Sypialnia Helene i Melyonne
AutorWiadomość
Sypialnia Helene i Melyonne
Z racji niemalże panieńskiego wieku dziewczynek, ich pokoik został przeniesiony na poddasze dworku; drewniane stropy zdobią ręcznie wykonane malunki, podłogę zaściełają drogie, kolorowe dywany. Siostry mają do swej dyspozycji miękkie, wygodne łoże, sekretarzyki odpowiednie dla młodych dam oraz wygodne fotele, w których mogą swobodnie się umościć podczas lektury ulubionych książek.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Data?
Przez cały ranek nie mogę się doczekać, aż nastanie popołudnie, a wtedy będę mogła przywitać Marianne oraz kuzynkę w Farndon. Wczoraj nawet nie mogłam zasnąć mimo nawoływań siostry - wierciłam się niespokojnie w łóżku oczami wyobraźni wyobrażając sobie co będziemy robić dnia następnego. Dlatego rano wstaję trochę nieprzytomna, długo zajmuje mi doprowadzenie się do porządku. Na balet się spóźniam przeszło godzinę, ale nie mogę przecież zakończyć dzisiejszych zajęć później, skoro mam mieć gościa! Wykorzystuję wszystkie nowopoznane sztuczki z dziedziny retoryki, byleby tylko nauczycielka zlitowała się nade mną ten jeden raz. Na szczęście wie, że kocham taniec klasyczny - dzięki temu kończę lekcję tak, jak powinnam. Szybka kąpiel, kolejna suknia, kolejne powinności. Malarstwo, skrzypce, śpiew, retoryka, jeździectwo, etykieta, literatura, historia magii. Doba pęka w szwach, a ja dzisiaj wyjątkowo czuję się jeszcze mocniej przytłoczona pracowitym dniem. Na szczęście wreszcie wybija godzina obiadu, następnie raptem chwila nauki - i jest! Upragniona godzina osiemnasta. Punktualnie stoję w swoim pokoiku ubrana w czerwoną purpurę, z podpiętymi włosami luźno opadającymi na ramiona. Szybko przywołuję skrzata, żeby przygotował nam herbatę oraz poczęstunek, a sama znikam w odmętach korytarzy.
Idę dość długo, gdyż nie mogę biegać. Z gracją poruszam się w dół schodów, skręcam w kolejny hall, aż docieram do salonu gdzie odprowadzani są wszyscy goście. Obrzucam chłodnym spojrzeniem siedzącą w kącie panią Cattermole, zaczytaną ewidentnie w jednym ze swoich romansideł. Żałosny widok. Witam się z nią krótko, zaraz całą uwagę poświęcając drzwiom. I kiedy wreszcie przekraczacie próg, podchodzę szybko. Niewiele osób nas widzi, więc mogę dygnąć niedbale, poprawić zamaszystym ruchem włosy oraz wziąć was za ręce i wyprowadzić stąd. Dopóki nie znikamy z pola widzenia opiekunek, staram się iść opanowanie, dystyngowanie. Za zakrętem rzucam się w bieg kończący się dopiero u szczytu schodów. Otwieram szybko drzwi, które z impetem zatrzaskuję. I zamykam za nami.
- Nie ma jej - oznajmiam po chwili. Z powodu wysiłku nabieram zwiększone ilości powietrza w niewielkie płuca. - Jeszcze maluje - dopowiadam. Obrzucam spojrzeniem pokój; na szczęście każda rzecz ma swoje miejsce, a w powietrzu unosi się zapach herbaty oraz świeżo upieczonych ciasteczek. Uśmiecham się szeroko spoglądając z zaciekawieniem na ściskanego lorda Noxa.
- Och, ale gdzie jest lord Chester? - rozglądam się dookoła szukając czarno-purpurowej kity. Podchodzę do okna uchylając je lekko i wtedy kuguchar jak na zawołanie zeskakuje z parapetu do wnętrza pokoju. Oddycham z ulgą, podchodzę do stojącego w rogu niewielkiego gramofonu włączając cicho muzykę. Piękną, klasyczną.
- Skoro już jesteśmy wszyscy w komplecie… lordzie Chester, proszę poprosić lady Malfoy do tańca - żądam. Każdy bal zaczyna się od tańca. Kocisko z lekkim osiąganiem zmierza w kierunku uroczego dziewczęcia, zatrzymując się tuż przed nim. Zadziera głowę wpatrując się w nią purpurowymi oczyskami oraz machając ogonem. Mija długa chwila, ale nic się nie dzieje.
- Te koty to… - mruczę podirytowana niegodnym zachowaniem sir Chestera, ale urywam w połowie. Nie wiem kto go tak wychował, ale na pewno nie ja! Już chcę obrócić się na pięcie oraz przygotować stół do podwieczorku, kiedy kuguchar macha łapką w twoją stronę. - Ha! - zakrzykuję tryumfalnie, zakładam ręce na biodra. Jestem dumna z tego, co udało nam się dokonać. A ty, Marianne? Odmówiłabyś tańca takiemu dobrze wychowanemu lordowi? Arleen na pewno nie!
Przez cały ranek nie mogę się doczekać, aż nastanie popołudnie, a wtedy będę mogła przywitać Marianne oraz kuzynkę w Farndon. Wczoraj nawet nie mogłam zasnąć mimo nawoływań siostry - wierciłam się niespokojnie w łóżku oczami wyobraźni wyobrażając sobie co będziemy robić dnia następnego. Dlatego rano wstaję trochę nieprzytomna, długo zajmuje mi doprowadzenie się do porządku. Na balet się spóźniam przeszło godzinę, ale nie mogę przecież zakończyć dzisiejszych zajęć później, skoro mam mieć gościa! Wykorzystuję wszystkie nowopoznane sztuczki z dziedziny retoryki, byleby tylko nauczycielka zlitowała się nade mną ten jeden raz. Na szczęście wie, że kocham taniec klasyczny - dzięki temu kończę lekcję tak, jak powinnam. Szybka kąpiel, kolejna suknia, kolejne powinności. Malarstwo, skrzypce, śpiew, retoryka, jeździectwo, etykieta, literatura, historia magii. Doba pęka w szwach, a ja dzisiaj wyjątkowo czuję się jeszcze mocniej przytłoczona pracowitym dniem. Na szczęście wreszcie wybija godzina obiadu, następnie raptem chwila nauki - i jest! Upragniona godzina osiemnasta. Punktualnie stoję w swoim pokoiku ubrana w czerwoną purpurę, z podpiętymi włosami luźno opadającymi na ramiona. Szybko przywołuję skrzata, żeby przygotował nam herbatę oraz poczęstunek, a sama znikam w odmętach korytarzy.
Idę dość długo, gdyż nie mogę biegać. Z gracją poruszam się w dół schodów, skręcam w kolejny hall, aż docieram do salonu gdzie odprowadzani są wszyscy goście. Obrzucam chłodnym spojrzeniem siedzącą w kącie panią Cattermole, zaczytaną ewidentnie w jednym ze swoich romansideł. Żałosny widok. Witam się z nią krótko, zaraz całą uwagę poświęcając drzwiom. I kiedy wreszcie przekraczacie próg, podchodzę szybko. Niewiele osób nas widzi, więc mogę dygnąć niedbale, poprawić zamaszystym ruchem włosy oraz wziąć was za ręce i wyprowadzić stąd. Dopóki nie znikamy z pola widzenia opiekunek, staram się iść opanowanie, dystyngowanie. Za zakrętem rzucam się w bieg kończący się dopiero u szczytu schodów. Otwieram szybko drzwi, które z impetem zatrzaskuję. I zamykam za nami.
- Nie ma jej - oznajmiam po chwili. Z powodu wysiłku nabieram zwiększone ilości powietrza w niewielkie płuca. - Jeszcze maluje - dopowiadam. Obrzucam spojrzeniem pokój; na szczęście każda rzecz ma swoje miejsce, a w powietrzu unosi się zapach herbaty oraz świeżo upieczonych ciasteczek. Uśmiecham się szeroko spoglądając z zaciekawieniem na ściskanego lorda Noxa.
- Och, ale gdzie jest lord Chester? - rozglądam się dookoła szukając czarno-purpurowej kity. Podchodzę do okna uchylając je lekko i wtedy kuguchar jak na zawołanie zeskakuje z parapetu do wnętrza pokoju. Oddycham z ulgą, podchodzę do stojącego w rogu niewielkiego gramofonu włączając cicho muzykę. Piękną, klasyczną.
- Skoro już jesteśmy wszyscy w komplecie… lordzie Chester, proszę poprosić lady Malfoy do tańca - żądam. Każdy bal zaczyna się od tańca. Kocisko z lekkim osiąganiem zmierza w kierunku uroczego dziewczęcia, zatrzymując się tuż przed nim. Zadziera głowę wpatrując się w nią purpurowymi oczyskami oraz machając ogonem. Mija długa chwila, ale nic się nie dzieje.
- Te koty to… - mruczę podirytowana niegodnym zachowaniem sir Chestera, ale urywam w połowie. Nie wiem kto go tak wychował, ale na pewno nie ja! Już chcę obrócić się na pięcie oraz przygotować stół do podwieczorku, kiedy kuguchar macha łapką w twoją stronę. - Ha! - zakrzykuję tryumfalnie, zakładam ręce na biodra. Jestem dumna z tego, co udało nam się dokonać. A ty, Marianne? Odmówiłabyś tańca takiemu dobrze wychowanemu lordowi? Arleen na pewno nie!
Gość
Gość
Dostając zaproszenie na popołudniowe spotkanie do mojej kuzynki wiedziałam już, że na pewno się pojawię, tym bardziej, że nie mieszkała daleko. Mój ojciec oczywiście nie miał nic przeciwko, byłyśmy bliską sobie rodziną i lubiłyśmy razem spędzać czas. Nie było więc nic, co mogłoby stanąć nam na przeszkodzie. Ja również nie mogłam zasnąć, zawsze bardzo ekscytowałam się takimi spotkaniami, każda młoda panna chciała przecież wypaść na nich jak najlepiej. Niby to nic, wszyscy jednak wiedzieli, że to takie nasze małe przygotowania do tego, aby w przyszłości zabłysnąć na salonach. Nawet ja już wiedziałam, co to jest i z czym to się je. Dzień minął mi bardzo niespokojnie, denerwowałam się strasznie podczas zajęć, bo czas tak biegł powoli strasznie, a wskazówki na wielkim zegarze w moim pokoju do nauki tak bardzo mozolnie przesuwały się z miejsca na miejsce. Wymagano ode mnie, abym skupiła się na zadaniach, a ja nie mogłam, bo moje myśli krążyły gdzieś wokół popołudniowej herbatki. Co chwile upominano mnie, abym recytowała wolniej, bo tak szybko to nie ładnie. Zaraz próbowano zmusić, abym nauczyła się kolejnych kroków tańca, w momencie, gdy rozmyślałam nad tym czy powinnam założyć tą jaśniejszą czy ciemniejszą purpurową sukienkę. Oczywiście, przed wizytą u Helene zdążyłam się pięć razy pokłócić ze swoją opiekunką o włosy, sukienkę, buciki i kokardkę, którą zrzuciłam jej po schodach na sam, samiuteńki dół (coby nie było jej zbyt łatwo, nie będzie mi jakaś obca pani rozkazywać) i dopiero wtedy pozwoliłam odprowadzić się do posiadłości swojego wuja.
Byłam punktualnie, na miejscu była już malutka Marianne, która była moją kuzynką od strony mojej matki. Dygnęłam jej delikatnie w geście powitania, chętnie chwytając ją za dłoń i kierując się w stronę salonu. Przekraczając próg przywitałam się grzecznie z opiekunką Helene, na pewno dobrze zajmie się tą starą panną, która się mną dzisiaj opiekowała, po czym witając się z kuzynką poszłam za nią, by później biegiem dotrzeć do jej sypialni. Gdy zamknęły się za nami drzwi zaczęłam łapać szybciej oddech, nie lubiłam biegania po schodach.
- To jesteśmy same? - zapytałam, upewniając się.
Nie wiedziałam czy młodsza z sióstr do nas dołączy, nie miałabym nic przeciwko, gdyby Melyonne się pojawiła. W końcu ją lubiłam. I stanie się moją towarzyszką, gdy Helene wyjedzie do szkoły, w końcu to już niedługo!
W pokoju tak ślicznie pachnie, każda z nas ma gdzie usiąść, ale chyba nie siedzenie nam w głowie, Helene zaraz wynajduje nam zajęcie w postaci zabawy, czy też tańca, z jej kugucharem. Szukała go przez chwilę, by potem nakazać mu poproszenie do tańca małą Marianne. Patrzyłam na tego kota z lekko przechyloną głową, nie przepadałam za kugucharami, tak jak za duchem zamieszkującym nasze lasy. Według mnie wcale nie były mądrzejsze od zwykłych kotów, swojego uwielbiałam, a jak coś mu było, to ojciec zawsze doskonale sobie z tym radził. Spoglądam w końcu z zaciekawieniem na kuzyneczkę, gdy tak ten kot macha tą łapką przed nią. Czy przyjmie jego zaproszenie?
Byłam punktualnie, na miejscu była już malutka Marianne, która była moją kuzynką od strony mojej matki. Dygnęłam jej delikatnie w geście powitania, chętnie chwytając ją za dłoń i kierując się w stronę salonu. Przekraczając próg przywitałam się grzecznie z opiekunką Helene, na pewno dobrze zajmie się tą starą panną, która się mną dzisiaj opiekowała, po czym witając się z kuzynką poszłam za nią, by później biegiem dotrzeć do jej sypialni. Gdy zamknęły się za nami drzwi zaczęłam łapać szybciej oddech, nie lubiłam biegania po schodach.
- To jesteśmy same? - zapytałam, upewniając się.
Nie wiedziałam czy młodsza z sióstr do nas dołączy, nie miałabym nic przeciwko, gdyby Melyonne się pojawiła. W końcu ją lubiłam. I stanie się moją towarzyszką, gdy Helene wyjedzie do szkoły, w końcu to już niedługo!
W pokoju tak ślicznie pachnie, każda z nas ma gdzie usiąść, ale chyba nie siedzenie nam w głowie, Helene zaraz wynajduje nam zajęcie w postaci zabawy, czy też tańca, z jej kugucharem. Szukała go przez chwilę, by potem nakazać mu poproszenie do tańca małą Marianne. Patrzyłam na tego kota z lekko przechyloną głową, nie przepadałam za kugucharami, tak jak za duchem zamieszkującym nasze lasy. Według mnie wcale nie były mądrzejsze od zwykłych kotów, swojego uwielbiałam, a jak coś mu było, to ojciec zawsze doskonale sobie z tym radził. Spoglądam w końcu z zaciekawieniem na kuzyneczkę, gdy tak ten kot macha tą łapką przed nią. Czy przyjmie jego zaproszenie?
Gość
Gość
Uwielbiała wszelkie wyjścia tak bardzo, jak witanie kuzynostwa w progach Wilton, zawsze stawiając się przy wejściu przed czasem, by odebrać swych gości tuż po ich przybyciu do dworu. Podobnie do dziewcząt niecierpliwiła się, lecz marudzenie zostało stłumione w zarodku - dowiedziała się przy śniadaniu, że powinna czekać cierpliwie i nie dać podekscytowaniu przejąć pałeczki, by codzienne zajęcia odbyły się punktualnie, zgodnie z planem, bez absolutnie żadnych zakłóceń. Tylko pod takim warunkiem mogła wybrać się do hrabstwa Cheshire. Po drodze pojawiło się kilka drobnych potknięć w postaci pojedynczych napomknięć o panienkach Rowle oraz luźnych myśli oscylujących wokół planowanej herbatki - wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach - wszystkie zostały Marianne wybaczone, a zajęcia odbyła z zaangażowaniem, na jaki było ją stać. Lubiła lekcje, choć ich nagromadzenie potrafiło zmęczyć i na koniec dnia często nie miała już siły na nic więcej, przy kolacji ledwo utrzymując sen z dala od powiek, chcących otulić już oczęta i pozwolić im odpocząć - wiedzieli też o tym starsi, rozluźniając nieco plan na dwunastego kwietnia, aby miała jeszcze siłę na zabawę. Entuzjazm także robił swoje. Dygnęła przed Arleen, witając się z nią przyjaźnie, z dopracowanym zwrotem "witaj, lady Rowle", później odpowiednio przedstawiając się także przed panią Cattermole. Już miała zmartwić się nieobecnością Helene, kiedy pojawiła się w progu i po pierwszych powitaniach opuściły salon, by po chwili puścić się biegiem do pokoju najstarszej z nich. Marianne zostawała w tyle, młodsza i nie tak doświadczona w bieganiu - kotu pozwoliła pędzić obok, ramiona trudząc trzymaniem zielonej sukni. Poruszała się ostrożnie, w obawie przed potknięciem i niechcianymi jego oznakami - sińce i zadrapania nie wyglądały zbyt ładnie. Zasapana dotarła chwilę później, kucając jeszcze w progu, by przywołać do siebie kota. Uspokajała oddech, orientując się stopniowo w zapachach pomieszczenia, smakowitych i wyczekiwanych. Póki co milczała, rozglądając się też za panem Chesterem, jak Helene. Uśmiechnęła się zadowolona z opcji tańca ze ślicznym stworzeniem i czekała cierpliwie, obserwując go z zaciekawieniem, a kiedy w końcu machnął łapką, zaśmiała się krótko, z przyjemnością przyjmując partnera do tańca.
- Lordzie Chester, to prawdziwa przyjemność - jej kot nie potrafił niestety tańczyć. Potrafił być za to okropnie zazdrosny, dlatego teraz odwróciła się zaalarmowana nieprzyjaznym dźwiękiem, jaki z siebie wydobył, jeżąc się i pokazując kły - lord Chester nie wydawał się tym zadowolony, a w dłoni poczuła, jak jego pazurki wysuwają się lekko, dlatego cofnęła wystraszona ręce, zaraz podchodząc do swojego pupila i głaszcząc pojednawczo. - Lordzie Nox, proszę nie być zazdrosnym paniczem - poprosiła, opuszczając go dopiero z pewnością, że nie nabroi.
- Wybaczcie, moje panie, jest ostatnio niesforny - żywa kalka Larissy! - Wyglądacie cudownie - przypomniano jej przed wyjściem, że należy o tym wspomnieć.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Ogrom szczęścia - dwie przyjaciółki na raz, za to żadnej Mely w pobliżu! Mam nadzieję, że jeszcze długo będzie malować te swoje bohomazy dając nam spokój. Wiem, że obecne tutaj lady nie miałyby nic przeciwko jej obecności, ba, nawet ją lubią, ale muszą dzisiaj przeżyć brak jej towarzystwa. Dzięki temu mam lepszy humor, nawet śmieję się dźwięcznie widząc nasze zmagania z biegiem oraz wspinaniem się na górę. Drogi do jakiegokolwiek miejsca w Farndon nie są wcale łatwe, ale co to dla nas? Jesteśmy arystokratkami, nie ma dla nas rzeczy nie do przeskoczenia. A już szczególnie dla pań z rodu Rowle oraz Malfoy! Jesteśmy urodzonymi wojowniczkami. Metaforycznie, rzecz jasna.
- Tak - odpowiadam kuzynce posyłając jej przyjazny uśmiech. Nie kryjąc przy tym zadowolenia. W tym gronie przecież mogę.
Niestety żadna herbatka nie może się obyć bez należytych tańców. Dlatego poganiam lorda Chestera do złożenia propozycji tanecznej Marianne, najmłodszej z nas. Ja się już w życiu natańczyłam, na pewno Arleen też, chociaż i ją nie ominie ten rytuał! Każda panienka z dobrego domu musi pokazać się na salonach w eterycznym, ale dojrzałym tańcu. Lady Malfoy ma naprawdę duży talent, szkoda tylko, że lord Nox chce go zgarnąć całego dla siebie. Patrzę na to trochę zasmucona; kucam przed lordem Chesterem głaszcząc go pocieszająco.
- To nie twoja wina. Miałeś świetną technikę! - chwalę kuguchara, chociaż pewnie i tak nic nie rozumie. - Kolej na Arleen. Lady Rowle też masz poprosić do tańca - mówię do niego, po czym wstaję oraz prostuję się. To zadziwiające, jakie te zwierzęta są mądre! Bez zająknięcia lub zawahania idzie w stronę mojej kuzynki, wyciągając do niej łapkę. Czyż nie jest ujmujący za serce?
- Doskonale cię rozumiem, moja droga. Mężczyźni już tacy są - wygłaszam osąd. Nie do końca własny, nawet nie wiem co do końca mam na myśli wypowiadając te słowa. Usłyszałam je kiedyś od cioci - uznałam, że bardzo pasuje do poruszanego tematu zazdrości oraz lorda Noxa. Może chodzi o rywalizację który z nich jest lepszym tancerzem? Kto to może wiedzieć!
- Ty też Marianne. Uwielbiam zieleń twojej sukni! Jej krój też jest wspaniały, chyba sprawię sobie podobną - odpowiadam kiwając głową oraz oglądając przyjaciółkę od stóp do głów. Niestety mi jako lady Rowle nie wypada chodzić w zieleniach, chociaż gwiazdy w naszym herbie mają taką właśnie barwę - może nie zostałoby to uznane za niewłaściwe? - Zresztą kto wie, może kiedyś też będę nosić zielone suknie? Może wyjdę za lorda Parkinsona, albo za lorda Notta, albo lorda Flinta? - rzucam trochę z rozmarzeniem, okręcając się wokół własnej osi. Nie mogę tak wprost powiedzieć o lordzie Malfoy, to mogłoby narazić na szwank naszą przyjaźń z Marianne, chociaż nie miałabym nic przeciwko zostania jej siostrą! Och, chciałabym mieć taką mamę jak lady Larissa! Najbardziej to jednak chciałabym wyjść za lorda Burke, ale on się niedługo żeni. I Burke mają zieleni w rodowych barwach. - A ty Arleen kogo chciałabyś poślubić? - pytam z ciekawością. W swoim gronie możemy rozmawiać o takich rzeczach; doskonale wiemy, że wybór nie należy do nas, ale kto zabroni nam marzyć?
- Tak - odpowiadam kuzynce posyłając jej przyjazny uśmiech. Nie kryjąc przy tym zadowolenia. W tym gronie przecież mogę.
Niestety żadna herbatka nie może się obyć bez należytych tańców. Dlatego poganiam lorda Chestera do złożenia propozycji tanecznej Marianne, najmłodszej z nas. Ja się już w życiu natańczyłam, na pewno Arleen też, chociaż i ją nie ominie ten rytuał! Każda panienka z dobrego domu musi pokazać się na salonach w eterycznym, ale dojrzałym tańcu. Lady Malfoy ma naprawdę duży talent, szkoda tylko, że lord Nox chce go zgarnąć całego dla siebie. Patrzę na to trochę zasmucona; kucam przed lordem Chesterem głaszcząc go pocieszająco.
- To nie twoja wina. Miałeś świetną technikę! - chwalę kuguchara, chociaż pewnie i tak nic nie rozumie. - Kolej na Arleen. Lady Rowle też masz poprosić do tańca - mówię do niego, po czym wstaję oraz prostuję się. To zadziwiające, jakie te zwierzęta są mądre! Bez zająknięcia lub zawahania idzie w stronę mojej kuzynki, wyciągając do niej łapkę. Czyż nie jest ujmujący za serce?
- Doskonale cię rozumiem, moja droga. Mężczyźni już tacy są - wygłaszam osąd. Nie do końca własny, nawet nie wiem co do końca mam na myśli wypowiadając te słowa. Usłyszałam je kiedyś od cioci - uznałam, że bardzo pasuje do poruszanego tematu zazdrości oraz lorda Noxa. Może chodzi o rywalizację który z nich jest lepszym tancerzem? Kto to może wiedzieć!
- Ty też Marianne. Uwielbiam zieleń twojej sukni! Jej krój też jest wspaniały, chyba sprawię sobie podobną - odpowiadam kiwając głową oraz oglądając przyjaciółkę od stóp do głów. Niestety mi jako lady Rowle nie wypada chodzić w zieleniach, chociaż gwiazdy w naszym herbie mają taką właśnie barwę - może nie zostałoby to uznane za niewłaściwe? - Zresztą kto wie, może kiedyś też będę nosić zielone suknie? Może wyjdę za lorda Parkinsona, albo za lorda Notta, albo lorda Flinta? - rzucam trochę z rozmarzeniem, okręcając się wokół własnej osi. Nie mogę tak wprost powiedzieć o lordzie Malfoy, to mogłoby narazić na szwank naszą przyjaźń z Marianne, chociaż nie miałabym nic przeciwko zostania jej siostrą! Och, chciałabym mieć taką mamę jak lady Larissa! Najbardziej to jednak chciałabym wyjść za lorda Burke, ale on się niedługo żeni. I Burke mają zieleni w rodowych barwach. - A ty Arleen kogo chciałabyś poślubić? - pytam z ciekawością. W swoim gronie możemy rozmawiać o takich rzeczach; doskonale wiemy, że wybór nie należy do nas, ale kto zabroni nam marzyć?
Gość
Gość
Z zachwytem przyglądałam się jak kuzynka Marianne tańczyła z kotem, podziwiając jej, i oczywiście kuguchara, umiejętności. Nie mogłam napatrzeć się słodkim ruchom młodszej kuzynki i wiedziałam już, że kiedyś będzie robić furorę na parkiecie, tak samo jak ja i moja droga Helene. Gdy przyszła moja kolej na taniec z kotem, dygnęłam przed nim grzecznie, aby go nie urazić, czy też nie urazić swojej kuzynki, i rozpoczęliśmy. Może nie trwało to długo, ale było naprawdę przyjemne, dlatego z gracją podziękowałam, gdy muzyka przestała nam dogrywać. Zaśmiałam się pod nosem, na jakże dorosłe stwierdzenie Helene, ale po chwili jedynie pokiwałam głową.
- W pełni się z wami zgadzam, moje drogie. Mężczyźni to samo utrapienie - westchnęłam cichutko.
Chociaż nie miałam jeszcze żadnego mężczyzny, to wiedziałam, że gdy będę takowego posiadać, to na pewno będzie dla mnie utrapieniem. Inaczej być nie mogło, tym bardziej gdy sama Helene i Marianne tak mówiły. A gdy już dwie panny tak mówią, to to musi być prawdą.
- Powiem nieskromnie, że wszystkie prezentujemy się nienagannie, coby nie odejmować żadnej z nas - odpowiedziałam dyplomatorsko. - Aczkolwiek Helene ma jak najbardziej rację, krój twej sukienki jest przepiękny i sama chętnie bym sobie taką sprawiła. Na pewno poproszę ojca o nową suknie i jak przyjdzie krawcowa, to ze szczegółami opiszę jej jak wyglądała twoja sukienka.
Podeszłam do kuzynki, chwyciłam ją za dłoń, a następnie obróciłam ją wokół jej własnej osi, aby móc przyjrzeć się kiecce dokładnie ze wszystkich stron. Sama nie wiem kiedy od kroju sukienki przeszłyśmy do rozmowy o lordach, ale było to chyba normalne zjawisko, gdy spotykały się ze sobą trzy młode damy. Wysłuchałam Helene uważnie, co jakiś czas kiwając głową i z uśmiechem przyglądając się jej obrotom. Dobrze wiedziałam, że gdzieś tam jeszcze powinno paść nazwisko Malfoy, ja również o nich myślałam, o jednym tak w szczególności, ale nie wypadało, nie przy małej Marianne.
- Na pewno nie chciałabym wyjść za loda Black - stwierdziłam z całą pewnością. - Ich czernie mnie wręcz odpychają, za to naprawdę bardzo dobrze czuję się naszych purpurach i kocham Cheshire, więc gdyby na horyzoncie pojawił się jakiś lord Rowle, na pewno bym nie pogardziła, chociaż nie wiem, czy teraz by mi na to pozwolono. Ale, wyjdę za tego, kogo przykaże mi ojciec. Wiem, że będzie odpowiedni.
Ciągle zachowywałam oficjalny i dyplomatyczny ton i mówiłam to, co moje kuzynki powinny usłyszeć, prawdziwe odczucia zachowując w sobie. Nie było potrzeby, aby zdradzać swoje własne myśli i tak powiedziałam więcej niż powinnam, bo wszakże mój ród znany był z małżeństw zawartych między sobą, dowiedziałam się o tym na lekcjach historii, to obecnie było prawie w ogóle nie praktykowane i niezbyt dobrze widziane.
- W pełni się z wami zgadzam, moje drogie. Mężczyźni to samo utrapienie - westchnęłam cichutko.
Chociaż nie miałam jeszcze żadnego mężczyzny, to wiedziałam, że gdy będę takowego posiadać, to na pewno będzie dla mnie utrapieniem. Inaczej być nie mogło, tym bardziej gdy sama Helene i Marianne tak mówiły. A gdy już dwie panny tak mówią, to to musi być prawdą.
- Powiem nieskromnie, że wszystkie prezentujemy się nienagannie, coby nie odejmować żadnej z nas - odpowiedziałam dyplomatorsko. - Aczkolwiek Helene ma jak najbardziej rację, krój twej sukienki jest przepiękny i sama chętnie bym sobie taką sprawiła. Na pewno poproszę ojca o nową suknie i jak przyjdzie krawcowa, to ze szczegółami opiszę jej jak wyglądała twoja sukienka.
Podeszłam do kuzynki, chwyciłam ją za dłoń, a następnie obróciłam ją wokół jej własnej osi, aby móc przyjrzeć się kiecce dokładnie ze wszystkich stron. Sama nie wiem kiedy od kroju sukienki przeszłyśmy do rozmowy o lordach, ale było to chyba normalne zjawisko, gdy spotykały się ze sobą trzy młode damy. Wysłuchałam Helene uważnie, co jakiś czas kiwając głową i z uśmiechem przyglądając się jej obrotom. Dobrze wiedziałam, że gdzieś tam jeszcze powinno paść nazwisko Malfoy, ja również o nich myślałam, o jednym tak w szczególności, ale nie wypadało, nie przy małej Marianne.
- Na pewno nie chciałabym wyjść za loda Black - stwierdziłam z całą pewnością. - Ich czernie mnie wręcz odpychają, za to naprawdę bardzo dobrze czuję się naszych purpurach i kocham Cheshire, więc gdyby na horyzoncie pojawił się jakiś lord Rowle, na pewno bym nie pogardziła, chociaż nie wiem, czy teraz by mi na to pozwolono. Ale, wyjdę za tego, kogo przykaże mi ojciec. Wiem, że będzie odpowiedni.
Ciągle zachowywałam oficjalny i dyplomatyczny ton i mówiłam to, co moje kuzynki powinny usłyszeć, prawdziwe odczucia zachowując w sobie. Nie było potrzeby, aby zdradzać swoje własne myśli i tak powiedziałam więcej niż powinnam, bo wszakże mój ród znany był z małżeństw zawartych między sobą, dowiedziałam się o tym na lekcjach historii, to obecnie było prawie w ogóle nie praktykowane i niezbyt dobrze widziane.
Gość
Gość
Zachwyt nad towarzystwem dam w podobnym wieku (skutecznie odpychała od siebie fakt, że jednak starszych) nie mijał - w Wilton co prawda przewijały się takie młode istotki, z którymi przy odrobinie szczęścia i dobrej woli rodziców mogła wybrać się na spacer i pogawędkę, albo zasiąść przy stoliku i herbatce, ale wyjście ze swojego zamku działało na Marianne bardzo dobrze - kochała wycieczki, bo nie miała okazji do zbyt częstego opuszczania dworu. Wyglądało jednak na to, że nad manierami lorda Noxa trzeba było jeszcze solidnie popracować - te obronne odruchy były czasem niekomfortowe i stawiały pannę Malfoy w niezręcznym położeniu. Naprawdę chciała zatańczyć z lordem Chesterem i pokazać kuzynkom, jak pięknie potrafi się poruszać, ale mimo wszystko uspokajała swojego kotka, obiecując mu cichutko, że dostanie najlepsze przekąski, kiedy wrócą do domu, jeśli tylko obieca, że będzie spokojny, bo nikt nie chce jej tutaj skrzywdzić. - Lordzie Nox, na stanowisko - zażądała swoim dziecięcym głosikiem, nie znoszącym sprzeciwu, a sierściuch najwyraźniej postanowił się podporządkować, bo grzecznie (przynajmniej na ten moment), znalazł sobie pufę, na którą mógł wskoczyć.
- Chciałabym, aby lord Nox był już tak wychowanym lordem, jak lord Chester - wyznała ze zrezygnowanym westchnieniem, obserwując, jak grzecznie porywa do tańca Arleen i żałując, że jej własny występ został przerwany. Z początku kiwnęła głową na słowa Helene, podobnie na odpowiedź drugiej kuzynki, ale zmarszczyła brwi w zastanowieniu. Nie, nie do końca jej to grało, zupełnie nie rozumiała.
- Jacy? - zapytała bezpośrednio. - Dlaczego utrapienie? - przecież tata jej nie trapił, ani wujek Magnus, ani wujcio księcio Tristan, ani Brutus - no, może troszkę, kiedy martwiła się, żeby nie dostał surowej kary. Lecz mimo wszystko nie rozumiała.
Dygnęła elegancko w podziękowaniu, z przyjemnością słuchając komplementów od swoich przyjaciółek. Faktycznie, uwielbiała tę suknię! Ze śmiechem dała się okręcić wokół własnej osi, a suknia zafalowała ślicznie, falbanami łechtając kostki. - Fiolety rodu Rowle prezentują się tak samo pięknie, moja droga Helene - zapewniła, ale zaklaskała wesoło w ręce na wizję przyszłości dziewczynki. - Och, wyglądałabyś ślicznie! Lord Parkinson na pewno sprawiałby ci suknie, jakie sobie tylko wymarzysz! Wyobrażacie sobie, jaki to raj? - zapytała z subtelnym rozmarzeniem - nieistotne, że i tak miały suknie, jakie sobie wymarzyły. Liczyło się samo powiązanie tego rodu z modą.
Trzymała język za zębami - u Malfoyów praktyka ślubów z bliskim kuzynostwem nie była już żywa, tak jak u rodu Rowle. Marianne nie do końca wiedziała, dlaczego, ale kiedy zapytała kiedyś tatę, czy mogłaby zostać panią Malfoy, bo ich ród jest przecież najlepszy, powiedział jej, że to niewłaściwie i do tematu wrócą, jak będzie starsza. Przygryzła więc tylko wargę, a potem wtrąciła swoje trzy grosze.
- Ładnemu we wszystkim ładnie - uznała dumnie, zapamiętała to zdanie od pani Abernathy. - Ród Black to bardzo poprawny ród, nawet jeśli noszą czarne szaty, Arleen - mała mądrala!
- Chciałabym, aby lord Nox był już tak wychowanym lordem, jak lord Chester - wyznała ze zrezygnowanym westchnieniem, obserwując, jak grzecznie porywa do tańca Arleen i żałując, że jej własny występ został przerwany. Z początku kiwnęła głową na słowa Helene, podobnie na odpowiedź drugiej kuzynki, ale zmarszczyła brwi w zastanowieniu. Nie, nie do końca jej to grało, zupełnie nie rozumiała.
- Jacy? - zapytała bezpośrednio. - Dlaczego utrapienie? - przecież tata jej nie trapił, ani wujek Magnus, ani wujcio księcio Tristan, ani Brutus - no, może troszkę, kiedy martwiła się, żeby nie dostał surowej kary. Lecz mimo wszystko nie rozumiała.
Dygnęła elegancko w podziękowaniu, z przyjemnością słuchając komplementów od swoich przyjaciółek. Faktycznie, uwielbiała tę suknię! Ze śmiechem dała się okręcić wokół własnej osi, a suknia zafalowała ślicznie, falbanami łechtając kostki. - Fiolety rodu Rowle prezentują się tak samo pięknie, moja droga Helene - zapewniła, ale zaklaskała wesoło w ręce na wizję przyszłości dziewczynki. - Och, wyglądałabyś ślicznie! Lord Parkinson na pewno sprawiałby ci suknie, jakie sobie tylko wymarzysz! Wyobrażacie sobie, jaki to raj? - zapytała z subtelnym rozmarzeniem - nieistotne, że i tak miały suknie, jakie sobie wymarzyły. Liczyło się samo powiązanie tego rodu z modą.
Trzymała język za zębami - u Malfoyów praktyka ślubów z bliskim kuzynostwem nie była już żywa, tak jak u rodu Rowle. Marianne nie do końca wiedziała, dlaczego, ale kiedy zapytała kiedyś tatę, czy mogłaby zostać panią Malfoy, bo ich ród jest przecież najlepszy, powiedział jej, że to niewłaściwie i do tematu wrócą, jak będzie starsza. Przygryzła więc tylko wargę, a potem wtrąciła swoje trzy grosze.
- Ładnemu we wszystkim ładnie - uznała dumnie, zapamiętała to zdanie od pani Abernathy. - Ród Black to bardzo poprawny ród, nawet jeśli noszą czarne szaty, Arleen - mała mądrala!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Nie przeszkadza mi to, że moje kuzynki oraz koleżanki są młodsze ode mnie - naturalnie jestem w ich towarzystwie najstarszą, najmądrzejszą oraz najbardziej doświadczoną panną, mogłabym robić za nieomylną wyrocznię. Pójdę też jako pierwsza do Hogwartu (w końcu nie wiem nic o planach mego ojca) i będę mogła się z nimi dzielić wszelaką wiedzą. To stawia mnie trochę wyżej w hierarchii, lub przynajmniej chcę to wierzyć. Nie zachowuję się jednak (jeszcze) arogancko, wręcz przeciwnie - los moich gości leży mi na sercu. Dlatego organizuję dla nich potańcówkę z najlepszym kawalerem świata, lordem Chesterem. Uczyliśmy się tych kroków długi czas, który musiał wreszcie dać owoce. Niestety taniec z Marianne nie wyszedł tak, jak w moich wyobrażeniach, ale za to Arleen prezentowała się z nim pięknie. Widać, że obrała najlepsze nauki od guwernantki. Klaszczę więc w dłonie z zachwytu - nie wiem czy bardziej ciesząc się z gracji krewnej czy mojego kochanego kuguchara. Oboje zrobili kawał dobrej roboty, ot co.
- Nie martw się Marianne. To wymaga po prostu mnóstwa pracy. Masz jeszcze czas - jestem pewna, że jeszcze lord Nox będzie nieskazitelnym gentlemanem - uspokajam przyjaciółkę spokojnym, opanowanym głosem. Uśmiecham się lekko, wręcz pokrzepiająco. Poprawiam fałdę sukni kiedy zaczynamy mówić o modzie oraz mężczyznach. Kiwam energicznie głową chcąc potwierdzić naszą niezaprzeczalną urodę oraz fantastyczny wygląd, o który dba sztab służby. I niestety muszę przygryźć wargę na dociekliwość lady Malfoy. Niestety nie wiem do końca o co mi chodzi - żeby nie powiedzieć, że zupełnie nie rozumiem wypowiedzianych przeze mnie słów. Brzmią one po prostu dobrze, więc nie zastanawiam się nad ich użyciem. I to jest błąd.
- To po prostu domena mężczyzn. Dowiesz się tego jak dorośniesz moja droga - odpowiadam zatem, próbując zgrabnie wyjść z tego impasu. Być może brzmię przy tym trochę arogancko, ale naprawdę nie wiem co mogłabym więcej powiedzieć. Spoglądam na drugą lady Rowle, jakbym tam szukała poparcia dla własnych słów. Przecież nie przyznam się, że po prostu usłyszałam podobne zdanie od ciotki.
- Na szczęście to już niedługo - reflektuję się zatem, uśmiecham się też szerzej. - Ach, gdyby tak wszystko poddawać ocenie wyszłoby na to, że wszystkie barwy są przepiękne - śmieję się trochę, dokładnie oglądając Marianne. - Ale nie stójmy tak! Już czeka na nas herbata oraz poczęstunek - przypominam stanowczo. Prowadzę więc przyjaciółki w głąb pokoju, gdzie rzeczywiście znajduje się stół ze wszystkimi niezbędnymi do przeprowadzenia spotkania dam przyborami. - Siadajcie proszę - zarządzam, zasiadając na jednym z miejsc. W tym samym czasie wzywam skrzata, żeby nalał nam ciepłego naparu oraz nałożył po kawałku ciasta. I naturalnie słucham wszystkich wypowiedzi zarówno odnośnie sukni jak i lordów.
- Arleen głuptasku! - rzucam trochę rozbawiona. - My, lordowie Cheshire również mamy czerń jako rodową barwę, jak zresztą wiele innych rodzin arystokratycznych. To bardzo odpowiedni kolor dla prawdziwych czarodziejów i czarownic - wygłaszam tonem znawcy. - I zgadzam się z Mari, Blackowie są bardzo porządnym rodem, o odpowiednich poglądach - przytakuję, ruchem dłoni odpędzając skrzata, który skończył swoją powinność. - Och, ale gdyby moim mężem był lord Parkinson… zawsze byłabym modnie ubrana! Może nawet miałabym suknię tkaną włosiem jednorożca? - pytam z lekkim rozmarzeniem, dmuchając w filiżankę, w której paruje herbata. - Jednak mam nadzieję, że ojciec pozwoli mi wyjść za lorda Burke. Jest taki inteligentny i szarmancki. - Trochę posuwam się za daleko ze swoimi myślami, które wypowiadam na głos. - A ty Marianne masz kogoś na oku? - zmieniam więc prędko temat. I poganiam dziewczęta, żeby spróbowały czekoladowego ciasta, jest wprost wyborne.
- Nie martw się Marianne. To wymaga po prostu mnóstwa pracy. Masz jeszcze czas - jestem pewna, że jeszcze lord Nox będzie nieskazitelnym gentlemanem - uspokajam przyjaciółkę spokojnym, opanowanym głosem. Uśmiecham się lekko, wręcz pokrzepiająco. Poprawiam fałdę sukni kiedy zaczynamy mówić o modzie oraz mężczyznach. Kiwam energicznie głową chcąc potwierdzić naszą niezaprzeczalną urodę oraz fantastyczny wygląd, o który dba sztab służby. I niestety muszę przygryźć wargę na dociekliwość lady Malfoy. Niestety nie wiem do końca o co mi chodzi - żeby nie powiedzieć, że zupełnie nie rozumiem wypowiedzianych przeze mnie słów. Brzmią one po prostu dobrze, więc nie zastanawiam się nad ich użyciem. I to jest błąd.
- To po prostu domena mężczyzn. Dowiesz się tego jak dorośniesz moja droga - odpowiadam zatem, próbując zgrabnie wyjść z tego impasu. Być może brzmię przy tym trochę arogancko, ale naprawdę nie wiem co mogłabym więcej powiedzieć. Spoglądam na drugą lady Rowle, jakbym tam szukała poparcia dla własnych słów. Przecież nie przyznam się, że po prostu usłyszałam podobne zdanie od ciotki.
- Na szczęście to już niedługo - reflektuję się zatem, uśmiecham się też szerzej. - Ach, gdyby tak wszystko poddawać ocenie wyszłoby na to, że wszystkie barwy są przepiękne - śmieję się trochę, dokładnie oglądając Marianne. - Ale nie stójmy tak! Już czeka na nas herbata oraz poczęstunek - przypominam stanowczo. Prowadzę więc przyjaciółki w głąb pokoju, gdzie rzeczywiście znajduje się stół ze wszystkimi niezbędnymi do przeprowadzenia spotkania dam przyborami. - Siadajcie proszę - zarządzam, zasiadając na jednym z miejsc. W tym samym czasie wzywam skrzata, żeby nalał nam ciepłego naparu oraz nałożył po kawałku ciasta. I naturalnie słucham wszystkich wypowiedzi zarówno odnośnie sukni jak i lordów.
- Arleen głuptasku! - rzucam trochę rozbawiona. - My, lordowie Cheshire również mamy czerń jako rodową barwę, jak zresztą wiele innych rodzin arystokratycznych. To bardzo odpowiedni kolor dla prawdziwych czarodziejów i czarownic - wygłaszam tonem znawcy. - I zgadzam się z Mari, Blackowie są bardzo porządnym rodem, o odpowiednich poglądach - przytakuję, ruchem dłoni odpędzając skrzata, który skończył swoją powinność. - Och, ale gdyby moim mężem był lord Parkinson… zawsze byłabym modnie ubrana! Może nawet miałabym suknię tkaną włosiem jednorożca? - pytam z lekkim rozmarzeniem, dmuchając w filiżankę, w której paruje herbata. - Jednak mam nadzieję, że ojciec pozwoli mi wyjść za lorda Burke. Jest taki inteligentny i szarmancki. - Trochę posuwam się za daleko ze swoimi myślami, które wypowiadam na głos. - A ty Marianne masz kogoś na oku? - zmieniam więc prędko temat. I poganiam dziewczęta, żeby spróbowały czekoladowego ciasta, jest wprost wyborne.
Gość
Gość
Taki dzień był bardzo potrzebny, kiedy można było skupić się tylko i wyłącznie na dziewczęcych sprawach. Porozmawiać o sukienkach, rodach, przyszłych narzeczonych czy też ich wyobrażeniach. Lubiłam spędzać czas z kuzynkami, każda z nich miała coś ciekawego do powiedzenia i nawet zwykłe spotkanie przy herbacie i cieście przebiegało w bardzo ciekawy sposób. Kwestie, które poruszałyśmy były przecież bardzo ważne dla dorastających panienek, tak samo ważne dla dziesięcioletniej Helene, dziewięcioletniej mnie i prawie sześcioletniej Marianny. A tylko w swoim towarzystwie mogłyśmy powiedzieć to, co naprawdę myślałyśmy, chociaż każda z nas starała się jak najlepiej udawać dorosłą kobietę i powielać zachowania rodzicielek lub nauczycielek, które uczyły nas jak to powinno wyglądać. Wywróciłam teatralnie oczami słysząc słodki głos swojej kuzynki, i jednej i drugiej, bo miałam wrażenie, że nie do końca zrozumiały co ja właściwie chciałam im przekazać. Ale nie mogłam się nie zgodzić z ich słowami, jednak przyszło mi to z ogromnym trudem. Nie lubiłam przyznawać komuś racji, chyba, że ta racja należała się mnie. To zupełnie co innego.
- Macie racje, ale, zdecydowanie preferuje nasze fiolety i w fioletach wolałabym pozostać, ot co - odpowiedziałam całkowicie zgodnie z prawdą.
Nie chciałam zmieniać barw. Czerń najprawdopodobniej bardzo by mnie przytłoczyła, dlatego unikałam jej jak ognia, co zresztą moja służba z chęcią podchwyciła i czarnych sukienek już dawno pozbyła się z mojej garderoby. Już chyba wolałabym ciemne zielenie, na przykład takie, jakie były w rodzie Malfoy, granaty lub czerwienie, na pewno bym w nich wyglądała przepięknie. Ale czernie nie, absolutnie nie.
- Którego lorda Burke, Heleno? - podchwyciłam temat.
Byłam bardzo ciekawa co też moja kuzynka znowu wymyśliła, nie kojarzyłam żadnego lorda Burke w naszym wieku, którym Helene mogłaby być zainteresowana. Dlatego patrzyłam na nią wyczekująco, co jakiś czas unosząc filiżankę z herbatą i z odstającym najmniejszym paluszkiem, przystawiałam ją do ust, aby upić ciepły napój.
- Właśnie, Marianne, podoba ci się ktoś? - zwróciłam się teraz w stronę młodszej kuzynki.
Ona jako jedyna wychowywała się z braćmi, Helena miała siostrę, a ja byłam sama więc nie mogłyśmy mieć tego porównania. Na pewno była przez braci adorowana i opiekowali się nią. Byłam pewna, że gdy przyjdzie pora, to zadbają o to, aby trafiła w odpowiednie ręce. Chyba, że wyrośnie z niej nieznośna dziewuszka, ale w to raczej wątpię, jednak wtedy na pewno trafiłaby w ręce jakiegoś niegodziwca, za karę. Wstrząsnęłam się na samą myśl, że i mnie mogłoby się coś takiego przytrafić. Dlatego uczyłam się pilnie i przy ojcu zawsze byłam wzorową panną, aby nigdy mieć takich obaw wobec własnego wyjścia za mąż. Zresztą, o czym ja myślałam. Było pewne, że każda z nas idealnie trafi. Byłyśmy przecież najjaśniejszymi gwiazdkami w głowie naszych ojców, oni już zadbają o to, abyśmy miały dobrze w życiu. I nawet jeśli Helena nie będzie mogła wyjść za lorda Burke, a ja za lorda Rowle, to na pewno będziemy miały przynajmniej godne i spokojne życie, idealne dla idealnych szlachcianek. Tak samo Marianne, na pewno znajdzie się dla niej ktoś odpowiedni, nawet jeśli jej główka jest na to jeszcze póki co za mała, by o tym myśleć.
- Macie racje, ale, zdecydowanie preferuje nasze fiolety i w fioletach wolałabym pozostać, ot co - odpowiedziałam całkowicie zgodnie z prawdą.
Nie chciałam zmieniać barw. Czerń najprawdopodobniej bardzo by mnie przytłoczyła, dlatego unikałam jej jak ognia, co zresztą moja służba z chęcią podchwyciła i czarnych sukienek już dawno pozbyła się z mojej garderoby. Już chyba wolałabym ciemne zielenie, na przykład takie, jakie były w rodzie Malfoy, granaty lub czerwienie, na pewno bym w nich wyglądała przepięknie. Ale czernie nie, absolutnie nie.
- Którego lorda Burke, Heleno? - podchwyciłam temat.
Byłam bardzo ciekawa co też moja kuzynka znowu wymyśliła, nie kojarzyłam żadnego lorda Burke w naszym wieku, którym Helene mogłaby być zainteresowana. Dlatego patrzyłam na nią wyczekująco, co jakiś czas unosząc filiżankę z herbatą i z odstającym najmniejszym paluszkiem, przystawiałam ją do ust, aby upić ciepły napój.
- Właśnie, Marianne, podoba ci się ktoś? - zwróciłam się teraz w stronę młodszej kuzynki.
Ona jako jedyna wychowywała się z braćmi, Helena miała siostrę, a ja byłam sama więc nie mogłyśmy mieć tego porównania. Na pewno była przez braci adorowana i opiekowali się nią. Byłam pewna, że gdy przyjdzie pora, to zadbają o to, aby trafiła w odpowiednie ręce. Chyba, że wyrośnie z niej nieznośna dziewuszka, ale w to raczej wątpię, jednak wtedy na pewno trafiłaby w ręce jakiegoś niegodziwca, za karę. Wstrząsnęłam się na samą myśl, że i mnie mogłoby się coś takiego przytrafić. Dlatego uczyłam się pilnie i przy ojcu zawsze byłam wzorową panną, aby nigdy mieć takich obaw wobec własnego wyjścia za mąż. Zresztą, o czym ja myślałam. Było pewne, że każda z nas idealnie trafi. Byłyśmy przecież najjaśniejszymi gwiazdkami w głowie naszych ojców, oni już zadbają o to, abyśmy miały dobrze w życiu. I nawet jeśli Helena nie będzie mogła wyjść za lorda Burke, a ja za lorda Rowle, to na pewno będziemy miały przynajmniej godne i spokojne życie, idealne dla idealnych szlachcianek. Tak samo Marianne, na pewno znajdzie się dla niej ktoś odpowiedni, nawet jeśli jej główka jest na to jeszcze póki co za mała, by o tym myśleć.
Gość
Gość
Zmartwienie odpłynęło nieco, gdy Helene pokrzepiała ją tak pozytywnymi słowami - z pewnością zdoła jeszcze wpłynąć na śnieżnobiałego nicponia i nauczyć go odpowiednich manier. Niestety, większość twierdziła, że niewiele da się w tej kwestii zrobić. Kocisko zwyczajnie postępowało według własnych zasad, wśród których pierwszą i niepodważalną była obrona młodej Malfoyówny. Nie tylko przed złem - najwyraźniej przed wszystkim. Zmiana tematu, gdy wszystko już przybiera spokojniejszy obrót po tańcu drugiej lady Rowle, budzi za to kolejne pytania.
- Co to domena? - zapytała, w wyobraźni nie potrafiąc znaleźć nawet najmniejszej wskazówki ani skojarzenia, przynajmniej w pierwszej chwili. - Czy to jakiś duży zamek, do którego tylko oni mogą wejść? - może była na dobrym tropie? Wydawało jej się, że kiedyś już słyszała to słowo, ale chłonna pamięć czasami zawodziła. Uwolniła zniecierpliwione westchnienie. Wszyscy powtarzali, że zrozumie jak dorośnie - a przecież rozumiała już tak dużo! - Mam nadzieję, że dorosnę szybciej - teraz się jakoś dłużyło w tej drodze do dorosłości i wszechzrozumienia.
O poczęstunku nie trzeba było przypominać dwa razy, chętnie udała się za Helene, zapominając o tym, co mówiła mama - że nie można zbyt wiele cukru, bo ma się zęby, jak mugolaki. Nie do końca rozumiała, czym różnią się zęby mugolaków, ale wyobrażała je sobie jak przerażające kły smoka. Zdecydowanie nie prezentowałaby się dobrze z takim uśmiechem. Przez chwilę pozwoliła dziewczętom prowadzić dyskusję, pochłonięta obserwacją ciasta, pojawiającego się na talerzykach. Zerkała na panny Rowle kontrolnie, trochę krępując się z rozpoczęciem jedzenia, ale tak nie mogła się doczekać, że zgrabnie chwyciła widelczyk i nie czekała już dłużej. Uwagę miała w miarę podzielną, dlatego poza rozkoszowaniem się słodyczą ciasta, słuchała o mężczyznach. Nie czuła się w tym temacie pewnie. Najchętniej zostałaby po prostu z Brutusem, on zawsze wiedział, jak ją obronić, gdzie się schować przed guwernantką i zapewniał, że wszystko pójdzie po jej myśli, a do tego chwalił jej gust. Zastanawiała się chwilę, czy nie skłamać dziewczętom, skoro wyraźnie miały swoje poglądy na ten temat, a ona tak bardzo nie chciała odstawać. Zapobiegawczo zatkała usta kolejnym kawałkiem ciasta - z pełnymi ustami nie wolno było mówić pod żadnym pozorem. Dała sobie trochę czasu, popiła ten czas herbatką i wreszcie odrzekła.
- Żaden z lordów nie przykuł jeszcze mojej uwagi, potrzebuję kogoś wyjątkowego - nie musiały wiedzieć, że cytowała pewną śliczną pannę, jaką zaledwie dwa dni wcześniej podsłuchiwała na zabawie u Rosierów. O, gdyby nie to, że wujcio księcio Tristan miał tak śliczną księżniczkę, mogłaby zostać jego żoną. - choć Rosierowie mieszkają w pięknej okolicy - dodała na koniec, głównie wyczekując odpowiedzi Helene na pytanie kuzynki.
- Co to domena? - zapytała, w wyobraźni nie potrafiąc znaleźć nawet najmniejszej wskazówki ani skojarzenia, przynajmniej w pierwszej chwili. - Czy to jakiś duży zamek, do którego tylko oni mogą wejść? - może była na dobrym tropie? Wydawało jej się, że kiedyś już słyszała to słowo, ale chłonna pamięć czasami zawodziła. Uwolniła zniecierpliwione westchnienie. Wszyscy powtarzali, że zrozumie jak dorośnie - a przecież rozumiała już tak dużo! - Mam nadzieję, że dorosnę szybciej - teraz się jakoś dłużyło w tej drodze do dorosłości i wszechzrozumienia.
O poczęstunku nie trzeba było przypominać dwa razy, chętnie udała się za Helene, zapominając o tym, co mówiła mama - że nie można zbyt wiele cukru, bo ma się zęby, jak mugolaki. Nie do końca rozumiała, czym różnią się zęby mugolaków, ale wyobrażała je sobie jak przerażające kły smoka. Zdecydowanie nie prezentowałaby się dobrze z takim uśmiechem. Przez chwilę pozwoliła dziewczętom prowadzić dyskusję, pochłonięta obserwacją ciasta, pojawiającego się na talerzykach. Zerkała na panny Rowle kontrolnie, trochę krępując się z rozpoczęciem jedzenia, ale tak nie mogła się doczekać, że zgrabnie chwyciła widelczyk i nie czekała już dłużej. Uwagę miała w miarę podzielną, dlatego poza rozkoszowaniem się słodyczą ciasta, słuchała o mężczyznach. Nie czuła się w tym temacie pewnie. Najchętniej zostałaby po prostu z Brutusem, on zawsze wiedział, jak ją obronić, gdzie się schować przed guwernantką i zapewniał, że wszystko pójdzie po jej myśli, a do tego chwalił jej gust. Zastanawiała się chwilę, czy nie skłamać dziewczętom, skoro wyraźnie miały swoje poglądy na ten temat, a ona tak bardzo nie chciała odstawać. Zapobiegawczo zatkała usta kolejnym kawałkiem ciasta - z pełnymi ustami nie wolno było mówić pod żadnym pozorem. Dała sobie trochę czasu, popiła ten czas herbatką i wreszcie odrzekła.
- Żaden z lordów nie przykuł jeszcze mojej uwagi, potrzebuję kogoś wyjątkowego - nie musiały wiedzieć, że cytowała pewną śliczną pannę, jaką zaledwie dwa dni wcześniej podsłuchiwała na zabawie u Rosierów. O, gdyby nie to, że wujcio księcio Tristan miał tak śliczną księżniczkę, mogłaby zostać jego żoną. - choć Rosierowie mieszkają w pięknej okolicy - dodała na koniec, głównie wyczekując odpowiedzi Helene na pytanie kuzynki.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Podwieczorek pełen ciast, ciasteczek i aromatycznej herbaty upływa naprawdę miło. Żałuję, że nie ma nas więcej, wtedy byłoby jeszcze weselej. Naturalnie mam na myśli powabne lady - przy poważnych lordach nie dałoby się tak swobodnie rozmawiać jak czynimy to teraz. Może folgując sobie zbyt mocno, ale to nie szkodzi. Każdy czasem potrzebuje oddechu oraz odcięcia się od trudnych kwestii, na przykład nauki. Naukę mamy codziennie, na wysokim poziomie, wypełnia ona nasz cały czas i nie można w kółko nad tym rozprawiać. Już lepsze są rozmowy o mężczyznach, sukniach i kolorach, przynajmniej nie trzeba nad tym dumać wiele godzin. Jednak patrząc na moje nieudolne próby wykaraskania się z pewnych tematów to lepiej byłoby zamilknąć i porozmawiać nawet o gwiazdozbiorach. Nie jestem tylko pewna jak dużą wiedzę z tego zakresu posiadają moi goście, zatem najneutralniej będzie porozmawiać właśnie o błahych sprawach.
- Dobrze Arleen, zapamiętamy. Oby wuj oddał twoją rękę Rowle’om w takim razie - odpowiadam uprzejmie, na mojej twarzy maluje się serdeczny uśmiech. To nic złego, ja także mogłabym wyjść za Rowle’a. Podoba mi się w Cheshire, uwielbiam naszego rodowego poltergeista i nieskromnie uważam, że nasz ród jest najlepszy. Nie wypada mi tego powiedzieć przy lady Malfoy, to byłoby bardzo niegrzeczne.
Dodaję do filiżanki nieco cukru; łyżeczka bezgłośnie wiruje w bursztynowej cieczy, a wzrok unoszę na Mariankę. Domena? Hm, jakby to wyjaśnić?
- Ależ nie - protestuję stanowczo, ale spokojnie. - Domena to… taki znak charakterystyczny, coś typowego dla danej osoby lub grupy osób. Na przykład domeną rodów Rowle i Malfoy jest nielubienie mugoli - wyjaśniam najprościej jak umiem, ale to też jest skomplikowane. Chyba. Sama już nie wiem, zaczynam się trochę gubić we własnych słowach. Najlepiej jest się zatkać ciastem.
Szkoda, że nie wpadłam na to przed powiedzeniem o lordzie Burke. Momentalnie czerwienieją mi policzki, bo na nieszczęście moje zaczynają się dopytywać. Nie wstydzę się moich uczuć, naturalnie, że nie, ale lord Craig chyba o tym nie wie i wolałabym, żeby się nie dowiedział. To takie zawstydzające! To on powinien walczyć o mnie, nie ja o niego, przecież to niedorzeczne.
- A, mniejsza o to. Nie znacie go, jest od nas starszy. Nawet ode mnie - staram się zatem uciąć temat. Nie wiem tylko czy zdążyłam w porę, ale na potwierdzenie mojego paktu milczenia znów zapycham się ciastem, a potem wszystko popijam herbatką, wpatrując się w Marianne. Licząc poniekąd, że teraz uwaga skoncentruje się całkowicie na niej.
- Och tak, Rosierowie - potwierdziłam z lekkim rozmarzeniem. - Ich róże są cudownie fantastyczne, a tamtejsze klify zachwycają. Myślę, że dobrze byłoby ci w czerwieniach i złocie Marianne. - Zachwycam się wręcz tą wizją. Arleen zostanie lady Rowle, ja będę lady Burke, a Marianne lady Rosier? Gdyby to było takie proste… i tak o wszystkim zadecydują nestorzy i pośrednio nasi ojcowie. - Lord Thibaud został zresztą laureatem Czarownicy na najpiękniejszy uśmiech - przypominam przed zjedzeniem kolejnego kęsa. - Ciekawe kto nim zostanie w przyszłym roku? - rzucam pytanie ciekawa, czy dziewczęta mają jakieś swoje typy.
- Dobrze Arleen, zapamiętamy. Oby wuj oddał twoją rękę Rowle’om w takim razie - odpowiadam uprzejmie, na mojej twarzy maluje się serdeczny uśmiech. To nic złego, ja także mogłabym wyjść za Rowle’a. Podoba mi się w Cheshire, uwielbiam naszego rodowego poltergeista i nieskromnie uważam, że nasz ród jest najlepszy. Nie wypada mi tego powiedzieć przy lady Malfoy, to byłoby bardzo niegrzeczne.
Dodaję do filiżanki nieco cukru; łyżeczka bezgłośnie wiruje w bursztynowej cieczy, a wzrok unoszę na Mariankę. Domena? Hm, jakby to wyjaśnić?
- Ależ nie - protestuję stanowczo, ale spokojnie. - Domena to… taki znak charakterystyczny, coś typowego dla danej osoby lub grupy osób. Na przykład domeną rodów Rowle i Malfoy jest nielubienie mugoli - wyjaśniam najprościej jak umiem, ale to też jest skomplikowane. Chyba. Sama już nie wiem, zaczynam się trochę gubić we własnych słowach. Najlepiej jest się zatkać ciastem.
Szkoda, że nie wpadłam na to przed powiedzeniem o lordzie Burke. Momentalnie czerwienieją mi policzki, bo na nieszczęście moje zaczynają się dopytywać. Nie wstydzę się moich uczuć, naturalnie, że nie, ale lord Craig chyba o tym nie wie i wolałabym, żeby się nie dowiedział. To takie zawstydzające! To on powinien walczyć o mnie, nie ja o niego, przecież to niedorzeczne.
- A, mniejsza o to. Nie znacie go, jest od nas starszy. Nawet ode mnie - staram się zatem uciąć temat. Nie wiem tylko czy zdążyłam w porę, ale na potwierdzenie mojego paktu milczenia znów zapycham się ciastem, a potem wszystko popijam herbatką, wpatrując się w Marianne. Licząc poniekąd, że teraz uwaga skoncentruje się całkowicie na niej.
- Och tak, Rosierowie - potwierdziłam z lekkim rozmarzeniem. - Ich róże są cudownie fantastyczne, a tamtejsze klify zachwycają. Myślę, że dobrze byłoby ci w czerwieniach i złocie Marianne. - Zachwycam się wręcz tą wizją. Arleen zostanie lady Rowle, ja będę lady Burke, a Marianne lady Rosier? Gdyby to było takie proste… i tak o wszystkim zadecydują nestorzy i pośrednio nasi ojcowie. - Lord Thibaud został zresztą laureatem Czarownicy na najpiękniejszy uśmiech - przypominam przed zjedzeniem kolejnego kęsa. - Ciekawe kto nim zostanie w przyszłym roku? - rzucam pytanie ciekawa, czy dziewczęta mają jakieś swoje typy.
Gość
Gość
Sypialnia Helene i Melyonne
Szybka odpowiedź