Pokój muzyczny
AutorWiadomość
Pokój muzyczny
Pomieszczenie wchodzące w skład komnat należących do Marine, znajdujące się w północnym skrzydle posiadłości. Akustyka tego miejsca dobrana jest idealnie pod fortepianowe koncerty i solowe wystąpienia panienki Lestrange oraz jej gości. Pokój muzyczny jest na tyle duży, by można w nim było ćwiczyć także taniec.
Wykształcenie muzycznie jest niezwykle ważne dla latorośli szlachty z Wyspy Wight, dlatego w zamku znajduje się kilka fortepianów wykonanych przez ich przodków. Ten jest stosunkowo nowy, a wyszedł spod ręki dziadka Marine.
Wykształcenie muzycznie jest niezwykle ważne dla latorośli szlachty z Wyspy Wight, dlatego w zamku znajduje się kilka fortepianów wykonanych przez ich przodków. Ten jest stosunkowo nowy, a wyszedł spod ręki dziadka Marine.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trzynaście długich minut zajęło jej odnalezienie w posiadłości swego starszego kuzyna, którego zamierzała poprosić o pomoc w pozbyciu się bahanek, na jakie natknęła się w pokoju muzycznym. Kto by pomyślał, że nie będzie jej tam tylko jeden dzień, a jakieś insekty będą śmiały tknąć cenne instrumenty jej przodków? Co w takim razie robiły skrzaty, jeśli zezwoliły aby takie robactwo zalęgło się we dworku? Z zajęć opieki nad magicznymi stworzeniami pamiętała, że insekty te składają naprawdę olbrzymią ilość jaj, jeśli więc nie chcieli mieć tutaj plagi, musieli działać. Flavien zawsze jawił jej się jako ten, który wiedział więcej – co zrobić, jak postąpić, jak rozwiązać problem. Sama nie miała rodzeństwa, dlatego chętnie i z przyjemnością obdarzyła ciepłymi uczuciami najbliższe kuzynostwo, mieszkające przecież tylko kilkanaście komnat dalej.
Wydarzenia poprzedniego wieczora wciąż towarzyszyły Marine, mimo iż noc okazała się być bezsenna i spokojna. To nie pośrednim towarzyskim debiutem denerwowała się tak mocno, a spotkaniem w ogrodzie, jakie miało miejsce gdy wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza. Dotychczas myślała, że pierwszomajowe anomalie były najgorszym, co mogło ją spotkać, jednak szybko przekonała się, jak bardzo się myliła. Ktoś ewidentnie mieszał jej w głowie, mącąc sen i wstawiając do niego obrazy sobie tylko wiadome; okazało się, że mężczyzna z jej snów nie jest tylko wytworem wyobraźni, ale jak najbardziej żywym lordem, spokrewnionym z gwiazdą wczorajszej uroczystości. Ich pierwsze zetknięcie ze sobą pełne było niezręczności i złamanej etykiety, dlatego teraz panna Lestrange czuła wyrzuty sumienia z powodu postawy, jaką zaprezentowała w ogrodach. Morgoth także nie popisał się szlachecką klasą, lecz oboje byli usprawiedliwieni, a przynajmniej właśnie to wmawiała sobie Marine.
Była rozdarta, szukała więc pocieszenia w muzyce. Musiała ćwiczyć wokal, by już niedługo rozpocząć swoją karierę śpiewaczki w rodzinnej Operze. I chociaż wiedziała, że miejsce ma już zapewnione, nie zwalniało jej to od wymagających ćwiczeń oraz przede wszystkim dbania o struny głosowe. Dlatego nie mogła pozwolić, by ani jedna bahanka zalęgła się w ich domu.
- Dziękuję, że mi z tym pomagasz – powiedziała kuzynowi, gdy znaleźli się już w pokoju muzycznym, a Marine z niewielką odrazą wymalowaną na twarzy wskazała Flavienowi właściwy fortepian – Mam uczulenie na te insekty i obawiam się, że bliższy kontakt skończyłyby się po prostu koszmarnie – charakterystyczne bzyczenie słyszała już z oddali, wzdrygając się na samą myśl, że owady mogą wylecieć z instrumentu i spowodować reakcję alergiczną, mogącą wycofać ją z życia muzycznego na jakiś czas.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nieświadomy wewnętrznych rozterek oraz dramatów Marine mających miejsce na terenach Yaxleyów, starałem się na uroczystości dobrze bawić. Na tyle, na ile można było w obliczu tych wszystkich problemów z magią, okazującą się być śmiertelną bronią. Starałem się nie zastanawiać nad jej istotą, nad ogromem zniszczeń, jakich dokonała, ale było to trudnym zadaniem zważywszy na dotknięcie także najbliższej sfery mojego życia. Evandra ledwo uszła z życiem kiedy magiczny potencjał załamał się w jej ciele powodując szkody przyprawiające mnie o przerażenie. Próbowałem się od tego odciąć grubą kotarą obojętności, tak jak uczył mnie tego ojciec, ale okazało się to trudniejsze niż sądziłem. Widok ukochanej siostry przykutej do łóżka, nieprzytomnej, krwawiącej i walczącej o życie silnie zadziałał na moją psychikę. Od razu pomyślałem o biednej Edith; miałem już nigdy nie usłyszeć jej skrzypcowej wirtuozerii, a śmiech drobnej blondynki nie wypełniał już komnat posiadłości Thorness, powodując smętną pustkę ziejącą w klatce piersiowej. Wprost nie mogłem uwierzyć, że podobny los miałby spotkać starszą półwilę, choć od marca jej także nie było już na dworze. Na wyspie Wight, bo swą urodą oraz czarującym usposobieniem czarowała obecnie Dover oraz jego róże. To były długie tygodnie pełne napięcia, które potęgowała śmierć lorda Corentina kładącego pogrzebowy całun na rodzinie, której częścią była Evandra. Łapałem się wtedy na tym, że od czasu do czasu moje myśli wędrowały do osoby Fantine; jak sobie radziła? Cokolwiek o niej myślałem oraz jakikolwiek cel przyświecał mi podczas kolejnej, listownej gry, nie mogłem odmówić jej dozgonnej wdzięczności za to, że pomimo osobistej tragedii otoczyła opieką moją siostrę, przy której niestety nie mogłem być cały czas. Nikt nie pozwoliłby mi na zamieszkanie w Chateau Rose ani zaniedbanie obowiązku wobec rodu, którego byłem dumnym członkiem. Ojciec tym chętniej starał się mnie odseparować od swojej córki wyczuwając, że ugnę się, zaprzepaszczając w ten sposób długie lata intensywnej pracy nad moim umysłem. Widziałem, że jednocześnie odczuwał dumę z moich postępów jak i drażniła go niewiedza skrywana pod jasną czupryną. Już nie mógł odczytać we mnie żadnej myśli, żadnego wspomnienia i zauważyłem, że chyba zaczął tego żałować. Dobrowolnie oddał mi sznurek, za który mógł ciągnąć wymuszając na mnie bezwzględne posłuszeństwo. Nie musiał się tym jednak nadmiernie martwić, nadal pozostawał moim ojcem, zwierzchnikiem, którego powinienem się słuchać. Mimo to ciekawość w każdym człowieku była wiecznie żywa.
Na szczęście przetrwaliśmy, wszyscy. Najgorsza burza chyba już minęła, pozwalając nam na powrót do ewentualnie zwyczajnego życia. Siedziałem akurat w jednym z gabinetów, pisząc kolejny list do pewnej kapryśnej gwiazdy, która miała wystąpić w naszej operze. To wtedy do środka weszła Marine ze swoją prośbą; przerwałem pracę, a usłyszawszy o sednie problemu, nakreśliłem starannie kolejny pergamin. Tym razem do Evelyn, błagając o szybkie uwarzenie bahanocydu. Tymczasem postanowiłem towarzyszyć kuzynce w drodze do pokoju muzycznego, gdzie ponoć zagnieździły się już te szkodniki. Tam miałem oczekiwać na list z paczką.
Weszliśmy do środka, z którego od razu można było usłyszeć charakterystyczny dźwięk brzęczenia. W jego efekcie także ja się skrzywiłem z odrazą, bo nie mogłem pojąć jak mogło do tego dojść. Czy w tym domu nikt nie sprząta? Od czego jest skrzat w takim razie?
- Zawsze ci pomogę – odezwałem się, podchodząc nieco bliżej instrumentu, choć dalej trzymałem bezpieczny dystans. – Jestem tylko wzburzony, że to ja muszę udzielać tej pomocy, co w tym przypadku powinno być obowiązkiem skrzata – dodałem, faktycznie trochę zdenerwowany. Odbijało się to w moim głosie oraz nerwowym splataniem palców. Musiałem wziąć kilka głębszych wdechów. – Podobno bahanocyd warzy się szybko, zaraz powinien do nas dotrzeć – powiedziałem, zerkając to na fortepian, to na Marine. – Usiądź przy drzwiach, by w razie czego szybko uciec – stwierdziłem nagle, pozostawiając uchylone do pokoju wrota. Zewnętrznie wyglądałem już na uspokojonego, ale w środku wciąż drżała we mnie obawa; nie tyle o siebie, co właśnie o młodą lady, będącą w zagrożeniu przez cudze niedbalstwo. – Wszystko w porządku? – spytałem nagle, po krótkiej pauzie. Nie pytałem oczywiście o bahanki, a o wczorajszy wieczór. Wydawało mi się, że coś ją trapiło.
Na szczęście przetrwaliśmy, wszyscy. Najgorsza burza chyba już minęła, pozwalając nam na powrót do ewentualnie zwyczajnego życia. Siedziałem akurat w jednym z gabinetów, pisząc kolejny list do pewnej kapryśnej gwiazdy, która miała wystąpić w naszej operze. To wtedy do środka weszła Marine ze swoją prośbą; przerwałem pracę, a usłyszawszy o sednie problemu, nakreśliłem starannie kolejny pergamin. Tym razem do Evelyn, błagając o szybkie uwarzenie bahanocydu. Tymczasem postanowiłem towarzyszyć kuzynce w drodze do pokoju muzycznego, gdzie ponoć zagnieździły się już te szkodniki. Tam miałem oczekiwać na list z paczką.
Weszliśmy do środka, z którego od razu można było usłyszeć charakterystyczny dźwięk brzęczenia. W jego efekcie także ja się skrzywiłem z odrazą, bo nie mogłem pojąć jak mogło do tego dojść. Czy w tym domu nikt nie sprząta? Od czego jest skrzat w takim razie?
- Zawsze ci pomogę – odezwałem się, podchodząc nieco bliżej instrumentu, choć dalej trzymałem bezpieczny dystans. – Jestem tylko wzburzony, że to ja muszę udzielać tej pomocy, co w tym przypadku powinno być obowiązkiem skrzata – dodałem, faktycznie trochę zdenerwowany. Odbijało się to w moim głosie oraz nerwowym splataniem palców. Musiałem wziąć kilka głębszych wdechów. – Podobno bahanocyd warzy się szybko, zaraz powinien do nas dotrzeć – powiedziałem, zerkając to na fortepian, to na Marine. – Usiądź przy drzwiach, by w razie czego szybko uciec – stwierdziłem nagle, pozostawiając uchylone do pokoju wrota. Zewnętrznie wyglądałem już na uspokojonego, ale w środku wciąż drżała we mnie obawa; nie tyle o siebie, co właśnie o młodą lady, będącą w zagrożeniu przez cudze niedbalstwo. – Wszystko w porządku? – spytałem nagle, po krótkiej pauzie. Nie pytałem oczywiście o bahanki, a o wczorajszy wieczór. Wydawało mi się, że coś ją trapiło.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie należała do grona szlachcianek-sadystek, które karałyby skrzaty za nic, wyłącznie dla zabawy i zaspokojenia poczucia kontroli nad czymkolwiek, lecz nie zamierzała tolerować niedbalstwa. Stworzenia miały więc zostać ukarane, pomimo wszelkich swoich tłumaczeń, tak jak czyniło się to od lat – taki był porządek, ład w społeczeństwie i należało się go trzymać. Pobłażanie komuś, kto znajdował się na samym dole hierarchii, mogło poruszyć całą układanką, a stąd tylko krok do zachowań, jakimi cechowali się szlachcice umiłowani w mugolach.
Prośby o pomoc nigdy nie przychodziły jej łatwo, nawet w stosunku do własnej rodziny, jednak potrafiła odróżnić drobną przysługę od czegoś, za co ciężko będzie jej się odwdzięczyć. Flavienowi na pewno nie urągała pomoc młodszej kuzynce, a chociaż oderwał się na chwilę od swoich ważnych sprawunków, mogli wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległości w swojej relacji i choćby wymienienie się spostrzeżeniami na temat poprzedniego wieczoru.
Marine posłusznie usiadła przy drzwiach, pozwalając kuzynowi zapoznać się z problemem; jak zwykle znalazł rozwiązanie zanim jeszcze postawił diagnozę, dlatego teraz pozostało im jedynie oczekiwać na list z pakunkiem. Na szczęście mogli ten czas należycie spożytkować.
- Na pewno za chwilę będzie po wszystkim – przemówiła ciepłym głosem. Zwykłe „nie denerwuj się” nie miało szans powodzenia, a z gestów i tonu głosu Flaviena wyczytała, że nie jest tak spokojny, jak być powinien – Usiądziesz obok mnie? – zachęciła go, wygładzając obicie jednego z krzeseł, które stały pod ścianą przy drzwiach w równym rządku.
Wszystko w porządku?
Nie, nie było w porządku, a kuzyn jak zwykle potrafił się tego domyślić; Marine wiedziała, że może mu ufać, dlatego tylko przez moment zastanawiała się, czy powinna wyjawiać mu swoje tajemnice. Zbyt długo jednak trzymała je w sobie, sekrety urosły w wielką warstwę, której nie mogła już zamieść pod dywan, bo to groziło potknięciem i bolesnym upadkiem. Przygryzła więc wargę i na moment zamilkła, w myślach ubierając w słowa to, co chciała przekazać.
- Nie do końca – przyznała na wstępie, a razem ze szczerym tonem wyrwało jej się westchnięcie, nie mające jednak na celu wzbudzenia we Flavienie litości – Co sądzisz o Yaxleyach? I o… kuzynie panny młodej? – zapytała, próbując najpierw wybadać teren, po którym już za chwilę miała stąpać.
To oczywiste, że nie pytała o pana młodego; zrobił na niej poprawne wrażenie i miała nadzieję, że jeśli w ogóle ją zauważył, było ono odwzajemnione. To o Morgotha jej chodziło, choć jego imienia nie chciała jeszcze wymawiać. Zupełnie jakby powiedzenie go na głos miało zaprzepaścić wszystko, co przeżyła z nim we śnie. Musiała się jednak komuś zwierzyć ze swoich trosk, by nie zwariować, co jak wiadomo było domeną członków jej znamienitego rodu.
- Bawiłam się wczoraj naprawdę dobrze, ale gdy wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza natknęliśmy się na siebie i chyba całkiem zapomnieliśmy o etykiecie i dosłownie wszystkim dookoła. Nie dygnęłam, nie byłam skromną i powściągliwą damą. Po prostu staliśmy i patrzyliśmy na siebie, to było dziwniejsze niż wszystkie spotkania, które kiedykolwiek przeżyłam.
Potrzebowała zapewnienia, że nie okryła hańbą swojej osoby i nazwiska, jakie z Flavieniem dzielili.
Prośby o pomoc nigdy nie przychodziły jej łatwo, nawet w stosunku do własnej rodziny, jednak potrafiła odróżnić drobną przysługę od czegoś, za co ciężko będzie jej się odwdzięczyć. Flavienowi na pewno nie urągała pomoc młodszej kuzynce, a chociaż oderwał się na chwilę od swoich ważnych sprawunków, mogli wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległości w swojej relacji i choćby wymienienie się spostrzeżeniami na temat poprzedniego wieczoru.
Marine posłusznie usiadła przy drzwiach, pozwalając kuzynowi zapoznać się z problemem; jak zwykle znalazł rozwiązanie zanim jeszcze postawił diagnozę, dlatego teraz pozostało im jedynie oczekiwać na list z pakunkiem. Na szczęście mogli ten czas należycie spożytkować.
- Na pewno za chwilę będzie po wszystkim – przemówiła ciepłym głosem. Zwykłe „nie denerwuj się” nie miało szans powodzenia, a z gestów i tonu głosu Flaviena wyczytała, że nie jest tak spokojny, jak być powinien – Usiądziesz obok mnie? – zachęciła go, wygładzając obicie jednego z krzeseł, które stały pod ścianą przy drzwiach w równym rządku.
Wszystko w porządku?
Nie, nie było w porządku, a kuzyn jak zwykle potrafił się tego domyślić; Marine wiedziała, że może mu ufać, dlatego tylko przez moment zastanawiała się, czy powinna wyjawiać mu swoje tajemnice. Zbyt długo jednak trzymała je w sobie, sekrety urosły w wielką warstwę, której nie mogła już zamieść pod dywan, bo to groziło potknięciem i bolesnym upadkiem. Przygryzła więc wargę i na moment zamilkła, w myślach ubierając w słowa to, co chciała przekazać.
- Nie do końca – przyznała na wstępie, a razem ze szczerym tonem wyrwało jej się westchnięcie, nie mające jednak na celu wzbudzenia we Flavienie litości – Co sądzisz o Yaxleyach? I o… kuzynie panny młodej? – zapytała, próbując najpierw wybadać teren, po którym już za chwilę miała stąpać.
To oczywiste, że nie pytała o pana młodego; zrobił na niej poprawne wrażenie i miała nadzieję, że jeśli w ogóle ją zauważył, było ono odwzajemnione. To o Morgotha jej chodziło, choć jego imienia nie chciała jeszcze wymawiać. Zupełnie jakby powiedzenie go na głos miało zaprzepaścić wszystko, co przeżyła z nim we śnie. Musiała się jednak komuś zwierzyć ze swoich trosk, by nie zwariować, co jak wiadomo było domeną członków jej znamienitego rodu.
- Bawiłam się wczoraj naprawdę dobrze, ale gdy wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza natknęliśmy się na siebie i chyba całkiem zapomnieliśmy o etykiecie i dosłownie wszystkim dookoła. Nie dygnęłam, nie byłam skromną i powściągliwą damą. Po prostu staliśmy i patrzyliśmy na siebie, to było dziwniejsze niż wszystkie spotkania, które kiedykolwiek przeżyłam.
Potrzebowała zapewnienia, że nie okryła hańbą swojej osoby i nazwiska, jakie z Flavieniem dzielili.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skrzaty były niezbędnym elementem każdego dworu. Trudno było utrzymać w ryzach tak ogromne budynki oraz ogrody, posiłkując się zwyczajną służbą. Ludzie wymagali zapłaty, godziwych warunków mieszkalnych kiedy ich zwierzęce odpowiedniki pracowały za darmo, służąc uniżenie swym panom bez zająknięcia. Taką miały naturę. Co więc poszło nie tak, kiedy pozwalały sobie na takie uchybienia? Zagnieżdżenie się bahanek w rodowym instrumencie rodu? To zakrawało na celowe działanie sabotażowe. Nie byłbym taki zły gdyby chodziło raptem o mało znaczące zaniedbanie, ale narażanie Marine na przykre konsekwencje gdyby te bestie się wykluły i ją zaatakowały? To już była gruba przesada. Uważałem, że powinniśmy rozważyć wycieczkę do biura przemieszczania skrzatów domowych i wybranie jakiegoś bardziej kompetentnego, nie czyhającego na nasze zdrowie i życie. Niestety nie była to tylko moja decyzja, dlatego mogłem jedynie leczyć skutki całego zamieszania, nie zaś wyrwać chwast u podstawy korzenia, zapobiegając jego rozrostowi. Nie miało to zbyt wiele wspólnego z ekonomią, ale wiedziałem już, że nie zostawię tak tej sprawy.
Nie spodziewałem się, że ciepły głos kuzynki sprawi, że wszystkie troski odejdą jak ręką odjął. Z pochmurnego, wręcz wojowniczego oblicza nie pozostało ani śladu kiedy rozluźniałem mięśnie twarzy. Z płuc moich wydobyło się bezgłośne westchnięcie, a zasiadanie przy czarownicy poprzedziło niespokojne zerknięcie w stronę fortepianu. Bzyczenie nie ustępowało na sile, ale nie działo się także nic niepokojącego ponad jednostajny dźwięk.
- Oczywiście – przytaknąłem, po czym faktycznie zająłem miejsce tuż obok. Cały czas koncentrowałem zmysł słuchu na wypowiadanych przez Lestrangównę słowach, ale mój wzrok niemal przewiercał wiekowy instrument na wylot, pozostając czujnym nawet bardziej na cholerne bahanki niż sowę, która powinna w niedługim czasie zapukać dziobem do okna.
Nie poganiałem, nigdzie nam się nie spieszyło. Jeszcze. Dopóki szkodniki nie podjęły ataku, mogliśmy spokojnie porozmawiać. Wiedziała, że jej tajemnice są u mnie bezpieczne; nie dość, że nikomu bym ich nie powiedział, to jeszcze większość legilimentów miałaby problem z uzyskaniem ich wprost z mojego umysłu. W tym przypadku bycie powiernikiem sekretów nabierało nowego znaczenia.
Zastanowiłem się jednak, kiedy padło pytanie o Yaxleyów. Myśli miałem wiele, tylko czy którykolwiek z nasuwających się wniosków zadowoliłby Marine? Dlaczego nagle ją zainteresowali? Owszem, byliśmy wczoraj na ich terenach z powodu urządzanego przez nich ślubu, ale czy to miało większe znaczenie?
Dopiero dalsze słowa rozjaśniły sytuację. Na pewno nie chodziło o kuzyna, który był jednocześnie panem młodym. Tak jak dopytywanie konkretnie o Yaxleyów miało swoje podwójne dno. Bardzo ciekawe zresztą; czyżby to miała być miłość od pierwszego wejrzenia? Zdusiłem potrzebę wykwitnięcia na twarzy lekkiego uśmiechu, nie chciałem jej w końcu urazić.
- To dobry, konserwatywny ród, z bogatymi tradycjami oraz równie imponującą historią – zacząłem ostrożnie, przerywając kontakt wzrokowy z fortepianem. Zamiast tego spoglądałem na kuzynkę, bo jej reakcje interesowały mnie dużo bardziej. – Masz na myśli Morgotha? Nie wiem o nim nic ponad to, że jest raczej małomówny. Odniosłem wrażenie, że pałał do mnie niechęcią – dodałem, wiedząc, że prawdopodobnie ta odpowiedź jej się nie spodoba, ale byliśmy rodziną i powinniśmy być wobec siebie szczerzy. – Wydaje mi się, że to wynika z zakorzenionych w nich poglądów; nasze drzewo genealogiczne jest krótsze niż ich, pochodzenie francuskie chyba też im nie przypadło do gustu. Ale myślę, że to wszystko zacznie się zmieniać wraz z polityką. Teraz sojusze z rodami o właściwych poglądach są na wagę złota, skoro następuje rozłam wśród arystokracji i zalewa nas fala promugolskich zdrajców. – Pozwoliłem sobie na osąd, ale wiedziałem, że Marine nie będzie mieć nic przeciwko temu. – To mężczyzna powinien pierwszy zadbać o etykietę. Czy ktoś was widział? – dopytałem, bo w tej opowieści brakowało kilku szczegółów. Bez nich nie mogłem wydać swojej opinii.
Nie spodziewałem się, że ciepły głos kuzynki sprawi, że wszystkie troski odejdą jak ręką odjął. Z pochmurnego, wręcz wojowniczego oblicza nie pozostało ani śladu kiedy rozluźniałem mięśnie twarzy. Z płuc moich wydobyło się bezgłośne westchnięcie, a zasiadanie przy czarownicy poprzedziło niespokojne zerknięcie w stronę fortepianu. Bzyczenie nie ustępowało na sile, ale nie działo się także nic niepokojącego ponad jednostajny dźwięk.
- Oczywiście – przytaknąłem, po czym faktycznie zająłem miejsce tuż obok. Cały czas koncentrowałem zmysł słuchu na wypowiadanych przez Lestrangównę słowach, ale mój wzrok niemal przewiercał wiekowy instrument na wylot, pozostając czujnym nawet bardziej na cholerne bahanki niż sowę, która powinna w niedługim czasie zapukać dziobem do okna.
Nie poganiałem, nigdzie nam się nie spieszyło. Jeszcze. Dopóki szkodniki nie podjęły ataku, mogliśmy spokojnie porozmawiać. Wiedziała, że jej tajemnice są u mnie bezpieczne; nie dość, że nikomu bym ich nie powiedział, to jeszcze większość legilimentów miałaby problem z uzyskaniem ich wprost z mojego umysłu. W tym przypadku bycie powiernikiem sekretów nabierało nowego znaczenia.
Zastanowiłem się jednak, kiedy padło pytanie o Yaxleyów. Myśli miałem wiele, tylko czy którykolwiek z nasuwających się wniosków zadowoliłby Marine? Dlaczego nagle ją zainteresowali? Owszem, byliśmy wczoraj na ich terenach z powodu urządzanego przez nich ślubu, ale czy to miało większe znaczenie?
Dopiero dalsze słowa rozjaśniły sytuację. Na pewno nie chodziło o kuzyna, który był jednocześnie panem młodym. Tak jak dopytywanie konkretnie o Yaxleyów miało swoje podwójne dno. Bardzo ciekawe zresztą; czyżby to miała być miłość od pierwszego wejrzenia? Zdusiłem potrzebę wykwitnięcia na twarzy lekkiego uśmiechu, nie chciałem jej w końcu urazić.
- To dobry, konserwatywny ród, z bogatymi tradycjami oraz równie imponującą historią – zacząłem ostrożnie, przerywając kontakt wzrokowy z fortepianem. Zamiast tego spoglądałem na kuzynkę, bo jej reakcje interesowały mnie dużo bardziej. – Masz na myśli Morgotha? Nie wiem o nim nic ponad to, że jest raczej małomówny. Odniosłem wrażenie, że pałał do mnie niechęcią – dodałem, wiedząc, że prawdopodobnie ta odpowiedź jej się nie spodoba, ale byliśmy rodziną i powinniśmy być wobec siebie szczerzy. – Wydaje mi się, że to wynika z zakorzenionych w nich poglądów; nasze drzewo genealogiczne jest krótsze niż ich, pochodzenie francuskie chyba też im nie przypadło do gustu. Ale myślę, że to wszystko zacznie się zmieniać wraz z polityką. Teraz sojusze z rodami o właściwych poglądach są na wagę złota, skoro następuje rozłam wśród arystokracji i zalewa nas fala promugolskich zdrajców. – Pozwoliłem sobie na osąd, ale wiedziałem, że Marine nie będzie mieć nic przeciwko temu. – To mężczyzna powinien pierwszy zadbać o etykietę. Czy ktoś was widział? – dopytałem, bo w tej opowieści brakowało kilku szczegółów. Bez nich nie mogłem wydać swojej opinii.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Towarzyszące im bzyczenie nie ustawało, jednak póki nie wzbierało na sile, nie mieli się chyba czego obawiać. Opiekuńcza postawa kuzyna imponowała Marine, która doceniała chęć jego pomocy i dbanie o nią nawet w sytuacji, w której problem wydawał się być już niemal zażegnany. Flavien był jej bliski i od zawsze traktowała go tak, jak gdyby był starszym bratem, którego nigdy nie miała. Wiedziała, że może na niego liczyć nie tylko w kwestii bahanek, ale także w o wiele poważniejszych, dotyczących meandrów dorosłego życia, w jakie właśnie wkraczała. I gdyby miał zamiar wspomnieć o nieudolnych skrzatach, oczywiście poparłaby go bezzwłocznie, jednak teraz dość szybko zdała sobie sprawę, że nie potrzebowała go teraz jedynie jako obrońcy, ale także powiernika. Dotychczas czujny i skupiony na fortepianie, przerwał nieustającą kontrolę magicznego instrumentu, by pospieszyć kuzynce z odpowiedziami.
Słuchała ich i nawet w myślach nie kwestionowała niczego, choć przyszło jej do głowy, że Flavien mógłby rzeczywiście odebrać zainteresowanie Marine Yaxleyami i ich wzorowym przedstawicielem jako objaw gorętszego uczucia. Zamierzała mu oczywiście wytłumaczyć, że wcale tak nie było, na razie jednak skinęła tylko głową, gdy wspomniał o rodowej polityce. Niewiele rzeczy z nią związanych dochodziło do jej uszu, zwłaszcza, gdy znajdowała się jeszcze w Hogwarcie. Kobiety i dziewczęta nie zajmowały się polityką, lecz od jakiegoś czasu doskonale dawało się wyczuć zmieniające się wśród arystokracji nastroje. Bezpośrednie nazwanie rzeczy po imieniu przez kuzyna kazało pannie Lestrange sądzić, że wszystko jest o wiele poważniejsze i w bardziej zaawansowanym stanie rozkładu, niż początkowo myślała. Rozłam postępował, lecz czy jego kulminacyjny moment także wisiał już nad ich głowami?
Może postawa Morgotha rzeczywiście nie pomogłaby mu zjednać sobie Flaviena, a Marine nie wiedzieć czemu nagle zmartwiła się tym faktem. Gdyby nie przeżycia w snach, sama być może także zraziłaby się jego małomównością i dystansem do otoczenia.
- Właśnie w tym rzecz, że ja także niczego o nim nie wiedziałam, a mimo to kiedyś mi się przyśnił. Dopiero później zobaczyłam go po raz pierwszy. To strasznie dziwne, prawda? Nie kojarzyłam go nawet z Hogwartu – przyznała, decydując się zdradzić kuzynowi część prawdy już teraz.
Nie chciała być nieszczera, ale pomyślała, że niektóre szczegóły ich wczorajszego spotkania lepiej zachować dla siebie. Użyczona marynarka i schowana w jej kieszeni bransoletka mogły się jawić jako symbole czegoś, co tak naprawdę nie miało miejsca. Morgoth fascynował ją, lecz romantyzm nie miał tu nic do rzeczy.
- Widziała nas panna młoda, która pomogła nam później ustalić zgrabną wersję wydarzeń i rozstać się bez podejrzeń – Lestrange westchnęła, do teraz będąc wdzięczna Rosalie za ten gest .
Przez moment jeszcze gryzła się z myślami, poświęcając nawet chwilę swej uwagi na zerknięcie w kierunku fortepianu, lecz dochodzące z niego bzyczenie już dawno stłumiła, skupiając się nad czymś o wiele bardziej istotnym.
- Chodzi o to, że ja jemu też się śniłam i dlatego tak bardzo zaskoczyło nas to, że… istniejemy – dokończyła niemal szeptem, podświadomie pragnąc, by sekret, jaki zdradzała teraz Flavienowi, nie dotarł do uszu nikogo niepowołanego. Z wielką przyjemnością zwierzyłaby się Evandrze, jednak kuzynka musiała teraz od siebie dbać i zawracanie jej głowy czymś, co mogłoby ją zestresować, byłoby bardzo nierozsądnym posunięciem – Powiedz mi, czy to możliwe, by ktoś trzeci ingerował w sny dwojga ludzi? To nie wina anomalii, to stało się jeszcze chwilę przed nimi – doprecyzowała.
Słuchała ich i nawet w myślach nie kwestionowała niczego, choć przyszło jej do głowy, że Flavien mógłby rzeczywiście odebrać zainteresowanie Marine Yaxleyami i ich wzorowym przedstawicielem jako objaw gorętszego uczucia. Zamierzała mu oczywiście wytłumaczyć, że wcale tak nie było, na razie jednak skinęła tylko głową, gdy wspomniał o rodowej polityce. Niewiele rzeczy z nią związanych dochodziło do jej uszu, zwłaszcza, gdy znajdowała się jeszcze w Hogwarcie. Kobiety i dziewczęta nie zajmowały się polityką, lecz od jakiegoś czasu doskonale dawało się wyczuć zmieniające się wśród arystokracji nastroje. Bezpośrednie nazwanie rzeczy po imieniu przez kuzyna kazało pannie Lestrange sądzić, że wszystko jest o wiele poważniejsze i w bardziej zaawansowanym stanie rozkładu, niż początkowo myślała. Rozłam postępował, lecz czy jego kulminacyjny moment także wisiał już nad ich głowami?
Może postawa Morgotha rzeczywiście nie pomogłaby mu zjednać sobie Flaviena, a Marine nie wiedzieć czemu nagle zmartwiła się tym faktem. Gdyby nie przeżycia w snach, sama być może także zraziłaby się jego małomównością i dystansem do otoczenia.
- Właśnie w tym rzecz, że ja także niczego o nim nie wiedziałam, a mimo to kiedyś mi się przyśnił. Dopiero później zobaczyłam go po raz pierwszy. To strasznie dziwne, prawda? Nie kojarzyłam go nawet z Hogwartu – przyznała, decydując się zdradzić kuzynowi część prawdy już teraz.
Nie chciała być nieszczera, ale pomyślała, że niektóre szczegóły ich wczorajszego spotkania lepiej zachować dla siebie. Użyczona marynarka i schowana w jej kieszeni bransoletka mogły się jawić jako symbole czegoś, co tak naprawdę nie miało miejsca. Morgoth fascynował ją, lecz romantyzm nie miał tu nic do rzeczy.
- Widziała nas panna młoda, która pomogła nam później ustalić zgrabną wersję wydarzeń i rozstać się bez podejrzeń – Lestrange westchnęła, do teraz będąc wdzięczna Rosalie za ten gest .
Przez moment jeszcze gryzła się z myślami, poświęcając nawet chwilę swej uwagi na zerknięcie w kierunku fortepianu, lecz dochodzące z niego bzyczenie już dawno stłumiła, skupiając się nad czymś o wiele bardziej istotnym.
- Chodzi o to, że ja jemu też się śniłam i dlatego tak bardzo zaskoczyło nas to, że… istniejemy – dokończyła niemal szeptem, podświadomie pragnąc, by sekret, jaki zdradzała teraz Flavienowi, nie dotarł do uszu nikogo niepowołanego. Z wielką przyjemnością zwierzyłaby się Evandrze, jednak kuzynka musiała teraz od siebie dbać i zawracanie jej głowy czymś, co mogłoby ją zestresować, byłoby bardzo nierozsądnym posunięciem – Powiedz mi, czy to możliwe, by ktoś trzeci ingerował w sny dwojga ludzi? To nie wina anomalii, to stało się jeszcze chwilę przed nimi – doprecyzowała.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W miarę upływu kolejnych minut bzyczenie niespokojnych jaj bahanek stawało się tłem dla toczącej się w pomieszczeniu rozmowy. Nie traciłem jednak czujności, co jakiś czas odrywając spojrzenie od Marine i zerkałem zaniepokojony w stronę fortepianu. Ewentualne wyklucie się szkodników mogło być nawet do zniesienia gdyby nie istotny fakt uczulenia mojej kuzynki na jad tych wstrętnych, złośliwych stworzeń. To powodowało moją wzmożoną ostrożność; chyba od początku istnienia przyjmowałem na siebie obowiązek troskliwego, starszego brata oraz kuzyna. Moim zadaniem była opieka nad całą, żeńską częścią rodziny, choć na początku było to szczególnie trudne. Fakt, że nie udało mi się ocalić Edith przed okrutną Serpentyną oraz to, że Marine była w jej wieku i tak mocno do niej podobna nie ułatwiał niczego. Czasem jej bezpieczeństwo przynosiło mi otuchę, jakby moja najmłodsza siostra nadal była tutaj z nami: radosna oraz odseparowana od wszelkiego zła czyhającego na nią poza murami posiadłości. Zdarzało się jednak, że piękna twarz młodszej lady Lestrange przypominała o bolesnej porażce, jaką poniosłem. A powinienem dbać o nie wszystkie. Evandra już teraz stała się dla mnie odległa i niedostępna przez ślub i zamieszkanie na innym dworze, a Marine? Na pewno za jakiś czas także opuści wyspę Wight i już moja opieka roztoczona na najbliższy zostanie pozbawiona racji bytu. Uwielbiałem mieć nad wszystkim kontrolę, zaś jej brak mocno mnie przerażał.
Skupienie się w takich warunkach było skomplikowanym wyczynem, ale zrobiłem wszystko, by zapewnić czarownicy maksimum komfortu z mojej strony. Naprawdę interesował mnie jej problem i od razu zacząłem przeszukiwać w głowie możliwości jego rozwiązania, nawet jeśli posiadałem ku temu niewiele danych. Myśl, że oboje przyłapanych czarodziejów podczas ślubu w Fenland faktycznie mogła mieć ku sobie, wzbudziła mój niewielki niepokój. Co, jeśli to wszystko potoczy się zbyt szybko i nie będę miał okazji zweryfikować osobowości Morgotha? Wolałem się upewnić, że Marine nic z jego strony nie grozi, to wymagało jednak czasu. Może zbyt daleko zagalopowałem się we własnych myślach i teoriach spiskowych? Całkiem możliwe. Mój problem polegał na tym, że za dużo myślałem oraz analizowałem jednocześnie, w dodatku nie jeden wątek, a nawet kilkanaście i potem gubiłem się w swojej ocenie sytuacji. Przewrażliwienie oraz kompleks starszego brata nieco wypaczał obraz rzeczywistości czyniąc ze mnie osobę zaborczą oraz… paranoiczną? Starałem się z tym walczyć, nie pośpieszając w interpretacji. Nie na głos.
Słowa opuszczające usta mojej kuzynki były więcej niż niepokojące, powstrzymałem się jednak przed przybraniem strapionego wyrazu twarzy. Śnicie o kimś, kogo się absolutnie nie znało, nie należało do normalnych zjawisk. Bardzo starannie usiłowałem poukładać wszystkie informacje we własnej głowie, nie chcąc w krewnej wzbudzać niepokoju.
- Może widziałaś go w tłumie nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Wiesz, czytałem dość dużo publikacji na temat ludzkiego mózgu, to bardzo fascynujący organ. Nawet jeśli nie zwróciłaś na kogoś uwagi, ale twój wzrok zarejestrował jego obraz, mózg przechowuje o nim informacje dopóki jakieś ważniejsze dane nie zostaną nadpisane w danym neuronie – powiedziałem, chcąc cały ten proces mocno zracjonalizować. Nie znałem się na anatomii, lecz umysł fascynował mnie odkąd ojciec wywierał na mnie swój wpływ odnośnie nauki oklumencji, to był niejako cytat z jednego z tomów. Nie rozumiałem do końca tego mechanizmu, ale dało mi poczucie, że jednak sprawa, o której mówiła Marine wcale nie była tak nieprawdopodobna jak mi się z początku wydawało. Cały pozorny entuzjazm nieco ucichł słysząc, że i Morgoth śnił o lady Lestrange, co już trochę podważało moją poprzednią teorię. – Chyba rodzący się dar jasnowidzenia możemy wykluczyć, hm? – spytałem retorycznie, zamyślając się na chwilę. Znów kontrolnie spojrzałem na fortepian. – Jedyne, co mi w takim razie przychodzi… może staliście się ofiarami legilimencji? Albo zaklęcia zmieniającego pamięć? Zaszczepienie w was pewnych wspomnień nie byłoby aż takie trudne dla wprawnego legilimenty, ale… zupełnie nie wiem po co ktoś miałby to robić, motywy nie trzymają się sensu – stwierdziłem trochę z rozczarowaniem. – Postaram się czegoś poszukać na ten temat – zapewniłem kuzynkę, na krótki moment zamykają jej dłoń w swoich, by dodać jej otuchy. – To bardzo miłe ze strony panny młodej – zauważyłem, podejmując się tym razem drugiego wątku rozmowy. – Myślisz, że można jej ufać? Mogła to zrobić na pokaz, by potem wywlec to na światło dzienne w najmniej oczekiwanym momencie; mężczyzny nie ocenią tak pochopnie jak kobiety – stwierdziłem mocno sceptycznie. Wszędzie dopatrywałem się spisków i niebezpieczeństw, czyżbym powoli tracił zmysły? Nie, to chyba świat arystokracji był pełen brudów oraz intryg. – Nawet jeśli zamierzała o tym komuś powiedzieć, to nie widzę tu dużej przewiny. Nie martwiłbym się na zapas – dodałem pocieszająco, nawet uśmiechnąłem się pokrzepiająco. Wierzyłem, że stanie i patrzenie na siebie, nawet na osobności, nie było karygodnym występkiem.
Skupienie się w takich warunkach było skomplikowanym wyczynem, ale zrobiłem wszystko, by zapewnić czarownicy maksimum komfortu z mojej strony. Naprawdę interesował mnie jej problem i od razu zacząłem przeszukiwać w głowie możliwości jego rozwiązania, nawet jeśli posiadałem ku temu niewiele danych. Myśl, że oboje przyłapanych czarodziejów podczas ślubu w Fenland faktycznie mogła mieć ku sobie, wzbudziła mój niewielki niepokój. Co, jeśli to wszystko potoczy się zbyt szybko i nie będę miał okazji zweryfikować osobowości Morgotha? Wolałem się upewnić, że Marine nic z jego strony nie grozi, to wymagało jednak czasu. Może zbyt daleko zagalopowałem się we własnych myślach i teoriach spiskowych? Całkiem możliwe. Mój problem polegał na tym, że za dużo myślałem oraz analizowałem jednocześnie, w dodatku nie jeden wątek, a nawet kilkanaście i potem gubiłem się w swojej ocenie sytuacji. Przewrażliwienie oraz kompleks starszego brata nieco wypaczał obraz rzeczywistości czyniąc ze mnie osobę zaborczą oraz… paranoiczną? Starałem się z tym walczyć, nie pośpieszając w interpretacji. Nie na głos.
Słowa opuszczające usta mojej kuzynki były więcej niż niepokojące, powstrzymałem się jednak przed przybraniem strapionego wyrazu twarzy. Śnicie o kimś, kogo się absolutnie nie znało, nie należało do normalnych zjawisk. Bardzo starannie usiłowałem poukładać wszystkie informacje we własnej głowie, nie chcąc w krewnej wzbudzać niepokoju.
- Może widziałaś go w tłumie nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Wiesz, czytałem dość dużo publikacji na temat ludzkiego mózgu, to bardzo fascynujący organ. Nawet jeśli nie zwróciłaś na kogoś uwagi, ale twój wzrok zarejestrował jego obraz, mózg przechowuje o nim informacje dopóki jakieś ważniejsze dane nie zostaną nadpisane w danym neuronie – powiedziałem, chcąc cały ten proces mocno zracjonalizować. Nie znałem się na anatomii, lecz umysł fascynował mnie odkąd ojciec wywierał na mnie swój wpływ odnośnie nauki oklumencji, to był niejako cytat z jednego z tomów. Nie rozumiałem do końca tego mechanizmu, ale dało mi poczucie, że jednak sprawa, o której mówiła Marine wcale nie była tak nieprawdopodobna jak mi się z początku wydawało. Cały pozorny entuzjazm nieco ucichł słysząc, że i Morgoth śnił o lady Lestrange, co już trochę podważało moją poprzednią teorię. – Chyba rodzący się dar jasnowidzenia możemy wykluczyć, hm? – spytałem retorycznie, zamyślając się na chwilę. Znów kontrolnie spojrzałem na fortepian. – Jedyne, co mi w takim razie przychodzi… może staliście się ofiarami legilimencji? Albo zaklęcia zmieniającego pamięć? Zaszczepienie w was pewnych wspomnień nie byłoby aż takie trudne dla wprawnego legilimenty, ale… zupełnie nie wiem po co ktoś miałby to robić, motywy nie trzymają się sensu – stwierdziłem trochę z rozczarowaniem. – Postaram się czegoś poszukać na ten temat – zapewniłem kuzynkę, na krótki moment zamykają jej dłoń w swoich, by dodać jej otuchy. – To bardzo miłe ze strony panny młodej – zauważyłem, podejmując się tym razem drugiego wątku rozmowy. – Myślisz, że można jej ufać? Mogła to zrobić na pokaz, by potem wywlec to na światło dzienne w najmniej oczekiwanym momencie; mężczyzny nie ocenią tak pochopnie jak kobiety – stwierdziłem mocno sceptycznie. Wszędzie dopatrywałem się spisków i niebezpieczeństw, czyżbym powoli tracił zmysły? Nie, to chyba świat arystokracji był pełen brudów oraz intryg. – Nawet jeśli zamierzała o tym komuś powiedzieć, to nie widzę tu dużej przewiny. Nie martwiłbym się na zapas – dodałem pocieszająco, nawet uśmiechnąłem się pokrzepiająco. Wierzyłem, że stanie i patrzenie na siebie, nawet na osobności, nie było karygodnym występkiem.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była doskonale świadoma faktu, że kiedyś przyjdzie jej opuścić Wyspę Wight i zamieszkać w posiadłości przyszłego męża, być może oddalonej od jej domu tak bardzo, jak tylko się dało. Pogodziła się z tą myślą mniej więcej w tym samym momencie, w którym dotarło do niej, że mimo wszystko nie będzie miała wiele do powiedzenia w kwestii tego, czyją obrączkę przyjmie na palec i ilu gości zaprosi na swój ślub. Mimo wszystko to właśnie pożegnanie się z miejscem, w którym dorastała, miało być dla niej najcięższym przeżyciem. Jego mieszkańców mogłaby spotykać nawet codziennie, a mimo to nie będzie już mogła nazywać Wyspy swoim domem. A przecież tylko ona, jak dotąd, skradła jej serce; strome klify i gęste lasy, piaszczyste plaże i urokliwe zatoczki stanowiły krajobraz do którego przywykła, do którego przynależała. Była boleśnie pewna, że w żadnym innym miejscu nie będzie się czuła tak dobrze i to właśnie wyprowadzka będzie największym poświęceniem, na jakie będzie musiała się zdecydować, pragnąc wypełnić rolę przeznaczoną jej już od dnia urodzenia.
Rozłąka z członkami rodziny, w tym drogim kuzynem Flavieniem, także miała być ciężka do zniesienia, lecz pocieszała się myślą, że przy odrobinie szczęścia będzie mogła ich często widywać. Tęskniła za Evandrą, a przecież minęło tak niewiele czasu, odkąd jej droga siostra wyszła za mąż. Czy i ona miała odciąć się od rodziny w ten sposób? Przejdzie pod opiekę męża, to jasne, ale miała nadzieję, że nigdy nie utraci poczucia bezpieczeństwa, jakie dawała jej opieka bliskich.
Zdecydowała się zwierzyć Flavienowi właśnie dlatego, że ufała mu bez zastanowienia. To rodzina była z nią w gorszych momentach życia i Marine wiedziała, że tylko na nich może zawsze polegać. Nie bała się już zawierania bliższych znajomości, lecz zawsze z tyłu głowy kołatała się jej myśl, by pamiętała o tym, komu może prawdziwie zaufać. Tylko rodzinie.
- Bardzo chciałabym, żeby tak właśnie było – zapewniła w odpowiedzi na jego rewelacje o mózgu i neuronach. Sama nie miała o tym bladego pojęcia, lecz była kuzynowi niezmiernie wdzięczna za podpowiedzenie kolejnych słów-kluczy, jakie mogła wykorzystać w dalszych poszukiwaniach informacji na temat tajemniczej więzi, łączącej ją z Morgothem. Bo co do tego, że dalej będzie szukać, nie było chyba żadnych wątpliwości?
Sama Lestrange tworzyła w swojej głowie niejedną teorię spiskową, dotyczącą tego, co mogło być powodem sennego połączenia. Czy mieli z Yaxleyem wspólnych wrogów? Czy ona miała w ogóle jakichkolwiek wrogów? Oczywiście, że niejednej młodej lady zaszła czasem za skórę, ale nikogo nie upodliła jeszcze tak mocno, by teraz mógł się mścić. Na Merlina, była przecież tylko nastolatką! Nawet jeśli Morgoth miałby niezliczoną ilość wrogów, co ona miała z tym wspólnego? Nie odrzucała nawet najbardziej absurdalnych teorii, dopóki nie znajdzie się ta najwłaściwsza.
- Również pomyślałam o legilimencji lub jakimś silnym zaklęciu i eliksirze, które z premedytacją wpływałyby na sny, ale masz rację, tutaj po prostu nie ma motywu. Nawet jeśli to jakaś klątwa… nic nie łączy się logicznie w całość – wzruszyła ramionami, zapominając na chwilę o bzyczącym fortepianie i bahankach, które już niebawem miały zostać zgładzone.
Zastanowiła się, czy aby na pewno mogła ufać Rosalie, lecz przypomniała sobie spojrzenie, jakim piękna półwila obdarzyła kuzyna, gdy ich ze sobą zobaczyła. Na pewno zależało jej nie tylko na jego reputacji, Marine była więc dziwnie spokojna o własną.
- Myślę, że teraz tylko cztery osoby wiedzą o tym spotkaniu – uśmiechnęła się lekko, słysząc zapewnienia z ust Flaviena. Uspokoił ją nieco, dlatego zdecydowała się na lekką zmianę tematu – A czy Ty, drogi kuzynie, spotkałeś ostatnio kogoś, z kim chciałbyś zapomnieć na moment o etykiecie? – błysk w oku zdradzał, że Marine była żywo zainteresowana barwną opowieścią, dotyczącą życia uczuciowego starszego kuzyna.
Rozłąka z członkami rodziny, w tym drogim kuzynem Flavieniem, także miała być ciężka do zniesienia, lecz pocieszała się myślą, że przy odrobinie szczęścia będzie mogła ich często widywać. Tęskniła za Evandrą, a przecież minęło tak niewiele czasu, odkąd jej droga siostra wyszła za mąż. Czy i ona miała odciąć się od rodziny w ten sposób? Przejdzie pod opiekę męża, to jasne, ale miała nadzieję, że nigdy nie utraci poczucia bezpieczeństwa, jakie dawała jej opieka bliskich.
Zdecydowała się zwierzyć Flavienowi właśnie dlatego, że ufała mu bez zastanowienia. To rodzina była z nią w gorszych momentach życia i Marine wiedziała, że tylko na nich może zawsze polegać. Nie bała się już zawierania bliższych znajomości, lecz zawsze z tyłu głowy kołatała się jej myśl, by pamiętała o tym, komu może prawdziwie zaufać. Tylko rodzinie.
- Bardzo chciałabym, żeby tak właśnie było – zapewniła w odpowiedzi na jego rewelacje o mózgu i neuronach. Sama nie miała o tym bladego pojęcia, lecz była kuzynowi niezmiernie wdzięczna za podpowiedzenie kolejnych słów-kluczy, jakie mogła wykorzystać w dalszych poszukiwaniach informacji na temat tajemniczej więzi, łączącej ją z Morgothem. Bo co do tego, że dalej będzie szukać, nie było chyba żadnych wątpliwości?
Sama Lestrange tworzyła w swojej głowie niejedną teorię spiskową, dotyczącą tego, co mogło być powodem sennego połączenia. Czy mieli z Yaxleyem wspólnych wrogów? Czy ona miała w ogóle jakichkolwiek wrogów? Oczywiście, że niejednej młodej lady zaszła czasem za skórę, ale nikogo nie upodliła jeszcze tak mocno, by teraz mógł się mścić. Na Merlina, była przecież tylko nastolatką! Nawet jeśli Morgoth miałby niezliczoną ilość wrogów, co ona miała z tym wspólnego? Nie odrzucała nawet najbardziej absurdalnych teorii, dopóki nie znajdzie się ta najwłaściwsza.
- Również pomyślałam o legilimencji lub jakimś silnym zaklęciu i eliksirze, które z premedytacją wpływałyby na sny, ale masz rację, tutaj po prostu nie ma motywu. Nawet jeśli to jakaś klątwa… nic nie łączy się logicznie w całość – wzruszyła ramionami, zapominając na chwilę o bzyczącym fortepianie i bahankach, które już niebawem miały zostać zgładzone.
Zastanowiła się, czy aby na pewno mogła ufać Rosalie, lecz przypomniała sobie spojrzenie, jakim piękna półwila obdarzyła kuzyna, gdy ich ze sobą zobaczyła. Na pewno zależało jej nie tylko na jego reputacji, Marine była więc dziwnie spokojna o własną.
- Myślę, że teraz tylko cztery osoby wiedzą o tym spotkaniu – uśmiechnęła się lekko, słysząc zapewnienia z ust Flaviena. Uspokoił ją nieco, dlatego zdecydowała się na lekką zmianę tematu – A czy Ty, drogi kuzynie, spotkałeś ostatnio kogoś, z kim chciałbyś zapomnieć na moment o etykiecie? – błysk w oku zdradzał, że Marine była żywo zainteresowana barwną opowieścią, dotyczącą życia uczuciowego starszego kuzyna.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie wyobrażałem sobie opuszczania murów posiadłości. Było tu zbyt pięknie, wręcz najpiękniej w całej Anglii i co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Miałem świadomość, że każdy z lordów oraz lady zachwalali swoje hrabstwo wynosząc je na piedestał nieskazitelnej urody, ale prawda była taka, że żadne tereny pod władaniem arystokracji nie mogły się równać z wyspą Wight. Przede wszystkim dlatego, że była wyspą, czym nie mógł pochwalić się żaden inny ród. Otaczały nas lazurowe wody zamieszkiwane przez utalentowane w śpiewie syreny i strzegące mórz trytony, piaszczyste plaże oraz jasne klify, a to było wartością unikatową. Żałowałem, że Evandra i Marine nie mogły zostać tu ze mną już na zawsze, choć teoretycznie moja droga kuzynka miała jeszcze szanse wyjść za naszego dalszego krewnego i pozostać na ziemiach naszych przodków. Pomimo faktu, że to dość odważna myśl oraz niestety o niskim prawdopodobieństwie, to nie można jej było całkowicie wykluczyć. Z drugiej strony, skoro wyniknęła taka, a nie inna sytuacja z Morgothem, zacząłem domniemywać jak ta dziwna sytuacja może się skończyć. Zjawiska wstępowania w związek małżeński z miłości wśród szlacheckiej socjety były dość rzadko występującymi; na tyle, że aż sam nie wierzyłem w swoje szczęście. Pogodzony z nadchodzącą wolą nestora oraz ojca wiedziałem, że nie będę mieć w tej sprawie żadnego prawa głosu. Czasem zastanawiałem się czy gdybym zaproponował kandydatkę na przyszłą lady Lestrange to czy kiedykolwiek moja prośba zostałaby wysłuchana, ale z drugiej strony nie miałem pojęcia kogo mógłbym wskazać. Czy raczej jeszcze sobie tego nie zdołałem uświadomić. Ale pomysł, by Marine miała zostać lady Yaxley napawał mnie obawą o jej losy. Zauroczenie czy miłość mogły nie wytrzymać otoczenia ohydnych bagien. Jej kwiat zgniłby tam bardzo szybko, nie mogąc odnaleźć piękna delikatnych plaż oraz zapierających dech w piersiach zachodów słońca nad wodą. Niewykluczone, że po prostu nadmiernie intepretowałem fakty i zagalopowałem się w swoich podejrzeniach, ale to nie było aż tak nierealną teorią. Wspólne sny mogły ich zbliżyć pomimo braku kontaktu bezpośredniego; w końcu dzielili ze sobą poniekąd intymne chwile jakie dawał nocny odpoczynek. To niepokoiło, ale nie dałem tego po sobie poznać nie chcąc peszyć rodowej perły. Skoro jednak nie było przy mnie ani Evandry, ani Edith, wiedziałem już nad kim należało roztoczyć opiekę.
Wyjaśnienie, czy raczej ich próby, co mogło się dziać w ich umysłach było do tego pierwszym krokiem. Spekulacji było wiele, ale nie każda była w równym stopniu wiarygodna. Już od początku kilka opcji mogliśmy wykluczyć; jednak inne były równie zastanawiające. Jeśli faktycznie Morgoth miałby jakieś problemy, czyli ktoś życzyłby mu źle, to co do tego miała Merlina winna lady Lestrange? A może…
- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale wierzę, że możemy porozmawiać ze sobą szczerze. Co jeśli lord Yaxley żywi do ciebie afekt? Może to jakaś zemsta zauroczonej w nim czarownicy? Czy te sny mogą nosić znamiona nieprzyjemnych? – spytałem, dzieląc się z nią kolejnymi pomysłami. Bo jakakolwiek była przyczyna tego dziwnego stanu, w istocie brakowało motywu. Próbowałem więc uruchomić wszystkie zwoje mózgowe i rozpatrzyć jak najwięcej wątków, by być może udało się wybrać z całej długiej listy ten, który ewentualnie mógłby pasować. Wciąż jednak posiadałem za mało danych.
- W takim razie my wszyscy możemy być spokojni – odparłem na jej słowa. I faktycznie odetchnąłem niejako z ulgą. Nie wiedziałem skąd w Marine ta wiara bazująca na innych ludziach, ale może znała tamtą kobietę. Nie wnikałem, nie chciałem burzyć jej spokoju, który wyraźnie odczuwała.
Na zmianę tematu uśmiechnąłem się szelmowsko, ale nie miałem pojęcia co tak konkretnie mógłbym jej powiedzieć. Sam nie miałem pojęcia czy cokolwiek działo się w moim życiu uczuciowym. Przecież to była tylko niewinna gra, prawda?
- Nie, nie spotkałem nikogo nowego ostatnimi czasy – rzuciłem więc, poprawiając się na krześle. – Pozostaję wiernym dawnym sympatiom – dodałem nieco tajemniczo, ale przecież jako gentleman nie powinienem mówić niczego więcej. Teoretycznie wszystkie sekrety pozostawały w rodzinie, ale młodzieńczy wiek ukochanej kuzynki napawał nieco obawą o skłonność do ekscytacji w gronie innych szlachcianek, a to mogło wyrwać się spod kontroli.
Akurat, jak na wybawienie przystało, usłyszeliśmy uporczywe pukanie w szybę.
Wyjaśnienie, czy raczej ich próby, co mogło się dziać w ich umysłach było do tego pierwszym krokiem. Spekulacji było wiele, ale nie każda była w równym stopniu wiarygodna. Już od początku kilka opcji mogliśmy wykluczyć; jednak inne były równie zastanawiające. Jeśli faktycznie Morgoth miałby jakieś problemy, czyli ktoś życzyłby mu źle, to co do tego miała Merlina winna lady Lestrange? A może…
- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale wierzę, że możemy porozmawiać ze sobą szczerze. Co jeśli lord Yaxley żywi do ciebie afekt? Może to jakaś zemsta zauroczonej w nim czarownicy? Czy te sny mogą nosić znamiona nieprzyjemnych? – spytałem, dzieląc się z nią kolejnymi pomysłami. Bo jakakolwiek była przyczyna tego dziwnego stanu, w istocie brakowało motywu. Próbowałem więc uruchomić wszystkie zwoje mózgowe i rozpatrzyć jak najwięcej wątków, by być może udało się wybrać z całej długiej listy ten, który ewentualnie mógłby pasować. Wciąż jednak posiadałem za mało danych.
- W takim razie my wszyscy możemy być spokojni – odparłem na jej słowa. I faktycznie odetchnąłem niejako z ulgą. Nie wiedziałem skąd w Marine ta wiara bazująca na innych ludziach, ale może znała tamtą kobietę. Nie wnikałem, nie chciałem burzyć jej spokoju, który wyraźnie odczuwała.
Na zmianę tematu uśmiechnąłem się szelmowsko, ale nie miałem pojęcia co tak konkretnie mógłbym jej powiedzieć. Sam nie miałem pojęcia czy cokolwiek działo się w moim życiu uczuciowym. Przecież to była tylko niewinna gra, prawda?
- Nie, nie spotkałem nikogo nowego ostatnimi czasy – rzuciłem więc, poprawiając się na krześle. – Pozostaję wiernym dawnym sympatiom – dodałem nieco tajemniczo, ale przecież jako gentleman nie powinienem mówić niczego więcej. Teoretycznie wszystkie sekrety pozostawały w rodzinie, ale młodzieńczy wiek ukochanej kuzynki napawał nieco obawą o skłonność do ekscytacji w gronie innych szlachcianek, a to mogło wyrwać się spod kontroli.
Akurat, jak na wybawienie przystało, usłyszeliśmy uporczywe pukanie w szybę.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet przewaga płci nie oznaczała, że w kwestii małżeństwa Flavien miał do powiedzenia wiele więcej, niż jego młoda kuzynka. Oczywiście, mógł zaprotestować, a jego protest zapewne zostałby rozważony, lecz nigdy nie mógł mieć pewności, że jego wola zostanie w pełni wzięta pod uwagę. Przedstawienie odpowiedniej kandydatki wchodziło oczywiście w grę, lecz na takie zagranie miał coraz mniej czasu – dni i tygodnie mijały, a panicz Lestrange wcale nie stawał się młodszy. Ród potrzebował kolejnego zastrzyku świeżej krwi i zapewne nie zamierzał spoczywać na laurach; wydanie za mąż Evandry było tylko jednym z wielu sukcesów, jakie lordowie z Wyspy Wight mieli w planach na matrymonialnym polu. Na całe szczęście mogli poszczycić się latoroślami stanowiącymi doskonałe partie.
Pytanie kuzyna sprawiło, że na ustach Marine zatańczył uśmiech; cieszyła się, ze Flavien widział w niej kogoś wartego afektu innej osoby, lecz wiedziała doskonale, że ten trop myślenia nie był właściwy.
- Oczywiście, że możemy porozmawiać szczerze, zawsze – zapewniła, mając nadzieję, że gdy i on znajdzie się w potrzebie, przypomni sobie, że istnieje ktoś gotowy go wysłuchać – Dlatego spieszę z wyjaśnieniem, że nie ma mowy o żadnym afekcie. Nie znaliśmy się wcześniej, więc jeśli jakakolwiek zauroczona nim czarownica miałaby się mścić, wybranie mnie nie ma najmniejszego sensu. Te sny nie są nieprzyjemnie, wręcz przeciwnie – zdecydowała się nie ukrywać tej części sennej przygody przed przejętym Flavienem – Są jak przygody, jak rozdziały ciekawej książki. Dopóki nie odkryłam, że lord Yaxley istnieje naprawdę, nie miałam co do nich żadnych zastrzeżeń. Każdy kolejny był ciągiem dalszym poprzedniego, a gdy historia się skończyła, poznaliśmy się, jakby to wszystko zostało domknięte jakąś klamrą.
Starała się wytłumaczyć wszystko najdokładniej, jak tylko potrafiła, jednocześnie nie szczędząc własnych uczuć. Choć początkowo niepewna, teraz wiedziała już, że nie miała się czego wstydzić. Lubiła to poczucie wolności, jakie przynosiły jej sny, a jednocześnie nie odrywały jej one od rzeczywistości aż tak bardzo, by nie mogła teraz jeść czy spać. Szukała rozwiązania tej zagadki niestrudzenie, nie zapominając o swoich obowiązkach.
Z rozmowy wyrwało ich stukanie sowy, która pojawiła się nagle przy oknie. Nareszcie bahanki mogły zostać powstrzymane, a fortepian zdatny do użytku. Na wszelki wypadek Marine nie planowała jednak używać go już w dniu dzisiejszym.
Choć interesowało ją życie uczuciowe kuzyna, wiedziała, kiedy powinna trzymać język za zębami. Flavien ewidentnie nie był jeszcze gotów na zdradzenie pewnych sekretów i szanowała to, mając jednocześnie nadzieję, że mężczyzna widzi w niej kogoś, komu mógłby z tym tematem zaufać. Nie zamierzała naciskać i wyciągać z niego imion panien, z jakimi utrzymywał bliższe kontakty; nie miała wątpliwości, że miał powodzenie, wszakże wystarczyło przez moment przebywać w jego towarzystwie, by dać się oczarować jego prezencją.
- Gdy przyjdzie czas, na pewno mi o nich opowiesz – uśmiechnęła się, kładąc mu rękę na ramieniu – Dziękuję Ci za tę rozmowę, naprawdę w pewien sposób mi ulżyło. Rozpraw się z bahankami, dzielny rycerzu – zasłoniła ręką twarz, w obawie, że bahanocyd może dostać się do jej oczu.
A gdy było już po wszystkim złożyła na jego ręce kolejne podziękowania, po czym rozeszli się w swoje strony, zamierzając skupić na przyjemnych formach spędzenia dalszej części dnia.
zt
Pytanie kuzyna sprawiło, że na ustach Marine zatańczył uśmiech; cieszyła się, ze Flavien widział w niej kogoś wartego afektu innej osoby, lecz wiedziała doskonale, że ten trop myślenia nie był właściwy.
- Oczywiście, że możemy porozmawiać szczerze, zawsze – zapewniła, mając nadzieję, że gdy i on znajdzie się w potrzebie, przypomni sobie, że istnieje ktoś gotowy go wysłuchać – Dlatego spieszę z wyjaśnieniem, że nie ma mowy o żadnym afekcie. Nie znaliśmy się wcześniej, więc jeśli jakakolwiek zauroczona nim czarownica miałaby się mścić, wybranie mnie nie ma najmniejszego sensu. Te sny nie są nieprzyjemnie, wręcz przeciwnie – zdecydowała się nie ukrywać tej części sennej przygody przed przejętym Flavienem – Są jak przygody, jak rozdziały ciekawej książki. Dopóki nie odkryłam, że lord Yaxley istnieje naprawdę, nie miałam co do nich żadnych zastrzeżeń. Każdy kolejny był ciągiem dalszym poprzedniego, a gdy historia się skończyła, poznaliśmy się, jakby to wszystko zostało domknięte jakąś klamrą.
Starała się wytłumaczyć wszystko najdokładniej, jak tylko potrafiła, jednocześnie nie szczędząc własnych uczuć. Choć początkowo niepewna, teraz wiedziała już, że nie miała się czego wstydzić. Lubiła to poczucie wolności, jakie przynosiły jej sny, a jednocześnie nie odrywały jej one od rzeczywistości aż tak bardzo, by nie mogła teraz jeść czy spać. Szukała rozwiązania tej zagadki niestrudzenie, nie zapominając o swoich obowiązkach.
Z rozmowy wyrwało ich stukanie sowy, która pojawiła się nagle przy oknie. Nareszcie bahanki mogły zostać powstrzymane, a fortepian zdatny do użytku. Na wszelki wypadek Marine nie planowała jednak używać go już w dniu dzisiejszym.
Choć interesowało ją życie uczuciowe kuzyna, wiedziała, kiedy powinna trzymać język za zębami. Flavien ewidentnie nie był jeszcze gotów na zdradzenie pewnych sekretów i szanowała to, mając jednocześnie nadzieję, że mężczyzna widzi w niej kogoś, komu mógłby z tym tematem zaufać. Nie zamierzała naciskać i wyciągać z niego imion panien, z jakimi utrzymywał bliższe kontakty; nie miała wątpliwości, że miał powodzenie, wszakże wystarczyło przez moment przebywać w jego towarzystwie, by dać się oczarować jego prezencją.
- Gdy przyjdzie czas, na pewno mi o nich opowiesz – uśmiechnęła się, kładąc mu rękę na ramieniu – Dziękuję Ci za tę rozmowę, naprawdę w pewien sposób mi ulżyło. Rozpraw się z bahankami, dzielny rycerzu – zasłoniła ręką twarz, w obawie, że bahanocyd może dostać się do jej oczu.
A gdy było już po wszystkim złożyła na jego ręce kolejne podziękowania, po czym rozeszli się w swoje strony, zamierzając skupić na przyjemnych formach spędzenia dalszej części dnia.
zt
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W tym świecie i tak wszystko było uzależnione od woli nestora. Później reszta rozkładała się w linii męskiej niżej, ale to nie sprawiało, że faktycznie miałbym szanse na pokierowanie swoim losem. Może, gdybym podszedł do tego bardziej stanowczo? Sam nie wiedziałem czego oczekiwałem od życia i czego pragnąłem. Kogo. Oddalałem od siebie myśl o dojrzewaniu, spełnianiu obowiązków, ciesząc się z (nie)zwyczajnej wolności. Brałem odpowiedzialność tylko za siostrę oraz kuzynki, chcąc ochronić je przed niebezpieczeństwem; pozostałość nie miała znaczenia. Przypominała raczej dążenie do osiągnięcia stanu wypełnionego niezmąconym spokojem. Starałem się oczyścić swój umysł ze zbędnych emocji, którym ostatnio oddałem nad sobą kontrolę. Żałowałem i nie chciałem tego doświadczyć ponownie. Wraz z uczuciami spodobało mi się odprawianie myśli na temat przyszłości, czy tak dokładniej to scenariusza, który niedługo się ziści. Mogłem być jedynie zadowolony, że granica wiekowa odpowiadająca wstydowi spowodowanemu stanem wolnym w moim przypadku była te kilka lat wyższa niż kobiet. Drżałem jednak na myśl o losie tych mi najbliższych; prawdopodobnie ród nie da skrzywdzić swych córek, ale zawsze istniała obawa, że polityka okaże się być ważniejsza niż ich dobro, które mimo wszystko było dla mnie priorytetem.
Wysłuchałem uważnie Marine i musiałem przyznać jej rację. Skoro tak to się przedstawiało, to podobne rozwiązanie nie miało sensu. Tak naprawdę niewiele w tej opowieści miało sensu. Zamyśliłem się nad wszystkim co mówiła starając się pomóc najlepiej jak mogłem i potrafiłem. Żałowałem, że miałem tak ograniczone możliwości. Nie podobała mi się bezsilność, jaką prezentowałem. Jedyne, co wydawało się w zasięgu moich rąk, to przeczytanie ksiąg traktujących o magii umysłu. Może coś przegapiłem?
- Zaproponowałbym ci usługi mojego ojca, ale legilimencja jest na tyle straszna, że nie życzyłbym ci podobnego przeżycia – powiedziałem jedynie, uśmiechając się lekko. Na twarzy zakradł się smutek, nie tylko spowodowany bezradnością, ale też wspomnieniem o życiu uczuciowym. Ono uświadamiało mi o niewielkiej ilości czasu, jaki mi pozostał, by stanąć na ślubnym kobiercu; o tym na pewno nie chciałem rozmawiać. Nie teraz. Powinienem być pogodzony z losem, skoro przygotowywano mnie do tego od urodzenia, ale to było trudniejsze niż się wydawało.
- Oczywiście – przytaknąłem. Ścisnąłem dłoń Marine spoczywającą na moim ramieniu, a ja odebrałem fiolki z eliksirem. – Przepraszam, że nie pomogłem – dodałem posępnie, kiedy kuzynka wychodziła. A potem rozpyliłem bahanocyd w pokoju, prowizorycznie zasłaniając twarz garderobą. Zostawiłem pomieszczenie zamknięte, skrzatowi poleciłem nie wpuszczać nikogo przez najbliższe godziny. Na szczęście okazało się, że szkodniki zostały wybite.
z/t
Wysłuchałem uważnie Marine i musiałem przyznać jej rację. Skoro tak to się przedstawiało, to podobne rozwiązanie nie miało sensu. Tak naprawdę niewiele w tej opowieści miało sensu. Zamyśliłem się nad wszystkim co mówiła starając się pomóc najlepiej jak mogłem i potrafiłem. Żałowałem, że miałem tak ograniczone możliwości. Nie podobała mi się bezsilność, jaką prezentowałem. Jedyne, co wydawało się w zasięgu moich rąk, to przeczytanie ksiąg traktujących o magii umysłu. Może coś przegapiłem?
- Zaproponowałbym ci usługi mojego ojca, ale legilimencja jest na tyle straszna, że nie życzyłbym ci podobnego przeżycia – powiedziałem jedynie, uśmiechając się lekko. Na twarzy zakradł się smutek, nie tylko spowodowany bezradnością, ale też wspomnieniem o życiu uczuciowym. Ono uświadamiało mi o niewielkiej ilości czasu, jaki mi pozostał, by stanąć na ślubnym kobiercu; o tym na pewno nie chciałem rozmawiać. Nie teraz. Powinienem być pogodzony z losem, skoro przygotowywano mnie do tego od urodzenia, ale to było trudniejsze niż się wydawało.
- Oczywiście – przytaknąłem. Ścisnąłem dłoń Marine spoczywającą na moim ramieniu, a ja odebrałem fiolki z eliksirem. – Przepraszam, że nie pomogłem – dodałem posępnie, kiedy kuzynka wychodziła. A potem rozpyliłem bahanocyd w pokoju, prowizorycznie zasłaniając twarz garderobą. Zostawiłem pomieszczenie zamknięte, skrzatowi poleciłem nie wpuszczać nikogo przez najbliższe godziny. Na szczęście okazało się, że szkodniki zostały wybite.
z/t
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/06.01
Czas się nie zatrzymywał. Nadal gnał żałośnie na przód, a ja jedyne, co mogłem zrobić, to poddać mu się. Spróbować oddzielić jeden dzień od drugiego, sprawić, by każdy z nich coś znaczył. Nie był tylko zlepkiem przypadkowych chwil. Chciałbym mieć co pamiętać. I faktycznie odnalazłem coś ostatnio, ale było to mocno na wyrost. Noworoczny sabat u lady Nott naprawdę był godny zapamiętania. Wbrew morzu alkoholu, jaka nieodłącznie towarzyszyła temu wydarzeniu. Nowy rok. Kolejny, niewiele znaczący w oceanie życia rok. Nie wiem kiedy stałem się takim fatalistą i zacząłem rozmyślać nad sensem istnienia; może po prostu starzeję się nieuchronnie. Może to tylko przytłaczająca aura zimy, pozbawiona piękna słońca kąpiącego się w syreniej zatoce. Albo jakaś depresja wywołana ograniczeniem dostępu do opery. Ewentualnie nic, czym powinienem się martwić, gdy przez tyle czasu panował mrok wraz z anomaliami. Jednak poczucie otępienia, przygnębienia pochodzącego prosto z wnętrzności, nie ustępowało. Minął już ponad tydzień odkąd tajemnicze, czarnomagiczne zatrucia zniknęły, a mimo tego pozytywnego aspektu nie zdołałem wykrzesać z siebie więcej niż smętne snucie się po Thorness Manor. Nic nie było już takim, jak poprzednio, a ja poczułem potrzebę odnalezienia sobie nowego celu. Czegoś, co odmieni moje życie, zapali w nim iskrę energii, którą zgubiłem gdzieś po drodze. Brakowało mi pasji, zajęcia, fascynacji. Powinienem właśnie z uporem maniaka szukać nowych brzmień, surowych talentów oraz fantastycznych muzyków, a zamiast tego… wyglądałem przez okno, z dłonią zawieszoną w powietrzu. Trzymając pióro, którym zamierzałem nakreślić kilka ważnych korespondencji. Kiedy spojrzałem w dół, wprost na papier, nie zobaczyłem tam żadnych słów; jedynie paskudne, atramentowe kleksy szpecące pergamin. Westchnąłem zirytowany i odłożyłem cały zestaw listowny, by później niespokojnie spacerować po pokoju. Co się ze mną działo? Dokąd zmierzałem w tym paskudnym nastroju? Dlaczego nie wziąłem się po prostu w garść, żyjąc tak, jak żyć powinienem wcześniej?
Nie rozumiałem, nie pojmowałem istoty przytłoczenia nagłą falą uczuć, których już od dawna nie czułem. Nie mogłem, nie z oklumencją, nie z inwazyjnymi terapiami ojca. Powinienem być wyzuty ze wszelkich emocji. Jak posąg, jak drzewo, jak kamień. Twardo stąpający po ziemi, odganiający wątpliwości zniecierpliwionym ruchem dłoni. Zamiast siły widziałem w lustrze słabość. Nikczemną, przerażającą, frustrującą.
Nie spostrzegłem się, gdy kazałem przynieść skrzatowi kilka butelek wina. Pierwsze było smaczne, ale dopiero drugie zdołało nieco ugasić trawiący mnie płomień pozbawionego sensu bólu. Stopy zaprowadziły mnie do pokoju muzycznego, odwiecznej męki, skazie na moim honorze. Lestrange nieumiejący ożywić instrumentu, poruszyć muzyką wszystkich zakamarków duszy; byłem plamą na rodzinnych kronikach. Z zadziwiającą zawziętością pokonałem odległość dzielącą mnie od fortepianu, przy którym z zamaszystym ruchem usiadłem. Otworzyłem klawiaturę, ułożyłem nogi tam, gdzie powinny być, z determinacją wpatrywałem się w klawisze. Biało czarne przekleństwo, niedziałający potwór gotowy pożreć mnie żywcem od momentu moich narodzin. Alkohol płynący w żyłach dodał mi odwagi do tego, by rozpocząć kakofoniczne preludium do jakiegoś horroru lub dramatu, nie mogłem się zdecydować. Po prostu sunąłem palcami po przyciskach, próbując dokonać niemożliwego. Żaden racjonalny argument do mnie nie docierał, robiłem najbardziej bezsensowną rzecz jaką mogłem zrobić. I nie odczułem wstydu.
Czas się nie zatrzymywał. Nadal gnał żałośnie na przód, a ja jedyne, co mogłem zrobić, to poddać mu się. Spróbować oddzielić jeden dzień od drugiego, sprawić, by każdy z nich coś znaczył. Nie był tylko zlepkiem przypadkowych chwil. Chciałbym mieć co pamiętać. I faktycznie odnalazłem coś ostatnio, ale było to mocno na wyrost. Noworoczny sabat u lady Nott naprawdę był godny zapamiętania. Wbrew morzu alkoholu, jaka nieodłącznie towarzyszyła temu wydarzeniu. Nowy rok. Kolejny, niewiele znaczący w oceanie życia rok. Nie wiem kiedy stałem się takim fatalistą i zacząłem rozmyślać nad sensem istnienia; może po prostu starzeję się nieuchronnie. Może to tylko przytłaczająca aura zimy, pozbawiona piękna słońca kąpiącego się w syreniej zatoce. Albo jakaś depresja wywołana ograniczeniem dostępu do opery. Ewentualnie nic, czym powinienem się martwić, gdy przez tyle czasu panował mrok wraz z anomaliami. Jednak poczucie otępienia, przygnębienia pochodzącego prosto z wnętrzności, nie ustępowało. Minął już ponad tydzień odkąd tajemnicze, czarnomagiczne zatrucia zniknęły, a mimo tego pozytywnego aspektu nie zdołałem wykrzesać z siebie więcej niż smętne snucie się po Thorness Manor. Nic nie było już takim, jak poprzednio, a ja poczułem potrzebę odnalezienia sobie nowego celu. Czegoś, co odmieni moje życie, zapali w nim iskrę energii, którą zgubiłem gdzieś po drodze. Brakowało mi pasji, zajęcia, fascynacji. Powinienem właśnie z uporem maniaka szukać nowych brzmień, surowych talentów oraz fantastycznych muzyków, a zamiast tego… wyglądałem przez okno, z dłonią zawieszoną w powietrzu. Trzymając pióro, którym zamierzałem nakreślić kilka ważnych korespondencji. Kiedy spojrzałem w dół, wprost na papier, nie zobaczyłem tam żadnych słów; jedynie paskudne, atramentowe kleksy szpecące pergamin. Westchnąłem zirytowany i odłożyłem cały zestaw listowny, by później niespokojnie spacerować po pokoju. Co się ze mną działo? Dokąd zmierzałem w tym paskudnym nastroju? Dlaczego nie wziąłem się po prostu w garść, żyjąc tak, jak żyć powinienem wcześniej?
Nie rozumiałem, nie pojmowałem istoty przytłoczenia nagłą falą uczuć, których już od dawna nie czułem. Nie mogłem, nie z oklumencją, nie z inwazyjnymi terapiami ojca. Powinienem być wyzuty ze wszelkich emocji. Jak posąg, jak drzewo, jak kamień. Twardo stąpający po ziemi, odganiający wątpliwości zniecierpliwionym ruchem dłoni. Zamiast siły widziałem w lustrze słabość. Nikczemną, przerażającą, frustrującą.
Nie spostrzegłem się, gdy kazałem przynieść skrzatowi kilka butelek wina. Pierwsze było smaczne, ale dopiero drugie zdołało nieco ugasić trawiący mnie płomień pozbawionego sensu bólu. Stopy zaprowadziły mnie do pokoju muzycznego, odwiecznej męki, skazie na moim honorze. Lestrange nieumiejący ożywić instrumentu, poruszyć muzyką wszystkich zakamarków duszy; byłem plamą na rodzinnych kronikach. Z zadziwiającą zawziętością pokonałem odległość dzielącą mnie od fortepianu, przy którym z zamaszystym ruchem usiadłem. Otworzyłem klawiaturę, ułożyłem nogi tam, gdzie powinny być, z determinacją wpatrywałem się w klawisze. Biało czarne przekleństwo, niedziałający potwór gotowy pożreć mnie żywcem od momentu moich narodzin. Alkohol płynący w żyłach dodał mi odwagi do tego, by rozpocząć kakofoniczne preludium do jakiegoś horroru lub dramatu, nie mogłem się zdecydować. Po prostu sunąłem palcami po przyciskach, próbując dokonać niemożliwego. Żaden racjonalny argument do mnie nie docierał, robiłem najbardziej bezsensowną rzecz jaką mogłem zrobić. I nie odczułem wstydu.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokój muzyczny
Szybka odpowiedź