Ganek
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ganek
Urządzony przez Ulyanę tuż po wprowadzeniu się do domu - wykorzystała jego potencjał, aranżując przestrzeń i w późniejszych latach przesiadując tu bardzo często, dlatego kojarzony jest głównie z wilą. Przyjemny szczególnie późną wiosną i latem - jeśli pogoda sprzyja, a gościem Yvette jest zaledwie jedna osoba, zazwyczaj rozmawiają właśnie tutaj, przy niewielkim stoliku, w akompaniamencie śpiewu ptaków oraz szumu drzew.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Obojętność prowadziła do zguby. Defintywnie i nieodwracalnie, nic nie wyprowadzało go z równowagi bardziej, niż neutralność, pozorowanie braku uczuć, podczas gdy jego rozsadzała ich wybuchowa mieszanka. Nie godził się, że ktoś może odwracać od niego głowę, kiedy jeszcze nie skończył mówić. Yvette miał zaś sporo do powiedzenia, może nawet do pokazania, więc płochliwe odrzucanie listów w ogień (rzeczywiście posyłała je w płomienie, czy pieczołowicie składała w szufladzie białego biurka?) wywoływało instynktowny sprzeciw wobec traktowaniu go jak natrętnego szkodnika. Czarująca półwila nie kryła w sobie ani krzty wstydu: była szalenie pewna siebie i Rowle nie wierzył, by pąsowy rumieniec zalewał jej szyję podczas obrazów świeżych wspomnień wybudzanych nakreślonymi przez niego słowami. Właśnie dlatego wracał i pożądał, chcąc dotrzeć do Yvette i wybudzić ją z marazmu - inaczej, niż typowy książę, pocałunkiem, eufemicznym określeniem zwyczajnego gwałtu. Wijący się bluszcz okalający werandę cieszył wzrok, cudem odzyskany, lecz Magnus oczekiwał innego widoku. Okoliczności przyrody były mu w smak, chociaż wolał tę zdziczałą i nieposkrominą naturę, pewnie dlatego wyglądał więc gorączkowo przez drobne okna i usiłował przejrzeć przez koronkową płchatę wiszącą na pozłacanym, jak się zdawało, karniszu. W środku kryła się przed nim nieoswojona pannica, niechętna konfrontacji, mimo że to jej usta stały się przyczyną całego zamieszania. Wina co prawda nie istniała, przynajmniej dla Magnusa, który całe spięcie kumulował w momencie nagłego zniknięcia z mapy, ze świata i ucieczce pod powierzchnię ziemi. Dlaczego? Wymienili stanowczo zbyt mało siebie, żeby pozwolił jej się wymknąć. Matka Magnusa mogłaby umierać właśnie w komnacie na piętrze jego dworu, a on i tak by nie zawrócił; śmierć była zbyt pospolita, aby koronować ją i pozwolić bezkarnie zepsuć moment. Na myśl przyszły mu akurat zwłoki rodzicielki, lecz nadałby się ktokolwiek, istotna stawała się przecież Yvette, która żyła i oddychała, a w tej beztrosce nie poczuwała się do załagodzenia wzburzenia Magnusa. Jeśli liczyła, że zapomni, była w błędzie, jaki mógł nadąć się i pęknąć jak dojrzała, puchnąca rana, opryskując ich oboje obrzydliwą wydzieliną niewypowiedzianych pretensji. Rowle wyhatował jej piękną, ale szczerą do bólu historię - nigdy nie gustował w zdradach i śliskich zamachach na moralność cnotliwych panien. Ostrze Brutusa źle leżało w jego rękach, a Yvette była jakby poza swoim ciałem, zwodząc go skuteczniej zadziornym charakterem niż kobiecym wdziękiem, na jakiego widok niejeden mężczyzna by się oblizał. Załomotał w drewno raz jeszcze i poczuł, jak drobne drzazgi przebijają się przez skórę naciągniętą na dłoniach, a otarte knykcie zaczynają krwawić. Nie przerywał jednak monotonnego walenia, znacząc drzwi smugami czerwieni, a swoje ręce symbolicznymi bliznami. Niemal stygmaty; postanowił zostać świętym odwróconego panteonu i za którymś razem - gdy nie usłyszał odpowiedzi - wkurwił się na tyle, by z całej siły uderzyć barkiem o drzwi. Natarł na nie mocno, raz i kolejny, aż w końcu tępym bólem pulsowało mu całe ramię (już sinofioletowe). Jedyne, co udało mu się osiągnąć, zaklął, ale ponowił atak, skutecznie. Wyprowadził drzwi z nawiasów, zdezorientowany wpadł do maleńkiego przedpokoju i zatrzymał się przy ścianie, rozcierając obolałą rękę i rozjuszonym wzrokiem wodząc dookoła. Biała plama skupiła jego uwagę, tuż po niej - złocisty refleks włosów, szmaragdowy błysk w lustrze wiszącym naprzeciw. Najpierw dotarły do niego barwy, spójnie układające się w obraz Yvette, niewinnej, teraz - rozgniewanej. Zauważył, że miała bose stopy, rozkosznie, pewnie dlatego jej nie słyszał, kiedy sunęła ku niemu.
-Myślisz, że możesz udawać, że nie istnieję? - spytał bez ogródek, podchodząc ku niej tak blisko, że mogła się przestraszyć. Rozszerzoncyh źrenic, dłoni zwiniętych w pięści i wciąż gniewego tonu; nie pozbyl się jeszcze zadyszki po fizycznym wysiłku, a po czole spływały mu stróżki potu. Machinalnie potarł prawą ręką lewe ramię, dziwacznie napuchłe (powinien łączyć to z tym głupim sierściuchem?), po czym - już z pewną ulgą, ukrył twarz w dłoniach i jęknął cicho. Ni to ze zmęczenia, ni to z ulgi.
-Cieszę się, że żyjesz - stwierdził, a wręcz zamruczał, ołowianymi nogami obchodząc Yvette dookoła i ciałem ocierając się o jej smukłą kibić. Skulił się zdziwiony tym niekontrolowanym odruchem i zamruczał raz jeszcze, wygiął plecy i miękko zszedł na czworaka, okrążając kobietę w tej pozycji i tykając jej nogi. Niezwykle zgrabnie jak na mężczyznę jego postury: spojrzał najpierw na Yvette, potem na swoje dłonie oparte o dywan i czym prędzej poderwał się w górę, odrywając głowę od jej łydki.
-Miau - powiedział, ale wyjaśnienie brzmiało zdecydowanie nie tak, jak powinno.
-Myślisz, że możesz udawać, że nie istnieję? - spytał bez ogródek, podchodząc ku niej tak blisko, że mogła się przestraszyć. Rozszerzoncyh źrenic, dłoni zwiniętych w pięści i wciąż gniewego tonu; nie pozbyl się jeszcze zadyszki po fizycznym wysiłku, a po czole spływały mu stróżki potu. Machinalnie potarł prawą ręką lewe ramię, dziwacznie napuchłe (powinien łączyć to z tym głupim sierściuchem?), po czym - już z pewną ulgą, ukrył twarz w dłoniach i jęknął cicho. Ni to ze zmęczenia, ni to z ulgi.
-Cieszę się, że żyjesz - stwierdził, a wręcz zamruczał, ołowianymi nogami obchodząc Yvette dookoła i ciałem ocierając się o jej smukłą kibić. Skulił się zdziwiony tym niekontrolowanym odruchem i zamruczał raz jeszcze, wygiął plecy i miękko zszedł na czworaka, okrążając kobietę w tej pozycji i tykając jej nogi. Niezwykle zgrabnie jak na mężczyznę jego postury: spojrzał najpierw na Yvette, potem na swoje dłonie oparte o dywan i czym prędzej poderwał się w górę, odrywając głowę od jej łydki.
-Miau - powiedział, ale wyjaśnienie brzmiało zdecydowanie nie tak, jak powinno.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skreśliła go. Grubym odłamkiem węgla, aż skruszył się pod naciskiem determinacji złożonej w delikatną, kobiecą dłoń, kontrastującą z czarną grudą resztek. Dzień w dzień mazała po szlachetnym, przeklętym nazwisku - coraz mocniej i wytrwalej. W tym przypadku anomalie przyszły z pomocą, bo choć nie wytrąciła chaotycznej postaci z pamięci, mogła przynajmniej przesłonić ją widmem bieżących wydarzeń, trwogą i niepewnością, których przecież doznałaby jeszcze więcej zadając się z Magnusem. List pozostał, lekko zgnieciony, aczkolwiek niezupełnie zmięty. Był dowodem, marną pamiątką i ostrzeżeniem dla porywczej natury, wreszcie zetkniętej z hipnotyzującym żywiołem, zmaterializowanym w parze zielonych tęczówek. Nie - mówił pamiętny pergamin, pozostawiając gorzki posmak porzucenia, przykrej prawdy. Chciała ją znać i odetchnęła z ulgą, sądząc mylnie, że zakończył wspólną historię kilkoma słowami. Przyziemna i rozsądna część naprawdę pragnęła takiego rozwiązania krótkiej znajomości, zerwania, urwania, wyrwania z życia z korzeniami. Przecież rany miały zagoić się z czasem, miało w tym miejscu rosnąć nowe cholerne drzewo, nie tak wybujałe, nie poczerniałe, bez rażących plakietek na temat żon i dzieci. Czy one, do kurwy nędzy, skrzypiały na wietrze, pordzewiałe i nadgryzione wygłodniałymi kłami czasu? Czy ona, piękna i pożądana, może naiwna, miała służyć za materiał do polerki? Potrzebował skromnej, cichej gałęzi, na której ległaby nago, nadając rutynie trochę sensu? Podobna wizja nie miała punktów wspólnych z obrazem napływającym z rozsądku, kompletnie wymijała się także z imaginacją pochodzącą ze sfery marzeń. Żadna droga nie była im pisana i sam słusznie to zauważył. Mogła mu tylko pogratulować, czy był to właściwy moment?
Łomotanie przyjęła jeszcze względnie spokojnie, czując tylko napływające do oczu łzy - kolejne? jakim cudem jeszcze nie zostały wyczerpane? - i te palce, uporczywie zaciskane w pięści, kaleczące paznokciami delikatną skórę. Czuła znajome drewno różdżki, idealnie leżącej w dłoni. Nie zamierzała, nie chciała jej używać. Jedyną opcją obrony mógłby być jeden z eliksirów spoczywających w pracowni pod jej stopami, lecz nie wierzyła, że mógłby ją skrzywdzić. Na tej myśli złapała się prędko - może właściwie powinna? Skąd ta ufność? Lawina pytań wzmogła szum, utrudniając chłodne myślenie o sytuacji. Wciąż wracał ogólny obraz.
Nie celowała w niego, gdy przebrnął przez drzwi, pozostawiając nieestetyczną wyrwę. Serce drgnęło na myśl, ile razy Ulyana przeszła przez te same drzwi, zjawiając się od strony ganku w bezpiecznym domu, w przystani. Drgnęła na jego widok, lecz nie wystraszyła się i nie cofnęła nawet o centymetr, zamiast tego bezczelnie patrząc mu w oczy, w swoich trzymając mieszankę złości i niezrozumienia, w niewyjaśniony sposób pomieszanego z niewinnością. Zapach cytrusów, do którego była zbyt przyzwyczajona, by czuć tak intensywnie, jak reszta, mieszał się z wonią krwi, znaczącej knykcie Magnusa - zdążyła je dostrzec nim się zbliżył.
- Świetnie, ja też się z tego cieszę - teraz możesz wyjść - oznajmiła sucho, rozeźlona i nieprzekonana ulgą. Owe uczucie tylko się kumulowało, prowokowane dziwnym zachowaniem lorda Rowle. Mięśnie spięły się. - Wyjdź - powtórzyła, robiąc krok w tył, próbując uniknąć kocich odruchów, lecz na niewiele się to zdało.
- Magnus, co ty wyprawiasz? - zapytała, naprawdę nie w humorze na upokarzające dowcipy, bo za taki miała zachowanie mężczyzny. Może powinna rzucić na zewnątrz kocimiętkę?
Łomotanie przyjęła jeszcze względnie spokojnie, czując tylko napływające do oczu łzy - kolejne? jakim cudem jeszcze nie zostały wyczerpane? - i te palce, uporczywie zaciskane w pięści, kaleczące paznokciami delikatną skórę. Czuła znajome drewno różdżki, idealnie leżącej w dłoni. Nie zamierzała, nie chciała jej używać. Jedyną opcją obrony mógłby być jeden z eliksirów spoczywających w pracowni pod jej stopami, lecz nie wierzyła, że mógłby ją skrzywdzić. Na tej myśli złapała się prędko - może właściwie powinna? Skąd ta ufność? Lawina pytań wzmogła szum, utrudniając chłodne myślenie o sytuacji. Wciąż wracał ogólny obraz.
Nie celowała w niego, gdy przebrnął przez drzwi, pozostawiając nieestetyczną wyrwę. Serce drgnęło na myśl, ile razy Ulyana przeszła przez te same drzwi, zjawiając się od strony ganku w bezpiecznym domu, w przystani. Drgnęła na jego widok, lecz nie wystraszyła się i nie cofnęła nawet o centymetr, zamiast tego bezczelnie patrząc mu w oczy, w swoich trzymając mieszankę złości i niezrozumienia, w niewyjaśniony sposób pomieszanego z niewinnością. Zapach cytrusów, do którego była zbyt przyzwyczajona, by czuć tak intensywnie, jak reszta, mieszał się z wonią krwi, znaczącej knykcie Magnusa - zdążyła je dostrzec nim się zbliżył.
- Świetnie, ja też się z tego cieszę - teraz możesz wyjść - oznajmiła sucho, rozeźlona i nieprzekonana ulgą. Owe uczucie tylko się kumulowało, prowokowane dziwnym zachowaniem lorda Rowle. Mięśnie spięły się. - Wyjdź - powtórzyła, robiąc krok w tył, próbując uniknąć kocich odruchów, lecz na niewiele się to zdało.
- Magnus, co ty wyprawiasz? - zapytała, naprawdę nie w humorze na upokarzające dowcipy, bo za taki miała zachowanie mężczyzny. Może powinna rzucić na zewnątrz kocimiętkę?
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Wprowadzanie chaosu traktował jak swoją specjalność, lecz jakaś drobna iskra przyzwoitości sprawiła, iż wyjątkowo nie chciał bałaganić w jej życiu. Zadowalał się nieporządkiem w swoim własnym, ostatnio skołtunionym i rozczochranym do granic możliwości. Yvette, choć nie łączył go z nią absolutnie n i c (tak sobie wmawiał), nie zasłużyła na zmaganie się ze śladami, jakie by po sobie pozstawił. We wspomnieniach, w miejscu, które nazywała domem, w niej samej. Długa smycz pozwalała mu jednak, by i tak podchodził bliżej, kręcił się i czuwał - może na odległość bystrego wzroku, może ramion, bo pragnął chwycić ją i mocno potrząsnąć, żeby przestała w końcu dramatyzować. Kobieca tendencja, lecz nie zrzucał tego wszystkiego na karb jej płci, nie pozostawał aż tak płytkim i bezrozumnym samcem, traktując gorzej to, co nie zawierało testosteronu. Raczył ją sprzecznymi bodźcami, odrzuceniem i adoracją, tak ostrą i niepoprawną, że aż sam zachodził w głowę, czemu to właściwie się dzieje. Tłumaczył to sobie zmartwieniem i troską, ale wewnętrznie wiedział, że to czysto egoistyczne pobudki skłaniają go do składania wizyty pannie Blythe, która powinna dostać od niego przede wszystkim spokój. Magnus i tak zasłoni się wielkodusznością (tak przecież było), i tak wspomni o niepokoju, i tak wyrzuci jej nieodpowiedzialność. Bez przywoływania namiętności, usilnie starał się ją wyciszyć, więc nie potrzebował pokus. Chętnie uczyniłby z niej swą kochankę i towarzyszkę: bez jednego, drugie nie działało, bezosobowego rżnięcia zasmakował jako chłopiec i nie zamierzał cofać się w rozwoju, tylko...Yvette stałaby się wyklęta, a on byłby prorokiem tej klątwy. Dość naturalnie, bardzo dosłownie i straszliwie historycznie. Kapłanka składana w ofierze, nasuwały mu się same mityczne skojarzenia, a przecież wynoszenie blondyneczki na ołtarze było zbędne.
Płakała. Łez nie było wiele, lecz były gęste, zraszające twarzyczkę, jak rosa osiadająca na trawie wczesnym rankiem. Okrutne, ale te perły też dodawały jej uroku i Rowle poczuł bezpodstawną satysfakcję, oglądając ją bezbronną i zapłakaną. Chciał poczuć wstyd, ale kilka chwiejnych kroków w jej stronę i ponownie wpadł w prosty zachwyt, podziwiając fizjologiczne dzieło, które przybrało półwilę w klejnoty. Dla niego. To jasne, zielone spojrzenie wygrałoby złote jabłko piękności, nawet gniewne i uporczywe; w złości starała się demonstrować siłę, której o dziwo, w tym kruchym i filigranowym ciałku kryło się sporo. Czuł pewność, że ich zapasy kosztowałyby go więcej niż podrapaną twarz i plecy - może wybite oko albo kilka zębów - i dlatego jeszcze bardziej do niej lgnął. Teraz chyba zgodziłby się na wszystko, ale przypominał sobie, że musi być twardy i przedstawić jej konsekwencje. Postąpił niedorzecznie (teraz to zrozumiał, głupiec) odrzucając ją w liście, więc zamierzał to naprawić. Bez szans, gdyż dotychczas ukryty koci instynkt nakazał mu paść na kolana, poruszać się na czworakach i wydawać z siebie odgłosy pieszczonego kocura. Z jego gardła wydobył się niski charkot, a on jeszcz raz otarł się o nogi Yvette, podwijając jej grzeczną suknię. Uniósł głowę w górę, odsłaniając brodę - władczym, kocim gestem domagającym się pieszczot. Absolutnie nie kontrolował swych odruchów, przerażony swym zewierzęceniem. O tyle uciążliwym, że kiedy przez małe okienko dostrzegł pogwizdującego wesoło ptaszka, stracił całkiem zainteresowanie Yvette. Wyprężył się cały, pochylił i powoli zaczął pełznąć na balustradę ganka. Przczaił się jak kot i czekał na odpowiedni moment, by zaatakować, ledwie oddychał, bezustannie śledząc nieszczęsnego ptaszka. Co się z nim działo, rozrywanie mięsa zębami dokonywał wyłącznie nad złotym półmiskiem lub zakrwawionym ciałem.
Płakała. Łez nie było wiele, lecz były gęste, zraszające twarzyczkę, jak rosa osiadająca na trawie wczesnym rankiem. Okrutne, ale te perły też dodawały jej uroku i Rowle poczuł bezpodstawną satysfakcję, oglądając ją bezbronną i zapłakaną. Chciał poczuć wstyd, ale kilka chwiejnych kroków w jej stronę i ponownie wpadł w prosty zachwyt, podziwiając fizjologiczne dzieło, które przybrało półwilę w klejnoty. Dla niego. To jasne, zielone spojrzenie wygrałoby złote jabłko piękności, nawet gniewne i uporczywe; w złości starała się demonstrować siłę, której o dziwo, w tym kruchym i filigranowym ciałku kryło się sporo. Czuł pewność, że ich zapasy kosztowałyby go więcej niż podrapaną twarz i plecy - może wybite oko albo kilka zębów - i dlatego jeszcze bardziej do niej lgnął. Teraz chyba zgodziłby się na wszystko, ale przypominał sobie, że musi być twardy i przedstawić jej konsekwencje. Postąpił niedorzecznie (teraz to zrozumiał, głupiec) odrzucając ją w liście, więc zamierzał to naprawić. Bez szans, gdyż dotychczas ukryty koci instynkt nakazał mu paść na kolana, poruszać się na czworakach i wydawać z siebie odgłosy pieszczonego kocura. Z jego gardła wydobył się niski charkot, a on jeszcz raz otarł się o nogi Yvette, podwijając jej grzeczną suknię. Uniósł głowę w górę, odsłaniając brodę - władczym, kocim gestem domagającym się pieszczot. Absolutnie nie kontrolował swych odruchów, przerażony swym zewierzęceniem. O tyle uciążliwym, że kiedy przez małe okienko dostrzegł pogwizdującego wesoło ptaszka, stracił całkiem zainteresowanie Yvette. Wyprężył się cały, pochylił i powoli zaczął pełznąć na balustradę ganka. Przczaił się jak kot i czekał na odpowiedni moment, by zaatakować, ledwie oddychał, bezustannie śledząc nieszczęsnego ptaszka. Co się z nim działo, rozrywanie mięsa zębami dokonywał wyłącznie nad złotym półmiskiem lub zakrwawionym ciałem.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozdrażnienie z każdą chwilą buzowało w żyłach coraz bardziej, pobudzane nawet najmniejszym z nienaturalnych ruchów - nieważne, czy odbywały się tuż u jej stóp, niebezpiecznie i niemoralnie podwijając materiał sukienki, czy przy znajomej balustradzie w komicznie przyczajonej pozie, zwiastującej jeszcze bardziej błazeński atak na niewinnego ptaszka, siedzącego zbyt wysoko, by koci lord mógł go złapać. Palce ponownie zacisnęły się w drobne pięści, w ich ślady poszły gładkie powieki i idealnie skrojona szczęka, z całych sił próbujące utrzymać falę złości w mentalnej tamie. Odetchnęła, choć dźwięk jawnego zniecierpliwienia prawdopodobnie nie dotarł do uszu mężczyzny, zaaferowanego pierzastym celem. Z imitacją spokoju pozwoliła, by znajome otoczenie ponownie odbiło się w zielonych tęczówkach, lecz wraz z burzą ciemnych loków cała sielanka potrzebowała ułamka sekundy na zjawiskową apokalipsę. Darowała sobie kolejne nawoływania i próby powstrzymania Rowle'a przed kocimi odruchami - ewidentnie coś było nie w porządku i choć w pierwszym odruchu miała ochotę posłać w jego stronę parę ognistych kul, już palących opuszki palców, stłumiła to w sobie, decydując się na powierzchowne oględziny. Może nie była orlicą uzdrowicielstwa, znała jednak podstawy i wciąż pamiętała sporo z lekcji, jakich udzielała jej matka. Z lekka zdegustowana mina, objawiająca się nieznacznym grymasem, ustąpiła po paru chwilach obserwacji - trudno było pominąć uporczywe drapanie po ręce, zdawało jej się, że obecne już od wtargnięcia do domu.
- Naprawisz te drzwi, kuweciarzu - syknęła przez zaciśnięte zęby, cicho, lecz zaciekle - i tak nie robiło mu to różnicy. Miała przeogromną ochotę na zdzielenie tego łba czymś solidnym, lecz bardziej zależało jej na szybkim opanowaniu sytuacji i wypędzeniu lorda z posesji. Kucnęła przy nim, pozwalając cytrusowej woni na rozproszenie się wokół - szybkim ruchem, wyjątkowo niesubtelnym, pociągając za rękaw koszuli - guzik mankietu potoczył się po drewnianych deskach, robiąc za kolejny bodziec dla kocura, zaś podrapane ramię wyszło na światło dzienne, ukazując delikatną opuchliznę i nieestetyczne rozdarcia po pazurach. Palcami podążyła po wypukłościach, nie dbając wcale o delikatność, kontrolnie zerkając na reakcję Magnusa - tylko swędziało, czy już sprawiało ból? Tak czy siak, musiała zastosować przynajmniej maść łagodzącą, przy sprzyjających wiatrach powinna pomóc w parę minut, nie wyglądało jej to na poważne zranienie. Ledwo zdążyła się podnieść, a nastrój na łaszenie znów powrócił.
- Psik - gdyby nie bose stopy, może nawet by tupnęła. Powinna zacząć szukać jakiejś gustownej obroży? Spróbowała delikatnie odepchnąćmężczyz... dachołaza nogą, ale był nieco cięższy niż typowy sierściuch. Próbowała ruszyć się w kierunku pracowni, gdzie na pewno mogłaby znaleźć jakiś specyfik.
- Naprawisz te drzwi, kuweciarzu - syknęła przez zaciśnięte zęby, cicho, lecz zaciekle - i tak nie robiło mu to różnicy. Miała przeogromną ochotę na zdzielenie tego łba czymś solidnym, lecz bardziej zależało jej na szybkim opanowaniu sytuacji i wypędzeniu lorda z posesji. Kucnęła przy nim, pozwalając cytrusowej woni na rozproszenie się wokół - szybkim ruchem, wyjątkowo niesubtelnym, pociągając za rękaw koszuli - guzik mankietu potoczył się po drewnianych deskach, robiąc za kolejny bodziec dla kocura, zaś podrapane ramię wyszło na światło dzienne, ukazując delikatną opuchliznę i nieestetyczne rozdarcia po pazurach. Palcami podążyła po wypukłościach, nie dbając wcale o delikatność, kontrolnie zerkając na reakcję Magnusa - tylko swędziało, czy już sprawiało ból? Tak czy siak, musiała zastosować przynajmniej maść łagodzącą, przy sprzyjających wiatrach powinna pomóc w parę minut, nie wyglądało jej to na poważne zranienie. Ledwo zdążyła się podnieść, a nastrój na łaszenie znów powrócił.
- Psik - gdyby nie bose stopy, może nawet by tupnęła. Powinna zacząć szukać jakiejś gustownej obroży? Spróbowała delikatnie odepchnąć
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Pierwsze starcie ze zwierzęcym odruchem odnotował uniesieniem brwi, nie potrafiąc podpiąć skutku pod przyczynę. Kuguchar (tudzież jego duch) był chlubą rodu Rowle'ów i choć nie widniał na herbowej tarczy, nawet pospólstwo kojarzyło złośliwego kocura z ponurymi lasami równie posępnych panów Cheshire. I na tej wiedzy zatrzymywało się obycie Magnusa, nieprzyjemnie zdezorientowanego upokarzającą reakcją rzucającą go na kolana. Parodia oświadczyn - listowne odrzucenie awansów było za mało wymowne? - postawiła mu dęba włosy na karku, wygięła kręgosłup w niedorzeczny łuk i choć z gardła dobywało się niskie mruczenie, wyraz jego twarzy prezentował wybuchową mieszaninę szoku i wkurwienia. Nadzwyczajnie koci grymas, pasujący do zachowania futrzaka, a nie wyrafinowanego arystokraty, dopinającego na ostatni guzik swój epizod ze zjawiskową półwilą. Skupienie prędko wyparowało, rozsypując także zgrabnie ułożoną wiązankę spójnych myśli, jakimi planował ją uraczyć. A także obłaskawić: stworzenia tak piękne, a przy tym równie kapryśne wymagały specjalnego traktowania oraz dedykowanych dla nich napisów końcowych. Papeteria i utrwalone atramentem zdania zawiodły, więc niczym heros przybył, by zmierzyć się ze swoją nemesis. Urażoną kobietą, na której zależało mu za bardzo, by pozwalał jej pławić się w odrzuceniu, zazdrości i gniewie. Narażał swoje imię oraz cześć żony, chcąc pogodzić się z Yvette. Pogodzić się z rolą kogoś bliskiego i dalekiego jednocześnie, mężczyzny, który nie spogląda na nią z ogniem w oczach, iskrzącym się równie mocno, jak ciskane przez nią płomienne kule.
Czuł, że umknąłby przed nią bez trudu; kocia natura nieodzownie wiązała się ze zwinnością gibkiego, cichego ciała. Przelewał się przez ręce, kurcząc i nagle powiększając, jakby zgłębił sekrety metamorfomagii i opanował umiejętność zmieny swych gabarytów na życzenie. Przed jej dłońmi nie uciekał jednak wcale, przymilając się do długich palców, operujących przy ramieniu. Nie wyczuł podstępu - rozerwanie koszuli i wystawione na chłodne powietrze oraz coraz mocniejszy dotyk ciało wręcz odetchnęło, a wraz z nim Magnus, zezując kątem oka na podrapane miejsce. Fuknął przy tym donośnie, bo obelga Yvette dotarła do niego z całą dosadnością tego stwierdzenia. Przemiana dokonała się natychmiast: spiął się, najeżył i syknął głośno, niczym najprawdziwszy kocur. Brakło tylko wystawionych pazurów (nie zrobiłby z nich użytku), acz ze zwierzęcą świadomością jedynie na takie okazanie niezadowolenia mógł sobie pozwolić. Wybór między ptaszkiem, wesoło dokonującym toalety a naburmuszeniem okazawanym Yvette okazał się na tyle problematyczny, by rozwiązał się bez udziału Rowle'a. Skrzydlatek odleciał, a Blythe pozostała, emanując kobiecą próżnością i usiłując ogodnić go od siebie. Znakomicie, nie pozwoli jej na to za szybko - aksamitny materiał jego szaty połaskotał wewnętrzną część stopy, którą próbowała go odepchnąć, a Magnus zamruczał gardłowo, wielce zadowolony ze swego wybiegu. Krok w przód, krok w bok: nie zostawał w tyle, a tak naprawdę stawiał jej szacha we wszystkich możliwych kombinacjach.
Czuł, że umknąłby przed nią bez trudu; kocia natura nieodzownie wiązała się ze zwinnością gibkiego, cichego ciała. Przelewał się przez ręce, kurcząc i nagle powiększając, jakby zgłębił sekrety metamorfomagii i opanował umiejętność zmieny swych gabarytów na życzenie. Przed jej dłońmi nie uciekał jednak wcale, przymilając się do długich palców, operujących przy ramieniu. Nie wyczuł podstępu - rozerwanie koszuli i wystawione na chłodne powietrze oraz coraz mocniejszy dotyk ciało wręcz odetchnęło, a wraz z nim Magnus, zezując kątem oka na podrapane miejsce. Fuknął przy tym donośnie, bo obelga Yvette dotarła do niego z całą dosadnością tego stwierdzenia. Przemiana dokonała się natychmiast: spiął się, najeżył i syknął głośno, niczym najprawdziwszy kocur. Brakło tylko wystawionych pazurów (nie zrobiłby z nich użytku), acz ze zwierzęcą świadomością jedynie na takie okazanie niezadowolenia mógł sobie pozwolić. Wybór między ptaszkiem, wesoło dokonującym toalety a naburmuszeniem okazawanym Yvette okazał się na tyle problematyczny, by rozwiązał się bez udziału Rowle'a. Skrzydlatek odleciał, a Blythe pozostała, emanując kobiecą próżnością i usiłując ogodnić go od siebie. Znakomicie, nie pozwoli jej na to za szybko - aksamitny materiał jego szaty połaskotał wewnętrzną część stopy, którą próbowała go odepchnąć, a Magnus zamruczał gardłowo, wielce zadowolony ze swego wybiegu. Krok w przód, krok w bok: nie zostawał w tyle, a tak naprawdę stawiał jej szacha we wszystkich możliwych kombinacjach.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmienne reakcje niezbyt kociego ciała - zbyt długiego na szlachetny chód tegoż futrzaka - odczuwała bardzo sprawnie, znajdując się za blisko, by móc ich swobodnie uniknąć. Mięśnie spięte w reakcji na obelżywe słowa sprowokowały jej własne do zaciśnięcia w prawie obronnej pozie. Zaznaczały się na wysportowanym ciele, przyzwyczajonym do długich i intensywnych ćwiczeń tańca klasycznego - jeszcze zdolnego do ich wykonywania, jeszcze bez świadomości utraty wszystkiego, na co pracowała latami, jeszcze przed pierwszym, nerwowym skurczem na spotkaniu Rycerzy, mającym odbyć się za parę dni. Oddech uleciał z jej piersi, delikatnie jak duszyczka, a wraz z nim uleciało jeszcze trochę cierpliwości - która przecież miała przybyć wraz z kolejnym wdechem. Siłowała się chwilę z silniejszą postacią, próbując nawet wplątać palce w rozwichrzone loki i odepchnąć głowę od własnych kolan, równocześnie stawiając parę kroków w stronę wnętrza domu, lecz walka była zbyt nierówna, a siły mentalne zbyt wyczerpane na stosowanie podstępów ułatwiających nie tyle życie, co zwyczajne poruszanie się. Tylko dlatego postanowiła skapitulować, rozluźniając uścisk palców oraz wyprężone w złości ciało, zamiast na odpychaniu jegomościa, skupiając się na pieszczotach - naprawdę wolała tego uniknąć, lecz teraz ów wybór widziała jako mniejsze zło, przyspieszające całą sytuację. Lekkim ruchem, przychodzącym bardziej naturalnie niż jakiekolwiek przepychanki z kocim lordem, poprowadziła opuszki na skroń Magnusa, za chwilę drapiąc go lekko za uchem i w okolicach karku; kucnęła nawet cierpliwie, poświęcając mu trochę swojej uwagi i rzucając zmartwione spojrzenie - zmartwione bynajmniej nie stanem Rowle'a, a jego wizytą oraz kolejnym kontaktem, zbyt bliskim i bardziej bolesnym, niż by tego chciała. Uciekła spojrzeniem, paznokcie przeniósłszy pod brodę, pozwalając sztywnym włoskom drapać delikatną skórę nim wstała i przemknęła dalej, korzystając z okazji. Dogonił ją dopiero, gdy docierała już do koszyka ze specyfikami, ustawionego pod stołem w pracowni alchemicznej. W milczeniu odszukała maść, z zamyśleniem wpatrując się w estetyczne pismo na etykietce. To nie jej własne dłonie stawiały te piękne litery rosyjskiej cyrylicy - matka miała tendencję do opisywania własnych wyrobów w tym języku. Jej talentowi, niekoniecznie słusznie, ufała czasem bardziej niż własnemu. Zapach łagodzących ziół był przyjemny, lecz wiedziała, że kotu może nie przypaść do gustu, dlatego szybko zamoczyła palce w chłodnej mazi i rozprowadziła ją na poranionej ręce lorda, unikając znów jego spojrzenia. Chciała tylko wrócić do łóżka i zapomnieć. Nic więcej.
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Zyskał inną perspektywę przy stanowisku mocno przypodłogowym, dotąd spoglądał na Yvette wyłącznie z góry - z racji wzrostu i urodzenia - lecz zadzierając głowę również był kontent. Wyrazisty podbródek, kruche rysy porcelanowej twarzy, a nawet zdobienia na przodzie sukni opinającej piersi stawały mu się bliższe z tej odległości. Faktura kreacji przyjemnie omiatała jego skórę (nie sądził, że kobiece fatałaszki mogą być równie satysfakcjonujące w samym tylko dotyku), a słońce rzucało złote plamki na jasne drewno, jakby prowokując do zabawy. Kolejny koci odruch - dla odmiany, za tym nie zatęskni - który zmusił go do podrapaniu paznokciami desek, w desperackiej próbie uchwycenia błyszczących kropli. Wręcz miauknął przeciągle, gdy Yvette się poddała i wyciągnęła do niego dłoń, lądującą za uchem, wplątaną we włosy; tam poprowadził ją samodzielnie, kręcąc się dokoła i sadowiąc tak, by kontrolować te hamowane pieszczoty. Rozdawane bardzo oszczędnie, ciekawe czy liczyła te drobne gesty, chąc wymóc na nim później ich zwrot, najpewniej w przeprosinach, wszak mieli pozostać sobie obcy. Magnus wiedział, że to się już stało i że panna Blythe przegrała wyścig z czasem. On zresztą też, choć wyjątkowo porażka nie podcięła mu skrzydeł, szykujących się już do ikarowego lotu po pewną wzajemność. Wygiął szyję, koncentrując się na przyjemnych bodźcach - nadal czuł się bardziej kocurem niż mężczyzną, więc skrzętnie korzystał z predyspozycji do lenistwa oraz pieszczot. Drapania pod brodą doświadczył po raz pierwszy z ręki innej niż swoja własna i bardzo mu się to podobało, więc władczo domagał się więcej, poszukując jej miękkiego dotyku i palców, łamiących się w szorstkim zaroście. Zamknął oczy, rozmarzony, wyłączony ze świata poza zwierzęcą świadomością, a kiedy je rozwarł na powrót, Yvette już nie było. Czyżby ta chwila pozostała jej niemiła, chciałby zapytać, dlatego krzywo stawiając łapy podreptał w ślad powiewającej fałdy sukni. Dając zakleszczyć się w pułapce i posmarować jakimś ziołowym paskudztwem, zmarszczył nos i usiłował językiem dosięgnąć do maści rozprowadzonej po ramieniu. Udało się i... Tfu, splunął na podłogę i zamarł w dziwacznej pozie, trzymajac usta przy zagłębieniu ramienia. Maść pozostawiła na języku gorzki posmak, krople śliny w kącikach ust nie kryły zażenowania, więc wycierał je pośpiesznie i mało elegancko wierzchem dłoni, tej samej, na której nosił rodowy sygnet.
-Dziękuję - rzekł chłodno, rozwiązując zgrabnie supeł z długich kończyn i patrząc na nią tak, jak do tego przywykł. Ze statecznej wysokości, górując nad kobiecą sylwetką i swoim cieniem, który nagle rzucał się w przód. Wprost na Yvette, od której poczuł ten znajomy, otumaniający zapach cytrusów, który rzucał mu projekcję morskiego wybrzeża oraz kamiennych krawędzi fontanny. Zmiażdżył jej usta w pocałunku, który wcale nie był czuły i ckliwy - nie chciał tak jej całować, musiała poczuć, że chce jej za bardzo. Mogła stać obojętna, mogła w tej chwili zacząć się z nim siłować, nieważne, Magnus odbierał to, co należało mu się od samego początku. Szczerość, nie była przecież niewinna, nie, kiedy gryzł jej wargi i przesuwał po nich śpiesznie niecierpliwym językiem, a mocne ręce gładziły ramiona i zdradliwie zsuwały się niżej. Barki, obojczyki, zmysłowe wcięcie w talii też go nie interesowało, palce wpiły się w jej udo i zadarły nogę nieprzyzwoicie wysoko, oplatając ją dookoła swego biodra. Tak mogło już zostać, ale siłą - ledwo - oderwał się od rozchylonych ust.
-Właśnie dlatego nie możemy, Yvette - powiedział, choć słowa brzmiały pusto i śmiesznie, kiedy nadal przytrzymywał ją w tej baletowej pozycji, wspartą na jego ciele - ale jeśli zechcesz mnie odrzucić, przypomnę ci, dlaczego nie powinnaś tego robić - obiecał solennie, nie z groźbą, a uroczystym zapewnieniem, że wszystkim się zajmie i naprawi każdą głupotę, jaką zdarzy jej się popełnić. Nie chciał jej z tym zostawiać, był współwinien tej zbrodni, więc godził się z odpowiedzialnością.
-Dobranoc - uśmiechnął się nieco przekornie, a nieco nostalgicznie, całując jej rozpalone jak w gorączc czoło i odsuwając się o kilka kroków, roztropnie, tyłem, by w razie czego uniknąć ognistego gniewu półwili. Deportował się z głośnym trzaskiem i donośnymi wątpliwościami, niezdrowo brzęczącymi w jego myślach.
-Dziękuję - rzekł chłodno, rozwiązując zgrabnie supeł z długich kończyn i patrząc na nią tak, jak do tego przywykł. Ze statecznej wysokości, górując nad kobiecą sylwetką i swoim cieniem, który nagle rzucał się w przód. Wprost na Yvette, od której poczuł ten znajomy, otumaniający zapach cytrusów, który rzucał mu projekcję morskiego wybrzeża oraz kamiennych krawędzi fontanny. Zmiażdżył jej usta w pocałunku, który wcale nie był czuły i ckliwy - nie chciał tak jej całować, musiała poczuć, że chce jej za bardzo. Mogła stać obojętna, mogła w tej chwili zacząć się z nim siłować, nieważne, Magnus odbierał to, co należało mu się od samego początku. Szczerość, nie była przecież niewinna, nie, kiedy gryzł jej wargi i przesuwał po nich śpiesznie niecierpliwym językiem, a mocne ręce gładziły ramiona i zdradliwie zsuwały się niżej. Barki, obojczyki, zmysłowe wcięcie w talii też go nie interesowało, palce wpiły się w jej udo i zadarły nogę nieprzyzwoicie wysoko, oplatając ją dookoła swego biodra. Tak mogło już zostać, ale siłą - ledwo - oderwał się od rozchylonych ust.
-Właśnie dlatego nie możemy, Yvette - powiedział, choć słowa brzmiały pusto i śmiesznie, kiedy nadal przytrzymywał ją w tej baletowej pozycji, wspartą na jego ciele - ale jeśli zechcesz mnie odrzucić, przypomnę ci, dlaczego nie powinnaś tego robić - obiecał solennie, nie z groźbą, a uroczystym zapewnieniem, że wszystkim się zajmie i naprawi każdą głupotę, jaką zdarzy jej się popełnić. Nie chciał jej z tym zostawiać, był współwinien tej zbrodni, więc godził się z odpowiedzialnością.
-Dobranoc - uśmiechnął się nieco przekornie, a nieco nostalgicznie, całując jej rozpalone jak w gorączc czoło i odsuwając się o kilka kroków, roztropnie, tyłem, by w razie czego uniknąć ognistego gniewu półwili. Deportował się z głośnym trzaskiem i donośnymi wątpliwościami, niezdrowo brzęczącymi w jego myślach.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
~ When he knocked on my door and entered the room
My trembling subsided in his sure embrace
My trembling subsided in his sure embrace
W przypływie dobroci serca mogłaby podarować mu jeszcze szklankę zimnej wody na złagodzenie piekącej, gorzko drażniącej język maści - albo na ostudzenie zapału i porywczości, prostym gestem, gdy jeszcze miała go u swych stóp, przechylając szklane więzienie i oswobadzając lodowaty wodospad wprost na zwinięty chaos kończyn oraz umysłu. Zdrewniałe od zdenerwowania mięśnie nie współpracowały z owym pomysłem, utrzymując szczupłe nogi w miejscu, powstrzymując nawet przed wątłym drgnięciem. Przyjęła podziękowanie w milczeniu, dopiero po chwili decydując się na prosty wniosek, dalej aktualny. Zawsze aktualny.
- Powinieneś już iść - czym prędzej. Łzy znów pchały się do oczu, zasłaniając jasne spojrzenie cienką taflą, wypychając ciśnienie w kierunku gładkich skroni, pulsując bólem głowy i zostawiając delikatne dłonie w niemocy, gdy drżały niezauważalnie między fałdami białej sukni. Mimo upokarzających objawów słabości ciała i umysłu, zebrała całe swoje siły na ukierunkowanie wzroku w bliźniaczy zmysł, nie tracąc uporu, hartu ducha ani dumy - nawet na ułamek sekundy. Przysłonięte smutkiem ślepka mogły dodać jej poetyckości, lecz teraz nie myślała wcale o wizerunku. Lekko zwichrzone, miękkie fale złocistych włosów otarły się o pojedyncze piegi znaczące ramiona w uzupełnieniu dla nieznacznego pokręcenia głową. Siły odchodziły i wracały, prowadząc serce po wyboistej drodze. Biło nieregularnie, przyspieszone, w tym samym momencie niechętne do życiodajnych drgnięć, lecz na gwałtowne zetknięcie ust wyrwało się do cwału, łomocząc po żebrach, miażdżąc roztrzaskane siły na drobne okruchy, silnym dreszczem wędrując wzdłuż kręgosłupa, echem kując po zakamarkach ciała. Nie walczyła, pozwalając mu na chwilę słabości (czyżby?) bez oporu, nie mając też energii na odpowiedź - stosowną lub nie. Pozwalała chciwej dłoni na pogwałcenie prywatności, w jej trakcie odczuwając zbyt mało i zbyt wiele, odsuwając się w słabość i mentalnie opuszczając własne ciało, gdy poczuła się upokorzona do granic możliwości. Pozwalała, nie wiedząc, co się dzieje, przemęczona, wyczerpana kolejką zdarzeń, w której każde pchało się na przód, ją samą zostawiając z tyłu bez szans na protest - w jakiejkolwiek postaci. Odchyliła tylko głowę, odwracając ją w bok, ukazując niecierpliwemu obliczu szlachetnie wycięty profil, długą szyję i zaciśnięte mocno powieki, spod których ciekły już łzy, rysując nieregularne linie na zaróżowionych policzkach. Rozsądek cicho podpowiadał jej, dlaczego Rowle wracał, lecz nie było to wystarczającym uzasadnieniem i rozwianiem gęstej mgły pytań, zmieszanych z wątpliwościami. Nie ruszała się, wsparta słabymi dłońmi o kant drewnianego blatu, nie reagując na powiew chłodu, kiedy odsunął się w tył, wciąż dominując swoją obecnością. Pożegnała go milczeniem, bezruchem i przymkniętymi powiekami - teraz spokojnie, gładko, bez najdrobniejszej zmarszczki na czole. Roztrzaskane drzwi zapraszały gapiów i rzezimieszków, stojąc dla nich otworem, lecz na ten moment było jej wszystko jedno - nie wspięła się nawet po schodach, wybierając proste krzesło, a materac zastępując twardym stołem.
| ztx2
you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love
strangeness and charm
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ganek
Szybka odpowiedź