Stolik na uboczu
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Stolik na uboczu
Choć "Zajączek" słynie ze swojej nie za uprzejmej klienteli i szemranych interesów, które są tam na porządku dziennym, to nawet w miejscu takim jak to znajdzie się kąt, w którym nikt nie będzie nikomu przeszkadzać. Jest to idealny rozwiązanie dla gości chcących odrobiny prywatności.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:57, w całości zmieniany 1 raz
Poruszał się naprzód z uporem osła, choć nie do końca wiedział, na co jeszcze liczy - żadne poszukiwania nie mogły okazać się zbyt udane w tak okropną pogodę. Osłaniał dłonią oczy, chroniąc je prowizorycznie przed śniegiem, co jakiś czas rozglądając się na boki. Śnieżyca nie dawała za wygraną, z każdą chwilą wiatr stawał się coraz mocniejszy, zażarcie siekąc chłodem. Białym pasmom bliżej było do poziomych linii niż urokliwego obrazka, przywodzącego na myśl bajeczne święta. Kaszlnął kilka razy podczas bezsensownej wycieczki - opuszczając mury Lancaster był pewien, że pogoda okaże się sprzyjająca. Widocznie bardziej mylić się nie mógł - lepsza część dnia przypadła na czas, który spędził między regałami biblioteki, jak na złość nawet drobna śnieżynka nie dała wtedy znać o nadchodzącej zawierusze. Ciemny płaszcz znikał powoli pod warstwą białego puchu, oblepiającą nie tylko jego postać, ale też wszystko wokół; podobnie malała determinacja, z jaką dotychczas oddawał się załatwianiu spraw.
Mimo trudności podejmował skuteczne próby obserwacji drogi przed sobą, prawie gotowy na teleportację w inną część kraju, z dala od Londynu, lecz jak zna złość wokół kręciło się zbyt wielu ludzi - skąd, dlaczego - nawet nie próbował się zastanawiać. Co gorsza, wiatr co chwilę zmieniał kierunek, zawiewając w twarz niezależnie od położenia. Kolejna pojedyncza postać zbliżała się, wyłaniając z wszechobecnej bieli. Zauważył ją zaraz po wyłapaniu niewyraźnego, niezachęcającego szyldu. Nie przeklinał ani okoliczności, ani anomalii z prostego powodu - zdążył przywyknąć do tego, że robią z ludźmi i otoczeniem, na co tylko miały ochotę. Był więc zaskakująco spokojny, gdy odzywał się do rozpoznanej (przynajmniej względnie, zważając na ich ostatnie spotkanie) kobiety, skłaniając przed nią lekko głowę, choć w zamieci nie musiało to być widoczne ani istotne. Miał wrażenie, że cierpiała na podobny problem - z tego miejsca zwyczajnie nie mogli się teleportować przez wzgląd na niewielkie ilości niepewnych ludzi. Zaczął się zastanawiać, czy w okolicy nie obchodzono jakiegoś święta.
- Nieszczęścia chodzą parami? - zapytał bez słów powitania ani wyjaśnienia. Prawdopodobnie wciąż w trakcie swojej absurdalnej gry, jaką zdecydowała się podjąć dwa miesiące wcześniej. Mogła pytanie interpretować dowolnie.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szczelniej okryła się płaszczem jednocześnie próbując przyspieszyć kroku. Jej starania jednak z każdą chwilą przynosiły odwrotny skutek - zwalniała, co jeszcze bardziej zwiększyło jej irytację. Jedyne czego teraz chciała to jak najszybciej dostać się do domu, co byłoby możliwe gdyby nie tak duża liczba potencjalnych mugoli kręcących się w pobliżu. Niestety, wobec niebezpieczeństwa ujawnienia magii (co jedynie pogłębiało zirytowanie) musiała wstrzymać się z teleportacją i zacząć szukać miejsca, które umożliwiłoby jej powrót do rodowej posiadłości. Cudem było, że miała możliwość przemianę w ludzką formę bez żadnych świadków. Inaczej musiałaby marznąć w małym kocim ciele.
Zdecydowanym ruchem odgarnęła z twarzy czarne włosy, które szarpane wiatrem co chwilę jeszcze bardziej utrudniały jej dostrzeżenie czegokolwiek (a było to i tak trudne przez gęsto sypiący śnieg). Ranek nie zapowiadał podobnego załamania pogody, toteż bez obaw opuściła dom. Planowała wykorzystać wolny czas na kształcenie umiejętności w zakresie transmutacji, co było jej teraz wręcz niezbędne. Chciała osiągnąć perfekcję szczególnie, iż na przestrzeni lat stała się to dziedzina bliska jej sercu. Była podstawą animagii, a Elisabeth nie wyobrażała sobie teraz swojego życia bez możliwości przemiany w kota. Jej plany spełzły jednak na niczym - czasu wystarczyło jej zaledwie na krótki spacer, bowiem już po chwili z nieba zaczął się sypać biały puch, wnet przykrywający całe miasto. Z początku próbowała to zignorować, z uporem brnąc przez coraz to wyższe zaspy. Gdy jednak pojawił się silny wiatr a widoczność całkowicie zmalała, nie miała już wyjścia i musiała się zmienić z powrotem człowieka.
Najwyraźniej jednak nie tylko ona miała podobne problemy. Po dość długiej i zaciętej walce z zawieruchą, dostrzegła zbliżającą się znajomą postać. Na twarzy pojawił się delikatny uśmiech, choć brak w nim było ciepła.
- W istocie najwyraźniej tak jest - odpowiedziała, choć tak naprawdę było to zbędne. Rozejrzała się dookoła ze skrywanym niesmakiem patrząc na mijających ich mugoli, a oprócz nich szyld pubu. Budynek już od strony wizualnej pozostawiał wiele do życzenia, lecz coś jej mówiło, iż może to być jej jedyny ratunek. Przeniosła wzrok z powrotem na mężczyznę.
- Wejdziemy? - spytała, wskazując pub i tym samym proponując mu własne towarzystwo na jakiś czas. Kolejna intrygująca konwersacja mogła być obietnicą zabicia minut i przeczekanie tłumów bądź sypiącego śniegu.
Zdecydowanym ruchem odgarnęła z twarzy czarne włosy, które szarpane wiatrem co chwilę jeszcze bardziej utrudniały jej dostrzeżenie czegokolwiek (a było to i tak trudne przez gęsto sypiący śnieg). Ranek nie zapowiadał podobnego załamania pogody, toteż bez obaw opuściła dom. Planowała wykorzystać wolny czas na kształcenie umiejętności w zakresie transmutacji, co było jej teraz wręcz niezbędne. Chciała osiągnąć perfekcję szczególnie, iż na przestrzeni lat stała się to dziedzina bliska jej sercu. Była podstawą animagii, a Elisabeth nie wyobrażała sobie teraz swojego życia bez możliwości przemiany w kota. Jej plany spełzły jednak na niczym - czasu wystarczyło jej zaledwie na krótki spacer, bowiem już po chwili z nieba zaczął się sypać biały puch, wnet przykrywający całe miasto. Z początku próbowała to zignorować, z uporem brnąc przez coraz to wyższe zaspy. Gdy jednak pojawił się silny wiatr a widoczność całkowicie zmalała, nie miała już wyjścia i musiała się zmienić z powrotem człowieka.
Najwyraźniej jednak nie tylko ona miała podobne problemy. Po dość długiej i zaciętej walce z zawieruchą, dostrzegła zbliżającą się znajomą postać. Na twarzy pojawił się delikatny uśmiech, choć brak w nim było ciepła.
- W istocie najwyraźniej tak jest - odpowiedziała, choć tak naprawdę było to zbędne. Rozejrzała się dookoła ze skrywanym niesmakiem patrząc na mijających ich mugoli, a oprócz nich szyld pubu. Budynek już od strony wizualnej pozostawiał wiele do życzenia, lecz coś jej mówiło, iż może to być jej jedyny ratunek. Przeniosła wzrok z powrotem na mężczyznę.
- Wejdziemy? - spytała, wskazując pub i tym samym proponując mu własne towarzystwo na jakiś czas. Kolejna intrygująca konwersacja mogła być obietnicą zabicia minut i przeczekanie tłumów bądź sypiącego śniegu.
A little learning is a dangerous thing...
Zaskoczyła go z lekka swego rodzaju propozycją, zerkając na szyld pubu, nie wyglądającego żadną miarą na lokal klasy wysokiej, a wiedział przecież, że podobne miejsca prędzej arystokratki odpychały, niż zachęcały do wypełnienia popołudniowego czasu. Sam również nie był fanem podobnie niepewnych opcji, wątpliwości nie ulegało, że prędzej spędziłby wieczór przy szklance dobrej whisky w Liquid Paradise, aczkolwiek pierwsza myśl na temat dam z wyższych sfer sięgała bardziej ich niezaprzeczalnej dumy. Spodziewał się, że wzorcowe lady prędzej zgodzą się marznąć nim znajdą coś odpowiedniego, tu miał zaś żywy przykład innego postępowania. Fakt, nie próbował wcisnąć jej w ramy typowej wychowanki szlachetnego rodu, niemniej, wciąż był z lekka zaskoczony. Uniósł uprzejmie ramię, oferując jej niezawodną pomoc w przebrnięciu do wejścia przez zaśnieżoną ścieżkę - przypuszczając, że w ogóle tam była, spod warstwy białego puchu nic już nie było widoczne. Czyżby wchodził w etap życiowy, w którym przebywanie w podobnych spelunach było mu pisane? Krótki pobyt w Parszywym Pasażerze pod koniec maja, teraz to - zerknął rozbawionym wzrokiem na nazwę - Pod Wypatroszonym Zającem.
- Jest lady fanką polowań? - zapytał, posyłając jej krótkie spojrzenie, nie szczędząc ironicznego uśmieszku, raczej z samej sytuacji, niż rozsądnej opcji schowania się przed mrozem. Miał cichą nadzieję, że w środku nie przywita ich żadne wypatroszone zwierzę. On sam niekoniecznie upodobał sobie rozrywkę pod postacią pogoni za zwierzyną, przyzwyczajony do oglądania jej żywej i spokojnej w lesie nieopodal Silverdale. Teraz dom stał się kolejnym zmartwieniem. Zniszczony, ponury, rozdzierający. Nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że teraz musiał wracać do innego miejsca.
Otworzył przed znajomą-nieznajomą drewniane drzwi, tym samym odgarniając sporo śniegu spod samego wejścia - w pewnym momencie musiał popchnąć je solidniej, śnieg lepił się i blokował skrzydło przed swobodnym ruchem, ale udało im się wejść do środka. Jeśli z zewnątrz, zabielony i ukryty pod płachtą śnieżynek, budynek wyglądał niezachęcająco, w środku robił jeszcze gorsze wrażenie. Spojrzenia skierowały się na nich, przez chwilę łypiąc, lecz klienteli - jeszcze - nie było zbyt wiele.
- Spróbujmy ugrać coś odpowiedniego - mruknął, posyłając kobiecie kolejne krótkie zerknięcie, nim ruszył z wolna do barmana, przez chwilę negocjując z nim różne opcje. Wyglądało na to, że mogli nawet znaleźć miejsce wolne od wzroku hołoty. Świetnie. Odebrał uprzejmie płaszcz, odsunął krzesło i zajął drugie miejsce, rozglądając się swobodnie po pomieszczeniu. Nie czuł się skrępowany - rzadko kiedy spotykało go to przykre uczucie.
- A więc los jednak posiadł swoje specyficzne sposoby na kontynuacje dworskich gier. Jaką barwę życzy sobie lady w dzisiejszym szkle? - ponoć za dodatkową opłatą koloryt alkoholu mógł być oglądany przez czystą szklankę.
- Jest lady fanką polowań? - zapytał, posyłając jej krótkie spojrzenie, nie szczędząc ironicznego uśmieszku, raczej z samej sytuacji, niż rozsądnej opcji schowania się przed mrozem. Miał cichą nadzieję, że w środku nie przywita ich żadne wypatroszone zwierzę. On sam niekoniecznie upodobał sobie rozrywkę pod postacią pogoni za zwierzyną, przyzwyczajony do oglądania jej żywej i spokojnej w lesie nieopodal Silverdale. Teraz dom stał się kolejnym zmartwieniem. Zniszczony, ponury, rozdzierający. Nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że teraz musiał wracać do innego miejsca.
Otworzył przed znajomą-nieznajomą drewniane drzwi, tym samym odgarniając sporo śniegu spod samego wejścia - w pewnym momencie musiał popchnąć je solidniej, śnieg lepił się i blokował skrzydło przed swobodnym ruchem, ale udało im się wejść do środka. Jeśli z zewnątrz, zabielony i ukryty pod płachtą śnieżynek, budynek wyglądał niezachęcająco, w środku robił jeszcze gorsze wrażenie. Spojrzenia skierowały się na nich, przez chwilę łypiąc, lecz klienteli - jeszcze - nie było zbyt wiele.
- Spróbujmy ugrać coś odpowiedniego - mruknął, posyłając kobiecie kolejne krótkie zerknięcie, nim ruszył z wolna do barmana, przez chwilę negocjując z nim różne opcje. Wyglądało na to, że mogli nawet znaleźć miejsce wolne od wzroku hołoty. Świetnie. Odebrał uprzejmie płaszcz, odsunął krzesło i zajął drugie miejsce, rozglądając się swobodnie po pomieszczeniu. Nie czuł się skrępowany - rzadko kiedy spotykało go to przykre uczucie.
- A więc los jednak posiadł swoje specyficzne sposoby na kontynuacje dworskich gier. Jaką barwę życzy sobie lady w dzisiejszym szkle? - ponoć za dodatkową opłatą koloryt alkoholu mógł być oglądany przez czystą szklankę.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Domyślała się, iż jej propozycja mogła wydać się zaskakująca. Wszak szlacheckie wychowanie nakazywało omijać podobnych miejsc, nie wspominając już o dumie zakazującej przebywania z motłochem. Elisabeth jednak przywykła do podobnych lokalizacji, wielokrotnie skradając się do takowych pod postacią małego czarnego kota, nasłuchując różnych nowinek i ciekawych sekretów. Nie oznaczało to naturalnie, że sprawiało jej przyjemność siedzieć w zatęchłych barach czy zabrudzonych ulicach. Bardziej postrzegała to jako konieczność i swoistą opłatę za otrzymywane w zamian informacje. Coś za coś...
Bez wahania przyjęła ofiarowaną jej pomoc, chwytając się jego ramienia. Przeprawa przez wciąż rosnące zaspy nie należała do łatwych, a zacinający po twarzy śnieg znacznie utrudniał widoczność. Czy wcześniej ktoś potrafił przewidzieć tak diametralną zmianę pogody? Elisabeth nie podejrzewała o to nawet najzdolniejszych jasnowidzów - od początku maja wszystko rządziło się własnymi prawami.
- Owszem, poluję na zagadkowe rozmowy z intrygującymi nieznajomymi - odpowiedziała z lekkim rozbawieniem. Nie spojrzała jednak na mężczyznę. Liczyła, że w budynku nie przywita ich stłoczona w kupie gromada klienteli. Dzięki pogodzie było to dość prawdopodobnie. Choć sama zaproponowała wejście do środka, to zależało jej na uniknięciu nieprzyjemnych spojrzeń rzucanych przez bywalców podobnych miejsc. Wywoływało to u niej często niekontrolowane obrzydzenie. Już po wejściu jednak ze skrywaną ulgą mogła stwierdzić, że niewiele osób zaszyło się w pubie.
Nie poszła za nim, zostając zaraz przy drzwiach. Próbowała strzepać z siebie lepiące płatki śniegu, które zmieniły wcześniej całkowicie czarny płaszcz w biały płaszcz w czarne ciapki. Słuchała jednak rozmowy z barmanem z zainteresowaniem odkrywając "sposoby" lorda na dobre miejsce. Ich efekt był dość dobry, bowiem dano im możliwość zajęcia jednego z bardziej ustronnych stolików. Tam już w spokoju mogła pozbyć się okrycia wierzchniego, siadając na jednym z miejsc. Dłonią odgarnęła pojedyncze lepiące się do czoła kosmyki w duchu gratulując sobie za spięcie ich w kok. Swobodnie oparła się o oparcie, przy tym jednak dbając o w miarę odpowiednią dla niej pozycję. Mogła nie czuć się skrępowana, co jednak nie oznaczało, iż miała porzucić maniery.
- Przy okazji naszej ostatniej rozmowy padło stwierdzenie, iż los bywa przewrotny - odpowiedziała z uśmiechem. - Dzisiejszy dzień to dość mocny dowód potwierdzający je.
Elisabeth nie była kobietą wierzącą w przeznaczenie czy los. Czyż nie była to jednak gra pozorów?
- Jestem miłośniczką koloru winnego, lecz tym razem skuszę się na złotą barwę Czarodziejskiego Miodu Pitnego - powiedziała po wyraźnej chwili wahania. - Podobno pomaga w przeziębieniach, a i z pewnością rozgrzewa.
Trunek odpowiedni więc na obecne warunki panujące na dworze.
Bez wahania przyjęła ofiarowaną jej pomoc, chwytając się jego ramienia. Przeprawa przez wciąż rosnące zaspy nie należała do łatwych, a zacinający po twarzy śnieg znacznie utrudniał widoczność. Czy wcześniej ktoś potrafił przewidzieć tak diametralną zmianę pogody? Elisabeth nie podejrzewała o to nawet najzdolniejszych jasnowidzów - od początku maja wszystko rządziło się własnymi prawami.
- Owszem, poluję na zagadkowe rozmowy z intrygującymi nieznajomymi - odpowiedziała z lekkim rozbawieniem. Nie spojrzała jednak na mężczyznę. Liczyła, że w budynku nie przywita ich stłoczona w kupie gromada klienteli. Dzięki pogodzie było to dość prawdopodobnie. Choć sama zaproponowała wejście do środka, to zależało jej na uniknięciu nieprzyjemnych spojrzeń rzucanych przez bywalców podobnych miejsc. Wywoływało to u niej często niekontrolowane obrzydzenie. Już po wejściu jednak ze skrywaną ulgą mogła stwierdzić, że niewiele osób zaszyło się w pubie.
Nie poszła za nim, zostając zaraz przy drzwiach. Próbowała strzepać z siebie lepiące płatki śniegu, które zmieniły wcześniej całkowicie czarny płaszcz w biały płaszcz w czarne ciapki. Słuchała jednak rozmowy z barmanem z zainteresowaniem odkrywając "sposoby" lorda na dobre miejsce. Ich efekt był dość dobry, bowiem dano im możliwość zajęcia jednego z bardziej ustronnych stolików. Tam już w spokoju mogła pozbyć się okrycia wierzchniego, siadając na jednym z miejsc. Dłonią odgarnęła pojedyncze lepiące się do czoła kosmyki w duchu gratulując sobie za spięcie ich w kok. Swobodnie oparła się o oparcie, przy tym jednak dbając o w miarę odpowiednią dla niej pozycję. Mogła nie czuć się skrępowana, co jednak nie oznaczało, iż miała porzucić maniery.
- Przy okazji naszej ostatniej rozmowy padło stwierdzenie, iż los bywa przewrotny - odpowiedziała z uśmiechem. - Dzisiejszy dzień to dość mocny dowód potwierdzający je.
Elisabeth nie była kobietą wierzącą w przeznaczenie czy los. Czyż nie była to jednak gra pozorów?
- Jestem miłośniczką koloru winnego, lecz tym razem skuszę się na złotą barwę Czarodziejskiego Miodu Pitnego - powiedziała po wyraźnej chwili wahania. - Podobno pomaga w przeziębieniach, a i z pewnością rozgrzewa.
Trunek odpowiedni więc na obecne warunki panujące na dworze.
A little learning is a dangerous thing...
Rozmyślania, gdy dał im nieco czasu, zabrnęły dalej, pozwalając na wyprowadzenie kilku przypuszczeń. Przyjmował możliwość, iż razem z pierwszym skrzyżwoanym spojrzeniem początkującym te spotkanie, momentalnie wróciła do podjętej wcześniej gry, sprytnie kryjąc swoją tożsamość, charakter oraz upodobania, znacznie przebijając niechęć ciekawością - co oczywiście mogło mu tylko schlebiać. Ostatnio ulegał również licznym podejrzeniom, spowodowanym chwiejnymi uwarunkowaniami rzeczywistości, tym bardziej niepewnie traktując nieznajomych i dopatrując się w nich objawów nieścisłości - te przecież mogły odczucia potęgować. Zdał się na instynkt, przyjmując tak lekkie wejście do knajpki za nieco zbyt naturalne na pokazowe wystudiowanie. On sam posłał tu i ówdzie niepewne spojrzenie, kontrolując otoczenie ciut bardziej, niż faktycznie miał to w zwyczaju - bez wątpienia czuł się pewniej, niż na to wyglądał. Pobieżnie znał zasady funkcjonowania takich miejsc, z czym nie zamierzał się zdradzać, zaś nieznana mu z nazwiska lady nie tylko pokazała lekkość - została nawet sama przy drzwiach, narażając się na spojrzenia całego przybytku. Niemniej, szlacheccy wychowankowie wyjątkowo często mieli coś za uszami. Spod warstw ich amatorskiego aktorstwa wyczytał pewne wskazówki, lecz gdyby ktoś w aktualnym momencie zmusił go do typowania, raczej nie skłoniłby się na przypisanie ciemnowłosej w szeregi Parkinsonów - idąc krzywdzącymi stereotypami, oczywiście, ignorując wszelkie spektra indywiduów. Mimo wszystko, pewnych podobieństw ciężko było się wyprzeć.
- Najwyraźniej uparł się na wciśnięcie nam do rąk własnych specjalnej historii. Stwórzmy ją, nie mając praw, by mu się sprzeciwiać - zawyrokował potencjalną propozycją, będącą jak pytanie retoryczne, z odpowiedzią postanowioną z góry. W spojrzeniu zaigrała pojedyncza nuta prowokacji, ironicznego rozbawienia i choćby chciał, nie potrafił pozbyć się z błękitnej toni czujności. Nie w tych miesiącach i okolicznościach. Kiwnął głową, z uprzejmością przyjmując życzenie. - W takim wypadku ciepłe, szlachetne złoto. Drobne niedogodności zmuszają mnie do chwilowego pozostawienia lady w samotności - gdyby posłał barmanowi sugestywne spojrzenie, może przywędrowałby do stolika, nie miało to jednak znaczenia. Wrócił po chwili z dwoma złotymi trunkami - miód znalazł się przed Elisabeth, sam zaś między palcami trzymał szkło z Ognistą Whisky. Milczał chwilę, w krótkim zamyśleniu utkwiwszy wzrok gdzieś w kącie sufitu, obleczonego pajęczą nicią, lecz wrócił do znajomych tęczówek.
- Oddaję pierwsze pytanie w twoje ręce, madame - mruknął, ignorując na moment dworskie maniery i odszukując w kieszeni marynarki papierośnicę. Wysunął ją lekko w stronę kobiety, z niemym pytaniem.
- Najwyraźniej uparł się na wciśnięcie nam do rąk własnych specjalnej historii. Stwórzmy ją, nie mając praw, by mu się sprzeciwiać - zawyrokował potencjalną propozycją, będącą jak pytanie retoryczne, z odpowiedzią postanowioną z góry. W spojrzeniu zaigrała pojedyncza nuta prowokacji, ironicznego rozbawienia i choćby chciał, nie potrafił pozbyć się z błękitnej toni czujności. Nie w tych miesiącach i okolicznościach. Kiwnął głową, z uprzejmością przyjmując życzenie. - W takim wypadku ciepłe, szlachetne złoto. Drobne niedogodności zmuszają mnie do chwilowego pozostawienia lady w samotności - gdyby posłał barmanowi sugestywne spojrzenie, może przywędrowałby do stolika, nie miało to jednak znaczenia. Wrócił po chwili z dwoma złotymi trunkami - miód znalazł się przed Elisabeth, sam zaś między palcami trzymał szkło z Ognistą Whisky. Milczał chwilę, w krótkim zamyśleniu utkwiwszy wzrok gdzieś w kącie sufitu, obleczonego pajęczą nicią, lecz wrócił do znajomych tęczówek.
- Oddaję pierwsze pytanie w twoje ręce, madame - mruknął, ignorując na moment dworskie maniery i odszukując w kieszeni marynarki papierośnicę. Wysunął ją lekko w stronę kobiety, z niemym pytaniem.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po ich pierwszym spotkaniu kilka razy przyłapywała się na powracaniu myślami do tak przeprowadzonej przez nich rozmowy. Lubiła wówczas przywoływać wszystkie szczegóły, które udało jej się dopatrzyć - gesty, ton głosu, spojrzenia, dobierane dokładnie słowa... Pod zaprezentowaną przez lorda maską, próbowała się dopatrzyć tej prawdziwej twarzy, która mogłaby naprowadzić ją na pochodzenie rozmówcy. Była tego ciekawa, lecz z drugiej strony próbowała niemalże od razu odrzucać wszelkie domysły. W pewnym stopniu podobała jej się tajemnica okalająca ich znajomość.
Kimże my w końcu jesteśmy, by mu się sprzeciwiać - przemknęło jej przez myśl w odpowiedzi na słowa mężczyzny, nie pozwalając im jednak zawisnąć w powietrzu między nimi. Uniosła jedynie lewy kącik ust, tym jedynie gestem wyrażając swoją zgodę kontynuowanie tej historii. Kiedy zaś tamten na chwilę się oddalił, pozwoliła sobie na chwilę dygresji. Czy już zawsze mieli pozostać dla siebie znajomymi/nieznajomymi? Wątpiła w taką możliwość. Prawdopodobnie jeden wspólny znajomy i oni na sabacie wystarczyło, by cała kotara opadła, ukazując ich sobie w pełnej krasie.
Odgarnęła pojedynczy mokry kosmyk, który spoczął na jej policzku. Nie czuła żalu z powodu niechybnego odkrycia tożsamości mężczyzny. Jednocześnie nie czuła jednak niecierpliwości. Wszystko toczyło się swoim własnym tempem, pozwalając im poznać się nawzajem w ten dość interesujący sposób. Dzisiaj zaś miała nadejść kolejna porcja prawdy i kłamstwa płynące z ich ust.
Spuściła wzrok na postawiony przed nią trunek, którego złota barwa przywoływała rodową biżuterię. Czy kiedykolwiek przeszło mu przez myśl, iż mogła należeć do takiego rodu?
Podniosła wzrok na mężczyznę, opierając się wygodnie o oparcie siedziska. Na chwilę wstrzymała się z pytaniem, utrzymując ciszę pomiędzy nimi. Pokręciła głowa, odmawiając tym samym na propozycję mężczyzny. Nie paliła i prawdopodobnie nigdy nie miała tego zmienić.
- Nie wygląda pan na miłośnika lepienia bałwanów i jeżdżenia na sankach - powiedziała w końcu, tym samym próbując przemycić do swojego stwierdzenia nie wypowiedziane na głos pytanie: Co zatem skłoniło Cię do opuszczenia ciepła pokoju na rzecz przeszywającego chłodem powietrza?
Może tak jak ona nie wiedział, jak drastycznie pogoda się zmieni.
Kimże my w końcu jesteśmy, by mu się sprzeciwiać - przemknęło jej przez myśl w odpowiedzi na słowa mężczyzny, nie pozwalając im jednak zawisnąć w powietrzu między nimi. Uniosła jedynie lewy kącik ust, tym jedynie gestem wyrażając swoją zgodę kontynuowanie tej historii. Kiedy zaś tamten na chwilę się oddalił, pozwoliła sobie na chwilę dygresji. Czy już zawsze mieli pozostać dla siebie znajomymi/nieznajomymi? Wątpiła w taką możliwość. Prawdopodobnie jeden wspólny znajomy i oni na sabacie wystarczyło, by cała kotara opadła, ukazując ich sobie w pełnej krasie.
Odgarnęła pojedynczy mokry kosmyk, który spoczął na jej policzku. Nie czuła żalu z powodu niechybnego odkrycia tożsamości mężczyzny. Jednocześnie nie czuła jednak niecierpliwości. Wszystko toczyło się swoim własnym tempem, pozwalając im poznać się nawzajem w ten dość interesujący sposób. Dzisiaj zaś miała nadejść kolejna porcja prawdy i kłamstwa płynące z ich ust.
Spuściła wzrok na postawiony przed nią trunek, którego złota barwa przywoływała rodową biżuterię. Czy kiedykolwiek przeszło mu przez myśl, iż mogła należeć do takiego rodu?
Podniosła wzrok na mężczyznę, opierając się wygodnie o oparcie siedziska. Na chwilę wstrzymała się z pytaniem, utrzymując ciszę pomiędzy nimi. Pokręciła głowa, odmawiając tym samym na propozycję mężczyzny. Nie paliła i prawdopodobnie nigdy nie miała tego zmienić.
- Nie wygląda pan na miłośnika lepienia bałwanów i jeżdżenia na sankach - powiedziała w końcu, tym samym próbując przemycić do swojego stwierdzenia nie wypowiedziane na głos pytanie: Co zatem skłoniło Cię do opuszczenia ciepła pokoju na rzecz przeszywającego chłodem powietrza?
Może tak jak ona nie wiedział, jak drastycznie pogoda się zmieni.
A little learning is a dangerous thing...
Chłodna strużka stopionego śniegu spłynęła wolno, miękko znacząc ostrą kość policzkową, w świetle płomyków świec podkreśloną złowróżbnym cieniem. Gdyby kropla podążyła innym torem, mogłaby przypominać łzę, lecz przy absolutnie spokojnym wyrazie twarzy stanowiłaby nienaturalny element. Zwłaszcza, gdy pierwszą częścią odpowiedzi okazał się krótki śmiech, noszący nawet znamiona serdeczności. Palce zastukały wesoło o szklankę, spojrzenie uniosło się ku oczom Elizabeth. - To nie pytanie - stwierdził prostodusznie, udając, że nie doszukał się w tych słowach zagadki, jaką najwyraźniej chciała rozwikłać, zaraz jednak dodał - Zima mi nie przeszkadza, jeśli to rzeczywiście jest przedmiotem ciekawości. W aktualnym stanie ciężko zaprzeczyć, iż jest nieco nie na rękę. Zdaje się, że przyroda ledwo co obudziła się ze snu, a coś uparcie próbuję ponownie wepchnąć ją w ramiona Morfeusza - podsumował panującą na zewnątrz, nienaturalną sytuację. Wzrok mimowolnie powędrował w bok, jakby w ten sposób miał dojrzeć białą zawieruchę, ale w zasięgu spojrzenia nie było nawet okna, więc wzruszył ramionami w zastanowieniu, upijając łyk ognistej whisky. Był winien kobiecie odpowiedź na nie-pytanie. - Nie da się ukryć, to niespecjalnie moje zainteresowania. Choć chciałbym móc cofnąć się do czasów, kiedy lepienie bałwana sprawiało radość - wyznał ponuro. Chyba nie było takich czasów. Nie przepadał za zimą już jako dziecko, kiedy jeszcze nie wiedział, że również jest potrzebna. Biały puch przykrywał drzewa - łyse, obce i ciche. Był niecierpliwy, kiedy spały, denerwował się, że musi na nie czekać. Wolał śnieżki niż bałwana - tak, teraz sobie przypominał. I jezioro, zamarznięte jezioro, po którym jeździli na łyżwach. Mimo przyjemnych wspomnień, uśmiech nie ocieplił twarzy, podsuwając jeszcze drobną skazę na szczęściu, a raczej szczęście utracone. Panna Meadowes zostawiała na szklistej tafli najzgrabniejsze ślady.
Był zmęczony i kiedy spochmurniał lekko, mogła z łatwością zauważyć tego objawy. Milczał, popalając z wolna magicznego papierosa. Dopiero po porzuceniu zamyślenia życie wróciło na jego lico, ale oznaki trudów ostatnich miesięcy wciąż czaiły się, jak cienie. - Jak radzisz sobie z anomaliami? - zapytał, krótko, bez ogródek, odnosząc się do bardziej aktualnych spraw, w tyle zostawiając to, co traciło znaczenie w obliczu zagrożeń. Nie było szans, by ktokolwiek nie myślał o magicznym bezładzie. Nie pytał o przejście na ty, uznał bowiem, że moment jest odpowiedni. Skoro była chętna ciągnąć z nim gry pozorów, z pewnością była też gotowa na taki krok.
Był zmęczony i kiedy spochmurniał lekko, mogła z łatwością zauważyć tego objawy. Milczał, popalając z wolna magicznego papierosa. Dopiero po porzuceniu zamyślenia życie wróciło na jego lico, ale oznaki trudów ostatnich miesięcy wciąż czaiły się, jak cienie. - Jak radzisz sobie z anomaliami? - zapytał, krótko, bez ogródek, odnosząc się do bardziej aktualnych spraw, w tyle zostawiając to, co traciło znaczenie w obliczu zagrożeń. Nie było szans, by ktokolwiek nie myślał o magicznym bezładzie. Nie pytał o przejście na ty, uznał bowiem, że moment jest odpowiedni. Skoro była chętna ciągnąć z nim gry pozorów, z pewnością była też gotowa na taki krok.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ten dzień był tak bardzo parszywy, jak tylko mógłby być. Amarantha Poulter była kelnerką w pubie "gorszego sortu", Pod Wpatroszonym Zającem. Takiej pracy nie da się lubić, jednak mieszkanie samo się nie opłaci, głodna gęba dziecka sama się nie wypełni. W wakacje było najgorzej, Timothy spędzał je w końcu w domu - od września do końca maja nie musiała się tym zbytnio przejmować, problem powracał wraz z początkiem czerwca, kiedy trzeba było wypracować sobie odpowiednią rezerwę finansową. Do tego chciała zabrać swojego nastoletniego już syna na wakacje, takie z prawdziwego zdarzenia. Nigdy w końcu nie można było być pewnym, czy w kolejnym roku się to uda, a zza chwilę Timmy może przestać chcieć z nią pokazywać się gdziekolwiek.
Amarantha brała więcej zmian, w dłuższych godzinach, byleby tylko wysupłać wystarczającą kwotę. Czerwcowa śnieżyca nie ułatwiała wczesnego wstawania i późnych powrotów, do tego kapryśna pogoda zachęcała większą ilość ludzi do tego, by przycupnąć gdzieś na moment, nawet jeżeli przybytek ten był tak podrzędny jak Pod Wypatroszonym. Nie mówiąc już w ogóle o tym, jak codzienny trud zarabiania na życie uprzykrzały szalejące po Anglii anomalie. Gdyby Amarantha znalazła winnego tym wszystkim wydarzeniom to najchętniej udusiłaby delikwenta gołymi rękoma.
Udało jej się złapać chwilę oddechu, kiedy z brzękiem szkła odstawiła tacę na zmywak. Wpół leżąc na ścianie, opierając się na niej prawie bez sił, z cichym westchnieniem otarła czoło wierzchem dłoni. Była zmęczona, miała już dosyć, a ból w nogach przypominał jej, że to czternasty dzień z rzędu w tym okropnym pubie. Rozpakowując brudne szkło z tacy powtarzała sobie, że jeszcze tylko godzina i wróci do domu. Bardzo nie chciała myśleć o kolejnym dniu. Ani jeszcze jednym. Ani kolejnych. Z myślą o łóżku wzięła znów tacę w dłoń i poszła przejść się po drugiej części restauracji, tej w której znajdowały się bardziej ustronne zakamarki. Podchodziła już do siedzącej przy najbliższym stoliku pary, kiedy nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia padła na ziemię, wijąc się w drgawkach, uderzając siedzącego przy stoliku mężczyznę wypuszczoną z rąk - na szczęście pustą - tacą.
Amarantha brała więcej zmian, w dłuższych godzinach, byleby tylko wysupłać wystarczającą kwotę. Czerwcowa śnieżyca nie ułatwiała wczesnego wstawania i późnych powrotów, do tego kapryśna pogoda zachęcała większą ilość ludzi do tego, by przycupnąć gdzieś na moment, nawet jeżeli przybytek ten był tak podrzędny jak Pod Wypatroszonym. Nie mówiąc już w ogóle o tym, jak codzienny trud zarabiania na życie uprzykrzały szalejące po Anglii anomalie. Gdyby Amarantha znalazła winnego tym wszystkim wydarzeniom to najchętniej udusiłaby delikwenta gołymi rękoma.
Udało jej się złapać chwilę oddechu, kiedy z brzękiem szkła odstawiła tacę na zmywak. Wpół leżąc na ścianie, opierając się na niej prawie bez sił, z cichym westchnieniem otarła czoło wierzchem dłoni. Była zmęczona, miała już dosyć, a ból w nogach przypominał jej, że to czternasty dzień z rzędu w tym okropnym pubie. Rozpakowując brudne szkło z tacy powtarzała sobie, że jeszcze tylko godzina i wróci do domu. Bardzo nie chciała myśleć o kolejnym dniu. Ani jeszcze jednym. Ani kolejnych. Z myślą o łóżku wzięła znów tacę w dłoń i poszła przejść się po drugiej części restauracji, tej w której znajdowały się bardziej ustronne zakamarki. Podchodziła już do siedzącej przy najbliższym stoliku pary, kiedy nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia padła na ziemię, wijąc się w drgawkach, uderzając siedzącego przy stoliku mężczyznę wypuszczoną z rąk - na szczęście pustą - tacą.
I show not your face but your heart's desire
Na tle śnieżnego krajobrazu, skrzętnie skrytego pod osłoną starych i nieco zbutwiałych desek, rozmowa płynęła w prawdziwie leniwym tempie, wprowadzając Ulyssesa w stan zakrawający nawet o przyjemny. Nie musiał nigdzie się spieszyć, a raczej uciszał wyrzuty sumienia, tłumacząc sobie, że wcale nie ma takiej potrzeby, z wolna sącząc whisky i bawiąc się w niewinne zgadywanki na temat lady o nieznanym sobie nazwisku, również angażując umysł do zaplatania pozorów wokół własnej osoby. Prawdopodobnie nie ruszyłby się z miejsca przez najbliższy czas, troszcząc się co najwyżej o dolewki do szklanek, lecz plan ten został pokrzyżowany nad wyraz prędko, tym samym wybijając Ollivandera z rytmu konwersacji. Wyczuł za sobą ruch, złapany w szelesty oraz niewybijające się zbytnio ponad gwar, acz wciąż słyszalne, szurnięcia butów, lecz nie zdążył jeszcze odwrócić się i skontrolować, któż postanowił dołączyć do ich prywatnego, dwuosobowego grona. Odpowiedź zaliczała się do jednej z najprostszych możliwych, zawarła się w bladym licu i podkrążonych oczach przepracowanej kelnerki szemranego lokalu - kobietę złapał wyłącznie kątem oka, kiedy padała na zakurzoną podłogę, już bez świadomości. Tak przynajmniej wnioskował, gdy jej ciałem zaczęły targać dreszcze, tworząc w całości bardzo przykry obraz. Taca ugodziła nieprzyjemnie w kolano mężczyzny - mimowolnie przykrył je dłonią, nie poświęcając bólowi ani trochę więcej ze swojej uwagi. Zerknął za to prędko na swoją towarzyszkę, w pierwszym momencie nie wiedząc, jak się zachować, lecz uczucie prędko minęło. Odsunął krzesło, starając się trzymać drewno z dala od poszkodowanej pracownicy, odepchnął tacę nogą i spróbował przytrzymać kobietę - a przynajmniej jej głowę, by nie doznała większych krzywd, kiedy obijała się bezwładnie o twarde panele.
- Zawołaj kogoś - syknął do Elisabeth, wskazując jej ruchem głowy bar, skryty za ścianą. Inna kelnerka, barman, ktokolwiek. - Barman, idź po barmana - poprosił, nie czując się zbyt pewnie w roli bohatera, lecz mimo wszystko - nie mógł zostawić kobiety na pastwę losu i wyjść stąd, jak gdyby nigdy nic nie miało miejsca. Potrzebowała pomocy i najwyraźniej solidnego odpoczynku. Nie zamierzał wtrącać się w system pracy, wysokość zarobków ani w żadne inne sprawy pubu, lecz czyjekolwiek zdrowie nie było kwestią, jaką można by swobodnie bagatelizować. Z barmanem rozmówił się bardzo szybko, nie bawiąc się nawet w sugestie odnośnie kelnerki, lecz zapamiętując, że w razie potrzeby, można to miejsce zgłosić do odpowiednich urzędów.
| zt
- Zawołaj kogoś - syknął do Elisabeth, wskazując jej ruchem głowy bar, skryty za ścianą. Inna kelnerka, barman, ktokolwiek. - Barman, idź po barmana - poprosił, nie czując się zbyt pewnie w roli bohatera, lecz mimo wszystko - nie mógł zostawić kobiety na pastwę losu i wyjść stąd, jak gdyby nigdy nic nie miało miejsca. Potrzebowała pomocy i najwyraźniej solidnego odpoczynku. Nie zamierzał wtrącać się w system pracy, wysokość zarobków ani w żadne inne sprawy pubu, lecz czyjekolwiek zdrowie nie było kwestią, jaką można by swobodnie bagatelizować. Z barmanem rozmówił się bardzo szybko, nie bawiąc się nawet w sugestie odnośnie kelnerki, lecz zapamiętując, że w razie potrzeby, można to miejsce zgłosić do odpowiednich urzędów.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 14 czerwca '57
Dzisiejszy dzień zapowiadał się dobrze, w przeciwieństwie do tych poprzednich. A przynajmniej takie miała wrażenie. Od rana jej myśli krążyły wokół jednej z koleżanek, dziewczyny którą pamiętała ze szkolnych korytarzy i pokoju wspólnego, a potem ich wspólne drogi skrzyżowały się już w Porcie. Najpierw przysługa za przysługę, by w pewnym momencie udało im się nawiązać nić porozumienia, a znajomość przekształciła się w pewnego rodzaju… przyjaźń? Trudno to nazwać, Huxley nie specjalnie miała przyjaciół, a ostatnio szczególnie starała się unikać tego słowa, kiedy jedną przyjaźń niedawno straciła. I to taką, którą w sumie mocno ceniła. Ale dzisiaj nie o tym, dzisiejszego dnia absolutnie nie miała zamiaru zaprzątać sobie tym głowy. Wystarczająco długo się tym już zamartwiała, swoje już wycierpiała, trzeba było pójść na przód znowu z wysoko uniesioną głową. W końcu była Huxley, w tym miejscu to nazwisko coś znaczyło.
Z Wren umówiła się późnym popołudniem, z dala od zgiełku ulic, w miejscu gdzie mogły sobie spokojnie usiąść, napić się piwa i nie martwić spotkaniem z osobami, na które trafić nie miały ochoty. Huxley w sumie odpowiadało dzisiejsze towarzystwo Azjatki.
W pubie pod wypatroszonym zającem bywała rzadko, jednak wiedziała, że jest tam miejsce, w którym spokojnie mogłaby spędzić czas. I tak też napisała Chang, że będzie na nią czekać przy jednym ze stolików. Ubrana była standardowo, nie lubiła się przecież wyróżniać. Czarna sukienka sięgająca ziemi spięta była w pasie, na ramionach zarzuconą miała grafitową pelerynę, a czarne loki upięte niedbale z tyłu głowy. Dzisiaj nie spotykała się ze swoim klientem, nie musiała i nie chciała wyglądać jak zwykle. Czasami i ona potrzebowała luźnej sukienki, koka na głowie i braku gorsetu ciasno spinającego jej piersi. To aż do Rain było niepodobne, ale siedząc teraz przy stoliku i z wolna sącząc piwo nie była dziwką znaną z portu. Nie tu.
Dziewczyna, z którą miała się dzisiaj spotkać parała się bardzo ciekawą pracą. Pozyskiwana przez nią krew mugolskich dziewic w magiczny sposób działała na skórę czarownic pozbawiając lub zmniejszając ilość zmarszczek i niedoskonałości. Dobrze było znać kogoś takiego, kto takie specyfiki zdobywał. To było drogie, tę krew przecież trzeba było jakoś pozyskać, a praca była wysoko ceniona. Huxley wątpiła by w normalnej sytuacji było ją stać na zakup takich specyfików. A miała już przecież dwadzieścia dziewięć lat. To nie przelewki. Z roku na rok widziała zmiany na swojej twarzy i na swoim ciele. Wokół oczu pojawiały się pierwsze zmarszczki, skóra na udach czy brzuchu stawała się coraz mniej jędrna i sprężysta. A nawet jeśli nie dla klientów, to dla samej siebie Rain uwielbiała wyglądać pięknie. Była kobietą, to podnosiło jej pewność siebie, a w wielu kontaktach jakie miała, posiadanie dość sporej pewności siebie, wysoko uniesionej brody i dumnie wypiętych piersi sprawiało, że mogła ugrać znacznie więcej.
Uwielbiała słuchać opowieści Wren w jaki sposób radzi sobie z tymi mugolskimi dziewicami. Dziewictwo było dla Huxley czymś abstrakcyjnym. Nigdy nie przykładała do tego zbyt wielkiej wagi, swoją czystość straciła w jednej z portowych uliczek wraz z młodym Goyle’m pod wpływem silnego alkoholu i narkotyków. Ale pamiętała to bardzo dobrze, wspominała równie miło i jak chciała sobie przypomnieć szczeniackie zabawy, to chętnie wracała do tego wspomnienia. Miała przecież taką możliwość. Wiedziała jednak, że dla innych czarownic i mugolek, ogólnie kobiet, spędzenie swojego razu z jedynym i wymarzonym mężczyznom było bardzo ważnym i wyczekiwanym momentem. Kobiety to jednak były głupie i naiwne jeśli za młodu myślały, że facet będzie tych ich na co dzień i w łóżku. Rain mogła zdradzić nie jedno imię i nazwisko czarodzieja, który publicznie uchodził za kochanego i oddanego męża, a w nocy zamieniał się w silnego samca, któremu dziwki i alkohol był w głowie. I nie tylko.
Jej wzrok padł na drzwi wejściowe do pabu w momencie, gdy te akurat się otworzyły. Kobieta miała wyczucie, nie można było jej tego odmówić. Uśmiechnęła się lekko do Wren gdy Azjatka stanęła w wejściu i dała jej znak lekkim skinięciem ręki, aby podeszła.
Dzisiejszy dzień zapowiadał się dobrze, w przeciwieństwie do tych poprzednich. A przynajmniej takie miała wrażenie. Od rana jej myśli krążyły wokół jednej z koleżanek, dziewczyny którą pamiętała ze szkolnych korytarzy i pokoju wspólnego, a potem ich wspólne drogi skrzyżowały się już w Porcie. Najpierw przysługa za przysługę, by w pewnym momencie udało im się nawiązać nić porozumienia, a znajomość przekształciła się w pewnego rodzaju… przyjaźń? Trudno to nazwać, Huxley nie specjalnie miała przyjaciół, a ostatnio szczególnie starała się unikać tego słowa, kiedy jedną przyjaźń niedawno straciła. I to taką, którą w sumie mocno ceniła. Ale dzisiaj nie o tym, dzisiejszego dnia absolutnie nie miała zamiaru zaprzątać sobie tym głowy. Wystarczająco długo się tym już zamartwiała, swoje już wycierpiała, trzeba było pójść na przód znowu z wysoko uniesioną głową. W końcu była Huxley, w tym miejscu to nazwisko coś znaczyło.
Z Wren umówiła się późnym popołudniem, z dala od zgiełku ulic, w miejscu gdzie mogły sobie spokojnie usiąść, napić się piwa i nie martwić spotkaniem z osobami, na które trafić nie miały ochoty. Huxley w sumie odpowiadało dzisiejsze towarzystwo Azjatki.
W pubie pod wypatroszonym zającem bywała rzadko, jednak wiedziała, że jest tam miejsce, w którym spokojnie mogłaby spędzić czas. I tak też napisała Chang, że będzie na nią czekać przy jednym ze stolików. Ubrana była standardowo, nie lubiła się przecież wyróżniać. Czarna sukienka sięgająca ziemi spięta była w pasie, na ramionach zarzuconą miała grafitową pelerynę, a czarne loki upięte niedbale z tyłu głowy. Dzisiaj nie spotykała się ze swoim klientem, nie musiała i nie chciała wyglądać jak zwykle. Czasami i ona potrzebowała luźnej sukienki, koka na głowie i braku gorsetu ciasno spinającego jej piersi. To aż do Rain było niepodobne, ale siedząc teraz przy stoliku i z wolna sącząc piwo nie była dziwką znaną z portu. Nie tu.
Dziewczyna, z którą miała się dzisiaj spotkać parała się bardzo ciekawą pracą. Pozyskiwana przez nią krew mugolskich dziewic w magiczny sposób działała na skórę czarownic pozbawiając lub zmniejszając ilość zmarszczek i niedoskonałości. Dobrze było znać kogoś takiego, kto takie specyfiki zdobywał. To było drogie, tę krew przecież trzeba było jakoś pozyskać, a praca była wysoko ceniona. Huxley wątpiła by w normalnej sytuacji było ją stać na zakup takich specyfików. A miała już przecież dwadzieścia dziewięć lat. To nie przelewki. Z roku na rok widziała zmiany na swojej twarzy i na swoim ciele. Wokół oczu pojawiały się pierwsze zmarszczki, skóra na udach czy brzuchu stawała się coraz mniej jędrna i sprężysta. A nawet jeśli nie dla klientów, to dla samej siebie Rain uwielbiała wyglądać pięknie. Była kobietą, to podnosiło jej pewność siebie, a w wielu kontaktach jakie miała, posiadanie dość sporej pewności siebie, wysoko uniesionej brody i dumnie wypiętych piersi sprawiało, że mogła ugrać znacznie więcej.
Uwielbiała słuchać opowieści Wren w jaki sposób radzi sobie z tymi mugolskimi dziewicami. Dziewictwo było dla Huxley czymś abstrakcyjnym. Nigdy nie przykładała do tego zbyt wielkiej wagi, swoją czystość straciła w jednej z portowych uliczek wraz z młodym Goyle’m pod wpływem silnego alkoholu i narkotyków. Ale pamiętała to bardzo dobrze, wspominała równie miło i jak chciała sobie przypomnieć szczeniackie zabawy, to chętnie wracała do tego wspomnienia. Miała przecież taką możliwość. Wiedziała jednak, że dla innych czarownic i mugolek, ogólnie kobiet, spędzenie swojego razu z jedynym i wymarzonym mężczyznom było bardzo ważnym i wyczekiwanym momentem. Kobiety to jednak były głupie i naiwne jeśli za młodu myślały, że facet będzie tych ich na co dzień i w łóżku. Rain mogła zdradzić nie jedno imię i nazwisko czarodzieja, który publicznie uchodził za kochanego i oddanego męża, a w nocy zamieniał się w silnego samca, któremu dziwki i alkohol był w głowie. I nie tylko.
Jej wzrok padł na drzwi wejściowe do pabu w momencie, gdy te akurat się otworzyły. Kobieta miała wyczucie, nie można było jej tego odmówić. Uśmiechnęła się lekko do Wren gdy Azjatka stanęła w wejściu i dała jej znak lekkim skinięciem ręki, aby podeszła.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Gdy ostatnio jedna z młodszych mugolek, zaledwie siedemnastoletnia, znajdująca się pod jej osobliwym patronatem spytała jakim uczuciem było dzielić cielesność z wymarzonym mężczyzną, Wren miała nieodpartą ochotę skierować ją do znajomej specjalistki w tej dziedzinie niźli samej próbować wybrnąć z tak grząskiego gruntu. Co mogła jej zaproponować, jaki wysnuć obraz rozbudzający wyobraźnię? Miał być piękny czy odrażający? Dla bezpieczeństwa inwestycji należałoby wpoić dziewoi lęk przed zbliżeniem. Opowiedzieć jak brutalni bywali mężczyźni, jak niewiele obchodził ich dyskomfort partnerki, ból nieprzystosowanych, nierozciągniętych mięśni, jak nie byli w stanie zaoferować wsparcia po przeobrażeniu się w prawdziwą kobietę. Utrata dziewictwa wiązała się z ruiną krwi dawczyni, której Wren potrzebowała nietkniętej i czystej - finalnie wybrnęła z niewygodnej kwestii nie mówiąc nic. Zmieniła temat, uwagę skierowała na inny tor i zadbała o to, by młódka nigdy więcej podczas tamtego spotkania nie powróciła myślami do podobnych sfer, które nie powinny wcale jej obchodzić. Gdyby mogła, Chang uczyniłaby z niej dziewicę do śmierci. Jedyną zaletą absurdalnej sytuacji był powrót myślami do portowej towarzyszki, kompanki niezbyt eleganckich przygód, a także rozbudzona przemyśleniem tęsknota - ile czasu minęło odkąd ostatnim razem miały okazję spędzić wspólnie czas na niczym innym niż relaksie, zasłużonym odpoczynku z daleka od znanych sobie problemów, zagwozdek, trudności? Ach, zdecydowanie zbyt długo... Dlatego z nieukrywanym zadowoleniem czarownica kierowała swe kroki do Wypatroszonego Zająca, w którym bywała niekiedy przy okazji rozgrywek w pokera czy oczko, gdy lokale w dokach były nadmiernie okupowane przez graczy, z którymi akurat nie chciała mieć do czynienia. Niektórzy oszukiwali w mało interesujący sposób, jeszcze inni po prostu śmierdzieli tak strasznie, że nie mogła wytrzymać w ich towarzystwie - o ile nie było to taktyką mającą na celu rozproszenie przeciwnika, bo w takim wypadku mogli unieść się chlubą absolutnego sukcesu.
Gdy tylko spojrzenie czarnych oczu odnalazło znajomą sylwetkę usadowioną przy przyjemnie osamotnionym stoliku, kąciki ust uniosły się w nieukrywanym uśmiechu, kroki skierowały w jej stronę zgodnie z niewerbalnym zaproszeniem. Pomimo upływu lat Rain nie można było odmówić urody i otaczającego ją uroku; była prawdopodobnie jedynym przypadkiem, któremu Wren mogłaby zaoferować krew za darmo, gdyby nie mogła akurat odpłacić się pozyskaną w kuluarach informacją na interesujące ją tematy, obiekty.
- Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć - odezwała się szczerze i miękko, pochyliła się także by na policzku Huxley złożyć krótki, powitalny pocałunek i zająć miejsce obok niej, na niezbyt wygodnym ale przynajmniej niechybotliwym krześle. Zwykle nie miała tego komfortu w Zającu. - Ostatnio zbyt często mam do czynienia ze szlachciankami, jedną po drugiej. Ich ogłada zaczęła mieszać mi w głowie, a herbata wypaliła gardło. Choć tę akurat mają bardzo dobrą. Wiedziałaś, że w niektórych rodzajach rozkwitają pozornie martwe kwiaty? - mówiła z obojętnym westchnieniem. Gdyby miała możliwość, w mgnieniu oka zamieniłaby się miejscami z każdą arystokratką dowolnego nazwiska, chociażby po to, by otworzyć rodzinny skarbiec i przez chwilę wylegiwać się wśród pokoleniami gromadzonego złota. - Zamówiłaś już? - Na blacie stołu nie odnalazła żadnego kufla, spodziewała się zatem, że Huxley kulturalnie poczekała na swoją towarzyszkę i nie zaczęła kameralnej libacji na własną rękę. Lekkim gestem odpięła guzik ciemnoszarej szaty i zsunęła ją z ramion na oparcie krzesła, odsłaniając tym samym czarną koszulę i tej samej barwy spódnicę sięgającą kilka centymetrów za kolana. - Opowiedz mi co u ciebie, Rain. Nie wątpiłam, że zobaczę cię w jednym kawałku pomimo obecnych nastrojów. - Londyńskich konfliktów i polowania na mugoli, zaostrzonych patrolów w mieście, inwigilacji w celu zapewnienia bezpieczeństwa czarodziejskiej społeczności i wszelkich innych absurdów ogarniające znajome okolice.
Gdy tylko spojrzenie czarnych oczu odnalazło znajomą sylwetkę usadowioną przy przyjemnie osamotnionym stoliku, kąciki ust uniosły się w nieukrywanym uśmiechu, kroki skierowały w jej stronę zgodnie z niewerbalnym zaproszeniem. Pomimo upływu lat Rain nie można było odmówić urody i otaczającego ją uroku; była prawdopodobnie jedynym przypadkiem, któremu Wren mogłaby zaoferować krew za darmo, gdyby nie mogła akurat odpłacić się pozyskaną w kuluarach informacją na interesujące ją tematy, obiekty.
- Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć - odezwała się szczerze i miękko, pochyliła się także by na policzku Huxley złożyć krótki, powitalny pocałunek i zająć miejsce obok niej, na niezbyt wygodnym ale przynajmniej niechybotliwym krześle. Zwykle nie miała tego komfortu w Zającu. - Ostatnio zbyt często mam do czynienia ze szlachciankami, jedną po drugiej. Ich ogłada zaczęła mieszać mi w głowie, a herbata wypaliła gardło. Choć tę akurat mają bardzo dobrą. Wiedziałaś, że w niektórych rodzajach rozkwitają pozornie martwe kwiaty? - mówiła z obojętnym westchnieniem. Gdyby miała możliwość, w mgnieniu oka zamieniłaby się miejscami z każdą arystokratką dowolnego nazwiska, chociażby po to, by otworzyć rodzinny skarbiec i przez chwilę wylegiwać się wśród pokoleniami gromadzonego złota. - Zamówiłaś już? - Na blacie stołu nie odnalazła żadnego kufla, spodziewała się zatem, że Huxley kulturalnie poczekała na swoją towarzyszkę i nie zaczęła kameralnej libacji na własną rękę. Lekkim gestem odpięła guzik ciemnoszarej szaty i zsunęła ją z ramion na oparcie krzesła, odsłaniając tym samym czarną koszulę i tej samej barwy spódnicę sięgającą kilka centymetrów za kolana. - Opowiedz mi co u ciebie, Rain. Nie wątpiłam, że zobaczę cię w jednym kawałku pomimo obecnych nastrojów. - Londyńskich konfliktów i polowania na mugoli, zaostrzonych patrolów w mieście, inwigilacji w celu zapewnienia bezpieczeństwa czarodziejskiej społeczności i wszelkich innych absurdów ogarniające znajome okolice.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren mogła się nieźle zdziwić, gdyby dowiedziała się, jak bardzo Rain była bliska rozpadu na kawałki i jakim cudem udało jej się przetrwać. Nadal nie mogła pozbyć się tego uczucia strachu, który towarzyszył jej pewnego wieczoru podczas spotkania z Mulciberem i na samą myśl o tym, na jej ciele pojawiała się gęsia skórka. Energicznie pokręciła głową, chcąc wyprzeć z myśli tamte wydarzenie, nie należało ono do najprzyjemniejszych i nie chciała do tego wracać. Nie dzisiaj.
- Żyję. I ty też, z tego co widzę – zauważyła.
Całus w policzek, wylewność na temat szlachcianek. Zdecydowanie Chang zbyt dużo czasu spędzała w arystokrackim gronie. Mogła mieć jednak z tego dość sporo zysku, nie tylko finansowego. Nie wielu czarodziejów miało okazje, aby przekroczyć pilnie strzeżone mury posesji szlacheckich rodów, wypić z nimi herbatę i jeszcze otrzymać za to zapłatę. Na wspomnienie o martwych kwiatach ożywiła się lekko, unosząc brwi do góry.
- Masz na myśli kwiaty herbaty czy szlachcianki uwięzione w swoich szklanych bańkach? I jedne i drugie można by nazwać martwymi – skwitowała lekko wzruszając ramionami.
Huxley miała dość stanowcze poglądy na temat szlacheckich rodów. Były dla niej czymś kompletnie niepotrzebnym, czarodzieje nie mający pojęcia o tym, jak wygląda prawdziwe życie, a próbujący rządzić i decydować o życiu innych. Jak taki szlachcic, powiedzmy, że Malfoy, chciał wydawać odpowiednie dekrety, regulować prawo w mieście i ustalać zasady, jeśli nigdy nie musiał walczyć o przetrwanie, głodować, szukać dla siebie swojego miejsca? Już dawno instytucja szlachecka powinna zostać zniesiona, a ci czystokrwiści czarodzieje zniesieni z piedestałów. Uważali się za Merlin wie kogo, wywyższali, myśleli, że wszystko im się należy i tego uczeni byli od najmłodszych lat, a nigdy tak naprawdę na nic sobie nie zapracowali. Czy to na dobrą ocenę z eseju w Hogwarcie, czy na tony złotych galeonów leżących w ich skrytce w Banku Gringotta. Chociaż z drugiej strony dawali oni zarobek innym. Przykładem takiej osoby była siedząca naprzeciwko Wren, której Huxley się w tym momencie przyglądała. Czym Azjatka zajmowałaby się na co dzień, gdyby zniknęły z powierzchni świata szlachcianki chcące kupować w hurtowych ilościach krew od dziewic, którą pozyskiwała? Mało kogo stać było na taki luksus, gdyby nie dobre relacje kobiet, to Rain raczej nie miałaby takiej możliwości, aby stosować takie specyfiki.
- Jeszcze nie zamówiłam. Nie wiedziałam na co będziesz mieć ochotę – rozejrzała się szukając wzrokiem kelnera krążącego po sali. Bardzo nie chciało jej się wstawać i osobiście podchodzić do lady.
Huxley nie była dzisiaj skora do rozmów na temat tego, co u niej. Może gdy już wypije piwo jedno, drugie albo trzecie, to buzia otworzy jej się bardziej i bardziej będzie skora do opowiadań o tym, co ostatnio działo się w dokach i w jakiej wielkiej dupie się znalazła. Oczywiście bez szczegółów, nie jest to coś czym powinna się dzielić nawet z najlepszym przyjacielem.
- Ah słuchaj, najpierw muszę się napić by móc cokolwiek powiedzieć co u mnie – powtórzyła swoje myśli na głos. - Lepiej powiedz co u ciebie i jak ci się wiedzie? Dużo masz zamówień? Mówisz, że ostatnio przesiadujesz w arystokratycznych posiadłościach częściej niż u nad w dokach? Kogo tam odwiedzasz? Lestrange? Carrow? Black?
Dwa kufle piwa pojawiły się przed kobietami. Może nie było ono tak dobre jak w Parszywym, tam w końcu Huxley mogła liczyć na te najlepsze sama chodząc na zaplecze i lejąc sobie alkoholu z odpowiednich beczek. Ale nawet jeśli miało jej wykręcać twarz i gorycz przepalać gardło, to tego dzisiaj potrzebowała. Uniosła swój kufel w geście toastu. Za to że żyły? Że się spotkały? Za przyszłość? Za cokolwiek i upiła kilka porządnych łyków. Było ohydne.
- Żyję. I ty też, z tego co widzę – zauważyła.
Całus w policzek, wylewność na temat szlachcianek. Zdecydowanie Chang zbyt dużo czasu spędzała w arystokrackim gronie. Mogła mieć jednak z tego dość sporo zysku, nie tylko finansowego. Nie wielu czarodziejów miało okazje, aby przekroczyć pilnie strzeżone mury posesji szlacheckich rodów, wypić z nimi herbatę i jeszcze otrzymać za to zapłatę. Na wspomnienie o martwych kwiatach ożywiła się lekko, unosząc brwi do góry.
- Masz na myśli kwiaty herbaty czy szlachcianki uwięzione w swoich szklanych bańkach? I jedne i drugie można by nazwać martwymi – skwitowała lekko wzruszając ramionami.
Huxley miała dość stanowcze poglądy na temat szlacheckich rodów. Były dla niej czymś kompletnie niepotrzebnym, czarodzieje nie mający pojęcia o tym, jak wygląda prawdziwe życie, a próbujący rządzić i decydować o życiu innych. Jak taki szlachcic, powiedzmy, że Malfoy, chciał wydawać odpowiednie dekrety, regulować prawo w mieście i ustalać zasady, jeśli nigdy nie musiał walczyć o przetrwanie, głodować, szukać dla siebie swojego miejsca? Już dawno instytucja szlachecka powinna zostać zniesiona, a ci czystokrwiści czarodzieje zniesieni z piedestałów. Uważali się za Merlin wie kogo, wywyższali, myśleli, że wszystko im się należy i tego uczeni byli od najmłodszych lat, a nigdy tak naprawdę na nic sobie nie zapracowali. Czy to na dobrą ocenę z eseju w Hogwarcie, czy na tony złotych galeonów leżących w ich skrytce w Banku Gringotta. Chociaż z drugiej strony dawali oni zarobek innym. Przykładem takiej osoby była siedząca naprzeciwko Wren, której Huxley się w tym momencie przyglądała. Czym Azjatka zajmowałaby się na co dzień, gdyby zniknęły z powierzchni świata szlachcianki chcące kupować w hurtowych ilościach krew od dziewic, którą pozyskiwała? Mało kogo stać było na taki luksus, gdyby nie dobre relacje kobiet, to Rain raczej nie miałaby takiej możliwości, aby stosować takie specyfiki.
- Jeszcze nie zamówiłam. Nie wiedziałam na co będziesz mieć ochotę – rozejrzała się szukając wzrokiem kelnera krążącego po sali. Bardzo nie chciało jej się wstawać i osobiście podchodzić do lady.
Huxley nie była dzisiaj skora do rozmów na temat tego, co u niej. Może gdy już wypije piwo jedno, drugie albo trzecie, to buzia otworzy jej się bardziej i bardziej będzie skora do opowiadań o tym, co ostatnio działo się w dokach i w jakiej wielkiej dupie się znalazła. Oczywiście bez szczegółów, nie jest to coś czym powinna się dzielić nawet z najlepszym przyjacielem.
- Ah słuchaj, najpierw muszę się napić by móc cokolwiek powiedzieć co u mnie – powtórzyła swoje myśli na głos. - Lepiej powiedz co u ciebie i jak ci się wiedzie? Dużo masz zamówień? Mówisz, że ostatnio przesiadujesz w arystokratycznych posiadłościach częściej niż u nad w dokach? Kogo tam odwiedzasz? Lestrange? Carrow? Black?
Dwa kufle piwa pojawiły się przed kobietami. Może nie było ono tak dobre jak w Parszywym, tam w końcu Huxley mogła liczyć na te najlepsze sama chodząc na zaplecze i lejąc sobie alkoholu z odpowiednich beczek. Ale nawet jeśli miało jej wykręcać twarz i gorycz przepalać gardło, to tego dzisiaj potrzebowała. Uniosła swój kufel w geście toastu. Za to że żyły? Że się spotkały? Za przyszłość? Za cokolwiek i upiła kilka porządnych łyków. Było ohydne.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Gdzie Huxley cechowała niechęć do arystokratów, tam w Wren rozkwitała zazdrość. Pławili się w luksusie, otaczali atłasem i jedwabiem, nosili najcenniejsze ze szlachetnych kamieni pod postacią pierścieni czy wisiorów, a jedna kreacja godnie urodzonej czarownicy zapewne kosztowała więcej, niż cała jej garderoba. W egzaltowanym przepychu widziała życie - pozbawione problemów, lęku, wypełnione co najwyżej nic nieznaczącymi błahostkami, którym mogłaby poświęcić całość uwagi. Jakiego koloru sukienkę ubrać na daną okazję, jakim widelczykiem sięgnąć po kawałek wystawnej sałatki z egzotycznych owoców morza, jakiego kształtu broszę podpiąć do materiału. Czy samej przeczesać włosy czy może nakazać to służącej. Czy pozwolić danemu adoratorowi przesyłać nakreślone na pergaminie peany na swoją cześć, czy jasno dać mu do zrozumienia, że nadzieja miała okazać się nieprzychylna? Spojrzenie na szlachetny świat było ułomne, pozbawione zrozumienia dla trudności i konwenansów, jakie znosić musiały młode przedstawicielki swych rodów, rodzinne piękności sprzedawane kawalerom jak klacze konieczne do rozrodu, do wydania na świat dziedzica - i, za możliwość dołączenia do ich grona, zmiany przeznaczenia, Wren oddałaby wszystko.
- Ledwo - przyznała i zaraz machnęła lekceważąco ręką na podszytą w słowie myśl, na co dzień ignorując namnożone w ciele pokłady zmęczenia i niewyspania. Ostatnie miesiące sprawiły, że wychudła. Kształty nie były już tak pełne jak wcześniej, choć przynajmniej teraz, na skutek podekscytowania spotkaniem, elastyczność ruchów nabrała gładkości. Zazwyczaj wyczerpanie objawiało się przynajmniej letargiem manewrów. - Zmieniłabyś zdanie gdybyś widziała jak piękne są ich złote klatki, to niemożliwe, by zadusiły choćby najbardziej upartego ptaka - odparowała bez zastanowienia, podczas gdy w oczach pojawiły się iskierki rozbawienia komentarzem Rain. Kijem Tamizy jednak nie zawrócisz i Chang wiedziała, że próba modyfikacji poglądów towarzyszki miała spełznąć na niczym, dlatego pozwoliła sobie nie oczekiwać na reakcję i kontynuowała, - Traversowie mają nawet komnatę z ogromnym akwarium, w którym pływają orki, obok innych ryb, jakie pierwszy raz widziałam na oczy. - Monochromatyczne zwierzę zdominowało wszelkie zgromadzone gatunki, mimo dużego cielska z łatwością przecinało wodne przestworza i objawiło się nieopodal szyby w trakcie pamiętnego spotkania. Wren zastanawiała się czasem, czy odpowiedni nakład siły byłby w stanie zbić szkło i rozlać akwarium po pomieszczeniu, czy przezornie zabezpieczyli przezroczystą powłokę zaklęciem wzmacniającym, ochronnym. Nie wyglądali na głupców - choć ciekawym byłaby możliwość obserwowania jak akwarystyczne wynalazki przeszkadzają w wielkiej wagi spotkaniu, a arystokraci zmagają się z falą niosącą ze sobą ryby wszelkich rozmiarów i apetytów.
- Wezmę portera. A ty? - zwróciła się do Rain, gdy kelnerka w końcu zaszczyciła je swoją obecnością i przyjęła zamówienie, by potem szybko oddalić się w stronę kontuaru i zlecić pochmurnie wyglądającemu barmanowi przygotowanie trunków. Najwyraźniej tego wieczora obie potrzebowały alkoholu i to w nieskromnej ilości - choćby tylko po to, by zrzucić z ramion troski ostatnich dni czy miesięcy, zapomnieć o szarej rzeczywistości, w której każdy, kto nie całował dłoni Ministerstwa lub Czarnego Pana, walczył o przetrwanie. Nawet jej nie było zbyt lekko, choć łączyły ją relacje biznesowe z najwyższym społecznym szczeblem - wbrew pozorom wymagało to nie lada gimnastyki i doskonalenia perswazji, by żadną drobnostką nie urazić przyzwyczajonych do sztywnych ram gospodarzy lub odpowiednio przekonać ich do realnej wartości dziewiczej krwi.
- Aż tak źle? - mruknęła odrobinę mniej entuzjastycznie na konieczność przepłukania gardła piwem, po czym wydała z siebie kolejny pomruk, tym razem zamyślony. - Nie narzekam, ostatnio odwiedziłam Carrowów, Blacków i Traversów. Ci ostatni są szczególnie wymagający; nie wyobrażasz sobie na co musiałam się zgodzić, by przynajmniej rozważyli możliwość współpracy i przyjęli krew na spróbowanie. - Kontrakt wciąż był żywy w jej pamięci i pomimo pewności swego, Wren nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś pójdzie nie tak. Czy to przez kaprys Haverlocka, który zdecyduje się nie rozstawać ze złotem rodzinnego skarbca, czy przez absurdalne zrządzenie losu. - Za to, by świat znormalniał - wzniosła toast głosem wyraźnie zmęczonym, unosząc kufel.
- Ledwo - przyznała i zaraz machnęła lekceważąco ręką na podszytą w słowie myśl, na co dzień ignorując namnożone w ciele pokłady zmęczenia i niewyspania. Ostatnie miesiące sprawiły, że wychudła. Kształty nie były już tak pełne jak wcześniej, choć przynajmniej teraz, na skutek podekscytowania spotkaniem, elastyczność ruchów nabrała gładkości. Zazwyczaj wyczerpanie objawiało się przynajmniej letargiem manewrów. - Zmieniłabyś zdanie gdybyś widziała jak piękne są ich złote klatki, to niemożliwe, by zadusiły choćby najbardziej upartego ptaka - odparowała bez zastanowienia, podczas gdy w oczach pojawiły się iskierki rozbawienia komentarzem Rain. Kijem Tamizy jednak nie zawrócisz i Chang wiedziała, że próba modyfikacji poglądów towarzyszki miała spełznąć na niczym, dlatego pozwoliła sobie nie oczekiwać na reakcję i kontynuowała, - Traversowie mają nawet komnatę z ogromnym akwarium, w którym pływają orki, obok innych ryb, jakie pierwszy raz widziałam na oczy. - Monochromatyczne zwierzę zdominowało wszelkie zgromadzone gatunki, mimo dużego cielska z łatwością przecinało wodne przestworza i objawiło się nieopodal szyby w trakcie pamiętnego spotkania. Wren zastanawiała się czasem, czy odpowiedni nakład siły byłby w stanie zbić szkło i rozlać akwarium po pomieszczeniu, czy przezornie zabezpieczyli przezroczystą powłokę zaklęciem wzmacniającym, ochronnym. Nie wyglądali na głupców - choć ciekawym byłaby możliwość obserwowania jak akwarystyczne wynalazki przeszkadzają w wielkiej wagi spotkaniu, a arystokraci zmagają się z falą niosącą ze sobą ryby wszelkich rozmiarów i apetytów.
- Wezmę portera. A ty? - zwróciła się do Rain, gdy kelnerka w końcu zaszczyciła je swoją obecnością i przyjęła zamówienie, by potem szybko oddalić się w stronę kontuaru i zlecić pochmurnie wyglądającemu barmanowi przygotowanie trunków. Najwyraźniej tego wieczora obie potrzebowały alkoholu i to w nieskromnej ilości - choćby tylko po to, by zrzucić z ramion troski ostatnich dni czy miesięcy, zapomnieć o szarej rzeczywistości, w której każdy, kto nie całował dłoni Ministerstwa lub Czarnego Pana, walczył o przetrwanie. Nawet jej nie było zbyt lekko, choć łączyły ją relacje biznesowe z najwyższym społecznym szczeblem - wbrew pozorom wymagało to nie lada gimnastyki i doskonalenia perswazji, by żadną drobnostką nie urazić przyzwyczajonych do sztywnych ram gospodarzy lub odpowiednio przekonać ich do realnej wartości dziewiczej krwi.
- Aż tak źle? - mruknęła odrobinę mniej entuzjastycznie na konieczność przepłukania gardła piwem, po czym wydała z siebie kolejny pomruk, tym razem zamyślony. - Nie narzekam, ostatnio odwiedziłam Carrowów, Blacków i Traversów. Ci ostatni są szczególnie wymagający; nie wyobrażasz sobie na co musiałam się zgodzić, by przynajmniej rozważyli możliwość współpracy i przyjęli krew na spróbowanie. - Kontrakt wciąż był żywy w jej pamięci i pomimo pewności swego, Wren nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś pójdzie nie tak. Czy to przez kaprys Haverlocka, który zdecyduje się nie rozstawać ze złotem rodzinnego skarbca, czy przez absurdalne zrządzenie losu. - Za to, by świat znormalniał - wzniosła toast głosem wyraźnie zmęczonym, unosząc kufel.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Ją by ta złota klatka zabiła. Nie wytrzymałaby dnia musząc przestrzegać reguł, potulnie schylać głowę przed mężczyzną, nie wiedzieć o niczym i nie mając żadnego celu w życiu niż spłodzenie potomka. Huxley nigdy reguł nie przestrzegała, we krwi miała bunt przeciwko narzucanym na nią zasadom. Długo szlacheckim statusem by się nie pocieszyła, szybko zostałaby zdrajczyniom, która wybrała życie po swojemu. Aczkolwiek ród Traversów interesował ją w pewnym stopniu, w końcu związani byli z tym, co Rain darzyła szczerym uczuciem – pływali po wodach mórz i oceanów na pięknych i potężnych statkach. To co Wren oddałaby za możność wkroczenia do arystokratycznego grona, tak Huxley tyle samo oddałaby za możliwość wejścia z pełną aprobatą załogi na statek i odpłynięcia z Anglii, być może po to by nigdy więcej tam nie powrócić.
- Orka? - zapytała z zainteresowaniem. - To chyba nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak wielka musi być to komnata zdolna pomieści akwarium z orką.
To autentycznie wprawiło ją w podziw. Nigdy nie widziała takiego stworzenia na oczy i poczuła wręcz lekkie uczucie zazdrości, gdy Wren jej o tym opowiadała. To miało jednak swoje plusy, że Chang otaczała się taką śmietanką towarzyską, zawsze gdy się spotykały mogła usłyszeć od niej historie i opowieści o rzeczach, z którymi na co dzień nie miała styczności. Aż żal, że nie mogła tutaj zajrzeć do wspomnień Azjatki i zobaczyć tę orkę. Zdradziłaby się z tym, co tak mocno ukrywała.
- Dla mnie również może być porter – odpowiedziała.
Niemal czarne piwo dość szybko pojawiło się w kuflach naprzeciwko kobiet, a do nosa Hux dotarł charakterystyczny zapach alkoholu. Trunek potrafił zaleczyć wszystkie troski, czasami nawet uwolnić umysł lepiej niż myśli i wspomnienia odsiewane do myślodsiewni. Dlatego dzisiaj była tutaj, a nie pochylała się w swoim mieszkaniu nad czarodziejską misą.
- Nie wyobrażam sobie na co musiałaś się zgodzić – stwierdziła spokojnie. - Ale bardzo chętnie o tym posłucham.
Nie miała nic przeciwko, aby to Wren przez pierwszą część ich spotkania zajęła je swoją opowieścią. Z pewnością będzie dużo ciekawsza niż to, co do opowiedzenia miałaby Huxley. Traversowie byli ciekawymi ludźmi, akurat z ich rodu Hux miała kontakt z paroma i zawsze były to interesujące spotkania. Byli dość specyficzni, co Azjatka również musiała już zauważyć. Dlatego gdy powiedziała, że postawili jej jakieś warunki, to nie specjalnie to Rain zadziwiło.
- Żeby znormalniał – przytaknęła przełykając duży łyk piwa. - Aczkolwiek jak na razie się nie zapowiada, co? I mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Na Merlina, momentami jest strach wysunąć nos z własnej dziury w porcie.
Klęła na to bardzo. W myślach i na głos. I to chyba ją najbardziej mierzwiło. Że ktoś próbował mieć kontrolę nad jej otoczeniem, ktoś próbował butami wejść do jej życia i zakłócić porządek, jaki sobie urządziła. Gotowała się w środku na samą myśl o tym, że ktoś mógłby chcieć przejąć kontrolę nad jej własnym życiem. Mówić co może a czego nie, co ma zrobić a czego nie może. A to się właśnie działo. Ktoś próbował. A może nawet już tę kontrolę przejął?
- Orka? - zapytała z zainteresowaniem. - To chyba nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak wielka musi być to komnata zdolna pomieści akwarium z orką.
To autentycznie wprawiło ją w podziw. Nigdy nie widziała takiego stworzenia na oczy i poczuła wręcz lekkie uczucie zazdrości, gdy Wren jej o tym opowiadała. To miało jednak swoje plusy, że Chang otaczała się taką śmietanką towarzyską, zawsze gdy się spotykały mogła usłyszeć od niej historie i opowieści o rzeczach, z którymi na co dzień nie miała styczności. Aż żal, że nie mogła tutaj zajrzeć do wspomnień Azjatki i zobaczyć tę orkę. Zdradziłaby się z tym, co tak mocno ukrywała.
- Dla mnie również może być porter – odpowiedziała.
Niemal czarne piwo dość szybko pojawiło się w kuflach naprzeciwko kobiet, a do nosa Hux dotarł charakterystyczny zapach alkoholu. Trunek potrafił zaleczyć wszystkie troski, czasami nawet uwolnić umysł lepiej niż myśli i wspomnienia odsiewane do myślodsiewni. Dlatego dzisiaj była tutaj, a nie pochylała się w swoim mieszkaniu nad czarodziejską misą.
- Nie wyobrażam sobie na co musiałaś się zgodzić – stwierdziła spokojnie. - Ale bardzo chętnie o tym posłucham.
Nie miała nic przeciwko, aby to Wren przez pierwszą część ich spotkania zajęła je swoją opowieścią. Z pewnością będzie dużo ciekawsza niż to, co do opowiedzenia miałaby Huxley. Traversowie byli ciekawymi ludźmi, akurat z ich rodu Hux miała kontakt z paroma i zawsze były to interesujące spotkania. Byli dość specyficzni, co Azjatka również musiała już zauważyć. Dlatego gdy powiedziała, że postawili jej jakieś warunki, to nie specjalnie to Rain zadziwiło.
- Żeby znormalniał – przytaknęła przełykając duży łyk piwa. - Aczkolwiek jak na razie się nie zapowiada, co? I mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Na Merlina, momentami jest strach wysunąć nos z własnej dziury w porcie.
Klęła na to bardzo. W myślach i na głos. I to chyba ją najbardziej mierzwiło. Że ktoś próbował mieć kontrolę nad jej otoczeniem, ktoś próbował butami wejść do jej życia i zakłócić porządek, jaki sobie urządziła. Gotowała się w środku na samą myśl o tym, że ktoś mógłby chcieć przejąć kontrolę nad jej własnym życiem. Mówić co może a czego nie, co ma zrobić a czego nie może. A to się właśnie działo. Ktoś próbował. A może nawet już tę kontrolę przejął?
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Stolik na uboczu
Szybka odpowiedź