Tor wyścigów konnych Royal Ascot
Nieco dalej, za niewielkim wzgórzem, znajduje się także ukryty przed mugolami podniebny tor wyścigowy skrzydlatych wierzchowców. Za najbardziej prestiżowe uważa się zmagania aetonanów; najlepsze z tych rumaków pochodzą ze stajni Carrowów.
Wyścigi koni, skrzydlatych lub nie: Postaci przez trzy kolejki rzucają kością k100. Do rzutu dodaje się bonus (lub karę) przysługujący z biegłości ONMS, gdyż osoba bardziej znająca się na zwierzętach łatwiej zauważy zwierzę, które ma największe szanse na zwycięstwo. Zwycięża koń, na którego postawiła osoba, która wyrzuciła wyższą łączną sumę z trzech kolejek. Aktualna przewaga rzutów pokazuje aktualne rozłożenie sił na torze
– Kim ty jesteś? – spytała cicho, spoglądając mu prosto w oczy. Nie poznawała go, chociaż jeszcze pięć minut temu była pewna, że zna go lepiej, niż on sam siebie, ale teraz... teraz zaczynała dostrzegać wiele różnic, które z biegiem czasu przestały być urocze a stały się drażniące; wiele zmian, które zaszły w ich charakterach od czasu tamtego listu sprzed kilku lat; i równie wiele rzeczy, które wydawały się być nie do przeskoczenia, począwszy od zranionej dumy i braku chęci wyjaśnienia sytuacji na spokojnie – nie wiem skąd te wnioski, Lupusie, ale jesteś w błędzie; nie nienawidzę cię – już – jak mogłeś w ogóle o czymś takim pomyśleć? – nie pytała retorycznie, chcąc rzeczywiście usłyszeć odpowiedź, lecz kiedy zadecydował, że powinna zniknąć z jego życia, chęć pogodzenia się bezpowrotnie zniknęła; zamiast tego z wątpliwą odsieczą nadszedł zardzewiały wbijający się prosto w starą ranę widelec, rozdrapujący ją w każdy możliwy sposób.
Zamilkła i prostując się, nie odrywała spojrzenia od jego wzroku, jakby to właśnie z oczu chciała odczytać jego prawdziwe intencje. Nie wiedziała, czy to może jej złość mieszająca się z rozgoryczeniem, czy jego wściekłość utrudniała to zadnie, ale skoro obiecała a słowa dotrzymywała, postanowiła odejść.
– Życzę ci szczęścia – może kiedyś zrozumiesz co właśnie zrobiłeś – udanego popołudnia, lordzie Black – dodała oficjalnym tonem i niewiele już myśląc, oddaliła się z tego miejsca. Gdy tylko odnalazła brata poprosiła o szybki powrót do domu pod pozorem złego samopoczucia, którego zresztą udawać wcale nie musiała; nagła bladość i niepasujące doń wyciszenie towarzyszyły jej do końca dnia, wieczorem ustępując miejsca łzom w zaciszu prywatnej komnaty.
zt
Don't underrate it.
Nawet zdezorientowanie na twarzy Aurelii. Kiedyś nie chciałbym, by jakiekolwiek negatywne uczucie pojawiło się w jej sercu, ale teraz… przeraziło mnie trochę to, jak mocno było mi wszystko jedno. Oczywiście, że nie zdobyłbym się na nic więcej, ani na ból fizyczny, ani na wysublimowane tortury psychiki, ale jednak raniłem, głęboko.
Pytanie rozmyło się w ciężkim oddechu płuc, nie byłem w stanie go uspokoić. I tak nie umiałbym na nie odpowiedzieć, bo odpowiedź nie była ani trochę prosta. Na pewno nie byłem tym samym naiwnym idealistą jak kiedyś, jeszcze za czasów szkolnych. Tamtego Lupusa już nie było, bo był po prostu zbyt łatwowierny. Uwierzył, że to co było między nami mogło być na zawsze. Nie mogło. Lady Carrow świadomie odrzuciła mnie wtedy, potem była już tylko gra, próba zranienia mnie. Skuteczna.
Czy nie powinna być właśnie zadowolona ze swojego dzieła?
- Wysnuć taki wniosek jest niezwykle łatwo – odparłem jedynie. Ni mniej, ni więcej. Nie wyglądała na zachwyconą tym, że udało jej się dokonać zemsty, ale mogła być dobrą aktorką. Jak wszystkie arystokratki. No, prawie. Pewnie większość po prostu lubiła przyćmiewać inne damy, będące już na wymarciu. Wielka szkoda. – Wzajemnie, lady Carrow – powiedziałem, gdy złość już nieco zelżała, a ukłon zgodny z etykietą okazał się możliwy, nie rozszarpując przy tym ani pewności siebie ani zastanych mięśni. Dopiero wtedy odwróciłem się i przyglądałem aetonanom w boksie. Do czasu, aż rozpoczął się wyścig; ruszyłem w stronę loży obserwując zmagania wprawionych jeźdźców.
z/t
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Tego dnia tor był niemal pusty. Na ogromnych trybunach siedział tylko trener z kilkoma towarzyszami, a po torze biegł jeden wielki, kary koń, którego mięśnie były zdecydowanie zbyt wielkie i zbyt ciężkie, by się ścigać. Co jakiś czas ze strony trenera było słychać krzyki "Kurwa! Czas, idioto! Czas!", na co dżokej zwykł odkrzykiwać "Sam wsiądź na tę grubą kluchę i zapierdalaj!", oj tak, wyścigi konne to bardzo piękny i emocjonujący sport. Jednakże tego dnia Tommy nie przyszedł na tor po to, by rozmawiać z właścicielami koni, czy oglądać gonitwy. Tego dnia Tommy miał robić to, do czego został stworzony- do ubijania interesów. Kilka dni wcześniej spotkał złodzieja, którym bardzo się zainteresował. Chciałby mieć taką osobę jak on przy sobie, więc zaprosił go na tor- miejsce bardzo neutralne. Było dosyć daleko od centrum Londynu, co mogło być nieco kłopotliwe dla Michaela, ale Thomas nie chciał się spotykać z nim w barach czy pubach. Wiedział, że nie powinien pić alkoholu z obcymi, a tym bardziej nie wypada alkoholu odmawiać. Ludzie pod wpływem są zdecydowanie zbyt gadatliwi, a diler nie miał zamiaru powiedzieć za dużo. Tutaj nie było osób, które mogłyby siedzieć obok i podsłuchiwać, czego Tommy boi się najbardziej. Wystarczyło, że Michael się dowiedział, jak wygląda praca Toma, nikt więcej nie musi tego wiedzieć.
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Czemu właściwie zdecydował się tu przyjść? Przecież niczego nikomu nie obiecywał. A tamta luźna propozycja była po prostu dyskretnym sygnałem od Scaletty. W tamtej rozgrywce musiał się poddać, poniżyć, pójść na kompromis. Dla własnego dobra. A to wszystko z nadzieją, że już więcej nie będzie miał z nim do czynienia. O ile nie okaże się, że interesy z Thomasem mogą nieść dla niego wiele korzyści. No ale właściwie w czym mogliby połączyć swoje siły? Owszem, obaj codziennie trudzili się robótkami wbrew prawu, ale Michaelowi zdawało się, że sprzedaż narkotyków i drobne kradzieże to dwie, zupełnie skrajne strony barykady. No ale z jakiegoś powodu postanowił się jednak pojawić w Ascot. Najpierw chciał usłyszeć ofertę, a dopiero potem dokonywać jakiejkolwiek oceny.
Trochę dziwił go wybór tego miejsca. Zwykle, pożądanym miejscem takich spotkań były bary lub puby. Istniało wtedy większe prawdopodobieństwo bycia podsłuchanym, ale obaj mieli wtedy pewność o swoje bezpieczeństwo - żaden z nich nie zaryzykowałby dokonania żadnego nieprzewidywalnego ruchu w miejscu publicznym. Ale chyba żaden z nich nie miał złych zamiarów. A bynajmniej sam Mike.
Trybuny były opustoszałe. Między środkowym i wskazującym palcem lewej ręki trzymał odpalonego papierosa. Zimno było tego dnia wręcz nieznośne; a może to kwestia tego, że nie było tu nigdzie żadnych budynków i wiatr obijał się prosto o niego. Na szczęście zdołał już pozbyć się tego tępego bólu głowy spowodowanego zapchanymi zatokami. Ale i tak unikał raczej opuszczania swojej nory na Crimson Street. A już zwłaszcza, by znaleźć się w skrajnej części Londynu. Co prawda, wczoraj pisali w Walczącym Magu, że anomalie już minęły, więc czarodzieje mogli powrócić do swobodnej teleportacji. Pomimo tego, wszelkie informacje z tej gazety przyjmował z dużym dystansem, zawsze poddając je kilkukrotnej, obiektywnej interpretacji. Wolał jednak wciąż używać różdżki tylko wtedy, gdy sytuacja rzeczywiście tego wymagała.
Czy ten pieprznięty trener i jeździec mogliby się kiedyś zamknąć? Te słowne przepychanki zaczynały powoli go irytować, zważywszy na to, ile wymagali od tego konia. Pewnie nie znał się na tym biznesie i niepotrzebnie rozczulał się nad tym zwierzęciem, ale ten sport i hazard, który się za nim krył, jakoś go nie kręciły. Zgasił niedopałek, z którego zdołał wykrzesać ostatnie resztki tytoniu i skierował się w stronę Thomasa, którego dostrzegł nieopodal. Nietrudno było mu go rozpoznać, wszak zajęcie i jego wizerunek nijak się ze sobą pokrywały. No ale on też był tym śmiesznym rozbójnikiem, który bajdurzył po włosku i chodził w angielskich szmatach, czyż nie?
