Anemone Sprout
Nazwisko matki: Skamander
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: auror
Wzrost: 163 centymetry
Waga: 51 kilogramów
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: niemalże czerń
Znaki szczególne: włosy układające się w fale i blada cera
11 i 3/4 cala, giętka, łuska widłowęża, robinia
Ravenclaw
lwica
martwych bliskich
zapach lasu po deszczu i ogniska
ona jako szczęśliwy, szanowany auror, otoczona bliskimi
sztuka, zielarstwo, zdobywanie wiedzy, magiczne i niemagiczne stworzenia, praca
nikomu
udaję artystę, poszerzam wiedzę i opiekuję się kotem
wszystkiego
sasha kichigina
Rodzina, symbioza.
Dobroć i ciepło Sproutów nigdy nie było rzeczą, której człowiek mógł zwyczajnie nie dostrzec. Emanowała z każdego członka rodziny, stanowiła aurę chatki postawionej przy lesie. Szmer rozmów, stukot naczyń podczas wspólnych posiłków, rozmowy, śmiechy. Każdy ten element składał się na całość, jaką stanowiła ta rodzina. Pełna miłości, ciepła do drugiej osoby i jakże niezbędnego szacunku, którym obdarzali wszystkie stworzenia, istoty, każdy organizm zamieszkujący świat. Ciężka praca i uczucia, jakimi darzyli siebie wzajemnie pani i pan Sprout, doprowadziły do powstania tej pięknej, kochającej się rodziny. Każdy miał swoje miejsce, każdemu poświęcano należytą uwagę i miłość, o nikim nie zapominano. Przekazali swoje geny, swoje zasady i szacunek do świata potomstwu. Nie mieli na co narzekać.
Pani Sprout, z domu Skamander, po ostatnim porodzie, kiedy to wydała na świat cudowną córeczkę o imieniu Pomona, nie dane było długo odpocząć. Minęło pięć miesięcy, kiedy dowiedziała się o kolejnej ciąży, kolejnym dziecku, które niedługo trzeba będzie obdarzyć miłością, wychować i zapewnić bezpieczeństwo. Choć to błogosławieństwo spłynęło na nią zdecydowanie zbyt wcześnie, nie bała się. Czyż nie wychowała już tyle dzieci, nie przeżyła tylu porodów? Czymże miał być ten jeden, kolejny? W rzeczy samej, kobieta nie miała powodów do zmartwień – te piękne dziewięć miesięcy minęły spokojnie, bez komplikacji, by po tym czasie mogła pokazać świat swojej kolejnej córce. Otrzymała ona imię Anemone, od pięknych, białych kwiatów – zawilców. Były delikatne i jasne, tak, jak dziewczynka w swoich pierwszych latach życia.
Własny świat i przeznaczenie.
Anemone była dzieckiem nieśmiałym, cichym i niesprawiającym problemów rodzinie. Wycofana, nieco strachliwa w kontaktach z innymi ludźmi, jednak wciąż ciekawa całej reszty tego świata, choć na swój własny, nienarzucający się sposób. Rodzeństwu pozwalała skupiać na siebie całą uwagę, zaś sama schodziła ze sceny. Czy może inaczej – nigdy na nią nie wchodziła. Najwięcej starała się wyciągać z obserwacji, jednak niektórych rzeczy nie była w stanie przeskoczyć. Również często nie miała ku temu okazji – Sproutowie uwielbiali wszystko robić wspólnie. Razem z rodzeństwem uczyła się latać na tej maleńkiej miotełce, jaką dzielili w dzieciństwie, chociaż zdecydowanie wolałaby to robić sama. Z pływaniem było podobnie – kochała wodę, jednak ilekroć razy by nie próbowała, to za każdym razem nie wiedziała jak się za to zabrać. W rezultacie musiała poprosić jednego ze starszych braci, by pokazał jej jak to robić. A, że jeziorko mieli niedaleko domu – niewielkie, bo niewielkie, ale jednak – to z tym problemów absolutnie nie było.
Niczym prawdziwy Sprout ukochała sobie rośliny, naturę. Zwierzęta, och, tak, te przede wszystkim. Nie trudno było zgadnąć, że to ich towarzystwo ceni sobie bardziej, iż to wśród nich jest swobodna i szczęśliwa. Prawdziwa. Choć kochała rodzeństwo i rodziców, to nie była taka, jak oni. Nie potrafiła się otwierać przed ludźmi. Swoje sekrety szeptała kwiatom, problemami dzieliła się ze zwierzętami. W wieku czterech lat zażyczyła sobie na urodziny pieska, ot, najzwyklejszego psiaka, z którym mogłaby przemierzać świat. Rodziców nie trudno było przekonać, to samo zresztą domowników – czy nie wszyscy kochali takie stworzenia? Dnia dwunastego lipca tysiąc dziewięćset trzydziestego szóstego roku – jej urodziny – wybrała się ze swoimi rodzicami do mugolskiego schroniska. Zdaniem pana Sprout to zwierzęta stamtąd potrzebowały najbardziej pomocy, a jego żona jak najbardziej się z nim zgadzała. Wtedy też miała pierwszy kontakt ze światem mugoli, który, nie ukrywając, wydawał się jej nad wyraz dziwny – mimo to obserwowała, uczyła się i wypytywała po cichu swoich rodziców o każdą kwestię, jaka wydawała jej się ciekawa. Zdecydowanie jednak wolała swój świat – świat wypełniony po brzegi magią.
Wizyta nie trwała długo – młody pracownik oprowadził rodzinę po miejscu, pokazując zwierzęta, jakie u nich mieszkały. Wybór dziewczynki padł na dość sporego szczeniaka, kundelka. Choć mężczyzna odradzał, mówiąc, iż dopiero co do nich trafił i jest bardzo strachliwy, boi się kontaktu z ludźmi i nieraz ucieka się do agresji, to widząc, jak otwiera się na Anemone i bez przeszkód się do niej przytula – zaniechał jakichkolwiek prób zniechęcania. Wszyscy obecni bowiem dostrzegli, iż zarówno pies, jak i mała Sprout czekali na siebie. Byli sobie przeznaczeni. Małe dziecko i jej wierny, psi towarzysz.
Odpowiedzialność i ambicje.
Pomimo tak młodego wieku, widać było, iż Anemone jest nad wyraz konsekwentna w swoich obowiązkach, odpowiedzialna i skora do pracy. Samodzielna. Choć miała ledwie ponad cztery latka, opiekę nad psem wzięła praktycznie na siebie – karmiła go, uczyła go i po prostu przy nim była. Nazwała go Łatek, ot, tak proste imię od białej łaty na gardle czteronoga. Cała reszta była mieszaniną czerni i ciemnego brązu. Wśród nowych opiekunów Łatek wyraźnie odżył. Pokochał kontakt z ludźmi, pokochał rodzinę, która dała mu nowy dom i pokazała miłość, chociaż nie stało się to z dnia na dzień. Powoli przełamywał się, aż w końcu stał się ich najwierniejszym przyjacielem, obrońcą i stróżem. Wszyscy szybko przyzwyczaili się do niego i nikt nie wyobrażał sobie życia bez tej wesołej psiny.
Odkąd Anemone zaczęła mieć przy sobie takiego wspaniałego przyjaciela, wyraźnie stała się odważniejsza w kontaktach z ludźmi. Otworzyła się, była skora do rozmów i bez wahania odpowiadała na zadawane pytania. Choć nieśmiałość nie zniknęła, a swoje sekrety dalej mówiła kwiatom, to już tak bardzo nie uciekała od ludzi. W końcu miała Łatka, prawda? Stróża, który był gotów ją zawsze i wszędzie bronić.
Lata powoli mijały, a zainteresowania dziewczynki się poszerzały. Była bardzo ambitną osobą, uwielbiała się uczyć i osiągać nowe rzeczy. O wszystko wypytywała, dociekała i notowała w maleńkiej główce. Stawiała wyzwania samej sobie, stopniowo je osiągając. Rozwijała się we wszystkich dziedzinach, w jakich tylko rozwijać się mogło dziecko. Wtedy odnalazła swoją pasję do sztuki. Sięgała do wszystkiego, co było z tym związane; doskonaliła swoje umiejętności, aż pewnego dnia poprosiła rodziców, by załatwili jej naukę gry na skrzypcach. Z początku nie było jej łatwo przekonać do tego rodziców, w końcu to były kolejne wydatki. Raz doszło między nimi, a ośmioletnią Anemone do kłótni – wtedy też pojawiły się u niej zdolności magiczne, kiedy to pod wpływem złości dziewczynki pokrywka garnka, w którym gotowała się bodajże zupa na obiad, wyleciała w powietrze, zaś jego zawartość rozleciała się po kątach, na szczęście nie powodując większych szkód. Zszokowana Anemone, zarówno tym, iż do tego doprowadziła, jak i tym, że wyobrażała sobie swój „pokaz magii” bardziej... Spektakularnie, obiecała sobie już nigdy więcej tak nie wybuchać.
Sytuacja miała jednak swoje plusy. Rodzice zgodzili się, zaś Anemone mogła rozpocząć swoją przygodę z muzyką. Szło jej bardzo dobrze, w międzyczasie odkryła swój mały, bo mały, talent do śpiewania. Miała ładny głos, nie raz chodziła do lasu i po prostu śpiewała, sama dla siebie i natury, starając się bardziej rozwinąć tą umiejętność. W międzyczasie malowała jakieś proste, dziecięce obrazy, najczęściej przedstawiające rośliny, otoczenie i zwierzęta. Nauczyła się czytać dość szybko, by zaraz zasięgnąć po książki. Początkowo były to jedynie nieskomplikowane twory, które osoba w jej wieku z łatwością mogła zrozumieć. A im starsza się robiła, tym sięgała po coraz dojrzalsze dzieła. Tak jej minęło dzieciństwo – wśród rodziny, natury i sztuki, z przyjacielem u boku.
Pierwsza tragedia.
Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty drugi. Dla większości tragedia – otwiera się Komnata Tajemnic, ginie uczennica w Hogwarcie. Anemone miała wtedy dziesięć lat, jednak wydarzenia w szkole magii nie były czymś, co zaburzyło spokój i szczęście młodej panny. Przyczyna leżała w jej osobistej tragedii, w utracie jednej z dwóch życiowych podpór. Straciła swojego przyjaciela, Łatka. Choć dla jednych byłoby to właściwie nic, ot, zginął jakiś pies, kupi się następnego, to dla panienki Sprout był to niewyobrażalny cios prosto w serce. Jej przyjaciel zginął pod kopytami hipogryfów, które hodowała matka – zapuścił się ten jeden, jedyny raz zbyt blisko, przypłacając to życiem. Mała zamknęła się w sobie, odizolowała zupełnie od świata, nie wiedząc jak poradzić sobie z tą tragedią. Przestała się odzywać, grać na swoich skrzypcach, niewiele jadła, chowała się jak najdalej od innych, bezpowrotnie tracąc tą otwartość, jaką uzyskała parę lat wcześniej. Była wtedy cichą, małomówną i poważną dziewczynką. Rok później nadszedł czas, by udać się do Hogwartu. I, o zgrozo, nie miała pojęcia, jak sobie z tym poradzić.
Podróż do szkoły była straszna. Siedziała w pociągu sama, zakryta swoim płaszczem, wpatrzona w okno. Nie samotność ją przerażała – czyż nie poznała jej aż za dobrze w ciągu ostatniego roku? Przerażali ją ludzie. Dziesiątki uczniów? Setki? Och, dla niej to było jak tysiące. Zdecydowanie zbyt dużo rozmów, spojrzeń, zaczepek. Nie miała już obrońcy, w którego sierść mogłaby się wtulić, wyszeptać mu swoje obawy. Była z nimi sama, tak przynajmniej uważała, nie biorąc jakby pod uwagę wtedy swojej rodziny. Oddaliła się od nich, choć wciąż bardzo mocno kochała. Była zagubiona. Kiedy nadszedł moment przydziału do domu, niemalże przegapiła moment, w którym została wyczytana z listy. Stała zamyślona i gdyby ktoś jej nie szturchnął – kto? Nie pamiętała – stałaby tak dalej. Wyjście przed szereg, stanięcie przed osobą, która miała nałożyć jej na głowę tiarę przydziału. Wszyscy patrzyli, obserwowali, komentowali. Z nerwów nie zapamiętała dokładnie tego, co mówiła tiara. Wspominała coś o schowanej głęboko odwadze, serdeczności, chęci zdobywania wiedzy i wielu innych rzeczach, których dziewczyna zwyczajnie nie zanotowała. Pamiętała jedynie ten okrzyk, który sprawił, że stanęło jej na chwilę serce. Ravenclaw. Nie Hufflepuff, jak praktycznie każdy ze Sproutów. Była Krukonem, była inna od swoich braci i sióstr. I choć nie było to nic nadzwyczajnego, dla młodej, załamanej w tamtym okresie dziewczyny było to coś ogromnego – dowód na to, że nie pasowała do rodziny.
Ciężka praca.
Choć wątpliwości wciąż się jej trzymały, to wyraźnie ustąpiły po paru rozmowach z rodzeństwem, zaś w późniejszych latach przydział stracił na znaczeniu. Zapewniano ją, iż to nic złego, to całkowicie normalna rzecz, że trafiła tam, gdzie trafiła. To ją uspokajało. Swoją naukę rozpoczęła z zaskakującym impetem, udowadniając już wtedy, jak wiele jest w stanie osiągnąć pomimo przeciwności losu. Nie dostrzegała tego, lecz wykazała się w tamtym okresie wielką siłą. Rzuciła się w wir pracy, osiągając naprawdę bardzo dobre wyniki z większości przedmiotów. Z niektórych szło jej o wiele łatwiej, jak na przykład przy zielarstwie i opiece nad magicznymi stworzeniami, w innych nieco trudniej, lecz nie oznaczało to, iż była zła. Poświęcała na te przedmioty więcej uwagi, by móc się wykazać. I udawało jej się to. A każdy sukces doprowadzał do tego, iż czuła się lepiej. Po pierwszym roku wróciła niemalże odmieniona do domu na wakacje. Nie uciekała, nie chowała się i normalnie funkcjonowała. Rozmawiała z rodziną, pomagała w domu. Jednak dystans i powaga wciąż w niej trwały.
W czasach szkolnych nieco bardziej zainteresowała się ludźmi, chociaż na nieco dziwny sposób. Interesowały ją wszelkie mechanizmy, jakie kierowały tymi dwunożnymi istotami, ich historie, charaktery. Z początku bazowała na swoich obserwacjach, jak zawsze zresztą, lecz z czasem to było za mało. Wtedy powiększyła swoje grono osób, do których się odzywała. Większość tych relacji bazowała na zadawaniu pytań przez panienkę Sprout (wtedy też dowiedziała się wiele o mugolach!). Czasami nawet uciekała się do niezbyt przyjemnych manewrów, takich jak kłamstwa czy zwykłe udawanie – ze zwykłej ciekawości. Na ile mogła sobie pozwolić, nim ktoś zacznie coś podejrzewać? W ile jej uwierzą? Z pewnością nie narobiła sobie tym wielu przyjaciół, lecz za to wyniosła wiele informacji i, cóż, może nawet umiejętności?
Długo nie wiedziała kim chce tak naprawdę zostać. Mimo iż pasja do sztuki dalej dawała o sobie znać, nie chciała tego łączyć z pracą. Długo myślała, dopytywała się, jednak przez długi czas nie potrafiła się zdecydować. Wiedziała jedynie, iż chce pomagać. Nieść porządek na świecie, sprawiedliwość. W końcu była Sproutem, prawda? To jej wszczepiono do głowy już za czasów dzieciństwa.
Kolejna izolacja.
Trzeci rok w szkole przyniósł za sobą kolejne tragedie, następne obciążenie na barkach młodej dziewczyny, ale także wiele zrozumienia dla swoich planów. Pierwsza była ciosem w rodzinę Sproutów, osobista tragedia – śmierć siostry podczas porodu. I może nie były blisko, może nie rozmawiały już zbyt często, to wciąż były rodziną, a rodzinę się kocha i o nią dba. Och, jakiż to był szok dla trzynastoletniej Anemone! Pomimo straty ukochanego psa, nigdy nie przeszło jej nawet przez myśl, iż mogłaby stracić kogoś z rodziny. Poczuła wtedy jakby wstyd za własne zachowanie, za odsunięcie się od rodzeństwa, nieinteresowanie się ich losem. Była zła na siebie, dławił ją ogromny żal. Jednak... Paradoksalnie brnęła w to dalej, skutecznie ukrywając wszelkie emocje za maską powagi i powierzchownej dojrzałości.
Albus Dumbledor. Nauczyciel transmutacji, szanowany i potężny czarodziej. Kim był dla Anemone? Był... Wzorem, powiedzmy. Nauczycielem. Podziwiała go za siłę i wiedzę, jaką posiadał. Chętnie przychodziła na jego zajęcia, czasami nawet sięgała po jego prace. Sama marzyła o tym, by stać się kimś równie mocarnym, mądrym. Z początku nie potrafiła uwierzyć w to, że ktoś go zabił. Ale... Jak to? Choć nie była z nim jakkolwiek związana, to jego śmierć przeżyła dość ciężko. Odczuwała wtedy żal, iż świat utracił tak cenną osobę, zaś ona sama straciła kogoś, na kim mogła się wzorować. To jednak pozwoliło jej zrozumieć, iż... Nie chce, by tak działał świat. Nie chciała na nim mordów, zbrodni. Chciała, by osobę odpowiedzialną za śmierć Albusa spotkała sprawiedliwość. By dotknęła ona każdego, kto wyrządzał jakiekolwiek zło. Z początku nie potrafiła tego zdefiniować, swojego pragnienia, jednak pomógł jej w tym znajomy, z którym od czasu do czasu rozmawiała między zajęciami. „Chciałbym zostać aurorem!”. To był moment, w którym zainteresowała się bardziej tym zawodem. Tak odnalazła swój cel, do którego zamierzała od tamtego momentu dążyć. A to oznaczało więcej nauki, więcej pracy i samodoskonalenia się. Nie miała wtedy pojęcia jak ciężko może być kobiecie w takim zawodzie, lecz to z pewnością by jej nie zniechęciło. Dla tego nawet porzuciła swoją pasję, by móc w stu procentach skupić się na nauce! A to, w jej oczach, już naprawdę było wielkie poświęcenie.
Cel.
Edukację zakończyła z bardzo dobrymi wynikami, choć nikogo, kto poznał Anemone, to nie zdziwiło. Ciężko harowała, dzień w dzień, nieraz nie śpiąc po nocach, byleby tylko osiągnąć to, co sobie zaplanowała – zostać aurorem. Z nikim nie dzieliła się swoimi planami na przyszłość, więc rodzinę zaskoczyła dopiero w momencie, kiedy oznajmiła im, iż przejdzie kurs aurorski. Spotkała się z kilkoma uwagami, jakoby był to niebezpieczny zawód, lecz nic to nie dało – trwała w swoim, niezmiennie, przekonana o słuszności swojego wyboru. Dopiero wtedy zadała sobie sprawę, że może być ciężko, ze względu na jej płeć. Choć nigdy sama na to nie zwracała uwagi, traktując każdego równo niezależnie od pochodzenia czy tego, jaki się urodził, to jednak uświadomiła sobie jak działa świat. Zaczęła mieć wątpliwości, jednak w pewnym momencie obiecała sobie, że i tak to zrobi. Pokaże światu, że jest osobą odpowiednią do tego zawodu, nawet, jeśli była kobietą. To ją zmotywowało do jeszcze cięższej pracy. Kiedy tylko rozpoczęła swoje szkolenie, szybko okazało się, iż rzeczywiście jest dobrym materiałem na to stanowisko, przynajmniej na tyle, na ile mogła się nadawać kobieta. Życiowe tragedie, z boku wyglądające na dość niewielkie, zaś dla niej ogromne, umocniły ją na tyle, by przez kolejne przeszkody i cierpienia przechodzić niemalże bez mrugnięcia okiem. Stała się bardziej poważna, stawiając rodzinę i pracę na pierwszym miejscu w swoim życiu. Podchodziła do swoich obowiązków z profesjonalizmem, nie pozwalając samej sobie na żarty i odpuszczanie. Wtedy też wyrzekła się niemalże wielu emocji, takich jak zazdrość, złość czy czasami nawet strach, choć z ostatnim dalej się boryka – jak każdy człowiek. Starała się z całych sił, nie przerywając nawet na moment – w końcu musiała jakoś przebrnąć przez te lata, prawda? A te lata były nad wraz ciężkie i nieraz sprawiały, że Anemone miała ochotę usiąść i się rozpłakać. W takich momentach przypominała sobie o swoim celu, zarówno o pokazaniu, iż kobieta też jest wartościową osobą, jak i o pozbywaniu się zła z tego świata. Sama niewiele mogła zdziałać, prawda, lecz wierzyła, iż może pomóc w egzekwowaniu sprawiedliwości, właśnie poprzez zawód, jaki sobie wybrała. Czasami tylko na tym pragnieniu bazowała, bowiem mordercze treningi z zaskakującą skutecznością często pozbawiały ją sił do życia. Właściwie gdyby nie ta upartość i wyznaczony cel, szybko by zakończyła swoją karierę jako niedoszły auror. Bywały momenty, w których była wręcz przekonana, iż nie podoła. Czas kursów sprawił, iż wróciła do sztuki, do malowania, śpiewania, grania. To był jej sposób na pozbycie się stresu, „reset” swoich emocji i sił. Tylko te rzeczy pozwoliły jej jakoś to przetrwać. I zawsze pamiętała o jednym - robiła coś dobrego, coś, co miało pomóc wszystkim, nie tylko jej.
Jednakże cały ten kurs, przez który musiała przejść, nie posiadał wyłącznie negatywnych cech. Może i był ciężki, nawet bardzo, może i wysysał z niej siły. W zamian jednak otrzymywała dużą dawkę wiedzy, uczyła się nowych umiejętności. Silna wola, jaką się wykazywała, była ciężka do przeoczenia. To zdecydowanie działało na jej plus, bowiem z niektórymi rzeczami miała styczność pierwszy raz. O ile jej umiejętność obserwacji otoczenia była naprawdę wysoka - w końcu na tym bazowała całe życie i dzięki temu się uczyła - i trudno było, by coś umknęło jej oczom, tak nauka krycia się, pozostawania niedostrzeżonym była chyba dla niej najbardziej wymagająca. Chowanie się w tłumie? Przejście i pozostanie niezauważonym? Nigdy nie pchała się przed szereg, prawda, lecz nigdy też specjalnie nie starała się ukrywać przed innymi. Ot, po prostu była czy ktoś ją widział, czy nie. Podczas kursu musiała przerzucić swoje myślenie na nieco inny bieg. Miała pozostawać w cieniu, poza zasięgiem ludzi. Zaowocowało to tym, iż zaczęła ten jeden czynnik praktykować na co dzień, by opanować to do perfekcji.
Choroba brata uderzyła we wszystkich z rodziny, łącznie z Anemone. Musiała wtedy podzielić swój czas na szkolenia i treningi, a także na odwiedzanie brata i próby pogodzenia się z jego rychłą śmiercią. Chociaż w trakcie kursów nauczyła się zachowywać kamienną twarz, to z każdą wizytą u Aspena jakby łagodniała, powoli wymiękała. Tym razem jednak miała możliwość na przyzwyczajenie się do tej myśli – jej brat miał wkrótce umrzeć. Nie mogła nic zrobić, tylko być z nim w tych trudnych chwilach. I to robiła. Wspierała go, chociaż na swój cichy sposób. Nikt już nie wierzył w to, iż Aspen przeżyje – każdy, zdawałoby się pogodził się z tą myślą, kiedy mężczyzna nie mógł już wstać z łóżka. Jakim szokiem było zarówno dla rodziny, jak i uzdrowicieli to, iż nagle jego stan zaczął się polepszać! Z dnia na dzień było coraz lepiej, aż w końcu... Stanął na nogi. I żył, i miał się dobrze. Nawet trzymająca wszystkie swoje emocje na wodzy Anemone Sprout pozwoliła sobie na chwile szczęścia i radości. To dodało jej nowych sił, by walczyć ze swoim kursem, który powoli kończyła. Nie miała jednak pewności czy ją przyjmą. Może i pracowała ciężko, może i umiała wiele. Ale była kobietą, prawda? Parę miesięcy po ukończeniu kursu było dla niej katorgą. Nie przyjmą jej? Przecież tak się starała! Przyjęto ją dopiero jakiś czas przed dwudziestymi trzecimi urodzinami. To była nagroda. Za ciężką naukę, za wszystkie cierpienia, jakie przeszła.
Sama praca wzbudza w niej zarówno wiele pozytywnych, jak i nieco... Negatywnych odczuć? Wszystko za sprawą tego, jak na nią patrzą. Z góry. Większość mężczyzn, niby to lepszych, bardziej nadających się. Już od startu nie miała łatwo, lecz to ani trochę nie przeszkadzało jej, by walczyć. Ba, wręcz napędzało ją. Z drugiej strony nie było to dla niej coś dziwnego - była nowa, obca i pewnym stopniu niepewna. Lecz z jakiegoś powodu tam się znalazła, prawda? Teraz tylko pozostawało jej udowodnić, iż się nadaje. I robi to, po dziś dzień, od tych paru miesięcy, od dnia, w którym została oficjalnie aurorem. Każdy wieczór po pracy to jedno wielkie zmęczenie i chęć wyspania się, jednakże powoli przyzwyczaja się do takiego stanu rzeczy. I brońcie bogowie, nie narzeka! Jest zadowolona. Szczęśliwa może jeszcze nie, lecz z pewnością zadowolona.
Wynajęła mieszkanie w Londynie i zaadoptowała kota, mimo iż miała przed tym obawy. Nie chciała znowu przeżywać tego, co w dzieciństwie, jednak kiedy ujrzała zielone oczy szylkretowej koteczki, odpuściła. Zakochała się w tym małym stworzonku i dała mu nowy dom. Nazwała ją Hope i to ona jest największym oparciem młodej aurorki. Wita każdego dnia, jak wraca do domu, pomaga odstresować się, towarzyszy kobiecie, kiedy ta bawi się w artystkę. Razem z nią Anemone stara się przejść przez życie. Z wysoko uniesioną głową.
Kiedy przywołuje patronusa, wspomina to, jak została aurorem. Spełniła wtedy swoje marzenie, które pozwoliło jej wkroczyć na ścieżkę sprawiedliwości. Był to dla niej przełomowy moment, na który ciężko pracowała, i który unormował jej życie.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | +1 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 12 | +3 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 5 | +1 (różdżka) |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | II | 5 |
Retoryka | I | 2 |
Silna wola | IV | 20 |
Spostrzegawczość | III | 10 |
Ukrywanie się | III | 10 |
Zielarstwo | II | 5 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznawstwo | I | 5 |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (tworzenie) | I | 1 |
Muzyka (śpiew) | I | 1 |
Muzyka (skrzypce) | I | 1 |
Muzyka (wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 0 |
różdżka, kot, sowa, sztylet, 12 punktów statystyk
Ostatnio zmieniony przez Anemone Sprout dnia 10.04.17 3:15, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
Sekrety szeptane kwiatom i smutek dzielony ze zwierzętami - oddalał dziewczynę od rodziny, by jednocześnie otwierać ją na wrażliwość. Cecha ta naznaczyła czas szkolny, ale pomogła Anemone znaleźć w życiu coś więcej. Kierowana budzącym się w jej sercu poczuciem sprawiedliwości i kiełkującą siłą - postanowiła wejść na ścieżkę, której nie każdy był w stanie podołać. Tym bardziej kobieta.
Panna Sprout została jednak aurorem i mimo ogromu poświecenia, jakie ofiarowała pracy, nie zapomniała o rodzinie i wciąż głęboko zakorzenionej wrażliwości. Towarzyszy jej nadzieja i kotka o tym samym imieniu, a w przyszłość (obie) wędrują z wysoko uniesioną głową