił różdżkę w ruch. – Petrificus totalus.
Jego wzrok instynktownie powędrował w stronę mrocznej wyrwy, w pobliżu której znajdował się Crawley. Pod czaszką kłębiły się resztki niepokoju, pomysł o sięgnięciu po bardziej zawansowany czar tak blisko źródła nieczystej siły zdawał się szaleństwem, jednak to była wyższa konieczność, aby sprawnie wyeliminować niewymownego. Rineheart skupił całą swoją uwagę wokół kolejnego zaklęcia, z determinacją poruszając różdżką, kierując ją na Crawleya. – Lamino.
1. Casa aranea k100
2. Petrificus totalus k100
3. Petrificus totalus k8 x 6
4. Lamino k100
(tak jak Percival rzut na cienie pozostawiam Mistrzowi Gry)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k100' : 97
--------------------------------
#3 'k8' : 7, 2, 4, 1, 8, 5
--------------------------------
#4 'k100' : 10
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k100' : 97
--------------------------------
#3 'k8' : 7, 2, 4, 1, 8, 5
--------------------------------
#4 'k100' : 10
Miała wrażenie, że specyficzny materiał peleryny niewidki delikatnie zakrzywia obraz, na jaki patrzyła, jakby w powietrzu unosiły się połyskujące nitki, które opadały i wznosiły się na przemian. Została na swoim miejscu, krążąc między sylwetkami, które za chwilę miały zniknąć w mgle rzuconej przez Justine. Miała zaledwie moment, żeby zobaczyć, jak jeden z mężczyzn dopada do kolejnych dwóch i zabiera ich w mgłę. Kim byli? Jak wielką grali rolę w tym konwoju? Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Zatrzymała się w dystansie od miejsca, z którego pierwotnie wyszła, nie widząc żadnego ze swoich kompanów, trzymając się również na dystans z kromlechem i ludźmi w jego centrum. Stąd mogła wciąż dojrzeć to, co popełzło drażniącą gęsią skórką po jej ciele.
Widok czarnej gardzieli rozpychającej się na ich oczach, z której zaraz wyłoniły się czerwone rubiny śmierci, do głębi mogło przerazić, sparaliżować - ale nie ichl; nie ludzi, którzy tę gardziel przysięgli sobie raz na zawszze zamknąć. Dziś. Zerknęła szybko na nocne niebo.
Księżyc był wyjątkowo wysoko, liczył bezlitośnie czas.
Wiedziała, co mogło im pomóc. Wiedziała, że to wymagające zaklęcie, ale wiedziała też, że potrafiła je rzucić. Zacisnęła różdżkę mocno w palcach, jej czubek kierując w sam środek kromlechu, choć magia miała objąć ogromny obszar, na którym stali. Ale to nie zakonnikom to zaklęcie miało zagrozić. Nabrała powietrza w płuca.
- Protecta! - wypowiedziała mocnym, pewnym głosem.
Widok czarnej gardzieli rozpychającej się na ich oczach, z której zaraz wyłoniły się czerwone rubiny śmierci, do głębi mogło przerazić, sparaliżować - ale nie ichl; nie ludzi, którzy tę gardziel przysięgli sobie raz na zawszze zamknąć. Dziś. Zerknęła szybko na nocne niebo.
Księżyc był wyjątkowo wysoko, liczył bezlitośnie czas.
Wiedziała, co mogło im pomóc. Wiedziała, że to wymagające zaklęcie, ale wiedziała też, że potrafiła je rzucić. Zacisnęła różdżkę mocno w palcach, jej czubek kierując w sam środek kromlechu, choć magia miała objąć ogromny obszar, na którym stali. Ale to nie zakonnikom to zaklęcie miało zagrozić. Nabrała powietrza w płuca.
- Protecta! - wypowiedziała mocnym, pewnym głosem.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Drewno afromosii rozgrzało się od magii, wpiło się w skórę, jakby pragnęło jej więcej, szukając ujścia w inkantacjach i wiązkach magii wirujących w stronę przeciwnika. Ludzi w kamiennym kręgu było zbyt dużo, by mogli zdejmować ich jeden po drugim, pozostawały jedynie obszarowe pułapki, w które wpaść mogło ich jak najwięcej.
- Adiposio! - rzuciła odważnie, celując wprost pod nogi czarodzieja stojącego najbliżej czarnej otchłani.
Głos wydobywający się z samego jej centrum posyłał w ich stroną jawną groźbę, musieli zostawić go tam, skąd był. - Glacius!
Nie ruszała się z miejsca, w głowie wyraźnie wołało do niej ostrzeżenie Percivala.
- Adiposio! - rzuciła odważnie, celując wprost pod nogi czarodzieja stojącego najbliżej czarnej otchłani.
Głos wydobywający się z samego jej centrum posyłał w ich stroną jawną groźbę, musieli zostawić go tam, skąd był. - Glacius!
