Pracownia alchemiczna
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemiczna
Miejsce pracy Yvette, najbardziej zacienione w całym domu. Jest przeczulona na jego punkcie, dlatego nie pozwala wchodzić do pracowni absolutnie nikomu bez swojego towarzystwa. Trzyma tam przecież gotowe eliksiry, cenne składniki, mnóstwo uwag i zapisków alchemicznych w dziennikach prowadzonych latami. Pomieszczenie wietrzone bardzo regularnie, półwila pamięta też dokładnie co i gdzie leżało na półkach, dlatego każdą zmianę odkryje momentalnie.
Na gabinet nałożone jest zaklęcie Muffliato oraz Tenebris.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Palce stukały cicho o blat, a źrenice otulone zielonymi tęczówkami niespokojnie wpatrywały się w pozostałości róż, widoczne za kuchennym oknem. Potargane krzewy były mokre, oblepione płatkami kwiatów, z których nie zostało już praktycznie nic. Nie miała ochoty jeść - liczyła na powrót ojca, na to, że może potrzebował dłuższej chwili, że kontrolował sytuację, sprawdzał, co dzieje się u krewnych, zapominając o zostawieniu choćby drobnej notatki. Mdliło ją na samą myśl, że okoliczności mogłyby ułożyć się w tak niesprzyjające skutki. Opuściła szpital bez żadnej informacji, nie mogąc doprosić się o jakiekolwiek wieści - pacjentów było za dużo, by pracownicy dysponowali wiedzą o każdym pacjencie, lecz opuszczając Munga wierzyła jeszcze w to, że znajdzie Delroya w domu, ten był jednak pusty. Starała się skupić na czymś innym, ale widok zdemolowanego ogrodu tylko zniechęcał do podjęcia jakichkolwiek działań. Musiała wysłać listy, zdecydowanie powinna zlecić niespokojnej Verbei wysłanie kilku... Z początku nie zauważyła. Nieśmiały stukot dzioba o szybę zgrał się z monotonnym dźwiękiem wygrywanym jej własnymi palcami na stole, ale prędko wróciła na ziemię, wyłapując drobną różnicę. Zerwała się z miejsca i wpuściła sowę do środka, drżącymi dłońmi odwiązując list od jej nóżki. Pieczęć na laku pochodziła ze szpitala św. Munga - znała ją bardzo dobrze, jeszcze z kursów. Yvette nie pozwalała nerwom na opanowanie całego ciała i umysłu, pozwalając negatywnym zalążkom myśli podbarwić zaledwie skrawek rozsądku, gdy przełamywała woskowy znak i wyjmowała notki. Ulga i rozczarowanie jednocześnie - nie było żadnych informacji na temat ojca, poza zapewnieniem, że gdy będzie wiadomo cokolwiek na temat jej rodziny, zostanie niezwłocznie poinformowana. Drugie pismo było prośbą, a raczej zleceniem. Przebiegła wzrokiem po linijkach, zagryzając dolną wargę.
Szanowna Panno Blythe,
w związku z wydarzeniami dzisiejszej nocy, pomoc wykwalifikowanych alchemików jest na miarę złota. Zapasy mikstur pomniejszają się niebezpiecznie szybko, dlatego zarząd szpitala niezwłocznie zwraca się do wszystkich, którzy w przeszłości ukończyli w placówce kurs alchemiczny. Za każdy dostarczony wywar przyznana zostanie odpowiednia zapłata. Zużyte ingrediencje będą zwrócone wykonawcy w czasie nie dłuższym niż siedem dni od dostarczenia mikstur.
Szczególnie istotne są w tej chwili: eliksir odtworzenia, eliksir demencji, eliksir natychmiastowej jasności, eliksir znieczulający, Szkiele-wzro, pasta na oparzenia, eliksir wiggenowy, eliksir ze sproszkowanego dyptamu i srebra, złoty eliksir oraz eliksir wzmacniający krew.
Szczególnie istotne są w tej chwili: eliksir odtworzenia, eliksir demencji, eliksir natychmiastowej jasności, eliksir znieczulający, Szkiele-wzro, pasta na oparzenia, eliksir wiggenowy, eliksir ze sproszkowanego dyptamu i srebra, złoty eliksir oraz eliksir wzmacniający krew.
Z góry dziękujemy za pomoc.
Pracownik zarządu Kliniki Magicznych
Chorób i Urazów Świętego Munga
Vincent Howe Pracownik zarządu Kliniki Magicznych
Chorób i Urazów Świętego Munga
Trwała w bezczynności nie dłużej niż kilka godzin, już tyle wystarczyło do wyciągnięcia krótkiego wniosku - nie sprzyjała jej. Odkąd pamiętała, wątpliwości i nerwy wypierała pracą, w próbie zajęcia myśli czymś pożytecznym. Ostatnie dni, a nawet miesiące, były jak kolejne policzki, wymierzane przez los. Odkąd została zmuszona do opuszczenia sceny baletowej, całe życie zaczynało przeplatać się pasmami rozczarowań, coraz więcej części osypywało się z pięknej całości. Westchnęła krótko, ale kiwnęła sowie głową, na znak, że nie otrzyma wiadomości zwrotnej. Trzepot skrzydeł po chwili zastąpiła cisza, ale nie półwila nie pozwoliła jej objąć panowania nad sobą - zamknęła okno, zgarnęła ze stołu liściki i ruszyła do piwnicy, zamierzając spędzić trochę czasu w pracowni.
Minęła pierwszą z drewnianych skrzyń, ignorując puste fiolki. Zatrzymała się przy drugiej, kalkulując powoli, ile z gotowych mikstur powinna zachować na własny użytek - z pewnością nie mogła pozbyć się wszystkich leczniczych specyfików, kiedy świat wokół niej stawał się do siebie zupełnie niepodobny. Z cichym brzękiem odkładała kolejne eliksiry z prowizorycznego składzika na kamienną posadzkę, ostatecznie - już po sprawdzeniu, czy są jeszcze zdatne do użytku - umieściła je w skórzanej torbie i odłożyła ją na stół, ignorując ogromną chęć natychmiastowego udania się do szpitala. Zostawiłaby swoją skromną dostawę i poszła szukać bliskich. Odetchnęła, przywołując rozsądek do porządku. Musiała się skupić, nie mogła dopuścić by błędy wkradły się do kociołka. Na pierwszy ogień szedł eliksir wzmacniający krew - prostszy niż niektóre z podesłanej listy, dlatego szybko doszła do wniosku, że będzie idealny na rozgrzewkę. Obawiała się tylko współpracy ze swoją różdżką - po tym, co wyczyniała z zaklęciami leczniczymi, trudno było przewidzieć, jak zareaguje na najprostsze zaklęcia, dlatego też postanowiła unikać ich na tyle, na ile było to możliwe. Kociołek wypełniony wodą grzał się powoli nad ogniem, ona zaś krzątała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu składników. Tak, jak czyniła to zazwyczaj, układała znaleziska w odpowiednie grupki, rozdzielając od razu na każdy eliksir z osobna - dzięki temu oszczędzała sporo czasu, nie musząc ponownie przekopywać się przez przeróżne ingrediencje. Spojrzała kontrolnie na rozłożone znaleziska, przeliczyła je raz jeszcze i zabrała się za niezbędne obliczenia. Pamiętała o tym, co ostatnio podpowiedział jej Vane - dodać do wartości z tabel Wafflinga jedną osiemnastą cyklu. Chwilę męczyła się z liczbami, porównując je z odręcznymi zapiskami na temat nieba i spisywała wnioski na temat każdego istotnego ciała niebieskiego. Ostatnia pełnia miała miejsce dwudziestego piątego kwietnia - nie tak źle, bowiem do nowiu zostawało jeszcze trochę czasu, aczkolwiek nie należało spodziewać się zbyt mocnych właściwości mikstury. Sumiennie przeliczyła proporcje, wyraźnie zaznaczając, że nie może przesadzić z trzepotką, wyjątkowo wrażliwą na zanikający księżyc - było jej to na rękę, kwiaty tej rośliny nie były wcale tak łatwo dostępne. Wyciągnęła szyję, chcąc zajrzeć do kociołka - dla pewności zmierzyła temperaturę wody, nim umieściła w niej pojedyncze żądło żądlibąka. Pozwoliła mu pływać według wskazówek zegara - było dziś wyjątkowo niezgrabne i obijało się o ścianki gara, co jakiś czas wybudzając z metalowej powierzchni głuche odgłosy. Zapewne przez Marsa, musiał działać na składnik otumaniająco - zapisała na marginesie tę uwagę, by sprawdzić swoje przypuszczenia w wiarygodnej literaturze. Wychodziło na to, że niewielkie żądło będzie dziś mieszało eliksir w jej imieniu. Nie zamieszała narzekać. Kolce jeżozwierza wbiła w pomarańczę, dokładając do nich także dwa kolejne żądła, i odstawiła na bok. Zajęła się mandragorą, której korzeń pocięła na cienkie plasterki - stopniowo wrzucała je do wrzącej wody, obserwując, jak powoli zmienia kolor na zielonkawy. Po dodaniu całego korzenia, pozwoliła temperaturze opaść do osiemdziesięciu stopni, wtedy też pozbyła się kolców i żądeł z pomarańczy, wyciskając trochę soku do zawartości kociołka - każda kropla prowokowała wywar do cichego syku, kiedy zmieniała się w niewielkie, twarde kuleczki. Wyłowiła je z dna eliksiru - już żółtego - i szybko dorzuciła przygotowane wcześniej igiełki, pozostawiając całość pod przykryciem na dziesięć minut. W tym czasie obrała imbir i wysłała go na tarkę. Razem z kwiatami trzepotki - tylko dwoma, po pięć płatków - miał wylądować w czerwonym wywarze. Uniosła delikatnie pokrywę, spodziewając się, że dodane na początku skrzydło żądlibąka wystrzeli do góry i nie myliła się. Opadło na dno, już nieruchome, pozwalając na dodanie dwóch ostatnich ingrediencji. Kwiaty unosiły się na powierzchni, wirując lekko, zanim nie zostały strawione przez fioletowy płomień. Pierwszy eliksir miała więc za sobą - wkrótce wypełnił kilka fiolet.
Następny w tej sporej kolejności znalazł się eliksir demencji. Kilka porcji spoczywało już w torbie, ale Yvette spodziewała się, że szpital potrzebuje naprawdę dużej ilości tego wywaru - krótkie doświadczenia na sali pełnej poszkodowanych były wystarczającym tego potwierdzeniem. Ponownie chwyciła pióro, analizując każdy ze składników osobno - wszystko wydawało się w porządku, ale coś tknęło ją, by zerknąć kilka stron dalej, na jedną z dokładniejszych tabel. Wtedy też okazało się, że niewiele zdziała tego dnia - korzeń asfodelusa bardzo niekorzystnie przyjmował aktualny układ planet i niespecjalnie miała ochotę podejmować próby wstrzelenia się w jedną tysięczną szansy, że wszystko przejdzie pomyślnie. Przezornie odsunęła od siebie składniki eliksiru demencji, przechodząc od razu do Szkiele-wzro. Tu obliczenia poszły wyjątkowo gładko, dając też wyjątkowo dobre wnioski. Przy sprzyjających wiatrach uwarzone tego dnia Szkiele-wzro miało co prawda przysporzyć dodatkowy ból, lecz tylko przez szybszy wzrost kości - pacjent miał odzyskać je po zaledwie dziewięciu godzinach. Suchą korę z drzewa wiggen rozdrobniła na proch w magicznym moździerzu i wsypała na dno kociołka, zaraz zalewając je letnią wodą. Rozpuszczała się ładnie, wkrótce pozostawiając ciecz mętną, szarawą, a pod wpływem temperatury dymiącą. Na wszelki wypadek Yvette założyła na twarz opaskę. Dziób sowy skrył się w ciemnym roztworze, dając o sobie znać co jakiś czas - skrzeczał lekko, coraz ciszej, aż w końcu zamilkł z przeciągłym dźwiękiem, jakby westchnął. Był to znak - teraz mogła umieścić w kociołku róg byka. Szybko posiekała całe stokrotki, rozdrabniając je najbardziej jak się dało i sprawnym ruchem zsunęła kwiaty z drewnianej deseczki do gara. Ogień zmniejszyła - musiały minąć trzy godziny, w ciągu których zwierzęce części miały rozpuścić się do cna. W tym czasie rozstawiła drugi kociołek, uprzednio użyty do eliksiru wzmacniającego krew, i podjęła się przygotowań złotego eliksiru. Figi abisyńskie obrała, troszcząc się o oddzielenie soku od reszty owoców - sok ten wymieszała z zimną wodą i pozwoliła jej powoli grzać się na ogniu, co jakiś czas sprawdzając temperaturę - dopiero przy pięćdziesięciu trzech stopniach dolewała po miarce wody miodowej co dwanaście sekund, ostatecznie mieszając wszystko trzy razy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Niewielkie kawałki złota umieściła w kamiennej misie, zalewając je syropem trzminorka - jego ilość wymierzyła dokładnie, w oparciu o tabele. Miała dodać te dwa składniki dopiero następnego dnia, by mieć pewność, że początkowy wywar nie wyszedł zbyt kwaśny. Teraz zostawało jej tylko ostrożne nakłuwanie oczu ryby rozdymki. Wrzucała po dwa, z pomocą klepsydry pilnując odpowiedniej rozpiętości czasowej - ostatecznie w wywarze znalazło się ich aż osiemdziesiąt sześć. W skupieniu sypała płatki goździków, w wyliczonych pieczołowicie kombinacjach, lekko zestresowana - nie był to prosty eliksir. Odetchnęła z ulgą, gdy cała powierzchnia pokryła się falbaniastymi płatkami. Jeszcze nie traciły koloru - musiało minąć przynajmniej siedemnaście godzin. Przykryła wywar i wróciła do pierwszego kociołka, sporą chochlą sprawdzając, czy wszystko rozpuściło się całkowicie. Wtedy mogła już dodać miąższ czarnych jagód i odsapnąć chwilę, w oczekiwaniu na efekty. Na dzisiaj tyle musiało wystarczyć - zebrała owoce swojej pracy i z drżącym sercem udała się do Munga, licząc na to, że tym razem odnajdzie tam ojca.
| zt
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Według informacji, które dostała od Marianny, w ich wyprawie użyteczny miał okazać się specyfik na bahanki - bardzo prosty w wykonaniu, dlatego to nim miała rozpocząć swoje dzisiejsze przygotowania. Zaczęła - jak zwykle - od ogólnego uprzątnięcia pracowni. Nie miała z tym dużo roboty, wystarczyło odłożyć kilka ingrediencji na ich miejsce, bowiem o czyste miejsce pracy dbała zarówno przed, w trakcie, jak i po warzeniu eliksirów. Torba z ostatnio nabytymi ingrediencjami wylądowała na stole, tuż obok tego, co przekazali jej inni Rycerze. Miała przed sobą kilka mikstur - niektóre były na tyle proste i powszechne, że nie potrzebowała do nich przepisów, lecz kilka z nich wymagało większego skupienia. Wolała nie ryzykować, toteż dwa opasłe tomiszcza także pojawiły się na drewnianym blacie. Kiedy już zabierała się za tworzenie kilku wywarów pod rząd, wolała upewnić się, że wszystko ma swoje miejsce - składniki podzieliła na grupy, układając je sprawnie również w odpowiedniej kolejności, co miało zaoszczędzić czasu oraz niepotrzebnej szamotaniny już podczas pracy. Pamiętając już, by jak najbardziej ograniczyć rolę różdżki w całym przedsięwzięciu, napełniła kocioł wodą i umieściła go nad ogniem, od razu wrzucając do niego długi, magiczny termometr, który miał pomóc w ustaleniu odpowiedniej temperatury. Wydzielinę korniczaka przelała do niewielkiej miseczki, stopniowo dodając do niej oset, drewnianą łyżką przyspieszając proces połączenia składników w jedną, gęstawą masę. Tak przygotowane serce eliksiru odstawiła na bok, krótkim spojrzeniem obdarzając termometr, zanim zaczęła uwiązywać pędy jałowca do kręgosłupa skorpeny. Idealnie w czas - woda nabrała odpowiedniej temperatury, gdy składniki były gotowe. Zanurzyła otrzymaną konstrukcję do połowy, odczekując kilka sekund aż ciecz zabarwi się na delikatną zieleń. Wtedy mogła powoli wlać wydzielinę, dbając o to, by spływała po kręgosłupie. Zajęło jej to dobrą chwilę, lecz wszystko wyglądało prawidłowo, a po dziesięciu minutach zostawało już tylko dosypać kolce jeżowca i czekać kolejne dwadzieścia, aż wszystko samoistnie połączy się ze sobą pod przykryciem.
| bahanocyd (st 20) - serce: wydzielina korniczaka; astronomia IV (4 porcje)
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Wyglądało na to, że wszystko poszło tak, jak powinno. Bahanocyd miał odpowiednią barwę, wąchać go nie próbowała, woląc oszczędzić sobie niepotrzebnych skutków ubocznych takich idiotycznych prób sprawdzenia powodzenia. Przelała go szybko do odpowiednich fiolek, przygotowanych wcześniej - ułatwiały korzystanie ze specyfiku, pozwalając na rozpylanie go, dzięki czemu wszyscy mieli otrzymać broń szybką w obsłudze. Gotowe próbki odstawiła do pojemnika w rogu pomieszczenia. Kociołek został sprawnie oczyszczony oraz sprawdzony - nie mogła pozwolić sobie na nieprzewidziane reakcje resztek trucizny z eliksirem leczniczym, jaki miała teraz warzyć. Tak jak bahanocyd, nie był niczym trudnym, uznała jednak, że mógł okazać się przydatny - przeglądając ingrediencje trafiła na strączki wnykopieńki, zakupione z początkiem maja i spontanicznie uznała, że warto je wykorzystać. Posiekała je drobno i zgarnęła z deski do zimnej wody, pozwalając jej podgrzewać się powoli na małym ogniu. Wraz ze wzrostem temperatury miała dodawać kolejne ingrediencje, przygotowywane bezpośrednio przed dodaniem do kociołka. Ostrym nożem, ostrożnie i uważnie, pod szkłem powiększającym, przecięła gąsienice wzdłuż na połówki, te zaś przepołowiła, otrzymując długie ćwiartki. Dwa takie kawałki wrzuciła tuż przed dodaniem kropli olejku różanego. Wywar pachniał ładnie - przynajmniej teraz, bowiem niedługo miał nabrać okropnego zapachu zgniłych jaj, świadczącego o powodzeniu. Po kropli olejku przyszedł czas na kolejną ćwiartkę dżdżownicy, siedem pestek granatu oraz kolejne trzy krople pachnidła. Obserwując reakcje oraz barwę wywaru dodawała składniki na zmianę w odpowiednich ilościach, po kilku minutach oraz czterech przemieszaniach przeciwnie do wskazówek zegara uznając, że barwa i temperatura są już odpowiednie, by móc dodać wymoczony w soku granata ogon szczuroszczeta, stanowiący serce eliksiru. Słyszała, jak zaciekle dudni w kociołku, obijając się co rusz o metalowe wnętrze, ale dźwięki cichły stopniowo, co pozwalało alchemiczce sądzić, że kolejna mikstura jest już na wykończeniu. Zapach faktycznie nie był zbyt przyjemny, z każdą chwilą nabierając intensywności.
| wywar ze szczuroszczeta (st 25) - serce: strączki wnykopieńki; astronomia IV (4 porcje)
| wywar ze szczuroszczeta (st 25) - serce: strączki wnykopieńki; astronomia IV (4 porcje)
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Po pewnym czasie czuła, że coś jest nie w porządku - zapach wywaru ze szczuroszczeta zdawał się wariować, zmieniając co chwilę z odoru zgniłych jaj na śliczną woń róż, nieraz mieszając obydwie ze sobą, w niefortunnych kombinacjach - takie połączenie nigdy nie mogło być dobre. Wcześniej coś podobnego jej się nie zdarzyło, teraz podejrzewała, że bahanocyd mimo wszystko osadził się na kociołku, może zbyt szybko zabrała się za tworzenie kolejnej porcji w tym samym garze. Pozbyła się nieudanego eliksiru, odstawiając też kociołek i zamieniając go drugim. Starszym, nieco bardziej zużytym, ale sprawdzonym i aktualnie - wolnym. Do następnego eliksiru musiał wystarczyć. Teraz zamierzała zabrać się za eliksir niezłomności, bazujący na rogu garboroga, jaki zakupiła niedawno razem z wydzieliną korniczaka, zużytą do bahanocydu. Kociołek napełniła wodą, nie lejąc jej jednak zbyt wiele - dosłownie na samo dno. Kolce róży, leżące w pracowni od dłuższego czasu, wysuszone na wiór, ścierała magicznym moździerzem na drobny proszek, sprawdzając na sitku, czy osiągnęła już odpowiednio drobne cząstki ingrediencji. Wtedy też dosypała je stopniowo do wody, teraz letniej, i wymieszała, pozwalając mieszance podgrzewać się przez trzynaście minut, w ciągu których zajmowała się rozdrabnianiem pancerzyka chropianka. Ten także znalazł się w kociołku, powoli łącząc z drobną ilością cieczy już obecnej w garncu. Yvette odczekała kilka chwil, by wywar zaczął wrzeć, i zalała go sporą ilością lodowatej wody, tym samym hartując składniki, które tego potrzebowały. W końcu mikstura miała dodawać sił. Żabi skrzek i rogate ropuchy miały być dorzucone na końcu - bez żadnej obróbki, ale w idealnym czasie i temperaturze. Trzeci z kolei był róg garboroga - serce eliksiru niezłomności. Starcie go na proszek zajęło sporo czasu, ale zadbała o to, by zrobić to porządnie. Wymieszał się z resztą, nie dając o sobie żadnego znaku istnienia w cieczy, pozostawiając ją w takiej samej barwie. Dziesięć minut później dorzuciła żabi skrzek i dwie rogate ropuchy. Według planu, wszelkie pyłki i proszki miały osadzić się na płazach, pozwalając na odsączenie właściwej części eliksiru.
| eliksir niezłomności (st 30) - serce: róg garboroga; astronomia IV (4 porcje)
| eliksir niezłomności (st 30) - serce: róg garboroga; astronomia IV (4 porcje)
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Delikatnie wyłowiła drewnianą chochlą wszystkie stałe ingrediencje, sprawdzając jeszcze uważnie, czy barwa osadu na nich wskazuje na to, że wszystko poszło sprawnie, ale nie widziała żadnych niepokojących oznak. Kiwnęła głową, jakby zapewniając sama siebie, że wszystko jest w porządku - tworząc mikstury z wiedzą, na co będą przeznaczone, automatycznie denerwowała się odrobinę bardziej. Odrzuciła niepotrzebne składniki i dokładnie obejrzała eliksir w szklanej probówce, przytykając ją do różnych źródeł światła. Wszystko wyglądało dobrze, nie musiała się martwić niespodziewanymi i niepożądanymi efektami. Rozdzieliła więc eliksir niezłomności na porcje, oznaczając odpowiednio każdą fiolkę, by nikt nie miał wątpliwości, co zamierza zażyć. Odstawiła gotowe próbki do pudła obok tego z bahanocydem, nie zamierzając wkładać nic obok trucizny na paskudne szkodniki. Teraz mogła brać się za najtrudniejszy z eliksirów, jakie miała dziś warzyć - eliksir lodowego płaszcza. Otworzyła książkę na odpowiedniej stronie, wzrokiem przebiegając po liście ingrediencji dwukrotnie - by upewnić się, że nic nie umknęło jej uwadze. Najpierw zasiadła do obliczeń, analizując każdą ingrediencję w oparciu o aktualny rozkład planet oraz fazę księżyca. Najwięcej problemów sprawiły jej łuski ramory, które miały zostać umieszczone w kociołku jako pierwsze - z jej przypuszczeń wynikało bowiem, że najlepiej będzie dodać je nieco później. Wolała zaryzykować, szczególnie, że w książce również podkreślono, iż taka sytuacja może się zdarzyć. W takim wypadku zaczęła od rogu dwurożca, standardowo wymagającego sproszkowania. Unikała zakupu gotowych proszków, niepewna tego, co mogło się w nich znajdować - wolała mieć pewność, że róg dwurożca faktycznie jest rogiem dwurożca. Uzyskanym proszkiem zagęściła krew salamandry, uważnie łącząc obie ingrediencje i pilnując, by nie stały samopas zbyt długo. Musiały trafić do kociołka jak najszybciej - do wody o temperaturze sześćdziesięciu stopni, wymieszanej już z połową uncji żółci pancernika. Połowa miseczki krwi salamandry, potem znów żółć pancernika oraz reszta mieszanki - ostrożnie i z wyczuciem. Wtedy pozostawały już tylko łuski ramory oraz mięta, mająca zwieńczyć dzieło i chronić przed ogniem.
| eliksir lodowego płaszcza (st 70) - serce: róg dwurożca; astronomia IV (3 porcje)
| eliksir lodowego płaszcza (st 70) - serce: róg dwurożca; astronomia IV (3 porcje)
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Efekty prób mogła skomentować jedynie westchnieniem. Wyglądało więc na to, że łuski ramory były nawet bardziej kapryśne, niż wspominała o tym posiadana przez Yvette książka. Niestety nie mogła nic na to poradzić - czas był po prostu niesprzyjający, żadnym sposobem nie była w stanie przesunąć planet, by działały na jej korzyść przy każdym kolejnym eliksirze, jaki próbowała warzyć. Żałowała, róg dwurożca nie należał do najtańszych składników, według własnych planów miała zużyć go na coś innego, teraz jednak nie mogła tego zrobić. Mimo wszystko, nie było co płakać nad rozlanym, a raczej nieudanym, wywarem, trzeba było pracować dalej. Opróżniła kociołek, spoglądając na kolejną pozycję na swojej liście zadań - był to eliksir kameleona, pozwalający na stopienie się z otoczeniem, ułatwiający ukrycie się albo ucieczkę. Z pewnością mógłby okazać się przydatny. Woda zachlupotała w kociołku i zaczynała podgrzewać się, gdy Yvette nakłuwała język kameleona grubą igłą, przebijając go, by móc umieścić w otworach gałązki świeżej i ususzonej lawendy w odpowiedniej od siebie odległości. Język miał odleżeć około dwudziestu minut, które poświęcała na przygotowywanie kolejnych składników. Syrop trzminorka wlała na niewielką miarkę, którą przez chwilę trzymała nad ogniem, czekając, aż substancja zacznie wydzielać charakterystyczny zapach. Musiała przypalić ją lekko - pod żadnym pozorem nie za mocno! - i przelać do zimnej wody. Kolejna miarka syropu, również podgrzewana nad ogniem, została wymieszana ze śluzem gumochłona. Po dwudziestu minutach dodała je do języka przetykanego lawendą, pozostawiając jeszcze na kilka chwil. Woda w kociołku - wciąż zimna, ale już z miarką syropu trzminorków, czekała na żądło mantykory, które z cichym brzdękiem uderzyło o metalowe dno. Ogień zwiększała stopniowo, pamiętając, że żądło powinno nagrzewać się powoli, później coraz szybciej, aż przy odpowiedniej temperaturze - siedemdziesiąt dwa stopnie - potrzebowało dodania reszty składników, już przygotowanych i połączonych ze sobą w specyficzny sposób. Ostrożnie włożyła język z lawendą i zalała wszystko syropem wymieszanym ze śluzem gumochłona. Zabrała się za mieszanie. I zbierała powoli do zakończenia prac na ten dzień - resztą mogła zająć się nazajutrz.
| kameleon (st 60) - serce: żądło mantykory; astronomia IV (3 porcje)
| zt
| kameleon (st 60) - serce: żądło mantykory; astronomia IV (3 porcje)
| zt
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Do pracowni wchodziła ze szczerą nadzieją, że tego dnia poradzi sobie lepiej, niż poprzedniego. Była zawiedziona, że udało jej się uwarzyć tak niewiele, jednak teraz w zanadrzu miała nową energię i wierzyła, że próby się powiodą. Przewertowała księgę z eliksirami leczniczymi, szukając w niej przepisu na pastę, mającą przynieść ulgę, gdy w grę wchodziły poparzenia. Cel ich wyprawy jasno wskazywał na to, że mogą mieć do czynienia z ogniem, dobrze byłoby się w takim razie zabezpieczyć. Przygotowała szybko kociołek, cały proces zaczynając od przyrządzenia prostego naparu z mięty. Przyjemny zapach wypełniał pomieszczenie, gdy wydobywała sok ze świeżego aloesu, idealnego do łagodzenia podrażnień. Maść miała chłodzić, neutralizować skutki parzącego ognia, niwelować pieczenie oraz zaczerwienienia - dlatego mięta i aloes były idealnymi ingrediencjami. Ogniste nasiona uważnie miażdżyła grubszą krawędzią noża, mając na względzie to, że potrafiły być kapryśne - zwłaszcza, gdy Mars ustawiał się w jednej linii z Uranem i Merkurym. Były jak lawa, jaśniały czerwienią, stopniowo przechodząc w ciemną, stalową barwę, gdy zostały odpowiednio przygotowane do warzenia mikstury. Razem z aloesem umieściła je w kociołku, mieszając powoli i ostrożnie, pilnując odpowiedniej gęstości całej masy, przesadnie rozrzedzona na nic by się nie zdała, niezdolna do utrzymania się w jednym miejscu na ciele. Muchy siatkoskrzydłe oddzieliła od ich skrzydełek, pęsetą wyrywając również ich odnóża, które wyrzuciła, by nie plątały się niepotrzebnie. Skrzydła wylądowały na powierzchni eliksiru, sprawiając, że w górę powoli zaczynała wzbijać się lekka, przyjemnie chłodnia mgiełka. Kiedy Yvette przytrzymała w niej dłoń, czuła subtelne ochładzanie, to zaś upewniło ją w przekonaniu, że wszystko idzie po jej myśli. Resztę muszek posiekała drobno, aż zbiły się w jedną, ciemną masę, zaś ostatni składnik - dżdżownice - pokroiła w cieniutkie plasterki. Wymieszała je z muchami, zalała chłodną wodą i wymieszała, odstawiając na dziesięć minut, w ciągu których wywar miał przybrać odpowiednią barwę. Wtedy też dorzuciła mieszankę do kociołka, czekając cierpliwie, aż wszystko połączy się dobrze i będzie mogła finalnie przemieszać pastę.
| pasta na oparzenia (st 50) - serce: ogniste nasiona; astronomia IV (3 porcje)
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Mieszanka posłusznie stopiła się z resztą wywaru, dając pannie Blythe znak, że może przemieszać całość. Zrobiła to powoli, trzykrotnie, z każdym obrotem długiej łyżki mając więcej pewności co do wyniku próby. Pasta wyglądała i pachniała dobrze - z zielonkawej barwy kolor zmieniła na odpowiednio pomarańczowy, ognisty. Przygotowane wcześniej słoiczki posłużyły do rozdzielenia wszystkiego na porcje, które planowała przekazać Mariannie do dyspozycji, bowiem to ona mogła spożytkować je najlepiej z całej grupy. Odłożone na bok miały czekać do jutra. Idąc za ciosem, postanowiła zabrać się za kolejny eliksir z tych działających leczniczo. Na dobry początek zajęła się przygotowaniem rogu buchorożca, który miał stanowić serce całego wywaru. Musiała wydobyć z niego każdą kropelkę wybuchowego płynu, zupełnie zbędnego w owej miksturze, ale nie pozbywała się otrzymanej cieczy, odlewając ją do sporej fiolki, podpisując i odkładając do innych ingrediencji, jakie miała wykorzystać w przyszłości. Magiczny moździerz zajął się suchym i opróżnionym rogiem, ścierając go na drobny proszek, gdy alchemiczka zajęła się przygotowaniem kociołka. Na widoku ustawiła kilka klepsydr, mających ułatwić precyzyjne odmierzanie czasu, konieczne przy wywarze ze sproszkowanego srebra i dyptamu. Pierwsza z nich, największa - godzinna - miała odmierzać czas od początku, od dodania pierwszego składnika, do końca - ostatniego obrotu chochli. Do letniej wody dosypała sproszkowany róg buchorożca i przestawiła mniejszą, pięciominutową klepsydrę, samej kontrolując temperaturę wywaru. Kiedy piasek przesypał się w całości do dolnej części, dodała kilka goździków, pozwalając im swobodnie pływać w cieczy - miały rozpuścić się przez działanie rogu. Ususzone liście dyptamu także ścierała w moździerzu, mieszając je na koniec ze srebrem, pilnując, by powstał z tego bardzo drobny pył. Jedno z pawich piór trzymała ostrożnie nad miską, gdy krótkim dmuchnięciem rozpyliła mieszankę na jego powierzchnię i powoli umieściła na powierzchni cieczy, szybko przykrywając kociołek. Kolejne klepsydry odmierzały czas, ona zaś odrywała liście od gałązki paproci, dorzucając je do reszty pyłu - na koniec, w ostatnich dwóch minutach - wrzuciła je do eliksiru, przez minutę pozwalając odleżeć, w ostatniej minucie mieszając przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.
| wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (st 70) - serce: róg buchorożca; astronomia IV (3 porcje)
| wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (st 70) - serce: róg buchorożca; astronomia IV (3 porcje)
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź