Pracownia alchemiczna Daphne
AutorWiadomość
Pracownia alchemiczna Daphne
Jedna z komnat w lochach została przebudowana przez lady Daphne na pracownię alchemiczną. Eliksiry nie są rodową dziedziną magii, jednakże to właśnie nim Rowlówna poświęciła swe życie, więc potrzebowała swego miejsca do pracy. Jest to pomieszczenie przestronne, ze ścianami z ciemnego kamienia, a jedynym źródłem światła jest maleńkie okno pod sufitem. Na środku komnaty umieszczone jest palenisko z kociołkiem, a za nim - pod oknem - stoi stół z podpórką na księgę alchemiczną. Znajduje się tu także wiele regałów pełnych słojów, fiolek, pudełek, szklanych naczyń, gdzie Daphne trzyma swoje ingrediencje.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Ostatnio zmieniony przez Daphne Rowle dnia 21.05.17 14:48, w całości zmieniany 1 raz
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tamtego dnia czuła się paskudnie. Za oknami pogoda nie sprzyjała i wcale nie zapowiadała wiosny: było zimno, wietrznie i mgliście, a co rusz padał dzień. Lady Rowle dawno już przywykła do takiej aury, Cheeshire zdawało się być w niej pogrążone niemal przez trzy czwarte roku, jednakże obudziła się z okrutnym bólem głowy, który przykuł ją do łoża. Leżała w ciepłej pościeli, nie otwierając nawet oczu i wzywając skrzata, by szczelnie zasłonił okiennice - światło tylko pogarszało jej stan, nawet jeśli było blade i ponure. Tego dnia nie musiała zjawiać się w Departamencie Tajemnic, na całe szczęście, inaczej sama dla siebie byłaby zagrożeniem. Nikt prócz rodowe skrzata do niej nie zajrzał, Rowlowie nie mieli zwyczaju rozczulania się nad sobą wzajemnie - i dobrze, bo Daphne nie znosiła, gdy ktoś się nad nią roztlikliwiał. Mimo że zdarzyło się to może zaledwie kilka razy w życiu.
Podniosła się w końcu, choć ból głowy dalej o sobie dawał znać. Nie mogła całego dnia zmarnować w łożu: nie, kiedy miała za sobą staż w Szpitalu św. Nie wspominała tego czasu dobrze, nie była bowiem stworzona do bycia uzdrowicielką. Nie miała kontaktu z pacjentami, jednakże sama atmosfera zdawała się ją przytłaczać. Przebrała się w skromną suknię i spódnicę, po czym przeteleportowała się do swej pracowni, która miejsce miała w lochach. Chłodne powietrze przyjemnie koiło. Daphne starała się odnaleźć choćby jedną fiolkę Auxiliku - zapas jednak się skończył. Nie miała więc wyjścia, musiała wziąć się do pracy. Machnięciem różdżki rozpaliła ogień pod kociołkiem i dla pewności przywołała księgę z podstawowymi przepisami. Recepturę na ten prosty eliksir znała niemal na pamięć, wolała być jednak przezorna i bezpieczna.
Sierść gryfa jako serce, jelita szczura, liście dębu, lubczyk - to było jej potrzebne.
Przygotowując eliksir poczuła się niemal odprężona. To zawsze działało nań uspokajająco. Kroiła wnętrzności szczura w kompletniej ciszy, czekając na odpowiedni moment, by dodać je do mikstury. Pomieszała kilkukrotnie w kociołku. Pięć razy w prawo i dwa razy w lewo, zgodnie z recepturą. Ujęła szczurze jelita w palce i wrzuciła je do wywaru. Musiała teraz czekać i wyglądać, czy eliksir przybiera odpowiednią barwę.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Daphne Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Na zewnątrz zmierzchało. Jeśli tylko nieba nie przykrywałyby gęste, ołowiane chmury, to o tej porze roku można by cieszyć oko niebem podszytym czerwienią nad koronami drzew nawiedzonego lasu Cheshire. Od samego rana wciąż jednak uparcie padał deszcz, bębniąc rytmicznie w szyby; zmieniał ścieżki w błotniste bagna i nie pozwalał na opuszczenie zamku. Daphne, kiedy już teleportowała się do zamku, po całym dniu pracy, zamiast odpocząć natychmiast podążyła ku pracowni alchemicznej, do której wiodła zimna i ciemna klatka schodowa. Pracownia miejsce swe miała w lochach, dopóki więc Daphne nie zapaliła świec - pogrążona była w zupełnej ciemności. Było zimno jak na biegunie północnym, lecz jedno machnięcie różdżką, a pod kociołkiem zapłonął ogień. Zapasy eliksirów kończyły się, a chciała mieć ich niezliczone zapasy: w chwilach zdenerwowania, kiedy trzeba było je robić natychmiast, na już, łatwo o błąd. Nie zjadła nawet kolacji, nie zmieniła ciemnej sukni na inną, a zamknęła się w pracowni na cztery spusty. Tak, by nikt jej nie przeszkadzał.
