Gabinet Louvela
AutorWiadomość
Gabinet
Gabinet znajduje się oczywiście na Wydziale Duchów. To niewielkie pomieszczenie utrzymane w stałej ciemności - wszak dusze z zaświatów nie przepadają za światłem. Dla ich wygody wystrój pokoju przypomina dawne, minione czasy. Ściany zasłonięte są przez wysokie, drewniane regały zapełnione książkami historycznymi oraz o sztuce rozmowy, a także czarno-białe, ruchome fotografie przedstawiające nieżyjących już czarodziejów. Po prawej stronie od wejścia znajduje się ciemne, ciężkie biurko, przy którym Louvel przyjmuje swoich klientów. Mogą oni spocząć na miękkim fotelu lub... swobodnie lewitować tuż przed blatem. Zaś po drugiej stronie znajdują się dwa fotele, mały stolik oraz lampa - to kąt na bardziej prywatne lub wymagające dyskrecji rozmowy, ewentualnie dla dodatkowych interesantów. Pod oknem ustawione zostało niewielkie pianino, służące za dekorację.
22.04
Nadszedł poranek - jeden z wielu podczas tych trzydziestu trzech lat życia. Kolejny dzień w pracy, kolejne zmagania nie tylko z papierami w postaci raportów, lecz również skarg oraz próśb o interwencję. Tak naprawdę duchów, które utknęły między dwoma światami, jest naprawdę dużo. Czarodzieje zwykle nie interesują się tym paranormalnym zjawiskiem dopóki nie dotyczy to ich bezpośrednio. Wielu z nich ukończyło Hogwart - przyzwyczajeni do przyjaznych zamiarów wędrujących po korytarzach zjaw, ich widok im zwyczajnie spowszedniał. Trudno im wyobrazić, że to tylko niewielki odsetek duchów - a już na pewno tych pozytywnie nastawionych do żyjących - których po szkole już nie spotkają; lecz te złośliwe, wręcz agresywne egzemplarze już owszem. Większość magicznych nigdy później podczas całego swojego życia nie ma okazji obserwować innych mlecznych mar w swoim otoczeniu, żyjąc w błogiej nieświadomości ich istnienia. Louvela to nie zrażało. Urodzony praktycznie wśród tych lodowatych, niematerialnych ciał, zaznajamiany z nimi od dziecka - taktował je jako oczywistość. Coś, co istniało, istnieje oraz istnieć będzie. Zatem zawód mediatora wydawał się mieć przyszłość oraz pewnego rodzaju sens. Nieobeznani w kontaktach z duchami lub poltergeistami reagowali agresją na agresję - nie wiedząc, że oni mają do stracenia dosłownie wszystko, podczas kiedy druga strona absolutnie nic. Skutki przepędzania niechcianych lokatorów najczęściej kończyła się bolesnym fiaskiem - zdemolowanym doszczętnie domostwem, urażoną dumą, koniecznością przeprowadzki oraz bolesnymi ranami. Można było tego uniknąć w zdecydowanej większości, jeśli nie we wszystkich przypadkach.
To właśnie dlatego Lou wstaje codziennie udając się rano do Ministerstwa Magii. Wypełnia wszystkie druki, przygotowuje formularze, robi zapiski w księgach. Odbiera sowy od klientów lub rozporządzenia od przełożonych, w wolnym czasie dokształcając się z historii magii - wciąż wiedział zbyt mało jak na własny głód wiedzy napędzany wrodzoną ambicją. Tak wyglądały zwyczajne dni dość specyficznej roboty, bez nocnych interwencji, kiedy to duchy były najbardziej uciążliwe z powodu funkcjonowania w późnych godzinach. Nienormowany czas pracy od zawsze doskwierał poukładanemu Rowle'owi - sypiał praktycznie jedynie wieczorami, czyli pomiędzy jednym zadaniem - papierkowym - a drugim - w terenie. Miewał mało czasu na przyjemności lub spotkania towarzyskie, lecz jemu to nie przeszkadzało, wszakże jeszcze przed śmiercią żony jawił się pracoholikiem.
Dzisiejsze zadanie praktycznie nie różniło się niczym szczególnym od pozostałych - ot, kolejna zrozpaczona rodzina poszukująca mediatora, mającego za zadanie wytępienia lub przynajmniej uspokojenia niechcianych lokatorów z ich domostwa. Louvel udał się tam wczesnym rankiem chcąc się rozeznać w terenie, otoczeniu zjaw, w którym przyszło im żyć oraz dokładniej wysłuchać opowieści właścicieli budynku. Tym razem ubrał się dość zwyczajnie, jak na arystokratę przystało - jednakże i tak zawsze woził ze sobą dodatkowe ciuchy przypominające dawne, minione epoki - tak na wszelki wypadek. Wbrew powszechnym przekonaniom zjawy pojawiały się nie tylko nocą, chociaż te żyjące w lasach najczęściej upatrywały swojej aktywności właśnie po zapadnięciu zmroku. W każdym razie był to powód, dla którego należało zostać zabezpieczonym na wypadek takiej właśnie ewentualności. Duchy, w większości wiekowe, źle znosiły zmiany czasu, którą najłatwiej było rozpoznać po ubiorze żywych. ktoś ubrany zgodnie z trendami ichniejszych czasów zyskiwał większe zaufanie, a upiory chętniej wdawały się z kimś takim w polemikę - dużo częściej zatem dochodziło do kompromisów bądź konsensusów. Lou trzymał się właśnie takich zasad, które poznał zresztą jeszcze jako mały berbeć. W otoczeniu Beeston, wręcz naturalnej kolebki wszystkich niematerialnych bytów, zaobserwował wiele zachowań tych istot, podpatrzył też wiele rodzinnych sztuczek skrywanych pod grubym kocem tajemnicy, której nie mógł posiąść nikt z spoza rodu. To znacznie ułatwiło mu wybór późniejszej posady tak jak samo poruszanie się w jej meandrach.
Była godzina siódma rano kiedy zapukał do drewnianych, podrapanych drzwi starego domostwa. Otworzyła mu zaspana kobieta w narzuconej naprędce szacie. Uśmiechnął się do niej ledwie dostrzegalnie, kiwnął jej głową oraz skorzystał z zaproszenia. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to nieporządek oraz ślad spalenizny na jadalnianej ścianie. Po skrzypiących schodach chwilę później zszedł jej mąż. Rowle uścisnął mu dłoń, chociaż nie wydawał się być tym gestem zachwycony. Nie dorównywali mu wszakże do pięt.
- Zostawiliśmy wszystko niezmienione, tak jak pan nakazał - odezwała się ochrypłym głosem kobieta. Znów pokiwał głową, oglądając wszystko najdokładniej jak potrafił. Wyczulony zmysł słuchu podpowiadał mu, że na górze ktoś się kręcił - być może były to dzieci, a być może to rzeczone duchy sprawdzały nowego gościa. Uniósł głowę przestępując kilka schodków, lecz hałas musiał wystraszyć kogoś, ktokolwiek tam był.
Lou zasiadł przy drewnianym stole. Na kolanach postawił swoją walizkę, z której odnalazł cenne papierzyska - typowy widok urzędnika. Rozłożył pergaminy na blacie, chwycił za orle pióro oraz maczając jego koniec w kałamarzu zaczął notować wszystko, co zdołał zauważyć. Trwało to kilka minut, w pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie szuraniem pióra po papierze. Właściciele spoglądali to po sobie, to po mężczyźnie, wyraźnie już zniecierpliwieni oczekiwaniem.
- Proszę dokładnie opowiedzieć całe wczorajsze zajście - rzucił znad blatu Louvel, nie przerywając pisania. Kobieta zawahała się, spoglądając na męża, lecz po jego zachęcie postanowiła wszystko wyjaśnić.
- Wczoraj nasz syn miał urodziny. Zaprosiliśmy kilka jego kolegów i koleżanek. Wydawało się, że przyjęcie zaliczymy do udanych. Wtedy… kiedy zdmuchnął świeczki, nagle zrobiło nam się tak przeraźliwie zimno. Potem ze ściany zmaterializował się chłopiec, na oko dziewięcioletni. Zaczął potwornie krzyczeć. Zniknął, a tort uniósł się ponad naszymi głowami i uderzył w ścianę. O, tutaj - powiedziała, wskazując na część domu za Rowle'm. Faktycznie, kiedy arystokrata obrócił się, zauważył nieapetyczne smugi kremowo-czekoladowe, a na dole resztki ciasta. - Próbowaliśmy go przegonić, nie dał się. Gonił wszystkich gości, aż ci uciekli z piskiem do domów. Później cisnął świecą w kolejną ścianę, trochę ją podpalając. Syn płakał całą noc, a ten wstrętny duch go tylko przedrzeźniał. Sam pan wie, że to nie pierwszy jego taki wybryk. Boimy się co może się stać następnym razem. - Kobiecina przytknęła dłoń do ust, powstrzymując falę łez. Mąż objął jej ramiona, starając się dodać otuchy. Lou skrzętnie wszystko zanotował, podkreślając co ważniejsze informacje.
- Czy duch wykrzykiwał coś konkretnego? Czy był specyficznie ubrany? - dopytywał, spoglądając na małżeństwo.
- Głównie to tylko krzyczał, jakby był bardzo zły… - zaczął mężczyzna. - Raz tylko krzyknął, że zapomnieliśmy o jego urodzinach… nie mam pojęcia kiedy on miał urodziny. Zresztą, to tylko duch, jakże miałby świętować kolejną rocznicę kiedy nie wiadomo od jak dawna nie żyje? - Wyraził swoje zdziwienie oraz obawy. Dosłownie chwilę później między nimi przeleciała szklanka, rozbijając się z trzaskiem o kredens.
Najwidoczniej jesteśmy podsłuchiwani, stwierdził w myślach urzędnik. Znów coś zapisał, spojrzał za miejscem, z którego prawdopodobnie rzucono naczyniem.
- Widzi pan, tak jest na okrągło! - zawyła kobieta, nie mogąc już powstrzymać swojej bezsilności. Pomimo usilnych starań męża co do uspokojenia jej, ta nadal drżała pod wpływem emocji.
- Chłopiec… raczej był ubrany zwyczajnie. W czarodziejską szatę. Na głowie miał… tiarę? A może to była czapka urodzinowa? - snuł domysły pan domu, zamyślając się na krótką chwilę. Louvel, jak nie on, nie mówił prawie nic. Najpierw musiał sam zebrać wszystkie ważne informacje, dopiero później miał zamiar ingerować w sytuację, która nie przedstawiała się zbyt dobrze. Miał już pewne podejrzenia oraz zarys planu w głowie.
- Myślę, że powinni państwo dać mu szansę. To zagubione dziecko, nie wie co czyni. Pragnie państwa uwagi. Może przejdziemy się przed dom? - zaproponował Rowle, wiedząc, że w pomieszczeniu musi uważać na własne słowa. Za to w ogródku nie będzie już raczej podsłuchiwany. Szczególnie, że pierwsze ziarno sympatii zostało zasiane. Małżeństwo się zdziwiło, lecz oczywiście odprowadzili mężczyznę aż do bramy.
- Proszę zachować spokój. Dziś w nocy się tym zajmę. Wydaje mi się, że wystarczy ta jedna interwencja i wszystko się ułoży, naprawdę. Teraz muszę już iść, mam masę pracy na dziś. Zdążę się jednak przygotować i przyjść do państwa. Proszę złożyć synowi najszczersze życzenia - powiedział, żegnając się z nimi. Miał zamiar wrócić w nocy i tak też zrobił. Spędził długie godziny na rozmowie z rozżalonym duchem młodego chłopca. Okazało się, że zmarł podczas własnych urodzin, w tym domu. Rodzice niezwłocznie przeprowadzili się, nie chcąc dłużej patrzeć na dom przesiąknięty wspomnieniami. Stało się to kilkadziesiąt lat temu, dlatego nie było widać większych zmian w samym wyglądzie zjawy. Jego rodzice nie żyli już od kilku lat - to ostatecznie pozwoliło mu zaznać spokoju oraz wrócić w zaświaty, gdzie na pewno spotkał swoich rodzicieli. Lou zaś powrócił do domu na drzemkę, następnie zjawił się w swoim gabinecie zdać raport.
zt
Nadszedł poranek - jeden z wielu podczas tych trzydziestu trzech lat życia. Kolejny dzień w pracy, kolejne zmagania nie tylko z papierami w postaci raportów, lecz również skarg oraz próśb o interwencję. Tak naprawdę duchów, które utknęły między dwoma światami, jest naprawdę dużo. Czarodzieje zwykle nie interesują się tym paranormalnym zjawiskiem dopóki nie dotyczy to ich bezpośrednio. Wielu z nich ukończyło Hogwart - przyzwyczajeni do przyjaznych zamiarów wędrujących po korytarzach zjaw, ich widok im zwyczajnie spowszedniał. Trudno im wyobrazić, że to tylko niewielki odsetek duchów - a już na pewno tych pozytywnie nastawionych do żyjących - których po szkole już nie spotkają; lecz te złośliwe, wręcz agresywne egzemplarze już owszem. Większość magicznych nigdy później podczas całego swojego życia nie ma okazji obserwować innych mlecznych mar w swoim otoczeniu, żyjąc w błogiej nieświadomości ich istnienia. Louvela to nie zrażało. Urodzony praktycznie wśród tych lodowatych, niematerialnych ciał, zaznajamiany z nimi od dziecka - taktował je jako oczywistość. Coś, co istniało, istnieje oraz istnieć będzie. Zatem zawód mediatora wydawał się mieć przyszłość oraz pewnego rodzaju sens. Nieobeznani w kontaktach z duchami lub poltergeistami reagowali agresją na agresję - nie wiedząc, że oni mają do stracenia dosłownie wszystko, podczas kiedy druga strona absolutnie nic. Skutki przepędzania niechcianych lokatorów najczęściej kończyła się bolesnym fiaskiem - zdemolowanym doszczętnie domostwem, urażoną dumą, koniecznością przeprowadzki oraz bolesnymi ranami. Można było tego uniknąć w zdecydowanej większości, jeśli nie we wszystkich przypadkach.
To właśnie dlatego Lou wstaje codziennie udając się rano do Ministerstwa Magii. Wypełnia wszystkie druki, przygotowuje formularze, robi zapiski w księgach. Odbiera sowy od klientów lub rozporządzenia od przełożonych, w wolnym czasie dokształcając się z historii magii - wciąż wiedział zbyt mało jak na własny głód wiedzy napędzany wrodzoną ambicją. Tak wyglądały zwyczajne dni dość specyficznej roboty, bez nocnych interwencji, kiedy to duchy były najbardziej uciążliwe z powodu funkcjonowania w późnych godzinach. Nienormowany czas pracy od zawsze doskwierał poukładanemu Rowle'owi - sypiał praktycznie jedynie wieczorami, czyli pomiędzy jednym zadaniem - papierkowym - a drugim - w terenie. Miewał mało czasu na przyjemności lub spotkania towarzyskie, lecz jemu to nie przeszkadzało, wszakże jeszcze przed śmiercią żony jawił się pracoholikiem.
Dzisiejsze zadanie praktycznie nie różniło się niczym szczególnym od pozostałych - ot, kolejna zrozpaczona rodzina poszukująca mediatora, mającego za zadanie wytępienia lub przynajmniej uspokojenia niechcianych lokatorów z ich domostwa. Louvel udał się tam wczesnym rankiem chcąc się rozeznać w terenie, otoczeniu zjaw, w którym przyszło im żyć oraz dokładniej wysłuchać opowieści właścicieli budynku. Tym razem ubrał się dość zwyczajnie, jak na arystokratę przystało - jednakże i tak zawsze woził ze sobą dodatkowe ciuchy przypominające dawne, minione epoki - tak na wszelki wypadek. Wbrew powszechnym przekonaniom zjawy pojawiały się nie tylko nocą, chociaż te żyjące w lasach najczęściej upatrywały swojej aktywności właśnie po zapadnięciu zmroku. W każdym razie był to powód, dla którego należało zostać zabezpieczonym na wypadek takiej właśnie ewentualności. Duchy, w większości wiekowe, źle znosiły zmiany czasu, którą najłatwiej było rozpoznać po ubiorze żywych. ktoś ubrany zgodnie z trendami ichniejszych czasów zyskiwał większe zaufanie, a upiory chętniej wdawały się z kimś takim w polemikę - dużo częściej zatem dochodziło do kompromisów bądź konsensusów. Lou trzymał się właśnie takich zasad, które poznał zresztą jeszcze jako mały berbeć. W otoczeniu Beeston, wręcz naturalnej kolebki wszystkich niematerialnych bytów, zaobserwował wiele zachowań tych istot, podpatrzył też wiele rodzinnych sztuczek skrywanych pod grubym kocem tajemnicy, której nie mógł posiąść nikt z spoza rodu. To znacznie ułatwiło mu wybór późniejszej posady tak jak samo poruszanie się w jej meandrach.
Była godzina siódma rano kiedy zapukał do drewnianych, podrapanych drzwi starego domostwa. Otworzyła mu zaspana kobieta w narzuconej naprędce szacie. Uśmiechnął się do niej ledwie dostrzegalnie, kiwnął jej głową oraz skorzystał z zaproszenia. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to nieporządek oraz ślad spalenizny na jadalnianej ścianie. Po skrzypiących schodach chwilę później zszedł jej mąż. Rowle uścisnął mu dłoń, chociaż nie wydawał się być tym gestem zachwycony. Nie dorównywali mu wszakże do pięt.
- Zostawiliśmy wszystko niezmienione, tak jak pan nakazał - odezwała się ochrypłym głosem kobieta. Znów pokiwał głową, oglądając wszystko najdokładniej jak potrafił. Wyczulony zmysł słuchu podpowiadał mu, że na górze ktoś się kręcił - być może były to dzieci, a być może to rzeczone duchy sprawdzały nowego gościa. Uniósł głowę przestępując kilka schodków, lecz hałas musiał wystraszyć kogoś, ktokolwiek tam był.
Lou zasiadł przy drewnianym stole. Na kolanach postawił swoją walizkę, z której odnalazł cenne papierzyska - typowy widok urzędnika. Rozłożył pergaminy na blacie, chwycił za orle pióro oraz maczając jego koniec w kałamarzu zaczął notować wszystko, co zdołał zauważyć. Trwało to kilka minut, w pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie szuraniem pióra po papierze. Właściciele spoglądali to po sobie, to po mężczyźnie, wyraźnie już zniecierpliwieni oczekiwaniem.
- Proszę dokładnie opowiedzieć całe wczorajsze zajście - rzucił znad blatu Louvel, nie przerywając pisania. Kobieta zawahała się, spoglądając na męża, lecz po jego zachęcie postanowiła wszystko wyjaśnić.
- Wczoraj nasz syn miał urodziny. Zaprosiliśmy kilka jego kolegów i koleżanek. Wydawało się, że przyjęcie zaliczymy do udanych. Wtedy… kiedy zdmuchnął świeczki, nagle zrobiło nam się tak przeraźliwie zimno. Potem ze ściany zmaterializował się chłopiec, na oko dziewięcioletni. Zaczął potwornie krzyczeć. Zniknął, a tort uniósł się ponad naszymi głowami i uderzył w ścianę. O, tutaj - powiedziała, wskazując na część domu za Rowle'm. Faktycznie, kiedy arystokrata obrócił się, zauważył nieapetyczne smugi kremowo-czekoladowe, a na dole resztki ciasta. - Próbowaliśmy go przegonić, nie dał się. Gonił wszystkich gości, aż ci uciekli z piskiem do domów. Później cisnął świecą w kolejną ścianę, trochę ją podpalając. Syn płakał całą noc, a ten wstrętny duch go tylko przedrzeźniał. Sam pan wie, że to nie pierwszy jego taki wybryk. Boimy się co może się stać następnym razem. - Kobiecina przytknęła dłoń do ust, powstrzymując falę łez. Mąż objął jej ramiona, starając się dodać otuchy. Lou skrzętnie wszystko zanotował, podkreślając co ważniejsze informacje.
- Czy duch wykrzykiwał coś konkretnego? Czy był specyficznie ubrany? - dopytywał, spoglądając na małżeństwo.
- Głównie to tylko krzyczał, jakby był bardzo zły… - zaczął mężczyzna. - Raz tylko krzyknął, że zapomnieliśmy o jego urodzinach… nie mam pojęcia kiedy on miał urodziny. Zresztą, to tylko duch, jakże miałby świętować kolejną rocznicę kiedy nie wiadomo od jak dawna nie żyje? - Wyraził swoje zdziwienie oraz obawy. Dosłownie chwilę później między nimi przeleciała szklanka, rozbijając się z trzaskiem o kredens.
Najwidoczniej jesteśmy podsłuchiwani, stwierdził w myślach urzędnik. Znów coś zapisał, spojrzał za miejscem, z którego prawdopodobnie rzucono naczyniem.
- Widzi pan, tak jest na okrągło! - zawyła kobieta, nie mogąc już powstrzymać swojej bezsilności. Pomimo usilnych starań męża co do uspokojenia jej, ta nadal drżała pod wpływem emocji.
- Chłopiec… raczej był ubrany zwyczajnie. W czarodziejską szatę. Na głowie miał… tiarę? A może to była czapka urodzinowa? - snuł domysły pan domu, zamyślając się na krótką chwilę. Louvel, jak nie on, nie mówił prawie nic. Najpierw musiał sam zebrać wszystkie ważne informacje, dopiero później miał zamiar ingerować w sytuację, która nie przedstawiała się zbyt dobrze. Miał już pewne podejrzenia oraz zarys planu w głowie.
- Myślę, że powinni państwo dać mu szansę. To zagubione dziecko, nie wie co czyni. Pragnie państwa uwagi. Może przejdziemy się przed dom? - zaproponował Rowle, wiedząc, że w pomieszczeniu musi uważać na własne słowa. Za to w ogródku nie będzie już raczej podsłuchiwany. Szczególnie, że pierwsze ziarno sympatii zostało zasiane. Małżeństwo się zdziwiło, lecz oczywiście odprowadzili mężczyznę aż do bramy.
- Proszę zachować spokój. Dziś w nocy się tym zajmę. Wydaje mi się, że wystarczy ta jedna interwencja i wszystko się ułoży, naprawdę. Teraz muszę już iść, mam masę pracy na dziś. Zdążę się jednak przygotować i przyjść do państwa. Proszę złożyć synowi najszczersze życzenia - powiedział, żegnając się z nimi. Miał zamiar wrócić w nocy i tak też zrobił. Spędził długie godziny na rozmowie z rozżalonym duchem młodego chłopca. Okazało się, że zmarł podczas własnych urodzin, w tym domu. Rodzice niezwłocznie przeprowadzili się, nie chcąc dłużej patrzeć na dom przesiąknięty wspomnieniami. Stało się to kilkadziesiąt lat temu, dlatego nie było widać większych zmian w samym wyglądzie zjawy. Jego rodzice nie żyli już od kilku lat - to ostatecznie pozwoliło mu zaznać spokoju oraz wrócić w zaświaty, gdzie na pewno spotkał swoich rodzicieli. Lou zaś powrócił do domu na drzemkę, następnie zjawił się w swoim gabinecie zdać raport.
zt
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Gabinet Louvela
Szybka odpowiedź