Bawialnia
AutorWiadomość
Bawialnia
Przestronne pomieszczenie, idealne do dziecięcych zabaw - nie brakuje tu magicznych zabawek, a po szturmie małych pociech odpowiednie służby gotowe są do przywrócenia absolutnego porządku. Wystrój nie wyróżnia się przesadnie od reszty posiadłości i mimo sporej ilości bieli, zieleń przemycana jest w obiciach, zasłonach i dużym, wygodnym dywanie. Krzesła i stolik do poważnych pogawędek, nieco mniejsze niż wersja standardowa, przypominają te z salonów dorosłych. W rogu pomieszczenia, na ozdobnej etażerce, stoi niewielka harfa, reagująca na polecenia domowników i wygrywająca utwory, o jakie się ją poprosi, dzięki czemu czasami słychać dobiegający z bawialni śpiew.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Abraxas Malfoy dnia 25.06.17 11:50, w całości zmieniany 2 razy
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie do końca wiedziała, jak zachować się po powrocie z wycieczki na ulicę Pokątną - nie uciekła przecież pani Abernathy, to tłum odciągnął od niej kobietę, czego efektem była wędrówka po Słodkiej Próżności i spotkanie tam księcia-cukiernika, który cierpliwie zrobił z nią i panem Noxem ciasteczka, opowiadając o tym procesie bardzo ciekawe rzeczy. Naturalnie musiała omówić je ze swoim starszym bratem, upewniając się wcześniej u guwernantki, że wie, co powinna powiedzieć tacie - rzecz jasna kobieta i tak zamierzała zrobić wszystko po swojemu, ale tego Marianne wiedzieć nie mogła, bowiem umysł i logika opiekunki leżały daleko poza jej zasięgiem.
Po powrocie była niesamowicie grzeczna, wykonując wszystko, co jej przykazano, zajmując się posłusznie lekcjami oraz jedząc kolację w sposób godny największych dam z rodu Malfoy. Nie mówiła z pełną buzią, nie obrażała nikogo i nawet nie wywyższała się, podziękowała tylko Abraxasowi kolejny raz za zgodę na wyprawę do Londynu. Nie wyrażała chęci powtórki i nie zasypywała go pytaniami, mimo wielkiej ochoty. Po kąpieli i wszelkich obrządkach, powołując się na swoje nienaganne zachowanie - bowiem dwie ciotki pochwaliły ją tego wieczoru! - wyraziła chęć spędzenia godzinki z Brutusem w bawialni, najlepiej sam na sam, bo stęskniła się za bratem i dawno nie mieli okazji do wspólnej zabawy. Opiekunki siedziały więc w pokoju obok, zajmując sobie czas herbatką i pogawędkami, a dziewczynka oraz jej ukochany stróż mogli cieszyć się bawialnią, całą dla nich. Marianne dla niepoznaki rozstawiła zabawki wokół, sadowiąc się w ich kręgu i przywołała do siebie chłopca, pragnąc wręczyć mu zdobyte na Pokątnej ciasteczka, zapakowane w papierową torebkę. Przemyciła je z pokoju, chowając pod sporej wielkości pluszakiem, niesionym w objęciach przez pół posiadłości. Uważała, by torebka nie szeleściła, nie chciała zwrócić niepotrzebnej uwagi - przecież ząbki mieli już umyte i wszyscy by się zdenerwowali, gdyby zobaczyli, jak pałaszują łakocie.
- Brutus - zaczęła poważnie, zerkając jeszcze raz na wejście do pomieszczenia - dla pewności - zanim wydobyła spod misia paczuszkę i podała ją bratu. - To są ciasteczka, które upiekłam dzisiaj z księciem Bottem na Pokątnej - pochwaliła się. - Wiesz, chyba nie powinnam u niego być, ale dogadałam się z panią Abernathy, że nic nie powie tacie, bo obiecałam, że wtedy wpadniemy w tarapaty, ja i ona. Była trochę zła, ale się zgodziła, ale ona zupełnie nie wie, czego ja się dowiedziałam u księcia Botta! - wyszeptała, żeby przypadkiem ktoś nie usłyszał.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Brutus wprost nie znosił, kiedy jego siostrzyczka oddawała się - jak to zgrabnie i dźwięcznie nazywała mama - niewieścim zajęciom, bowiem zwykle oznaczało to dla chłopca samotne popołudnie. Oczywiście, w Wilton był przecież także i Septimus, lecz jego starszy brat nie potrafił się bawić, a jedyna gra jaką kiedykolwiek mu proponował, polegała na podawaniu dat do słynnych czarodziejskich wojen albo dopasowywanie autora do tytułu książki. Rozrywka niesamowicie nudna i nużąca; już w trakcie maratonu pytań Brutusowi zamykały się oczy, ale dzielnie starał się nadążyć za Septim. Zawsze przegrywał, ale i tak podświadomie ciągnął do starszego Malfoya, łaknąc towarzystwa brata, nawet, jeśli musiało ono przebiegać na jego warunkach. Nie miał przy tym żadnych problemów, by samemu zorganizować sobie czas wolny: niesamowicie cenny dla chłopca, który właściwie od momentu błyskawicznego przełknięcia śniadania (nie odejdziesz od stołu, mój chłopcze, póki wszystko nie zniknie z talerza!), myślał tylko o zakończeniu lekcji oraz innych obowiązków i możliwości poproszenia taty o udanie się na konną przejażdżkę albo o wyjście na ekspedycję z Kudłaczem, którego imienia nie mógł wymawiać przy ojcu, upierającym się, że brzmi strasznie plejebsko. Tego dnia odmówiono mu niestety wyjścia na świeże powietrze - cóż to za pogoda, Brutusie, ubrudzisz sobie ubranie - zamknięty w swoim pokoju parodiował głos nielubianej ciotki, mającej nieprzyjemny zwyczaj tarmoszenia go za blade policzki.
-Jakbym jeszcze ubierał jakąś koszulę dwa razy - mamrotał pod nosem, niezwykle wzburzony, pocierając zaczerwieniony od niespodziewanego ataku policzek. Całe szczęście, że nikt poza Marie nie widział jego kolekcji ulubionych skarpetek, skrytych głęboko pod łóżkiem. Zawarł układ z Figielkiem (najlepszym skrzatem domowym w całym Wiltshire), który zamiast je wyrzucić, uprał i dostarczył małemu lordowi. Te w zwierzątka idealnie nadawały się na pacynki, a jeśli Brutus naprawdę mocno się wytężył i wysilił, to na krótki moment (specjalnie dla Marie), udawało mu się sprawić, by wydawały z siebie dźwięki, zupełnie jak prawdziwe! Mimo niezadowolenia dławiącego dziecięce serduszko, nie protestował długo, ani nawet niegrzecznie, był wszak doskonale wychowanym dziedzicem Malfoyów... a po cichu liczył na to, że kiedy jego siostrzyczka wróci, zostanie im dane spędzenie chwili w bawialni. Może po wspólnej kolacji? Już otwierał usta, by zapytać tatę o zgodę, lecz w tej chwili wtrącił się pan McManus, przebąkując coś o jego niewłaściwym zachowaniu podczas lekcji, na co Brutus gwałtownie poczerwieniał (zarówno na twarzy i na włosach, które stały się bardziej purpurowe od szat jakiegoś króla) i spojrzał na ojca wzrokiem pełnym niesprawiedliwości. Nie chciał przy wszystkich świadkach tej przykrej scenki tłumaczyć, że wypił za dużo soku dyniowego i kilkakrotnie potrzebował udać się do toalety - przecież nie popuściłby w spodnie, nie był już dzidziusiem, jak Lucjusz, któremu wciąż się to zdarzało! Dobrze, że Marie właściwie przejęła inicjatywę, powiadomiona jego rozpaczliwym kopnięciem pod długim stołem (musiał się wysilić, by dosięgnąć siostry nóżką) i wynegocjowała im godzinkę zabawy. Brutus wiedział, że jej tata nie może odmówić.
Przebrany w piżamkę, z czystymi ząbkami i wyszczotkowanymi włosami kroczył dumnie przez długie korytarze, pozbywszy się z chęcią pana Abercrombiego, który uczepił się go jak puszek pigmejski ogona kuguchara. Nie miał on jednak wstępu do ich prywatnych komnat, więc został za drzwiami, przy opiekunkach Marianne (czemu nagle zrobił się taki zadowolony), a Brutus korzystając z okazji, szybko zatrzasnął drzwi i zapominając o lordowskich manierach popędził do siostry.
-Och, Marie, czy to elfi krąg? - zapytał, z podnieceniem wskazując na ułożone w kole maskotki - wiesz, że jeśli jakiś mugol - tu ściszył głos, jakby wypowiedział jakieś niesamowicie brzydkie słowo - w niego wejdzie, będzie musiał tańczyć, dopóki nie straci tchu? Dobrze, że my potrafimy czarować, Marie - zawołał, z entuzjazmem chwytając siostrę za dłoń i z gracją obracając ją dookoła siebie - ooo, co tam masz? - spytał, kiedy już zaprzestał harców, a jego oczom ukazała się maleńka paczuszka, wyłaniająca się spod sukienki dziewczynki. Uchwycił ją lekko i potrząsnął, wsłuchując się w przyjemny szelest, zapowiadający, iż w środku kryją się przepyszne smakołyki - mogę spróbować? - ślinka aż napłynęła chłopcu do ust, zawsze był okropnym łasuchem, a pałaszowanie słodyczy tuż po umyciu zębów... Uwielbiał ten dreszczyk emocji! - czy książę Bott jest prawdziwym księciem? Zachowywał się względem ciebie, jak dżentelmen? Powiedz mi, Marie, bo jak się dowiem, że cię znieważył, to wyzwę go na rycerski pojedynek! - obiecał, kiedy już wytarł okruszki z kącików ust. Kilka spadło na podłogę, ale blondynek przezornie przesunął je stópką pod dywan, aby zatrzeć ślady - pani Abernathy to stara jędza. I na dodatek ma wąsy! Nie możesz jej ufać, siostrzyczko - przestrzegł ją jeszcze, łakomie wyciągając dłoń po kolejne ciasteczko - sofm pfepyszne - wymamrotał z pełnymi ustami.
-Jakbym jeszcze ubierał jakąś koszulę dwa razy - mamrotał pod nosem, niezwykle wzburzony, pocierając zaczerwieniony od niespodziewanego ataku policzek. Całe szczęście, że nikt poza Marie nie widział jego kolekcji ulubionych skarpetek, skrytych głęboko pod łóżkiem. Zawarł układ z Figielkiem (najlepszym skrzatem domowym w całym Wiltshire), który zamiast je wyrzucić, uprał i dostarczył małemu lordowi. Te w zwierzątka idealnie nadawały się na pacynki, a jeśli Brutus naprawdę mocno się wytężył i wysilił, to na krótki moment (specjalnie dla Marie), udawało mu się sprawić, by wydawały z siebie dźwięki, zupełnie jak prawdziwe! Mimo niezadowolenia dławiącego dziecięce serduszko, nie protestował długo, ani nawet niegrzecznie, był wszak doskonale wychowanym dziedzicem Malfoyów... a po cichu liczył na to, że kiedy jego siostrzyczka wróci, zostanie im dane spędzenie chwili w bawialni. Może po wspólnej kolacji? Już otwierał usta, by zapytać tatę o zgodę, lecz w tej chwili wtrącił się pan McManus, przebąkując coś o jego niewłaściwym zachowaniu podczas lekcji, na co Brutus gwałtownie poczerwieniał (zarówno na twarzy i na włosach, które stały się bardziej purpurowe od szat jakiegoś króla) i spojrzał na ojca wzrokiem pełnym niesprawiedliwości. Nie chciał przy wszystkich świadkach tej przykrej scenki tłumaczyć, że wypił za dużo soku dyniowego i kilkakrotnie potrzebował udać się do toalety - przecież nie popuściłby w spodnie, nie był już dzidziusiem, jak Lucjusz, któremu wciąż się to zdarzało! Dobrze, że Marie właściwie przejęła inicjatywę, powiadomiona jego rozpaczliwym kopnięciem pod długim stołem (musiał się wysilić, by dosięgnąć siostry nóżką) i wynegocjowała im godzinkę zabawy. Brutus wiedział, że jej tata nie może odmówić.
Przebrany w piżamkę, z czystymi ząbkami i wyszczotkowanymi włosami kroczył dumnie przez długie korytarze, pozbywszy się z chęcią pana Abercrombiego, który uczepił się go jak puszek pigmejski ogona kuguchara. Nie miał on jednak wstępu do ich prywatnych komnat, więc został za drzwiami, przy opiekunkach Marianne (czemu nagle zrobił się taki zadowolony), a Brutus korzystając z okazji, szybko zatrzasnął drzwi i zapominając o lordowskich manierach popędził do siostry.
-Och, Marie, czy to elfi krąg? - zapytał, z podnieceniem wskazując na ułożone w kole maskotki - wiesz, że jeśli jakiś mugol - tu ściszył głos, jakby wypowiedział jakieś niesamowicie brzydkie słowo - w niego wejdzie, będzie musiał tańczyć, dopóki nie straci tchu? Dobrze, że my potrafimy czarować, Marie - zawołał, z entuzjazmem chwytając siostrę za dłoń i z gracją obracając ją dookoła siebie - ooo, co tam masz? - spytał, kiedy już zaprzestał harców, a jego oczom ukazała się maleńka paczuszka, wyłaniająca się spod sukienki dziewczynki. Uchwycił ją lekko i potrząsnął, wsłuchując się w przyjemny szelest, zapowiadający, iż w środku kryją się przepyszne smakołyki - mogę spróbować? - ślinka aż napłynęła chłopcu do ust, zawsze był okropnym łasuchem, a pałaszowanie słodyczy tuż po umyciu zębów... Uwielbiał ten dreszczyk emocji! - czy książę Bott jest prawdziwym księciem? Zachowywał się względem ciebie, jak dżentelmen? Powiedz mi, Marie, bo jak się dowiem, że cię znieważył, to wyzwę go na rycerski pojedynek! - obiecał, kiedy już wytarł okruszki z kącików ust. Kilka spadło na podłogę, ale blondynek przezornie przesunął je stópką pod dywan, aby zatrzeć ślady - pani Abernathy to stara jędza. I na dodatek ma wąsy! Nie możesz jej ufać, siostrzyczko - przestrzegł ją jeszcze, łakomie wyciągając dłoń po kolejne ciasteczko - sofm pfepyszne - wymamrotał z pełnymi ustami.
Gość
Gość
Uwielbiała obydwu braci, a każdy stworzony był do zupełnie innych rzeczy. Z Septimusem mogła uczyć się ciekawych rzeczy i zawsze dopytać go o frapujące kwestie, jeśli nie chciała dręczyć głupimi pytaniami taty. Brutus z kolei stanowił łącznik z prawdziwą zabawą, frajdą - wolnością, jaką odbierano im w Wilton dosyć szybko, wciskając w ciasne stroje utkane z zasad oraz etykiety. Był żywszy, a zatem bardziej z nią zsynchronizowany, o podobniejszej wyobraźni i chęci do wciskania nosa w sprawy nieprzeznaczone dla takich młodzieńców, jak oni. Nie musiał nawet dawać jej znaków, sama zauważyła, że w sprawie wieczornego spotkania powinna zainterweniować - zresztą, skoro przygotowała dla brata niespodziankę, nawet nie mieściło jej się w głowie, by stracić okazję do przekazania łakoci w ręce Brutusa. Zanim zapytała o pozwolenie poczekała, aż uwaga trochę odwróci się od chłopca i skoncentruje na niej, ułatwiając tym samym zadanie. I oto byli - w tym pokoju, jednym z lepszych w całej posiadłości, pełnym dóbr, jakich nikt, nigdy, przenigdy, nie powinien im odbierać! Pluszaki zerknęły na Brutusa z zaciekawieniem, kiedy wparadował do pomieszczenia - zabawki pokierowały się magią Marianne, ożywając na moment i zastygając w tej zaciekawionej pozie, zupełnie jak ona sama, ale kiedy podniosła się z podłogi, śmiejąc się i wyciągając drobną dłoń w stronę chłopca, pozostały zwrócone do drzwi. Jak strażnicy, którzy mieli ich ostrzec w razie zbliżających się intruzów, lecz nie zwróciła uwagi, wykonując zgrabny obrót wokół własnej osi, dzięki prowadzącemu perfekcyjnie bratu. Dygnęła przed nim jeszcze, uwielbiając to śliczne powitanie.
- Tak własnie robi się z mugolami? Eflie kręgi wydeptują wile, prawda? Myślisz, że będę tak śliczna jak one? Tak jak żona wujcia-księcia Tristana? - rzuciła gradem pytań, ale zaraz powróciła do głównej atrakcji skrytej w szeleszczącej torebce. Kiwnęła głową z prawdziwym entuzjazmem, zachęcając go do skosztowania wypieków, a spojrzenie lśniło nadzieją i wyraźnie wyczekiwało reakcji. Zerknęła jeszcze nerwowo na drzwi, wyobrażając sobie wszystkich opiekunów przyciskających uszy do drewna i nasłuchujących uważnie. Zachichotała, paluszkami otrzepując jeszcze resztki okruchów z policzków brata. Pokręciła głową.
- Głuptas, zabraniam ci pojedynków z księciem Bottem! - zarządziła od razu. - Zadbał żebym wróciła bezpiecznie do pani Abernathy i nie powiedział jej nic o pieczeniu ciasteczek - był bardzo miły i bardzo mądry, Brutus, mądry jak wujciowie, ale więcej się uśmiechał - uznała, robiąc kolejny obrót, a potem jeszcze jeden, tym razem sama - już miała porwać brata w następne, ale zatrzymała się, zakrywając usta dłońmi i kolejny raz patrząc na drzwi. - Ćśśś - poprosiła, szumiąc powietrzem przez palec, przyłożony na chwilę do buźki. Pociągnęła Brutusa do niskiego stolika z krzesłami, z gracją zasiadając naprzeciwko niego. - Lepiej żeby cię nie słyszała, tutaj nie ma Muffalita - burknęła pod nosem, mając na myśli, rzecz jasna, Muffliato. - To duża tajemnica, Brutus, nie możesz nikomu mówić, bo będą okropne kłopoty. Obiecaj mi, że będziesz tak cicho, jak Septimus w bibliotece - musiała wiedzieć, zanim opowie mu wszystko, przecież to nie przelewki, a naprawdę bardzo, bardzo poważna sprawa!
- Tak własnie robi się z mugolami? Eflie kręgi wydeptują wile, prawda? Myślisz, że będę tak śliczna jak one? Tak jak żona wujcia-księcia Tristana? - rzuciła gradem pytań, ale zaraz powróciła do głównej atrakcji skrytej w szeleszczącej torebce. Kiwnęła głową z prawdziwym entuzjazmem, zachęcając go do skosztowania wypieków, a spojrzenie lśniło nadzieją i wyraźnie wyczekiwało reakcji. Zerknęła jeszcze nerwowo na drzwi, wyobrażając sobie wszystkich opiekunów przyciskających uszy do drewna i nasłuchujących uważnie. Zachichotała, paluszkami otrzepując jeszcze resztki okruchów z policzków brata. Pokręciła głową.
- Głuptas, zabraniam ci pojedynków z księciem Bottem! - zarządziła od razu. - Zadbał żebym wróciła bezpiecznie do pani Abernathy i nie powiedział jej nic o pieczeniu ciasteczek - był bardzo miły i bardzo mądry, Brutus, mądry jak wujciowie, ale więcej się uśmiechał - uznała, robiąc kolejny obrót, a potem jeszcze jeden, tym razem sama - już miała porwać brata w następne, ale zatrzymała się, zakrywając usta dłońmi i kolejny raz patrząc na drzwi. - Ćśśś - poprosiła, szumiąc powietrzem przez palec, przyłożony na chwilę do buźki. Pociągnęła Brutusa do niskiego stolika z krzesłami, z gracją zasiadając naprzeciwko niego. - Lepiej żeby cię nie słyszała, tutaj nie ma Muffalita - burknęła pod nosem, mając na myśli, rzecz jasna, Muffliato. - To duża tajemnica, Brutus, nie możesz nikomu mówić, bo będą okropne kłopoty. Obiecaj mi, że będziesz tak cicho, jak Septimus w bibliotece - musiała wiedzieć, zanim opowie mu wszystko, przecież to nie przelewki, a naprawdę bardzo, bardzo poważna sprawa!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Brutus wcale nie uważał się za psotnika. Wiedział, że był żywiołowy, niecierpliwy i ciekawski, że czasami podczas zabawy zdarzało mu się podrzeć nowiuteńką szatę, zahaczając nią o gałąź wysokiego drzewa (na które co prawda nie powinien się wdrapywać), że kilkakrotnie przez nieuwagę potłukł ulubione antyczne wazy cioci Aspazji - tata straszliwie się wtedy zezłościł i na c a ł y długi dzień rzucił na chłopca zaklęcie spowalniające. Brutus miał wrażenie, że porusza się jak prawdziwy gumochłon, nawet Septimus go wyprzedzał, choć zazwyczaj w wyścigach zostawał za nim daleko w tyle! Te drobniutkie, nieważne uczynki nie wynikały jednak ze złośliwości; ani jedna jej drobinka nie osiadła pod jasną czuprynką młodego Malfoya, który mimo do cna lordowskiego wychowania, wciąż pozostawał dziecięco niewinny. I właśnie z taką rozbrajającą nieporadnością przyznawał się do tych niecnych występków, niegodnych dziedzica Wilton. Tak mawiał tata i dopiero po jego komentarzu Brutus czuł wstyd. Ten najgorszego rodzaju, przenikający ostrym promieniem w głąb serduszka, poruszonego zawodem ojca, którego kochał najbardziej na świecie. Na szczęście, w tych najgorszych momentach, chłopiec miał przy sobie swoją słodką siostrzyczkę, zawsze gotową go pocieszyć i odwrócić uwagę od złych myśli. Obojętnie, czy czyniła to jednym uśmiechem, czy własnoręcznie wypieczonymi ciasteczkami.
-To dla mnie zaszczyt, lady Malfoy - zreflektował się prędko, widząc, jak Marie unosi rąbek sukni i przed nim dyga. Sam zupełnie zapomniał o tych podstawach, jak to dobrze, że pan Abercrombie niczego nie dojrzał. Skłonił się przed siostrą dystyngowanie i ujął jej ciepłą dłoń, by musnąć wierzch ustami. Wujek Tristan często tak robił damom, a one (zwłaszcza te młodziutkie) płonęły wtedy rumieńcem. To był eksperyment, m u s i a ł sprawdzić, czy policzki Marie też zapłoną czerwienią. Zyskałby niezbity dowód, że każda kobieta - a na pewno każda, szlachetnie urodzona! - reaguje tak na pocałowanie rączki.
-Słyszałem, jak dziadek Cronus mówił, że czarodzieje wkrótce urządzą mugolom danse macabre. To chyba jakiś wielki bal, ale nasze zabawy nie kończą się przecież - Brutus delikatnie się zawahał, nie chcąc straszyć swojej siostrzyczki. Sam dokładnie wiedział, co znaczy dla mugola dołączenie do tańczących elfów i wil, ale Marie była chyba jeszcze za mała - padaniem ze zmęczenia - dokończył prędko, zadowolony ze znalezienia logicznego wytłumaczenia - a nawet jeśli, to ciebie odnosi do łóżka wujek Magnus, a mnie wujek Edgar i nie musimy spać na ziemi - dopowiedział, ciąg dalszy tej trochę prawdziwej, a trochę zmyślonej historyjki.
-Już jesteś taka śliczna, Marienne. Nawet ładniejsza, nikt nie ma tak uroczych dołeczków w policzkach, kiedy się uśmiecha, jak ty - odparł, ujmując się pod boki, wydymając usteczka i oceniająco spoglądając na siostrę. Nie podobało mu się to do końca, bo przecież jego zachwyt oprócz rzeszy licznej rodziny wyrażali także inni... chłopcy.
-I na dodatek - urwał, tajemniczo przysuwając się bliżej siostry - jesteś niesamowicie odważna. Wymknąć się pani Abernathy! - prawie wykrzyknął, ale pohamował chęć uniesienia głosu, wyczulony na ewentualność wparadowania do bawialni zastępu guwernerów - jak było? Opowiedz mi w s z y s t k o. Mnie pilnują tak dobrze, a pan Abercrombie każe mi trzymać go za rękę - wzdrygnął się na wspomnienie zasuszonej, jakby szponiastej dłoni opiekuna - a ma taką samą, jak ta, którą wujek Quentin i wujek Edgar mają w swoim sklepie - dodał, dla uściślenia Marie obrazu grozy.
-Skoro tak, to dobrze - zgodził się łaskawie, chociaż wcale nie przeszła mu chęć na wojowanie. Może to przez cukier w tych ultrasłodkich ciasteczkach, a może przez pragnienie dowiedzenia siostrze swej rycerskości? - chciałbym, żeby tata częściej się uśmiechał - palnął nagle, bez zastanowienia, jednocześnie czując, jak jego twarz oblewa się szkarłatem. Dał się poprowadzić siostrze, siadając na niskim krześle i intensywnie próbując zachować ciszę, nieco roztrzęsiony przez sprzeczne bodźce. Radość, smutek, karuzela uczuć przyprawiała małego chłopca o delikatne mdłości, ale na szczęście urok Marie działał prędko, odejmując dziecięce zmartwienia jak za dotknięciem różdżki.
-Muffliato, siostrzyczko, nie Muffalita - poprawił ją ważnym tonem. Był przecież prawie tak mądry, jak Septimus - będę nawet ciszej, bo... - ściszył głos do szeptu - znalazłem coś na strychu. I to jest tajemnicza tajemnica, jeszcze jej nie rozwiązałem. Chcesz mi pomóc? Ale obiecaj, ani słowa nikomu, nawet Septiemu - ostrzegł Marianne, mocno ściskając jej rączkę i patrząc na nią nad podziw poważnie.
-To dla mnie zaszczyt, lady Malfoy - zreflektował się prędko, widząc, jak Marie unosi rąbek sukni i przed nim dyga. Sam zupełnie zapomniał o tych podstawach, jak to dobrze, że pan Abercrombie niczego nie dojrzał. Skłonił się przed siostrą dystyngowanie i ujął jej ciepłą dłoń, by musnąć wierzch ustami. Wujek Tristan często tak robił damom, a one (zwłaszcza te młodziutkie) płonęły wtedy rumieńcem. To był eksperyment, m u s i a ł sprawdzić, czy policzki Marie też zapłoną czerwienią. Zyskałby niezbity dowód, że każda kobieta - a na pewno każda, szlachetnie urodzona! - reaguje tak na pocałowanie rączki.
-Słyszałem, jak dziadek Cronus mówił, że czarodzieje wkrótce urządzą mugolom danse macabre. To chyba jakiś wielki bal, ale nasze zabawy nie kończą się przecież - Brutus delikatnie się zawahał, nie chcąc straszyć swojej siostrzyczki. Sam dokładnie wiedział, co znaczy dla mugola dołączenie do tańczących elfów i wil, ale Marie była chyba jeszcze za mała - padaniem ze zmęczenia - dokończył prędko, zadowolony ze znalezienia logicznego wytłumaczenia - a nawet jeśli, to ciebie odnosi do łóżka wujek Magnus, a mnie wujek Edgar i nie musimy spać na ziemi - dopowiedział, ciąg dalszy tej trochę prawdziwej, a trochę zmyślonej historyjki.
-Już jesteś taka śliczna, Marienne. Nawet ładniejsza, nikt nie ma tak uroczych dołeczków w policzkach, kiedy się uśmiecha, jak ty - odparł, ujmując się pod boki, wydymając usteczka i oceniająco spoglądając na siostrę. Nie podobało mu się to do końca, bo przecież jego zachwyt oprócz rzeszy licznej rodziny wyrażali także inni... chłopcy.
-I na dodatek - urwał, tajemniczo przysuwając się bliżej siostry - jesteś niesamowicie odważna. Wymknąć się pani Abernathy! - prawie wykrzyknął, ale pohamował chęć uniesienia głosu, wyczulony na ewentualność wparadowania do bawialni zastępu guwernerów - jak było? Opowiedz mi w s z y s t k o. Mnie pilnują tak dobrze, a pan Abercrombie każe mi trzymać go za rękę - wzdrygnął się na wspomnienie zasuszonej, jakby szponiastej dłoni opiekuna - a ma taką samą, jak ta, którą wujek Quentin i wujek Edgar mają w swoim sklepie - dodał, dla uściślenia Marie obrazu grozy.
-Skoro tak, to dobrze - zgodził się łaskawie, chociaż wcale nie przeszła mu chęć na wojowanie. Może to przez cukier w tych ultrasłodkich ciasteczkach, a może przez pragnienie dowiedzenia siostrze swej rycerskości? - chciałbym, żeby tata częściej się uśmiechał - palnął nagle, bez zastanowienia, jednocześnie czując, jak jego twarz oblewa się szkarłatem. Dał się poprowadzić siostrze, siadając na niskim krześle i intensywnie próbując zachować ciszę, nieco roztrzęsiony przez sprzeczne bodźce. Radość, smutek, karuzela uczuć przyprawiała małego chłopca o delikatne mdłości, ale na szczęście urok Marie działał prędko, odejmując dziecięce zmartwienia jak za dotknięciem różdżki.
-Muffliato, siostrzyczko, nie Muffalita - poprawił ją ważnym tonem. Był przecież prawie tak mądry, jak Septimus - będę nawet ciszej, bo... - ściszył głos do szeptu - znalazłem coś na strychu. I to jest tajemnicza tajemnica, jeszcze jej nie rozwiązałem. Chcesz mi pomóc? Ale obiecaj, ani słowa nikomu, nawet Septiemu - ostrzegł Marianne, mocno ściskając jej rączkę i patrząc na nią nad podziw poważnie.
Gość
Gość
Marianne z kolei była między młotem a kowadłem, z jednej strony mając ukochanego brata, z drugiej najdroższego ojca. Nieraz wstawiała się za Brutusem, starając własnym urokiem ułagodzić rodziciela, lecz czasem upominała też chłopca, gdy zapędzał się ze swoimi poczynaniami w nieodpowiednie rejony, co mogła ocenić nawet ona sama, mimo młodego wieku i wciąż rozwijającej się świadomości niektórych zachowań. Wiedziała jednak doskonale, że jej mały książę nie robił nic w złych zamiarach, że starał się o uwagę ojca równie mocno, jak ona, i że potrzebował pochwał oraz docenienia - czuła to instynktownie, związana z nim silną więzią rodzinnej przyjaźni, doprawianej wspólnymi przeżyciami oraz krótkimi, konspiracyjnymi wyprawami. Jeśli mogła na kimś polegać, zdecydowanie był to ośmioletni spryciarz, dlatego zawsze była w gotowości, by służyć mu uśmiechem i ciepłym uściskiem, gdy chmury burzowe krążyły uparcie nad jego myślami. Mimowolnie przypominała mu o manierach, czasami studząc zapał z przeczuciem, że coś źle może się dla niego skończyć. Wiedziała już mniej więcej, co najbardziej denerwuję Abraxasa i unikała podobnych sytuacji jak ognia. Co rzecz jasna nie przeszkadzało w wymykaniu się guwernantkom, by podjąć kolejną szaloną przygodę z bratem albo zawitać w progach biblioteki ze stertą pytań do Septimusa.
Zaśmiała się na szarmancki gest Brutusa, przykładając wolną dłoń do własnych ust, a policzki rzeczywiście przeszły lekko różaną barwą, czyniąc ją jeszcze niewinniejszą, niż zawsze. Eksperyment został więc przeprowadzony z powodzeniem i chłopiec mógł stosować podobne zabiegi względem dam - Marianne na pewno by mu na to pozwoliła, choć później, za każdą obdarowaną podobnie damę, musiałby odrobić dwukrotne zadośćuczynienie, by udowodnić jej swoje oddanie. Przyrzekał wiele razy, że będzie jej obrońcą i nie zniknie.
- Trzeba zapytać Septimusa, co to za przyjęcie, Brutus, on na pewno gdzieś to znajdzie - uznała, już widząc, jak starszy z braci przekopuje się przez stertę książek i znalazłszy odpowiedź na to nurtujące całą trójkę pojęcie, wznosi tomik ponad wszystkie inne i oznajmia dumnie znalazłem!, a oni cieszą się i wnikają w cały plan podniosłego wydarzenia, podczas którego mugole padają z wyczerpania. - Wiesz, chyba lepiej by było obsadzić skrzaty w roli mugoli, one chyba mogą padać ze zmęczenia i nikt nie będzie musiał ich nosić, a wtedy można spędzić czas z wujkami, zamiast spać - plan życia, chyba znalazła kolejną zabawę.
Zaśmiała się ponownie, pogłębiając rumieniec i wiercąc się chwilę w miejscu, zanim wyszczerzyła się do blondyna w uśmiechu, ale westchnęła na wzmiankę o wymknięciu się. To nie tak, wszystko nie tak, nie chciała snuć się po Pokątnej sama, bez pani Abernathy, kiedy obok nie było Brutusa.
- A jaką wujkowie Burkowie mają rękę w sklepie? - zapytała ciekawa, zanim przeszła do swojej opowieści.
- Wiesz, to ona mnie zgubiła, naprawdę nigdzie tym razem nie uciekałam, ale ktoś zabrał mnie do takiego kolorowego sklepu ze stolikami w środku - tudzież do kawiarni, cukierni, jak kto wolał - i tam trafiłam do kuchni. Był tam pan książę Bott, z którym robiliśmy ciasteczka. Zrobił mi nawet kotkową foremkę dla lorda Noxa! - pochwaliła się, wspominając metalową głowę kotka, trzepiącą uszkiem. - Pachniało ślicznie, a do tego książę zdradził mi sekret, że kiedy robi się ciasto - bo ciasto robi się z różnych rzeczy - trzeba mieć dobry humor i myśleć miło o cieście. On o tym mówił tak ładnie, pozytywne emocje - zaznaczyła zadowolona, z czystym zachwytem w głosie. - I obiecałam mu, że pomożemy pani Finnlay zrobić wesołe ciasto w kuchni, bo okazało się, że jak ciasto jest niedobre, to znaczy, że pani Finnlay była zdenerwowana - wyjaśniła cierpliwie, zadowolona, że mogła pochwalić się bratu swoją nową wiedzą. Zazwyczaj to ona dowiadywała się czegoś od chłopców. - Musimy wymyślić, jak dostać się do kuchni i rozweselić wypieki pani Finnlay.
- Będę najciszej na świecie! - obiecała podekscytowana, wpatrując się w braciszka z ciekawością i ożywieniem, choć tego nie brakowało jej już podczas wyczerpującej opowieści. - Tylko powiedz mi, powiedz, powiedz co znalazłeś, proszę, Brutus!
Zaśmiała się na szarmancki gest Brutusa, przykładając wolną dłoń do własnych ust, a policzki rzeczywiście przeszły lekko różaną barwą, czyniąc ją jeszcze niewinniejszą, niż zawsze. Eksperyment został więc przeprowadzony z powodzeniem i chłopiec mógł stosować podobne zabiegi względem dam - Marianne na pewno by mu na to pozwoliła, choć później, za każdą obdarowaną podobnie damę, musiałby odrobić dwukrotne zadośćuczynienie, by udowodnić jej swoje oddanie. Przyrzekał wiele razy, że będzie jej obrońcą i nie zniknie.
- Trzeba zapytać Septimusa, co to za przyjęcie, Brutus, on na pewno gdzieś to znajdzie - uznała, już widząc, jak starszy z braci przekopuje się przez stertę książek i znalazłszy odpowiedź na to nurtujące całą trójkę pojęcie, wznosi tomik ponad wszystkie inne i oznajmia dumnie znalazłem!, a oni cieszą się i wnikają w cały plan podniosłego wydarzenia, podczas którego mugole padają z wyczerpania. - Wiesz, chyba lepiej by było obsadzić skrzaty w roli mugoli, one chyba mogą padać ze zmęczenia i nikt nie będzie musiał ich nosić, a wtedy można spędzić czas z wujkami, zamiast spać - plan życia, chyba znalazła kolejną zabawę.
Zaśmiała się ponownie, pogłębiając rumieniec i wiercąc się chwilę w miejscu, zanim wyszczerzyła się do blondyna w uśmiechu, ale westchnęła na wzmiankę o wymknięciu się. To nie tak, wszystko nie tak, nie chciała snuć się po Pokątnej sama, bez pani Abernathy, kiedy obok nie było Brutusa.
- A jaką wujkowie Burkowie mają rękę w sklepie? - zapytała ciekawa, zanim przeszła do swojej opowieści.
- Wiesz, to ona mnie zgubiła, naprawdę nigdzie tym razem nie uciekałam, ale ktoś zabrał mnie do takiego kolorowego sklepu ze stolikami w środku - tudzież do kawiarni, cukierni, jak kto wolał - i tam trafiłam do kuchni. Był tam pan książę Bott, z którym robiliśmy ciasteczka. Zrobił mi nawet kotkową foremkę dla lorda Noxa! - pochwaliła się, wspominając metalową głowę kotka, trzepiącą uszkiem. - Pachniało ślicznie, a do tego książę zdradził mi sekret, że kiedy robi się ciasto - bo ciasto robi się z różnych rzeczy - trzeba mieć dobry humor i myśleć miło o cieście. On o tym mówił tak ładnie, pozytywne emocje - zaznaczyła zadowolona, z czystym zachwytem w głosie. - I obiecałam mu, że pomożemy pani Finnlay zrobić wesołe ciasto w kuchni, bo okazało się, że jak ciasto jest niedobre, to znaczy, że pani Finnlay była zdenerwowana - wyjaśniła cierpliwie, zadowolona, że mogła pochwalić się bratu swoją nową wiedzą. Zazwyczaj to ona dowiadywała się czegoś od chłopców. - Musimy wymyślić, jak dostać się do kuchni i rozweselić wypieki pani Finnlay.
- Będę najciszej na świecie! - obiecała podekscytowana, wpatrując się w braciszka z ciekawością i ożywieniem, choć tego nie brakowało jej już podczas wyczerpującej opowieści. - Tylko powiedz mi, powiedz, powiedz co znalazłeś, proszę, Brutus!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Kuzyni, dzieci-szlachcice, tacy sami jak on - mali lordowie, nierzadko zdawali się Brutusowi zwyczajnie głupi. I to nie dlatego, że nie potrafili śpiewająco wyrecytować wszystkich Ministrów Magii, czy też nie wiedzieli, kto założył Walczącego Maga, ale po prostu nie rozumieli niektórych rzeczy, dla młodego Malfoya oczywiście-oczywistych. Przy czym najgorsze: uważali, że dziewczyny są niemądre. Jasne, że chłopczyk pewniej czuł się w otoczeniu dorastających paniczyków, z przejęciem rozmawiających o quidditchu, smokach, niebezpiecznych stworzeniach i poszukiwaniu skarbów, strzeżonych przez straszliwe monstra, ale nie potrafił puścić płazem nawet tak zawoalowanej obrazy własnej siostrzyczki. Marie przecież też była dziewczyną, a Brutus uważał ją za stokroć pojętniejszą od choćby kuzyna Gawaina. I całej tej bandy zresztą też! Niejednokrotnie bywało, że zaperzał się i obrażał, stawiając towarzystwo siostrzyczki ponad szermiercze szranki z jego rówieśnikami. Nie musiał udowadniać im swojej wartości, doskonale wiedział swoje. Był Malfoyem z krwi i kości, a w jego żyłach płynęła błękitna, szlachetna krew, w przyszłości miał zostać panem Wilton, a żaden z nich nie mógł sobie o tym nawet pomarzyć. Maleńkie ziarenko arogancji rosło w serduszku Brutusa, który po prostu przyjmował serwowane sobie słowa bezkrytycznie, traktując je na równi z faktami zapisanymi ozdobną czcionką w wiekowym woluminie, jaki każdego wieczoru sumiennie czytał przed zaśnięciem. Tata mówił, że są najlepsi i wyjątkowi, a tata nigdy, ale to nigdy się nie mylił. Dla taty Marie zresztą też była ważna, najważniejsza, więc Brutus tym bardziej nosił w sobie obowiązek popierania siostry, obojętnie czy dotyczyło to sporu z guwernantkami, do których czasami odzywał się naprawdę niemiło, z iście lordowskim, groźnym błyskiem w lodowato niebieskich oczach (zabawnie skontrastowanych z dziecięco zasznurowanymi ustami i drobnymi rączkami skrzyżowanymi na piersi), jak i z kłótni z rówieśnikami, jeśli tylko w grę wchodził honor małej lady Malfoy.
Albo po prostu jej dobry humor, jak teraz, kiedy pokazywał jej, że potrafi zachowywać się dokładnie tak, jak chciał pan Abercrombie i że już teraz znakomicie poradziłby sobie na Sabacie. A Marienne, no proszę, zarumieniła się uroczo; jej blade policzki spąsowiały, zaróżowiły się, co sprawiło, że Brutus niemalże zachłysnął się z zachwytu. Udało się, udało, po raz pierwszy naukowo udowodnił jakieś zjawisko. I w dodatku, był jak wujek Tristan!
-Wyglądasz jak rozkwitający kwiatek - powiedział radośnie, szczęśliwy i dumny z nadzwyczajnej urody swojej siostry. Kolorowa piżamka może nie nadawała jej szyku damy, ale dla Brutusa Marie zawsze była lady najprawdziwszą ze wszystkich. Tatuś mówił, że o tym decydują też maniery, a chłopiec nie znał nikogo lepiej wychowanego od swej siostry.
-Och, możemy poszukać razem z nim! Tak będzie łatwiej i szybciej i może nam pokaże, jak nie gubić się w bibliotece - przytaknął prędko siostrze, podsuwając kolejny problem do rozwiązania. Biblioteka w Wilton była naprawdę olbrzymia, regały sięgały od podłogi do niemalże sufity i... łatwo było się tam zapodziać - tylko trzeba pamiętać, by przez przypadkiem nie okryć ich płaszczem, bo wtedy odejdą. A od spania na dworze można się przecież przeziębić i kto wtedy będzie nam rozpalać w kominku? - zwrócił uwagę na dość frapującą kwestię. Raz, kiedy wyjątkowo długo nie mógł zasnąć, wybrał się na przechadzkę opustoszałymi korytarzami dworu i - właśnie natknął się na tak przedziwne zjawisko. Wcześniej myślał, że kominki rozpalają się same, przecież nigdy nie widział ich zgaszonych - można by bawić się w chowanego! Wujkowie są strasznie duzi, łatwo byłoby ich znaleźć - zaśmiał się wesoło, marszcząc czółko i próbując nieco się podwyższyć. Wkrótce już przechadzał się dumnie po pokoju na patykowatych nogach, chyląc głowę, by nie uderzyć nią o sufit.
-Mają taką straszną, czarną rękę, która świeci światełkiem tylko swojemu właścicielowi - wyjaśnił z powagą, unikając jednak określeń martwa, wyschnięta, spreparowana. To nie były przymiotniki miłe dla ucha Marie - tata mówił, że nie wolno jej dotykać, bo jak chwyci, to już nie puści - przypomniał sobie.
Słuchał z zaciekawieniem opowiastki Marie, nie przerywając jej ani na chwilę, tak bardzo pragnął dowiedzieć się wszystkiego. Przygoda w kuchni - i do tego - w obcej kuchni, przyprawiała chłopca o dreszcze ekscytacji. Och, jak strasznie żałował, że nie zawędrował tam wówczas z siostrą, na pewno byłoby wspaniale! Odwiedziny podwójnie zakazanego miejsca i ujrzenie księcia przy pracy!
-S a m a robiłaś ciasteczka? - spytał, z niedowierzaniem w głosie, powracając już do swej normalnej, teraz wręcz mikroskopijnej postaci - i.. rączki masz całe, nic ci nie odpadło, prawda? - dodał nagle, z niepokojem chwytając dłonie dziewczynki i oglądając je dokładnie, pod różnymi kątami, sprawdzając, czy aby na pewno nie ma żadnych niepokojących śladów. Jedna z ciotek niezwykle głośno mówiła, że od pracy fizycznej szlachcicom robią się wrzody... Ale Marie żadnego nie miała i wydawała się naprawdę szczęśliwa i zadowolona! - wiem, kiedy możemy zakraść się do kuchni i pomóc pani Finnlay. Zawsze też możemy zrobić całkiem nasze ciasto. W sekrecie. I poczęstować nim Septimusa i mamę i tatę. I dopiero później przyznać, że sami je upiekliśmy! - podsunął szalony pomysł, chociaż nie miał zielonego pojęcia, jak się za to zabrać. Będzie trzeba przekabacić panią Finnlay, ale... na pewno nie odmówi temu słodkiemu, proszącemu uśmiechowi.
-Znalazłem stare zdjęcie taty i dziadka - rzekł z powagą, zdecydowanie ciszej, nachylając się do siostry, by absolutnie żadne słowo nie wydostało się spoza ich zamkniętego kręgu - tatuś wyglądał wtedy identycznie, jak Septimus. Ale... na tej fotografii był jeszcze jeden chłopiec - urwał, nie do końca wiedząc, jak powinien wyrazić swój niepokój - podobny do mnie. Zapytałem o to tatę, a on zabrał mi zdjęcie i zamknął w pokoju - powiedział, odczuwając nikły smutek, chociaż stało się to przecież dość dawno - ja myślę, że ten chłopiec był kimś ważnym dla taty. I chcę się dowiedzieć, kim dokładnie - oznajmił stanowczo - pomożesz mi? - spytał, patrząc na Marie ze lśniącymi nadzieją oczkami.
Albo po prostu jej dobry humor, jak teraz, kiedy pokazywał jej, że potrafi zachowywać się dokładnie tak, jak chciał pan Abercrombie i że już teraz znakomicie poradziłby sobie na Sabacie. A Marienne, no proszę, zarumieniła się uroczo; jej blade policzki spąsowiały, zaróżowiły się, co sprawiło, że Brutus niemalże zachłysnął się z zachwytu. Udało się, udało, po raz pierwszy naukowo udowodnił jakieś zjawisko. I w dodatku, był jak wujek Tristan!
-Wyglądasz jak rozkwitający kwiatek - powiedział radośnie, szczęśliwy i dumny z nadzwyczajnej urody swojej siostry. Kolorowa piżamka może nie nadawała jej szyku damy, ale dla Brutusa Marie zawsze była lady najprawdziwszą ze wszystkich. Tatuś mówił, że o tym decydują też maniery, a chłopiec nie znał nikogo lepiej wychowanego od swej siostry.
-Och, możemy poszukać razem z nim! Tak będzie łatwiej i szybciej i może nam pokaże, jak nie gubić się w bibliotece - przytaknął prędko siostrze, podsuwając kolejny problem do rozwiązania. Biblioteka w Wilton była naprawdę olbrzymia, regały sięgały od podłogi do niemalże sufity i... łatwo było się tam zapodziać - tylko trzeba pamiętać, by przez przypadkiem nie okryć ich płaszczem, bo wtedy odejdą. A od spania na dworze można się przecież przeziębić i kto wtedy będzie nam rozpalać w kominku? - zwrócił uwagę na dość frapującą kwestię. Raz, kiedy wyjątkowo długo nie mógł zasnąć, wybrał się na przechadzkę opustoszałymi korytarzami dworu i - właśnie natknął się na tak przedziwne zjawisko. Wcześniej myślał, że kominki rozpalają się same, przecież nigdy nie widział ich zgaszonych - można by bawić się w chowanego! Wujkowie są strasznie duzi, łatwo byłoby ich znaleźć - zaśmiał się wesoło, marszcząc czółko i próbując nieco się podwyższyć. Wkrótce już przechadzał się dumnie po pokoju na patykowatych nogach, chyląc głowę, by nie uderzyć nią o sufit.
-Mają taką straszną, czarną rękę, która świeci światełkiem tylko swojemu właścicielowi - wyjaśnił z powagą, unikając jednak określeń martwa, wyschnięta, spreparowana. To nie były przymiotniki miłe dla ucha Marie - tata mówił, że nie wolno jej dotykać, bo jak chwyci, to już nie puści - przypomniał sobie.
Słuchał z zaciekawieniem opowiastki Marie, nie przerywając jej ani na chwilę, tak bardzo pragnął dowiedzieć się wszystkiego. Przygoda w kuchni - i do tego - w obcej kuchni, przyprawiała chłopca o dreszcze ekscytacji. Och, jak strasznie żałował, że nie zawędrował tam wówczas z siostrą, na pewno byłoby wspaniale! Odwiedziny podwójnie zakazanego miejsca i ujrzenie księcia przy pracy!
-S a m a robiłaś ciasteczka? - spytał, z niedowierzaniem w głosie, powracając już do swej normalnej, teraz wręcz mikroskopijnej postaci - i.. rączki masz całe, nic ci nie odpadło, prawda? - dodał nagle, z niepokojem chwytając dłonie dziewczynki i oglądając je dokładnie, pod różnymi kątami, sprawdzając, czy aby na pewno nie ma żadnych niepokojących śladów. Jedna z ciotek niezwykle głośno mówiła, że od pracy fizycznej szlachcicom robią się wrzody... Ale Marie żadnego nie miała i wydawała się naprawdę szczęśliwa i zadowolona! - wiem, kiedy możemy zakraść się do kuchni i pomóc pani Finnlay. Zawsze też możemy zrobić całkiem nasze ciasto. W sekrecie. I poczęstować nim Septimusa i mamę i tatę. I dopiero później przyznać, że sami je upiekliśmy! - podsunął szalony pomysł, chociaż nie miał zielonego pojęcia, jak się za to zabrać. Będzie trzeba przekabacić panią Finnlay, ale... na pewno nie odmówi temu słodkiemu, proszącemu uśmiechowi.
-Znalazłem stare zdjęcie taty i dziadka - rzekł z powagą, zdecydowanie ciszej, nachylając się do siostry, by absolutnie żadne słowo nie wydostało się spoza ich zamkniętego kręgu - tatuś wyglądał wtedy identycznie, jak Septimus. Ale... na tej fotografii był jeszcze jeden chłopiec - urwał, nie do końca wiedząc, jak powinien wyrazić swój niepokój - podobny do mnie. Zapytałem o to tatę, a on zabrał mi zdjęcie i zamknął w pokoju - powiedział, odczuwając nikły smutek, chociaż stało się to przecież dość dawno - ja myślę, że ten chłopiec był kimś ważnym dla taty. I chcę się dowiedzieć, kim dokładnie - oznajmił stanowczo - pomożesz mi? - spytał, patrząc na Marie ze lśniącymi nadzieją oczkami.
Gość
Gość
Młoda lady Malfoy nie potrafiłaby wybrać między zabawami z braćmi, a damskimi pogawędkami w towarzystwie kuzynek. Obydwa rodzaje spędzania czasu narzucały zupełnie inne kryteria i charakteryzowały się różnymi wartościami, ale obok nauki bycia prawdziwą, godną rodu Malfoyów, damą, występowała szczera ciekawość, jeszcze niegasnąca. Pragnęła poznawać świat, a najprościej było go poznawać właśnie z Brutusem. Po części była jego zdrowym rozsądkiem, martwiła się i czasem upominała, spodziewając się, że tak będzie lepiej, bo tak ich uczyli, a chłopiec miał talent do oddalania się od wpojonych zasad. Sama zresztą święta nie była i także zdarzało jej się o nich zapominać, ale sposobów na poprawę było dużo - najważniejsze okazywało się dostrzeżenie własnego błędu. Mimo wszystko, zawsze czuła ogromną dumę, gdy brat bronił jej tak zaciekle i dbał o dobre imię ich rodziny. Patrzyła na niego zupełnie inaczej niż ojciec.
Dygnęła kolejny raz, w ten sposób bez słów dziękując za przemiły komplement, ale za moment skupili się na sprawach wagi absolutnie najwyższej, co skutecznie przechwyciło uwagę dziewczynki. Wyobrażała sobie wszystko, co mówił, kiwając głową - widziała ich trójkę (bez Lucjusza! Narobiłby tylko hałasu), jak wędrują między regałami biblioteki, prowadzeni przez Septimusa i przysłuchujący się nowym ciekawostkom, jakie wyczytał, a potem oddają się wielkim poszukiwaniom w ogólnej aurze tajemnicy. Nie wiedzieć czemu, w jej myślach szperali w książkach w nocy, potajemnie, przy blasku świec trzymanych w dłoniach, rozglądając się uważnie, czy nikt ich nie nakryje. Wymykanie się w nocy z łóżka było zbrodnią, nikt nie byłby z takiej zadowolony, ale przecież musieli się dowiedzieć. Wybiła się z pochłaniających myśli, przecież brat czekał na odpowiedź, a ona zawiesiła się w zadumie. Westchnęła.
- Brutus, przecież nie będziemy okrywać mugoli płaszczem - odrzekła z anielską cierpliwością i oczywistością w głosie. Bo jak to tak? Mugoli? Płaszczem Malfoya? Brr. Tata dostałby zawalu. Mimo wszystko była rozbawiona.
- Trzeba zapytać wujków. Tata nigdy się nie chowa z dziećmi, kiedy odwiedzamy kuzynów, ale na pewno wymyślimy sprytny sposób, żeby u nas się chowali. I wtedy zawsze będziemy wygrywać - kiwnęła głową, chichocząc chwilę później, obserwując przechadzającego się po bawialni brata. Zmiana emocji była w ich rozmowie momentalna, bowiem gdy tylko usłyszała o czarnomagicznym artefakcie, wciągnęła powietrze i zakryła usta. Burkowie naprawdę mieli aż tak dziwne rzeczy w swoim sklepie? Wydawało jej się, że tylko tak się mówi.
- Tata ma zawsze rację, a ta ręka nie brzmi wcale dobrze, więc naprawdę lepiej jej nie dotykać - przyznała, bardziej przed sobą niż przed Brutusem, zapamiętując żeby nie próbować dotykać dziwnych rzeczy u lordów Durham. Wyobraziła sobie chłopca z czarną ręką oplecioną wokół jego własnej, której nie dało się pozbyć żadnym sposobem. Paskudztwo. Wyglądała jak wąż. Nic nie mogła poradzić na to, że bała się tych gadów.
Pokręciła głową, dając znać, że wszystko w porządku, ale wystraszyła się trochę, bo nie wiedziała, że od pieczenia ciastek mogą znikać rączki. Musiała dopytać, żeby przypadkiem nie stracić własnych. Kto by wtedy głaskał lorda Noxa? Przecież na wszystkich syczał złowieszczo, broniąc małej lady. - Od pieczenia ciasteczek traci się ręce? - wyobrażała to sobie tak, jakby były coraz bardziej ponadgryzane - zupełnie jak ciasteczka. - Och, myślisz, że tata i mama i Septimus byliby zadowoleni? - zapytała, pełna nadziei, bo wydawało jej się, że tylko by krzyczeli i marudzili, bo damie nie przystoi dotykać jedzenia, które nie jest gotowe i na stole. - I skąd będziemy wiedzieć jak zrobić? Hmm, może coś pamiętam... - mruknęła, usiłując przypomnieć sobie dokładny przebieg. Bertie robił ciasto, dawał tam różne rzeczy, które na pewno mogli znaleźć w kuchni. - W porządku, zrobimy im niespodziankę - zgodziła się wreszcie, uznając, że na pewno sobie poradzą. Słuchała uważnie, marszcząc brwi w głębokim zastanowieniu.
- I ten chłopiec był z tatą i dziadkiem? - zapytała poważnie, jak w rozmowie dorosłych. - A była tam dziewczynka podobna do mnie? I jakiś mały chłopiec? Gdyby byli, to może tata to taki Septimus, chłopiec to ty, dziewczynka to ja, a drugi chłopiec to Lucjusz i może to rodzeństwo taty? Ale jeśli nie było dziewczynki, to nic nie rozumiem - przedstawiła swoją logikę, podpierając policzek na dłoni, łokieć na stole, nóżkami nie sięgając podłogi. - I gdzie by wtedy był ten chłopiec? I po co tata go chował? - tyle pytań, tyle zagadek!
Dygnęła kolejny raz, w ten sposób bez słów dziękując za przemiły komplement, ale za moment skupili się na sprawach wagi absolutnie najwyższej, co skutecznie przechwyciło uwagę dziewczynki. Wyobrażała sobie wszystko, co mówił, kiwając głową - widziała ich trójkę (bez Lucjusza! Narobiłby tylko hałasu), jak wędrują między regałami biblioteki, prowadzeni przez Septimusa i przysłuchujący się nowym ciekawostkom, jakie wyczytał, a potem oddają się wielkim poszukiwaniom w ogólnej aurze tajemnicy. Nie wiedzieć czemu, w jej myślach szperali w książkach w nocy, potajemnie, przy blasku świec trzymanych w dłoniach, rozglądając się uważnie, czy nikt ich nie nakryje. Wymykanie się w nocy z łóżka było zbrodnią, nikt nie byłby z takiej zadowolony, ale przecież musieli się dowiedzieć. Wybiła się z pochłaniających myśli, przecież brat czekał na odpowiedź, a ona zawiesiła się w zadumie. Westchnęła.
- Brutus, przecież nie będziemy okrywać mugoli płaszczem - odrzekła z anielską cierpliwością i oczywistością w głosie. Bo jak to tak? Mugoli? Płaszczem Malfoya? Brr. Tata dostałby zawalu. Mimo wszystko była rozbawiona.
- Trzeba zapytać wujków. Tata nigdy się nie chowa z dziećmi, kiedy odwiedzamy kuzynów, ale na pewno wymyślimy sprytny sposób, żeby u nas się chowali. I wtedy zawsze będziemy wygrywać - kiwnęła głową, chichocząc chwilę później, obserwując przechadzającego się po bawialni brata. Zmiana emocji była w ich rozmowie momentalna, bowiem gdy tylko usłyszała o czarnomagicznym artefakcie, wciągnęła powietrze i zakryła usta. Burkowie naprawdę mieli aż tak dziwne rzeczy w swoim sklepie? Wydawało jej się, że tylko tak się mówi.
- Tata ma zawsze rację, a ta ręka nie brzmi wcale dobrze, więc naprawdę lepiej jej nie dotykać - przyznała, bardziej przed sobą niż przed Brutusem, zapamiętując żeby nie próbować dotykać dziwnych rzeczy u lordów Durham. Wyobraziła sobie chłopca z czarną ręką oplecioną wokół jego własnej, której nie dało się pozbyć żadnym sposobem. Paskudztwo. Wyglądała jak wąż. Nic nie mogła poradzić na to, że bała się tych gadów.
Pokręciła głową, dając znać, że wszystko w porządku, ale wystraszyła się trochę, bo nie wiedziała, że od pieczenia ciastek mogą znikać rączki. Musiała dopytać, żeby przypadkiem nie stracić własnych. Kto by wtedy głaskał lorda Noxa? Przecież na wszystkich syczał złowieszczo, broniąc małej lady. - Od pieczenia ciasteczek traci się ręce? - wyobrażała to sobie tak, jakby były coraz bardziej ponadgryzane - zupełnie jak ciasteczka. - Och, myślisz, że tata i mama i Septimus byliby zadowoleni? - zapytała, pełna nadziei, bo wydawało jej się, że tylko by krzyczeli i marudzili, bo damie nie przystoi dotykać jedzenia, które nie jest gotowe i na stole. - I skąd będziemy wiedzieć jak zrobić? Hmm, może coś pamiętam... - mruknęła, usiłując przypomnieć sobie dokładny przebieg. Bertie robił ciasto, dawał tam różne rzeczy, które na pewno mogli znaleźć w kuchni. - W porządku, zrobimy im niespodziankę - zgodziła się wreszcie, uznając, że na pewno sobie poradzą. Słuchała uważnie, marszcząc brwi w głębokim zastanowieniu.
- I ten chłopiec był z tatą i dziadkiem? - zapytała poważnie, jak w rozmowie dorosłych. - A była tam dziewczynka podobna do mnie? I jakiś mały chłopiec? Gdyby byli, to może tata to taki Septimus, chłopiec to ty, dziewczynka to ja, a drugi chłopiec to Lucjusz i może to rodzeństwo taty? Ale jeśli nie było dziewczynki, to nic nie rozumiem - przedstawiła swoją logikę, podpierając policzek na dłoni, łokieć na stole, nóżkami nie sięgając podłogi. - I gdzie by wtedy był ten chłopiec? I po co tata go chował? - tyle pytań, tyle zagadek!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Pojmował świat na swój sposób, odrobinę wesoły i odrobinę smutny; był dzieckiem niepozbawionym uroku beztroskiego poszukiwacza, ale na szczuplutkich, wręcz wątłych ramionkach chłopca spoczywało brzemię zrozumienia. Wiedział, że istnieje dobro i zło, ale już jego rozróżnianie przysparzało mu spore problemy: czy uniknięcie mycia ząbków po sekretnym objadaniu się ciasteczkami z siostrą było niedobrym uczynkiem? Z całą pewnością. Czy nieuprzejme potraktowanie sługi, tylko dlatego, że jest półkrwi (kiedy miał tyle lat, co Marie, żywił święte przekonanie, że półkrwi to jakaś straszna choroba, a jej nosiciela nazywał półkrwinkiem, co kojarzyło mu się z niezbyt sympatycznym stworkiem, zbliżonym wyglądem do połączenia człowieka i hipopotama) było właściwe? Akceptowane? Odczuwał te dylematy na własnej skórze, najsilniej zaś dotykającą go bezpośrednio niesprawiedliwość. Tata wolał Septimusa i to było niesprawiedliwe. Półkrwinki służyli im, arystokratom - czy to też było niesprawiedliwe? Zastanawiał się czasem nad tym, pomiędzy kęsami ulubionej, truskawkowej tarty a zabawą w zoo, dającą mu możliwości podobnej do metamorfomagicznej zmiany wyglądu, lecz - w pełni kontrolowanej, w dokładnie ulubione zwierzątko - ale nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wstydził się (bał?) zapytać taty, który na pewno poradziłby sobie z jego rozterkami, ale Brutus wolał nie ryzykować gniewem Abraxasa. Już wyczuwał, że niesprawiedliwość nie uraduje ojca i nie rozpocznie między nimi wartkiej konwersacji. Tak samo, jak szczere wyznanie, że smucą go porównania do Septimusa. Może nie uczył się tak prędko jak brat i nie wyglądał dokładnie tak jak tatuś, ale naprawdę się starał.
-Ale skrzaty to skrzaty, Marie, także w zabawie. Uznałyby, że zostały odprawione - wytłumaczył siostrze, wyjątkowo nie dzieląc się z nią pędzącym filozoficznym monologiem ze swym wewnętrznym, uduchowionym ja. Mimowolnie zrobiło mu się trochę przykro - co od razu zostało zarejestrowane przez jego aparycję, jasne włoski zauważalnie poszarzały, a błyszczące oczka rażąco przygasły - tata się nie chowa, bo nie zmieści się do szafy. Wujek Quentin jest mniejszy, więc może się z nami kryć! - obwieścił dumnie, w sekundę wymyślając racjonalny powód, dlaczego tatuś nie uczestniczy w ich grach. Wcale nie dlatego, że nie chce - jest po prostu za duży, a co to za frajda tak ciągle przegrywać!
-A mi się wydaje, że jest całkiem fajna! - zaprzeczył entuzjastycznie - mógłbym szukać skarbów w najciemniejszych ciemnościach, a i tak bym wszystko widział I każdy znaleziony klejnocik dawałbym ci w prezencie na nie-urodziny - zapowiedział, nie dodając, że szukanie skarbów jest fajne, tylko nie wiedziałby w ogóle co potem z nimi robić. Był bogaty (tatuś był?), ale wiedział, co to znaczy, w zamian za to posiadając informację oraz rzetelne dowody, że prawdziwe lady uwielbiają błyskotki i drogie kamienie i że to właśnie są skarby. A prezenty trzeba dawać z powodem, to wymyślił taki, który sprawiał, że mógłby je wręczać Marie każdego dnia!
-Ciotka-Klotka mówiła, że jak szlachcice pracują i robią to samo, co półkrwinki i szlamy, to mogą im odpaść ręce - powiedział z powagą - ale skoro masz wszystkie paluszki, to musiała kłamać! - wysnuł logiczny wniosek, zaplatając ręce na piersi i zaciskając usta w wąską linię. Zirytowany jawnym oszustwem nielubianej cioci przypominał Abraxasa bardziej, niż kiedykolwiek.
-Będą zachwyceni! Ciasto brzmi jak laurka, a mama zawsze cieszy się z naszych obrazków, więc jeśli dostanie laurkę do zjedzenia, to też jej się spodoba - stwierdził, wykrzykując szeptem, aby broń Merlinie ich plan nie dotarł do uszu wścibskich opiekunów, z premedytacją gotowych go udaremnić.
-Nie było ani małego Lucjusza, ani dziewczynki - zaprzeczył, marszcząc jasne brwi w pełnym skupieniu - tylko dziadek, tata i ten chłopiec. Dziadek miał takiego samego wąsa, a tatuś garbił się, tak samo jak teraz, kiedy jest trochę zmęczony. A ten drugi się uśmiecha i kiwa i mruga i daj tacie kuksańce, ale tata tylko się patrzy i ignoruje tego chłopca - wystrzelił z siebie strumieniem informacji, jakie zapamiętał po krótkotrwałej radości ze znalezienia tej pamiątki - nie wiem, Marie - dodał, przyznając się do tego przed siostrą z pewnym żalem, bo czuł żal, że nie potrafi jej tego wytłumaczyć - ale teraz ten chłopiec pewnie już jest mężczyzną. Może jeśli go znajdę, będę wiedzieć, jak będę wyglądać, kiedy dorosnę. Znajdziemy go razem, Marie i powiesz mi, czy mogłabyś go mieć za męża. Kiedyś ożenię się z jakąś lady, a że nie ma lady lepszej od ciebie, to Ty mi powiesz najlepiej, czy zechce mnie jakaś doskonale wychowana panna - zaczął fantazjować, myśląc o tajemniczym młodzieńcu jako o s o b i e z przyszłości. Czy ten nowy Brutus miałby dla niego jakieś rady?
-Ale skrzaty to skrzaty, Marie, także w zabawie. Uznałyby, że zostały odprawione - wytłumaczył siostrze, wyjątkowo nie dzieląc się z nią pędzącym filozoficznym monologiem ze swym wewnętrznym, uduchowionym ja. Mimowolnie zrobiło mu się trochę przykro - co od razu zostało zarejestrowane przez jego aparycję, jasne włoski zauważalnie poszarzały, a błyszczące oczka rażąco przygasły - tata się nie chowa, bo nie zmieści się do szafy. Wujek Quentin jest mniejszy, więc może się z nami kryć! - obwieścił dumnie, w sekundę wymyślając racjonalny powód, dlaczego tatuś nie uczestniczy w ich grach. Wcale nie dlatego, że nie chce - jest po prostu za duży, a co to za frajda tak ciągle przegrywać!
-A mi się wydaje, że jest całkiem fajna! - zaprzeczył entuzjastycznie - mógłbym szukać skarbów w najciemniejszych ciemnościach, a i tak bym wszystko widział I każdy znaleziony klejnocik dawałbym ci w prezencie na nie-urodziny - zapowiedział, nie dodając, że szukanie skarbów jest fajne, tylko nie wiedziałby w ogóle co potem z nimi robić. Był bogaty (tatuś był?), ale wiedział, co to znaczy, w zamian za to posiadając informację oraz rzetelne dowody, że prawdziwe lady uwielbiają błyskotki i drogie kamienie i że to właśnie są skarby. A prezenty trzeba dawać z powodem, to wymyślił taki, który sprawiał, że mógłby je wręczać Marie każdego dnia!
-Ciotka-Klotka mówiła, że jak szlachcice pracują i robią to samo, co półkrwinki i szlamy, to mogą im odpaść ręce - powiedział z powagą - ale skoro masz wszystkie paluszki, to musiała kłamać! - wysnuł logiczny wniosek, zaplatając ręce na piersi i zaciskając usta w wąską linię. Zirytowany jawnym oszustwem nielubianej cioci przypominał Abraxasa bardziej, niż kiedykolwiek.
-Będą zachwyceni! Ciasto brzmi jak laurka, a mama zawsze cieszy się z naszych obrazków, więc jeśli dostanie laurkę do zjedzenia, to też jej się spodoba - stwierdził, wykrzykując szeptem, aby broń Merlinie ich plan nie dotarł do uszu wścibskich opiekunów, z premedytacją gotowych go udaremnić.
-Nie było ani małego Lucjusza, ani dziewczynki - zaprzeczył, marszcząc jasne brwi w pełnym skupieniu - tylko dziadek, tata i ten chłopiec. Dziadek miał takiego samego wąsa, a tatuś garbił się, tak samo jak teraz, kiedy jest trochę zmęczony. A ten drugi się uśmiecha i kiwa i mruga i daj tacie kuksańce, ale tata tylko się patrzy i ignoruje tego chłopca - wystrzelił z siebie strumieniem informacji, jakie zapamiętał po krótkotrwałej radości ze znalezienia tej pamiątki - nie wiem, Marie - dodał, przyznając się do tego przed siostrą z pewnym żalem, bo czuł żal, że nie potrafi jej tego wytłumaczyć - ale teraz ten chłopiec pewnie już jest mężczyzną. Może jeśli go znajdę, będę wiedzieć, jak będę wyglądać, kiedy dorosnę. Znajdziemy go razem, Marie i powiesz mi, czy mogłabyś go mieć za męża. Kiedyś ożenię się z jakąś lady, a że nie ma lady lepszej od ciebie, to Ty mi powiesz najlepiej, czy zechce mnie jakaś doskonale wychowana panna - zaczął fantazjować, myśląc o tajemniczym młodzieńcu jako o s o b i e z przyszłości. Czy ten nowy Brutus miałby dla niego jakieś rady?
Gość
Gość
Podejrzewała, że coś jest nie tak, kiedy ponownie zerkała na Brutusa i zauważyła lekką zmianę w jego włosach - były jakieś mniej błyszczące, mniej takie, mniej malfoyowe. Mniej wesołe? Mimo tego, skupiała się głównie na rozmowie, dlatego świadomość nie do końca pozwoliła jej zagłębić się w domniemania o zmartwieniach, toczących zażarte walki w głowie brata. Zastanawiała się chwilę nad jego słowami, myśląc sobie, jakie to smutne, że tata nie może się chować przez swój wzrost. Ale jak to, nigdy nie bawił się w chowanego?
- Brutus - zaczęła mądrym tonem - masz rację. Jednakże - jeszcze mądrzej - słyszałam ostatnio o zaklęciu, które zmniejsza. Jeżeli znajdziemy kogoś, kto potrafi je rzucić na tatę, będzie mógł bawić się razem z nami! Każdy będzie mógł! Nawet półolbrzym! - oznajmiła zadowolona, zaraz jednak zakrywając usta dłońmi, jakby powiedziała coś potwornego, czego bardzo, bardzo mocno powinna żałować. Czy ona rzeczywiście chciała bawić się z półolbrzymem? Wynaturzenie, okropieństwo! - Ale na szczęście nie musimy, lepiej bawić się z wujkami - sprostowała szybko, choć wiedziała, że Brutus nie będzie wypominał jej tego okropnego błędu. - I wtedy wszyscy będą mieli zabawę - podsumowała swój plan, kiwając pojedynczo głową, jakby na potwierdzenie, że niedługo trzeba wcielić go w życie. Zrobiła nieprzekonaną minę, słuchając o ręce. Nie zgadzała się z bratem - duża ciemność była przerażająca. Marie wolała tylko małą ciemność, taką, w której trochę widać.
- Przecież skarby może kupić nam tata, i do tego wcale nie musi w tym celu robić ciemności - wysnuła wniosek, woląc tę drogę zdobywania klejnotów na nie-urodziny. - Jak go poprosisz, to na pewno pozwoli ci kupić skarby - zapewniła, całkiem ciesząc się na perspektywę otrzymania klejnotów. Skarby zaś, w myśleniu Marianne, się nosiło. Oraz wydawało na inne skarby. - Albo zabierze cię do skrzynki Gilgotta żebyś sobie coś wybrał - tak, bank Gilgotta miał mnóstwo skrzynek, a połowa z nich pewnie należała do taty. A smoki, które broniły skarbów, były wszystkie wujcia księcia Tristana, za to ciocię księżniczkę Evandrę musiał uratować z wieży - wieży ze złota, należy wspomnieć. I przyniósł jej piękną różę, taką, jaką sama ostatnio dostała na balu u Rosierów.
- Och - zareagowała ze smutkiem. - Może ma rację, ale za mało pracowałam? Wiesz, Brutus, ręce chyba trochę mnie dziś bolały - odrzekła cicho, nieco zaniepokojona.
Słuchała jasnowłosego chłopca z zainteresowaniem i podekscytowaniem, lecz równocześnie coś jej nie pasowało w tej historii i w międzyczasie próbowała uchwycić tę nieprawidłowość. Uwagę miała jednak zbyt niepodzielną, dlatego by złapać wniosek, musiała wysłuchać Brutusa do końca.
- Poczekaj, Brutus, bo ja trochę nie rozumiem - przyznała zakłopotana. - Tata nie mógł wyglądać jak Septimus, bo jest duży, a Septimus nie - tata był zawsze wyrośniętym tatą i już. - To musiał być ktoś inny z dziadkiem - była tego pewna. - I jak chcesz go szukać? Myślisz, że jest gdzieś w Wilton? - zapytała zaciekawiona. Zapominając o przekonaniu brata, że na pewno będzie miał godną żonę.
- Brutus - zaczęła mądrym tonem - masz rację. Jednakże - jeszcze mądrzej - słyszałam ostatnio o zaklęciu, które zmniejsza. Jeżeli znajdziemy kogoś, kto potrafi je rzucić na tatę, będzie mógł bawić się razem z nami! Każdy będzie mógł! Nawet półolbrzym! - oznajmiła zadowolona, zaraz jednak zakrywając usta dłońmi, jakby powiedziała coś potwornego, czego bardzo, bardzo mocno powinna żałować. Czy ona rzeczywiście chciała bawić się z półolbrzymem? Wynaturzenie, okropieństwo! - Ale na szczęście nie musimy, lepiej bawić się z wujkami - sprostowała szybko, choć wiedziała, że Brutus nie będzie wypominał jej tego okropnego błędu. - I wtedy wszyscy będą mieli zabawę - podsumowała swój plan, kiwając pojedynczo głową, jakby na potwierdzenie, że niedługo trzeba wcielić go w życie. Zrobiła nieprzekonaną minę, słuchając o ręce. Nie zgadzała się z bratem - duża ciemność była przerażająca. Marie wolała tylko małą ciemność, taką, w której trochę widać.
- Przecież skarby może kupić nam tata, i do tego wcale nie musi w tym celu robić ciemności - wysnuła wniosek, woląc tę drogę zdobywania klejnotów na nie-urodziny. - Jak go poprosisz, to na pewno pozwoli ci kupić skarby - zapewniła, całkiem ciesząc się na perspektywę otrzymania klejnotów. Skarby zaś, w myśleniu Marianne, się nosiło. Oraz wydawało na inne skarby. - Albo zabierze cię do skrzynki Gilgotta żebyś sobie coś wybrał - tak, bank Gilgotta miał mnóstwo skrzynek, a połowa z nich pewnie należała do taty. A smoki, które broniły skarbów, były wszystkie wujcia księcia Tristana, za to ciocię księżniczkę Evandrę musiał uratować z wieży - wieży ze złota, należy wspomnieć. I przyniósł jej piękną różę, taką, jaką sama ostatnio dostała na balu u Rosierów.
- Och - zareagowała ze smutkiem. - Może ma rację, ale za mało pracowałam? Wiesz, Brutus, ręce chyba trochę mnie dziś bolały - odrzekła cicho, nieco zaniepokojona.
Słuchała jasnowłosego chłopca z zainteresowaniem i podekscytowaniem, lecz równocześnie coś jej nie pasowało w tej historii i w międzyczasie próbowała uchwycić tę nieprawidłowość. Uwagę miała jednak zbyt niepodzielną, dlatego by złapać wniosek, musiała wysłuchać Brutusa do końca.
- Poczekaj, Brutus, bo ja trochę nie rozumiem - przyznała zakłopotana. - Tata nie mógł wyglądać jak Septimus, bo jest duży, a Septimus nie - tata był zawsze wyrośniętym tatą i już. - To musiał być ktoś inny z dziadkiem - była tego pewna. - I jak chcesz go szukać? Myślisz, że jest gdzieś w Wilton? - zapytała zaciekawiona. Zapominając o przekonaniu brata, że na pewno będzie miał godną żonę.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Brutus uwielbiał metamorfomagię, mimo że czasem solidnie dawała mu w kość: tatuś nie przepadał, kiedy tak uzewnętrzniał się ze swoimi emocjami i często karcił go za nieświadome magiczne przemiany. Chłopiec przepraszał i kiwał złotą główką, że rozumie - choć tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, dlaczego jego rodzic czyni mu wyrzuty o dłoni skurczone nagle do rozmiarów piąstek Lucjusza albo o uszy, kształtem zbliżające się do płatków słonia. Dzięki nim przecież naprawdę lepiej słyszał! Wszystkie wiadomości z całego dworku i nawet to, jak lokaj Felix ładnie mówił o ich mamie! Sługa został odprawiony z dworku - tacie naprawdę się to nie podobało, ale Brutus przecież nie robił nic złego. Nie potrafił panować nad rozpierającą go energią, lecz był tylko dzieckiem. Chytrze korzystał z tego argumentu, kiedy tylko mógł - zazwyczaj wolał nazywać się mężczyzną. Gdy Abraxas chodził do pracy, a Septimus zajmował się swoimi książkami, to on musiał przejmować obowiązki taty. A dbać o Marie i mamę nie mógł ktoś, kto zachowywał się jak małe bobo, jak Lucjusz. Na szczęście, przy ukochanej (nie żywił żadnych oporów przed przyznawaniem się do uczuć) siostrze nie musiał przejmować się oznakami niekontrolowanej mocy. Wiedział, że mógłby się nawet przemienić w Weasleya, a Marianne dochowałaby tajemnicy.
-Marie - rzekł równie poważnie, równie mądrze, słuchając dociekań siostry - skoro jest zaklęcie zmniejszające, to na pewno musi być też takie zwiększające. A co, jeśli tata został zaatakowany takim zaklęciem i przez to nie może się bawić, bo urósł nieprawidłowo i teraz jest niezgrabny? - wysnuł nową teorię, dotyczącą tatowej dysproporcji. Dużo czasu spędził na obserwacji Abraxasa, jak snuje się pod dworku, lekko utykając, a podczas pochylania się nad opasłą księgą nieco się garbi. Może tatuś wolałby być niższy? Bo tak byłoby mu wygodniej? - a niech to musy-świstusy - wykrzyknął zachwycony, gdy Marie wspomniała o półolbrzymie. Przezornie udał, że nie zauważył jej speszenia, ba, prawie umknęło ono uwadze chłopca, skupionej na możliwościach zabawy z takim wielkoludem - mógłby nas wozić na ramionach i dosięgalibyśmy do szafek, gdzie są schowane słodycze - zaczął fantazjować, a błękitne oczka na powrót rozbłysły żywym srebrem - albo sadzałby nas na najwyższe drzewa, żebyśmy obejrzeli całe nasze hrabstwo z lotu hipogryfa - dodał, wręcz zachwycony podobną możliwością - chciałbym mieć takiego własnego półolbrzyma - westchnął głęboko, kręcąc w palcach frędzelki od miękkiej poduszki. Przeczuwał, że nie powinien prosić taty o podobny prezent, nawet na urodziny - wolałbym chyba bawić się z tatą - mruknął, kopiąc nóżką w podłogę, tuż obok kilku okruszków, pozostałych dowodach zbrodni jedzenia słodyczy między posiłkami. Czuł, jak policzki oblewa mu różowy rumieniec, tego Marie akurat nie rozumiała - chociaż kochał siostrę najbardziej na świecie, wiedział, że w tym mu nie pomoże - bo dla niej, tata zawsze miał czas. Nie był zazdrosny o to, jak wiele dziewczynka dostaje od ojca, ale jednocześnie przyznawał przed samym sobą, że okropnie mu przykro. Tatuś często zwracał na niego uwagę, lecz przeważnie wtedy, kiedy Brutus coś przeskrobał - a blondynek też chciał mieć tatę do śmiechu i beztroskiej nauki. Innej, niż z panem Aberrcombiem.
-Chcę sam zdobyć skarby, Marie. Jak będziemy już dorośli, to zaczniemy radzić sobie całkiem sami. A jak to zrobimy, jeśli teraz wszyscy coś za nas robią? - spytał, energicznie potrząsając główką na znak, że nie zgadza się z siostrą - w banku Grringotta skarby też nie wzięły się znikąd - podzielił się z Marie swoją tajemną wiedzą, zaczerpniętą z książki do historii. Malfoyowie też długo dochodzili do wpływów i bogactwa - nasi przodkowie musieli je zdobyć. Ja też wolę zapracować na skarby dla ciebie. Takie skarby na pewno nosi się milej niż zwykłe, wyciągnięte ze skrytki - stwierdził Brutus. Już nawet nie chodziło o przygodę, ale o sam fakt postarania się. Chyba wolałby podarować siostrze naszyjnik z błyszczących kamyczków złowionych z dna ich sadzawki, niż szmaragd wielkości jajka ich strusiów, wyciągnięty z podziemnej komnaty w banku.
-To pewnie bujda. Ciocia kłamie cały czas. Mówiła też, że jak będę się wychylać do jeziora, to porwą mnie druzgotki - prychnął, lekceważąco ukazując ignorancję kobiety - ale na wszelki wypadek pocałuję! - dodał, chcąc zdjąć z ślicznej główki siostry wszelkie troski i zmartwienia. Był przecież jej rycerzem, kiedy składał dżentelmeński pocałunek na obu dłoniach Marie - już lepiej? - spytał, wpatrując się w siostrę poważnymi oczami.
-To był tata, na pewno - upierał się - przecież w salonie też stoi zdjęcie taty, jeszcze z Hogwartu. I tam wyglądał zupełnie tak samo - argumentował niestrudzenie, udowadniając, że drzemią w nim retoryczne zdolności Malfoyów - wujkowie zawsze twierdzą, że Septimus to wykapany tata. A o mnie wtedy nie mówią nic - dodał, momentalnie smutniejąc i na chwilę zwieszając główkę - nie ma go w Wilton. Tego jestem pewny. I jeszcze nie wiem, jak go znajdę, ale zrobię to - stwierdził, zdeterminowany. Zniżając głos w samą porę, bo oto zabawę przerwali im opiekunowie, bez uprzedzenia pojawiając się w bawialni i oznajmiając koniec spotkania. Brutus lekko pożegnał się z siostrą, decydując się nie robić przedstawienia pełnego złości - tatuś na pewno by się dowiedział - i tylko jego twarzyczka, przypominająca płonącą kulę ognia, zdradzała buntowniczy nastrój chłopca. Odchodząc w przeciwną stronę, rzucił Marie ostatnie przeciągłe spojrzenie - tajemnica - po czym posłusznie podążył za guwernerem, wyjątkowo nie spierając się o udanie się do łóżka.
zt
-Marie - rzekł równie poważnie, równie mądrze, słuchając dociekań siostry - skoro jest zaklęcie zmniejszające, to na pewno musi być też takie zwiększające. A co, jeśli tata został zaatakowany takim zaklęciem i przez to nie może się bawić, bo urósł nieprawidłowo i teraz jest niezgrabny? - wysnuł nową teorię, dotyczącą tatowej dysproporcji. Dużo czasu spędził na obserwacji Abraxasa, jak snuje się pod dworku, lekko utykając, a podczas pochylania się nad opasłą księgą nieco się garbi. Może tatuś wolałby być niższy? Bo tak byłoby mu wygodniej? - a niech to musy-świstusy - wykrzyknął zachwycony, gdy Marie wspomniała o półolbrzymie. Przezornie udał, że nie zauważył jej speszenia, ba, prawie umknęło ono uwadze chłopca, skupionej na możliwościach zabawy z takim wielkoludem - mógłby nas wozić na ramionach i dosięgalibyśmy do szafek, gdzie są schowane słodycze - zaczął fantazjować, a błękitne oczka na powrót rozbłysły żywym srebrem - albo sadzałby nas na najwyższe drzewa, żebyśmy obejrzeli całe nasze hrabstwo z lotu hipogryfa - dodał, wręcz zachwycony podobną możliwością - chciałbym mieć takiego własnego półolbrzyma - westchnął głęboko, kręcąc w palcach frędzelki od miękkiej poduszki. Przeczuwał, że nie powinien prosić taty o podobny prezent, nawet na urodziny - wolałbym chyba bawić się z tatą - mruknął, kopiąc nóżką w podłogę, tuż obok kilku okruszków, pozostałych dowodach zbrodni jedzenia słodyczy między posiłkami. Czuł, jak policzki oblewa mu różowy rumieniec, tego Marie akurat nie rozumiała - chociaż kochał siostrę najbardziej na świecie, wiedział, że w tym mu nie pomoże - bo dla niej, tata zawsze miał czas. Nie był zazdrosny o to, jak wiele dziewczynka dostaje od ojca, ale jednocześnie przyznawał przed samym sobą, że okropnie mu przykro. Tatuś często zwracał na niego uwagę, lecz przeważnie wtedy, kiedy Brutus coś przeskrobał - a blondynek też chciał mieć tatę do śmiechu i beztroskiej nauki. Innej, niż z panem Aberrcombiem.
-Chcę sam zdobyć skarby, Marie. Jak będziemy już dorośli, to zaczniemy radzić sobie całkiem sami. A jak to zrobimy, jeśli teraz wszyscy coś za nas robią? - spytał, energicznie potrząsając główką na znak, że nie zgadza się z siostrą - w banku Grringotta skarby też nie wzięły się znikąd - podzielił się z Marie swoją tajemną wiedzą, zaczerpniętą z książki do historii. Malfoyowie też długo dochodzili do wpływów i bogactwa - nasi przodkowie musieli je zdobyć. Ja też wolę zapracować na skarby dla ciebie. Takie skarby na pewno nosi się milej niż zwykłe, wyciągnięte ze skrytki - stwierdził Brutus. Już nawet nie chodziło o przygodę, ale o sam fakt postarania się. Chyba wolałby podarować siostrze naszyjnik z błyszczących kamyczków złowionych z dna ich sadzawki, niż szmaragd wielkości jajka ich strusiów, wyciągnięty z podziemnej komnaty w banku.
-To pewnie bujda. Ciocia kłamie cały czas. Mówiła też, że jak będę się wychylać do jeziora, to porwą mnie druzgotki - prychnął, lekceważąco ukazując ignorancję kobiety - ale na wszelki wypadek pocałuję! - dodał, chcąc zdjąć z ślicznej główki siostry wszelkie troski i zmartwienia. Był przecież jej rycerzem, kiedy składał dżentelmeński pocałunek na obu dłoniach Marie - już lepiej? - spytał, wpatrując się w siostrę poważnymi oczami.
-To był tata, na pewno - upierał się - przecież w salonie też stoi zdjęcie taty, jeszcze z Hogwartu. I tam wyglądał zupełnie tak samo - argumentował niestrudzenie, udowadniając, że drzemią w nim retoryczne zdolności Malfoyów - wujkowie zawsze twierdzą, że Septimus to wykapany tata. A o mnie wtedy nie mówią nic - dodał, momentalnie smutniejąc i na chwilę zwieszając główkę - nie ma go w Wilton. Tego jestem pewny. I jeszcze nie wiem, jak go znajdę, ale zrobię to - stwierdził, zdeterminowany. Zniżając głos w samą porę, bo oto zabawę przerwali im opiekunowie, bez uprzedzenia pojawiając się w bawialni i oznajmiając koniec spotkania. Brutus lekko pożegnał się z siostrą, decydując się nie robić przedstawienia pełnego złości - tatuś na pewno by się dowiedział - i tylko jego twarzyczka, przypominająca płonącą kulę ognia, zdradzała buntowniczy nastrój chłopca. Odchodząc w przeciwną stronę, rzucił Marie ostatnie przeciągłe spojrzenie - tajemnica - po czym posłusznie podążył za guwernerem, wyjątkowo nie spierając się o udanie się do łóżka.
zt
Gość
Gość
Bawialnia
Szybka odpowiedź