Lubiła tę swoją samotnię. Nikt nie mógł jej tutaj przeszkodzić, o tak późnej porze mało kto by zresztą zechciał. Pora kolacji dawno już minęła, a nieobecność Daphne nie była niczym dziwnym. Miała zwyczaj zostawać w Ministerstwie do późna, bądź po prostu jeść w samotności. Nie musiała wtedy znosić ostrzegających spojrzeń pani matki, która rwała sobie włosy z głowy (nie dosłownie rzecz jasna) i próbowała namówić swego męża, by ten użył przymusu i zaręczył swą najstarszą córkę z odpowiednim lordem.
Daphne zbywała matkę jak tylko mogła, nie chcąc nawet wdawać się z nią w dyskusje, bo wiedziała, że i tak nic przecież nie osiągnie. Lady Eleanor wywodziła się z rodu Malfoy, a nazwiskiem panieńskim jej matki było Nott - była więc damą doskonałą, niezwykle przywiązaną do konwenansów i tradycji. Starsza córka była jej solą w oku, była bowiem zdania, iż Daphne winna mieć już dziesięcioletni, małżeński staż i co najmniej dwoje dzieci.
Rowlówna wolała jednak poświęcić się czemu innemu, niźli reprodukcji. Otworzyła księgę traktującą o alchemii i jęła ją wertować w milczeniu, mając nadzieję, że nikt jej nie przeszkodzi.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Petunia Clark była przysadzistą, surową kobietą wywodzącą się z rodziny czystej krwi. Sama również posiadała odpowiednie poglądy - nie tolerowała w swoim otoczeniu żadnych brudasów oraz osób z nimi sympatyzujących. Żyła jeszcze przed kilkoma wiekami, a wtedy nauka, zwłaszcza wśród czarodziejów, nie była tak wysoce rozwinięta. Dlatego wierzyła, że zrobiony z czosnków długi bicz skutecznie będzie odstraszał wszystkie szlamy, a także innych, którzy przez długi kontakt z tymi szkaradami zarazili się od nich szlamowatością. Była bezwzględna - wychowana na porządną czarownicę nie dopuszczała do siebie możliwości, żeby sprzeciwiać się tradycji. Ślub zaraz po szkole (lub jeszcze w trakcie), później gromadka dzieci. Sama z dumą wypełniała ten obowiązek wydając na świat dziewięcioro dzieci swojego szanownego męża (Merlinie świeć nad jego duszą). Nie kochała go, wręcz uważała za zakałę tego świata - małżonek nieustannie pił, bił ją oraz ich latorośle, podkręcał brudnego, przydługiego wąsa oraz zdradzał ją z prostytutkami, ale był jej mężem. Świętością, której nigdy nie odważyła się sprzeciwić. Z pokorą przyjmowała od niego kary za przesoloną zupę oraz ubrudzone ubranka ruchliwych dzieciątek - odetchnęła dopiero, kiedy było ich stać na kupno domowego skrzata.
Kiedy odchowała swoje pociechy, znalazła pracę jako guwernantka oraz przyzwoitka. Tułała się po różnych rodzinach, ale to u rodu Rowle zagrzała miejsca najdłużej. Panowie Cheshire docenili jej niezłomność charakteru, twardy dryl, który wprowadzała, oraz naturalnie najważniejsze - jej nienawiść do mugoli oraz czarodziejów nieczystej krwi. Służyła im dzielnie aż do samej śmierci wychowując kolejne pokolenia lordów oraz lady, dbając o ich reputację oraz każąc surowo za nieprzyzwoite zachowanie. Warto zaznaczyć, że Petunia miała niezwykle dużo pracy - u tej rodziny musiała pilnować nawet rodzeństwa! Jednak nie przeszkadzało jej to w żaden sposób - po odchowaniu dziewięciorga dzieciaków nic nie wydawało jej się niemożliwym.
Pewnego razu widząc, jak lord Malfoy zbyt mocno przystawiał się do lady Rowle, pogoniła go zdechłym szczurem, który przypadkiem napatoczył jej się pod nogami. Nie miała litości dla żadnych bałamutników, nawet jeśli byli wysoko urodzeni. Na jej warcie nic nie miało prawa się wydarzyć! Aż pewnego dnia zmarła - prawdopodobnie ze starości. Była jednak tak zmartwiona dalszymi losami rodu, że powróciła na ziemię - jako duch. Nadal podglądając zaprzyjaźnionych ze zjawami władców Cheshire.
Dzisiejszej nocy zaniepokoiła się szczególnie mocno. Przypadek Daphne spędzał jej sen z powiek, ale za punkt honoru obrała sobie nawrócenie tej krnąbrnej dzierlatki. Tfu, starej, bezdzietnej matrony! Toż to się nie godzi - potrafiła tak łkać nad domownikami godzinami.
- Daphne, zakała rodu Rowle! - zagrzmiała piskliwie tuż za jej plecami. Jej niematerialne, ale nadal przysadziste ciało unosiło się nad ziemią, a ręce miała opuszczone wzdłuż tułowia, jakby już załamywała się nad tym przypadkiem. - Ja w twoim wieku rodziłam już piąte dziecko! Ach, co to były za czasy… - gderała dalej, chodząc za nią krok w krok. - Dziwię się, że jeszcze nikt cię nie sprał drutem kolczastym! Jak ci tak nie wstyd, przynosić hańbę wielmożnym Rowle’om? Och, lordzie Alfredzie, dobrze, że nie dożyłeś tej chwili - załkała kręcąc spazmatycznie głową. - Nie martw się moja droga, jeszcze cię nauczę co to znaczy być prawdziwą damą. Co prawda twoje łono na pewno obrosło kurzem oraz pajęczynami, ale dobry koń i w błocie pociągnie - westchnęła. - Słyszałaś historię o lordzie Gerhardzie? - spytała wlepiając w ciebie puste, martwe spojrzenie.
Kiedy odchowała swoje pociechy, znalazła pracę jako guwernantka oraz przyzwoitka. Tułała się po różnych rodzinach, ale to u rodu Rowle zagrzała miejsca najdłużej. Panowie Cheshire docenili jej niezłomność charakteru, twardy dryl, który wprowadzała, oraz naturalnie najważniejsze - jej nienawiść do mugoli oraz czarodziejów nieczystej krwi. Służyła im dzielnie aż do samej śmierci wychowując kolejne pokolenia lordów oraz lady, dbając o ich reputację oraz każąc surowo za nieprzyzwoite zachowanie. Warto zaznaczyć, że Petunia miała niezwykle dużo pracy - u tej rodziny musiała pilnować nawet rodzeństwa! Jednak nie przeszkadzało jej to w żaden sposób - po odchowaniu dziewięciorga dzieciaków nic nie wydawało jej się niemożliwym.
Pewnego razu widząc, jak lord Malfoy zbyt mocno przystawiał się do lady Rowle, pogoniła go zdechłym szczurem, który przypadkiem napatoczył jej się pod nogami. Nie miała litości dla żadnych bałamutników, nawet jeśli byli wysoko urodzeni. Na jej warcie nic nie miało prawa się wydarzyć! Aż pewnego dnia zmarła - prawdopodobnie ze starości. Była jednak tak zmartwiona dalszymi losami rodu, że powróciła na ziemię - jako duch. Nadal podglądając zaprzyjaźnionych ze zjawami władców Cheshire.
Dzisiejszej nocy zaniepokoiła się szczególnie mocno. Przypadek Daphne spędzał jej sen z powiek, ale za punkt honoru obrała sobie nawrócenie tej krnąbrnej dzierlatki. Tfu, starej, bezdzietnej matrony! Toż to się nie godzi - potrafiła tak łkać nad domownikami godzinami.
- Daphne, zakała rodu Rowle! - zagrzmiała piskliwie tuż za jej plecami. Jej niematerialne, ale nadal przysadziste ciało unosiło się nad ziemią, a ręce miała opuszczone wzdłuż tułowia, jakby już załamywała się nad tym przypadkiem. - Ja w twoim wieku rodziłam już piąte dziecko! Ach, co to były za czasy… - gderała dalej, chodząc za nią krok w krok. - Dziwię się, że jeszcze nikt cię nie sprał drutem kolczastym! Jak ci tak nie wstyd, przynosić hańbę wielmożnym Rowle’om? Och, lordzie Alfredzie, dobrze, że nie dożyłeś tej chwili - załkała kręcąc spazmatycznie głową. - Nie martw się moja droga, jeszcze cię nauczę co to znaczy być prawdziwą damą. Co prawda twoje łono na pewno obrosło kurzem oraz pajęczynami, ale dobry koń i w błocie pociągnie - westchnęła. - Słyszałaś historię o lordzie Gerhardzie? - spytała wlepiając w ciebie puste, martwe spojrzenie.
I show not your face but your heart's desire
Świece płonęły jasno rzucając ciepły blask na wnętrze lochu. Nie uczyniły go jednak przytulniejszym, chyba nic nie było wstanie tego uczynić. Kamienne ściany były surowe i zimne, przed wiekami być może służyły jako prawdziwy loch dla tych, którzy ośmielili się sprzeciwić Rowlom. Bądź w jakichś sposób udało im się pokonać Nawiedzony Las. Stanowił on swoisty mur na nieproszonych gości. Brudni mugole lękali się go i nawet najodważniejsi nie ośmielali się zapuścić w głębię; a jeśli jakiś głupiec zdecydował się wkroczyć w jego ciemność... Rzadko wracał z powrotem. Zamek mogli odnaleźć jedynie czarodzieje, lecz i dla nich stanowiło to problem. Duchy w tej puszczy nie były przyjazne. Nie były milczącymi towarzyszami żyjących, w przeciwieństwie do zjaw, które błąkały się po zamku...
Prawie wszystkich zjaw.
Duch guwernantki Petunii z niewiadomych przyczyn wciąż tu tkwił, zamiast ruszyć dalej. Nigdy nie chciała wyjawić tajemnicy śmierci, była więc dla Daphne bezużyteczna. Nie rozumiała ponadto powodu, dla którego dusza panny Clark zdecydowała się towarzyszyć swym panom aż po wieczność. Nie była dla nich nikim szczególnym, nikim ważnym. Zaledwie służącą, która uczyć miała czytania i pisania młode szczenięta, a także pilnować, by młode damy nie wkroczyły na złą ścieżkę.
Najwidoczniej traktowała swe zadanie śmiertelnie poważne - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zajmowała się tym nawet po śmierci, z ochotą uprzykrzając życie Daphne Rowle.
-Och, doprawdy? - spytała znudzona, gdy tylko usłyszała a plecami charakterystyczny głos.
Wyrwał ją z lektury, w której się pogrążyła. Błękitne spojrzenie nie oderwało się jednak ani na moment od ryciny, która przedstawiała gnijącego człowieka, po zażyciu śmiertelnej trucizny. Poruszał się, a z upływem kolejnych uderzeń serca, gniły mu i odpadały członki. Nie zrobiło to na Daphne wrażenia.
-Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do mnie? - nie była już dzieckiem, młodą dziewczynką. Była dorosłą kobietą, która świadomie dokonywała swych wyborów - Uważasz się za mądrzejszą od wuja Salazara, panno Clark? Czy może podważasz jego władzę i uważasz, że nie byłby w stanie zmusić do małżeństwa marnej kobiety? - tu ją miała. Na usta Daphne wychynął nieprzewrotny uśmiech. Zjawa prędzej... wyzionęłaby ducha ponownie, niźli przyznała, iż głowa rodu Rowle jest wręcz niekompetentna.
-Nie znam tej historii, lecz domyślam się, że będziesz mię dręczyć, dopóki jej nie wysłucham, czyż nie? - spytała beznamiętnie, znużona wywodem panny Clark, który przez ostatnie lata słyszała już wielokrotnie, leniwie, jakby od niechcenia przerzucając kolejną stronę księgi.
Prawie wszystkich zjaw.
Duch guwernantki Petunii z niewiadomych przyczyn wciąż tu tkwił, zamiast ruszyć dalej. Nigdy nie chciała wyjawić tajemnicy śmierci, była więc dla Daphne bezużyteczna. Nie rozumiała ponadto powodu, dla którego dusza panny Clark zdecydowała się towarzyszyć swym panom aż po wieczność. Nie była dla nich nikim szczególnym, nikim ważnym. Zaledwie służącą, która uczyć miała czytania i pisania młode szczenięta, a także pilnować, by młode damy nie wkroczyły na złą ścieżkę.
Najwidoczniej traktowała swe zadanie śmiertelnie poważne - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zajmowała się tym nawet po śmierci, z ochotą uprzykrzając życie Daphne Rowle.
-Och, doprawdy? - spytała znudzona, gdy tylko usłyszała a plecami charakterystyczny głos.
Wyrwał ją z lektury, w której się pogrążyła. Błękitne spojrzenie nie oderwało się jednak ani na moment od ryciny, która przedstawiała gnijącego człowieka, po zażyciu śmiertelnej trucizny. Poruszał się, a z upływem kolejnych uderzeń serca, gniły mu i odpadały członki. Nie zrobiło to na Daphne wrażenia.
-Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do mnie? - nie była już dzieckiem, młodą dziewczynką. Była dorosłą kobietą, która świadomie dokonywała swych wyborów - Uważasz się za mądrzejszą od wuja Salazara, panno Clark? Czy może podważasz jego władzę i uważasz, że nie byłby w stanie zmusić do małżeństwa marnej kobiety? - tu ją miała. Na usta Daphne wychynął nieprzewrotny uśmiech. Zjawa prędzej... wyzionęłaby ducha ponownie, niźli przyznała, iż głowa rodu Rowle jest wręcz niekompetentna.