Nie ruszała się z miejsca, w głowie wyraźnie wołało do niej ostrzeżenie Percivala.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57, 64
'k100' : 57, 64
Musiała uciekać, czuła to wyraźnie. Dlatego znajdująca się w jej ręce miotła szybko wzniosła się razem z nią do gry. A potem dokładnie w stronę z której przybyła wcześniej a wraz z lotem przecinając powietrze nad mgłą czuła, jak jej myśli zaczynają odzyskiwać jasność. Nie zatrzymała się jednak od razu, odnajdując a góry moment w którym kończyła się rzucona przez nią mgła. Zacisnęła wargi. W pierwotnym planie powinna znaleźć się po drugiej stronie, ale w tej chwili nie mogła marnować czasu na powrót tam. Zbyt wielu przeciwników nadal znajdowało się zbyt blisko. Została na miotle, jednak zleciała niżej, by pozostawać trochę nad ziemią. Tak, by łatwiej było jej celować. Rozejrzała się. Wierzyła, że każdy z nich będzie wiedział co robić. Fakt, że byli niewidzialni, a atak miał nastąpić z kilku kierunków musiał przynajmniej z początku pokrzyżować trochę szyki przeciwników i zbudzić w nich zdezorientowanie. Rozejrzała się. Co było w tej chwili najważniejsze? Powstrzymanie Crawleya, który zdawał się znaleźć tutaj z konkretnym zamiarem. Widziała go wcześniej, wtedy przy czarnej jak noc wyrwie z której wychylały się ku nim ślepia bestii, ale wtedy nie była w stanie zadziałać. Nie mogła, poczucie że wszystko jest już stracone było silniejsze od niej. Teraz jednak, kiedy otrząsnęła się z mocy własnego zaklęcia wiedziała, że musieli zatrzymać ich możliwie jak największą ilość, póki panował chaos. Rozejrzała się, próbując odnaleźć Crawleya. Licząc, że to jego sylwetkę udało jej się wypatrzyć skierowała na niego różdżkę. - Lamino glacio. - wybrała bez zawahania, wlewając w głos pewność, wykonując znany gest różdżką, którą bez zastanowienia od razu przeniosła na bok, na pierwszą lepszą sylwetkę którą dostrzegła. - Petryfikus Totalus. - wypowiedziała, wiedziała, że zostało im niewiele czasu.
1. lamino
2. k8 uroki (8 )
3. petryfikus
4. k8 na opcm (12)
1. lamino
2. k8 uroki (8 )
3. petryfikus
4. k8 na opcm (12)
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 4, 3, 4, 3, 4, 2, 5
--------------------------------
#3 'k100' : 92
--------------------------------
#4 'k8' : 3, 7, 1, 1, 6, 2, 3, 8, 6, 4, 1, 5
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 4, 3, 4, 3, 4, 2, 5
--------------------------------
#3 'k100' : 92
--------------------------------
#4 'k8' : 3, 7, 1, 1, 6, 2, 3, 8, 6, 4, 1, 5
Justine zerwała się na miotle w górę, ku gwiazdom - była na tej pozycji wystawiona na ataki, ale zaklęcie połączone z nocnymi ciemnościami kamuflowały ją skutecznie, nawet gdyby zaczarowana mgła nagle opadła. Pojawienie się ponad nią nie dawało jej dobrego widoku na pole walki, tak samo skąpane w nocnych ciemnościach sylwetki umykały jej oku, a odległość, którą musiała pokonać, by wyrwać się poza zasięg swojego zaklęcia, nie pomagała zapanować nad sytuacją.
Skupiwszy się na mocach oklumenty Percival usiłował zachować trzeźwość umysłu i przejrzystość krajobrazu, wypity eliksir pomagał utrzymać chaotyczne myśli w ryzach, pozwalał skupić się na rzeczywistości i odegnać zdradliwe podszepty pavor veneno. Chronił umysł, odgradzając go od otaczającej go grozy - nie mógł mieć pewności, z jakim efektem, ale świadomość, że odczuwane zniechęcenie jest jedynie efektem zaklęcia, któremu był w stanie się przeciwstawić, pozwoliła mu wyrwać się spod jego działania.
Przestrzeń wokół Crawleya rozświetliła się poprzez promień expulso Percivala, niebawem obok świsnęły kolejne zaklęcia Kierana: lamino mignęo niecelnie, pozostawiając wyrwę na jednym z głazów kamiennego kręgu, ale głuchy trzask petryfikusa zdradzał, że najpewniej natrafił na cel - może nie był to kamień - w chaosie efekt trudno było dostrzec. Auror nie był jednak w stanie wyraźnie dostrzec granicy między mglistą aurą a swobodną przestrzenią, zaczynał odczuwać zniechęcenie i bezsens dalszych działań - podobnie jak Jackie, gdy zbliżyła się do walczących.
Protecta rozlała się swoim działaniem wokół oddalonej od kromlechu aurorki - wiedziała, że jej głos zachwiał się w trakcie wypowiadania inkantacji, czyniąc je niedoskonałym, ale zasięg zaklęcia obejmował większy obszar od zasięgu zniechęcającej mgły - choć trudno było jej oszacować granice protecty, mogła spodziewać się efektu pośrodku kamiennego kręgu, który był jej celem. Kolejne rzucone zaklęcia aurorki celowały w Crawleya, ale magiczna mgła, nocne ciemności i przede wszystkim odległość dzieląca ich od czarodziejów nie pomagały dokładnie wykierować wiązek - tłuszcz pomknął w tłum, lód zamroził przestrzeń za Crawleyem, Jackie nie do końca była w stanie dostrzec efekt swoich mocy. Gdzieś za nimi mknęło na ślepo rzucone zaklęcie petryfikusa Justine. Crawley usiłował przywołać inkantację zaklęcia ochronnego, lecz uczynił to bezskutecznie - był zbyt wolny - wpierw wybuch expulso odrzucił go w tył, potem czarodziej twardo upadł na ziemię zaklętą glaciusem Jackie, prześlizgując się po jej powierzchni aż pod dół orcumiano, pozostawiając jednak przy krawędzi wygniecionego przez magię Kierana dołu - w który spojrzał ze złością, mocno wbite w ziemię palce wygiętych dłoni pozwoliły mu się odsunąć bezpiecznie od przepaści.
Zaklęcie oszołamiające Percivala objawiło się siecią pobłyskujących jasnobłekitnych splotów, rozprzestrzeniających się na coraz to większą przestrzeń wokół czarodzieja. Krzyki ustały nagle, chaos zatrzymał się w czasie, tak silne zaklęcie w jednej chwili objęło swoim działaniem wszystkich - nawet najmocniej zdeterminowanego Crawleya, który zastygł na czworaka w pobliżu dołu orcumiano - z rozpaczliwie wyciągniętą w kierunku Percivala różdżką i urwanym krzykiem inkantacji: Avada kedavra, niewątpliwie zablokowanym magią zaklęcia ochronnego Jackie. Justine odczuła podmuch wybuchu expulso, wicher szarpnął jej miotłą, utrudniając utrzymanie się w locie. Było to zadanie tym trudniejsze, gdy wokół Percivala rozlała się fala potężnego zaklęcia satiso, odbierającego władzę nad ciałem również samej Justine - upadek z tak wysoka mógł okazać się dla czarownicy katastrofalny. W momencie, w którym się to wydarzyło, trzy ostre jak brzytwa sople lodu wbiły się w plecy Crawleya i przebiły jego ciało na wylot, zbierając pod nim coraz obfitszą kałużę krwi. Jego ciało znalazło się w zasięgu pajęczyny przywołanej przez Kierana - jeśli jeszcze oddychał, pająki najpewniej zwieńczą dzieło. Lód sopli stopnieje, usprawniając przepływ krwi, a małe stworzenia zyskają swobodny dostęp do jego ciała.
Ciemności, które wcześniej opadły, zgęstniały ponownie, podsycając ciszę, która zapadła. Wiatr znów wstrzymał się w czasie, zamiast niego powietrzem przepłynęły - jak węże - smugi czarnej energii, lśniące paciorkowymi ślepiami o rubinowym błysku. Zarówno Justine, Percival, Kieran, jak i Jackie, mieli poczucie, że każde z tych oczu spozierających z niezidentyfikowanego kształtu patrzyło prosto na nich. Nie mrugały - patrzyły prosto na nich, na wskroś, jakby władne były przejrzeć ich szlachetne dusze. Wtem rozległ się wrzask - rozdzierający warkot - dobiegający z wnętrza czerni rozlewającej się pośrodku pradawnego kromlechu, do północy została już tylko chwila. Czy krzyk był przestrogą, sprzeciwem czy ostrzeżeniem, jeszcze wiedzieć nie mogli - ale nie potrafili powstrzymać obaw, jakie brały ich umysły w kleszcze. Stawali naprzeciw potężnej siły. Siły potężniejszej, być może, od czegokolwiek, co dotąd widzieli na jawie: nie musieli lękać się o własne życie, by odczuć ten strach, bo wiedzieli, że te koszmarne nocne potwory wkrótce obiegną teren znacznie większy od tego. Chronić ludzi, to było zadaniem aurorów, zadaniem Zakonników. Czy byli w stanie temu sprostać? Warkot przeobraził się w krzyk, wpierw brzmiał jak krzyk złości, potem przeszedł w wyższe barwy, kobiece, wschodził na coraz wyższe tonacje, aż zaczął drażnić uszy - i powalił na kolana każdego Zakonnika kolejno, a w gęstej magicznej mgle dało się dostrzec tez upadające sylwetki wroga.
We mgle pozostało skąpanych dziesięć rozpierzchniętych sylwetek i Crawley - utrzymująca się mgła nie pozwalała przyjrzeć im się lepiej ani wyczuć, czy - albo który - został objęty działaniem petryfikusów, które pomknęły z różdżek aurorów.
Gęstniejące wokół was cienie, jak wezwane, jęły kłębić się przy szczelinie tak czarnej, że wydawała się nie istnieć wcale. O północy świece powinny już się palić - Zakonnicy wiedzieli, że muszą się tym zająć już teraz.
Termin na odpis mija w piątek o 21. Możecie w tej turze wykonać do 3 akcji i napisać do 3 postów. Tura potrwa 5 minut i zakończy się wybiciem północy.
Czarodzieje znajdujący się poza terenem pavor veneno - ze względu na odległość - mają utrudnione celowanie w każdego, kto znajduje się pod jego działaniem.
Justine, utrzymanie się na miotle w zrywie expulso wymaga rzutu na zwinność, ST wynosi 70, do rzutu dodajesz podwojoną zwinność postaci - rzut jest akcją. Znajdujesz się w zasięgu działania satiso Percivala, zatem wykonujesz również rzut ochronny przed paraliżem: ST 101, rzut na odporność magiczną. Nieudany rzut sparaliżuje Justine na 3 tury i nie pozwoli podjąć żadnej akcji.