Na powitanie niepewnie podał mu dłoń, dyskretnie rozglądając się po terenach znajdujących się naokoło. Na razie nie odezwał się ani słowem, obserwując konia na torze. Ciekawił się, jaką propozycję miał dla niego Tommy, dlatego nie zamierzał przeszkadzać mu w jej przedstawianiu.
a lesser man than you think i am
Na powitanie podali sobie ręce, po czym dalej przyglądali się pędzącemu zwierzęciu. Dziś złodziej wyglądał nieco inaczej. Może bardziej ponuro? Jego kąciki ust nie podnosiły się delikatnie w uśmiechu, a w oczach nie było widać tego błysku, który Tommy dostrzegał wcześniej. I dobrze, to miała być poważna rozmowa a nie wygłupy dwóch przestępców.
-Lubisz wyścigi konne?- zapytał, wciąż na niego nie patrząc. Pozostawał skupiony na koniu pogrążonym w szaleńczym pędzie. -Chciałem mieć konia wyścigowego i trenować go do wielkich gonitw. Nie mówię o pegazach, tylko o mugolskich folblutach. Czasami odbywają się na nich również czarodziejskie wyścigi, chociaż dla czarodziejów bardziej ekscytujące są te wyścigi, które odbywają się za wzgórzem- wskazał palcem na niewielką górę, nad którą miał unosić się podniebny tor dla pegazów. -Można się na tym nieźle dorobić, ale trzeba mieć do tego smykałkę.
Tommy nie wiedział, czy nadaje się na właściciela konia wyścigowego- z pewnością nie teraz, nie stać go było na inwestycje w trenera, kowala, weterynarza, dżokeja, na pensjonat dla zwierzęcia, pasze, sprzęt jeździecki, inwestycja w zakłady bukmacherskie może też była dosyć droga, tym bardziej na jednym z największych torów świata, ale była jednorazowa i pewniejsza.
-Wiesz Michael... bardzo mi się nie spodobało to, że mnie okradłeś- spojrzał na niego, ale za chwilę wrócił wzrokiem na tor, jakby chciał tylko upewnić rozmówcę, że mówi właśnie do niego. -Nie powinieneś był tego robić, bo teraz wiesz za dużo o rzeczach, o których nie powinieneś wiedzieć. Nie chcę cię w żaden sposób poniżać, nie byłeś świadomy tego, że ukradłeś mi mój towar. Musisz jednak być świadomy tego, że nie mogę tej sprawy tak po prostu zostawić.
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
- Nie. Wolę Quidditcha - odpowiedział stanowczo, zadzierając brodę do góry. To już nie pierwszy raz, kiedy Thomas wydał mu się wyjątkowo mugolski. Najpierw te papierosy, teraz konie. Nie był uprzedzony, ale czy to nie było zgoła niebezpieczne? Obnoszenie się ze swoim mugoloznawstwem czy nieczystym pochodzeniem. Może Michael był głupi i odważny zarazem, ostatecznie pojawiając się tu dzisiaj, ale czy Postlethwaite nie zachowywał się w tym względzie podobnie? Nawet jeśli był wystarczająco bogaty, by w razie niebezpieczeństwa (do którego raczej by nie doszło, bo Tom jest jednak czarodziejem półkrwi) móc opłacić połowę ważniaków, wszystkich nie oszuka. No ale Scaletta nie wiedział, jakiego statusu krwi może być ten człowiek. Średnio też go to obchodziło.
Momentalnie podniosło mu się ciśnienie. Tak jak ostatnim razem, machinalne drżenie rąk ukrył w kieszeniach płaszcza. To musiała być jakaś zasadzka. Głupi dał się nabrać na to, że ten facet może być w jego stosunku jakkolwiek uczciwy. Dyskretnie pochwycił do prawej dłoni różdżkę, spoczywającą na dnie materiałowej sakiewki. Wciąż jednak pozostawał ostrożny w swoich ruchach, nie dając znać mężczyźnie, że już się uzbroił. Na wszelki wypadek. Zawsze mógł się stąd po prostu teleportować. Albo spieprzać w przeciwną stronę. Już wymyślał hipotetyczne plany, które miałyby zapobiec własnej krzywdzie. Poczuł, że zaschło mu w gardle.
- Posłuchaj. Nie jesteś pierwszym i też nie ostatnim dilerem, którego znam, dlatego mam gdzieś, co, za ile i komu sprzedajesz. I czy jest to zgodne z prawem - zaczął z wyraźną irytacją w głosie, jakoby gadka Tommy'ego nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. - A tamten syf i tak ci oddałem, więc faktycznie nie miałeś żadnych strat - dodał, jakby za wszelką cenę chciał go przekonać o swojej racji. - Mów, prosto z mostu, o co ci chodzi. - Spojrzał mu w oczy. Czego tak naprawdę od niego chciał? Pieniędzy? Tego nie miał, więc z tym mógł być problem. Wyrównania rachunków? Cokolwiek by to zresztą znaczyło, Scaletta myślał, że wszystkie nieścisłości zostały już wyjaśnione. Miał się tego za chwilę dowiedzieć. Stres zdawał się nie wychodzić poza jego ciało, wszak utrzymywał kamienną twarz i swobodną postawę. Pytanie tylko, czy przyjdzie mu użyć ściskanej w dłoni różdżki lub własnych pięści. Sam pierwszy nie podniósłby ręki, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, na pewno się nie powstrzyma.
a lesser man than you think i am
Nie widział powodu, dla którego nie mógł mówić o sobie swojemu rozmówcy. Nie są to rzeczy, które mogłyby w jakikolwiek sposób Thomasowi zaszkodzić, w końcu Mike wiedział o jego pracy, a swojej przeszłości Tommy się nie wstydził. Mógłby powiedzieć o tym każdemu, ale nie zrobiłby tego bez potrzeby. A powodem, dla którego powiedział o tym Scalettcie było to, że chciał zdobyć jego zaufanie. Otworzył się przed nim by sprawić wrażenie, że nie chce niczego ukryć.
-Mam dużo towaru, bardzo dużo towaru, który muszę szybko sprzedać. Mówić dalej, Mike? Słuchasz mnie?
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Krytyki może i nie posłuchał, a bynajmniej w żaden sposób nie przemyślał, ale momentalnie poczuł ulgę. Wyglądało na to, że intencje Thomasa pozostawały takimi, jakimi je sobie wyobrażał, a zza trybun nie wyskoczy mu zaraz półolbrzym, który złamałby go w pół jednym ruchem. Chyba rzeczywiście chciał z nim ubić jakiś interes. Nie wypuścił ze schowanej w kieszeni ręki swojej różdżki, ale zdecydowanie rozluźnił ucisk długich palców na magicznym kawałku drewna. Na pytanie odnośnie formy, w jakiej powinien się do niego zwracać, twierdząco kiwnął głową. Nie chciał przerywać mu monologu. Z chęcią przyjął papierosa.
- Na szczęście tatuś przekazał mi swoją urodę, więc pomimo zmechaconych płaszczy, nikt nie wierzy w moje zręczne łapska - stwierdził, zadzierając brodę. Raczej nie wyróżniał się z tłumu; jednocześnie posiadał tę czystą, gładką, sympatyczną twarz grzecznego młodzieńca. Stoicki spokój zdawał się przeczyć włoskim korzeniom, ale taki już był z natury. I w tym względzie było to dla niego raczej korzystne. Po prostu dobrze mu z oczu patrzyło. Ludzie byli naiwni, dlatego nawet jeśli przyłapali go na popełnionym przestępstwie, wcale w to nie wierzyli. Albo nie chcieli wierzyć. A wszystko za sprawą uroku, z którego Scaletta nauczył się korzystać. Wszak choć nie lubił udawać kogoś, kim wcale nie był, czasami stawało się to koniecznością. Wymuszony uśmiech i ciepło bijące z brązowych oczu były ucieczką przed konsekwencjami, gwarancją niewinności, sprytną zagrywką.
- Prawie dwadzieścia cztery - odpowiedział zgodnie z prawdą. Zdradzenie rzeczywistego wieku niczego nie zmieniało w tej materii, więc po co miałby kłamać? Domyślał się też, że Tommy próbuje zdobyć jego zaufanie, opowiadając właśnie swoją autobiografię. Michael nie był naiwny, nie dawał się zmanipulować, a nawet nie zdobył się na nić współczucia wobec ciężkiej przeszłości. Ale miał przynajmniej pewność, że nie jest to żadna ustawka, ani zamach na jego życie.
- Si. Kontynuuj - odparł z chrypą w głosie. Miał jednak nadzieję, że Thomas w końcu przejdzie do rzeczy. Było naprawdę cholernie zimno.
a lesser man than you think i am
Koń, którego przez cały czas obserwowali w końcu się zatrzymał. Jeździec z niego zszedł, zdjął siodło i zarzucił na niego koc. Zrobił to po to, by z konia nie uciekało ciepło i by się nie zziębił. Thomas patrząc na wierzchowca wiedział, że i tak już nic z niego nie będzie, zazwyczaj takie konie wychodzą z niewiedzy hodowców, którzy myślą, że jak wyścigowy folblut pokryje ich kobyłę, to źrebak wyrośnie na wysokiej klasy sportowca na podium każdej gonitwy toru. Wielka strata czasu i pieniędzy, ale widocznie właściciela na to stać. Tom był ciekawy, czy jakby sam był obrzydliwie bogaty, przeznaczałby pieniądze na nieopłacalne inwestycje tylko dlatego, bo zwyczajnie go na to stać. Ludzie, których trzymał się pieniądz robili różne głupoty i niekoniecznie wynikało to z ich niewiedzy, lecz po prostu z braku pomysłu na siebie.
-Na terenie toru jest restauracja. Możemy pójść się napić czegoś ciepłego.
Na początku wzbraniał się bardzo przed tym pomysłem, bo chociaż sam tor właściwy był praktycznie pusty, na terenie przebywała masa ludzi. W restauracji kilka stolików zapewne też było zajętych, ale jednocześnie przebywanie na zewnątrz w takim mrozie też mogło się skończyć bardzo źle. Podczas, gdy kierowali się w stronę budynku, Thomas kontynuował rozmowę, nie chciał rozmawiać o interesach, gdy będą już siedzieć przy stoliku w cichej restauracji, gdy wszyscy będą słyszeli, o czym mówią.
-Jak się żegnaliśmy powiedziałeś mi, że znasz ludzi, którzy mogliby być zainteresowani moim towarem. Problem jest w tym, że sam nie mam czasu biegać po całym Londynie z torbą zielska, uwierz mi, to awykonalne- podrapał się po głowie i spojrzał na Scalettę. -Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności złodziejskich, Michael. Nikomu nigdy nie udało się tak mnie podejść. Uwierz mi, że jestem bardzo ostrożny. A ci, którzy próbowali, tracili palce...- westchnął i zatrzymał się niedaleko wejścia do restauracji. -Teraz chodzi mi o to, że skoro już odkryłeś, czym się zajmuję, może chciałbyś sobie dorobić, pomagając mi? Nie jestem tutaj od grożenia ci ani od straszenia, ale zazwyczaj pozbywam się ludzi, którzy wiedzą o mnie za dużo. Zastanów się nad tym, Mike. A tymczasem zapraszam na obiad- uśmiechnął się, wyciągając rękę w stronę restauracji.
Nie wiedział, czy Michael się zgodzi i nie wiedział co zrobić, gdy się nie zgodzi. Nie chciał by ktoś spoza jego klientów wiedział, że handluje narkotykami. Nie wyobrażał sobie co by się stało, gdyby kiedyś ktoś przypadkiem przesłuchiwał Scalettę, a ten by się wygadał. W końcu w taki sposób wpadli przyjaciele- jakiś drobny przestępca złapany przez policję prosił o odstąpienie od kary w zamian za wyjawienie dilera, który handluje w Birmingham. Skąd Tommy mógł mieć pewność, że w jego wypadku nie będzie tak samo? Nie znał Michaela na tyle dobrze, by mu zaufać w tej kwestii, dlatego oczekiwał, że najzwyczajniej w świecie się zgodzi i pomoże mu zarabiać jeszcze więcej pieniędzy.
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Scaletta nie był miłośnikiem koni. Głównie dlatego, że w życiu raczej nie miał z nimi styczności. No i kiedy już rozchodziło się o jakieś zwierzątka, te z magicznego półświatka zdawały się być dla niego tymi bardziej interesującymi. Wyjątek stanowiły koty, które niezależnie od rasy czy koloru umaszczenia, podbijały jego serce. Sam myślał o sprawieniu sobie jednego (lub jego czarodziejskiego odpowiednika - kuguchara), ale ostatecznie zawsze dochodził do wniosku, że to zupełny bezsens. I tak nigdy nie ma go w domu, no chyba że ma kaca albo jest schorowany do tego stopnia, że jest w stanie przespać cały dzień. Nie chciał mieć futrzaka tylko po to, by dawać mu jeść, dzielić się z nim swoim ciepłym kątem i sprzątać jego gówna; a jego teraźniejszy tryb życia wskazywał na właśnie taki przebieg.
Na jego propozycję przystał kiwając głową twierdząco. Twarz zdążyła już zesztywnieć mu z zimna. Pal licho te wysokie ceny za pieprzoną szklankę herbaty. Musiał się ogrzać, choć trochę, bo od tego wiatru rozbolała go głowa. Na jego wzmiankę o uciętych paluchach i bezpośrednią pochwałę zareagował w nieco chłopięcy sposób; z kieszeni płaszcza wyjął dłoń i ironicznie, trochę aż karykaturalnie, poruszał wszystkimi palcami. Temu wszystkiemu towarzyszył subtelny uśmieszek satysfakcji, zupełnie jakby znów był uczniem Hogwartu, który umyślnie złamał właśnie któryś z punktów regulaminu. Od zawsze miał tendencję do nieprzestrzegania odgórnie ustalonych zasad. Rzadko kiedy też czuł się z tym źle, stąd też nagminne szlabany traktował jako swego rodzaju osiągnięcie, a nie karę. Chociaż największą uciechę miał, gdy zrobił coś czego nie powinien, ale nikt go na tym nie przyłapał. Z biegiem czasu, kiedy to przestępstwa i stanowienie swego rodzaju przeciwnika społeczeństwa stało się chlebem powszednim, po prostu przestał odczuwać, że robi coś obiektywnie, moralnie niepoprawnego. Kwestia przyzwyczajenia.
- Musisz nakreślić mi szczegóły. Przede wszystkim to, jaki procent ze sprzedaży szedłby do mojej kieszeni. - Dbał o interesy. Skłonny był zawrzeć z Thomasem umowę, ale myślał realistycznie. Potrzebował wiedzieć, jakie ryzyko bierze na swoje barki. I czy cena tego ryzyka jest w ogóle adekwatna. Nawet jeśli nie podjąłby się tej roboty, nie było koniecznością Tommy'ego obawiać się o swój tyłek. Scaletta nie sypał, o ile wiedział, że mu się to opłaci. Zresztą, do tej pory nie było jeszcze takiej potrzeby, a że Michael żył w przeświadczeniu, że jest w czepku urodzony, nie spodziewał się takich komplikacji w przyszłości.
Przekroczyli próg restauracji. Uderzyła go gwałtowna różnica temperatur. Usiedli przy stoliku znajdującym się przy oknie, lecz w zgoła odosobnionym skrzydle lokalu. Jeśli jedzenie było tu dobre i wcale nie takie drogie, jakby się tego można spodziewać, decyzja Michaela mogła ulec zmianie.
No bo który krętacz postawiłby mu obiad i częstowałby papierosami?
a lesser man than you think i am
Wnętrze restauracji było wielkie i bardzo ciepłe, nie tylko jeśli chodzi o temperaturę, ale także barwy, które dominowały. Dużo brązu, czerwieni, dużo drewna i ciepłe światło w przyciemnawym pomieszczeniu. W tle unosiły się dźwięki rhythm and blues odtwarzane z taśmy. Przy większych gonitach występowali tutaj artyści na żywo, często organizowane było również miejsce na parkiet, gdzie ludzie mogli tańczyć całą noc. Było to miejsce typowo mugolskie, jednak pasowało ono Thomasowi, lubił przychodzić na gonitwy, rozmawiać z ludźmi i przebywać w tej restauracji, słuchając muzyki na żywo i obserwując tańczących ludzi. Sam niestety nie potrafił się bawić w takich miejscach. W towarzystwie przyjaciół nie był takim sztywniakiem, czasami można było zobaczyć go na parkiecie, ale gdy przebywa w miejscach publicznych, woli trzymać się ubocza i pozostawać obserwatorem.
Gdy zajęli stolik, kelner przyniósł im menu, po czym odszedł taktownie.
-Dwadzieścia- powiedział, patrząc w kartę, jednak tylko wodził wzrokiem po nazwach potraw, bo doskonale wiedział, co chce wybrać. -Dwadzieścia procent na początek. Nie chcę na razie precyzować i obiecywać, ale dwadzieścia to bardzo dużo jak na to, co miałbyś dla mnie robić. Większość roboty będę robił ja, ty będziesz tylko moim "sprzedawcą". Trudno mi sprecyzować dokładnie, ile wyjdzie z tego pieniędzy, ale jeśli masz znajomych, którzy są zainteresowani moim...- znacząco ściszył głos i schylił głowę, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z Michaelem- ...towarem, wtedy wszystko powinno iść dobrze. Jeśli przemyślisz moją propozycję, powiem ci resztę. Teraz coś zjedzmy, ja nas tutaj przyprowadziłem, więc wszystko na mój koszt.
Był naprawdę dobrej myśli i czuł, że wszystko ma pod kontrolą, nie było tutaj sytuacji bez wyjścia, Scaletta albo się zgodzi, albo nie, to przecież czysty interes. Wolał z góry założyć, że Michael będzie zainteresowany zarabianiem trochę pewniejszych, oraz teoretycznie bezpiecznejszych, chociaż wciąż bardzo nielegalnych pieniędzy. Wiadomo, że diler za sprzedawanie substancji nielegalnych odbędzie większą karę, niż kieszonkowiec, ale łatwiej jest złapać złodzieja, niż dilera. Tym bardziej, gdy było się tak ostrożnym jak Tommy. Ten chciałby, by Michael również nauczył się tego, jak sprzedawać tak, by być niewykrywalnym. Czuł, że to początek czegoś większego i wróci do pięknych czasów jak w Birmingham, gdzie żył jak król i miał wszystko na skinienie.
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Wchodząc do restauracji, był już niemal pewien swojej decyzji. Chciał jedynie sprawdzić Tommy'ego, jego otwartość do współpracy, szczerość, rzeczywiste zamiary. Postlethwaite w wystarczającym stopniu udowodnił mu swoją rzetelność. Scaletta nie oczekiwał od niego niczego więcej, aniżeli zbudowane na sprawiedliwych warunkach interesy. A propozycja dwudziestu procent okazała się być znacznie wyższym metrażem, niżby się tego spodziewał. Z ukrytym entuzjazmem rozważał te całe przedsięwzięcie. Czuł, że może to być dla niego chwilowe, acz efektywne zajęcie. Zawsze potrzebował pieniędzy, jakoś nigdy nie miał ich w swojej sakiewce zbyt wiele, a pomyślne operacje mogły zagwarantować mu kwoty, które nie wchodziły w grę przy jego drobnych, złodziejskich wybrykach. I przede wszystkim, jego przyszły partner biznesowy zdawał się mieć głowę na karku. Sprawiał wrażenie rozsądnego faceta; i być może Scaletta powinien podchodzić do niego z dużo większym dystansem, zagrywki Toma chyba na niego podziałały. Z drugiej strony, zawieranie umów wymagało kompromisów z obu stron. A na takowe chyba obaj byli w stanie pójść, więc wizja dzielenia przychodów z transakcji zdawała się być obiecująca. Mike miał kontakt do swoich parszywych znajomych; Tommy miał zaś zapewniać ten wart miliony, nielegalny, ususzony krzew. Brzmi nieskomplikowanie.
W karcie dań na szczęście znalazł pozycję z kuchni włoskiej. Obiad okazał się być dobrą okazją do ostatecznego wybadania sytuacji. A przy okazji był całkiem smaczny. Pewnie pogadali w trakcie jeszcze trochę o swoich profesjach, sugerując sobie nawzajem, jak profesjonalni są w tym wszystkim. Potem Scaletta jeszcze wybrał się z nim na ostatniego papierosa, a wówczas oficjalnie zawarli umowę. Uścisk dłoni był symbolem ich nadchodzącej kooperacji. Wszystko miało okazać się na dniach, ale obaj mężczyźni opuścili Royal Ascot z gotowością do działania. Niepewność, co do podjętej decyzji towarzyszyła Michaelowi jeszcze przez kilka dni, ale czy miał w ogóle inny wybór?
zt x2
a lesser man than you think i am
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A w loży dla najbogatszych, postać B – na trawiastym torze wyścigowym. I chociaż dzieliła was odległość, dość łatwo byliście się w stanie zauważyć - byliście wszak jedynymi ludźmi w okolicy.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Postać B czekać będzie pokonanie długiej drogi, by dostać się do dostrzeżonej na trybunach postaci A, jej starania zostaną jednak nagrodzone: gdy tylko staniecie naprzeciwko siebie, pusty do tej pory stolik nakryje się niczym do bogatej kolacji, a obok niego zjawi się duch-kelner zachęcający was do zajęcia miejsc. Loża, zaciszna i przytulna, przywoła uczucie intymności i odosobnienia, sprawiając, że poczujecie się dobrze i bezpiecznie. Jeśli spojrzycie na tor, bez trudu zauważycie, że duchy urządziły specjalnie dla was wyścig konny. Możecie urozmaicić sobie noc i obstawiać wygranego zgodnie z zasadami w opisie lokacji.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Dziecięca karuzela poruszyła się, wyczuwając obecność chłopców i zaczynając grać cichutko irlandzkie kołysanki - wyrywając równocześnie ich ojca z zamyślenia. Nie wiedział, jak długo tam stał pochłonięty własnymi rozmyśleniami, ale nie miało to większego znaczenia. Cassie, Arden i Sammy spali wtuleni w siebie nawzajem, a on sam mógł w końcu odpocząć. Lub przynajmniej spróbować to zrobić. Zanim jednak wyszedł z dziecięcego pokoju, usiadł na brzegu niewielkiego łóżka, opierając łokcie o uda i schował na chwilę twarz w dłoniach. Jak często zdarzało mu się tęsknić i gubić w aktualnej sytuacji? Od śmierci Pomony minął lekko ponad miesiąc, a on wciąż myślał, że pewnego dnia wróci. Że chłopcy będą mieć matkę a on żonę. Że to wszystko było złym snem, bo przecież... Przecież musiało być. Jak miał sobie z tym poradzić w pojedynkę? Z trójką dzieci, tytułem opiekuna domu, możliwym niebezpieczeństwem, kolejnymi badaniami? Można było powiedzieć, że miał wszystko i jeszcze więcej czekało w perspektywie dalszego życia, jednak dlaczego tego nie czuł? Bał się przyszłości czy może bał się po prostu samotności?
Coś trzasnęło z korytarza, przykuwając uwagę mężczyzny, który momentalnie się wyprostował, patrząc w kierunku otwartych drzwi sypialni. Palce uciekły spomiędzy włosów nieco je mierzwiąc w nieładzie, mięśnie ramion spięły się, wyczekując kolejnego sygnału. - Rose? - rzucił w głąb domu, czekając na odpowiedź, lecz żadnej nie doczekał. Po dłuższej chwili czarodziej wstał, nie przestając marszczyć brwi i wyszedł poza dziecięcy pokój. - Alannah? - Czyżby duch jego przodkini wrócił zawczasu z Wyspy Duchów? Znów nic. Dopiero po chwili to poczuł - zapach czegoś, czego nie czuł od dawna. Feeria ukochanych zapachów, a w tym wszystkim przebijająca się woń ziołowej mieszanki, którą czuł za każdym razem w pobliżu Pomony. Nie zorientował się, że nogi same poniosły go w tamtym kierunku, skąd dochodził aromat przeplatający się ze słodyczą ciasteczek. Znalazł jedno w kuchni leżące po prostu na stole i przywodzące na myśl wspomnienia krzątającej się po pomieszczeniu ukochanej... Wiedział, że się wahał. Wahał się, by spróbować magicznie pojawiającą się słodycz, lecz równocześnie chciał się poczuć jak dawniej. Chociażby przez chwilę... Bo przecież było to dokładnie to samo ciasteczko, które ona piekła. Niepewnie jeszcze rozglądał się po kuchni, by usiąść powoli na krześle i przez jakiś czas po prostu wpatrywać się w pakunek. Ile czasu zajęło mu ruszenie się? Pokonanie odległości dzielącej go od słodkości i spróbowanie? Wystarczyło, by poczuł to charakterystyczne szarpnięcie i został rzucony w nieznane, aż nie poczuł gruntu pod nogami. Nie zajęło mu długo, nim zrozumiał, co się właśnie wydarzyło. - No, znowu? - jęknął trochę rozeźlony a trochę zrezygnowany, będąc pewnym, że po raz kolejny dopadła do teleportacyjna czkawka. Nie miał pojęcia, gdzie się znajdował, jednak nie było to takie ważne. Wystarczyło wszak odczekać chwilę i spróbować przenieść się z powrotem do Killarney. Całe szczęście miał w kieszeni swój świstoklik, chociaż wolał z niego nie korzystać zawczasu, gdyby zaraz niespodziewana teleportacja znów rzuciła go w nieznane... W tym czasie mógł rozejrzeć się wokół i przynajmniej zająć próbą odgadnięcia swojego miejsca pobytu. Przynajmniej...
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Noc Duchów była ważna; pamiętała jej obchody z czasów, gdy jeszcze snuła się korytarzami Hogwartu. Gdy nie było tego wszystkiego. Gdy nie musiała się ukrywać, nie musiała uciekać i nie musiała się bać. Na pewno nie tak, jak bała się od wielu, wielu dni.
Teraz wypełniona była przez przygotowania mieszkańców; Anne snuła się między uliczkami i domostwami, obserwując w ciszy i z dość dużego dystansu. Coś tak zwyczajnego, normalnego, jak gdyby pogrążony w gruzowisku Londyn nie istniał. Jak gdyby wojna nie zawitała do Anglii po raz kolejny.
Coś tak materialnego i nierealnego zarazem; dyniowe ciasteczko spoczywające na jednym z kamieni w drodze powrotnej do tymczasowego domu – skąd się tu wzięło? Czyje było?
Rozglądała się wokół przez dłużej niż chwilę, ale wokół nie było nikogo, a pakunek z chwili na chwilę wydawał się coraz bardziej... jej. Zupełnie jak gdyby należał do niej, choć na pewno go tutaj nie zostawiła. Nie ona go upiekła, a mimo to był taki znajomy.
Zapach; mieszanka, która otuliła serce i dodała śmiałości, podyktowała kroki. Podyktowała dłonie i gest, którym odpakowała zawiniątko. Przez ten krótki moment było tylko to; pomarańczowa tartaletka i woń, która niosła w sobie najważniejsze wspomnienia, najsłodsze momenty, najdrobniejsze szczegóły, za którymi tęskniła, zbyt mocno.
Słodki smak i prędkie szarpnięcie. Z dziewczęcych ust nie zdążyło ulecieć nawet liche westchnienie, a rzeczywistość Doliny zmieniła się całkowicie. Nie było już cichej uliczki łączącej się z łąką, ani odgłosów zostawionego za plecami domostwa – przez dłuższą chwilę nie potrafiła zrozumieć, gdzie się znalazła.
Dłuższa obserwacja okolicy też nie rozwiała wątpliwości.
Jakaś arena? Boisko? Panna Beddow nigdy nie była w miejscu jakkolwiek podobnym do tego, nigdy nie była wśród rządków krzeseł i poustawianych stolików; kilka chwil później zorientowała się, że zajmuje miejsce na jakimś balkonie, eleganckim, wyniesionym w górę, ponad inne miejsca do.. obserwacji? Czego?
Zmarszczone brwi naznaczył niepokój, prędko zmieniony w ukłucie strachu i niemal desperackie rozglądanie się wokół w poszukiwaniu...kogokolwiek. Na próżno; niebieskozielone spojrzenie nie dostrzegło nikogo, jedynie ładne tereny, których wciąż nie potrafiła rozpoznać, sklasyfikować. Przeszła kilka kroków, rozglądając się wpierw po otaczających ją siedziskach, dopiero później przenosząc spojrzenie na rozpościerający się zewsząd, zielony krajobraz.
Wraz z cięższym podmuchem wiatru, który rozwiał pszeniczne kosmyki, ale nie poradził sobie ze słodką nutą, która unosiła się znad dyniowego ciasteczka, a teraz wciąż i wciąż gdzieś krążyła, otumaniając zmysły, na trawiastym polu coś się pojawiło. Ktoś...się pojawił. Na moment wstrzymała oddech, utkwiwszy spojrzenie w sylwetce, zupełnie jak gdyby odwrócenie wzroku było zwyczajnie czymś niemożliwym.
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat