Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
Spojrzała w kierunku brata, kiedy ten ogłoszony został nestorem. Wiedziała, że musi być przerażony i zestresowany, był ostatnim kto pchałby się ku takiej odpowiedzialności, jednak Julia była przekonana że jest idealną osobą w tym miejscu. Zawsze był rozsądny, rozsądny za nich oboje, a czasem za całe rodzeństwo. Być może właśnie rola najstarszego z rodzeństwa, być może coś, co zawsze w nim było. I choć była pewna że Archibald niechętnie odnosi się do powierzonego mu obowiązku, była z niego dumna i wierzyła w niego.
Nie bezpodstawnie z resztą - co udowodnił wspaniałymi słowami. Wypowiedział się, a mówił w sposób którego ona sama mu nieraz zazdrościła. Był znacznie lepszym mówcą, mniej emocjonalnym, bardziej rozważnym, znacznie spokojniejszym. Nie rzucał oskarżeń wprost, starał się nikogo bezpośrednio nie obrazić swoimi słowami, jednak stanowczo wyraził swoje stanowisko - z którym ona zgadzała się w stu procentach.
Kolejnym mówcą był Alexander - niewątpliwie nie wypowiadający się za całą swoją rodzinę, jednak rzucający bardzo bezpośrednie oskarżenia. Odważnie. Przyglądała mu się przez chwilę. A jednak choć wierzyła w jego słowa bezsprzecznie, jeśli Alexander ma tylko słowa, musiałby mieć przy sobie także veritaserum by te słowa mogły stanowić dowód dla wszystkich. Choć osobiście chętnie by mu je podała - wierzyła w to co mówił, a słuchanie jakichkolwiek oskarżeń czy mądrości z ust morderców którym nic nie można udowodnić tylko podburzało ją jeszcze bardziej. Zacisnęła dłonie, a jednak nie mówiła nic. Nie przez zakazy Ulyssesa, a przez swojego brata. Archibald był tu jej doskonałym wzorem - wypowiadał się kiedy trzeba i potrafił to robić, nie był porywczy jak ona, ale nie uciekał. Pozwoliła więc by to on był jej głosem - bo myśleli w podobny sposób, tylko to on był tutaj tym rozsądnym.
W gruncie rzeczy wszyscy po kolei odpowiadali na absurdalne i w dużej mierze zwyczajnie dziecinne zarzuty Yaxleya podobnymi słowami. Uśmiechnęła się łagodnie, kiedy do głosu dobrnął Macmillan - choć darzyła szczerym szacunkiem wszystkie rody zaprzyjaźnione z własnym, Macmillanowie zyskiwali jej szczególną sympatię właśnie przez swoją porywczość i fakt że nie przejmowali się oni zbędną kurtuazją. Dodatkowo właśnie Macmillan zwrócił uwagę na rzecz o której do tej pory wszyscy milczeli - mugole. Co z nimi? Porzuceni sami sobie, zagubieni w wybuchach magii której nie mogą pojąć, czy nie zrozumiałym będzie gdy w końcu wzniosą bunt?
Z trudem się powstrzymała by przy słowach Shafiqua nie wywrócić oczami. Choć szanowała uzdrowicieli, odwracał tutaj kota ogonem, próbował robić z siebie ofiarę co było równie kiepskim żartem jak jego czy chcemy sięgać po korupcję? Zabawne, lordzie, boki zrywać.
Rosier nie zdziwił jej w sumie niczym, był kolejnym punktem który kusił, by się odezwać, by poskreślić jak bardzo to wszystko jest zepsute, jak śmiesznym jest obracanie prób chociażby sprawdzenia rodów które mają zdecydowanie zbyt wiele wolności i którym w związku z tym nie można w pełni ufać - w obelgę! Milczała jednak nadal - bo wszystko co mogłaby powiedzieć tak na prawdę zawierało się w słowach brata. A wszystko co mówili kolejni przeciwnicy brzmiało co najmniej śmiesznie.
Porównywanie Longbottoma do Tuft, porównywanie kobiety która chciała zbombardować Londyn z człowiekiem który nie udaje że nie widzi, co się dzieje dookoła niego.
Całe to spotkanie było żałosną próbą wybronienia się. Longbottom był niewygodny. To było oczywiste, wyraźne, niewygodny dla tych którzy mieli coś do ukrycia. Podejmował prawdziwe działania, sprawdzał, ignorował tytuły, sięgał gdzie było trzeba - był odważnym człowiekiem, zapewne od początku liczył się z tym, że to stado obłudnych kanalii postara się zdjąć go z urzędu.
Nie bezpodstawnie z resztą - co udowodnił wspaniałymi słowami. Wypowiedział się, a mówił w sposób którego ona sama mu nieraz zazdrościła. Był znacznie lepszym mówcą, mniej emocjonalnym, bardziej rozważnym, znacznie spokojniejszym. Nie rzucał oskarżeń wprost, starał się nikogo bezpośrednio nie obrazić swoimi słowami, jednak stanowczo wyraził swoje stanowisko - z którym ona zgadzała się w stu procentach.
Kolejnym mówcą był Alexander - niewątpliwie nie wypowiadający się za całą swoją rodzinę, jednak rzucający bardzo bezpośrednie oskarżenia. Odważnie. Przyglądała mu się przez chwilę. A jednak choć wierzyła w jego słowa bezsprzecznie, jeśli Alexander ma tylko słowa, musiałby mieć przy sobie także veritaserum by te słowa mogły stanowić dowód dla wszystkich. Choć osobiście chętnie by mu je podała - wierzyła w to co mówił, a słuchanie jakichkolwiek oskarżeń czy mądrości z ust morderców którym nic nie można udowodnić tylko podburzało ją jeszcze bardziej. Zacisnęła dłonie, a jednak nie mówiła nic. Nie przez zakazy Ulyssesa, a przez swojego brata. Archibald był tu jej doskonałym wzorem - wypowiadał się kiedy trzeba i potrafił to robić, nie był porywczy jak ona, ale nie uciekał. Pozwoliła więc by to on był jej głosem - bo myśleli w podobny sposób, tylko to on był tutaj tym rozsądnym.
W gruncie rzeczy wszyscy po kolei odpowiadali na absurdalne i w dużej mierze zwyczajnie dziecinne zarzuty Yaxleya podobnymi słowami. Uśmiechnęła się łagodnie, kiedy do głosu dobrnął Macmillan - choć darzyła szczerym szacunkiem wszystkie rody zaprzyjaźnione z własnym, Macmillanowie zyskiwali jej szczególną sympatię właśnie przez swoją porywczość i fakt że nie przejmowali się oni zbędną kurtuazją. Dodatkowo właśnie Macmillan zwrócił uwagę na rzecz o której do tej pory wszyscy milczeli - mugole. Co z nimi? Porzuceni sami sobie, zagubieni w wybuchach magii której nie mogą pojąć, czy nie zrozumiałym będzie gdy w końcu wzniosą bunt?
Z trudem się powstrzymała by przy słowach Shafiqua nie wywrócić oczami. Choć szanowała uzdrowicieli, odwracał tutaj kota ogonem, próbował robić z siebie ofiarę co było równie kiepskim żartem jak jego czy chcemy sięgać po korupcję? Zabawne, lordzie, boki zrywać.
Rosier nie zdziwił jej w sumie niczym, był kolejnym punktem który kusił, by się odezwać, by poskreślić jak bardzo to wszystko jest zepsute, jak śmiesznym jest obracanie prób chociażby sprawdzenia rodów które mają zdecydowanie zbyt wiele wolności i którym w związku z tym nie można w pełni ufać - w obelgę! Milczała jednak nadal - bo wszystko co mogłaby powiedzieć tak na prawdę zawierało się w słowach brata. A wszystko co mówili kolejni przeciwnicy brzmiało co najmniej śmiesznie.
Porównywanie Longbottoma do Tuft, porównywanie kobiety która chciała zbombardować Londyn z człowiekiem który nie udaje że nie widzi, co się dzieje dookoła niego.
Całe to spotkanie było żałosną próbą wybronienia się. Longbottom był niewygodny. To było oczywiste, wyraźne, niewygodny dla tych którzy mieli coś do ukrycia. Podejmował prawdziwe działania, sprawdzał, ignorował tytuły, sięgał gdzie było trzeba - był odważnym człowiekiem, zapewne od początku liczył się z tym, że to stado obłudnych kanalii postara się zdjąć go z urzędu.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Historia działa się na jego oczach.
Ledwo w kręgu pojawił się Minister Magii we własnej osobie, otoczony wierną świtą, a już Alfred Malfoy rozpoczął spotkanie wielkiej wagi, nie przebierając w słowach. Jego oskarżenie było dobitne, lecz zanim ktokolwiek mógł na nie odpowiedzieć, pierwsze figury na szlacheckiej szachownicy dokonały roszady.
Z twarzą niewyrażającą zbędnych emocji Blaise obserwował zmierzch starych nestorów i narodziny nowych. Burke, Prewett, Rosier, Selwyn, Yaxley. Z wyrazu twarzy każdego z nich starał się uszczknąć odrobinę prawdy, odgadnąć nastawienie, odkryć być może przerażenie nową rolą. Nadchodzące minuty miały być decydujące, a gdy jako pierwszy odezwał się Morgoth, lord Lestrange odwrócił na moment głowę i spojrzał na swoich synów – być może jeden z nich także miał w przyszłości dostąpić zaszczytu noszenia pierścienia na palcu a losów rodu na swych barkach, lecz w danej chwili to nie ten aspekt zaprzątnął jego myśli. Starszy czarodziej, jakże egoistycznie i samolubnie, pomyślał o swoich wnuczkach; Evandra i Marine stały się właśnie kolejno żoną i narzeczoną nestora, a nobilitacja ta nie mogła pozostać bez odpowiedzi.
Zawiesił wzrok na lady Selwyn, lecz nie był tym, który powinien skłonić ją do szybkiej reakcji; zrobił to lord Rosier, a Blaise przytaknął temu skinieniem głowy. Na zachowanie Alexandra zabrakło mu już słów; młodzieniec kontrastował z Morgothem w niezwykłym stopniu, obaj reprezentowali najmłodsze pokolenie, lecz jedynie drugi z mężczyzn stawał na wysokości zadania.
Mile zaskoczyły go słowa lorda Shafiq, któremu przyglądał się przez cały czas trwania jego wypowiedzi. Lord Lestrange czuł, że w wielu aspektach wyznają podobne zasady, a apel o porzucenie szlacheckiego przywileju spotkał się z pozytywnym rodzajem zdziwienia – Blaise wiedział, że usłyszy tu dziś ten argument, lecz nie spodziewał się, że padnie on tak szybko. Może dzięki temu przerzucanie się słowami zakończy się szybciej, oddając pola przejściu do konkretów?
Gdy więc pierwsze argumenty obu stron przebrzmiały, Blaise wsparł się na swej mahoniowej lasce i postąpił krok do przodu, sygnalizując nadejście przemowy.
Ton miał spokojny, lecz nie beznamiętny, bowiem kwestia, którą poruszał, była dla niego niezwykle personalna.
- Rewolucja, lordzie Prewett, może po kolei pożreć wszystkie swoje dzieci – spojrzał na potomka swoich niegdysiejszych sojuszników, lecz w jego wzroku brakło chłodu czy odrazy, jakimi nie wahali się szafować przemawiający wcześniej. Mimo to w głosie czaiła się zawoalowana groźba – Doprawdy, nie możesz twierdzić, że nie jesteśmy gotowi na zmiany, skoro dzisiejsze zebranie jest ich doskonałym przykładem. Lady Selwyn na miejscu nestora oraz inne damy obecne wśród nas podczas spotkania, które przez wieki było domeną mężczyzn, są chyba wystarczającym argumentem, że daleko nam do skostniałej sitwy, za jaką bez wątpienia uważa nas młody lord Selwyn – bezpiecznie uciekł się od poddania własnej ocenie obecności płci słabszej w Stonehenge – Jednakże nie należy obierać chaosu za tło przemian, jakie mają się dokonać. Minister Longbottom dąży do wprowadzenia modyfikacji, które sprawią, że według niego postąpimy krok do przodu, lecz jednocześnie zdaje się nie zauważać, że stoimy nad przepaścią, a krok ten oznaczać będzie upadek.
Westchnął, na moment przenosząc wzrok na Edgara, lecz zaraz potem wrócił do wystudiowanej pozycji mówcy, przebiegającego spojrzeniem po wszystkich zebranych.
- Nie mogę nie zareagować, gdy atak na szlachetne rody nazywa się nieścisłościami. Zapowiedziane kontrole są niczym więcej, jak tylko manifestacją pozornej siły słabego Ministra. Niesnaski nie mogą przysłonić nam obiektywizmu. Nie jest tajemnicą dotychczasowa niechęć, jaką darzyły się rody Lestrange oraz Burke, lecz nie mogę w chwili obecnej odwrócić spojrzenia i pozwolić na szykanowanie ich dobrego imienia. Być może oto jest twoja rewolucja, lordzie Prewett, bowiem mój ród staje właśnie w opozycji do swojego dawnego sojusznika, lecz ja nazywam to zdrowym rozsądkiem. Jeśli tereny Cambridgeshire i Kent zostaną naruszone, jeśli godność rodów Black, Burke i Crouch zostanie zbrukana, jaką mam gwarancję, że Ministerstwo w swej chciwości nie pokusi się o moją Wyspę? W imię czego?
Skrzywił się na samo wyobrażenie obecności niepożądanych osób na swoich ziemiach; każdy miał coś do ukrycia, on także, ale nie dlatego nie mógł pozwolić, by macki Longbottoma i jemu podobnych sięgnęły jego domu. Odrazą napawały go wartości przez nich wyznawane.
- Nie minęła nawet godzina od rozpoczęcia naszych obrad, a padły już bardzo poważne, bezpodstawne oskarżenia, wystosowane przez osoby ewidentnie uprzedzone. W świetle prawnych nowelizacji Ministra Longbottoma – powstrzymał prychnięcie, lecz nie udało mu się całkowicie pozbyć jadu ze swego tonu – Każdy młody auror, zbliżony temperamentem do Selwyna, mógłby w emocjach sięgnąć po zaklęcie uśmiercające, a sądziłyby go osoby pokroju Harolda Longbottoma – niegodne swojej pozycji, niemalże szalone – ach, jak wspaniałym uczuciem było pierwszeństwo w nazwaniu kogoś szaleńcem – Dlatego ród Lestrange wyraża poparcie wobec wotum nieufności zgłoszonego przez lorda Yaxleya.
I show not your face but your heart's desire
Dzisiejszy dzień był okazją by poznać wiele twarzy i przypisać do tychże nazwiska. Wroga trzeba było znać, a ten z tego co zdążyli już ustalić krył się licznie w szlachetnym środowisku. Uczył się więc pilnie.
Słysząc powielany argument postanowił go podburzyć widząc w tym możliwą korzyść.
- Pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa, a w szczególności pracownicy Biura Aurorów to ludzie poddawani wieloletniemu szkoleniu w którym umiejętności to nie wszystko. Ważna jest postawa - Ministrowie na przestrzeni lat się zmieniają tak jak ich polityka, a cel departamentu jest tradycyjnie niezmienny - podkreślił spoglądając na Morgotha Yaxleya, Edgara Burke’a, Louvela Rowle’a, którzy bardzo lubili to słowo - Rozumiem, że dla lordów możliwość nadużywania przywilejów, władzy, wizja samosądów oraz morderstw w afekcie może być wyjątkowo łatwa do wyobrażenia i stąd te obawy. Jednak z tego właśnie powodu jak lordowie zauważą - nie są w posiadaniu aurorskich mundurów - I to nie przypadek. Popełnił pauzę dając odpowiednio wybrzmieć dosadnej niemo wypowiedzianej myśli - Jeżeli źródło obaw dla którego lordowie nie ufają walczącymi z czarnoksiężnikami służbom specjalnym, mającym w tym momencie pozwolenie na użycie w razie konieczności obłożonego obstrzyżeniami narzędzia, jest inne... - Czyżby obawa o to że będąc tym czarnoksiężnikiem pojawiła się możliwość utraty życia w konfrontacji ze stróżem prawa...? - ...to proszę się podzielić. Chętnie jako pracownik biura posłucham - w ostatnie zdania wplótł gładkiej teatralności nie przyćmiewającej jednak faktycznie życzliwego tonu. Nie miał problemu by napiętnować pusty argument w głupiej nadziei na to, że reszta przestanie go powielać, że zauważy brak powodu do obaw i być może skieruje uważniejsze spojrzenia arystokracji na swych braci nadużywających szczególnie takiej argumentacji. Nie zamierzał pozwalać też na robienie z aurorów głupich małp. Wspierał politykę Longbottoma i jak się okazuje był również w tym momencie światkiem tego jak szlachta walczy "o siebie nawzajem", a nie Anglię - magiczną czy też nie.
Uśmiechną się ironicznie na słowa Alpharda wspomnającego o Ministrze chcącym usunąć niewygodnych pracowników. Jednak jakby nie było - to nie Longbottom zwołał szczyt rodów mając zamiar...właściwie co...? Zmusić go w środku niczego do dymisji pod naporem skarg niezadowolenia orędującego tu nawet nie procenta magicznej społeczności Londynu...?
Słysząc powielany argument postanowił go podburzyć widząc w tym możliwą korzyść.
- Pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa, a w szczególności pracownicy Biura Aurorów to ludzie poddawani wieloletniemu szkoleniu w którym umiejętności to nie wszystko. Ważna jest postawa - Ministrowie na przestrzeni lat się zmieniają tak jak ich polityka, a cel departamentu jest tradycyjnie niezmienny - podkreślił spoglądając na Morgotha Yaxleya, Edgara Burke’a, Louvela Rowle’a, którzy bardzo lubili to słowo - Rozumiem, że dla lordów możliwość nadużywania przywilejów, władzy, wizja samosądów oraz morderstw w afekcie może być wyjątkowo łatwa do wyobrażenia i stąd te obawy. Jednak z tego właśnie powodu jak lordowie zauważą - nie są w posiadaniu aurorskich mundurów - I to nie przypadek. Popełnił pauzę dając odpowiednio wybrzmieć dosadnej niemo wypowiedzianej myśli - Jeżeli źródło obaw dla którego lordowie nie ufają walczącymi z czarnoksiężnikami służbom specjalnym, mającym w tym momencie pozwolenie na użycie w razie konieczności obłożonego obstrzyżeniami narzędzia, jest inne... - Czyżby obawa o to że będąc tym czarnoksiężnikiem pojawiła się możliwość utraty życia w konfrontacji ze stróżem prawa...? - ...to proszę się podzielić. Chętnie jako pracownik biura posłucham - w ostatnie zdania wplótł gładkiej teatralności nie przyćmiewającej jednak faktycznie życzliwego tonu. Nie miał problemu by napiętnować pusty argument w głupiej nadziei na to, że reszta przestanie go powielać, że zauważy brak powodu do obaw i być może skieruje uważniejsze spojrzenia arystokracji na swych braci nadużywających szczególnie takiej argumentacji. Nie zamierzał pozwalać też na robienie z aurorów głupich małp. Wspierał politykę Longbottoma i jak się okazuje był również w tym momencie światkiem tego jak szlachta walczy "o siebie nawzajem", a nie Anglię - magiczną czy też nie.
Uśmiechną się ironicznie na słowa Alpharda wspomnającego o Ministrze chcącym usunąć niewygodnych pracowników. Jednak jakby nie było - to nie Longbottom zwołał szczyt rodów mając zamiar...właściwie co...? Zmusić go w środku niczego do dymisji pod naporem skarg niezadowolenia orędującego tu nawet nie procenta magicznej społeczności Londynu...?
Find your wings
Uważnym spojrzeniem wodził po kolejnych miejscach, wzrok zawieszając na zakapturzonej postaci, siedzącej samotnie w pustym sektorze - nikt słowem nie wspomniał o tej osobliwości, a gdy spotkanie rozpoczęło się przełomem, który w oczach Ulyssesa wyglądał na prawdziwą farsę, każdy zajął się formowaniem myśli w słowa, te zaś przeszły prędko w zażartą dyskusję. Zerknął przelotnie na plecy nestora własnego rodu, mając nadzieję, że sir Weylon nie postradał rozumu i nie pójdzie za przykładem czterech innych seniorów. Już fakt, że miał wypowiadać się w jego imieniu, budził w Ollivanderze mnóstwo wątpliwości i wprawiał w niepewność. Skąd te decyzje? Wiek oznaczał niezbędne doświadczenia, bezpośrednią obecność w wydarzeniach politycznej na skali większej niż marne trzydzieści lat, wiedzę - przekazanie władzy w młode ręce wyglądało jak jawne podburzanie wojny. Mógł szanować Archibalda i życzyć mu jak najlepiej, jednak tego wyróżnienia nie zazdrościł mu wcale. Nestorowie umywali ręce od odpowiedzialności, zrzucając ją na barki młodszych przedstawicieli i choć bez wątpienia wybory nie były przypadkowe, nie widział usprawiedliwienia dla tak dziwnych decyzji. Wypowiadano się o utrzymywaniu starego porządku, kiedy zostawał wywrócony do góry nogami.
Kolejne zdania burzyły lekko spokój, jaki starał się utrzymać, lecz nic nie poderwało go z miejsca i nie zmusiło do spontanicznej wypowiedzi, na jaką porwał się, chociażby, Selwyn. Poważne oskarżenia padające z jego ust zwracały uwagę, lecz ich wiarygodność nie została podbudowana - były tylko słowami, bez dowodów nie znaczącymi wiele. Obserwował go przez chwilę, od czasu do czasu zerkając na żywe reakcje ze strony innych arystokratów, usilnie milcząc i wracając spojrzeniem do samotnej postaci. Zerknął także na krewnych oraz siedzącego obok Titusa, mając nadzieję, że jeśli ma coś do powiedzenia, postanowi z tym zaczekać. W tym momencie, gdy padło już tyle oskarżeń i argumentów, zamierzał czekać na usprawniający i porządkujący głos lorda Malfoya. Ostatnim, czego tu potrzebowano, było odzywanie się, gdy nie przyszedł na to czas.
| Za dużo tekstu, za mało czasu, postaram się wypowiedzieć w następnej turze, przepraszam .-.
Kolejne zdania burzyły lekko spokój, jaki starał się utrzymać, lecz nic nie poderwało go z miejsca i nie zmusiło do spontanicznej wypowiedzi, na jaką porwał się, chociażby, Selwyn. Poważne oskarżenia padające z jego ust zwracały uwagę, lecz ich wiarygodność nie została podbudowana - były tylko słowami, bez dowodów nie znaczącymi wiele. Obserwował go przez chwilę, od czasu do czasu zerkając na żywe reakcje ze strony innych arystokratów, usilnie milcząc i wracając spojrzeniem do samotnej postaci. Zerknął także na krewnych oraz siedzącego obok Titusa, mając nadzieję, że jeśli ma coś do powiedzenia, postanowi z tym zaczekać. W tym momencie, gdy padło już tyle oskarżeń i argumentów, zamierzał czekać na usprawniający i porządkujący głos lorda Malfoya. Ostatnim, czego tu potrzebowano, było odzywanie się, gdy nie przyszedł na to czas.
| Za dużo tekstu, za mało czasu, postaram się wypowiedzieć w następnej turze, przepraszam .-.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| Julius Fawley
Czarodzieje gromadzili się w wyznaczonych sektorach. Każdy ród, oprócz przepełnionych ignorancją i pogardą wobec tradycji i powinności Weasleyów, wysłał tu swoją reprezentację. Julius Fawley cierpliwie czekał za plecami swojego nestora, wysłuchując przemawiającego lorda Malfoya. Zagadkowym był fakt nagłej śmierci nestora Selwynów i jego kobiecego zastępstwa; zaiste, było to nietypowe. Ale jeszcze bardziej nietypowe było to, co nastąpiło później – nominacje młodych czarodziejów na nestorów. Julius nie spodziewałby się podobnego obrotu sprawy, dotychczas nestorami zostawali zwykle czarodzieje starsi i zasłużeni dla swych rodów – ale najwyraźniej wiekowi starcy postanowili tego właśnie dnia powierzyć rodziny w pieczę młodych. Dlaczego akurat dziś, tego dnia? Mógł się tylko zastanawiać.
Wysłuchał przemawiających. Głos zabierali po kolei nie tylko młodzi nestorzy, ale i inni przedstawiciele poszczególnych rodów. Fawley nie wyrywał się przed szereg, cierpliwie czekał na swoją kolej, rozmyślając i uważnie słuchając. Nie był człowiekiem gwałtownym i niecierpliwym, wpisywał się raczej w typowe wyobrażenie członka swego rodu. Fawleyowie nigdy nie mieli gorących głów ani wojowniczych zapędów, byli przede wszystkimi ludźmi sztuki. Polityka również nie była ich domeną, rzadko się w nią angażowali, woląc oddawać się sztuce i salonowemu życiu, ale Julius zamierzał jak najlepiej spełnić swoją powinność i dopełnić prośby wuja nestora Lanforda, który poprosił go o wygłoszenie stanowiska rodu.
Fawleyowie nigdy nie byli zwolennikami wojny. Nigdy nie dążyli też do konfliktu z niemagicznymi, woląc pozostać w ukryciu i zadbać o bezpieczeństwo potomstwa. Z upływem wieków mugole przestali wierzyć w magię i prześladować czarodziejów, ale stali się także znacznie liczniejsi i z tego co kiedyś słyszał, posiadali sposoby mogące być zdolnymi do zagrożenia nawet czarodziejom. Mogli być niebezpieczni – a życie mugolskie nie powinno stać ponad tym czarodziejskim. Było ich coraz mniej, wszystkich, a tylko dwadzieścia siedem rodów zachowało szlachecki status i kontynuowało tradycje przodków. Dla Juliusa te tradycje były ważne. Po tym, jak Harold Longbottom zaczął je lekceważyć i zaprowadzać swoje chaotyczne reformy, nie mogli dłużej stać po tej samej stronie. Nie mogli godzić się na samosądy i deptanie wiekowych obyczajów w imię tak zwanej równości. Może i Longbottom próbował znaleźć winnych tragedii w ministerstwie – ale czy przyzwolenie na dalsze zabijanie mogło rozwiązać sprawę i pozwolić ustalić, kto ponosił za to odpowiedzialność?
Lord Yaxley, mimo młodego wieku, przemawiał mądrze i dojrzale. Julius musiał zgodzić się z wieloma jego słowami, podobnie jak innych przemawiających z konserwatywnej strony. Świeżo upieczony nestor Rosierów również przemawiał mądrze, Julius rozumiał dbałość o rodowe dziedzictwo. Nie mógłby się nie zgodzić i z niektórymi słowami liberalnej strony, ostatecznie to, co wydarzyło się w czerwcu, było ogromną tragedią dla wszystkich, która pociągnęła za sobą ofiary wśród czarodziejów wszystkich stanów, ale nie mógł zgodzić się z obecnym kierunkiem, w jakim zmierzało ministerstwo pod wodzą Longbottoma. I oni tak po prostu zamierzali godzić się na te wszystkie szalone zmiany? Julius tego nie rozumiał. Nie godził się na to, mimo że Longbottomowie od dawna byli ich sojusznikami. Ale w obecnych czasach, jeśli ród Harolda popierał jego działania i podzielał jego niebezpieczne poglądy, ta przyjaźń nie była już możliwa.
Kiedy w końcu nadeszła jego kolej zabrania głosu, powstał, zwracając się do wszystkich.
- Fawleyowie nie są i nigdy nie byli zwolennikami wojny. Długo pozostawaliśmy neutralni i niezaangażowani w wielką politykę, ale nikt nie może pozostać obojętny na minione i obecne wydarzenia – zaczął, przywołując słowa wypowiedziane niegdyś przez nestora Lanforda, przytoczone nawet na łamach numeru „Walczącego Maga” poświęconego zmianie kierunku polityki ich rodu, spowodowanej między innymi szalonymi postępkami Harolda Longbottoma. – Zgodzę się z tym, że wydarzenia w ministerstwie były ogromną tragedią, która dotknęła wszystkich, także nas. Ale zezwolenie na uliczne samosądy i dalsze zabijanie nie wydaje mi się niczym innym, jak szaleństwem. Krokiem, który może zepchnąć nas w przepaść i doprowadzić do eskalacji konfliktu zamiast jego rozwiązania. Co z prawem do sprawiedliwego procesu i osądzenia? Przecież nie możemy mieć żadnej pewności, że ofiarami nadgorliwych aurorów nie padną ludzie niewinni, którzy znaleźli się w złym miejscu i czasie. Jak słusznie zauważył lord Yaxley w swojej przemowie, z którą muszę się zgodzić, niesłusznie zabita ofiara już nie obroni się przed zarzutami ani pochopnie rzuconym zaklęciem. Nikt nie zwróci jej życia. To zaklęcie to coś więcej niż tylko pochopne oskarżenia i nie należy stosować go z równą łatwością, to zaklęcie niewybaczalne. Nie mamy żadnej pewności, że ci, którzy mają stać na straży prawa, w żadnym momencie nie nadużyją swoich uprawnień, kierując się uprzedzeniami i daleko idącą paranoją, którymi minister Longbottom i jego zwolennicy szafują z taką łatwością, oskarżając ludzi tylko dlatego, że należą do rodzin wyznających od wieków tradycyjne poglądy i dbających o kontynuowanie obyczajów swoich rodów – mówił wciąż, starając się przemawiać spokojnie i rzeczowo, powoływać się na racjonalne argumenty. Minister Longbottom posuwał się daleko, lekceważąc tytuły i oskarżając ludzi przez pryzmat rodowej przynależności, podczas gdy zło wcale nie musiało kryć się pośród nich, a także wśród zwykłych czarodziejów, których zdawał się darzyć takim uwielbieniem. Ostatecznie nie tylko błękitnokrwiści wyznawali radykalne poglądy, takich ludzi można było znaleźć i wśród czarodziejów półkrwi. I nawet jeśli wśród szlacheckich rodów kryły się osoby o nieczystych sumieniach, czy to był powód, by oskarżać wszystkich, cały ich stan? – Każdy z naszych rodów posiada swoje tradycje i dziedzictwo, których należy strzec. Jest nas coraz mniej, w obliczu zagrożenia powinniśmy się jednoczyć, nie dzielić. W obliczu chaosu zaprowadzonego przez anomalie i pożar ministerstwa powinniśmy przemówić jednym głosem i dołożyć wszelkich starań, by zachować świat, który znaliśmy do tej pory, dla przyszłych pokoleń i ocalić od zapomnienia dorobek naszych przodków. Nie możemy również godzić się na poświęcanie życia czarodziejskiego w obronie mugolskiego. Z pewnością każdy z nas pamięta, co działo się, gdy przed wiekami mugole wiedzieli o naszym istnieniu – mówił wciąż. – Kiedy ministerstwo poczyna sobie coraz bardziej śmiało i ingeruje w rodowe dziedzictwo, wchodzi z butami w życie kolejnych rodzin, nikt nie może czuć się bezpieczny. Jaką mamy mieć pewność, czy oskarżenia wysuwane w kierunku znakomitych rodów nie są sfabrykowanym pretekstem, próbą dążenia do konfliktu i sztucznego wzmagania podziałów? Nie możemy pozwolić, by pochopne decyzje jednego człowieka niszczyły to, na co nasze rodziny pracowały przez wieki, tworząc fundament dla rzeczywistości, którą znamy i dla funkcjonowania naszego świata. Jeśli ktoś wzgardza dorobkiem swych przodków i widzi coś złego w swoim szlachetnym statusie, niech lepiej wyrzeknie się swego rodu i nie kala go wywrotowymi poglądami. Również popieram wotum nieufności wobec człowieka, którego decyzje swoją radykalnością zakrawają o szaleństwo. A to u szczytu władzy nie przynosi niczego dobrego, jak mieliśmy okazję przekonać się pod rządami Wilhelminy Tuft. Jeśli zaś ród tego człowieka popiera jego poczynania, nie możemy dłużej pozostawać przyjaciółmi – była to śmiała deklaracja, podważająca dotychczasowy rodowy sojusz, ale czy Longbottomowie nadal byli przyjaciółmi reszty szlacheckich rodów, a przynajmniej tych, które pragnęły żyć po staremu?
Niestety, w obecnych czasach czarnych owiec było coraz więcej. Teraz jedna z nich objęła najwyższy urząd, co mogło okazać się zgubne dla wszystkich, którzy pragnęli żyć w sposób tradycyjny, jednocześnie przecież nie szkodząc nikomu. Julius nie rozumiał, jak można było okazywać taki brak szacunku zasadom i tradycjom przodków. Jak zauważył lord Lestrange – rewolucja mogła pożerać swoje dzieci. A krok do przodu z dużym prawdopodobieństwem mógł okazać się krokiem prosto w przepaść i zniszczeniem wiekowego dorobku świata magii – bo szlacheckie rody niewątpliwie stworzyły podwaliny dla istnienia magicznego świata i robiły dla niego wiele dobrego również teraz. Nie mogli pozwolić, by to wszystko przepadło przez decyzje jednej czarnej owcy, która zapędziła się w próbach naprawiania świata zbyt daleko.
Czarodzieje gromadzili się w wyznaczonych sektorach. Każdy ród, oprócz przepełnionych ignorancją i pogardą wobec tradycji i powinności Weasleyów, wysłał tu swoją reprezentację. Julius Fawley cierpliwie czekał za plecami swojego nestora, wysłuchując przemawiającego lorda Malfoya. Zagadkowym był fakt nagłej śmierci nestora Selwynów i jego kobiecego zastępstwa; zaiste, było to nietypowe. Ale jeszcze bardziej nietypowe było to, co nastąpiło później – nominacje młodych czarodziejów na nestorów. Julius nie spodziewałby się podobnego obrotu sprawy, dotychczas nestorami zostawali zwykle czarodzieje starsi i zasłużeni dla swych rodów – ale najwyraźniej wiekowi starcy postanowili tego właśnie dnia powierzyć rodziny w pieczę młodych. Dlaczego akurat dziś, tego dnia? Mógł się tylko zastanawiać.
Wysłuchał przemawiających. Głos zabierali po kolei nie tylko młodzi nestorzy, ale i inni przedstawiciele poszczególnych rodów. Fawley nie wyrywał się przed szereg, cierpliwie czekał na swoją kolej, rozmyślając i uważnie słuchając. Nie był człowiekiem gwałtownym i niecierpliwym, wpisywał się raczej w typowe wyobrażenie członka swego rodu. Fawleyowie nigdy nie mieli gorących głów ani wojowniczych zapędów, byli przede wszystkimi ludźmi sztuki. Polityka również nie była ich domeną, rzadko się w nią angażowali, woląc oddawać się sztuce i salonowemu życiu, ale Julius zamierzał jak najlepiej spełnić swoją powinność i dopełnić prośby wuja nestora Lanforda, który poprosił go o wygłoszenie stanowiska rodu.
Fawleyowie nigdy nie byli zwolennikami wojny. Nigdy nie dążyli też do konfliktu z niemagicznymi, woląc pozostać w ukryciu i zadbać o bezpieczeństwo potomstwa. Z upływem wieków mugole przestali wierzyć w magię i prześladować czarodziejów, ale stali się także znacznie liczniejsi i z tego co kiedyś słyszał, posiadali sposoby mogące być zdolnymi do zagrożenia nawet czarodziejom. Mogli być niebezpieczni – a życie mugolskie nie powinno stać ponad tym czarodziejskim. Było ich coraz mniej, wszystkich, a tylko dwadzieścia siedem rodów zachowało szlachecki status i kontynuowało tradycje przodków. Dla Juliusa te tradycje były ważne. Po tym, jak Harold Longbottom zaczął je lekceważyć i zaprowadzać swoje chaotyczne reformy, nie mogli dłużej stać po tej samej stronie. Nie mogli godzić się na samosądy i deptanie wiekowych obyczajów w imię tak zwanej równości. Może i Longbottom próbował znaleźć winnych tragedii w ministerstwie – ale czy przyzwolenie na dalsze zabijanie mogło rozwiązać sprawę i pozwolić ustalić, kto ponosił za to odpowiedzialność?
Lord Yaxley, mimo młodego wieku, przemawiał mądrze i dojrzale. Julius musiał zgodzić się z wieloma jego słowami, podobnie jak innych przemawiających z konserwatywnej strony. Świeżo upieczony nestor Rosierów również przemawiał mądrze, Julius rozumiał dbałość o rodowe dziedzictwo. Nie mógłby się nie zgodzić i z niektórymi słowami liberalnej strony, ostatecznie to, co wydarzyło się w czerwcu, było ogromną tragedią dla wszystkich, która pociągnęła za sobą ofiary wśród czarodziejów wszystkich stanów, ale nie mógł zgodzić się z obecnym kierunkiem, w jakim zmierzało ministerstwo pod wodzą Longbottoma. I oni tak po prostu zamierzali godzić się na te wszystkie szalone zmiany? Julius tego nie rozumiał. Nie godził się na to, mimo że Longbottomowie od dawna byli ich sojusznikami. Ale w obecnych czasach, jeśli ród Harolda popierał jego działania i podzielał jego niebezpieczne poglądy, ta przyjaźń nie była już możliwa.
Kiedy w końcu nadeszła jego kolej zabrania głosu, powstał, zwracając się do wszystkich.
- Fawleyowie nie są i nigdy nie byli zwolennikami wojny. Długo pozostawaliśmy neutralni i niezaangażowani w wielką politykę, ale nikt nie może pozostać obojętny na minione i obecne wydarzenia – zaczął, przywołując słowa wypowiedziane niegdyś przez nestora Lanforda, przytoczone nawet na łamach numeru „Walczącego Maga” poświęconego zmianie kierunku polityki ich rodu, spowodowanej między innymi szalonymi postępkami Harolda Longbottoma. – Zgodzę się z tym, że wydarzenia w ministerstwie były ogromną tragedią, która dotknęła wszystkich, także nas. Ale zezwolenie na uliczne samosądy i dalsze zabijanie nie wydaje mi się niczym innym, jak szaleństwem. Krokiem, który może zepchnąć nas w przepaść i doprowadzić do eskalacji konfliktu zamiast jego rozwiązania. Co z prawem do sprawiedliwego procesu i osądzenia? Przecież nie możemy mieć żadnej pewności, że ofiarami nadgorliwych aurorów nie padną ludzie niewinni, którzy znaleźli się w złym miejscu i czasie. Jak słusznie zauważył lord Yaxley w swojej przemowie, z którą muszę się zgodzić, niesłusznie zabita ofiara już nie obroni się przed zarzutami ani pochopnie rzuconym zaklęciem. Nikt nie zwróci jej życia. To zaklęcie to coś więcej niż tylko pochopne oskarżenia i nie należy stosować go z równą łatwością, to zaklęcie niewybaczalne. Nie mamy żadnej pewności, że ci, którzy mają stać na straży prawa, w żadnym momencie nie nadużyją swoich uprawnień, kierując się uprzedzeniami i daleko idącą paranoją, którymi minister Longbottom i jego zwolennicy szafują z taką łatwością, oskarżając ludzi tylko dlatego, że należą do rodzin wyznających od wieków tradycyjne poglądy i dbających o kontynuowanie obyczajów swoich rodów – mówił wciąż, starając się przemawiać spokojnie i rzeczowo, powoływać się na racjonalne argumenty. Minister Longbottom posuwał się daleko, lekceważąc tytuły i oskarżając ludzi przez pryzmat rodowej przynależności, podczas gdy zło wcale nie musiało kryć się pośród nich, a także wśród zwykłych czarodziejów, których zdawał się darzyć takim uwielbieniem. Ostatecznie nie tylko błękitnokrwiści wyznawali radykalne poglądy, takich ludzi można było znaleźć i wśród czarodziejów półkrwi. I nawet jeśli wśród szlacheckich rodów kryły się osoby o nieczystych sumieniach, czy to był powód, by oskarżać wszystkich, cały ich stan? – Każdy z naszych rodów posiada swoje tradycje i dziedzictwo, których należy strzec. Jest nas coraz mniej, w obliczu zagrożenia powinniśmy się jednoczyć, nie dzielić. W obliczu chaosu zaprowadzonego przez anomalie i pożar ministerstwa powinniśmy przemówić jednym głosem i dołożyć wszelkich starań, by zachować świat, który znaliśmy do tej pory, dla przyszłych pokoleń i ocalić od zapomnienia dorobek naszych przodków. Nie możemy również godzić się na poświęcanie życia czarodziejskiego w obronie mugolskiego. Z pewnością każdy z nas pamięta, co działo się, gdy przed wiekami mugole wiedzieli o naszym istnieniu – mówił wciąż. – Kiedy ministerstwo poczyna sobie coraz bardziej śmiało i ingeruje w rodowe dziedzictwo, wchodzi z butami w życie kolejnych rodzin, nikt nie może czuć się bezpieczny. Jaką mamy mieć pewność, czy oskarżenia wysuwane w kierunku znakomitych rodów nie są sfabrykowanym pretekstem, próbą dążenia do konfliktu i sztucznego wzmagania podziałów? Nie możemy pozwolić, by pochopne decyzje jednego człowieka niszczyły to, na co nasze rodziny pracowały przez wieki, tworząc fundament dla rzeczywistości, którą znamy i dla funkcjonowania naszego świata. Jeśli ktoś wzgardza dorobkiem swych przodków i widzi coś złego w swoim szlachetnym statusie, niech lepiej wyrzeknie się swego rodu i nie kala go wywrotowymi poglądami. Również popieram wotum nieufności wobec człowieka, którego decyzje swoją radykalnością zakrawają o szaleństwo. A to u szczytu władzy nie przynosi niczego dobrego, jak mieliśmy okazję przekonać się pod rządami Wilhelminy Tuft. Jeśli zaś ród tego człowieka popiera jego poczynania, nie możemy dłużej pozostawać przyjaciółmi – była to śmiała deklaracja, podważająca dotychczasowy rodowy sojusz, ale czy Longbottomowie nadal byli przyjaciółmi reszty szlacheckich rodów, a przynajmniej tych, które pragnęły żyć po staremu?
Niestety, w obecnych czasach czarnych owiec było coraz więcej. Teraz jedna z nich objęła najwyższy urząd, co mogło okazać się zgubne dla wszystkich, którzy pragnęli żyć w sposób tradycyjny, jednocześnie przecież nie szkodząc nikomu. Julius nie rozumiał, jak można było okazywać taki brak szacunku zasadom i tradycjom przodków. Jak zauważył lord Lestrange – rewolucja mogła pożerać swoje dzieci. A krok do przodu z dużym prawdopodobieństwem mógł okazać się krokiem prosto w przepaść i zniszczeniem wiekowego dorobku świata magii – bo szlacheckie rody niewątpliwie stworzyły podwaliny dla istnienia magicznego świata i robiły dla niego wiele dobrego również teraz. Nie mogli pozwolić, by to wszystko przepadło przez decyzje jednej czarnej owcy, która zapędziła się w próbach naprawiania świata zbyt daleko.
I show not your face but your heart's desire
Stonehenge niezmiennie wypełnia się ludźmi, czy po prostu tymi, którzy zamierzają wygłaszać swoje kontrowersje na forum publicznym. Skrupulatnie przyglądam się wszystkim, starając się zapamiętać przy tym jak najwięcej szczegółów, chociaż obserwator ze mnie marny. Wolę zająć czymś myśli i nie zastanawiać się nad niezręcznością niektórych powitań. Wzrok co jakiś czas automatycznie wędruje ku Elodie - w zastanowieniu nad jej myślami kłębiącymi się w głowie. Jednak najbardziej trapiącym oraz palącym tematem wydaje mi się brak obecności naszych sojuszników w walce o wiekowy interes obu rodzin. Jestem zniesmaczony zarówno odpowiedzią Craiga jak i Edgara, ale nie tym, że to oni mówią coś źle, a tym, że pozostaliśmy pozostawieni sami sobie w opluwaniu Longbottoma. - To oburzające - wyrzucam z niezadowoleniem. Cicho. - Ciekaw jestem co na to lord Alaric - dodaję zaraz, przyglądając się to kuzynowi, to bratu. Ich wymiana zdań jest krótka, ale jak zawsze treściwa, co nie dziwi w sektorze Burke’ów. Ojciec także jest dziwnie milczący, dziadek skrywa w sobie więcej niż nawet rodzina jest w stanie odgadnąć, zaś pradziad, Caractacus wydaje się być więcej niż oburzony. Tym, że głupi minister próbuje położyć łapy na jego dorobku, czymś, co zbudował swoimi własnymi rękoma od podstaw. Zerkam też i na niego, obserwuję drżenie dłoni zaciśniętych na rękojeści ozdobnej laski i wiem już, że to nie będzie łatwa bitwa.
Zwłaszcza, że zapewne do niczego nie doprowadzi. Longbottom nie wydaje się być ani trochę poruszony tym, jak wiele czystokrwistych rodów wiesza na nim psidwaki. Nie interesuje go niczyja opinia - poza jego własną. Odnoszę wrażenie, że możemy do niego mówić dniami i nocami, a on i tak nie pojmie ogromu swojego idiotyzmu. Rozmasowuję palcami kostki dłoni starając się wyczuć to, co ma nastąpić. Jednak nie spodziewałem się ani kobiety piastującej stanowisko nestora rodu ani tego, co pojawia się przed oczami wszystkich już po paru minutach prowadzonego spotkania. Zamieram nie mogąc uwierzyć w to, że lord Alaric po prostu pozbywa się swej władzy. Co więcej, nie oddaje je w ręce naszego pradziada, ani dziada, ani nawet ojca. Puzderko skrywa tajemnicę całkowicie odmienną od tej, o której myślałem. Naprawdę wierzyłem, że w środku może być śmiercionośna klątwa kończąca cały ten cyrk z udziałem niepoczytalnego ministra, ale oto Edgar zostaje głową naszej familii. Mrugam intensywnie tak zdziwiony, że aż czuję się nieswojo z własnymi emocjami. Jak powinienem się teraz do niego zwracać? Co powinienem czuć? Obawę o to, czy udźwignie ten ciężar? Dumę? Niepewność o naszą przyszłość? Nie, przecież wiem, że sobie poradzi, ale to i tak na tyle abstrakcyjna rzeczywistość, że nie do końca umiem sobie z nią poradzić, pomimo usilnych prób. To, że zmieniają się seniorzy także u Yaxley’ów, Rosierów czy Prewettów jakoś umyka mojej uwadze. Skoncentrowany wyłącznie na teraźniejszości malowanej przed oczami Burke’ów odzyskuję przytomność dopiero po długich, niesamowicie emocjonalnych minutach. To wtedy kiwam głową bratu z uznaniem, bo naprawdę uważam, że to ogromna nobilitacja dla jego rodziny. Nie wiem tylko czy mężczyzna widzi ten gest, bo oto dookoła podnosi się wrzawa, żywa dyskusja na temat tego, co powinien, a czego nie powinien minister. Przeskakuję wzrokiem od rozmówcy do rozmówcy, bacznie obserwując każdego, kto rzuca swe słowa na pożarcie opozycji. Nawet jeśli te wszystkie przemowy są daremne i nie wskórają niczego, to muszę przyznać, że liberalne rody brną w swoje ośmieszenie coraz mocniej. Dobrze, że Edgar powiedział wszystko, co nasza rodzina sądzi o tych próbach manipulacji, oskarżeniach oraz politycznej sytuacji. Nie muszę dodawać swoich kilku knutów, zresztą byłyby one bez większego znaczenia. Przedmówcy powiedzieli w zasadzie wszystko, co należało powiedzieć na tę chwilę. Potrzebne są kontrracje, żeby móc ponownie zgłębić się w problem trapiący wszystkich. Czy raczej tej części, która powinna ocaleć, a nie iść na zatracenie. - Przepraszam, nie wiem kim pan jest - mówię jednak, wstając i zwracając się do Skamandera, którego nie znam i nie mogę go w związku z tym zidentyfikować, ale jego słowa wyjątkowo mnie drażnią. - Ale ośmielę się z panem nie zgodzić. Ród Burke od lat jest szykanowany oraz prześladowany przez biuro aurorskie. Niekompetencja tego organu sięga tak daleko, że nie uwierzymy w jego dobre chęci ani żadne zdolności wyniesione z rzekomo elitarnych kursów. Pragnę przypomnieć, że to właśnie biuro aurorskie bezpodstawnie oskarża naszą rodzinę o nielegalne interesy. Co więcej, to właśnie organy ścigania oraz tak zwanego prawa ośmieliły się oczerniać członka naszego rodu o najgorsze zbrodnie, insynuując, że został on zamknięty w Azkabanie. Na pewno większość ze szlachetnych lordów zna tę sytuację, gdyż Burke’owie właśnie do was zgłaszali się o pomoc w tej sprawie. Sprawa, która nigdy nie powinna mieć miejsca, bo sir Burke pozostawał przez ten czas pośród rodziny i wypełniał swoje szlacheckie obowiązki. Tymczasem nie doczekał się żadnych przeprosin, o zadośćuczynieniu nie wspominając. Tak samo ma się sprawa z zaatakowaniem bezbronnych, chorych osób z naszej rodziny przez kilku aurorów, w wyniku czego przez długie miesiące dochodzili do siebie. Do tej pory nie wiadomo dlaczego tak się stało i dlaczego nikt nie poniósł za to żadnych konsekwencji. Jeżeli tak ma wyglądać ten system i praca funkcjonariuszy, to naprawdę wstyd. Wstyd dla was wszystkich. Tych, którzy ośmielacie się nazywać ręką sprawiedliwości oraz przywódcą czarodziejów. Tak, boimy się was, waszych samosądów i impertynencji, której pokaz daliście już wielokrotnie pozostając wciąż bezkarni, pod protekcją tego oto człowieka, przez którego tu dzisiaj się zebraliśmy. Przyznajcie się do tego, że dążycie do zniszczenia tradycji oraz arystokratycznego świata, a nie ukrywacie swoje zbrodnie pod pięknymi, populistycznymi hasłami. Ci co bardziej naiwni gotowi są jeszcze uwierzyć w wasze nieszczere chęci - Aż mi zaschło w gardle. I aż ściskam mocniej palce w podenerwowaniu. Mam nadzieję, że nikt z naszej rodziny nie będzie miał mi za złe tego, co powiedziałem. Ale musiałem. Musiałem unaocznić to, że biuro aurorskie to wadliwy, zepsuty od środka organ, któremu absolutnie nie można zaufać. Który dąży do destrukcji magicznego świata - wszystko to pod płaszczykiem szumnej zgodności z prawem oraz działaniem na rzecz bezpieczeństwa obywateli. Bzdury, bzdury i jeszcze raz bzdury.
Zwłaszcza, że zapewne do niczego nie doprowadzi. Longbottom nie wydaje się być ani trochę poruszony tym, jak wiele czystokrwistych rodów wiesza na nim psidwaki. Nie interesuje go niczyja opinia - poza jego własną. Odnoszę wrażenie, że możemy do niego mówić dniami i nocami, a on i tak nie pojmie ogromu swojego idiotyzmu. Rozmasowuję palcami kostki dłoni starając się wyczuć to, co ma nastąpić. Jednak nie spodziewałem się ani kobiety piastującej stanowisko nestora rodu ani tego, co pojawia się przed oczami wszystkich już po paru minutach prowadzonego spotkania. Zamieram nie mogąc uwierzyć w to, że lord Alaric po prostu pozbywa się swej władzy. Co więcej, nie oddaje je w ręce naszego pradziada, ani dziada, ani nawet ojca. Puzderko skrywa tajemnicę całkowicie odmienną od tej, o której myślałem. Naprawdę wierzyłem, że w środku może być śmiercionośna klątwa kończąca cały ten cyrk z udziałem niepoczytalnego ministra, ale oto Edgar zostaje głową naszej familii. Mrugam intensywnie tak zdziwiony, że aż czuję się nieswojo z własnymi emocjami. Jak powinienem się teraz do niego zwracać? Co powinienem czuć? Obawę o to, czy udźwignie ten ciężar? Dumę? Niepewność o naszą przyszłość? Nie, przecież wiem, że sobie poradzi, ale to i tak na tyle abstrakcyjna rzeczywistość, że nie do końca umiem sobie z nią poradzić, pomimo usilnych prób. To, że zmieniają się seniorzy także u Yaxley’ów, Rosierów czy Prewettów jakoś umyka mojej uwadze. Skoncentrowany wyłącznie na teraźniejszości malowanej przed oczami Burke’ów odzyskuję przytomność dopiero po długich, niesamowicie emocjonalnych minutach. To wtedy kiwam głową bratu z uznaniem, bo naprawdę uważam, że to ogromna nobilitacja dla jego rodziny. Nie wiem tylko czy mężczyzna widzi ten gest, bo oto dookoła podnosi się wrzawa, żywa dyskusja na temat tego, co powinien, a czego nie powinien minister. Przeskakuję wzrokiem od rozmówcy do rozmówcy, bacznie obserwując każdego, kto rzuca swe słowa na pożarcie opozycji. Nawet jeśli te wszystkie przemowy są daremne i nie wskórają niczego, to muszę przyznać, że liberalne rody brną w swoje ośmieszenie coraz mocniej. Dobrze, że Edgar powiedział wszystko, co nasza rodzina sądzi o tych próbach manipulacji, oskarżeniach oraz politycznej sytuacji. Nie muszę dodawać swoich kilku knutów, zresztą byłyby one bez większego znaczenia. Przedmówcy powiedzieli w zasadzie wszystko, co należało powiedzieć na tę chwilę. Potrzebne są kontrracje, żeby móc ponownie zgłębić się w problem trapiący wszystkich. Czy raczej tej części, która powinna ocaleć, a nie iść na zatracenie. - Przepraszam, nie wiem kim pan jest - mówię jednak, wstając i zwracając się do Skamandera, którego nie znam i nie mogę go w związku z tym zidentyfikować, ale jego słowa wyjątkowo mnie drażnią. - Ale ośmielę się z panem nie zgodzić. Ród Burke od lat jest szykanowany oraz prześladowany przez biuro aurorskie. Niekompetencja tego organu sięga tak daleko, że nie uwierzymy w jego dobre chęci ani żadne zdolności wyniesione z rzekomo elitarnych kursów. Pragnę przypomnieć, że to właśnie biuro aurorskie bezpodstawnie oskarża naszą rodzinę o nielegalne interesy. Co więcej, to właśnie organy ścigania oraz tak zwanego prawa ośmieliły się oczerniać członka naszego rodu o najgorsze zbrodnie, insynuując, że został on zamknięty w Azkabanie. Na pewno większość ze szlachetnych lordów zna tę sytuację, gdyż Burke’owie właśnie do was zgłaszali się o pomoc w tej sprawie. Sprawa, która nigdy nie powinna mieć miejsca, bo sir Burke pozostawał przez ten czas pośród rodziny i wypełniał swoje szlacheckie obowiązki. Tymczasem nie doczekał się żadnych przeprosin, o zadośćuczynieniu nie wspominając. Tak samo ma się sprawa z zaatakowaniem bezbronnych, chorych osób z naszej rodziny przez kilku aurorów, w wyniku czego przez długie miesiące dochodzili do siebie. Do tej pory nie wiadomo dlaczego tak się stało i dlaczego nikt nie poniósł za to żadnych konsekwencji. Jeżeli tak ma wyglądać ten system i praca funkcjonariuszy, to naprawdę wstyd. Wstyd dla was wszystkich. Tych, którzy ośmielacie się nazywać ręką sprawiedliwości oraz przywódcą czarodziejów. Tak, boimy się was, waszych samosądów i impertynencji, której pokaz daliście już wielokrotnie pozostając wciąż bezkarni, pod protekcją tego oto człowieka, przez którego tu dzisiaj się zebraliśmy. Przyznajcie się do tego, że dążycie do zniszczenia tradycji oraz arystokratycznego świata, a nie ukrywacie swoje zbrodnie pod pięknymi, populistycznymi hasłami. Ci co bardziej naiwni gotowi są jeszcze uwierzyć w wasze nieszczere chęci - Aż mi zaschło w gardle. I aż ściskam mocniej palce w podenerwowaniu. Mam nadzieję, że nikt z naszej rodziny nie będzie miał mi za złe tego, co powiedziałem. Ale musiałem. Musiałem unaocznić to, że biuro aurorskie to wadliwy, zepsuty od środka organ, któremu absolutnie nie można zaufać. Który dąży do destrukcji magicznego świata - wszystko to pod płaszczykiem szumnej zgodności z prawem oraz działaniem na rzecz bezpieczeństwa obywateli. Bzdury, bzdury i jeszcze raz bzdury.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miał wrażenie, że głosy przeciwne polityce Ministra były donośniejsze, kryła się za nimi przewaga i większy posłuch. Z pewną ulgą przyjął słowa Archibalda Prewetta, Alexandra Selwyna, Anthonego Macmillana oraz Anthonego Skamandera. Dobrze jest sobie przypomnieć, że jeszcze nie wszyscy sojusznicy się wykruszyli, że jeszcze ktoś jest gotowy walczyć na tym szczycie o słuszną sprawę. Przesunął się nieco w bok, żeby w razie czego usłyszeć kuzyna Macmillana, który zbliżył się do sektora zajmowanego przez Longbottomów.
- Będzie wesoło – rzucił cicho w jego kierunku tonem, który daleki był od wesołości.
Na szczycie ścierało się tyle przeciwnych idei, tyle nienawiści oraz skrajności. Jakimś cudem jednak nadal był spokój, może przynajmniej pod tym względem szlachta rzeczywiście jest wyjątkowa.
- Proszę o głos, lordzie nestorze – zwrócił się w kierunku nestora rodu.
Ten zezwolił mu na wypowiedź, więc Artur z pełnym zachowaniem etykiety zaczął mówić:
- Szanowni lordowie, szanowne lady, skłamałbym, gdybym nie rozumiał waszych obaw – oznajmił spokojnym tonem. - Zaklęcia niewybaczalne to niebagatelna sprawa, nie bez powodu za ich używanie nasi przodkowie zdecydowali się karać dożywociem w Azkabanie. W normalnej sytuacji też mógłbym być przeciwny – wyznał szczerze. - Problem w tym, że to nie jest normalna sytuacja. Przyszło nam żyć w bardzo trudnych czasach, gdy waży się los całego magicznego świata. Radykalne czasy wymagają radykalnych środków, a zaklęcia niewybaczalne okazały się koniecznością. Wróg sięga po nie bez wahania, inaczej nie można się mu przeciwstawić – rzekł ogólnie, nie precyzując o jakiego wroga może chodzić. - Każdy praworządny czarodziej powinien móc to zrozumieć.
Nie miał zamiaru mówić długo, Artur nie był w końcu lordem nestorem oraz uważał, że krótki przekaz ma większą szansę do kogoś dotrzeć.
- Jeśli chodzi o kwestię domniemanych nadużyć, to zapewniam, że wszyscy aurorzy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i nikt nie ma zamiaru pochopnie sięgać po takie środki. NIEWINNI nie mają się czego obawiać – oznajmił, akcentując szczególnie "niewinni”.
Zamilkł i uważnie obserwował reakcję innych rodów, zwłaszcza tych wrogich.
- Będzie wesoło – rzucił cicho w jego kierunku tonem, który daleki był od wesołości.
Na szczycie ścierało się tyle przeciwnych idei, tyle nienawiści oraz skrajności. Jakimś cudem jednak nadal był spokój, może przynajmniej pod tym względem szlachta rzeczywiście jest wyjątkowa.
- Proszę o głos, lordzie nestorze – zwrócił się w kierunku nestora rodu.
Ten zezwolił mu na wypowiedź, więc Artur z pełnym zachowaniem etykiety zaczął mówić:
- Szanowni lordowie, szanowne lady, skłamałbym, gdybym nie rozumiał waszych obaw – oznajmił spokojnym tonem. - Zaklęcia niewybaczalne to niebagatelna sprawa, nie bez powodu za ich używanie nasi przodkowie zdecydowali się karać dożywociem w Azkabanie. W normalnej sytuacji też mógłbym być przeciwny – wyznał szczerze. - Problem w tym, że to nie jest normalna sytuacja. Przyszło nam żyć w bardzo trudnych czasach, gdy waży się los całego magicznego świata. Radykalne czasy wymagają radykalnych środków, a zaklęcia niewybaczalne okazały się koniecznością. Wróg sięga po nie bez wahania, inaczej nie można się mu przeciwstawić – rzekł ogólnie, nie precyzując o jakiego wroga może chodzić. - Każdy praworządny czarodziej powinien móc to zrozumieć.
Nie miał zamiaru mówić długo, Artur nie był w końcu lordem nestorem oraz uważał, że krótki przekaz ma większą szansę do kogoś dotrzeć.
- Jeśli chodzi o kwestię domniemanych nadużyć, to zapewniam, że wszyscy aurorzy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i nikt nie ma zamiaru pochopnie sięgać po takie środki. NIEWINNI nie mają się czego obawiać – oznajmił, akcentując szczególnie "niewinni”.
Zamilkł i uważnie obserwował reakcję innych rodów, zwłaszcza tych wrogich.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trochę się boję, że będziemy z Elodie jedynymi kobietami siedzącymi w Stonehenge, ale tak się nie dzieje. Dostrzegam również inne lady, chociaż jest ich nieporównywalnie mniej niż pozostałych członków znamienitych rodów. Nie sposób się dziwić, wszak nie powinno nas tu być - jedynie może jako milcząca ozdoba, słuchająca przemówień wielkich ludzi, żeby wiedzieć co dzieje się z naszym magicznym światem. Jednak także takie wytłumaczenie jest dość mętne, więc trochę obawiam się nie tylko nieprzyjemnego wzroku męskiej części socjety - ale także ostrych słów skierowanych w naszą stronę. Może dzieje się tak dlatego, że wciąż czuję się niepewnie w nowej roli jaką napisało dla mnie życie. Już nigdy nie będę pasować nigdzie; ani do świata, z którego odeszłam, ani do tego, do którego przybyłam. Dziwnie żyje mi się ze świadomością bycia odludkiem, czarną owcą, nieadekwatnym elementem wielkiej układanki. Gdyby nie moja nabyta pewność siebie maskująca wszelkie obawy, pewnie już dawno zostałabym strawiona w żołądku jakiejś grubej ryby. Mającej wprawę w niszczeniu słabych ogniw. Stałabym się ofiarą jakich wiele, ale zamiast tego siedzę tutaj i uważnie obserwuję każdą wchodzącą na podniesienie osobę. Skrupulatnie odnotowuję szaty zdobiące lub szpecące czarodziejskie ciała, krzywiąc się lub uśmiechając, chociaż staram się być przy tym mocno dyskretna. Nie chcę przecież nikomu przynosić wstydu - muszę być grzeczna oraz reprezentatywna! Dlatego wkrótce odrzucam tę niebezpieczną zabawę, przywdziewam na twarz spokój oraz powagę i tylko oczy ciekawsko poruszają się w takt przemawiających osób.
Uśmiecham się dopiero w momencie, kiedy cichy, francuski szept dociera do mojego ucha. Och, Marcel zawsze wie jak mnie pocieszyć! - Dziękuję - mówię cichutko z wdzięcznością, lekko przytrzymując palcami jego dłoń. To, że przez ułamek sekund nie widzę tych okropnych trzewików jest doprawdy zbawienny, ale trwa zdecydowanie za krótko. Nachylam się i zerkam na Elodie, ale nie mówię nic, gdyż spotkanie zostaje oficjalnie rozpoczęte, zatem i usta sznuruję szczelnie.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała okazję widzieć lorda Malfoy’a. Prezentuje się dystyngowanie, ale wciąż na próżno szukać elementów ubioru z najnowszej kolekcji domu mody Parkinson, wielka szkoda. Tylko przez chwilę drżę zerkając na patrol egzekucyjny. W istocie wyglądają jakby mieli wykonać na nas egzekucję - i to jest przerażające.
Potem koncentruję się już na słowach, z przejęciem też zasłaniając usta na wieść, że jeden z nestorów zmarł ubiegłej nocy. Straszna tragedia! Nawet jeśli nie stał po naszej stronie, to chyba wypada okazać zaskoczenie takim obrotem spraw. Lady Morganie przyglądam się już z ciekawością; po smutku nie pozostaje ani ślad. Jednak sugestia lorda Prewetta jakoby ktoś dopuścił się zbrodni przeciwko lordowi Selwynowi też jest straszna, więc to chyba czas na kolejną zszokowaną minę. Powrót do neutralności również nie trwa długo, gdyż ku mojemu zdziwieniu, obrady te szybko nabierają niesamowitego tempa. Nim zdołam ochłonąć słysząc jedną rewelację, a już następują kolejne! Młodzi nestorzy, najnowsze pokolenie, a tu proszę - taki zaszczyt! Patrzę na nich z uznaniem i ukontentowana stwierdzam, że dobrze się stało. Mężczyźni nie tylko prezentują się przystojniej niż ich starsi krewni, ale przede wszystkim wykazują lepszy gust w doborze garderoby, co sprawia, że ciężki kamień opada z serca. Aż zaklaskałabym z uznaniem, ale nikt tego nie robi, więc i ja nie. Po prostu kiwam głową jakby moja aprobata miała jakieś znaczenie, chociaż nie ma żadnego. Wszystko zbiega się w czasie z okrutnymi oskarżeniami wrogiego nam czarodzieja - z ledwością powstrzymuję złapanie się za serce z oburzenia! Usteczka mi tylko drżą, mocniej też ściskam rękę Marcela, bo jak to tak, mówić takie okropne rzeczy? Ten lord powinien spłonąć ze wstydu, że w ogóle pomyślał o czymś tak haniebnym. Nie znam ani lorda Yaxley’a ani lorda Rosiera, ale na pewno nie zrobiliby tak przerażającej rzeczy jak spalenie Ministerstwa i zabicia tylu niewinnych ludzi, co to, to nie. Z kolei lord Macmillan zachowuje się jak ktoś wypuszczony z buszu, przez co trudno mi zebrać równowagę po tych wszystkich skandalicznych rewelacjach. Nie spodziewałam się, że polityka może być tak emocjonująca - chyba śmierć z nudów mi nie grozi. Więc słucham tych wszystkich głosów za lordem Longbottomem i przeciw niemu i chociaż tak naprawdę niewiele rozumiem to mam nadzieję, że obejdzie się bez niebezpiecznego starcia. Minister mógłby po prostu ustąpić i społeczeństwo mogłoby wybrać kogoś innego, wtedy na pewno wszyscy byliby zadowoleni - och, jakie ja mam wspaniałe, złote rady, któż by się spodziewał. Można przypuszczać, że prawdziwy ze mnie działacz polityczny! Taka szkoda, że nie mogę rzucić tym pomysłem na forum publicznym, ale na pewno panowie sami dojdą do najlepszego rozwiązania tego martwiącego konfliktu. Na pewno.
Uśmiecham się dopiero w momencie, kiedy cichy, francuski szept dociera do mojego ucha. Och, Marcel zawsze wie jak mnie pocieszyć! - Dziękuję - mówię cichutko z wdzięcznością, lekko przytrzymując palcami jego dłoń. To, że przez ułamek sekund nie widzę tych okropnych trzewików jest doprawdy zbawienny, ale trwa zdecydowanie za krótko. Nachylam się i zerkam na Elodie, ale nie mówię nic, gdyż spotkanie zostaje oficjalnie rozpoczęte, zatem i usta sznuruję szczelnie.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała okazję widzieć lorda Malfoy’a. Prezentuje się dystyngowanie, ale wciąż na próżno szukać elementów ubioru z najnowszej kolekcji domu mody Parkinson, wielka szkoda. Tylko przez chwilę drżę zerkając na patrol egzekucyjny. W istocie wyglądają jakby mieli wykonać na nas egzekucję - i to jest przerażające.
Potem koncentruję się już na słowach, z przejęciem też zasłaniając usta na wieść, że jeden z nestorów zmarł ubiegłej nocy. Straszna tragedia! Nawet jeśli nie stał po naszej stronie, to chyba wypada okazać zaskoczenie takim obrotem spraw. Lady Morganie przyglądam się już z ciekawością; po smutku nie pozostaje ani ślad. Jednak sugestia lorda Prewetta jakoby ktoś dopuścił się zbrodni przeciwko lordowi Selwynowi też jest straszna, więc to chyba czas na kolejną zszokowaną minę. Powrót do neutralności również nie trwa długo, gdyż ku mojemu zdziwieniu, obrady te szybko nabierają niesamowitego tempa. Nim zdołam ochłonąć słysząc jedną rewelację, a już następują kolejne! Młodzi nestorzy, najnowsze pokolenie, a tu proszę - taki zaszczyt! Patrzę na nich z uznaniem i ukontentowana stwierdzam, że dobrze się stało. Mężczyźni nie tylko prezentują się przystojniej niż ich starsi krewni, ale przede wszystkim wykazują lepszy gust w doborze garderoby, co sprawia, że ciężki kamień opada z serca. Aż zaklaskałabym z uznaniem, ale nikt tego nie robi, więc i ja nie. Po prostu kiwam głową jakby moja aprobata miała jakieś znaczenie, chociaż nie ma żadnego. Wszystko zbiega się w czasie z okrutnymi oskarżeniami wrogiego nam czarodzieja - z ledwością powstrzymuję złapanie się za serce z oburzenia! Usteczka mi tylko drżą, mocniej też ściskam rękę Marcela, bo jak to tak, mówić takie okropne rzeczy? Ten lord powinien spłonąć ze wstydu, że w ogóle pomyślał o czymś tak haniebnym. Nie znam ani lorda Yaxley’a ani lorda Rosiera, ale na pewno nie zrobiliby tak przerażającej rzeczy jak spalenie Ministerstwa i zabicia tylu niewinnych ludzi, co to, to nie. Z kolei lord Macmillan zachowuje się jak ktoś wypuszczony z buszu, przez co trudno mi zebrać równowagę po tych wszystkich skandalicznych rewelacjach. Nie spodziewałam się, że polityka może być tak emocjonująca - chyba śmierć z nudów mi nie grozi. Więc słucham tych wszystkich głosów za lordem Longbottomem i przeciw niemu i chociaż tak naprawdę niewiele rozumiem to mam nadzieję, że obejdzie się bez niebezpiecznego starcia. Minister mógłby po prostu ustąpić i społeczeństwo mogłoby wybrać kogoś innego, wtedy na pewno wszyscy byliby zadowoleni - och, jakie ja mam wspaniałe, złote rady, któż by się spodziewał. Można przypuszczać, że prawdziwy ze mnie działacz polityczny! Taka szkoda, że nie mogę rzucić tym pomysłem na forum publicznym, ale na pewno panowie sami dojdą do najlepszego rozwiązania tego martwiącego konfliktu. Na pewno.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wszyscy stopniowo się zbierali. Elise przypatrywała się twarzom nadchodzących czarodziejów, ku swojemu zadowoleniu wśród Parkinsonów dostrzegając także kuzynkę Elodie – a więc nie była jedyną panną zabraną tu przez rodziców. To dobrze. Elise naprawdę nie chciałaby wyjść na postępową i łamiącą tradycje. Te były dla niej bardzo ważne, chciała być idealną młodą lady, dobrą kandydatką na żonę dla mężczyzny z konserwatywnego rodu. To był jej główny życiowy cel – wyjść dobrze za mąż.
Grzecznie siedząc u boku swej rodziny, rodu, którego czuła się nierozerwalną częścią, wysłuchała przemowy lorda Malfoya, a także innych, choć na początku spotkania stało się coś bardzo dziwnego – na przedzie Selwynów zasiadła kobieta, a nestorzy kilku innych rodów ustąpili ze stanowisk, nominując młodych. Elise wpatrywała się w to z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, widząc, że nestorem Yaxleyów zostaje nie kto inny jak narzeczony Marine, ledwie cztery lata od nich starszy. Nestorem Rosierów został z kolei mąż jej innej kuzynki, Evandry. Było to z pewnością ogromne wyróżnienie nie tylko dla tych mężczyzn, ale też dla ich partnerek. Czy Elise będzie mogła kiedykolwiek liczyć na podobnie dobrą partię, której mogłyby jej zazdrościć wszystkie panny? Poczuła tlącą się w serduszku zazdrość, że jej krewniaczki tak dobrze trafiły, chociaż jej ideał mężczyzny, Flavien, wcale nestorem nie był i być nie musiał, a i tak miała o nim jak najlepsze mniemanie. Dziwiła się zresztą, że go tu nie było i nie wspomagał dziadka Blaise’a w dbałości o politykę rodu. Była pewna, że zobaczy Flaviena i miała nadzieję, że będzie mogła popatrzeć na niego chociaż z daleka i wysłuchać jego z pewnością pięknej i charyzmatycznej mowy. Dziadek wypowiadał się dobrze i mądrze, podobnie jak narzeczony jej kuzynki i kilku innych lordów – przynajmniej w odczuciu młódki, która z oczywistych względów nie znała się zbytnio na wielkiej polityce, choć rodowe powiązania oraz relacje były jej dobrze znane. Przynajmniej te dotychczasowe, bo dziś sporo mogło się zmienić.
Elise w całej rozciągłości popierała przemowy członków konserwatywnych rodów, nie rozumiejąc, że w ogóle byli tacy, którzy popierali Longbottoma i jego dążenia do zburzenia odwiecznego porządku. Nottówna czuła się zgorszona, ale i przerażona myślą o tym, że miałaby żyć w świecie, który chciał im zgotować minister. Nie chciała, by zrównano ją ze szlamami i zmuszono do tolerowania całego tego tałatajstwa. Ona była kimś więcej, była kimś lepszym i wolałaby umrzeć, niż żyć jak zwyczajna czarownica, bez swojego wyjątkowego szlacheckiego statusu – bo bez rodu i pozycji, którą dawała jej przynależność do Nottów, tak naprawdę była nikim. Miała nadzieję, że ten postępowy szaleniec zostanie dziś obalony przez przeważającą reprezentację rodów myślących słusznie i pamiętających o najlepszych wartościach i tradycjach.
Rzecz jasna nie wypadało jej się odezwać. Znała swoje miejsce, więc siedziała, obserwowała i słuchała, jak po kolei wypowiadali się członkowie różnych rodów. Szczególnie oburzona czuła się rewolucyjną przemową młodego Selwyna – był niewiele starszym od niej młodzikiem, a wyrywał się przed szereg, przed swojego nestora i innych starszych członków rodu, i rzucał okropnymi oskarżeniami w kierunku świeżo mianowanych nestorów.
Z pewnością było kwestią czasu, aż jej ojciec również zabierze głos. Z pewnością teraz uważnie słuchał wszystkich wypowiadających się, choć prawdopodobnie czekał na nestora Nottów, respektując fakt, że to on powinien przemawiać pierwszy. A Elise, jak przystało na kobiecą ozdobę, grzecznie milczała i maskowała swoje emocje za fasadą znudzonej obojętności. Była kobietą, miała przede wszystkim być i wyglądać.
Grzecznie siedząc u boku swej rodziny, rodu, którego czuła się nierozerwalną częścią, wysłuchała przemowy lorda Malfoya, a także innych, choć na początku spotkania stało się coś bardzo dziwnego – na przedzie Selwynów zasiadła kobieta, a nestorzy kilku innych rodów ustąpili ze stanowisk, nominując młodych. Elise wpatrywała się w to z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, widząc, że nestorem Yaxleyów zostaje nie kto inny jak narzeczony Marine, ledwie cztery lata od nich starszy. Nestorem Rosierów został z kolei mąż jej innej kuzynki, Evandry. Było to z pewnością ogromne wyróżnienie nie tylko dla tych mężczyzn, ale też dla ich partnerek. Czy Elise będzie mogła kiedykolwiek liczyć na podobnie dobrą partię, której mogłyby jej zazdrościć wszystkie panny? Poczuła tlącą się w serduszku zazdrość, że jej krewniaczki tak dobrze trafiły, chociaż jej ideał mężczyzny, Flavien, wcale nestorem nie był i być nie musiał, a i tak miała o nim jak najlepsze mniemanie. Dziwiła się zresztą, że go tu nie było i nie wspomagał dziadka Blaise’a w dbałości o politykę rodu. Była pewna, że zobaczy Flaviena i miała nadzieję, że będzie mogła popatrzeć na niego chociaż z daleka i wysłuchać jego z pewnością pięknej i charyzmatycznej mowy. Dziadek wypowiadał się dobrze i mądrze, podobnie jak narzeczony jej kuzynki i kilku innych lordów – przynajmniej w odczuciu młódki, która z oczywistych względów nie znała się zbytnio na wielkiej polityce, choć rodowe powiązania oraz relacje były jej dobrze znane. Przynajmniej te dotychczasowe, bo dziś sporo mogło się zmienić.
Elise w całej rozciągłości popierała przemowy członków konserwatywnych rodów, nie rozumiejąc, że w ogóle byli tacy, którzy popierali Longbottoma i jego dążenia do zburzenia odwiecznego porządku. Nottówna czuła się zgorszona, ale i przerażona myślą o tym, że miałaby żyć w świecie, który chciał im zgotować minister. Nie chciała, by zrównano ją ze szlamami i zmuszono do tolerowania całego tego tałatajstwa. Ona była kimś więcej, była kimś lepszym i wolałaby umrzeć, niż żyć jak zwyczajna czarownica, bez swojego wyjątkowego szlacheckiego statusu – bo bez rodu i pozycji, którą dawała jej przynależność do Nottów, tak naprawdę była nikim. Miała nadzieję, że ten postępowy szaleniec zostanie dziś obalony przez przeważającą reprezentację rodów myślących słusznie i pamiętających o najlepszych wartościach i tradycjach.
Rzecz jasna nie wypadało jej się odezwać. Znała swoje miejsce, więc siedziała, obserwowała i słuchała, jak po kolei wypowiadali się członkowie różnych rodów. Szczególnie oburzona czuła się rewolucyjną przemową młodego Selwyna – był niewiele starszym od niej młodzikiem, a wyrywał się przed szereg, przed swojego nestora i innych starszych członków rodu, i rzucał okropnymi oskarżeniami w kierunku świeżo mianowanych nestorów.
Z pewnością było kwestią czasu, aż jej ojciec również zabierze głos. Z pewnością teraz uważnie słuchał wszystkich wypowiadających się, choć prawdopodobnie czekał na nestora Nottów, respektując fakt, że to on powinien przemawiać pierwszy. A Elise, jak przystało na kobiecą ozdobę, grzecznie milczała i maskowała swoje emocje za fasadą znudzonej obojętności. Była kobietą, miała przede wszystkim być i wyglądać.
Gdy dwadzieścia siedem świec zapłonęło mocnym płomieniem pod kopułą stalowoszarego nieba, stało się jasne, że wybiła godzina szczytu.
Nie było już czasu na rozmowy na boku, rozważanie strategii bądź układanie w myślach odpowiednich słów. Nadszedł moment, by każdy z obecnych w Stonehenge czarodziejów krwi szlachetnej zdecydował, po której stronie stanie, wydając tym samym wyrok na swój własny ród. Na ich barkach spoczywał olbrzymi ciężar odpowiedzialności, lecz Amadeus wierzył, że co światlejsi z ich zacnego grona byli w stanie go udźwignąć, nie dając się zwieść szaleńczym ideom Longbottoma.
Ten z kolei zjawił się w kamiennym kręgu jako ostatni, zajmując miejsce w swoim sektorze bez zbędnych powitań czy innych kurtuazji. Wówczas szum rozmów całkowicie ucichł, a w środku kręgu pojawił się Alfred Malfoy, od razu przechodząc do rzeczy.
Amadeus słuchał jego słów z uwagą, od razu dostrzegając, że sformułowany przez niego zarzut był iskrą zapalną; głównym powodem, dla którego zgromadzili się dziś w tym miejscu. Z pewną konsternacją przyjrzał się również mówiącej po nim lady Morganie Selwyn, uśmiechając się ironicznie na myśl o tym, że ród Selwynów nie potrafił zapewnić sobie godniejszej reprezentacji. Doprawdy nie miał pojęcia, co robiły pośród nich niewiasty… a może skończyły im się wszystkie robótki ręczne? Ich obecność w tym miejscu była nieśmiesznym żartem i chyba nie sądziły, że jeśli ośmielą się zabrać głos, ktokolwiek postanowi potraktować je poważnie.
Na tym jednak nie kończyły się rewelacje. Crouch z pewnym zdumieniem śledził dalszy rozwój wypadków, obserwując, jak nestorzy rodów Prewett, Burke, Yaxley i Rosier zrzekają się swoich zaszczytnych pozycji na rzecz młodych lordów. Amadeus nie wątpił, że było to ogromne wyróżnienie, aczkolwiek dziwił go wiek niektórych z nich – mimo wszystko nie miał pewności, czy będąc nestorem, powierzyłby im tak zobowiązującą i wymagającą funkcję, lecz oczywistym było to, że nie mógł kwestionować nestorskich decyzji.
Wsłuchał się więc uważnie w słowa mówców, początkowo tylko milcząc i analizując ich wypowiedzi. Pozytywnie zaskoczyła go roztropna przemowa lorda Yaxleya oraz jego całkowicie słuszny wniosek o votum nieufności. Na ustach Amadeusa pojawił się jednak krzywy, lekko pogardliwy uśmiech, gdy głos zabrali lordowie Prewett, Selwyn, Macmillan, których wypowiedzi uznał za dość mierne próby obrony Ministra Longbottoma, co stało się jasne, gdy swoje kontrargumenty przedstawili kolejni lordowie.
Nawet uwagi lorda Blacka brzmiały dziś sensownie.
Pokiwał też nieznacznie głową, gdy lord Lestrange ubrał w słowa jego myśli odnośnie obecności tak wielu kobiet w Stonehenge i czując, że usłyszał już wystarczająco, poczekał na dogodny moment, po czym powstał z miejsca i wyprostował się dumnie.
- Lord Harold Longbottom nade wszystko umiłował sobie dwie rzeczy: chaos i absurd – zaczął, mówiąc donośnie i z niezachwianą pewnością siebie. - Owładnięty tymi dwoma miłostkami, nie dostrzega gromadzących się nad Wielką Brytanią ciemnych chmur i w swej ślepocie pozwala na całkowitą kompromitację naszego kraju na arenie międzynarodowej. Każdego tygodnia Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów otrzymuje dziesiątki zapytań i pism w sprawie stanu naszej polityki wewnętrznej, a w oczach innych krajów Wielka Brytania jest teraz niestabilnym sojusznikiem; państwem, na którego czele stoi człowiek obracający w nicość wieki budowania naszej pozycji w magicznym świecie – zrobił krótką pauzę, rozglądając się po zgromadzonych w kamiennym kręgu lordach. Wreszcie utkwił zimne spojrzenie w Longbottomie – ten śmieszny, mały człowieczek nie miał prawa dokonać zamachu na rodową tradycję Crouchów. - Jak zostało już wspomniane, Minister pragnie skontrolować pracę pewnych urzędników o szlachetnym rodowodzie, lecz już teraz mogę go zapewnić, jak również wszystkich tu zgromadzonych, że nie będzie takiej potrzeby. Tym, co Minister powinien skontrolować, jest z kolei stan swojej wiedzy na temat niebywałej pracy, jaką ród Crouch włożył i niezmiennie wkłada w prawotwórstwo i funkcjonowanie Ministerstwa Magii. Uchwalenie Kodeksu Tajności Czarów to tylko jeden z wielu przykładów – nie byłby Crouchem, gdyby nie wspomniał o tym choć raz. - Tak więc ród Crouch wyraża swoje pełne poparcie dla votum nieufności wobec Ministra Longbottoma – rzekł dobitnie. - Jak również popiera wniosek lorda Rosiera o wyciszenie lorda Selwyna do końca obrad – dodał po chwili namysłu. Młody lord powinien był zamilknąć, ale wciąż mieć szansę uczestniczyć w obradach i zrozumieć, na czym polegał absurd jego wypowiedzi.
Nie było już czasu na rozmowy na boku, rozważanie strategii bądź układanie w myślach odpowiednich słów. Nadszedł moment, by każdy z obecnych w Stonehenge czarodziejów krwi szlachetnej zdecydował, po której stronie stanie, wydając tym samym wyrok na swój własny ród. Na ich barkach spoczywał olbrzymi ciężar odpowiedzialności, lecz Amadeus wierzył, że co światlejsi z ich zacnego grona byli w stanie go udźwignąć, nie dając się zwieść szaleńczym ideom Longbottoma.
Ten z kolei zjawił się w kamiennym kręgu jako ostatni, zajmując miejsce w swoim sektorze bez zbędnych powitań czy innych kurtuazji. Wówczas szum rozmów całkowicie ucichł, a w środku kręgu pojawił się Alfred Malfoy, od razu przechodząc do rzeczy.
Amadeus słuchał jego słów z uwagą, od razu dostrzegając, że sformułowany przez niego zarzut był iskrą zapalną; głównym powodem, dla którego zgromadzili się dziś w tym miejscu. Z pewną konsternacją przyjrzał się również mówiącej po nim lady Morganie Selwyn, uśmiechając się ironicznie na myśl o tym, że ród Selwynów nie potrafił zapewnić sobie godniejszej reprezentacji. Doprawdy nie miał pojęcia, co robiły pośród nich niewiasty… a może skończyły im się wszystkie robótki ręczne? Ich obecność w tym miejscu była nieśmiesznym żartem i chyba nie sądziły, że jeśli ośmielą się zabrać głos, ktokolwiek postanowi potraktować je poważnie.
Na tym jednak nie kończyły się rewelacje. Crouch z pewnym zdumieniem śledził dalszy rozwój wypadków, obserwując, jak nestorzy rodów Prewett, Burke, Yaxley i Rosier zrzekają się swoich zaszczytnych pozycji na rzecz młodych lordów. Amadeus nie wątpił, że było to ogromne wyróżnienie, aczkolwiek dziwił go wiek niektórych z nich – mimo wszystko nie miał pewności, czy będąc nestorem, powierzyłby im tak zobowiązującą i wymagającą funkcję, lecz oczywistym było to, że nie mógł kwestionować nestorskich decyzji.
Wsłuchał się więc uważnie w słowa mówców, początkowo tylko milcząc i analizując ich wypowiedzi. Pozytywnie zaskoczyła go roztropna przemowa lorda Yaxleya oraz jego całkowicie słuszny wniosek o votum nieufności. Na ustach Amadeusa pojawił się jednak krzywy, lekko pogardliwy uśmiech, gdy głos zabrali lordowie Prewett, Selwyn, Macmillan, których wypowiedzi uznał za dość mierne próby obrony Ministra Longbottoma, co stało się jasne, gdy swoje kontrargumenty przedstawili kolejni lordowie.
Nawet uwagi lorda Blacka brzmiały dziś sensownie.
Pokiwał też nieznacznie głową, gdy lord Lestrange ubrał w słowa jego myśli odnośnie obecności tak wielu kobiet w Stonehenge i czując, że usłyszał już wystarczająco, poczekał na dogodny moment, po czym powstał z miejsca i wyprostował się dumnie.
- Lord Harold Longbottom nade wszystko umiłował sobie dwie rzeczy: chaos i absurd – zaczął, mówiąc donośnie i z niezachwianą pewnością siebie. - Owładnięty tymi dwoma miłostkami, nie dostrzega gromadzących się nad Wielką Brytanią ciemnych chmur i w swej ślepocie pozwala na całkowitą kompromitację naszego kraju na arenie międzynarodowej. Każdego tygodnia Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów otrzymuje dziesiątki zapytań i pism w sprawie stanu naszej polityki wewnętrznej, a w oczach innych krajów Wielka Brytania jest teraz niestabilnym sojusznikiem; państwem, na którego czele stoi człowiek obracający w nicość wieki budowania naszej pozycji w magicznym świecie – zrobił krótką pauzę, rozglądając się po zgromadzonych w kamiennym kręgu lordach. Wreszcie utkwił zimne spojrzenie w Longbottomie – ten śmieszny, mały człowieczek nie miał prawa dokonać zamachu na rodową tradycję Crouchów. - Jak zostało już wspomniane, Minister pragnie skontrolować pracę pewnych urzędników o szlachetnym rodowodzie, lecz już teraz mogę go zapewnić, jak również wszystkich tu zgromadzonych, że nie będzie takiej potrzeby. Tym, co Minister powinien skontrolować, jest z kolei stan swojej wiedzy na temat niebywałej pracy, jaką ród Crouch włożył i niezmiennie wkłada w prawotwórstwo i funkcjonowanie Ministerstwa Magii. Uchwalenie Kodeksu Tajności Czarów to tylko jeden z wielu przykładów – nie byłby Crouchem, gdyby nie wspomniał o tym choć raz. - Tak więc ród Crouch wyraża swoje pełne poparcie dla votum nieufności wobec Ministra Longbottoma – rzekł dobitnie. - Jak również popiera wniosek lorda Rosiera o wyciszenie lorda Selwyna do końca obrad – dodał po chwili namysłu. Młody lord powinien był zamilknąć, ale wciąż mieć szansę uczestniczyć w obradach i zrozumieć, na czym polegał absurd jego wypowiedzi.
Misternie zdobiony wachlarzyk przecinał ciężkie powietrze raz po raz, niosąc ulgę strapionemu obliczu szlachcianki, która pomimo usilnych prób nie potrafiła zachować równie neutralnie uprzejmego wyrazu twarzy, podobnemu panu ojcu zasiadającemu tuż po prawicy wujaszka nestora. Wzrokiem sięgała ponad smukłe sylwetki arystokratów, wprost ku niebu, gdzie osiadłe nisko ołowiane chmury zwiastowały nieuniknione nadejście deszczu. Czy chłodne krople, które musną ich lica, będą samymi łzami natury pogrążonej w smutku nad dniem dzisiejszym, czy też płacz jej pozostanie niemym wyrazem triumfu dla racji oraz słuszności dokonanych wyborów przez jedyną i właściwą wiarę? Nie ma pewności i to troska ją wystarczająco, by nader roztargnionym pomrukiem zdradzającym częściową aprobatę, mogła odpowiedzieć swemu drogiemu — acz wciąż pozostałemu w niełasce młodziutkiej lady — kuzynowi. Być może Marcel mógłby potraktować to jako zachowanie nader niegrzeczne, jednak przed podobnymi oskarżeniami ratuje ją lord Malfoy rozpoczynający zgromadzenie. Ellie odstawia ostrożnie trzymany w drugiej rączce kielich, wciąż niemalże całkowicie wypełniony słodko-cierpkim winem i całą swą uwagę poświęca przemawiającym, nie zauważając nawet jak naczynie znika. Pojawienie się lady Selwyn na scenie politycznej przyjmuje nie tyle ze zdziwieniem, a szczerym uznaniem oraz dumą. Nie było to bowiem zwyczajne, tak niewieście zasiadać pośród najzacniejszych polityków oraz myślicieli, którzy swą mądrością oraz doświadczeniem mogli nie jednego młodzika zainspirować. Akceptacja od szanownego Alfreda Malfoya jest czymś prawdziwie wyjątkowym, a słowa wypowiedziane przez damę mogły sugerować nawrócenie się krnąbrnego rodu na słuszne poglądy. Artystka mogła wykrzesać odrobinę nadziei w swym jakże płochym serduszku, na takową myśl. Lecz zaskoczeń nie było końca, oto kolejni nestorowie podjęli się wypowiedzi, doprowadzając to wyjątkowych okoliczności. Oddanie swej funkcji młodszemu pokoleniu, nieme pozwolenie na zmiany oraz walkę o jutro. Cóż za przepiękny gest! Miała szczerą ochotę wzrokiem przepełnionym łagodnością oraz radością, sięgnąć ku postaci lorda Rosiera (spójrz Tristanie, karty historii już na ciebie czekają, nieprawdaż?), lecz łapie się na tym, iż pragnie w rzeczywistości napotkać ciemne spojrzenie oczu narzeczonego, że chce przekazać bez słów, jak bardzo raduje ją wybór jego brata na głowę rodu i jak dumna jest zarówno z takiej decyzji, jak i tego, że sam Quentin postanowił zabrać głos. Wiele bowiem oskarżeń zdołało paść, tak jak i trafnych uwag wytykających bezczelność oraz nieudolność obecnego ministra magii, także świadkom wydarzenia ukazało się prostactwo niektórych szlacheckich rodzin. Czego jednak mogła się spodziewać po Macmillanach? Była i tak pod wrażeniem, iż nie przybyli, zataczając się pod wpływem własnych wyrobów. Ellie karci się zaraz, prostując instynktownie plecy oraz przywołując na różane usta delikatny uśmiech, nie unosi butnie brody, chce reprezentować pewność oraz słuszność — oto właśnie jej najdroższy pan ojciec powstaje ze swego miejsca. Obawa nie opuszcza młódki, choć ją ukazuje zaledwie przy pomocy mocniejszego zaciśnięcia złożonego już wachlarzyka, przez co i tak już jasne dłonie stają się niemalże kredowo białe. Tateńko ich nie zawiedzie, nawet jeśli niektórzy ze szlamolubów pragną wierzyć, iż Parkinsonowie to głupiutkie ptaszyny, zdolne jedynie powtarzać zasłyszane słówka. Jednakże język potrafi być nader skuteczną bronią.
— Jestem wprost poruszony — odzywa się spokojnie Vincent Parkinson, głos jego posiada wciąż ciepłe nuty, acz postawa wyraża jedynie ostrość oraz bezkompromisowość — Poruszony troską okazaną przez Ministerstwo Magii. W końcu zapowiedziane kontrole mogą tylko przyczynić się do zapewnienia wszystkim bezpieczeństwa, a może ukazania, iż nikt nie stoi ponad prawem? — tutaj pozwala sobie zrobić przerwę, nasączyć powietrze odpowiednią dawką ironii — Żałuję tylko, iż to samo Ministerstwo Magii nie wykazało się podobną troską w chwili, gdy w nasze społeczeństwo uderzyły anomalie. Anomalie, które spustoszyły nasze ziemie, naraziły dziedzictwo na nieoszacowane straty. Gdzież było Ministerstwo Magii, gdy rezerwat w hrabstwie Kent doznał uszczerbku? Gdzie było Ministerstwo, gdy rezerwat w Gloucestershire został nawiedzony przez rzeczoną anomalię, zmieniającą szlachetne stworzenie w prawdziwe monstrum? Czyżby czekało, aż kryzys zostanie zażegnany, by móc wkroczyć z wyciągniętą dłonią oraz odpowiednim nakazem? Żałuję, iż nie byłem świadkiem takowej stanowczości, gdy urzędnicy Ministerstwa byli w stanie jedynie wzruszyć ramionami i oświadczyć, by się do zagrożonego terenu nie zbliżać. Narażając tym samym niewinne stworzenia na tygodnie udręki oraz stresu, niewątpliwie nadwyrężających ich zdrowie oraz samopoczucie. Gdzież była ta chęć ochrony innych, gdy słano petycje o ponowne rozpatrzenie zaistniałego problemu, wpływającego na pracowników oraz wizytantów rezerwatu? Ach, oczywiście — westchnął przeciągle — Tkwiła ona w pozwoleniu na używanie śmiercionośnego zaklęcia, aby nas chronić. Lecz proszę zauważyć, czyż to nie podczas Festiwalu Lata na ziemiach rodu Prewett użyto czarnomagicznych zaklęć? Nie wnikam, czy był to zabieg celowy, czy też kapryśność samej magii, odmawiającej posłuszeństwa od wielu miesięcy. Jest to tylko przykład, jakże łatwo zaciera się granica między przypadkiem a intencją. Jak łatwo niewinny czar przerodzić się może w klątwę, a nazbyt porywczy auror może pod wpływem chwili przekroczyć swe kompetencje. Ależ przecież anomalie, te same, przez które korytarze szpitala św. Munga zdają się zapełniać coraz bardziej, nie są tak istotne, jak spekulacje oraz nieudolne próby oczernienia najznamienitszych przedstawicieli starożytnych rodzin. Dlatego też szanowni lordowie, drogie lady, jakże mogę zaufać obecnemu Ministrowi, który nad dobro społeczeństwa przedkłada zwyczajne podejrzenia oraz oszczerstwa? Cóż będzie dalej? Ograniczenie wykonywanych przez nas obowiązków? Kontrola każdego wykonanego kroku, ponieważ komuś coś się wydaje? Naruszanie naszych praw, inwazja w prywatność naszych krewnych? Biorąc to pod uwagę, Parkinsonowie również popierają wotum nieufności wobec Ministra Magii — mężczyzna milknie całkowicie, powracając na swe miejsce z uprzejmie neutralnym wyrazem twarzy. Ellie początkowo się dziwi, iż tateńko nie porusza kwestii zarzutów młodego Selwyna, zaraz jednak orientuje się, iż brak reakcji oznacza, jak marne są w oczach twórcy magicznych zwierciadeł te oszczerstwa. Jak lichy jest jego głos, całkowicie przysłonięty przez pewność siebie oraz przemyślane słowa lorda nestora Rosiera. I Elodie po raz kolejny czuje dumę, że zdołała zrozumieć motyw pana ojca, że rozumie co ma miejsce. Jednocześnie obawia się, obawia się, bowiem wie, iż słowa zwykły być obosiecznymi mieczami i jakże łatwo mogły zostać one obrócone na ich niekorzyść.
— Jestem wprost poruszony — odzywa się spokojnie Vincent Parkinson, głos jego posiada wciąż ciepłe nuty, acz postawa wyraża jedynie ostrość oraz bezkompromisowość — Poruszony troską okazaną przez Ministerstwo Magii. W końcu zapowiedziane kontrole mogą tylko przyczynić się do zapewnienia wszystkim bezpieczeństwa, a może ukazania, iż nikt nie stoi ponad prawem? — tutaj pozwala sobie zrobić przerwę, nasączyć powietrze odpowiednią dawką ironii — Żałuję tylko, iż to samo Ministerstwo Magii nie wykazało się podobną troską w chwili, gdy w nasze społeczeństwo uderzyły anomalie. Anomalie, które spustoszyły nasze ziemie, naraziły dziedzictwo na nieoszacowane straty. Gdzież było Ministerstwo Magii, gdy rezerwat w hrabstwie Kent doznał uszczerbku? Gdzie było Ministerstwo, gdy rezerwat w Gloucestershire został nawiedzony przez rzeczoną anomalię, zmieniającą szlachetne stworzenie w prawdziwe monstrum? Czyżby czekało, aż kryzys zostanie zażegnany, by móc wkroczyć z wyciągniętą dłonią oraz odpowiednim nakazem? Żałuję, iż nie byłem świadkiem takowej stanowczości, gdy urzędnicy Ministerstwa byli w stanie jedynie wzruszyć ramionami i oświadczyć, by się do zagrożonego terenu nie zbliżać. Narażając tym samym niewinne stworzenia na tygodnie udręki oraz stresu, niewątpliwie nadwyrężających ich zdrowie oraz samopoczucie. Gdzież była ta chęć ochrony innych, gdy słano petycje o ponowne rozpatrzenie zaistniałego problemu, wpływającego na pracowników oraz wizytantów rezerwatu? Ach, oczywiście — westchnął przeciągle — Tkwiła ona w pozwoleniu na używanie śmiercionośnego zaklęcia, aby nas chronić. Lecz proszę zauważyć, czyż to nie podczas Festiwalu Lata na ziemiach rodu Prewett użyto czarnomagicznych zaklęć? Nie wnikam, czy był to zabieg celowy, czy też kapryśność samej magii, odmawiającej posłuszeństwa od wielu miesięcy. Jest to tylko przykład, jakże łatwo zaciera się granica między przypadkiem a intencją. Jak łatwo niewinny czar przerodzić się może w klątwę, a nazbyt porywczy auror może pod wpływem chwili przekroczyć swe kompetencje. Ależ przecież anomalie, te same, przez które korytarze szpitala św. Munga zdają się zapełniać coraz bardziej, nie są tak istotne, jak spekulacje oraz nieudolne próby oczernienia najznamienitszych przedstawicieli starożytnych rodzin. Dlatego też szanowni lordowie, drogie lady, jakże mogę zaufać obecnemu Ministrowi, który nad dobro społeczeństwa przedkłada zwyczajne podejrzenia oraz oszczerstwa? Cóż będzie dalej? Ograniczenie wykonywanych przez nas obowiązków? Kontrola każdego wykonanego kroku, ponieważ komuś coś się wydaje? Naruszanie naszych praw, inwazja w prywatność naszych krewnych? Biorąc to pod uwagę, Parkinsonowie również popierają wotum nieufności wobec Ministra Magii — mężczyzna milknie całkowicie, powracając na swe miejsce z uprzejmie neutralnym wyrazem twarzy. Ellie początkowo się dziwi, iż tateńko nie porusza kwestii zarzutów młodego Selwyna, zaraz jednak orientuje się, iż brak reakcji oznacza, jak marne są w oczach twórcy magicznych zwierciadeł te oszczerstwa. Jak lichy jest jego głos, całkowicie przysłonięty przez pewność siebie oraz przemyślane słowa lorda nestora Rosiera. I Elodie po raz kolejny czuje dumę, że zdołała zrozumieć motyw pana ojca, że rozumie co ma miejsce. Jednocześnie obawia się, obawia się, bowiem wie, iż słowa zwykły być obosiecznymi mieczami i jakże łatwo mogły zostać one obrócone na ich niekorzyść.
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Zdarzały się już w życiu Abbotta takie sytuacje, kiedy głęboki niepokój łapał go za gardło. Ściskał lodowatą dłonią i nie dawał swobodnie zaczerpnąć oddechu. Były to chwile raczej rzadkie i jednocześnie zapadające głęboko w pamięć, bo Lucan do osób lękliwych nie należał. Doświadczenie, które nabył podczas swojej pracy w Wizengamocie nie mogło się równać z tym, na co każdego dnia narażeni byli aurorzy - ale wciąż mógł śmiało powiedzieć, że stawał już twarzą w twarz z najgorszym rodzajem zła i plugastwa. Słyszał różne kłamstwa. Widywał morderców i szaleńców, którzy wierzyli, że dokonując kolejnej ohydnej zbrodni, przynoszą ulgę światu. Tamci skazani byli jednak na swój sposób bardzo nieskomplikowani, a ich kłamstwa - wręcz prostackie. Prawdziwą finezję w łganiu w żywe oczy... posiadali właśnie błękitnokrwiści.
Już sam początek zgromadzenia okazał się nie lada szokujący. Szczególnie kwestia nestora Selwynów okazała się być nad wyraz niepokojąca - choć twarz zachował kamienną, jego umysł natychmiast pogalopował przed siebie. Pytania i wątpliwości co do wiarygodności historii opowiedzianej przez lady Selwyn pojawiały się jedne po drugich, jednak żadne z nich nich nie zostały wypowiedziane na głos. Jeszcze nie.
Zmiana na stanowisku nestorów była równie nieoczekiwana, jednak też zdecydowanie pozytywniejsza - przynajmniej w pewnej części. Lucan był pewien, że Archibald sobie poradzi. Być może gdzieś głęboko na dnie poczuł delikatne ukłucie zazdrości - zaraz jednak je zagłuszył, gdy zdał sobie sprawę, że podobne uczucie pasowało bardziej do nieopierzonego podlotka z ambicjami na wyrost, niż do poważnego, dorosłego mężczyzny.
A potem się zaczęło. I im dłużej Lucan słuchał jakie słowa padały na zgromadzeniu, tym mocniej zaciskał rękę na swoim kolanie. Odczuwał niemal fizyczny ból, gdy powietrze przecinały kolejne kłamstwa i oskarżenia. Oto drapieżniki zajmujące szczytowe miejsce w łańcuchu pokarmowym rzucały się sobie do gardeł - i choć nie widać było ani kropli krwi, nie było wcale wykluczone, że poleje się ona w momencie, gdy tylko szczyt się zakończy.
- Pozwolę sobie także zabrać głos - odezwał się głośno, wstając ze swojego miejsca. Lucan czuł na sobie spojrzenie ojca, nie zamierzał go rozczarować. - Lord Fawley oraz lord Yaxley mówili tu o sprawiedliwych sądach, o prawie do obrony. Tymczasem wszyscy wiemy, że tak naprawdę rody wchodzące w skład świętej dwudziestki ósemki od dawna są już ponad prawem! Jako członek Abbottów, mówię to z bólem serca, gdyż naszej rodzinie od dawien dawna przyświeca idea bezstronniczego i sprawiedliwego osądzania zbrodni. - zagrzmiał, podkreślając swoje słowa uderzając pięścią w pięść. - Tym samym do szaleństwa, które zawładnęło obecnie Anglią dodać należy również korupcję. Korupcję przeżerająca trzewia ministerstwa oraz samego Wizenganotu. Z tym przyszło się mierzyć lordowi Longbottomowi. Zwracam się w tej chwili głównie do ciebie, lordzie Burke - tu Abbott wbił wzrok w Quentina, którzy wcześniej tak głośno krzyczał o krzywdach wyrządzonych jego rodowi. Burke łgał jak z nut, wiadomym było, że do Azkabanu trafił właściwy człowiek - Jakiej pomocy udzieliły wam inne rody?
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Poparcie dla Longbottoma było w znacznej mniejszości. Spodziewał się, że nie będzie wesoło, ale wcześniej miał jednak cichą nadzieję, że może jakimś cudem się mylił. Nie zamierzał jednak odpuszczać.
- Mości lordowie, drogie lady. Każdy z nas doskonale wie, jak niepewne mamy teraz czasy. Lord Prewett wymieniał już nieszczęścia, które spadły na nas w ciągu ostatnich miesięcy. Wszyscy zgadzamy się też, że obecna sytuacja jest w dużej mierze winą poprzedniej minister. Pozostawiła po sobie głęboką, jątrzącą się ranę, której zaleczenie potrwa bardzo długo. Należy jednak podjąć konkretne działania. Stagnacja, w której tkwimy, sprawi tylko, że będzie z czasem gorzej! Kiedy myśleliśmy, że pierwszomajowe anomalie to najgorsze, co mogło nas spotkać, wkrótce potem spłonęło ministerstwo, zabierając za sobą kolejne życia. Co będzie kolejne? Upadek Big Bena?
Czuł gniew.
- Bałem się, że zapatrzenie we własne sprawy może doprowadzić do tego, że większość będzie się bała podjąć konkretne kroki. To zrozumiałe, że wszyscy są zaniepokojeni przyzwoleniem, które otrzymali aurorzy. Czy nie mają oni wystarczających umiejętności, aby chwytać czarnoksiężników bez używania zaklęcia uśmiercającego? Czy nie będą nadużywać tej straszliwej klątwy bezzasadnie, w chwili słabości? W tym też momencie pragnę ogłosić, że osobiście mogę ręczyć głową za wielu aurorów, w tym za obecnego tu Anthony'ego Skamandera, jak również za nieobecnych Weasleyów. Nie wykorzystają jej bez absolutnej konieczności. Znam ich i wiem, że są to ludzie godni i szlachetni - szlachetniejsi niż niejedna szumowina uczestnicząca w dzisiejszym zgromadzeniu. Obecną sytuację należało zmienić. Czasem trzeba było podjąć trudne decyzje - jeśli kończyna nie nadawała się do odratowania, należało ją amputować - Ród Abbottów popiera zdecydowaną politykę lorda Longbottoma. Boicie się, moi panowie. Każdy z was jak jeden mąż, boi się tego, co może wypłynąć na światło dzienne. - dodał jeszcze na koniec, po czym ponownie opadł na swój fotel.
Już sam początek zgromadzenia okazał się nie lada szokujący. Szczególnie kwestia nestora Selwynów okazała się być nad wyraz niepokojąca - choć twarz zachował kamienną, jego umysł natychmiast pogalopował przed siebie. Pytania i wątpliwości co do wiarygodności historii opowiedzianej przez lady Selwyn pojawiały się jedne po drugich, jednak żadne z nich nich nie zostały wypowiedziane na głos. Jeszcze nie.
Zmiana na stanowisku nestorów była równie nieoczekiwana, jednak też zdecydowanie pozytywniejsza - przynajmniej w pewnej części. Lucan był pewien, że Archibald sobie poradzi. Być może gdzieś głęboko na dnie poczuł delikatne ukłucie zazdrości - zaraz jednak je zagłuszył, gdy zdał sobie sprawę, że podobne uczucie pasowało bardziej do nieopierzonego podlotka z ambicjami na wyrost, niż do poważnego, dorosłego mężczyzny.
A potem się zaczęło. I im dłużej Lucan słuchał jakie słowa padały na zgromadzeniu, tym mocniej zaciskał rękę na swoim kolanie. Odczuwał niemal fizyczny ból, gdy powietrze przecinały kolejne kłamstwa i oskarżenia. Oto drapieżniki zajmujące szczytowe miejsce w łańcuchu pokarmowym rzucały się sobie do gardeł - i choć nie widać było ani kropli krwi, nie było wcale wykluczone, że poleje się ona w momencie, gdy tylko szczyt się zakończy.
- Pozwolę sobie także zabrać głos - odezwał się głośno, wstając ze swojego miejsca. Lucan czuł na sobie spojrzenie ojca, nie zamierzał go rozczarować. - Lord Fawley oraz lord Yaxley mówili tu o sprawiedliwych sądach, o prawie do obrony. Tymczasem wszyscy wiemy, że tak naprawdę rody wchodzące w skład świętej dwudziestki ósemki od dawna są już ponad prawem! Jako członek Abbottów, mówię to z bólem serca, gdyż naszej rodzinie od dawien dawna przyświeca idea bezstronniczego i sprawiedliwego osądzania zbrodni. - zagrzmiał, podkreślając swoje słowa uderzając pięścią w pięść. - Tym samym do szaleństwa, które zawładnęło obecnie Anglią dodać należy również korupcję. Korupcję przeżerająca trzewia ministerstwa oraz samego Wizenganotu. Z tym przyszło się mierzyć lordowi Longbottomowi. Zwracam się w tej chwili głównie do ciebie, lordzie Burke - tu Abbott wbił wzrok w Quentina, którzy wcześniej tak głośno krzyczał o krzywdach wyrządzonych jego rodowi. Burke łgał jak z nut, wiadomym było, że do Azkabanu trafił właściwy człowiek - Jakiej pomocy udzieliły wam inne rody?
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Poparcie dla Longbottoma było w znacznej mniejszości. Spodziewał się, że nie będzie wesoło, ale wcześniej miał jednak cichą nadzieję, że może jakimś cudem się mylił. Nie zamierzał jednak odpuszczać.
- Mości lordowie, drogie lady. Każdy z nas doskonale wie, jak niepewne mamy teraz czasy. Lord Prewett wymieniał już nieszczęścia, które spadły na nas w ciągu ostatnich miesięcy. Wszyscy zgadzamy się też, że obecna sytuacja jest w dużej mierze winą poprzedniej minister. Pozostawiła po sobie głęboką, jątrzącą się ranę, której zaleczenie potrwa bardzo długo. Należy jednak podjąć konkretne działania. Stagnacja, w której tkwimy, sprawi tylko, że będzie z czasem gorzej! Kiedy myśleliśmy, że pierwszomajowe anomalie to najgorsze, co mogło nas spotkać, wkrótce potem spłonęło ministerstwo, zabierając za sobą kolejne życia. Co będzie kolejne? Upadek Big Bena?
Czuł gniew.
- Bałem się, że zapatrzenie we własne sprawy może doprowadzić do tego, że większość będzie się bała podjąć konkretne kroki. To zrozumiałe, że wszyscy są zaniepokojeni przyzwoleniem, które otrzymali aurorzy. Czy nie mają oni wystarczających umiejętności, aby chwytać czarnoksiężników bez używania zaklęcia uśmiercającego? Czy nie będą nadużywać tej straszliwej klątwy bezzasadnie, w chwili słabości? W tym też momencie pragnę ogłosić, że osobiście mogę ręczyć głową za wielu aurorów, w tym za obecnego tu Anthony'ego Skamandera, jak również za nieobecnych Weasleyów. Nie wykorzystają jej bez absolutnej konieczności. Znam ich i wiem, że są to ludzie godni i szlachetni - szlachetniejsi niż niejedna szumowina uczestnicząca w dzisiejszym zgromadzeniu. Obecną sytuację należało zmienić. Czasem trzeba było podjąć trudne decyzje - jeśli kończyna nie nadawała się do odratowania, należało ją amputować - Ród Abbottów popiera zdecydowaną politykę lorda Longbottoma. Boicie się, moi panowie. Każdy z was jak jeden mąż, boi się tego, co może wypłynąć na światło dzienne. - dodał jeszcze na koniec, po czym ponownie opadł na swój fotel.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kamienne siedzisko nie było wygodne: w niczym nie przypominało wyłożonych miękkimi poduszkami szezlongów, na których zwykł wypoczywać o tej porze. Skrzacie wino, hojnie spływające w dół gardła arystokraty, nie zdołało jeszcze złagodzić dyskomfortu, ani tego czysto fizycznego ani bardziej metaforycznego, wynikającego z powagi sytuacji, w jakiej się znalazł. Zachowywał się jednakże nienagannie, nie przynosząc wstydu rodzinie. Uprzejmie odpowiadał na wszelkie powitania, z szacunkiem chyląc głowę przed starszymi reprezentantami szanowanych rodów, uśmiechem obdarowując zaś swych przyjaciół. Miał nadzieję, że przed rozpoczęciem dyskusji uda mu się wypić jeszcze co najmniej dwa kielichy ratującego zdrowie trunku, ale niestety nikt haniebnie się nie spóźnił i Lysander z żalem odłożył naczynie na lewitującą tacę, spoglądając tęsknie za znikającą butelką Toujours Pur, mająca być jego następnym wyborem.
Mieszanie nigdy nie wychodziło mu na dobre - i czarodziejskiej społeczności także, dlatego Nott z niechęcią przyjął pojawienie się w kręgu Stonehenge miłośnika mugoli, Harolda Longbottoma. Zacisnął usta z wyraźnym niezadowoleniem, szybko przenosząc jednak wzrok na bardziej przyjemny widok. Zastępująca sir Fenwicka lady Selwyn prezentowała się niezwykle godnie: Lysander szanował mądre, wiekowe czarownice, dlatego przyjął jej tymczasowe przywództwo z uśmiechem, licząc na to, że zdoła opanować smarkacza Alexandra, od zawsze zapowiadającego kłopoty.
Lysander siedział w milczeniu, godnie wyprostowany, słuchając przemówienia gospodarcza spotkania, lorda Malfoya. Podniosła atmosfera szczelnie wypełniała krąg, zapierając dech w piersiach: zazwyczaj Lys nie znosił czuć się mały i nieważny, ale wśród tylu szanowanych osobistości nawet mu to nie przeszkadzało. Gdy Prewett został ogłoszony nowym nestorem, jasna brew Notta powędrowała ku górze - zerknął nieco pytająco na starszych braci, szybko jednak znów koncentrując się na dalszych informacjach. Już bardziej radosnych, Burke, Yaxley - i Rosier. Na twarzy blondyna wykwitł pełen dumy uśmiech, spojrzał na poważnego Tristana, w myślach już planując nieziemską imprezę, jaką zorganizuje na cześć młodego nestora Kent. Przeliczał już alkohol oraz panienki z Wenus, zastanawiając się, skąd zdobędzie najdoskonalszy wróżkowy pył - rozmyślania nieco oderwały go od toczącej się dyskusji, ale sam przyłapał się na tej dekoncentracji, niechętnie powracając myślami do wypowiadanych słów. Pięknych i okrągłych, doceniał kunszt retoryczny każdego wypowiadającego się czarodzieja, samemu jednak milczał - był najmłodszym z braci, wiedział też, że nie ma nic mądrego do powiedzenia. Zazwyczaj nie przeszkadzało mu to w brylowaniu w towarzystwie, ale pod czujnym okiem nestora wolał zachowywać się nienagannie. Śledził wzrokiem padające ciosy, zawoalowane groźby i sugestie, nieco nie nadążając za tempem rozmowy. Z całego serca popierał postulaty konserwatywnej części szlachty. Zastanawiał się, dlaczego żaden z braci nie wypowiada się, czuł na nich ponaglające spojrzenie nestora, przełknął więc ślinę i wstał, splatając po lordowsku ręce z tyłu. - Ród Nottów opowiada się, rzecz jasna, przeciwko haniebnej polityce Harolda Longbottoma - wygłosił zdawkowo, mając nadzieję, że pałeczkę przejmie Eddard lub Percival, znacznie odpowiedniejsi do wypowiadania podobnych wieści. - Szykanowanie szanowanych reprezentantów szlachty oraz zagrażanie pokojowi w czarodziejskim świecie zasługuje na najwyższe potępienie - kontynuował, wpisując się doskonale w retorykę przeciwników nowego Ministra Magii. - Zaprzepaszczanie osiągnięć najpotężniejszych czarownic i czarodziejów oraz sprzyjanie mugolom także frasują naszą rodzinę. Jako potomkowie twórcy Skorowidzu czystości krwi, wyrażamy wielkie zaniepokojenie działaniami Ministerstwa Magii, żądamy także wyjaśnień w podjętych przez innych lordów kwestiach oraz podjęcia natychmiastowych działań w celu zaprzestania podłych, wrogich insynuacji, wysuwanych wobec reprezentantów rodów Rosierów, Burke'ów oraz Yaxleyów - zakończył zdecydowanie, po czym, nie wiedząc, czy ma już usiąść, ustępując braciom, czy też dalej stać, rozejrzał się dyskretnie - decydując się w końcu na to drugie, zamierzając, gdy tylko swe szlachetne pośladki podniesie Eddard lub Percival, szybko znów zająć niewygodną ławę. - Herezje lorda Alexandra Selwyna także zasługują na zdecydowanie ucięcie - dodał po chwili, rzucając ognistemu mężczyźnie potępiające spojrzenie.
Mieszanie nigdy nie wychodziło mu na dobre - i czarodziejskiej społeczności także, dlatego Nott z niechęcią przyjął pojawienie się w kręgu Stonehenge miłośnika mugoli, Harolda Longbottoma. Zacisnął usta z wyraźnym niezadowoleniem, szybko przenosząc jednak wzrok na bardziej przyjemny widok. Zastępująca sir Fenwicka lady Selwyn prezentowała się niezwykle godnie: Lysander szanował mądre, wiekowe czarownice, dlatego przyjął jej tymczasowe przywództwo z uśmiechem, licząc na to, że zdoła opanować smarkacza Alexandra, od zawsze zapowiadającego kłopoty.
Lysander siedział w milczeniu, godnie wyprostowany, słuchając przemówienia gospodarcza spotkania, lorda Malfoya. Podniosła atmosfera szczelnie wypełniała krąg, zapierając dech w piersiach: zazwyczaj Lys nie znosił czuć się mały i nieważny, ale wśród tylu szanowanych osobistości nawet mu to nie przeszkadzało. Gdy Prewett został ogłoszony nowym nestorem, jasna brew Notta powędrowała ku górze - zerknął nieco pytająco na starszych braci, szybko jednak znów koncentrując się na dalszych informacjach. Już bardziej radosnych, Burke, Yaxley - i Rosier. Na twarzy blondyna wykwitł pełen dumy uśmiech, spojrzał na poważnego Tristana, w myślach już planując nieziemską imprezę, jaką zorganizuje na cześć młodego nestora Kent. Przeliczał już alkohol oraz panienki z Wenus, zastanawiając się, skąd zdobędzie najdoskonalszy wróżkowy pył - rozmyślania nieco oderwały go od toczącej się dyskusji, ale sam przyłapał się na tej dekoncentracji, niechętnie powracając myślami do wypowiadanych słów. Pięknych i okrągłych, doceniał kunszt retoryczny każdego wypowiadającego się czarodzieja, samemu jednak milczał - był najmłodszym z braci, wiedział też, że nie ma nic mądrego do powiedzenia. Zazwyczaj nie przeszkadzało mu to w brylowaniu w towarzystwie, ale pod czujnym okiem nestora wolał zachowywać się nienagannie. Śledził wzrokiem padające ciosy, zawoalowane groźby i sugestie, nieco nie nadążając za tempem rozmowy. Z całego serca popierał postulaty konserwatywnej części szlachty. Zastanawiał się, dlaczego żaden z braci nie wypowiada się, czuł na nich ponaglające spojrzenie nestora, przełknął więc ślinę i wstał, splatając po lordowsku ręce z tyłu. - Ród Nottów opowiada się, rzecz jasna, przeciwko haniebnej polityce Harolda Longbottoma - wygłosił zdawkowo, mając nadzieję, że pałeczkę przejmie Eddard lub Percival, znacznie odpowiedniejsi do wypowiadania podobnych wieści. - Szykanowanie szanowanych reprezentantów szlachty oraz zagrażanie pokojowi w czarodziejskim świecie zasługuje na najwyższe potępienie - kontynuował, wpisując się doskonale w retorykę przeciwników nowego Ministra Magii. - Zaprzepaszczanie osiągnięć najpotężniejszych czarownic i czarodziejów oraz sprzyjanie mugolom także frasują naszą rodzinę. Jako potomkowie twórcy Skorowidzu czystości krwi, wyrażamy wielkie zaniepokojenie działaniami Ministerstwa Magii, żądamy także wyjaśnień w podjętych przez innych lordów kwestiach oraz podjęcia natychmiastowych działań w celu zaprzestania podłych, wrogich insynuacji, wysuwanych wobec reprezentantów rodów Rosierów, Burke'ów oraz Yaxleyów - zakończył zdecydowanie, po czym, nie wiedząc, czy ma już usiąść, ustępując braciom, czy też dalej stać, rozejrzał się dyskretnie - decydując się w końcu na to drugie, zamierzając, gdy tylko swe szlachetne pośladki podniesie Eddard lub Percival, szybko znów zająć niewygodną ławę. - Herezje lorda Alexandra Selwyna także zasługują na zdecydowanie ucięcie - dodał po chwili, rzucając ognistemu mężczyźnie potępiające spojrzenie.
Nie potrafił skupić się na znajomych głosach braci, gdy, wspinając się po łukowatych stopniach, zajmowali właściwie sobie miejsca w kamiennym kręgu; słyszał co prawda słowa Lysandra, mówiącego coś o Parkinsonach, sabatach i Wenus, zarejestrował też mgliście surową odpowiedź Eddarda, ale jego uwaga była rozproszona na tyle, że nie zdołał wyprodukować żadnej sensownej odpowiedzi. Zamiast tego obserwował gromadzących się dookoła czarodziejów i czarownice, rozpoznając coraz więcej twarzy, i nieco mechanicznie odpowiadając na nieliczne pozdrowienia. Szczerych uśmiechów posłał jedynie kilka: do Ulyssesa, znajdującego się zaraz obok, w sąsiednim sektorze; do Elise, na widok której z jakiegoś powodu coś ścisnęło go za serce; do Rosemary, która również uśmiechnęła się do niego, sprawiając, że na krótki moment poczuł się nieco spokojniej.
Nie lubił czekać, nienawidził bezruchu, cierpliwość nie była jego mocną stroną – niemal się więc ucieszył, gdy eskortujący Longbottoma patrol egzekucyjny zamknął wreszcie krąg, jednoznacznie sygnalizując rozpoczęcie obrad. Poruszył się nieco niespokojnie, tknięty nagłym wrażeniem, że jego szata była źle dopasowana i za ciepła, choć podskórnie zdawał sobie sprawę, że źródło dziwnego dyskomfortu leżało tak naprawdę zupełnie gdzieś indziej. Mimo że jeszcze przed chwilą był za to wdzięczny, zaczął żałować, że u jego boku brakowało kojącej obecności Inary; wiele by dał za to, by móc przynajmniej na moment wymienić z nią spojrzenia, i żeby w jej oczach dostrzec tę nieniknącą, milczącą wiadomość, że nieistotne, co za moment się wydarzy, koniec końców wszystko będzie dobrze.
Głos nestora Malfoyów ściągnął jego uwagę z powrotem do Stonehenge, zmuszając do ponownego rozejrzenia się po kamiennych łukach. Na widok Morgany Selwyn, zajmującej miejsce niegdyś należące do sir Fenwicka, uniósł wyżej ciemne brwi – jednak to to, co stało się chwilę później, wywołało u niego prawdziwe zdziwienie. Z rosnącym niedowierzaniem obserwował nestorów – jednego po drugim – ustępujących ze swoich miejsc i oddających je w posiadanie lordów, spośród których tylko dwóch zdążyło do tej pory przekroczyć trzydziestkę. I o ile mianowanie Archibalda był jeszcze w stanie zrozumieć, o tyle nie wiedział – choć miał co do tego swoje własne, ocierające się o teorie spiskowe podejrzenia – co skłoniło Rosierów, Yaxleyów i Burke’ów do powierzenia losów swoich rodów w niedoświadczone ręce Tristana, Morgotha i Edgara.
Nie wypowiedział oczywiście swoich wątpliwości na głos, starał się też o zachowanie kamiennej twarzy, gdy z uwagą wsłuchiwał się w kolejne, padające słowa, niewprowadzające już jednak niczego zaskakującego, a zamiast tego wpisujące się w scenariusz, którego właściwie się spodziewał – no, może oprócz gwałtownego wystąpienia młodego Alexandra Selwyna, beztrosko ignorującego pierwszeństwo wypowiedzi, przysługujące Morganie, i rzucającego ciężkimi oskarżeniami w stronę dopiero co mianowanych nestorów. Oskarżeniami prawdziwymi – z czego Percival doskonale zdawał sobie sprawę – ale również ujawnionymi wyjątkowo nie w porę, w sposób, delikatnie mówiąc, niefortunny. Pokręcił lekko głową, patrząc na wypowiadającą się postać; gdyby nie wiedział, że to, co mówił, było prawdą, zapewne sam uznałby go za szaleńca.
Szaleństwem wydawało mu się też i samo spotkanie, w zastraszającym tempie wypełniające się kolejnymi, wrogimi zdaniami, przerzucanymi z jednej strony na drugą. Słuchał tego wszystkiego w milczeniu, zastanawiając się, dlaczego głos zabierają członkowie rodów, a nie ich nestorzy – i w jaki sposób składane propozycje i forsowane rozwiązania miały rzekomo przyczynić się do przyświecającemu szczytowi zjednoczenia. Przekonywał sam siebie, że nie czuł zdenerwowania – jeszcze nie – chociaż przeczyło temu nieco nerwowe i metodyczne obracanie obrączki, tkwiącej na serdecznym palcu. Wciąż nie planował się jednak odzywać, posłusznie czekając, aż stanowisko Nottów ogłosi lord Septimus – jednak gdy zamiast tego poczuł podnoszącego się z miejsca Lysandra, coś przewróciło mu się w żołądku.
Wahał się jedynie przez chwilę, głównie dlatego, że zwięzła i krótka przemowa młodszego brata, nie pozostawiła mu więcej czasu na rozważanie za i przeciw. Przez moment chciał milczeć (wiedział, że potwierdzenie słów Lysa nie przeszłoby mu przez gardło – już nie), ale niespodziewanie w tył czaszki uderzyła go kompletnie irracjonalna myśl, że już tu kiedyś był; nie tutaj, na tych kamiennych schodkach, ale w bliźniaczej sytuacji, rozerwany między postąpieniem zgodnie ze swoimi przekonaniami, a ugięciem się pod naporem tego, czego od niego oczekiwano. Wtedy wybrał źle – dzisiaj był tego doskonale i boleśnie wręcz świadomy – skłaniając się ku rozwiązaniu łatwiejszemu, wygodniejszemu i pozostającemu w rozrysowanej wyraźnie strefie bezpieczeństwa. Teraz też był rozdarty, szarpał się między jasnym spojrzeniem Lysandra, a odległym głosem, odbijającym się w jego głowie, przekonującym go, by zrobił to, co on uważał za słuszne. Wiedział, że musiał – w innym wypadku znów skaże się na kolejne lata wyrzutów sumienia i taplania w pogardzie do samego siebie.
Podniósł się z miejsca, czekając cierpliwie, aż jego młodszy brat z powrotem zajmie swoje, zanim rozejrzał się dookoła, mocno przytłoczony ilością otaczających go twarzy. Przez sekundę – krótką, ale przerażającą – miał wrażenie, że nigdy nie zdoła wydobyć z siebie głosu, ale gdy już to zrobił, słowa popłynęły same. – Szanowni lordowie, szanowne lady, i pozostali drodzy czarodzieje, którzy zdecydowali się zaszczycić nas dzisiaj swoją obecnością – odezwał się, przemykając spojrzeniem po wszystkich sektorach – a na końcu zatrzymując go na tym, który zajmowali przedstawiciele rodzin nienależących do arystokracji. – Na początek chciałbym szczerze pogratulować nowym nestorom otrzymanej właśnie roli, oraz życzyć im dużo wytrwałości i sił, które na pewno będą im potrzebne do jej pełnienia w tych trudnych dla nas wszystkich czasach. Dziękuję też mojemu drogiemu bratu za wypowiedzenie się w imieniu naszego rodu, ponieważ ja będę mówił głównie w swoim. – Skinął głową w kierunku Lysandra. Miał nadzieję, że nikt, oprócz niego i Eddarda, nie dostrzega lekkiego drżenia splecionych za plecami dłoni. – Lysander wspomniał Skorowidz, i ja również chciałbym o nim wspomnieć, gdyż, zgodnie ze słowami lorda Alfreda, powinno zależeć nam dzisiaj na porzuceniu prywatnych zwad i zjednoczeniu się w obliczu zagrożenia; wartości, które – o czym jestem przekonany – przyświecały mojemu przodkowi, gdy spisywał swoje dzieło. Skorowidz Czystości Krwi łączył nas od lat, sprawiając, że mimo odmienności w tradycjach i przekonaniach, potrafiliśmy działać jak jeden organizm, a istniejące między nami różnice nie tylko nas nie dzieliły, ale też sprawiały, że byliśmy silniejsi. Świadomi swoich mocnych stron, zdecydowaliśmy się zaufać Ollivanderom w kwestii wytwórstwa używanych przez nas różdżek, powierzyliśmy Crouchom pieczę nad polityką, a gdy prawo było łamane – zwracaliśmy się w kierunku Longbottomów. – Zrobił krótką pauzę, na moment przenosząc spojrzenie w kierunku sektora, w którym zasiadał minister. Wciągnął do płuc powietrze, wypuszczając je powoli; to był moment, pozwalający mu się jeszcze na wycofanie i obrócenie swoich słów dookoła – ale tchórzliwa część jego umysłu była już dawno obezwładniona i zakneblowana. – Jak to wszystko ma się do słów, które padły do tej pory? Nawołujemy do współpracy, a mimo to mówimy głównie o moim rodzie, moich włościach, moim urzędzie i moim dziedzictwie, zupełnie jakbyśmy zgromadzili się tutaj nie po to, by zjednoczyć się w obronie naszych tradycji, a w nienawiści skierowanej przeciwko jednemu z nas, którego postanowiliśmy uznać za swojego wroga. – Być może była to jego paranoja, ale teraz już wyraźnie czuł na sobie naciskające ze wszystkich stron spojrzenia; wiedział, że patrzył też na niego ojciec – i że robił to nestor, i być może dlatego instynktownie zaczął mówić nieco szybciej, jakby obawiając się, że zostanie uciszony. – Nasz wróg znajduje się gdzieś indziej. Nasz wróg zaatakował nas dziewięć miesięcy temu w naszym własnym domu, mordując najznamienitszych członków arystokracji w czasie noworocznego Sabatu. Byłem tam – widziałem oprawcę i brałem udział w pościgu, i jestem przekonany, że mimo krążących pogłosek, żaden przedstawiciel arystokracji nie miał w tym swojego udziału. Wtedy również, zamiast zgodnie zjednoczyć się w obliczu tragedii, dopuściliśmy do pogłębienia ziejącej między rodami wyrwy, wroga doszukując się nie w naszym świecie, a w świecie mugolskim. Teraz próbujemy zrobić to samo, zamiast na wrogu, który zamordował dziesiątki czarodziejów w Ministerstwie Magii, i który morduje ich dzień w dzień, skupiając się na ataku na jedynego człowieka, który próbuje coś z tym zrobić. – Znów przerwał na chwilę – ale gdy kontynuował, w jego głosie nie było zawahania. – To prawda, że brałem udział w wyprawie organizowanej przez lorda Tristana, i to prawda, że nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa na temat sposobu, w jaki przebiegło schwytanie Wyspiarki Rybojadki. Jestem też przekonany, że kierując rezerwatem w Kent, ma na uwadze głównie dobro mieszkających tam smoków. Nie wierzę też, by podejrzenia dotyczące wałęsających się trolli były podstawne, i w czasach pokoju oburzenie towarzyszące jakimkolwiek próbom wzmożenia kontroli, byłoby całkowicie uzasadnione. Ale nie żyjemy już, niestety, w czasach pokoju. Nasz świat, o którego zachowaniu tak pięknie mówi lord Fawley, już nie istnieje – został odsłonięty przez anomalie, i na zawsze przez nie skażony. Jeżeli nie dostosujemy się do sytuacji, desperacko walcząc o wyrwanie dla siebie z powrotem jak największej ilości wpływów, to pewnego dnia obudzimy się w rzeczywistości, w której nie będzie już o co walczyć. Nie przeczę, że istnieje możliwość, że kroki podjęte przez lorda Longbottoma się nie sprawdzą – że nie zdoła on uratować czarodziejskiego świata przed upadkiem w przepaść – ale w takim przypadku historia osądzi go za efekty, nie za próby, których jeszcze nie pozwoliliśmy mu doprowadzić do końca. – Uniósł głowę wyżej, mimo że i tak stał już prosto; obawy i zdenerwowanie gdzieś wyparowały, a w jego następnych słowach pobrzmiewała jedynie pewność. – Jako Nott, jako potomek twórcy Skorowidzu, i przede wszystkim jako czarodziej, chciałbym wyrazić swoje pełne poparcie dla obecnie urzędującego Ministra Magii, i – chociaż wypowiadam się w imieniu jedynie swoim – zachęcić wszystkich, by jeszcze raz odważyli się zaufać Longbottomom w kwestii wiszącego nad naszym światem zagrożenia. A korzystając z okazji – zwrócił swoje spojrzenie w bok, gdzie, w sektorze Ollivanderów, zasiadał Ulysses – chciałbym również złożyć gratulacje i życzenia pomyślności mojemu najdroższemu kuzynowi i przyjacielowi, Ulyssesowi, oraz pięknej lady Ollivander, ponieważ niestety nie miałem możliwości osobistego uczestniczenia w ich zaślubinach. – Oderwał wzrok od rudych włosów Julii, znów przenosząc go gdzieś w okolice środka kręgu. – Dziękuję – zakończył, kiwając głową z szacunkiem i siadając z powrotem na ławie – chociaż był pewien, że nie przyjdzie mu siedzieć w tym miejscu długo.
Uparcie unikał spojrzeń braci, wbijając je w nieokreślony punkt przed sobą.
| najmocniej przepraszam za spóźnienie i za wszystkich pominiętych, naprawdę próbowałam
Nie lubił czekać, nienawidził bezruchu, cierpliwość nie była jego mocną stroną – niemal się więc ucieszył, gdy eskortujący Longbottoma patrol egzekucyjny zamknął wreszcie krąg, jednoznacznie sygnalizując rozpoczęcie obrad. Poruszył się nieco niespokojnie, tknięty nagłym wrażeniem, że jego szata była źle dopasowana i za ciepła, choć podskórnie zdawał sobie sprawę, że źródło dziwnego dyskomfortu leżało tak naprawdę zupełnie gdzieś indziej. Mimo że jeszcze przed chwilą był za to wdzięczny, zaczął żałować, że u jego boku brakowało kojącej obecności Inary; wiele by dał za to, by móc przynajmniej na moment wymienić z nią spojrzenia, i żeby w jej oczach dostrzec tę nieniknącą, milczącą wiadomość, że nieistotne, co za moment się wydarzy, koniec końców wszystko będzie dobrze.
Głos nestora Malfoyów ściągnął jego uwagę z powrotem do Stonehenge, zmuszając do ponownego rozejrzenia się po kamiennych łukach. Na widok Morgany Selwyn, zajmującej miejsce niegdyś należące do sir Fenwicka, uniósł wyżej ciemne brwi – jednak to to, co stało się chwilę później, wywołało u niego prawdziwe zdziwienie. Z rosnącym niedowierzaniem obserwował nestorów – jednego po drugim – ustępujących ze swoich miejsc i oddających je w posiadanie lordów, spośród których tylko dwóch zdążyło do tej pory przekroczyć trzydziestkę. I o ile mianowanie Archibalda był jeszcze w stanie zrozumieć, o tyle nie wiedział – choć miał co do tego swoje własne, ocierające się o teorie spiskowe podejrzenia – co skłoniło Rosierów, Yaxleyów i Burke’ów do powierzenia losów swoich rodów w niedoświadczone ręce Tristana, Morgotha i Edgara.
Nie wypowiedział oczywiście swoich wątpliwości na głos, starał się też o zachowanie kamiennej twarzy, gdy z uwagą wsłuchiwał się w kolejne, padające słowa, niewprowadzające już jednak niczego zaskakującego, a zamiast tego wpisujące się w scenariusz, którego właściwie się spodziewał – no, może oprócz gwałtownego wystąpienia młodego Alexandra Selwyna, beztrosko ignorującego pierwszeństwo wypowiedzi, przysługujące Morganie, i rzucającego ciężkimi oskarżeniami w stronę dopiero co mianowanych nestorów. Oskarżeniami prawdziwymi – z czego Percival doskonale zdawał sobie sprawę – ale również ujawnionymi wyjątkowo nie w porę, w sposób, delikatnie mówiąc, niefortunny. Pokręcił lekko głową, patrząc na wypowiadającą się postać; gdyby nie wiedział, że to, co mówił, było prawdą, zapewne sam uznałby go za szaleńca.
Szaleństwem wydawało mu się też i samo spotkanie, w zastraszającym tempie wypełniające się kolejnymi, wrogimi zdaniami, przerzucanymi z jednej strony na drugą. Słuchał tego wszystkiego w milczeniu, zastanawiając się, dlaczego głos zabierają członkowie rodów, a nie ich nestorzy – i w jaki sposób składane propozycje i forsowane rozwiązania miały rzekomo przyczynić się do przyświecającemu szczytowi zjednoczenia. Przekonywał sam siebie, że nie czuł zdenerwowania – jeszcze nie – chociaż przeczyło temu nieco nerwowe i metodyczne obracanie obrączki, tkwiącej na serdecznym palcu. Wciąż nie planował się jednak odzywać, posłusznie czekając, aż stanowisko Nottów ogłosi lord Septimus – jednak gdy zamiast tego poczuł podnoszącego się z miejsca Lysandra, coś przewróciło mu się w żołądku.
Wahał się jedynie przez chwilę, głównie dlatego, że zwięzła i krótka przemowa młodszego brata, nie pozostawiła mu więcej czasu na rozważanie za i przeciw. Przez moment chciał milczeć (wiedział, że potwierdzenie słów Lysa nie przeszłoby mu przez gardło – już nie), ale niespodziewanie w tył czaszki uderzyła go kompletnie irracjonalna myśl, że już tu kiedyś był; nie tutaj, na tych kamiennych schodkach, ale w bliźniaczej sytuacji, rozerwany między postąpieniem zgodnie ze swoimi przekonaniami, a ugięciem się pod naporem tego, czego od niego oczekiwano. Wtedy wybrał źle – dzisiaj był tego doskonale i boleśnie wręcz świadomy – skłaniając się ku rozwiązaniu łatwiejszemu, wygodniejszemu i pozostającemu w rozrysowanej wyraźnie strefie bezpieczeństwa. Teraz też był rozdarty, szarpał się między jasnym spojrzeniem Lysandra, a odległym głosem, odbijającym się w jego głowie, przekonującym go, by zrobił to, co on uważał za słuszne. Wiedział, że musiał – w innym wypadku znów skaże się na kolejne lata wyrzutów sumienia i taplania w pogardzie do samego siebie.
Podniósł się z miejsca, czekając cierpliwie, aż jego młodszy brat z powrotem zajmie swoje, zanim rozejrzał się dookoła, mocno przytłoczony ilością otaczających go twarzy. Przez sekundę – krótką, ale przerażającą – miał wrażenie, że nigdy nie zdoła wydobyć z siebie głosu, ale gdy już to zrobił, słowa popłynęły same. – Szanowni lordowie, szanowne lady, i pozostali drodzy czarodzieje, którzy zdecydowali się zaszczycić nas dzisiaj swoją obecnością – odezwał się, przemykając spojrzeniem po wszystkich sektorach – a na końcu zatrzymując go na tym, który zajmowali przedstawiciele rodzin nienależących do arystokracji. – Na początek chciałbym szczerze pogratulować nowym nestorom otrzymanej właśnie roli, oraz życzyć im dużo wytrwałości i sił, które na pewno będą im potrzebne do jej pełnienia w tych trudnych dla nas wszystkich czasach. Dziękuję też mojemu drogiemu bratu za wypowiedzenie się w imieniu naszego rodu, ponieważ ja będę mówił głównie w swoim. – Skinął głową w kierunku Lysandra. Miał nadzieję, że nikt, oprócz niego i Eddarda, nie dostrzega lekkiego drżenia splecionych za plecami dłoni. – Lysander wspomniał Skorowidz, i ja również chciałbym o nim wspomnieć, gdyż, zgodnie ze słowami lorda Alfreda, powinno zależeć nam dzisiaj na porzuceniu prywatnych zwad i zjednoczeniu się w obliczu zagrożenia; wartości, które – o czym jestem przekonany – przyświecały mojemu przodkowi, gdy spisywał swoje dzieło. Skorowidz Czystości Krwi łączył nas od lat, sprawiając, że mimo odmienności w tradycjach i przekonaniach, potrafiliśmy działać jak jeden organizm, a istniejące między nami różnice nie tylko nas nie dzieliły, ale też sprawiały, że byliśmy silniejsi. Świadomi swoich mocnych stron, zdecydowaliśmy się zaufać Ollivanderom w kwestii wytwórstwa używanych przez nas różdżek, powierzyliśmy Crouchom pieczę nad polityką, a gdy prawo było łamane – zwracaliśmy się w kierunku Longbottomów. – Zrobił krótką pauzę, na moment przenosząc spojrzenie w kierunku sektora, w którym zasiadał minister. Wciągnął do płuc powietrze, wypuszczając je powoli; to był moment, pozwalający mu się jeszcze na wycofanie i obrócenie swoich słów dookoła – ale tchórzliwa część jego umysłu była już dawno obezwładniona i zakneblowana. – Jak to wszystko ma się do słów, które padły do tej pory? Nawołujemy do współpracy, a mimo to mówimy głównie o moim rodzie, moich włościach, moim urzędzie i moim dziedzictwie, zupełnie jakbyśmy zgromadzili się tutaj nie po to, by zjednoczyć się w obronie naszych tradycji, a w nienawiści skierowanej przeciwko jednemu z nas, którego postanowiliśmy uznać za swojego wroga. – Być może była to jego paranoja, ale teraz już wyraźnie czuł na sobie naciskające ze wszystkich stron spojrzenia; wiedział, że patrzył też na niego ojciec – i że robił to nestor, i być może dlatego instynktownie zaczął mówić nieco szybciej, jakby obawiając się, że zostanie uciszony. – Nasz wróg znajduje się gdzieś indziej. Nasz wróg zaatakował nas dziewięć miesięcy temu w naszym własnym domu, mordując najznamienitszych członków arystokracji w czasie noworocznego Sabatu. Byłem tam – widziałem oprawcę i brałem udział w pościgu, i jestem przekonany, że mimo krążących pogłosek, żaden przedstawiciel arystokracji nie miał w tym swojego udziału. Wtedy również, zamiast zgodnie zjednoczyć się w obliczu tragedii, dopuściliśmy do pogłębienia ziejącej między rodami wyrwy, wroga doszukując się nie w naszym świecie, a w świecie mugolskim. Teraz próbujemy zrobić to samo, zamiast na wrogu, który zamordował dziesiątki czarodziejów w Ministerstwie Magii, i który morduje ich dzień w dzień, skupiając się na ataku na jedynego człowieka, który próbuje coś z tym zrobić. – Znów przerwał na chwilę – ale gdy kontynuował, w jego głosie nie było zawahania. – To prawda, że brałem udział w wyprawie organizowanej przez lorda Tristana, i to prawda, że nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa na temat sposobu, w jaki przebiegło schwytanie Wyspiarki Rybojadki. Jestem też przekonany, że kierując rezerwatem w Kent, ma na uwadze głównie dobro mieszkających tam smoków. Nie wierzę też, by podejrzenia dotyczące wałęsających się trolli były podstawne, i w czasach pokoju oburzenie towarzyszące jakimkolwiek próbom wzmożenia kontroli, byłoby całkowicie uzasadnione. Ale nie żyjemy już, niestety, w czasach pokoju. Nasz świat, o którego zachowaniu tak pięknie mówi lord Fawley, już nie istnieje – został odsłonięty przez anomalie, i na zawsze przez nie skażony. Jeżeli nie dostosujemy się do sytuacji, desperacko walcząc o wyrwanie dla siebie z powrotem jak największej ilości wpływów, to pewnego dnia obudzimy się w rzeczywistości, w której nie będzie już o co walczyć. Nie przeczę, że istnieje możliwość, że kroki podjęte przez lorda Longbottoma się nie sprawdzą – że nie zdoła on uratować czarodziejskiego świata przed upadkiem w przepaść – ale w takim przypadku historia osądzi go za efekty, nie za próby, których jeszcze nie pozwoliliśmy mu doprowadzić do końca. – Uniósł głowę wyżej, mimo że i tak stał już prosto; obawy i zdenerwowanie gdzieś wyparowały, a w jego następnych słowach pobrzmiewała jedynie pewność. – Jako Nott, jako potomek twórcy Skorowidzu, i przede wszystkim jako czarodziej, chciałbym wyrazić swoje pełne poparcie dla obecnie urzędującego Ministra Magii, i – chociaż wypowiadam się w imieniu jedynie swoim – zachęcić wszystkich, by jeszcze raz odważyli się zaufać Longbottomom w kwestii wiszącego nad naszym światem zagrożenia. A korzystając z okazji – zwrócił swoje spojrzenie w bok, gdzie, w sektorze Ollivanderów, zasiadał Ulysses – chciałbym również złożyć gratulacje i życzenia pomyślności mojemu najdroższemu kuzynowi i przyjacielowi, Ulyssesowi, oraz pięknej lady Ollivander, ponieważ niestety nie miałem możliwości osobistego uczestniczenia w ich zaślubinach. – Oderwał wzrok od rudych włosów Julii, znów przenosząc go gdzieś w okolice środka kręgu. – Dziękuję – zakończył, kiwając głową z szacunkiem i siadając z powrotem na ławie – chociaż był pewien, że nie przyjdzie mu siedzieć w tym miejscu długo.
Uparcie unikał spojrzeń braci, wbijając je w nieokreślony punkt przed sobą.
| najmocniej przepraszam za spóźnienie i za wszystkich pominiętych, naprawdę próbowałam
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Spokój, tylko to teraz mogło ich uratować. Gdy rozpoczęły się obrady, a lord Alfred Malfoy stanął na środku, rozpoczynając spotkanie. Z uwagą śledził bieg wydarzeń i tak ze zdziwieniem przyjął ogłoszenie Prewetta nestorem rodu, zerknąwszy w tym momencie na obydwu braci. Z dużo większym może nie tyle entuzjazmem co spokojem przyjął przejęcie władzy w rodach przez młodych lordów; Tristana, Edgara oraz Morgotha. Zacni mężowie, którzy w sposób odpowiedni poprowadzą rodową politykę, zapewne wspierani przez bogatszych w doświadczenie lordów, którzy z jakiegoś powodu nie zostali mianowani nowymi głowami rodzin. Ze spokojem przyjmował także każdą emocjonalną i pełną absurdów wypowiedź lordów popierających obecnego ministra. Z uznaniem słuchał tych, z których opinią się zgadzał i z pewnego rodzaju zdegustowaniem przyglądał się tym, którzy powtarzali longbottomowską propagandę, ubierając je w nieco inne słowa. Nie przepuszczał jednak, że przyjdzie mu z podobnym odczuciem słuchać przemówienia starszego brata. Czyżby anomalie miały zagościć także w życiu Eddarda? Od niepamiętnych czasów mógł zgodzić się z każdym wypowiedzianym przez Lysandra słowem, zdziwiony zabraniem przez niego głosu. To słowa wypływające niczym rwący potok z ust Percivala sprawiły, że na chwilę stracił rezon, ogłupiały patrząc na poczynania starszego brata. Liczył, że to on zabierze głos po wystąpieniu Lysandra, popierając słowa młodszego z braci i ubierając monolog w odpowiednie argumenty. Ten jednak miast bronić i ostatecznie przypieczętować stanowisko szlachetnego rodu Nottów, on wysnuwał dziwne wnioski, apelując o - o Merlinie broń nas - poparcie dla Ministra.
Dzisiaj zastanawiał się, jak to jest gdy poszanowanie dla tradycji i miłość do rodziny zostaną odseparowane, a Eddard stanie przez rozdzierającym jego serce. Właśnie miał tego przedsmak. Ostatkami sił powstrzymywał się od jakiejkolwiek reakcji. Zaciskając szczękę obserwował i uważnie słuchał. To co w tym momencie zrobił Percival nie było dla niego stanięciem w opozycji do własnego rodu. Czuł się tak, jakby własny brat wbił mu nóż w plecy, zdradził nie cały ród, ale jego. I silna chęć rzucenia w jego stronę zaklęciem konkurowała z rodzącym się w sercu niepokojem o bezpieczeństwo Percivala i jego rodziny. Gdy ten w końcu usiadł przez dłuższą chwilę nie obdarzył starszego brata spojrzeniem. Nie odważył się także zerknąć na twarze nestora oraz ojca chociaż oczami wyobraźni widział rozczarowanie, irytację i to coś zwiastującego najgorsze.
- Rozum ci odjęło- wysyczał, gdy jego czarne oczy przypominające czarne dziury w końcu posłały mu spojrzenie. I chociaż starał się utrzymać kamienną twarz to zdradzały go właśnie te oczy przepełnione żalem, poczuciem zdrady i czymś jeszcze, jakąś niebezpieczną iskrą tlącej się furii. Czy będzie umiał zostawić go za sobą? Zapomnieć o wszystkich latach spędzonych razem? O swobodnych rozmowach, o dziecięcych zabawa? Zapewne nie, ale trwając w otępieniu nie potrafił ocenić ich przyszłości, która teraz stała pod wielkim znakiem zapytania. Z trudem przychodziło mu opanowanie się i walczył z chęcią opuszczenia zgromadzenia, aby dać upust narastającej złości. Hipokryzja i głupota jaką wykazał się Percival nie mieściła mu się w głowie, czyż nie powinien zapewnić teraz Inarze wszystkiego co najlepsze? Może sytuacja była podobna do tej sprzed lat, ale wtedy odpowiadał jedynie za siebie, teraz za całą rodzinę. I nie miał na myśli jedynie konsekwencji, które wyegzekwuje nestor.
Wiele słów na temat lorda Longbottoma cisnęło się na usta Notta, ale nie chciał być kolejnym pomyleńcem, pożywką dla zwolenników ministra, mówiąc wszystko to co mu myśl na język przyniesie. Więc siedział na kamiennym siedzisku, milczący jak zwykle.
Dzisiaj zastanawiał się, jak to jest gdy poszanowanie dla tradycji i miłość do rodziny zostaną odseparowane, a Eddard stanie przez rozdzierającym jego serce. Właśnie miał tego przedsmak. Ostatkami sił powstrzymywał się od jakiejkolwiek reakcji. Zaciskając szczękę obserwował i uważnie słuchał. To co w tym momencie zrobił Percival nie było dla niego stanięciem w opozycji do własnego rodu. Czuł się tak, jakby własny brat wbił mu nóż w plecy, zdradził nie cały ród, ale jego. I silna chęć rzucenia w jego stronę zaklęciem konkurowała z rodzącym się w sercu niepokojem o bezpieczeństwo Percivala i jego rodziny. Gdy ten w końcu usiadł przez dłuższą chwilę nie obdarzył starszego brata spojrzeniem. Nie odważył się także zerknąć na twarze nestora oraz ojca chociaż oczami wyobraźni widział rozczarowanie, irytację i to coś zwiastującego najgorsze.
- Rozum ci odjęło- wysyczał, gdy jego czarne oczy przypominające czarne dziury w końcu posłały mu spojrzenie. I chociaż starał się utrzymać kamienną twarz to zdradzały go właśnie te oczy przepełnione żalem, poczuciem zdrady i czymś jeszcze, jakąś niebezpieczną iskrą tlącej się furii. Czy będzie umiał zostawić go za sobą? Zapomnieć o wszystkich latach spędzonych razem? O swobodnych rozmowach, o dziecięcych zabawa? Zapewne nie, ale trwając w otępieniu nie potrafił ocenić ich przyszłości, która teraz stała pod wielkim znakiem zapytania. Z trudem przychodziło mu opanowanie się i walczył z chęcią opuszczenia zgromadzenia, aby dać upust narastającej złości. Hipokryzja i głupota jaką wykazał się Percival nie mieściła mu się w głowie, czyż nie powinien zapewnić teraz Inarze wszystkiego co najlepsze? Może sytuacja była podobna do tej sprzed lat, ale wtedy odpowiadał jedynie za siebie, teraz za całą rodzinę. I nie miał na myśli jedynie konsekwencji, które wyegzekwuje nestor.
Wiele słów na temat lorda Longbottoma cisnęło się na usta Notta, ale nie chciał być kolejnym pomyleńcem, pożywką dla zwolenników ministra, mówiąc wszystko to co mu myśl na język przyniesie. Więc siedział na kamiennym siedzisku, milczący jak zwykle.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire