Gabinet Magnusa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Magnusa
Urządzony skromnie, wręcz po spartańsku gabinet Magnusa mieści się na drugim piętrze dworu i oddzielony jest od reszty pomieszczeń podwójnymi drzwiami. Rowle nieustannie przynosi pracę do domu i nie znosi, kiedy wówczas mu się przeszkadza. W gabinecie prócz biurka i dwóch wygodnych krzeseł znajduje się także regał zawalony historycznymi woluminami a także niewielki szezlong, na wypadek gdyby Magnusa zmorzyło zmęczenie. W gabinecie czuć woń atramentu oraz świeżego laku, którym Rowle pieczętuje wysyłane listy.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W jego oczach, niczym w najprawdziwszych zwierciadłach mógł dostrzec zarys swej pogrążonej w słabym blasku świec sylwetki. Mógł w nich dostrzec też dumę i wyciekającą z niej gęstą posokę — irytację, choć resztkami zdrowego rozsądku i zasad wychowania nie odezwał się ani słowem na panoszenie się na własnym terenie o wiele gorzej urodzonego kuzyna. Lecz tego wieczora, przybywając do niego z wizytą nie był ani Ramseyem, ani w połowie Rowlem. Zjawił się tu w śmierciożerczej masce pozbawionej wyrazu, ze spętanymi ustami, wąskimi, złowieszczymi oczodołami, w których raz po raz lśniły mordercze ogniki pozornie ciemnych jak noc oczu Mulcibera. Nie przemawiała przez niego pycha ani złośliwość, choć takimi czynami obdarzył gospodarza. Sprawdzał go — jego pokorę. To on w tej szatańskiej hierarchii plasował się nad nim. Nie liczyło się posiadane w skrytce złoto, nie liczyło szlachetne nazwisko ani hektary włości. Musiał zagryźć zęby i słuchać go nawet jeśli nie miał na to ochoty. Nie planował go też poniżać, ani sycić się jego uniżeniem. Musiał sprawdzić, czy potrafi okazać należyty szacunek — przed nim, przed innymi Śmierciożercami, a przede wszystkim przed Czarnym Panem, aby już nikt nigdy nie uraził go choćby w najprostszy sposób. Magnus nie mógł tego docenić, ale gdyby wiedział ilu gniewnych i dumnych butnie postawiło się przeciw niemu i utraciło przez to błękitnej krwi z najbanalniejszych powodów, zmieniłby zdanie.
Zdawało się, że Rowle jednak rozumiał swoje położenie i to co tak naprawdę miało miejsce w jego gabinecie.
Milczał, błyszczącymi ślepiami spozierając na czarodzieja przed sobą. Jedynie lekki wiatr, wpadający do wewnątrz przez rozwarte okno wprawiało w ruch jego sylwetkę, zlaną w jedność z matową, ciężką peleryną, spiętą pod szyją czarnym, skórzanym paskiem z ciemną klamrą. Podążył cierpliwie za nim spojrzeniem, gdy wstał, lecz straciwszy go z oczu nie obrócił się, doskonale czując jego oddech za sobą. Nie obawiał się go, choć zawsze uważał go za nieprzewidywalnego. Spokój jego duszy mieszał się z gwałtowną burzą emocji, które z niego wrzały; pięknie zawoalowane słowa, ukrywały najplugawsze inwektywy, a płynność ruchów nie dopuszczała do bystrego oka możliwości o gwałtownie nadchodzącym uderzeniu, które nijak nie pasowało do jego eleganckiej postaci. Pozostając w ty samym bezruchu zerknął na skrzata, który zmaterializował się nieopodal z niewielkim kociołkiem, który pozostawił na ziemi, by znów zostawić ich samych.
Dopiero wtedy Mulciber się obrócił, spoglądając na Magnusa, doświadczając ujawnienia jednej z niezwykłych skrytek w jego prywatnej przestrzeni. Jednak to fiolki i czaszka zaabsorbowały go najbardziej, a oczy błysnęły niebezpiecznie. Miał wreszcie pewność, że uczynił to, co do niego należało, nie pomijając żadnej śmierci. Czy wybrał odpowiednie ofiary — okaże się dopiero podczas rytuału, lecz Magnus nie chciałby wiedzieć, co stałoby się, gdyby próbował oszukać. Wygotowana, oczyszczona z resztek czaszka lśniła w połyskującym i skaczącym na wietrze ogniu. Mugolska, plugawa stawała się symbolem dopuszczonej zbrodni, za którą lada moment i Magnus ukryje swoją twarz. Powoli uniósł na niego wzrok; jesteś gotów, Magnusie?, zdawał się pytać, choć nawet gardłowy pomruk nie wydobył się z jego krtani.
— Czarny Pan uznał, że każdy jego najwierniejszy sługa potrzebuje nowej twarzy— oznajmił mu tak, jak Voldemort obwieścił im to w Białej Wywernie, kierując kraniec różdżki w stronę czaszki. — Zapamiętaj wszystko, co mówię i co robię. Kiedy przyjdzie pora, to ty zajmiesz moje miejsce— uprzedził go cichym, chłodnym tonem, by po chwili półszeptem wypowiedzieć inkantację. Z różdżki błysnęło jasne, nieznośne dla wrażliwych oczu światło; coś łupnęło — to czaszka przełamała się w pół. Jedna jej część momentalnie skruszyła się w biały pył, szybko rozwiany słabym podmuchem majowego wiatru, roznosząc się po dalszej części blatu, a nawet podłodze. — Weź ją — wskazał na to, co z niej pozostało. — I stwórz swoją maskę, powtarzając za mną. — Lekkim ruchem swej lewej dłoni zobrazował mu ruchy, a nieznanymi Magnusowi do tej pory zaklęciami przedstawił część rytuału, niezbędną do utworzenia własnej maski śmierciożercy.
Zdawało się, że Rowle jednak rozumiał swoje położenie i to co tak naprawdę miało miejsce w jego gabinecie.
Milczał, błyszczącymi ślepiami spozierając na czarodzieja przed sobą. Jedynie lekki wiatr, wpadający do wewnątrz przez rozwarte okno wprawiało w ruch jego sylwetkę, zlaną w jedność z matową, ciężką peleryną, spiętą pod szyją czarnym, skórzanym paskiem z ciemną klamrą. Podążył cierpliwie za nim spojrzeniem, gdy wstał, lecz straciwszy go z oczu nie obrócił się, doskonale czując jego oddech za sobą. Nie obawiał się go, choć zawsze uważał go za nieprzewidywalnego. Spokój jego duszy mieszał się z gwałtowną burzą emocji, które z niego wrzały; pięknie zawoalowane słowa, ukrywały najplugawsze inwektywy, a płynność ruchów nie dopuszczała do bystrego oka możliwości o gwałtownie nadchodzącym uderzeniu, które nijak nie pasowało do jego eleganckiej postaci. Pozostając w ty samym bezruchu zerknął na skrzata, który zmaterializował się nieopodal z niewielkim kociołkiem, który pozostawił na ziemi, by znów zostawić ich samych.
Dopiero wtedy Mulciber się obrócił, spoglądając na Magnusa, doświadczając ujawnienia jednej z niezwykłych skrytek w jego prywatnej przestrzeni. Jednak to fiolki i czaszka zaabsorbowały go najbardziej, a oczy błysnęły niebezpiecznie. Miał wreszcie pewność, że uczynił to, co do niego należało, nie pomijając żadnej śmierci. Czy wybrał odpowiednie ofiary — okaże się dopiero podczas rytuału, lecz Magnus nie chciałby wiedzieć, co stałoby się, gdyby próbował oszukać. Wygotowana, oczyszczona z resztek czaszka lśniła w połyskującym i skaczącym na wietrze ogniu. Mugolska, plugawa stawała się symbolem dopuszczonej zbrodni, za którą lada moment i Magnus ukryje swoją twarz. Powoli uniósł na niego wzrok; jesteś gotów, Magnusie?, zdawał się pytać, choć nawet gardłowy pomruk nie wydobył się z jego krtani.
— Czarny Pan uznał, że każdy jego najwierniejszy sługa potrzebuje nowej twarzy— oznajmił mu tak, jak Voldemort obwieścił im to w Białej Wywernie, kierując kraniec różdżki w stronę czaszki. — Zapamiętaj wszystko, co mówię i co robię. Kiedy przyjdzie pora, to ty zajmiesz moje miejsce— uprzedził go cichym, chłodnym tonem, by po chwili półszeptem wypowiedzieć inkantację. Z różdżki błysnęło jasne, nieznośne dla wrażliwych oczu światło; coś łupnęło — to czaszka przełamała się w pół. Jedna jej część momentalnie skruszyła się w biały pył, szybko rozwiany słabym podmuchem majowego wiatru, roznosząc się po dalszej części blatu, a nawet podłodze. — Weź ją — wskazał na to, co z niej pozostało. — I stwórz swoją maskę, powtarzając za mną. — Lekkim ruchem swej lewej dłoni zobrazował mu ruchy, a nieznanymi Magnusowi do tej pory zaklęciami przedstawił część rytuału, niezbędną do utworzenia własnej maski śmierciożercy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Kotłujący się ciężar tajemnicy osiadał na skołtunionych włosach lekką mgiełką, wypełniając rozchylone usta słodkawym, mdłym posmakiem i czyniąc przestrzeń powietrzną napiętym materiałem, niemożliwym do przebicia ani różdżką, ani zaostrzonym koniuszkiem pióra. Uwarunkowanie hierarchiczne odgradzało mężczyzn subtelnie, nakazując Magnusowi w irracjonalny sposób ustępować kuzynowi we wszystkim - i radować się z tego. W istocie, rozpierało go dzikie szaleństwo pełne szczęścia, wewnętrzny krzyk nareszcie uwolnionej duszy: sprostał postawionym przed sobą wymaganiom, zdołał zadowolić Czarnego Pana. Nie musiał gnieździć się więcej pośród milczących wyznawców, otworem stała dla niego droga na górę, aż do samego Lorda Voldemorta, by służyć mu, nareszcie prawdziwie, nareszcie w pełni, nareszcie bez uciekania się do żałosnych pośrednictw. Odradzał się z popiołów, obserwując te ponowne narodziny w metalicznie błyszczącej masce Mulcibera, z której chwytał każdą emocję, tak łatwą do przejrzenia, odbijającą się w żarzących się zgniołozielonym blaskiem oczach. Składał ofiarę z własnej dumy i hołd z długowiecznego nazwiska, ochoczo chyląc głowę przed Ramseyem, nie, przed Śmierciożercą, który mógł obserwować przemianę, bliską kafkowskiej grotesce. Z zasadniczą różnicą między dwoma światami: Magnus nie był robakiem, wręcz przeciwnie, porzucał pancerz i szybkie, zwinne odnóża, wypełzał zza zarzuconego płachtą szezlongu, otwierał szerzej drzwi zamkniętego pokoju, za którego progiem następowała metamorfoza. Niemal czuł postępujące w sobie bestialstwo, zatrzymujące go na poziomie - kogoś więcej - niż tylko człowieka. Miał stać się jednym z wybranych, najwierniejszym sługą, stojącym tuż przy nim, walczącym za niego, kimś oddanym i bliskim, lojalnym, uwiązanym przy swym Panu przysięgą złożoną z krwi oraz przekleństwa. Próba się jeszcze nie skończyła, cóż po tych zabójstwach, skoro co dzień z londyńskich ulic znikały męty i szumowiny, w rynsztokach znajdywano martwe prostytutki, a na nokturnowym półświatku huczało od plotek o kolejnym trupie, zmarłym od noża wbitego między żebra. Zbrodnie Magnusa były o niebo bardziej subtelne, wyrafinowane, trąciły elegancką parafką, stawianą na końcu każdego listu, kreślonego pewną ręką mordercy. Lubił się chełpić, pozostawał skrajnym - choć brutalnym - estetą, więc żył w przeświadczeniu, że i te zabójstwa, są czymś więcej od prostego odebrania życia. Czymś więcej od położenia swej głowy na ofiarnym stole. To była jego wizytówka, ot, pierwszy kontakt z rzemieślnikiem, który dopiero później miał okazję dokończyć prawdziwego dzieła. Bał się, byłby głupcem, nie czując paraliżującego lęku, powoli liżącego napięte nerwy, wprawiającego szczupłą postać w nieznaczne drżenie. Podyktowane tak strachem, jak i podekscytowaniem, oczekiwaniem na szykujące się przed nim wyzwanie. Mulciber stał blisko niego jak lodowa statua - dziw brał, że nie roztopił się jeszcze od żaru, buchającego z ognistej aury Magnusa, palącego się do dokonania rytualnego pogrzebania dawnej osobowości. Nie znał oczekiwań, lecz zrobiłby wszystko, by móc służyć Mu jak najlepiej, by oddać się w Jego ręce, by dać się poprowadzić i walczyć o przyszłość, która spłynie krwią mugoli na nowych, czystych kartach świetności czarodziejów. Niecierpliwił się, nareszcie pragnął wiedzieć, przed jakimi wyborami stoi, co jeszcze ma uczynić, by zasłużyć; jak głęboko ma się pokłonić, jak nisko upaść, jak mocno bić czołem o ziemię, by udowodnić, że jest w stanie pełnić służbę pełną wyrzeczeń. Niespokojnym, rozbieganym wzrokiem śledził uważnie gesty Ramseya, zaczynającego uprawiać czary, czary, których nie znał, używając magii, o jakiej nie słyszał.
-Tak zrobię - przyrzekł gardłowo, jak urzeczony wpatrując się w gesty jego nadgarstka, zafascynowany śpiewną inkantacją oraz zachwycony, zachwycony uświęconym dla niego czasem przyszłym, w którym to on sam będzie przekazywał tajemną wiedzę adeptom, zdolnym do największego poświęcenia dla ich wspólnego mistrza. Chłonął barwny, przerażający spektakl wszystkimi zmysłami: źrenice zwęziły się, reagując na ostre światło, uszu dobiegł suchy trzask łamanej kości, usta wypełniła przejmująca suchość, jakby wypełnić je pyłem zmielonej na proch czaszki. Ujął w dłoń resztę mugolskiego trofeum, odtwarzając ruchy Ramseya, szepcząc swoją złowrogą narrację i żłobiąc w czaszce swoje nowe imię. Śmierciożercy, sługi, niewolnika. Miał przestać istnieć - odrzucić swe nazwisko oraz pychę, wstępując na służbę ciężką i pełną wyrzeczeń. Czy kalał imię dumnych przodków, decydując się na gięcie karku przed czarodziejem, w którego żyłach nie płynęła czysta szlachetna krew? Nie, nie wątpił w to ani chwili, bezbłędnie inkrustując przejrzystą kość w swoje nowe oblicze. Błysk srebrzystego metalu o jaśniejącej, momentami błękitnawej, momentami fioletowej poświacie. Donośny brzdęk wgniatanej metalowej sztaby, nagłe pęknięcia, żłobiące ostre kości policzkowe, puste oczodoły, mocno wgłębione, pozostawiające po sobie jakby cienie, kościany zarys nosa, wąski otwór na usta, prosty, zakratowany niewymyślnym wzorem. I siateczka drobnych pereł, tak mocno związanych z materiałem, że zdawały się ledwie cienką kaligrafią na pięknej, metalowej strukturze. Biegły łańcuszkiem przez całą maskę, łącząc się w prostych splotach - klasycznych ornamentach, dostojnych i wyniosłych, łagodzących turpizm maski sprawiedliwą powagą sędziego. Była gotowa; z nabożeństwem uniósł ją i przymierzył do twarzy, podziwiając się w odbiciu maski Ramseya. Zyskał już nowe, drugie oblicze, lecz... czy to wystarczyło, by Czarny Pan naznaczył go jako równego swym najwierniejszym?
-Tak zrobię - przyrzekł gardłowo, jak urzeczony wpatrując się w gesty jego nadgarstka, zafascynowany śpiewną inkantacją oraz zachwycony, zachwycony uświęconym dla niego czasem przyszłym, w którym to on sam będzie przekazywał tajemną wiedzę adeptom, zdolnym do największego poświęcenia dla ich wspólnego mistrza. Chłonął barwny, przerażający spektakl wszystkimi zmysłami: źrenice zwęziły się, reagując na ostre światło, uszu dobiegł suchy trzask łamanej kości, usta wypełniła przejmująca suchość, jakby wypełnić je pyłem zmielonej na proch czaszki. Ujął w dłoń resztę mugolskiego trofeum, odtwarzając ruchy Ramseya, szepcząc swoją złowrogą narrację i żłobiąc w czaszce swoje nowe imię. Śmierciożercy, sługi, niewolnika. Miał przestać istnieć - odrzucić swe nazwisko oraz pychę, wstępując na służbę ciężką i pełną wyrzeczeń. Czy kalał imię dumnych przodków, decydując się na gięcie karku przed czarodziejem, w którego żyłach nie płynęła czysta szlachetna krew? Nie, nie wątpił w to ani chwili, bezbłędnie inkrustując przejrzystą kość w swoje nowe oblicze. Błysk srebrzystego metalu o jaśniejącej, momentami błękitnawej, momentami fioletowej poświacie. Donośny brzdęk wgniatanej metalowej sztaby, nagłe pęknięcia, żłobiące ostre kości policzkowe, puste oczodoły, mocno wgłębione, pozostawiające po sobie jakby cienie, kościany zarys nosa, wąski otwór na usta, prosty, zakratowany niewymyślnym wzorem. I siateczka drobnych pereł, tak mocno związanych z materiałem, że zdawały się ledwie cienką kaligrafią na pięknej, metalowej strukturze. Biegły łańcuszkiem przez całą maskę, łącząc się w prostych splotach - klasycznych ornamentach, dostojnych i wyniosłych, łagodzących turpizm maski sprawiedliwą powagą sędziego. Była gotowa; z nabożeństwem uniósł ją i przymierzył do twarzy, podziwiając się w odbiciu maski Ramseya. Zyskał już nowe, drugie oblicze, lecz... czy to wystarczyło, by Czarny Pan naznaczył go jako równego swym najwierniejszym?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozpoczęło się. Proces jego przemiany, ponownych narodzin, a może raczej szybkiej i gwałtownej śmierci przez wejście w gęsty mrok, o którym wciąż niewiele wiedział. Dobrowolnie oddawał swą duszę wraz ze wszystkim co posiadał — honorem, wiedzą, możliwościami, zdolnością i siłą, a także każdą ziemską rzeczą. Zgadzał się służyć Jemu i jego sługom, zgadzał się wypełniać jego rozkazy, kiedy trzeba zabijać i ratować w jego imieniu. Dopuścił się już haniebnych zbrodni, za które czekać go będzie wieczne potępienie; czekała jeszcze przysięga, której nic nigdy nie będzie mogło cofnąć ani złamać. Palił się do tego, jego lśniące oczy płonęły żywym ogniem, iskrzyły niecierpliwie, mięśnie twarzy napinały się subtelnie, choć dla bacznego obserwatora wyraźnie. Pewnie gdyby w pokoju zapadła zupełna cisza, Ramsey zdołałby usłyszeć jego gwałtowne bicie serca, niczym trzepot skrzydeł uwięzionego ptaka. Ale wciąż byli ledwie na początku tej drogi, a on jeszcze nie zdawał sobie sprawy jaka jest cena, którą przyjdzie mu za to wszystko zapłacić.
Śledził jego ruchy uważnie, nie przestając szeptem wypowiadać mrocznych inkantacji. Jego usta formowały się w różne kształty, a spomiędzy pełnych warg z sykiem wydostawały najplugawsze zaklęcia, które kuzyn powtarzał za nim dokładnie, z urzeczeniem przyglądając się swojemu dziełu. Utkwiwszy w jego twarzy spojrzenie, dostrzegał fascynację tym, co czynił i przejęcie, które zwiększało się z każdą następującą chwilą. Rzeźbił w mugolskiej czaszce swoją nową twarz. Kształtował ją według własnego uznania, nadawał jej niezwykłej formy, tożsamości, nietuzinkowości. Czynił coś bezkształtnego i pięknym i przejmującym, budzącym grozę i zwiastującym nieszczęście.
Zamilkł chwilę przed nim, uznawszy, że pojął magię, którą operował — dał mu jeszcze czas na zwieńczenie swego dzieła i uczynienie maski kompletną, a potem pozwolił mu ją przymierzyć i przejrzeć się w odbiciu swej własnej. Nie było powodu do pośpiechu, musiał się upewnić — dla Niego — że to właściwy wybór, a Magnus rzeczywiście był gotowy, by zostać jego sługą. Dał mu czas, w trakcie którego bacznie go obserwował i oceniał, zbierając o nim informacje i wyciągając wnioski. Nie mógł się pomylić, co do niego. Lekkim ruchem nadgarstka przywołał przyniesiony przez skrzata kociołek. Ulokował go na środku biurka i pomniejszył do rozmiarów, które będą odpowiednie do stworzenia swoistej mieszaniny. Chwilę poczekał, aż Magnus odłoży swą nową zabawkę — przyjdzie mu się nią nacieszyć jeszcze w późniejszym czasie; i z głębokiej kieszeni szaty wyciągnął flakon, wypełniony po czubek rzadką, czarną cieczą. Kiedy go odkorkował, substancja zaczęła lekko buzować wewnątrz, a gdy przelał ją do niewielkiego kociołka, gęsto dymić.
— Magnusie, otrzymasz recepturę, która będzie ci niezbędna do przygotowania tego... Eliksiru Rozpaczy.— Uniósł na niego wzrok. Nawet taki laik w alchemii jak Mulciber słyszał o legendarnym wywarze i jego możliwych skutkach jeszcze zanim przyszło mu go ujrzeć na własne oczy. Sam nie był zdolny do jego poprawnego przygotowania, potrzebował do tego doświadczonego alchemika, który poradzi sobie z niezwykle trudną i skomplikowaną formułą. Nigdy nie zdecydowałby się na eksperyment z jego przyrządzaniem i ryzykowaniem, że się nie uda tuż pod Jego nosem, na szczęście znał kogoś kto nie tylko z zapartym tchem odebrał recepturę, ale i przygotował go dla niego bezbłędnie.— To, co zebrałeś. Najpierw krew niewinnej ofiary, później krew jednorożca. Kropla po kropli. Nie szybciej, nie wolniej. — Rozporządził, przytrzymując na nim dłużej spojrzenie, upewniając się, że zrozumiał, a następnie wlał zawartość obu fiolek do kociołka zgodnie z tym, co powiedział. Niespiesznie, nie zostawiając w szkle żadnej resztki. Eliksir w kociołku zaczął się intensywniej dymić, jego zapach stał się intensywny i nieprzyjemny, ale to najmniejsza niedogodność, jaka miała mieć tu miejsce. Sięgnął po stojący na brzegu biurka kielich, prawdopodobnie po winie, na co wskazywały zabarwione burgundem ścianki. Wylał ostatnie krople zalegające na dnie na podłogę i podstawił Magnusowi, by przelał zawartość dymiącego wywaru.
Musiał poinformować Go, że wszystko było już gotowe na jego przybycie. Podwinął rękaw szaty, odsłaniając przed Magnusem lewe przedramię, którego skóra pokryta była symbolem ich potęgi — upiorną czaszką, z której paszczy wypełzał złowrogi wąż. Z pewnością nie pierwszy raz go widział, choć żaden z nich nigdy nie obnosił się z czarnomagicznym tatuażem. Przymknął oczy, skupiając się na Mrocznym Znaku. Nosił go na ręce wiodącej, dlatego nie musiał przykładać różdżki, by go ożywić. Zacisnął palce na jej rękojeści, a potem rozluźnił lekko. Czuł jak ogień przepływa przez jego żyły, czuł jak się rozszerzają, uwypuklają pod skórą, jak wypełnia je magia, a wraz z nią tatuaż czernieje tchnięty mocą. Ożywał. Wąż poruszył się lekko; w tej samej chwili głuchy grzmot rozniósł się echem po Cheshire.
Śledził jego ruchy uważnie, nie przestając szeptem wypowiadać mrocznych inkantacji. Jego usta formowały się w różne kształty, a spomiędzy pełnych warg z sykiem wydostawały najplugawsze zaklęcia, które kuzyn powtarzał za nim dokładnie, z urzeczeniem przyglądając się swojemu dziełu. Utkwiwszy w jego twarzy spojrzenie, dostrzegał fascynację tym, co czynił i przejęcie, które zwiększało się z każdą następującą chwilą. Rzeźbił w mugolskiej czaszce swoją nową twarz. Kształtował ją według własnego uznania, nadawał jej niezwykłej formy, tożsamości, nietuzinkowości. Czynił coś bezkształtnego i pięknym i przejmującym, budzącym grozę i zwiastującym nieszczęście.
Zamilkł chwilę przed nim, uznawszy, że pojął magię, którą operował — dał mu jeszcze czas na zwieńczenie swego dzieła i uczynienie maski kompletną, a potem pozwolił mu ją przymierzyć i przejrzeć się w odbiciu swej własnej. Nie było powodu do pośpiechu, musiał się upewnić — dla Niego — że to właściwy wybór, a Magnus rzeczywiście był gotowy, by zostać jego sługą. Dał mu czas, w trakcie którego bacznie go obserwował i oceniał, zbierając o nim informacje i wyciągając wnioski. Nie mógł się pomylić, co do niego. Lekkim ruchem nadgarstka przywołał przyniesiony przez skrzata kociołek. Ulokował go na środku biurka i pomniejszył do rozmiarów, które będą odpowiednie do stworzenia swoistej mieszaniny. Chwilę poczekał, aż Magnus odłoży swą nową zabawkę — przyjdzie mu się nią nacieszyć jeszcze w późniejszym czasie; i z głębokiej kieszeni szaty wyciągnął flakon, wypełniony po czubek rzadką, czarną cieczą. Kiedy go odkorkował, substancja zaczęła lekko buzować wewnątrz, a gdy przelał ją do niewielkiego kociołka, gęsto dymić.
— Magnusie, otrzymasz recepturę, która będzie ci niezbędna do przygotowania tego... Eliksiru Rozpaczy.— Uniósł na niego wzrok. Nawet taki laik w alchemii jak Mulciber słyszał o legendarnym wywarze i jego możliwych skutkach jeszcze zanim przyszło mu go ujrzeć na własne oczy. Sam nie był zdolny do jego poprawnego przygotowania, potrzebował do tego doświadczonego alchemika, który poradzi sobie z niezwykle trudną i skomplikowaną formułą. Nigdy nie zdecydowałby się na eksperyment z jego przyrządzaniem i ryzykowaniem, że się nie uda tuż pod Jego nosem, na szczęście znał kogoś kto nie tylko z zapartym tchem odebrał recepturę, ale i przygotował go dla niego bezbłędnie.— To, co zebrałeś. Najpierw krew niewinnej ofiary, później krew jednorożca. Kropla po kropli. Nie szybciej, nie wolniej. — Rozporządził, przytrzymując na nim dłużej spojrzenie, upewniając się, że zrozumiał, a następnie wlał zawartość obu fiolek do kociołka zgodnie z tym, co powiedział. Niespiesznie, nie zostawiając w szkle żadnej resztki. Eliksir w kociołku zaczął się intensywniej dymić, jego zapach stał się intensywny i nieprzyjemny, ale to najmniejsza niedogodność, jaka miała mieć tu miejsce. Sięgnął po stojący na brzegu biurka kielich, prawdopodobnie po winie, na co wskazywały zabarwione burgundem ścianki. Wylał ostatnie krople zalegające na dnie na podłogę i podstawił Magnusowi, by przelał zawartość dymiącego wywaru.
Musiał poinformować Go, że wszystko było już gotowe na jego przybycie. Podwinął rękaw szaty, odsłaniając przed Magnusem lewe przedramię, którego skóra pokryta była symbolem ich potęgi — upiorną czaszką, z której paszczy wypełzał złowrogi wąż. Z pewnością nie pierwszy raz go widział, choć żaden z nich nigdy nie obnosił się z czarnomagicznym tatuażem. Przymknął oczy, skupiając się na Mrocznym Znaku. Nosił go na ręce wiodącej, dlatego nie musiał przykładać różdżki, by go ożywić. Zacisnął palce na jej rękojeści, a potem rozluźnił lekko. Czuł jak ogień przepływa przez jego żyły, czuł jak się rozszerzają, uwypuklają pod skórą, jak wypełnia je magia, a wraz z nią tatuaż czernieje tchnięty mocą. Ożywał. Wąż poruszył się lekko; w tej samej chwili głuchy grzmot rozniósł się echem po Cheshire.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Dzieło stworzenia dokonywane po raz wtóry tchnęło w Magnusa diabelską siłę, toczoną w jego żyłach toksycznymi życzeniami. Jeszcze - niewypowiedzianymi, zaklętymi w niewerbalnej formule, lecz i dla niego i dla Ramseya było to jasne, że rozgorzały już niewybaczalnym ogniem Szatańskiej Pożogi. Zachłysnął się magią, jakiej jeszcze nigdy nie widział, czując podskórną żądzę obrócenia różdżką, wysyczenia jadowitych słów czarnomagicznych inkantacji, obserwacji cierpienia, które mógł zadać ledwie jednym słowem. Szarpał się z trzymanym na długiej smyczy - ta jednak i tak zaczęła finalnie uwierać, wbijać się w ciało, rozrywając miękkie tkanki z wrażliwej szyi, podduszać ambicje - pragnieniem krwawej wendety na mugolach, z chęcią zanurzenia rąk w parujących wnętrznościach, wywleczenia na wierzch wszystkich brudów świata. Zaczynał od wielkich marzeń, lecz nie zwykł drobić siedmiomilowych kroków, był konkretny, równie co jego cele, zakrojone szeroko, nie poprzestające na małym. Łapczywie łykał więc mroczną aurę, kontemplując syczące w powietrzu zgłoski; harmonijnie, uderzając do rytmu odprawianego diabelskiego rytuału, pogoda za strzelistym oknem dziczała. Gałęzie drzew porwane ostrym wiatrem łomotały w szyby, przenikliwe świsty podmuchów drażniły stare mury, jęczące pod pieszczotami tych intruzów, podsycane z daleka szepczącą narracją Mulcibera. Rowle powtarzał ten złowieszczy parodos, intensyfikując estetyczne doznania i - choć nie dostąpił jeszcze całości przeznaczonej dla niego wiedzy - już kurczył się, rozpoznając oczyszczającą trwogę. Trochę na ślepo podążał za wskazówkami Ramseya, niczego nie oczekując; zanadto struchlał, choć paradoksalnie myślał, że w tej chwili potrafi już okiełznać najbardziej plugawe czary. Kiełkowała w nim niepewność podlewana dumą z niedokończonego dzieła, buta niedocenionego artysty, debiutującego wśród wymagającej publiczności. Grał na zasadach swego kuzyna, pokornie przyjmując na swe ramiona ciężar posługi, już od samego początku. On to rozpoczął, on dał sygnał do inauguracji, on położył na szali swoją duszę, gotów ją sprzedać, nie, oddać, bez targowania się o cenę. Decyzja bez wątpienia słuszna, której był pewny, artykułując przedziwne dźwięki złowrogiego zaklęcia. Melodyjny zaśpiew nieznanego języka, niknący, jakby lejący się akcent, skupiał całkowicie ochrypły głos Rowle'a, z mocą deklamującego bluźnierczy poemat, obnażającego się do nagiej prawdy, zrywającego skórę z twarzy, by zastąpić ją inną, nową, doskonalszą. Podobną obliczu Czarnego Pana, był wszak - nie oszukiwał się - tworem Jego rąk, sługą idealnym - co drapało w sercu uczuciem spełnienia i zdrady. Pogrzebana miłość własna odzywała się jeszcze pośmiertnym skowytem, ale Magnus racjonalnie zasypywał ją pod głębszą hałdą czarnej ziemi, koncentrują swe aspiracje do zabłyśnięcia u boku Lorda Voldemorta. Łaknął zaszczytów niebezpodstawnych, chciał się przysłużyć - nawet umrzeć - w Jego imieniu, zapamiętany jako niezłomny. Niezłomność musiał udowodnić najpierw; drgnął lekko, z nabożeństwem odkładając piękną maskę na ciężkie biurko i odruchowo zbaczając wzrokiem, gdy uchwycił kątem oka poruszający się zwój czarnej peleryny. Błysnęło szkło, butelka, ciemna kleista zawiesina. Nie zdążył zapytać, a Ramsey już rozwiewał wszelkie wątpliwości, Magnus milczał więc, skupiony w tej ciszy na dokładnym odwzorowywaniu kolejnych scen i aktów z przerażającej tragedii. Mocno dydaktycznej, on także się uczył, podziwiając bulgoczącą w kociołku ciemną ciecz, gotującą się wraz z dymem o kleistej konsystencji. Skinął głową, zrozumiał, postąpi ściśle według instrukcji, ale jeszcze korzystał i karmił się wizualnymi efektami, okraszonymi bodźcami, powoli uderzającymi w zmysły, a płynącymi wprost z rozgrzanego kociołka. Duszny, gryzący zapach ostrzegał przed przyjmowaniem eliksiru do ust - będzie musiał go wypić? Najprawdopodobniej - lecz Magnus nie śmiał protestować, przejęty bliską wizją prawdziwego szczęścia. Ostrożnie napełnił kielich, z którego zwykle raczył się przednim winem, dymiący się eliksir wypełnił go w całości, a Rowle zacisnął dłoń na pucharze, ignorując nieprzyjemną woń uderzającą w nozdrza. Czekał na znak, na rozkaz: w środku równie dobrze mogłaby znajdować się trucizna, a on i tak by ją wypił, jeśli tego wymagała Próba. Tuż obok Ramsey odsłonił lewe ramię, Magnus pierwszy raz widział Mroczny Znak z tak bliska, ze wszystkimi detalami, dotychczas umykającymi jego uwadze. Wąż wysuwający się z kościstych szczęk, obmierzłe szczegóły ludzkiej czaszki, magia tchnięta w czarny tatuaż, poruszający się, zmieniający strukturę, puchnący i błyszczący magią, najczarniejszą magią, uwięzioną w ludzkim ciele.
-Co...? - zdołał wykrztusić, zszokowany splotem wydarzeń, gdy rozległ się grzmot, odbijający się paraliżującym echem po leśnej głuszy, a czarny wąż wysunął się z zaciśniętych szczęk tatuażu.
-Co...? - zdołał wykrztusić, zszokowany splotem wydarzeń, gdy rozległ się grzmot, odbijający się paraliżującym echem po leśnej głuszy, a czarny wąż wysunął się z zaciśniętych szczęk tatuażu.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czarny Pan wynurzył się z kłębów dymu; jego twarz była przysłonięta kapturem czarnej jak noc szaty, lecz emanująca od niego złowroga aura nie pozostawiała wątpliwości odnośnie jego tożsamości. Przystanął w odległości od obojga czarodziejów bez słowa, kierując spojrzenie na zgromadzone rekwizyty, dopiero po chwili - skinąwszy głową Ramseyowi, może jedynie witając swojego sługę, a może wyrażając w ten sposób swoje zadowolenie. Wywiązał się ze swojego zadania dobrze. Podszedł bliżej, wysuwając sękatą dłoń po maskę Magnusa, jego nową twarz: przyjrzał się jej dokładnie, wciąż bez słowa, z cichym brzdękiem odstawiając ją z powrotem na drewniane biurko.
- Magnusie - wywołał go w końcu głucho, kiedy kaptur opadł z czoła czarnoksiężnika, odsłaniając jego ostre, nieprzeniknione źrenice, którymi uchwycił orzechowe tęczówki Rowle'a. Magnusj odczuł jego moc, moc Czarnego Pana; uderzył w jego skronie nagle, rwącym, pulsującym bólem, w jego uszach rozległ się pisk, tracąc panowanie nad własnym, przeszytym rozdarciem ciałem Magnus musiał opaść do klęku. Czarny Pan penetrował jego umysł, odnajdując w nim siłę i słabość, odkrywając sekrety nieznane jego bliskim, a częściowo nawet jemu samemu, poznawał go - najsilniej, jak poznać się dało drugiego człowieka. Ból ten nie zniknął, kiedy przyćmiła go wizja Magnusa, przed którymi chylili czoła pozostali członkowie rodu: tą wizję najprościej odebrać było jako obietnicę, pewną i bezdyskusyjną wizję przyszłości.
- Zapłaciłeś częścią swojej duszy za to, bym się tutaj zjawił - przerwał tę wizję równie nagle, jak nagle ją sprowadził, a wraz z brzmieniem jego słów - zniknął przenikliwy ból. Zapłacił, zamordował jednorożca, istotę zrodzoną z niewinności, sprowadzając na siebie wieczną klątwę. Ale oddać musiał nie część duszy - a ją całą. Gestem dał mu do zrozumienia, że nie powinien wstawać. Wyciągnął jednak ku niemu dłoń. - Ramseyu - zwrócił się do śmierciożercy, nie odejmując wzroku od twarzy czarodzieja dopiero przystępującego do ich grona. - Będziesz gwarantem i podyktujesz słowa przysięgi.
- Magnusie - wywołał go w końcu głucho, kiedy kaptur opadł z czoła czarnoksiężnika, odsłaniając jego ostre, nieprzeniknione źrenice, którymi uchwycił orzechowe tęczówki Rowle'a. Magnusj odczuł jego moc, moc Czarnego Pana; uderzył w jego skronie nagle, rwącym, pulsującym bólem, w jego uszach rozległ się pisk, tracąc panowanie nad własnym, przeszytym rozdarciem ciałem Magnus musiał opaść do klęku. Czarny Pan penetrował jego umysł, odnajdując w nim siłę i słabość, odkrywając sekrety nieznane jego bliskim, a częściowo nawet jemu samemu, poznawał go - najsilniej, jak poznać się dało drugiego człowieka. Ból ten nie zniknął, kiedy przyćmiła go wizja Magnusa, przed którymi chylili czoła pozostali członkowie rodu: tą wizję najprościej odebrać było jako obietnicę, pewną i bezdyskusyjną wizję przyszłości.
- Zapłaciłeś częścią swojej duszy za to, bym się tutaj zjawił - przerwał tę wizję równie nagle, jak nagle ją sprowadził, a wraz z brzmieniem jego słów - zniknął przenikliwy ból. Zapłacił, zamordował jednorożca, istotę zrodzoną z niewinności, sprowadzając na siebie wieczną klątwę. Ale oddać musiał nie część duszy - a ją całą. Gestem dał mu do zrozumienia, że nie powinien wstawać. Wyciągnął jednak ku niemu dłoń. - Ramseyu - zwrócił się do śmierciożercy, nie odejmując wzroku od twarzy czarodzieja dopiero przystępującego do ich grona. - Będziesz gwarantem i podyktujesz słowa przysięgi.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Szatańska moc tchnęła życie w mroczny tatuaż, symbol ich zjednoczenia i poddaństwa Lordowi Voldemortowi. Poczuwszy jak go rozpala ogień wypełniający jego żyły, otworzył oczy wciąż poruszony, wciąż zafascynowany tym, co im ofiarował. Podziw dla jego wielkości trwał nieustannie, wypełniał go, sięgając wszystkich komórek ciała i budził nieopisaną trwogę, choć sądził, że w życiu nie lękał się niczego i niczemu nie służył. Lecz On był jego Panem, w którego idee, władze i siłę nigdy nie śmiał zwątpić. Przyrzekł mu dozgonną lojalność i służbę, z której nie zamierzał odejść, chyba, że śmierć weźmie go w swe ramiona.
I zjawił się, we własnej osobie. Gdy piorun przeszył coraz bardziej pochmurne niebo, Czarny Pan wyłonił z mroku i stanął tuż obok, aby odebrać co jego. Ukłonił mu się nisko i przeciągle z należytym szacunkiem, a następnie poczynił krok w tył, wiedząc, co nastąpi. Z Magnusem wymienił jeszcze krótkie, aczkolwiek znaczące spojrzenie. Przyglądał się temu z boku, w pełnej gotowości, a kiedy Pan dał znak, skinął posłusznie głową, zrozumiawszy jego rozkaz.
— Panie.— Zacisnął palce na długiej, sztywnej różdżce z judaszowca i powoli uniósł ją w stronę ich dłoni, by spętać je złotym węzłem przysięgi wieczystej. Spojrzał na Magnusa, podsuwając mu szeptem słowa, które powinien przysiąc, lecz nie jemu, a Czarnemu Panu, który stał krok przed nim.— Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę. Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć.
Powietrze w gabinecie zgęstniało nie tylko za sprawką dymiącego się w kielichu wywaru. Energia, którą otoczona była postać Czarnego Pana elektryzowała każdą cząstkę, wprawiała ją w niezauważalne drgania, przez które trudniej było złapać oddech — jakby coś niewidzialnego i ciężkiego przyciskane było do piersi.
I zjawił się, we własnej osobie. Gdy piorun przeszył coraz bardziej pochmurne niebo, Czarny Pan wyłonił z mroku i stanął tuż obok, aby odebrać co jego. Ukłonił mu się nisko i przeciągle z należytym szacunkiem, a następnie poczynił krok w tył, wiedząc, co nastąpi. Z Magnusem wymienił jeszcze krótkie, aczkolwiek znaczące spojrzenie. Przyglądał się temu z boku, w pełnej gotowości, a kiedy Pan dał znak, skinął posłusznie głową, zrozumiawszy jego rozkaz.
— Panie.— Zacisnął palce na długiej, sztywnej różdżce z judaszowca i powoli uniósł ją w stronę ich dłoni, by spętać je złotym węzłem przysięgi wieczystej. Spojrzał na Magnusa, podsuwając mu szeptem słowa, które powinien przysiąc, lecz nie jemu, a Czarnemu Panu, który stał krok przed nim.— Na krew moich przodków, na moje życie, na wszystko co mi drogie, zaklinam się, oddaje ci swoją duszę. Zrobię wszystko, czego zażądasz, a moją myślą nigdy nie wstrząśnie zwątpienie. Przybiorę nową twarz, jeśli będzie trzeba. Nigdy nie wykażę się słabością ani zawahaniem i stawię się na każde wezwanie. Wiem bowiem, że tylko tobie, książę Slytherinu, ostatni z rodu Gauntów, wężousty Czarny Panie, pragnę służyć.
Powietrze w gabinecie zgęstniało nie tylko za sprawką dymiącego się w kielichu wywaru. Energia, którą otoczona była postać Czarnego Pana elektryzowała każdą cząstkę, wprawiała ją w niezauważalne drgania, przez które trudniej było złapać oddech — jakby coś niewidzialnego i ciężkiego przyciskane było do piersi.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Błyskawica rozświetliła ponure niebo potężnym, złowrogim blaskiem, natura wokół dworu ożyła, niespokojnie szumiąc i falując, a nieszczelne okna przepuszczały do środka te potępieńcze pojękiwania. Mroczna, wysysająca życie aura wkroczyła w ziemie Cheshire niepostrzeżenie, jak czarna, trująca mgła, rozpleniając się wokół murów zamczyska, oblepiając je lepkim żywiołem, toksycznym, parującym niepokojącą energią, zdolną wstrząsnąć pogodą i zatrząsnąć nim. Dreszcze pokryły kark Magnusa, jego źrenice gwałtownie się rozszerzyły: czerń pochłonęła niemal całą powierzchnię oka, skupionego na obserwowaniu niespotykanych zjawisk z narkotyczną fascynacją. I drżeniem. To nie przejmujący chłód pokrył jego ramiona gęsią skórką a napięcie zintensyfikowane w oczekiwaniu. Znaki z zewnątrz, drzewa, które gięły się w dół, jakby w czołobitnym pokłonie, wyjący przenikliwie wiatr, czarny wąż wypełzający na wolność z lewej ręki Ramseya, hoży, zdeterminowany, pulsujący, jakby chciał przebić się przez miękką tkankę na wolność i ożyć naprawdę. Rowle napychał się tą wizją, dość jeszcze nierzeczywistą, by pojmować ją pełną świadomości, lecz łaknienie wciąż pozostawało nienasycone. Bodźce szepczące głosami wprost do wrażliwego ucha brzmiały niewyraźnie, pokarm w ustach obracał się w popiół, obrazy odbarwiały się w negatywnym świetle brakujących elementów. Najgorsza klątwa, obrócona w błogosławieństwo, kiedy w ostrym świetle przeszywającym niebo nad zamkiem Beeston, nagle w ustronnym gabinecie pojawiła się trzecia sylwetka. Wysoka, odziana w czarną, lejącą się szatę, niepokojąco chuda, generująca instynktowny szacunek. Świece zadrgały, kilka płomieni zgasło, a Magnusowi zaschło w gardle, gdy zrozumiał, że oto stoi przed Nim, przed najwyższym majestatem i największą potęgą. Sparaliżowany strachem i szacunkiem nie zdołał poruszyć się ani o cal, jedynie patrzył, jak zahipnotyzowany, jak Czarny Pan wkracza do jego życia i anektuje je jako swoje. Oddychał prędko, chrapliwie, w jakimś szaleńczym rytmie uciekiniera, choć przecież tego właśnie pragnął - najbardziej na świecie. Chciał się odezwać, lecz usta nadal miał jakby pełne popiołów, a spetryfikowane nieznanym uczuciem mięśnie, nie potrafiły się skurczyć podług jego rozkazów; Magnus biernie przyjmował splot wydarzeń, ściśle odkreślając je jednak od definicji wypadku. Nic nie działo się bez powodu, zasłużył na obecność Czarnego Pana, na Jego względy, na zaszczyt bycia Jego sługą. I tak, aspirował wysoko, nawet na kolanach czując irracjonalną dumę. Ból przeszywał go na wskroś, lecz nie uciekał przed nim, przyjmując igły, wbijające się w jego czaszkę z masochistyczną przyjemnością. Cierpiał, chciał przed tym uciec, lecz doskonale wiedział, że to była część ceny, jaką zadeklarował się zapłacić. Nie rzucał słów na wiatr i tym razem, godził się ze swoim losem, usiłując walczyć. Nie, nie z Czarnym Panem, a z opornym umysłem, instynktownie, broniącym się przed starannie wymierzonym atakiem. Nie miał przed Nim żadnych tajemnic, nie mógł mieć, więc jakiż był sens ukrycia swych sekretów? Zabił dla Niego po trzykroć - i powtórzy to wielokrotnie - dał Mu prawo, do dysponowania swym ciałem i duszą. Racjonalne podszepty łagodziły dzwoniący w uszach ból skroni, rozmywający się nagle w cieniu innych wizji, dni przyszłych. Wciąż był młody, wciąż pełen sił, a inni członkowie jego rodu znajdowali się wyraźnie pod nim, z szacunkiem chyląc głowę przed Rowle'em, promieniującym dyskretną potęgą. I nagle wszystko ustało: rozkosz i ból, nie czuł już nic, na powrót odnajdując się w rzeczywistości, w której klęczał przed Czarnym Panem, oddychając z najwyższym trudem i wpatrując się w niego z najwyższym oddaniem i determinacją.
- Moja dusza należy co ciebie, Panie - rzekł cicho, z trudem zmuszając się do wypowiedzenia swej kwestii; bez pozwolenia? czy to nie była zabójcza śmiałość? Nie dowierzając własnym oczom - miał ująć Jego dłoń? - chwycił rękę Czarnego Pana, posłusznie pozostając przed nim na kolanach. Powtarzał za Ramseyem słowa przysięgi, pewnie i głośno, tonem spokojnym, choć lekko drżącym. Nie dygotało w nim zwątpienie, lecz wzruszenie, z jakim oddawał się całkowicie pod władanie Lorda Voldemorta.
- Moja dusza należy co ciebie, Panie - rzekł cicho, z trudem zmuszając się do wypowiedzenia swej kwestii; bez pozwolenia? czy to nie była zabójcza śmiałość? Nie dowierzając własnym oczom - miał ująć Jego dłoń? - chwycił rękę Czarnego Pana, posłusznie pozostając przed nim na kolanach. Powtarzał za Ramseyem słowa przysięgi, pewnie i głośno, tonem spokojnym, choć lekko drżącym. Nie dygotało w nim zwątpienie, lecz wzruszenie, z jakim oddawał się całkowicie pod władanie Lorda Voldemorta.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Grymas na twarzy Czarnego Pana pozostał skupiony, kiedy Magnus złożył przysięgę, oddając we władanie potężnego czarnoksiężnika całe swoje życie. Świetlisty złoty węzeł oplótł zaciśnięte dłonie ciasnym splotem, już na wieki, upewniając Rowle'a w przekonaniu, że wypowiedziane przez niego słowa nie zostały rzucone na wiatr - odtąd czekała go tylko służba lub śmierć. Służba w chwale i przywilejach, jakimi cieszyli się najbliżsi słudzy tego, którego imienia nikt nie miał już odwagi wypowiadać, służba przynosząca zaszczyt, w imię idei, która zakładała oczyszczenie czarodziejskiego świata z tych, którzy nigdy nie byli godni posiadania magii.
- Powstań - odparł z naturalnym, przeszywającym chłodem w głosie, wycofując własną dłoń, nie odsuwając się jednak wciąż od obojga. - Będziesz mi służył, jestem ukontentowany twoją ofiarą. Wzbogacisz swoją siłą moich najbliższych... sprzymierzeńców. Odtąd Rycerze Walpurgii winni ci będą posłuszeństwo, a ty cieszyć się będziesz moimi szczególnymi względami. - Przeciągnął wzrokiem po rekwizytach, zatrzymując go na dymiącym eliksirze, już gotowym, zmieszanym jeszcze przed przybyciem Czarnego Pana przez Magnusa. - Ramseyu, podaj mu kielich - zażądał, pobieżnie przenosząc wzrok na starszego śmierciożercę.
- Pij, Magnusie. - Padł w końcu oczekiwany rozkaz.
- Powstań - odparł z naturalnym, przeszywającym chłodem w głosie, wycofując własną dłoń, nie odsuwając się jednak wciąż od obojga. - Będziesz mi służył, jestem ukontentowany twoją ofiarą. Wzbogacisz swoją siłą moich najbliższych... sprzymierzeńców. Odtąd Rycerze Walpurgii winni ci będą posłuszeństwo, a ty cieszyć się będziesz moimi szczególnymi względami. - Przeciągnął wzrokiem po rekwizytach, zatrzymując go na dymiącym eliksirze, już gotowym, zmieszanym jeszcze przed przybyciem Czarnego Pana przez Magnusa. - Ramseyu, podaj mu kielich - zażądał, pobieżnie przenosząc wzrok na starszego śmierciożercę.
- Pij, Magnusie. - Padł w końcu oczekiwany rozkaz.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Zbitek głosek układających się w treść przysięgi, w treść wieczystej przysięgi był szczery i płynął wprost z serca Magnusa, z czarnego serca wypełnionego okrucieństwem i pożądaniem mocy tak wielkiej, że ktoś, kto uląkłby się złożenia ofiary z samego siebie, nigdy nie mógłby po nią sięgnąć. Rowle się nie ugiął, chociaż chylił kark, pokornie i z kolan spoglądając na blade lico swego Pana ukryte za czarnym kapturem, to emanował niezłamaną siłą, niezdrowym pragnieniem sprawdzenia się. Elektryczna mieszanka szacunku i pychy wzburzała do granic, gdy deklamował gładko uniżone słowa, wiążące go coraz ściślej z mężczyzną, którego dłoń kurczowo obejmował. Złote nici szyły trwały ścieg, by Magnus ostatecznie dowiódł Mu swą wierność i lojalność; inne przymioty odda mu już wkrótce, lecz najpierw uczył się przełykać słone uniżenie, doświadczane po raz pierwszy w życiu. Nie smakowało goryczą, nie było też dobre, aczkolwiek Magnus nie łudził się, że prędko złamie kark i opanuje służalcze ukłony. Nie takie jego przeznaczenie, lecz do niego właśnie dążył, obiecując Czarnemu Panu swoją duszę. Godził się na służbę na całe życie; jeden Pan, jeden władca i nieograniczone możliwości, rozpościerające się przed Rowle'em w zamian za lichy ukłon i zgięcie kolan. Dobrze więc: przywyknie, polubi, rozumiejąc, iż jest to stosowna zapłata za wszystko, co otrzyma(ł) w zamian. Niezmiennie była to łaska i wielki zaszczyt, gdyż nie każdy z Rycerzy dostępował chwały poznania Czarnego Pana, spojrzenia mu twarzą w twarz. I choć przypłacił to nieopisanym bólem, wiedział, że nigdy tego nie pożałuje. Na rozkaz Lorda Voldemorta zgrabnie podniósł się z klęczek, wciąż jednak nieco chyląc przed nim głowę. Nie ze strachu, lecz z wiodącego go respektu, jakiego nie czuł jeszcze przed żadnym czarodziejem.
- Będę ci służył do końca moich dni, Panie - rzekł schrypniętym tonem, choć to nie potrzebowało już potwierdzenia. Złożył przysięgę wieczystą i stał się już Jego, jego człowiekiem, jego sługą, jego ciałem i duszą, a od tego wyroku nie istniało odwołanie. Przyjął kielich od Ramseya, z niepokojem wpatrując się w eliksir, rozchlapujący się na ściankach naczynia; ostateczne ukoronowanie Próby. Przytknął zimny metal do ust i gwałtownie przechylił naczynie: pił za swoje ponowne narodziny i za pomyślną służbę, pił za Czarnego Pana i jego zwycięstwa. Osobliwy, pojedynczy toast jaki wznosił dla siebie. Wiedział, z czym się to wiążę, wiedział, jakie konsekwencje przyjdzie mu ponieść i wiedział, że to była dla niego największa nagroda.
- Będę ci służył do końca moich dni, Panie - rzekł schrypniętym tonem, choć to nie potrzebowało już potwierdzenia. Złożył przysięgę wieczystą i stał się już Jego, jego człowiekiem, jego sługą, jego ciałem i duszą, a od tego wyroku nie istniało odwołanie. Przyjął kielich od Ramseya, z niepokojem wpatrując się w eliksir, rozchlapujący się na ściankach naczynia; ostateczne ukoronowanie Próby. Przytknął zimny metal do ust i gwałtownie przechylił naczynie: pił za swoje ponowne narodziny i za pomyślną służbę, pił za Czarnego Pana i jego zwycięstwa. Osobliwy, pojedynczy toast jaki wznosił dla siebie. Wiedział, z czym się to wiążę, wiedział, jakie konsekwencje przyjdzie mu ponieść i wiedział, że to była dla niego największa nagroda.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czarny eliksir smakował ohydnie, wykręcał żołądek, palił od środka nieskończonym żarem, naciągał na wymioty, wywoływał skurcze, a jednak: wypiłeś go do dna. Wywar przenikał przez ciało aż do krwi, dostrzegałeś skórę twojej dłoni zaciśniętą na naczyniu, bladą, jasną, białą jak papier, na której coraz silniej odznaczały się sine, nabrzmiałe czernią żyły. Dziwna czerń płynęła w tobie - i wywoływała ból, który zmuszał do krzyku, nad którym mogłeś jednak zapanować, jeśli mocno zaciśniesz zęby. Krew zaś zdawała się płynąć do jednego, konkretnego miejsca - ku twojemu lewemu przedramieniu. Jeśli odsłoniłeś rękaw szaty, mogłeś dostrzec, że zaczęła formułować się w dobrze znany ci już wzór: śmiejącą się czaszkę, spomiędzy której szczęk jak język wysuwał się wąż. Czarna substancja boleśnie wyszła ponad skórę, znacząc ją wymownym tatuażem - już na zawsze. Czułeś moc bijącą od tego tatuażu, pradawną, wszechmocną i wyjątkową, moc, której nigdy nie udałoby się posiąść bez wsparcia Czarnego Pana. Opadałeś z sił, mogłeś próbować się na czymś wesprzeć lub czegoś chwycić, ale nie byłeś w stanie stanąć na własnych nogach, nagle: zapadła ciemność.
Ciemność, którą przedarł nagły błysk szmaragdowego światła, znajdowałeś się gdzieś na pustkowiu, w świadomym półśnie, dostrzegałeś, że owy blask zionął od nieba, nieba, na którym znak - taki sam, jak ten na twoim przedramieniu - pobłyskiwał, złożony z tysiąca drobnych srebrnych gwiazd. Przypominało to złowrogą konstelację, omen, być może wróżbę, przypominało to symbol potęgi i zwycięstwa tego, którego imienia nikt nie miał już odwagi wymawiać.
Usłyszałeś syczenie węża, które ucichło w symfonii wilczego wycia, przecinającego nocną ciszę jak nóż, wilki może było trzy, może dziesięć, może dwadzieścia, niczego nie mogłeś być już pewien - nic nie widziałeś - ale gdzieś pomiędzy odgłosami tej nocnej kakofonii usłyszałeś szept przekazujący ci inkantację zaklęcia: morsmordre. Wiedziałeś już, że instynktownie będziesz potrafił go użyć. Wiedziałeś, że wyczaruje on Mroczny Znak, który iskrzył ponad tobą. Wiedziałeś, że zaakcentujesz nim każde zwycięstwo ku chwale Czarnego Pana.
Mogłeś otworzyć oczy, ale wciąż nie widziałeś nic: jedynie okalającą cię mgłę, która nie pozwoliła ci jednoznacznie stwierdzić, czy którekolwiek ze zdarzeń, jakie przed momentem miały miejsce, wydarzyły się naprawdę. Przejmująca słabość nie pozwalała ci stać o własnych siłach, przed twoimi oczyma ciemniało.
Czarny Pan skinął głową Ramseyowi, nim zniknął w czarnych obłokach dymu.
Magnus, zyskujesz +3PB, +3 pkt CM i 100 PD.
Ciemność, którą przedarł nagły błysk szmaragdowego światła, znajdowałeś się gdzieś na pustkowiu, w świadomym półśnie, dostrzegałeś, że owy blask zionął od nieba, nieba, na którym znak - taki sam, jak ten na twoim przedramieniu - pobłyskiwał, złożony z tysiąca drobnych srebrnych gwiazd. Przypominało to złowrogą konstelację, omen, być może wróżbę, przypominało to symbol potęgi i zwycięstwa tego, którego imienia nikt nie miał już odwagi wymawiać.
Usłyszałeś syczenie węża, które ucichło w symfonii wilczego wycia, przecinającego nocną ciszę jak nóż, wilki może było trzy, może dziesięć, może dwadzieścia, niczego nie mogłeś być już pewien - nic nie widziałeś - ale gdzieś pomiędzy odgłosami tej nocnej kakofonii usłyszałeś szept przekazujący ci inkantację zaklęcia: morsmordre. Wiedziałeś już, że instynktownie będziesz potrafił go użyć. Wiedziałeś, że wyczaruje on Mroczny Znak, który iskrzył ponad tobą. Wiedziałeś, że zaakcentujesz nim każde zwycięstwo ku chwale Czarnego Pana.
Mogłeś otworzyć oczy, ale wciąż nie widziałeś nic: jedynie okalającą cię mgłę, która nie pozwoliła ci jednoznacznie stwierdzić, czy którekolwiek ze zdarzeń, jakie przed momentem miały miejsce, wydarzyły się naprawdę. Przejmująca słabość nie pozwalała ci stać o własnych siłach, przed twoimi oczyma ciemniało.
Czarny Pan skinął głową Ramseyowi, nim zniknął w czarnych obłokach dymu.
Magnus, zyskujesz +3PB, +3 pkt CM i 100 PD.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Zimny metal podrażnił usta, które wpierw wchłonęły ten ostry posmak złota, pocałunek Midasa tuż przed początkiem czarnej tortury. Nie uchylił się, pociągnął tęgi łyk, a zaraz potem kolejny, choć gdy sam czubek języka zetknął się z tajemniczą miksturą, ciało Magnusa poczęło reagować na nią po swojemu, przeciwnie do intencji mężczyzny. Targnął nim ostry dreszcz, zgiął się wpół, broniąc się przed przyjęciem kolejnej porcji eliksiru, który już siłą wtłaczał sobie do gardła, z trudem przełykając zarówno gęsty, kleisty wywar, jak i powietrze, chwytane z desperacją topielca. Przełyk palił żywym ogniem, kurczowo zaciskał palce na rączce pucharu, pewny, że jeszcze trochę i poczyni wgłębienie w tym szczerym złocie; pił, nie zważając na ból, toczący jego trzewia, na płomienie liżące wnętrzności, wesoło harcujące po osłabionym organizmie. Pił, zwijając się z bólu, z przykrym grymasem wypisanym na twarzy, lecz nie sprzeciwił się słowu Pana, posłusznie przechylając czarę i czerpiąc ze swojego cierpienia ważną naukę. Służył Śmierci i musiał przywyknąć do tego, co jej towarzyszy, by nie osłabić jej orszaku własnym zawahaniem, służył Lordowi Voldemortowi i udowadniał mu, że jest niezłomny i że nie ugnie się przed żadnym rodzajem bólu, nawet tym zesłanym przez najczarniejszą magię, że pozostanie mu wierny już na zawsze. Chciał krzyknąć, potrzebował tego, lecz zagryzał język, świadom że choć najcichszy jęk, będzie tylko oznaką słabości. Metaliczny posmak krwi uderzył w świadomość Rowle'a, będąc tuż obok narastającego bólu i nasilających się zawrotów głowy: musiał nieświadomie przegryźć język, woląc podwójny napływ męki od zdradzenia, że nie może już tego znieść. Mdłości ponownie sprowadziły go na kolana, osunął się na nie, niewidzącym wzrokiem tocząc po znajomym gabinecie, nie rozpoznawał miejsca, w którym się znajduje, nie rozpoznawał twarzy. Chciał wymiotować, lecz powstrzymywał wzbierające w nim treści, przesuwał dużą dłonią po lewym przedramieniu, badając zmysłem dotyku swoją skórę, inną, zgrubiałą, poruszoną. Żyły wciąż drgały, rosły, jakby pompowano w nie złowrogą energię, tak w istocie też było, czuł to gdzieś ponad falą bólu. Napełniała go niesamowicie stara moc, czarna magia, straszliwa i zapomniana przez wieki, na światło dzienne objawiona tylko nielicznym, i to wszystko, dzięki Czarnemu Panu. Jego powrót i Jego triumf - tyle zdawał się wiedzieć, oślepiony, nie mogąc odnaleźć się w ciemności, pochłaniającej wszelkie barwy i odblaski rzeczywistości. Mroczny Znak skrzył się na niebie, w niespokojnych nocnych czeluściach, na pustkowiu rozległo się wilcze wycie, i syk węża, któremu - widział wyraźnie - wilki się kłaniały. I równie nagle wszystko zniknęło, a Magnus dysząc ciężko klęczał, wsparty na rękach i wpatrzony w drewnianą podłogę, zasłaną miękkim dywanem. Podnosił się powoli, ostrożnie, szukając oparcia na najbliższym meblu, trochę jak kaleka, drżącymi dłońmi przesuwając po ścianie i stawiając wyważone kroki. Powstał jednak zbyt gwałtownie, zbyt śpiesznie, znowu giął się w pół, gwałtownie wymiotując - czy Mulciber zawsze musiał oglądać go takiego? - i usiłując poskromić targające nim mdłości.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Doskonale pamiętał gorycz w ustach i napływający do nich posmak żółci, który budził w nim niepohamowane mdłości. Pamiętał zawroty głowy, osłabienie, które dawało się we znaki przez wiele kolejnych dni i niewzmożoną potrzebę snu, będącą obietnicą przespania okrutnej reakcji organizmu na spożyty wywar. Był najobrzydliwszą rzeczą jaką kiedykolwiek dobrowolnie wypił, budzącą najprawdziwsze demony w jego trzewiach, a jednocześnie niosącą ze sobą olbrzymi pokład mocy, który wynagrodził wszystkie trudy i niedogodności losu. Obserwował z fascynacją i wstrzymanym oddechem na proces, w którym wcześniej sam uczestniczył. Przyglądał się Magnusowi, gdy przysięgał Czarnemu Panu swą wierność, a później pił wywar z kielicha, który mu podał, tłumiąc w sobie odruch wyplucia go z powrotem. Naukowa ciekawość nie pozwoliła mu oderwać od niego wzroku, choć nie czuł wobec niego ani współczucia, ani smutku — tak dobrze rozumiejąc jego położenie.
Nie cofnął się, gdy mężczyzna opadł na kolana, zatapiając dłonie w dywanie, a osuszony do dna kielich poturlał się pod jego stopy; bez emocji obserwował z góry jego tortury, które ukrócić mogła jedynie śmierć. Uczynił do dopiero, gdy Czarny Pan się pożegnał. Ukłonił się nisko po raz kolejny; zniknął w mroku, ciemności nim nawet zdążył spojrzeć w jego stronę, pozostawiając po sobie jedynie naładowane energią powietrze i cieszę.
W gabinecie pozostał nieprzyjemny aromat eliksiru, który nie mógł być łatwo wywiany przez chłodny, majowy wiatr. Chwilę później mieszaninę zapachów, zarówno tych przyjemnych — starych ksiąg, pergaminów, drewna i wina, jak i nieprzyjemnych zdominował odór rzygowin, które zbrudziły starą podłogę posiadłości Magnusa. Bez obrzydzenia przyglądał się temu, stojąc blisko — zapobiegawczo, cofnął się kilka kroków, nie chcąc narażać swej szaty i butów na dewastację. Podniósł z podłogi kielich, w którym nie pozostała ani kropla.
— Dostojny lordzie Rowle. Jeśli będziesz wymiotował, napełnię kielich twoimi wymiocinami i każę ci to wypić ponownie. —Zdjął powoli maskę z twarzy. Nie po to odprawiali cały ten rytuał, aby czarnoksiężnik przegrał walkę z własnym organizmem i wydalił z siebie wszystko, co wypił — choć i tak nie miał wątpliwości, że znaczna część tego, co zawierał eliksir zdołała już przeniknąć do jego krwiobiegu.
Nie cofnął się, gdy mężczyzna opadł na kolana, zatapiając dłonie w dywanie, a osuszony do dna kielich poturlał się pod jego stopy; bez emocji obserwował z góry jego tortury, które ukrócić mogła jedynie śmierć. Uczynił do dopiero, gdy Czarny Pan się pożegnał. Ukłonił się nisko po raz kolejny; zniknął w mroku, ciemności nim nawet zdążył spojrzeć w jego stronę, pozostawiając po sobie jedynie naładowane energią powietrze i cieszę.
W gabinecie pozostał nieprzyjemny aromat eliksiru, który nie mógł być łatwo wywiany przez chłodny, majowy wiatr. Chwilę później mieszaninę zapachów, zarówno tych przyjemnych — starych ksiąg, pergaminów, drewna i wina, jak i nieprzyjemnych zdominował odór rzygowin, które zbrudziły starą podłogę posiadłości Magnusa. Bez obrzydzenia przyglądał się temu, stojąc blisko — zapobiegawczo, cofnął się kilka kroków, nie chcąc narażać swej szaty i butów na dewastację. Podniósł z podłogi kielich, w którym nie pozostała ani kropla.
— Dostojny lordzie Rowle. Jeśli będziesz wymiotował, napełnię kielich twoimi wymiocinami i każę ci to wypić ponownie. —Zdjął powoli maskę z twarzy. Nie po to odprawiali cały ten rytuał, aby czarnoksiężnik przegrał walkę z własnym organizmem i wydalił z siebie wszystko, co wypił — choć i tak nie miał wątpliwości, że znaczna część tego, co zawierał eliksir zdołała już przeniknąć do jego krwiobiegu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zmagał się już tylko z samym sobą, usiłując wytrwać w postanowieniu, zatrzymać wszystko, co dostał od Czarnego Pana. Ból także był nagrodą, piętnem i wieńcem laurowym jednocześnie, mógł przyozdobić nim skroń lub skuć nadgarstki w niewolnym geście. Interpretował to jednak na swoją korzyść, zamykając oczy na niedogodności, jakie przecież - nie istniały. Lewe przedramię Magnusa ozdobił mroczny znak, sam Lord Voldemort tchnął w niego pradawną siłę, naznaczył go swym sługą oraz uczniem, nazwał go sprzymierzeńcem, co równało Rowle'a do panteonu antycznych bóstw. Z drobnym wyjątkiem: on był realny, tak jak realny był ból, który odczuwał i duma, jaka na równi z cierpieniem spalała go od środka w wielkim pożarze. Organizm mógł się poddać; kręgosłup bezwolnie giął się ku dołowi, kolana z głuchym tąpnięciem uderzyły o twardą podłogę, wzrok martwo potoczył się po barwnym dywanie, lecz niezmiennie tkwiła w nim utajona siła. Pozbawił życia trzy istoty, przyjął na siebie klątwę, ciążącą na nim już do końca, użył najplugawszej magii, by z ohydnego reliktu mugolskiego ścierwa stworzyć swoją nową twarz, uklęknął przed Czarnym Panem i związał się z nim mocą Przysięgi Wieczystej, a wreszcie - wypił straszliwy eliksir, pieczętując swój los już na zawsze, lakiem w kształcie czaszki i węża wsuwającego się z jej złowieszczych ust. Nie zawiódł - teraz zaś nie mógł już nigdy tego uczynić. Resztkami rozumu dźwigał się z pozycji uwłaczającej szlachcicowi, usiłując zachować pion po tej próbie siły; nieudolnie, okazał się zbyt wycieńczony, więc niemal natychmiast zgiął się do pozycji wyjściowej, grzebiąc godność w zapachu niestrawionego posiłku. Wzdrygnął się wzburzony, między falami torsji trzęsącymi jego ciałem, lecz po chwili - prostował się, ocierając usta wyjętą z kieszonki jedwabną chustką, którą natychmiast cisnął na sponiewierany fragment dywanu. Powoli spojrzał na Ramseya, z budzącą się świadomością nadchodzącej wściekłości, używał sobie, drwił z niego - tylko dlatego, że on sam nie miał szansy oglądać go w takim stanie.
-Przymknij się, Mulciber - zdołał wycharczeć, zaciskając mocno usta, nadal było mu niedobrze, nie chciał ryzykować następnego wydalenia treści żołądkowych. Ani tym bardziej tego, że Ramsey spełni swoją groźbę. Wyjątkowo, stał wyżej, lecz - czy w takim wypadku również należał mu się posłuch? - i daruj sobie chłopięce przepychanki - czy to kompleks niższości? - Rudowłosy, postawny mężczyzna. Niebieskie oczy, żołnierski krok. Mógł być twojego wzrostu, ale lepiej zbudowany - nakreślił szybko pamięciowy portret jedynej niewiadomej z przygody na Long Acre - nie ma prawej dłoni. Kojarzysz? - spytał, z rezygnacją siadając za biurkiem, nie czuł się na siłach, by prowadzić wyczerpującą konwersację stojąc, z pełną werwy gestykulacją.
-Przymknij się, Mulciber - zdołał wycharczeć, zaciskając mocno usta, nadal było mu niedobrze, nie chciał ryzykować następnego wydalenia treści żołądkowych. Ani tym bardziej tego, że Ramsey spełni swoją groźbę. Wyjątkowo, stał wyżej, lecz - czy w takim wypadku również należał mu się posłuch? - i daruj sobie chłopięce przepychanki - czy to kompleks niższości? - Rudowłosy, postawny mężczyzna. Niebieskie oczy, żołnierski krok. Mógł być twojego wzrostu, ale lepiej zbudowany - nakreślił szybko pamięciowy portret jedynej niewiadomej z przygody na Long Acre - nie ma prawej dłoni. Kojarzysz? - spytał, z rezygnacją siadając za biurkiem, nie czuł się na siłach, by prowadzić wyczerpującą konwersację stojąc, z pełną werwy gestykulacją.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy składali przysięgę Czarnemu Panu byli wszyscy w jednym pomieszczeniu; lękliwi i zdeterminowani, gotowi na przyjęcie mocy i złożenie przysięgi. Patrzyli na siebie, gdy mdłości konwulsyjnie szargały ich wnętrznościami, gdy ciała odmawiały posłuszeństwa i zmuszały do porzucenia pionu na rzecz twardego i stabilnego gruntu. Byli obok, gdy ktoś przegrywał walkę ze swym ciałem, a po wszystkim zapijali gorzki smak ognistą, opróżniając przy tym pewnie połowę spiżarni Białej Wywerny. Nikt z nich nie chował się po kątach, nie obawiał utraty godności. Przeszli przez to samo — znali ten smak aż za dobrze. Dlatego w jego spojrzeniu brakowało emocji, w tym również pogardy i drwiny, o którą nazbyt pochopnie osądzał go kuzyn. Ludzkie ciało składało się z ograniczeń, nie miał powodu, by z niego kpić. O wiele bardziej frasowało go to, co mieściła głowa, a co dymiący wywar najwyraźniej wygotował Magnusowi podczas rytuału.
W swoich słowach wcale nie żartował i nie przemawiała przez niego złośliwość, bynajmniej. Wykonywał swoje obowiązki, a zwykł sprawy doprowadzać do samego końca. Ogarnęło go zdziwienie, usłyszawszy wrogie słowa kuzyna. Odwrócił się w jego stronę z lekko uniesioną brwią — czegóż mógł się spodziewać po arystokracie, jak nie zaznaczenia swojej — nagle jakże znaczącej — pozycji w świecie czarnoksiężników. Spojrzał na niego pobłażliwie; nie chciał wdawać się głupią wymianę zdań, czy jak to określił jego kuzyn chłopięce przepychanki.
— To takie do przewidzenia — mruknął do siebie pod nosem z wyraźnym rozczarowaniem, by po chwili głośniej i bez przekonania się do niego zwrócić: — Chylę czoła, lordzie. — Magnus został śmierciożercą, klękajcie narody, wciąż jednak jego pozycja wśród pozostałych była niewiele znacząca. Ramsey nie miał kompleksów. Znał swe miejsce, które wypracował mądrością i posłuszeństwem względem Czarnego Pana, nie szarpaniem się z innymi czarodziejami i okazywaniem swej potęgi. Nie zamierzał go temperować — nie był jego ojcem, ani wyznaczać mu jego miejsca — bo choć go uraził, nie był jego psem. Szacunek, jaki w nim wzbudzał do tej pory sypał się jak domek z kart przy najlżejszym podmuchu oddechu. Ale Mulciber wiedział coś, o czym Magnus bardzo często zapominał — szybko zbiera się żniwa zasianych plonów, a jeszcze szybciej zgarnia zgniłe i nieudane zbiory, które zostawiają cię głognym i biednym na wiele dni.
— Znam kilku rudych, postawnych, a nawet grubych, może mojego wzrostu, o żołnierskim kroku — odpowiedział mu dość wymijająco, oglądając jeszcze kielich z każdej strony, nim postawił go na blacie, tuż obok opustoszałego kociołka, przed Magnusem, tak dla przypomnienia; uśmiechnął się przy tym krótko i sardonicznie. — Mógłbym podać kolor oczu twojej żony, ale niestety nie studiuję tak wnikliwie anatomii twarzy każdego napotkanego mężczyzny.— Uniósł na niego nieco zniecierpliwione spojrzenie; do rzeczy Rowle. — Zakładam, że połowa Weasleyów ma niebieskie oczy. Pozbawiony prawej dłoni... Nie, nie kojarzę. Co z nim?
W swoich słowach wcale nie żartował i nie przemawiała przez niego złośliwość, bynajmniej. Wykonywał swoje obowiązki, a zwykł sprawy doprowadzać do samego końca. Ogarnęło go zdziwienie, usłyszawszy wrogie słowa kuzyna. Odwrócił się w jego stronę z lekko uniesioną brwią — czegóż mógł się spodziewać po arystokracie, jak nie zaznaczenia swojej — nagle jakże znaczącej — pozycji w świecie czarnoksiężników. Spojrzał na niego pobłażliwie; nie chciał wdawać się głupią wymianę zdań, czy jak to określił jego kuzyn chłopięce przepychanki.
— To takie do przewidzenia — mruknął do siebie pod nosem z wyraźnym rozczarowaniem, by po chwili głośniej i bez przekonania się do niego zwrócić: — Chylę czoła, lordzie. — Magnus został śmierciożercą, klękajcie narody, wciąż jednak jego pozycja wśród pozostałych była niewiele znacząca. Ramsey nie miał kompleksów. Znał swe miejsce, które wypracował mądrością i posłuszeństwem względem Czarnego Pana, nie szarpaniem się z innymi czarodziejami i okazywaniem swej potęgi. Nie zamierzał go temperować — nie był jego ojcem, ani wyznaczać mu jego miejsca — bo choć go uraził, nie był jego psem. Szacunek, jaki w nim wzbudzał do tej pory sypał się jak domek z kart przy najlżejszym podmuchu oddechu. Ale Mulciber wiedział coś, o czym Magnus bardzo często zapominał — szybko zbiera się żniwa zasianych plonów, a jeszcze szybciej zgarnia zgniłe i nieudane zbiory, które zostawiają cię głognym i biednym na wiele dni.
— Znam kilku rudych, postawnych, a nawet grubych, może mojego wzrostu, o żołnierskim kroku — odpowiedział mu dość wymijająco, oglądając jeszcze kielich z każdej strony, nim postawił go na blacie, tuż obok opustoszałego kociołka, przed Magnusem, tak dla przypomnienia; uśmiechnął się przy tym krótko i sardonicznie. — Mógłbym podać kolor oczu twojej żony, ale niestety nie studiuję tak wnikliwie anatomii twarzy każdego napotkanego mężczyzny.— Uniósł na niego nieco zniecierpliwione spojrzenie; do rzeczy Rowle. — Zakładam, że połowa Weasleyów ma niebieskie oczy. Pozbawiony prawej dłoni... Nie, nie kojarzę. Co z nim?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Kopał leżącego, czyli siebie, oszukując własny organizm, że da radę i udźwignie brzemię czarnego eliksiru, który z precyzją nożownika nacinał wnętrzności, wypełniając płuca Rowle'a obrzydliwymi wydzielinami, jakich pragnął pozbyć się za wszelką cenę. Ponosił porażkę w tej walce, odnosząc za to uświęcony triumf w innej, znacznie ważniejsze. Poddał się ciału, uwznioślając duszę, mieszczącej się w tym opakowaniu jak w przechowalni. Przeznaczył ją wszak Czarnemu Panu, więc i to upodlenie, gdy na kolanach wypluwał z ust resztki flegmy, nie dotyczyło tej jego części, oddanej na służbę; nie mógł w żaden sposób skalać ofiary, złożonej w ręce najpotężniejszego czarnoksiężnika, (nad)człowieka, który jednym swym gestem dokonał metamorfozy materii, w płynącą żyłami czarną, straszliwą energię. Destylacja dumnych myśli zadziałała na chwilę, wciąż - od momentu - był wiernym sługą, lecz nie potrafił ukrócić smyczy wybujałego ego, dość kapryśnego, jak przystało na wychowanego w zbytku arystokratę. Rowle często bawił się w poskramiacza i posądzał się o niebywałą skromność, niespotykaną wręcz w zamkniętym, szlacheckim półświatku - chadzał butnym krokiem i z wysoko uniesioną głową, jasne, lecz przy niezbywalnych manierach przyświecał także kaganek pewnej normalności. Pycha przebijała się przez lekko zachmurzone standardy: był całkiem znośny, a przynajmniej dopóty, dopóki arogancja nie wydostawała się z niego pełną parą. Mógł wówczas przypominać szlacheckiego szczeniaka, warczącego najgłośniej i gryzącego karmiącą rękę, ale te skrajne punkty zostały zatarte, ledwo majaczące we mgle dychotomicznych odłamków jego sylwetki. Ironiczny ton Mulcibera irytował i drażnił, kąsał stanowczo za mocno we wrażliwe punkty całkiem odsłoniętego ciała, wystawionego na zabójczy strzał. Nie takie porozumienie sobie wypracowali; rozumiał doskonale ideę podległości i hierarchiczność piramidy, lecz pobłażał Ramseyowi stanowczo za bardzo. I to od wielu lat, gdy przymykał oko na drobne złośliwości ulubionego kuzyna, teraz - rzeczywiście dzierżącego nad nim moc sprawczą.
-Odpuść - poprosił, zmęczonym tonem, zrzucając ze stóp buty i z przyzwyczajenia wykładając je na biurko. Tak odpoczywał, lubił tę niefrasobliwość, kiedy szlachecką etykietę zostawiał za drzwiami - daruj sobie tytulaturę i całą tą farsę. Pokłony zostawmy dla naszego Pana - zdecydował, woląc zażegnać drobny spór teraz, niż gasić płomienie Szatańskiej Pożogi. Był w gorącej wodzie kąpany, nie zaprzeczał przewadze ostrego temperamentu nad myślą, lecz Mulciber do grona świętych nie należał, a Rowle musiał postawić granice. Naginając odległość, bo przypuszczał, że w innym wypadku Ramsey od razu skończyłby jego cierpliwość. Kurczącej się gwałtownie i przy tej spokojnej rozmowie; był straszliwie zaborczy, a kuzyn niestosownie prowokował go do rozpoczęcia burdy, znając go za dobrze.
-Skup się. Niechlujny zarost. Nieznacznie kręcone włosy - przypomniał sobie więcej szczegółów, z napięciem oczekując odezwy. Mulciber bywał w wielu miejscach, kręcił się, przenikał - wiedział jeszcze więcej od niego - Czarny Pan rozkazał mi i dziewczynie Borginów przechwycić list do Grindelwalda. Zdobyłem list i w tym samym momencie zostaliśmy zaatakowani. Dwóch mężczyzn, jednego rozpoznałem. Archibald Prewett, uzdrowiciel. Silne promugolskie poglądy. On został w tyle, jego towarzysz radził sobie z zaklęciami znacznie lepiej, szczególnie w magii defensywnej. Cudem go unieruchomiliśmy, zdołałem złamać mu rękę, ale byłem już mocno osłabiony. Czarna magia wyssała ze mnie sporo sił, wiec musieliśmy uciekać. Na szczęście mam ten pieprzony list - zamilkł, w zastanowieniu pocierając brodę - podejrzewam, że to byli wysłannicy Zakonu - podzielił się swoim przypuszczeniem z Mulciberem, licząc - tym razem - na merytoryczną odpowiedź.
-Odpuść - poprosił, zmęczonym tonem, zrzucając ze stóp buty i z przyzwyczajenia wykładając je na biurko. Tak odpoczywał, lubił tę niefrasobliwość, kiedy szlachecką etykietę zostawiał za drzwiami - daruj sobie tytulaturę i całą tą farsę. Pokłony zostawmy dla naszego Pana - zdecydował, woląc zażegnać drobny spór teraz, niż gasić płomienie Szatańskiej Pożogi. Był w gorącej wodzie kąpany, nie zaprzeczał przewadze ostrego temperamentu nad myślą, lecz Mulciber do grona świętych nie należał, a Rowle musiał postawić granice. Naginając odległość, bo przypuszczał, że w innym wypadku Ramsey od razu skończyłby jego cierpliwość. Kurczącej się gwałtownie i przy tej spokojnej rozmowie; był straszliwie zaborczy, a kuzyn niestosownie prowokował go do rozpoczęcia burdy, znając go za dobrze.
-Skup się. Niechlujny zarost. Nieznacznie kręcone włosy - przypomniał sobie więcej szczegółów, z napięciem oczekując odezwy. Mulciber bywał w wielu miejscach, kręcił się, przenikał - wiedział jeszcze więcej od niego - Czarny Pan rozkazał mi i dziewczynie Borginów przechwycić list do Grindelwalda. Zdobyłem list i w tym samym momencie zostaliśmy zaatakowani. Dwóch mężczyzn, jednego rozpoznałem. Archibald Prewett, uzdrowiciel. Silne promugolskie poglądy. On został w tyle, jego towarzysz radził sobie z zaklęciami znacznie lepiej, szczególnie w magii defensywnej. Cudem go unieruchomiliśmy, zdołałem złamać mu rękę, ale byłem już mocno osłabiony. Czarna magia wyssała ze mnie sporo sił, wiec musieliśmy uciekać. Na szczęście mam ten pieprzony list - zamilkł, w zastanowieniu pocierając brodę - podejrzewam, że to byli wysłannicy Zakonu - podzielił się swoim przypuszczeniem z Mulciberem, licząc - tym razem - na merytoryczną odpowiedź.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Gabinet Magnusa
Szybka odpowiedź