Gabinet Lorraine
AutorWiadomość
Gabinet Lorraine
Niewielkie pomieszczenie we wschodniej części posiadłości. Wpadające przez szyby jasne promienie słońca ogarniają cały gabinet. Od progu czuć zapach starego pergaminu, a w oczy rzucają się stosy poustawianych na regałach książek. To miejsce, w którym Lorraine zamyka sprawy zawodowe nie przenosząc ich w głąb domu, a przynajmniej stara się tak robić. Pomieszczenie jest jasne i przestronne. Meble z białego drewna stonowane jasnymi dodatkami. Lady Prewett tak jak w każdym pomieszczenie w swoim domu cieni przede wszystkim ład i estetykę.
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
|13.05.1956r
Trzynaście podobno jest pechową liczbą. Podobno. A jednak nic, co złego wydarzyło się ostatnimi czasy nie wiązało się w żaden sposób ze znanymi Lily przesądami i zwalanie czegokolwiek na cyfrę nawet w jej mało logicznym umyśle nie miało wielkiego sensu. Całe życie traktowała przesądy raczej z przymrużeniem oka, jedynie kiedy była na prawdę poddenerwowana mogła się nimi stresować.
A teraz... teraz było dobrze. Była zupełnie inną osobą od tej, którą Matt około tydzień temu wyniósł z tego domu, była zupełnie inną osobą niż ta, która zbudziła się w jednej z sypialni posiadłości Prewettów jedenaście dni temu.
Przynajmniej wyglądała lepiej. Jej postawa nie wskazywała na to, że oczekuje na coś złego z każdej strony. Nadal była lekko spięta, w jej spojrzeniu nadal tlił się lęk przed otaczającym ją, wielkim światem, to jednak nie była nawet namiastka pierwszych chwil po wybudzeniu. Powiedzieć, że MacDonald wyglądała dziś dobrze to zdecydowanie za wiele, jednak towarzystwo przyjaciół i odpoczynek działały tak jak powinny.
I obiady kuzyna Matta. I jego ciasta.
Cholera, ten człowiek piecze lepiej od mamy.
W trakcie tych kilku dni działo się wiele małych rzeczy, wiele z nich pomagały jej dochodzić do siebie, przynajmniej na tyle, że odważyła się opuścić Ruderę i zrobić coś, czego bardzo chciała. Dostanie się do posiadłości Prewettów nie było wcale łatwe. Użyła tego samego kominka, co przedtem Matt. Nieznosiła tej drogi transportu. Unikała go jak mogła. Za każdym razem kiedy pojawiał się zielony ogień, jej serce przeszywał lęk - bała się, że tym razem coś będzie nie tak, że tym razem ją poparzy.
Jak zwykle jednak się udało. Z jeszcze mocno bijącym sercem opuściła kominek. Skrzat domowy który zjawił się przy kominku kilka chwil później szybkim zaklęciem oczyścił jej buty, co wywołało na jej twarzy łagodny uśmiech.
Pozwoliła się zaprowadzić do gabinetu lady Prewett. W dłoniach trzymała niewielką paczkę - i nie miała pojęcia, że jej zawartość nie jest tym o czego kupienie poprosiła, nie miała pojęcia że w Ruderze przez którą wiecznie ktoś przechodzi była jeszcze jedna, podobna, tylko z całkowicie inną zawartością.
Kiedy zapukała do gabinetu lady Prewett, była pewna że w rękach trzyma podarek, mugolski drobiazg. Kierowana logiką mówiącą iż szlachcice mają absolutnie wszystko czego tylko mogliby chcieć w świecie magii uznała, że da im coś ze świata mugolskiego. Bzdurki, ponieważ rzeczy faktycznie użyteczne mieli i czarodzieje tylko w swojej wersji.
Kiedy usłyszała zaproszenie, weszła do środka pomieszczenia. Skrzatka zniknęła, a MacDonald zamknęła za sobą drzwi. Gabinet był przyjemny, jasny, uporządkowany jak można się było spodziewać.
Spojrzenie brązowych oczu dość szybko odnalazło Lorraine. Na twarzy Lily pojawił się nieznaczny uśmiech. Tylko słowa jakby na chwilę ugrzęzły jej w gardle. Poczuła się głupio z tym, że nie przyszła od razu, choć nie czuła się wtedy na siłach. Teraz przez chwilę wyglądała, jakby za chwilę miała zacząć się jąkać. Przygryzła lekko wargę.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Było mi głupio, że tak odeszłam. Nie chciałam się żegnać rozdygotana. - odezwała się w końcu. To był dzień pełen emocji, zbyt wielu emocji. - Przyszłam, bo chciałam wam podziękować, ale mówiąc szczerze wszystko, co mogę powiedzieć to jakaś bzdura.
Dodała po chwili, bo faktycznie czuła, że to prawda. Zacisnęła dłonie trochę mocniej na pakunku. Wbiła spojrzenie w szary papier, przez chwilę zastanawiała się nad tym, że jest jakby trochę za ciężki, cięższy niż był nad ranem. Wydaje mi się pewnie.
- Mam nadzieję, że nie będziecie mieli okazji zrozumieć, jak bardzo jestem wam wdzięczna. - oby nigdy tego nie zrozumieli. Choć cichy głosik z tyłu głowy Lil podszeptywał, że skoro to w ich domu się obudziła po tym, jak ją uratowano, najpewniej są zaangażowani w to, cokolwiek się dzieje i obrali dość ryzykowną stronę barykady. - Wam i innym osobom, o których pewnie się nie dowiem.
Uśmiechnęła się słabo. Nie dopytywała. Nie pytała o żadne szczegóły. Czuła, że nie powinna ich znać, że nie musi niczego rozumieć. Wiedziała, że to nie o nią tak na prawdę chodziło. Nie o nią konkretnie, ona była jedną z wielu, zapewne bardzo wielu. To jednak niczego nie zmienia, tamci ludzie uratowali jej życie i ona miała powód, by być im za to wdzięczną. Ktoś walczył za takich jak ona, którzy nie potrafili walczyć sami.
Trzynaście podobno jest pechową liczbą. Podobno. A jednak nic, co złego wydarzyło się ostatnimi czasy nie wiązało się w żaden sposób ze znanymi Lily przesądami i zwalanie czegokolwiek na cyfrę nawet w jej mało logicznym umyśle nie miało wielkiego sensu. Całe życie traktowała przesądy raczej z przymrużeniem oka, jedynie kiedy była na prawdę poddenerwowana mogła się nimi stresować.
A teraz... teraz było dobrze. Była zupełnie inną osobą od tej, którą Matt około tydzień temu wyniósł z tego domu, była zupełnie inną osobą niż ta, która zbudziła się w jednej z sypialni posiadłości Prewettów jedenaście dni temu.
