Wyspa Wight, lipiec 1949
AutorWiadomość
Kamienna alejka prowadziła tuż obok marmurowej fontanny, przedstawiającej syreny zastygłe w natchnionej pozycji, sposobiące się do śpiewu; za nią następowało rozwidlenie i podczas gdy jeden z kierunków prowadził do dalszej części ogrodu, drugi wskazywał drogę ku jego nieco mniej uczęszczanej części. Tam właśnie zawędrowała dziś panienka Lestrange, w pełni świadomie znikając z oczu babce i przybyłym do posiadłości gościom. Wolała zaszyć się w swoim kąciku, w swoim ulubionym skrawku ogrodu, który odkryła dopiero niedawno, jednak świadomość, że była to tylko i wyłącznie jej tajemnica, przewyższała wszystkie ewentualne wyrzuty sumienia, spowodowane uszczerbkiem na wizerunku młodej szlachcianki, uciekającej od podejmowania babki Slughorn. Żaden wyimaginowany przyjaciel nie miał tu wstępu, a twarz dawnej przyjaciółki nie miała prawa ukazać się pomiędzy orchideami a idealnie przystrzyżonymi krzewami.
Lubiła swoje kuzynki, nawet bardzo, sama stawiała je sobie za wzór – zarówno Evelyn, jak i Estelle były chwalonymi przez rodzinę młodymi damami, pełnymi szlachetnych cnót i obdarzonymi umiejętnościami stosownymi do ich wychowania i pochodzenia. Były jednak sporo starsze, dlatego też, poza wymianą uprzejmości i delikatnych uśmiechów, nie łączyła ich z Marine większa zażyłość. We wcześniejszym dzieciństwie naśladowała je, czasem nawet podglądała, próbując później upodobnić swoje zachowanie do ich, ale w końcu na szczęście zdała sobie sprawę, że jest osobnym bytem, nieprzywiązanym do nikogo (nawet chorobą!), dlatego chęć zaprzyjaźnienia się z pannami Slughorn nieco osłabła, choć wciąż była obecna w myślach Lestrange.
Dzisiejszy dzień nie różnił się wiele od poprzednich, letnie popołudnie zarezerwowane było dla wszelkiego rodzaju relaksu, odpoczynku ciała i duszy, jednak Marine nie pragnęła teraz wysłuchiwać francuskich wierszy i lenić się leżąc na szezlongu. Zamierzała wykorzystać dany jej czas i swobodę na doskonalenie umiejętności, której nie będzie przecież uczyła się w Hogwarcie – taniec balowy nie był zarezerwowany wyłącznie dla szlachty, a mimo to nie traktowano go jako przedmiotu dodatkowego. Jeśli miała więc przez siedem lat doszkalać się na własną rękę, wolała zacząć jak najwcześniej, by później na salonach nie zaliczyć najmniejszego nawet potknięcia.
Skryta w cieniu wysokich krzewów, od kilkunastu minut powtarzała sumiennie kroki walca, jedną dłonią przytrzymując skrawek ciemnobłękitnej spódniczki, a drugą trzymając w powietrzu, na ramieniu wyimaginowanego partnera. Nie miała problemu z poczuciem rytmu, dlatego w pewnym momencie zaczęła niemalże płynąć po trawie; poruszała się bardziej żywiołowo, a jeden z jej warkoczy rozplątał się, pozwalając wiatrowi porwać czarną wstążkę. Panienka Lestrange nawet tego nie zauważyła – skupiła się na tańcu i melodii, nuconej z natchnieniem pod nosem. Nie myślała o Hogwarcie, którego mury po raz pierwszy przekroczy we wrześniu, ani też o ojcu, jak zwykle nieobecnym, mimo wszystkich obietnic gorliwie składanych swojej jedynaczce. Liczył się tylko rytm i magia tańca.
Lubiła swoje kuzynki, nawet bardzo, sama stawiała je sobie za wzór – zarówno Evelyn, jak i Estelle były chwalonymi przez rodzinę młodymi damami, pełnymi szlachetnych cnót i obdarzonymi umiejętnościami stosownymi do ich wychowania i pochodzenia. Były jednak sporo starsze, dlatego też, poza wymianą uprzejmości i delikatnych uśmiechów, nie łączyła ich z Marine większa zażyłość. We wcześniejszym dzieciństwie naśladowała je, czasem nawet podglądała, próbując później upodobnić swoje zachowanie do ich, ale w końcu na szczęście zdała sobie sprawę, że jest osobnym bytem, nieprzywiązanym do nikogo (nawet chorobą!), dlatego chęć zaprzyjaźnienia się z pannami Slughorn nieco osłabła, choć wciąż była obecna w myślach Lestrange.
Dzisiejszy dzień nie różnił się wiele od poprzednich, letnie popołudnie zarezerwowane było dla wszelkiego rodzaju relaksu, odpoczynku ciała i duszy, jednak Marine nie pragnęła teraz wysłuchiwać francuskich wierszy i lenić się leżąc na szezlongu. Zamierzała wykorzystać dany jej czas i swobodę na doskonalenie umiejętności, której nie będzie przecież uczyła się w Hogwarcie – taniec balowy nie był zarezerwowany wyłącznie dla szlachty, a mimo to nie traktowano go jako przedmiotu dodatkowego. Jeśli miała więc przez siedem lat doszkalać się na własną rękę, wolała zacząć jak najwcześniej, by później na salonach nie zaliczyć najmniejszego nawet potknięcia.
Skryta w cieniu wysokich krzewów, od kilkunastu minut powtarzała sumiennie kroki walca, jedną dłonią przytrzymując skrawek ciemnobłękitnej spódniczki, a drugą trzymając w powietrzu, na ramieniu wyimaginowanego partnera. Nie miała problemu z poczuciem rytmu, dlatego w pewnym momencie zaczęła niemalże płynąć po trawie; poruszała się bardziej żywiołowo, a jeden z jej warkoczy rozplątał się, pozwalając wiatrowi porwać czarną wstążkę. Panienka Lestrange nawet tego nie zauważyła – skupiła się na tańcu i melodii, nuconej z natchnieniem pod nosem. Nie myślała o Hogwarcie, którego mury po raz pierwszy przekroczy we wrześniu, ani też o ojcu, jak zwykle nieobecnym, mimo wszystkich obietnic gorliwie składanych swojej jedynaczce. Liczył się tylko rytm i magia tańca.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odwiedziny u krewnych zawsze ją cieszyły, chociaż przeważnie nie miała o czym rozmawiać z mądrzejszymi od siebie dorosłymi, żyjącymi w zupełnie innym świecie, niż ona. Jako posłuszna córka, oczko w głowie matki, prezentowała się na salonach w nienagannym stroju, z idealną fryzurą i równie idealnymi manierami, które znikały, gdy brała pod opiekę swoje kuzynostwo lub nijak niespokrewnione ze sobą dzieci. Lubiła je; w końcu w jakiś sposób uczyło ją to matczynych odruchów, troskliwości i opieki na młodymi, nieznającymi życia dzieciakami.
Tym razem schemat był taki sam, jak zwykle - znużona przesiadywaniem i wpatrywaniem się w ścianę uznała, że poszuka swojej młodszej kuzynki. Wprawdzie nie śpieszyła się nigdzie, za to domyślała się, gdzie może ją spotkać. Marine jako żywiołowe dziecko, miało swoją kryjówkę, którą znała. A przynajmniej mogła się domyślać, skoro ona z Evelyn również posiadała takie kryjówki, przeważnie w ogrodzie. Oczywiście każdy o nich wiedział, roztaczając nad siostrami tylko coś w rodzaju pozornej wolności; wolności, której prawdopodobnie miały nigdy nie zaznać, będąc skazane od razu na takie życie, jakie wiodła ich matka, czy każda inna szlachcianka.
Spacerując kamienną ścieżką w pewnym momencie usłyszała szelest, na który przystanęła wyraźnie uradowana, że odnalazła swój zaginiony skarb. Rozchyliwszy krzaki, przyglądała się w milczeniu tańczącej dziewczynce; chociaż nie miały tak zażyłej więzi, jak chociażby ona ze swoją siostrą, czuła do młodszej kuzynki pewien rodzaj sympatii, zwłaszcza, kiedy bawiły się razem lub ona - jako ta starsza i doświadczona - uczyła ją podstaw choćby etykiety, czy teraz tańca. Estelle widziała, że z poczuciem rytmu nie ma problemu, jednak zdawało jej się, że Marine plątała się w krokach, które - w przypadku tańca z partnerem - spowodowałyby zdeptanie jego stóp. Zakradając się po cichu, od tyłu do kuzynki, chwyciła ją nagle w pasie i przyciągnęła do siebie.
- Tu się skryłaś, żabeńko! - rzekła typowym tonem starszej do dziecka, cmokając swoją zgubię w skroń. Jej uwadze nie umknął też rozplątany warkocz, który szybko postanowiła naprawić. - Chodź do mnie, naprawimy twoje śliczne warkocze - usiadła na miękkiej trawie, wyciągając w stronę Marine ręce, z kolei gdy ta usiadła, Estelle przystąpiła do splątania naprzemiennie trzech pasm włosów, które początkowo wygładziła dłonią.
