Hogwart, grudzień 1944r.
AutorWiadomość
Grudzień w Hogwarcie każdego roku był tak samo rozkoszny i cudownie bajeczny. Biały puch pokrywał szczelną otuliną każdy centymetr wolnej przestrzeni, każdy cal dachu i każdy najmniejszy kawałeczek kamiennych parapetów. Uczniowie słuchali nauczycieli coraz słabiej, myśli zajmując wizjami wspólnych zabaw na błoniach, które tonęły w śniegu; przyjemnych wieczorów w pokojach wspólnych, gdzie każdy mógł stać się panem, królem swego losu, w jednej dłoni dzierżąc kubek z ciepłym kakao, a w drugiej patyk z mlecznymi piankami przypiekającymi się nad wesoło skaczącymi płomykami. Wszechobecna atmosfera Hogwartu robiła się nieco senna, ożywając, gdy klimat sprzyjał rozmowom i ogólnemu rozluźnieniu, bez przymusu wysłuchiwania natrętnych uwag ze strony Ślizgonów, którzy jak zwykle szarogęsili się w najlepsze. Nadchodziły święta Bożego Narodzenia, a zaraz za nimi toczyły się radośnie ferie zimowe, obiecując odpoczynek, brzuch napchany po brzegi domowymi pierniczkami i górę prezentów – tych mniejszych i tych większych, tych od kogoś i tych dla kogoś.
Valerie wiedziała, że w tym roku wyjazd do dalszej rodziny ojca uniemożliwi przyjmowanie im gości w ich londyńskiej posiadłości, więc postanowiła podarować Poppy świąteczny podarunek jeszcze przed ostatecznym spakowaniem szkolnych walizek i wyjechaniem z Hogwartu na prawie trzy tygodnie. Postanowiła, że wręczy jej go, gdy obie, oczywiście razem z grupą innych uczniów, wybiorą się do Hogsmeade na przedferiowe pałaszowanie słodyczy za Miodowego Królestwa.
Upewniła się, że torebkę z pakunkiem ma przewieszoną przez szyję i zajrzała do niej, żeby nakarmić ciche podszepty wrednej nieświadomości kolejką dawką pewności. Poprawiła czapkę, ciągnąc za zrobione z pomarańczowej włóczki warkocze, po czym ostatecznie wsunęła na dłonie zielone rękawiczki w czerwone kropki i wyszła z dormitorium z uśmiechem tak szerokim, że szerszy już być nie mógł! Mijała rzesze biegających i śmiejących się uczniów, którzy dzisiejszego dnia, wcześniej pokazując opiekunowi roku swoje pozwolenia, również chcieli udać się do zaczarowanego królestwa pełnego łakoci nie z tego świata.
Gdy pokonała labirynty korytarzy, przystanęła tuż obok wyjścia, czekając na swoją przyjaciółkę. Kluczyła wzrokiem między wychodzącymi dzieciakami – młodszymi i starszymi. Rozpoznała wśród nich kilku Krukonów, przywitała się z bliźniaczkami z Gryffindoru, puściła obecność kilkunastu (oni zawsze poruszali się stadnie?) Ślizgonów mimo oczu. Tylko gdzie byli Puchoni?
Sylwetka Poppy wyłoniła się nagle. Jak zwykle drobna i krucha, ale roztaczająca wokół siebie aurę ciepła; czasami pędząca z głową między chmurami, ale sumienna i obowiązkowa.
- Poppy! – zawołała do niej radosnym głosem, nie szczędząc jej swoich ramion w trakcie krótkiego, ale wymownego uścisku. – Gotowa na podróż do Hogsmeade? Musimy kupić sobie te mieszanki do mleka z przyklejającymi się do języka piankami! I koniecznie czekoladowe żaby! Brakuje mi jeszcze tylko trzech kart do pełnej kolekcji!
Była na szóstym roku, a wciąż marzyła o tak trywialnych i infantylnych rzeczach jak znalezienie tych trzech ostatnich kart czarodziejów.
Valerie wiedziała, że w tym roku wyjazd do dalszej rodziny ojca uniemożliwi przyjmowanie im gości w ich londyńskiej posiadłości, więc postanowiła podarować Poppy świąteczny podarunek jeszcze przed ostatecznym spakowaniem szkolnych walizek i wyjechaniem z Hogwartu na prawie trzy tygodnie. Postanowiła, że wręczy jej go, gdy obie, oczywiście razem z grupą innych uczniów, wybiorą się do Hogsmeade na przedferiowe pałaszowanie słodyczy za Miodowego Królestwa.
Upewniła się, że torebkę z pakunkiem ma przewieszoną przez szyję i zajrzała do niej, żeby nakarmić ciche podszepty wrednej nieświadomości kolejką dawką pewności. Poprawiła czapkę, ciągnąc za zrobione z pomarańczowej włóczki warkocze, po czym ostatecznie wsunęła na dłonie zielone rękawiczki w czerwone kropki i wyszła z dormitorium z uśmiechem tak szerokim, że szerszy już być nie mógł! Mijała rzesze biegających i śmiejących się uczniów, którzy dzisiejszego dnia, wcześniej pokazując opiekunowi roku swoje pozwolenia, również chcieli udać się do zaczarowanego królestwa pełnego łakoci nie z tego świata.
Gdy pokonała labirynty korytarzy, przystanęła tuż obok wyjścia, czekając na swoją przyjaciółkę. Kluczyła wzrokiem między wychodzącymi dzieciakami – młodszymi i starszymi. Rozpoznała wśród nich kilku Krukonów, przywitała się z bliźniaczkami z Gryffindoru, puściła obecność kilkunastu (oni zawsze poruszali się stadnie?) Ślizgonów mimo oczu. Tylko gdzie byli Puchoni?
Sylwetka Poppy wyłoniła się nagle. Jak zwykle drobna i krucha, ale roztaczająca wokół siebie aurę ciepła; czasami pędząca z głową między chmurami, ale sumienna i obowiązkowa.
- Poppy! – zawołała do niej radosnym głosem, nie szczędząc jej swoich ramion w trakcie krótkiego, ale wymownego uścisku. – Gotowa na podróż do Hogsmeade? Musimy kupić sobie te mieszanki do mleka z przyklejającymi się do języka piankami! I koniecznie czekoladowe żaby! Brakuje mi jeszcze tylko trzech kart do pełnej kolekcji!
Była na szóstym roku, a wciąż marzyła o tak trywialnych i infantylnych rzeczach jak znalezienie tych trzech ostatnich kart czarodziejów.