Przynajmniej wyglądała lepiej. Jej postawa nie wskazywała na to, że oczekuje na coś złego z każdej strony. Nadal była lekko spięta, w jej spojrzeniu nadal tlił się lęk przed otaczającym ją, wielkim światem, to jednak nie była nawet namiastka pierwszych chwil po wybudzeniu. Powiedzieć, że MacDonald wyglądała dziś dobrze to zdecydowanie za wiele, jednak towarzystwo przyjaciół i odpoczynek działały tak jak powinny.
I obiady kuzyna Matta. I jego ciasta.
Cholera, ten człowiek piecze lepiej od mamy.
W trakcie tych kilku dni działo się wiele małych rzeczy, wiele z nich pomagały jej dochodzić do siebie, przynajmniej na tyle, że odważyła się opuścić Ruderę i zrobić coś, czego bardzo chciała. Dostanie się do posiadłości Prewettów nie było wcale łatwe. Użyła tego samego kominka, co przedtem Matt. Nieznosiła tej drogi transportu. Unikała go jak mogła. Za każdym razem kiedy pojawiał się zielony ogień, jej serce przeszywał lęk - bała się, że tym razem coś będzie nie tak, że tym razem ją poparzy.
Jak zwykle jednak się udało. Z jeszcze mocno bijącym sercem opuściła kominek. Skrzat domowy który zjawił się przy kominku kilka chwil później szybkim zaklęciem oczyścił jej buty, co wywołało na jej twarzy łagodny uśmiech.
Pozwoliła się zaprowadzić do gabinetu lady Prewett. W dłoniach trzymała niewielką paczkę - i nie miała pojęcia, że jej zawartość nie jest tym o czego kupienie poprosiła, nie miała pojęcia że w Ruderze przez którą wiecznie ktoś przechodzi była jeszcze jedna, podobna, tylko z całkowicie inną zawartością.
Kiedy zapukała do gabinetu lady Prewett, była pewna że w rękach trzyma podarek, mugolski drobiazg. Kierowana logiką mówiącą iż szlachcice mają absolutnie wszystko czego tylko mogliby chcieć w świecie magii uznała, że da im coś ze świata mugolskiego. Bzdurki, ponieważ rzeczy faktycznie użyteczne mieli i czarodzieje tylko w swojej wersji.
Kiedy usłyszała zaproszenie, weszła do środka pomieszczenia. Skrzatka zniknęła, a MacDonald zamknęła za sobą drzwi. Gabinet był przyjemny, jasny, uporządkowany jak można się było spodziewać.
Spojrzenie brązowych oczu dość szybko odnalazło Lorraine. Na twarzy Lily pojawił się nieznaczny uśmiech. Tylko słowa jakby na chwilę ugrzęzły jej w gardle. Poczuła się głupio z tym, że nie przyszła od razu, choć nie czuła się wtedy na siłach. Teraz przez chwilę wyglądała, jakby za chwilę miała zacząć się jąkać. Przygryzła lekko wargę.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Było mi głupio, że tak odeszłam. Nie chciałam się żegnać rozdygotana. - odezwała się w końcu. To był dzień pełen emocji, zbyt wielu emocji. - Przyszłam, bo chciałam wam podziękować, ale mówiąc szczerze wszystko, co mogę powiedzieć to jakaś bzdura.
Dodała po chwili, bo faktycznie czuła, że to prawda. Zacisnęła dłonie trochę mocniej na pakunku. Wbiła spojrzenie w szary papier, przez chwilę zastanawiała się nad tym, że jest jakby trochę za ciężki, cięższy niż był nad ranem. Wydaje mi się pewnie.
- Mam nadzieję, że nie będziecie mieli okazji zrozumieć, jak bardzo jestem wam wdzięczna. - oby nigdy tego nie zrozumieli. Choć cichy głosik z tyłu głowy Lil podszeptywał, że skoro to w ich domu się obudziła po tym, jak ją uratowano, najpewniej są zaangażowani w to, cokolwiek się dzieje i obrali dość ryzykowną stronę barykady. - Wam i innym osobom, o których pewnie się nie dowiem.
Uśmiechnęła się słabo. Nie dopytywała. Nie pytała o żadne szczegóły. Czuła, że nie powinna ich znać, że nie musi niczego rozumieć. Wiedziała, że to nie o nią tak na prawdę chodziło. Nie o nią konkretnie, ona była jedną z wielu, zapewne bardzo wielu. To jednak niczego nie zmienia, tamci ludzie uratowali jej życie i ona miała powód, by być im za to wdzięczną. Ktoś walczył za takich jak ona, którzy nie potrafili walczyć sami.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie miała już siły rozmyślać. Ostatnie dni przyniosły im wiele powodów do zmartwień i nawet dla osoby takiej jak Lorraine, która w najgorszych negatywach potrafiła znaleźć tlący się pozytyw tego było za dużo. Odsiecz, anomalie, pogrzeb Barrego i spotkanie Zakonu. Te wszystkie przykre sytuacje, które dotykały jej przyjaciół, jej rodzinę i nawet ją samą. Spędziła godziny na zastanawianiu się, roztrząsaniu każdej sytuacji, szukaniu zrozumienia w tym wszystkim. Nie dawała rady i wiedziała, że nie tylko ją w dopadł kryzys. Dla kogoś kto ciągle chce wierzyć w dobro świata zobaczenie tak wielkiego zła może być druzgocące. Przechadzała się po pokoju planując rozesłać sowy do przyjaciół by upewnić się, że wszystko z nimi w porządku. Prawdopodobnie to już trzecie w tym tygodniu. Co chwile zaglądała przez okno by dostrzec bawiące się w ogrodzie dzieci, które już i tak ostatnio wycierpiały aż nadto. Martwiła się za wszystkich. Była chodzącym zmartwieniem. Dlatego kiedy poprosiła Grusię o kolejną kawę, a ta zaproponowała jej ziółka na uspokojenie stwierdziła, że tego już za dużo. Musiała się na czymś skupić, a nic nie uspokajało ją bardziej niż wypisanie pozwu czy apelacji. Na brak pracy nie mogła narzekać. Ciągle kogoś szukano, ciągle kogoś przesłuchiwano. Ministerstwo nie miało zamiaru zwolnić nawet na chwile i choć była tam tylko w roli pomocnika własnego ojca to angażowała się w to. Jak zresztą we wszystko co robiła. Usiadła na miękkim fotelu w pokoju, które Pani Picks nazywa gabinetem, a które tak naprawdę żadnej szlachciance nie przysługuje. Kobiety nie potrzebowały gabinetów. Nie potrzebowały miejsc do załatwiania interesów bo takowych nie prowadziły dlatego właśnie Lorraine nigdy na to miejsce tak nie mówiła. Już widziała minę swojego ojca gdyby powiedziała, że zaprasza go na rozmowę do gabinetu. Nie była w stanie przewidzieć czy bardziej by się zezłościł czy roześmiał. Zmysły trochę się jej już uspokoiły. Nogi przestały tak nerwowo chodzić, a serce zwolniło oczyszczając też na chwile umysł. Siedziała tak z piórem w dłoni gdy usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Nie spodziewała się żadnych gości, ale to było coś czego nie dało się tak naprawdę spodziewać. Przychodzili kiedy chcieli, z czym chcieli i po co chcieli i chyba właśnie za to Prewettówna tak bardzo ich ceniła. Traktowali ją jak człowieka, czarodzieja, kobietę, a nie jako szlachciankę. Choć swoje wychowanie ceniła ponad wszystko to nigdy nie chciała by właśnie to ją określało. - Otwarte – mruknęła nie podnosząc wzrok znad papieru. Dopiero gdy drzwi otworzyły się z delikatnym trzaskiem uniosła wzrok i odłożyła pióro. Lily się tu nie spodziewała. Ani Lorraine ani Archibald nie odmówiliby nikomu pomocy. Jeżeli ta była potrzebna to należało zrobić wszystko by pomocy udzielić. Dlatego dla nich całkowicie naturalna była pomoc MacDonald po tym wszystkim co przeszła. Szlachcianka mogła sobie tylko wyobrazić co tak naprawdę się tam wydarzyło i przez co kobieta przeszła. Podniosła się z uśmiechem wskazując na krzesło przed sobą. - Wejdź. Usiądź proszę. - wyglądała lepiej, a może to umysł blondynki próbował szukać pozytywów w tym wszystkim. Chciała by ze zdrowym ciałem pojawiała się także zdrowa dusza. Tę jednak o wiele trudniej było wyleczyć. Rozumiała. Doskonale rozumiała to, że przyszła im podziękować bo sama zrobiłaby dosłownie to samo. Jednak nie chciała, żeby kobieta czuła się wobec nich dłużna. To wszystko było normalne, a w ich świecie istniało jeszcze dobro. Po chwili ciszy kobieta delikatnie się uśmiechnęła. O Zakonie przecież też nie miała zamiaru rozmawiać dlatego od razu zapytała. - Jak się czujesz? Wracasz do zdrowia?
