Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Kuchnia jest maleńka, stara i zagracona. Urządzona nadzwyczaj skromnie - meble są obdrapane i mają już swoje lata. Wszędzie wiszą naczynia i inne graty, gdyż nie ma dość mebli, by utrzymać wszystko w porządku. Najczęściej pachnie tu tytoniem.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
/10.04
Miała akurat wolny dzień. Zmotywowana nadzieją, że może uda jej się przespać całą dobę bez jedzenia, przewracała się z jednej wykorzystanej już tego dnia pozycji w drugą na swojej starej kanapie. Nadchodził już wieczór, była bardzo blisko osiągnięcia swojego celu, jednak ogromne poczucie głodu i pragnienia wpływało wyjątkowo negatywnie na jej chęć i możność kontynuowania snu. Wypełzła więc spod dziurawego koca i jak zazwyczaj siadła na brzegu kanapy. Zmęczenie nadmiernym, o ironio, odpoczynkiem, jak i wynikający z głodowania spadek energii zamąciły jej w głowie. Chyba nie miała wyboru, musiała coś z tym zrobić. W swoim małym biednym mieszkaniu nie miała jednak nic, co dałoby się zjeść. A w portmonetce nie było tylu monet, by mogła sobie tego dnia pozwolić na kupno czegokolwiek.
Podniosła się powoli z kanapy i chwiejnym ruchem podeszła do wieszaka. Ubrała się w swój jedyny płaszcz, szary, jesienny. Wypiła szklankę dzień wcześniej przegotowanej wody, po czym włożyła ubrudzone zeschniętym błotem buty i wyszła z domu.
Na dworze już powoli robiło się ciemno, gdy rudowłosa kroczyła nokturnową ulicą. Była osłabiona, ostatnio bardzo często się jej to zdarzało. Wiedziała mimo wszystko gdzie idzie. Dość specyficzne, niebezpieczne, nieprzewidywalne rosyjskie małżeństwo mieszkało chwilę od niej. Już nawet nie pamiętała w jakich okolicznościach się poznali i dlaczego jeszcze pozwalali sobie na tolerowanie jej obecności, ale wiedziała, że tam może zostać poczęstowana czymkolwiek. Żebranie przestaje być czymś wstydliwym, gdy wiedzie się życie w takiej nędzy. Zresztą, nie szła tam zwyczajnie żebrać. Miała tylko nadzieję, że Masza zaproponuje jej coś do jedzenia.
To coś naprawdę niebywałego, że ta dwójka zaakceptowała Samanthę. Od kiedy się znali, było jej o wiele łatwiej żyć na Nokturnie. Rzadko zdarzało się, że ktoś spojrzał na nią przychylnym lub przynajmniej neutralnym wzrokiem. Jeszcze niedawno był Barry, ale doszły ją słuchy, że zagubiony kuzyn gryzie już piach. No i był jeszcze Crispin, z którym za niedługo mieli wybrać się na ekscytującą dla Samanthy misję... Odwiedziny u rodziny. Ale Dolohov... Po raz pierwszy od dawna, Sam poczuła się przyjęta do jakiejś społeczności. Przestępczej, skreślonej i wyrzuconej na margines, ale nadal społeczności.
Zapukała do drzwi, ale zaraz nacisnęła na klamkę. Niestety, musiała chwilę poczekać, aż jej otworzą.
W środku było cieplej niż na dworze, może trochę cieplej niż w jej mieszkaniu (a może tylko jej się tak wydawało). Zdążyła się już rozpłaszczyć i siedziała teraz na krześle patrząc na Maszę.
- Przeszkadzam? – musztarda po obiedzie, i tak już siedziała w ich domu – Akurat mam wolny dzień. Już nie umiem dłużej spać. Trzymacie się?
Zaburczało jej lekko w brzuchu, ale próbowała to jakoś zakryć kaszlnięciem. Spojrzała na małego chłopczyka stojącego za framugą, nie zatrzymała jednak spojrzenia na długo, zaraz przeniosła się na stół kuchenny. Co chwilę zerkała na Dolohov.
Chyba zaraz umrę z głodu...
Miała akurat wolny dzień. Zmotywowana nadzieją, że może uda jej się przespać całą dobę bez jedzenia, przewracała się z jednej wykorzystanej już tego dnia pozycji w drugą na swojej starej kanapie. Nadchodził już wieczór, była bardzo blisko osiągnięcia swojego celu, jednak ogromne poczucie głodu i pragnienia wpływało wyjątkowo negatywnie na jej chęć i możność kontynuowania snu. Wypełzła więc spod dziurawego koca i jak zazwyczaj siadła na brzegu kanapy. Zmęczenie nadmiernym, o ironio, odpoczynkiem, jak i wynikający z głodowania spadek energii zamąciły jej w głowie. Chyba nie miała wyboru, musiała coś z tym zrobić. W swoim małym biednym mieszkaniu nie miała jednak nic, co dałoby się zjeść. A w portmonetce nie było tylu monet, by mogła sobie tego dnia pozwolić na kupno czegokolwiek.
Podniosła się powoli z kanapy i chwiejnym ruchem podeszła do wieszaka. Ubrała się w swój jedyny płaszcz, szary, jesienny. Wypiła szklankę dzień wcześniej przegotowanej wody, po czym włożyła ubrudzone zeschniętym błotem buty i wyszła z domu.
Na dworze już powoli robiło się ciemno, gdy rudowłosa kroczyła nokturnową ulicą. Była osłabiona, ostatnio bardzo często się jej to zdarzało. Wiedziała mimo wszystko gdzie idzie. Dość specyficzne, niebezpieczne, nieprzewidywalne rosyjskie małżeństwo mieszkało chwilę od niej. Już nawet nie pamiętała w jakich okolicznościach się poznali i dlaczego jeszcze pozwalali sobie na tolerowanie jej obecności, ale wiedziała, że tam może zostać poczęstowana czymkolwiek. Żebranie przestaje być czymś wstydliwym, gdy wiedzie się życie w takiej nędzy. Zresztą, nie szła tam zwyczajnie żebrać. Miała tylko nadzieję, że Masza zaproponuje jej coś do jedzenia.
To coś naprawdę niebywałego, że ta dwójka zaakceptowała Samanthę. Od kiedy się znali, było jej o wiele łatwiej żyć na Nokturnie. Rzadko zdarzało się, że ktoś spojrzał na nią przychylnym lub przynajmniej neutralnym wzrokiem. Jeszcze niedawno był Barry, ale doszły ją słuchy, że zagubiony kuzyn gryzie już piach. No i był jeszcze Crispin, z którym za niedługo mieli wybrać się na ekscytującą dla Samanthy misję... Odwiedziny u rodziny. Ale Dolohov... Po raz pierwszy od dawna, Sam poczuła się przyjęta do jakiejś społeczności. Przestępczej, skreślonej i wyrzuconej na margines, ale nadal społeczności.
Zapukała do drzwi, ale zaraz nacisnęła na klamkę. Niestety, musiała chwilę poczekać, aż jej otworzą.
W środku było cieplej niż na dworze, może trochę cieplej niż w jej mieszkaniu (a może tylko jej się tak wydawało). Zdążyła się już rozpłaszczyć i siedziała teraz na krześle patrząc na Maszę.
- Przeszkadzam? – musztarda po obiedzie, i tak już siedziała w ich domu – Akurat mam wolny dzień. Już nie umiem dłużej spać. Trzymacie się?
Zaburczało jej lekko w brzuchu, ale próbowała to jakoś zakryć kaszlnięciem. Spojrzała na małego chłopczyka stojącego za framugą, nie zatrzymała jednak spojrzenia na długo, zaraz przeniosła się na stół kuchenny. Co chwilę zerkała na Dolohov.
Chyba zaraz umrę z głodu...
Lubiłam gdy Samantha do nas przychodziła, nie lubiłam za to sama przychodzić do niej, ponieważ zazwyczaj oznaczało to, że chwilę wcześniej dostałam porządne pasy od Siergieja. Ale gdy to Samantha odwiedzała nasze skromne progi było naprawdę miło, było z kim porozmawiać, poplotkować o tym co się na Nokturnie dzieje, pośmiać się i tak dalej. Dlatego ochoczo wpuściłam ją do domu gdy tylko zapukała do drzwi, drąc się przy tym na Wrzeszczący obraz, że przecież Samantha nie jest nikim obcym i ma się zamknąć. Upiorny przedmiot, gdyby nie to, że przytwierdzony był do ściany zaklęciem trwałego przylepca, to zapewne szybko zniknąłby już ze ściany. Naprawdę nie wiem co matka Siergieja miała na myśli wieszając to coś.
Gdy Samantha usiadła i gdy spojrzałam na nią zauważyłam, że jest bardzo blada. Nie powiedziałam jednak nic udając, że wcale nie usłyszałam burczenia w jej brzuchu. No bo na pewno nie burczało w moim ani Antka, który stał w progu. Odwróciłam się w stronę kuchni, gdzie odgrzewałam dzisiejszą zupę na kolację.
- Siadaj Antek do stołu, Samantha zjesz z Ankiem zupy, zaparzyć ci herbaty? - dopytałam.
Nie przyjęłabym odmowy już nalewając do miseczki porcję dla syna i od razu dla gościa. Miało starczyć na mnie, Siergieja i Antka, ale jeśli ja nie zjem, to nic się nie stanie. Wolałabym sama nie zjeść niż nie dać mężowi. Tym bardziej, że nie wiedziałam w jakim wróci stanie. Położyłam miseczkę przed Samantha a potem przed Antkiem nawet nie czekając na jej odpowiedź.
- Przepraszam, może nie jest najsmaczniejsza, ale da się zjeść - uprzedziłam, spoglądając na Samanthe a potem na syna. - Jedz, Antek i nie krzyw się. Talerz ma być czysty, albo od ojca po dupie dostaniesz. Chyba, że wolisz iść spać głodny? Jedz, jedz.
Nie usiadłam od razu przy stole. Nalewałam wody do kolejnego garnuszka, aby ją zagrzać. Było już późno i mój syn powinien iść się myć, a potem spać. A ja mogłabym wtedy spokojnie porozmawiać z Samanthą i żadne wścibskie uszy by nas nie podsłuchiwały. Wolałam by Antonin spędzał czas z ojcem, a nie przy herbatce z dwoma plotkującymi babami.
- Nagrzeje ci wody, to sie pójdziesz myć jak zjesz, tylko masz mnie zawołać, to ci pomogę umyć plecy. Jedz, jedz, przecież wcale tak mocno nie przesoliłam - pogładziłam go po głowie, a następnie usiadłam obok Weasleyówny.
Przyglądałam się temu jak je. Miałam wrażenie, że nie jadła od dłuższego czasu, ale nie mówiłam nic bo nie chciałam jej peszyć. Wiedziałam przecież jak to jest być głodnym i gdy nie ma co dać, już nie tyle co sobie i mężowi, co dziecku. Na szczęście teraz było dobrze, dlatego mogłam się z nią podzielić.
- U nas dobrze, nie mam właściwie na co narzekać teraz. A co u ciebie? - zapytałam.
Przyjęliśmy Samanthe trochę do swojej rodziny, była u nas mile widziana chociaż pewnie bardziej przeze mnie, niż przez Siergieja, ale póki ja tolerowałam Matthewa, to on mógł tolerować Weasley. Było mi jej żal, była biedniejsza od nas, wywalona ze swojej rodziny na zbity pysk, bez rodziny i przyjaciół. Trochę wiedziałam jak się czuła, przez pewien okres ja również byłam sama jak palec, a osoba, która się tobą zaopiekuje jest najcudowniejsza na świecie. Znałam to uczucie, dlatego trochę opiekowałam się młodszą koleżanką na tyle, na ile byłam w stanie to robić.
Gdy Samantha usiadła i gdy spojrzałam na nią zauważyłam, że jest bardzo blada. Nie powiedziałam jednak nic udając, że wcale nie usłyszałam burczenia w jej brzuchu. No bo na pewno nie burczało w moim ani Antka, który stał w progu. Odwróciłam się w stronę kuchni, gdzie odgrzewałam dzisiejszą zupę na kolację.
- Siadaj Antek do stołu, Samantha zjesz z Ankiem zupy, zaparzyć ci herbaty? - dopytałam.
Nie przyjęłabym odmowy już nalewając do miseczki porcję dla syna i od razu dla gościa. Miało starczyć na mnie, Siergieja i Antka, ale jeśli ja nie zjem, to nic się nie stanie. Wolałabym sama nie zjeść niż nie dać mężowi. Tym bardziej, że nie wiedziałam w jakim wróci stanie. Położyłam miseczkę przed Samantha a potem przed Antkiem nawet nie czekając na jej odpowiedź.
- Przepraszam, może nie jest najsmaczniejsza, ale da się zjeść - uprzedziłam, spoglądając na Samanthe a potem na syna. - Jedz, Antek i nie krzyw się. Talerz ma być czysty, albo od ojca po dupie dostaniesz. Chyba, że wolisz iść spać głodny? Jedz, jedz.
Nie usiadłam od razu przy stole. Nalewałam wody do kolejnego garnuszka, aby ją zagrzać. Było już późno i mój syn powinien iść się myć, a potem spać. A ja mogłabym wtedy spokojnie porozmawiać z Samanthą i żadne wścibskie uszy by nas nie podsłuchiwały. Wolałam by Antonin spędzał czas z ojcem, a nie przy herbatce z dwoma plotkującymi babami.
- Nagrzeje ci wody, to sie pójdziesz myć jak zjesz, tylko masz mnie zawołać, to ci pomogę umyć plecy. Jedz, jedz, przecież wcale tak mocno nie przesoliłam - pogładziłam go po głowie, a następnie usiadłam obok Weasleyówny.
Przyglądałam się temu jak je. Miałam wrażenie, że nie jadła od dłuższego czasu, ale nie mówiłam nic bo nie chciałam jej peszyć. Wiedziałam przecież jak to jest być głodnym i gdy nie ma co dać, już nie tyle co sobie i mężowi, co dziecku. Na szczęście teraz było dobrze, dlatego mogłam się z nią podzielić.
- U nas dobrze, nie mam właściwie na co narzekać teraz. A co u ciebie? - zapytałam.
Przyjęliśmy Samanthe trochę do swojej rodziny, była u nas mile widziana chociaż pewnie bardziej przeze mnie, niż przez Siergieja, ale póki ja tolerowałam Matthewa, to on mógł tolerować Weasley. Było mi jej żal, była biedniejsza od nas, wywalona ze swojej rodziny na zbity pysk, bez rodziny i przyjaciół. Trochę wiedziałam jak się czuła, przez pewien okres ja również byłam sama jak palec, a osoba, która się tobą zaopiekuje jest najcudowniejsza na świecie. Znałam to uczucie, dlatego trochę opiekowałam się młodszą koleżanką na tyle, na ile byłam w stanie to robić.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie myliła się. Masza, chociaż sama pewnie ledwo co miała do garnka włożyć, dzieliła się z nią obiadem. Weasley nie przywykła do grzeczności, ofiarności, wdzięczności. Te wszystkie rzeczy były jej całkowicie obce. Mogłaby więc bez skrupułów powyjadać zupę co do łyżki. Wiedziała jednak, że Siergiej nie był mężem idealnym i to, co teraz miała przed sobą nie trafi już albo przed Maszę, albo jej partnera. W obu przypadkach Dolohov mógł spuścić żonie tęgie lanie - jasnym było, że gdy przychodził pijany, nie potrzebował większego powodu. Rudowłosa postanowiła więc zjeść tylko pół darowanej jej przez kobietę zupy. I tak nadużywa gościnności. Powinna sobie radzić sama.
Mały chłopiec, dziecko Dolohovów, chyba niekoniecznie lubił towarzystwo Samanthy. W ogóle nie przepadał za jej osobą. Nie przejmowała się nim ani jego dziwnymi minami, które wydawał się stroić w jej kierunku, gdy jego matka akurat nie zwracała uwagi. To że jest wyrzutkiem, przez co składa wizyty "mniej biednym" czarodziejom - ba, nawet żyje trochę dzięki nim - nie znaczy, że będzie interesować się zdaniem ich dzieciaka. Nie lubiła dzieci. Przypominały jej o wszystkim tym, co utraciła, dlatego schowała całą tęsknotę i smutek pod płachtą nienawiści. Tak było łatwiej.
- U mnie jak zawsze. Dużo mam... roboty... - trochę jednak przesolona była, ale przynajmniej nie była to sama woda albo powietrze - Tylko dzisiaj wolne.
W sumie nie wiedziała co mówić. Nigdy nie była bardzo rozmowna, bo też nie miała z kim rozmawiać. Zajęła się więc bardziej posiłkiem, pamiętając, żeby zostawić też Maszy. Musiała mieć jakieś siły, gdyby doszło do ekscesów z Siergiejem...
Mały chłopiec, dziecko Dolohovów, chyba niekoniecznie lubił towarzystwo Samanthy. W ogóle nie przepadał za jej osobą. Nie przejmowała się nim ani jego dziwnymi minami, które wydawał się stroić w jej kierunku, gdy jego matka akurat nie zwracała uwagi. To że jest wyrzutkiem, przez co składa wizyty "mniej biednym" czarodziejom - ba, nawet żyje trochę dzięki nim - nie znaczy, że będzie interesować się zdaniem ich dzieciaka. Nie lubiła dzieci. Przypominały jej o wszystkim tym, co utraciła, dlatego schowała całą tęsknotę i smutek pod płachtą nienawiści. Tak było łatwiej.
- U mnie jak zawsze. Dużo mam... roboty... - trochę jednak przesolona była, ale przynajmniej nie była to sama woda albo powietrze - Tylko dzisiaj wolne.
W sumie nie wiedziała co mówić. Nigdy nie była bardzo rozmowna, bo też nie miała z kim rozmawiać. Zajęła się więc bardziej posiłkiem, pamiętając, żeby zostawić też Maszy. Musiała mieć jakieś siły, gdyby doszło do ekscesów z Siergiejem...
Ostatnio zmieniony przez Samantha Weasley dnia 16.06.17 10:12, w całości zmieniany 1 raz
Samantha faktycznie wyglądała na przemęczoną, dlatego uwierzyłam jej, że może mieć dużo roboty. Ale też nie wnikałam zbytnio, jak to się mówi “im mniej wiesz, tym lepiej śpisz”, a robota na nokturnie nigdy nie była niczym, czym powinno się chwalić na prawo i lewo. Przynajmniej ja wychodziłam z takiego założenia. Kiwnęłam więc tylko delikatnie głową, przytakując na jej słowa, co jakiś czas obracając się i sprawdzając, czy Antek wszystko je. Na szczęście jadł, widocznie lanie od ojca wystarczająco go wystraszyło, wróciłam więc wzrokiem z powrotem do mojej koleżanki, nie musząc więcej zwracać uwagi na syna, i obserwowałam jak i ona wcina. Było mi tak miło na sercu gdy wiedziałam, że nie wyjdzie ode mnie dzisiaj z pustym żołądkiem. Ba, nie wypuściłbym jej tak, więc nawet gdyby marudziła, że nie chce to i tak wcisnęłabym w nią porcję zupy. A jak będzie chciała coś zostawić, to pogrożę palcem. U mnie w domu nie zostawia się resztek. Ale Samantha bardzo dobrze o tym wiedziała, w końcu jadła u nas już nie raz czy dwa. Nigdy nie miałam wątpliwości co do jej bywania u nas w domu i karmienia, dla mnie to był taki dobry uczynek, skoro miałam, to mogłam się podzielić, dzięki czemu utrzymywałyśmy ze sobą dobre stosunki. Miałam dobre serce, ale tylko w stosunku do bliskich mi osób, albo tych, których lubiłam. Inni byli dla mnie tylko łatwym łupem i możliwością zarobku.
- Wszystko dobrze u nas, naprawdę. Dawno nie musiałam na nic specjalnie narzekać, ale roboty mam jakoś mało ostatnio, nie mogę się wkręcić coś. Siergiejowi idzie lepiej, więc póki co niczego nam nie brakuje - odpowiedziałam.
Dawno nie wrócił do domu jakoś specjalnie pijany czy zły, dlatego też dawno nie byłam u Samanthy i się z nią nie widziałam, ale jakoś absolutnie nie było mi z tym źle. Rzadko odwiedzałam ją bez powodu, a jak był powód, to praktycznie nigdy nie był on inny niż mój mąż. Dlatego też jej widok u mnie w domu był mi bardzo miły. W międzyczasie mój syn zdążył zjeść i odstawić grzecznie talerz na stół. Jak chciał, to potrafił. Wstałam z krzesła i zgasiłam ogień pod kociołkiem.
- Zaniosę ci wodę do kąpieli - powiedziałam machając delikatnie różdżką. - Dolejesz sobie zimnej ile będziesz chciał. Zaraz wrócę.
Rzuciłam do Samanthy, a sama wyszłam z kuchni w stronę łazienki, unosząc przed sobie kociołek z gorącą wodą. Gdzieś z dalszej części mieszkania słychać było jak mówię do syna, że ma się za długo nie bawić i koniecznie mnie zawołać, bo plecy dokładnie trzeba umyć. Dbałam o niego tak jak dbałam o męża. Tak samo Siergiejowi myłam plecy i starałam się przygotowywać kąpiel. Naprawdę chciałam być dobrą żoną i miałam nadzieję, że za taką też uważa mnie Siergiej. Bardzo się starałam robić wszystko to, czego by ode mnie oczekiwał. Wróciłam do Samanty z podwiniętymi rękawami i usiadłam naprzeciwko niej z radosnym uśmiechem.
- Zjadłaś wszystko już? Nie będę potem wyrzucać resztek. I opowiesz mi czym się ostatnio zajmowałaś? Nie musisz mi zdradzać szczegółów, ale jestem ciekawa jak ci się wiedzie. Dawno cię u nas nie było - zauważyłam. - Antonin się kąpie, to możemy porozmawiać spokojnie.
Spojrzałam na nią wyczekując odpowiedzi. Trochę ploteczek nigdy nie zaszkodzi.
- Wszystko dobrze u nas, naprawdę. Dawno nie musiałam na nic specjalnie narzekać, ale roboty mam jakoś mało ostatnio, nie mogę się wkręcić coś. Siergiejowi idzie lepiej, więc póki co niczego nam nie brakuje - odpowiedziałam.
Dawno nie wrócił do domu jakoś specjalnie pijany czy zły, dlatego też dawno nie byłam u Samanthy i się z nią nie widziałam, ale jakoś absolutnie nie było mi z tym źle. Rzadko odwiedzałam ją bez powodu, a jak był powód, to praktycznie nigdy nie był on inny niż mój mąż. Dlatego też jej widok u mnie w domu był mi bardzo miły. W międzyczasie mój syn zdążył zjeść i odstawić grzecznie talerz na stół. Jak chciał, to potrafił. Wstałam z krzesła i zgasiłam ogień pod kociołkiem.
- Zaniosę ci wodę do kąpieli - powiedziałam machając delikatnie różdżką. - Dolejesz sobie zimnej ile będziesz chciał. Zaraz wrócę.
Rzuciłam do Samanthy, a sama wyszłam z kuchni w stronę łazienki, unosząc przed sobie kociołek z gorącą wodą. Gdzieś z dalszej części mieszkania słychać było jak mówię do syna, że ma się za długo nie bawić i koniecznie mnie zawołać, bo plecy dokładnie trzeba umyć. Dbałam o niego tak jak dbałam o męża. Tak samo Siergiejowi myłam plecy i starałam się przygotowywać kąpiel. Naprawdę chciałam być dobrą żoną i miałam nadzieję, że za taką też uważa mnie Siergiej. Bardzo się starałam robić wszystko to, czego by ode mnie oczekiwał. Wróciłam do Samanty z podwiniętymi rękawami i usiadłam naprzeciwko niej z radosnym uśmiechem.
- Zjadłaś wszystko już? Nie będę potem wyrzucać resztek. I opowiesz mi czym się ostatnio zajmowałaś? Nie musisz mi zdradzać szczegółów, ale jestem ciekawa jak ci się wiedzie. Dawno cię u nas nie było - zauważyłam. - Antonin się kąpie, to możemy porozmawiać spokojnie.
Spojrzałam na nią wyczekując odpowiedzi. Trochę ploteczek nigdy nie zaszkodzi.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skończyła zupę. Zrozumiała, że musi zjeść całą. Wywnioskowała to ze spojrzenia Maszy, właściwie całej jej postawy, którą przecież przybierała zawsze w takiej sytuacji. Nie miała siły się kłócić, w dodatku przy tym dziecku. Kiedy w talerzu już nic nie było, odłożyła go na bok i mruknęła, że bardzo dziękuję czy coś w tym stylu. Teraz przychodził gorszy moment pobytu u Maszy. Nie miała tak naprawdę zbyt wiele do powiedzenia, chyba tak naprawdę wolała słuchać co u Niej. Samantha większości sytuacji, które ją spotykają i zdarzeń, w których bierze udział opowiadać nie może. Masza i Siergiej nie wiedzieli o Rycerzach i dopóki ktoś inny nie zdecyduje się ich wtajemniczyć, dowiedzieć się nie mogą. Sam nie jest zbyt kompetentną osobą do wprowadzania nowych osób do organizacji. Sama jedwo jest w niej tolerowana. Nie wiedziała więc zbytnio o czym może z dziewczyną rozmawiać. W pracy niewiele się działo, sprzątała, zanosiła, odbierała, dostarczała... Ta sama beznadzieja, co zawsze. Ta sama, jedyna, na jaką w ogóle zasługuje nie skończywszy szkoły. I będąc wilkołakiem.
Odchrząknęła. Coś powiedzieć musiała.
- Po staremu. U Borgina i Burke'a wykonuję coraz więcej brudnej roboty i robi się to coraz bardziej skomplikowane, głupie... Z dwa tygodnie temu na przykład, miałam odebrać towar w ślepym zaułku. Zamiast kontaktu spotkałam znajomą z Hogwartu, przestraszoną, jak robak stojący w cieniu buta. Musiałam coś z nią zrobić, bo zaraz ktoś inny by to zrobił i mogłaby nie mieć tyle szczęścia. Nie powinna być na Nokturnie i właściwie nie wiem, jak udało jej się tam dostać tak po prostu. I po co w ogóle. Nie dało się z niej wytrząść żadnej informacji, była sparaliżowana strachem. I wtedy pojawił się Matt. Psiajucha... Od razu rzucił się na mnie, że to niby ja się nad nią znęcam czy co. Kochaś. W końcu mu przemówiłam do rozsądku, ale strasznie to było męczące i zupełnie niepotrzebne. Okazało się potem, że prawdziwy kontakt poszedł prosto do sklepu i wcale nie musiałam wychodzić na ulice... - prychnęła pod nosem na zakończenie.
Coś do opowiedzenia jednak znalazła.
Odchrząknęła. Coś powiedzieć musiała.
- Po staremu. U Borgina i Burke'a wykonuję coraz więcej brudnej roboty i robi się to coraz bardziej skomplikowane, głupie... Z dwa tygodnie temu na przykład, miałam odebrać towar w ślepym zaułku. Zamiast kontaktu spotkałam znajomą z Hogwartu, przestraszoną, jak robak stojący w cieniu buta. Musiałam coś z nią zrobić, bo zaraz ktoś inny by to zrobił i mogłaby nie mieć tyle szczęścia. Nie powinna być na Nokturnie i właściwie nie wiem, jak udało jej się tam dostać tak po prostu. I po co w ogóle. Nie dało się z niej wytrząść żadnej informacji, była sparaliżowana strachem. I wtedy pojawił się Matt. Psiajucha... Od razu rzucił się na mnie, że to niby ja się nad nią znęcam czy co. Kochaś. W końcu mu przemówiłam do rozsądku, ale strasznie to było męczące i zupełnie niepotrzebne. Okazało się potem, że prawdziwy kontakt poszedł prosto do sklepu i wcale nie musiałam wychodzić na ulice... - prychnęła pod nosem na zakończenie.
Coś do opowiedzenia jednak znalazła.
Nie będę ukrywać, że mruknęłam z zadowoleniem widząc pustą miskę stojącą przed Samanthą. Wywoływała ona u mnie jakieś matczyne zapędy i jak mocno dbałam o Antoniego, to przy okazji przelewałam to też na nią, dbając, by zawsze gdy u nas była zjadła coś ciepłego. Nigdy nie mogłam być pewna, czy to nie był jej pierwszy ciepły posiłek od dłuższego czasu. A jeśli przy okazji mogłam zrobić coś dobrego, przy tej masie złych rzeczy, które były częścią mojego życia - to czemu nie. Odpowiedziałam jej, że nie ma za co, machnęłam tylko różdżką i talerz sam powędrował w stronę zlewu. A nawet sam się umył. Uroki magii, jak to się mówi.
Słuchałam ją naprawdę uważnie, oparłam brodę o dłoń i nie spuszczałam z niej swojego wzroku. Co jakiś czas przytakiwałam czy przewracałam oczami, faktycznie to co się jej przydarzyło było dość niefajne, jeśli można to tak określić. Gdy usłyszałam o naszym wspólnym znajomym tylko prychnęłam pod nosem. Samantha miała widocznie o nim podobne zdanie, co ja.
- U Borgina i Burke’a ostatnio sobie grabią, ale nie ma co się rzucać póki płacą. Ja się w sumie dziwię, że to jeszcze stoi. Chociaż dla nas lepiej, zawsze to jakaś robota, nie? No i zazwyczaj przyjmują te dziwaczne rzeczy do Siergiej sprowadza, przynajmniej z nich jakiś pożytek - wzruszyłam ramionami. - A ta twoja znajoma, to miała naprawdę dużo szczęścia. Gdyby ją ktoś inny znalazł, to wolę nie myśleć co by z niej zostało. Głupia z niej dziewucha i tyle. A Matthew to widzę tobie też działa na nerwy? Czasami mam ochotę wrzucić mu zdechłego szczura do zupy, ale Siergiej się z nim przyjaźni.
Nie ukrywałam swojego skrzywienia. Matthew oraz ten cały Oli to jak dwa wrzody na dupie. Sama nie wiem, który z nich gorszy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że taki Bott to nieraz i nie dwa uratował mi skórę nie pozwalając Siergiejowi wrócić do domu na noc, gdy ten był pijany w trzy dupy, a ja tak ładnie oskarżałam go o zabranie mojego męża na dziwki - ale póki nikt mnie nie uświadomił, że było inaczej, to na pewno moje zdanie na jego temat szybko się nie zmieni. I chyba było uzasadnione, skoro nie byłam jedyną, która tak na niego reagowała.
- Przydałby ci się facet, Sam - stwierdziłam w końcu, ni stąd ni zowąd. - Gdybyście oboje na siebie zarabiali, to byłoby ci lżej. Chociaż jak ma się szukać chłopa na Nokturnie, to już lepiej być samemu, bo się nie wiadomo na kogo trafi, nie? A poza Nokturnem, to kto by nas chciał. Ostatnio się na mnie patrzą jak na taką, co ma zaraz umrzeć na środku ulicy, fakt, że ostatnio gorzej się czuje, ale bez przesady. Albo odsuwają się jakbym chorowała na groszopryszczke. Aż czasami nie mam ochoty wystawiać nosa na Pokątną.
Samantha była jedną z niewielu kobiet na Nokturnie, którą lubiłam chętnie rozmawiałam. Może nie zdradzałam wszystkich swoich sekretów, ale wiedziała wiele i za jej dyskrecję (mam nadzieję), byłam ogromnie wdzięczna. Dlatego nie bałam się z nią plotkować i mówić to, co myślę. Nawet jeśli było to tak bardzo błahe jak krzywe spojrzenia na ulicy. Wychodziłam z założenia, że jako kobieta czuła się pewnie podobnie do mnie. Siergiej by to zbagatelizował, a czasami potrzebowałam wyrzucić z siebie swoje spostrzeżenia.
- Zapalisz? - zapytałam, wyciągając paczkę czarodziejskich papierosów.
Słuchałam ją naprawdę uważnie, oparłam brodę o dłoń i nie spuszczałam z niej swojego wzroku. Co jakiś czas przytakiwałam czy przewracałam oczami, faktycznie to co się jej przydarzyło było dość niefajne, jeśli można to tak określić. Gdy usłyszałam o naszym wspólnym znajomym tylko prychnęłam pod nosem. Samantha miała widocznie o nim podobne zdanie, co ja.
- U Borgina i Burke’a ostatnio sobie grabią, ale nie ma co się rzucać póki płacą. Ja się w sumie dziwię, że to jeszcze stoi. Chociaż dla nas lepiej, zawsze to jakaś robota, nie? No i zazwyczaj przyjmują te dziwaczne rzeczy do Siergiej sprowadza, przynajmniej z nich jakiś pożytek - wzruszyłam ramionami. - A ta twoja znajoma, to miała naprawdę dużo szczęścia. Gdyby ją ktoś inny znalazł, to wolę nie myśleć co by z niej zostało. Głupia z niej dziewucha i tyle. A Matthew to widzę tobie też działa na nerwy? Czasami mam ochotę wrzucić mu zdechłego szczura do zupy, ale Siergiej się z nim przyjaźni.
Nie ukrywałam swojego skrzywienia. Matthew oraz ten cały Oli to jak dwa wrzody na dupie. Sama nie wiem, który z nich gorszy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że taki Bott to nieraz i nie dwa uratował mi skórę nie pozwalając Siergiejowi wrócić do domu na noc, gdy ten był pijany w trzy dupy, a ja tak ładnie oskarżałam go o zabranie mojego męża na dziwki - ale póki nikt mnie nie uświadomił, że było inaczej, to na pewno moje zdanie na jego temat szybko się nie zmieni. I chyba było uzasadnione, skoro nie byłam jedyną, która tak na niego reagowała.
- Przydałby ci się facet, Sam - stwierdziłam w końcu, ni stąd ni zowąd. - Gdybyście oboje na siebie zarabiali, to byłoby ci lżej. Chociaż jak ma się szukać chłopa na Nokturnie, to już lepiej być samemu, bo się nie wiadomo na kogo trafi, nie? A poza Nokturnem, to kto by nas chciał. Ostatnio się na mnie patrzą jak na taką, co ma zaraz umrzeć na środku ulicy, fakt, że ostatnio gorzej się czuje, ale bez przesady. Albo odsuwają się jakbym chorowała na groszopryszczke. Aż czasami nie mam ochoty wystawiać nosa na Pokątną.
Samantha była jedną z niewielu kobiet na Nokturnie, którą lubiłam chętnie rozmawiałam. Może nie zdradzałam wszystkich swoich sekretów, ale wiedziała wiele i za jej dyskrecję (mam nadzieję), byłam ogromnie wdzięczna. Dlatego nie bałam się z nią plotkować i mówić to, co myślę. Nawet jeśli było to tak bardzo błahe jak krzywe spojrzenia na ulicy. Wychodziłam z założenia, że jako kobieta czuła się pewnie podobnie do mnie. Siergiej by to zbagatelizował, a czasami potrzebowałam wyrzucić z siebie swoje spostrzeżenia.
- Zapalisz? - zapytałam, wyciągając paczkę czarodziejskich papierosów.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Antonin cały dzień próbował dostać się do piwnicy stryja. Kombinował jakby tu wejść niezauważonym przez dobrą godzinę, co było niesamowitym osiągnięciem jak na jego przeciętne zasoby cierpliwości. Zaglądał przez dziurkę od klucza, przez szparę pod drzwiami. W końcu postanowił cicho uchylić ciężkie drzwi, co okazało się poważnym błędem, gdyż czujne ucho stryja natychmiast wyłapało niepokojącą nieprawidłowość. Szybko i sprawnie pogonił Anotnina tam, gdzie skrzeloziele rośnie i zatrzasnął mu drzwi przed nosem jednym machnięciem różdżki. Zasmuciło to małego Dolohova, ale nie na długo - nie miał w zwyczaju chować w sobie urazy. Zamiast tego zaczął się intensywnie zastanawiać nad tym czym w ogóle jest to skrzeloziele, zmierzając skocznym krokiem w kierunku kuchni. Wbrew pozorom to skradanie się do piwnicy było męczące! Dlatego też zgłodniał, i choć nie przepadał za matczyną kuchnią, nic lepszego nie miał szansy teraz dostać. Ojca nie było, nie wiedział gdzie zniknął, niestety. Z chęcią poszedłby razem z nim - zawsze był ciekaw tego co robi kiedy znika z domu. Niestety rzadko zabierał go ze sobą, więc Antonin musiał sam sobie szukać rozrywek. Teraz jednak musiał coś zjeść, więc wpadł do kuchni i szybko spałaszował wszystko co podała mu mama. Kiedy skończył, rozsiadł się wygodnie na krześle, machając krótkimi nóżkami. Wtedy dotarł do niego głos matki, wołającej go do łazienki. Ach, ostatnie na co miał w tym momencie ochotę to kąpiel! Nie sprzeciwił się jednak i przyszedł, a raczej powłóczył nogami do łazienki. - Wcześnie jest - zauważył, spoglądając na ścianę, na której niestety nie było żadnego okna. Był jednak pewien, że jeszcze się nie zrobiło ciemno - co najwyżej ściemniało. Wlazł do wody, narzekając głośno jaka jest zimna, niechętnie zanurzając resztę ciała na którym momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Kiedy tylko został sam, rozpoczął wyimaginowaną bitwę morską, przez którą pół łazienki zrobiło się mokre. Ale jak mogło pozostać suche skoro tak wiele niebezpiecznych statków było tak blisko niego? Magiczni piraci, przylatujący na swoich dywanach (według Antonina na każdym statku był chociaż jeden dywan), atakujący go za pomocą swoich dziwnie wygiętych różdżek. Zacięta walka trwała przynajmniej dwadzieścia minut, kończąc się zwycięstwem młodego Dolohova. Zadowolony wyszedł z wanny, wycierając się bardzo szybko ręcznikiem, byle tylko rozgrzać chłodne ciało. Zaraz potem wskoczył w piżamę, zapinając guziki koszuli w losowej kolejności, zmierzając ponownie do kuchni. Chciało mu się pić po tej skomplikowanej bitwie, może dostanie gorącą herbatę z cytryną?
W czasie kiedy Antonin się kąpał Samantha zdążyła już opuścić nasz dom. Zjadła, poplotkowałyśmy, zapaliłyśmy sobie papierosa, dlatego też w kuchni unosiło się trochę dymu i nieprzyjemny zapach tytoniu. Właśnie włożyłam wszystkie naczynia do zlewu i machnęłam różdżką i w tym samym momencie myjka zaczęła szorować brudne talerze i miski. Słyszałam odgłosy zabaw syna z łazienki i absolutnie nie chciałam mu w tym przeszkadzać. Był jeszcze dzieckiem i miał prawo do zabawy, nawet w tak prozaiczny sposób, jak topienie statków wannie. Ja w tym czasie miałam chwile dla siebie, mogłam odpocząć od ciągłego pilnowania go, martwienia się i w końcu się zrelaksować. Dlatego też usiadłam ponownie na krześle, położyłam nogi na te stojące obok i ponownie wyciągnęłam papierosa. Starałam się nie palić przy dziecku, ale gdy go nie było, to papieros był jednym ze środków, które działały na mnie odprężająco. Czekałam więc aż Antonin zawoła mnie, abym pomogła mu wytrzeć plecy, ale nim się obejrzałam, ten maszerował już w piżamie do kuchni. Zmarszczyłam lekko brwi gasząc szybko nieskończonego papierosa.
- Prosiłam byś mnie zawołał bym ci pomogła umyć plecy, a potem pomóc się wytrzeć - zauważyłam patrząc na syna.
Był w samej piżamie, do tego boso. Westchnęłam cicho, by po chwili wymruczeć coś pod nosem, że ci chłopcy, to w ogóle na nic nie patrzą, że na pewno zaraz będzie chory i czy można podawać eliksir pieprzowy tak na zapas, by przeziębienie się nie rozwinęło. Jeszcze wcale nie było tak ciepło, by sobie boso paradować po zimnej podłodze. Wstałam i odsunęłam mu krzesło, aby sobie usiadł przy stole, a sama stanęłam za jego plecami i zaczęłam przeczesywać mu palcami jego włosy, które powolutku robiły się za długie i czułam, że niedługo zarządzimy dzień obcinania włosów. W ruch pójdą nożyczki i sprawne oko mamy albo taty, które pozbędą się nadprogramowej ilości niepotrzebnych kłaków. Krótkie włosy były łatwiejsze w myciu i płukaniu, więc zdecydowanie miało to także wymiar praktyczny.
- Masz jeszcze całe mokre włosy, aż ci kapie na koszulę. Oh, i koszulę też masz mokrą na plecach, Antek, jak tyś się wycierał. Mówiłam ci przecież, że trzeba dokładnie to zrobić, bo potem będziesz chory. Polubiłeś eliksir pieprzowy? - postraszyłam go, bo to chyba była jedyna metoda na to, aby wyegzekwować od niego jakieś posłuszeństwo. - W co się bawiłeś?
Zaczęłam wyciskać jego włosy tak, aby woda ściekła na podłogę, a nie na jego piżamę. Podłoga mogła sobie być mokra, ale w mokrym ubraniu przecież nie pójdzie spać. Jeszcze nie miałam zamiaru wyganiać go do łóżka, chciałam z nim trochę porozmawiać, dowiedzieć się jak minął mu dzień i co kombinował, że wujek tak na niego krzyknął.
- Prosiłam byś mnie zawołał bym ci pomogła umyć plecy, a potem pomóc się wytrzeć - zauważyłam patrząc na syna.
Był w samej piżamie, do tego boso. Westchnęłam cicho, by po chwili wymruczeć coś pod nosem, że ci chłopcy, to w ogóle na nic nie patrzą, że na pewno zaraz będzie chory i czy można podawać eliksir pieprzowy tak na zapas, by przeziębienie się nie rozwinęło. Jeszcze wcale nie było tak ciepło, by sobie boso paradować po zimnej podłodze. Wstałam i odsunęłam mu krzesło, aby sobie usiadł przy stole, a sama stanęłam za jego plecami i zaczęłam przeczesywać mu palcami jego włosy, które powolutku robiły się za długie i czułam, że niedługo zarządzimy dzień obcinania włosów. W ruch pójdą nożyczki i sprawne oko mamy albo taty, które pozbędą się nadprogramowej ilości niepotrzebnych kłaków. Krótkie włosy były łatwiejsze w myciu i płukaniu, więc zdecydowanie miało to także wymiar praktyczny.
- Masz jeszcze całe mokre włosy, aż ci kapie na koszulę. Oh, i koszulę też masz mokrą na plecach, Antek, jak tyś się wycierał. Mówiłam ci przecież, że trzeba dokładnie to zrobić, bo potem będziesz chory. Polubiłeś eliksir pieprzowy? - postraszyłam go, bo to chyba była jedyna metoda na to, aby wyegzekwować od niego jakieś posłuszeństwo. - W co się bawiłeś?
Zaczęłam wyciskać jego włosy tak, aby woda ściekła na podłogę, a nie na jego piżamę. Podłoga mogła sobie być mokra, ale w mokrym ubraniu przecież nie pójdzie spać. Jeszcze nie miałam zamiaru wyganiać go do łóżka, chciałam z nim trochę porozmawiać, dowiedzieć się jak minął mu dzień i co kombinował, że wujek tak na niego krzyknął.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Antonin przeskakiwał delikatnie z nogi na nogę, nigdy nie przepadając za dotykaniem posadzki gołymi stopami. Wolał mieć nałożone ciepłe skarpety albo kapcie - poza kwestią czysto praktyczną, dzięki nim dało się świetnie ślizgać po podłodze. Zawsze wolał pokonywać odległości w ten sposób, ewentualnie biegiem, przy czym żaden z tych wariantów nie był pochwalany przez resztę rodziny. Od razu zwracali uwagę, że coś zrzucę albo się przewrócę - a Antonin nigdy się nie przewrócił (poważnie) i nigdy niczego nie zrzucił (oficjalnie). - Umiem myć plecy - powiedział, odruchowo się prostując. Zawsze tak robił, kiedy chciał komuś uświadomić jaki już jest duży i odpowiedzialny, jakby rozsądek brał się tylko z wzrostu. Usiadł na odsuniętym krześle, przysuwając się z powrotem do stołu, wprowadzając w drgania wszystko co na nim stało. - Mamo... - jęknął niezadowolony, kiedy tak zwracała mu na wszystko uwagę. On uważał, że wszystko zrobił dobrze, ba! Do tego był dumny, że jest taki samodzielny, a tu mama tylko wytyka mu błędy. - Nie, nie, tylko nie eliksir pieprzowy! - Zaniepokoił się, odwracając się i zawieszając na niej swoje ciemne ślepia. Ten eliksir tak palił w gardle, już nie wspominając o łzawiących oczach i uczuciu dymiących uszu. Miał na swojej liście jeszcze kilka innych eliksirów, których szczerze nie cierpiał, ale ten pieprzowy znajdował się na górze stawki. Przerażenie w jego oczach szybko zmieniło się w rozbawienie - jego emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie, ale strach zawsze był niezwykle straszny a radość ogromna choćby dotyczyły drobnostek. - W piratów - odpowiedział, majtając krótkimi nogami to w przód to w tył. - W wojnę piratów! Było dużo statków i latających dywanów i wielkie fale - kontynuował, bujając rękoma na prawo i lewo imitując ruch morza. - Mamo, a dlaczego tata lata na miotle a nie na latającym dywanie? - Zapytał, nagle przerywając swoją kolorową opowieść, bo prawdę mówiąc bardziej podobał mu się taki dywan niż miotła. Przecież można było sobie usiąść albo nawet się położyć, o, na pewno na takim dywanie dało się spać. Ojcu byłoby wygodniej.
Miał już sześć lat, a ja nadal traktowałam go jak małe dziecko. Gdy Siergiej nie patrzył wyręczała bym go wręcz we wszystkim, rozpieszczała, głaskała. Wszystko. Dla mnie był jeszcze dzieckiem, małym szczeniakiem, o którego trzeba dbać i pilnować, aby nie zrobił sobie krzywdy. Czy było w tym coś dziwnego? Byłam przecież jego matką. Może faktycznie trochę nad opiekuńczą, ale jednak matką. I mój mąż oraz Valerij mogli sobie mówić co chcą, to ja najlepiej wiedziałam co potrzeba mojemu synowi. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, sama nie lubiłam eliksiru pieprzowego, właściwie nie znałam nikogo, kto by go lubił i chyba bym uznała taką osobę za kompletną idiotę, ot co.
Słuchałam go uważnie, gdy opowiadał mi swoją historię. Dzieci to miały cudowną wyobraźnie, zwykła kąpiel była dla nich super przeżyciem, momentem, kiedy mogli się pobawić i zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół. Słysząc pytanie, zastanowiłam się chwilę. Usiadłam obok na krześle i dopiero wtedy zabrałam się za odpowiadanie na jego pytanie.
- W Anglii miotły są najpopularniejszym środkiem transportu, latania na niej uczy się już w Hogwarcie. Jak tam pojedziesz, to na pierwszym roku też będziesz miał takie lekcje - poinformowałam go.
Chociaż sama nie pamiętałam swojej szkoły w ogóle, to ta wiedza była na tyle powszechna, że mogłam udawać, że doskonale wiem o czym mówię. Nawet jeśli przyjdzie mi trochę skłamać, to byłam pewna, że mój syn nie specjalnie zorientuje się, że nie do końca wiem o czym mówię. Na całe moje szczęście umiałam latać na miotle.
- Na dywanach latają w bardzo ciepłych krajach, gdzie bogaci czarodzieje żyją w wielkich białych pałacach z ogromnymi kopułami - kontynuowałam. - Tam jest to powszechniejsze i właściwie nie wiem od czego zależy. Można w Anglii kupić latający dywan, ale jest dośc drogi, trzeba go trzepać i czyścić, a co gdy zamoknie? Może być za ciężki by lecieć. A miotłę przetrzesz z kurzu i jak nowa. Czemu pytasz o latający dywan? Widziałeś taki?
Do momentu do którego sięgam swoją pamięcią, to nigdy nie widziałam takiego latającego dywanu. I w sumie nie chciałam takowego posiadać, miotły były praktyczniejsze i w najgorszym wypadku można było je wykorzystać także do sprzątania. Dwa w jednym, czyż to nie idealne?
Słuchałam go uważnie, gdy opowiadał mi swoją historię. Dzieci to miały cudowną wyobraźnie, zwykła kąpiel była dla nich super przeżyciem, momentem, kiedy mogli się pobawić i zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół. Słysząc pytanie, zastanowiłam się chwilę. Usiadłam obok na krześle i dopiero wtedy zabrałam się za odpowiadanie na jego pytanie.
- W Anglii miotły są najpopularniejszym środkiem transportu, latania na niej uczy się już w Hogwarcie. Jak tam pojedziesz, to na pierwszym roku też będziesz miał takie lekcje - poinformowałam go.
Chociaż sama nie pamiętałam swojej szkoły w ogóle, to ta wiedza była na tyle powszechna, że mogłam udawać, że doskonale wiem o czym mówię. Nawet jeśli przyjdzie mi trochę skłamać, to byłam pewna, że mój syn nie specjalnie zorientuje się, że nie do końca wiem o czym mówię. Na całe moje szczęście umiałam latać na miotle.
- Na dywanach latają w bardzo ciepłych krajach, gdzie bogaci czarodzieje żyją w wielkich białych pałacach z ogromnymi kopułami - kontynuowałam. - Tam jest to powszechniejsze i właściwie nie wiem od czego zależy. Można w Anglii kupić latający dywan, ale jest dośc drogi, trzeba go trzepać i czyścić, a co gdy zamoknie? Może być za ciężki by lecieć. A miotłę przetrzesz z kurzu i jak nowa. Czemu pytasz o latający dywan? Widziałeś taki?
Do momentu do którego sięgam swoją pamięcią, to nigdy nie widziałam takiego latającego dywanu. I w sumie nie chciałam takowego posiadać, miotły były praktyczniejsze i w najgorszym wypadku można było je wykorzystać także do sprzątania. Dwa w jednym, czyż to nie idealne?
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To był wyjątkowo zimny lipiec. Najzimniejszy jaki pamiętał - z tych angielskich rzecz jasna, choć i one bywały chłodniejsze niż na Syberii. Inny mieli tu klimat. Łagodne zimy i chłodne lata, w głębokiej Rosji było zupełnie na odwrót. Temperatury bywały skrajne. Zimy kurewsko lodowate, a lata gorące. Z pewnością nie tak mgliste jak tutaj. Dziwna była ta pogoda, wyjątkowo dziwna. A jeszcze większe zdziwienie budziła ta wszechobecna mgła. Dolohov czuł się po prostu dziwacznie, gdy unosiła się nad cuchnącymi uliczkami Nokturnu. Miał takie wrażenie, jakby ulatywał z niego dobry humor, cała radość. Naburmuszał się i chodził niezadowolony. A co robił Siergiej Dolohov aby poprawić sobie nastrój? Otóż pił. W ten lipcowy wieczór także sobie kieliszka pysznej wódeczki nie odmawiał, bo dlaczego by nie. Antonina zaniósł sam na górę, na rękach, gdy ten zasnął na kanapie, Masza także stwierdziła, że położy się wcześniej. Nie protestował. Jego żona potrzebowała odpoczynku. Nosiła pod sercem jego dziecko. Drugie dziecko. To i tak dziwne, że Antonin miał już sześć lat, a nie miał rodzeństwa.. Z jego braćmi dzieliła go dużo mniejsza różnica wieku. Nieistotne to jednak. Ważne, że rodzina miała się powiększyć, a to powód do radości - i świętowania oczywiście.
Gdy zapadł zmierzch rozsiadł się w kuchni jak pan i władca tej kamienicy. Na stole stała opróżniona do połowy flaszka i talerz z kiszonkami i skrajaną kiełbasą, które przygotowała mu Masza zanim jeszcze poszła spać. Na stół wskoczył jej kot, wyraźnie węsząc, lecz bezceremonialnie zepchnął go ręką. Przy okazji zarobił bolesne zadrapanie. Byłby mu w końcu przetrącił kark, głupi sierściuch, ale nie chciało mu się podnieć z krzesła. Nalał sobie jeszcze jeden kieliszek.
- VALERIJ? - ryknął. - VALERIJ CHODŹŻE TU - krzyknął znów nachylając się przy tym nad podłogą. Chyba powinien go w tej piwnicy usłyszeć, nie? Dla pewności kilka razy potężnie tupnął, świadom, że pewnie teraz trochę tynku się bratu na łeb sypnęło. Przynajmniej w końcu wylezie ze swojej pieczary, gdzie za jedyne towarzystwo miał martwą babę. Dziwny był, ten jego brat. Napił się więc jeszcze.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
Opuchnięte od zmęczenia i podrażnione oparami tanich świec oczy ze spiekotą, lecz wytrwałością ciągnęły się po kolejnych linijkach opasłego tomiszu dotyczącego numerologicznej teorii magii. Postawił palec na linii która miała odpowiedzieć mu na pytanie czemu zawartość kotła zamiast gęsto różowa była płynnie miedziana. Po dwóch godzinach zdołał dojść do wniosku, że problem leży zapewne po stronie numerologicznych wiązań, lecz to nie dawało odpowiedzi - po prostu pojawiło się zamiast kilkudziesięciu to kilkanaście możliwości dlaczego.
Zatrzymawszy się na ostatnim zdaniu utwierdzając się, że czyta to co faktycznie tam widnieje wyjrzał zza okładki by popatrzeć na ostygniętą już zawartość niepokornej mikstury. Beształ ją wzrokiem pełnym dezaprobaty. Wyciągnął ku niej rękę i umoczył palec, który powąchał. Zapach był prawidłowy - sprawdzał to już kilkunastokrotnie i wcale się nie zmieniał. Więc nie był to problem mononumerolologicznej struktury magicznego stężenia miedzyingerencyjnego.
- COOOOOOO?! - podniósł głos po rosyjsku słysząc wzywającego go nad sobą brata. Zadarł przy tym oczy do góry ze zgrozą patrząc na to jak nad nim szemrze strop sufitu. Zamknął księgę która nie da mu więcej odpowiedzi - ZARAZ! - odpowiedział zaraz skreślając jedną z możliwości z listy. Przecierając zmęczone oczy wspinał się po skrzypiących schodach ku górze. Nie wyszedł od razu. Zza uchylonych drzwi wychylił głowę - Co...? - powtórzył w przestrzeń nie zdzierając już gardła. Trochę bezsensownie bo przecież gdyby Sergiej chciał by mu pokazać jaką fajną wieżę z butelek zrobił to by i tak poświęciłby mu czas. Wypełzł więc cały i podążył do kuchni obserwując uskuteczniane przez Sergieja jednoosobowe posiedzenie. Uniósł brew wyżej - Brakuje ci towarzystwa, bracie? - podszedł do aneksu sięgając po wyszczerbioną szklankę i wraz z nią zasiadł na przeciwko starszego brata pozwalając sobie dolać nieco alkoholu dopełniając przy tym w razie chęci Sergieja i jego naczynie.
Zatrzymawszy się na ostatnim zdaniu utwierdzając się, że czyta to co faktycznie tam widnieje wyjrzał zza okładki by popatrzeć na ostygniętą już zawartość niepokornej mikstury. Beształ ją wzrokiem pełnym dezaprobaty. Wyciągnął ku niej rękę i umoczył palec, który powąchał. Zapach był prawidłowy - sprawdzał to już kilkunastokrotnie i wcale się nie zmieniał. Więc nie był to problem mononumerolologicznej struktury magicznego stężenia miedzyingerencyjnego.
- COOOOOOO?! - podniósł głos po rosyjsku słysząc wzywającego go nad sobą brata. Zadarł przy tym oczy do góry ze zgrozą patrząc na to jak nad nim szemrze strop sufitu. Zamknął księgę która nie da mu więcej odpowiedzi - ZARAZ! - odpowiedział zaraz skreślając jedną z możliwości z listy. Przecierając zmęczone oczy wspinał się po skrzypiących schodach ku górze. Nie wyszedł od razu. Zza uchylonych drzwi wychylił głowę - Co...? - powtórzył w przestrzeń nie zdzierając już gardła. Trochę bezsensownie bo przecież gdyby Sergiej chciał by mu pokazać jaką fajną wieżę z butelek zrobił to by i tak poświęciłby mu czas. Wypełzł więc cały i podążył do kuchni obserwując uskuteczniane przez Sergieja jednoosobowe posiedzenie. Uniósł brew wyżej - Brakuje ci towarzystwa, bracie? - podszedł do aneksu sięgając po wyszczerbioną szklankę i wraz z nią zasiadł na przeciwko starszego brata pozwalając sobie dolać nieco alkoholu dopełniając przy tym w razie chęci Sergieja i jego naczynie.
- NIE COOOO TYLKO CHODŹ TU JAK MÓWIĘ - odwrzasnął Siergiej, gdy usłyszał stłumiony głos brata dochodzący - a jakże - z piwnicy. - NIE ZARAZ, TYLKO TERAZ - krzyknął podirytowany jego opieszałością. Tupnął jeszcze kilka razy najsilniej jak tylko potrafił, aby dać bratu do zrozumienia, że nie ma zamiaru czekać. Siergiej cierpliwością to nie grzeszył. Właściwie żadną z cnót nie grzeszył, zdecydowanie brakowało mu zalet. Wstawał już z miejsca, aby sięgnąć po miotłę i zacząć nią walić w podłogę, coby brata pogonić, lecz ten wychylił wtedy głowę zza drzwi prowadzących do piwnicy. Do tego Masha pojawiła się na schodach i zaczęła warczeć, że im obu łby pourywa, jeśli dalej będą tak wrzeszczeć i hałasować, bo Antonin już śpi i ona także by chciała. Złapała się przy tym w dramatycznym geście za wielki brzuch.
- [b[Dobrze, miła[/b] - Siergiej skinął głową i posłał żonie szelmowski uśmiech; ściszył od razu głos i obiecał, że już jej nie przebudzą. Gdy nosiła pod sercem jego dziecko wykazywał się nieco większą czułością i zrozumieniem wobec niej.
W końcu Valerij zdecydował się wleźć do kuchni i sięgnąć po butelkę.
- No wreszcie - westchnął ciężko Siergiej. Wróćił się, aby znowu zająć miejsce przy stole, ale kot zdążył się tam wepchnąć przed nim. Dolohov spojrzał na niego ostrzegawczo, po czym bezceremonialnie posadził dupsko na zydlu; kot miauknął przerażony i oburzony, po czym czmychnął wściekły gdzieś w okolice kostek alchemika. - Dokładnie tak - odpowiedział bratu w ich rodzimym języku. - Nie mogę pić samotnie, to już chyba alkoholizm - zaśmiał się rubasznie, puszczając do brata perskie oko; w jego oczach to brzmiało karykaturalnie. Samotność nigdy nie stała mu na drodze w wychyleniu kilku kieliszków pysznej wódeczki. - Nie możesz tak sam tam siedzieć tyle czasu. To niezdrowe. Musisz wyjść na słońce, świeże powietrze, rozumiesz - zaczął moralizatorskim tonem, rozkładając ręce, aby wskazać mu brudną kuchnię pogrążoną w mroku, gdzie pachniało zupą, cebulą, wódką i papierosami. - Do tego z tą... martwą babą[b] - tutaj zniżył głos do szeptu, obawiając się, że duch może siedzieć właśnie w rurze zlewu, albo podsłuchiwać przez ściany. Nie ufał martwym. Martwił się o brata. - [b]Powinieneś się w końcu ożenić, rozumiesz. Ale z taką żywą i ciepłą kobitą. Ja wiem, ja wiem, ty masz te swoje eliksiry... Ale ja ci pomogę. Znam taką jedną. Dobrze gotuje i jest miła dla oka. Poznam cię z nią, co?
Siergiej nigdy nie owijał w bawełnę.
- [b[Dobrze, miła[/b] - Siergiej skinął głową i posłał żonie szelmowski uśmiech; ściszył od razu głos i obiecał, że już jej nie przebudzą. Gdy nosiła pod sercem jego dziecko wykazywał się nieco większą czułością i zrozumieniem wobec niej.
W końcu Valerij zdecydował się wleźć do kuchni i sięgnąć po butelkę.
- No wreszcie - westchnął ciężko Siergiej. Wróćił się, aby znowu zająć miejsce przy stole, ale kot zdążył się tam wepchnąć przed nim. Dolohov spojrzał na niego ostrzegawczo, po czym bezceremonialnie posadził dupsko na zydlu; kot miauknął przerażony i oburzony, po czym czmychnął wściekły gdzieś w okolice kostek alchemika. - Dokładnie tak - odpowiedział bratu w ich rodzimym języku. - Nie mogę pić samotnie, to już chyba alkoholizm - zaśmiał się rubasznie, puszczając do brata perskie oko; w jego oczach to brzmiało karykaturalnie. Samotność nigdy nie stała mu na drodze w wychyleniu kilku kieliszków pysznej wódeczki. - Nie możesz tak sam tam siedzieć tyle czasu. To niezdrowe. Musisz wyjść na słońce, świeże powietrze, rozumiesz - zaczął moralizatorskim tonem, rozkładając ręce, aby wskazać mu brudną kuchnię pogrążoną w mroku, gdzie pachniało zupą, cebulą, wódką i papierosami. - Do tego z tą... martwą babą[b] - tutaj zniżył głos do szeptu, obawiając się, że duch może siedzieć właśnie w rurze zlewu, albo podsłuchiwać przez ściany. Nie ufał martwym. Martwił się o brata. - [b]Powinieneś się w końcu ożenić, rozumiesz. Ale z taką żywą i ciepłą kobitą. Ja wiem, ja wiem, ty masz te swoje eliksiry... Ale ja ci pomogę. Znam taką jedną. Dobrze gotuje i jest miła dla oka. Poznam cię z nią, co?
Siergiej nigdy nie owijał w bawełnę.
I'm here to tell ya honey
That I'm bad to the bone
That I'm bad to the bone
No przecież powiedział, że zaraz! Wywrócił oczami marudząc coś do siebie pod nosem, kiedy to posłyszał reprymendę od brata, której nie był wstanie przez wzgląd na szacunek do niego odbić jakąś kąśliwością. Przez wzgląd na ten zamkną strony w książce i zaczął się wynurzać ze swojej nory w stronę przedpokoju, a z niego do kuchni. Nie ociągał się w ruchach. Wiedział, że Siergiej do cierpliwych nie należał. Nie skakał jednak w obawie, że jego podniesiony głos mógł wybudzić Maszę bądź Antonina. To był w końcu dom. Mógł robić to co uzna za słuszne, chociaż kłamstwem było, że w młodszym Dolohovie nie zalęgła się obawa o awanturę w chwili w której pojawiła się na schodach Masza. To by było bardzo niefortunne - przerwać pracę tylko po to by stać się niewinna ofiarą przemocy psychicznej. Na szczęście brzemienny stan Maszy wprawiał w dumę i dobry nastrój Sergieja. Nie dziwił mu się.
- Nie bądź głupi, bracie. To choroba Anglików - zaśmiał się będąc szczerze rozbawionym słowami starszego Rosjanina do którego się dosiadł z chęcią zresztą. Lubił spędzać czas z bratem nawet gdy jego styl bycia mógł temu przeczyć. W końcu to Sergiej po wielokroć częściej inicjował podobne rozmowy. Żadnemu z nich jednak to nie przeszkadzało bo w trakcie nich Siergiej mógł połechtać swój status najstarszego brata troszczącego się o rodzinę, a Valerij pozachwycać się charyzmą starszego, który wciąż był dla niego niedoścignionym wzorem. Przypominał mu też o ojcu. Niechaj mu ziemia lekką będzie - pomyślał i uniósł kieliszek by zaraz uważniej przyjrzeć się braterskiemu obliczu.
- Nie jest martwa - rzucił bez zastanowienia - To znaczy, nie ma żywego ciała - to owszem, jest to mankament. Nie jest jednak martwa. Martwe jest krzesło, stół, pusta alkoholu szklanka, a ona...ona tryska wręcz energią. Nie jest martwa - wyjaśnił ze spokojem choć powtórzył się. Zaraz po tym ściągnął brwi w nachmurzeniu kiedy to Sergiej wyszedł z propozycją swatów - Ożenię się. Ale z Hesper - to nie była jego mrzonka. On to już wiedział, zadecydował o tym. Patrzył do tego Sergieja tak, że ten mógł stwierdzić, iż nigdy nie wydawał się bardziej poważny, niż właśnie teraz - Są sposoby na to by byłą ciepła i miękka... - cóż, dopiero nad tym pracował, lecz samo wspomnienie tej możliwości sprawiło, że oczy zaiskrzyły się pożądliwie, a na twarzy zrobiło cieplej. Chrząkną - ...to jednak trochę potrwa. Nie oznacza, to że nie myślę o przyszłości. Chciałbym mieć co najmniej trzech synów - tak jak ojciec.
- Nie bądź głupi, bracie. To choroba Anglików - zaśmiał się będąc szczerze rozbawionym słowami starszego Rosjanina do którego się dosiadł z chęcią zresztą. Lubił spędzać czas z bratem nawet gdy jego styl bycia mógł temu przeczyć. W końcu to Sergiej po wielokroć częściej inicjował podobne rozmowy. Żadnemu z nich jednak to nie przeszkadzało bo w trakcie nich Siergiej mógł połechtać swój status najstarszego brata troszczącego się o rodzinę, a Valerij pozachwycać się charyzmą starszego, który wciąż był dla niego niedoścignionym wzorem. Przypominał mu też o ojcu. Niechaj mu ziemia lekką będzie - pomyślał i uniósł kieliszek by zaraz uważniej przyjrzeć się braterskiemu obliczu.
- Nie jest martwa - rzucił bez zastanowienia - To znaczy, nie ma żywego ciała - to owszem, jest to mankament. Nie jest jednak martwa. Martwe jest krzesło, stół, pusta alkoholu szklanka, a ona...ona tryska wręcz energią. Nie jest martwa - wyjaśnił ze spokojem choć powtórzył się. Zaraz po tym ściągnął brwi w nachmurzeniu kiedy to Sergiej wyszedł z propozycją swatów - Ożenię się. Ale z Hesper - to nie była jego mrzonka. On to już wiedział, zadecydował o tym. Patrzył do tego Sergieja tak, że ten mógł stwierdzić, iż nigdy nie wydawał się bardziej poważny, niż właśnie teraz - Są sposoby na to by byłą ciepła i miękka... - cóż, dopiero nad tym pracował, lecz samo wspomnienie tej możliwości sprawiło, że oczy zaiskrzyły się pożądliwie, a na twarzy zrobiło cieplej. Chrząkną - ...to jednak trochę potrwa. Nie oznacza, to że nie myślę o przyszłości. Chciałbym mieć co najmniej trzech synów - tak jak ojciec.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź