Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
jutro dodam rybki
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
| rzucam, 20.04?
Nie od dziś wiadomo, że Harold Abbott to człowiek jak najbardziej roztargniony, często budzący niepokój poprzez swoje beztroskie i lekkie podejście do życia. Sposób w jaki się zachowywał czasem przypominał dziecko. Niekiedy przesadnie ostrożny, innym razem jego zachowania zakrawa o głupotę. Być może to właśnie ona sprawiła, że Harold bez zapowiedzi pojawił się w dworku swojej siostry. Był na jednej ze swoich wypraw, o której jak zwykle nikomu nie raczył powiedzieć. Trudno powiedzieć dlaczego zamiast przenieść się do swojego domu, znalazł się w jadalni w dworku Dorset. Może nieświadomie chciał spełnić obietnicę daną siostrze i odwiedzić ją? Szkoda tylko, że postanowił zrobić jej niespodziankę, nie wiedząc nawet, czy znajduje się w domu.
Skołowany rozejrzał się po pomieszczeniu, poprawiając jednak płaszcz, który miał na sobie i z wielką nonszalancją, poprawił przewieszoną przez ramię torbę, w której przechowywał niezbędne podczas wędrówek przedmioty, a także rzeczy, które nazywał swoimi znaleziskami . Przekrzywił głowę na jedną stronę, próbując zorientować się, gdzie w ogóle się znajduje. Wszystko wydawało się tak nienaturalnie niskie i małe. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że w istocie wylądował na stole. W tym samym momencie dosyć niezgrabnie zeskoczył na podłogę i jak nietrudno się domyślić narobił przy tym dosyć sporo hałasu. Owszem, starał się poukładać przewrócone krzesła, ale wszystko działo się jakby na niekorzyść biednego Harolda i kiedy dotykał się jednej rzeczy, aby ją ułożyć, następna robiła mu psikusa spadając na ziemię. Nic więc dziwnego, że po chwili w jadalni pojawił się Fluvius. Na widok rudowłosego mężczyzny, Harold wyprostował się, przyjmując raczej dumną postawę. - Witaj Fluviusie - zwrócił się do szwagra. Nie mógł odpuścić sobie nawet takiej złośliwości. Nawet w tym momencie, kiedy narobił niemałego zamieszania i pojawił się bez zapowiedzi musiał dolać oliwy do ognia tak błahą rzeczą jak użycie znienawidzonego przez mężczyznę imienia. Na jego twarzy pojawił się delikatny, irytujący swoją zagadkowością uśmiech.
Nie od dziś wiadomo, że Harold Abbott to człowiek jak najbardziej roztargniony, często budzący niepokój poprzez swoje beztroskie i lekkie podejście do życia. Sposób w jaki się zachowywał czasem przypominał dziecko. Niekiedy przesadnie ostrożny, innym razem jego zachowania zakrawa o głupotę. Być może to właśnie ona sprawiła, że Harold bez zapowiedzi pojawił się w dworku swojej siostry. Był na jednej ze swoich wypraw, o której jak zwykle nikomu nie raczył powiedzieć. Trudno powiedzieć dlaczego zamiast przenieść się do swojego domu, znalazł się w jadalni w dworku Dorset. Może nieświadomie chciał spełnić obietnicę daną siostrze i odwiedzić ją? Szkoda tylko, że postanowił zrobić jej niespodziankę, nie wiedząc nawet, czy znajduje się w domu.
Skołowany rozejrzał się po pomieszczeniu, poprawiając jednak płaszcz, który miał na sobie i z wielką nonszalancją, poprawił przewieszoną przez ramię torbę, w której przechowywał niezbędne podczas wędrówek przedmioty, a także rzeczy, które nazywał swoimi znaleziskami . Przekrzywił głowę na jedną stronę, próbując zorientować się, gdzie w ogóle się znajduje. Wszystko wydawało się tak nienaturalnie niskie i małe. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że w istocie wylądował na stole. W tym samym momencie dosyć niezgrabnie zeskoczył na podłogę i jak nietrudno się domyślić narobił przy tym dosyć sporo hałasu. Owszem, starał się poukładać przewrócone krzesła, ale wszystko działo się jakby na niekorzyść biednego Harolda i kiedy dotykał się jednej rzeczy, aby ją ułożyć, następna robiła mu psikusa spadając na ziemię. Nic więc dziwnego, że po chwili w jadalni pojawił się Fluvius. Na widok rudowłosego mężczyzny, Harold wyprostował się, przyjmując raczej dumną postawę. - Witaj Fluviusie - zwrócił się do szwagra. Nie mógł odpuścić sobie nawet takiej złośliwości. Nawet w tym momencie, kiedy narobił niemałego zamieszania i pojawił się bez zapowiedzi musiał dolać oliwy do ognia tak błahą rzeczą jak użycie znienawidzonego przez mężczyznę imienia. Na jego twarzy pojawił się delikatny, irytujący swoją zagadkowością uśmiech.
Gość
Gość
Archibald delektował się dniem wolnym od pracy. Nie zdarzały się one często, a już szczególnie tak ciche. Lorraine zabrała dzieci do swoich rodziców, dlatego w domu brakowało charakterystycznych krzyków i tupotu stóp. Początkowo czuł się przez to nieswojo, lecz po jakimś czasie zauważył plusy tej niecodziennej sytuacji. Poszedł do domowej biblioteczki i zaczął przeglądać posiadane tytuły. Zdecydowana większość należała do Lorraine - jego książki ograniczały się do grubych tomisk poświęconych zielarstwu, truciznom i najgorszym chorobom. Nie miał czasu na czytanie czegokolwiek innego, nawet Prorok Codzienny lądował w jego dłoniach wyjątkowo rzadko. Niemniej dzisiejszego dnia miał czas na zanurzenie się w lekturze, więc złapał za lekką książkę przygodową i rozsiadł się z nią wygodnie na kanapie. Po przeczytaniu dziesięciu stron rozkazał skrzatowi przynieść kufel Portera, dzięki czemu jego odpoczynek stał się jeszcze leniwszy.
Aż nagle ta błoga cisza została zakłócona, co odbiło się na zrelaksowanej twarzy Archibalda niezadowolonym grymasem. Niechętnie odłożył książkę na stolik i ruszył w kierunku źródła dźwięku. Nie spodziewał się żadnych gości, więc był przekonany, że twórcą łomotu jest jego skrzat. Tym bardziej się zdziwił gdy zobaczył w jadalni swojego szwagra. - Witaj Haroldzie - mruknął, rozglądając się po pomieszczeniu, chcąc ocenić szkody. Poprawił postawiony przez Prewetta wazon, mimo że stał tak samo jak przed upadkiem. - Lorraine zabrała dzieci do waszych rodziców - powiedział od razu, bo przecież wiedział, że nie przyszedł do niego w odwiedziny. Wolał oszczędzić im niepotrzebnych pogawędek i zakończyć to spotkanie zanim na dobre się rozpoczęło. Zerknął na magiczny zegarek, który dostał jeszcze na siedemnaste urodziny od swojego ojca, sprawdzając godzinę. - Podejrzewam, że wrócą dopiero za jakieś trzy godziny - dodał, krzyżując dłonie na piersi. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, że wcale nie ma ochoty na to niespodziewane spotkanie. Marzył jedynie o tym, by wrócić do salonu i kontynuować czytanie lektury, popijając przy tym kufel mocnego piwa. Czy naprawdę prosił o tak wiele?
Aż nagle ta błoga cisza została zakłócona, co odbiło się na zrelaksowanej twarzy Archibalda niezadowolonym grymasem. Niechętnie odłożył książkę na stolik i ruszył w kierunku źródła dźwięku. Nie spodziewał się żadnych gości, więc był przekonany, że twórcą łomotu jest jego skrzat. Tym bardziej się zdziwił gdy zobaczył w jadalni swojego szwagra. - Witaj Haroldzie - mruknął, rozglądając się po pomieszczeniu, chcąc ocenić szkody. Poprawił postawiony przez Prewetta wazon, mimo że stał tak samo jak przed upadkiem. - Lorraine zabrała dzieci do waszych rodziców - powiedział od razu, bo przecież wiedział, że nie przyszedł do niego w odwiedziny. Wolał oszczędzić im niepotrzebnych pogawędek i zakończyć to spotkanie zanim na dobre się rozpoczęło. Zerknął na magiczny zegarek, który dostał jeszcze na siedemnaste urodziny od swojego ojca, sprawdzając godzinę. - Podejrzewam, że wrócą dopiero za jakieś trzy godziny - dodał, krzyżując dłonie na piersi. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, że wcale nie ma ochoty na to niespodziewane spotkanie. Marzył jedynie o tym, by wrócić do salonu i kontynuować czytanie lektury, popijając przy tym kufel mocnego piwa. Czy naprawdę prosił o tak wiele?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
U dziadków było bardzo fajnie, dostaliśmy pyszne ciasto i szklankę kompotu truskawkowego! Truskawkowy to mój ulubiony. Dziadek pokazywał mi sztuczki, a potem zabrał na spacer gdy mama z babcią i Miriam siedziały w salonie i dyskutowały o babskich sprawach, jak to dziadek powiedział. Bardzo mi się podobało, na spacerze oglądaliśmy wiewiórki i szukałem kwiatków, które potem miałem dać mamie. Dziadek pomagał mi wybrać najlepsze roślinki i chwalił mnie, że tak dużo już wiem. Dziadek opowiedział mi tyle ciekawych rzeczy i było mi przykro, gdy musieliśmy już wracać do domu. Nie wiem czemu tak wcześnie, miałem wrażenie, że dopiero co przyszliśmy. Ale mama coś mówiła do babci, że tata ma wolne i chce by się nami trochę zajął.
Tak więc wróciliśmy do domku, nadal trzymałem w łapkach kwiaty dla mamy, ale tata musiał mi pomóc je dla niej przygotować. Przecież nie dam takich wymiętolonych, a tata na pewno znajdzie sposób, by znowu były piękne i ładne.
Biegłem przez cały dom mijając Grusię dwa razy, która spoglądała na mnie zła, że jej brudnymi butami pobrudziłem czystą podłogę. Umyje się znowu, przecież zawsze się samo myje. W końcu po przeszukaniu prawie wszystkich pomszczeń w domu wpadłem do jadalni i w końcu go znalazłem.
- Tato, tato, tato, tato, tato! - krzyczałem ile tchu w piersiach miałem.
Stanąłem przed nim biorąc kilka głębszych wdechów i wyciągnąłem przed siebie łapkę z kwiatkami, które, trochę tak ładnie mówiąc, opadły. Popatrzyłem na nie marszcząc czoło, a potem na tatę i ponownie na kwiatki.
- Bo ja chciałem mamie ładne ale popsuły się pomóż można z tym zrobić coś tato proszę - powiedziałem szybko na jednym wydechu.
Patrzyłem na niego wyczekująco. Tata zawsze potrafił wszystko zrobić, i wygrać w szachy i pomóc z ogródkiem i wystrugać ładną różdżkę, na którą potem wujek Ulek marudził, i poprawić koszulę i odgonić ból, gdy się uderzyłem. To kwiatki też uda mu się naprawić. Tata leczy ludzi, to prawie to samo co leczenie kwiatków prawda?
Tak więc wróciliśmy do domku, nadal trzymałem w łapkach kwiaty dla mamy, ale tata musiał mi pomóc je dla niej przygotować. Przecież nie dam takich wymiętolonych, a tata na pewno znajdzie sposób, by znowu były piękne i ładne.
Biegłem przez cały dom mijając Grusię dwa razy, która spoglądała na mnie zła, że jej brudnymi butami pobrudziłem czystą podłogę. Umyje się znowu, przecież zawsze się samo myje. W końcu po przeszukaniu prawie wszystkich pomszczeń w domu wpadłem do jadalni i w końcu go znalazłem.
- Tato, tato, tato, tato, tato! - krzyczałem ile tchu w piersiach miałem.
Stanąłem przed nim biorąc kilka głębszych wdechów i wyciągnąłem przed siebie łapkę z kwiatkami, które, trochę tak ładnie mówiąc, opadły. Popatrzyłem na nie marszcząc czoło, a potem na tatę i ponownie na kwiatki.
- Bo ja chciałem mamie ładne ale popsuły się pomóż można z tym zrobić coś tato proszę - powiedziałem szybko na jednym wydechu.
Patrzyłem na niego wyczekująco. Tata zawsze potrafił wszystko zrobić, i wygrać w szachy i pomóc z ogródkiem i wystrugać ładną różdżkę, na którą potem wujek Ulek marudził, i poprawić koszulę i odgonić ból, gdy się uderzyłem. To kwiatki też uda mu się naprawić. Tata leczy ludzi, to prawie to samo co leczenie kwiatków prawda?
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Szwagier zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Chciał jeszcze posprzątać bałagan, który narobił podczas teleportacji, ale Archibald wolał sam się nim zająć. Nie ufał jego zdolnościom organizatorskim, mimo że pracował jako zegarmistrz. Do tej pory nie mógł zrozumieć jakim cudem odnalazł się w takim zawodzie, ale najwidoczniej los lubił być przewrotny. Tak czy inaczej Archibald nie miał zamiaru sprzątać tego bałaganu właśnie w tym momencie - marzył o powrocie do lektury i wyrafinowanego piwa. Już odwrócił się na pięcie, już zrobił krok w kierunku salonu i czekającej na niego kanapy, kiedy usłyszał krzyki dzieci. - To by było na tyle - westchnął zasmucony, bo pomimo całej miłości do swoich potomków, czasem miał ochotę odpocząć od jakiegokolwiek człowieka. Wystarczyło jednak, żeby Edwin stanął przed nim z tą czupryną rudych włosów i oczami tak podobnymi do matki, by ten smutek bezpowrotnie minął. - Winnie, Winnie, Winnie! - Odpowiedział, spoglądając na niego uważnie, bo był ciekawy z czym do niego przyszedł. - O, jakie... - ładne kwiatki chciał dokończyć, żeby nie zrobiło mu się przykro, ale na szczęście okazało się, że i Edwin zauważa ich nienajlepszy wygląd. Wysłuchał więc co jego syn ma do powiedzenia, po czym położył dłoń na jego ramieniu i popchnął go lekko w stronę jadalni, zamykając za nimi drzwi. To musiała być pełna konspiracja! - Coś na to zaradzimy - stwierdził, przyglądając się dokładnie bukietowi, jakby miał zamiar leczyć człowieka a nie parę zwiędłych kwiatków. Od razu wiedział jakiego zaklęcia użyć, ale wolał jeszcze chwilę pograć. - Winnie, znasz jakieś zaklęcia? - Zapytał, uświadamiając sobie, że w zasadzie nigdy żadnego go nie uczył. Co z tego, że jeszcze nie ma różdżki? Wychowuje się wśród magii, musi już posiadać jakąś wiedzę na ten temat. Miał nadzieję, że nauczyciele nadrabiają te braki. - Może któreś mogłoby pomóc - spojrzał na niego poważnie, bo to bardzo poważna sprawa była. A potem przypomniał sobie o wszechobecnym bałaganie, więc wyciągnął różdżkę i zamachnął się nią, myśląc chłoszczyść i wszystkie krzesła wróciły na swoje miejsce.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Wiedziałem, że tata będzie wiedział co zrobić i, że pomoże mi z moimi roślinkami. Również zauważył, że nie były one w najlepszym stanie co zresztą nawet nie dało się ukryć. Westchnąłem ciężko kładąc je na stole. Rozłożyłem je równo, jeden obok drugiego, a potem wskoczyłem na krzesło i na nim ukląkłem, by móc tuż nad swoimi kwiatkami oprzeć się na łokciach i zmartwiony przyglądać się lekko uschniętym łodyżkom.
Ponownie ciężko westchnąłem, gdy tata zapytał mnie o zaklęcia, ale mocno zaciśnięte usta musiały świadczyć o tym jak mocno wysilałem swoją małą główkę, aby znaleźć odpowiednie. Takie, które pomoże mi naprawić kwiatki.
- Kwiatki są zepsute - stwierdziłem z pełną powagą, unosząc niepewnie główkę. - Reparo jest do naprawiania, prawda? Kiedyś mamie spadł talerz, to użyła reparo. Da się tym naprawić kwiatki?
Nie znałem jeszcze zbyt dużej ilości zaklęć. Właściwie tylko tyle ile usłyszałem nie wypadło to moim drugim uchem. Umiałem póki co tylko machać moją drewnianą różdżką, grzebać nią w ziemi przy swoich kwiatkach i dźgać dżdżownice. Ale jak się naprawia kwiatki… Nigdy nie musiałem ich naprawiać, moje kwiatki w ogródku rosną pięknie i zawsze jak je zrywałem by dać mamie, to wytrzymywały do momentu, aż nie trafiły do jej rąk. A dzisiaj klops.
- Na brudny kwiatek! - prychnęłem pod nosem. - Czemu kwatki nie mogą być takie piękne tak samo jak są piękne jak są w ziemi? Nawet jak są w wodzie, to się robią brzydkie. Kwiatki nie chcą być długo piękne i pachnące?
Gdyby kwiatki zawsze były piękne, to co chwile zrywałbym nowe dla mamy! Bo tak jak się psuły, to wolałem jak ładnie rosły w ziemi i mama je wtedy ze mną podziwiała. Zawsze jej mówiłem, że rosną takie piękne specjalnie dla niej! A potem Oscar się ze mnie śmiał i mówił, że jestem lizusem! Ale ja nie jestem lizusem, przecież nikogo nie liżę, a już na pewno nie mamę. Znaczy, czasem Miriam i ona wtedy tak śmiesznie krzyczy i ucieka i pociera policzek, ale to tylko dla zabawy, to się nie liczy!
Ponownie ciężko westchnąłem, gdy tata zapytał mnie o zaklęcia, ale mocno zaciśnięte usta musiały świadczyć o tym jak mocno wysilałem swoją małą główkę, aby znaleźć odpowiednie. Takie, które pomoże mi naprawić kwiatki.
- Kwiatki są zepsute - stwierdziłem z pełną powagą, unosząc niepewnie główkę. - Reparo jest do naprawiania, prawda? Kiedyś mamie spadł talerz, to użyła reparo. Da się tym naprawić kwiatki?
Nie znałem jeszcze zbyt dużej ilości zaklęć. Właściwie tylko tyle ile usłyszałem nie wypadło to moim drugim uchem. Umiałem póki co tylko machać moją drewnianą różdżką, grzebać nią w ziemi przy swoich kwiatkach i dźgać dżdżownice. Ale jak się naprawia kwiatki… Nigdy nie musiałem ich naprawiać, moje kwiatki w ogródku rosną pięknie i zawsze jak je zrywałem by dać mamie, to wytrzymywały do momentu, aż nie trafiły do jej rąk. A dzisiaj klops.
