Lugus Taranis Bulstrode
Nazwisko matki: Black
Miejsce zamieszkania: Gerrards Cross, Bulstrode Park
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Strażnik w Wiedźmiej Straży
Wzrost: 182 cm
Waga: 81 kg
Kolor włosów: czarny
Kolor oczu: niebieski
Znaki szczególne: Ponadprzeciętny wzrost
Tebaduja, Szpon Hipogryfa, 12 cali, dość giętka
Slytherin
Bielik
Matka, Marris Bulstrode zamieniona w posąg przez Dotyk Meduzy
Zapach pergaminu, świeżych jabłek z sadu przy rezydencji Bulstrode’ów i perfum matki
Lugus Bulstrode, najpotężniejszy czarodziej wszechczasów, minister magii
Polityka, historia magii, rodów szlacheckich.
Nie interesuje się
Pływanie, jazda konno, pojedynki, szermierka
Klasyczna
Wes Bentley
Słońce skryło się za drzewami rosnącymi przed posiadłością Bulstrode'ów wydając z siebie ostatnie już promienie ciepłego, pomarańczowego światła oświetlającego budynek tylko tam gdzie konary mu na to pozwalały. To z kolei tworzyło niezwykły widok dla każdego kto stał wtedy na zewnątrz. Sprawiało bowiem iż dworek wydawał się być pomalowany w pasy na przemian światłem zachodzącego słońca i cieniem rzucanym przez drzewa. Nikt jednak z obecnych w rezydencji nie miał teraz czasu ni ochoty na podziwianie tego zjawiska. Od kilku dni w domu panowała ponura atmosfera. Członkowie rodziny dziwnie milczeli, służba stąpała niepewnie i bojaźliwie wymieniała między sobą pełne wyrazu spojrzenia, powietrze było tak gęste, że można je było wręcz kroić gdyby ktoś by sobie tego zażyczył. W samym środku tego wszystko był bystry chłopiec, spoglądający z jednego z okien budynku na zachodzące słońce za drzewami.
Usłyszał kroki zbliżające się od strony schodów. To musiała być Pani Bennet, wszystkich innych usłyszałby gdy już wchodzili by po schodach, jednak jego opiekunka stąpała na tyle delikatnie iż mógł ją usłyszeć dopiero gdy od drzwi dzieliło ją dokładnie pięć kroków. Tak, liczył to kiedyś. Chłopiec zerwał się więc na równe nogi, wiedząc iż nie ma za dużo czasu i dopadł do książki którą odłożył jakąś godzinę temu na szafkę obok łóżka. Cantankerus Nott „Skorowidz Czystości Krwi” widniało wypisane złotymi literami na zielonej, grubej okładce z której spoglądał złowrogo pewien starszy już jegomość.
-Paniczu Bulstrode – zaczęła opiekunka wchodząc do pokoju po uprzednim zapukaniu i odczekaniu chwili jak nakazywała etykieta. Dorea Bennet była młodą, dwudziestoparoletnią kobietą o szczupłej budowie ciała co wyjaśniało jej umiejętność cichego chodzenia po rezydencji. Na widok Lugusa siedzącego z książką na łóżku uśmiechnęła się promiennie. – Paniczu Bulstrode – powtórzyła nieco poważniej – Jeżeli mogę coś doradzić to uważam iż trzymanie książek poprawnie, a nie do góry nogami znacznie usprawni proces czytania – rzuciła po czym znów posłała mu jeden z jej pięknych uśmiechów. Chłopak natychmiast się zarumienił po czym schował twarz w odwróconej pośpiesznie książce. Pannie Bennet najwyraźniej to nie przeszkadzało gdyż otworzyła drzwi szerzej wchodząc jednocześnie do pokoju, a za nią unosiła się w powietrzu taca z przygotowanym posiłkiem. – Przyniosłam paniczowi kolację – powiedziała delikatnie i machnęła różdżką w kierunku tacy, ta odpowiadając na rozkaz czarodziejki natychmiast powędrowała na stolik stojący przy ścianie przeciwległej do okna – Pan Wright specjalnie się dziś dla panicza postarał, byłoby nie taktowne gdyby panicz nawet nie tknął posiłku tak jak to zrobił wczoraj. – powiedziała stojąc tak przed nim, czekając na odpowiedź. Chłopiec jednak nie wydał z siebie dźwięku, nadal chowając twarz w opasłym tomie. Po dłuższej chwili pani Bennet westchnęła cichutko – Życzę smacznego, gdyby panicz czegoś potrzebował będę w pobliżu – rzuciła zbierając się do wyjścia. I już przekraczała próg pokoju gdy Lugus w końcu postanowił się odezwać – Pani Bennet? – zapytał niepewnie gładząc nieobecnym spojrzeniem litery na okładce opasłego tomiska ugniatającego jego 5-letnie kolanka – Kiedy zobaczę się z mamą? – Spytał kierując spojrzenie w którym zatliła się iskierka nadziei na kobietę. – Niedługo, twoja mama jest zmęczona i musi odpoczywać. – odpowiedziała pośpiesznie posyłając mu ten sam uśmiech co zawsze po czym wyszła zamykając delikatnie drzwi. Lugus znał ten uśmiech. Widział go już kiedyś, gdy pani Bennet miała go pilnować, a on schował się w ogrodzie. Cały dzień go wtedy szukali. Widział nawet jak tata kłóci się z jego opiekunką ale gdy zapytał ją czy nie miała przez niego problemów natychmiast odpowiedziała że nie, uśmiechając się przy tym dokładnie w ten sam sposób. Chłopiec czuł, ze coś było nie tak. Mijał już czwarty dzień odkąd mama poczuła się słabo i odprowadzono ją pośpiesznie do pokoju. Później wizyta pewnych panów, szybki wyjazd taty, ponura atmosfera w domu. Wszystko to nie mogło budzić w Lugusie pozytywnych myśli. Młody Bulstrode podjął więc bardzo poważną decyzję jak na jego młody wiek. Postanowił, że dowie się o co tu chodzi i zrobi to jeszcze dziś w nocy.
Lugus Taranis Bulstrode przyszedł na świat w nocy z 26 na 27 czerwca 1931 roku. Zarówno ojciec, Adair Bulstrode jak i matka, Marris Bulstrode z domu Black nie posiadali się ze szczęścia. Przez następne dwa tygodnie rezydencja Bulstrode’ów w Wellingborough była wręcz oblegana przez bliższą i dalszą rodzinę jak również przyjaciół i przedstawicieli rodów utrzymujących dobre, bądź przynajmniej poprawne relacje z lordami Bedfordshire, Hertfordshire i Northamptonshire. Polityka Bulstrode’ów od dawna zakładała nie antagonizowanie rodzin szlacheckich więc osób podpadających pod powyższe kryteria było naprawdę wiele. Dość powiedzieć, że w piwniczce, gdzie znajdowały się zapasy win, szampanów czy innych alkoholi, pojawiło się sporo pustych miejsc na półkach. Oczywiście stan ten nie mógł spodobać się lady Bulstrode, toteż sielanka po urodzeniu pierworodnego została nieco zmącona wymownymi spojrzeniami i okresami niezręcznej i znanej wszystkim żonatym mężczyznom ciszy. Tak, Marris dobrze znała swojego męża i wiedziała jak ma się zachowywać by ten się jej słuchał. Adairowi, który robił karierę jako łowca w ministerialnej brygadzie antylikantropijnej najwyraźniej to odpowiadało.
Najmłodsze lata upłynęły Lugusowi na sielskim życiu. Otoczony rodzinną miłością, dobrobytem i opiekuńczym okiem służby rósł "jak na drożdżach". Niedługo po nim na świat przyszło drugie dziecko Bulstrode'ów, tym razem była to córka. Jednak pomimo tego Lugus dalej pozostawał oczkiem w głowie swojej matki. Marris bardzo dbała o jego rozwój już od najmłodszych lat, jednak zapewne z powodu własnych doświadczeń podczas dorastania nie osaczyła go armią guwernantek czy nauczycieli gdy tylko zaczął stawiać pierwsze kroki. Poszczególne przedmioty i lekcje wkraczały powoli do jego świata, dozowane czujnie przez matkę. Ta upewniała się zawsze by w tej naukowej gonitwie nie zatracić dziecięcego ducha zabawy ani rozwijania stosunków rodzinnych. Zresztą wartości rodzinne był bardzo ważne dla Marris i już od najmłodszych lat Lugusowi wpajano szacunek dla familli, nestora, czy przeświadczenie o własnej wyższości w powodu krwi jaka w nim płynęła. Ojciec często musiał wyruszać na wyprawy, jednak dzięki matce jak i młodszej siostrze młody Bulstrode prawie nie zauważał jego nieobecności i tylko okazjonalny widok Marris wyglądającej jego powrotu z niepokojem przypominał mu o tym iż tatuś jest gdzieś daleko. Jeszcze zanim ujawnił się w nim talent magiczny, odkrył w sobie inną umiejętność. Było to niedługo po urodzeniu jego młodszej siostry, gdy część kuzynostwa ze strony Blacków przybyła w odwiedziny by zobaczyć najmłodsze dziecko Marris i Adaira. Wtedy to właśnie Lugus pełnił jedną z jego "wart", gdyż jako dobry starszy brat chciał czuwać przy łóżeczku swojej małej siostrzyczki. Stojąc tak, często wpatrywał się w nią gdy spała i od razu biegł po rodziców gdy tylko się obudziła bądź zaczynała płakać. Tym razem jednak nie był w pokoju sam, a razem z rodzicami i ich gośćmi. Jednak nie przejmował się tym zbytnio i tak jak zazwyczaj wnikliwie obserwował swoją siostrę. Nagle, jedna z ciotek podniosła raban wskazując na niego. Z początku nie wiedział o co chodzi, z zaciekawieniem tylko obserwując skonsternowane twarze rodziców i rodziny. Wszystko jednak stało się jasne, gdy spojrzał w lustro, gdzie zamiast swojej twarzy zobaczył jej znacznie młodszy odpowiednik z delikatną jak u niemowlaka skórą, a jego bujna wtedy czuprynka zamieniła się w kilka miernych blond włosów nie potrafiących skryć skóry głowy. Tak oto ujawnił się niejako pierwszy z jego wielu talentów. Po miesiącu od tamtego wydarzenia zaczął pobierać nauki od pewnego zaufanego metamorfomaga pracującego w teatrze.
Było już po północy. Wiedział, bo dźwięk jaki wydawał z siebie stojący w salonie zegar roznosił się w nocy po całym dworku. Stał przy drzwiach i nasłuchiwał czy nikt nie idzie. Cisza jaka panowała w rezydencji sprawiała iż nawet gdyby to Pani Bennet przechodziła Lugus i tak usłyszał by ją zanim nawet weszła by na schody. Delikatnie otworzył drzwi, tak by wydać przy tym jak najmniejszy hałas i rozejrzał się po korytarzu. Upewniając się, że droga jest wolna zaczął skradać się po budynku za cel obierając sobie sypialnię rodziców. Tego dnia, gdy ostatni raz widział matkę, właśnie tam zaniosła ją służba po tym jak poczuła się słabo. Później Lugus zauważył wchodzącego do pomieszczenia ojca wraz z nestorem i trójką innych mężczyzn co tylko utwierdziło go w podejrzeniach. Szedł powoli, ostrożnie stawiając każdy krok nie tylko by nikogo nie obudzić ale też by móc nasłuchiwać dźwięków otoczenia. Nie chciał by ktokolwiek go tutaj nakrył i wolał się nawet nie zastanawiać nad karą jaka mogła by go spotkać gdyby go przyłapano. Miarowo zbliżał się do celu, a z każdym stawianym krokiem rosło jego podniecenie i zarazem strach. Wiedział, że musiał być jakiś ważny powód dla którego nikt mu nic nie mówił, a tata wyjechał tak nagle. Zdawał sobie sprawę, że robi źle, lecz tęsknota za matką razem z wrodzoną ciekawością nie dawała za wygraną i pchała go do przodu przez ciemne korytarze rezydencji Bulstrode'ów. Gdy już stanął przed drzwiami do owego pokoju czuł, że mieszanka strachu, podekscytowania i radości zaraz rozsadzi mu pierś. Nie mógł jednak zawrócić. Nie po tym gdy zrobił tak wiele. Nie. Nie ucieknie, jest członkiem dumnego szlacheckiego rodu. Pamiętał jak tata mówił iż nigdy nie może go zhańbić tchórzliwym zachowaniem. Złapał delikatnie za klamkę i popchnął powoli drzwi do przodu pozwalając by otwarły się na oścież. Wtedy to zobaczył, niewidzialny kształt osoby leżącej na łóżku. Przykryta była jedwabną narzutą przez który w księżycowym świetle prześwitywały kontury kobiecego ciała. Widok matki wzbudził w nim ulgę, jednak przede wszystkim niepohamowaną radość. Nie bacząc na hałas jaki tym wywoła chłopiec podbiegł do łóżka. Może więc jednak pani Bennet nie kłamała. Może mama naprawdę po prostu odpoczywa? Jeżeli tak było na prawdę to nie chciał jej budzić. Już miał odwracać się na pięcie gdy tęsknota, która pchała go do tego wszystkiego znów się odezwała. Pomimo ryzyka iż mógłby ją zbudzić, zanim odejdzie przytuli się do niej najdelikatniej jak potrafi.