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Dla niektórych mogło to być oczywiste. Lily znała dużo osób, które nie pozwoliły jej zwątpić w dobro na świecie. Nawet w szkole, kiedy po raz pierwszy tak na prawdę zagubiła się w świecie czarodziejów, była najłatwiejszą z możliwych ofiar, równie wielu co oprawców miała cóż - obrońców. Było wiele osób, które zawsze były na miejscu by bronić ją przed zagrożeniem zarówno tym realnym, jak i będącym jedynie wytworem jej wyobraźni - a wielu z tych osób nie znała blisko.
Nie czuła jednak żeby mogła oczekiwać pomocy. Nie była pewna, czy sama byłaby w stanie ryzykować, aby komuś pomóc. Czy wręcz nie ma co się oszukiwać - chciałaby, jednak nie miała w sobie nic z bohatera, była tchórzem i po części egoistą, znała swoje mocne i słabe strony. Kogo ona miałaby ratować? W pełni rozumiała osoby, które bałyby się zbliżyć do zagrożenia i nie dawała sobie prawa do jakichkolwiek roszczeń.
A przecież Prevettowie mieli wiele do stracenia.
Wchodząc do pokoju czuła się dość nieswojo. Nie znała tych ludzi. Spędziła tu kilka dni, większość czasu trudno było jej mówić cokolwiek, przebyty szok odbijał się na niej silną niestabilnością emocjonalną, zachowywała się dziwnie, czasem nielogicznie, mogła z nimi rozmawiać, potrzebowała towarzystwa, nawet niemego, ale nie miała szans ich poznać naturalnie zbyt skupiona na sobie w trudnych chwilach.
Teraz tym bardziej przez to, że tak właściwie nadal nic o nich nie wiedziała, nie była pewna co powiedzieć, co zrobić. Traktowali ją dobrze, traktowali jak równą sobie, nie sądziła więc żeby jakiekolwiek lady były tutaj na miejscu. Choć zdecydowanie bliżej było jej do nazwania lordem czy lady Prevettów, niż wielu innych szlachcicow, jakich miała w większości nie-przyjemność poznać.
Siadła we wskazanym miejscu, niewielką paczkę kładąc na kolanach. Dźwięk, jaki ta wydała trochę ją zaniepokoił. Nie brzmiało jak trochę drobiazgów (scyzoryk, czy ciasteczka), a jak jedna rzecz. Ale może jej się tylko wydawało?
- Tak. Jest... coraz lepiej. Minęło trochę czasu. Przyjaciel ma duże doświadczenie w doprowadzaniu mnie do porządku. - przyznała. Matt nie miał sobie równych pod tym względem, znajdował ją w różnych zakamarkach, zawsze, często nie pytał bo już nauczył się, że to często nie ma sensu, ale zawsze jakoś wiedział co zrobić. A może po prostu wystarczyło, że był obok. - Z resztą jego dom jest pełen jakiejś pozytywnej energii. - pokręciła lekko głową. Pełen ludzi, co powinno ją przerażać, jednak wszyscy ci ludzie wbrew pozorom dobrze na nią działali. Pozwolili jej wdrożyć się znów w życie. - Ten też jest wspaniały, ale sama rozumiesz, wielkie posiadłości są dla mnie nienaturalne. - dodała z lekkim uśmiechem. Nie sądziła by Prevett poczuła się urażona, musiała w końcu domyślać się, że taki dom to coś mocno nietypowego dla przeciętnego człowieka. Marzenie ubogich, coś o czym zwykli ludzie czytają w gazetach i wyobrażają sobie jak królestwo. Nie zmieniało to faktu, że cieszyła się z tego, że tu trafiła i mogła dojść do siebie.
- Czuję się tu jak w powieści. To całkiem zabawne. Jak w tej baśni, brakuje dyni zaczarowanej w karocę i księżniczki w zaczarowanych pantofelkach uciekającej o północy przed księciem.
Dodała lekko rozbawiona taką myślą. Kiedy mama opowiadała jej w dzieciństwie bajkę o Kopciuszku, właśnie tak wyobrażała sobie miejsce w którym musiał mieć miejsce bal. Piękne, eleganckie, bajkowe.
- Ale przychodzę tu i mówię o jakichś bajkach, a pewnie jesteś zajęta. - zauważyła zaraz. Nie chciała przeszkadzać, a przecież widziała, że kobieta zajmuje się jakimiś dokumentami. - To oczywiście nic wielkiego, drobiazgi, ale mam nadzieję że wam się spodobają.
Dodała. Trochę słodyczy, trochę drobiazgów bez większego znaczenia, jednak w formie ciekawostek lub chwilowej rozrywki mogą się przydać.
