Pokój
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój
Marianna mieszka w małym mieszkanku, które kupiła dwa czy trzy lata temu po śmierci jakiejś obcej sobie starczej pani, wszystkie meble oraz dekoracje należały do niej, a Mari nie czuła zbytniej ochoty, aby cokolwiek zmieniać. Tak jej odpowiadało. Oczywiście z biegiem czasu dodała coś od siebie, jednak klimat mieszkania się nie zmienił.
Mieszkanie to składa się z jednego pomieszczenia, kuchni i łazienki. Owy pokój stanowi dla Marianny sypialnię oraz salon, ponieważ łóżko, po odpowiednim ułożeniu poduszek, stanowi też kanapę, na której można usiąść. Jest to malutkie pomieszczenie, mieści tu się łóżko-kanapa, jakiś stolik, mały regał, komoda na ubrania oraz niewielki stół z dwoma krzesłami, gdzie można zjeść posiłek. Wszystkie ściany są obwieszone randomowymi obrazkami, których kobieta nigdy nie zdecydowała się ściągnąć.
Mieszkanie to składa się z jednego pomieszczenia, kuchni i łazienki. Owy pokój stanowi dla Marianny sypialnię oraz salon, ponieważ łóżko, po odpowiednim ułożeniu poduszek, stanowi też kanapę, na której można usiąść. Jest to malutkie pomieszczenie, mieści tu się łóżko-kanapa, jakiś stolik, mały regał, komoda na ubrania oraz niewielki stół z dwoma krzesłami, gdzie można zjeść posiłek. Wszystkie ściany są obwieszone randomowymi obrazkami, których kobieta nigdy nie zdecydowała się ściągnąć.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Znał to miejsce, bo nie zmieniło się w żaden sposób przez ostatni rok. Gdyby był naiwny, pomyślałby, że i Marianna się nie zmieniła. Że wciąż mogła spokojnie spać w swoim łóżku, dając się ponosić marzeniom o lepszym świecie z tą samą wiarą co kiedyś. Nawet zapach specjalnie nie wywietrzał, a on mógłby przysiąc, że przypomniały mu o wszystkim co działo się między ścianami tego mieszkania. O tym gdy widział dokładnie każdy gest, każdy oddech Goshawk, którym chciała się do niego zbliżyć. I ta gra miała swój końcowy finał, który w każdym momencie mógł przerwać. Mógł wyjść i nie robić jej tego, co zrobił. Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że nie chciał. I nie było to związane z chęcią zranienia dziewczyny w najgorszym tego słowie znaczenia. Sam czerpał przyjemność z bycia z nią, tylko on wiedział, że następnego dnia nie miała go tam zastać. Ani tam, ani nigdzie indziej. Miała zostać sama, otulona przez zwiększający się smutek, gorycz i na końcu nienawiść. Z chęcią wyczekiwał tego wybuchu, gdy Marianna miała odkryć w domu kogoś, kogo zdecydowanie nie chciała tam mieć. Nie chciała w tym momencie. Bo mogła się zapierać, ale w głębi duszy na pewno tego chciała. On też chciał ją zobaczyć i dostrzec zmianę, która w niej nastąpiła. Bo bądź co bądź, była jego dziełem. Gdyby nie on, nie stałoby się to, co już się wydarzyło. Podniósł spojrzenie na zegar, gdy ten wybił jedenastą wieczorem. Ta sama tarcza chodziła w wiecznym rytmie, dokładnie tak jak zapamiętał, będąc tu ostatnim razem. Ciekawiło go też coś innego. W mieszkaniu nie bytowały dwie osoby. Na stole został jeden talerz, jeden kubek. Nie musiał więc martwić się o to, że ktoś nieproszony przeszkodzi im w spotkaniu. Rozmowa dawnych znajomych powinna odbywać się twarzą w twarz bez niepotrzebnych gapiów. Sam fakt braku drugiej osoby w życiu Marianny wydał mu się dziwny. Czyżby nałożyła sobie ścisłą ascezę? Uśmiechnął się jednak na samą myśl i wyparł ją, podejrzewając, że może kiedyś tak było. Miał dostrzec w dawnym, znajomym ciele kogoś innego, odmiennego, ale równocześnie chciał i zamierzał wyciągnąć z niej Mariannę z tamtych czasów. Gdy jeszcze rok temu, oddychała szybciej, znajdując się w jego okolicy. Czekał. Usiadł w fotelu w rogu pokoju, bawiąc się szklanką z alkoholem, który znalazł w kuchni. Ustawiony nieco w cieniu mógł zlewać się z mrokiem panującym w pomieszczeniu. A przy okazji czy nie było to niezwykle pasujące do jego natury? Natury, o której Marianna miała okazję niezwykle dobitnie się dowiedzieć. I czekał na nią. Wypatrywał jak spragniony swojej oazy, chociaż wkrótce miał zaspokoić swoją ciekawość. Usłyszał kroki na zewnątrz, nie drgając w żaden sposób. Jedynie cienki cień uśmiechu przemknął przez jego twarz.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Ostatnio zmieniony przez Quinlan Runcorn dnia 30.08.17 20:48, w całości zmieniany 1 raz
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marianna się zmieniła, chociaż tej zmiany nie było widać na pierwszy rzut oka. Pierwsza zmiana zaszła w jej uczuciach, przeszła bowiem przez chyba wszystkie etapy rozpaczy, jeśli można to tak nazwać. Gdy zniknął czuła smutek, żal, rozgoryczenie, że ją zostawił, nie podając żadnego powodu. Przez bardzo długi czas czuła się wykorzystana i pozostawiona jak zabaweczka, która się znudziła. Która została wyrzucona do śmieci, zapomniana, porzucona. Dalej przyszedł strach, że sobie nie poradzi, przecież dopiero co stawiała pierwsze kroki, nie umiała jeszcze nic, a on pozostawił ją bez oparcia na kruchym lodzie, który przy każdym jej ruchu mógł się załamać, pociągając ją w dół, w głąb lodowatej wody, spod której już nigdy mogła się nie wydostać. Dalej była wściekłość, której najdłużej nie mogła się pozbyć. Tak naprawdę, przestała ją czuć dopiero niedawno, gdy oddała swój rozwój, swój los w ręce innego mężczyzny, który miał dokończyć dzieło Quinlana, oprowadzić Mariannę dalej, aż całkowicie się rozwinie i będzie w pełni samodzielna, pewna swoich umiejętności i tego co robi. Próbowała o nim zapomnieć i kiedy wydawało jej się, że w końcu osiągnęła ten stan, on miał ponownie pojawić się w jej życiu, burząc wszystko to, co przez rok próbowała wypracować. Dalej, zmiana zaszła w tym kim była. Chociaż kłamała już całkiem dobrze, na co dzień udając, że jest zwykłą stażystką w Mungu, kobietą, dla której liczy się dobro innych ludzi, było zgoła inaczej. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno zagłębiła się w ciemność, że jej czarnomagiczne umiejętności się rozwinęły do tego stopnia, że była zdolna rzucić straszliwą klątwę Cruciatusa na osobę, która po prostu miała zmienić swoje poglądy. Ot tak, bez żadnego głębszego powodu. Nawet ona sama nie wiedziała jak bardzo pragnęła wiedzy i władzy, którą ta wiedza mogła jej dać i, że bez opamiętania stawiała kolejne, malutkie, kroki do przodu, u boku jednego ze śmierciożerców, który miał ją do tego przygotować.
Był już późny wieczór, a Marianna jak, niemal codziennie, wracała o tej godzinie z pracy. Często szła piechotą, chociaż dzisiaj skorzystała z sieci Fiuu i przeniosła się do Dziurawego Kotła, z którego już prosto, ulicą Pokątną, skierowała się do swojej kamienicy. Przez rok nic się w niej nie zmieniło. Zegar ciągle tykał w tym samym tempie, w oknach wisiały firanki, poduszki na kanapie ułożone były w dokładnie ten sam sposób. Nie spodziewała się gościa, dlatego też, gdy najnormalniej w świecie weszła do mieszkania, nie rzucił się w jej oczy żaden podejrzany cień w kącie pokoju. Weszła do środka, na początku nawet nie zapalając żadnego światła. Ściągnęła buty, torebkę położyła na podłodzę przy drzwiach, a szatę zsunęła z ramion kierując się do kuchni. Rzuciła je na jedno z krzeseł, chwyciła pustą szklankę, nawet zaniosła ją do zlewu Wróciła, jej wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności i… dopiero wtedy coś zaczęło jej nie grać.
Czuła na sobie spojrzenie, którego nie powinna czuć. Przecież jej dom był pusty, nikogo nie powinno tu być, a jednak miała wrażenie, że ktoś się jej przypatruje. Rozejrzała się, niepewnie. Wzrok jej padł na sylwetkę mężczyzny, siedzącego w kącie, jakby czekał na nią. Na początku go nie poznała. Przez rok ludzie się zmieniają, zmienia się ich zachowanie, to jak mówią, jak wyglądają. Marianna, z pozoru, z zewnątrz się nie zmieniła. Wyglądała tak, jak rok temu, chociaż może miała lepiej ułożone włosy, a jej spojrzenie nie było rozbieganym spojrzeniem upojonej alkocholem dziewczyny. Z zewnątrz nie wyglądało, jakby przeszła wewnętrzną przemianę. Na co dzień uśmiechnięta, nie afiszująca się ze swoimi poglądami, sporadycznie wpadająca w kłopoty. Tak naprawdę kobieta, która powoli pozbywała się swoich hamulców, swojego człowieczeństwa, aby być w stanie w pełni oddana wykonywać polecenia Czarnego Pana. Taka była, póki co, jej droga, dopóki na horyzoncie nie pojawi się coś dla niej odpowiedniejszego.
Wpatrywała się w mężczyznę, gdy jej wzrok już w pełni przyzwyczaił się do ciemności, ujrzała w rogu pokoju człowieka, przez którego straciła wiarę w samą siebie. Który ją prowadził za rękę, pokazywał nowy świat, potem wykorzystał i zostawił. Osobę, dzięki której była dziś tą kim była. Osobę, której nie chciała tutaj widzieć. Jej dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści, jeszcze nie sięgnęła po różdżkę, będąc zbyt zaaferowaną, poddenerwowaną tą okolicznością, kompletnie nie myśląc o tym, że może powinna ją wyciągnąć. Nigdy się go przecież nie bała. Uczucia, którymi go darzyła, zakopała głęboko w sercu, a widząc na sobie jego spojrzenie, te zaczęły szaleć, zamknięte w klatce, próbując się wydostać i uderzyć ze zdwojoną siłą. Marianna nie chciała na to pozwolić, dlatego tak bardzo się wściekła, a tą wściekłość można było niemal poczuć w powietrzu. Przecież przez cały rok powtarzała sobie, że nigdy więcej nie popełni tego samego błędu.
- Zostawiłeś mnie - szepnęła. - Wykorzystałeś i zostawiłeś! - Krzyknęła.
W jej głosie można było wyczuć złość, ale oprócz złości było coś jeszcze. Żal. Ogromny żal do jego osoby. Przecież gdy znikł, czuła się jak małe dziecko, pozostawione bez opieki, jak pisklę wyrzucone z gniazda zbyt wcześnie, aby umiało machać skrzydłami na tyle mocno, aby wzbić się w powietrze. Gdy ją zostawił dostała tak mocno w twarz, a teraz, widząc go tu ponownie, miała wrażenie, jakby ktoś zrobił porządny zamach, aby uderzyć ją ponownie. W głowie miała tyle myśli, czego chce, czego szuka i po co ją odwiedził. Po co rozdrapuje stare rany? No po co?
Był już późny wieczór, a Marianna jak, niemal codziennie, wracała o tej godzinie z pracy. Często szła piechotą, chociaż dzisiaj skorzystała z sieci Fiuu i przeniosła się do Dziurawego Kotła, z którego już prosto, ulicą Pokątną, skierowała się do swojej kamienicy. Przez rok nic się w niej nie zmieniło. Zegar ciągle tykał w tym samym tempie, w oknach wisiały firanki, poduszki na kanapie ułożone były w dokładnie ten sam sposób. Nie spodziewała się gościa, dlatego też, gdy najnormalniej w świecie weszła do mieszkania, nie rzucił się w jej oczy żaden podejrzany cień w kącie pokoju. Weszła do środka, na początku nawet nie zapalając żadnego światła. Ściągnęła buty, torebkę położyła na podłodzę przy drzwiach, a szatę zsunęła z ramion kierując się do kuchni. Rzuciła je na jedno z krzeseł, chwyciła pustą szklankę, nawet zaniosła ją do zlewu Wróciła, jej wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności i… dopiero wtedy coś zaczęło jej nie grać.
Czuła na sobie spojrzenie, którego nie powinna czuć. Przecież jej dom był pusty, nikogo nie powinno tu być, a jednak miała wrażenie, że ktoś się jej przypatruje. Rozejrzała się, niepewnie. Wzrok jej padł na sylwetkę mężczyzny, siedzącego w kącie, jakby czekał na nią. Na początku go nie poznała. Przez rok ludzie się zmieniają, zmienia się ich zachowanie, to jak mówią, jak wyglądają. Marianna, z pozoru, z zewnątrz się nie zmieniła. Wyglądała tak, jak rok temu, chociaż może miała lepiej ułożone włosy, a jej spojrzenie nie było rozbieganym spojrzeniem upojonej alkocholem dziewczyny. Z zewnątrz nie wyglądało, jakby przeszła wewnętrzną przemianę. Na co dzień uśmiechnięta, nie afiszująca się ze swoimi poglądami, sporadycznie wpadająca w kłopoty. Tak naprawdę kobieta, która powoli pozbywała się swoich hamulców, swojego człowieczeństwa, aby być w stanie w pełni oddana wykonywać polecenia Czarnego Pana. Taka była, póki co, jej droga, dopóki na horyzoncie nie pojawi się coś dla niej odpowiedniejszego.
Wpatrywała się w mężczyznę, gdy jej wzrok już w pełni przyzwyczaił się do ciemności, ujrzała w rogu pokoju człowieka, przez którego straciła wiarę w samą siebie. Który ją prowadził za rękę, pokazywał nowy świat, potem wykorzystał i zostawił. Osobę, dzięki której była dziś tą kim była. Osobę, której nie chciała tutaj widzieć. Jej dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści, jeszcze nie sięgnęła po różdżkę, będąc zbyt zaaferowaną, poddenerwowaną tą okolicznością, kompletnie nie myśląc o tym, że może powinna ją wyciągnąć. Nigdy się go przecież nie bała. Uczucia, którymi go darzyła, zakopała głęboko w sercu, a widząc na sobie jego spojrzenie, te zaczęły szaleć, zamknięte w klatce, próbując się wydostać i uderzyć ze zdwojoną siłą. Marianna nie chciała na to pozwolić, dlatego tak bardzo się wściekła, a tą wściekłość można było niemal poczuć w powietrzu. Przecież przez cały rok powtarzała sobie, że nigdy więcej nie popełni tego samego błędu.
- Zostawiłeś mnie - szepnęła. - Wykorzystałeś i zostawiłeś! - Krzyknęła.
W jej głosie można było wyczuć złość, ale oprócz złości było coś jeszcze. Żal. Ogromny żal do jego osoby. Przecież gdy znikł, czuła się jak małe dziecko, pozostawione bez opieki, jak pisklę wyrzucone z gniazda zbyt wcześnie, aby umiało machać skrzydłami na tyle mocno, aby wzbić się w powietrze. Gdy ją zostawił dostała tak mocno w twarz, a teraz, widząc go tu ponownie, miała wrażenie, jakby ktoś zrobił porządny zamach, aby uderzyć ją ponownie. W głowie miała tyle myśli, czego chce, czego szuka i po co ją odwiedził. Po co rozdrapuje stare rany? No po co?
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie chciałby z powrotem tamtej Marianny. Etap niewinnego dziecka już dawno miała ze sobą, a zdecydowanie nie po to tu przyszedł. Gdyby wiedział, że została taka sama - wpatrzona w człowieka, który nie istniał, oddana idei tylko i wyłącznie z powodu jego własnych przekonań, nie byłoby go tutaj. Miał dość naiwności i wystarczająco za dużo wchłonął podobnych wspomnień odebranych kobietom, które spotykał. Wysysał z nich wszystko, co miało jakąkolwiek wartość dla niego samego. Niczym dementor zawieszał się nad nimi, by złożył ten ostatni pocałunek, po którym nie miały pamiętać ani jego, ani chwil, które wspólnie spędzili. Niektórym z nich wyrywał coś więcej niż sam swój obraz. Bo właśnie tego szukał - doświadczenia i poszerzania wiedzy o ludzkim umyśle. Im więcej dostawał, tym chciał więcej i czasem wydawało mu się, że przeżył zdecydowanie więcej żyć niż zmieściłoby się w dwustu latach. Quin musiał się rozwijać, a wraz z nim szła jego obojętność wobec uczuć innych ludzi, którzy nie potrafiliby go nigdy zmienić. Ile już spotykał naiwnych, pragnących odmiany dusz? Ile podobnych do dawnej Marianny postaci snuło się nie tylko w samej Anglii, ale również i w każdym zakątku świata? Czy nie było to nudne i monotonne? Czy właśnie to miało się wydarzać dokoła niego? Nuda i brak wyrazu? Już dawno przejadł podobne serca, żądając czegoś znacznie potężniejszego i wspanialszego. Trudniejszego do ujarzmienia i pochwycenia. Szukał wyzwania, które okazałoby się jego godne. Poszukiwał tego i nie miał przestać, przypominając wygłodniałego rekina, który za, nawet najdelikatniejszą, smużką krwi potrafił podążać za swoją ofiarą. Aż nie osiągnął upragnionego celu. Nie spotkał jeszcze umysłu, który mógłby się z nim równać, ale wiedział, że kiedyś się to stanie. Że stoczy ciężką walkę, która pochłonie być może większość jego życia, energii, magii, ale będzie warta wygranej. Potrzebował tego. Pragnął. Łaknął.
Wślizgnął się bez problemu do znajomego mieszkania, które nie było obłożone żadnym zaklęciem obronnym. Jeden minus dla kogoś takiego jak oni. Powinni chronić swoją prywatność, a Quinlan, niezwykle wyczulony na tym punkcie, był praktycznie zawiedziony brakiem ochrony czy oporu, który powinien się ujawnić wraz z jego obecnością wewnątrz mieszkania. Jako człowiek zaznajomiony z podobnymi sytuacji, nie miał problemów, żeby się tam dostać. Mógłby ją za to złajać, gdyby wciąż byli w stosunkach takich jak jeszcze rok wcześniej. Z pewną dozą niezadowolenia i łatwej zdobyczy poruszał się po pokojach, doskonale rozpoznając nawet w ciemnościach znajomą dłoń. Ile godzin spędził na tym łóżku, ile osób wypatrywał z okna, ile spojrzeń wymienił z Marianną? Jego fotograficzna pamięć natychmiast przywołała te wspomnienia, pozwalając rozeznać się lepiej niż kiedykolwiek w znanym sobie otoczeniu. Oczami wyobraźni widział jak Goshawk zaparza sobie herbatę; jak ściąga z ramion płaszcz. To było niczym kalka, którą wystarczyło nałożyć, a oryginał sam wracał. Dlatego siedząc w fotelu i obserwując prawdziwą postać Marianny, wcale nie poczuł się dziwnie. Można by powiedzieć, że wręcz znajomo, gdyby w jego słowniku istniało takie słowo. Czujnym okiem snuł się wraz z nią po domu, badając zarys jej ciała i styranej, zmęczonej twarzy. Wyszczuplała i nabrała pełniejszych kształtów, chociaż wciąż była delikatnie za chuda. Lewe ramię wciąż nieco unosiła wyżej nad prawe, nadając sylwetce tego charakterystycznego pochylenia. Nawet teraz w ciemności potrafiłby ją rozpoznać, bo kto znał ją lepiej od niego? Nie zauważyła go, a przynajmniej nie od razu. Nie spieszył się jednak by wyjść ku temu naprzeciw. Wiedział, że koniec końców sama zrozumie, że nie jest sama i dostrzeże postać zlaną z załamaniem światła i mroku z ulicznych latarni. Pozwolił jej samej dojść do źródła nieprzyjemnego uczucia dreszczu na karku, które nie powinno mieć miejsce w zaciszu czegoś tak prywatnego i pozornie bezpiecznego jak dom. Nie zamierzał przegapić ani jednego ruchu jej ślicznej twarzy, grymasu, który się na niej pojawiał, rozchylenia ust, gdy zrozumiała, co się działo. Gdy poznała kto tak naprawdę był wszystkiemu winny. Gdyby szok miał imię, nazywałby się właśnie Marianną. Tak pięknie wyglądała, gdy wszystkie kontrastujące ze sobą uczucia biły się w jej słabym ciele, tocząc bitwę o to, które zwyciężą i wydobędą się na światło dzienne. Oczywiście że oboje znali odpowiedź nim się stało, chociaż umysł dziewczyny jeszcze tego nie przetworzył. Nie była w stanie racjonalnie myśleć, a chaos, który zapanował w jej umyśle musiał być czymś wspaniałym i destrukcyjnym dla legilimenty równocześnie. Nie poruszył się, gdy szepnęła. Nie zareagował również, gdy krzyknęła. Nie spodziewał się niczego innego prócz tego całkiem udanego przedstawienia, które tak przekonująco odegrała. Pozwolił by cisza, która między nimi zapanowała unosiła się zdecydowanie za długo. By mógł się nią nasycić i poczuć ją wręcz w materialnym sensie. I nagle zupełnie niespodziewanie przełamał ją.
- Czyżby? - powiedział jedynie równie cicho i spokojnie jak ona na początku. Nie zamierzał krzyczeć. Wiedział, że gdyby to zrobił, może część jej gniewu ulotniłaby się szybciej. A on nie chciał tego przeganiać. Zamierzał poznać to, co drzemało w Mariannie. I to teraz.
Wślizgnął się bez problemu do znajomego mieszkania, które nie było obłożone żadnym zaklęciem obronnym. Jeden minus dla kogoś takiego jak oni. Powinni chronić swoją prywatność, a Quinlan, niezwykle wyczulony na tym punkcie, był praktycznie zawiedziony brakiem ochrony czy oporu, który powinien się ujawnić wraz z jego obecnością wewnątrz mieszkania. Jako człowiek zaznajomiony z podobnymi sytuacji, nie miał problemów, żeby się tam dostać. Mógłby ją za to złajać, gdyby wciąż byli w stosunkach takich jak jeszcze rok wcześniej. Z pewną dozą niezadowolenia i łatwej zdobyczy poruszał się po pokojach, doskonale rozpoznając nawet w ciemnościach znajomą dłoń. Ile godzin spędził na tym łóżku, ile osób wypatrywał z okna, ile spojrzeń wymienił z Marianną? Jego fotograficzna pamięć natychmiast przywołała te wspomnienia, pozwalając rozeznać się lepiej niż kiedykolwiek w znanym sobie otoczeniu. Oczami wyobraźni widział jak Goshawk zaparza sobie herbatę; jak ściąga z ramion płaszcz. To było niczym kalka, którą wystarczyło nałożyć, a oryginał sam wracał. Dlatego siedząc w fotelu i obserwując prawdziwą postać Marianny, wcale nie poczuł się dziwnie. Można by powiedzieć, że wręcz znajomo, gdyby w jego słowniku istniało takie słowo. Czujnym okiem snuł się wraz z nią po domu, badając zarys jej ciała i styranej, zmęczonej twarzy. Wyszczuplała i nabrała pełniejszych kształtów, chociaż wciąż była delikatnie za chuda. Lewe ramię wciąż nieco unosiła wyżej nad prawe, nadając sylwetce tego charakterystycznego pochylenia. Nawet teraz w ciemności potrafiłby ją rozpoznać, bo kto znał ją lepiej od niego? Nie zauważyła go, a przynajmniej nie od razu. Nie spieszył się jednak by wyjść ku temu naprzeciw. Wiedział, że koniec końców sama zrozumie, że nie jest sama i dostrzeże postać zlaną z załamaniem światła i mroku z ulicznych latarni. Pozwolił jej samej dojść do źródła nieprzyjemnego uczucia dreszczu na karku, które nie powinno mieć miejsce w zaciszu czegoś tak prywatnego i pozornie bezpiecznego jak dom. Nie zamierzał przegapić ani jednego ruchu jej ślicznej twarzy, grymasu, który się na niej pojawiał, rozchylenia ust, gdy zrozumiała, co się działo. Gdy poznała kto tak naprawdę był wszystkiemu winny. Gdyby szok miał imię, nazywałby się właśnie Marianną. Tak pięknie wyglądała, gdy wszystkie kontrastujące ze sobą uczucia biły się w jej słabym ciele, tocząc bitwę o to, które zwyciężą i wydobędą się na światło dzienne. Oczywiście że oboje znali odpowiedź nim się stało, chociaż umysł dziewczyny jeszcze tego nie przetworzył. Nie była w stanie racjonalnie myśleć, a chaos, który zapanował w jej umyśle musiał być czymś wspaniałym i destrukcyjnym dla legilimenty równocześnie. Nie poruszył się, gdy szepnęła. Nie zareagował również, gdy krzyknęła. Nie spodziewał się niczego innego prócz tego całkiem udanego przedstawienia, które tak przekonująco odegrała. Pozwolił by cisza, która między nimi zapanowała unosiła się zdecydowanie za długo. By mógł się nią nasycić i poczuć ją wręcz w materialnym sensie. I nagle zupełnie niespodziewanie przełamał ją.
- Czyżby? - powiedział jedynie równie cicho i spokojnie jak ona na początku. Nie zamierzał krzyczeć. Wiedział, że gdyby to zrobił, może część jej gniewu ulotniłaby się szybciej. A on nie chciał tego przeganiać. Zamierzał poznać to, co drzemało w Mariannie. I to teraz.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikt by nie chciał tamtej Marianny, tego dziecka, wyciągniętego z ulicy, na której nic dobrego by na nią nie czekało. Ani wiedza, ani władza, ani umiejętności, a jedynie marzenia, które nigdy nie miały stać się prawdą. Nikt by nie chciał tamtej Marianny, która bała się zrobić krok przed siebie, a jeśli już, to jedynie w towarzystwie swojego opiekuna, wpatrzonego w niego jak w obrazek, robiąca tylko to, co jej kazał. Teraz sama robiła te kroki, sama dbała o swój rozwój, sama zadbała o nowego nauczyciela, sama wyciągnęła rękę z prośbą o pomoc. Nie wstydziła się o nią poprosić, to chyba była dorosłość. Umiejętność przyznania się do własnych błędów oraz umiejętność proszenia o pomoc w nauce. Byli grupą, łączyły ich wspólne idee, mieli o siebie dbać a najniższych rangą mieli objąć swoją protekcją. Kiedyś miało się to opłacić, dlatego Marianna tak łatwo poddała się pod czyjeś dyktando. Tym razem z własnej woli. A może po prostu bała się przed sobą przyznać, że lubi mieć kogoś nad sobą? Może to właśnie przyciągnęło ją do Quinlana, a potem do Ramsey’a? Tylko z tym ostatnim łączyło ją zupełnie co innego.
To prawda, gdyby między nimi były takie relacje jak rok temu, jego chęć złojenia jej skóry za brak ochrony byłaby całkowicie uzasadniona. Teraz jednak nie miał prawa, przynajmniej według Marianny, nawet do takich myśli. Nie miał prawa nieproszony wejść do jej domu, nie miał prawa tu siedzieć i na nią czekać, nie miało prawa go tu być, bo ona mu na to nie pozwoliła. Quinlan jednak sądził inaczej przychodząc tu dziś wieczorem, jak gdyby nigdy nic, jakby zeszły rok powrócił. Jakby nic się nie stało. A przecież stało się tak dużo! Tyle się zmieniło, wydarzyło! On z własnej woli ją zostawił, z własnej woli zostawił swoje dziecko, a teraz wracał i myślał, że co? Że mu wybaczy? Rzuci się w ramiona? Na co liczył?
W jej umyśle było tyle myśli, że nie potrafiła nad nimi zapanować. Mózg pracował na zwiększonych obrotach, odczuwając na raz tyle skrajnych emocji, że nawet nie potrafiła ich zarejestrować. Nie potrafiła opanować swoich emocji, nie teraz, w sumie to nawet się nie starała. Pozwoliła na to, aby przechodziły przez jej ciało, aby drżało z napięcia, a pięści zaciskały się tak mocno, że niemal sama sobie wbijała paznokcie w skórę. Nie wiedziała, co pokazuje jej twarz, złość, żal, wściekłość, ulgę, że żyje. Może lepiej by było, gdyby jednak nie żył? Gdyby się tu nie pojawił? Ile razy, jeszcze przed paroma miesiącami wyobrażała sobie ich wspólne, ponowne spotkanie. Ale to, co przechodziła w swoim umyśle było niczym, w porównaniu z tym, co się działo teraz. I jakie było to od siebie różne.
Krzyknęła, oczywiście, że tak. Było w niej tyle emocji, które musiały jakoś ujść, krzyk był najprostszym sposobem. Jej ciało drżało, drżało ze zdenerwowania, nerwów, które nie była w stanie opanować. Nie dziś. Nigdy nie potrafiła zbyt dobrze tego robić. Ta cisza. Myślała, że ją wykończy. Patrzyła na niego, czekała aż coś powie, a on się nie odzywał. Ta chwila brzmiała wieczność, jakby czas się zatrzymał, napięcie między nimi rosło, ale jeszcze nie osiągnęło nawet połowy poziomu, jaki mogło osiągnąć. Znieruchomiała słysząc jego głos, nie słyszała go od roku. Przywołał wspomnienia ich pierwszego spotkania, z tego jak wspólnie rozmawiali, spędzali czas, rozmawiali o wyższej idei. Przywoływał wspomnienia z ostatniej nocy…
- Tak - wycedziła przez zęby.
Wkurzało ją, że był tak spokojny. Denerwowało, że nie ruszył się z miejsca, gdy ona aż cała dygotała ze złości. Nawet nie drgnął, gdy na niego krzyknęła, co rozjuszyło ją jeszcze bardziej. Czemu nie reagował? Czemu miał w sobie tyle spokoju? To, że mógł ją obserwować sprawiało mu przyjemność i ona o tym wiedziała, przecież go znała. A przynajmniej jej się wydawało, że go znała. Jednak, gdy znikł miała ku temu ogromne wątpliwości. Zarzucała sobie, że nie zauważyła, że nic nie wyczuła, że gdyby jej szósty, kobiecy, zmysł nie zawiódł, to wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Ale była zakochana, pierwszy raz poczuła coś większego i została w taki okrutny sposób ukarana. Bo już zaczęła myśleć o tym jako o karze. Tak bardzo to przeżyła.
Nie zbliżyła się do niego. Nie zrobiła ku niemu nawet najmniejszego kroku. Gdyby się zbliżyła, gdyby poczuła jego zapach, który tak mocno utkwił jej w głowie po ich ostatniej nocy, nie wiedziała jak by się zachowała. Nie była pewna swoich emocji, nie była pewna tego, czy uda jej się utrzymać je na wodzy. Czy nie rzuci się na niego… by go rozszarpać.
- Po co tu przyszedłeś? - warknęła. - Znowu się mną zabawić?
Bardzo ją to bolało. To, jak ją wykorzystał i to, jak łatwo dała mu się omamić, jak głupia. Oddała mu siebie, oddała mu swoją cnotę, najcenniejszą rzecz dla kobiety. Posiadł to, w tamtym momencie posiadał ją całą i z tą władzą wyjechał. Tak bardzo to bolało. Nie wiedziała co ma zrobił z rękoma, nosiło ją całą, dreszcze czuła na całym ciele; miała ochotę rzucić się na niego, z drugiej strony nie chciała podchodzić. Chciała zacząć na niego krzyczeć, żalić się, że ją zostawił, ona nie wiedziała co zrobić, ale wiedziała, że nie ma sensu. Chciała się go pytać dlaczego wyjechał, dlaczego wrócił i walczyła ze sobą, aby nie zadać tych pytań, zmuszając siebie do myślenia, że nie chce wiedzieć. Nie powinna wiedzieć. Przecież jeszcze wczoraj ją to w ogóle nie interesowała. Zapomniała. Dlaczego otworzył dawne rany?
To prawda, gdyby między nimi były takie relacje jak rok temu, jego chęć złojenia jej skóry za brak ochrony byłaby całkowicie uzasadniona. Teraz jednak nie miał prawa, przynajmniej według Marianny, nawet do takich myśli. Nie miał prawa nieproszony wejść do jej domu, nie miał prawa tu siedzieć i na nią czekać, nie miało prawa go tu być, bo ona mu na to nie pozwoliła. Quinlan jednak sądził inaczej przychodząc tu dziś wieczorem, jak gdyby nigdy nic, jakby zeszły rok powrócił. Jakby nic się nie stało. A przecież stało się tak dużo! Tyle się zmieniło, wydarzyło! On z własnej woli ją zostawił, z własnej woli zostawił swoje dziecko, a teraz wracał i myślał, że co? Że mu wybaczy? Rzuci się w ramiona? Na co liczył?
W jej umyśle było tyle myśli, że nie potrafiła nad nimi zapanować. Mózg pracował na zwiększonych obrotach, odczuwając na raz tyle skrajnych emocji, że nawet nie potrafiła ich zarejestrować. Nie potrafiła opanować swoich emocji, nie teraz, w sumie to nawet się nie starała. Pozwoliła na to, aby przechodziły przez jej ciało, aby drżało z napięcia, a pięści zaciskały się tak mocno, że niemal sama sobie wbijała paznokcie w skórę. Nie wiedziała, co pokazuje jej twarz, złość, żal, wściekłość, ulgę, że żyje. Może lepiej by było, gdyby jednak nie żył? Gdyby się tu nie pojawił? Ile razy, jeszcze przed paroma miesiącami wyobrażała sobie ich wspólne, ponowne spotkanie. Ale to, co przechodziła w swoim umyśle było niczym, w porównaniu z tym, co się działo teraz. I jakie było to od siebie różne.
Krzyknęła, oczywiście, że tak. Było w niej tyle emocji, które musiały jakoś ujść, krzyk był najprostszym sposobem. Jej ciało drżało, drżało ze zdenerwowania, nerwów, które nie była w stanie opanować. Nie dziś. Nigdy nie potrafiła zbyt dobrze tego robić. Ta cisza. Myślała, że ją wykończy. Patrzyła na niego, czekała aż coś powie, a on się nie odzywał. Ta chwila brzmiała wieczność, jakby czas się zatrzymał, napięcie między nimi rosło, ale jeszcze nie osiągnęło nawet połowy poziomu, jaki mogło osiągnąć. Znieruchomiała słysząc jego głos, nie słyszała go od roku. Przywołał wspomnienia ich pierwszego spotkania, z tego jak wspólnie rozmawiali, spędzali czas, rozmawiali o wyższej idei. Przywoływał wspomnienia z ostatniej nocy…
- Tak - wycedziła przez zęby.
Wkurzało ją, że był tak spokojny. Denerwowało, że nie ruszył się z miejsca, gdy ona aż cała dygotała ze złości. Nawet nie drgnął, gdy na niego krzyknęła, co rozjuszyło ją jeszcze bardziej. Czemu nie reagował? Czemu miał w sobie tyle spokoju? To, że mógł ją obserwować sprawiało mu przyjemność i ona o tym wiedziała, przecież go znała. A przynajmniej jej się wydawało, że go znała. Jednak, gdy znikł miała ku temu ogromne wątpliwości. Zarzucała sobie, że nie zauważyła, że nic nie wyczuła, że gdyby jej szósty, kobiecy, zmysł nie zawiódł, to wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Ale była zakochana, pierwszy raz poczuła coś większego i została w taki okrutny sposób ukarana. Bo już zaczęła myśleć o tym jako o karze. Tak bardzo to przeżyła.
Nie zbliżyła się do niego. Nie zrobiła ku niemu nawet najmniejszego kroku. Gdyby się zbliżyła, gdyby poczuła jego zapach, który tak mocno utkwił jej w głowie po ich ostatniej nocy, nie wiedziała jak by się zachowała. Nie była pewna swoich emocji, nie była pewna tego, czy uda jej się utrzymać je na wodzy. Czy nie rzuci się na niego… by go rozszarpać.
- Po co tu przyszedłeś? - warknęła. - Znowu się mną zabawić?
Bardzo ją to bolało. To, jak ją wykorzystał i to, jak łatwo dała mu się omamić, jak głupia. Oddała mu siebie, oddała mu swoją cnotę, najcenniejszą rzecz dla kobiety. Posiadł to, w tamtym momencie posiadał ją całą i z tą władzą wyjechał. Tak bardzo to bolało. Nie wiedziała co ma zrobił z rękoma, nosiło ją całą, dreszcze czuła na całym ciele; miała ochotę rzucić się na niego, z drugiej strony nie chciała podchodzić. Chciała zacząć na niego krzyczeć, żalić się, że ją zostawił, ona nie wiedziała co zrobić, ale wiedziała, że nie ma sensu. Chciała się go pytać dlaczego wyjechał, dlaczego wrócił i walczyła ze sobą, aby nie zadać tych pytań, zmuszając siebie do myślenia, że nie chce wiedzieć. Nie powinna wiedzieć. Przecież jeszcze wczoraj ją to w ogóle nie interesowała. Zapomniała. Dlaczego otworzył dawne rany?
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedyś było inaczej. Kiedyś byli niczym jedno, gdy Marianna podążała za nim, gdziekolwiek miał się udać. Czy to na spotkanie Rycerzy, czy przy zwykłym opuszczeniu mieszkania w celach czysto przyziemnych. Czuł ją na każdym kroku, który pozostawiał. Dziewczyna, którą zniszczył podążała jego śladami i jego drogami sądząc, że były jej własnymi. Wtedy cokolwiek by się działo, trwała przy nim niczym skała nie dająca się poruszyć. Wtedy była dzieckiem. To prawda jednak z każdym kolejnym krokiem, z każdym kolejnym oddechem i z każdą kolejną chwilą spędzoną wraz z Runcornem stawała się kimś zupełnie innym. Przyciągał ją, zdając sobie sprawę z tego, że odzierał ją z tej niewinności, która jej pozostała niczym z ściśle przylegającej sukienki, mającej chronić przed większym powiewem wiatru. I chociaż powinna była dostrzec zbliżającą się nawałnicę, niczym naiwny marynarz zignorowała specjalnie oznaki, zapatrując się w piękno morza, które wzywało ją ku sobie, by koniec końców zniszczyć. Podświadomie musiała wiedzieć, że tak się to miało skończyć. Że żadne z nich nie zasługiwało na coś takiego jak dobry koniec. Że nie istniały szczęśliwe zakończenia będące jedynie ułudą, projekcją umysłów wierzących w bajki opowiadane dzieciom na dobranoc. Tacy jak oni w czasach takich jak te byli skazani na samotność, rozgoryczenie i pustkę. Nie liczył na nic, wracając do niej. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie czekało go tu nic tylko łzy, krzyki i nienawiść. Ale właśnie taką chciał ją zobaczyć. By pokazała jaka potrafiła być naprawdę. Poruszona, potrafiąca wykrzesać z siebie te pokłady mocy, którą posiadała głęboko w sobie, a w którą wątpiła. Mogła zrobić z nim co chciała - nie zamierzał dobywać tej nocy różdżki, a przynajmniej nie w stosunku do niej, bo chociaż nie chciała się do tego przyznać, chociaż mogła się zapierać przed samą sobą, chociaż mogła krzyczeć i rzucać przekleństwami, w głębi serca, gdzieś na samym dnie, wiedziała, że za nim tęskniła. I to rodziło w niej największą frustrację, za którą jej nie obwiniał. Obserwując ją w takim stanie, dostrzegał to niebezpieczne piękno, które wcześniej pozostawało uśpione. Gdyby mogła zrozumieć na czym polegał jego świat, nie czułaby się tak swobodnie. Bo jeszcze się nie bała. Nie miała zresztą czego, bo nie zamierzał krzywdzić tego, co było już raz jego. Chociażby na chwilę, ale nie potrafił zniszczyć piękna, które wciąż nim pozostawało. Pomimo wszystkiego co przeżyli oddzielnie, byli do siebie podobni. Walczyli każdej nocy o coś, co mogło nie tylko ocalić ich samych, ale również mogło sprawić, że mieli się stać potężniejszymi czarodziejami, ludźmi. Mogli sobie pozwolić na działanie w połowie w cieniu w połowie w płomieniach. Nie mogli się już cofnąć, kości zostały rzucone i ich życia toczyły się według zasad ustawionych na wyższym szczeblu. Niektóre pionki ustawiał sam, na inne nie miał już wpływu. Teraz nie chodziło jedynie o nich samych.
Gdy się odezwał, głos zakrapiany lekką ironią z czającym się w kącikach ust uśmiechem rozległ się po pokoju, uderzając dość gwałtownie w stojącą wciąż dziewczynę. Gdyby chciał, mógłby być zarówno delikatny i usypiający, a wiara w bezpieczeństwo, które mógł zapewnić, niezachwiana. Teraz jednak ten sam głos był przyciągający i odrzucający zarazem. Lekko zachrypnięty, przeciągający samogłoski delikatnym pomrukiem. Doskonale wiedział jak na nią działał. Jak rozjuszało ją jego brak poruszenia lub zakłopotania jej krzykiem. Teraz mogła dostrzec to kim był naprawdę, kim był zawsze i nie przestawał być. Wciąż miał w głowie wyznanie, którym go obdarowała tamtej nocy. Takich rzeczy się nie zapomina i nawet on, mógł z łatwością to przywołać do siebie. Dwa słowa, które równie szybko i mocno zmieniły świat Marianny, tworząc wraz z jego zniknięciem mieszankę o niesamowitym polu rażenia. Kiedyś musiało to wybuchnąć. A czy był lepszy moment? Obserwował jej usta, gdy drżały z gniewu. Przygryzione niemal niewidocznie po prawej stronie, rok temu wyznawały mu miłość, a teraz z chęcią wgryzłyby mu się w gardło, ale jedynie po to, by rozszarpać je na strzępy. Znał jej uczucia. Czuł je wiele razy, mogąc być uczestnikiem wydarzeń umysłów innych ludzi. Gdyby był człowiekiem, który coś czuł, wzdrygnąłby się i być może zapłakał nad jej nieszczęściem. Ale to był on. Dlatego nie zrobił nic. Pozwolił, by ból i wewnętrzny żal ponownie rozsypywały wnętrze Marianny. Dosłownie mógłby przysiąc, że widział jak cała jej sylwetka zmarniała, jak skuliła się sama w sobie i przypominała popękaną porcelanę - tak delikatną, że jedno westchnienie mogłoby zetrzeć ją w pył. Jej pytania krążyły w powietrzu jeszcze dłuższy moment pozostawione jakby same sobie, bez odpowiedzi, okrutne zignorowane. Ale takie nie były i nie miały być.
- Czyżbyś nie wiedziała? - odezwał się po wieczności niczego. Dopiero gdy smuga ostatniego słowa zniknęła w gęstwinie niezadanych przez kobietę pytań, złapał nieco mocniej oparcia fotela, by wstać praktycznie w zwolnionym tempie, nie spiesząc się. Jakby starał się nie poruszyć powietrzem, które go otaczało. Czuł przez skórę wibracje, które szalały w ciele Goshawk. Które w każdej chwili mogły wybuchnąć, ale nie cofnął się. Dwa kroki starczyły, by znalazł się w świetle ulicznej lampy, które wpadało przez niezasłonięte firanką okno. Teraz już nie tylko głos przypominał jej o wszystkim. Znowu go widziała i praktycznie mogła poczuć, gdy znajdował się na wyciągnięcie ręki. Wrócił po nią i doskonale zdawała sobie sprawę czy tego chciała czy nie, że część niej wciąż należała do niego.
Gdy się odezwał, głos zakrapiany lekką ironią z czającym się w kącikach ust uśmiechem rozległ się po pokoju, uderzając dość gwałtownie w stojącą wciąż dziewczynę. Gdyby chciał, mógłby być zarówno delikatny i usypiający, a wiara w bezpieczeństwo, które mógł zapewnić, niezachwiana. Teraz jednak ten sam głos był przyciągający i odrzucający zarazem. Lekko zachrypnięty, przeciągający samogłoski delikatnym pomrukiem. Doskonale wiedział jak na nią działał. Jak rozjuszało ją jego brak poruszenia lub zakłopotania jej krzykiem. Teraz mogła dostrzec to kim był naprawdę, kim był zawsze i nie przestawał być. Wciąż miał w głowie wyznanie, którym go obdarowała tamtej nocy. Takich rzeczy się nie zapomina i nawet on, mógł z łatwością to przywołać do siebie. Dwa słowa, które równie szybko i mocno zmieniły świat Marianny, tworząc wraz z jego zniknięciem mieszankę o niesamowitym polu rażenia. Kiedyś musiało to wybuchnąć. A czy był lepszy moment? Obserwował jej usta, gdy drżały z gniewu. Przygryzione niemal niewidocznie po prawej stronie, rok temu wyznawały mu miłość, a teraz z chęcią wgryzłyby mu się w gardło, ale jedynie po to, by rozszarpać je na strzępy. Znał jej uczucia. Czuł je wiele razy, mogąc być uczestnikiem wydarzeń umysłów innych ludzi. Gdyby był człowiekiem, który coś czuł, wzdrygnąłby się i być może zapłakał nad jej nieszczęściem. Ale to był on. Dlatego nie zrobił nic. Pozwolił, by ból i wewnętrzny żal ponownie rozsypywały wnętrze Marianny. Dosłownie mógłby przysiąc, że widział jak cała jej sylwetka zmarniała, jak skuliła się sama w sobie i przypominała popękaną porcelanę - tak delikatną, że jedno westchnienie mogłoby zetrzeć ją w pył. Jej pytania krążyły w powietrzu jeszcze dłuższy moment pozostawione jakby same sobie, bez odpowiedzi, okrutne zignorowane. Ale takie nie były i nie miały być.
- Czyżbyś nie wiedziała? - odezwał się po wieczności niczego. Dopiero gdy smuga ostatniego słowa zniknęła w gęstwinie niezadanych przez kobietę pytań, złapał nieco mocniej oparcia fotela, by wstać praktycznie w zwolnionym tempie, nie spiesząc się. Jakby starał się nie poruszyć powietrzem, które go otaczało. Czuł przez skórę wibracje, które szalały w ciele Goshawk. Które w każdej chwili mogły wybuchnąć, ale nie cofnął się. Dwa kroki starczyły, by znalazł się w świetle ulicznej lampy, które wpadało przez niezasłonięte firanką okno. Teraz już nie tylko głos przypominał jej o wszystkim. Znowu go widziała i praktycznie mogła poczuć, gdy znajdował się na wyciągnięcie ręki. Wrócił po nią i doskonale zdawała sobie sprawę czy tego chciała czy nie, że część niej wciąż należała do niego.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ona wiedziała, że on czuje. Że czuje każdy jej dreszcz, wszystkie emocje, które przechodziły przez jej ciało, wszystkie myśli, jakie przechodziły przez jej umysł. Wiedziała, że wie o czym ona myśli, chociaż sama Marianna nie potrafiła teraz tego określić. W głowie miała burzę, tyle słów cisnęło się na jej język, pytań jak i oskarżeń jednocześnie. Jej ciało rwało się do ataku, chciała się na niego rzucić, rozszarpać na kawałki, wbić w jego skórę swoje paznokcie, poczuć jego ciepłą krew, zadać mu ból taki sam, jaki on zadał jej rozrywając jej serce. Z drugiej strony coś nie pozwalało jej się ruszyć, coś cieszyło się na jego widok, oddychało z ulgą, że żyje i nic mu nie jest. I to rozwścieczyło Mariannę bardziej niż fakt, że tak bezczelnie się przed nią pojawił. Że wrócił bez słowa. I wiedziała, że i on zdaje sobie sprawę z tego, że coś ją hamuje. I wiedziała, że on wiedział co. Miłość. Kiedyś wiedziała co to za uczucie, kiedyś potrafiła nim darzyć pewną osobę, kiedyś było kiedyś i jeszcze jakiś czas temu myślała, że ma to za sobą. Dopóki Quinlan nie pojawił się w jej domu. Dopóki wszystkie uczucia nie wróciły, póki co skutecznie tłumione przez złość i rozgoryczenie. Ale to kiedyś odejdzie, minie, Marianna się uspokoi i co wtedy?
Znowu cisza. Cisza, głucha cisza. Marianna słyszała bicie swojego serca, które waliło jak oszalałe. Z każdym uderzeniem czuła ciepło na policzkach, a żyły w palcach, które były zaciśnięte w pięść, równo pulsowały. Robił to specjalnie, dodatkowo budował jej napięcie, podburzał do jeszcze większej złości i doskonale mu się to udawało. Wiedział jak zagrać, wiedział gdzie pociągnąć za odpowiednią strunę, aby wydała z siebie odpowiedni dźwięk. Przecież znał Mariannę na wylot, a ona od początku zdawała sobie z tego sprawę. Miała wrażenie jakby byli jednością, jakby podzielali wspólnie jedną myśl, jakby jedno znało ruch drugiego nim jeszcze się o tym pomyślało. A Marianna, za bardzo zdenerwowana, pozwalała mu na to i grała tak, jak on na niej zagrał. A gdy się w końcu odezwał. Jego pomruk ponownie wrócił wspomnienia. Jak zasłuchiwała się w jego głosie, jak powodował drżenie nóg i mocniejsze bicie serca. Dokładnie tak jak teraz, tyle że rok temu spowodowane to było uczuciem, miłością, której teraz tak bardzo chciała się wyrzec. Zapomnieć. Zabić ją w swoim sercu.
Wiedziała. Musiała wiedzieć. Musiała się domyślać. To on ją znalazł, to on pokazał jej ten świat, to on nauczył ją pierwszych czarno-magicznych zaklęć, wpoił wiedzę na temat mroku, uporządkował myśli i nakierował. To on wprowadził ją w organizację, po której szczeblach nadal się pięła, to dzięki niemu tu była. Stworzył ją, była jego, ale nie tylko dlatego, że był jej pierwszym nauczycielem i mentorem. Ale i pierwszym kochankiem. To wtedy kobieta się staje własnością mężczyzny i to wtedy mężczyzna zostaje w pamięci kobiety na zawsze.
Zagryzła dolną wargę, zagryzała mocno, w pewnej chwili przegryzając się przez naskórek, potem skórę właściwą i uszkadzając naczynia krwionośne. Poczuła w ustach metaliczny smak krwi, który podziałał na nią jeszcze bardziej otępiająco. Utkwiła w nim swoje spojrzenie nie chcąc odpowiadać, nie chcąc przyznawać się przed sobą do tego, że zna odpowiedź na to pytanie.
Drgnęła, gdy się ruszył. Gdy on powoli przesuwał się na siedzeniu, gdy powoli wstawał i robił ku niej kroki, Marianna się nawet nie ruszyła. Wpatrywała się w niego. Stanął w świetle pobliskiej latarni, dotychczas widziała tylko jego zarys, chociaż po zarysie mogła poznać go dokładnie. Ale teraz, gdy widziała jego twarz, to jak na nią spoglądał… Nawet nie wiedziała kiedy sięgnęła po różdżkę, nie wiedziała kiedy wyciągnęła ją przed siebie i skierowała w jego stronę. Jej gniew sięgnął chyba zenitu, przestała nad sobą panować. Ocknęła się dopiero, gdy już w niego celowała, ale nie bardzo wiedziała co ma za tym pójść. W Ramsey’a nigdy nie wycelowała różdżką, bała się go i, zarazem, byli przyjaciółmi. Kim był teraz dla niej Quinlan?
- Nie zbliżaj się do mnie - powiedziała, lekko zachrypniętym i zdenerwowanym głosem.
Zrobiła lekki krok w tył, daleko się nie cofnęła natrafiając na stół. Zdziwiła się czując go za swoimi plecami, ale nawet nie odwróciła od Runcorna swojego wzroku, na blacie zaciskając palce lewej ręki. Nie wiedziała co zrobi, gdy ponownie się do niej zbliży, gdy ją dotknie. Nie wiedziała, czy znów nie straci nad sobą panowania. Nie chciała tego sprawdzać, już sam jego widok zadawał jej ogromny ból. A jego zapach, faktura jego skóry? To byłoby dla niej zdecydowanie za dużo.
Znowu cisza. Cisza, głucha cisza. Marianna słyszała bicie swojego serca, które waliło jak oszalałe. Z każdym uderzeniem czuła ciepło na policzkach, a żyły w palcach, które były zaciśnięte w pięść, równo pulsowały. Robił to specjalnie, dodatkowo budował jej napięcie, podburzał do jeszcze większej złości i doskonale mu się to udawało. Wiedział jak zagrać, wiedział gdzie pociągnąć za odpowiednią strunę, aby wydała z siebie odpowiedni dźwięk. Przecież znał Mariannę na wylot, a ona od początku zdawała sobie z tego sprawę. Miała wrażenie jakby byli jednością, jakby podzielali wspólnie jedną myśl, jakby jedno znało ruch drugiego nim jeszcze się o tym pomyślało. A Marianna, za bardzo zdenerwowana, pozwalała mu na to i grała tak, jak on na niej zagrał. A gdy się w końcu odezwał. Jego pomruk ponownie wrócił wspomnienia. Jak zasłuchiwała się w jego głosie, jak powodował drżenie nóg i mocniejsze bicie serca. Dokładnie tak jak teraz, tyle że rok temu spowodowane to było uczuciem, miłością, której teraz tak bardzo chciała się wyrzec. Zapomnieć. Zabić ją w swoim sercu.
Wiedziała. Musiała wiedzieć. Musiała się domyślać. To on ją znalazł, to on pokazał jej ten świat, to on nauczył ją pierwszych czarno-magicznych zaklęć, wpoił wiedzę na temat mroku, uporządkował myśli i nakierował. To on wprowadził ją w organizację, po której szczeblach nadal się pięła, to dzięki niemu tu była. Stworzył ją, była jego, ale nie tylko dlatego, że był jej pierwszym nauczycielem i mentorem. Ale i pierwszym kochankiem. To wtedy kobieta się staje własnością mężczyzny i to wtedy mężczyzna zostaje w pamięci kobiety na zawsze.
Zagryzła dolną wargę, zagryzała mocno, w pewnej chwili przegryzając się przez naskórek, potem skórę właściwą i uszkadzając naczynia krwionośne. Poczuła w ustach metaliczny smak krwi, który podziałał na nią jeszcze bardziej otępiająco. Utkwiła w nim swoje spojrzenie nie chcąc odpowiadać, nie chcąc przyznawać się przed sobą do tego, że zna odpowiedź na to pytanie.
Drgnęła, gdy się ruszył. Gdy on powoli przesuwał się na siedzeniu, gdy powoli wstawał i robił ku niej kroki, Marianna się nawet nie ruszyła. Wpatrywała się w niego. Stanął w świetle pobliskiej latarni, dotychczas widziała tylko jego zarys, chociaż po zarysie mogła poznać go dokładnie. Ale teraz, gdy widziała jego twarz, to jak na nią spoglądał… Nawet nie wiedziała kiedy sięgnęła po różdżkę, nie wiedziała kiedy wyciągnęła ją przed siebie i skierowała w jego stronę. Jej gniew sięgnął chyba zenitu, przestała nad sobą panować. Ocknęła się dopiero, gdy już w niego celowała, ale nie bardzo wiedziała co ma za tym pójść. W Ramsey’a nigdy nie wycelowała różdżką, bała się go i, zarazem, byli przyjaciółmi. Kim był teraz dla niej Quinlan?
- Nie zbliżaj się do mnie - powiedziała, lekko zachrypniętym i zdenerwowanym głosem.
Zrobiła lekki krok w tył, daleko się nie cofnęła natrafiając na stół. Zdziwiła się czując go za swoimi plecami, ale nawet nie odwróciła od Runcorna swojego wzroku, na blacie zaciskając palce lewej ręki. Nie wiedziała co zrobi, gdy ponownie się do niej zbliży, gdy ją dotknie. Nie wiedziała, czy znów nie straci nad sobą panowania. Nie chciała tego sprawdzać, już sam jego widok zadawał jej ogromny ból. A jego zapach, faktura jego skóry? To byłoby dla niej zdecydowanie za dużo.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czy nie to sprawiało, że stawała się jeszcze wspanialsza? Gniew, który się w niej budził sprawiał wrażenie nieustępliwego, otumaniającego, dającego to czego pragnął. Władzy. Czy to nie od niego zależało jak się zachowywała? Czy nie miał wpływu na jej życie? Gdyby się nie pokazał, nie musiałaby sobie o nim przypominać. Nie bolałoby jej każde spojrzenie, każdy oddech tym samym powietrzem, każde słowo, które wypowiadał. Żyłaby dalej nieświadoma faktu, że przebywał obok w tym samym mieście, ciesząc się tym co miała teraz. Tylko tak naprawdę jedynie przy nim mogła odkryć całą siebie. Gdy mruczała z pożądania, gdy krzyczała z gniewu. Nikt nie mógł wywoływać w jej wnętrzu tych gorących, tak sprzecznych i krańcowych uczuć jak właśnie on. Miał nad nią przewagę, której ona nigdy nie mogła mieć nad nim. Bo to ona go kochała, ona wypowiedziała te słowa, nie czekając na potwierdzenie, ona mu się oddała i miała nienawidzć siebie przez świadomość, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę w tym momencie. Gdyby miał jej powiedzieć, co czuł tamtej nocy, gdy się z nią kochał, wyznałby jej prawdę, bo nie musiał kłamać. Już nie. Ale pytanie nie miało paść i to też odbierało część świadomości i wiedzy Mariannie. Nigdy nie spytałaby go o coś takiego. Nie po tym co jej zrobił i tym co przeżyła, sądząc, że zostawił ją na zawsze. Ale on wrócił, wciąż pamiętając. Ona również nie wyrzuciła go z pamięci. Pamięci wciąż żywej i mogącej wybuchnąć z siłą erupcji wulkanu. Spodziewał się tego. Gdyby było inaczej, nie byłoby go tutaj. Gdyby wiedział, że znajdzie kogoś niezwykle opanowanego i nie dającego się poruszyć samą jego obecnością, nie byłoby to warte. Wiedział. Doskonale znał każdy jej ruch, każde uczucie, które przez nią przechodziło. Wydawać by się mogło, że również słyszał bicie jej serca. Serca, które biło szybciej, gdy był w pobliżu. Wtedy i teraz. Nie mogła też wiecznie go nienawidzić, nie mogła wiecznie utrzymywać stanu, w którym teraz była. A gdy to zniknie, on tam będzie. Będzie na nią czekał jak zawsze.
Jako pierwsza osoba, która odkryła przed nią wszystko, co znała teraz, miał dojście do jej życia o wiele gwałtowniejsze niż sądziła. Posiadł nie tylko jej umysł, ale również i ciało, zapadając w pamięci już na zawsze. Gdy tylko miała znaleźć się blisko innego, on miał wracać niczym raz zaaplikowana trucizna, rozpływając się po jej żyłach. Czy znając konsekwencje swoich działań, podjęłaby te same decyzje? Czy gdyby nie on, trafiłaby do Rycerzy czy dalej tułała się szukając swojego miejsca na świecie? Miejsca, które już na wieczność miało znajdować się tuż obok niego. Nawet nieobecny czuwał, trwając przy niej niczym cień. Teraz ten cień padał na jej twarz, po której leciała maleńka, ledwie dostrzegalna strużka krwi. Również i to mu ofiarowała. Czy istniało w niej coś czego nie znał? Czy potrafiłaby zareagować tak, by nie mógł przewidzieć jej ruchu? Złapanie za różdżkę było kolejnym krokiem. Kolejnym krokiem dzięki któremu znowu stawali się tym czym kiedyś - współpracownikami. I nawet jeśli teraz go nie chciała, nie miało to znaczenia. Jego spojrzenie jedynie osunęło się po czarodziejskiej broni, wywołując delikatne drganie lewego kącika ust. Marianna znała go na tyle, napatrzyła się na tę mimikę, by to dostrzec. By rozpoznać w nim Quinlana takim jakim był. Ta ciemność która panowała była równocześnie światłością. Nową ścieżką, która miała zaprowadzić ich ku kolejnemu etapowi. Goshawk miała rok by się otrząsnąć, by stać się twardym materiałem. Materiałem, który by się umocnił, musiał być zniszczony jeszcze raz. Słyszał w jej głosie tę niepewność, drżenie, zaskoczenie z tego co się działo. Z tego że nieświadomie chwyciła za różdżkę. I tym razem nie kazał jej zbyt długo czekać na odpowiedź, bo ona krążyła w jego umyśle od pewnej chwili.
- Sięgaj po to, czego chcesz - powiedział, nie patrząc nawet na wycelowaną w jego kierunku różdżkę. Były to słowa, które zawsze jej powtarzał. Wiedział co się stanie, gdy kobieta je usłyszy. Że wspomnienia wspólnie spędzonych chwil znów w nią uderzą. I gdyby były rzeczą materialną, ich siła zgięłaby ją w pół, nie pozwalając zaczerpnąć tchu. Nie podszedł do niej. Nie od razu. Pozwolił, by jej umysł przetwarzał wszystko, chociaż było to trudne. Był w końcu miłością jej życia, wyznacznikiem, powiernikiem i drogowskazem. Teraz również. Stanął krok bliżej, czekając. Jego spojrzenie, które wyrażało więcej niż kiedykolwiek kierowało ją dalej. Do kroku w przyszłość. Do kolejnego łamania granic.
Jako pierwsza osoba, która odkryła przed nią wszystko, co znała teraz, miał dojście do jej życia o wiele gwałtowniejsze niż sądziła. Posiadł nie tylko jej umysł, ale również i ciało, zapadając w pamięci już na zawsze. Gdy tylko miała znaleźć się blisko innego, on miał wracać niczym raz zaaplikowana trucizna, rozpływając się po jej żyłach. Czy znając konsekwencje swoich działań, podjęłaby te same decyzje? Czy gdyby nie on, trafiłaby do Rycerzy czy dalej tułała się szukając swojego miejsca na świecie? Miejsca, które już na wieczność miało znajdować się tuż obok niego. Nawet nieobecny czuwał, trwając przy niej niczym cień. Teraz ten cień padał na jej twarz, po której leciała maleńka, ledwie dostrzegalna strużka krwi. Również i to mu ofiarowała. Czy istniało w niej coś czego nie znał? Czy potrafiłaby zareagować tak, by nie mógł przewidzieć jej ruchu? Złapanie za różdżkę było kolejnym krokiem. Kolejnym krokiem dzięki któremu znowu stawali się tym czym kiedyś - współpracownikami. I nawet jeśli teraz go nie chciała, nie miało to znaczenia. Jego spojrzenie jedynie osunęło się po czarodziejskiej broni, wywołując delikatne drganie lewego kącika ust. Marianna znała go na tyle, napatrzyła się na tę mimikę, by to dostrzec. By rozpoznać w nim Quinlana takim jakim był. Ta ciemność która panowała była równocześnie światłością. Nową ścieżką, która miała zaprowadzić ich ku kolejnemu etapowi. Goshawk miała rok by się otrząsnąć, by stać się twardym materiałem. Materiałem, który by się umocnił, musiał być zniszczony jeszcze raz. Słyszał w jej głosie tę niepewność, drżenie, zaskoczenie z tego co się działo. Z tego że nieświadomie chwyciła za różdżkę. I tym razem nie kazał jej zbyt długo czekać na odpowiedź, bo ona krążyła w jego umyśle od pewnej chwili.
- Sięgaj po to, czego chcesz - powiedział, nie patrząc nawet na wycelowaną w jego kierunku różdżkę. Były to słowa, które zawsze jej powtarzał. Wiedział co się stanie, gdy kobieta je usłyszy. Że wspomnienia wspólnie spędzonych chwil znów w nią uderzą. I gdyby były rzeczą materialną, ich siła zgięłaby ją w pół, nie pozwalając zaczerpnąć tchu. Nie podszedł do niej. Nie od razu. Pozwolił, by jej umysł przetwarzał wszystko, chociaż było to trudne. Był w końcu miłością jej życia, wyznacznikiem, powiernikiem i drogowskazem. Teraz również. Stanął krok bliżej, czekając. Jego spojrzenie, które wyrażało więcej niż kiedykolwiek kierowało ją dalej. Do kroku w przyszłość. Do kolejnego łamania granic.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Była na siebie wściekła. Tak bardzo wściekła. Za to, że pozwoliła mu siebie posiąść, że stała się jego własnością, że już na zawsze miała być jego. To tak bardzo bolało i Quinlan nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo. Jak wielki zadawał jej ból. Każde spojrzenie, każdy jego ruch, każde jego wypowiedziane słowo i przywrócone spojrzenie rozrywało serce Marianny na malutkie kawałeczki. Ledwo zszyte, ledwo złączone, ponownie zostało całkowicie zniszczone. Zgniecione. A jednak, w jego odłamkach nadal tliła się miłość. Nikt chyba nie potrafiłby wyjaśnić dlaczego. Mimo tego co jej zrobił, wykorzystał i zostawił, pozwoliła na to wiedząc, że jej nie kochał. Pozwolił, aby się w nim zadłużyła, aby mu się oddała. Chciał ją posiąść i robił to wszystko specjalnie, ale nie dlatego, że darzył ją jakimś uczuciem, ale po to, by stała się narzędziem w jego rękach. Tak myślała, taki był jej punkt widzenia. I nie potrafiła wybaczyć sobie, że tak łatwo mu na to pozwoliła. Głupia. Naiwna. Już nigdy nie chciała taka być, nie chciała, aby ktoś ponownie nią kierował, nie w taki sposób. Ramsey robił to inaczej, uczył ją, zmuszał do wysiłku, zadawał jej fizyczny ból nie znając jej na tyle, by uderzyć w jej uczucia. Na takie kierowanie mogła mu pozwolić, stał się jej nowym mentorem, zastępując Quinlana, chociaż sam pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Ale Marianna go szanowała, bardzo ceniła i wiedziała, że może się od niego wiele nauczyć. Był śmierciożercą, to była jedna z kwestii, która odróżniała go od Runcorna. I chociażby dla tej jednej kwestii był lepszym kandydatem na nauczyciela.
Umniejszając Runcornowi chciała przekonać siebie samą, że już nie jest wart jej zachodu. Że nic ją już z nim nie łączy i nie ma wobec niego żadnych zobowiązań. Ale, czemu nie można było się dziwić, to absolutnie nie działało. I chyba nikogo to nie zaskakiwało, nawet Marianny.
Pokazała mu wszystko. Odsłoniła wszystkie karty, stała przed nim naga fizycznie i psychicznie, pozwalając aby poznał wszystkie zakamarki jej ciała i umysłu. Czuła wstyd, tak okropny wstyd, którego nie dało się opisać. Gdyby wiedziała jak ją potraktuje, gdyby wiedziała przez co będzie musiała przechodzić nigdy by mu się nie odsłoniła, nigdy by się w nim nie zakochała. Z drugiej strony nie mogła tego żałować, znalazła swoje miejsce, do którego z biegiem czasu przekonywała się jeszcze bardziej, już za sprawą Ramsey’a. Więc wybrałaby go znowu, podałaby mu swoją dłoń, aby pomógł jej wstać z brudnej ziemi i przywdziać nowe, czyste szaty, mające symbolizować nową Mariannę, wkraczającą na nowe ścieżki życia.
Okazywała swoje uczucia, właściwie nawet nie próbowała ich ukrywać. Nie próbowała powtrzymać drzenia ręki, którą celowała różdżką w Quinlana, nie próbowała ukryć zdziwienia w głosie, złości, nie próbowała zetrzeć krwi z podbródka. Po co? Przecież on i tak by wiedział, zawsze wiedział. Po za tym, pod wpływem tak silnych emocji Marianna nie dałaby rady, była jeszcze za słaba na to, by umieć kontrolować się w taki sposób. Jeszcze za wcześnie, by znosić to z kamienną twarzą. Nie była Quinlanem, nie była Mulciberem, nie była też zimną suką, której tak łatwo przyszłoby się pogodzić i zapomnieć z tym, co się wydarzyło. Którą teraz by nic nie interesowało. Interesowało ją bardzo, bolało ją bardzo i pokazywała mu to z całą swoją siłą. Chciała pokazać mu jak bardzo jest zła, jak bardzo ją zranił, że się zmieniła. Bo Marianna zmieniła się bardzo. Jej dłoń mocniej zacisnęła się na różdżce, druga niemal pobladła od zaciskania się na kancie stołu.
- Powiedziałam. Nie. Zbliżaj. Się. Do. Mnie - wycedziła.
Zrobił kolejny krok. Wypowiedział słowa, które rozbrzmiewały jej echem w umyśle przez dłuższą chwilę. Jakby ktoś z ogromną siłą uderzył ją w twarz, aż mroczki stanęły jej przed oczyma. Zawsze jej to powtarzał, a te słowa jeszcze rok temu dodawały jej pewności, siły i wiary w to, że potrafi coś osiągnąć. Że ciężką pracą zdobędzie wyżyny. Że na wyżynach znajdzie władzę, która pozwala jej mieć we władaniu życie człowieka. A teraz? Teraz raniły, wbijały miliony sztyletów w jej ciało, dziurawiąc je na wylot. Pozbawiając tchu i umiejętności panowania nad sobą.
- Crucio - rzuciła.
Sama nie wiedziała kiedy inkantacja wydobyła się z jej ust. Klątwa, tak okrutna, którą niedawno ćwiczyła. Chciała go rozszarpać, zadać mu ból, sprowadzić do parteru. Ale czy pod wpływem tak silnych emocji można oczekiwać, że to czarnomagiczne zaklęcie zostanie poprawnie rzucone? Że osiągnie sukces i dosięgnie celu? Zaboli?
Umniejszając Runcornowi chciała przekonać siebie samą, że już nie jest wart jej zachodu. Że nic ją już z nim nie łączy i nie ma wobec niego żadnych zobowiązań. Ale, czemu nie można było się dziwić, to absolutnie nie działało. I chyba nikogo to nie zaskakiwało, nawet Marianny.
Pokazała mu wszystko. Odsłoniła wszystkie karty, stała przed nim naga fizycznie i psychicznie, pozwalając aby poznał wszystkie zakamarki jej ciała i umysłu. Czuła wstyd, tak okropny wstyd, którego nie dało się opisać. Gdyby wiedziała jak ją potraktuje, gdyby wiedziała przez co będzie musiała przechodzić nigdy by mu się nie odsłoniła, nigdy by się w nim nie zakochała. Z drugiej strony nie mogła tego żałować, znalazła swoje miejsce, do którego z biegiem czasu przekonywała się jeszcze bardziej, już za sprawą Ramsey’a. Więc wybrałaby go znowu, podałaby mu swoją dłoń, aby pomógł jej wstać z brudnej ziemi i przywdziać nowe, czyste szaty, mające symbolizować nową Mariannę, wkraczającą na nowe ścieżki życia.
Okazywała swoje uczucia, właściwie nawet nie próbowała ich ukrywać. Nie próbowała powtrzymać drzenia ręki, którą celowała różdżką w Quinlana, nie próbowała ukryć zdziwienia w głosie, złości, nie próbowała zetrzeć krwi z podbródka. Po co? Przecież on i tak by wiedział, zawsze wiedział. Po za tym, pod wpływem tak silnych emocji Marianna nie dałaby rady, była jeszcze za słaba na to, by umieć kontrolować się w taki sposób. Jeszcze za wcześnie, by znosić to z kamienną twarzą. Nie była Quinlanem, nie była Mulciberem, nie była też zimną suką, której tak łatwo przyszłoby się pogodzić i zapomnieć z tym, co się wydarzyło. Którą teraz by nic nie interesowało. Interesowało ją bardzo, bolało ją bardzo i pokazywała mu to z całą swoją siłą. Chciała pokazać mu jak bardzo jest zła, jak bardzo ją zranił, że się zmieniła. Bo Marianna zmieniła się bardzo. Jej dłoń mocniej zacisnęła się na różdżce, druga niemal pobladła od zaciskania się na kancie stołu.
- Powiedziałam. Nie. Zbliżaj. Się. Do. Mnie - wycedziła.
Zrobił kolejny krok. Wypowiedział słowa, które rozbrzmiewały jej echem w umyśle przez dłuższą chwilę. Jakby ktoś z ogromną siłą uderzył ją w twarz, aż mroczki stanęły jej przed oczyma. Zawsze jej to powtarzał, a te słowa jeszcze rok temu dodawały jej pewności, siły i wiary w to, że potrafi coś osiągnąć. Że ciężką pracą zdobędzie wyżyny. Że na wyżynach znajdzie władzę, która pozwala jej mieć we władaniu życie człowieka. A teraz? Teraz raniły, wbijały miliony sztyletów w jej ciało, dziurawiąc je na wylot. Pozbawiając tchu i umiejętności panowania nad sobą.
- Crucio - rzuciła.
Sama nie wiedziała kiedy inkantacja wydobyła się z jej ust. Klątwa, tak okrutna, którą niedawno ćwiczyła. Chciała go rozszarpać, zadać mu ból, sprowadzić do parteru. Ale czy pod wpływem tak silnych emocji można oczekiwać, że to czarnomagiczne zaklęcie zostanie poprawnie rzucone? Że osiągnie sukces i dosięgnie celu? Zaboli?
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Wszystko się zmieniało. Nie mieli wymazać swojej przeszłości, a nawet jeśli by się tego podjęli, żadne z nich nie chciało zapomnieć. Quinlan nie zamierzał odpuścić swojego dzieła, a Marianna dostała lekcję. Najpaskudniejszą jaka mogła istnieć i żeby wynieść z niej jakąś wiedzę, musiała pamiętać. I nie tylko fragmenty. Tylko całość miała znaczenie. Tylko ona się liczyła. Goshawk żyła z nim wystarczająco długo, by wiedzieć, że wiedza równała się władzy, a jeśli chciało się potrafić ją wykorzystywać, trzeba było z nią walczyć. Sam musiał się mierzyć z bombardującymi go wspomnieniami innych ludzi. Nikt nigdy nie mówił jak to jest być legilimentą. Nikt nie chciał się przyznawać, że czasami we własnym umyśle można było poczuć się tłoczno. W książkach nie pisano o załamaniu jaźni, postrzegając swoje własne słabości za przekleństwo. Z każdą siłą jednak szła odpowiedzialność i jeśli nie można było jej znieść, nie można było nazywać się jej godnym. Należało się z tym pogodzić lub dać się ponieść obłędowi. Nie zdążył zapytać lub właściwie wyrwać z umysłu swojego ojca sposobu, jakim posługiwał się, by wyciszyć ów gości, którzy towarzyszyli mu na każdym kroku życia. Ilu ofiarom zabrał wspomnienia, by osiągnąć swój cel? Ile osiągnął dzięki władaniu legilimencji? Ile w tym wszystkim czego się dorobił zawdzięczał temu czemuś, co wszyscy interpretowali jako smykałkę do interesów i talent jubilerski? Ile z tego wszystkiego było prawdy? Miało to pozostać tajemnicą zabraną przez starego Runcorna do grobu. Grobu, który jeszcze nie zdążył nawet odtajać. Nie sądził, by cokolwiek się zmieniło w związku z tym. I tak jak jego ojciec zawsze miał mu towarzyszyć, gdziekolwiek by się nie udał, tak samo ta świadomość miała bić w Mariannę tylko że jej koszmarem stawał się właśnie on sam. Świadomość nieuchronnego wydarzenia, które miało się zakończyć w sposób być może tragiczny dla jednego z nich nie miała znaczenia. W końcu gdyby postanowiła rzucić zaklęcie i udałoby się jej, miał dopiąć swego. Stworzenia z niej samego siebie. Mogła go zniszczyć wedle własnej woli, a teraz na pewno miała jej sporo. Za dobrze też go znała, by wiedzieć, że nie odpuści. Przekraczali własne granice od wtedy i teraz. Widział jak zmieniła się jej twarz podczas tych kilku chwil, które dzieliły ich od zdania sobie sprawy przez Mariannę, że nie była w domu sama. Że następny dzień miał być tak odmienny od tego, który dział się teraz. Bądź co bądź i tak miał wygrać cokolwiek by się nie wydarzyło i Marianna w głębi serca zdawała sobie z tego sprawę. Musiała przyznać mu rację. Zawsze ją miał i musiała się nienawidzić za tę wiedzę jeszcze bardziej niż jego osoby. A ten gniew był w końcu czymś na czym budowała się cała przyszłość Runcorna. Każde słowo ojca, każde kolejne zaklęcie, którym go obdarowywał... Nienawidził go, a przy okazji coś krzyczało w nim, że postępował słusznie, że nie można było pragnąć śmierci dla kogoś tak bliskiego. Dla kogoś kto obdarował go możliwościami i kto nadał sens istnienia. Czy nie byłaby to hipokryzja? A Quin pomimo wszystko również kochał swojego rodzica. Na swój sposób, ale spędził z nim większość swojego życia i musiał się do niego przywiązać. Do niego ostatniego. I nawet to mu odebrano, chociaż ogołocił się sam na początku z posiadania matki. Jego życie za jej. Czy była to uczciwa wymiana? O to trzeba było już zapytać Goshawk. Z chwilą w której wypowiedziała kolejne słowa, pokój rozjaśniał zielonym światłem.
- Protego Maxima - rzucił, nienawidząc się za to, że sięgnął po cholerną różdżkę. Możliwe że był to czysty odruch, nad którym nie zapanował. Nie zamierzał się bronić, nie chciał tego robić. Gniew, satysfakcja i strach, które miały malować się na twarzy Marianny były jego celem. Jeśli miało to być ostatnim, co miał zobaczyć, to warto było.
- Protego Maxima - rzucił, nienawidząc się za to, że sięgnął po cholerną różdżkę. Możliwe że był to czysty odruch, nad którym nie zapanował. Nie zamierzał się bronić, nie chciał tego robić. Gniew, satysfakcja i strach, które miały malować się na twarzy Marianny były jego celem. Jeśli miało to być ostatnim, co miał zobaczyć, to warto było.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.
Quinlan Runcorn
Zawód : szpieg wiedźmiej straży
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
For every life you save, there's a million new ways to die
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Quinlan Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Silna motywacja skłoniła Mariannę do rzucenia zaklęcia niewybaczalnego, które za sprawą szalejącej i nieprzewidywalnej w maju magii okazało się niebywale skuteczne i potężne. Z powodu niewystarczających umiejętności czarownica nie była jednak w stanie kontrolować tak potężnego uroku, mogła go przerwać w każdej chwili, powinna, nim sytuacja ulegnie pogorszeniu. Quinlan, który nie zdołał się obronić przed czarnomagicznym zaklęciem, został skazany na katusze. Ból, który nagle go dopadł był niewyobrażalny — nie potrafił go porównać z niczym, co do tej pory w całym swoim życiu przeżył. Świat zniknął mu sprzed oczu, zastąpiła go przerażająca i dotkliwa ciemność. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, zupełnie tak, jakby nie było w nich ani mięśni, ani kości — a jednak wszystko czuł i bezwładnie upadł na ziemię. Głowa mu pękała, jakby przeszył ją rozgrzany pręt, kręgosłup wygiął się w łuk jakby rażony prądem, ciało przekłuło tysiąc ostrzy, a krew w żyłach zaczęła wrzeć, paląc go od środka. Wszystko to było jedynie najgorszą męką w umyśle czarodzieja.
| Marianna może przerwać działanie zaklęcia w każdej chwili. Jeśli nie zareaguje, Quinlan popadnie w trudny, a może całkiem niemożliwy do wyleczenia obłęd. Ocalenie go przed szaleństwem jest możliwe tylko i wyłącznie przez natychmiastową reakcję i pomoc uzdrowicielską. Marianna musi z powodzeniem rzucić zaklęcie niwelujące obrażenia psychiczne Paxo Maxima — masz na to 3 próby.
| Marianna może przerwać działanie zaklęcia w każdej chwili. Jeśli nie zareaguje, Quinlan popadnie w trudny, a może całkiem niemożliwy do wyleczenia obłęd. Ocalenie go przed szaleństwem jest możliwe tylko i wyłącznie przez natychmiastową reakcję i pomoc uzdrowicielską. Marianna musi z powodzeniem rzucić zaklęcie niwelujące obrażenia psychiczne Paxo Maxima — masz na to 3 próby.
Marianna nigdy nie czuła w sobie takiej energii. W jej ciele skumulowało się tyle negatywnych emocji, które jak prąd przepłynęły przez wszystkie komórki jej ciała skupiając się na koniuszkach palców. Razem z magiczną mocą przeszły do różdżki by z niewyobrażalną dla Marianny siłą wyrzucić z niej zaklęcie. Ostrzegała go aby się nie zbliżał, ostrzegała, aby nie podchodził, nie kontrolowała się i właśnie dała temu pokaz. Prawdopodobnie gdyby był to ktokolwiek inny, pewnie by się ucieszyła i podziwiała efekt swojego zaklęcia z satysfakcją, ale widząc jak Quinlan z krzykiem pada na ziemię, jak wygina się na wszystkie strony, jak bardzo cierpi… cała złość odeszła. Nerwy opadły, opuściły jej ciało pozostało tylko chwilowe otępienie. A gdy do jej uszu dotarł jego wrzask zdała sobie sprawę z tego co zrobiła. Co ona najlepszego zrobiła. Straciła nad sobą panowanie, pozwoliłaby złość wzięła górę, pozwoliła się ponieść i by pod wpływem złości rzucić tak straszne zaklęcie. Nie chciała tego robić, nie wiedziała czemu to zrobiła i nie potrafiła wyjaśnić tego słowami.
Patrzyła na niego opuszczając różdżkę. Nie utrzymywała już zaklęcia, już dawno się rozproszyła nie potrafiąc się skupić na tyle długo by utrzymać ją dłużej niż krótką chwilę, ale Quinlan wcale nie miał się lepiej. Wyginał się na wszystkie strony, krzyczał, robił się czerwony na twarzy i niemal czuła bijące od niego ciepło. Nie wiedziała co się dzieje, czemu tak się dzieje, nigdy nie miała z czymś takim do czynienia. Nawet wtedy gdy uczyła się rzucać to zaklęcie, zadawała tamtemu mugolowi może jedną setną bólu jaki mogła sprawić tym zaklęciem, a teraz miała wrażenie, że zaserwowała Quinlanowi jego pełną moc. Wystraszyła się. Wystraszyła się tego co zrobiła i tego jaką mocą władała. Nie sądziła, że jest w stanie rzucić tak potężne zaklęcie, które potrafi wyrządzić taką krzywdę. To na pewno była Marianna? Ta sama co wczoraj? Ta sama co miesiąc temu? Ta sama co rok temu? Nie. Już nie. To wydarzenie na pewno ją zmieni.
Na początku spanikowała. Niemal upadła na kolana tuż przy nim, chwyciła go, próbując uspokoić, utrzymać, ale on się tak wił po ziemi, a dotykanie go parzyło ją w ręce. Nie wiedziała ile czasu minęło nim się ogarnęła. Sekunda, dwie, może minuta? Gdy dotarło do niej to w jakim jest stanie i co mu zrobiła i, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nie chciała, aby tak bardzo cierpiał wiedziała już, że musi coś zrobić, aby mu pomóc. Bała się ponownie skierować w jego stronę różdżkę, ale teraz nie miała innego wyjścia. Musiała go uratować, nim nie będzie już odwrotu. Wzięła głębszy wdech chcąc się uspokoić, ale nie zbyt dużo to dało. Zacisnęła palce na różdżce i skierowała w stronę wijącego się mężczyzny.
- Paxo Maxima - rzuciła.
Było to pierwsze zaklęcie jakie przyszło jej do głowy. Aby wystarczyło.
Patrzyła na niego opuszczając różdżkę. Nie utrzymywała już zaklęcia, już dawno się rozproszyła nie potrafiąc się skupić na tyle długo by utrzymać ją dłużej niż krótką chwilę, ale Quinlan wcale nie miał się lepiej. Wyginał się na wszystkie strony, krzyczał, robił się czerwony na twarzy i niemal czuła bijące od niego ciepło. Nie wiedziała co się dzieje, czemu tak się dzieje, nigdy nie miała z czymś takim do czynienia. Nawet wtedy gdy uczyła się rzucać to zaklęcie, zadawała tamtemu mugolowi może jedną setną bólu jaki mogła sprawić tym zaklęciem, a teraz miała wrażenie, że zaserwowała Quinlanowi jego pełną moc. Wystraszyła się. Wystraszyła się tego co zrobiła i tego jaką mocą władała. Nie sądziła, że jest w stanie rzucić tak potężne zaklęcie, które potrafi wyrządzić taką krzywdę. To na pewno była Marianna? Ta sama co wczoraj? Ta sama co miesiąc temu? Ta sama co rok temu? Nie. Już nie. To wydarzenie na pewno ją zmieni.
Na początku spanikowała. Niemal upadła na kolana tuż przy nim, chwyciła go, próbując uspokoić, utrzymać, ale on się tak wił po ziemi, a dotykanie go parzyło ją w ręce. Nie wiedziała ile czasu minęło nim się ogarnęła. Sekunda, dwie, może minuta? Gdy dotarło do niej to w jakim jest stanie i co mu zrobiła i, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nie chciała, aby tak bardzo cierpiał wiedziała już, że musi coś zrobić, aby mu pomóc. Bała się ponownie skierować w jego stronę różdżkę, ale teraz nie miała innego wyjścia. Musiała go uratować, nim nie będzie już odwrotu. Wzięła głębszy wdech chcąc się uspokoić, ale nie zbyt dużo to dało. Zacisnęła palce na różdżce i skierowała w stronę wijącego się mężczyzny.
- Paxo Maxima - rzuciła.
Było to pierwsze zaklęcie jakie przyszło jej do głowy. Aby wystarczyło.
A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Marianna Goshawk' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój
Szybka odpowiedź