Coś jednak było bardzo nie w porządku. Gdy tylko objął swoimi małymi rączkami jej szyję z przerażeniem stwierdził, że jest zimna w dotyku i nienaturalnie twarda. Skóra mamy zawsze była gładka i ciepła, dlaczego teraz miałaby się stać twarda? Odruchowo odsunął się na krok z nutą przerażenia wkradającą się do jego oczu. Odwrócił głowę, wzrok kierując w stronę końca łóżka by po chwili wolniej powrócić nim znów na jej twarz. Tym razem jednak nuta przerażenia była już przynajmniej uwerturą jeśli nie pełnoprawną symfonią. - Mamo - wyszeptał nie wiedząc co tak naprawdę ma powiedzieć. - Mamo wstawaj... Słyszysz? ... Wstawaj Mamo! - Kobieta jednak pozostawała głucha na jego prośby i wołania a cisza była jedynym co mu odpowiadało. Ze strachu przed nią Lugus wołał coraz głośniej, aż w końcu zaczął szturchać i ciągnąć mamę by się obudziła. Ta jednak była niewzruszona i twarda jak kamień. Chłopak miał wrażenie jakby stał przed muzealną rzeźbą. Ale to przecież nie była rzeźba, to nie był posąg ni pomnik. To była jego matka, Marris. To była jej twarz, to był jej zapach, serce mówiło mu, że to jest właśnie ona. Więc dlaczego nie chciała się poruszyć? Dlaczego była taka twarda i zimna? Czy czymś ją rozgniewał? Czy był niegrzeczny? To miała być kara?! On będzie już grzeczny. Będzie najgrzeczniejszym pięciolatkiem na świecie i codziennie będzie jadł kolację aż do ostatniego okruszka tylko niech jego mama w końcu się obudzi!
Nic jednak nie dawało rezultatu. Ani szarpania, ani krzyki, ani nawet uderzenia małych rączek nie obudziły kobiety lezącej na łóżku. Zdesperowany własną niemocą i stanem matki chłopiec uderzył pięściami ostatni raz w klatkę piersiową kobiety po czym nie zważając na chłód jaki od niej bił ani pulsujące bólem dłonie przytulił się do niej i zaczął cicho łkać. Nie minęła minuta gdy poczuł czyjeś dłonie na swojej głowie i plecach. Dotyk był ciepły, delikatny i pełny czułości. W mgnieniu oka smutek go opuścił zastąpiony niepohamowaną radością i uśmiechem. Odwrócił się gwałtownie, najszybciej jak potrafił. Chciał już spojrzeć w jej duże brązowe oczy, zobaczyć jej odwzajemniony uśmiech, usłyszeć jej głos. Jednak nie ujrzał własnej matki. Obejmowała go inna kobieta. Zamiast czarnych, lekko skręconych włosów miała proste z kolorem podobnym do pszenicy czekającej na żniwa. Brązowe źrenice zostały zastąpione morskim błękitem osadzonym w chudej twarzy. Co gorsza, twarz ta coraz bardziej chudła wprost na jego oczach, w kilka sekund stając się wręcz upiorną. Kobieta posiwiała też momentalnie a oczy jej przybrały koci kształt. Jedyne co się zwiększyło to jej zęby, które teraz trzeba by nazwać już kłami z wyglądu ostrymi jak brzytwa. Lugus chciał uciec, lecz ta istota trzymała go zbyt mocno, dodatkowo wbijając swoje pazury w skórę powodując ból. Gdy w końcu otworzyła paszczę nie było w niej nic, prócz nieprzeniknionej czerni. Żadnego języka, podniebienia czy tkanek. Po prostu jednak wielka czarna dziura. Osobliwość, która właśnie zbliżała się w jego stronę. Horyzont zdarzeń, który przyciągał go do siebie, który chciał go rozbić na atomy i pochłonąć każdy z nich osobno. Musiał uciec, musiał się stąd wydostać, jednak mimo usilnych starań nie potrafił wydostać się z żelaznego uścisku potwora. Robiło się coraz ciemniej, coraz straszniej. W miarę jak ów czerń zbliżała się do niego czas zaczynał zwalniać. To adrenalina pompowana w jego organizmie powodowała wyostrzenie zmysłów czy wzrost siły i sprawności. Dalej jednak był jak owad, przylepiony do pajęczej sieci, czekający na nieuniknione. Dokładnie jak owad, wił się bez ustanku gdy odległość między nim a tym czymś zmniejszała się coraz bardziej. Czerń była już tak blisko, jeszcze chwila, jeszcze moment. Już miała go pochłonąć gdy...