Gość
Gość
Zima była nader urokliwa: śnieg niczym pierzyna okrył Hogwart, otaczające go błonia oraz Zakazany Las. Okiennice zamku przypominały teraz prawdziwe dzieła sztuki: mróz misternie szronił szyby w abstrakcyjne wzory. Dzień był doskonały, by wyjść na zewnątrz i urządzić bitwę na śnieżki, co z ochotą uczynili najmłodsi uczniowie: starsi z radością mieli wyruszyć do Hogsmeade, wioski zamieszkanej jedynie przez czarodziejów. Poppy miała już to szczęście, by je kilkukrotnie odwiedzić jesienią, jednakże teraz musiało być jeszcze piękniejsze, skoro tak blisko było do Bożego Narodzenia. Hogwart już zachwycał dekoracjami: stanęły już ogromne, piękne choinki, na drzwiach zawisły wieńce bożonarodzeniowe, zaś na kominkach i wszędzie, gdzie tylko się dało świąteczne, pachnące igłami girlandy. Zamek zdawał się być oderwany od rzeczywistości – ukryty przed światem zewnętrznym, w którym toczyła się wojna. W Pokoju Wspólnym Puchonów nie rozmawiało się o otworzonej przed dwoma laty Komnacie Tajemnic: pierwszego swego roku Poppy nie wspominała dobrze. Żyła w strachu, że to ona będzie następna – jej matką była wszak mugolka, więc według niektórych uczniów, a już zwłaszcza szlachetnie urodzonych Ślizgonów, była niegodna pobierania nauk magicznych.
Nie wiedziała, jak poradziłaby sobie, gdyby nie Valerie. Panna Meadowes była jej daleką krewną po mieczu, jednakże otoczyła nad Poppy tak troskliwą opiekę, iż młoda czarodziejka pokochała ją i zaufała jej jak swej starszej siostrze, której nigdy nie miała. Zapronowała Poppy nawet, by razem wybrały się do Hogsmeade! Razem! Ona, uczennica trzeciego roku, oraz niemal dorosła już czarownica. Rówieśnice z roku Poppy zazdrościły jej przyjaźni ze starszą uczennicą, a ona potrafiła jedynie promiennie uśmiechać się w odpowiedzi. Tamtego dnia obudziła się już o świcie: blade światło ledwie wdzierało się do okrągłego dormitorium z okiennicy tuż pod sufitem, która była niemal w całości zasłonięta śniegiem. Pokoje Puchonów znajdowały się wszak w piwnicach. Poppy nie mogła już zasnąć, wiec leżała w ciszy, by nie obudzić innych dziewcząt, rozmyślając o uczcie bożonarodzeniowej: zamierzała pozostać w Hogwarcie na święta. Ten czas w domu cioci Euphemii, od czasu śmierci jej męża, nigdy nie był tak ciepły i radosny jak powinien, więc panna Pomfrey zdecydowała się zostać w szkole wraz z inną dziewczynką, której rodzice mieli wyjechać do najstarszego syna zagranicę – uznali, że pod okiem Dumbledore’a będzie bezpieczniejsza.
Wiedziała jednak, że Valerie wyjeżdża, więc ona także przygotowała dla niej prezent – już na kilka dni przed. Spoczywał pod łóżkiem, starannie i ładnie zapakowany. Na dwie godziny przed spotkaniem jednak Poppy przypomniała sobie, że musi dokończyć wypracowanie z transmutacji, nad którym zasnęła poprzedniego wieczora: była sumienną i obowiązkową dziewczynką, rzadko odkładała tak ważne rzeczy jak nauka na później, więc szybko włożyła szatę szkolną, a pod spód grube rajtuzy, złapała torbę, wypracowanie i przybory do pisania, po czym przebiegła przez wąski tunel prowadzący do sypialni, wybiegła przed okrągłe jak pokrywa beczki drzwi i wpadła do najprzytulniejszego pomieszczenia w całym Hogwarcie – pokoju wspólnego Puchonów. Zerkając cały czas na zegar szybko skrobała piórem po pergaminie, starając się nie popełnić żadnego błędu i zachować logiczny sens w zdaniach – odetchnęła z ulgą, gdy skończyła pisać, a wciąż zostało jej trochę czasu. Dość, by zapleść dwa, grube warkocze zarówno sobie, jak i Meg, która miała łóżko obok niej. Owinęła się grubym, żółciutkim jak kanarek szalem w czarne paski i wraz z grupą innych Puchonów wyruszyła na dziedziniec.
Upewniła się, czy formularz ze zgodą cioci spoczywa w kieszeni płaszcza – na szczęście tam był. Musiała na niego pracować calutkie wakacje, pomagając cioci przy najróżniejszych pracach domowych i w ogrodzie. Ciocia Diggory uważała, że przyjemności winny być nagrodą za ciężką pracę. Na szczęście udało się Poppy odrobinkę stopić jej chłód i zdobyć podpis, dzięki czemu zjawiła się na dziedzińcu i biegiem ruszyła w stronę Valerie, kiedy tylko ją dostrzegła.
Nie potrafiła się nie uśmiechnąć na widok tej pięknej twarzy, oczu i złotych loków wystających spod czapki – w oczach Poppy panna Meadowes była nie tylko najpiękniejszą dziewczyną w całej szkole, ale i najwspanialszą przyjaciółką i siostrą jaką widział ten świat. Utuliła ją stając na palcach, była nader niska jak na swój wiek.
-Tak, nawet nie wiesz jak się cieszę! – odrzekła, opatulając się szczelniej szalikiem. Poppy była dzieckiem lata i porą jesienno-zimową okrutnie marzła. Ledwie zjawiła się na dworze, a już miała piegowate policzki rumiane od zimna –Ooooch, myślałam o lodowych myszach calutką noc, już nie mogę się doczekać! – trzynastolatce aż oczy rozbłysły na myśl o wspaniałościach, które można było znaleźć w Miodowym Królestwie –Ostatnio znowu trafiła mi się Artemizja Lufkin, a już mam je trzy! Może chcesz się wymienić? – zagadnęła, kiedy dołączyły się do tłumu uczniów kierujących się w stronę bram Hogwartu.
Nie wiedziała, jak poradziłaby sobie, gdyby nie Valerie. Panna Meadowes była jej daleką krewną po mieczu, jednakże otoczyła nad Poppy tak troskliwą opiekę, iż młoda czarodziejka pokochała ją i zaufała jej jak swej starszej siostrze, której nigdy nie miała. Zapronowała Poppy nawet, by razem wybrały się do Hogsmeade! Razem! Ona, uczennica trzeciego roku, oraz niemal dorosła już czarownica. Rówieśnice z roku Poppy zazdrościły jej przyjaźni ze starszą uczennicą, a ona potrafiła jedynie promiennie uśmiechać się w odpowiedzi. Tamtego dnia obudziła się już o świcie: blade światło ledwie wdzierało się do okrągłego dormitorium z okiennicy tuż pod sufitem, która była niemal w całości zasłonięta śniegiem. Pokoje Puchonów znajdowały się wszak w piwnicach. Poppy nie mogła już zasnąć, wiec leżała w ciszy, by nie obudzić innych dziewcząt, rozmyślając o uczcie bożonarodzeniowej: zamierzała pozostać w Hogwarcie na święta. Ten czas w domu cioci Euphemii, od czasu śmierci jej męża, nigdy nie był tak ciepły i radosny jak powinien, więc panna Pomfrey zdecydowała się zostać w szkole wraz z inną dziewczynką, której rodzice mieli wyjechać do najstarszego syna zagranicę – uznali, że pod okiem Dumbledore’a będzie bezpieczniejsza.
Wiedziała jednak, że Valerie wyjeżdża, więc ona także przygotowała dla niej prezent – już na kilka dni przed. Spoczywał pod łóżkiem, starannie i ładnie zapakowany. Na dwie godziny przed spotkaniem jednak Poppy przypomniała sobie, że musi dokończyć wypracowanie z transmutacji, nad którym zasnęła poprzedniego wieczora: była sumienną i obowiązkową dziewczynką, rzadko odkładała tak ważne rzeczy jak nauka na później, więc szybko włożyła szatę szkolną, a pod spód grube rajtuzy, złapała torbę, wypracowanie i przybory do pisania, po czym przebiegła przez wąski tunel prowadzący do sypialni, wybiegła przed okrągłe jak pokrywa beczki drzwi i wpadła do najprzytulniejszego pomieszczenia w całym Hogwarcie – pokoju wspólnego Puchonów. Zerkając cały czas na zegar szybko skrobała piórem po pergaminie, starając się nie popełnić żadnego błędu i zachować logiczny sens w zdaniach – odetchnęła z ulgą, gdy skończyła pisać, a wciąż zostało jej trochę czasu. Dość, by zapleść dwa, grube warkocze zarówno sobie, jak i Meg, która miała łóżko obok niej. Owinęła się grubym, żółciutkim jak kanarek szalem w czarne paski i wraz z grupą innych Puchonów wyruszyła na dziedziniec.
Upewniła się, czy formularz ze zgodą cioci spoczywa w kieszeni płaszcza – na szczęście tam był. Musiała na niego pracować calutkie wakacje, pomagając cioci przy najróżniejszych pracach domowych i w ogrodzie. Ciocia Diggory uważała, że przyjemności winny być nagrodą za ciężką pracę. Na szczęście udało się Poppy odrobinkę stopić jej chłód i zdobyć podpis, dzięki czemu zjawiła się na dziedzińcu i biegiem ruszyła w stronę Valerie, kiedy tylko ją dostrzegła.
Nie potrafiła się nie uśmiechnąć na widok tej pięknej twarzy, oczu i złotych loków wystających spod czapki – w oczach Poppy panna Meadowes była nie tylko najpiękniejszą dziewczyną w całej szkole, ale i najwspanialszą przyjaciółką i siostrą jaką widział ten świat. Utuliła ją stając na palcach, była nader niska jak na swój wiek.
-Tak, nawet nie wiesz jak się cieszę! – odrzekła, opatulając się szczelniej szalikiem. Poppy była dzieckiem lata i porą jesienno-zimową okrutnie marzła. Ledwie zjawiła się na dworze, a już miała piegowate policzki rumiane od zimna –Ooooch, myślałam o lodowych myszach calutką noc, już nie mogę się doczekać! – trzynastolatce aż oczy rozbłysły na myśl o wspaniałościach, które można było znaleźć w Miodowym Królestwie –Ostatnio znowu trafiła mi się Artemizja Lufkin, a już mam je trzy! Może chcesz się wymienić? – zagadnęła, kiedy dołączyły się do tłumu uczniów kierujących się w stronę bram Hogwartu.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Otwarcie Komnaty Tajemnic, tak nagłe, tak gwałtem wdzierające się do umysłów wszystkich młodych czarodziejów, spędzało sen z powiek również ich rodzicom. Ojciec Valerie, o reakcji matki nie wspominając, bo była ona naznaczona bladością skóry i wygasłym z przerażenia głosem, chciał ją i Prunellę wyrwać ze szkoły, z jej ramion, które przecież do tej pory były bezpiecznym schronieniem, miały być ostoją dla najmłodszych pokoleń, a tymczasem okazało się, że posadzki spłynęły krwią niewinnych, malując stabilną, bezpieczną otoczkę szkoły karminem i czernią niewypowiedzianych myśli. Nauczyciele zamienili się w czujne koty, obserwując każdego, kto zachowywał się nie tak, jak powinien – być może przyglądał się uczniom za długo, zbyt poufale, być może ćwiczył zaklęcia na pierwszakach. Nie wnikała, chociaż marszczyła brwi, badając grunt tak samo dosadnie, jak inni. Gryfoni szeptali między sobą wieczorami, zgadując, który Ślizgon zdecydował się na tak okrutny uczynek.
Ojca na szczęście udało się ubłagać chaotycznym płaczem obu sióstr i kontynuowanie edukacji w domu odeszło w niepamięć.
Valerie kochała Hogwart tak, jak powinien kochać go każdy uczeń, który pobierał w nim nauki. Liczba doznań atakowała z każdej strony – mniej lubiane przedmioty były traktowane jak tortury, podpisywane jękami i teatralnymi wywrotami oczu, a te bardziej lubiane akcentowane były szeptami pełnymi zachwytu i spojrzeniami błyszczącymi od ogników ciekawości. Traktowała to miejsce nie jak przystanek, chwilowe zatrzymanie się na drodze życia, ale jak drugi dom. Dom pełen ludzi, których kochało się nie bardziej niż samo miejsce, z chwilami spędzonymi przy kominku albo w szkolnej ławie, posyłając sobie nad otwartymi książkami niecierpliwe uśmiechy, które wyraźnie mówiły, że za chwilę lekcja się skończy i wszyscy udadzą się na popołudniowy posiłek w Wielkiej Sali, gdzie z pełnymi ustami będzie można opowiedzieć sobie wszystkie plotki minionego dnia.
Hogsmeade było ucieczką do słodkości, chociaż w rzeczywistości nie było od czego uciekać, bo teraz Hogwart na powrót był miejscem bezpiecznym. A przynajmniej takim zdawał się być.
Gdy powitały się czule, przyjacielsko, Valerie nie mogła powstrzymać się przed poprawieniem Poppy czapki na głowie. Uśmiechnęła się jeszcze raz.
- Mam nadzieję, że pan Flume tym razem będzie je miał – odparła z cichym zatroskaniem, ledwo zarysowanym w głowie, jakby był jego naturalną częścią. – Mogę się wymienić za Derwenta Shimplinga, Musidorę Barkwith albo Gasparda Shingletona, tylko takie mi się powtarzają, a obiecałam Mulferdzie Beckett, że oddam jej kilka, bo potrzebuje na prezent dla siostry. Ah, Poppy, tak w ogóle…
Dawanie prezentów, choć nad wyraz przyjemne i lepsze od przyjmowania ich, zawsze było dla niej niezręczne. Wyciągnęła ze swojej torby niewielki pakuneczek zawinięty w błękitny papier do pakowania i obwiązany złotą kokardą. W środku znalazła się spinka do włosów w kształcie motyla, poradnik z wieloma barwnymi, ręcznie rysowanymi ilustracjami tychże drobnych owadów, którym czasami zdarzało się odlatywać ze stronic i przesiadywać na kwiatowej łączce na stronie osiemnastej oraz tabliczka mlecznej czekolady.
- Wesołych świąt, Poppy.
Wręczyła jej go, ot, tak po prostu, bez żadnych innych, całkiem zbędnych słów.
Ojca na szczęście udało się ubłagać chaotycznym płaczem obu sióstr i kontynuowanie edukacji w domu odeszło w niepamięć.
Valerie kochała Hogwart tak, jak powinien kochać go każdy uczeń, który pobierał w nim nauki. Liczba doznań atakowała z każdej strony – mniej lubiane przedmioty były traktowane jak tortury, podpisywane jękami i teatralnymi wywrotami oczu, a te bardziej lubiane akcentowane były szeptami pełnymi zachwytu i spojrzeniami błyszczącymi od ogników ciekawości. Traktowała to miejsce nie jak przystanek, chwilowe zatrzymanie się na drodze życia, ale jak drugi dom. Dom pełen ludzi, których kochało się nie bardziej niż samo miejsce, z chwilami spędzonymi przy kominku albo w szkolnej ławie, posyłając sobie nad otwartymi książkami niecierpliwe uśmiechy, które wyraźnie mówiły, że za chwilę lekcja się skończy i wszyscy udadzą się na popołudniowy posiłek w Wielkiej Sali, gdzie z pełnymi ustami będzie można opowiedzieć sobie wszystkie plotki minionego dnia.
Hogsmeade było ucieczką do słodkości, chociaż w rzeczywistości nie było od czego uciekać, bo teraz Hogwart na powrót był miejscem bezpiecznym. A przynajmniej takim zdawał się być.
Gdy powitały się czule, przyjacielsko, Valerie nie mogła powstrzymać się przed poprawieniem Poppy czapki na głowie. Uśmiechnęła się jeszcze raz.
- Mam nadzieję, że pan Flume tym razem będzie je miał – odparła z cichym zatroskaniem, ledwo zarysowanym w głowie, jakby był jego naturalną częścią. – Mogę się wymienić za Derwenta Shimplinga, Musidorę Barkwith albo Gasparda Shingletona, tylko takie mi się powtarzają, a obiecałam Mulferdzie Beckett, że oddam jej kilka, bo potrzebuje na prezent dla siostry. Ah, Poppy, tak w ogóle…
Dawanie prezentów, choć nad wyraz przyjemne i lepsze od przyjmowania ich, zawsze było dla niej niezręczne. Wyciągnęła ze swojej torby niewielki pakuneczek zawinięty w błękitny papier do pakowania i obwiązany złotą kokardą. W środku znalazła się spinka do włosów w kształcie motyla, poradnik z wieloma barwnymi, ręcznie rysowanymi ilustracjami tychże drobnych owadów, którym czasami zdarzało się odlatywać ze stronic i przesiadywać na kwiatowej łączce na stronie osiemnastej oraz tabliczka mlecznej czekolady.
- Wesołych świąt, Poppy.
Wręczyła jej go, ot, tak po prostu, bez żadnych innych, całkiem zbędnych słów.
Gość
Gość
Val poprawiła Poppy czapkę w czułym, siostrzanym geście, a ona wyszczerzyła rząd białych, może niedoskonale równych zębów, w ciepłym uśmiechu i naciągnęła ją jeszcze mocniej na uszy. Od mrozu zawsze robiły się strasznie czerwone, zresztą - Poppy miała nader wrażliwą skórę i nawet jesienią, gdy pierwsze zimne wiatry strącały uczniom czapki z głów, ona miała czerwoniutkie wypieki na policzkach, jakby chodziła po siarczystym, północnym mrozie.
-Jeśli ktoś wykupi je przede mną, chyba zaszlocham - mruknęła Puchonka, dzielnie brnąc przed śnieg ścieżką, która wiodła do Hogsmeade. Na szczęście była położona nieopodal bram Hogwartu, jednakże wystarczająco daleko, aby zdążyła zmarznąć.
Uśmiechnęła się na myśl o kremowym piwie. Była już na trzecim roku i mogła je pić! Po spróbowaniu go po raz pierwszy niemal rozpłynęła się z zachwytu jak karmelek toffi na języku.
-Oooch, to za Musidorę Barkwith chętnie się wymienię! I może Beatrix Bloxam za Gasparda Shingletona? On jest rzadki, może mi się przydać... - zastanowiła się, po czym przystanęła zaskoczona, gdy Valerie wyjęła z torby pakunek.
Od początku edukacji Poppy w Hogwarcie dawały sobie prezenty, zarówno na Boże Narodzenie, jak i urodziny, jednakże Puchonkę zawsze to nieco peszyło - właściwie wolała je dawać, niż brać, choć niezaprzeczalnie zawsze budziły w niej ogromną radość. Ciocia Euphemia nigdy nie przykładała wagi do prezentów, owszem, jej synowie i Poppy dostawali je, ale zazwyczaj były one skromne i bardzo praktyczne - pierwszym z brzegu przykładem mogły być zimowe buty.
-Ojej... - wyrwało się jej z ust, kiedy już otworzyła paczuszkę. Na usta Poppy wychynął najszczerszy uśmiech radości, oczy jej rozbłysły, gdy natychmiast - podając jej książkę na chwilę do potrzymania - wpięła sobie we włosy pod czapka nowiutką spinkę, po czym w biegu jęła przeglądać książkę - Jest cudowna! - jęknęła z zachwytem, obserwując jak wielobarwny motyl lawiruje wśród stokrotek na jednym z malunków, po czym odlatuje na następny rysunek - Dziękuję, och, dziękuję Ci po stokroć! - wepchnęła książkę do torby, po czym zarzuciła Valerie wątłe ramiona na szyję i przytuliła się mocno (musiała przy tym stanąć na palcach, była młodsza, niższa i wolno rosła), ucałowała pannę Meadowes także w policzek.
-Ja także mam coś dla Ciebie! Myślałam, że zaczekam do Trzech Mioteł, ale... proszę! - tym razem ona wyciągnęła kwadratowe, żółciutkie jak szalik Puchonki pudełko z kokardką we wszystkie kolory tęczy na spodzie. W jego wnętrzu kryła się urocza scena, pobudzona do ruchu magią. Przedstawiała ona polanę, przykrytą śnieżną pierzyną; nieustannie prószył śnieg, a zielone sosny kołysały się poruszane nieistniejącym wiatrem. Maleńkie postaci dzieci (ubrane w szaliki Hufflepuffu i Gryffindoru) budowały na środku kuli bałwana, który nucił świąteczną melodię i wykrzywiał Wesołych świąt! Oprócz kuli Valerie mogła odnaleźć w pakunku ogromną tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa - na więcej nie pozwoliła Poppy sakiewka.
-Tobie także wesołych świąt, Val - wyrzekła z uśmiechem, po czym ruszyły dalej ścieżką wiodącą ku Hogsmeade.
Były już całkiem blisko wioski, gdy w ich stronę pomknęły dwie kulki śnieżne, rzucone przez starszych od Poppy Gryfonów. Puchonka uchyliła się w ostatniej chwili, przykucnęła i również uformowała porządną śnieżkę, po czym zwróciła się do Valerie -Jak sądzisz, oddać im?
-Jeśli ktoś wykupi je przede mną, chyba zaszlocham - mruknęła Puchonka, dzielnie brnąc przed śnieg ścieżką, która wiodła do Hogsmeade. Na szczęście była położona nieopodal bram Hogwartu, jednakże wystarczająco daleko, aby zdążyła zmarznąć.
Uśmiechnęła się na myśl o kremowym piwie. Była już na trzecim roku i mogła je pić! Po spróbowaniu go po raz pierwszy niemal rozpłynęła się z zachwytu jak karmelek toffi na języku.
-Oooch, to za Musidorę Barkwith chętnie się wymienię! I może Beatrix Bloxam za Gasparda Shingletona? On jest rzadki, może mi się przydać... - zastanowiła się, po czym przystanęła zaskoczona, gdy Valerie wyjęła z torby pakunek.
Od początku edukacji Poppy w Hogwarcie dawały sobie prezenty, zarówno na Boże Narodzenie, jak i urodziny, jednakże Puchonkę zawsze to nieco peszyło - właściwie wolała je dawać, niż brać, choć niezaprzeczalnie zawsze budziły w niej ogromną radość. Ciocia Euphemia nigdy nie przykładała wagi do prezentów, owszem, jej synowie i Poppy dostawali je, ale zazwyczaj były one skromne i bardzo praktyczne - pierwszym z brzegu przykładem mogły być zimowe buty.
-Ojej... - wyrwało się jej z ust, kiedy już otworzyła paczuszkę. Na usta Poppy wychynął najszczerszy uśmiech radości, oczy jej rozbłysły, gdy natychmiast - podając jej książkę na chwilę do potrzymania - wpięła sobie we włosy pod czapka nowiutką spinkę, po czym w biegu jęła przeglądać książkę - Jest cudowna! - jęknęła z zachwytem, obserwując jak wielobarwny motyl lawiruje wśród stokrotek na jednym z malunków, po czym odlatuje na następny rysunek - Dziękuję, och, dziękuję Ci po stokroć! - wepchnęła książkę do torby, po czym zarzuciła Valerie wątłe ramiona na szyję i przytuliła się mocno (musiała przy tym stanąć na palcach, była młodsza, niższa i wolno rosła), ucałowała pannę Meadowes także w policzek.
-Ja także mam coś dla Ciebie! Myślałam, że zaczekam do Trzech Mioteł, ale... proszę! - tym razem ona wyciągnęła kwadratowe, żółciutkie jak szalik Puchonki pudełko z kokardką we wszystkie kolory tęczy na spodzie. W jego wnętrzu kryła się urocza scena, pobudzona do ruchu magią. Przedstawiała ona polanę, przykrytą śnieżną pierzyną; nieustannie prószył śnieg, a zielone sosny kołysały się poruszane nieistniejącym wiatrem. Maleńkie postaci dzieci (ubrane w szaliki Hufflepuffu i Gryffindoru) budowały na środku kuli bałwana, który nucił świąteczną melodię i wykrzywiał Wesołych świąt! Oprócz kuli Valerie mogła odnaleźć w pakunku ogromną tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa - na więcej nie pozwoliła Poppy sakiewka.
-Tobie także wesołych świąt, Val - wyrzekła z uśmiechem, po czym ruszyły dalej ścieżką wiodącą ku Hogsmeade.
Były już całkiem blisko wioski, gdy w ich stronę pomknęły dwie kulki śnieżne, rzucone przez starszych od Poppy Gryfonów. Puchonka uchyliła się w ostatniej chwili, przykucnęła i również uformowała porządną śnieżkę, po czym zwróciła się do Valerie -Jak sądzisz, oddać im?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poppy zajęła w rodzinie Meadowes pewne specjalne miejsce. Być może nie była rodzonym dzieckiem, które wpełzło do ich świata naturalną koleją rzeczy, ale wciąż traktowali je jak swoje własne, nie zauważając granic, jakie ich od siebie dzieliły. Od kiedy dowiedziała się od ojca o tragedii, jaka spotkała młodą panienkę Pomfrey, postawiła sobie za punkt honoru, żeby nigdy więcej nie czuła się odepchnięta albo osamotniona. Za nią podążyła Prunella, choć młodsza, nadrabiająca pewnością siebie i pogodą ducha.
- Oh, na pewno będą! W razie czego przebrnę przez tłum jak lodołamacz i chwycę ostatnie kilka – zachichotała całkiem rozbawiona wizją krzyczenia do ludzi, że osoby za nimi niosą gorącą kawę, więc sugeruje się rozstąpienie niczym góra lodowa. – O muszki miodowe, masz Beatrix Bloxam?! – wypadła nagle, zupełnie nie przejmując się faktem, że na dźwięk jej piskliwego zawołania odwróciło się ku nim kilku uczniów w granatowo-czarnych szalikach. – Czemu nic nie mówisz? Jak wymienimy się, to już będzie mi brakowało tylko dwóch kart!
Nie znała ilości czekoladowych żab, które kupiła przez całe sześć lat edukacji w Hogwarcie. Oczywiście jeszcze dwa lata wcześniej dostała czasami jedną albo dwie od starszego brata. Sama przyjemność z jedzenia była jednak o całe niebo mniejsza, niż przyjemność oglądania kart, które znalazło się w środku. Uwielbiała wypatrywać uśmiechów czarodziejów i czarownic, którzy pojawiali się i znikali z drobnych tekturek, gestów nadających im charakter i wiarygodność – dzięki nim Valerie z łatwością dokańczała w swojej głowie ich pełny obraz, tworząc bezwolnie historie z ich udziałem. Najróżniejsze.
- Naprawdę ci się podoba? – odpowiedziała na jej uśmiech swoim, tak samo szczerym, muśniętym na policzkach różem zadowolenia. Przytrzymała książkę bez słowa protestu. – To cudnie! Tata powiedział, że niektóre z nich można nawet spotkać na naszych łąkach. Jeśli ciocia Euphemia cię puści do nas na wakacje, to może ich poszukamy?
Czasami sądziła, że musi zachowywać się jak dziecko, gdy miała pod sobą Prunellę i Poppy. Obie miały jeszcze prawo do postrzegania świata w inny, nieco mniej odpowiedzialny sposób, a jej nie pozostawało nic innego, jak im tylko na to pozwolić.
Zamrugała kilkukrotnie, oddając jej tomik i z odrobiną niepewności przyjmując od niej prezent. Co roku dawały sobie drobne upominki, a ona niezmiennie co roku przyjmowała je od niej z odrobiną… dystansu. Nie chodziło o to, że bała się, co będzie kryło się pod ozdobnym papierem, a raczej o to, że Valerie miała świadomość sytuacji, w jakiej trwała Poppy.
Otworzyła jednak prezent, starając się nie naderwać za bardzo papieru.
- Oh, Poppy… - rozmarzyła się, gdy jej oczom ukazała się śnieżna kula z tak ślicznym, zimowym obrazkiem. Widok maleńkich wersji ich samych wyrwał z jej ust cichy zryw śmiechu. – Jakież to piękne, dziękuję! Postawię je sobie przy łóżku.
Uścisnęła ją jeszcze raz i ruszyły znów obok siebie. Przyglądała się kuli do chwili, aż nie oberwała jakąś zimną śnieżką w sam nos! Usta same się rozwarły, a ciało zesztywniało. Na szczęście prezent od Poppy nie wyleciał jej z rąk. Obejrzała w stronę znajomych Gryfonów. Śmiali się na całego!
- Widzisz ich? Gałgany! – roześmiała się i wsunęła kulę do torby, zapinając dobrze klapę i od razu sięgając po śnieg, by zrobić z niego amunicję. – Oczywiście, że trzeba im oddać!
Zamachnęła się porządnie i rzuciła kulę w kierunku czarnowłosego chłopaka w brązowym płaszczu. Uchylił się w ostatniej chwili. Spryciarz!
- Oh, na pewno będą! W razie czego przebrnę przez tłum jak lodołamacz i chwycę ostatnie kilka – zachichotała całkiem rozbawiona wizją krzyczenia do ludzi, że osoby za nimi niosą gorącą kawę, więc sugeruje się rozstąpienie niczym góra lodowa. – O muszki miodowe, masz Beatrix Bloxam?! – wypadła nagle, zupełnie nie przejmując się faktem, że na dźwięk jej piskliwego zawołania odwróciło się ku nim kilku uczniów w granatowo-czarnych szalikach. – Czemu nic nie mówisz? Jak wymienimy się, to już będzie mi brakowało tylko dwóch kart!
Nie znała ilości czekoladowych żab, które kupiła przez całe sześć lat edukacji w Hogwarcie. Oczywiście jeszcze dwa lata wcześniej dostała czasami jedną albo dwie od starszego brata. Sama przyjemność z jedzenia była jednak o całe niebo mniejsza, niż przyjemność oglądania kart, które znalazło się w środku. Uwielbiała wypatrywać uśmiechów czarodziejów i czarownic, którzy pojawiali się i znikali z drobnych tekturek, gestów nadających im charakter i wiarygodność – dzięki nim Valerie z łatwością dokańczała w swojej głowie ich pełny obraz, tworząc bezwolnie historie z ich udziałem. Najróżniejsze.
- Naprawdę ci się podoba? – odpowiedziała na jej uśmiech swoim, tak samo szczerym, muśniętym na policzkach różem zadowolenia. Przytrzymała książkę bez słowa protestu. – To cudnie! Tata powiedział, że niektóre z nich można nawet spotkać na naszych łąkach. Jeśli ciocia Euphemia cię puści do nas na wakacje, to może ich poszukamy?
Czasami sądziła, że musi zachowywać się jak dziecko, gdy miała pod sobą Prunellę i Poppy. Obie miały jeszcze prawo do postrzegania świata w inny, nieco mniej odpowiedzialny sposób, a jej nie pozostawało nic innego, jak im tylko na to pozwolić.
Zamrugała kilkukrotnie, oddając jej tomik i z odrobiną niepewności przyjmując od niej prezent. Co roku dawały sobie drobne upominki, a ona niezmiennie co roku przyjmowała je od niej z odrobiną… dystansu. Nie chodziło o to, że bała się, co będzie kryło się pod ozdobnym papierem, a raczej o to, że Valerie miała świadomość sytuacji, w jakiej trwała Poppy.
Otworzyła jednak prezent, starając się nie naderwać za bardzo papieru.
- Oh, Poppy… - rozmarzyła się, gdy jej oczom ukazała się śnieżna kula z tak ślicznym, zimowym obrazkiem. Widok maleńkich wersji ich samych wyrwał z jej ust cichy zryw śmiechu. – Jakież to piękne, dziękuję! Postawię je sobie przy łóżku.
Uścisnęła ją jeszcze raz i ruszyły znów obok siebie. Przyglądała się kuli do chwili, aż nie oberwała jakąś zimną śnieżką w sam nos! Usta same się rozwarły, a ciało zesztywniało. Na szczęście prezent od Poppy nie wyleciał jej z rąk. Obejrzała w stronę znajomych Gryfonów. Śmiali się na całego!
- Widzisz ich? Gałgany! – roześmiała się i wsunęła kulę do torby, zapinając dobrze klapę i od razu sięgając po śnieg, by zrobić z niego amunicję. – Oczywiście, że trzeba im oddać!
Zamachnęła się porządnie i rzuciła kulę w kierunku czarnowłosego chłopaka w brązowym płaszczu. Uchylił się w ostatniej chwili. Spryciarz!
Gość
Gość
Trzynastoletnia dziewczynka wciąż była dzieckiem. Każda z nich, oczywiście, a także ich rówieśnicy, upierali się, że dziećmi już nie są. Mają wszak naście lat! Powoli dojrzewają, wkraczają w młodzieńczy świat, porzucili już dziecięce zabawy i troski. Nauczyciele traktują ich poważniej, mają tyle nauki! Także i Poppy zarzekała się czasem, że dzieckiem już nie jest - lecz wciąż w istocie nim była. Spokojnym, rozważnym, poważnym, lecz jednak. A dziecko potrzebuje rodziny i jej ciepła.
Tego Poppy przez długie lata brakowało.
Państwo Pomfey zmarli, a ona pozostała sama.
Nie zdążyli przedstawić jej wielu członków rodziny, nie znała ich, a oni nie znali jej. Sierotę przygarnęła najbliższa krewna ojca Poppy - jego starsza siostra Euphemia, po mężu Diggory. Nie była ona jednak osobą ciepłą i rodzinną, nie szukała kontaktu z krewnymi, ograniczała się do krótkich, lakonicznych listów. Poppy pokochać nie potrafiła. Dziewczynka dorastała więc bez tego, co dziecku niezbędne do prawidłowego rozwoju - bez miłości. Często jej poduszka nocą była mokra od łez. Raz, kiedy ujrzała spadającą gwiazdę, uklękła przy oknie i błagała, by los oddał jej rodziców, by ktoś ją znów ją pokochał. Na jej ścieżce wówczas pojawił się Charles, najlepszy przyjaciel panny Pomfrey, lecz i on nie mógł zastąpić rodzinnego ciepła.
Być może to ta spadająca gwiazda, a może to rodzice, którzy zawsze nad nią czuwają, lecz dane jej było zaznać nieco tego ciepła, ogrzać się przy nim. Dzięki Valerie, którą przyszło jej poznać dopiero w Hogwarcie, a okazała się ona odległą krewną Poppy - poczuła, że ma rodzinę. Mimo, że Valerie miała rodzoną siostrę, bliższe kuzynki, to i ją zaczęła tak traktować, a Poppy ją pokochała. Pokochała całą rodzinę Meadowes, jakby naprawdę była ich częścią. Najpewniej nie zdawali sobie sprawy jak wiele dla niej zrobili, jak ogromny miało to nań wpływ, jak bardzo Poppy na ich zależało.
Nikt nie był w stanie zastąpić jej ojca i matki, lecz dzięki Valerie Poppy nie czuła się sierotą. Wiedziała, że ma kogoś. Wiedziała, że ma dokąd pójść. Do kogo pójść.
-No przecież teraz Ci mówię! - odparła ze śmiechem dziewczynka, czując ukłucie zazdrości, absolutnie właściwe tak młodej osobie. Po prostu sama marzyła, by mieć tyle kart! Miała dla siebie pewne usprawiedliwienie: była od Valerie kilka lat młodsza, miała mniej czasu, kiedyś na pewno ją dogoni! A wówczas znajdą coś innego, czym będą mogły się wymieniać i dzielić, chyba że... dorosną.
-Bardzo mi się podoba, naprawdę! - zapewniła ją szczerze. Przez lata nie dostawała niemal żadnych prezentów od cioci Digorry, więc każdy cieszył ją po prostu potrójnie. Po pierwsze za to, że każdy prezent od Val był wspaniały, po drugie za to, że o niej pamiętała, po trzecie za to, że w końcu dostawała prezenty! Oczy Poppy lśniły, a na ustach jaśniał ciepły uśmiech. Była naprawdę szczęśliwa.
-Och, tak, byłoby wspaniale! - odparła Poppy, kiwając ochoczo głową, może aż nazbyt entuzjastycznie, lecz za chwilę zmarkotniała nieco - Pewnie będę musiała cały lipiec spędzić w ogrodzie z graczką i konewką, poza tym... nie chciałabym sprawiać Twoim rodzicom kłopotu oczywiście.
Ileż się już nasłuchała, ze jeżdżąc do Meadows Spring narzuca im swoją obecność i jest ciężarem? Wystarczająco wiele, by upewniać się, czy na pewno jest tam mile widziana.
Nie chciała teraz o tym myśleć. Valerie zaprosiła ją na wakacje, podobał się jej prezent od niej, właśnie zmierzały najeść się słodyczami z Miodowego Królestwa - to nie dzień na smutki!
-Szybko! - krzyknęła Poppy, bo chłopcy rzucili się do ucieczki, kiedy i Valerie zaczęła formować kulę.
Poppy rzuciła śnieżką, biegnąc za jednym, trafiła go w sam czerep i zaśmiała się głośno. Zaraz potem dostała w ramię od kogoś innego i rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Nie wiedziała kto po czyjej jej stronie, rzucała śnieżkami na oślep i próbowała ich unikać.
Tego Poppy przez długie lata brakowało.
Państwo Pomfey zmarli, a ona pozostała sama.
Nie zdążyli przedstawić jej wielu członków rodziny, nie znała ich, a oni nie znali jej. Sierotę przygarnęła najbliższa krewna ojca Poppy - jego starsza siostra Euphemia, po mężu Diggory. Nie była ona jednak osobą ciepłą i rodzinną, nie szukała kontaktu z krewnymi, ograniczała się do krótkich, lakonicznych listów. Poppy pokochać nie potrafiła. Dziewczynka dorastała więc bez tego, co dziecku niezbędne do prawidłowego rozwoju - bez miłości. Często jej poduszka nocą była mokra od łez. Raz, kiedy ujrzała spadającą gwiazdę, uklękła przy oknie i błagała, by los oddał jej rodziców, by ktoś ją znów ją pokochał. Na jej ścieżce wówczas pojawił się Charles, najlepszy przyjaciel panny Pomfrey, lecz i on nie mógł zastąpić rodzinnego ciepła.
Być może to ta spadająca gwiazda, a może to rodzice, którzy zawsze nad nią czuwają, lecz dane jej było zaznać nieco tego ciepła, ogrzać się przy nim. Dzięki Valerie, którą przyszło jej poznać dopiero w Hogwarcie, a okazała się ona odległą krewną Poppy - poczuła, że ma rodzinę. Mimo, że Valerie miała rodzoną siostrę, bliższe kuzynki, to i ją zaczęła tak traktować, a Poppy ją pokochała. Pokochała całą rodzinę Meadowes, jakby naprawdę była ich częścią. Najpewniej nie zdawali sobie sprawy jak wiele dla niej zrobili, jak ogromny miało to nań wpływ, jak bardzo Poppy na ich zależało.
Nikt nie był w stanie zastąpić jej ojca i matki, lecz dzięki Valerie Poppy nie czuła się sierotą. Wiedziała, że ma kogoś. Wiedziała, że ma dokąd pójść. Do kogo pójść.
-No przecież teraz Ci mówię! - odparła ze śmiechem dziewczynka, czując ukłucie zazdrości, absolutnie właściwe tak młodej osobie. Po prostu sama marzyła, by mieć tyle kart! Miała dla siebie pewne usprawiedliwienie: była od Valerie kilka lat młodsza, miała mniej czasu, kiedyś na pewno ją dogoni! A wówczas znajdą coś innego, czym będą mogły się wymieniać i dzielić, chyba że... dorosną.
-Bardzo mi się podoba, naprawdę! - zapewniła ją szczerze. Przez lata nie dostawała niemal żadnych prezentów od cioci Digorry, więc każdy cieszył ją po prostu potrójnie. Po pierwsze za to, że każdy prezent od Val był wspaniały, po drugie za to, że o niej pamiętała, po trzecie za to, że w końcu dostawała prezenty! Oczy Poppy lśniły, a na ustach jaśniał ciepły uśmiech. Była naprawdę szczęśliwa.
-Och, tak, byłoby wspaniale! - odparła Poppy, kiwając ochoczo głową, może aż nazbyt entuzjastycznie, lecz za chwilę zmarkotniała nieco - Pewnie będę musiała cały lipiec spędzić w ogrodzie z graczką i konewką, poza tym... nie chciałabym sprawiać Twoim rodzicom kłopotu oczywiście.
Ileż się już nasłuchała, ze jeżdżąc do Meadows Spring narzuca im swoją obecność i jest ciężarem? Wystarczająco wiele, by upewniać się, czy na pewno jest tam mile widziana.
Nie chciała teraz o tym myśleć. Valerie zaprosiła ją na wakacje, podobał się jej prezent od niej, właśnie zmierzały najeść się słodyczami z Miodowego Królestwa - to nie dzień na smutki!
-Szybko! - krzyknęła Poppy, bo chłopcy rzucili się do ucieczki, kiedy i Valerie zaczęła formować kulę.
Poppy rzuciła śnieżką, biegnąc za jednym, trafiła go w sam czerep i zaśmiała się głośno. Zaraz potem dostała w ramię od kogoś innego i rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Nie wiedziała kto po czyjej jej stronie, rzucała śnieżkami na oślep i próbowała ich unikać.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Od najmłodszych lat uczona była miłości. Miłości nie tylko do bliskich, do tej najbliższej rodziny, która każdego dnia zasiadała wspólnie przy stole w jadalni, ale tej najszerzej pojętej miłości – do wszystkich, których znasz, do nieznajomych, których dopiero poznasz, do zwierząt, do mugoli, do wyższych rangą. Szacunek zawsze szedł z nią za rękę. Naturalnym krokiem, którego powzięła się rodzina Meadowes, było przyjęcie Poppy do jej szeregów, otoczenia jej miłością, której właśnie każde z nich było uczone, zaopiekowania się nią nie ze względu na jakiś pokaz łaski, tylko przez wzgląd na to, że była osobą, która po prosu tej pomocy potrzebowała. Każde z rodzeństwa pokochało ją na swój sposób, oboje widzieli w niej swoją młodszą siostrę, o którą należało dbać tak samo, jak o pozostałych członków rodziny. Nie widziano w niej żadnych różnic – nazwisko nie stanowiło problemu, tym bardziej fakt, że Poppy nigdy nie mieszkała nawet blisko nich. Teraz ojciec jednak zadbał, żeby nigdy więcej nie czuła się odtrącona, czy to przez los, czy innych ludzi.
Prezent był pewnego rodzaju docenieniem tego, że Poppy istnieje. Była kochaną przyjaciółką, jakiej Val zawsze brakowało, idealnie wpasowywały się w swoje charaktery, chociaż podobieństw było odrobinę mniej niż różnic. To od niej, poniekąd, uczyła się hartu ducha.
Uśmiechnęła się, patrząc na nią, tak ochoczo przystającą na propozycję wspólnie spędzonych wakacji. Z jednej strony Valerie bardzo chciała, by rok szkolny w końcu się skończył, a transmutacja i eliksiry razem z nim, ale z drugiej… nie chciała, żeby Hogwart, ta wspaniała przygoda, w które wszyscy razem brali udział, nagle się skończyła.
- Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby sprawić kłopot moim rodzicom, Poppy – zachichotała, obserwując z radością, jak bardzo Poppy ucieszył ten mały prezent.
Podziwiała ją za wytrwałość, bo niczym innym nie dało się nazwać stanu, w jakim dziewczyna trwała, odkąd została wszczepiona do mieszkania ciotki Euphemii i zasypana obowiązkami, jakie być może dla dziewczyn w jej wieku były naturalną koleją rzeczy, ale których wypełnianie jednak stanowiło ogromne wyzwanie. Zwłaszcza dla czternastoletniej dziewczynki.
Zmartwienia szybko potrafiły zniknąć, kiedy zabawa zajmie to pierwsza, najważniejsze miejsce i odgoni od siebie wszystkie natrętne myśli. Valerie pobiegła za Poppy, formując w dłoni śniegową kulkę, która w akompaniamencie radosnych okrzyków, poszybowała w górze w stronę jednego z chłopców.
| zt
Prezent był pewnego rodzaju docenieniem tego, że Poppy istnieje. Była kochaną przyjaciółką, jakiej Val zawsze brakowało, idealnie wpasowywały się w swoje charaktery, chociaż podobieństw było odrobinę mniej niż różnic. To od niej, poniekąd, uczyła się hartu ducha.
Uśmiechnęła się, patrząc na nią, tak ochoczo przystającą na propozycję wspólnie spędzonych wakacji. Z jednej strony Valerie bardzo chciała, by rok szkolny w końcu się skończył, a transmutacja i eliksiry razem z nim, ale z drugiej… nie chciała, żeby Hogwart, ta wspaniała przygoda, w które wszyscy razem brali udział, nagle się skończyła.
- Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby sprawić kłopot moim rodzicom, Poppy – zachichotała, obserwując z radością, jak bardzo Poppy ucieszył ten mały prezent.
Podziwiała ją za wytrwałość, bo niczym innym nie dało się nazwać stanu, w jakim dziewczyna trwała, odkąd została wszczepiona do mieszkania ciotki Euphemii i zasypana obowiązkami, jakie być może dla dziewczyn w jej wieku były naturalną koleją rzeczy, ale których wypełnianie jednak stanowiło ogromne wyzwanie. Zwłaszcza dla czternastoletniej dziewczynki.
Zmartwienia szybko potrafiły zniknąć, kiedy zabawa zajmie to pierwsza, najważniejsze miejsce i odgoni od siebie wszystkie natrętne myśli. Valerie pobiegła za Poppy, formując w dłoni śniegową kulkę, która w akompaniamencie radosnych okrzyków, poszybowała w górze w stronę jednego z chłopców.
| zt
Gość
Gość
Hogwart, grudzień 1944r.
Szybka odpowiedź