Nie czuła jednak żeby mogła oczekiwać pomocy. Nie była pewna, czy sama byłaby w stanie ryzykować, aby komuś pomóc. Czy wręcz nie ma co się oszukiwać - chciałaby, jednak nie miała w sobie nic z bohatera, była tchórzem i po części egoistą, znała swoje mocne i słabe strony. Kogo ona miałaby ratować? W pełni rozumiała osoby, które bałyby się zbliżyć do zagrożenia i nie dawała sobie prawa do jakichkolwiek roszczeń.
A przecież Prevettowie mieli wiele do stracenia.
Wchodząc do pokoju czuła się dość nieswojo. Nie znała tych ludzi. Spędziła tu kilka dni, większość czasu trudno było jej mówić cokolwiek, przebyty szok odbijał się na niej silną niestabilnością emocjonalną, zachowywała się dziwnie, czasem nielogicznie, mogła z nimi rozmawiać, potrzebowała towarzystwa, nawet niemego, ale nie miała szans ich poznać naturalnie zbyt skupiona na sobie w trudnych chwilach.
Teraz tym bardziej przez to, że tak właściwie nadal nic o nich nie wiedziała, nie była pewna co powiedzieć, co zrobić. Traktowali ją dobrze, traktowali jak równą sobie, nie sądziła więc żeby jakiekolwiek lady były tutaj na miejscu. Choć zdecydowanie bliżej było jej do nazwania lordem czy lady Prevettów, niż wielu innych szlachcicow, jakich miała w większości nie-przyjemność poznać.
Siadła we wskazanym miejscu, niewielką paczkę kładąc na kolanach. Dźwięk, jaki ta wydała trochę ją zaniepokoił. Nie brzmiało jak trochę drobiazgów (scyzoryk, czy ciasteczka), a jak jedna rzecz. Ale może jej się tylko wydawało?
- Tak. Jest... coraz lepiej. Minęło trochę czasu. Przyjaciel ma duże doświadczenie w doprowadzaniu mnie do porządku. - przyznała. Matt nie miał sobie równych pod tym względem, znajdował ją w różnych zakamarkach, zawsze, często nie pytał bo już nauczył się, że to często nie ma sensu, ale zawsze jakoś wiedział co zrobić. A może po prostu wystarczyło, że był obok. - Z resztą jego dom jest pełen jakiejś pozytywnej energii. - pokręciła lekko głową. Pełen ludzi, co powinno ją przerażać, jednak wszyscy ci ludzie wbrew pozorom dobrze na nią działali. Pozwolili jej wdrożyć się znów w życie. - Ten też jest wspaniały, ale sama rozumiesz, wielkie posiadłości są dla mnie nienaturalne. - dodała z lekkim uśmiechem. Nie sądziła by Prevett poczuła się urażona, musiała w końcu domyślać się, że taki dom to coś mocno nietypowego dla przeciętnego człowieka. Marzenie ubogich, coś o czym zwykli ludzie czytają w gazetach i wyobrażają sobie jak królestwo. Nie zmieniało to faktu, że cieszyła się z tego, że tu trafiła i mogła dojść do siebie.
- Czuję się tu jak w powieści. To całkiem zabawne. Jak w tej baśni, brakuje dyni zaczarowanej w karocę i księżniczki w zaczarowanych pantofelkach uciekającej o północy przed księciem.
Dodała lekko rozbawiona taką myślą. Kiedy mama opowiadała jej w dzieciństwie bajkę o Kopciuszku, właśnie tak wyobrażała sobie miejsce w którym musiał mieć miejsce bal. Piękne, eleganckie, bajkowe.
- Ale przychodzę tu i mówię o jakichś bajkach, a pewnie jesteś zajęta. - zauważyła zaraz. Nie chciała przeszkadzać, a przecież widziała, że kobieta zajmuje się jakimiś dokumentami. - To oczywiście nic wielkiego, drobiazgi, ale mam nadzieję że wam się spodobają.
Dodała. Trochę słodyczy, trochę drobiazgów bez większego znaczenia, jednak w formie ciekawostek lub chwilowej rozrywki mogą się przydać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Na słowa kobiety, Lorraine uśmiechnęła się ciepło. - To najważniejsze – zaczęła. - Na pewno potrzebujesz teraz spokoju, dobrej opieki i właśnie tej pozytywnej energii. Czasami zapominamy, że ona wciąż istnieje. - łatwiej o tym zapomnieć gdy na swojej drodze spotyka się tylko złych ludzi, albo kiedy dotykają nas tylko złe rzeczy. Lorraine czasami także o tej dobrej energii zapominała, ale wystarczyło, że spojrzała wtedy na biegające z radością dzieci, które nie tylko dobrą energię rozpylały w powietrzu, ale także potrafiły nią zarazić i to całkowicie nieświadomie. Jeżeli zdrowieć to tylko w takim otoczeniu. Najgorsze co może być to pozwolić by cisza zaatakowała nasz umysł i zmusiła nas do przykrych myśli, o tym co nam się przydarzyło i jak do tego doszło. Ciągłe zadawanie sobie pytań czym sobie na to zasłużyłam. Lorraine mogła sobie wyobrazić jak ciężkie to mogłoby być gdyby nie odpowiednie wsparcie, a skoro Lily je miała to była w dobrych rękach, niewiele osób miało takie szczęście. Szlachcianka nigdy nie patrzyła na krew, nigdy nie dzieliła ludzi na lepszych bądź gorszych, a jedyny podział jaki stosowała opierał się na tym co dobre i na tym co złe. Nie była też naiwna. Doskonale wiedziała, że ludzie różnie postrzegają spraw i nie wszystko co dla niej jest dobre dla kogoś będzie tak samo. Mówiła tu o rzeczach całkowicie nieakceptowalnych. - Naturalne jest, że o wiele lepiej czujesz się wśród przyjaciół. Cieszę się jednak, że nam zaufałaś. W końcu… po tym co przeszłaś miałaś prawo zareagować całkowicie inaczej, ale naprawdę nigdy nie chcieliśmy niczego złego. - dodała z uśmiechem. Bo choć nie była uzdrowicielem i tak naprawdę nie mogła pomóc przywrócić jej zdrowia to mogła zadbać o nią inaczej. Kobieta musiała czuć się u nich dobrze i tylko tego szlachcianka naprawdę chciała. Słysząc o powieści uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Przykro mi, nie znam jej. - zaczęła. Oni w świecie czarodziei mieli całkowicie inne bajki, a już w zupełności u szlachty, która nie przyjmowała do swojego życia niczego ze świata mugoli. Często udawali, że ci nie istnieją, często samych siebie traktowali jako lepszych nie chcąc dopuścić by kultura niemagicznego świata przeniknęła do ich magicznego świata. - Ale powinnaś opowiedzieć ją kiedyś Miriam. Kto wie… może w końcu przestanie marzyć o zostaniu rycerzem, a tym razem pomarzy o byciu księżniczką? - odparła mając na myśli córkę, która umiłowała sobie przygody bardziej niż szlacheckie tytuły. Lorraine kochała swój dom ponad wszystko. To był jej azyl. Ukochane miejsce na ziemi, do którego zawsze chciała wracać i który zawsze miała w myślach. Nie chodziło o wystawność i przepych, chodziło o ciepło jakie się czuło zaraz po przekroczeniu progu domu. To ciepło biło od ich rodziny. To też zbyt często się nie zdarzało w ich świecie. - Naprawdę nie musiałaś nic nam przynosić, cieszę się, że wracasz do sił i to najważniejsze. - odparła z pewnością w głosie. Wiedziała, że kobieta i tak im tego nie odpuści i to był właśnie jej sposób na podziękowanie im za opiekę. To było bardzo miłe. - Dziękujemy, na pewno wszystko jest wspaniałe, o to nie musisz się obawiać – zapewniła, ale kiedy kobieta podała jej paczkę to chcąc ją do tego jak najbardziej przekonać postanowiła ją otworzyć. Nie mogła tego przewidzieć. Kiedy łajnobomba wystrzeliła szlachciance w twarz aż się cofnęła niemalże spadając z fotela. Przez chwile była zbyt oszołomiona by w ogóle zareagować.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- To prawda. A jest jej bardzo dużo. Szczególnie w ciężkich chwilach można ją zobaczyć. Albo to ja mam... szczęście. - jej uśmiech był blady, w jej spojrzeniu nadal błądził strach, choć były to raczej resztki, pozostałości tego co było wcześniej. I choć to co mówiła brzmiało dla niej samej dziwnie, chyba trochę tak było. Zawsze ściągała kłopoty, po trosze ona sama je sobie tworzyła, jej umysł tworzył je dla niej przez kolejne demony w szafach, pająki na ścianach i inne rzeczy których należy się bać, jednocześnie ona zawsze miała na kogo liczyć. Inaczej oszalałaby już dawno. Miała wspaniałą rodzinę, cudownych braci, szczerych przyjaciół, a nawet kiedy tej grupy zabrakło, nawet obcy ludzie okazali jej dużo pomocy i życzliwości. Chyba w tej całej tragedii na prawdę miała sporo szczęścia.
Na wspomnienie o zaufaniu, uśmiechnęła się mimo wyraźnego skrępowania. Cóż, doskonale pamiętała jak kryła się pod łóżkiem przed Archibaldem i jego synem. Trzeba jednak przyznać, że zaufała im dosyć szybko, wszyscy byli bardzo życzliwi i choć zachowywała się jak przerażone zwierzę, często bardziej instynktownie niż myśląc, pomogli jej stanąć na nogi i zrozumieć, że cokolwiek tak właściwie się działo, już się skończyło, a ona jest bezpieczna, wśród dobrych ludzi.
- Możesz mi uwierzyć, nie przy każdym poszłoby tak szybko. - właściwie to Lily doszła tutaj do siebie w dość niesamowitym tempie. Biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj przy dużo mniejszych problemach potrzebowała porządnej chwili na odzyskanie równowagi. Biorąc pod uwagę fakt, że nie do końca była w stanie stwierdzić ile z tego co pamięta jest prawdą - było zadziwiająco dobrze.
Na wspomnienie o bajce, uśmiechnęła się łagodnie. Właściwie to powinna się tego spodziewać. Zbiór takich starych, jej zdaniem pełnych uroku szczególnie z perspektywy świata czarodziejów bajek powinien być właśnie w pakunku jaki dostawała właśnie Lorraine.
- Coraz częściej dziewczynki nie ustępują chłopcom, bycie rycerzem też brzmi dobrze. - odpowiedziała trochę rozbawiona. Sama nigdy nie interesowała się zbytnio zabawami chłopców, ci z resztą lubili popisywać się odwagą jakiej jej brakowało. Dookoła jednak widziała dużo imponująco niezależnych kobiet, może Miriam właśnie na taką wyrośnie? Choć chyba w świecie szlachty byłoby to gorzej widziane. Julia się na tym zbytnio nie znała.
- Wiem, że nie musiałam. - tym bardziej chciała. Nie była do niczego zobowiązana, nie zrobili niczego interesownie, pomogli jej tak po prostu. Więc chciała się cóż - zwyczajnie odwdzięczyć.
Czekała, aż Lorraine otworzy paczkę, jednak kiedy to się stało, sama podniosła się z miejsce z wyrazem szoku na twarzy. W sekundę cała jej twarz zapłonęła czerwienią, kiedy zastanawiała się, jak mogło do czegoś takiego dojść.
- Przepraszam... matko. To... nie wiem... to nie to... - wydukała, usiłując jakoś się wytłumaczyć z całego tego koszmaru, po części nie wiedząc jak się zachować. Nigdy nie rozumiała gdzie leży dowcip w tej zabawce, zawsze wydawała jej się raczej obleśna i zdecydowanie nieśmieszna, raczej na poziomie emocjonalnych ośmiolatków. I ta właśnie myśl podsunęła jej rozwiązanie. - Kolega przyniósł paczkę ze sklepu dla mnie i dla siebie i... widocznie chciał zrobić komuś głupi żart.
To jedyne sensowne wyjaśnienie. Druga paczka wyglądała podobnie, wychodząc musiała się pomylić. Koszmarnie pomylić. Zaraz zdjęła paczkę z biurka, żeby już nic się z niej nie wylało, rozglądając się przy tym za jakimiś chusteczkami, czy czymkolwiek, najlogiczniejsza wydawała się różdżka, jednak nie była pewna czy w tej chwili korzystanie z magii to dobry pomysł. A zwyczajnie chciała jakoś pomóc chociaż naprawić ten bałagan.
- Przepraszam.
Czuła się koszmarnie głupio i najpewniej było to widać w każdym jej geście, czy ruchu. Zamiast mówić wyraźnie, dukała nieśmiało pod nosem i starała się jakoś zapanować nad wynikiem eksplozji.
Na wspomnienie o zaufaniu, uśmiechnęła się mimo wyraźnego skrępowania. Cóż, doskonale pamiętała jak kryła się pod łóżkiem przed Archibaldem i jego synem. Trzeba jednak przyznać, że zaufała im dosyć szybko, wszyscy byli bardzo życzliwi i choć zachowywała się jak przerażone zwierzę, często bardziej instynktownie niż myśląc, pomogli jej stanąć na nogi i zrozumieć, że cokolwiek tak właściwie się działo, już się skończyło, a ona jest bezpieczna, wśród dobrych ludzi.
- Możesz mi uwierzyć, nie przy każdym poszłoby tak szybko. - właściwie to Lily doszła tutaj do siebie w dość niesamowitym tempie. Biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj przy dużo mniejszych problemach potrzebowała porządnej chwili na odzyskanie równowagi. Biorąc pod uwagę fakt, że nie do końca była w stanie stwierdzić ile z tego co pamięta jest prawdą - było zadziwiająco dobrze.
Na wspomnienie o bajce, uśmiechnęła się łagodnie. Właściwie to powinna się tego spodziewać. Zbiór takich starych, jej zdaniem pełnych uroku szczególnie z perspektywy świata czarodziejów bajek powinien być właśnie w pakunku jaki dostawała właśnie Lorraine.
- Coraz częściej dziewczynki nie ustępują chłopcom, bycie rycerzem też brzmi dobrze. - odpowiedziała trochę rozbawiona. Sama nigdy nie interesowała się zbytnio zabawami chłopców, ci z resztą lubili popisywać się odwagą jakiej jej brakowało. Dookoła jednak widziała dużo imponująco niezależnych kobiet, może Miriam właśnie na taką wyrośnie? Choć chyba w świecie szlachty byłoby to gorzej widziane. Julia się na tym zbytnio nie znała.
- Wiem, że nie musiałam. - tym bardziej chciała. Nie była do niczego zobowiązana, nie zrobili niczego interesownie, pomogli jej tak po prostu. Więc chciała się cóż - zwyczajnie odwdzięczyć.
Czekała, aż Lorraine otworzy paczkę, jednak kiedy to się stało, sama podniosła się z miejsce z wyrazem szoku na twarzy. W sekundę cała jej twarz zapłonęła czerwienią, kiedy zastanawiała się, jak mogło do czegoś takiego dojść.
- Przepraszam... matko. To... nie wiem... to nie to... - wydukała, usiłując jakoś się wytłumaczyć z całego tego koszmaru, po części nie wiedząc jak się zachować. Nigdy nie rozumiała gdzie leży dowcip w tej zabawce, zawsze wydawała jej się raczej obleśna i zdecydowanie nieśmieszna, raczej na poziomie emocjonalnych ośmiolatków. I ta właśnie myśl podsunęła jej rozwiązanie. - Kolega przyniósł paczkę ze sklepu dla mnie i dla siebie i... widocznie chciał zrobić komuś głupi żart.
To jedyne sensowne wyjaśnienie. Druga paczka wyglądała podobnie, wychodząc musiała się pomylić. Koszmarnie pomylić. Zaraz zdjęła paczkę z biurka, żeby już nic się z niej nie wylało, rozglądając się przy tym za jakimiś chusteczkami, czy czymkolwiek, najlogiczniejsza wydawała się różdżka, jednak nie była pewna czy w tej chwili korzystanie z magii to dobry pomysł. A zwyczajnie chciała jakoś pomóc chociaż naprawić ten bałagan.
- Przepraszam.
Czuła się koszmarnie głupio i najpewniej było to widać w każdym jej geście, czy ruchu. Zamiast mówić wyraźnie, dukała nieśmiało pod nosem i starała się jakoś zapanować nad wynikiem eksplozji.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Lorraine nie przepadała za niespodziankami chociaż zwykle te prawdziwe były zbyt oszałamiające by mogła stwierdzić czy je lubi czy nie. W tym przypadku doskonale rozumiała dlaczego kobieta chciała coś im podarować. Sama znajdując się w podobnej sytuacji także chciałaby podziękować w jakikolwiek sposób ludziom, którzy pomogli w trudnych chwilach. To cecha ludzi o dobrym sercu, a przynajmniej tak jej się wydawało. Lorraine nie lubiła zakupów. Naprawdę stroniła od kupowania nowych sukni, mebli, dodatków do domu. Nie było to coś czym lubiła zawracać sobie głowę, a wręcz przeciwnie. Byli ludzie, którzy chętniej zamieniali własne obowiązki na właśnie takie. Ona wolała robić coś pożytecznego i tym właśnie się zajmowała w wolnym czasie. Dlatego też nie przywiązywała zbytnio wagi do rzeczy chociaż prawdopodobnie to co miała przynieść jej Lila zasłużyłoby na jej wielkie podziękowanie. Mugole zawsze ją interesowali i nic nie mogła poradzić na to, że nawet jako szlachcianka chciała bliżej poznać ich kulturę i to jacy byli. Kiedy jednak otworzyła pakunek, a z niego wystrzeliło łajno atakując jej twarz… nie wiedziała co powiedzieć. Na początku pomyślała, że to jakiś żart ze strony mugolaczki. Może nawet złośliwy. Przez chwile pomyślała, że wcale nie było jej u nich w domu dobrze, że czuła się tutaj bardzo źle i żałowała, że to właśnie do ich domu trafiła, a to był jej sposób na zemstę. Wsłuchała się jednak w głos kobiety i jej szczerość pozwoliła zrozumieć co tak naprawdę się stało. Nic nie mówiąc Lorraine wstała z krzesła i przeszła do pomieszczenia obok gdzie znajdowała się łazienka. Nie było to wcale proste. Pozbyć się tego wszystkiego z siebie tym bardziej w sukni złożonej z trzech warstw i ograniczającej w pewnym stopniu jej ruchy. Pewnie chwile to trwało, ale kiedy w końcu choć trochę pozbyła się tego ze skóry wyszła z łazienki i starając się naprawdę mocno nie wrócić do niej by pozbyć się reszty uśmiechnęła się delikatnie. - Spokojnie – zaczęła. - W sumie… tego się nie spodziewałam. - dodała i zaczęła się śmiać. Wybuchła tak niekontrolowanym śmiechem, tak szczerym, że prawdopodobnie gdyby właśnie widziała ją matka to zgromiłaby ją spojrzeniem. Chyba jej tego brakowało. Czegoś naturalnego po tym wszystkim co ostatnio się wydarzyło. Po prostu nie mogła przestać się śmiać. Nie mogła.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Stała dosłownie wmurowana: zawstydzona i trochę wystraszona. Oczywiście nie spodziewała się żadnej makabrycznej zemsty, zdążyła już oswoić się z Prewettami i zauważyć, że nie ma sensu oczekiwać z ich strony czegokolwiek złego, nie chciała jednak rozzłościć osoby, która tak jej pomogła. Nie szła za nią, przez myśl przeszło jej czyszczenie sukni zaklęciem, jednak nawet nie posiadała różdżki, a nawet gdyby: trzebaby się zastanowić, czy jest to warte ryzyka wystąpienia magicznej anomalii, które bywały dosłownie... szalone. Lily na szczęście osobiście żadnej nie widziała, jednak już od niejednej osoby słyszała o tym, że magia ostatnimi czasy lubi płatać figle.
Czekała więc po prostu, sprzątnęła jedynie karton, chusteczkami starła z biurka to, co nie trafiło w twarz Lorraine i wrzuciła do pudełka, które zamknęła dokładnie, żeby zapach już się z niego nie wydobywał. Otworzyła też trochę szerzej okno, kiedy lady Prewett wróciła do gabinetu i zamiast wyrażać złość czy oburzenie odezwała się łagodnie i... zaczęła się śmiać?
Lil lekko przechyliła głowę trochę zdziwiona, na pewno z ulgą, uśmiechnęła się przy tym lekko. Na pewno doniesie właściwą paczkę, lub wyśle sowę, tym razem jednak dokładnie sprawdzi zawartość. Grunt, że chyba pewnemu przygłupiemu żartownisiowi udało się rozbawić lady Prewett.
- Ja też, zdecydowanie.
Pokręciła głową z pewną dozą niedowierzania wymalowaną na twarzy.
- Właściwie to zapomniałam już o istnieniu... tego.
Nie lubiła kiedy chłopcy się nimi w szkole obrzucali, śmierdziało to koszmarnie, a rozpryskiem łatwo było oberwać. Choć przegrani zazwyczaj faktycznie potrafili wyglądać dość zabawnie, szczególnie kiedy musieli już uciekać przed rozwścieczonym woźnym któremu w całej sytuacji trudno było nie współczuć.
To jednak nie oznacza, że zaraz po powrocie nie powyciąga go za uszy albo przynajmniej mu nie powie, że jest dramatycznie głupi. Cóż, wdzięczność wobec Bottów była całkowicie inna, ale to już kwestia osoby i chyba jej relacji z nimi. Czy chociaż z jednym z nich, która trochę przekładała się na innego.
- Możesz być pewna, że załatwię sprawę z wesołkiem.
Dodała, znów się lekko uśmiechając.
Czekała więc po prostu, sprzątnęła jedynie karton, chusteczkami starła z biurka to, co nie trafiło w twarz Lorraine i wrzuciła do pudełka, które zamknęła dokładnie, żeby zapach już się z niego nie wydobywał. Otworzyła też trochę szerzej okno, kiedy lady Prewett wróciła do gabinetu i zamiast wyrażać złość czy oburzenie odezwała się łagodnie i... zaczęła się śmiać?
Lil lekko przechyliła głowę trochę zdziwiona, na pewno z ulgą, uśmiechnęła się przy tym lekko. Na pewno doniesie właściwą paczkę, lub wyśle sowę, tym razem jednak dokładnie sprawdzi zawartość. Grunt, że chyba pewnemu przygłupiemu żartownisiowi udało się rozbawić lady Prewett.
- Ja też, zdecydowanie.
Pokręciła głową z pewną dozą niedowierzania wymalowaną na twarzy.
- Właściwie to zapomniałam już o istnieniu... tego.
Nie lubiła kiedy chłopcy się nimi w szkole obrzucali, śmierdziało to koszmarnie, a rozpryskiem łatwo było oberwać. Choć przegrani zazwyczaj faktycznie potrafili wyglądać dość zabawnie, szczególnie kiedy musieli już uciekać przed rozwścieczonym woźnym któremu w całej sytuacji trudno było nie współczuć.
To jednak nie oznacza, że zaraz po powrocie nie powyciąga go za uszy albo przynajmniej mu nie powie, że jest dramatycznie głupi. Cóż, wdzięczność wobec Bottów była całkowicie inna, ale to już kwestia osoby i chyba jej relacji z nimi. Czy chociaż z jednym z nich, która trochę przekładała się na innego.
- Możesz być pewna, że załatwię sprawę z wesołkiem.
Dodała, znów się lekko uśmiechając.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Lorraine w swoim szlachetnym życiu nie miała do czynienia z dużą ilością tego typu żartów i psikusów. Oczywiście jeszcze jako dziecko, z bratem znajdowali różne sposoby na to by umilić sobie dzień, ale nigdy w taki sposób. Może sprawa miałaby się inaczej gdyby zamiast do Akademii uczęszczałaby do Hogwartu, ale przecież to i tak nie miało znaczenia. Znała swoje otoczenie i mogła doskonale przewidzieć to jakby zachowali się w jej sytuacji. Widziała już te wielkie spojrzenia, krzyki, histerie, a dodatkowo opowieści o brutalnym ataku na ich życie. Lorraine nie miała zamiaru tego robić. Po pierwsze w końcu nie należała do tego typu osób, a wręcz przeciwnie, a po drugie widząc przerażenie i zaskoczenie na twarzy rudowłosej, szlachcianka od razu wiedziała, że nie był to zabieg celowy. Tym bardziej, że w głowie blondynki… niczym sobie ona na taki atak nie zasłużyła. Dlatego śmiech był całkowicie naturalną reakcją. W obliczu ostatnich wydarzeń był też jej bardzo potrzebny i nawet jeśli kobieta zrobiła to całkowicie nieświadomie to i tak pewien sposób zdziałała coś czego nikt przez ostatnie dni zrobić nie potrafił. - Kiedyś słyszałam, że to dość popularny kawał, ale nigdy nie widziałam jak to działa. Właściwie… nie podejrzewałam, że stanę się ofiarą. - odparła, ale w jej słowach nie było oskarżenia. Oczywiście nie chciałaby już tego nigdy w życiu powtórzyć. Mogła już sobie wyobrazić, że za parę chwil, kiedy będzie musiała zmyć cały ten smród z siebie, nie będzie jej do śmiechu, ale teraz nawet o tym nie pomyślała. Wszystko działo się tak szybko. - Wesołkiem? - zapytała zaciekawiona. - Więc wesołek specjalnie podmienił ci paczki? - dodała. To była czysta ciekawość. Nie mogła jej się dziwić, w końcu całkowicie inaczej wyglądały relacje w szlacheckich domach, a całkowicie inaczej w tych wychowanych bez tego wiecznego szumu, chaosu i powagi. Zastanawiała się czasami nad ludzkim zachowaniem i tym co sprawia, że się zachowują właśnie w taki sposób. Wychowanie i środowisko na pewno miało na to duży wpływ, ale czasami w tym wszystkich przewyższał charakter i do jak ludzie potrafią się do siebie dopasować. - Nie przejmuj się. W obliczu ostatnich wydarzeń chyba obie tego potrzebowałyśmy. Może nie dostać łajnem w twarz, ale… zwykłego śmiechu. - dodała nie chcąc by rudowłosa teraz czymkolwiek się przejmowała. Czasami takie rzeczy w nas uderzały; czasem dosłownie, czasem tylko mentalnie. Na to nic nie dało się jednak poradzić. To czego Lorraine nauczyła się przez te wszystkie lata to to, żeby czerpać z życia najwięcej. Nawet jeśli nie jesteśmy do końca pewni czy w tym konkretnym momencie będzie to dla nas dobre czy nie.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Nie, nie. Nie sądzę w każdym razie. - przyznała zaraz, bo i faktycznie nie sądziła by młody Bott celowo chciał zrobić jej psikusa. Przynajmniej narazie, trzeba przyznać że zachowywał się całkiem przyjaźnie, może uważał na nią wiedząc, czy podejrzewając co działo się z nią niedawno. Lily w gruncie rzeczy nie miała pojęcia, dla kogo przeznaczona była ta koszmarna paczka. - Raczej nie celowo, ma po prostu dość... nietypowe poczucie humoru. A z rana w domu było zamieszanie. Moja paczka też była podobnie zapakowana.
Przyznała. Ktoś dostanie mugolskie bajki i pewnie nie ucieszy się tak jak gdyby wiedział, że w zamian mógł oberwać łajnem w twarz. No cóż, dwudziestoletni wesołek pewnie to nadrobi.
Lily też ciekawiło dlaczego niektóre osoby są akurat takie. Bo jasne, każdego kształtują przeżycia czy sposób w jaki był wychowywany, jednak już od małego dziecka każdy reaguje w inny sposób. Nawet w najbardziej konserwatywnych rodach szlacheckich zdarzali się prawdziwi buntownicy. Raczej nie było jej dane jednak kiedykolwiek to pojąć - a szkoda.
- Możliwe. - przyznała. Brakowało jej czegoś prostego, silnej emocji która nie wiązała się z potrzebą ucieczki. Może trochę odreagowała. - Nie bój się proszę otworzyć tego, co przyjdzie pocztą, tym razem upewnię się co do zawartości. Ale na dzisiaj chyba już na mnie pora, zajęłam ci dość dużo czasu, a chyba byłaś dość zajęta.
A zanim Lorraine wróci do pracy, będzie musiała się doprowadzić do porządku, a zapewne i jej skrzatkę czeka mnóstwo sprzątania. Sama Lily czuła, że będzie potrzebowała solidnego prysznica. Zdecydowanie, choć nie oberwała zbytnio, i tak czuła się koszmarnie brudna, nie chciała wiedzieć co czuje w tej chwili biedna Prewett. Nie chciała więc zajmować jej dodatkowo czasu i zmuszać do stania w takim stanie.
- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze... w przyjemnych okolicznościach i bez podobnych niespodzianek. - dodała jeszcze, wstając z miejsca i ruszając w końcu do drzwi. Mimo wszystko cieszyła się, że tu przyszła. Pierwszy raz od dość dawna opuściła Ruderę. Chyba zaczynała na prawdę dochodzić do siebie.
Przyznała. Ktoś dostanie mugolskie bajki i pewnie nie ucieszy się tak jak gdyby wiedział, że w zamian mógł oberwać łajnem w twarz. No cóż, dwudziestoletni wesołek pewnie to nadrobi.
Lily też ciekawiło dlaczego niektóre osoby są akurat takie. Bo jasne, każdego kształtują przeżycia czy sposób w jaki był wychowywany, jednak już od małego dziecka każdy reaguje w inny sposób. Nawet w najbardziej konserwatywnych rodach szlacheckich zdarzali się prawdziwi buntownicy. Raczej nie było jej dane jednak kiedykolwiek to pojąć - a szkoda.
- Możliwe. - przyznała. Brakowało jej czegoś prostego, silnej emocji która nie wiązała się z potrzebą ucieczki. Może trochę odreagowała. - Nie bój się proszę otworzyć tego, co przyjdzie pocztą, tym razem upewnię się co do zawartości. Ale na dzisiaj chyba już na mnie pora, zajęłam ci dość dużo czasu, a chyba byłaś dość zajęta.
A zanim Lorraine wróci do pracy, będzie musiała się doprowadzić do porządku, a zapewne i jej skrzatkę czeka mnóstwo sprzątania. Sama Lily czuła, że będzie potrzebowała solidnego prysznica. Zdecydowanie, choć nie oberwała zbytnio, i tak czuła się koszmarnie brudna, nie chciała wiedzieć co czuje w tej chwili biedna Prewett. Nie chciała więc zajmować jej dodatkowo czasu i zmuszać do stania w takim stanie.
- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze... w przyjemnych okolicznościach i bez podobnych niespodzianek. - dodała jeszcze, wstając z miejsca i ruszając w końcu do drzwi. Mimo wszystko cieszyła się, że tu przyszła. Pierwszy raz od dość dawna opuściła Ruderę. Chyba zaczynała na prawdę dochodzić do siebie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Lorraine nie mogła mieć tej sytuacji kobiecie za złe. Tak naprawdę nie miała na to wpływu, a przecież różni ludzie chodzili po ich magicznej ziemi. Równie dobrze ktoś z przyjaciół Prewettówny mógł uznać to za dobry kawał i jej go po prostu zrobić. Prócz tego, że była szlachcianką była też dorosłą kobietą jednakże nie wszyscy jej przyjaciele już dorośli i to mogła powiedzieć kładąc rękę na piersi. Ostatnio jednak nie mieli zbyt wielu powodów do śmiechu, a nawet wręcz przeciwnie. Łzy cisnęły się jej do oczu już nie jeden raz choć nigdy żadnej nie pozwoliła spłynąć po policzku. Kto wie? Może właśnie takiego spotkania blondynka po tym wszystkim potrzebowała? Lekkości oczywiście, a nie uderzenia łajnem w twarz. Jakkolwiek by to brzmiało, rudowłosa nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo sprawiła, że jej dzień stał się normalny, a już na pewno normalniejszy. - Nie przejmuj się, naprawdę. Gdybym uczęszczała do Hogwartu prawdopodobnie takie żarty by mnie nie ominęły, ale przez wzgląd na to, że uczyłam się w Akademii… nie znałam tego typu zabawy. - uśmiechnęła się delikatnie. Nie żeby w jakikolwiek sposób to pochwalała i naprawdę nie chciałaby przeżyć tego ponownie, ale przecież nie różniła się tak bardzo od tych wszystkich ludzi, którzy w takich zajęciach odnajdowali trochę radości. Czasami myślała, że to właśnie był jej błąd. Może gdyby była taka jak wszyscy wtedy świat nie byłby tak okropnie pokręcony. Nie zamieniłaby jednak swojego życia za nic w świecie. Nawet kiedy wszystko waliło jej się na głowę, nawet jeśli rozwiązanie problemów wcale do niej nie przychodziło gdy tego potrzebowała to i tak nie zamieniłaby swojego życia na żadne inne. Była szczęśliwą żoną i matką i szlachcianką, a przede wszystkim kobietą. Ceniła to kim się stała, nie musiała zamartwiać się swoją pozycją, nie była traktowana jako dodatek do mężczyzny, a przecież tak właśnie często to wyglądało. Nawet z taką niespodzianką… nadal była sobą i nie było jej w głowie wszczynanie awantur, kłótnie i wyrzucanie najgorszych słów w kierunku dziewczyny tylko dlatego, że nie miała pojęcia co kryje się w pakunku. - Najwyżej poproszę Archibalda by najpierw otworzył. - dodała z uśmiechem żegnając się z kobietą. Choć spotkanie było naprawdę miłe to pójście kobiety Lorraine przyjęła z ulgą. Naprawdę marzyła już o kąpieli. Długiej, miłej, pachnącej kąpieli.
z.t x2
z.t x2
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Gabinet Lorraine
Szybka odpowiedź