Kieran, Justine, Jackie przy kolejnych próbach podjęcia walki rzucają kością k3 na przezwyciężenie efektu pavor veneno, w przypadku wyrzucenia na kości 1, mgła powstrzymuje postaci od wykonania ofensywnej akcji.
Eliksiry:
Kieran - kameleon 3/3
Percival - kameleon 3/3, Czuwający Strażnik +26 1/5
Zaklęcia:
Justine - zaklęcie kameleona 3/5 (ST przejrzenia 42), +15 - magicus extremos 2/3
Percival +27 - magicus extremos 2/4
Jackie +27 - magicus extremos 2/4, peleryna niewidka
Kieran +27 - magicus extremos 2/4
Żywotność:
Justine: 195/220 (25 - psychiczne)
Percival: 265/290 (25 - psychiczne)
Jackie: 215/240 (25 - psychiczne)
Kieran: 265/290 (25 - psychiczne)
Energia magiczna:
Justine: 40/50
Percival: 36/50
Jackie: 37/50
Kieran: 36/50
Wewnątrz Kręgu trwa zaklęcie: pavor veneno 2/3, satiso 1/3
Skupiwszy się na mocach oklumenty Percival usiłował zachować trzeźwość umysłu i przejrzystość krajobrazu, wypity eliksir pomagał utrzymać chaotyczne myśli w ryzach, pozwalał skupić się na rzeczywistości i odegnać zdradliwe podszepty pavor veneno. Chronił umysł, odgradzając go od otaczającej go grozy - nie mógł mieć pewności, z jakim efektem, ale świadomość, że odczuwane zniechęcenie jest jedynie efektem zaklęcia, któremu był w stanie się przeciwstawić, pozwoliła mu wyrwać się spod jego działania.
Przestrzeń wokół Crawleya rozświetliła się poprzez promień expulso Percivala, niebawem obok świsnęły kolejne zaklęcia Kierana: lamino mignęo niecelnie, pozostawiając wyrwę na jednym z głazów kamiennego kręgu, ale głuchy trzask petryfikusa zdradzał, że najpewniej natrafił na cel - może nie był to kamień - w chaosie efekt trudno było dostrzec. Auror nie był jednak w stanie wyraźnie dostrzec granicy między mglistą aurą a swobodną przestrzenią, zaczynał odczuwać zniechęcenie i bezsens dalszych działań - podobnie jak Jackie, gdy zbliżyła się do walczących.
Protecta rozlała się swoim działaniem wokół oddalonej od kromlechu aurorki - wiedziała, że jej głos zachwiał się w trakcie wypowiadania inkantacji, czyniąc je niedoskonałym, ale zasięg zaklęcia obejmował większy obszar od zasięgu zniechęcającej mgły - choć trudno było jej oszacować granice protecty, mogła spodziewać się efektu pośrodku kamiennego kręgu, który był jej celem. Kolejne rzucone zaklęcia aurorki celowały w Crawleya, ale magiczna mgła, nocne ciemności i przede wszystkim odległość dzieląca ich od czarodziejów nie pomagały dokładnie wykierować wiązek - tłuszcz pomknął w tłum, lód zamroził przestrzeń za Crawleyem, Jackie nie do końca była w stanie dostrzec efekt swoich mocy. Gdzieś za nimi mknęło na ślepo rzucone zaklęcie petryfikusa Justine. Crawley usiłował przywołać inkantację zaklęcia ochronnego, lecz uczynił to bezskutecznie - był zbyt wolny - wpierw wybuch expulso odrzucił go w tył, potem czarodziej twardo upadł na ziemię zaklętą glaciusem Jackie, prześlizgując się po jej powierzchni aż pod dół orcumiano, pozostawiając jednak przy krawędzi wygniecionego przez magię Kierana dołu - w który spojrzał ze złością, mocno wbite w ziemię palce wygiętych dłoni pozwoliły mu się odsunąć bezpiecznie od przepaści.
Zaklęcie oszołamiające Percivala objawiło się siecią pobłyskujących jasnobłekitnych splotów, rozprzestrzeniających się na coraz to większą przestrzeń wokół czarodzieja. Krzyki ustały nagle, chaos zatrzymał się w czasie, tak silne zaklęcie w jednej chwili objęło swoim działaniem wszystkich - nawet najmocniej zdeterminowanego Crawleya, który zastygł na czworaka w pobliżu dołu orcumiano - z rozpaczliwie wyciągniętą w kierunku Percivala różdżką i urwanym krzykiem inkantacji: Avada kedavra, niewątpliwie zablokowanym magią zaklęcia ochronnego Jackie. Justine odczuła podmuch wybuchu expulso, wicher szarpnął jej miotłą, utrudniając utrzymanie się w locie. Było to zadanie tym trudniejsze, gdy wokół Percivala rozlała się fala potężnego zaklęcia satiso, odbierającego władzę nad ciałem również samej Justine - upadek z tak wysoka mógł okazać się dla czarownicy katastrofalny. W momencie, w którym się to wydarzyło, trzy ostre jak brzytwa sople lodu wbiły się w plecy Crawleya i przebiły jego ciało na wylot, zbierając pod nim coraz obfitszą kałużę krwi. Jego ciało znalazło się w zasięgu pajęczyny przywołanej przez Kierana - jeśli jeszcze oddychał, pająki najpewniej zwieńczą dzieło. Lód sopli stopnieje, usprawniając przepływ krwi, a małe stworzenia zyskają swobodny dostęp do jego ciała.
Ciemności, które wcześniej opadły, zgęstniały ponownie, podsycając ciszę, która zapadła. Wiatr znów wstrzymał się w czasie, zamiast niego powietrzem przepłynęły - jak węże - smugi czarnej energii, lśniące paciorkowymi ślepiami o rubinowym błysku. Zarówno Justine, Percival, Kieran, jak i Jackie, mieli poczucie, że każde z tych oczu spozierających z niezidentyfikowanego kształtu patrzyło prosto na nich. Nie mrugały - patrzyły prosto na nich, na wskroś, jakby władne były przejrzeć ich szlachetne dusze. Wtem rozległ się wrzask - rozdzierający warkot - dobiegający z wnętrza czerni rozlewającej się pośrodku pradawnego kromlechu, do północy została już tylko chwila. Czy krzyk był przestrogą, sprzeciwem czy ostrzeżeniem, jeszcze wiedzieć nie mogli - ale nie potrafili powstrzymać obaw, jakie brały ich umysły w kleszcze. Stawali naprzeciw potężnej siły. Siły potężniejszej, być może, od czegokolwiek, co dotąd widzieli na jawie: nie musieli lękać się o własne życie, by odczuć ten strach, bo wiedzieli, że te koszmarne nocne potwory wkrótce obiegną teren znacznie większy od tego. Chronić ludzi, to było zadaniem aurorów, zadaniem Zakonników. Czy byli w stanie temu sprostać? Warkot przeobraził się w krzyk, wpierw brzmiał jak krzyk złości, potem przeszedł w wyższe barwy, kobiece, wschodził na coraz wyższe tonacje, aż zaczął drażnić uszy - i powalił na kolana każdego Zakonnika kolejno, a w gęstej magicznej mgle dało się dostrzec tez upadające sylwetki wroga.
We mgle pozostało skąpanych dziesięć rozpierzchniętych sylwetek i Crawley - utrzymująca się mgła nie pozwalała przyjrzeć im się lepiej ani wyczuć, czy - albo który - został objęty działaniem petryfikusów, które pomknęły z różdżek aurorów.
Gęstniejące wokół was cienie, jak wezwane, jęły kłębić się przy szczelinie tak czarnej, że wydawała się nie istnieć wcale. O północy świece powinny już się palić - Zakonnicy wiedzieli, że muszą się tym zająć już teraz.
Czarodzieje znajdujący się poza terenem pavor veneno - ze względu na odległość - mają utrudnione celowanie w każdego, kto znajduje się pod jego działaniem.
Justine, utrzymanie się na miotle w zrywie expulso wymaga rzutu na zwinność, ST wynosi 70, do rzutu dodajesz podwojoną zwinność postaci - rzut jest akcją. Znajdujesz się w zasięgu działania satiso Percivala, zatem wykonujesz również rzut ochronny przed paraliżem: ST 101, rzut na odporność magiczną. Nieudany rzut sparaliżuje Justine na 3 tury i nie pozwoli podjąć żadnej akcji.
Kieran, Justine, Jackie przy kolejnych próbach podjęcia walki rzucają kością k3 na przezwyciężenie efektu pavor veneno, w przypadku wyrzucenia na kości 1, mgła powstrzymuje postaci od wykonania ofensywnej akcji.
Eliksiry:
Kieran - kameleon 3/3
Percival - kameleon 3/3, Czuwający Strażnik +26 1/5
Zaklęcia:
Justine - zaklęcie kameleona 3/5 (ST przejrzenia 42), +15 - magicus extremos 2/3
Percival +27 - magicus extremos 2/4
Jackie +27 - magicus extremos 2/4, peleryna niewidka
Kieran +27 - magicus extremos 2/4
Żywotność:
Justine: 195/220 (25 - psychiczne)
Percival: 265/290 (25 - psychiczne)
Jackie: 215/240 (25 - psychiczne)
Kieran: 265/290 (25 - psychiczne)
Energia magiczna:
Justine: 40/50
Percival: 36/50
Jackie: 37/50
Kieran: 36/50
Wewnątrz Kręgu trwa zaklęcie: pavor veneno 2/3, satiso 1/3
Wiele rzeczy działo się jednocześnie. Każdy przystąpił do działania, ale ona musiała najpierw wyjść z działającego na jej niekorzyść własnego zaklęcia. Zrobiła to, czas grał na ich niekorzyść - ale nie tylko on. Warunki w których się znajdowali były zdecydowanie niesprzyjające. Ich priorytetem - co zrozumiał każdy był Crawley. Grad ataków potoczył się w jego kierunku wlewając w Justine zadowolenie. Najpierw jednak, musiała zająć się niespodziewanym podmuchem wiatru, który szarpnął jej miotłą zaskakując ją na tyle, by złapała obiema dłońmi trzonka miotły mocno, jednocześnie próbując nie stracić różdżki. Różdżka, była najważniejsza. A potem rozbłysło światło zaklęcia, które potrafiła rozpoznać. Zacisnęła mimowolnie zęby wiedząc, że wszystko zależy teraz od tego jednego momentu.
| rzucam na utrzymanie się na miotle ST 70 (40) i na paraliż ST101 (29)
będę jeszcze pisać, jak obronie się przed paraliżem
| rzucam na utrzymanie się na miotle ST 70 (40) i na paraliż ST101 (29)
będę jeszcze pisać, jak obronie się przed paraliżem
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 92
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 92
To nie było łatwe - wiedziała, że jej własna zwinność, choć zdecydowanie poprawiona ostatnim czasem, pozostawia jeszcze sporo do życzenia. Brendan z pewnością miałby na to własny komentarz, na który wewnątrznie wywróciłaby oczami. W tej chwili najważniejszym było, że udało jej się pozostać w walce. Rozejrzała się wokół. Ciemność zgęstniała, potęgując nieprzyjemną ciszę. A mrok zdawał się dzisiaj dotykać ich wyraźnie. Nie było czasu, rozumiała to bardzo dobrze i bardzo dokładnie. Zacisnęła wargi. Musieli zapalić świecie wokół kręgu i walczyć dalej broniąc ich blasku. Nie było innego wyjścia. Uniosła różdżkę.
- Finite incantatem. - pomyślała, przerywając pavor veneo, wiedziała, że ułatwi też zorientowanie się w sprawie wrogom, ale nie było wyjścia. Musieli zrobić to teraz. Zaraz. Natychmiast.
- ZACZYNAMY! - krzyknęła, licząc, że żadne z latających wcześniej zaklęć nie dotarło do nikogo z nich wcześniej. Ruszyła miotłą chcąc dalecie na wybrane dla siebie wcześniej miejsce. Nie była w stanie dostrzec ani Kierana, ani Jackie, ani Percivala. Spodziewała się, że ten ostatni jest już dośź blisko kręgu. Czy istniała szansa, żeby zapewnić bezpieczeństwo wokół świecy? Wiedziała, że prosiła o wiele. Paląca się świeca, będzie wskazywać ich lokalizacje. Teraz, liczyły się już tylko ich umiejętności. To, czy byli w stanie istotnie doprowadzić sprawę do końca. Wierzyła, że dobrze wybrała swój zespół, ale to z czym się mierzyli określić trudno było jednoznacznie. Wylądowała za kromlechem, upuszczając miotłę, sięgając do kieszeni z której wyciągnęła świece, chcąc wykorzystać moment, że przeciwnicy próbując odnaleźć się w sytuacji, że nadal była trudniejsza do dostrzeżenia. I wtedy go usłyszała, warkot, przeobrażający się w krzyk, który odciągnął jej wzrok od ustawionej w pozornie pewnym niewielkim wgnieceniu w ziemi, z piórem które trzymała w ręce. Nie była w stanie ustać na nogach, upadła, zaciskając wargi. Czując jak oddycha ciężko. Coraz ciężej. Widząc, jak trzęsie jej się ręką. Musieli to zrobić. Obiecała. Centaurom. Była to winna - nie tylko im, ale każdemu kto z nimi walczył i każdemu kto cierpiał. Przytknęła pióro do świecy chcąc ją zapalić. A potem poniosła się celując w nie różdżką. - Praesiepta. - wypowiedziała, nie chcąc, by ktokolwiek był w stanie ją stąd zabrać. Teraz, będą musieli zająć się całą resztą tego bałaganu.
| 0 - przerywam własne zaklęcie
1 - zapalam świecie jak mogę
2 - zabezpieczam ją zaklęciem jak mogę x2
- Finite incantatem. - pomyślała, przerywając pavor veneo, wiedziała, że ułatwi też zorientowanie się w sprawie wrogom, ale nie było wyjścia. Musieli zrobić to teraz. Zaraz. Natychmiast.
- ZACZYNAMY! - krzyknęła, licząc, że żadne z latających wcześniej zaklęć nie dotarło do nikogo z nich wcześniej. Ruszyła miotłą chcąc dalecie na wybrane dla siebie wcześniej miejsce. Nie była w stanie dostrzec ani Kierana, ani Jackie, ani Percivala. Spodziewała się, że ten ostatni jest już dośź blisko kręgu. Czy istniała szansa, żeby zapewnić bezpieczeństwo wokół świecy? Wiedziała, że prosiła o wiele. Paląca się świeca, będzie wskazywać ich lokalizacje. Teraz, liczyły się już tylko ich umiejętności. To, czy byli w stanie istotnie doprowadzić sprawę do końca. Wierzyła, że dobrze wybrała swój zespół, ale to z czym się mierzyli określić trudno było jednoznacznie. Wylądowała za kromlechem, upuszczając miotłę, sięgając do kieszeni z której wyciągnęła świece, chcąc wykorzystać moment, że przeciwnicy próbując odnaleźć się w sytuacji, że nadal była trudniejsza do dostrzeżenia. I wtedy go usłyszała, warkot, przeobrażający się w krzyk, który odciągnął jej wzrok od ustawionej w pozornie pewnym niewielkim wgnieceniu w ziemi, z piórem które trzymała w ręce. Nie była w stanie ustać na nogach, upadła, zaciskając wargi. Czując jak oddycha ciężko. Coraz ciężej. Widząc, jak trzęsie jej się ręką. Musieli to zrobić. Obiecała. Centaurom. Była to winna - nie tylko im, ale każdemu kto z nimi walczył i każdemu kto cierpiał. Przytknęła pióro do świecy chcąc ją zapalić. A potem poniosła się celując w nie różdżką. - Praesiepta. - wypowiedziała, nie chcąc, by ktokolwiek był w stanie ją stąd zabrać. Teraz, będą musieli zająć się całą resztą tego bałaganu.
| 0 - przerywam własne zaklęcie
1 - zapalam świecie jak mogę
2 - zabezpieczam ją zaklęciem jak mogę x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Czuł napierające na umysł myśli, uporczywe, tchnące zniechęceniem; przekonujące go, wbrew temu, w co wierzył, że żadne z podjętych działań nie miało sensu. Wiedział, skąd się brały, znał doskonale działanie pavor veneno – i tylko dlatego był w stanie je od siebie odepchnąć, zamknąć własny umysł za szczelną barierą. I zaatakować.
Chaos, który wokół niego zapanował, zdawał się wybuchnąć w ułamku sekundy; Percival zacisnął mocniej różdżkę, instynktownie pochylając się nieco niżej, starając się nie znaleźć na drodze żadnego ze świszczących zaklęć, przecinających powietrze ze wszystkich kierunków jednocześnie. Trudno mu było odgadnąć, kto je rzucał i w kogo były wymierzone, zgubił już pozycję pozostałych Zakonników, a w zamieszaniu nie rozpoznawał głosów – wiedział jednak, że jego własne ataki były celne. Widok odrzucanego w tył mężczyzny wywołał ukłucie satysfakcji, podobnie jak wyraźnie przepływająca przez palce energia, która w postaci błękitnych, rozgałęziających się żył pomknęła dalej, wokół niego – oby sięgnęła wszystkich wrogów. Na dźwięk niewybaczalnego zaklęcia uniósł odruchowo różdżkę, żyły wypełniła adrenalina, a wzdłuż kręgosłupa przemknął krótki, ostry impuls lęku – ale sylaby zamarły na ustach powalonego czarodzieja, gdy lodowe sople przebiły go na wylot. – Ty sukinsynu – warknął pod nosem, nie do końca pewien, który z towarzyszy właśnie – prawdopodobnie – uratował mu życie.
Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo nagle, bez ostrzeżenia, kłębiąca się pośrodku kręgu czerń znowu zgęstniała. Świszczący w uszach wiatr ucichł, a razem z nim zamilkła kakofonia okrzyków i świst magicznych wiązek; Percival wciągnął w płuca powietrze, mając wrażenie, że jego własny oddech jest głośniejszy niż wszystko dookoła, oraz że razem z tlenem wtłacza w siebie strach. Lodowaty, obcy, zły. Czerwień przerażających ślepi po raz drugi rozbłysła wokół niego, instynktownie chciał przed nimi umknąć, ale nie miał gdzie; zachwiał się, kiedy nawarstwiający się warkot niemal go ogłuszył, a potem poczuł, jak uginają się pod nim kolana – jakby paskudna, czarnomagiczna potęga próbowała wgnieść go w rozmokniętą ziemię. Była silniejsza niż poprzednio, mroczniejsza, bardziej namacalna – a może wynikało to z faktu, że znajdował się bliżej wyrwy; nie miał pewności, ale nie miało to znaczenia, wiedział jedno: musieli się jej pozbyć. I musieli zrobić to teraz, zanim niewidzialny zegar wybije północ.
Niosący się ponad nim okrzyk Justine stanowił dodatkowy sygnał, dźwignął się z ziemi, żeby – wbrew wszelkim instynktom – zbliżyć się jeszcze bardziej do pulsującego pośrodku kromlechu źródła, próbując za wszelką cenę zdusić w sobie strach, zwątpienie. Niebezpodstawne, im był bliżej, tym wyraźniej dostrzegał potęgę kłębiącej się czerni, gniewnej, jakby rozdrażnionej – gotowej zgnieść ich niczym robactwo. Nie mógł się jednak odwrócić, nie tylko dlatego, że przysięgał; świadomość, że od powodzenia ich misji zależało życie innych, ludzi, na których mu zależało, pchała go do przodu.
Gwizdnął przeciągle, umówionym sygnałem oznajmiając, gdzie się znajdował. Lewą ręką znów sięgnął do sakiewki z eliksirami, wyciągając jedną z dwóch pozostałych tam fiolek – którą odkorkował i wypił zawartość jednym haustem, podskórnie przeczuwając, że ich zadanie nie zakończy się wraz z rozpaleniem świec. Ich przeciwnik nie podda się bez walki.
Przyklęknął na ziemi, zza peleryny wyciągając świecę, obejmując ją ostrożnie palcami – i równie ostrożnie stawiając na metalowej podstawce. Serce biło mu jak młotem, obijając się głośno o klatkę piersiową, zamierając na ułamek sekundy, kiedy potarł w dłoni miękkie pióro feniksa – starając się przelać w nie białą magię, rękę przystawiając do knota świecy – chcąc, by płomień przeskoczył na nią, rozpalił jasnym światłem. Światłem, które miało rozgonić ciemności.
Koniec różdżki przytknął do boku świecy. – Praecido impeta – wypowiedział, chcąc otoczyć ją ochronną magią. A później czekał; na pozostałych Zakonników i na to, co miało się wydarzyć – nie mając czasu zastanawiać się nad tym, jak to się stało, że był gotów bronić tego płomienia – i tych czarodziejów – własnym życiem.
| 1. wypijam smoczą łzę; 2. zapalam świecę!; 3. zaklęcie
Chaos, który wokół niego zapanował, zdawał się wybuchnąć w ułamku sekundy; Percival zacisnął mocniej różdżkę, instynktownie pochylając się nieco niżej, starając się nie znaleźć na drodze żadnego ze świszczących zaklęć, przecinających powietrze ze wszystkich kierunków jednocześnie. Trudno mu było odgadnąć, kto je rzucał i w kogo były wymierzone, zgubił już pozycję pozostałych Zakonników, a w zamieszaniu nie rozpoznawał głosów – wiedział jednak, że jego własne ataki były celne. Widok odrzucanego w tył mężczyzny wywołał ukłucie satysfakcji, podobnie jak wyraźnie przepływająca przez palce energia, która w postaci błękitnych, rozgałęziających się żył pomknęła dalej, wokół niego – oby sięgnęła wszystkich wrogów. Na dźwięk niewybaczalnego zaklęcia uniósł odruchowo różdżkę, żyły wypełniła adrenalina, a wzdłuż kręgosłupa przemknął krótki, ostry impuls lęku – ale sylaby zamarły na ustach powalonego czarodzieja, gdy lodowe sople przebiły go na wylot. – Ty sukinsynu – warknął pod nosem, nie do końca pewien, który z towarzyszy właśnie – prawdopodobnie – uratował mu życie.
Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo nagle, bez ostrzeżenia, kłębiąca się pośrodku kręgu czerń znowu zgęstniała. Świszczący w uszach wiatr ucichł, a razem z nim zamilkła kakofonia okrzyków i świst magicznych wiązek; Percival wciągnął w płuca powietrze, mając wrażenie, że jego własny oddech jest głośniejszy niż wszystko dookoła, oraz że razem z tlenem wtłacza w siebie strach. Lodowaty, obcy, zły. Czerwień przerażających ślepi po raz drugi rozbłysła wokół niego, instynktownie chciał przed nimi umknąć, ale nie miał gdzie; zachwiał się, kiedy nawarstwiający się warkot niemal go ogłuszył, a potem poczuł, jak uginają się pod nim kolana – jakby paskudna, czarnomagiczna potęga próbowała wgnieść go w rozmokniętą ziemię. Była silniejsza niż poprzednio, mroczniejsza, bardziej namacalna – a może wynikało to z faktu, że znajdował się bliżej wyrwy; nie miał pewności, ale nie miało to znaczenia, wiedział jedno: musieli się jej pozbyć. I musieli zrobić to teraz, zanim niewidzialny zegar wybije północ.
Niosący się ponad nim okrzyk Justine stanowił dodatkowy sygnał, dźwignął się z ziemi, żeby – wbrew wszelkim instynktom – zbliżyć się jeszcze bardziej do pulsującego pośrodku kromlechu źródła, próbując za wszelką cenę zdusić w sobie strach, zwątpienie. Niebezpodstawne, im był bliżej, tym wyraźniej dostrzegał potęgę kłębiącej się czerni, gniewnej, jakby rozdrażnionej – gotowej zgnieść ich niczym robactwo. Nie mógł się jednak odwrócić, nie tylko dlatego, że przysięgał; świadomość, że od powodzenia ich misji zależało życie innych, ludzi, na których mu zależało, pchała go do przodu.
Gwizdnął przeciągle, umówionym sygnałem oznajmiając, gdzie się znajdował. Lewą ręką znów sięgnął do sakiewki z eliksirami, wyciągając jedną z dwóch pozostałych tam fiolek – którą odkorkował i wypił zawartość jednym haustem, podskórnie przeczuwając, że ich zadanie nie zakończy się wraz z rozpaleniem świec. Ich przeciwnik nie podda się bez walki.
Przyklęknął na ziemi, zza peleryny wyciągając świecę, obejmując ją ostrożnie palcami – i równie ostrożnie stawiając na metalowej podstawce. Serce biło mu jak młotem, obijając się głośno o klatkę piersiową, zamierając na ułamek sekundy, kiedy potarł w dłoni miękkie pióro feniksa – starając się przelać w nie białą magię, rękę przystawiając do knota świecy – chcąc, by płomień przeskoczył na nią, rozpalił jasnym światłem. Światłem, które miało rozgonić ciemności.
Koniec różdżki przytknął do boku świecy. – Praecido impeta – wypowiedział, chcąc otoczyć ją ochronną magią. A później czekał; na pozostałych Zakonników i na to, co miało się wydarzyć – nie mając czasu zastanawiać się nad tym, jak to się stało, że był gotów bronić tego płomienia – i tych czarodziejów – własnym życiem.
| 1. wypijam smoczą łzę; 2. zapalam świecę!; 3. zaklęcie
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire