Solange "Solene" Baudelaire
Nazwisko matki: brak
Miejsce zamieszkania: Przedmieścia, domostwo krewnych - Lavender Hill 100
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: projektantka, malarka, ilustratorka
Wzrost: 165 cm
Waga: 43 kg
Kolor włosów: pszeniczny
Kolor oczu: jasnoniebieskie
Znaki szczególne: kilka małych blizn na dłoniach; aura, którą wokół siebie roztacza
10 cali, giętka, hurma, kieł chropianka
Beauxbatons
jaskółka
zwłoki chłopca z zzieleniałą twarzą i krwawą rosą wypływającą z oczodołów
kwiatami, trawą, świeżym, niczym nieskalanym materiałem, farbami, papierem, kawą, palisandrem
rodziców, którzy są ze mnie dumni i akceptują mój wybór
krawiectwem, szkicowaniem, tańcem, obserwowaniem otaczającego świata
nikomu
jem, pracuję, spaceruję, tworzę, tańczę
klasycznej, jazzu
Ksenia Islamova
Moje dzieciństwo było całkiem zwyczajne i nieróżniące się od dzieciństw innych dziewczynek z dobrych domów. Urodziłam się we Francji, w kochającej rodzinie uzdrowicieli, jako pierworodna córka pięknej wili i mądrego czarodzieja. Zawsze byłam dzieckiem dość wycofanym i zamkniętym w swoim świecie, ale w zamian za to wykazywałam się posłuszeństwem wobec woli rodziców. Gdy nakazywali mi się uczyć wraz z guwernantkami – robiłam to. Gdy kazali uważać mi na kolejnych lekcjach etykiety i dobrego wychowania – robiłam to. Wiedziałam, że nie zrobią nic przeciwko mnie, rozpieszczając na każdym kroku i spełniając niemal każdą moją zachciankę. Jedną z takich zachcianek były lekcje krawiectwa, które okazało się moją drogą przez życie. Same lekcje dobrego wychowania i etykiety miały na celu nauczenia mnie obycia w tym świecie, w jakim mnie widziano już wtedy, gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Początkowo nie rozumiałam po co, dopiero kilkanaście lat później okazało się, że już od maleńkości rodzice planowali mój ślub ze szlachcicem, który był potrzebny mojej rodzinie od strony interesów, przesądzając mój los za mnie.
Mój talent magiczny pokazał się w wieku czterech lat w przeciętny sposób, kiedy zupełnie przypadkowo podpaliłam ulubiony krzaczek kwiatów ojca w wyniku obrazy na cały świat, a wtedy całym moim światem była tylko i wyłącznie rodzina. Mimo tego przykrego zdarzenia, rodzice nie byli źli, poniekąd może nawet uspokojeni, że wszystko jest ze mną w porządku, bo przecież przejawiam talent magiczny. Trzy lata później matka zaczęła wprowadzać mnie w tajniki tego, kim naprawdę jestem.
Pamiętam niektóre wspólnie spędzone wieczory, gdy Evangeline opowiadała zarówno mnie, jak i mojej o trzy lata młodszej siostrze, różne historie dotyczące tajemniczych kobiet, tak pięknych i urokliwych, że nie było nikogo, kto mógłby im się oprzeć. Opowiadała też o ich problemach, bazując na złości wywołanej zazdrością innych dam, czasami dodawała personalne odczucia... a wszystko po to, by uświadomić mi fakt, że na tle świata nie wyróżnia mnie tylko zdolność do czarów, ale i zdolność do wykorzystywania mojego wyglądu. Przestrzegła mnie przed pychą i próżnością, przy okazji nakazując, bym pod żadnym pozorem nie bawiła się swoimi zdolnościami wśród innych, bo może mnie to zgubić.
Gdy dostałam list ze szkoły z początku nie byłam w ogóle uradowana. Miałam wrażenie, że za mało wiem, by móc tak po prostu znajdować się w tak dużym gronie ludzi. W mojej głowie powstawało wiele pytań pokroju: co by było gdyby? Lub: co będzie, jeśli ktoś się dowie o moim darze? Nie chciałam nikomu o tym mówić, jednak czasami pokusa zwykłego pochwalenia się była większa. Wiedziałam jednak, że mój urok działa na otoczenie i być może ktoś mógłby zacząć coś podejrzewać.
Nauka w Beauxbatons (wybór szkoły był całkiem oczywisty ze względu na miejsce zamieszkania i wychowanie) okazała się całkiem przyjemnym obowiązkiem – lubiłam się uczyć i przez to poszerzać horyzonty, chociaż miałam problem z odgórnym nakazem rodziców, jakim była konieczność samodzielnej nauki typowo uzdrowicielskich przedmiotów. Już od samego początku świetnie radziłam sobie z malarstwem i baletem, a także czasami chodziłam w pierwszych klasach na dodatkowe zajęcia z retoryki i literatury. Jednak te dwie ostatnie dziedziny okazały się dla mnie niezbyt frapujące: z literatury pamiętam same podstawy, a zajęcia z retoryki sprawiły, że wyćwiczyłam swój talent oratorski. Problemem okazał się konieczny wybór między tańcem a malarstwem (chociaż znajdowałam się w Harpiach, lekcje tańca dotyczyły przecież każdego; a ja prezentowałam w tańcu ponad przeciętne zdolności, przez co byłam zapraszana na różne lekcje dodatkowe, jeśli chciałam), bo jedno z drugim raczej się nie łączyło; z obu tych dziedzin byłam bardzo dobra, z kolei nauczycielki powtarzały mi od samego początku, że mam talent, który musiałam szlifować. Podczas malarstwa wszelkiej maści (od malowania na płótnie, po zwykłe szkice sukienek i ilustracji, które sporządzałam już od pierwszych zajęć) przelewałam na płótno, bądź papier, swoje myśli i kreatywną duszę, natomiast podczas tańca odnajdowałam wewnętrzną równowagę, która była mi potrzebna w związku z temperamentnym charakterem. Nauczycielka z malarstwa była zachwycona moimi szkicami, z kolei lekcje tańca pod koniec szkoły trochę zaniedbałam (podobno gdybym zajęła się tańcem na poważnie, miałabym szansę na dostatnie się do wysokiej klasy grup baletowych, mimo wszystko do dzisiaj pamiętam znaczną część rzeczy, od prostego ułożenia stóp po arabeskę, sissonne, czy reverence, będące pełnym gracji ukłonem po zakończonym występie) - jak wspomniałam, nakazywano mi skupić całą swoją uwagę na zielarstwie i eliksirach, a ja na przekór im wysługiwałam się chłopcami w odrabianiu zadań domowych. Rodzice szybko zorientowali się, że coś jest nie tak, kiedy sprawdzali moją wiedzę podczas pobytów w domu. Resztę dni wolnych od szkoły spędzałam nad opasłymi i zakurzonymi tomami do danych przedmiotów. Pocieszające było to, że całkiem nieźle szły mi zaklęcia, to przeklęte zielarstwo oraz magia lecznicza, której uczyła mnie matka podczas moich pobytów w domu. Czasami z tej okazji rodzice zatrudniali mi na. Szkołę skończyłam co prawda z dobrymi wynikami, jednak niesatysfakcjonującymi dla ojca; w końcu nie umiałam warzyć eliksirów, które miały stanowić drogę mojej kariery. Zamiast tego radziłam sobie dość dobrze z transmutacją, zaklęciami, OPCM i ONMS, czyli przedmiotami, które nie zapewniały mi dostania się na kurs uzdrowicielski. Krótko mówiąc: łapano się za głowę, gdy ja dalej zajmowałam się szkicami i próbami krawieckimi, których podstaw nauczyła mnie jedna z guwernantek w dzieciństwie. Wiem, że być może zawiodłam rodziców na tym polu edukacji i wiem, że jestem wielkim beztalenciem w rzeczach być może przydatnych na co dzień, ale nie miałam na to wpływu. Moje relacje z rówieśnikami były dość zawiłe. Raczej starałam się im nie wchodzić w drogę, lecz kiedy ktoś wyprowadził mnie z równowagi reagowałam nieopanowaną agresją. W końcu każda z potomkiń wil ma temperamentny charakter, niezależnie od tego, jak pokojowo jest nastawiona do otoczenia na co dzień. Denerwowałam się, kiedy coś mi nie wychodziło, irytowałam się ciągle przysyłanymi mi podręcznikami do anatomii i książkami dotyczącymi uzdrowicielstwa (chcąc nie chcąc chociaż te próby przekonania mnie do danego zawodu odniosły skutek - do dzisiaj pamiętam podstawy anatomii i zaklęcia lecznicze). Czasami mój nastrój przekładał się na uczennice z lekcji tańca: raz w przypływie złości wywołanej jakimś drobiazgiem popchnęłam jedną z nich na ziemię. Uszło mi to co prawda na sucho, ale czułam, że wśród damskiego grona jestem traktowana z dystansem. Miało to też korzenie w mojej fascynacji chłopcami. Jak wiadomo, dzieci wil i czarodziejów są niezwykle urokliwe, więc niczym dziwnym nie było przełożenie się tego na mnie, czy moją siostrę. Uczyłam się swojego daru sama, jedynie czasami radząc się listownie matki w kilku kwestiach. Postanowiłam więc - wbrew jej przestrogom - eksperymentować na swoich rówieśnikach, którzy wabieni moim wyglądem (nie sądzę, że moje uzdolnienia artystyczne odnosiły tutaj szczególne znaczenie) byli nieświadomi tego, jak zabawię się ich uczuciami. Od czasu szkoły zresztą wydoroślałam, widząc jak wiele błędów popełniłam na tym polu. Teraz na pewno nie zrobiłabym tego, co podczas przedostatniego roku edukacji, gdy bezczelnie i bez większego znaczącego powodu odbiłam siostrze chłopca, którego kochała. Prawdziwie i mocno, dlatego byłam zazdrosna o to uczucie, którego doświadczyła przede mną. Schemat się powtórzył: w pełni świadomie rzuciłam urok, on nieświadomy niczego się poddał, potem wszystko zobaczyła Odette i od tamtej pory nasza relacja znacznie się pogorszyła. Kłóciłyśmy się, omijałyśmy i nie rozmawiałyśmy ze sobą. Do tej pory jej nie przeprosiłam i bardzo tego żałuję – być może teraz wiedziałabym gdzie się znajduje. Moje małe źródła dowiedziały się tylko tego, że spełniła swoje największe marzenie o zostaniu śpiewaczką operową. Na tym kończy się moja wiedza o siostrze, którą zostawiłam na pastwę losu z ambicjami rodziców, z bratem zaś nigdy nie zacisnęłam więzi, prawdopodobnie przez całkowitą odmienność charakterów. Co do stosunków z osobami innej krwi - mam do nich ambiwalentny stosunek. Dopóki żadna z tych osób nie próbowała w jakiś sposób zrobić mi krzywdy, nie zamierzałam negować ich obecności. Nie oznaczało to jednak wielkich przyjaźni, raczej większość osób traktowałam z wyższością, chociaż nie wiedziałam, że w przyszłości dane mi będzie pracować również i z nimi.
Po powrocie do domu rodzicie chcieli, bym poszła na kurs uzdrowicielski, dokształcający i wyrównujący moje braki – jednak ja nigdy tam nie poszłam, buntując się i znajdując sto różnych powodów na "nie". Po roku moja sytuacja diametralnie się zmieniła. Kontakt z siostrą i bratem był w opłakanym stanie, Odette przecież wciąż żywiła do mnie urazę po tym co zrobiłam, z kolei rodzice odsunęli się ode mnie, traktując mnie dość surowo. Takie odnosiłam wrażenie.
Moi rodzice zawsze chcieli dla nas jak najlepiej, a w związku z tym przekładali na nas swoje ambicje. Chcieli byśmy zostali uzdrowicielami światowej klasy, najlepszymi w swoim fachu, orędownikami schorowanych, bądź ofiar różnego rodzaju wypadków, tym samym przejmując ich fach. A my posłusznie przez czas trwania szkoły uczyłyśmy się z siostrą anatomii i magii leczniczej w wolnym czasie z opasłych ksiąg systematycznie nam przysyłanych, zapominając poniekąd o przywilejach młodości. Kiedy podczas pobytów w domu buntowałam się, przeważnie odbierano mi to, co najcenniejsze – moje szkice i pointy (buty do baletu; prezent urodzinowy pasujący jak ulał do dziś), sporządzane po kryjomu wieczorami przy leniwym blasku świec, a także namiastki przerabianych sukienek, które leżały w każdym kącie pokoju. Szala goryczy przelała się wtedy, gdy po powrocie ze spaceru zastałam w salonie rodziców w towarzystwie starszego ode mnie chłopca ze szlacheckiej rodziny. Miałam wtedy może osiemnaście lat. Szybko zorientowałam się o co chodzi i że wbrew mojej woli rodzice postanowili oddać mnie obcemu mężczyźnie, dla dobra wspólnych interesów i podobno mojego też. Uznali, że skoro nie chcę ukończyć kursu na uzdrowiciela, tak chociaż szybko zostanę żoną i matką.
A ja się sprzeciwiłam.
Wstyd i hańba, pomyślisz. Jak mogłam być tak zhardziała i niepokorna wobec woli ojca? Zdarzyło ci się marzyć? Tak naprawdę, śnić o pewnej rzeczy, krok po kroku realizując swój cel i pnąc się do niego? Jeśli tak – zrozumiesz, a jeśli nie... zamknij oczy i spróbuj wyobrazić sobie, że twoja największa pasja za kilka lat jest twoją pracą, a ty jesteś po prostu szczęśliwy i usatysfakcjonowany: w końcu z czystym sumieniem możesz stwierdzić, że coś ci się w życiu udało. Teraz potrafisz zrozumieć, że ów kandydat zauroczony moim pięknem nie pozwoliłby mi na rozwój tak "głupiej" rzeczy jak krawiectwo i projektowanie. Chciał zamknąć mnie w dworku, obiecywał mi gruszki na wierzbie, a moją pasję wyśmiewał. Nawet gdyby udało mi się przeforsować to jako jeden z warunków umowy ślubnej, tak nie sądzę, że rozwinęłabym przy nim skrzydła. Pamiętam złość ojca i bezradność matki, która w tamtym okresie w ogóle nie ingerowała. Wiedziała, że dyskutowanie ze mną nic nie zmieni – niejednokrotnie powtarzała, że upór i ambicję odziedziczyłam po ojcu, stąd brak porozumienia między nami. Podjęłam wtedy decyzję o – nieudanej – ucieczce z domu.
Rodzice nie wiedzieli co ze mną począć, nie dopuszczając do siebie nawet myśli o tym, że mogłabym oddawać się projektowaniu i szyciu. Pewnego dnia ojciec postanowił, że wyjazd do babki - byłej guwernantki i nauczycielki młodych dziewcząt - dobrze mi zrobi i może nauczy mnie pokory. Dlatego szybko z pięknego dworku Baudelaire'ów przeniesiono mnie do małego Hogsmeade. Początkowo nie wypuszczała mnie z domu – w końcu warunkiem ojca było nauczenie mnie ogłady względem podejmowanych decyzji. Wydawało mi się też, że ludzie coś podejrzewali i to przeczucie w pewnym stopniu okazało się słuszne. Dopiero podczas pobytu w Hogsmeade uświadomiłam sobie jak rzeczywiście niebezpieczną moc posiadałam, a był nią mój wygląd i to, co ukrywałam nawet przed osobami z magicznego świata. Miałam wielu adoratorów, ale wszystkich z nich odrzucałam. Pewnej nocy zdarzył się wypadek.
W ciepłe noce lubiłam spacerować po okolicznych lasach, wszak roślinność od zawsze mnie uspokajała i radowała moje serce. Tamtej lipcowej nocy, najcieplejszej nocy w miesiącu, jednak nie byłam sama. Uznałam, że może należałoby dać któremuś chłopcu szansę i przestać się izolować. Początkowo tylko rozmawialiśmy, ale później chciał ode mnie czegoś więcej. Przestraszyłam się, w końcu to chyba normalna reakcja i wiedziałam, że muszę coś zrobić, by historia nie skończyła się naruszeniem mojej prywatnej sfery, do której nikt nigdy nie miał dostępu. Najlepszym pomysłem wydawało mi się wykorzystanie faktu, że jestem półwilą a on tylko nieszczęsną, głupią istotą, którą traktowałam z góry. Mój dar, czy przekleństwo jak wolałam to określać od tamtej pory, spowodowało, że zupełnie przypadkowo spadł z urwiska, w wyniku nieszczęśliwego potknięcia się o wystający z ziemi korzeń. Może na tym skończyłaby się moja historia i nikt by się nie dowiedział o tym zajściu, gdyby nie osoba, która chyba śledziła nas od początku. Mężczyzna zauważył to kim jestem. Nieświadoma jego obecności nie wiedziałam, w którym momencie podjął próbę zastraszenia mnie. Słyszałam co prawda historie o porwaniach potomkiń, ale ciężko było mi w nie uwierzyć, dopóki sama nie stałam się jej ofiarą. Sytuacja miałaby tragiczny finał, gdyby nie pewien chłopiec, którego imienia nie poznałam. Pamiętam tylko ognistą burzę włosów i rysy jego twarzy, kiedy kazał mi uciekać. A ja uciekłam i nie podziękowałam mu za pomoc. Po powrocie do domu opowiedziałam babce o wszystkim. Uznała, że najlepiej będzie jak się wyprowadzę, więc po długich rozmowach z rodzicami wreszcie odesłano mnie do kolejnej krewnej, ciotki, zamieszkującej przedmieścia Londynu. Nie wiem czemu rodzice się na to zgadzali - być może byli zawiedzeni moim zachowaniem, którym przyniosłam im wstyd i przez to nie chcieli mnie widzieć; było to całkiem prawdopodobne, dość długo potrafili żywić urazę, gdy coś nie szło po ich myśli, ale mimo tej pozornej obojętności interesowali się moim losem. Nie wiem też, jak sytuacja się rozwinęła po moim wyjeździe i nie wiem co stało się z moim obrońcą. Żywię jednak nadzieję, że nikt nie dowiedział się o tym zajściu, a chłopcu o rudej czuprynie nie stała się krzywda. Moim kolejnym przystankiem był ponury Londyn.
Tamten incydent dość długo śnił mi się po nocach; niejednokrotnie budziłam się z krzykiem uwięźniętym w gardle widząc przed sobą martwego chłopca o zielonym odcieniu skóry i oczach, z których wylewała się krwawa rosa, ale wreszcie musiałam się pogodzić z tamtym zdarzeniem. Zamieszkałam u wujostwa na przedmieściach - ciotka zajmowała się zielarstwem, a przy okazji była utalentowaną pianistką. Oczywiście rodzice mieli tego świadomość i niejako był to ich pomysł, ale miałam wrażenie, że stracili wszelką nadzieję na nauczenie mnie pokory. Żywili urazę za to, jak się zachowałam i jak potraktowałam tamtego szlachcica, za to, że nie chciałam nawet spróbować zawodu uzdrowiciela - mimo wszystko interesowali się moim losem. Po pewnym czasie milczenia sowy matki były adresowane do mnie, niż do jednej, czy drugiej krewnej. Co do pracy... cóż, było ciężko, ze względu na moje nazwisko i wychowanie, o czym informowała mnie i ciotka, i w późniejszym czasie matka. Spotykałam się z wieloma odmowami i trudnościami związanymi z podjęciem pracy gdziekolwiek. Niezawodna okazała się tutaj ciotka, u której mieszkam. Po długiej i szczerej rozmowie pełnej płaczu i przelania czary goryczy, sama zaczęła zapewniać mi zajęcia, bez konieczności wychodzenia z domu. W taki o to sposób zajmowałam się malowaniem ilustracji do książek dla dzieci, prowadziłam zajęcia z małymi primabalerinami (czasami znajomi rodziny zabierali je ze sobą na różnego rodzaju spotkania, a ja w związku z tym, że miałam zadatki na tancerkę baletu z przyjemnością zgodziłam się nauczyć je podstaw - zresztą, ciotka była zachwycona moim podejściem do tak małych i kapryśnych istot), jednak najwięcej dała mi praca nad szkicowanymi od dziecka niedokończonymi częściowo projektami. Moim celem wciąż było usamodzielnienie się i szycie pod własnym nazwiskiem dla ludzi, nie tylko dla siebie.
Mój talent zaczął przynosić mi zyski, kiedy zupełnie przypadkowo dobra znajoma ze szkoły, zamieszkująca wraz z mężem w Anglii, poprosiła o zaprojektowanie i uszycie jej sukienki na ślub. Przyznała, że kiedyś potajemnie przeglądnęła moje szkice i byłam pierwszą osobą, która przyszła jej do głowy. Zapewniła mi materiały, z kolei suknia okazała się oryginalnym projektem, z bardzo starannym wykończeniem – było to widać chociażby po detalach, które zazwyczaj były największym wykładnikiem danego ubrania. Od tamtej pory coraz częściej przychodziły do mnie panie z różnych klas społecznych, w tym znajome rodziny, a ja doczekałam się nawet krótkiego artykułu w popularnej gazecie o moich projektach i... pierwszego zawodu miłosnego. Z początku było mi trudno wszystko ze sobą połączyć i odnaleźć się w nowym trybie życia. W prezencie urodzinowym wuj wraz z ciotką (u których dalej mieszkam!) zagospodarowali jeden z pokojów na moją pracownię uznając, że będzie to lepszym rozwiązaniem, niż praca dla kogoś, kto stłamsiłby mój potencjał. Swoje projekty wydaję pod pseudonimem Solene, które jest skrótem od mojego prawdziwego imienia Solange - Anglicy mieli spory problem z poprawnym wymówieniem go, dlatego postanowiłam im ułatwić. Co do rodziców, z początku nie byli przekonani do tego pomysłu, jednak po pewnym czasie chyba przyzwyczaili się do mojej upartości, mając nadzieję, że chociaż kiedyś godnie wyjdę za mąż. Znajduję się pod czujnym okiem krewnych, więc ten fakt zapewne ich uspokaja.
Pracuję, projektuję i spędzam czas na obserwacji otoczenia, które jest jednym ze źródeł mojej inspiracji. Nie wykorzystuję swojego przeklętego-daru, chociaż czasami o tym myślę – zakochałam się w życiu tylko raz i ten jeden, jedyny raz zostałam odrzucona. Właściwie "kulisy" początku znajomości z tamtym mężczyzną są dość zabawne i do teraz przywołują na moje blade policzki rumieńce, bowiem przyłapał mnie na kąpieli w jeziorze skrytym w środku lasu. Wydawało mi się, że niewiele osób o nim wie, a tym bardziej myślałam, że nikt tak wczesnym rankiem nie zapragnie spacerów po okolicznych lasach. Był przystojny, czystej krwi, postawny i miał w sobie coś, co sprawiało, że nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Nasz krótki, bo może trzymiesięczny romans, był dość intensywny i miło go wspominam, jednak gdy tylko wspomniałam o małżeństwie, by móc posunąć się dalej, następnego dnia mój najdroższy przepadł.
Mogłam zemścić się na otoczeniu, usprawiedliwiając się złamanym sercem - mogłam, ale nie jestem raczej zawistną harpią. Całą swoją energię pchnęłam w pracę, budowanie marki, z kolei pod koniec 1956 roku coraz mocniej zaczęłam interesować się magicznymi ubraniami, w październiku stawiając pierwsze kroki w tym kierunku. Chociaż na początku numerologia była dla mnie niezwykle trudna i wielokrotnie byłam bliska zrezygnowania, rychły wybuch wojny i mój wyjazd do Francji przyniósł za sobą wiele nowych znajomości, w tym ludzi związanych z magicznymi ubraniami od dawna. Pomimo wielu zobowiązań, ale i życiowego rozdarcia, zostałam w Paryżu na dłużej, niż sądziłam, nie tylko tam projektując i szyjąc nowe kolekcje zdobywające uznanie pośród śmietanki towarzyskiej, ale także pobierając nauki pod okiem doświadczonego mentora. Z każdym tygodniem stawałam się coraz lepsza, odrzucając pomysł wracania do Anglii, jednak czerwiec 1957 roku przyniósł za sobą złe nowiny. Pogarszający się stan zdrowia wuja i dług wdzięczności, który wobec niego miałam, spowodował, że swoje działania postanowiłam kontynuować z angielskich przedmieść. Nauka numerologii stała się moją codziennością, włączoną skrupulatnie do planu dnia a magiczne ubrania w wojennej zawierusze okazały się być lepszym interesem, niż we Francji.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 9 | +2 (różdżka), |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +3 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Uzdrawianie: | 1 | Brak |
Transmutacja: | 8 | Brak |
Alchemia: | 0 | Brak |
Sprawność: | 1 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: francuski | II | 0 |
Język angielski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir vivre | I | 5 |
Szczęście | I | 5 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Krawiectwo | III | 25 |
Malarstwo (tworzenie) | II | 7 |
Malarstwo (wiedza) | I | 3 |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec (balet) | I | 0,5 |
Pływanie | I | 0,5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka: półwila | - | 17,5 (+35) |
Reszta: 9 |
różdżka, 14 punktów biegłości, 3 punkty statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 14.05.17 23:13, w całości zmieniany 5 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Garrett Weasley
[20.09.17] Wsiąkiewka +1 PB
[02.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)
[20.01.17 Wsiąkiewka (majoczerwiec I) 2 PB
[31.03.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec II) 2PB
[03.07.18] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień), +2 PB
[18.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +2 PB
[30.07.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień), +0,5 PB
[10.04.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec); +0,5 PB
[13.06.17] Aktualizacja postaci: -1 eliksirów, -100 PD
[14.06.17] Poruszenie tematu artykułu - Prorok Codzienny 5.04, +5 PD
[18.06.17] Wykonywanie zawodu: kwiecień +50 PD
[02.09.17] Wsiąkiewka (kwiecień) +60PD, 2 PB
[20.09.17] Wsiąkiewka (kwiecień II) +30PD, +1PB
[02.11.17] Wykonywanie zawodu: maj +50 PD
[21.01.18] Odjęcie PD za listy wysłane pomimo braku sowy (do osiągnięcia Powieść epistolarna należy zgłosić 110 listów): -10 PD
[21.01.18] Kupno sowy pocztowej: -50 PD
[20.01.17 Wsiąkiewka (majoczerwiec I) +60 PD, 2 PB
[31.03.18] Wsiąkiewka (majoczerwiec II) +90PD, 2PB
[31.03.18] Zakup limitu postaci czystokrwistej, -400 PD
[26.04.18] Zdobycie osiągnięcia: Weteran, +100PD
[26.05.18] Wykonywanie zawodu (lipiec/sierpień) +50PD
[15.06.18] Zdobyto podczas Festiwalu Lata: odłamek spadającej gwiazdy x5
[03.07.18] Wsiąkiewka (lipiec/sierpień), +90 PD, +2 PB
[30.07.18] Karta zmiany: -200 PD
[12.08.18] Zdobycie osiągnięć: Na głowie kwietny ma wianek, Babysitter, +30 PD
[12.08.18] Zakupy na Festiwalu Lata: woreczek z pyłem z czarnej rozgwiazdy, fluoryt; -140 PD
[01.12.18] Zdobycie osiągnięcia: Złoty Myśliciel, +30 PD
[017.03.19] Wykonywanie zawodu (wrzesień/październik): +50 PD
[18.03.19] Wsiąkiewka wrześniopaździernik +90 PD, +2 PB
[02.05.19] Zdobycie osiągnięcia: Weteran II, +100 PD
[30.07.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień), +30 PD, +0,5 PB
[23.02.20] Rejestracja różdżki
[29.04.20] Zdobycie osiągnięcia: Femme Fatale, +50 PD
[07.10.20] Powiększenie limitu zmiany wizerunku; -100 PD
[15.08.21] Osiągnięcia (Syn marnotrawny): +5 PD
[05.11.21] Niezgłoszoną aktualizacja postaci -300PD (półwila)
[04.04.22] Wykonywanie zawodu (styczeń-marzec): +15 PD
[10.04.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec); +30 PD, +0,5 PB
[03.05.22] Zdobycie osiągnięcia: Ostatnia landrynka +30 PD