Ścieżka
AutorWiadomość
Ścieżka nieopodal domu
Wąska ścieżka wyłożona kamieniami, urokliwa i dosyć długa. Biegnie niedaleko domu, przy łąkach pełnych kwiatów, przez sad, kończąc się pod starym młynem - ruiną. Wygląda jakby miał zawalić się lada dzień, choć magia utrzymuje go dzielnie i nie pozwala runąć. Przez legendy krążące o nim mało kto zapuszcza się w te rejony, wierząc, że jest nawiedzony - stanowi zatem dobrą samotnię. Z małego okienka na jego szczycie, jeśli ma się tyle odwagi aby pokonać drewniane schody, dziurawe w wielu miejscach, rozciąga się widok na Blythburgh.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Niedawno ukończony kurs wcale nie wiązał się z sukcesywnym zmniejszaniem ilości zajęć - alchemia stanowiła teraz główne źródło zarobków i choć w trakcie certyfikacji Yvette zdołała wyrobić sobie dobre imię, zdobywając na arenie eliksirów pewną rozpoznawalność oraz zaufanie klientów, zjednując sobie coraz więcej stałych jednostek, parła na przód wytrwale, nie spoczywając na laurach. Nie widziała dla siebie drugiego miejsca, które mogłoby się równać pozycji primabaleriny - żadne też nie mogło ściągnąć na nią tyle uwagi, ale wraz z pogrzebaniem rozwoju w tak istotnej dla serca dziedzinie uwaga nieco straciła na znaczeniu. Nie można było powiedzieć, że całkowicie usunęła się w objęcia cienia - nie było to przecież wcale możliwe z taką specyfiką genów - zwyczajnie priorytety uległy delikatnym przeinaczeniom. Na pierwszy plan, poza doskonaleniem subtelnej sztuki alchemicznej, wybiły się pragnienia potęgi, okraszone rozbitymi marzeniami - jakby nowe zainteresowania miały pomóc w powrotach do dawnych snów ulotnej przeszłości.
Duszna pracownia męczyła i przyprawiała o ból głowy, dlatego decyzja została podjęta już z samego rana - kociołek wypełniony ingrediencjami dostarczonymi niedawno przez nowego klienta oraz wszelkimi wymaganymi wagami, miarkami, przyborami został przyszykowany i czekał cierpliwie na zaplanowane wyjście. Drogę znała bardzo dobrze, choć Blythburgh mógł pochwalić się całkiem sporą ilością mieszkańców w stosunku do wcześniejszych lat, mało kto zapuszczał się na ten skraj miejscowości, wielu wierzyło w plotki o starym młynie, do którego woleli się nie zbliżać. Yvette upatrzyła go sobie na ewentualne miejsce eksperymentów z dała od zasięgu ojca, a tego dnia, wyjątkowo chętna do małego odosobnienia, postanowiła wypróbować lokację po raz pierwszy. Para wypełniała wnętrze wysokiej budowli, lecz dziury w konstrukcji stanowiły idealne wywietrzniki, dzięki czemu temperatura była znośna, a w razie potrzeby można było ewakuować się na zewnątrz. Warzyła więc miksturę ze spokojem, nie obawiając się intruzów, ale nagły trzask, najbliżej mu było do dźwięku teleportacji, rozległ się nad jej głową, na samym szczycie schodów, a deski skrzypnęły złowieszczo, bez wątpienia nosząc na sobie ciężar materialnej istoty, której nie powinno tu być. Uczulona uwagami Deirdre na temat niebezpieczeństwa czającego się po kątach i wizją siebie w roli własnego obrońcy przestąpiła prawie bezszelestnie kilka kroków aby ukryć się za schodami - stąd intruz nie mógł jej zobaczyć, tak jak ona nie widziała jego, ale wiedziała, że do pokonania ma niepewne schody, skrzypieniem zwiastujące nadejście. Czekała, przyczajona i poddenerwowana.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Hep!
Z oczu znika mi Ariadna razem ze swoim wyśmienitym ciastem. Mimowolnie odczuwam drobne ukłucie rozczarowania, bo to spotkanie było dla mnie swego rodzaju miłą odmianą od codzienności. Nie miałbym więc nic przeciwko pozostaniu na ulicy Pokątnej nieco dłużej. Moja teleportacyjna czkawka nie ma jednak najwyraźniej zamiaru słuchać moich kaprysów, bezlitośnie przenosząc mnie do kolejnej lokacji. Rozglądam się dookoła siebie i widzę wnętrze drewnianej, nieznanej mi konstrukcji. Przypominam sobie słowa Jocelyn, ostrzegającej mnie przed zjawieniem się na samym środku mugolskiej ulicy i Daphne, żartującą z takiej okoliczności. Miejsce w którym się pojawiam z pewnością nie jest ruchliwym skrzyżowaniem, wątpię też by znajdowało się w niemagicznej dzielnicy miasta. Dookoła panuje cisza, nie jest jednak tak przerażająca jak w wypadku ciemnej uliczki w Dokach - po dłuższej chwili udaje mi się nawet powiązać ze sobą kilka faktów i wywnioskować z nich, że oto znalazłem się wewnątrz nadgryzionego zębem czasu młyna. Z braku innych opcji kieruję się na schody prowadzące w dół, choć szczerze powątpiewam czy szukanie drogi do domu ma jakikolwiek sens. W końcu zapewne za chwilę znowu czknę i w kilka sekund zniknę po raz kolejny. A może tym razem tak się nie stanie? Może ta dziwaczna przygodna zakończy się właśnie tu?
Stawiam pierwszy krok i krzywię się, słysząc nieprzyjemny zgrzyt. Pajęczyny na ścianach świadczą o tym, że miejsce to nie jest zbyt często odwiedzane. Dlatego też i ja nie spodziewam się nikogo, bo o ile mogłem zrozumieć motywy lady Rowle handlującej dziwnymi składnikami między magazynami, o ile widok młodej uzdrowicielki w wesołym miasteczku nie był dla mnie wielkim szokiem, co ktoś miałby robić w miejscu takie jak to? Ktoś być może poza jakimś właścicielem tego przybytku, choć wygląda on na bezużyteczny i dawno zapomniany.
Nie zwracam większej uwagi na poszczególne stopnie co niemal kosztuje mnie nogę. Są wykonane z próchniejącego drewna, niestabilne i niekształtne. Gdyby nie to z pewnością o wiele szybciej znalazłbym się na dole, teraz jednak staram się zachować większą ostrożność. Zaczynam mieć nieswoje przeświadczenie o tym, że ktoś mnie obserwuje, choć dookoła nie słyszę żadnych sygnałów cudzej obecności. Mimowolnie wkładam jedną z rąk do kieszeni i zaciskam na niej swoje palce, powoli pokonując kolejne schodki.
Z oczu znika mi Ariadna razem ze swoim wyśmienitym ciastem. Mimowolnie odczuwam drobne ukłucie rozczarowania, bo to spotkanie było dla mnie swego rodzaju miłą odmianą od codzienności. Nie miałbym więc nic przeciwko pozostaniu na ulicy Pokątnej nieco dłużej. Moja teleportacyjna czkawka nie ma jednak najwyraźniej zamiaru słuchać moich kaprysów, bezlitośnie przenosząc mnie do kolejnej lokacji. Rozglądam się dookoła siebie i widzę wnętrze drewnianej, nieznanej mi konstrukcji. Przypominam sobie słowa Jocelyn, ostrzegającej mnie przed zjawieniem się na samym środku mugolskiej ulicy i Daphne, żartującą z takiej okoliczności. Miejsce w którym się pojawiam z pewnością nie jest ruchliwym skrzyżowaniem, wątpię też by znajdowało się w niemagicznej dzielnicy miasta. Dookoła panuje cisza, nie jest jednak tak przerażająca jak w wypadku ciemnej uliczki w Dokach - po dłuższej chwili udaje mi się nawet powiązać ze sobą kilka faktów i wywnioskować z nich, że oto znalazłem się wewnątrz nadgryzionego zębem czasu młyna. Z braku innych opcji kieruję się na schody prowadzące w dół, choć szczerze powątpiewam czy szukanie drogi do domu ma jakikolwiek sens. W końcu zapewne za chwilę znowu czknę i w kilka sekund zniknę po raz kolejny. A może tym razem tak się nie stanie? Może ta dziwaczna przygodna zakończy się właśnie tu?
Stawiam pierwszy krok i krzywię się, słysząc nieprzyjemny zgrzyt. Pajęczyny na ścianach świadczą o tym, że miejsce to nie jest zbyt często odwiedzane. Dlatego też i ja nie spodziewam się nikogo, bo o ile mogłem zrozumieć motywy lady Rowle handlującej dziwnymi składnikami między magazynami, o ile widok młodej uzdrowicielki w wesołym miasteczku nie był dla mnie wielkim szokiem, co ktoś miałby robić w miejscu takie jak to? Ktoś być może poza jakimś właścicielem tego przybytku, choć wygląda on na bezużyteczny i dawno zapomniany.
Nie zwracam większej uwagi na poszczególne stopnie co niemal kosztuje mnie nogę. Są wykonane z próchniejącego drewna, niestabilne i niekształtne. Gdyby nie to z pewnością o wiele szybciej znalazłbym się na dole, teraz jednak staram się zachować większą ostrożność. Zaczynam mieć nieswoje przeświadczenie o tym, że ktoś mnie obserwuje, choć dookoła nie słyszę żadnych sygnałów cudzej obecności. Mimowolnie wkładam jedną z rąk do kieszeni i zaciskam na niej swoje palce, powoli pokonując kolejne schodki.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cierpliwie czekała na pierwsze skrzypnięcie desek pod stopami nieproszonego gościa, nie przewidując, by zechciał deportować się z młyna - bardziej zastanawiało ją, czy wizyta jest celowa, czy nieudana teleportacja zniosła kogoś w te rejony, lecz samo miejsce sprawiało wrażenie raczej podejrzanego. Nie znała absolutnie nikogo w Blythburghu, kto lubiłby odwiedzać tę część miejscowości. Przygryzła dolną wargę, gdy pierwszy dźwięk alarmująco oderwał się od schodka, a przez dziury w drewnie przelał się cień - podążała za nim wzrokiem, nie tracąc czujności, gotowa na nagłe zawalenie się konstrukcji albo zaplanowaną Bombardę i nagłą obecność naprzeciw siebie. Zawartość kociołka zaczynała cicho bulgotać i Blythe ostatkami silnej woli oraz rozsądku powstrzymała się przed wysyczeniem przekleństwa, zaciskając zamiast tego zęby i ściągając usta w niezadowolonym grymasie. Nie ryzykowała zmniejszeniem ognia, własne bezpieczeństwo mając za bardziej istotne od udanego eliksiru - w razie czego mogły istnieć szanse na odratowanie wywaru, ale nie było to coś, co teraz zaprzątało jej myśli. Serce kołatało w piersi, a różdżka ostrożnie kierowała się za cieniem, śledząc go przez cały czas powolnej wycieczki. Domyślała się, że w pewnym momencie musiał zauważyć opary mikstury, unoszące się dosyć wysoko nad kociołkiem w nieregularnych spiralach o barwie przygaszonego złota. Im bliżej ostatniego stopnia był nieznajomy, tym więcej teorii wypływało na powierzchnię - zdążyła już podejrzewać, że ktoś odkrył praktyki, których ostatnio podejmowała się z Deirdre, ale nie dała myśli rozwinąć się wystarczająco, dostrzegając już nogę przybysza - był mężczyzną, dokładnie tak, jak podejrzewała, lecz światło nie pozwoliło jej wyłapać szczegółów stroju, zadziałała zresztą momentalnie, wyciągając przed siebie rękę, i z zaskakującą pewnością w lekko poddenerwowanym głosie, wypuściła z ust inkantację:
- Petrificus Totalus - promień zaklęcia wymknął się z drewna miłorzębu, gdy mężczyzna postawił pierwszy krok na stabilnym podłożu. Nie sądziła, by miał czas na obronę, ale dłoń musiała omsknąć się lekko - czar wyminął Notta o milimetry i przez nową wyrwę w ścianie pomknął ku wolności. Nie czekała na reakcję, licząc na to, że trzask desek za ramieniem odwróci uwagę wystarczająco skutecznie, nie próbowała też rozpoznać jegomościa, przekonana, że nie ma do czynienia ze starym, dobrym znajomym. - Drętwota! - kolejna próba, trzeba przyznać - ekspresowa.
- Petrificus Totalus - promień zaklęcia wymknął się z drewna miłorzębu, gdy mężczyzna postawił pierwszy krok na stabilnym podłożu. Nie sądziła, by miał czas na obronę, ale dłoń musiała omsknąć się lekko - czar wyminął Notta o milimetry i przez nową wyrwę w ścianie pomknął ku wolności. Nie czekała na reakcję, licząc na to, że trzask desek za ramieniem odwróci uwagę wystarczająco skutecznie, nie próbowała też rozpoznać jegomościa, przekonana, że nie ma do czynienia ze starym, dobrym znajomym. - Drętwota! - kolejna próba, trzeba przyznać - ekspresowa.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Schody wędrują coraz niżej i niżej, w końcu pozwalając mi dostrzec sam dół osobliwego budynku. Nie spodziewam się dostrzec tam nikogo, ale coś przyciąga mój wzrok za samą konstrukcją schodów - przepiękne spirale, migoczące starym złotem, unoszące się w powietrzu. To z pewnością nie jest oznaka braku żywych dusz w młynie. Nie znam się jakoś bardzo na alchemii ale śmiem podejrzewać, że są to opary z jakiegoś eliksiru. Co za tym idzie albo ktoś stoi za schodami - dziwny wybór na pracownię alchemiczną - albo ktoś zostawił tu bulgoczący i kipiący wywar, bo słyszę właśnie takie dźwięki. Ostrożnie pokonuje ostatnie schodki, kurczowo zaciskając palce na chłodnej różdżce, chcąc być przygotowanym na wszystko.
Nie jestem przygotowany na pierwsze zaklęcie, z pewnością nie. Na całe szczęście mija mnie dosłownie o włos, tworząc dziurę w poniszczałych ścianach. Nie odwracam się do tyłu, zamiast tego szukając wzrokiem rzekomego przeciwnika, ale zanim zdążę cokolwiek zrobić, moją uwagę skupia coś innego. Oto w moją stronę zmierza kolejny czar rzucony przez czarodzieja, najwyraźniej niespeszonego porażką.
- Protego! - mówię, mając nadzieję, że w obliczu zagrożenia moja tarcza będzie o wiele lepsza niż w Klubie Pojedynków.
Wykonuję szybki ruch nadgarstkiem i moim oczom ukazuje się świszcząca, błyszcząca osłona, która pochłania zaklęcie. Jeszcze za nim opada, udaje mi się wreszcie dostrzec swojego towarzysza - a raczej, towarzyszkę. Jasne, srebrzyste włosy i bystre zielone oczy lśnią nawet w tak słabym świetle. Chyboczący się za jej plecami kociołek tylko utwierdza mnie w swoim przekonaniu.
Chociaż różdżkę wciąż trzymam w pogotowiu, moja zdziwiona mina mówi raczej sama za siebie.
- Yvette? - pytam, głosem pełnym szoku, choć jestem prawie pewien, że to właśnie Ty.
Dawno się nie widzieliśmy - jestem fatalnym przyjacielem. Swoich znajomych spotykam jedynie w kryzysowych sytuacjach i przy przypadkowych czkawkach teleportacyjnych. Mam nadzieję, że nawet jeśli do końca mnie nie dojrzysz, to poznasz mój głos - nawet jeśli minęły miesiące odkąd ostatnim razem go słyszałaś. Ze wszystkich osób, które spotkałem, ze wszystkich miejsc które odwiedziłem, ta sytuacja jest z pewnością najdziwniejsza.
Nie jestem przygotowany na pierwsze zaklęcie, z pewnością nie. Na całe szczęście mija mnie dosłownie o włos, tworząc dziurę w poniszczałych ścianach. Nie odwracam się do tyłu, zamiast tego szukając wzrokiem rzekomego przeciwnika, ale zanim zdążę cokolwiek zrobić, moją uwagę skupia coś innego. Oto w moją stronę zmierza kolejny czar rzucony przez czarodzieja, najwyraźniej niespeszonego porażką.
- Protego! - mówię, mając nadzieję, że w obliczu zagrożenia moja tarcza będzie o wiele lepsza niż w Klubie Pojedynków.
Wykonuję szybki ruch nadgarstkiem i moim oczom ukazuje się świszcząca, błyszcząca osłona, która pochłania zaklęcie. Jeszcze za nim opada, udaje mi się wreszcie dostrzec swojego towarzysza - a raczej, towarzyszkę. Jasne, srebrzyste włosy i bystre zielone oczy lśnią nawet w tak słabym świetle. Chyboczący się za jej plecami kociołek tylko utwierdza mnie w swoim przekonaniu.
Chociaż różdżkę wciąż trzymam w pogotowiu, moja zdziwiona mina mówi raczej sama za siebie.
- Yvette? - pytam, głosem pełnym szoku, choć jestem prawie pewien, że to właśnie Ty.
Dawno się nie widzieliśmy - jestem fatalnym przyjacielem. Swoich znajomych spotykam jedynie w kryzysowych sytuacjach i przy przypadkowych czkawkach teleportacyjnych. Mam nadzieję, że nawet jeśli do końca mnie nie dojrzysz, to poznasz mój głos - nawet jeśli minęły miesiące odkąd ostatnim razem go słyszałaś. Ze wszystkich osób, które spotkałem, ze wszystkich miejsc które odwiedziłem, ta sytuacja jest z pewnością najdziwniejsza.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przez moment była prawie pewna, że zaklęcie dotrze do przeciwnika i oszczędzi jej dalszych prób, tym razem było bowiem silne oraz trafne, ale przez świst jasnego promienia przebiło się brzmienie obronnej inkantacji, niestety (choć jak miało okazać się sekundy później - stety) skutecznej. Z Drętwoty zostało parę iskier, spływających po magicznej tarczy, rozpływającej się powoli w powietrzu. Nie rozpoznała Alastaira od razu, po drugiej próbie ataku chowając się głębiej pod schodami, gdzie światło wpadające z zewnątrz wyłapało charakterystyczne punkty jej postaci. Słysząc znajomy głos odetchnęła z ulgą i upewniwszy się jeszcze, że człowiek stojący przed nią faktycznie jest lordem Nottem, wysunęła się z ukrycia, pozwalając słonecznym punktom zatańczyć we włosach. Była rozstrojona, spłoszona - adrenalina wciąż krążyła w żyłach, a serce łomotało w piersi, ale uśmiech rozjaśnił jej blade oblicze. W trzech zwiewnych krokach doskoczyła do szlachcica i, niewiele myśląc, objęła go delikatnie, układając głowę na ramieniu, wokół roztaczając zapach świeżych perfum. Dopiero po sekundzie albo dwóch dotarło do niej, że nie powinna stosować tak wylewnych powitań, dlatego cofnęła się, pozwalając dłoniom zsunąć się z szyi mężczyzny, ale nie udawała speszonej, tylko uniosła kąciki ust wyżej, uważnym spojrzeniem wyłapując zmiany od ostatniego spotkania - miało miejsce na tyle dawno, by faktycznie zaszły.
- Dobrze cię widzieć, Al.
Uwaga, przez chwilę całkowicie poświęcona niespodziewanemu gościowi, skupiła się nagle na kociołku, w którym wywar bulgotał złowieszczo - Yvette odwróciła się i krótkim ruchem różdżki zmniejszyła ogień, przemykając w tym samym czasie do składników, gdzie chaotycznie poszukiwała uduszonych, bordowych liści. Wrzuciła kilka z nich do eliksiru z nadzieją, że zostanie odratowany.
- Wybacz mi ten atak, mamy niespokojne czasy - skierowała się ponownie ku niemu. Wygładziła lekko materiał fioletowej sukienki, posyłając mu pytające spojrzenie. - Co cię tu sprowadza?
Nietrudno było zauważyć, że czyjakolwiek wizyta w tym miejscu była zjawiskiem niecodziennym - kto zapuszczał się do małej miejscowości bez celu? - w szczególności zaskakująca była obecność lorda. Starała się nie tworzyć w umyśle żadnych domysłów, ale delikatna podejrzliwość mimo wszystko przedarła się przez ciepłe uczucia.
- Dobrze cię widzieć, Al.
Uwaga, przez chwilę całkowicie poświęcona niespodziewanemu gościowi, skupiła się nagle na kociołku, w którym wywar bulgotał złowieszczo - Yvette odwróciła się i krótkim ruchem różdżki zmniejszyła ogień, przemykając w tym samym czasie do składników, gdzie chaotycznie poszukiwała uduszonych, bordowych liści. Wrzuciła kilka z nich do eliksiru z nadzieją, że zostanie odratowany.
- Wybacz mi ten atak, mamy niespokojne czasy - skierowała się ponownie ku niemu. Wygładziła lekko materiał fioletowej sukienki, posyłając mu pytające spojrzenie. - Co cię tu sprowadza?
Nietrudno było zauważyć, że czyjakolwiek wizyta w tym miejscu była zjawiskiem niecodziennym - kto zapuszczał się do małej miejscowości bez celu? - w szczególności zaskakująca była obecność lorda. Starała się nie tworzyć w umyśle żadnych domysłów, ale delikatna podejrzliwość mimo wszystko przedarła się przez ciepłe uczucia.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Sam jestem nieco ogłupiony gdy ponownie starasz się uciec za schody. Kiedy jednak moja tarcza znika i słyszę westchnienie ulgi, mimowolnie uśmiecham się delikatnie. Czuję Twoje dłonie, które obejmują moją szyję i ja także nie mogę powstrzymać się od tego uścisku. Stare przyzwyczajenia, jak sądzę. Po kilku sekundach oboje cofamy się o krok, ale myślę, że żadne z nas nie jest obrażone albo speszone. Obrzucam Cię krótkim spojrzeniem, ale nie dostrzegam zbyt wielu zmian. Wciąż jesteś nieziemsko piękna i wciąż masz ten sam perlisty uśmiech.
- Ciebie także, Yv. Wolałbym jednak byś następnym razem nie próbowała oszołomić mnie zaklęciem - mówię, jednak żartobliwym tonem.
Teraz, kiedy wróciłem do Anglii z pewnością będzie jakiś następny raz. I wtedy wystarczy Ci Twoja uroda. Tak, zdecydowanie byłem przeciwny zaklęciom unieszkodliwiającym. Truciznom także, jeśli już o tym mowa.
Kociołek w kącie bulgał złowieszczo i nawet ja, choć żaden ze mnie specjalista w tej dziedzinie, zacząłem podejrzewać że coś jest nie tak. Rozglądasz się dookoła i chaotycznie szukasz czegoś, co okazuje się jakimiś liśćmi w czerwonawym odcieniu. Nie znam ich nazwy, bo z Zielarstwa byłem jeszcze gorszy.
- Spokojnie, nic się nie stało. Mam tylko nadzieję, że nie zepsułem Ci eliksiru - odpowiadam, wskazując dłonią wywar, który w końcu się uspokoił.
Albo na to przynajmniej wyglądało. Biorę głęboki oddech, by po raz kolejny dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie. Nie jestem zły, że pytają. W końcu przypadkowe pojawienie się w niektórych miejscach nie jest zbyt… Częste. Nie w moim wypadku. Nie w ciemnych, podziemnych uliczkach w Dokach albo w starych młynach.
- Teleportacyjna czkawka - wyrzucam z siebie w końcu, spokojnym tonem, tak, byś nie zaczęła się o to martwić. - To nic poważnego, przypadkowo trafiłem też na uzdrowicielkę.
Uzdrowicielkę, która kazała mi się udać do szpitala. Jednak miałem wrażenie, że sama niezbyt znała się na tej chorobie. Z tego co było mi wiadomo, nie trwała ona zbyt długo i wkrótce ustawała sama z siebie.
- To gdzie właściwie jestem? Czy to ta słynna miejscowość o której mi opowiadałaś? Blythburgh? - pytam, autentycznie zaciekawiony.
- Ciebie także, Yv. Wolałbym jednak byś następnym razem nie próbowała oszołomić mnie zaklęciem - mówię, jednak żartobliwym tonem.
Teraz, kiedy wróciłem do Anglii z pewnością będzie jakiś następny raz. I wtedy wystarczy Ci Twoja uroda. Tak, zdecydowanie byłem przeciwny zaklęciom unieszkodliwiającym. Truciznom także, jeśli już o tym mowa.
Kociołek w kącie bulgał złowieszczo i nawet ja, choć żaden ze mnie specjalista w tej dziedzinie, zacząłem podejrzewać że coś jest nie tak. Rozglądasz się dookoła i chaotycznie szukasz czegoś, co okazuje się jakimiś liśćmi w czerwonawym odcieniu. Nie znam ich nazwy, bo z Zielarstwa byłem jeszcze gorszy.
- Spokojnie, nic się nie stało. Mam tylko nadzieję, że nie zepsułem Ci eliksiru - odpowiadam, wskazując dłonią wywar, który w końcu się uspokoił.
Albo na to przynajmniej wyglądało. Biorę głęboki oddech, by po raz kolejny dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie. Nie jestem zły, że pytają. W końcu przypadkowe pojawienie się w niektórych miejscach nie jest zbyt… Częste. Nie w moim wypadku. Nie w ciemnych, podziemnych uliczkach w Dokach albo w starych młynach.
- Teleportacyjna czkawka - wyrzucam z siebie w końcu, spokojnym tonem, tak, byś nie zaczęła się o to martwić. - To nic poważnego, przypadkowo trafiłem też na uzdrowicielkę.
Uzdrowicielkę, która kazała mi się udać do szpitala. Jednak miałem wrażenie, że sama niezbyt znała się na tej chorobie. Z tego co było mi wiadomo, nie trwała ona zbyt długo i wkrótce ustawała sama z siebie.
- To gdzie właściwie jestem? Czy to ta słynna miejscowość o której mi opowiadałaś? Blythburgh? - pytam, autentycznie zaciekawiony.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zadowolenie ogarniało ją powoli, uświadamiając, że naprawdę zdążyła się stęsknić. Każde było zajęte swoim życiem, skoncentrowane na jego zawiłościach, nowościach i w przypadku Yvette - zmianach, nie następujących może z dnia na dzień, lecz ich widmo wyraźnie wisiało nad nią od pewnego czasu. Nie wspominając nawet o samym ukończeniu kursu i zmianie trybu pracy. Była sobie potwornie wdzięczna za utrzymywanie zainteresowań poza kręgiem baletowym. Bez tego prawdopodobnie nie byłaby w stanie podnieść się tak sprawnie po kontuzji.
- Postaram się opanować te zapędy - odpowiedź uzupełniła krótkim, melodyjnym śmiechem. Nie czuła potrzeby unieszkodliwiania Alastaira w żaden sposób, o wiele bardziej atrakcyjną wizją było spędzenie w jego towarzystwie kilku chwil, nie tylko w przypadkowych okolicznościach. Trucizny zdecydowanie byłyby ostatnią rzeczą, o jakich pomyślałaby, przywołując w myślach jego postać.
- Jeśli coś poszło nie tak, to wyłącznie moje niedopatrzenie - sprostowała, zerkając na mężczyznę z delikatnym uśmiechem. - To eliksir przeciwbólowy, na szczęście nie ma w nim nic wyjątkowo cennego. Kilka odpowiednich grzybów powinno go uratować - sprostowała, nie wnikając, czy chce uspokoić sumienie swoje, czy Alastaira - prawdopodobnie obydwa. Zaśmiała się kolejny raz, rozjaśniając zielone oczy szczerą wesołością, gdy na jaw wyszła przyczyna wizyty. Przypadki niejednokrotnie pozwalały odświeżyć przykurzone znajomości, a ten miała za wyraźny znak. Jeśli faktycznie ściągnęła go tu czkawka teleportacyjna, nie mieli zbyt czasu na spokojną rozmowę, zaspokajającą jej ciekawość w pełni - naprawdę chciała wiedzieć, co dzieje się aktualnie w jego życiu, a nawet bezgłośna listowna korespondencja w pewnym momencie ustała. Na pytanie kiwnęła potwierdzająco głową, zaraz rozglądając się za oczami żuków, by ostrożnie dodać je do - teraz bladopomarańczowego - wywaru, w reakcji na składniki syczącego cicho.
- Owszem. Sława tego miejsca z powodzeniem wyprzedza moją własną - zażartowała pogodnie, kręcąc się jeszcze moment przy kociołku, w który stuknęła delikatnie różdżką i cofnęła się przezornie. Spory pęcherz powietrza wydobył się na powierzchnię, pękając lekko, ale nie rozbryzgał nic wokół, dlatego kiwnęła zadowolona głową, w niemej pochwale dla samej siebie, zanim całą uwagę skierowała ponownie na Alastaira. - Jak dużo miejsc pozwoliła ci zwiedzić czkawka? - zapytała, przygryzając na moment wargę w dalszym rozbawieniu. Gdy nerwy związane z tożsamością gościa opadły, wpadła w ramiona prawdziwie dobrego humoru. Nie pozwoliła mu odpowiedzieć, gdyż z jej ust padły kolejne słowa. - Nie ukrywam, że cieszy mnie ten przypadek, ale skoro w każdej chwili możesz zniknąć, powinniśmy ustalić, kiedy uda nam się spotkać w bardziej kontrolowanych okolicznościach - zaproponowała, przechylając lekko głowę. - Chodź - rzuciła ciszej, prawie szeptem, bez skrępowania wplatając palce w jego dłoń i kierując się na wątpliwe schody. Była lekka i poruszała się zwiewnie, z gracją baletnicy, lecz stopnie pokonywała powoli, pilnując, by Nott stąpał po nich ostrożnie. Kradła ten krótki, wspólny moment, na podobieństwo tych najlepszych, gdy spędzili trochę czasu w Rosji. Budziła z przyjemnością wspomnienia, by finalnie stanąć przy małym okienku, skąd rozciągał się widok na całą miejscowość, razem z polami, wzgórzami i rzeką, od której brało się jej nazwisko. - Wiosna jest łaskawa, nie sądzisz?[bylobrzydkobedzieladnie]
- Postaram się opanować te zapędy - odpowiedź uzupełniła krótkim, melodyjnym śmiechem. Nie czuła potrzeby unieszkodliwiania Alastaira w żaden sposób, o wiele bardziej atrakcyjną wizją było spędzenie w jego towarzystwie kilku chwil, nie tylko w przypadkowych okolicznościach. Trucizny zdecydowanie byłyby ostatnią rzeczą, o jakich pomyślałaby, przywołując w myślach jego postać.
- Jeśli coś poszło nie tak, to wyłącznie moje niedopatrzenie - sprostowała, zerkając na mężczyznę z delikatnym uśmiechem. - To eliksir przeciwbólowy, na szczęście nie ma w nim nic wyjątkowo cennego. Kilka odpowiednich grzybów powinno go uratować - sprostowała, nie wnikając, czy chce uspokoić sumienie swoje, czy Alastaira - prawdopodobnie obydwa. Zaśmiała się kolejny raz, rozjaśniając zielone oczy szczerą wesołością, gdy na jaw wyszła przyczyna wizyty. Przypadki niejednokrotnie pozwalały odświeżyć przykurzone znajomości, a ten miała za wyraźny znak. Jeśli faktycznie ściągnęła go tu czkawka teleportacyjna, nie mieli zbyt czasu na spokojną rozmowę, zaspokajającą jej ciekawość w pełni - naprawdę chciała wiedzieć, co dzieje się aktualnie w jego życiu, a nawet bezgłośna listowna korespondencja w pewnym momencie ustała. Na pytanie kiwnęła potwierdzająco głową, zaraz rozglądając się za oczami żuków, by ostrożnie dodać je do - teraz bladopomarańczowego - wywaru, w reakcji na składniki syczącego cicho.
- Owszem. Sława tego miejsca z powodzeniem wyprzedza moją własną - zażartowała pogodnie, kręcąc się jeszcze moment przy kociołku, w który stuknęła delikatnie różdżką i cofnęła się przezornie. Spory pęcherz powietrza wydobył się na powierzchnię, pękając lekko, ale nie rozbryzgał nic wokół, dlatego kiwnęła zadowolona głową, w niemej pochwale dla samej siebie, zanim całą uwagę skierowała ponownie na Alastaira. - Jak dużo miejsc pozwoliła ci zwiedzić czkawka? - zapytała, przygryzając na moment wargę w dalszym rozbawieniu. Gdy nerwy związane z tożsamością gościa opadły, wpadła w ramiona prawdziwie dobrego humoru. Nie pozwoliła mu odpowiedzieć, gdyż z jej ust padły kolejne słowa. - Nie ukrywam, że cieszy mnie ten przypadek, ale skoro w każdej chwili możesz zniknąć, powinniśmy ustalić, kiedy uda nam się spotkać w bardziej kontrolowanych okolicznościach - zaproponowała, przechylając lekko głowę. - Chodź - rzuciła ciszej, prawie szeptem, bez skrępowania wplatając palce w jego dłoń i kierując się na wątpliwe schody. Była lekka i poruszała się zwiewnie, z gracją baletnicy, lecz stopnie pokonywała powoli, pilnując, by Nott stąpał po nich ostrożnie. Kradła ten krótki, wspólny moment, na podobieństwo tych najlepszych, gdy spędzili trochę czasu w Rosji. Budziła z przyjemnością wspomnienia, by finalnie stanąć przy małym okienku, skąd rozciągał się widok na całą miejscowość, razem z polami, wzgórzami i rzeką, od której brało się jej nazwisko. - Wiosna jest łaskawa, nie sądzisz?[bylobrzydkobedzieladnie]
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Ostatnio zmieniony przez Yvette Blythe dnia 23.07.17 15:40, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiecham się ciepło, wspominając chwile, które spędziliśmy razem. Może i to przeszłość, ale pewna część mnie z pewnością będzie na zawsze należała do Ciebie, tak jak inna do Lucindy. I jak mam tu być dobrym mężem, jak można ode mnie oczekiwać, że oddam jednej kobiecie całe swoje serce, kiedy to niewykonalne? Kiedy bezpowrotnie oddałem jego części. Tobie, Lynn, Justice - ale przecież i swoim kuzynom, ponuremu Quentinowi i tak doskonale rozumiejącemu mnie Percivalowi, ukochanym kuzynkom, Wynnonie i Ulli, tak od siebie różnym, a nawet przyjaciołom Inarze, Daphne, Deirdre, a także Elizabeth. Moje serce nie było już moje i nigdy już nie będzie, więc jak miałbym nim rozporządzać?
- Dziękuję - rzucam żartobliwie, rozkładając ręce, po czym sam pozwalam sobie na krótką chwilę śmiechu.
Dawno chyba nie czułem się tak dobrze, jak dzisiaj. Może czkawka teleportacyjna była błogosławieństwem, a nie przekleństwem? Tak wydaje mi się przecież od początku tego dnia. Owszem, w dziwnych okolicznościach, ale spotkałem się wreszcie z Daphne. Przypadkowe wpadnięcie na Jocelyn też nie wyszło mi przecież na szkodę, nawet jeżeli nie byłem nawet w stanie poprawnie rzucić trzech zaklęć. Wyśmienite ciasto Ariadny - na to nikt nie mógłby narzekać. Kto wie, może w przyszłości spróbuję odszukać jej cukiernię? A teraz, jak mógłbym krytykować spotkanie z Tobą, nawet jeżeli powinno nastąpić wcześniej? Kręcę głową na słowa o eliksirze.
- Niedopatrzenia zdarzają się niezwykle często, jeśli próbujesz w obronie napaść człowieka, który dziwnym sposobem aportuje się w środku starego młyna - mówię, przewracając oczyma i czując jak abstrakcyjnie brzmią moje słowa.
Przytakuję na wspomnienie grzybów, ale doskonale wiesz, że nie mam pojęcia o czym mówisz. Nigdy nie byłem dobry z Zielarstwa. O ile opanowałem podstawy Eliksirów, o tym drugim nie było mowy. Cieszyłem się, że w ogóle jakoś je zaliczyłem. Śmieję się ponownie na wspomnienie o Twojej rodzinnej miejscowości.
- Niezbyt wiele. W większości już byłem. Jestem mimo wszystko wdzięczny, że nie wylądowałem w jakiejś niezręcznej sytuacji - odpowiadam, choć zdaję sobie sprawę, że ta sytuacja jeszcze kilka minut temu do najnormalniejszych nie należała.
Wzdycham krótko gdy dochodzi do mnie to co chcesz mi przekazać - mnie także brakuje wspólnych spotkań, jednak żadne z nas nie miało ostatnio czasu. Może nadal go nie mamy.
- Wiesz, że nie mógłbym odmówić - brzmi to i może szczerze, bo chciałbym by takie było, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko będzie mi znaleźć chwilę, nawet jeżeli bardzo bym chciał.
Chociaż kto wie, co ma dla mnie przyszłość? Kto wie co będzie dalej z moją pracą, z moim życiem? A pomyśleć, że gdyby nie moje zagraniczne podróże, być może to właśnie z Tobą byłbym teraz zaręczony, nie z Elizabeth. Przyjemnie jest znów czuć dotyk Twoich palców na mojej dłoni, tak naturalny i na wiele sposobów właściwy. Staram się z gracją dotrzymywać Ci kroku, ale jest to niemal niemożliwe - suniesz lekko i zwiewnie, a ja staram się uważać na każdy swój krok. Kiedy docieramy do okienka, spoglądam przez nie z pewną tęsknotą i zazdrością. Wiosna w istocie jest łaskawa - drzewa zielone jak Twoje oczy, łąki przepasane wielobarwnymi kwiatami. Opuszczam lekko ramiona.
- Muszę szczerze przyznać, że nie przepadam za wiosną - wiosna to pora zmian, nowych początków, a ja wolałbym żeby nic się nie zmieniało. - Ale dla tego miejsca jest w istocie niezwykle łaskawa. Widzę, że Blythburgh jest jeszcze piękniejszy niż w Twoich opowieściach.
- Dziękuję - rzucam żartobliwie, rozkładając ręce, po czym sam pozwalam sobie na krótką chwilę śmiechu.
Dawno chyba nie czułem się tak dobrze, jak dzisiaj. Może czkawka teleportacyjna była błogosławieństwem, a nie przekleństwem? Tak wydaje mi się przecież od początku tego dnia. Owszem, w dziwnych okolicznościach, ale spotkałem się wreszcie z Daphne. Przypadkowe wpadnięcie na Jocelyn też nie wyszło mi przecież na szkodę, nawet jeżeli nie byłem nawet w stanie poprawnie rzucić trzech zaklęć. Wyśmienite ciasto Ariadny - na to nikt nie mógłby narzekać. Kto wie, może w przyszłości spróbuję odszukać jej cukiernię? A teraz, jak mógłbym krytykować spotkanie z Tobą, nawet jeżeli powinno nastąpić wcześniej? Kręcę głową na słowa o eliksirze.
- Niedopatrzenia zdarzają się niezwykle często, jeśli próbujesz w obronie napaść człowieka, który dziwnym sposobem aportuje się w środku starego młyna - mówię, przewracając oczyma i czując jak abstrakcyjnie brzmią moje słowa.
Przytakuję na wspomnienie grzybów, ale doskonale wiesz, że nie mam pojęcia o czym mówisz. Nigdy nie byłem dobry z Zielarstwa. O ile opanowałem podstawy Eliksirów, o tym drugim nie było mowy. Cieszyłem się, że w ogóle jakoś je zaliczyłem. Śmieję się ponownie na wspomnienie o Twojej rodzinnej miejscowości.
- Niezbyt wiele. W większości już byłem. Jestem mimo wszystko wdzięczny, że nie wylądowałem w jakiejś niezręcznej sytuacji - odpowiadam, choć zdaję sobie sprawę, że ta sytuacja jeszcze kilka minut temu do najnormalniejszych nie należała.
Wzdycham krótko gdy dochodzi do mnie to co chcesz mi przekazać - mnie także brakuje wspólnych spotkań, jednak żadne z nas nie miało ostatnio czasu. Może nadal go nie mamy.
- Wiesz, że nie mógłbym odmówić - brzmi to i może szczerze, bo chciałbym by takie było, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko będzie mi znaleźć chwilę, nawet jeżeli bardzo bym chciał.
Chociaż kto wie, co ma dla mnie przyszłość? Kto wie co będzie dalej z moją pracą, z moim życiem? A pomyśleć, że gdyby nie moje zagraniczne podróże, być może to właśnie z Tobą byłbym teraz zaręczony, nie z Elizabeth. Przyjemnie jest znów czuć dotyk Twoich palców na mojej dłoni, tak naturalny i na wiele sposobów właściwy. Staram się z gracją dotrzymywać Ci kroku, ale jest to niemal niemożliwe - suniesz lekko i zwiewnie, a ja staram się uważać na każdy swój krok. Kiedy docieramy do okienka, spoglądam przez nie z pewną tęsknotą i zazdrością. Wiosna w istocie jest łaskawa - drzewa zielone jak Twoje oczy, łąki przepasane wielobarwnymi kwiatami. Opuszczam lekko ramiona.
- Muszę szczerze przyznać, że nie przepadam za wiosną - wiosna to pora zmian, nowych początków, a ja wolałbym żeby nic się nie zmieniało. - Ale dla tego miejsca jest w istocie niezwykle łaskawa. Widzę, że Blythburgh jest jeszcze piękniejszy niż w Twoich opowieściach.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Własnym sercem Yvette starała się rozporządzać ostrożnie i zawsze miała w nim mnóstwo miejsca dla siebie, za naprawdę istotne mając nieliczne z osób. Bywało, że żałowała rozwoju spraw i niesprzyjającej formy kontaktu podczas podróży Alastaira, zastanawiając się często, czy jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie ten drobny mankament. Choć z czasem podobne rozmyślania wygasły, lubiła wyobrażenia siebie w roli lady Nott i nie miała wątpliwości, że odnalazłaby się w nowym świecie, zwłaszcza pod opieką szlachcica. Kilka lat wcześniej nie postrzegała sprawy w taki sposób, w jaki robiła to dziś. Teraz powoli rozglądała się za kandydatem na męża, starając się odłożyć niewinne flirty na dalszy plan. Wychodziło różnie. Zazwyczaj - nie bardzo.
Uśmiech nieustannie czaił się w kącikach, nie próbowała na siłę wymazywać go z wyrazu, wprawiając w drobne zmiany przy swoich odpowiedziach i reakcjach na słowa mężczyzny. Przez chwilę, gdzieś pomiędzy krzątaniem się przy kociołku, a rozmową, próbowała wyobrazić sobie, w jak wiele miejsc może ściągnąć czarodzieja ta chwilowa przypadłość.
- Mogłam się spodziewać, nieustannie ktoś kręci się po starych młynach - pokręciła głową, lekkim gestem dłoni wykonując teatralny gest, mimowolnie wplatając w drobny ruch grację. Była dla niej tak naturalna, ćwiczona od wczesnych lat, że wydała się lżejsza od żartobliwych słów.
Pamiętała, że nie przodował w eliksirach - najtrafniej przyrównałaby jego umiejętności do własnych, związanych z transmutacją. Na tym polu przedstawiała podobny poziom, niejednokrotnie musiała się zmuszać, by ćwiczyć skomplikowane czary, lecz niechęć okazywała się silniejsza i niewiele mogła z owej dziedziny osiągnąć.
- W skali całego kraju, pojawienie się w nieodpowiednim miejscu rzeczywiście nie wydaje się trudne - skomentowała, ponownie wracając do własnych wyobrażeń na temat teleportacyjnej czkawki, przez które znów uśmiechnęła się szerzej. Nie spodziewała się, że ktoś w tak niecodzienny sposób poprawi jej nastrój na resztę dnia. - Ale - mruknęła wesoło, unosząc palec wskazujący na oznakę istotnej uwagi - nie chwal dnia przed zachodem słońca. Wszystko się może zdarzyć. Choć życzę ci, a właściwie nam, byś zakończył swoje przygody tutaj. W kuchni mam świeżą lemoniadę - zaznaczyła, unosząc na moment brwi. Podobna wizja wydawała się naprawdę optymistycznym planem - gdyby tylko udało się odratować eliksir, byłby to dzień małych sukcesów. Mimo wszystko nie spodziewała się, by czkawka miała zamiar poddać się jej urokom.
- Wiem. Tylko byś spróbował, lordzie Nott - przestrzegła krótko, wbijając w mężczyznę jasnozielone spojrzenie, skryte pod zmrużonymi powiekami, w dalszym ciągu roziskrzone rozbawieniem. Przeprawa po schodach, choć kontrastowa w zgrabności ruchów, owocuje cichym śmiechem, podbitym wspomnieniami.
- Moja rodzina bardzo dba o to, by tak piękny pozostał - przyznała zgodnie z prawdą, własny kawałek świata wytrwali Blythe'owie traktowali z należytym szacunkiem. Tym bardziej przez wzgląd na historię, która kazała im przewędrować spory kawałek wysp. - Przedziwne, że nigdy nie było okazji do spaceru po tej okolicy, ale przynajmniej przypadki są po twojej stronie. Liczę na to, że nadrobisz przechadzkę z ochotą równą mojej, nawet bez aportowania się na wątpliwych konstrukcjach - przygryzła dolną wargę, odrywając wzrok od pola usianego żółcienią, by spojrzeć kolejny raz na swojego towarzysza.
Uśmiech nieustannie czaił się w kącikach, nie próbowała na siłę wymazywać go z wyrazu, wprawiając w drobne zmiany przy swoich odpowiedziach i reakcjach na słowa mężczyzny. Przez chwilę, gdzieś pomiędzy krzątaniem się przy kociołku, a rozmową, próbowała wyobrazić sobie, w jak wiele miejsc może ściągnąć czarodzieja ta chwilowa przypadłość.
- Mogłam się spodziewać, nieustannie ktoś kręci się po starych młynach - pokręciła głową, lekkim gestem dłoni wykonując teatralny gest, mimowolnie wplatając w drobny ruch grację. Była dla niej tak naturalna, ćwiczona od wczesnych lat, że wydała się lżejsza od żartobliwych słów.
Pamiętała, że nie przodował w eliksirach - najtrafniej przyrównałaby jego umiejętności do własnych, związanych z transmutacją. Na tym polu przedstawiała podobny poziom, niejednokrotnie musiała się zmuszać, by ćwiczyć skomplikowane czary, lecz niechęć okazywała się silniejsza i niewiele mogła z owej dziedziny osiągnąć.
- W skali całego kraju, pojawienie się w nieodpowiednim miejscu rzeczywiście nie wydaje się trudne - skomentowała, ponownie wracając do własnych wyobrażeń na temat teleportacyjnej czkawki, przez które znów uśmiechnęła się szerzej. Nie spodziewała się, że ktoś w tak niecodzienny sposób poprawi jej nastrój na resztę dnia. - Ale - mruknęła wesoło, unosząc palec wskazujący na oznakę istotnej uwagi - nie chwal dnia przed zachodem słońca. Wszystko się może zdarzyć. Choć życzę ci, a właściwie nam, byś zakończył swoje przygody tutaj. W kuchni mam świeżą lemoniadę - zaznaczyła, unosząc na moment brwi. Podobna wizja wydawała się naprawdę optymistycznym planem - gdyby tylko udało się odratować eliksir, byłby to dzień małych sukcesów. Mimo wszystko nie spodziewała się, by czkawka miała zamiar poddać się jej urokom.
- Wiem. Tylko byś spróbował, lordzie Nott - przestrzegła krótko, wbijając w mężczyznę jasnozielone spojrzenie, skryte pod zmrużonymi powiekami, w dalszym ciągu roziskrzone rozbawieniem. Przeprawa po schodach, choć kontrastowa w zgrabności ruchów, owocuje cichym śmiechem, podbitym wspomnieniami.
- Moja rodzina bardzo dba o to, by tak piękny pozostał - przyznała zgodnie z prawdą, własny kawałek świata wytrwali Blythe'owie traktowali z należytym szacunkiem. Tym bardziej przez wzgląd na historię, która kazała im przewędrować spory kawałek wysp. - Przedziwne, że nigdy nie było okazji do spaceru po tej okolicy, ale przynajmniej przypadki są po twojej stronie. Liczę na to, że nadrobisz przechadzkę z ochotą równą mojej, nawet bez aportowania się na wątpliwych konstrukcjach - przygryzła dolną wargę, odrywając wzrok od pola usianego żółcienią, by spojrzeć kolejny raz na swojego towarzysza.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Wciąż czasem myślę o tym, co byłoby gdybym nie został dyplomatą - gdybym podążał ścieżką wybraną przez ojca, ale w innym departamencie. Czy w tym momencie byłabyś już lady Nott, a ja nie zamartwiałbym się nadchodzącym ślubem? Czy wciąż znałbym Elizabeth, czy byłbym przy Lucindzie kiedy najbardziej mnie potrzebowała? Lubiłem myśleć, że to podróże ukształtowały mnie w całości. Nie ważne czy na złe czy na dobre, ale z pewnością były ogromną częścią i miłością mojego życia. Czas ciągle wymykał mi się z rąk, biegł zbyt szybko, zbyt niewiele po sobie pozostawiał. Poza pięknymi wspomnieniami, które niekiedy bolały bardziej, niż to co sobą przedstawiały. Wciąż uśmiecham się tym swoim czarującym, szelmowskim uśmiechem, lecz nie robię tego nieszczerze. Każde spotkanie z Tobą w jakiś sposób rozjaśnia moje życie, sprawia, że choć na chwilę wydaje się lepsze. Nie wyobrażam sobie szczególnie co może ściągnąć na mnie dalsza podróż w ten wątpliwy sposób - nie chcę o tym myśleć, więc nie zaprzątam sobie tym głowy. Mimowolnie parskam śmiechem, słysząc Twoją uwagę. Dzień jest piękny, a pora roku niezwykle łaskawa dla tego miejsca. Przez kilka chwil pozwalam sobie na napawanie się pięknem otaczającego mnie świata.
- W istocie, najwyraźniej jednak szczęście postanowiło się dziś do mnie uśmiechnąć - mówię, wzruszając ramionami.
Trafiałem w większości na osoby, na które chciałbym trafić - a nawet jeśli na kogoś, kogo nie znałem, to ta znajomość również miała raczej pozytywny wydźwięk. Przez krótkie kilka minut mam wrażenie, że to może prawda, że moja podróż zakończy się w tym miejscu, jednak powracające zawroty głowy nie pozostawiają mi wątpliwości.
- Obawiam się, że moja czkawka ma inne plany - a szkoda, bo wolałbym, żeby także ona uległa Twojemu urokowi.
Nie znikam jednak jeszcze w tej sekundzie, choć czuję, że może to nastąpić w każdej chwili.
- Nie śmiałbym - odpowiadam, zgodnie z prawdą.
Choć jest wiele tematów, których wolałbym nie poruszać. Mój zbliżający się ożenek chociażby. W Twoim towarzystwie chciałbym zapomnieć, cieszyć się chwilą, a nie przedstawiać Ci najnowsze, niezbyt radosne wiadomości z mojego życia.
Kiwam głową, słysząc o Twojej rodzinie i dochodzi do mnie, że właściwie to nie znam jej zbyt dobrze. Udało mi się spotkać Twojego brata, rodziców też widziałem, ale nie mógłbym powiedzieć, że właściwie kogokolwiek z nich znam. Nie miałem na to czasu. Na nic nigdy nie miałem czasu. Może i mój powrót do Wielkiej Brytanii mógłby mieć także i pozytywne aspekty, gdyby nie niedawne zaręczyny.
- Z przyjemnością… - zaczynam, jednak czuję jak coś wewnątrz mnie wykonuje fikołka, a świat dookoła zaczyna się rozmywać.
Po chwili wszystko staje się tylko plamą i ostatnim zerknięciem dostrzegam Twoje jasne włosy, znikające wraz z charakterystycznym trzaskiem.
Hep!
z.t
- W istocie, najwyraźniej jednak szczęście postanowiło się dziś do mnie uśmiechnąć - mówię, wzruszając ramionami.
Trafiałem w większości na osoby, na które chciałbym trafić - a nawet jeśli na kogoś, kogo nie znałem, to ta znajomość również miała raczej pozytywny wydźwięk. Przez krótkie kilka minut mam wrażenie, że to może prawda, że moja podróż zakończy się w tym miejscu, jednak powracające zawroty głowy nie pozostawiają mi wątpliwości.
- Obawiam się, że moja czkawka ma inne plany - a szkoda, bo wolałbym, żeby także ona uległa Twojemu urokowi.
Nie znikam jednak jeszcze w tej sekundzie, choć czuję, że może to nastąpić w każdej chwili.
- Nie śmiałbym - odpowiadam, zgodnie z prawdą.
Choć jest wiele tematów, których wolałbym nie poruszać. Mój zbliżający się ożenek chociażby. W Twoim towarzystwie chciałbym zapomnieć, cieszyć się chwilą, a nie przedstawiać Ci najnowsze, niezbyt radosne wiadomości z mojego życia.
Kiwam głową, słysząc o Twojej rodzinie i dochodzi do mnie, że właściwie to nie znam jej zbyt dobrze. Udało mi się spotkać Twojego brata, rodziców też widziałem, ale nie mógłbym powiedzieć, że właściwie kogokolwiek z nich znam. Nie miałem na to czasu. Na nic nigdy nie miałem czasu. Może i mój powrót do Wielkiej Brytanii mógłby mieć także i pozytywne aspekty, gdyby nie niedawne zaręczyny.
- Z przyjemnością… - zaczynam, jednak czuję jak coś wewnątrz mnie wykonuje fikołka, a świat dookoła zaczyna się rozmywać.
Po chwili wszystko staje się tylko plamą i ostatnim zerknięciem dostrzegam Twoje jasne włosy, znikające wraz z charakterystycznym trzaskiem.
Hep!
z.t
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wciąż miewała momenty, w których żałowała, że przeszłość nie potoczyła się inaczej, stwarzając więcej okazji do wspólnego spędzania czasu i myślenia o przyszłości. Te myśli zawsze gdzieś tkwiły, umiejscowione z tyłu głowy - Yvette nie interesowała się ludźmi niskiego pochodzenia i od dawna wiedziała, że wżenienie się w ród szlachetny to dla niej najlepsza opcja, zaś z Nottem nie była od niej wcale tak daleka. Mimo wszystko postanowiła zaryzykować, niezadowolona z drobnych niedogodności. Tak jak on - gdybała na temat ewentualnej wspólnej przyszłości. Chciała jeszcze powiedzieć Alastairowi kilka rzeczy, zatrzymać go przy sobie na kilka chwil i cieszyć się jego towarzystwem - miała właśnie używać kolejnych słów, ale usłyszała tylko czknięcie i już go nie było. Uśmiechnęła się do siebie, kręcąc głową. Nigdy nie była świadkiem czkawki teleportacyjnej.
Ostrożnie zeszła na dół starego młyna i zajrzała do kociołka. Wyglądało na to, że wywar powoli się stabilizował. Wracał do poprzedniej barwy, przechodząc czerwienią smoczej krwi, stanowiącej serce eliksiru. Dodała ją w odpowiednim czasie, w odpowiedniej temperaturze i miała szczerą nadzieję, że zastąpienie babki lancetowatej mieszanką grzybów odratuje efekty chwilowej nieuwagi - bądź co bądź, eksperymentowała, starając się jak najlepiej wykorzystać własną wiedzę. Nie sądziła, by - nawet w najgorszej ewentualności - był to krok prowadzący do katastrofy. Składniki te były neutralne, nie bawiła się w przecież we włączanie żadnych o plugawym charakterze, lecz mimo wszystko stres subtelnie dawał o sobie znać i przez moment, cierpliwie czekając na właściwą temperaturę, myślała o porzuceniu aktualnej mieszanki i rozpoczęciu nowej - na wszelki wypadek. Chciała ponad wszystko zachować dobre imię, ale przygryzła wargę i uznała, że warto spróbować. Składniki nie były tanim towarem, ale najbardziej wartościowy już wirował w kociołku, co więc miała do stracenia? Zajrzała jeszcze raz do ognia, chcąc upewnić się, że jest niewielki, gdy wszystko zdawało się gotowe na dodanie mięty. Powoli wsypała drobno posiekane listki - część suchych, część świeżych. Trzykrotne, powolne obroty chochli sprawiły, że ciecz stała się bardziej przejrzysta, tracąc nie tylko na mętności, ale też i na kolorze. Teraz przypominał bardziej wodę różaną, co było znakiem, że wszystko przechodzi poprawnie. Odetchnęła z ulgą, ale nie przerywała, zajmując się już pazurami kuguchara, które cierpliwie miażdżyła w moździerzu. Proszek dodała, gdy wywar został podgrzany o pięć stopni, siedem sekund później wzbogaciła eliksir o żółć pancernika. Równo dwie minuty później był już bezbarwny. Pozostawało dodać ostatni składnik - szałwia znalazła się w kociołku, a Blythe oczekiwała na efekty. Gdyby nie poprzednie zawirowanie z nagłym pojawieniem się towarzystwa, zrobiłaby eliksir przeciwbólowy bez żadnych obaw.
(wykorzystuję krew smoka, astronomia III, eliksiry 15)
Ostrożnie zeszła na dół starego młyna i zajrzała do kociołka. Wyglądało na to, że wywar powoli się stabilizował. Wracał do poprzedniej barwy, przechodząc czerwienią smoczej krwi, stanowiącej serce eliksiru. Dodała ją w odpowiednim czasie, w odpowiedniej temperaturze i miała szczerą nadzieję, że zastąpienie babki lancetowatej mieszanką grzybów odratuje efekty chwilowej nieuwagi - bądź co bądź, eksperymentowała, starając się jak najlepiej wykorzystać własną wiedzę. Nie sądziła, by - nawet w najgorszej ewentualności - był to krok prowadzący do katastrofy. Składniki te były neutralne, nie bawiła się w przecież we włączanie żadnych o plugawym charakterze, lecz mimo wszystko stres subtelnie dawał o sobie znać i przez moment, cierpliwie czekając na właściwą temperaturę, myślała o porzuceniu aktualnej mieszanki i rozpoczęciu nowej - na wszelki wypadek. Chciała ponad wszystko zachować dobre imię, ale przygryzła wargę i uznała, że warto spróbować. Składniki nie były tanim towarem, ale najbardziej wartościowy już wirował w kociołku, co więc miała do stracenia? Zajrzała jeszcze raz do ognia, chcąc upewnić się, że jest niewielki, gdy wszystko zdawało się gotowe na dodanie mięty. Powoli wsypała drobno posiekane listki - część suchych, część świeżych. Trzykrotne, powolne obroty chochli sprawiły, że ciecz stała się bardziej przejrzysta, tracąc nie tylko na mętności, ale też i na kolorze. Teraz przypominał bardziej wodę różaną, co było znakiem, że wszystko przechodzi poprawnie. Odetchnęła z ulgą, ale nie przerywała, zajmując się już pazurami kuguchara, które cierpliwie miażdżyła w moździerzu. Proszek dodała, gdy wywar został podgrzany o pięć stopni, siedem sekund później wzbogaciła eliksir o żółć pancernika. Równo dwie minuty później był już bezbarwny. Pozostawało dodać ostatni składnik - szałwia znalazła się w kociołku, a Blythe oczekiwała na efekty. Gdyby nie poprzednie zawirowanie z nagłym pojawieniem się towarzystwa, zrobiłaby eliksir przeciwbólowy bez żadnych obaw.
(wykorzystuję krew smoka, astronomia III, eliksiry 15)
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
The member 'Yvette Blythe' has done the following action : rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Ścieżka
Szybka odpowiedź