-Nie znam tej historii, lecz domyślam się, że będziesz mię dręczyć, dopóki jej nie wysłucham, czyż nie? - spytała beznamiętnie, znużona wywodem panny Clark, który przez ostatnie lata słyszała już wielokrotnie, leniwie, jakby od niechcenia przerzucając kolejną stronę księgi.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Petunia była po prostu… prostą kobietą. Łatwo przywiązującą się do ludzi, a także doceniającą wartość swoich pracodawców. Nie mogła naturalnie powiedzieć, że ci byli dla niej jak rodzina, bądź coś równie niemądrego, ale reprezentowali podobne stanowisko względem szlam co ona. Przez lata dawali jej zakwaterowanie, wyżywienie, wartość samą w sobie. Czyż nie żyła właśnie po to, żeby im służyć? Wychowywać kolejne pokolenia dziewcząt? Bronić je przed wstrętnymi mackami kawalerów z buzującymi hormonami? Pani Clark miała swój cel w życiu, misję, której się poświęciła - i z której nie mogła zrezygnować nawet po śmierci. Wiedziała, że państwo Rowle nie poradzą sobie bez jej wspaniałych umiejętności oraz złotych rad. Obserwując ten zamek przez lata stwierdziła, że służba stoczyła się na samo dno. Po równi pochyłej. To nie to, co za jej czasów, kiedy wszyscy nawet bali się pomyśleć o czymś zdrożnym! Teraz młodym pozwalano na więcej - posyłano ich do szkół, gdzie szlamiarnia wylęgała się w każdym zakamarku, młode damy chodziły na spotkania bez asysty przyzwoitek, no coś strasznego! I ona, Petunia, wzorowa służąca w Beeston miała jeszcze nadzieję, że wpłynie na młode latorośle władców Cheshire. Z większością nawet jej się udawało, ale Daphne - to był dopiero beznadziejny przypadek! Skaranie merlińskie. Stara, nieugięta, nieuprzejma. I przede wszystkim - mocno przeterminowana. Ktoś kiedyś jej powiedział, że kobiety są jak wino - im starsze, tym lepsze. Ona uważała to za wierutną bzdurę, w końcu czy ktoś widział, żeby mężczyźni poślubiali stare babulinki? Lub czy widziano taką w połogu? Każda kobieta miała swoją datę przydatności do spożycia, ta tej dzierlatki w pracowni już dawno minęła. Ale skoro Petunia postanowiła sobie za punkt honoru wydać ją za mąż (nawet za równie przeterminowanego wdowca), to właśnie tak się stanie!
Najpierw się oburzyła, co zaowocowało głośnym prychnięciem, ale rzeczywiście pani Clark omal nie skonała po raz kolejny słysząc zarzuty lady Rowle. Aż się z przejęciem złapała za serce - które z powodu tego, że nie biło, nie mogło boleć. Ale służka odczuwała coś zgoła innego!
- Ależ cóż to za nonsens? Ja, prosta kobiecina, porównywać się do lorda Salazara? Niechże panienka nie bluźni! - zaskrzeczała obruszona, po czym splunęła kilkukrotnie przez oba ramiona, jakby odganiała złe licho. - Lord Rowle ma po prostu złote serce. Obawiam się tylko, że Merlin go za to pokarze - dodała już nieco spokojniej, wręcz zasmucona. Pokręciła szczerze zmartwiona głową, naprawdę wierząc, że nie ma innego powodu tych decyzji ponad dobroć jej pana. Petunia nie wiedziała, dlaczego zarówno nestor jak i ojciec Daphne tak długo zwlekają z jej zamążpójściem. Może była wybrakowana? Och, w takiej sytuacji to nawet jej zdolna ręka nie pomoże!
- To nie jest długa historia - odparła już całkiem się uspokajając. Wzniosła się aż pod sam sufit, gdzie okręciła się kilkukrotnie wokół własnej osi, a następnie zapikowała w dół, unosząc się nad książką alchemiczki. Nie dało się nie odczuć, że arystokratce zrobiło się chłodniej od obecności ducha w tak bliskiej odległości.
- Lord Gerhard… Merlinie świeć nad jego duszą! - zapiała, wznosząc oczy ku niebu. Zaraz jednak powróciła spojrzeniem do Daphne. Zamierzała opowiedzieć jej historię, o której jej jeszcze nigdy nie mówiła - uważała ją za mocno gorszącą, ale w tej chwili chwytała się każdej deski ratunku. - Był bardzo urodziwym młodzieńcem. Kobiety wręcz mdlały na jego widok - a on każdą odrzucał! Lata mijały, a on dalej pozostawał zatwardziałym kawalerem. Nikt nie wiedział dlaczego tak się działo, czyżby inne arystokratki nie były godne jego serca? - spytała retorycznie. - Ja odkryłam tę straszną prawdę. To był pewien lipcowy, parny wieczór. Udałam się do kuchni, gdyż chciało mi się pić, a nie wzięłam ze sobą wody. I usłyszałam niepokojące dźwięki z jego sypialni. Wpadłam tam szybko chcąc ratować sytuację, bo na pewno lordowi dzieje się krzywda! Wyobrażasz sobie, że on tam… ze służącym… - Głos ugrzązł w jej gardle. Wzdrygnęła się zniesmaczona, widocznie musiała widzieć więcej niż chciała. - To było wręcz obrzydliwe. Pogoniłam tego hultaja, a potem… potem tak naprostowałam lorda Gerharda, że ten doczekał się później pięciu żon! I piętnastorga dzieci! O kochankach to nawet nie wspomnę… - dodała, rozpływając się nad nawróconym mężczyzną. Był dowodem na jej nieomylne metody wychowawcze, chociaż gdyby poległa, nie wahałaby się donieść o tej hańbie. - A morał tej historii jest taki, że możesz myśleć co chcesz, lady Rowle, ale ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Jeszcze przerobię cię na kobietę - zawyrokowała stanowczo, badawczo przyglądając się jej twarzy.
Najpierw się oburzyła, co zaowocowało głośnym prychnięciem, ale rzeczywiście pani Clark omal nie skonała po raz kolejny słysząc zarzuty lady Rowle. Aż się z przejęciem złapała za serce - które z powodu tego, że nie biło, nie mogło boleć. Ale służka odczuwała coś zgoła innego!
- Ależ cóż to za nonsens? Ja, prosta kobiecina, porównywać się do lorda Salazara? Niechże panienka nie bluźni! - zaskrzeczała obruszona, po czym splunęła kilkukrotnie przez oba ramiona, jakby odganiała złe licho. - Lord Rowle ma po prostu złote serce. Obawiam się tylko, że Merlin go za to pokarze - dodała już nieco spokojniej, wręcz zasmucona. Pokręciła szczerze zmartwiona głową, naprawdę wierząc, że nie ma innego powodu tych decyzji ponad dobroć jej pana. Petunia nie wiedziała, dlaczego zarówno nestor jak i ojciec Daphne tak długo zwlekają z jej zamążpójściem. Może była wybrakowana? Och, w takiej sytuacji to nawet jej zdolna ręka nie pomoże!
- To nie jest długa historia - odparła już całkiem się uspokajając. Wzniosła się aż pod sam sufit, gdzie okręciła się kilkukrotnie wokół własnej osi, a następnie zapikowała w dół, unosząc się nad książką alchemiczki. Nie dało się nie odczuć, że arystokratce zrobiło się chłodniej od obecności ducha w tak bliskiej odległości.
- Lord Gerhard… Merlinie świeć nad jego duszą! - zapiała, wznosząc oczy ku niebu. Zaraz jednak powróciła spojrzeniem do Daphne. Zamierzała opowiedzieć jej historię, o której jej jeszcze nigdy nie mówiła - uważała ją za mocno gorszącą, ale w tej chwili chwytała się każdej deski ratunku. - Był bardzo urodziwym młodzieńcem. Kobiety wręcz mdlały na jego widok - a on każdą odrzucał! Lata mijały, a on dalej pozostawał zatwardziałym kawalerem. Nikt nie wiedział dlaczego tak się działo, czyżby inne arystokratki nie były godne jego serca? - spytała retorycznie. - Ja odkryłam tę straszną prawdę. To był pewien lipcowy, parny wieczór. Udałam się do kuchni, gdyż chciało mi się pić, a nie wzięłam ze sobą wody. I usłyszałam niepokojące dźwięki z jego sypialni. Wpadłam tam szybko chcąc ratować sytuację, bo na pewno lordowi dzieje się krzywda! Wyobrażasz sobie, że on tam… ze służącym… - Głos ugrzązł w jej gardle. Wzdrygnęła się zniesmaczona, widocznie musiała widzieć więcej niż chciała. - To było wręcz obrzydliwe. Pogoniłam tego hultaja, a potem… potem tak naprostowałam lorda Gerharda, że ten doczekał się później pięciu żon! I piętnastorga dzieci! O kochankach to nawet nie wspomnę… - dodała, rozpływając się nad nawróconym mężczyzną. Był dowodem na jej nieomylne metody wychowawcze, chociaż gdyby poległa, nie wahałaby się donieść o tej hańbie. - A morał tej historii jest taki, że możesz myśleć co chcesz, lady Rowle, ale ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Jeszcze przerobię cię na kobietę - zawyrokowała stanowczo, badawczo przyglądając się jej twarzy.
I show not your face but your heart's desire
-Nie podważaj więc jego decyzji, bo nie jesteś właściwą do tego osobą - odrzekła jej głosem lodowatym i nieznoszącym sprzeciwu.
Skoro lord Salazar wciąż nie zmusił jej do małżeństwa, widocznie miał ku temu swoje powody, być może przemawiały doń argumenty Daphne, być może miał swój plan, którego nie zdecydował się wciąż nikomu wyjawić. W mniemaniu alchemiczki nikt inny nie miał więc prawa mówić jej co powinna, a czego nie powinna - ten przywilej należał do jej pana ojca, a przede wszystkim wuja Salazara.
W głębi ducha Daphne nie mogła nadziwić się przywiązaniu Petunii do tego zamku oraz rodu Rowle. Przywiązanie było tak silne, iż kobieta zdecydowała się pozostać w Beeston aż po wieczność jako duch. Dlaczego? Nie wiedziała. Rowlowie byli surowymi panami. Właściwa była im agresja. Nieobca brutalność. Karali każdą przewinę, nie byli hojni w pochwałach. Trzymali dystans pomiędzy służbą, a członkami rodziny, na każdym kroku podkreślali swą wyższość. Wątpiła w to, by jej przodkowie okazali się łagodniejsi. W tej rodzinie nie było miejsca na słabe jednostki. Tak jak wśród wilków ułomne szczenię skazane było na śmierć, tak wśród Rowlów na słabą jednostkę czekała jedynie wzgarda i porażka. Dlatego z niedowierzaniem i odrazą słuchała opowieści niematerialnej istoty. Wzdrygnęła się wyraźnie, zarówno od chłodu, jaki przeszył jej ciało oraz obrzydliwej historii. Przywykła do duchów, tego dziwnego uczucia, kiedy przezeń przenikały, jakby wpadła do kubła lodowatej wody, lecz na pewno nie była przyzwyczajona do Rowle'a, który przynosił wstyd swej rodzinie.
Bycie degeneratem z pewnością się do tego zaliczyło.
Brzydziło to lady Cheshire, budziło weń niemal równą wzgardę, co szlam. Jeśli czarodziej nawiązywał nieodpowiednie kontakty z przedstawicielem tej samej płci - postępował wbrew naturze. Alchemiczka została wychowana w rodzinie konserwatywnej, lubującej się w tradycji, a choć sama w pewien sposób odeń odstawała - nie różniła się znacznie od swych krewniaków. Degeneractwa i zepsucia tolerować nie miała zamiaru.
- Powinnaś milczeć - warknęła, mrużąc przy tym oczy - Powinnaś o tym zapomnieć i nigdy nie wypowiadać tego na głos. Ten człowiek był dla nas hańbą, powinnaś więc trzymać język za zębami!
Nie chciała tego słuchać. Nikt nie powinien tego słuchać. Każda rodzina miała swe czarne owce, lecz Daphne była zdania że należało je eliminować i usuwać z pamięci.
-Och, doprawdy? Zdradź mi proszę w jaki sposób zamierzasz to uczynić martwa - powiedziała jadowicie, przewracając kolejną stronę księgi.
Skoro lord Salazar wciąż nie zmusił jej do małżeństwa, widocznie miał ku temu swoje powody, być może przemawiały doń argumenty Daphne, być może miał swój plan, którego nie zdecydował się wciąż nikomu wyjawić. W mniemaniu alchemiczki nikt inny nie miał więc prawa mówić jej co powinna, a czego nie powinna - ten przywilej należał do jej pana ojca, a przede wszystkim wuja Salazara.
W głębi ducha Daphne nie mogła nadziwić się przywiązaniu Petunii do tego zamku oraz rodu Rowle. Przywiązanie było tak silne, iż kobieta zdecydowała się pozostać w Beeston aż po wieczność jako duch. Dlaczego? Nie wiedziała. Rowlowie byli surowymi panami. Właściwa była im agresja. Nieobca brutalność. Karali każdą przewinę, nie byli hojni w pochwałach. Trzymali dystans pomiędzy służbą, a członkami rodziny, na każdym kroku podkreślali swą wyższość. Wątpiła w to, by jej przodkowie okazali się łagodniejsi. W tej rodzinie nie było miejsca na słabe jednostki. Tak jak wśród wilków ułomne szczenię skazane było na śmierć, tak wśród Rowlów na słabą jednostkę czekała jedynie wzgarda i porażka. Dlatego z niedowierzaniem i odrazą słuchała opowieści niematerialnej istoty. Wzdrygnęła się wyraźnie, zarówno od chłodu, jaki przeszył jej ciało oraz obrzydliwej historii. Przywykła do duchów, tego dziwnego uczucia, kiedy przezeń przenikały, jakby wpadła do kubła lodowatej wody, lecz na pewno nie była przyzwyczajona do Rowle'a, który przynosił wstyd swej rodzinie.
Bycie degeneratem z pewnością się do tego zaliczyło.
Brzydziło to lady Cheshire, budziło weń niemal równą wzgardę, co szlam. Jeśli czarodziej nawiązywał nieodpowiednie kontakty z przedstawicielem tej samej płci - postępował wbrew naturze. Alchemiczka została wychowana w rodzinie konserwatywnej, lubującej się w tradycji, a choć sama w pewien sposób odeń odstawała - nie różniła się znacznie od swych krewniaków. Degeneractwa i zepsucia tolerować nie miała zamiaru.
- Powinnaś milczeć - warknęła, mrużąc przy tym oczy - Powinnaś o tym zapomnieć i nigdy nie wypowiadać tego na głos. Ten człowiek był dla nas hańbą, powinnaś więc trzymać język za zębami!
Nie chciała tego słuchać. Nikt nie powinien tego słuchać. Każda rodzina miała swe czarne owce, lecz Daphne była zdania że należało je eliminować i usuwać z pamięci.
-Och, doprawdy? Zdradź mi proszę w jaki sposób zamierzasz to uczynić martwa - powiedziała jadowicie, przewracając kolejną stronę księgi.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Za życia Petunia miała w sobie więcej ogłady. Lub przynajmniej rzeczywiście trzymała język za zębami - wszak ceniła swoje życie oraz reputację. Ograniczała zatem swoje gadulstwo oraz bezpośrednią grubiańskość. Po śmierci jednak… przestało mieć doń jakiekolwiek znaczenie to, jak jest postrzegana. Nie miała już nic do stracenia, przecież nie żyła. Rowle’owie mogli ją co najwyżej przepędzić z Beeston, ale czy to by coś dało? Czy mieliby gwarancję, że nie powróci tutaj za jakiś czas? Pani Clark była wyjątkowo natrętną, silnie przywiązującą się kobieciną. Skoro nie pozbyli jej się przez ten cały czas, czy mogli mieć w sobie wiarę, że nic się teraz nie zmieni? Uśmiechnęła się więc z politowaniem dla alchemiczki, która sądziła, że jej warknięcia, chłód oraz upór zrobi na duchu wrażenie. Przetrwała tu setki lat, naprawdę miałaby się zrazić czymś takim? Gdyby tak było, nie przetrwałaby w Cheshire ani jednego dnia.
- Ależ nie odważyłabym się podważać jego decyzji. Jeno ubolewam nad nią srodze - odparła zmartwiona oraz pokręciła głową, jak gdyby nie dowierzała kierunkowi, w jaki magiczny świat brnął. W jaki jej państwo brnęli. To nie był ten, który wymarzyła sobie przed wiekami Petunia. Do końca pielęgnowała w sobie złudną nadzieję, że przyszłość przyniesie im większą chwałę. Dumę, z którą i ona będzie mogła się utożsamiać. Tymczasem czekał ją tylko zawód, nic ponad to.
I ją brzydziła ta opowieść. Lub raczej zachowanie zmarłego już lorda. Nie opowiadała jej wszystkim - chciała, żeby usłyszała ją Daphne. Żeby miała świadomość z kim próbuje walczyć. Żeby wyciągnęła z niej pewne wnioski. Mimo wszystko wierzyła w mądrość tej kobiety - napotkała jedynie gniew. Słusznie. Ostatecznie jednak jej krewny wyszedł na prostą - dzięki niej. Był przykładnym arystokratą, jakiego nikt nie mógł się powstydzić. Czy to źle? Grunt, że się nawrócił oraz spłodził szlachetnych Rowle’ów - dla niej nie liczyło się nic ponad to.
- Och, lady Daphne, musisz się jeszcze w swoim życiu wiele nauczyć - odparła na jej złowrogie słowa, kręcąc głową z niedowierzania. Zawiodła ją swoją powierzchowną interpretacją - i to ją, prostą kobiecinę! Uniosła się nieco wyżej, żeby móc patrzeć na szlachciankę z góry. Uśmiechnęła się tak, jak uśmiecha się ktoś, kto zamierza sprawić komuś przykrość. Nie odpowiedziała nic, tylko znów zapikowała w dół, znikając w jej księdze. Uniosła ją do góry, po czym cisnęła w tlący ogień paleniska. Sama zaś znów zmaterializowała się nad jej głową.
- Zawsze mogę zniszczyć wszystko, co kochasz - rzuciła lodowatym, ale nadal uprzejmym tonem. Czyżby próba sił?
Która nijak się skończyła, kiedy Daphne bez słowa wyszła z pracowni, a Petunia rozpłynęła się wraz z pierwszymi promieniami słońca.
zt. x2
- Ależ nie odważyłabym się podważać jego decyzji. Jeno ubolewam nad nią srodze - odparła zmartwiona oraz pokręciła głową, jak gdyby nie dowierzała kierunkowi, w jaki magiczny świat brnął. W jaki jej państwo brnęli. To nie był ten, który wymarzyła sobie przed wiekami Petunia. Do końca pielęgnowała w sobie złudną nadzieję, że przyszłość przyniesie im większą chwałę. Dumę, z którą i ona będzie mogła się utożsamiać. Tymczasem czekał ją tylko zawód, nic ponad to.
I ją brzydziła ta opowieść. Lub raczej zachowanie zmarłego już lorda. Nie opowiadała jej wszystkim - chciała, żeby usłyszała ją Daphne. Żeby miała świadomość z kim próbuje walczyć. Żeby wyciągnęła z niej pewne wnioski. Mimo wszystko wierzyła w mądrość tej kobiety - napotkała jedynie gniew. Słusznie. Ostatecznie jednak jej krewny wyszedł na prostą - dzięki niej. Był przykładnym arystokratą, jakiego nikt nie mógł się powstydzić. Czy to źle? Grunt, że się nawrócił oraz spłodził szlachetnych Rowle’ów - dla niej nie liczyło się nic ponad to.
- Och, lady Daphne, musisz się jeszcze w swoim życiu wiele nauczyć - odparła na jej złowrogie słowa, kręcąc głową z niedowierzania. Zawiodła ją swoją powierzchowną interpretacją - i to ją, prostą kobiecinę! Uniosła się nieco wyżej, żeby móc patrzeć na szlachciankę z góry. Uśmiechnęła się tak, jak uśmiecha się ktoś, kto zamierza sprawić komuś przykrość. Nie odpowiedziała nic, tylko znów zapikowała w dół, znikając w jej księdze. Uniosła ją do góry, po czym cisnęła w tlący ogień paleniska. Sama zaś znów zmaterializowała się nad jej głową.
- Zawsze mogę zniszczyć wszystko, co kochasz - rzuciła lodowatym, ale nadal uprzejmym tonem. Czyżby próba sił?
Która nijak się skończyła, kiedy Daphne bez słowa wyszła z pracowni, a Petunia rozpłynęła się wraz z pierwszymi promieniami słońca.
zt. x2
I show not your face but your heart's desire
Pracownia alchemiczna Daphne
Szybka odpowiedź