Adair Bulstrode okazał się być słabym, tchórzliwym człowiekiem. Dowodem tego nie była natomiast jego nieumiejętność w spostrzeżeniu niepokojących objawów trapiących żonę a reakcja na jej nagłą petryfikację spowodowaną dotykiem meduzy. Zamiast zająć się swoimi zdruzgotanymi przez utratę matki dziećmi on całkowicie się od nich odciął. Przez ponad dwa miesiące ani Lugus ani jego siostra, nie licząc pogrzebu po którym pośpieszne opuścił posiadłość, nie widzieli swojego ojca. Po tym okresie, pojawia się nagle w towarzystwie jakiejś willi i oświadcza iż niedługo pragnie pojąć ją za żonę. Dla młodego Bulstrode’a to było za wiele. Szczerze znienawidził wtedy ojca. Za to, że ich opuścił. Za to, że już po dwóch miesiącach miał nową partnerkę u boku, co według Lugusa było niczym innym jak zdradą. Chłopiec oczywiście nigdy nie zaakceptował macochy-willi co dawał jej znać na każdym wręcz kroku. Niechęć do niej była tak wielka, że spowodowała nawet objawienie zdolności magicznych chłopca. To było podczas kolacji bożonarodzeniowej gdy miał 7 lat. Wtedy to zabawka którą próbowała mu wręczyć willa została ciśnięta niewidzialną siłą wprost rozpalonego kominka. Ojciec jednak nie widział w tym powodu do dumy a tylko ukarał Lugusa za kolejny akt braku szacunku dla jego nowej wybranki. To jednak nie był koniec animozji gdyż pełne złości spojrzenia, wymowna cisza czy nawet wybuchy gniewu były na porządku dziennym. Kilka razy nawet doszło do ataków fizycznych. Po urodzeniu przyrodniej siostry chłopiec uspokoił się nieznacznie, jednak tylko dlatego iż to Adamaris stała się jego głównym celem. Lugus zawsze był spostrzegawczym dzieckiem toteż nie trudnym zauważenia dla niego był fakt iż im bardziej uwidaczniał swoją niechęć do ojca i jego nowej rodziny tym bardziej postronni odsuwali się od niego samego. Postanowił więc zmienić strategię. Nie wybuchał już gniewem, nie wyzywał, nie rzucał przedmiotami. Teraz był skałą, niewzruszonym, zimnym posągiem. Prócz swojej młodszej siostry nie miał rodziny. Ojca i jego nową familię wykluczył ze swoich uczuć i robił tylko dobrą minę do złej gry czekając na odpowiedni moment by uderzyć. Czym jednak mógł by być ten „cios” skoro zadawał go 9 latek? Na przykład dzieci znów bawiły się w ogrodzie i Admaris zdarła kolano? Szperały po piwnicy i najmłodsza z Bulstrode’ów przypadkiem uaktywniła starą klątwę? Ze składziku zniknęły rzadkie ingrediencje by później je odnaleźć w pokoju dziewczyny? Czy może wizytowali u nestora na zjeździe rodzinnym i Adamaris wypadła słabo przewracając się w ogrodzie? Te i podobne wydarzenia, choć z pozoru niezwiązane ze sobą, nie były dziełem przypadku. Właściwie oprócz typowo szlacheckich zajęć jak nauka tańca, szermierki czy jazdy konno sabotowanie swojej przyrodniej siostry było jego ulubionym zajęciem. Co więcej korzystając ze swej zdolności przemiany Bulstrode mógł przeprowadzać takie akcje nad wyraz często. Wartym nadmienienia jest także fakt, iż po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie przez Lugusa częstotliwość podobnych zdarzeń spadła znacząco.
Chłopak nie wyczekiwał listu z Hogwartu tak jak każde inne czarodziejskie dziecko. Dla niego było to coś więcej. Perspektywa odseparowania od ojca i jego nowej rodziny, czyli źródła całego zła na świecie w jego ówczesnym mniemaniu była bardzo kusząca. Pomylił się jednak gdy założył się z siostrą o to, że zostanie przydzielony go do Ravenclawu, domu jego matki. Tiara miała bowiem inne plany i nie zastanawiała się długo przed podjęciem werdyktu. Pomimo swojego pochodzenia Lugus został chłodno przyjęty w Slytherinie, głównym powodem tego był jego charakter. Wcześniejsze lata spędzone na wylewaniu swojego gniewu i frustracji na macochę a później przyrodnią siostrę nie pomogły mu w wyrobieniu w sobie cierpliwości. Był wybuchowy i głośno wyrażał swoją dezaprobatę wobec innych, gdy tylko coś mu się nie spodobało. Także odseparowanie od rodziny ze strony Blacków oraz większości kuzynostwa Bulstrode'ów przez głupotę ojca sprawiło iż chłopak po prostu nie umiał poprawnie zawiązywać nowych znajomości. Pierwsze dwa lata spędził samotnie większość czasu przesiadując w bibliotece, dormitorium bądź na zajęciach. Uczył się pilnie i zawsze dostawał dobre stopnie, jednak już pod koniec pierwszego roku zauważył iż znacznie łatwiej przychodziła mu nauka zaklęć i obrony przed czarną magią niż chociażby eliksirów bądź zielarstwa. Zmiana statusu samotnika nastąpiła dopiero gdy na trzecim roku nauki została otwarta komnata tajemnic. Wtedy to, poniekąd ze strachu, a poniekąd za namową jednego z profesorów chłopak zapisał się do klubu pojedynków. Zanim jednak zdążył uczestniczyć w chociażby jednych zajęciach stało się dla niego jasne, że potwór obrał sobie za cel mieszańców i szlamy. Mimo wszystko postanowił dołączyć do klubu, co szybko okazało się być dobrym posunięciem bowiem poznał tam kilka wartościowych osób z którymi utrzymuje kontakt po dziś dzień.
Jednak prawdziwy przełom przyszedł na czwartym roku. Na jednym ze spotkań klubu pojedynków znajomy krukon zaczął opowiadać mu o książce którą dostał od swoich pod choinkę. Książka była podobno autorstwa czarodzieja, który mugoli i nawet żył wśród nich nigdy nie posądzony o czary. Lugus z początku nie zainteresował się tym tematem z powodu wpojonej niechęci do istot niemagicznych jednak postanowił pożyczyć od niego tę księgę by nie zrazić do siebie jednej z niewielu osób z jakimi wtedy się zadawał. Tak właśnie do jego rąk trafiło dzieło jednego z najsprytniejszych magów wszech czasów. Niccolo Machiavelli był czarodziejem żyjącym w XVI wieku w Italii. Jako jeden z pierwszych zaczął interesować się światem mugoli i ich zwyczajami. Nie ważąc na krytykę i niebezpieczeństwo jakie się z tym wiązało Niccolo zagłębił się w mugolski świat. Nie robił tego jednak z miłości do gorszej kasty ludzi, jak wiele z czarodziejów żyjących obecnie. Machiavelli był pragmatykiem. Wiedział, że kluczem do przetrwania rodzaju magicznego jest poznanie motywów jakimi kierują się ludzie niemagiczni. Postanowił więc sam zostać mugolem. Stał się w tym tak dobry, że nie tylko nikt nigdy nie posądził go o czary, lecz nawet przez wiele lat pełnił kluczowe funkcje w niemagicznych ośrodkach władzy. Wtedy też opracował szereg zasad i wytycznych jakimi powinni kierować się ludzie chcący odnieść sukces w zawiłej nauce polityki i relacji społecznych. Ku swojemu zdziwieniu i dezaprobacie ówczesnych jak i niektórych z potomnych uczonych Niccolo odkrył iż polityka mugolska i czarodziejska nie różnią się za wiele od siebie. Magiczna i niemagiczna polityka miała to samo zadanie, zwiększenie wpływów i władzy jednostki która ją uprawiała. Jeżeli występowały jakiekolwiek różnice to tylko w doborze metod dostępnych w obu rozgrywkach. Tam, gdzie magiczni lordowie wysyłali członków swego rodu bądź bestie, mugolscy książęta zadowalali się armiami wiernych poddanych. Tam gdzie królowie wysyłali posłańców, czarodzieje posyłali sowy zalakowanymi listami. Różnic było wiele, jednak podobieństw jeszcze więcej. Oczywiście Lugus, tak jak jego przodkowie, wpierw odrzucił wnioski Machiavelliego. Dla niego, szlachcica wychowanego w przeświadczeniu o swojej wyższości nad innymi, myśli płynące z książki były wręcz herezją. Jednak młody Bulstrode nie mógł długo udawać, że to co oczywiste, nie istnieje. Szczególnie, gdy obserwował z jaką łatwością jeden ze starszych od niego uczniów manipulował nie tylko swoimi kolegami ale także gronem pedagogicznym. Tak, Tom Riddle stał się obiektem wnikliwych obserwacji Lugusa po tym jak odkrył kto otworzył komnatę tajemnic. Uśmiechnięty, charyzmatyczny a przy tym głodny wiedzy i zwodniczy. Chciał być właśnie taki, i oto los podsunął mu wręcz podręcznik z gotowymi radami jak ma się zachowywać by osiągnąć to co sobie zamierzy. Szybko więc zagłębił się w dzieła włoskiego czarodzieja i jemu podobnych opisujących metody i sposoby pozyskiwania zaufania ludzi i wykorzystywania ich do własnych celów. Już pod koniec czwartej klasy profesorowie nie mogli uwierzyć, że chłopak stojący wtedy przed nimi był tym samym który przybył do Hogwartu niecałe cztery lata wcześniej. Uśmiechnięty, uprzejmy i przede wszystkim świetnie czytający ludzi z którymi przebywał Lugus poznawał coraz to nowe osoby i zaskarbiał sobie ich zaufanie. Oczywiście nie mógł być taki sam dla wszystkich, większość z jego znajomych to osoby posiadające błękitną krew, bądź takie które uznał za "przydatne", a od mugolaków stronił jak każdy inny szlachcic. Starał się jednak nie wyrządzać im bezpośrednich krzywd. Stał na uboczu, namawiał, podjudzał, jednak sam prawie nigdy nie uczestniczył w żadnych utarczkach z innymi domami. Szybko też docenił znaczenie informacji, niekoniecznie tych prawdziwych, gdy na piątym roku grono pedagogiczne Hogwartu nie wybrało go na prefekta. Wystarczyło kilka rozpuszczonych plotek, spreparowanych skarg i ustawione z jednym z jego bliższych znajomych zaginięcie młodszego brata podczas oprowadzania pierwszorocznych po zamku by już w następnej klasie to Lugus chodził z przyszytą literą P u szaty. Nie musiał nawet uciekać się do metamorfomagii by zdobyć to czego chciał. Zresztą wolał nie ujawniać wszystkim iż posiada taki talent. Parę razy był już blisko, szczególnie gdy wzburzył się na jednego z uczniów czy nauczycieli jego włosy potrafiły przybierać czerwony kolor. Jednak za każdym razem udało mu się opanować w odpowiedniej chwili by uniknąć ujawnienia. Nie ufał nikomu. Nie chciał więc stracić przewagi jaką dawała mu ta umiejętność nad resztą magicznej społeczności.
Po ukończeniu Hogwartu wielu z jego uczniów długo zastanawia się nad ścieżką kariery. Bulstrode jednak od początku wiedział gdzie pokieruje swoje kroki po szkole. Znał potęgę informacji. Już od czwartej klasy prowadził swój mały dziennik w którym zapisywał obserwacje dotyczące pewnych osób w szkole. Typowe zachowania, co dana osoba lubi, co ją drażni, okazjonalnie jakiś wstydliwy sekret. nie raz i nie dwa ta wiedza pomogła mu osiągnąć swój cel. Szczególnie, gdy mógł zaszantażować kogoś ujawnieniem poufnej informacji. Obserwowanie pychy i pewności siebie zamieniającej się w ułamku sekundy w uległość i strach sprawiało mu wręcz perwersyjną przyjemność. Chciał wiedzieć więcej. Chciał wiedzieć wszystko o wszystkich, znać ich nawet najskrytsze tajemnice. Takie, których nie wyjawili by nawet na łożu śmierci swoim najbliższym. Nic więc dziwnego, że to właśnie do wiedźmiej straży zgłosił się po ukończeniu szkoły. Praca w tej instytucji była doskonałą przykrywką dla budowy jego prywatnej kartoteki osobowej. Wiedział, że z jego ocenami z owutemów i naturalnym talentem do obserwacji nie będzie miał większych problemów z dostaniem się do tej instytucji. Nawet jeśli ktokolwiek miałby jakieś obiekcje, zawsze mógł zaprezentować swoje ponadprzeciętne zdolności wtapiania się w tłum. Faktycznie testy wstępne nie nastręczyły mu większych trudności jednak prawdziwe wyzwania przyszły później. Trzy lata wyczerpujących kursów i pracy u podstaw jako kurstant, a później młodszy strażnik. Przez ten czas nokturn stał się jego drugim domem, obserwując wyznaczone mu osoby bądź przybytki lub spotykając się z informatorami straży. Z początku ciężko mu było przemóc się do regularnych kontaktów ze szlamami i innym czarodziejskim elementem jednak po jakimś czasie wytłumaczył sobie iż są to jedynie pionki w grze, narzędzia dla ludzi stworzonych do wyższych celów i jako takie trzeba je traktować. Nie mógł oczywiście pracować na nokturnie korzystając ze swojej szlacheckiej tożsamości, dlatego też opracował fałszywą. Przybrał wygląd i dane pewnego mugola zabitego w owym czasie w jakiejś czarnomagicznej jatce. Jako Francis Dobbs reprezentował interesy wiedźmiej straży na nokturnie i nie tylko. Wiele podróżował też po wyspach brytyjskich razem ze swoimi przełożonymi, zbierając informacje na temat miejsc pobytu i aktywności magicznych stworzeń. Podczas pierwszych trzech lat działania w straży starał się prowadzić życie towarzyskie tak jak każdy inny szlachcic w jego wieku. Uczęszczał na bale i sabaty, odwiedzał swoich znajomych za szkoły i nie tylko. Z czasem jednak miał coraz mniej czasu na spotkania czysto towarzyskie, a te na które uczęszczał coraz częściej wiązały się z jego pracą. Coraz więcej obowiązków przygniatało jego głowę gdyż dzięki swojej wrodzonej zdolności do przemiany mógł śledzić wyznaczoną mu osobę nawet parę dni bez ryzyka wykrycia. Szybko zauważono także jego ponadprzeciętne umiejętności obserwacji i analizy danych, gdy samodzielnie wpadł na trop i zebrał bardzo cenne dla aurorów informacje na temat kanału przerzutowego czarnomagicznych artefaktów z Egiptu, przez Włochy, Francję aż do Londynu. Dlatego też na 4 - letnie szkolenie rozszerzone został wysłany za granicę, do Francji i później Stanów Zjednoczonych. We Francji pełnił rolę wsparcia dla tamtejszych służb bezpieczeństwa. Pomagając im w wyłapaniu niedobitków siatki, którą odkrył na wyspach miał zdobyć cenne doświadczenie i przy tym polepszyć nie najlepsze wtedy relacje pomiędzy dwoma czarodziejskimi ośrodkami. Tajemnicą poliszynela był wtedy fakt iż magiczne władze Francji były wstrząśnięte ugodą jaką Ministerstwo Magii podpisało z Grindelwaldem. To jednak była tylko część prawdy, gdyż jego drugim, ukrytym zadaniem była obserwacja nastrojów we francuskim mago-społeczeństwie i potencjalne wytypowanie celów do dalszej infiltracji. Duże zadanie jak na młodego strażnika, jednak nie został tam wysłany całkowicie sam. Prócz kilku starszych strażników, którzy sprawowali nad nim piecze miał też dostęp do zasobów czarodziejskiej ambasady w Londynie i zbioru kontaktów już ustanowionych tam przez wiedźmą straż. Te lata wspomina o wiele przyjemniej gdyż większość czasu spędzał wśród czarodziejów swojego bądź zbliżonego statusu. Po ukończeniu szkolenia dostał tymczasowy przydział w ambasadzie brytyjskiej w Nowym Jorku gdzie zbierał informacje o magicznej społeczności i jej nastrojach w Stanach Zjednoczonych.
Był to czas rozluźnienia i poszukiwania nowych przeżyć. Z początku zachłysnął się pewną wolnością od szlacheckich obowiązków i nowymi obyczajami w kolonialnym środowisku. Tutaj mało kto wiedział co to znaczy być szlachcicem. Lugus rzadko spotykał się z szacunkiem jaki zostałby mu okazany w domu co na początku go mocno irytowało, jednak po pewnym czasie nauczył się doceniać taki stan rzeczy. Na wyspach ludzie znający jego pozycję społeczną tworzyli wokół siebie swoisty mur z etykiety i tak zwanego dobrego wychowania. W Nowym Jorku każdy był sobie równy, przynajmniej z pozoru, co znacznie ułatwiało zawarcie i szybki rozwój znajomości. Dla niego to było jednak za mało. Kierując się maksymą "wiedza to potęga", odpowiednio zaadaptowaną do jego upodobań, zaczął na własną rękę uczyć się legilimencji. Początki były trudne. Pomimo przestudiowania paru tomów na ten temat Lugus nie potrafił nawet odczytać prostych emocji mugolskich żebraków codziennie mijanych w drodze do pracy. W nauce z pewnością nie pomagał fakt iż był pod stałą obserwacją amerykańskiego odpowiednika wiedźmiej straży. Jednak "duże jabłko" miało nieprzebrane zasoby bezdomnych, a on pod pretekstem okazjonalnego podarowywania im jedzenia mógł bez przeszkód poszerzać swoje możliwości. Jednak pomimo wysiłku jaki wkładał w naukę i ćwiczenia, postęp był bardzo powolny. Szczęśliwie, na ulicy przypadkowo usłyszał rozmowę mugoli o restauracji w "Little Italy", gdzie właściciel podobno wie co człowiek chce zjeść zanim złoży się mu zamówienie. Gdy już odnalazł starszego włoskiego czarodzieja nie musiał go długo namawiać do pomocy w nauce legilimencji. W końcu kto by nie chciał widzieć swojego wnuczka na poważnym stanowisku brytyjskiej magicznej ambasadzie? Bulstrode, tym razem z pomocą mentora, dalej trenował swoje umiejętności na nowojorskich żebrakach. Z czasem nauczył się rozpoznawać ich emocje i odczytywać świeże wspomnienia. Gdy to mu się udało, postanowił spróbować swoich sił na czarodziejach. Na początku na celownik wziął obsługę. Recepcję w hotelu, kelnerkę w kawiarni, czy piekarza sprzedającego swoje wypieki. Skupił się przede wszystkim na emocjach i wykrywaniu kłamstw. Gdy i ten etap opanował przyszła kolej na współpracowników. Co ciekawe, znacznie sprawniej udało mu się odkryć iż pewna pracownica w ambasadzie się w nim podkochuje niż to, że piekarz codziennie oszukiwał go na kilka sykli. Miał na ten temat nawet kilka teorii. Pierwsza z nich skupiała się na hierarchii emocji i uczuć z fascynacją i zauroczeniem będącymi wyżej na tzw "piramidzie emocjonalnej" niż chciwość. Druga natomiast traktowała o poziomie znajomości ofiary i legilimenta, konkludując iż umysł jednostki jest bardziej podatny na ingerencje ze strony pozornie znanej i bezpiecznej. Była także i trzecia idea, oczywiście skupiająca się na jego ponadprzeciętnym talencie i umiejętnościach. Legilimencja nie była zresztą jedyną rzeczą jaką wywiózł ze Stanów. Już w Hogwarcie wyrażał subtelne zainteresowanie mroczniejszą stroną magii, jednak z racji braku zasobów do bezpiecznego jej praktykowania ograniczył się tylko do ogólnie dostępnych informacji w książkach, które były dopuszczone do szerszego obiegu. Oczywiście mógł zbliżyć się do grupy Riddle'a, tam miał największe szansę na naukę. Jednak sama postać Toma wzbudzała w nim zarówno fascynację jak i poważne obawy. Pomimo iż miał bardzo dobre relacje z wieloma członkami grupy i wiedział, bądź podejrzewał co się w niej dzieje, nigdy nie zdecydował się na dołączenie czy chociażby na coś więcej niż kurtuazyjne wymiany zdań z samym jej przywódcą. Po szkole szybko zorientował się, że korzystając z ogólnie dostępnych źródeł nie nauczy się niczego przydatnego. Na szczęście rodzinna biblioteka posiadała o wiele ciekawsze tomy niż ta szkolna. Często gdy wracał do domu podczas przerw w nauce zamykał się w niej i studiował pozycje, które w Hogwarcie zostałyby pewnie skrzętnie ukryte w dziale ksiąg zakazanych. Po ukończeniu nauki próbował rozszerzyć swoją wiedzę na ten temat, niestety brytyjskie władze bardzo dokładnie pilnowały zakazu rozprzestrzeniania wiedzy o czarnej magii. Jednak ku zdziwieniu i zarazem uciesze Lugusa okazało się iż czarny rynek zakazanych ksiąg był o wiele bardziej rozwinięty w Ameryce niż ten w jego ojczyźnie. Co innego natomiast można by powiedzieć o perspektywie eksperymentowania z zakazanymi sztukami. Będąc pod wnikliwą obserwacją amerykańskich strażników nie mógł sobie pozwolić na swobodną praktykę licząc na okazje do potrenowania czarnej magii, gdy już wróci do swojej rodzinnej posiadłości.
Przez cały ten czas starał się nie stracić kontaktu z wyspiarską arystokracją. Uczęszczał na sabaty i brał udział w szlacheckich uroczystościach na tyle na ile pozwalały mu obowiązki służbowe. Nie uchroniło go to jednak od pewnej separacji ze śmietanką towarzyską. Tysiące kilometrów jakie dzieliły go od ojczyzny robiło swoje i momentami po prostu nie wiedział o czym prowadzona była rozmowa. To samo dotyczyło jego relacji rodzinnych jednak o nie dbał o wiele mniej. Z Adamaris i ojcem utrzymywał kurtuazyjny, sporadyczny kontakt. Najczęściej pisał natomiast do swojej młodszej, pełnoprawnej siostry. Tylko ją uznawał za rodzinę w pełnym tego słowa znaczeniu i tylko o nią starał się dbać na tyle na ile mu sytuacja pozwalała. Cała reszta to były pionki w grze, znaczące tyle, co różdżka w ręku czarodzieja.
Miesiące mijały, a on czuł że marnuje się poza granicami swojej ojczyzny. Zdał sobie sprawę iż korzyści płynące z pobytu w Stanach coraz bardziej ustępowały miejsca wadom. Wiedział też, że przełożeni nie przeniosą go tak łatwo, więc postanowił zaaranżować własną dekonspirację. Sprawa nie była wcale taka prosta i Lugus musiał się mocno wysilić by wszystko wyglądało naturalnie. Wpierw, dzięki swoim znajomościom w Ministerstwie uzyskał listę pracowników departamentu międzynarodowej współpracy czarodziejów którzy opiekowali się ambasadorami innych magicznych społeczeństw. Następnie podporządkował sobie jednego z nich szantażem. Zagroził, iż doniesie jego przełożonym, że w Hogwarcie próbował nauki czarnej magii i o mały włos nie wyleciał przez to ze szkoły. To, czy była to prawda czy nie, nie miało najmniejszego znaczenia. Pracownicy w Ministerstwie byli wręcz uczuleni na zlepek słów "czarna" i "magia". A na większość doniesień reagowali nieadekwatnie silną do sprawy reakcją. Posłusznemu urzędnikowi przekazał teczkę z danymi personalnymi 4 strażników działających na terenie USA w tym i jego, z poleceniem przekazania jej jako dowód na swoją skuteczność gdyby ktoś się z nim skontaktował. W ramach zabezpieczenia wymusił na nim wieczystą przysięgę iż go nie zdradzi, a o teczce będzie mógł powiedzieć bądź ją przekazać wyłącznie za zgodą Lugusa. Teraz wystarczyło nadmienić w rozmowie z jednym ze swoich jankeskich współpracowników, o którym wiedział, że został do niego przydzielony z amerykańskiego odpowiednika wiedźmiej straży, że pewien przyjaciel w domu wpadł w kłopoty finansowe. Ziarno zostało zasiane i Lugus nie musiał długo czekać aż wykiełkuje. W październiku został oddelegowany z powrotem do Anglii ze skutkiem natychmiastowym. Już na miejscu dopilnował by nikt nie posądził jego marionetki o przekazanie tych dokumentów.
Po powrocie natychmiast przystąpił do budowania swojej pozycji w czarodziejskim świecie. Wpierw, chcąc nie chcąc, zaczął od rodziny. Odrestaurował relacje z ojcem i mimo iż dalej pałał do niego chłodną nienawiścią to przynajmniej był pewny iż Adair będzie trzymał jego stronę w większości działań jakie podejmie. Nieoczekiwaną przeszkodą była rozmowa z nestorem na temat jego rychłego ożenku. Głowa rodziny korzystając z okazji powrotu do Anglii chciała wyswatać Lugusa jak najszybciej, by wzmocnić więź z jednym z wielu rodów szlacheckich. Odwiedzenie go od tego pomysłu wymagało od Bulstrode'a kilku poważnych rozmów i dostarczeniu paru prywatnych faktów z życia niektórych sędziów Wizengamotu. Choć miał pewność, że zdobył tym pewien szacunek nestora swojej rodziny, zdawał sobie sprawę iż na długo nie uda mu się odwieźć go od tego pomysłu. Prędzej czy później temat powróci ze zdwojoną siłą. Chcąc nie chcąc musiał wykorzystać ten czas na znalezienie odpowiedniej partnerki i przekonanie nestora, że właśnie z tym rodem najlepiej będzie wejść w alians. Prawdziwą jednak prace u podstaw rozpoczął po powrocie do służby operacyjnej, gdzie skupił się na odbudowaniu kontaktów wśród parających się mniej legalną pracą czarodziejów. Ostatnio natomiast zamienił się w istnego mola książkowego studiując akta straży, szczególnie te traktujące o magach stanu szlacheckiego.
Zerwał się, cały spocony. Był to jeden z tych najgorszych koszmarów gdzie człowiek odgrywa sceny z pamięci by w najmniej oczekiwanym momencie wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Usiadł na łóżku i powoli przetarł twarz dłonią jakby chciał zetrzeć z siebie emocje jakie jeszcze przed chwilą go wybudziły. Księżyc był wysoko i świecił jasno toteż nie miał żadnych problemów z rozglądaniem się po pomieszczeniu w którym spał. Był to ten sam pokój w którym wiele lat wcześniej siedział i rozmyślał co się stało z jego matką. Siedział tak kilka chwil opierając czoło o jedną z dłoni. Zastanawiając się dlaczego to już któryś raz z rzędu śni mu się ten sam sen. Ten... Koszmar. Powrót do domu obudził w nim wspomnienia co do których był wcześniej pewny, że ukrył je głęboko w swojej pamięci. Nie mógł jednak siedzieć bezczynnie w nieskończoność. Wstał z łóżka i skierował swoje kroki do kuchni w poszukiwaniu szklanki którą mógłby wypełnić wodą. Kilka razy, gdy schodził, jak również gdy wracał już z napojem, jego wzrok ukradkiem wędrował po drzwiach do sypialni rodziców. Sama myśl, że w tamtym pokoju śpi ta kreatura sprawiała, że krew w nim zaczynała się gotować. Gdy tylko wrócił do siebie uchylił okno i odpalił czarodziejskiego papierosa z paczki kupionej jeszcze w Nowym Jorku. Stał tak, wpatrzony w to samo okno z którego wyglądał te kilkanaście lat temu. Jednak teraz przed szybą nie stał chłopiec smutnie wpatrzony w zachodzące słońce. Tym razem był to mężczyzna zdeterminowany, konsekwentnie dążący do celu i nie pozwalający sobie na zejście z raz obranej ścieżki. Stał w milczeniu parę minut, powoli delektując się tytoniem i obserwując gnające chmury po nocnym niebie. Spojrzał na kalendarz zawieszony na ścianie przy drzwiach. Nadrukowane czarnym atramentem cyfry i litery układały się w całość prezentując na kartce datę 31 marca 1956. Powinien ją zerwać, w końcu było już po północy co oznaczało, że rozpoczął się już kwiecień. Spojrzeniem wrócił na nocne niebo rozmyślając o niedawnych wydarzeniach. Jakiś czas temu jego plan się powiódł i mógł wrócić do ojczyzny. Przez ten cały czas zastanawiał się kto tak na prawdę blokował jego powrót. Jego pobyt w Stanach był nienaturalnie wydłużany przez kogoś wysoko postawionego, co do tego nie miał wątpliwości. Jednak on sam bardzo się starał by nikomu nie nadepnąć na odcisk podczas swojego stażu jeszcze przed wyjazdem. Cóż, w tej chwili nie miał nawet kogo o to podejrzewać więc zamartwianie się tą sprawą nie miało sensu. Jeśli ktoś faktycznie chciał mu zaszkodzić, prędzej czy później się ujawni, a wtedy Lugus go usunie tak jak każdą inną przeszkodę na swojej drodze. Biorąc kolejny tytoniowy wdech poczuł, że zbliża się do końca swojej nikotynowej przyjemności. Palić nauczył się w Stanach, za namową pewnej czarnoskórej stażystki pracującej w siedzibie MACUSy. Nie znaczyła ona dla niego wiele, ot kolejny sposób na nudę zagranicą. Ich relacja, choć burzliwa zakończyła się już po trzech miesiącach i jedyna co zostawiła po sobie to chęć do papierosów. Nie palił często. Nikotyna pomagała mu oczyścić umysł, gdy potrzebował być skupiony w 100% na jednym zadaniu, bądź po prostu zrelaksować i spuścić nieco parę tak jak teraz. Obowiązki jednak zbliżały się nieuchronnie tak jak konieczność zgaszenia papierosa którego trzymał w reku. Zegarek wskazywał 1:12, co oznaczało, że czas naglił. Rzucił niedopałek do szklanki w której jeszcze znajdowało się trochę wody, na tyle dużo by bez problemu zgasić peta. Wrócił się do łóżka po różdżkę leżącą na komodzie po czym machnął nią w powietrzu rozkazując oknu by zamknęło się samo. Gdy był już ubrany zszedł jeszcze do swojego gabinetu przed wyjściem zabierając ze specjalnie przeznaczonej do tego skrzyni małą prostokątną deskę, którą łatwo mógł zmieścić w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Następnie wyszedł przed rezydencje by spojrzeć jeszcze raz na rozgwieżdżone niebo. Milcząco obserwował jak jedna z chmur chwilowo przykrywa księżyc zastanawiając się ostatni raz nad krokami jakie zamierzał podjąć. W końcu, nie chcąc tracić zbyt dużo czasu zrobił kilka kroków w stronę bramy i teleportował się w sobie tylko znanym kierunku.
Podczas wyczarowywania patronusa Lugus skupia się na wspomnieniach chwil spędzonych z matką z wczesnego dzieciństwa. Szczególnie często do głowy przychodzi mu wspomnienie popołudniowych zabaw z młodszą siostrą pod czujnym okiem matki w ogrodzie i labiryncie posiadłości Bulstrode'ów.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 20 | 5 (różdżka) |
Czarna magia: | 4 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Francuski | I | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | II | 5 |
Kłamstwo | III | 10 |
Retoryka | II | 5 |
Spostrzegawczość | IV | 20 |
Ukrywanie się | II | 5 |
Zastraszanie | III | 10 |
Silna Wola | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Muzyka (wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | II | 7 |
Jeździectwo | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Szermierka | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
brak | - | 0 |
0 |
Różdżka, sowa (Dolos)
Ostatnio zmieniony przez Lugus Bulstrode dnia 22.07.17 22:00, w całości zmieniany 15 razy