- Cóż to za potajemne tańce? Czyżby przygotowania do wielkiego dnia? - spytała, mając tu na myśli oczywiście pierwszą i najważniejszą prezentację wśród rodów. Wszak dla każdej dziewczynki był to bardzo emocjonujący moment w życiu! Taki, który mogła pokochać albo znienawidzić, innego wyjścia nie było.
Tym razem schemat był taki sam, jak zwykle - znużona przesiadywaniem i wpatrywaniem się w ścianę uznała, że poszuka swojej młodszej kuzynki. Wprawdzie nie śpieszyła się nigdzie, za to domyślała się, gdzie może ją spotkać. Marine jako żywiołowe dziecko, miało swoją kryjówkę, którą znała. A przynajmniej mogła się domyślać, skoro ona z Evelyn również posiadała takie kryjówki, przeważnie w ogrodzie. Oczywiście każdy o nich wiedział, roztaczając nad siostrami tylko coś w rodzaju pozornej wolności; wolności, której prawdopodobnie miały nigdy nie zaznać, będąc skazane od razu na takie życie, jakie wiodła ich matka, czy każda inna szlachcianka.
Spacerując kamienną ścieżką w pewnym momencie usłyszała szelest, na który przystanęła wyraźnie uradowana, że odnalazła swój zaginiony skarb. Rozchyliwszy krzaki, przyglądała się w milczeniu tańczącej dziewczynce; chociaż nie miały tak zażyłej więzi, jak chociażby ona ze swoją siostrą, czuła do młodszej kuzynki pewien rodzaj sympatii, zwłaszcza, kiedy bawiły się razem lub ona - jako ta starsza i doświadczona - uczyła ją podstaw choćby etykiety, czy teraz tańca. Estelle widziała, że z poczuciem rytmu nie ma problemu, jednak zdawało jej się, że Marine plątała się w krokach, które - w przypadku tańca z partnerem - spowodowałyby zdeptanie jego stóp. Zakradając się po cichu, od tyłu do kuzynki, chwyciła ją nagle w pasie i przyciągnęła do siebie.
- Tu się skryłaś, żabeńko! - rzekła typowym tonem starszej do dziecka, cmokając swoją zgubię w skroń. Jej uwadze nie umknął też rozplątany warkocz, który szybko postanowiła naprawić. - Chodź do mnie, naprawimy twoje śliczne warkocze - usiadła na miękkiej trawie, wyciągając w stronę Marine ręce, z kolei gdy ta usiadła, Estelle przystąpiła do splątania naprzemiennie trzech pasm włosów, które początkowo wygładziła dłonią.
- Cóż to za potajemne tańce? Czyżby przygotowania do wielkiego dnia? - spytała, mając tu na myśli oczywiście pierwszą i najważniejszą prezentację wśród rodów. Wszak dla każdej dziewczynki był to bardzo emocjonujący moment w życiu! Taki, który mogła pokochać albo znienawidzić, innego wyjścia nie było.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zatracona w swoim tańcu nie spostrzegła nawet momentu, w którym zyskała widownie. Śmiało stawiała krok za krokiem i dała się ponieść rytmowi, nie zwracając uwagi na otoczenie; płynność ruchów i skupienie nie pozwoliły jej upaść, za to straciła na czujności i pojawienie się Estelle zarejestrowała dopiero wtedy, gdy starsza kuzynka się do niej odezwała.
- Estelle! – sylwetka dziewczynki zastygła w bezruchu na kilka sekund, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie, szybko przeobrażające się w radość – Długo mnie już podglądasz? – z uśmiechem na ustach porzuciła swoją pozycję, by wyprostować się , wygładzić materiał spódnicy i ruszyć w kierunku panny Slughorn.
Nie czuła zawstydzenia z powodu przyłapania na ćwiczeniu tańca, była to dla niej rzecz naturalna, niczym już niedługo czarowanie. Każda młoda szlachcianka winna pobierać lekcje tańca balowego, jednak ile godzin można spędzać na Sali z trenerką? Na cóż katowanie kroków na pamięć, skoro wdzięk nie wynikał jedynie z techniki? Dlatego właśnie samotne treningi lub wskazówki od starszych dziewcząt przydawały się tak bardzo; praktyczne podpowiedzi brały się przecież z doświadczenia na Sali balowej, a żeby zrobić naprawdę dobre wrażenie, należało po prostu polubić taniec. Na szczęście Marine się to udało.
Posłusznie nadstawiła skroń do pocałunku i usiadła przy kuzynce, by już za chwilę pozwolić jej na rozplątanie warkocza do końca i zaplecenie go od nowa. Niemalże matczyne gesty sprawiały jej przyjemność, dlatego uśmiechała się błogo, wystawiając twarz do słońca.
- Staram się ćwiczyć jak najpilniej już teraz, w Hogwarcie nie ma w planach lekcji tańca – w jej głos zakradła się gorzka nuta; nawet jedenastoletnia Marine pragnęła perfekcji i marzyła o wspaniałym debiucie, jednocześnie zdawała sobie sprawę, że ograniczenie ćwiczeń na pewno nie pomoże jej w osiągnięciu celu. Musiała więc działać na własną rękę – Czy uczą was tego w Beauxbatons?
Lekko odwróciła głowę w kierunku Estelle, przyzwyczajona do spoglądania na swojego rozmówcę jeśli ten był kimś przez nią lubianym i szanowanym, a starsza kuzynka niewątpliwie należała do tego grona.
- Szykuję się do wielkiego dnia, ale nie mogę się też doczekać szkoły i wreszcie prawdziwych czarów – myślami wróciła na chwilę do dnia, w którym po raz pierwszy przeglądała zakupioną na Ulicy Pokątnej księgę Zaklęć – Można być zarówno potężną czarownicą, jak i szanowaną szlachcianką, prawda? – zapytała, a między brwiami pojawiła jej się mała, delikatna zmarszczka.
Musiała się upewnić, czy dobrze dedukowała, bo przecież ani guwernantka, ani tym bardziej ojciec nie nadawali się do takich rozmów. Dorosła kuzynka, mierząca się właśnie z wyzwaniami świata czarodziejów – to było doskonałe źródło!
- Estelle! – sylwetka dziewczynki zastygła w bezruchu na kilka sekund, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie, szybko przeobrażające się w radość – Długo mnie już podglądasz? – z uśmiechem na ustach porzuciła swoją pozycję, by wyprostować się , wygładzić materiał spódnicy i ruszyć w kierunku panny Slughorn.
Nie czuła zawstydzenia z powodu przyłapania na ćwiczeniu tańca, była to dla niej rzecz naturalna, niczym już niedługo czarowanie. Każda młoda szlachcianka winna pobierać lekcje tańca balowego, jednak ile godzin można spędzać na Sali z trenerką? Na cóż katowanie kroków na pamięć, skoro wdzięk nie wynikał jedynie z techniki? Dlatego właśnie samotne treningi lub wskazówki od starszych dziewcząt przydawały się tak bardzo; praktyczne podpowiedzi brały się przecież z doświadczenia na Sali balowej, a żeby zrobić naprawdę dobre wrażenie, należało po prostu polubić taniec. Na szczęście Marine się to udało.
Posłusznie nadstawiła skroń do pocałunku i usiadła przy kuzynce, by już za chwilę pozwolić jej na rozplątanie warkocza do końca i zaplecenie go od nowa. Niemalże matczyne gesty sprawiały jej przyjemność, dlatego uśmiechała się błogo, wystawiając twarz do słońca.
- Staram się ćwiczyć jak najpilniej już teraz, w Hogwarcie nie ma w planach lekcji tańca – w jej głos zakradła się gorzka nuta; nawet jedenastoletnia Marine pragnęła perfekcji i marzyła o wspaniałym debiucie, jednocześnie zdawała sobie sprawę, że ograniczenie ćwiczeń na pewno nie pomoże jej w osiągnięciu celu. Musiała więc działać na własną rękę – Czy uczą was tego w Beauxbatons?
Lekko odwróciła głowę w kierunku Estelle, przyzwyczajona do spoglądania na swojego rozmówcę jeśli ten był kimś przez nią lubianym i szanowanym, a starsza kuzynka niewątpliwie należała do tego grona.
- Szykuję się do wielkiego dnia, ale nie mogę się też doczekać szkoły i wreszcie prawdziwych czarów – myślami wróciła na chwilę do dnia, w którym po raz pierwszy przeglądała zakupioną na Ulicy Pokątnej księgę Zaklęć – Można być zarówno potężną czarownicą, jak i szanowaną szlachcianką, prawda? – zapytała, a między brwiami pojawiła jej się mała, delikatna zmarszczka.
Musiała się upewnić, czy dobrze dedukowała, bo przecież ani guwernantka, ani tym bardziej ojciec nie nadawali się do takich rozmów. Dorosła kuzynka, mierząca się właśnie z wyzwaniami świata czarodziejów – to było doskonałe źródło!
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Tylko krótką chwilkę - odparła na pytanie Marine, zamieniając się później w słuch. Była ciekawa tego, co jej kuzynka powie i o czym myślała urządzając prywatny pokaz tańca zebranej wokół roślinności. Zadziwiała ją ambicja jedenastolatki, ale poniekąd widziała w niej siebie - sama była ambitna i uparta, dążąc do perfekcji odkąd tylko przeżyła swój pierwszy oficjalny bal, na którym wszyscy ją komplementowali. Chociaż teraz przykładała do tego mniejszą wagę, tak wtedy było to dla niej niesamowite uczucie - wszystkie oczy zwrócone ku niej; jej imię na ustach wszystkich, jak prawdziwa księżniczka!
- Przede wszystkim tego. Ale nie martw się, kochanie, przecież będziemy ćwiczyć co wakacje, prawda? Jestem pewna, że Hogwart spodoba ci się nawet i bez lekcji tańca - lubiła Beauxbatons, jednak czasami nadmiar zajęć artystycznych dawał się jej we znaki. W końcu w tej szkole kładziono nacisk głównie na to, bardziej po macoszemu traktując zajęcia, które w przyszłości przydałyby jej się w rozwijaniu swoich alchemicznych zdolności. To nie tak, że nie uczono ich w ogóle - jednak wyrażanie swojego ja przez sztukę miało większy priorytet. Być może dlatego Estelle odnajdowała się w tej szkole; była oczkiem w głowie matki, dzieląc jej pasję do spotkań towarzyskich, strojnych sukien i wizyt w salonach piękności.
Powoli splatała pasma, przerywając na kilka sekund, gdy Marine zadała jej niewygodne pytanie. Nie umiała na nie odpowiedzieć jednoznacznie. W ich świecie szlachcianka musiała dobrze wyjść za mąż, natomiast jej pasje, zainteresowania i praca spadały na dalszy plan. I wszystko zależało od tego, czy osoba, którą się poślubi będzie tolerować pracującą kobietę, spełniającą się w swoim zawodzie, czy rozkaże jej być atrakcyjną ozdobą noszącą nazwisko męża.
- A kim według ciebie jest potężna czarownica i szanowana szlachcianka, Marine? - spytała, chcąc upewnić się, czy i ona dobrze rozumie sens zadanego pytania. Kiedy splotła warkocz do końca, zawiązała go, a potem przytuliła kuzynkę, opierając się ostrożnie podbródkiem o czubek jej głowy.
- Wiesz, nasz świat cię jeszcze nie raz zaskoczy. Ale jesteś młodziutka i wszystko dopiero przed tobą, nie chcesz przekonać się sama, co cię może spotkać? - nie mówiła tu o złych rzeczach; bardziej chodziło jej o priorytety, jakimi kierowały się poszczególne rody, a także rodzice, którzy w pewnym wieku przedstawiają swoim córkom plany na ich życie. Przynajmniej w jej przypadku od dziecka prawie każdy wybór był determinowany wolą rodziców.
- Przede wszystkim tego. Ale nie martw się, kochanie, przecież będziemy ćwiczyć co wakacje, prawda? Jestem pewna, że Hogwart spodoba ci się nawet i bez lekcji tańca - lubiła Beauxbatons, jednak czasami nadmiar zajęć artystycznych dawał się jej we znaki. W końcu w tej szkole kładziono nacisk głównie na to, bardziej po macoszemu traktując zajęcia, które w przyszłości przydałyby jej się w rozwijaniu swoich alchemicznych zdolności. To nie tak, że nie uczono ich w ogóle - jednak wyrażanie swojego ja przez sztukę miało większy priorytet. Być może dlatego Estelle odnajdowała się w tej szkole; była oczkiem w głowie matki, dzieląc jej pasję do spotkań towarzyskich, strojnych sukien i wizyt w salonach piękności.
Powoli splatała pasma, przerywając na kilka sekund, gdy Marine zadała jej niewygodne pytanie. Nie umiała na nie odpowiedzieć jednoznacznie. W ich świecie szlachcianka musiała dobrze wyjść za mąż, natomiast jej pasje, zainteresowania i praca spadały na dalszy plan. I wszystko zależało od tego, czy osoba, którą się poślubi będzie tolerować pracującą kobietę, spełniającą się w swoim zawodzie, czy rozkaże jej być atrakcyjną ozdobą noszącą nazwisko męża.
- A kim według ciebie jest potężna czarownica i szanowana szlachcianka, Marine? - spytała, chcąc upewnić się, czy i ona dobrze rozumie sens zadanego pytania. Kiedy splotła warkocz do końca, zawiązała go, a potem przytuliła kuzynkę, opierając się ostrożnie podbródkiem o czubek jej głowy.
- Wiesz, nasz świat cię jeszcze nie raz zaskoczy. Ale jesteś młodziutka i wszystko dopiero przed tobą, nie chcesz przekonać się sama, co cię może spotkać? - nie mówiła tu o złych rzeczach; bardziej chodziło jej o priorytety, jakimi kierowały się poszczególne rody, a także rodzice, którzy w pewnym wieku przedstawiają swoim córkom plany na ich życie. Przynajmniej w jej przypadku od dziecka prawie każdy wybór był determinowany wolą rodziców.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ambicja, na którą Estelle zwróciła uwagę już po kilku chwilach obserwowania młodszej kuzynki, była wynikiem subtelnej, rodzinnej tresury. Skoro Theseus Lestrange nie doczekał się prawowitego dziedzica, należało wykorzystać do maksimum to, co przyniósł mu los – w tym przypadku była to córka. Od małego przygotowywana do roli perfekcyjnej szlachcianki, w przyszłości miała stać się kartą przetargową do zacieśnienia więzów z jednym z szanowanych, błękitnokrwistych rodów. W wieku jedenastu lat Marine trudno już było stwierdzić, czy marzenia o błyszczeniu na salonach są jej własne, czy może zostały wpojone przez członków rodziny; chciała po prostu prezentować się nieskazitelnie i nie zawieść najbliższych. Wtedy wszystko miało pozostać na swoim miejscu, być normalne – zachowany porządek w tej kwestii napawał ją nadzieją, że pewnie wypadki z dzieciństwa już się nie powtórzą.
- Oczywiście, że będziemy ćwiczyć – kiwnęła gorliwie głową, uważając jednak by nie wyrwać się za bardzo kuzynce i nie zniweczyć jej planów na idealnie zapleciony warkocz – Będę odwiedzać Westmorland, a ty zawsze będziesz mile widziana tutaj.
Z ksiąg i opowieści starszych kuzynek wiedziała już co nieco o szkole, do której obie uczęszczały. Marine dziwiła się czasem, czemu ojciec nie zdecydował się wysłać jej właśnie tam, jednak nigdy nie zapytała o to na głos; nie śmiała podważać jego decyzji, przecież dopiero co zaczęło rodzić się między nimi prawdziwe, rodzinne przywiązanie i sympatia, nie chciała tego tracić w wyniku wypowiedzenia nieodpowiednich, błahych obaw.
- Czy wiesz, że do Hogwartu pojadę pociągiem? – oczywiście, że Estelle musiała to wiedzieć; mimo wszystko ton panny Lestrange wciąż zdradzał oznaki podekscytowania zbliżającym się rokiem szkolnym – Jak myślisz, czy powinnam napisać do kogoś liścik z zapytaniem, czy umówimy się na spędzenie podróży w jednym przedziale? Nie chciałabym spędzić pierwszego razu z dzieckiem mugoli – wzdrygnęła się lekko, jednak już po chwili na jej buzię powrócił uśmiech, wywołany widokiem pięknego warkocza.
Jeszcze przez moment pozwoliła sobie na trwanie w miłych objęciach kuzynki; potrzebowała chwili na przemyślenie odpowiedzi, której przyjdzie jej udzielić na zadane pytanie. Z jednej strony sprawa wydawała się prosta, a z drugiej wcale nie; w pojęciu potęgi i szacunku kryło się wszakże tak wiele niuansów, że jedenastoletni umysł potrzebował odrobiny czasu na wyłapanie ich wszystkich.
- Szanowana szlachcianka to wzorowa żona i matka, reprezentująca na salonach swoją rodzinę. Urzekająca innych i posłuszna mężowi. A potężna czarownica zna się doskonale na kilku dziedzinach magii, świetnie czaruje i tym właśnie wzbudza podziw innych. Czy da się to połączyć? – spytała, spoglądając z nadzieją na Estelle.
Oczywiście, że najlepiej jest mieć ciastko i zjeść ciastko, jednak w obecnych czasach jak ze świecą przyszło jej szukać dla siebie autorytetu, dlatego chciała znać zdanie kuzynki na ten temat.
- Oczywiście, że będziemy ćwiczyć – kiwnęła gorliwie głową, uważając jednak by nie wyrwać się za bardzo kuzynce i nie zniweczyć jej planów na idealnie zapleciony warkocz – Będę odwiedzać Westmorland, a ty zawsze będziesz mile widziana tutaj.
Z ksiąg i opowieści starszych kuzynek wiedziała już co nieco o szkole, do której obie uczęszczały. Marine dziwiła się czasem, czemu ojciec nie zdecydował się wysłać jej właśnie tam, jednak nigdy nie zapytała o to na głos; nie śmiała podważać jego decyzji, przecież dopiero co zaczęło rodzić się między nimi prawdziwe, rodzinne przywiązanie i sympatia, nie chciała tego tracić w wyniku wypowiedzenia nieodpowiednich, błahych obaw.
- Czy wiesz, że do Hogwartu pojadę pociągiem? – oczywiście, że Estelle musiała to wiedzieć; mimo wszystko ton panny Lestrange wciąż zdradzał oznaki podekscytowania zbliżającym się rokiem szkolnym – Jak myślisz, czy powinnam napisać do kogoś liścik z zapytaniem, czy umówimy się na spędzenie podróży w jednym przedziale? Nie chciałabym spędzić pierwszego razu z dzieckiem mugoli – wzdrygnęła się lekko, jednak już po chwili na jej buzię powrócił uśmiech, wywołany widokiem pięknego warkocza.
Jeszcze przez moment pozwoliła sobie na trwanie w miłych objęciach kuzynki; potrzebowała chwili na przemyślenie odpowiedzi, której przyjdzie jej udzielić na zadane pytanie. Z jednej strony sprawa wydawała się prosta, a z drugiej wcale nie; w pojęciu potęgi i szacunku kryło się wszakże tak wiele niuansów, że jedenastoletni umysł potrzebował odrobiny czasu na wyłapanie ich wszystkich.
- Szanowana szlachcianka to wzorowa żona i matka, reprezentująca na salonach swoją rodzinę. Urzekająca innych i posłuszna mężowi. A potężna czarownica zna się doskonale na kilku dziedzinach magii, świetnie czaruje i tym właśnie wzbudza podziw innych. Czy da się to połączyć? – spytała, spoglądając z nadzieją na Estelle.
Oczywiście, że najlepiej jest mieć ciastko i zjeść ciastko, jednak w obecnych czasach jak ze świecą przyszło jej szukać dla siebie autorytetu, dlatego chciała znać zdanie kuzynki na ten temat.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lubiła Marine również z tego względu, że nie wyrywała się z objęć starszych od siebie tak, jak inne dzieci. Dlatego dalej przytulała ją, spierając się na moment podbródkiem o czubek jej głowy. Nie wiedziała nawet w której chwili wyłączyła się, obserwując rozkwitające wokół nich kwiaty.
- A do kogo byś chciała napisać? - spytała, nie komentując drugiej części wypowiedzianego przez nią zdania. Sama nauczyła się tolerancji wobec osób o każdej krwi, jednak wolała nie mącić w głowie jedenastolatki. Wolała nie mieszać się w wychowanie i tym, czym karmiono jej głowę w domu, by potem nie posądzono jej o nie wiadomo jakie brednie. - Wydaje mi się, że lepiej byłoby znaleźć kogoś dopiero w podróży. Nawiązywanie nowych znajomości jest bardzo ciekawym zajęciem.
Szanowana szlachcianka i potężna czarownica, czy dało się to połączyć? Z jednej strony musiała zgodzić się z tłumaczeniem Marine, z drugiej buntowała się cała jej istota, gdy słyszała, że żona musi być podporządkowana mężowi. Oznaczało to mniej więcej tyle, co oddanie jej z rąk do rąk, niczym przedmiot i jeśli miała szczęście, że trafi na kogoś, kto się z nią liczy powinna za to dziękować losowi. W innym przypadku mężowie nie liczyli się ze zdaniem swoich kobiet, traktując je jak głupsze, słabsze i potrzebne tylko w określonym celu istoty, podczas gdy studium psychologiczne kobiety było bardzo skomplikowane, głębokie, nieodgadnione. Czasami zastanawiała się, czy mężczyźni po prostu się ich nie bali, jednak nigdy nie wygłosiła podobnego osądu na głos. Nie dość, że zostałaby skrytykowana przez otoczenie, to wolałaby nie widzieć miny swojego ojca i nestora za ten jawny brak posłuszeństwa wobec obowiązujących zasad. Czasami też myślała o tym, że wolałaby żyć szczęśliwie sama ze sobą, zamiast nieszczęśliwie u boku kogoś, kto jej nie szanuje.
- Oczywiście, że się da - skłamała gładko uznając, że Marine jest jeszcze zbyt młoda na rozczarowania. - Ucz się pilnie, a będziesz najpotężniejszą czarownicą - dodała jeszcze, podnosząc się. Ruchem dłoni wygładziła suknię, wysuwając potem obie ręce w kierunku dziewczynki. - Chodź, pokaż czego się nauczyłaś - miała na myśli lekcje tańca, tym razem z partnerem.
- A do kogo byś chciała napisać? - spytała, nie komentując drugiej części wypowiedzianego przez nią zdania. Sama nauczyła się tolerancji wobec osób o każdej krwi, jednak wolała nie mącić w głowie jedenastolatki. Wolała nie mieszać się w wychowanie i tym, czym karmiono jej głowę w domu, by potem nie posądzono jej o nie wiadomo jakie brednie. - Wydaje mi się, że lepiej byłoby znaleźć kogoś dopiero w podróży. Nawiązywanie nowych znajomości jest bardzo ciekawym zajęciem.
Szanowana szlachcianka i potężna czarownica, czy dało się to połączyć? Z jednej strony musiała zgodzić się z tłumaczeniem Marine, z drugiej buntowała się cała jej istota, gdy słyszała, że żona musi być podporządkowana mężowi. Oznaczało to mniej więcej tyle, co oddanie jej z rąk do rąk, niczym przedmiot i jeśli miała szczęście, że trafi na kogoś, kto się z nią liczy powinna za to dziękować losowi. W innym przypadku mężowie nie liczyli się ze zdaniem swoich kobiet, traktując je jak głupsze, słabsze i potrzebne tylko w określonym celu istoty, podczas gdy studium psychologiczne kobiety było bardzo skomplikowane, głębokie, nieodgadnione. Czasami zastanawiała się, czy mężczyźni po prostu się ich nie bali, jednak nigdy nie wygłosiła podobnego osądu na głos. Nie dość, że zostałaby skrytykowana przez otoczenie, to wolałaby nie widzieć miny swojego ojca i nestora za ten jawny brak posłuszeństwa wobec obowiązujących zasad. Czasami też myślała o tym, że wolałaby żyć szczęśliwie sama ze sobą, zamiast nieszczęśliwie u boku kogoś, kto jej nie szanuje.
- Oczywiście, że się da - skłamała gładko uznając, że Marine jest jeszcze zbyt młoda na rozczarowania. - Ucz się pilnie, a będziesz najpotężniejszą czarownicą - dodała jeszcze, podnosząc się. Ruchem dłoni wygładziła suknię, wysuwając potem obie ręce w kierunku dziewczynki. - Chodź, pokaż czego się nauczyłaś - miała na myśli lekcje tańca, tym razem z partnerem.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Młodziutka dama nie zdawała sobie nawet sprawy, że w jej słowach mógł kryć się jakiś kontrowersyjny pogląd, którego kuzynka postanowiła dla bezpieczeństwa nie poruszać. Wychowana w domu o konserwatywnych tradycjach, nie miała jeszcze szansy na zderzenie przyzwyczajenia z rzeczywistością, dlatego spędzenie czasu z osobą o brudnej krwi jawiło się jej jako coś negatywnego. Coś, na co nie powinna sobie pozwolić.
- Myślałam może o pannie Parkinson albo Carrow – wspomniała koleżanki poznane niedawno w domu mody rodziny tej pierwszej - A na pewno o członkini zaprzyjaźnionego rodu.
Estelle miała sporo racji, lecz Marine nie chciała pozostawiać wszystkiego przypadkowi – oczywiście, że poznawanie nowych osób jest ciekawym zajęciem, a jednak bezpieczniej byłoby w tych pierwszych dniach poruszać się w środowisku choć minimalnie znajomych twarzy, posiadając przy tym iluzję kontroli nad sytuacją.
- Uczyłaś się razem z siostrą, a czy szybko poznałaś kogoś nowego? – ciekawość wzięła górę, gdy panna Lestrange postawiła się na chwilę w pozycji kuzynki, która pierwszy dzień szkoły spędziła nie tylko wśród nowych osób, ale także w obcym kraju. Lady Slughorn po raz kolejny tego dnia okazywała się niezastąpionym źródłem wiedzy i doświadczenia!
Na szczęście jej młodsza kuzynka nie znała Oklumencji i nie mogła odczytać z jej myśli tej buntowniczej postawy, która urodziła się po zapytaniu o ideał szlachcianki i czarownicy. Gdyby tylko babcia Lestrange usłyszała potem, jak jej ukochana wnuczka powtarza opinie Estelle, na pewno złapałaby się za głowę, a przecież jej przemyślenia nie były aż tak abstrakcyjne. Niestety Marine w kwestiach damsko-męskich poruszała się jak we mgle, mając jedynie teoretyczne pojęcie odnośnie tego, co czeka ją w przyszłości.
- Będę – zapewniła, unosząc głowę w dumnym geście. Oczyma wyobraźni już widziała najróżniejsze sceny ze swojego dorosłego życia.
Słowa kuzynki napełniły ją naiwnym rodzajem nadziei, ale pozwoliły też ukoić wszelkie stresujące myśli, jakie pojawiały się w jej głowie. Gdy wstawała, by zatańczyć z Estelle, nie pamiętała już o zmartwieniach sprzed chwili. Chwyciła ją za ręce i ustawiła się w wyćwiczonej pozie, by za chwilę ruszyć do tańca z najlepszą partnerką, jaką dotychczas mogłaby sobie wymarzyć. Ach, jakże chciałaby już wirować na parkiecie podczas dorosłych bankietów! Ten z zielonej trawy wystarczał tylko w radosnych chwilach, takich jak ta.
- Myślałam może o pannie Parkinson albo Carrow – wspomniała koleżanki poznane niedawno w domu mody rodziny tej pierwszej - A na pewno o członkini zaprzyjaźnionego rodu.
Estelle miała sporo racji, lecz Marine nie chciała pozostawiać wszystkiego przypadkowi – oczywiście, że poznawanie nowych osób jest ciekawym zajęciem, a jednak bezpieczniej byłoby w tych pierwszych dniach poruszać się w środowisku choć minimalnie znajomych twarzy, posiadając przy tym iluzję kontroli nad sytuacją.
- Uczyłaś się razem z siostrą, a czy szybko poznałaś kogoś nowego? – ciekawość wzięła górę, gdy panna Lestrange postawiła się na chwilę w pozycji kuzynki, która pierwszy dzień szkoły spędziła nie tylko wśród nowych osób, ale także w obcym kraju. Lady Slughorn po raz kolejny tego dnia okazywała się niezastąpionym źródłem wiedzy i doświadczenia!
Na szczęście jej młodsza kuzynka nie znała Oklumencji i nie mogła odczytać z jej myśli tej buntowniczej postawy, która urodziła się po zapytaniu o ideał szlachcianki i czarownicy. Gdyby tylko babcia Lestrange usłyszała potem, jak jej ukochana wnuczka powtarza opinie Estelle, na pewno złapałaby się za głowę, a przecież jej przemyślenia nie były aż tak abstrakcyjne. Niestety Marine w kwestiach damsko-męskich poruszała się jak we mgle, mając jedynie teoretyczne pojęcie odnośnie tego, co czeka ją w przyszłości.
- Będę – zapewniła, unosząc głowę w dumnym geście. Oczyma wyobraźni już widziała najróżniejsze sceny ze swojego dorosłego życia.
Słowa kuzynki napełniły ją naiwnym rodzajem nadziei, ale pozwoliły też ukoić wszelkie stresujące myśli, jakie pojawiały się w jej głowie. Gdy wstawała, by zatańczyć z Estelle, nie pamiętała już o zmartwieniach sprzed chwili. Chwyciła ją za ręce i ustawiła się w wyćwiczonej pozie, by za chwilę ruszyć do tańca z najlepszą partnerką, jaką dotychczas mogłaby sobie wymarzyć. Ach, jakże chciałaby już wirować na parkiecie podczas dorosłych bankietów! Ten z zielonej trawy wystarczał tylko w radosnych chwilach, takich jak ta.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Faktycznie, nie poruszyła tej kwestii dla bezpieczeństwa - swojego bezpieczeństwa, mając świadomość, że gdyby ktoś się dowiedział, to mogłaby mieć więcej problemów, niż by chciała. Sama miała bardzo kontrowersyjny w dzisiejszych czasach pogląd na rolę kobiety i jej traktowanie, co nie tak dawno wygłosiła swojej siostrze, gdy ta zabrała jej krótkotrwałą chwilę prawdziwego szczęścia. Jednak tutaj, w przypadku jedenastoletniej Marine, nie chciała mącić jej w głowie; być może kiedyś, gdy będzie starsza i mądrzejsza w życiowe doświadczenia, powrócą do tej rozmowy. Nie poruszała również kwestii osób z brudną krwią, bo przecież to właśnie taki chłopiec dał jej tę chwilę szczęścia. Pozwoliła sobie na nią i gdyby nie interwencja siostry, to mogłoby się to źle dla niej skończyć. Wszak samo spacerowanie i czytanie poezji z kimś z pozoru gorszym od siebie było na tyle nieodpowiednie, że zaowocowało w masę przeróżnych dziwnych plotek na szkolnych korytarzach. Wciąż zastanawiała się, czy czarownice ich pokroju mogą być naprawdę szczęśliwe i wciąż miała tą samą odpowiedź - nie. Być może niewielki ich procent wygra los na loterii, nie sądziła jednak, że którakolwiek z poznanych dam naprawdę pogodziła się ze swoim losem.
- Potężna czarownica to taka, która też potrafi dumnie poruszać się sama, roztaczając wokół siebie blask - uznała nagle, chociaż rozumiała obawy dziewczynki. - Na początku uczyłam się sama, jestem starsza od Evelyn. Ale później, kiedy pojawiła się w szkole, trzymałam się głównie z nią. To nie znaczy, że nie miałam innych znajomości, jednak ktoś bliski i znajomy daje pewność spokojnego przetrwania szkoły - być może kiepsko to ubrała w słowa, ale miała nadzieję, że Marine zrozumie; chodziło jej mniej więcej o to, że one - jako arystokratki - nie zawsze były mile postrzegane wśród uczniów, dlatego ktoś bliski i znajomy był dobrym oparciem w takich chwilach. Sama miała ten problem. Wracając ponownie do sytuacji, nie tak dawnej zresztą, z jej najsłodszym chłopcem, westchnęła cicho. Nie mogła pogodzić się z tym, że jako szlachcianka po prostu nie mogła się z nim widywać i z góry narzucono jej, że musi traktować go jak coś gorszego. Chcąc nie chcąc, kobiety ze szlacheckim urodzeniem dźwigały na sobie potężne brzemię.
- Zróbmy tak: napiszemy list do którejś z dam, a ty, jako szanowana panienka Lestrange, spróbujesz zawrzeć nowe znajomości w szkole, co ty na to? - wynajdując złoty środek, zerknęła na nią z uśmiechem. Oczywiście mogła się nie posłuchać, wybór należał do niej.
Ustawiła się odpowiednio, chwytając ostrożnie Marine; musiała się przy tym pochylić ze względu na różnicę we wzroście, ale nie przeszkadzało jej to szczególnie. Później zaś przeszły płynnie do części praktycznej i wbrew obawom Estelle, Marine radziła sobie wyśmienicie; w tym sensie, że nie deptała stóp a to w zasadzie był jedyny wykładnik tańca balowego. Reszta schodziła na drugi plan. Lawirowały między kwiatami, wsłuchując się w rytm wyimaginowanej muzyki. - Poruszasz się jak motylek, jestem pewna, że podbijesz wszystkie bale! - uznała entuzjastycznie i wreszcie chwyciła kuzynkę, posuwając się do niespodziewanego ataku łaskotek.
- Potężna czarownica to taka, która też potrafi dumnie poruszać się sama, roztaczając wokół siebie blask - uznała nagle, chociaż rozumiała obawy dziewczynki. - Na początku uczyłam się sama, jestem starsza od Evelyn. Ale później, kiedy pojawiła się w szkole, trzymałam się głównie z nią. To nie znaczy, że nie miałam innych znajomości, jednak ktoś bliski i znajomy daje pewność spokojnego przetrwania szkoły - być może kiepsko to ubrała w słowa, ale miała nadzieję, że Marine zrozumie; chodziło jej mniej więcej o to, że one - jako arystokratki - nie zawsze były mile postrzegane wśród uczniów, dlatego ktoś bliski i znajomy był dobrym oparciem w takich chwilach. Sama miała ten problem. Wracając ponownie do sytuacji, nie tak dawnej zresztą, z jej najsłodszym chłopcem, westchnęła cicho. Nie mogła pogodzić się z tym, że jako szlachcianka po prostu nie mogła się z nim widywać i z góry narzucono jej, że musi traktować go jak coś gorszego. Chcąc nie chcąc, kobiety ze szlacheckim urodzeniem dźwigały na sobie potężne brzemię.
- Zróbmy tak: napiszemy list do którejś z dam, a ty, jako szanowana panienka Lestrange, spróbujesz zawrzeć nowe znajomości w szkole, co ty na to? - wynajdując złoty środek, zerknęła na nią z uśmiechem. Oczywiście mogła się nie posłuchać, wybór należał do niej.
Ustawiła się odpowiednio, chwytając ostrożnie Marine; musiała się przy tym pochylić ze względu na różnicę we wzroście, ale nie przeszkadzało jej to szczególnie. Później zaś przeszły płynnie do części praktycznej i wbrew obawom Estelle, Marine radziła sobie wyśmienicie; w tym sensie, że nie deptała stóp a to w zasadzie był jedyny wykładnik tańca balowego. Reszta schodziła na drugi plan. Lawirowały między kwiatami, wsłuchując się w rytm wyimaginowanej muzyki. - Poruszasz się jak motylek, jestem pewna, że podbijesz wszystkie bale! - uznała entuzjastycznie i wreszcie chwyciła kuzynkę, posuwając się do niespodziewanego ataku łaskotek.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nawet pomimo sympatii, jaką darzyła kuzynkę, Marine zapewne nie umiałaby utrzymać języka za zębami; ciekawość jedenastolatki wciąż była bezgraniczna, dlatego słowa Estelle bardzo szybko mogły dotrzeć do babci Lestrange, a stamtąd prosto do rodzicielki panny Slughorn. Młoda dama nie chciałaby źle, nie była przecież donosicielką i niczego nie zrobiłaby z premedytacją, ale nie miała jeszcze wielkiego doświadczenia w kwestiach przeżyć, które lepiej zachować dla siebie, zamiast od razu zasięgać porad od starszych. Niech więc chłopiec z Beauxbatons pozostanie tajemnicą Estelle i jej siostry, a jeśli kiedyś Marine dojrzeje do tego, by powierzyć jej ten sekret i podzielić się doświadczeniem, na pewno do tego dojdzie.
Wysłuchała opowieści starszej czarownicy, jednak na krótką chwilę pomiędzy jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. To słowa o przetrwaniu zwróciły jej uwagę, choć nie zaniepokoiły w pełni. Do tej pory myślała, że jej arystokratyczne pochodzenie pomoże jej w pierwszych szkolnych miesiącach zająć należną jej pozycję i nie spoglądała na tę kwestię z innej perspektywy. Być może dzieci o nieczystej krwi faktycznie nie zechcą się z nią zadawać, ale to żadna strata, prawda?
- To dobre rozwiązanie – przytaknęła, słysząc propozycję z ust kuzynki.
W myślach już wybierała najpiękniejszą papeterię i zastanawiała się, do której młodej szlachcianki skieruje swoje zapytanie. Żałowała, że Estelle nie miała jeszcze jednej młodszej siostry, takiej bardziej w jej wieku. Chociaż życie na Wyspie Wight było cudowne i nie zamieniłaby go na nic innego, czasem brakowało jej towarzystwa rówieśników.
- Postaram się szybko kogoś zapoznać. Mogłabym zaprosić przyjaciółkę do siebie na kilka dni następnych wakacji albo nawet wycieczkę do Paryża – rozmarzona popuściła wodze wyobraźni.
Oczywiście, że nie deptała stóp swojej partnerce, w końcu nie na darmo trenowała taniec balowy od szóstego roku życia. Treningów nigdy nie było zbyt wiele, a te na świeżym powietrzu i w miłym towarzystwie na pewno miały znacznie lepsze efekty od tych przeprowadzanych na Sali.
- I serca wszystkich panów – radośnie uśmiechnięta płynęła w tańcu i nie spodziewała się nagłego ataku łaskotek; będąc na straconej pozycji zaczęła chichotać, lecz już po chwili śmiała się w głos, ponownie lądując na trawie.
Cóż z tego, że rąbek spódnicy zabarwił się na zielono, skrzaty na pewno szybko to naprawią. Ileż prostej, dziecięcej radości przynosiło jej to popołudnie!
- Estelle, a miłość? – zapytała nagle, gdy już obie uspokoiły się i siedziały na trawie w bliskiej odległości – Ona istnieje, czy nie? – skoro chciała podbijać serca arystokratów musiała wiedzieć, z czym to się wiąże.
Wysłuchała opowieści starszej czarownicy, jednak na krótką chwilę pomiędzy jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. To słowa o przetrwaniu zwróciły jej uwagę, choć nie zaniepokoiły w pełni. Do tej pory myślała, że jej arystokratyczne pochodzenie pomoże jej w pierwszych szkolnych miesiącach zająć należną jej pozycję i nie spoglądała na tę kwestię z innej perspektywy. Być może dzieci o nieczystej krwi faktycznie nie zechcą się z nią zadawać, ale to żadna strata, prawda?
- To dobre rozwiązanie – przytaknęła, słysząc propozycję z ust kuzynki.
W myślach już wybierała najpiękniejszą papeterię i zastanawiała się, do której młodej szlachcianki skieruje swoje zapytanie. Żałowała, że Estelle nie miała jeszcze jednej młodszej siostry, takiej bardziej w jej wieku. Chociaż życie na Wyspie Wight było cudowne i nie zamieniłaby go na nic innego, czasem brakowało jej towarzystwa rówieśników.
- Postaram się szybko kogoś zapoznać. Mogłabym zaprosić przyjaciółkę do siebie na kilka dni następnych wakacji albo nawet wycieczkę do Paryża – rozmarzona popuściła wodze wyobraźni.
Oczywiście, że nie deptała stóp swojej partnerce, w końcu nie na darmo trenowała taniec balowy od szóstego roku życia. Treningów nigdy nie było zbyt wiele, a te na świeżym powietrzu i w miłym towarzystwie na pewno miały znacznie lepsze efekty od tych przeprowadzanych na Sali.
- I serca wszystkich panów – radośnie uśmiechnięta płynęła w tańcu i nie spodziewała się nagłego ataku łaskotek; będąc na straconej pozycji zaczęła chichotać, lecz już po chwili śmiała się w głos, ponownie lądując na trawie.
Cóż z tego, że rąbek spódnicy zabarwił się na zielono, skrzaty na pewno szybko to naprawią. Ileż prostej, dziecięcej radości przynosiło jej to popołudnie!
- Estelle, a miłość? – zapytała nagle, gdy już obie uspokoiły się i siedziały na trawie w bliskiej odległości – Ona istnieje, czy nie? – skoro chciała podbijać serca arystokratów musiała wiedzieć, z czym to się wiąże.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Była zadowolona, że dzisiejsze popołudnie potoczyło się w taki sposób; lubiła przebywać na świeżym powietrzu, z kolei czas spędzony z kuzynką zawsze wprawiał ją w dobry humor. Niewątpliwie lubiła dzieci, choć nie była pewna, czy spisałaby się kiedykolwiek jako matka. Wirowała wraz z nią wśród kwiatów, na koniec okręcając dziewczynkę wokół własnej osi w pięknym piruecie, wykraczającym poza taniec balowy.
- Z pewnością ucieszyłaby się z tej propozycji. Wyspa to bardzo piękne miejsce - nie upatrywała w Marine siebie sprzed wyjazdu do Beauxbatons; pamiętała, że wysłanie jej do szkoły przyjęła bez większego entuzjazmu, z początku nauki odliczając niecierpliwie dni do powrotu do domu. Nie miała jednak problemów z odnalezieniem się, lecz zadzieranie nosa od razu usytuowało ją na pozycji "wyniosłej piękności", co było dość krzywdzącą w jej odczuciu opinią.
Po wygłupach - męczących dla niej, choć jeszcze nie wiedziała o swojej chorobie - usiadła na ziemi, skubiąc źdźbło trawy; kiedy Marine zdecydowała zadać jej dość... niezręczne pytanie, które wciąż wywoływało w niej wiele sprzecznych emocji ze względu na niedawne przeżycia, odwróciła wzrok, milknąć na dłużej. Nie chciała okazać słabości, ani tym bardziej namieszać w głowie jedenastolatki i nie wiedziała też, co rodzice mówili jej na ten temat, wszak państwo Slughorn zawsze skrzętnie omijali miłosne zawody i uniesienia, przemycane jedynie czasami w opowieściach na dobranoc przez opiekunki. W tej chwili nie potrafiła powiedzieć, czy miłość w ogóle istnieje. Była niemal pewna, że poznała na własnej skórze to uczucie, które odbiera zdolność do racjonalnego myślenia; dzięki któremu świat staje się piękniejszy, a jedzenie niepotrzebne, kiedy myśl zaabsorbowana jest tą jedyną osobą, goszczącą w serduszku. Wiedziała, że istnieje miłość do rodziny, ale to nie było prawdziwym uczuciem, tylko czymś naturalnym, wyuczonym.
Zauważyła, że zbyt długo zwleka z odpowiedzią, zaś jej mina nagle zrzedła, poprzedzona głębokim westchnieniem pełnym zawodu.
- Opowiedzieć ci bajkę, Marine? – chciała zaserwować jej jedną z opowieści o pięknej księżniczce, która czekała na swojego księcia, lecz czas oczekiwania poprzedzony był wieloma trudami i przeciwnościami losu; wiedziała, że to nie do końca zadowoli dziecięcą ciekawość, jednak w pewien sposób zahaczy o zadane pytanie. Zerknęła nań, uśmiechając się lekko, zachęcająco, choć jej serce dalej krwawiło ugodzone wstrętnym uczuciem zawodu. Oparła się plecami o drzewo, prostując nogi w kolanach, a następnie zaś wygładziła materiał sukni, zachęcającym ruchem wskazując, że gdyby tylko chciała się położyć, nie miałaby nic przeciwko.
- Z pewnością ucieszyłaby się z tej propozycji. Wyspa to bardzo piękne miejsce - nie upatrywała w Marine siebie sprzed wyjazdu do Beauxbatons; pamiętała, że wysłanie jej do szkoły przyjęła bez większego entuzjazmu, z początku nauki odliczając niecierpliwie dni do powrotu do domu. Nie miała jednak problemów z odnalezieniem się, lecz zadzieranie nosa od razu usytuowało ją na pozycji "wyniosłej piękności", co było dość krzywdzącą w jej odczuciu opinią.
Po wygłupach - męczących dla niej, choć jeszcze nie wiedziała o swojej chorobie - usiadła na ziemi, skubiąc źdźbło trawy; kiedy Marine zdecydowała zadać jej dość... niezręczne pytanie, które wciąż wywoływało w niej wiele sprzecznych emocji ze względu na niedawne przeżycia, odwróciła wzrok, milknąć na dłużej. Nie chciała okazać słabości, ani tym bardziej namieszać w głowie jedenastolatki i nie wiedziała też, co rodzice mówili jej na ten temat, wszak państwo Slughorn zawsze skrzętnie omijali miłosne zawody i uniesienia, przemycane jedynie czasami w opowieściach na dobranoc przez opiekunki. W tej chwili nie potrafiła powiedzieć, czy miłość w ogóle istnieje. Była niemal pewna, że poznała na własnej skórze to uczucie, które odbiera zdolność do racjonalnego myślenia; dzięki któremu świat staje się piękniejszy, a jedzenie niepotrzebne, kiedy myśl zaabsorbowana jest tą jedyną osobą, goszczącą w serduszku. Wiedziała, że istnieje miłość do rodziny, ale to nie było prawdziwym uczuciem, tylko czymś naturalnym, wyuczonym.
Zauważyła, że zbyt długo zwleka z odpowiedzią, zaś jej mina nagle zrzedła, poprzedzona głębokim westchnieniem pełnym zawodu.
- Opowiedzieć ci bajkę, Marine? – chciała zaserwować jej jedną z opowieści o pięknej księżniczce, która czekała na swojego księcia, lecz czas oczekiwania poprzedzony był wieloma trudami i przeciwnościami losu; wiedziała, że to nie do końca zadowoli dziecięcą ciekawość, jednak w pewien sposób zahaczy o zadane pytanie. Zerknęła nań, uśmiechając się lekko, zachęcająco, choć jej serce dalej krwawiło ugodzone wstrętnym uczuciem zawodu. Oparła się plecami o drzewo, prostując nogi w kolanach, a następnie zaś wygładziła materiał sukni, zachęcającym ruchem wskazując, że gdyby tylko chciała się położyć, nie miałaby nic przeciwko.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kto by przypuszczał, że to jedno spotkanie, spędzone na rozmowie i radosnym tańcu w ogrodzie, przyniesie pannie Lestrange tyle emocji? Początkowo była odrobinę niepewna i zestresowana wizją samotnej podróży do szkoły, by w trakcie rozmowy z Estelle dojść do wniosku, że podróż ta może się okazać wspaniałym wyzwaniem, co teraz zamierzała wykorzystać do maksimum. W myślach miała już kilka kandydatek na swoją najlepszą przyjaciółkę i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, nie zostawiać niczego przypadkowi – w końcu od tego zależało siedem kolejnych lat jej życia! Skoro nie doczekała się siostry i straciła matkę, tym razem zamierzała mieć realny wpływ na to, jaka przedstawicielka płci pięknej stanie się dla niej jedną z najważniejszych osób.
Tańce wreszcie dobiegły końca, a obie arystokratki, radosne i zadowolone, opadły na trawę, by jeszcze przez chwilę cieszyć się świeżym powietrzem, ciszą i spokojem. Względnym, bo choć Marine nie dostrzegła zmiany na twarzy kuzynki, w postawie Estelle wyraźnie coś drgnęło. Nie mając pojęcia, że chodzi o świeże miłosne zawody, Lestrange oczekiwała cierpliwie odpowiedzi na zadane pytanie. Siedziała spokojnie, dłońmi opierając się na trawie i wpatrując się w kuzynkę z nienaglącym wyczekiwaniem. Spodziewała się, że odpowiedź może być długa lub skomplikowana, ale równie dobrze podsumowana jednym zdaniem. Marzyła o chwili szczerości i po cichu liczyła na to, że nie zostanie zbyta przez pannę Slughorn.
Jej samej trudno było stwierdzić, czy wierzy w miłość, bynajmniej nie dlatego, że jedenastoletni umysł młodej czarownicy nie był jeszcze w stanie pojąć tak wielkich wartości. Wiedziała, że dziadkowie kochają ją na swój sposób i ona także ich kochała, ale w końcu byli członkami jej rodziny, a tu miłość przychodziła w kredycie. Podobnie było z panem ojcem; uczucie pomieszanie z posłuszeństwem nie stanowiło dobrego wzorca w kwestii dowiadywania się prawdy o sobie samej. No więc jak to było, wierzyła, czy nie? Starsza kuzynka na pewno będzie miała coś do powiedzenia w tej sprawie.
- Opowiedz mi prawdę – poprosiła, nie chcąc słyszeć bajki, którą równie dobrze mogłaby przeczytać sama, jako lekturę do poduszki.
Nie chciała słyszeć ugrzecznionej, wygładzonej wersji. Pragnęła szczerej odpowiedzi, choćby nawet jej brutalność miała zatrząść jej świat w posadach. Nie marzyła o wielkiej miłości, ale jej dziecięcy umysł, wyćwiczony do radzenia sobie z odrzuceniem, pragnął profilaktycznie zdusić w sobie szczątki jakiejkolwiek nadziei.
Tańce wreszcie dobiegły końca, a obie arystokratki, radosne i zadowolone, opadły na trawę, by jeszcze przez chwilę cieszyć się świeżym powietrzem, ciszą i spokojem. Względnym, bo choć Marine nie dostrzegła zmiany na twarzy kuzynki, w postawie Estelle wyraźnie coś drgnęło. Nie mając pojęcia, że chodzi o świeże miłosne zawody, Lestrange oczekiwała cierpliwie odpowiedzi na zadane pytanie. Siedziała spokojnie, dłońmi opierając się na trawie i wpatrując się w kuzynkę z nienaglącym wyczekiwaniem. Spodziewała się, że odpowiedź może być długa lub skomplikowana, ale równie dobrze podsumowana jednym zdaniem. Marzyła o chwili szczerości i po cichu liczyła na to, że nie zostanie zbyta przez pannę Slughorn.
Jej samej trudno było stwierdzić, czy wierzy w miłość, bynajmniej nie dlatego, że jedenastoletni umysł młodej czarownicy nie był jeszcze w stanie pojąć tak wielkich wartości. Wiedziała, że dziadkowie kochają ją na swój sposób i ona także ich kochała, ale w końcu byli członkami jej rodziny, a tu miłość przychodziła w kredycie. Podobnie było z panem ojcem; uczucie pomieszanie z posłuszeństwem nie stanowiło dobrego wzorca w kwestii dowiadywania się prawdy o sobie samej. No więc jak to było, wierzyła, czy nie? Starsza kuzynka na pewno będzie miała coś do powiedzenia w tej sprawie.
- Opowiedz mi prawdę – poprosiła, nie chcąc słyszeć bajki, którą równie dobrze mogłaby przeczytać sama, jako lekturę do poduszki.
Nie chciała słyszeć ugrzecznionej, wygładzonej wersji. Pragnęła szczerej odpowiedzi, choćby nawet jej brutalność miała zatrząść jej świat w posadach. Nie marzyła o wielkiej miłości, ale jej dziecięcy umysł, wyćwiczony do radzenia sobie z odrzuceniem, pragnął profilaktycznie zdusić w sobie szczątki jakiejkolwiek nadziei.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prawie zapowietrzyła się, słysząc słowa Marine, tak stanowcze i dobitne; nie sądziła, że napotka na taki upór z jej strony. Miała nadzieję, że odpuści, przystanie na propozycję bajki, która zresztą opowiadała prawdę, ubraną w piękne słowa i historię - tak adekwatnie w stosunku do dzisiejszych czasów. Miała nadzieję, że skończą te niekomfortowe tematy, przyprawiające Estelle o dziwne zawroty głowy i chęć wymiotów, szczególnie gdy przyszło jej mówić o miłości. Dla niej miłość była fikcją, porównywalną z bólem i ogromnym zawodem, czego nie polecała nikomu, tym bardziej uroczej dziewczynce siedzącej obok niej.
- Marine, a babcia? Tata? Nie mówili ci nic na ten temat? - próbowała przeciągnąć czas swojej odpowiedzi, której nie miała nawet przygotowanej, jak zwykle bywało. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy miłość istniała, czy nie i obawiała się udzielać odpowiedzi. Prawdziwej odpowiedzi.
- Z pewnością gdzieś miłość istnieje, kochanie. Na przykład, twój tato cię bardzo kocha. Ja też cię kocham, na swój sposób. Ale zapewne nie o to ci chodziło, kogóż ja próbuję oszukać - westchnąwszy, zawiesiła głos, kierując wzrok na drzewo naprzeciwko nich. - Zapewne kiedyś skradniesz serce jakiegoś chłopca lub on skradnie twoje. Nikt nie wie kiedy, nikt nie wie w jakich okolicznościach. Jedynym co mogę ci poradzić to ostrożne dobieranie księcia - co za nonsens, usmażę się w piekle - Najlepiej, by był z tak dobrego domu, jak ty - dokończyła, uznając, że będzie to najbardziej dyplomatyczna odpowiedź. Kłamała, tylko minimalnie, bo przecież nie można było zadecydować za swoje serce i zakazać mu miłości do osoby z brudną krwią. W zakazach nadzwyczaj pomocne było rodzeństwo, o czym przekonała się boleśnie na swojej skórze.
- Ale kiedy już kogoś pokochasz całym serduszkiem, świat staje się piękniejszy. Wszystkie problemy, z którymi się zmagasz bledną i przestają mieć znaczenie, zwłaszcza gdy jesteś z tą osobą. Z nią możesz dźwigać cały świat na barkach, kiedy wiesz, że zawsze jest z tobą i po twojej stronie - uśmiechnęła się, wybiegając nieco poza określoną w myślach ramę odpowiedzi. Miała nadzieję, że teraz zakończą temat: przecież powiedziała to, co Marine chciała usłyszeć.
- Marine, a babcia? Tata? Nie mówili ci nic na ten temat? - próbowała przeciągnąć czas swojej odpowiedzi, której nie miała nawet przygotowanej, jak zwykle bywało. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy miłość istniała, czy nie i obawiała się udzielać odpowiedzi. Prawdziwej odpowiedzi.
- Z pewnością gdzieś miłość istnieje, kochanie. Na przykład, twój tato cię bardzo kocha. Ja też cię kocham, na swój sposób. Ale zapewne nie o to ci chodziło, kogóż ja próbuję oszukać - westchnąwszy, zawiesiła głos, kierując wzrok na drzewo naprzeciwko nich. - Zapewne kiedyś skradniesz serce jakiegoś chłopca lub on skradnie twoje. Nikt nie wie kiedy, nikt nie wie w jakich okolicznościach. Jedynym co mogę ci poradzić to ostrożne dobieranie księcia - co za nonsens, usmażę się w piekle - Najlepiej, by był z tak dobrego domu, jak ty - dokończyła, uznając, że będzie to najbardziej dyplomatyczna odpowiedź. Kłamała, tylko minimalnie, bo przecież nie można było zadecydować za swoje serce i zakazać mu miłości do osoby z brudną krwią. W zakazach nadzwyczaj pomocne było rodzeństwo, o czym przekonała się boleśnie na swojej skórze.
- Ale kiedy już kogoś pokochasz całym serduszkiem, świat staje się piękniejszy. Wszystkie problemy, z którymi się zmagasz bledną i przestają mieć znaczenie, zwłaszcza gdy jesteś z tą osobą. Z nią możesz dźwigać cały świat na barkach, kiedy wiesz, że zawsze jest z tobą i po twojej stronie - uśmiechnęła się, wybiegając nieco poza określoną w myślach ramę odpowiedzi. Miała nadzieję, że teraz zakończą temat: przecież powiedziała to, co Marine chciała usłyszeć.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Połknęła haczyk i jeszcze przez chwilę pozwoliła kuzynce zastanowić się nad odpowiedzią; sama poczuła, że winna jest jej wyjaśnienia odnośnie tego, jak do tej pory rozumowała i co pojmowała pod kategorią miłości w rodzinie.
- Kochają mnie – potwierdziła więc spokojnie, tłumacząc się Estelle – Ale to nie znaczy, że mówią o miłości. Nie rozmawiamy o uczuciach – przyznała bez żalu, wcale nie błędnie podejrzewając, że taka praktyka jest stosowana w wielu szlacheckich rodach.
Przed oczami wciąż żywo widziała zamieszanie, jakie swego czasu spowodowała jej choroba. Wszyscy mówili, że to niewłaściwie, nienormalne i wskazywali Marine drogę, którą odtąd powinna podążać. Trzymali ją za rękę, gdy stawiała pierwsze kroki po wybudzeniu się z koszmaru, ale tylko pozornie dbali o jej uczucia – bardziej liczył się fakt szybkiego powrotu do normalności i zadbanie o to, by niedyspozycję dziewczynki na pewno utrzymano w sekrecie. Pytali oczywiście, jak się czuje ich perełka, ale w odpowiedzi oczekiwali informacje o tym, że nie ma temperatury bądź nie jest głodna. Sferę uczuć pozostawili magipsychiatrze przybyłemu z Munga.
Jedenastolatka trzymała język za zębami, nie mogła więc zwierzyć się kuzynce; dochodził do tego pewien rodzaj wstydu, który sprawiał, że też wcale nie chciała tego robić. Wolała słuchać, co panna Slughorn miała do powiedzenia w kwestii miłości.
Ostrożnie dobieraj księcia.
Gdyby tylko miała cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, na pewno posłuchałaby rady Estelle. Niestety, zdana na łaskę ojca i nestora, pozostawała jedynie marionetką, która powinna zatańczyć tak, jak jej zagrają. Marine miała jedenaście lat i była tego boleśnie świadoma.
- Chciałabym się zakochać z wzajemnością – wyjawiła więc skrzętnie skrywaną tajemnicę, rumieniąc się lekko. Miała w sobie tę dziecięcą niewinność i naiwność, która pozwalała jej wierzyć w takie rzeczy; nadzieja nie była w tym przypadku całkowicie stłamszona – Ale o wiele bardziej wolałabym znaleźć prawdziwą przyjaciółkę – płynnie przeszła na poruszany wcześniej tego dnia temat, jednocześnie wartościując swoje marzenia w dość nieoczekiwany sposób.
Nie pragnęła już dłużej męczyć kuzynki, wszakże zasypała ją ogromem różnorodnych pytań. Z pokorą przyjęła narzucony przez samą siebie koniec tej dyskusji i uśmiechnęła się wdzięcznie
- Dziękuję Ci za rozwianie wszelkich wątpliwości. Obiecuję, że będę do Ciebie pisać z Hogwartu, gdy jeszcze jakieś przyjdą mi do głowy – powstała z ziemi i podała kuzynce dłonie – Chodźmy sprawdzić, czy to już pora na podwieczorek.
Dziewczęta ruszyły przed siebie kamienną dróżką, szybko odnajdując właściwe ogrodowe alejki. I tak intensywnie, jak jeszcze chwilę temu myślała o swoich przyszłych szkolnych perypetiach, Marine marzyła teraz o cieście rabarbarowym, zjedzonym do spółki z Estelle.
KONIEC
- Kochają mnie – potwierdziła więc spokojnie, tłumacząc się Estelle – Ale to nie znaczy, że mówią o miłości. Nie rozmawiamy o uczuciach – przyznała bez żalu, wcale nie błędnie podejrzewając, że taka praktyka jest stosowana w wielu szlacheckich rodach.
Przed oczami wciąż żywo widziała zamieszanie, jakie swego czasu spowodowała jej choroba. Wszyscy mówili, że to niewłaściwie, nienormalne i wskazywali Marine drogę, którą odtąd powinna podążać. Trzymali ją za rękę, gdy stawiała pierwsze kroki po wybudzeniu się z koszmaru, ale tylko pozornie dbali o jej uczucia – bardziej liczył się fakt szybkiego powrotu do normalności i zadbanie o to, by niedyspozycję dziewczynki na pewno utrzymano w sekrecie. Pytali oczywiście, jak się czuje ich perełka, ale w odpowiedzi oczekiwali informacje o tym, że nie ma temperatury bądź nie jest głodna. Sferę uczuć pozostawili magipsychiatrze przybyłemu z Munga.
Jedenastolatka trzymała język za zębami, nie mogła więc zwierzyć się kuzynce; dochodził do tego pewien rodzaj wstydu, który sprawiał, że też wcale nie chciała tego robić. Wolała słuchać, co panna Slughorn miała do powiedzenia w kwestii miłości.
Ostrożnie dobieraj księcia.
Gdyby tylko miała cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, na pewno posłuchałaby rady Estelle. Niestety, zdana na łaskę ojca i nestora, pozostawała jedynie marionetką, która powinna zatańczyć tak, jak jej zagrają. Marine miała jedenaście lat i była tego boleśnie świadoma.
- Chciałabym się zakochać z wzajemnością – wyjawiła więc skrzętnie skrywaną tajemnicę, rumieniąc się lekko. Miała w sobie tę dziecięcą niewinność i naiwność, która pozwalała jej wierzyć w takie rzeczy; nadzieja nie była w tym przypadku całkowicie stłamszona – Ale o wiele bardziej wolałabym znaleźć prawdziwą przyjaciółkę – płynnie przeszła na poruszany wcześniej tego dnia temat, jednocześnie wartościując swoje marzenia w dość nieoczekiwany sposób.
Nie pragnęła już dłużej męczyć kuzynki, wszakże zasypała ją ogromem różnorodnych pytań. Z pokorą przyjęła narzucony przez samą siebie koniec tej dyskusji i uśmiechnęła się wdzięcznie
- Dziękuję Ci za rozwianie wszelkich wątpliwości. Obiecuję, że będę do Ciebie pisać z Hogwartu, gdy jeszcze jakieś przyjdą mi do głowy – powstała z ziemi i podała kuzynce dłonie – Chodźmy sprawdzić, czy to już pora na podwieczorek.
Dziewczęta ruszyły przed siebie kamienną dróżką, szybko odnajdując właściwe ogrodowe alejki. I tak intensywnie, jak jeszcze chwilę temu myślała o swoich przyszłych szkolnych perypetiach, Marine marzyła teraz o cieście rabarbarowym, zjedzonym do spółki z Estelle.
KONIEC
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyspa Wight, lipiec 1949
Szybka odpowiedź