Korytarz
AutorWiadomość
Korytarz
Brudne i zniszczone dywany rzucone niedbale na posadzkę oraz łuszczące się farby na zajętych grzybem ścianach to najmniejszy problem owego korytarza. Gdzieniegdzie można dostrzec zaschniętą krew, a wielkie schody z każdym dniem coraz bardziej podnoszą poziom adrenaliny przy ich pokonywaniu. Na strych jest długa, mozolna i kręta droga.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
| stąd
Nie pozostawało jej nic innego niż zabranie Rowle’a w postaci czapli z dzielnicy portowej i dostanie się do kogoś, kto mógł złamać klątwę. Wewnętrzna duma trochę ją bolała; lubiła być samowystarczalna, ale okazało się, że w tej sytuacji zwyczajnie brakuje jej umiejętności i nie może zdjąć tej klątwy, a musi zwrócić się o pomoc do kogoś lepszego, kto poznał tajniki run jeszcze lepiej i dogłębniej niż ona. Musiała nadrobić te braki, przyłożyć się do nauki jeszcze solidniej, by następnym razem coś takiego nie było konieczne. By następnym razem mogła być w pełni przydatna, a nie biec po pomoc do kogoś innego. Rycerze nie potrzebowali słabych, nieprzydatnych jednostek. Rzadko jednak natrafiała na tak potężne klątwy, bo niewielu było czarodziejów zdolnych coś takiego nałożyć. Kiedy pracowała w ministerstwie, większość klątw które kazano jej łamać była raczej prosta, czasem tylko zdarzało się coś trudniejszego. Ale nikt nie kazał jej łamać klątwy przemiany, zapewne uznając, że nie podołałaby. Najlepsze, najciekawsze kąski nigdy nie były dla niej, więc nic dziwnego, że pewnego dnia porzuciła ministerstwo i zaczęła działać na własną rękę, douczając się we własnym zakresie. Najwyraźniej nadal niewystarczająco.
Podejrzewała też że Rowle nie był zachwycony swoim położeniem, ale kto by był? Gdyby ona była czaplą, na pewno by jej się to nie spodobało. Niewątpliwie miał jednak szczęście, że to ona przy nim była, bo miała obowiązek się nim zająć oraz miała pojęcie o klątwach, więc w tym momencie była jego jedyną nadzieją na powrót do własnej postaci.
Sama myśl o tym, że niesie pod pachą Magnusa Rowle wydawała się dziwaczna i abstrakcyjna. Z powodu zaniku teleportacji dostanie się na Nokturn, do mieszkania Drewa Macnaira trochę zajęło. Niektórzy ludzie patrzyli dziwnie na kobietę niosącą czaplę, choć i tak starała się przemieszczać jak najbardziej dyskretnie, by nie przyciągać spojrzeń. Przed wejściem na Pokątną szorstko przeprosiła Magnusa i zawinęła go w swój płaszcz; wśród tutejszych czarodziejów naprawdę nie chciała przyciągać uwagi.
Ostrożnie przedostała się na Nokturn i odnalazła kamienicę, w której ponoć mieszkał Macnair. Dopiero tam odwinęła Rowle’a i zaniosła go na górę, aż pod drzwi mieszkania, do którego szybko zapukała. Miała nadzieję, że mężczyzna jest w środku i zaraz ją wpuści. Widział ją na spotkaniu, na pewno wiedział, że byli po tej samej stronie, i z tą też stroną była związana jej nagła i niezapowiedziana wizyta. Czekając zaczęła się też zastanawiać, czy to nie ma związku z duchem, którego ponoć spotkali podczas misji. Pytanie tylko, jak duch byłby w stanie ich przekląć? Musiała więc brać pod uwagę różne opcje, także to, że Magnus po prostu miał groźnego wroga, który postanowił nałożyć na niego klątwę.
Nie pozostawało jej nic innego niż zabranie Rowle’a w postaci czapli z dzielnicy portowej i dostanie się do kogoś, kto mógł złamać klątwę. Wewnętrzna duma trochę ją bolała; lubiła być samowystarczalna, ale okazało się, że w tej sytuacji zwyczajnie brakuje jej umiejętności i nie może zdjąć tej klątwy, a musi zwrócić się o pomoc do kogoś lepszego, kto poznał tajniki run jeszcze lepiej i dogłębniej niż ona. Musiała nadrobić te braki, przyłożyć się do nauki jeszcze solidniej, by następnym razem coś takiego nie było konieczne. By następnym razem mogła być w pełni przydatna, a nie biec po pomoc do kogoś innego. Rycerze nie potrzebowali słabych, nieprzydatnych jednostek. Rzadko jednak natrafiała na tak potężne klątwy, bo niewielu było czarodziejów zdolnych coś takiego nałożyć. Kiedy pracowała w ministerstwie, większość klątw które kazano jej łamać była raczej prosta, czasem tylko zdarzało się coś trudniejszego. Ale nikt nie kazał jej łamać klątwy przemiany, zapewne uznając, że nie podołałaby. Najlepsze, najciekawsze kąski nigdy nie były dla niej, więc nic dziwnego, że pewnego dnia porzuciła ministerstwo i zaczęła działać na własną rękę, douczając się we własnym zakresie. Najwyraźniej nadal niewystarczająco.
Podejrzewała też że Rowle nie był zachwycony swoim położeniem, ale kto by był? Gdyby ona była czaplą, na pewno by jej się to nie spodobało. Niewątpliwie miał jednak szczęście, że to ona przy nim była, bo miała obowiązek się nim zająć oraz miała pojęcie o klątwach, więc w tym momencie była jego jedyną nadzieją na powrót do własnej postaci.
Sama myśl o tym, że niesie pod pachą Magnusa Rowle wydawała się dziwaczna i abstrakcyjna. Z powodu zaniku teleportacji dostanie się na Nokturn, do mieszkania Drewa Macnaira trochę zajęło. Niektórzy ludzie patrzyli dziwnie na kobietę niosącą czaplę, choć i tak starała się przemieszczać jak najbardziej dyskretnie, by nie przyciągać spojrzeń. Przed wejściem na Pokątną szorstko przeprosiła Magnusa i zawinęła go w swój płaszcz; wśród tutejszych czarodziejów naprawdę nie chciała przyciągać uwagi.
Ostrożnie przedostała się na Nokturn i odnalazła kamienicę, w której ponoć mieszkał Macnair. Dopiero tam odwinęła Rowle’a i zaniosła go na górę, aż pod drzwi mieszkania, do którego szybko zapukała. Miała nadzieję, że mężczyzna jest w środku i zaraz ją wpuści. Widział ją na spotkaniu, na pewno wiedział, że byli po tej samej stronie, i z tą też stroną była związana jej nagła i niezapowiedziana wizyta. Czekając zaczęła się też zastanawiać, czy to nie ma związku z duchem, którego ponoć spotkali podczas misji. Pytanie tylko, jak duch byłby w stanie ich przekląć? Musiała więc brać pod uwagę różne opcje, także to, że Magnus po prostu miał groźnego wroga, który postanowił nałożyć na niego klątwę.
stąd
Wiedział, nie, był pewien, że tylko jedna osoba jest w stanie mu pomóc. Słowa wypowiedziane do niego przez Sybillę dźwięczały w uszach ponawiając nazwę runy. Był pewien, że spotkali się z nią w elektrowni, jednak jego wiedza na ten temat kończyła się właśnie tutaj. Miał wielką ochotę by westchnąć, tak samo wielką na kieliszek dobrego wina, jednak ani jedno ani drugie nie wchodziło w grę, gdy znajdował się zaraz przy wejściu na Noktur. Czy czaple w ogóle latają? Zdawało mu się że tak, jednak nie był tego pewien. Rozłożył skrzydła - gdyby udało mu się polecieć, mógłby pokonać odpowiednią drogę zdecydowanie szybciej, może istniałaby też mniejsza szansa na to, że ktoś go upoluje i postanowi ugotować na obiad. Ciche westchnięcie tylko przetoczyło się po jego głowie. Machnął raz, na próbę. Potem drugi. W końcu wzbijając się niewiele w powietrze. Ciężko było lecieć, nie umiał skoordynować ruchów, jednak i tak poruszał się zdecydowanie szybciej niż na długich witkach. W końcu dotarł pod klatkę o dziwo bez większych problemów - choć tych akurat się spodziewał. Przez myśli przetoczyła się lawina francuskich bluźnierstw gdy przypomniał sobie o schodach, które piętrzyły się układając w drogę ku drzwiom znajomego. Pierwsze przeczłapał kiwając się z boku na bok, jednak było to żmudne zajęcie. Użył skrzydeł, jednak i lot w zamkniętym pomieszczeniu nie był przyjemny. W końcu jednak doczłapał się pod drzwi uzmysławiając sobie, że nie przemyślał całkowicie tego właśnie momentu. Nie był w stanie sam otworzyć sobie drzwi. Nie wiedział też czy Macnair jest jeszcze w domu. Albo co gorsze, czy sam nie jest czaplą. Pozostawało mu się jedynie o tym przekonać. Ale najpierw musiał dostać się do środka.
Zaczął więc uderzać dziobem w drzwi, mając nadzieję, że dźwięk ten zaalarmuje gospodarza i ten ruszy swoje siedzisko by sprawdzić co łomocze mu do drzwi. Na ten moment miał jedynie nadzieję, że ten zabieg zadziała, nie miał innych pomysłów.
Wiedział, nie, był pewien, że tylko jedna osoba jest w stanie mu pomóc. Słowa wypowiedziane do niego przez Sybillę dźwięczały w uszach ponawiając nazwę runy. Był pewien, że spotkali się z nią w elektrowni, jednak jego wiedza na ten temat kończyła się właśnie tutaj. Miał wielką ochotę by westchnąć, tak samo wielką na kieliszek dobrego wina, jednak ani jedno ani drugie nie wchodziło w grę, gdy znajdował się zaraz przy wejściu na Noktur. Czy czaple w ogóle latają? Zdawało mu się że tak, jednak nie był tego pewien. Rozłożył skrzydła - gdyby udało mu się polecieć, mógłby pokonać odpowiednią drogę zdecydowanie szybciej, może istniałaby też mniejsza szansa na to, że ktoś go upoluje i postanowi ugotować na obiad. Ciche westchnięcie tylko przetoczyło się po jego głowie. Machnął raz, na próbę. Potem drugi. W końcu wzbijając się niewiele w powietrze. Ciężko było lecieć, nie umiał skoordynować ruchów, jednak i tak poruszał się zdecydowanie szybciej niż na długich witkach. W końcu dotarł pod klatkę o dziwo bez większych problemów - choć tych akurat się spodziewał. Przez myśli przetoczyła się lawina francuskich bluźnierstw gdy przypomniał sobie o schodach, które piętrzyły się układając w drogę ku drzwiom znajomego. Pierwsze przeczłapał kiwając się z boku na bok, jednak było to żmudne zajęcie. Użył skrzydeł, jednak i lot w zamkniętym pomieszczeniu nie był przyjemny. W końcu jednak doczłapał się pod drzwi uzmysławiając sobie, że nie przemyślał całkowicie tego właśnie momentu. Nie był w stanie sam otworzyć sobie drzwi. Nie wiedział też czy Macnair jest jeszcze w domu. Albo co gorsze, czy sam nie jest czaplą. Pozostawało mu się jedynie o tym przekonać. Ale najpierw musiał dostać się do środka.
Zaczął więc uderzać dziobem w drzwi, mając nadzieję, że dźwięk ten zaalarmuje gospodarza i ten ruszy swoje siedzisko by sprawdzić co łomocze mu do drzwi. Na ten moment miał jedynie nadzieję, że ten zabieg zadziała, nie miał innych pomysłów.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miał ochoty na gości. Od pamiętnych wydarzeń niemiłosiernie męczyła go migrena wskutek czego nawet alkohol nie smakował jak powinien, co było dla niego najgorszym z możliwych skutków ubocznych. Spędzając czas w swym nokturnowskim apartamencie nie musiał wysłuchiwać pijackiego bełkotu, krzyków i życiowych dramatów toteż rzadko wystawiał nos poza drzwi preferując ciszę oraz spokój. Nawet na listy odpisywał z dużym opóźnieniem nie mając ochoty na nowe zlecenia, a tym bardziej koleżeńskie rady poprzez wzgląd na swą wiedzę w kwestii klątw. Nie pamiętał kiedy ostatni raz czuł się podobnie; jakoby gdzieś z tyłu głowy miał świadomość pewnego problemu, nierozwiązanej sprawy. Może faktycznie załatwienie kwestii ducha przyniesie mu upragnione odpowiedzi? Wyprawa do elektrowni nie napawała nader wielkim optymizmem, jednak mogła okazać się niezbędna. Salazar sprawiał wrażenie totalnego kretyna, ale jego zamiłowanie do alkoholu budziło w szatynie pozytywne wrażenie, bowiem zdecydowanie bardziej preferował luźną konwersację przy dobrej ognistej, jak przepełniony dozą powagi dialog – nawet w chwilach zagrożenia. Ponadto Yaxley i Sauveterre byli już pewnymi punktami, w końcu wspólnie naważyli sobie piwa w podziemiach starego, mugolskiego budynku.
Pukanie wytrąciło go z rozmyślań, na co twarz przybrała bardziej ostry i nieprzyjemny wyraz. Liczył, że tego wieczora nikt nie zapragnie jego towarzystwa nie wspominając już o pomocy wymagającej od szatyna czegoś więcej jak machnięcia różdżką. Teleportacja nie była możliwa, stąd w pierwszej chwili pomyślał, iż jeden z lokalnych dilerów przyniósł mu ciekawy, nielegalny towar tudzież zapijaczona morda pomyliła mieszkania. W końcu kto kłopotałby się przedzierać przez nokturnowskie uliczki późną porą tylko po to, aby wymienić kilka słów? Nie było żadnej sowy, żadnych pytań, więc nawet przez chwilę nie sądził, iż sprawa była iście ważna. Podniósł się niechętnie z fotela odkładając wypełniony ognistą whisky kielich na blat starego stołu, a następnie podszedł do drzwi frontowych lekko je uchylając.
-Nie jestem zainteresowany.- rzucił paskudnie kpiącym tonem spoglądając na dziewczynę i jej zwierzęcy grajdołek. W pierwszej chwili nie poznał kobiety, gdyż na spotkaniu na krótko poświęcił jej swą uwagę. Trzasnąwszy drzwiami powrócił do wcześniejszego zajęcia licząc, że podoba sytuacja tego wieczora już nie będzie mieć miejsca.
Pukanie wytrąciło go z rozmyślań, na co twarz przybrała bardziej ostry i nieprzyjemny wyraz. Liczył, że tego wieczora nikt nie zapragnie jego towarzystwa nie wspominając już o pomocy wymagającej od szatyna czegoś więcej jak machnięcia różdżką. Teleportacja nie była możliwa, stąd w pierwszej chwili pomyślał, iż jeden z lokalnych dilerów przyniósł mu ciekawy, nielegalny towar tudzież zapijaczona morda pomyliła mieszkania. W końcu kto kłopotałby się przedzierać przez nokturnowskie uliczki późną porą tylko po to, aby wymienić kilka słów? Nie było żadnej sowy, żadnych pytań, więc nawet przez chwilę nie sądził, iż sprawa była iście ważna. Podniósł się niechętnie z fotela odkładając wypełniony ognistą whisky kielich na blat starego stołu, a następnie podszedł do drzwi frontowych lekko je uchylając.
-Nie jestem zainteresowany.- rzucił paskudnie kpiącym tonem spoglądając na dziewczynę i jej zwierzęcy grajdołek. W pierwszej chwili nie poznał kobiety, gdyż na spotkaniu na krótko poświęcił jej swą uwagę. Trzasnąwszy drzwiami powrócił do wcześniejszego zajęcia licząc, że podoba sytuacja tego wieczora już nie będzie mieć miejsca.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Stojąc pod drzwiami Macnaira postawiła przemienionego w czaplę Rowle’a na ziemi. Liczyła że teraz jej nie ucieknie, skoro właśnie w tym obskurnym budynku mógł znaleźć wybawienie od klątwy, która uczyniła go ptakiem. Biorąc pod uwagę jego pozycję w rycerzach musiał znać Macnaira i jego możliwości lepiej od niej. Ona sama wiedziała o nim z niedawnego spotkania, dlatego też wiedziała, dokąd iść, przełykając swoją dumę i świadomość tego, że nie potrafiła wszystkiego w zakresie klątw, że nadal istniały rzeczy przekraczające jej umiejętności. Jej znajomość run była zaawansowana, ale nie na tyle, by złamać tak silne przekleństwo. Oby Macnair rzeczywiście okazał się tak dobry, jak mówiono, i oby w ogóle chciał im pomóc. Gdy tak czekali na odzew, usłyszała szelest przywodzący na myśl miękkie, ptasie pióra, i po chwili dostrzegła kolejną czaplę nieporadnie wspinającą się po schodach. Uniosła brwi, wpatrując się w nią intensywnie. Czyżby kolejny przemieniony nieszczęśnik, ofiara tej samej klątwy? Niestety nie miała pojęcia, kto to mógłby być, a ptak w tej postaci nie był zdolny do porozumiewania się, chyba że wydrapałby dziobem swoje imię na złuszczającej się ze starości tapecie. Wnętrze naprawdę nie było przyjazne; jej ojciec na pewno nie zechciałby mieszkać w takim miejscu, ona zresztą też nie, choć niewątpliwie była to dobra kryjówka dla ludzi wyjętych spod prawa.
Zapukała znowu, a świeżo przybyła czapla zawtórowała jej uderzając o drzwi dziobem. Po chwili usłyszała kroki i skrzypnięcie frontowych drzwi. W szparze błysnęła męska twarz; Macnair zlustrował wzrokiem zapewne dziwnie wyglądające zgromadzenie – kobietę i dwie czaple, po czym burknął coś nieprzyjaźnie i zamknął drzwi z głośnym trzaskiem. Być może uznał ją za jakąś przybłędę, wariatkę lub wędrowną sprzedawczynię ptaków, która chciała mu sprzedać czaple. Sama też pomyślałaby sobie różne rzeczy, gdyby pod jej drzwiami stanęła nieznajoma z dwoma wielkimi ptaszyskami.
Znowu uderzyła w drzwi, wywracając oczami wyraźnie poirytowana.
- To poważna sprawa! – syknęła chwilę po zatrzaśnięciu się drzwi, rozglądając się, by się upewnić, czy nikogo poza dwoma czaplami w pobliżu nie ma. – Tu chodzi o sprawy związane z Sam-Wiesz-Kim. Wpuść nas, to wszystko wyjaśnię! – Liczyła, że wspomnienie jego miana przyciągnie uwagę mężczyzny i uświadomi mu, kogo właśnie spławił. W końcu tu nie chodziło o błahe sprawy. Przynajmniej jedna z czapli była śmierciożercą, oboje byli zobowiązani mu pomóc, bo Czarny Pan pewnie srodze by ich ukarał za takie zaniedbanie. Tożsamość drugiego ptaka była zagadką, ale jego obecność właśnie tu kazała jej sądzić, że to też jeden z nich, zapewne powiązany jakoś z Rowlem i świadomy umiejętności Macnaira. Obie czaple musiały zostać odczarowane, a jedyna osoba, która mogła im pomóc, zniknęła w swoim mieszkaniu.
Zapukała znowu, a świeżo przybyła czapla zawtórowała jej uderzając o drzwi dziobem. Po chwili usłyszała kroki i skrzypnięcie frontowych drzwi. W szparze błysnęła męska twarz; Macnair zlustrował wzrokiem zapewne dziwnie wyglądające zgromadzenie – kobietę i dwie czaple, po czym burknął coś nieprzyjaźnie i zamknął drzwi z głośnym trzaskiem. Być może uznał ją za jakąś przybłędę, wariatkę lub wędrowną sprzedawczynię ptaków, która chciała mu sprzedać czaple. Sama też pomyślałaby sobie różne rzeczy, gdyby pod jej drzwiami stanęła nieznajoma z dwoma wielkimi ptaszyskami.
Znowu uderzyła w drzwi, wywracając oczami wyraźnie poirytowana.
- To poważna sprawa! – syknęła chwilę po zatrzaśnięciu się drzwi, rozglądając się, by się upewnić, czy nikogo poza dwoma czaplami w pobliżu nie ma. – Tu chodzi o sprawy związane z Sam-Wiesz-Kim. Wpuść nas, to wszystko wyjaśnię! – Liczyła, że wspomnienie jego miana przyciągnie uwagę mężczyzny i uświadomi mu, kogo właśnie spławił. W końcu tu nie chodziło o błahe sprawy. Przynajmniej jedna z czapli była śmierciożercą, oboje byli zobowiązani mu pomóc, bo Czarny Pan pewnie srodze by ich ukarał za takie zaniedbanie. Tożsamość drugiego ptaka była zagadką, ale jego obecność właśnie tu kazała jej sądzić, że to też jeden z nich, zapewne powiązany jakoś z Rowlem i świadomy umiejętności Macnaira. Obie czaple musiały zostać odczarowane, a jedyna osoba, która mogła im pomóc, zniknęła w swoim mieszkaniu.
Łudził się myśląc, iż był to jedynie głupi żart, który obmyśliła sobie panienka za drzwiami w pierwszej chwili przypominająca zwykłą wariatkę tudzież nielegalnego handlowca magicznymi istotami. Nie skupiwszy się na jej rysach, mimo swej spostrzegawczości, popełnił błąd w ocenie i tym samym przyczynił do nie tylko kolejnych uderzeń, ale głośnych krzyków. Zapewne nie przejąłby się nimi zbyt bardzo, gdyby nie słowo klucz momentalnie alarmujące go o konieczności przywitania gościa. Na cholerę tylko były jej owe ptaki?
Nim ponownie wstał opróżnił szkło zdobione reliefem z procentowego trunku doskonale wiedząc, iż ten wieczór szybko się nie skończy. Nie był tym faktem nader zadowolony, jednak skoro była to sprawa wyższej rangi nie widział innej możliwości jak pomoc – bo zapewne po takową zjawiła się dziewczyna. Był beznadziejny z opieki nad magicznymi stworzeniami, więc jeśli zapragnęła zaczerpnąć rady czym karmić te małe, hałasujące paskudy to mogła od razu zawrócić do wyjścia.
-Wejdź.- rzucił lodowatym tonem uchylając nieznacznie drzwi. Nie zamierzał przepraszać za swe wcześniejsze zachowanie. Dzisiaj wyjątkowo nastrój mu nie dopisywał, także nawet na kpiące żarty nie miał większej ochoty. -Ty po nich sprzątasz.- rzucił wskazując palcem wpierw na jedną, a potem na drugą czaplę. Był ostatni w kwestii pilnowania zwierząt tylko po to, aby nie narobiły mu na środku kuchni – z resztą gdyby wiedział, że tą większą był Apo to nieszczególnie by go zdziwiła owa złośliwość. -Co Cię do mnie sprowadza?- spytał leniwie rozsiadając się na krześle. Chwyciwszy paczkę magicznych papierosów wyjął jednego, a następnie wsuwając go między wargi odpalił w tradycyjny sposób nieznacznie się przy tym uśmiechając. -Napijesz się?- był to dość retoryczny pytajnik, bo nim zdążyła odpowiedzieć wypełnił obydwie szklanki znajdujące się na starym stole. Od zawsze wychodził z założenia, iż najlepiej rozmawiało się w towarzystwie mocniejszych trunków – nawet jeśli po drugiej stronie miała siedzieć kobieta – bowiem wtem głowa była pełna pomysłów, a i negocjacje szły o wiele sprawniej. -Twoim pierzastym koleżankom też nalać?- zakpił nie spuszczając z niej wzroku, gdyż dopiero wtem rozpoznał jej twarz. Jak mógł zapomnieć, iż mieli okazję się spotkać?
Nim ponownie wstał opróżnił szkło zdobione reliefem z procentowego trunku doskonale wiedząc, iż ten wieczór szybko się nie skończy. Nie był tym faktem nader zadowolony, jednak skoro była to sprawa wyższej rangi nie widział innej możliwości jak pomoc – bo zapewne po takową zjawiła się dziewczyna. Był beznadziejny z opieki nad magicznymi stworzeniami, więc jeśli zapragnęła zaczerpnąć rady czym karmić te małe, hałasujące paskudy to mogła od razu zawrócić do wyjścia.
-Wejdź.- rzucił lodowatym tonem uchylając nieznacznie drzwi. Nie zamierzał przepraszać za swe wcześniejsze zachowanie. Dzisiaj wyjątkowo nastrój mu nie dopisywał, także nawet na kpiące żarty nie miał większej ochoty. -Ty po nich sprzątasz.- rzucił wskazując palcem wpierw na jedną, a potem na drugą czaplę. Był ostatni w kwestii pilnowania zwierząt tylko po to, aby nie narobiły mu na środku kuchni – z resztą gdyby wiedział, że tą większą był Apo to nieszczególnie by go zdziwiła owa złośliwość. -Co Cię do mnie sprowadza?- spytał leniwie rozsiadając się na krześle. Chwyciwszy paczkę magicznych papierosów wyjął jednego, a następnie wsuwając go między wargi odpalił w tradycyjny sposób nieznacznie się przy tym uśmiechając. -Napijesz się?- był to dość retoryczny pytajnik, bo nim zdążyła odpowiedzieć wypełnił obydwie szklanki znajdujące się na starym stole. Od zawsze wychodził z założenia, iż najlepiej rozmawiało się w towarzystwie mocniejszych trunków – nawet jeśli po drugiej stronie miała siedzieć kobieta – bowiem wtem głowa była pełna pomysłów, a i negocjacje szły o wiele sprawniej. -Twoim pierzastym koleżankom też nalać?- zakpił nie spuszczając z niej wzroku, gdyż dopiero wtem rozpoznał jej twarz. Jak mógł zapomnieć, iż mieli okazję się spotkać?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Lyanna wolałaby, żeby to był głupi żart, ale niestety. Klątwa, o której rozprawiano na spotkaniu, mogła okazać się faktem, skoro to właśnie Rowle, który tam był, został nią dotknięty. Może też był to przypadek i ktoś akurat teraz postanowił go przekląć, ale... wszystkiego zaraz się dowie, gdy tylko Macnair da jej szansę dojść do słowa i powiedzieć, co się wydarzyło.
Ale, tak jak przypuszczała, wspomnienie Czarnego Pana podziałało i uświadomiło mu, że nie była zwykłą przybłędą zakłócającą jego spokój obnośnym handelkiem ptactwem. Żaden z nich nie mógłby tego zignorować, Macnair musiał przyjąć ją i wysłuchać, co miała do powiedzenia.
Znowu usłyszała kroki i drzwi się uchyliły, i ponownie stanął w nich Macnair. Lyanna wyczuła w jego tonie chłód i niechęć, ale rzuciła mu szybkie spojrzenie, potem przenosząc je na ptaki.
- Właźcie – rzuciła do nich, przepuszczając je przodem, Magnusa Rowle oraz tego drugiego, którego tożsamości jeszcze nie znała. Sama weszła na końcu, zamykając drzwi, a potem znów spojrzała na mężczyznę. – To nie są takie zwykłe czaple. To... Długa historia – zaczęła, idąc za nim i patrząc, jak napełniał szklanki trunkiem. Przyjęła swoją, podejrzewając, że w obecnych okolicznościach przyda się trochę rozluźnienia.
- Ta tutaj to Magnus Rowle – wskazała na czaplę, którą tu przyniosła. Brzmiało to jak bełkot wariatki, która przesadziła z używkami, ale była to szczera prawda. I gdyby nie to, że Rowle był śmierciożercą, jego położenie pewnie sprawiałoby jej satysfakcję i pewnie długo by mu to wypominała. Ale nie mogło, bo był potrzebny Czarnemu Panu i musiał odzyskać swoją postać. – Spotkałam go przypadkiem w dzielnicy portowej, i wtedy nagle zaczęło działać to. – Łypnęła na runę na jego pierzastej piersi. – Nagle zmienił się w czaplę. Zidentyfikowałam to jako Klątwę Przemiany, choć runa nie wydaje się z nią związana, myślę, że to raczej podpis tego, kto ją nałożył – mówiła dalej, starając się jak najdokładniej opisać to, czego była świadkiem. – Niestety nie jestem w stanie jej złamać, więc przyniosłam go tutaj. Pewnie nie był zbyt zadowolony z takiego środka transportu. Nie wiem jednak, kim jest ta druga. – Zerknęła na drugą czaplę, tą, która sama trafiła do kamienicy Macnaira. – Przybyła tu sama, więc na pewno wie, że tylko ty możesz jej pomóc uporać się z klątwą. Czy to przekleństwo może być związane z tym, co wydarzyło się... podczas waszej misji? – zapytała nagle. Miała nadzieję, że Drew nagle nie stanie się trzecią czaplą, bo wtedy naprawdę wszyscy znajdą się w poważnych kłopotach. W rycerzach było jeszcze kilku specjalistów od run i klątw, ale podobno to Macnair miał z nich największe umiejętności, dlatego przybyła do niego.
Ale, tak jak przypuszczała, wspomnienie Czarnego Pana podziałało i uświadomiło mu, że nie była zwykłą przybłędą zakłócającą jego spokój obnośnym handelkiem ptactwem. Żaden z nich nie mógłby tego zignorować, Macnair musiał przyjąć ją i wysłuchać, co miała do powiedzenia.
Znowu usłyszała kroki i drzwi się uchyliły, i ponownie stanął w nich Macnair. Lyanna wyczuła w jego tonie chłód i niechęć, ale rzuciła mu szybkie spojrzenie, potem przenosząc je na ptaki.
- Właźcie – rzuciła do nich, przepuszczając je przodem, Magnusa Rowle oraz tego drugiego, którego tożsamości jeszcze nie znała. Sama weszła na końcu, zamykając drzwi, a potem znów spojrzała na mężczyznę. – To nie są takie zwykłe czaple. To... Długa historia – zaczęła, idąc za nim i patrząc, jak napełniał szklanki trunkiem. Przyjęła swoją, podejrzewając, że w obecnych okolicznościach przyda się trochę rozluźnienia.
- Ta tutaj to Magnus Rowle – wskazała na czaplę, którą tu przyniosła. Brzmiało to jak bełkot wariatki, która przesadziła z używkami, ale była to szczera prawda. I gdyby nie to, że Rowle był śmierciożercą, jego położenie pewnie sprawiałoby jej satysfakcję i pewnie długo by mu to wypominała. Ale nie mogło, bo był potrzebny Czarnemu Panu i musiał odzyskać swoją postać. – Spotkałam go przypadkiem w dzielnicy portowej, i wtedy nagle zaczęło działać to. – Łypnęła na runę na jego pierzastej piersi. – Nagle zmienił się w czaplę. Zidentyfikowałam to jako Klątwę Przemiany, choć runa nie wydaje się z nią związana, myślę, że to raczej podpis tego, kto ją nałożył – mówiła dalej, starając się jak najdokładniej opisać to, czego była świadkiem. – Niestety nie jestem w stanie jej złamać, więc przyniosłam go tutaj. Pewnie nie był zbyt zadowolony z takiego środka transportu. Nie wiem jednak, kim jest ta druga. – Zerknęła na drugą czaplę, tą, która sama trafiła do kamienicy Macnaira. – Przybyła tu sama, więc na pewno wie, że tylko ty możesz jej pomóc uporać się z klątwą. Czy to przekleństwo może być związane z tym, co wydarzyło się... podczas waszej misji? – zapytała nagle. Miała nadzieję, że Drew nagle nie stanie się trzecią czaplą, bo wtedy naprawdę wszyscy znajdą się w poważnych kłopotach. W rycerzach było jeszcze kilku specjalistów od run i klątw, ale podobno to Macnair miał z nich największe umiejętności, dlatego przybyła do niego.
Wtem nastał chłód. Drażniący, przenikliwy, straszny: czuliście, jak niewidzialne szpikulce lodu wbijają się wpierw w pierś, potem w plecy, by na końcu ciasno otulić szyję. Chłód wydawał się koncentrować na Macnairze, ale równie dotkliwie drażnił Lyannę oraz obu czarodziejów zamienionych w czaple. Na ułamek sekundy - Drew dostrzegł tuż przed sobą rozmytą w powietrzu twarz ducha, którego pamiętał z elektrowni. To na tle jej widma dostrzegł runy na piersi dwojga czarodziejów - wyraźnie uformowane z piór runy algiz.
Jeśli czarodzieje rzeczywiście zostali potraktowani klątwą przemiany, była to klątwa niezwykle dopracowana, być może w jakiś sposób ulepszona względem podstawowej wersji. Czarodziej, który był w stanie jednocześnie nałożyć na nich klątwy, dysponował potężną mocą - jednak nawet on niewątpliwie, by nałożyć podobną klątwę, potrzebował konkretnej dawki krwi obu czarodziejów.
Zdjęcie klątwy konwencjonalnym sposobem prawdopodobnie nie było możliwe, ale istniała szansa, że podobny sposób zdoła tę klątwę przynajmniej czasowo wyciszyć.
Powiązanie klątwy z duchem elektrowni dla Macnaira musiało być oczywiste. Brakowało wam informacji od Antonii, Cynerika i Valerija - być może mogli wnieść ku temu jaśniejsze światło. Drew wiedział, że powinien się z nimi skontaktować. Niekonwencjonalne sposoby ściągania klątw bywały różne - powinniście się wspólnie zastanowić, co może pomóc w tym przypadku.
Jeśli czarodzieje rzeczywiście zostali potraktowani klątwą przemiany, była to klątwa niezwykle dopracowana, być może w jakiś sposób ulepszona względem podstawowej wersji. Czarodziej, który był w stanie jednocześnie nałożyć na nich klątwy, dysponował potężną mocą - jednak nawet on niewątpliwie, by nałożyć podobną klątwę, potrzebował konkretnej dawki krwi obu czarodziejów.
Zdjęcie klątwy konwencjonalnym sposobem prawdopodobnie nie było możliwe, ale istniała szansa, że podobny sposób zdoła tę klątwę przynajmniej czasowo wyciszyć.
Powiązanie klątwy z duchem elektrowni dla Macnaira musiało być oczywiste. Brakowało wam informacji od Antonii, Cynerika i Valerija - być może mogli wnieść ku temu jaśniejsze światło. Drew wiedział, że powinien się z nimi skontaktować. Niekonwencjonalne sposoby ściągania klątw bywały różne - powinniście się wspólnie zastanowić, co może pomóc w tym przypadku.
Obserwował uważnie jak puszczała ptaki przodem wskutek czego wargi wygięły mu się w jeszcze bardziej kpiącym wyrazie. -No, no. Cóż za szarmanckie podejście kwiatuszku. Powiedz mi jeszcze, że pozwalasz im zająć większą część swojego łoża.- rzucił jej krótkie spojrzenie, by po chwili zamoczyć wargi w trunku. Cała ta sytuacja przypominała jedną wielką maszkaradę, bowiem nie spodziewał się o tak późnej porze dziewczyny w swym mieszkaniu, a co gorsza jakichkolwiek innych zwierząt poza jego sową.
-Nigdzie mi się nie spieszy.- odparł w kwestii długiej historii licząc, że jednak streści ją do minimum. Nie był nader dobrym słuchaczem. W chwili wskazania przez nią jednej z czapli, a następnie personalnego ją nazwania uniósł wysoko brwi zastanawiając się, czy to jakiś kiepski żart. Rowle naraził się komuś specjalizującego się w transmutacji? Był słaby w tej dziedzinie, podobnie jak w ściąganiu podobnych zaklęć, więc od razu wykluczył z głowy ów opcję. Wątpił, aby dziewczyna znała jego możliwości poza tym, co mogła usłyszeć na ostatnim spotkaniu popleczników Czarnego Pana.
Wskazany przez nią element upierzenia sprawił, że Macnair od razu podniósł się z miejsca licząc, że to tylko skutek wypitego trunku. Znał tą runę, widział ją w ciągu ostatniej misji dwukrotnie i choć ze wszystkich sił chciał wyprzeć z głowy możliwość dalszych konsekwencji to coś z tyłu głowy nieustannie mu podpowiadało, iż wątek elektrowni pojawi się jeszcze niejednokrotnie. Wdepnęli w paskudne bagno i przypuszczenia okazały się cholernym faktem. -Algiz.- powiedział właściwie do siebie, bo skoro dziewczyna rozpoznała klątwę i zrobiła to właściwie musiała posiadać szeroką wiedzę w kwestii starożytnych run. -Cholerny algiz, dzięki niej dotarliśmy do krakena. To ona odpowiada za nałożenie klątwy, nie została po prostu ukryta.- odparł kucnąwszy przy Magnusie, aby móc dokładniej przyjrzeć się nałożonemu znakowi.
-Problem leży w tym, iż owa klątwa dotyczy przedmiotów, nie bezpośrednio osób. Musieli mieć przy sobie coś z podziemi, jeśli faktycznie ciągnie się za nami smród z tego mugolskiego grajdołka.- wypuścił powietrze z ust starając się na szybko zebrać myśli. Nie mieli zbyt wiele czasu na uporanie się z zadaniem, choć kto wie, może przypadło im do gustu bycie czaplą? Jeśli drugą miała okazać się Borgin to Rowle od razu znalazł całkiem niezłą partię w swoim gatunku.
Pamiętał o obietnicy złożonej duchowi – w końcu to on był powodem, dla którego postanowił dołączyć się do samobójczej wyprawy – i wciąż żałował, iż nikt nie chciał go słuchać w owej kwestii. Nie ufał zjawom jeszcze bardziej niżeli ludziom.
Na chwilę czas zdawał się zatrzymać otulając szatyna w lodowatych objęciach niemiłosiernie wbijających się w jego plecy, klatkę piersiową i finalnie szyję. Zadrżał kompletnie milknąc, bowiem nie miał pojęcia, co właśnie się wydarzyło. Spłycony oddech sprawił, iż momentalnie złapał się za pierś starając pohamować silne uderzenia serca, co oczywiście było niemożliwe. Obraz rozmywał mu się przed oczami, ogarnęła go niewyjaśniona słabość. Czyżby i na niego przyszła pora? Mrugnąwszy kilkukrotnie powiekami dostrzegł ducha – cholerną twarz kobiety, której obiecali uporanie się z klątwą i kompletnie zaniechali ów obowiązek.
-Więc jednak.- wypowiedział słabym tonem, kiedy opadł na kolana wskutek cholernego, nieustającego bólu. Lodowate powietrze rozmyło się, a czas zaczął ponownie płynąć, ale on wciąż wpatrywał się w miejsce ukazania zjawy. Czuł, że zdjęcie klątwy nie będzie ani łatwe, ani przyjemne. -Muszę wiedzieć, co z resztą.- rzucił momentalnie dźwigając się na nogi łapiąc za pióro i strzępek pergaminu.
-Preferuję nakładanie przekleństw, jak ich ściąganie i też w tym kierunku się kształcę.- rzucił otwarcie w kierunku dziewczyny nakreślając przy tym krótkie wiadomości. -To trudna klątwa, arcytrudna zważywszy, że została nałożona przez postać niematerialną. Przełamanie jej, jeśli w ogóle jest to możliwe wymaga dużych umiejętności z dziedziny obrony przed czarną magią, ale to zapewne wiesz.- oznajmił powracając do szkła, który momentalnie opróżnił. Każdorazowa, nieudana próba będzie go słono kosztować – miał tego świadomość i chyba musieli znaleźć inny sposób. Nie był pewien, czy sam był w stanie cokolwiek zrobić. -Nie jest to moją mocną stroną, ale prawdopodobnie nie mamy innego wyjścia. Poczekamy na resztę i mam nadzieję, że na dziś dość już ptactwa.
-Nigdzie mi się nie spieszy.- odparł w kwestii długiej historii licząc, że jednak streści ją do minimum. Nie był nader dobrym słuchaczem. W chwili wskazania przez nią jednej z czapli, a następnie personalnego ją nazwania uniósł wysoko brwi zastanawiając się, czy to jakiś kiepski żart. Rowle naraził się komuś specjalizującego się w transmutacji? Był słaby w tej dziedzinie, podobnie jak w ściąganiu podobnych zaklęć, więc od razu wykluczył z głowy ów opcję. Wątpił, aby dziewczyna znała jego możliwości poza tym, co mogła usłyszeć na ostatnim spotkaniu popleczników Czarnego Pana.
Wskazany przez nią element upierzenia sprawił, że Macnair od razu podniósł się z miejsca licząc, że to tylko skutek wypitego trunku. Znał tą runę, widział ją w ciągu ostatniej misji dwukrotnie i choć ze wszystkich sił chciał wyprzeć z głowy możliwość dalszych konsekwencji to coś z tyłu głowy nieustannie mu podpowiadało, iż wątek elektrowni pojawi się jeszcze niejednokrotnie. Wdepnęli w paskudne bagno i przypuszczenia okazały się cholernym faktem. -Algiz.- powiedział właściwie do siebie, bo skoro dziewczyna rozpoznała klątwę i zrobiła to właściwie musiała posiadać szeroką wiedzę w kwestii starożytnych run. -Cholerny algiz, dzięki niej dotarliśmy do krakena. To ona odpowiada za nałożenie klątwy, nie została po prostu ukryta.- odparł kucnąwszy przy Magnusie, aby móc dokładniej przyjrzeć się nałożonemu znakowi.
-Problem leży w tym, iż owa klątwa dotyczy przedmiotów, nie bezpośrednio osób. Musieli mieć przy sobie coś z podziemi, jeśli faktycznie ciągnie się za nami smród z tego mugolskiego grajdołka.- wypuścił powietrze z ust starając się na szybko zebrać myśli. Nie mieli zbyt wiele czasu na uporanie się z zadaniem, choć kto wie, może przypadło im do gustu bycie czaplą? Jeśli drugą miała okazać się Borgin to Rowle od razu znalazł całkiem niezłą partię w swoim gatunku.
Pamiętał o obietnicy złożonej duchowi – w końcu to on był powodem, dla którego postanowił dołączyć się do samobójczej wyprawy – i wciąż żałował, iż nikt nie chciał go słuchać w owej kwestii. Nie ufał zjawom jeszcze bardziej niżeli ludziom.
Na chwilę czas zdawał się zatrzymać otulając szatyna w lodowatych objęciach niemiłosiernie wbijających się w jego plecy, klatkę piersiową i finalnie szyję. Zadrżał kompletnie milknąc, bowiem nie miał pojęcia, co właśnie się wydarzyło. Spłycony oddech sprawił, iż momentalnie złapał się za pierś starając pohamować silne uderzenia serca, co oczywiście było niemożliwe. Obraz rozmywał mu się przed oczami, ogarnęła go niewyjaśniona słabość. Czyżby i na niego przyszła pora? Mrugnąwszy kilkukrotnie powiekami dostrzegł ducha – cholerną twarz kobiety, której obiecali uporanie się z klątwą i kompletnie zaniechali ów obowiązek.
-Więc jednak.- wypowiedział słabym tonem, kiedy opadł na kolana wskutek cholernego, nieustającego bólu. Lodowate powietrze rozmyło się, a czas zaczął ponownie płynąć, ale on wciąż wpatrywał się w miejsce ukazania zjawy. Czuł, że zdjęcie klątwy nie będzie ani łatwe, ani przyjemne. -Muszę wiedzieć, co z resztą.- rzucił momentalnie dźwigając się na nogi łapiąc za pióro i strzępek pergaminu.
-Preferuję nakładanie przekleństw, jak ich ściąganie i też w tym kierunku się kształcę.- rzucił otwarcie w kierunku dziewczyny nakreślając przy tym krótkie wiadomości. -To trudna klątwa, arcytrudna zważywszy, że została nałożona przez postać niematerialną. Przełamanie jej, jeśli w ogóle jest to możliwe wymaga dużych umiejętności z dziedziny obrony przed czarną magią, ale to zapewne wiesz.- oznajmił powracając do szkła, który momentalnie opróżnił. Każdorazowa, nieudana próba będzie go słono kosztować – miał tego świadomość i chyba musieli znaleźć inny sposób. Nie był pewien, czy sam był w stanie cokolwiek zrobić. -Nie jest to moją mocną stroną, ale prawdopodobnie nie mamy innego wyjścia. Poczekamy na resztę i mam nadzieję, że na dziś dość już ptactwa.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Typowy Macnair. Oczywiście, że zamknął im drzwi przed nosem. Ale znów Sauveterre mu się nie dziwił. Kobieta z dwoma czaplami, sam pewnie uczyniłby podobnie. Westchnął, a raczej westchnąłby, gdyby czaple potrafiły wzdychać. Doczłapał się powolnie do środka salonu przysłuchując się rozmowie, która rozwinęła się między tymi, którzy mówić w ogóle był w stanie. I wtedy to poczuł, chłód, drażniący, przenikliwy, straszny. Apo czuł dokładnie, jak szpikulce lodu wbijają się w jego nowe skrzydła. Nie miał pojęcia też co to powodowało, a o runie znajdującej się na jego piersi dowiedział się tylko dzięki wspaniałomyślności Sybilli.
Słuchał słów wypowiedzianych przez Macnaira zastanawiając się, czy rzeczywiście miał ze sobą cokolwiek z podziemi. Nie pamiętał jednak by cokolwiek się stało. Nie znał się na klątwach, nie wiedział o nich nic, jedynie posiadając wiedzę tą, którą zdobył w elektrowni. Do klątw potrzeba był mikstury, ale z czego się je sporządzało? Zerknął na drugą z czapli, Magnusa, dlaczego - jak dotąd - tylko oni zostali czaplami. Co też ich łączyło. Zmarszczyłby brwi, gdyby je miał. Magnus uciął sobie palec, jego przecięło ostrze z jednej z pułapek, czy to mogło mieć znaczenie? Czy któreś z nich - poza nimi - też zostało rannych?
Obserwował Macnaira gdy kreślił listy ze zdziwieniem zauważając, że jeden z nich zaadresowany był także do niego. Rozejrzał się po mieszkaniu - cóż, nic dziwnego, że nie wiedział że Sauveterre znajdował się obok. Musiał dać mu jakoś znać. Tylko jak do cholery będąc czaplą poinformować resztę, że oto byl tutaj, stał i czekał. Swoją przewodniczkę odesłał nie chcąc narażać ją na niebezpieczeństwa, teraz zaś nikt nie miał jak powiedzieć kto też znajduje się pod postacią czapli. W końcu go dostrzegł, ohydne mazidło, na które kiedyś zwrócił uwagę. Badziew, nadal nie mógł nadziwić się, czemu Macnair nadal trzymał to na ścianie. Zamachnął się skrzydłami dolatując do niego i zrzucają go ze ściany. Może to pozwoli mu zrozumieć z kim ma do czynienia. Obraz, nawet tak pokraczny można było powiązać tylko z jedną z osób z ich grupy.
Słuchał słów wypowiedzianych przez Macnaira zastanawiając się, czy rzeczywiście miał ze sobą cokolwiek z podziemi. Nie pamiętał jednak by cokolwiek się stało. Nie znał się na klątwach, nie wiedział o nich nic, jedynie posiadając wiedzę tą, którą zdobył w elektrowni. Do klątw potrzeba był mikstury, ale z czego się je sporządzało? Zerknął na drugą z czapli, Magnusa, dlaczego - jak dotąd - tylko oni zostali czaplami. Co też ich łączyło. Zmarszczyłby brwi, gdyby je miał. Magnus uciął sobie palec, jego przecięło ostrze z jednej z pułapek, czy to mogło mieć znaczenie? Czy któreś z nich - poza nimi - też zostało rannych?
Obserwował Macnaira gdy kreślił listy ze zdziwieniem zauważając, że jeden z nich zaadresowany był także do niego. Rozejrzał się po mieszkaniu - cóż, nic dziwnego, że nie wiedział że Sauveterre znajdował się obok. Musiał dać mu jakoś znać. Tylko jak do cholery będąc czaplą poinformować resztę, że oto byl tutaj, stał i czekał. Swoją przewodniczkę odesłał nie chcąc narażać ją na niebezpieczeństwa, teraz zaś nikt nie miał jak powiedzieć kto też znajduje się pod postacią czapli. W końcu go dostrzegł, ohydne mazidło, na które kiedyś zwrócił uwagę. Badziew, nadal nie mógł nadziwić się, czemu Macnair nadal trzymał to na ścianie. Zamachnął się skrzydłami dolatując do niego i zrzucają go ze ściany. Może to pozwoli mu zrozumieć z kim ma do czynienia. Obraz, nawet tak pokraczny można było powiązać tylko z jedną z osób z ich grupy.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedział w swej piwnicy - jak zwykle gdy tylko nie musiał udawać się na spotkania, do klientów bądź po zaopatrzenie. Nie zapowiadało się tez na to by Siergiej wpadł do jego piwniczy obwieszczając wesoło, że jest kamienica do obrabowania. Starszy brat wrócił niedawno do domu. Tutaj na dole, Dolohov mieszając gotujący się w kotle wywar słyszał nad głową jego pochrapywanie dobiegające z salonu. Prawdopodobnie Siergiej ciężko pracował w mantykorze na swój sukces i nie był w stanie dojść do łóżka. Pewnie zaległ na podłodze lub bardziej optymistycznie na kanapie w drodze. Valerij później to sprawdzi. Teraz pracował nad czymś istotnym...
Przekrwionymi od alchemicznych oparów ślepiami obserwował tańczącą po powierzchni gotowanego naparu mgłę. Była ciemnobłękitna, a to oznaczało że sam napar znajdujący się pod grubym galaretkowym kożuchem musiał być granatowy. Obsypał powierzchnię pyłem z kurzych paznokci. Przykrył całość wiekiem. Usiadł na wysłużonym krześle które zaskrzypiało pod jego ciężarem. Przetarł zmęczone ślepia, rozciągnął obrzękniętą skórę twarzy. Sięgnął jedną ręką po butelkę spirytusu w którym coś podejrzanego pływało do góry nogami, a drugą po przepastną księgę. gdy zagasił pragnienie pochylił się nad studiowaniem run - bo tym też właśnie od kilku dni poświęcał każdą chwilę. Runy niezwykle często były powiązane z duchami, lecz również jak się okazało na minionym spotkaniu rycerzy w jakiś sposób odnosiły się do sposobu manipulowania duchową energia. Tajemnicze dziecko budujące sobie ciało w którym miało zamieszkać. Zmrużył ślepia, widząc w runach klucz do czegoś większego.
Coś trzepnęło w niewielkie piwniczne okienko tak donośnie, że alchemik aż podskoczył. Była to sowa. Dolohov wpuścił ją przez niewielkie piwniczne okienko odbierając wiadomość która co najmniej go zaniepokoiła. Nie bagatelizując sprawy przygasił palenisko nad kotłem, narzucił na grzbiet kawałek peleryny. Butów nawet nie zmieniał - wyszedł w swoich podomkowych trzewikach. Drew mieszkał blisko. Zaskakująco blisko. Dlatego też runiarz nie musiał czekać długo by do jego drzwi zakołatał Valerij.
- To ja. Dolohov.
Przekrwionymi od alchemicznych oparów ślepiami obserwował tańczącą po powierzchni gotowanego naparu mgłę. Była ciemnobłękitna, a to oznaczało że sam napar znajdujący się pod grubym galaretkowym kożuchem musiał być granatowy. Obsypał powierzchnię pyłem z kurzych paznokci. Przykrył całość wiekiem. Usiadł na wysłużonym krześle które zaskrzypiało pod jego ciężarem. Przetarł zmęczone ślepia, rozciągnął obrzękniętą skórę twarzy. Sięgnął jedną ręką po butelkę spirytusu w którym coś podejrzanego pływało do góry nogami, a drugą po przepastną księgę. gdy zagasił pragnienie pochylił się nad studiowaniem run - bo tym też właśnie od kilku dni poświęcał każdą chwilę. Runy niezwykle często były powiązane z duchami, lecz również jak się okazało na minionym spotkaniu rycerzy w jakiś sposób odnosiły się do sposobu manipulowania duchową energia. Tajemnicze dziecko budujące sobie ciało w którym miało zamieszkać. Zmrużył ślepia, widząc w runach klucz do czegoś większego.
Coś trzepnęło w niewielkie piwniczne okienko tak donośnie, że alchemik aż podskoczył. Była to sowa. Dolohov wpuścił ją przez niewielkie piwniczne okienko odbierając wiadomość która co najmniej go zaniepokoiła. Nie bagatelizując sprawy przygasił palenisko nad kotłem, narzucił na grzbiet kawałek peleryny. Butów nawet nie zmieniał - wyszedł w swoich podomkowych trzewikach. Drew mieszkał blisko. Zaskakująco blisko. Dlatego też runiarz nie musiał czekać długo by do jego drzwi zakołatał Valerij.
- To ja. Dolohov.
Antonia wierzyła swojej intuicji choć zdarzało się, że ta ją zawodziła. Coś jej podpowiadało jednak, że to co zostawili w ruinach elektrowni jeszcze niejeden raz da im w kość i przypomni o sobie. Miała zamiar spróbować się tym zająć. Poznać wroga zanim ten zaatakuje. Zwykle miało miała do czynienia z duchami. Jedynie gdzieś tam przelotnie, przypadkiem. Nigdy jednak nie były to zjawy połączone z jakimś miejscem i to tak silną magią. Nigdy też takim duchom nic nie obiecywała. Tutaj popełnili jeden błąd za drugim. Wiedziała, że może gdyby tego nie powiedzieli, nie obiecali uwięzionej kobiecie wolności nigdy nie wyszliby stamtąd żywo i nigdy nie ogarnęliby magii anomalii, która była im potrzebna by zatrzymać teleportacje. Nie zdążyła jeszcze tak naprawdę niczego sprawdzić i niczego poznać kiedy otrzymała list od Drew. Choć niewiele w nim tak naprawdę było napisane to czuła czego to wszystko będzie dotyczyć. Na ostatnim spotkaniu wiele czasu poświęcili właśnie duchowi i temu czy może zrobić im krzywdę. Borgin czuła, że może. Borgin czuła, że zadarli z magią, której nie rozumieli i czuła, że Drew myślał podobnie. Może dlatego potrafili obawiać się takich rzeczy i nie widzieć w tym pożytku bo wiedzieli, że wplątanie się w klątwę i to tak silną nie przynosi niczego dobrego. Widzieli jakie runy zostały użyte w elektrowni i to jaki był stosunek ducha do nich. Mieszkała na Nokturnie więc nie miała daleko. Rzuciła wszystko bo czuła, że to jest pilne. Nie znała dobrze Macnaira, ale uważała, że ten nie jest osobą, która prosiłaby o pomoc, albo tak po prostu czymś by się dzielił gdyby naprawdę nie chodziło o coś ważnego. Ten miesiąc też miał należeć do dość ciężkich. Już teraz miała dużo pracy, a dodatkowo sprawa Ministerstwa nadal nad nią w pewnym stopniu wisiała. Cokolwiek się wydarzyło chciała to załatwić raz a dobrze. Nie chciała, żeby ten cień elektrowni ciągnął się za nimi przez kolejne tygodnie. Zła była tylko, że nie zajęli się tym od razu, że w ogóle podjęli się jakichś głupich obietnic. Po tej misji często pluła sobie w brodę. Czasu jednak nie dało się już cofnąć. Mogli tylko stanąć czoła temu co za nimi przyszło. Podchodząc pod drzwi zobaczyła Valerija. - I Borgin – powiedziała odwracając się zaraz do mężczyzny. - Czy tylko ja podejrzewam już najgorsze? - zapytała mężczyznę kręcąc głową jakby z niedowierzaniem. Przyjrzała się mu. Dobrze, że po tym wszystkim w elektrowni był cały. Dobrze, że wszyscy byli.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Umysł pozostał lotny niezmiennie, odwrotnie do ciała, które kapryśnie przybrało formę ze skrzydłami. Zdecydowanie wbrew woli Magnusa, któremu na usta cisnęły się same przekleństwa, artykułowane dziwacznymi dźwiękami, ciężkimi do porównania do czegokolwiek. Pierwsze niepewne kroki na patykowatych nogach przerodziły się w desperacki bieg za toczącą się różdżką: za potrzebą nabrał niezbędnej wprawy, zgubę uzyskał i troskliwie zacisnął ją w swoim dziobie. Nie zamierzał powierzać jej Zabini, nie ufał jej kompletnie, chociaż był skazany na jej towarzystwo. Oraz pomoc; wiedział o tym i nie napawało go to entuzjazmem. Chwilowo bardziej martwił się n i ą, niż własną, ptasią postacią. Klątwy stanowiły dla niego zagadkę, ale przecież ta przemiana nie mogła trwać wiecznie? Czaple rozważania przerwał brutalny atak na jego cielesność; palce zamknęły się na jego ciele, poczuł się przyciskany do kobiecych bioder i wbrew woli unoszony w górę. Z oburzeniem zatrzepotał skrzydłami - klekotanie i bodzenie dziobem nie wchodziło w grę, z uwagi na różdżkę - i starał się jak mógł, utrudnić kobiecie drogę. Na Merlina, dałby radę polecieć za nią: dawał swoją czaplą głowę, iż prowadziła go do Macnaira - skoro już miał skrzydła, dlaczego nie pozwalała mu ich wykorzystać? Przekuwanie wad w zalety zawsze stanowiło przydatną umiejętność, niestety całkowicie zablokowaną głupotą Zabini. Zapłaci mu za takie traktowanie - był lordem, a nie szmacianą lalką, którą można poniewierać wedle własnego widzimisię. Jeszcze gorzej zniósł następną wątpliwą atrakcję, jaką zafundowała mu przeklęta Zabini. Duszenie pod płaszczem, czego Rowle nie przypłacił już obojętnością, miotając się ze złością pod jej ubraniem i starając się czynić wszystko, by utrudnić Lyannie jej spacer. Był niesamowicie wręcz rozgniewany: przy czym sposób transportu drażnił go bardziej, niż ptasia postać. Nie istniały klątwy, jakich nie dało rady zdjąć. Przełamać. Uspokoić. Przygoda skończy się pomyślnie, w gronie zaufanych Czarnego Pana mieli ludzi doświadczonych z obcowaniem z przekleństwami, zobligowanych współpracy. Macnair, mimo kpiącego tonu nie okaże obojętności, był tego pewny. Gdy tylko zdołał się uwolnić, podfrunął do mężczyzny i upuścił mu na podołek różdżkę, jakby chciał przekazać, by ten się nią zajął. Następnie, nie zważając na absurdalność sytuacji, kilka razy kłapnął dziobem na Lyanne, niebezpiecznie zbliżając się do jej twarzy. Zatrzepotał ostrzegawczo skrzydłami - ostatnia szansa. Pojawiające się kolejno osoby: Dolohov oraz Borgin, przedstawiały domysły, kto mógł kryć się pod pierzastą osłoną. Cyneric lub Francuz, wybór ograniczony, lecz nadal pozostawiający wątpliwości. Ta czapla też była narwana, rzuciła się na ścianę, strącając z niej obraz. Malarska aluzja albo niezadarność, nie potrafił stwierdzić. Podfrunął do Macnaira i kłapnął dziobem w jego stronę - lecz nie groźnie, a jakby pytająco. Interesowało go najbardziej, dlaczego to się stało. Poznanie powodu zazwyczaj przyśpieszało rozwiązanie problemu, a on bynajmniej nie chciał dłużej bawić w czaplej strukturze.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Liczył, że posłane listy szybko trafią do swych adresatów zważywszy na mało sprzyjającą sytuację. Avari była mądrym stworzeniem, nigdy go nie zawiodła, toteż miał nadzieję, że także tego wieczora szybko wykona swą pracę odnajdując odpowiednie mieszkania finalnie nie każąc im przy tym długo na to czekać. Klątwa mogła mieć różne oblicza, rzadko zdarzały się sytuacje, w których miewał wątpliwości co do jej natury, więc wspólna dyskusja wszystkich uczestników wyprawy mogła okazać się nieoceniona. Najpoważniejszym problemem mógł okazać się fakt, iż nie będzie w stanie przełamać przekleństwa nie tylko z uwagi na brak odpowiedniego wyszkolenia w obronie przed czarną magią, lecz złe rozpoznanie fundamentu, na którym takowa została oparta.
Zachowanie jednej z czapli nie umknęło jego uwadze. Doskonale wiedział, iż osoba pod postacią zwierzęcia zachowywała wszystkie funkcje myślowe, ale nie potrafiła komunikować się ze światem w tradycyjny sposób. Jeśli chciała tym samym coś wyrazić, a zrzucenie obrazu nie było tylko pokazem niezadowolenia, to jedyną personą kojarzącą się z malarstwem był Sauveterre, w końcu zajmował wysokie stanowisko w Galerii Sztuki. Niejednokrotnie krytykował rzekomy gust Macnaira w kwestii owego bohomazu nie dając się przekonać do faktu, że przedmiot znajdował się tu od samego początku i szatyn z jego powieszeniem nie miał nic wspólnego. -Apo?- rzucił pytająco, choć zapewne zabrzmiało to dość naiwnie. Nie mógł mu odpowiedzieć. -Uderz dziobem w obraz jeśli to Ty.- zasugerował ściągając brwi. Miał nadzieję, że klątwa nie była na tyle wielopoziomowa, że pozbawiła ich także możliwości rozumowania, choć sądząc po zachowaniu ów czapli tak obawy były bezpodstawne.
Kolejne minuty poświęcił starym, zakurzonym manuskryptom szukając jakichkolwiek wskazówek na nurtujące go pytania. Zdawał sobie sprawę z obecności Magnusa zapewne próbującego porozumieć się, jednakże póki co nie mógł przytoczyć nic pewnego oraz satysfakcjonującego. Ogólny obraz klątwy został już przedstawiony, lecz przed podjęciem nawet najmniejszych kroków pragnął wymienić się informacjami z resztą – jeśli w ogóle ktokolwiek pozostał w swej postaci – czarodziejów biorących udział w wyprawie. -Możesz powydłubywać sobie robaki z piór, masz czas.- rzucił do Rowla nie przybierając kpiącego tonu, niewiele ten mógł pomóc.
Słysząc pukanie zerwał się z miejsca i od razu ruszył do drzwi wiedząc, iż takowe nie przypominało uderzeń sprzed godziny. -Wchodźcie.- rzucił otworzywszy zamek. Nie było czasu na zbędne ceregiele, więc od razu przeszedł do rzeczy. -Duch z elektrowni wrócił, aby odegrać się za niespełnioną obietnicę. To Magnus i Apo.- wskazał odpowiednio czaple, a następnie przeniósł wzrok na Zabini. -Przyszli razem z nią.- dodał wracając do stołu, z którego chwycił w dłoń jedną z ksiąg. -Rzucił na nich klątwę przemiany, jednak nie potrafię zweryfikować jej podstawy, bowiem charakteryzuje się ona przede wszystkim tym, iż zostaje nakładana na przedmiot. Nie kojarzę, by obydwoje wynieśli coś z ruin.- kontynuował nie zważając na fakt, iż zapewne mieli wiele pytań. -Kobieta pojawiła się także tutaj tuż przed moją wiadomością do was, ale prawdopodobnie mi nic nie zrobiła.- przesunął palcami po brodzie w zastanowieniu – może coś przeoczył? Może mu także coś groziło? Jeśli tak nie mieli nader wiele czasu. -Dlaczego tylko oni? Od Cynerica nadal nie mam wieści.- uniósł wzrok na Borgin i Rosjanina, może oni mieli styczność z Yaxleyem. -Pozostaje kwestia miejsca, ale tam byliśmy wszyscy, a mimo to przekleństwo nas nie dopadło. Jeśli to krew…- przeciągnąwszy ostatnie słowo westchnął pod nosem. -Nie, to niemożliwe.- poprawił się momentalnie, choć nie dawało mu to spokoju. Magnus był ranny, ale nie kojarzył obrażeń Sauveterre. -Spójrz na runę. Algiz.- zwrócił się do Antonii wskazując jej jedną z czapli. Kobieta także miała szeroką wiedzę w ów dziedzinie.
Zachowanie jednej z czapli nie umknęło jego uwadze. Doskonale wiedział, iż osoba pod postacią zwierzęcia zachowywała wszystkie funkcje myślowe, ale nie potrafiła komunikować się ze światem w tradycyjny sposób. Jeśli chciała tym samym coś wyrazić, a zrzucenie obrazu nie było tylko pokazem niezadowolenia, to jedyną personą kojarzącą się z malarstwem był Sauveterre, w końcu zajmował wysokie stanowisko w Galerii Sztuki. Niejednokrotnie krytykował rzekomy gust Macnaira w kwestii owego bohomazu nie dając się przekonać do faktu, że przedmiot znajdował się tu od samego początku i szatyn z jego powieszeniem nie miał nic wspólnego. -Apo?- rzucił pytająco, choć zapewne zabrzmiało to dość naiwnie. Nie mógł mu odpowiedzieć. -Uderz dziobem w obraz jeśli to Ty.- zasugerował ściągając brwi. Miał nadzieję, że klątwa nie była na tyle wielopoziomowa, że pozbawiła ich także możliwości rozumowania, choć sądząc po zachowaniu ów czapli tak obawy były bezpodstawne.
Kolejne minuty poświęcił starym, zakurzonym manuskryptom szukając jakichkolwiek wskazówek na nurtujące go pytania. Zdawał sobie sprawę z obecności Magnusa zapewne próbującego porozumieć się, jednakże póki co nie mógł przytoczyć nic pewnego oraz satysfakcjonującego. Ogólny obraz klątwy został już przedstawiony, lecz przed podjęciem nawet najmniejszych kroków pragnął wymienić się informacjami z resztą – jeśli w ogóle ktokolwiek pozostał w swej postaci – czarodziejów biorących udział w wyprawie. -Możesz powydłubywać sobie robaki z piór, masz czas.- rzucił do Rowla nie przybierając kpiącego tonu, niewiele ten mógł pomóc.
Słysząc pukanie zerwał się z miejsca i od razu ruszył do drzwi wiedząc, iż takowe nie przypominało uderzeń sprzed godziny. -Wchodźcie.- rzucił otworzywszy zamek. Nie było czasu na zbędne ceregiele, więc od razu przeszedł do rzeczy. -Duch z elektrowni wrócił, aby odegrać się za niespełnioną obietnicę. To Magnus i Apo.- wskazał odpowiednio czaple, a następnie przeniósł wzrok na Zabini. -Przyszli razem z nią.- dodał wracając do stołu, z którego chwycił w dłoń jedną z ksiąg. -Rzucił na nich klątwę przemiany, jednak nie potrafię zweryfikować jej podstawy, bowiem charakteryzuje się ona przede wszystkim tym, iż zostaje nakładana na przedmiot. Nie kojarzę, by obydwoje wynieśli coś z ruin.- kontynuował nie zważając na fakt, iż zapewne mieli wiele pytań. -Kobieta pojawiła się także tutaj tuż przed moją wiadomością do was, ale prawdopodobnie mi nic nie zrobiła.- przesunął palcami po brodzie w zastanowieniu – może coś przeoczył? Może mu także coś groziło? Jeśli tak nie mieli nader wiele czasu. -Dlaczego tylko oni? Od Cynerica nadal nie mam wieści.- uniósł wzrok na Borgin i Rosjanina, może oni mieli styczność z Yaxleyem. -Pozostaje kwestia miejsca, ale tam byliśmy wszyscy, a mimo to przekleństwo nas nie dopadło. Jeśli to krew…- przeciągnąwszy ostatnie słowo westchnął pod nosem. -Nie, to niemożliwe.- poprawił się momentalnie, choć nie dawało mu to spokoju. Magnus był ranny, ale nie kojarzył obrażeń Sauveterre. -Spójrz na runę. Algiz.- zwrócił się do Antonii wskazując jej jedną z czapli. Kobieta także miała szeroką wiedzę w ów dziedzinie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Apollinare naprawdę, ten jeden, jedyny raz był wdzięczny, że nie postanowił milczeć w sprawie powieszonego na ścianie obrazu, które jedynie kuło w oczy swoją brzydotą, niczym poza tym. Rad więc też był z tego faktu, iż będzie mógł zrzucić owy przedmiot pracy jakiegoś amatora na ziemię. Jednocześnie licząc, iż wszystkie trybiki w głowie jego przyjaciela wskoczą na odpowiednie miejsce.
Miał ochotę wywrócić oczami na jego pytanie, na które - będąc czaplą - nie był w stanie odpowiedzieć w żaden sposób poza przeciągniętym głosem wydostającym się z dzioba. Kolejne słowa zdecydowanie brzmiały logiczniej. Schylił się więc, uderzając - wedle prośby - w obraz, mając nadzieję, że będzie to jednoznaczny dowód na to, że tak, oto on, artysta, malarz, krytyk, stał tutaj pod postacią czapli. Zdecydowanie jego ochota na potężny łyk czerwonego wina pogłębiła się.
Czekał, słuchając wywodu Macnaira, sam zastanawiając się, co też mogło być przyczyną felernej przemiany, która zdawała się dotyczyć jedynie jego i Magnusa, mając nadzieję, że połączy kropki. Choć teraz, gdy o tym myślał nie był pewien, czy ktokolwiek poza Cynericem - którego jak na złość nadal nie było - był świadom faktu, iż jedno z ostrzy wbiło mu się w ramię znacząc piwnice elektrowni jego krwią. Magnus sam naznaczył ją odcinając sobie palec. Gdy rozważania Macnaira w końcu doszły do momentu, który i jemu wydawał się sensowny zatrzepotał skrzydłami po raz kolejny chcąc zwrócić na siebie uwagę. Wydawało mu się, że to jedyne logiczne wyjaśnienie na to, że tylko oni dostali w nagrodę po ciężkiej pracy kompletne opierzenie. Czuł się jak idiota, chętnie zapłaciły kilka galeonów, by móc wypowiedzieć słowo, czy dwa, jednak los zdawał się dziwnie nieprzekupny. Zaraz jednak też, mając nadzieję, że ktoś w ogóle zwróci na niego uwagę uniósł lewe pióro, i uderzył w nie lekko dziobem, chcąc dać znać, że i on odniósł w podziemiach rany. Chociaż szczerze wątpił, że to wymyślne, jedyne swojego rodzaju, kalambury, ktokolwiek będzie w stanie rozszyfrować. Cóż, na ten moment i tak nie był w stanie zrobić nic innego.
Miał ochotę wywrócić oczami na jego pytanie, na które - będąc czaplą - nie był w stanie odpowiedzieć w żaden sposób poza przeciągniętym głosem wydostającym się z dzioba. Kolejne słowa zdecydowanie brzmiały logiczniej. Schylił się więc, uderzając - wedle prośby - w obraz, mając nadzieję, że będzie to jednoznaczny dowód na to, że tak, oto on, artysta, malarz, krytyk, stał tutaj pod postacią czapli. Zdecydowanie jego ochota na potężny łyk czerwonego wina pogłębiła się.
Czekał, słuchając wywodu Macnaira, sam zastanawiając się, co też mogło być przyczyną felernej przemiany, która zdawała się dotyczyć jedynie jego i Magnusa, mając nadzieję, że połączy kropki. Choć teraz, gdy o tym myślał nie był pewien, czy ktokolwiek poza Cynericem - którego jak na złość nadal nie było - był świadom faktu, iż jedno z ostrzy wbiło mu się w ramię znacząc piwnice elektrowni jego krwią. Magnus sam naznaczył ją odcinając sobie palec. Gdy rozważania Macnaira w końcu doszły do momentu, który i jemu wydawał się sensowny zatrzepotał skrzydłami po raz kolejny chcąc zwrócić na siebie uwagę. Wydawało mu się, że to jedyne logiczne wyjaśnienie na to, że tylko oni dostali w nagrodę po ciężkiej pracy kompletne opierzenie. Czuł się jak idiota, chętnie zapłaciły kilka galeonów, by móc wypowiedzieć słowo, czy dwa, jednak los zdawał się dziwnie nieprzekupny. Zaraz jednak też, mając nadzieję, że ktoś w ogóle zwróci na niego uwagę uniósł lewe pióro, i uderzył w nie lekko dziobem, chcąc dać znać, że i on odniósł w podziemiach rany. Chociaż szczerze wątpił, że to wymyślne, jedyne swojego rodzaju, kalambury, ktokolwiek będzie w stanie rozszyfrować. Cóż, na ten moment i tak nie był w stanie zrobić nic innego.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Korytarz
Szybka odpowiedź