- Na brudny kwiatek! - prychnęłem pod nosem. - Czemu kwatki nie mogą być takie piękne tak samo jak są piękne jak są w ziemi? Nawet jak są w wodzie, to się robią brzydkie. Kwiatki nie chcą być długo piękne i pachnące?
Gdyby kwiatki zawsze były piękne, to co chwile zrywałbym nowe dla mamy! Bo tak jak się psuły, to wolałem jak ładnie rosły w ziemi i mama je wtedy ze mną podziwiała. Zawsze jej mówiłem, że rosną takie piękne specjalnie dla niej! A potem Oscar się ze mnie śmiał i mówił, że jestem lizusem! Ale ja nie jestem lizusem, przecież nikogo nie liżę, a już na pewno nie mamę. Znaczy, czasem Miriam i ona wtedy tak śmiesznie krzyczy i ucieka i pociera policzek, ale to tylko dla zabawy, to się nie liczy!
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Archibald uśmiechnął się nieznacznie w odpowiedzi na dedukcję syna. Była logiczna i zapewne gdyby czary również były logiczne, dałoby się naprawić kwiatki za pomoca reparo. Niestety teoria magii była zawiłą, i niezrozumiałą nawet dla Archibalda, dziedziną nauki i choć prawdopodobnie wyjaśniała dlaczego jest tak a nie inaczej, Archie nic na tem temat nie wiedział. Niemniej uniósł różdżkę i powiedział wyraźnie - Reparo - czekając z udawanym zainteresowaniem na jakieś skutki rzuconego zaklęcia. Oczywiście nic się nie stało; kwiatki pozostały tak samo zwiędnięte jak przed chwilą. - Nic się nie zmieniło, bo reparo działa tylko na przedmioty, a kwiaty są roślinami - wyjaśnił spokojnie, choć wciąż był zadowolony z toku myślenia swojego syna. Posiadana wiedza nie zawsze była najważniejsza, czasem istotniejsze okazywało się szybkie wynajdowanie rozwiązań. Szczególnie teraz, ale Archibald wciąż żywił nadzieję, że Edwin nie będzie zmuszony do walki, do działań pod presją albo w czychającym na niego niebezpieczeństwie. Po to zaciągnął się do Zakonu i właśnie z tego powodu wciąż miał tyle siły na walkę - jego celem, poza obroną niewinnych, było zapewnienie lepszej przyszłości dla swoich dzieci. Konserwatywni szlachcice roześmialiby się głośno i stwierdzili, że właśnie brak angażowania się w tę sprawę czy też walka po przeciwnej stronie zapewniłaby im świetlaną przyszłość. Na swój sposób mieli rację. Gdyby Archibald z Lorraine posiadali taką samą hierarchię wartości, walka w Zakonie nie miałaby sensu. Tylko taka hierarchia wartości oznaczałaby, że są całkiem zepsuci. Bo nie o pieniądze i miękkie futra tu chodziło. - Ale to był dobry pomysł! - Dodał, chcąc go pocieszyć, po czym ponownie przyłożył różdżkę do bukietu i po chwili wszystkie kwiatki nabrały kolorów. Dobrze wiedział, że tak nie pobędzie zbyt długo, dlatego też jego twarzy nie rozświetlił żaden uśmiech triumfu. Zamiast tego odwrócił się do Edwina i powiedział - Te kwiatki i tak niedługo zwiędną. Nawet magia nie jest w stanie cofnąć niektórych procesów - po czym uśmiechnął się lekko, chcąc w ten sposób nieco zmniejszyć powagę swoich słów. Winnie musiał jednak wiedzieć, że są rzeczy, których nie da się naprawić. Że bycie czarodziejem nie jest jednoznaczne z byciem panem i władcą.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Przyglądałem się tacie z zainteresowaniem, gdy ten przykładał swoją różdżkę do kwiatków. Już myślałem, że się uda, już widziałem jak ładnie ponownie zabierają kolorów, płatki stają się równe i sprężyste, a liście się unoszą. Nic jednak się nie stało i nawet nie potrafiłem ukryć swojego zawodu. Nawet słowa taty mnie nie pocieszyły specjalnie, bo co to za zaklęcie, które nie działa na wszystko? Nie znałem ich zbyt dużo, ale myślałem, że te które znam, są wystarczające i najbardziej potrzebne. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem!
- Nie? - zdziwiłem się.
Westchnąłem ciężko, bo tato był moją ostatnią deską ratunku. Przecież nie dam mamie takich opadniętych kwiatków. Na pewno by zrozumiała, że bardzo się starałem i chciałem dobrze, ale chciałem jej sprawić przyjemność. A oklapniętymi kwiatkami nie sprawię uśmiechu na jej buzi. Wtem jednak tata znowu machnął różdżką, a kwiatki ożyły. I znowu były takie piękne jak chwilę po zebraniu.
- O jacie! Tato! - zawołałem podekscytowany.
Nachyliłem się nad stołem przytykając nosek do nich i wąchając czy pachniały, a jak się okazało, że tak, to wziąłem jednego w rękę i z szeroko otwartymi ustami przytknąłem je tacie pod nos.
- Pachną! - zawołałem. - Jak to nie jest, tato? Przecież leczysz ludzi, a oni potem żyją miliony lat, tak jak babcia i dziadek! A jak kwiatki znowu zwiędną, to nie można je znowu naprawić zaklęciem?
Dla mnie świat był prosty. Albo coś było, albo nie było. Albo było białe, albo było czarne. Nie potrafiłem zrozumieć, że może być coś pomiędzy, że coś na jedną rzecz może działać, a na drugą w ogóle.
- Przecież babcia i dziadek zawsze byli babcią i dziadkiem. A starzy ludzie nie mogą tyle żyć, to ktoś ich musiał naprawiać, aby mogli, prawda? - zapytałem.
Przecież ciocia Julka mówiła, że babcia i dziadek zawsze byli babcią i dziadkiem. A skoro ciocia Julka tak mówiła, to na pewno musiało być to prawdą. Tylko jak oni przeżyli tyle czasu!
- Nie? - zdziwiłem się.
Westchnąłem ciężko, bo tato był moją ostatnią deską ratunku. Przecież nie dam mamie takich opadniętych kwiatków. Na pewno by zrozumiała, że bardzo się starałem i chciałem dobrze, ale chciałem jej sprawić przyjemność. A oklapniętymi kwiatkami nie sprawię uśmiechu na jej buzi. Wtem jednak tata znowu machnął różdżką, a kwiatki ożyły. I znowu były takie piękne jak chwilę po zebraniu.
- O jacie! Tato! - zawołałem podekscytowany.
Nachyliłem się nad stołem przytykając nosek do nich i wąchając czy pachniały, a jak się okazało, że tak, to wziąłem jednego w rękę i z szeroko otwartymi ustami przytknąłem je tacie pod nos.
- Pachną! - zawołałem. - Jak to nie jest, tato? Przecież leczysz ludzi, a oni potem żyją miliony lat, tak jak babcia i dziadek! A jak kwiatki znowu zwiędną, to nie można je znowu naprawić zaklęciem?
Dla mnie świat był prosty. Albo coś było, albo nie było. Albo było białe, albo było czarne. Nie potrafiłem zrozumieć, że może być coś pomiędzy, że coś na jedną rzecz może działać, a na drugą w ogóle.
- Przecież babcia i dziadek zawsze byli babcią i dziadkiem. A starzy ludzie nie mogą tyle żyć, to ktoś ich musiał naprawiać, aby mogli, prawda? - zapytałem.
Przecież ciocia Julka mówiła, że babcia i dziadek zawsze byli babcią i dziadkiem. A skoro ciocia Julka tak mówiła, to na pewno musiało być to prawdą. Tylko jak oni przeżyli tyle czasu!
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Na jego twarz wstąpił przelotny uśmiech, kiedy ujrzał szczerą radość Edwina na widok ożywających kwiatów. Faktycznie wyglądało to dość efektownie, ale zapewne i tak żaden dorosły nie zareagowałby na to tak naturalnie jak pięcioletnie dziecko. Szczególnie tak radosne i ciekawe świata jak Winnie. - Pewnie, że pachną! - Powiedział rozbawiony, pochylając się w stronę syna, by łatwiej było mu podsunąć jednego z kwiatków pod jego nos. Zaciągnął się głęboko powietrzem, a do jego nozdrzy rzeczywiście trafił przepiękny zapach. Wytarmosił mu czuprynę rudych włosów, po czym wzruszył ze smutkiem ramionami. - Niestety nie można ich naprawiać w nieskończoność - powiedział, na dzień dzisiejszy woląc trzymać się tematu roślinności niż śmierci najbliższych. Co prawda ten drugi bywał coraz częściej obecny w ich życiu, ale to nie oznaczało, że musi być również obecny w życiu Edwina. Na to jeszcze przyjdzie pora - na razie niech idzie zanieść mamie bukiet kolorowych kwiatów. Dlatego też westchnął cichutko, spoglądając w zaciekawione oczy syna, tak bardzo domagające się odpowiedzi. - Babcia i dziadek nie zawsze byli babcią i dziadkiem - odparł, siadając na krześle, uprzednio odsuwając je od długiego stołu. - Kiedyś byli tylko moimi rodzicami tak jak ja teraz jestem twoim tatą. Nie jestem niczyim dziadkiem, ale pewnie kiedyś będę - dodał, parsknąwszy śmiechem na wizję siebie jako podstarzałego pana z wianuszkiem rudych wnuków dookoła. Biegających, krzyczących, płaczących małych Prewettów. - Tak, ludzi też się naprawia, żeby mogli dłużej żyć - zgodził się w końcu, trochę zazdroszcząc mu tego prostego spojrzenia na świat. Nie potrafił stwierdzić kiedy on przestał tak na niego patrzeć; chyba dosyć wcześnie, kiedy zmarł jego starszy brat. Wtedy zrozumiał czym jest śmierć i jak bardzo boli - Edwin i Miriam nie mieli ku temu okazji i oby szybko to się nie zmieniło, nawet jeżeli ich wszystkie ciotki i wujkowie każdego dnia narażali swoje cenne życia. - Ale nie miliony lat, tylko kamienie tyle żyją - zaśmiał się, odginając niektórym kwiatkom liście. - Milion to bardzo dużo - dodał z poważną miną, żeby tylko Edwin sobie nie pomyślał, że z kolei ludzie żyją jakoś szczególnie krótko. Rozmowa z dziećmi (jakimikolwiek, ale przede wszystkim własnymi) czasem napawała go lękiem; mogły tyle rzeczy opacznie zrozumieć jeżeli dobrze nie wyważyło się słów.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Posmutniałem, gdy tata powiedział, że roślinek nie da się naprawiać w nieskończoność. Miałem nadzieję, że w ten sposób będzie można utrzymać je przy życiu przez wieczność i że będą już zawsze stały obok łóżka mamy i jej pięknie co rano pachniały. Dlatego też patrzyłem na ojca z takim zainteresowaniem, chcąc się dowiedzieć, dlaczego tak nie można. Przecież magia mogła wszystko. Uniosłem wyżej rude brewki, gdy tata powiedział, że babcia i dziadek nie zawsze byli babcią i dziadkiem.
- To babcia i dziadek nie urodzili się od razu babcią i dziadkiem? A ty nie urodziłeś się od razu tatusiem? - uchyliłem usteczka. - To nie można sobie wybrać fasolki takiej, że bierze się na przykład fasolkę babci i osobno fasolkę dziadka i z nich wyrastają babcia i dziadek? - a słuchając dalej, jeszcze bardziej się dziwiłem. - To ty byłeś, tatusiu, kiedyś taki jak ja? Nie możliwe!
Nie mieściło mi się w główce, że mój mądry i duży tato mógł być kiedyś niemądry i mały jak ja. Nie potrafiłem go sobie wyobrazić z mniejszą głową, mniejszymi rączkami i nóżkami, to było takie nierealne. Ale uśmiechnąłem się i radośnie kiwnąłem główką, gdy tato mi w końcu przytaknął. Ha! Czyli jednak ludzi da się naprawić tak samo jak roślinki i wtedy tak jak roślinki, tak i ludzie żyją dłużej.
- No wiem, Miriam mi mówiła, że miliony to bardzo dużo - pomachałem główką trzęsąc wszystkimi loczkami. - Tatusiu, a jak kwiatków nie da się w nieskończoność naprawiać to ludzi też nie? Bo kwiatki wtedy więdną i przestają pachnieć i trzeba je wyrzucić, a co będzie z babcią i dziadkiem jak już w końcu nie będzie można ich naprawić?
Ta rozmowa stawała się coraz bardziej interesująca. Tak bardzo mnie pochłonęła, że nawet nie wiem kiedy stanąłem bucikami na siedzeniu krzesła i rękom oparłem się o blat stołu, przysuwając mocno w stronę taty. Chciałem, aby wszystko mi dokładnie wyjaśnił, a moje ciało pokazywało jak bardzo pragnąłem wiedzy. Nawet Oscar wychylił głowę zza stołu, aby posłuchać.
- To babcia i dziadek nie urodzili się od razu babcią i dziadkiem? A ty nie urodziłeś się od razu tatusiem? - uchyliłem usteczka. - To nie można sobie wybrać fasolki takiej, że bierze się na przykład fasolkę babci i osobno fasolkę dziadka i z nich wyrastają babcia i dziadek? - a słuchając dalej, jeszcze bardziej się dziwiłem. - To ty byłeś, tatusiu, kiedyś taki jak ja? Nie możliwe!
Nie mieściło mi się w główce, że mój mądry i duży tato mógł być kiedyś niemądry i mały jak ja. Nie potrafiłem go sobie wyobrazić z mniejszą głową, mniejszymi rączkami i nóżkami, to było takie nierealne. Ale uśmiechnąłem się i radośnie kiwnąłem główką, gdy tato mi w końcu przytaknął. Ha! Czyli jednak ludzi da się naprawić tak samo jak roślinki i wtedy tak jak roślinki, tak i ludzie żyją dłużej.
- No wiem, Miriam mi mówiła, że miliony to bardzo dużo - pomachałem główką trzęsąc wszystkimi loczkami. - Tatusiu, a jak kwiatków nie da się w nieskończoność naprawiać to ludzi też nie? Bo kwiatki wtedy więdną i przestają pachnieć i trzeba je wyrzucić, a co będzie z babcią i dziadkiem jak już w końcu nie będzie można ich naprawić?
Ta rozmowa stawała się coraz bardziej interesująca. Tak bardzo mnie pochłonęła, że nawet nie wiem kiedy stanąłem bucikami na siedzeniu krzesła i rękom oparłem się o blat stołu, przysuwając mocno w stronę taty. Chciałem, aby wszystko mi dokładnie wyjaśnił, a moje ciało pokazywało jak bardzo pragnąłem wiedzy. Nawet Oscar wychylił głowę zza stołu, aby posłuchać.
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
- Nie, nie urodzili się od razu babcią i dziadkiem - odpowiedział spokojnie, pamiętając, że w dzieciństwie i jego nachodziły podobne myśli. Nie potrafił zrozumieć procesu dorastania i starzenia się, choć dość szybko zrozumiał na czym polega śmierć. Miał wtedy wrażenie, że czas nie istnieje, a każdy będzie wyglądał tak jak wygląda już zawsze. Z czasem okazało się, że świat skonstruowany jest inaczej - dowiedział się o tym jakoś naturalnie, po prostu bacznie obserwując otoczenie. - Naprawdę, byłem taki jak ty! - Powiedział, mierząc go przy tym spojrzeniem. Wydawało mu się, że włosy miał prostsze, ale oprócz tego musiał przyznać rację matce, która za każdym razem powtarzała Fluwiuszu, niedaleko pada jabłko od jabłoni! I nie chodziło tu jedynie o kolor włosów czy piegi na policzkach, choć akurat tych Archibald miał wyjątkowo mało jak na ilość genów Weasley'ów znajdujących się w jego ciele. - Kiedyś pokażę ci rodzinne fotografie to się o tym przekonasz - uśmiechnął się, podejrzewając, że widok tak małego taty i cioci i wszystkich wujków go zaskoczy. Sam nie był pewny czy uda mu się wszystkich rozpoznać, w końcu wszyscy byli szczupli, rudzi i piegowaci. W ich rodzinie jeszcze nie trafił się żaden rodzynek, który wybiłby się innym kolorem włosów czy chociażby nieco ciemniejszą karnacją. Najwidoczniej nic nie było w stanie wygrać z ich walecznymi genami.
Archibald spoważniał po usłyszeniu jego pytania, nie bardzo wiedząc jak odpowiedzieć na to pytanie. Zauważył, że zarówno on jak i Miriam stawali się coraz bardziej dociekliwi, a wyjaśnianie niezrozumiałych dla nich rzeczy zaczynało stanowić dla Archibalda większy problem. Już nie dało się ich tak łatwo zbyć, a jednocześnie uważał, że byli zbyt mali na poznawanie tego wszystkiego dokładnie tak jak to jest naprawdę. - Ludzi też się naprawiać w nieskończoność, ale nie przejmuj się, dziadek i babcia jeszcze długo nie będą potrzebowali naprawy - zapewnił, roztrzepując mu burzę loków, zaraz potem przypominając sobie, że chce dać kwiaty Lorraine. - Nie ruszaj się - powiedział więc, w mało wprawiony sposób układając mu fryzurę. Nie wyglądała tak dobrze jak na początku, ale z pewnością lepiej niż przed chwilą. - Już, jesteś gotowy - powiedział, podając mu naprawiony bukiet kwiatów. - No, leć! - Pośpieszył go, obserwując jak wybiega z pokoju. Zaśmiał się pod nosem, po czym spokojnym krokiem ruszył za nim.
|zt
Archibald spoważniał po usłyszeniu jego pytania, nie bardzo wiedząc jak odpowiedzieć na to pytanie. Zauważył, że zarówno on jak i Miriam stawali się coraz bardziej dociekliwi, a wyjaśnianie niezrozumiałych dla nich rzeczy zaczynało stanowić dla Archibalda większy problem. Już nie dało się ich tak łatwo zbyć, a jednocześnie uważał, że byli zbyt mali na poznawanie tego wszystkiego dokładnie tak jak to jest naprawdę. - Ludzi też się naprawiać w nieskończoność, ale nie przejmuj się, dziadek i babcia jeszcze długo nie będą potrzebowali naprawy - zapewnił, roztrzepując mu burzę loków, zaraz potem przypominając sobie, że chce dać kwiaty Lorraine. - Nie ruszaj się - powiedział więc, w mało wprawiony sposób układając mu fryzurę. Nie wyglądała tak dobrze jak na początku, ale z pewnością lepiej niż przed chwilą. - Już, jesteś gotowy - powiedział, podając mu naprawiony bukiet kwiatów. - No, leć! - Pośpieszył go, obserwując jak wybiega z pokoju. Zaśmiał się pod nosem, po czym spokojnym krokiem ruszył za nim.
|zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Jadalnia
Szybka odpowiedź