Wydarzenia


Ekipa forum
Szmaragdowy Zakątek
AutorWiadomość
Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]10.03.12 23:10
First topic message reminder :

Szmaragdowy Zakątek

Szmaragdowy Zakątek mieści się w głębi lasu, niedaleko matecznika. Nazwę zawdzięcza wyjątkowej roślinności, żyjące tutaj rośliny nie przypominają krzewów, drzew, ani traw rosnących w żadnej innej części magicznej kniei. Ich liście lśnią, jakby wciąż były pokryte poranną rosą, a barwy mają tak jaskrawe, że aż wydają się nienaturalne, niepokojąco nienaturalne. Podobnież z płatkami polnych kwiatów, piękno ich szkarłatów, błękitów i żółci aż zapiera dech w piersi. Parę kroków dalej szemrze krystalicznie czysty strumyk, a całości obrazka dopełnia drżenie melodyjnego ptasiego śpiewu. Jest to miejsce równie przerażające, co zniewalająco piękne. Nietrudno sobie wyobrazić, iż w tradycji ostało się częstym miejscem potajemnych schadzek kochanków, a także ukrytą samotnią wrażliwców - poetów, artystów. Problem może stanowić jedno: złośliwe chochliki, które ów teren również sobie z lubością przypodobały.
Zdarza się, iż zbłądzi tu zgubiona mugolska stopa; czasem taka stąd nie wyjdzie, padając ofiarą różnorakich magicznych bestii, które zwęszą bezbronną ofiarę. Zdarza się, iż pozostanie znaleziona kilka dni później, na skraju lasu, wycieńczona, wymęczona... i oszalała.

Kadzidła

W głębi lasu, w pobliżu matecznika, gdzie liście połyskują nienaturalną wręcz szmaragdową zielenią rozłożono na miękkiej ściółce dywany i poduszki dla zmęczonych festiwalowymi uciechami uczestników Brón Trogain. Rozlokowano je w grupkach i odseparowano je od siebie tak, by liczne grupy mogły komfortowo wypoczywać  z dala od zgiełku, głośnej muzyki i szumu. Miejsce to jest spokojne i idealne na chwilę wytchnienia, ale jednocześnie ze względu na bliskość matecznika budzące niepokój. To również aura połyskujących liści, przedzierającego się przez konary drzew światła księżyca, lekka mgła unosząca się nad ściółką — a może coś innego, dym.

Szelest liści, drobne gałązki pękające na ściółce zapowiadają czyją obecność jeszcze zanim z półmroku wyłoni się postać. Bardzo stara wiedźma, o siwych jak kamień włosach i długich aż do kolan, w czarnej, długiej powłóczystej szacie przechadza się pomiędzy odpoczywającymi czarodziejami. Na twarzy bladej jak śnieg i dłoniach widnieją czarne znaki i symbole narysowane tuszem lub atramentem — kreski kropki, koła i półksiężyce. Jest mocno przygarbiona, a jej kroki są powolne, chwiejne, lecz nie wygląda jakby potrzebowała czyjejkolwiek pomocy, choć kroczy z zamkniętymi oczami, szepcząc słowa w staroceltyckim języku. Modły o pomyślność, modły o płodność choć cichuteńkie, są doskonale słyszane przez wszystkich zgromadzonych kiedy przechodzi obok nich. W jednej dłoni trzyma glinianą miskę i palcami przytrzymuje w niej tlące się kadzidło; w drugiej krucze pióra, którymi niczym wachlarzem rozpyla specyficzny dym. Kiedy was mija, jego zapach was otula i otumania.

Jedna osoba z pary lub grupy rzuca kością k6 na rodzaj kadzidła rozpylanego przez starą wiedźmę.

1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w drzewie sandałowym, które zmieszano z niedużą ilością suszu opium oraz ostrokrzewu; kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski, nakłania do myślenia o zmysłowych przyjemnościach.
3:  Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet egzotycznych owoców, które prowadzi passiflora oraz nieznacznie mniej wyczuwalne mango, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu, a dobiegające z parteru dźwięki muzyki kuszą do udania się na parkiet.
4: Najpierw daje się wyczuć paczulę, indyjska roślina roztacza ciężką, duszną i drzewną toń. Przez nią przenikają się gryzące zioła, pieprz, rozmaryn i tymianek, które przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Przelotnie smuci, ale dzięki temu pozwala przeżyć wzruszające katharsis: zostawić najczarniejsze myśli za sobą i przeżyć dalszą część wieczoru bez obciążeń, w lepszym nastroju.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Rozmówcy wydają się czarodziejowi charyzmatyczni, on sam również nabiera pewności siebie i chęci do podzielenia się własnymi przemyśleniami albo opowiedzenia o swoich pasjach. Każda kolacja przy tym kadzidle minie w radosnej atmosferze, pozostawiając za sobą przyjemne wspomnienia żywej dyskusji.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni skorzy do zaufania rozmówcom i podzielenia się z nimi sprawami, które doprowadzają czarodzieja do złości lub pasji. W Azji palone przez mędrców, naukowców i reformatorów, którzy szukali przyczyny niedoskonałości świata zanim zabrali się za jego zmianę.

Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.



[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szmaragdowy Zakątek - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]31.08.23 1:31
Błyskające światełka, niczym paranoiczne omamy, ślepo wiodły go naprzód; gwiazdy zdawały się spadać całymi kaskadami, gdzieś w towarzystwie jasnego księżyca i czerwieniącej się niepokojem komety. Zewsząd wyzierał też mrok pobliskiej gęstwiny, jakby nienaznaczonej degradującą otoczenie cywilizacją. Lśniące również w rozkołysanej ciemności liście szumiały na wietrze, zlewając się w jedność z odgłosami nabrzmiewających w intensywności rozrywek. Pierwsza noc, inicjacja całego przedsięwzięcia, wielki dzień równie wielkiego święta; zawczasu nasłuchał się o wyjątkowej tradycji wyczekiwanych od miesiąca obchodów, w pamięci rejestrując zupełnie nieważne niuanse. Żniwa i miłość dudniły echem powszechnej celebracji; każdy oddawał im dziś cześć, najpierw przy uczcie związanej intrygującym rytuałem, później w dyskrecji osobistych namiotów, współdzielonych ciepłem oddechów, wymienianych symultanicznie w zawiłej rozmowie bez słów. Prędko udzieliła mu się ta beztroska, szybko postanowił wszakże zwyczajowo wychylić kusztyczka z tutejszymi specjałami; od dawna zresztą nie miał już okazji do zupełnej wolności, nieskrępowanej manierą konwenansu, albo presją innego formatu. Podczas wystawnych obiadków, służących interesom, albo skomplikowanym, małżeńskim aranżacjom, nie było miejsca na zupełnie bezkrytyczną swawolę; tak też, całkiem bezczelnie, pozwalał dziś sobie poznać Anglię od strony spętanej grzechem bezwstydności. Wszakże nad wyraz nieobyczajne rzeczy miał okazję zobaczyć w drodze do magicznego zakątka; żaden był z niego jednak strażnik moralności, by gorszącym spojrzeniem oceniać parę nic nieznaczących pocałunków. Nawet te bardziej wymowne akty uznawał przecież za świadectwo całkiem ludzkiego głosu instynktów; sam zwykł bowiem pozwalać sobie na nie bez zbędnych ograniczeń. W norweskiej dziczy, albo jeszcze wcześniej, w chłodnych murach szkoły, nie posiadł przestrzeni koniecznej do podobnych ekscesów. To wyspy, szumna Brytania, otworzyły furtkę na ścieżce eksperymentalnych doznań; to Londyn, pełen ludzi i możliwości, stał się kluczem do drzemiących w chłopięcej duszy fantazji. Inni potrzebowali do tego woni czarodziejskich kadzideł, tutaj, podczas Brón Trogain. A wśród nich ona, na co dzień skrępowana miałką wartością zacięcie bronionej cnoty, tego wieczora ― do reszty otwartą na tłumioną od lat sensualność. Zamroczona wymienioną z kobietą bliskością znikąd wyrosła mu przed oczami, w pozie chyba doszczętnego odurzenia, nijak pasującego do typowej stanowczości. I jemu przypomniał się obraz młodszej twarzy, minione wędrówki pośród ostrości wyrzeźbionych przez lodowiec grani, nieobecną wówczas surowość mimiki w nad wyraz chłodnym, niesprzyjającym klimacie. Stała przed nim, jakby nic się nie zmieniło, a zdążyło się zmienić właściwie wszystko. Raptem kilkanaście dni temu mierzyła go beznamiętnym wzrokiem i tasiemką, wydusiwszy przy tym parę ripost i krztynę profesjonalizmu, bo tego wymagała od niej ambitna walka o zawodowy sukces. Tym razem nie paraliżowała nienawiścią, nie dotykała sedna wrogości; miast tego czepiała się męskiego ramienia w niestabilności błędnika, bez rozczarowania czy przebrzmiałych złośliwości, gotowa chyba docierać się w obliczu napotkanego przypadku. Zupełnie jak kiedyś, bez goryczy w czynie, bez grymasów zajadliwości. Wybaczyła mu tamtą, skandynawską gafę obyczajów, czy coś niechybnie poprawiło jej humor? Uśmiech nie zrzedł w chwili zderzeń ciał, oczy nie straciły iskier ekstatycznej błogości. Nienormalne.
Nie wyściubiałem nosa zza kieliszka ― przyznał się szczerze, jakby w chęci wytłumaczenia, skąd na licu tak intensywna czerwoność policzków, a w tęczówkach niepokojąca szklistość; oddaliła się zaraz bez uzasadnienia, zasiadła gdzieś nieopodal, rozkwitła w bladym światełku srebrnych płomyków.
Chłonę, nie mniej niż ty ― zauważył bystrze, odważnie i bez zawahania lokując się gdzieś w pobliżu; nie pytał o zgodę, nie zamierzał też pytać o chęci. Nici losu splotły się dzisiaj w, być może przez nich niechcianej, wspólnocie; koszmarną stratą byłoby przegapić kolejną sposobność ku wzajemnej udręce. ― Humor wyraźnie ci dopisuje. To rzadkość ― dodał zaraz, badawczo, i chyba obcesowo, lustrując skrawki kobiecej figury. Nie zatruwał powietrza swoją obecnością? Nie dusił jej zbędną stycznością? ― Kiedyś nie byłaś taka spięta ― przypomniał nagle, ulegając dziwacznie sentymentalnym reminiscencjom. Najwyraźniej wódka skutecznie rozwiązywała język, nadawała konwersacji większej klasy i doprawiała ją o zaskakującą ckliwość.


Ostatnio zmieniony przez Igor Karkaroff dnia 31.08.23 9:15, w całości zmieniany 1 raz
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]31.08.23 1:31
The member 'Igor Karkaroff' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szmaragdowy Zakątek - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]31.08.23 20:48
Nie pamiętała już smaku jego ust, pamiętała za to kanonadę uczuć gorejących wówczas w sercu, rozświetlającą wewnętrzną pustkę tysiącem wielobarwnych refleksów podobnych sztucznym ogniom błyskającym na niebie; bezbrzeżną, obezwładniającą emocję, w późniejszych latach przydymioną przez zniewagę, której nikt inny, tylko on, nie mógłby zaserwować jej z tak krwiożerczą wręcz celnością. Z warg, które w myślach apodyktycznie interpretowała wtedy jako należące do niej, skapnęła trucizna znacznie bardziej skoncentrowana, niż gdyby wybrzmiała tembrem innego głosu. Sztylet rozorał tkankę młodzieńczego uczucia, rozdzielił ich jak ropiejąca wyrwa otwierająca się w ziemi, a oni stali na przeciwległych krańcach powstałych klifów i pogrzebali możliwości pod ciężarem osuwiska wyrzutów splątanych z niezrozumieniem. Nigdy nie odważyła się marzyć o dniach, które mogliby razem jeszcze spędzić, gdyby nie opuściła norweskich borów i została z nim na zawsze pośród gęstego listowia, nikczemnie rozciągniętych pajęczyn oraz tysiąca niezbadanych szlaków, z których on znałby je wszystkie - takie pragnienia umarły wraz z dźwiękiem jego obutego w łamaną angielszczyznę oskarżenia. Zamieniła tęsknotę na sekwencję wpijających się w duszę pretensji, bo dlaczego nie spoglądała na migotliwe smugi zbłąkanej letniej zorzy polarnej, tylko interesowało ją, jak jaśniejące przy sobie kolory wyglądać będą w jego oczach? Dlaczego nie poprosiła, by nauczył ją norweskiego, tylko wsłuchiwała się w przyjemne brzmienie jego głosu, porzuciwszy wszelką ambicję? Omotał ją, on, pajęczak zmierzający po jedwabnych niciach do pogodzonej ze zgrozą ofiary, omotał i porzucił.
A jednak kiedy patrzyła na niego dzisiaj, nie potrafiła dopuścić tych uczuć do rozkwitu w pełnej krasie. Gdzieś na dnie duszy drzemały niechęć i uraza, spoczywające pod grubym pierzem błogości, jakimi przykryło je Brón Trogain oraz rozpalone przez wiedźmę rytualne kadzidło. Ochota na dąsy odchodziła w niepamięć, opieszale odpływając ku zamglonemu horyzontowi, gdzie napotkać miała spokój i przyjemność.
- Miodowe piwo? Czy może coś egzotyczniejszego, z czym przybyli do nas handlarze? Ponoć stragany odsłaniają istny kawałek świata - zainteresowała się nie tyle z pozorowaną uprzejmością, co chyba i szczerze, jakby podtrzymywanie rozmowy, którą w innych warunkach wygodnie byłoby ukrócić, przychodziło naturalnie; sama nie spojrzała nawet ku kielichom rozdawanym podczas niezaordynowanej obrządkiem zabawy, wystarczyły dymne przyjemności powzięte znad roślinnej kadzielnicy.
Ciepłe tchnienie obumierających płomieni rzucało ku jego zaczerwienionym policzkom łagodną aurę, a tańczące ze sobą refleksy wątłego światła co rusz podkreślały inną geometrię jego twarzy - to wydatne kości policzkowe, to linię żuchwy, by zaraz potem położyć na nim cień tam, gdzie wzbijał się rzeźbiony nos. Los doprawdy był niesprawiedliwy, gdy postawił go na jej drodze podczas skandynawskiego lata, wiedząc, jaki przeznaczony był im koniec, jak gorzki, cierpki i rozczarowujący. Dziś odrzucała od siebie wszelką apatię, usadowiona na wygodnym dywanie pośród odległych ludzkich skupisk, w ciszy przerzedzanej oddechem i echem rozmydlonych słów. Jedynym źródłem wyraźnego dźwięku byli oni, jak za dawnych lat. - To prawda, dobrze się bawię - przyznała swobodnie, a uśmiech, muśnięty różem pąsów, nabrał na moment nieobecnej patyny. - Właściwie wcale nie jest to rzadkie, czy może sądzisz, że dni upływają mi wyłącznie pod znakiem pochmurnych warknięć i wiecznego marszczenia brwi? - w jej głosie zabłąkały się dźwięczne nuty rozbawienia, a skapujące z krańca różdżki niewerbalne zaklęcie zatliło iskry na drewnianym stożku, przydając powietrzu rozkosznego ciepła. Wieczór bynajmniej nie należał do zimnych, Yelena jednak często odczuwała chłód, nawet gdy otaczający ją ludzie pozostawaliby na niego zupełnie wręcz niewrażliwi, poza tym - rozjuszone języki ognia przyjemnie połaskotały wzrok, jak pierwsze promienie wschodzącego słońca, karminowe i nieśmiałe, dziewiczo rozchylające poły pasa horyzontu. - Kiedyś nie ty byłeś powodem moich spięć. Byłeś ich rozproszeniem. I nie był to zły czas - skontrowała bez wrogości, z tą samą zaś lekkością co wcześniej, niemal zachłannie wpatrując się w pląsające wiązki paleniska. Ogień był tym, co wciąż łączyło ją z bratem. Był tym, co strawiło Alekseja, co odebrało jej go bezpowrotnie, co usidliło jego duszę i zesłało ją tam, gdzie ona podążyć nie mogła. Bała się tak nieprzejednanej i burzliwej siły, nie wyciągnęłaby więc ku niej ręki, ale spojrzenie nie mogło zaboleć; a wtem zza ich pleców rozbrzmiały nowe dźwięki, odgłosy kroków wytyczających nieistniejącą ścieżkę przez leśne ostępy, szept powłóczystej, zlewającej się z fakturą nocy sukni zawieszonej na cherlawej postaci starowiny obmalowanej rytualną czernią, zgarniającej przy tym lżejsze gałązki. Ciężkie powieki kobiety odgradzały ją od otaczającego ją świata, jednak wydawała się doskonale wiedzieć dokąd poniosą ją stopy. Zrozumienie jej słów, wymawianych w nieznanym Yelenie języku, byłoby tak trudne, jak zrozumienie szeptów lasu. Zaintrygowana Mulciber spojrzała kątem oka na Igora, po czym wróciła wzrokiem do sylwetki wiedźmy, wdychając zaraz do płuc głęboki zapach kolejnego już kadzidła, rozmiękczającego jej mięśnie do niemal grzesznej idylli. Ich obecność przez staruszkę nie została zauważona - czy może mieli tylko tak wierzyć?
Welon mrukliwych wzorów odszedł wraz z nieznajomą, niknąc w materiale dystansu i ciemności. Yelena odprowadziła ją wzrokiem, by potem opaść na dywan i ułożyć się nań na plecach, a dłoń uniosła do upstrzonego gwiazdami nieba ledwie prześwitującego przez gęste korony drzew. Kruchy nadgarstek nadawał palcom choreograficznej wręcz maniery, gdy sięgała nimi ku nieosiągalnym wysokościom, jakby mogła połaskotać wiatr lub uchwycić powietrze, na ustach błąkał się zaś zupełnie przyjemny już uśmiech.
- Pamiętasz? - zagadnęła cicho. - Podobną wiedźmę spotkaliśmy tak dawno temu. Starą, pomarszczoną jak pomięty pergamin, bez jednego oka. Na kamieniu przed jej chatą przesiadywał lis - zanurzyła się w treści norweskich wspomnień, odchyliwszy głowę tak, by znów móc na niego spojrzeć. W rozmytym półblasku ogniska wyglądał dojrzalej niż zwykle, nie jak chłopiec, którym wtedy był. - Nigdy wcześniej i nigdy później tak szybko nie uciekałam - parsknęła, drugą dłonią skrywając rozedrgane w leniwym uśmiechu wargi. Przez ociężałą rzekę myśli przedarło się zbłąkane wspomnienie o tym, jak bardzo chciała wtedy, by ją pocałował - zatrzymując się przy szerokim pniu drzewa, gdzie mogli złapać oddech, którego ona łapać wcale nie pragnęła, nie, gdyby to on miał spić go z jej ust. - Jak to się stało, że tej nocy jesteś sam? - zapytała miękko, jak to się stało, że spędzasz ten czas ze mną, a nie z inną, która łaknie twojej uwagi jak płuca powietrza?
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]01.09.23 1:09
I on jakby przez mgłę pamiętał tamto krótkie, pozbawione namiętności zespolenie warg, odważnie zaproponowane w odmętach zwyczajowo chłodnej Północy, gdzieś w dyskrecji ogromnego zagajnika, u szczytu masywnego fiordu. Za stosowne uznał wtedy przypieczętowanie ich solidarności, bo w miriadach drzew i górskich wysokości po raz pierwszy dostrzegł pierwiastek lęku. I dojmującej samotności. Trwogą wybrzmiewała wówczas potęga natury, kształtowanej wszechwładnymi siłami macek wiszącego nad głowami nienazwanego Najwyższego; nijak podobne one były potencjałowi maluczkiego w tym świecie człowieka ― tej szarej, żałośnie miałkiej masy, możliwej do wykończenia przez byle wadę genów, brak powietrza, misterną truciznę czy wymyśloną w owym celu inkantację. Chyba to najbardziej ciągnęło go do kosmicznie wyglądających grani, przesadnej izolacji, skandynawskiego boru: ta właśnie lekcja pokory, uśmierzająca nieco przebrzmiałość męskiego ego, drażniąco odznaczającego się pośród cywilizacji. Właśnie tutaj, w całej liczności betonu i w naturze skaleczonej ludzkimi wynalazkami, nieczyste serce rozgrywało najgłośniejszym bezwstydem. Bo lichy obiad z korzonków i niedużego, cudem wypatrzonego zająca, zastąpiły wytworne kolacje w towarzystwie stuletnich, dojrzewających w beczkach win; bo ciasną prycz i donośne chrapanie enigmatycznego druida zastąpiły cisza, niekiedy przerywana westchnieniem rozkoszy, oraz szerokie, miękkie łoże. Tutaj zabić go mogła, co najwyżej, władcza matka, albo młodzieńczy poryw nierozsądku; tam każdy wyraz nieodpowiedzialnej nieostrożności zrzucić mógł go setki metrów w dół, nagły roztop lodowca zmieść ze stabilnego lądu, dłużąca się zima wygłodzić w spazmach śmierci. Dobrze działała na niego zaradność i wolność, czynny udział w walce o samego siebie i drzemiące głęboko ambicje; w Anglii stał się jednym z wielu pionków, niewiele jak na razie znaczących na szachownicy intryg i bitw o prym. Podporządkowanie jakoś kłóciło się z buńczuczną naturą spragnionego wiedzy, zarazem tęskniącego do żywiołowości ciała, młodzieńca; zdawało się jednak, że wielu miało tutaj na niego jakiś plan, więc nie mógł rozczarowująco uciec z sideł nowej tożsamości i nowej ojczyzny. Bułgaria umarła w nim już dawno, tak samo jak duch Karkaroffów; we krwi wrzała już tylko błazeńsko brytyjska cząstka, której ona bynajmniej nie miała jeszcze szansy dostatecznie dobrze zasmakować. Wyjątkowo trafnie oceniła jednak przy ostatniej okazji jego teatralne akty, zapewne dlatego, że nijak przypominał już tamtego norweskiego chłopca, w którym niefortunnie się zauroczyła. Gdzieś daleko tlił się jeszcze zgaszony brakiem sposobności sentyment ― niedookreślona jasno tęsknota, co to zwykła dopadać go w chwilach ponurego kryzysu. Bo przecież też chciałby tam wrócić, do tej minionej dzikości i pozornej beztroski, zarazem też do naznaczonego trudem życia, gdzie szlachetne wartości zdawały się mieć chyba trochę więcej sensu. A że dzielił tajemnice sportretowanych w toni jej tęczówek miejsc wyłącznie z nią, równie współbieżnie istniała z osobistą reminiscencją północnoeuropejskiej przygody. Tamta zbuntowana nastolatka, marzycielsko sięgająca nieba, łudząco podobna była dzisiejszej fatamorganie łagodności, doraźnie wyzwolonej przez charakterystyczną woń kadzideł i rytualną swawolę Brón Trogain. Tamta jedna, spędzona przy ogniu i w złożoności ciszy noc, łudząco podobna była obecnemu fantazmatowi o przeszłości, kojąco rozluźniającemu podlegające presji sylwetki. Figur kobiety i mężczyzny, twardo stąpających po przewrotnym gruncie; dawne statury niedojrzałości rozpłynęły się w eterze płynącego czasu i zadry spowodowanej nieświadomością rzuconej obelgi.
Dzieci roznosiły różne rozmaitości. Popróbowałem, choć niedokładnie wiem co ― uznał równie lekko, bo choć we łbie szumiało mu już nieco, spojrzenie i gadka wciąż były całkiem trzeźwe. Pewnie dlatego tak bystrze wyłapywał z mroku nieśmiałe zerknięcia i rumieńce zadowolenia, tak nostalgicznie podobne wygasłym obrazom Yel, rozrzewnionej wędrówką krętymi ścieżkami niewiadomej. Wygodnie było móc ułożyć się na błogim dywanie wspomnień, z dala od wścibskich spojrzeń oceny, w magicznie szmaragdowym zakątku; wygodnie było móc oddać się majestatowi powrotów do niegdysiejszego ja i bliźniaczo nieaktualnego stanu rzeczy. Chwilowo porzuciła chyba jednak dotychczasową zawiść, jakby dla przypomnienia, że pozornie strupieszała Yel wciąż gdzieś się jarzyła. Miał wciąż do niej dostęp?
Nie wiem.Lecz z jakiegoś powodu chciałbym wiedzieć. Więc dlaczego jestem nim teraz? ― podpytał prowokująco, gdy wyznała, że kiedyś wcale go nie nienawidziła. Pamiętał, ciepło ust przyjęła wszakże nieobycie, trochę płochliwie, choć w nieustępliwym zaangażowaniu. Nigdy już nie powtórzył tego aktu spoufalenia, a ona niemo wyczekiwała go w niebezpośrednich wymianach emocji. Potem nadeszła już wyłącznie zwada i dystans. Szkoda, być może szepcące Norny splotłyby ich losy inną okolicznością; w tej aktualnie zastałej przyszło im się nie znosić. Zaraz wykwitł jednak duszny, drzewny zapach, wraz z cherlawą postacią podstarzałej wieszczki mącącej w myśli, paraliżującej zmysły, wyciszającej rozedrgane ciała. W ślad za towarzyszką opadł bezwładnie na twardy grunt, tuż obok, przez zamglone otumanieniem powieki licząc po kolei błyszczące na bezchmurnym niebie gwiazdy; nienormalnie wyraźny stał się aromat świeżych piwonii zwarcie osiadłych skórze, znajomo kołyszących się w meandrach pamięci. Powzięty przez kadzidlaną pauzę oddał się nieobyczajnemu dumaniu o bliskości; dziwacznie ożywiły się w nim myśli o trącającym grzechem czynie. Milczące przyzwolenie odebrała mu gładź dygresji.
Pamiętam. Była reliktem historii, prorokinią. Mogliśmy usłyszeć od niej treść boskiego wyroku ― przyznał cicho i chyba z lekkim żalem, spoglądając na nią eteryczną manierą. Zagadkowa jasnowidzka zdradziła się swoją tożsamością dopiero później, gdy ulotne pytanie padło w czterech kątach drewnianego domku. Mentor wyjaśnił wtedy profil jej egzystencji, przy okazji opowiedział co nieco o skomplikowaniu nordyckich wierzeń, niewątpliwie niepozbawionych magicznych inspiracji. ― Przecież nie jestem ― odparł od razu, wspierając głowę na dłoni wzniesionej przez łokieć. Coby przyjrzeć się jej z bliska i ocenić, że wcale nie gorsza była od tych, które desperacko łaknęły jego uwagi. Niekiedy nużące mogły się okazać te melodramatyczne starania; niekiedy ciekawszym było powojować o zainteresowanie wśród tych, które bynajmniej go nie chciały.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]01.09.23 21:50
Skwitowała sennym, błogo usatysfakcjonowanym westchnieniem jego słowa, wszakże w dobrociach festiwalu, choć mijał zaledwie pierwszy jego dzień, łatwo było zatracić się bez pytania i podejrzliwości. Zewsząd otaczała ich wywalczona aura sposobności na zabawę w oczyszczonym z rebelianckiego ścierwa organizmie, niezwyczajne frykasy zjechały z dalekich stron, kupcy prezentowali magiczne stworzenia, które przydawały jej lęku, i których przez to nigdy dotknąć by się nie odważyła; feeria barwnych spódnic wirujących w tańcu rozciągała przed wzrokiem kalejdoskopy kompozycji, ciesząc dodatkiem uśmiechów i rubasznych rozmówek toczonych nad kielichami wypełnionymi słodyczą. W takich okolicznościach nie musiał poddawać w wątpliwość smakołyków roznoszonych w Waltham Forest, ani nawet zaspokajać ciekawości świata nazwami alkoholowych trunków powziętych z czterech dalekich stron, zza rysy horyzontu otaczającego Wielką Brytanię. Swoją drogą, czy znaleźliby tu coś typowo norweskiego?
Smak wspomnień nie drzemał jednak w kieliszku.
Byłoby wygodniej, gdyby zresztą nie drzemał nigdzie. W słodkich oparach beztroski nie była w stanie patrzeć na tamte dni ze zwyczajową już wrogością, upatrując w nich powodów własnego wstydu i desperacko wręcz poszukując poszlak w urywanych klatkach skandynawskiego filmu, wskazówek o tym, że niedługo zechce złamać jej serce. Była bowiem przekonana, że gdyby tylko odpowiednio przyłożyła się dziś do rozmyślań, wskazałaby te momenty, gdy przez jego oczy przetaczał się zawoalowany cień kiełkujących zamiarów, wzgardy, która rozbrzmiała przy ich ostatnim, okupionym krwią i bólem spotkaniu. I piekliła się, napotykając przed sobą wyłącznie zagadkę za zagadką. Czasem nadinterpretowała zatem jego gesty czy słowa, nadając im zakłamany, paranoidalny sens, nawet dla niej przypominający karykaturalnie wykrzywioną kończynę po upadku z wysokości norweskiego wzgórza, ale nie mogła, och, nie mogła zrozumieć, dlaczego nic tego nie zapowiadało.
- Wiesz przecież dobrze. Jakkolwiek bym chciała, inteligencji nie mogę ci odmówić, Igorze, nie musisz grać dziecka zbłąkanego we mgle. To do ciebie nie pasuje - stwierdziła z utrwaloną w głosie miękkością, spoglądając na niego wzrokiem zrelaksowanym i błogim, opuszczonym przez wrogość, która w innym położeniu niechybnie odwiedziłaby ją przy podobnym temacie, ciężkim i absolutnie dla niej nieprostym. O tamtej chwili nie opowiedziała nawet duchowi Alekseja, choć ten, zamrożony w wiecznym dzieciństwie, prześmiewczo podpytywał czemu z wakacji wróciła tak rozgoryczona i przybita. Zawiesina tajemnicy nigdy nie wezbrała w niej tak bezbrzeżnie, by w końcu wylać się poza wątłe ramy ciała i rozłożyć na dwie dusze, Yelena przekuła ją bowiem w lodowiec, a tego nie sposób było poruszyć - aż do dziś. Potrzebowali smagniętych magią okoliczności, by spojrzeć w oczy zakurzonej prawdzie i nauczyć się o niej rozmawiać. - Ale odpowiedz mi na to. Na pytanie, nad którym głowiłam się tak często od dnia, kiedy to powiedziałeś, a które jest tak bliźniacze twojemu. Dlaczego? Czy zawsze tak o mnie myślałeś? Od początku? Czy twoja sympatia była jedynie iluzją? - spytała spokojnie, bo każdego innego dnia obawiałaby się poznać odpowiedź, lecz teraz hamujące ją strachy zbladły w głębi letniej nocy, porwane do tańca przez chmury kadzideł. Nie napięła ni jednego mięśnia w niemym oczekiwaniu, jakby godziła się ze wszystkim, co usłyszy, a i alkohol potrafił rozwiązywać języki, by zachęcić go do szczerości. Pod rozleniwionym okiem księżyca nie powinni niczego udawać, kłamstwo urągałoby świętości odprawionego na polanie świetlików rytuału, pamiętała o tym, widząc na swoich rękach krew zwierzęcia złożonego w ofierze ku chwale magicznej uczty. Jego ręce nie były jednak zakrwawione. Nie skorzystał z okazji, by sięgnąć ku rozoranemu cielsku i wydobyć kość, choćby w roli pamiątki? Prześlizgnęła spojrzeniem w dół jego przedramion, jakby nie dowierzała w brak zaschniętego karminu na cienkich rękawach koszuli, ale i to nie dało jej powodu do wymówek. Ot, po prostu spędził ten wieczór na innych świętościach.
Uśmiech pojaśniał jeszcze mocniej, zharmonizowany z fragmentem przytoczonej przezeń opowieści, widziała to wszystko pod przymkniętymi powiekami, zupełnie jakby pojawili się przy tamtej chatce zaledwie wczoraj. Niewiele wiedziała na temat skandynawskich wierzeń, wszystko jednak, co zachowało się w pamięci, wiedziała właśnie od niego.
- Nigdy nic dobrego nie przyszło mi z dźwięków takich wyroków. Jeden odebrał mi brata, drugi brata wybranego, a trzeci, zupełnie niedawno, ojca. Serce nie przygotuje się na żałobę, wiedząc o niej przedwcześnie. A czy bogowie kiedykolwiek przemówili, gdy nie chodziło o nieszczęście? - podjęła, obróciwszy się na bok, splecione ze sobą dłonie wsuwając pod głowę, by z takowej pozycji móc przyjrzeć się leżącemu tuż obok Igorowi. Jakże łatwo było mu o tym opowiedzieć pod wpływem roślinnych oparów osadzających się w meandrach myśli, odganiających serenady tęsknoty, goryczy i złości; coś podpowiadało jej - jakiś cichy głosik, szemrzący jak potok w głębokim, chłodnym lesie, przy którym obmywała kolana zbite podczas potknięcia o zakamuflowany w zielonej pierzynie konar -, że będzie w stanie ją zrozumieć. Jego twarz rozświetlały bawiące się nieopodal płomienie, szarość tęczówek przyrównując do jasnych śniegów norweskiej zimy, ocieplonej koniecznym paleniskiem, gwarantującym przetrwanie nocy. W przyćmionej kadzidlanym oddechem głowie wyobrażała sobie, że ciepło, które sięga po nią z ogniska, tak naprawdę rezonuje z jego własnego ciała; że gdyby dotknęła obnażonej od materiału skóry, poczułaby w nim spopielający pocałunek tysięcy zórz. - Miałeś okazję wsłuchać się w ich wróżby, później? - zniżyła głos do wibrującego szeptu, rozdzielając oś ich wspólnej historii na wcześniej i później właśnie, względem wyzwiska, jakim ją potraktował. Czy Norny wyszły mu naprzeciw? Wzrok mimowolnie osunął się na jego usta, gdy podkreślał, że w istocie nie był już sam; spąsowiała łagodnie, w narkotycznym wręcz upojeniu dochodząc do wniosku, że nigdy nie powiedział jej niczego piękniejszego, że nigdy nie dokonał piękniejszego wyboru. Przedziwne, zapomniane uczucia. - Nie jesteś - potwierdziła niemalże tak cicho, że melodię tę wchłonęły cicho trzaskające na polanach płomyki, wzrok podniosła potem ponownie do jego oczu, zgubiona w szarudze zacinającego śniegu, podbitej czerwienią ognia.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]02.09.23 1:48
Byłoby wygodniej móc, tak po prostu, nie pamiętać, puściwszy rezonujące na jej widok, sentymentalne mrzonki o Norwegii w odmęty umysłu. Rozum powinien wszakże już dawno ulec machinalnemu zauroczeniu Anglią, lecz w całej zawiłości tego kraju wciąż nie potrafił dostrzec jej szumnego uroku. Przed przyjazdem szeptano o pociągającej, zachodniej kulturze tego nad wyraz rozwiniętego miejsca; przed przyjazdem nęcono wizjami pięknych krajobrazów, plotkami o wyjątkowości lokalnych tradycji, wreszcie ― potęgą pochodzących stąd czarodziei. To ostatnie okazało się chyba najbliższe prawdzie, zastałe z racji wojny czystki zadowalająco cieszyły doszczętnie uprzedzone poglądy; brudny, mugolski hałas przycichł znacząco w wielu zakamarkach wysp, wszelkie robactwo skutecznie wypędziwszy do nor, w których naiwnie łudzili się, że przeczekają największy kryzys. Do czasu, gdy nadejdzie wreszcie ostateczne starcie; gdy stawiającym opór rebeliantom przyjdzie sczeznąć żałośnie w nierównej walce o miałkie idee, plugawiące magiczny naród skłonnościami do obrzydliwego rozcieńczania krwi. Niemo przytakiwał tymże staraniom, gotów do aktywnego uczestniczenia w służbie Czarnego Pana. W ślad za matką, zgodnie z jej przekonaniem, obiecał pokornie skłonić głowę przed nowym autorytetem; jak na razie wojował o jego zaufanie, poddając się próbom w niewielkich aktach utarczek o uznanie. I ona kierowała się podobieństwem politycznych orientacji, analogicznie do niego wybierając ścieżki, którymi podążali wszyscy jej krewni. Kto wie, może za jakiś czas oboje dostąpią tego samego zaszczytu, a wtedy jakakolwiek kwasota ustąpić winna współpracy. Byłaby gotowa na takie poświęcenie? Śmiał sądzić, że i owszem; już ostatnio schowała urazę do kieszeni, tłumiąc zgryzotę ostatkami krawieckiego profesjonalizmu. Może niezupełnie oszczędziła sobie nieodpartej przyjemności powolnego dobierania się do stoickiej cierpliwości, ale wbrew osobistym oczekiwaniom, nie posunęła się do niczego więcej. Pomimo tego, że jawnie prowokował, wyzywająco spoglądał, odważył się nawet dotknąć, nie uległa presji narastającego napięcia. Zignorowała wściekłość z racji ambitnych fantazmatów o karierze; powstrzymała instynkty nieustępliwością w dążeniu do spoczywającego na wyciągnięcie ręki celu. Mógł głupawo, a przede wszystkim złośliwie, gadać o nieporadności panien w zawodowej przestrzeni; w istocie sam w nie jednak nie wierzył, bo od miesięcy przed oczyma majaczyła silna postać Iriny Macnair, prężnie i dumnie rozwijającej pogrzebowy biznes. Tuż pod nosem miał zatem bezpośredni dowód feministycznego kurażu; poznana w leśnej dziczy żarliwość towarzyszącej mu dzisiaj Yeleny nie była taka wcale inna, choć wówczas należała jeszcze do dojrzewającego dziewczęcia. Teraz dzierżyła ją w obu dłoniach pobudzana krzepą marzeń kobieta. Niemo podziwiał to zaangażowanie, bynajmniej niegotowy przyznać się do tego głosem męskiego uznania. Być może zdążyła jednak dostrzec je gdzieś dzisiaj pod połowicznie przymkniętymi powiekami; szarość tęczówek przypominać mogła połacie roztapiającego się z wolna lodowca, choćby tego z Fjærland, gdzie strumieniami płynęły zimne, wyprane z odżywczych wartości wody. Kojąco chłodzili nimi sobie zmęczone wędrówką twarze, potem łagodzili pragnienie ciekawską próbą goryczkowatej cieczy z rwącego potoku, gdzieniegdzie napotykając jeszcze wieczne zmarzliny tamtejszej gleby. Zaczepnie, trochę infantylnie, wepchnął ją wtedy celowo do postglacjalnego jeziora, coby pogniewała się na niego w grymasie oburzenia; zaraz jednak suszyła przemoczone do reszty buty sprawnym zaklęciem, w zapomnienie śląc już dziecinność tego odruchu, a w zamian oddając łagodny uśmiech. Dzisiaj na jej twarzy błąkała się podobna radość, wywołana jednak kadzidlanym hajem, nie wspólnotą wzajemnej obecności.
Gniewasz się za... tamto?Tamten szczeniacki buziak, który wykrzesałem z pozostałości odebranego wysiłkiem oddechu? Teraz też, dziwacznie mocno, chciałby znów, jakby dla uczczenia dawnej beztroski, oddać się takiej intymności. Teraz, w międzyczasie nauczony już różnymi doświadczeniami, zrobiłby to lepiej, dłużej, namiętniej. I choć zerkała na niego dość błogo, z zapomnieniem o przeżytej obrazie, nie zdecydował się na nic. Bo przecież szczerze nie wiedział, dlaczego wtedy postanowiła tak nagle ukarać go banalnym gestem agresji; gestem, który w milczeniu musiał zdzierżyć i zignorować, pozostawić bez słowa, a potem pozwolić jej odejść, ot tak godząc się na boleśniejszą od uprzednio zastałej samotność. Bo tym razem miał za kim tęsknić.
Jak myślałem? ― zażądał doprecyzowania, bo najwyraźniej nie o krótki poryw sensualności się rozchodziło. ― Dobrze o tobie myślałem. Wciąż myślę ― dodał prędko, nie pozwalając jeszcze odpowiedzieć na zastygłe pomiędzy nimi pytanie. Konfrontacja niechybnie zbliżała się do tej dwójki, nareszcie dając im szansę wyjaśnień. Wszakże obecnie więcej potrafił powiedzieć, a jeszcze więcej zdołał zrozumieć z misternej, angielskiej gadki, wtedy niedostatecznie jeszcze dla niego zgłębionej. Język stał się wówczas ich przecierającą szlaki drogą, ostatecznie też niemożliwą do pokonania barierą; zastały w komunikacji błąd rozmył wszelką sympatię, a on stał się dla niej wyłącznie podłym draniem. Bez zawahania wplótł lewą dłoń w wyszukaną po omacku, drobną rękę towarzyszki. Coby wiedziała, że wtedy, w skandynawskiej dżungli, pojęcia nie miał o grach pozorów; tychże nauczył się dopiero na tutejszych salonach, objętych zasłoną dyskretnej degrengolady. Dopiero dziś mógłby z premedytacją zachowań wyrządzić jej podobne krzywdy; dopiero dziś rozumiał wagę rzeczonych kamuflaży. W jej wspomnieniach powinien dalej istnieć jako wrażliwy chłopiec, złakniony niedwuznacznych emocji, wiernie oddany romantyzującym rzeczywistość obrazkom miłości. Wtedy chętniej w nią wierzył. Ciepłem palców oplatał jej palce aż do chwili, gdy zerwała ten odruch prostą zmianą pozycji, skwitowaną nieoczekiwanie wylewnym wyznaniem.
Po burzy zawsze wychodzi słońce ― stwierdził pocieszająco, samemu dość dobrze znając gorzki smak życiowych przepraw. Śmierć ojca nie wstrząsnęła nim zbytnio, zdawałoby się nawet, że zniósł ją w manierze beznamiętnego chłodu, ale już od dzieciństwa dopadały go demony różnej formy. Ona z pewnością tępiła w meandrach duszy podobne widma; próbować stawić im czoła, to najgodniejsza możliwość z dostępnych.
Miałem. Wiedźma nazwała mnie zdrajcą ― przyznał bez skrępowania, gotów dodać: cokolwiek to miałoby znaczyć. Podobnie do Yavora sprzedać miałby swoje ciało innej od przyszłej żony kobiecie? Albo wsadzić nóż w plecy któremuś z bliskich jego wizjom sprzymierzeńcowi? Wolałby w to nie wierzyć. Nieznane było jednak jego miejsce na pradawnym jesionie Yggdrasil; być może, podobnie do mitycznego Lokiego, zawisnąć miał pomiędzy dwoma, wrogimi sobie światami, odwiecznie niezdecydowany i niesiony dylematem wyborów. Wolałby w to nie wierzyć. Szybko porzucił pesymizm na rzecz eskalującej pociechy, bo właśnie nią miała dziś dla niego być. Ucieczką w dawne, swawolne istnienie; ucieczką w leśną gęstwinę nordyckich krain; ucieczką w nieznane mu dotychczas obszary ekscytacji. Wzbierająca na intensywności od dłuższej już chwili potrzeba mamiła zmysły subtelnością obserwowanej w półmroku urody ― twarzy niebanalnej, zwykle surowo ociosanej kapryśnym wejrzeniem, dziś uśmierzająco czarującej rumieńcem i niewinnością.
Ty też nie jesteś ― zawtórował za nią równie cicho, a potem spełnił już tylko tę nieznośną, wywołaną obsesją sandałowego drzewa, chęć. Nie znosząc cierpliwości uległ apetytowi finezyjnej pieszczoty pocałunku. Inaczej niż kiedyś, o ile w ogóle pozwoliła tej czułej kropli inicjatywy wydrążyć pożądaną ostrość skał.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]02.09.23 2:54
Niezrozumienie plotło gęste nici opinające płuca i łapczywie spijające z nich powietrze. Pytanie mnożyło echo kolejnych pytań, a odpowiedzi nie nadchodziły znikąd, pozostawiwszy ich na łasce okrutnych domysłów. Dopisali zatem własną ideologię do powstałej tamtego dnia granady, do pęknięć w gładkiej dotychczas fakturze lustra, w której przeglądali się na tle skandynawskiego pejzażu, strzelistych drzew, rozległych polan skrytych pomiędzy sosnowym obramowaniem, pagórków i nagłych szczelin. Spozierało na nich stamtąd założenie szczątkowe i zagmatwane, sklejone z wyłuskanych dramatycznie odłamków, i każde z nich posiadało dziś odrębną ideę na temat tego, co zaszło pośród gęstego gaju, w gardzieli zagubionej w czasie kniei, zamrożonej między dalekimi kątami oblepionymi obcą wiarą i tradycją. Spojrzała toteż na niego z wypisanym w szarych tęczówkach pytaniem, przez chwilę niepewna, czy może nie sięgnął po rozładowujące napięcie umniejszenie tego, co jego zdaniem powinna była zaniechać - tę zadrę, tę zniewagę, ten policzek wymierzony nagle i niespodziewanie. Czy nie winna się gniewać? Czy należało wypuścić z rąk dawną urazę i po prostu zapomnieć? Nie potrafiła tłumić emocji w ten sposób, pamiętliwa i małostkowa, nie tylko, gdy w grę wchodził jej honor, lecz zawsze. Niegdyś mogła wierzyć, że pewnego dnia stanie się jego Sigyn, dzierżąc wazę, do której skapywałaby trucizna z kłów węża, trucizna rozgrzeszenia za każdą popełnioną przez niego w życiu przewinę, opłaconą wiecznością cierpienia i spętania. Wybrał jednak inaczej. To on odebrał jej tę rolę, pozbawił marzeń, obdarł z naiwności. To on zadecydował, że zamiast Sigyn, stanie się jedynie Angrbodą, momentem rozrywki rodzącym potworności.
- Naturalnie, że się gniewam - wyłuszczyła zaskakująco łagodnie, podkreśliwszy fakt, choć nie czuła szarpiącej za nici duszy złości. Świadomość jej istnienia jednak pozostała, przytwierdzona do kostki jak żelazna kula skazańca, zawieszona między nimi niczym kotwica uparcie ciągnąca ich na dno. - Gniewałaby się każda kobieta - dodała, wszakże musiał zdawać sobie z tego sprawę, czyż nie? Zawinił, a czas nie odpędzał tych grzechów, ciekaw nadchodzącego ku nim wielkimi krokami katharsis. Norny spoglądały ku nim, przędąc srebrne nici, tkając rozwój sytuacji wedle boskich wyroków, nawet gdy Yelena nie była świadoma ich wszechobecnego istnienia, wierząca zaledwie w magię, nie konkretną religię wyznawaną gdziekolwiek. Wierząca w Ramseya, w Cassandrę, w Czarnego Pana, ich dziś tu nie było, nie w tym małym zakątku Waltham Forest; byli tylko oni, przytuleni do ciepła ogniska odpędzającego troski i przypatrującego się bystrze ich konfrontacji, na którą wreszcie nadszedł czas. Nie rozumiała, w jaki sposób swą winę postrzegał Igor, lecz właśnie miała mu to wyjaśnić; drgnęła jeszcze lekko, spojrzawszy na ich splecione dłonie, na palce ułożone między palcami, na skórę, której ciepło pamiętała przecież tak dobrze. I nie cofnęła ręki. Nie uciekła, trwając w pozornie niezobowiązującym dotyku, zdziwiona zaledwie jego istnieniem; nie zastanawiała się co kierowało Igorem, akceptując jego decyzje takimi, jakie były, przynajmniej teraz, przynajmniej tutaj. - Jak o latawicy. Powiedziałeś, że puściłabym się nawet z wiatrem, gdyby zechciał; że miałby mnie każdy, a tego dnia akurat wypadło na ciebie. Tuż po tym, jak skradłeś mój pierwszy w życiu pocałunek. Skąd wzięła ci się ta myśl? - nawet teraz, w objęciach rozpierającej ciało błogości, w jej głosie zabłąkała się nuta goryczy, kiedy wspominała oskarżenie wypowiedziane łamaną angielszczyzną, to jedno wielkie nieporozumienie, przy którym Norny zaśmiały się do rozpuku. Zapragnął powiedzieć, że z norweskim wiatrem było jej do twarzy, a każdy zakątek lasów należeć mógł do nich, do niej i do niego, któremu przypadła możliwość dzielenia tych magicznych chwil; językowy mur rozrósł się jednakże do niebotycznych rozmiarów, oddzieliwszy jedno od drugiego właściwie niemal bezpowrotnie. Co innego rzekł, co innego zrozumiała ona, a ckliwe marzenia o wolności w winiecie skandynawskiej puszczy zanikły wraz z pięścią obitą o niespodziewający się ciosu nos. Adolescencja nie była nowa i świeża, mógł sądzić, że całowała wcześniej wiele warg, lecz nie mógłby w tej ocenie pomylić się bardziej - dlatego, między innymi, tak do żywego dotknęły ją jego komentarze, bo z rozmysłem unikała miłostek, a z nim zaryzykowała wszystko i nic. I nic właśnie otrzymała. Powłóczysty oddech umknął z płuc na wieść o tym, że myślał o niej w superlatywach; czy mogła mu wierzyć? Wszak rozbiła mu nos i zbroczyła przystojną twarz krwią, a potem odeszła w asyście gromkich krzyków, a później ciężkiej ciszy.
Ciężkie stały się również jej wspomnienia, wiedzione w kierunku twarzy, których nigdy więcej miała nie ujrzeć, ojca, Grahama i Alekseja. Jego słowa sprawiły jednak, że na jej ustach znów zakwitł ambrozyjski uśmiech, lukrowany zawartą w kadzidlanym dymie pogodą.
- Głęboka, meteorologiczna myśl. Twoja własna? - skonstatowała bez złośliwości, za to żartobliwie, w sympatycznym wręcz kuksańcu rozwiewającym smutki pragnące zakraść się do otoczonej relaksem duszy. Urwany dotyk zamieniła na zmienioną pozycję, lustrując jego twarz miękkim, acz uważnym spojrzeniem, kiedy opowiadał o posłyszanej przepowiedni i wybrzmiewającemu z niej posądzeniu. Loki, awanturnik, burzyciel, mąciwoda, zdrajca. Spojrzał w zwierciadło i ujrzał w nim przykurzoną mitologię, podążając w cieniu złego omenu, który podświadomością mógł wpłynąć na własne ziszczenie. - Dlaczego? - zachęciła, czy wieszczka nie powiedziała mu nic więcej? Jakże bezlitosną było to wróżbą, skazać kogoś na takie miano i nie uzasadnić swojego twierdzenia - zupełnie jak postąpił on sam, gdy uznał ją za byle wywłokę, z której mógł skorzystać. Nie dodała tego jednak, uważając, że wcale tego nie potrzebował, wbrew pozorom, być może przez odprężające działanie kadzideł, nie chciała dziś ciskać w niego wrogością. Mogli bez niej po prostu być. Chłonąć szumiącą melodię lasu oraz bliskość płomieni.
Wrogości nie chciał też on. Jego wargi pragnęły inności, jego warki smakowały dziś inaczej, jego wargi zachłannie przylgnęły do jej i usidliły ją w raptownym pocałunku, a język wślizgnął się między usta i dosięgnął języka, ofiarując pieszczotę, która wyrwała z jej płuc zdumione tchnienie. Lata temu całował ją jak chłopiec, dziś robił to już jak mężczyzna; zamarła więc na kilka uderzeń serca, nim po nagle spiętych mięśniach ponownie rozlał się miód lubieżnej błogości, pozwalając, by zakrwawioną dłoń przywiodła wyżej, wplatając palce w ciemne pukle jego włosów, zanim poddała mu się bez reszty. Nieostygłe jeszcze od innych pocałunków wargi otwierały się przed nim z przedziwną ochotą, pozwalając językom tańczyć w jednym rytmie, podczas gdy ciało przylegało do ciała, a serce dudniło w klatce żeber, gotowe wyrwać się z pułapki i rozdźwięczyć się na pozyskanej wolności. - Nie znowu - szepnęła drżąco, pomiędzy łapanymi oddechami. Proszę, nie rób mi tego znowu, nie rozpalaj ochoty i nie porzucaj z krzywdzącym słowem. A mimo to poddała się mu znów, bez wahania, nieco nieporadnie odwzajemniając zapalczywe pocałunki, od których policzki piekły rumieńcem, w oniemieniu dochodząc do wniosku, że przecież tej nocy chciała ich więcej, jeszcze więcej.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]03.09.23 17:20
dla Marii i Ramseya

Czuła jak spięta Maria staje się pod jej palcami, jak szybko przyjmuje obronną postawę i zamiera, przestraszona. Jeszcze jakiś czas temu wzbudziłoby to w Elvirze przypływ satysfakcji. Bo oznaczało wszak, że kuzynka ma do niej szacunek. Czym był strach, jeśli nie najbardziej pierwotną, najsurowszą wersją szacunku? Dziś jednak, z umysłem nieco spowolniałym z powodu rozluźniającego działania wonnych ziół, sama zamarła w odpowiedzi. Jej dłoń, i tak łagodnie trzymająca Marię za brodę, zrobiła się jeszcze bardziej wiotka, ostatni raz muskając kostkami rozgrzany policzek dziewczęcia. Potem zabrała rękę i zmarszczyła brwi. Zmarszczyła brwi i otworzyła oczy szerzej, jakby miała zamiar zadać bardzo ważne pytania, które umknęły gdzieś jednak między jednym a drugim szeptem przechodzących obok ich koca kobiet. Ostatecznie tylko przełknęła ślinę i odsunęła się nieco, jakby z impulsu, odwracając głowę i na dłuższą chwilę zawieszając wzrok tylko na obcych ludziach, którzy kręcili się po polanie na linii ich spojrzeń niczym kukiełki na tle namalowanej scenerii. Scenerii, której wcale nie czuła się częścią.
Nie skrzywdziła Marii jeszcze ani razu, więc dlaczego już się jej bała?
- Jesteś - ucięła jąkanie się kuzynki nieco ostrzej niż zamierzała, a potem pokręciła głową. Była zbyt rozleniwiona, by chcieć się kłócić. - Czystej krwi nie, ale prawdziwą czarownicą. Wychowali cię czarodzieje i nigdy nie mieszałaś się z brudem - lekko weszły jej na język uprzedzenia i wcale nie tak głęboko skrywana wrogość, gdy słodkie opium na powrót znajdowało sobie drogę do zmysłów. - Musisz wykorzystywać szanse, które masz. I dowiedzieć się, czego chcesz - Dla Elviry myśl o tym, by maskować się ze swoimi pragnieniami zdawała się absurdalna. Jej żądze, jej marzenia i cele były wszystkim co miała i co pchało ją do przodu.
Upadała już dostatecznie wiele razy, by przez myśl przeszło jej poddanie się. Ale widziała przed sobą rzeczy większe, widziała potęgę. Z dążenia do niej nie chciała rezygnować nigdy. I choć tylu ludzi oskarżało ją o łamanie zasad, wiedziała, że nie jest bezużyteczna.
Kiedy jednak padł na nie cień obecności Ramseya Mulcibera, kiedy znów była zmuszona wysłuchiwać jego miękkich słów skrywających szereg podtekstów, początkiem sięgała po tę samą obronę co zawsze. Tę obronę, która przychodziła jej najbardziej naturalnie, gdyż przy działaniu kadzidła i tak nie zdołałaby zebrać myśli na więcej. Kpina, sarkazm i złośliwość były jej formą tarczy, ale im dłużej z nich korzystała tym bardziej zauważała jak przestarzałe i wadliwe były w nowych okolicznościach, w tym nowym życiu, które chciała prowadzić. Ostatecznie zaczęła przyglądać się Marii, jej ukłonom i uśmiechom, a chociaż głęboko w klatce piersiowej czuła głęboki ścisk - nie dumy, wstydu, że z braku czasu pozwoliła, by Maria zaufała bardziej jej byłej przyjaciółce - to starała się czerpać z dobrego nastroju, by nie stracić znów cierpliwości.
Z kolejnym wdechem przesyconego wonnościami powietrza z gardła Elviry wyrwał się śmiech. Krótki, właściwie cyniczny.
- Ja? Już nie jestem zirytowana. Co najwyżej zawiedziona. Koniec końców to zawsze obraca się przeciw mnie. To zawsze ja jestem winna. Powiedziała ci, że to było jej własne zaklęcie? Że śmiałam użyć przeciwko niej Protego? - Oparła dłoń na dłoni Marii, gdy zasugerował, że powinna jej powiedzieć. Na krótką chwilę jej rozleniwione spojrzenie stało się chłodne i wrogie, niemal zranione. Jak śmiał. Impuls podpowiadał, by wytknęła mu, gdzie może sobie wsadzić swoje wierzenia i domysły, ale zanim dała mu upust, kolejne ukłucie sprawiło, że instynktownie położyła drugą dłoń na piersi. Nie wiedziała skąd bierze się to wszystko, ta emocjonalność i poczucie słabości. Zamiast się zastanawiać, westchnęła i zacisnęła drżące palce mocno na srebrnym łańcuszku odłamka Ogmy. - Mario, posprzeczałam się z Cassandrą. Poważnie. Pan Ramsey Mulciber uznaje to chyba za śmieszne, ale znam go dość długo, by wiedzieć, że bawi go większość moich nieszczęść. Wierz mi jednak, że to świeża sprawa, a nie powiedziałam ci o tym dotąd dlatego, że nie chcę nastawiać cię przeciwko Cassandrze. To bardzo utalentowana czarownica i uzdrowicielka. Wiem, że ją lubisz, mniemam, że ona ciebie też. Nasze prywatne kłótnie nie mają na to wpływu. Nadal jestem z ciebie dumna i cieszę się, że pracujesz i uczysz się w Warwick - starannie dobrała słowa, kierując je bezpośrednio do Marii, trzymając ją za dłoń i ściszając ton, choć nie na tyle, by w bliskim towarzystwie Ramsey miał jakikolwiek problem z ich usłyszeniem. Nie interesowało jej to. Nie wstydziła się swojej bliskiej relacji z kuzynką, swojej troski, którą przejawiała. Ani tego, że coś przed nią ukrywała. Choć zabronienie Marii podróży do Warwick przemknęło jej przez głowę, nie chciała zamykać przed nią drogi, która mogłaby okazać się dla niej bardzo cenna. W lecznicy zobaczy i nauczy się znacznie więcej niż w jej gabinecie, przez który częściej przewijały się trupy niż żywi ludzie.
Nie oznacza to, że mając potwierdzenie, że Cassandra pozostaje pod wpływem manipulacji Mulcibera, nie zaczynała martwić się o bezpieczeństwo Marii.
Kiedy znowu zwróciła się w kierunku mężczyzny, zawiesiła na dłużej wzrok na jego rozwichrzonych włosach i zrelaksowanej minie. Może uznałaby go za przystojnego, gdyby większość czasu spędzanego w jego towarzystwie nie spędzała na unikaniu patrzenia mu w oczy. Nawet teraz, gdy parny letni wieczór i zapach opium czyniły ją nieco bardziej swobodną, odnosiła wrażenie, że gdy ich źrenice spotykają się na zbyt długo, znów słyszy i czuje skwierczenie palonej skóry.
- Musiałeś być wspaniałym ojcem skoro Lysandra nigdy o tobie nie wspominała - uniosła brew. Bardzo lubiła to dziecko. Żałowała go. - I wspaniałym mężem. Niech będzie to wino. Chętnie wzniosę toast za wszystkich mężczyzn, których żony wypruwają sobie żyły na Śmiertelnym Nokturnie, kiedy oni brylują na bankietach za ministerialne pensje. - Pogłaskała Marię po włosach. - Jesteś kochana - dodała szeptem. Potem posłała kolejny uśmiech Mulciberowi. Zmęczony uśmiech. - Och, nie patrz tak na mnie. Wiesz, że cię lubię. Wolałabym tylko, gdyby twoja żona nie oskarżała mnie o to, że cię pragnę. Tak się złożyło, że nigdy nie byłeś w moim typie.
Pytanie Ramseya, propozycja zabawy, sprawiła, że żołądek opadł jej pod ciężarem mdłości; obejrzała się, by zobaczyć, czy Maria oddaliła się już choć trochę. Przez zamglony umysł przeszła myśl, że naprawdę nie powinna tego słuchać. Ale, jak to miała w zwyczaju, Elvira nie potrafiła odmawiać wyzwaniom. Nawet jeśli na języku czuła żółć, a w kącikach oczu zalążki łez, których szybko się pozbyła.
Co się z nią działo?
- To byłaby dobra zabawa, gdybym wierzyła w to, że umiesz mówić prawdę. - Nie chciała zdradzać mu swoich prawdziwych uczuć, odrzucenia i wściekłości, które swego czasu spalały ją na popiół. - Dowiedziałam się, że jestem niegodna i że do was nie pasuję. Teraz ja. Kim musiałabym się stać, żeby stać się was godna? Wiem o ile lepsza jest ode mnie Deirdre, nawet Primrose. Ale co miała Sigrun zanim zaginęła? W czym była lepsza? Może poza potęgą, którą zgłębiała dłużej niż ja. - Choć nie powiedziała całej prawdy, i tak okazała się bardziej szczera niż spodziewała się być. Opium prowokowało ją do zbyt wielkiej swobody; działało zbyt mocno. Zrozumiała to, gdy z opóźnieniem zauważyła powrót Marii. Zachęcająco poklepała poduszkę na kocu i sięgnęła po swoje wino, choć uśmiech już dawno spełzł z jej ust i nie umiała przywołać go z powrotem. Smakiem alkoholu zabiła zalążki mdłości. Wypiła jednak tylko kilka łyków.
Nie chciała słuchać o tym, że polubił Marię, ale nie chciała też jej straszyć.
Ani odpowiadać na jego głupie pytania w jej towarzystwie. Ale czy miała inne wyjście? W spowolnionej głowie nie odnalazła żadnego.
- Merlinie, Mulciber. Męskie ego naprawdę łatwo poruszyć, co? - Zaśmiała się. Nie pogardliwie, gorzko. - To nie jest wrogość. Pewnie nie zauważyłeś, ale nadal robię co do mnie należy. Po cichu, ale bez przerwy, jak mróweczka. - Słowa tego typu zdały jej się delikatniejsze w obecności Marii. Nie żeby dobierała je teraz przesadnie logicznie. - Gdybym czuła do was wrogość już dawno bym uciekła. Gdybym nie miała wiary, nie poświęciłabym wszystkiego. Chcę do was należeć. Chcę... - Zmarszczyła brwi, pokręciła głową. - Trzyma mnie przy was wiara w to, że macie rację, nie strach. - Przemogła się, upiła kolejny łyk wina, choć smakowało jej teraz jak cytryna. - Szkoda tylko, że nikt tak jak wy nie potrafi wprawić mnie w poczucie, że jestem nic nie warta.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]04.09.23 1:36
Mitologiczny olbrzym-oszust, odzwierciedlający jego ponure losy przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, drzemał gdzieś w niepoznanych głębinach duszy, dając o sobie znać w chwili drobnych choćby dylematów. W Durmstrangu ujął w swe sidła jedną, albo dwie z tamtejszych piękności, żądny chyba bardziej zabawy, niż wierny ckliwej wizji romantyzmu; tam też doświadczył wszelkich pierwszyzn, z wolna zapełniając czarę wewnętrznych żądzy. Rzeczywistość prędko zweryfikowała jego swawolne podejście do miłostek, bo przy pierwszej sprzyjającej okazji pozbył się okrutnego ciężaru zobowiązań, na piedestale stawiając rozkoszne uniesienia młodzieńczych ciał. Kierowany ambicją absolwent zmuszony był jednak ugasić gorejący nieprzyjemnie ogień; poświęcił wiedzioną hormonami i miałkim obrazem erotyzmu pasję dla tej innej, stycznej z pociągającą imaginacją atrakcyjnego kreślenia run w imię wymarzonej potęgi. Tak łatwo można było zawładnąć miejscem, przedmiotem, albo nawet ludzkim umysłem; tak łatwo można było skazać kogoś na mordęgę, zadręczyć okrucieństwem, spijać ostatki stoickiego szczęścia zaburzonego byle klątwą. Zamknięty pośród czterech ścian starej, drewnianej chaty rzadko zwykł tęsknić do kobiet w ogóle, nie chcąc chyba rozpraszać skupionego na podjętej misji umysłu; miast tego szwendał się po tamtejszych zagajnikach, szukając paskudnych, ale jadalnych korzeni, albo jakiegoś głośnego ptaszyska, możliwego do ukatrupienia precyzyjną inkantacją. Potem, jeszcze za dnia, całkiem jak gosposia, stał przy garach i szorował podłogi, nie tyle dla komfortu, co z racji zaistniałej konieczności; wieczorami zasiadał przy misternie spisanych księgach, zanadto zmęczony sięgnął ewentualnie po pędzony w zaciszu skromnej izby bimber i grywał z podstarzałym dziadygą w karty. Zewsząd łypały więc na niego samcze oznaki istnienia, pozbawione niewieściego ciepła i słodyczy. Wyrosła gdzieś na smaganym wiatrem horyzoncie statura łagodnej, zangielszczonej Rosjanki kojąco zadziałała wtedy na zdziczały umysł dojrzewającego chłopca. W otoczeniu urokliwej natury międzyludzkie interakcje stały się nienormalnie urzekające, wiedzione jakby rzeczywistym pomysłem, że zdolny byłby kiedyś kochać. Pewnie dlatego, w tak banalnie egzaltowanej manierze, po tygodniach solidarnej wędrówki pomiędzy ostrymi graniami skał, trochę dziecięco i do niego niepodobnie, złożył na jej ustach lapidarne wyznanie. Pewnie dlatego pokusił się jeszcze o poetycką próbę utopijnej sugestii, bynajmniej jednak nieudaną, bo podjęta w tym języku rozmowa wciąż kulała niezrozumieniem. Tak zrodził się pierwszy potwór jego niegodziwych występków; tak zaprzepaścił satysfakcjonujący miraż własnego snu na jawie, toczącego się gdzieś na dalekiej Północy, w pełnej izolacji od trwającej dzisiejszości i jej wymagań. Z nią, wierną, niezawodną Sigyn u boku, chroniącą go przed cynizmem świata, a przede wszystkim przed nim samym. Czekająca nań w Bułgarii narzeczona była jednym z wielu wyborów jego ojca ― opcją, która w istocie nie interesowała go wcale, choć przyjęcie jej za żonę miało okazać się intratnym dla Karkaroffów układem. Szczęśliwie nie zdążył wrócić do domu na czas, szczęśliwie nikt nie zaciągnął go przymusem do niechcianej przysięgi; okazałby się zapewne żałosnym, zdradliwym mężem, obcującym bez zająknięcia z wieloma zwiastunkami smutku; okazałby się swoistym uosobieniem tych samych grzechów, za które musiał sczeznąć w pościeli jego rodzic.
A tak nie musiało wcale być.
Tak powiedziałem? ― poszukiwał ślepego potwierdzenia, w zupełności omamiony zasłyszaną prawdą. Bo to przecież zupełnie niemożliwe, by znieważył ją wtedy podobną tezą; bo to przecież całkiem nielogiczne, nazwać ją w ten sposób tuż po tym, gdy zgoła nieśmiało podzielił się z nią zastygłą między nimi emocją. Sprzeczność odebranych wówczas sygnałów jednoznacznie chyba przygasiła rozsądek, bo choć pogniewał się za zbrukanie twarzy ciekłą krwią, spragniony był lakonicznych wyjaśnień. Ale ona nie raczyła się nimi podzielić, miast tego zniknęła w pamięci jako blada reminiscencja, na powrót powstała spod grubej warstwy kurzu kilka tygodni temu w przestronnej jadalni obecnego domostwa, gdzie uporczywie toczyli bój o dominację. Do tego sprowadziła się ich dawna zażyłość: do niesionego echem żalu, nierozwiązanego konfliktu; do wzajemnego niezrozumienia; do nieustających prób udowadniania sobie czegoś. Finał ragnaröku nijak nie zapowiadał doraźnej zgody, leczonej widmem sensualnych uniesień wyrosłych na fundamencie haju; Brón Trogain, w zgodzie z celebrowaną tradycją, przypieczętowane musiało być fizycznym porozumieniem dwojga zwaśnionych ludzi. Być może miało stanowić również za świadectwo nowej, cienkiej linii przeznaczenia, wytyczonej niemo przez Norny; być może było tylko wynikiem kadzidlanej ekstazy, popychającej ich w stronę nieobyczajnych, niezbadanych dotąd wspólnie sfer własnych potrzeb. ― Musiałaś mnie źle zrozumieć ― dodał po chwili dłużącej się ciszy, bo niewymyślne przepraszam utknęło mu gdzieś w przełyku. Ani myślał rozczulająco się tu przed nią kajać, bo przecież wyznał jej wtedy coś zupełnie innego. Z nieskrywanym trudem próbował dostrzec w sobie winę, ale tę wolał chyba rozłożyć też na nią. Bo i ona mogła domyślić się, że nie śmiałby nawet obrazić jej podobną podobną wiązanką. Nie po tym, jak dobrodusznie uśmierzyła wtedy chłopięcą samotność. Potem reagował już tylko szczerym uśmiechem na żartobliwą przywarę wobec jego kiepskich prób empatii, trącających obcym mu człowieczeństwem. Zbędny w tej sielance pesymizm skawalił się na wybrzuszeniach ich twarzy, a on niezwyczajny był do podobnych wyrazów pocieszenia, choć pewnie właśnie tego oczekiwała od beznamiętnej figury dawnego zauroczenia.
Nie wiem. Nie powiedziała nic więcej ― skwitował cicho bezlitosną wieszczbę przerażającej szeptuchy, zamglone spojrzenie kierując chwilowo na usłany gwiazdami nieboskłon. Jakże okrutnym było istnieć w cieniu czyhającego nań proroctwa, biernie oczekując na jakiekolwiek uzewnętrznienie jego obecności; jakże dojmującym było snuć domysły, czego ta potencjalna zdrada miała w ogóle dotyczyć. Zawieszony w matni niewiadomej z rozmysłem odrzucał od siebie ziszczenie tej fatalnej zapowiedzi; ta miała jednak wkrótce nadejść, rozbierając pozostałości jego istnienia na kawałki koszmarnego wstydu.
Oznaki skrępowania nie dotknęły jednak rzeźwiących zapachem mydła i papierosów policzków, tak blisko przebłyskujących obok jej rumianego lica. Teraz czynił to już dorośle, niepowściągliwie, po męsku, jakby ten trwający na pozór nieskończonością gest miał być spłatą długu za tamto; jakby ten rozciągający się w obopólnej impulsywności akt miał być pozbawioną słów inicjacją dalszego pokoju. Zapewne skuteczniejszym byłoby wydusić z siebie wreszcie tę bezpośrednią namiastkę przebaczenia, trwalszą od zwierzęcego instynktu erotycznego zapomnienia; miast tego, śmiało i żarliwie, scałowywał z niej resztki osadzonych w podświadomości błędów pradziejów, znowuż, tak jak kiedyś, ulegając przemawiającemu przezeń nierozsądkowi.
Nie znowu ― zawtórował szeptem, zaskakująco czule odgarniając z rozpalonej zjawą wspomnienia twarzy osiadły na niej kosmyk długich, miękkich włosów. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, przypomniał niemo w meandrach prywatnych osądów; bezzwłocznie wrócił do napawania się rozpoczętą niedawno przyjemnością. Bo nigdy nie dostąpił sposobności czynienia tego samego ze swoją dawną, skandynawską Yeleną, skrępowaną wybrzmiałą w eterze obelgą. Wolna od podtrzymywania ciała sprzężonego z jej ciałem ręka dyskretnie stężała na krągłości kobiecego biodra, potem na linii wcięcia w talii; smakująca lubieżnością ekscytacja rozkwitła w jeszcze znaczniejszym zacięciu. Wszakże atrybutem Lokiego był także ogień, tańczący gdzieś nieopodal nich, cieszących się wspólnym ciepłem styczności, dyrygujący też zewem obudzonych drzewną wonią porywów.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]04.09.23 21:00
Mętny osad goryczy przyprószył rozanielone emocje, dźwiękiem jego pytania strącony z otaczającego ich powietrza, wypełnionego letnią swawolą. Trudno jednak byłoby mówić o rozczarowaniu, kiedy zdążyła spisać jego szlachetność na straty - a mimo wszystko coś z zawartego w jego głosie zdumienia ubodło ją jak drzazga wbijana w niezaleczoną tkankę o zdartej skórze. Pod płaszczykiem świadomości czaiła się nierozsądna potrzeba uznania jej boleści, przyznania się do przebrzmiałych win, deklaracji, że w kotłowisku norweskich kniei zachował się jak głupiec porwany chwilą słabości, lecz zrozumiała, że to jej słabość dyktowała to oczekiwanie, boleśnie przytwierdzając ją do tamtego dnia i obrazu, który po sobie pozostawił. Nie była w stanie ruszyć dalej, nie pogodziwszy się nigdy z tym, co usłyszała, a niezrozumienie łatwiej było zastąpić złością niż dociekliwością. Dwa lata temu, gdy na jej palcu wciąż błyszczał pierścień nieskonsumowanego narzeczeństwa, cierpko łapała się na tym, że wyczekiwała podobnych oskarżeń padających od Goyle'a, podróżnika, żeglarza i niebawem osiadającego na brytyjskiej mieliźnie handlarza drogim tytoniem, o szorstkawych zgrubieniach rozsianych po palcach i przyjemnym, głębokim brzmieniu głosu; właśnie tym głosem mógłby godzić w jej dumę, zarzucać, że kradzione w samotni pocałunki mógł dostać od niej każdy, byle duch osiadły w skandynawskich zagajnikach. Żadnego po Igorze mężczyzny nie chciała obarczać własnym strachem, zagrzebaną pod siateczką żył podejrzliwością, lecz to, co w niej pozostawił, było silniejsze od rozumu.
- Nawet nie pamiętasz - pojęła, zamrugawszy, by odgonić ciążący na rzęsach pył melancholii. Po tym, jak siłą wyduszona krew skapnęła na roziskrzony słońcem mech, musiał zastąpić ją dziesiątkami podobnych jej naiwniaczek; przeprowadzał je przez ich szuwary, ukazywał plątaninę ścieżek wiodących ku ich matecznikom, wskazywał ich gwiazdy stłoczone na niebie. Twierdził, że sierp ich księżyca świecił tak jasno dla tej, która akurat trwała u jego boku, spijając z jego warg mrzonki nastoletnich ideałów i ckliwego romantyzmu. Norwegia należała do nich, zawsze należała do nich - ach, to dopiero był ckliwy romantyzm, gdy wmawiała sobie podobne mądrości, zawierzając natrętnej tęsknocie, której tak mocno starała się wyzbyć jeszcze przez długi czas, odkąd surowe skandynawskie pejzaże zamieniły się w szarugę spływającej deszczem Brytanii. Nie musiał udawać, nie musiał grać. - Wiem, co słyszałam. Nie to miałeś na myśli? - ale czy to możliwe, by doszło do tak wierutnego nieporozumienia, które na lata wdarło się do ich serc rozłąką? Norny z rozmysłem tkały przędze losu na kołowrotkach absurdu, zgryzoty i niedomówienia, z wygłodnieniem przyglądając się później zaordynowanym scenariuszom, w których zrozpaczeni śmiertelnicy miotali się jak dzikie zające pochwycone we wnyki. Nie pamiętała być może wszystkiego o norweskich opowieściach, lecz złośliwość trzech sióstr wyżłobiła sobie pomnik pośród zwojów wspomnień. Wyobrażała je sobie jako starowiny pochylone nad kotłem wypełnionym bulgoczącą breją przeznaczenia, a na odznaczających się spod szat garbach przesiadywały kruki upierzone mądrością mitycznego Odyna. Ile musieli dostarczyć im zabawy!
- Zdrady można dokonać na czymkolwiek. Na własnych ambicjach, na najbłahszych przysięgach, na lojalności wobec wtorkowych planów. To niekoniecznie wróżba ciężkiego grzechu - zapewniła z nienaturalnym, powziętym z kadzidła spokojem, nie umniejszając jednak ciężarowi, który od dnia posłyszenia omenu musiał dźwigać na swych barkach. Ona też, przynajmniej we własnym mniemaniu, zdradziła brata, którego przeżyła; ogień trawił jego młode ciało i ucztował na wnętrznościach jak rozbestwiony czort, podczas gdy ona utrzymała się przy życiu, nigdy więcej nie mając podołać ojcowskim oczekiwaniom, który wszakże utracił pierworodnego. Zdarzało się, że to własne serce dawało początek tej zdradzie, kształtując ją z dala od wzroku całego świata, za to w prywatności kolistych ścian czaszki, gdzie mogła rosnąć i rosnąć, aż skonsumuje każdy fragment myśli i każdą wątpliwość, i uzyska sprawczość. - A sądzę, że ludzie nie wracaliby do prorokiń tak chętnie, gdyby nie strach - zastanowiła się potem, przesuwając dłonią pokrytą skorupą zaschniętej krwi po puklach jasnych włosów, w powabnym blasku płomieni wyglądających na cieplejsze niż w rzeczywistości, złotawe. Lęk przed nieuchronnością losu i nadzieja na zawrócenie boskich wyroków były potężną bronią, napełniającą sakiewki wróżbitek miedziakami albo garścią przysług ułatwiających przetrwanie; i ona z tego samego powodu odwiedziła w swym życiu zbyt wiele wieszczek, tutaj, w londyńskich zaułkach, zanim natrafiła na Heather, która otworzyła przed nią drogę do zmarłych. Mądrość duchów w pewien sposób była podobna, wykraczająca poza ramy śmiertelnego pojęcia; przypominała perspektywę zawieszonego w powietrzu ptaka, zamiast parę typowych, oczywistych źrenic. Dziś jednak nie poszukiwała duchów, nie poszukiwała śmierci - poszukiwała jego.
Nic w tym nie było z ich pierwszego pocałunku, niepewnego, młodzieńczego, niemal zdumionego łagodnością scalonych warg; wypełniła ich nocna bezwstydność pachnąca drzewem sandałowym, zmąciwszy zmysły, aż pozostało w nich niewiele poza smakiem wzajemnie kosztowanych ust, poza aromatem alkoholu na jego języku, poza intensywnością, z jaką po nią sięgał, przeszywając kruchą postać drżeniem przyjemności. Nie znowu. Jego dotyk płonął, znaczył skórę niewidzialną ścieżką tuszu zrodzonego z przeszłości roztańczonej wraz z teraźniejszością, jego dotyk mamił, jego dotyk kusił. W jego piersi biło niegdyś tak znajome jej serce, w jego ustach mieszkała słodycz pierwszej, niezapomnianej nigdy miłostki; dawne nieporozumienia nagle wydały się miałkie i bezwartościowe, zapomniała o źródle swojego gniewu, poddając się jego pocałunkom, które odwzajemniała z nie mniejszą pasją, zaskakującą skostniałe usposobienie. Salazarze, jak słodkim narkotykiem było pozwolić mu się dotykać, gdy sunące po ciele dłonie wyrywały z niej drżący, rozogniony oddech, a jej serce rozkołysało się w cwale! Jęknęła cicho, czując rękę ułożoną na biodrze, choć dźwięk ten rozmył się w splecionych ze sobą wargach, a kiedy palce oparły się na talii, bezwiednie uniosła nogę nieco wyżej, przylegając nią do jego boku, otumaniona szumem rwącej w żyłach krwi i jego bliskością, podobną zakazanemu owocowi. - Nie powinnam - szepnęła płomiennie w jego wargi, zsuwając własną dłoń do jego karku, gdzie paznokcie lekko wbiły się w jego skórę. Była wciąż na tyle przytomna, by być świadomą istnienia pewnych nieprzekraczalnych przed ślubem granic, lecz to, jak wymawiała się zasadami, narodziło się wyłącznie ze zmysłowej kokieterii. - Igorze - wahliwy, dygocący dźwięk spłynął z nabrzmiałych pieszczotą ust, sycąc jego imię słodyczą przyjemności i poruszając rozemocjonowaną piersią w płytkich oddechach; ogień pochłaniał ją bez reszty, ogień jednak niepowiązany ze zniszczeniem, z nieposkromioną siłą zgubnego żywiołu, a ogień emocji, splątanych ze sobą jak kolorowe kryształki wypełniającej kalejdoskop. Chciała go bardziej, chciała go bliżej, chciała go w każdym włóknie swojego istnienia, przynajmniej na tę jedną pisaną im chwilę, ulotną jak szum wiatru zaplątany w norweskie gałęzie. A skoro tak było, skoro promienie budzącego się słońca odbiorą im ten moment, usłuchała zmysłowych podszeptów i przyciągnęła go jeszcze bliżej, kolano nieco mocniej, zaledwie odrobinę, opierając o jego bok.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]06.09.23 0:42
Ileż można było gniewać się za dziecięcego buziaka? Ileż można było skrywać w sobie goryczy za ckliwe, trącające niepodobnym do niego romantyzmem wyznanie? Naiwnie sądził, że tamte zastygły w powietrzu, burząc jej wrażliwość i poczucie komfortu; że przekroczył granicę wbrew dziewczęcym oczekiwaniom, kierując tory tej lotnej, niedługiej relacji na ścieżkę nastoletniej, wakacyjnej miłostki. W rzeczywistości jednak skrzywdził czym innym, bo w językowym nieobeznaniu błędnie ocenił własną umiejętność metaforycznej przemowy. Właściwie to w ogóle wówczas niewiele ze sobą rozmawiali, jakby zmęczeni powszechną banalnością słów i utartych stwierdzeń; właściwie była jedną z niewielu osób, przy której milczenie nie raziło niezręcznością, głośnym echem domagając się bodaj gadki szmatki. Czasami byle spotkanie solidarnie szarych oczu wystarczyło do przekazania dręczącej ich obojga myśli; czasami dyskretny uśmiech w całej okazałości beznamiętnej mimiki okazywał się stosownym komentarzem wobec zastanej rzeczywistości. I tak przemierzali wspólnie kilometry zielonej, cieszącej umysł dżungli, czasami wsłuchując się wyłącznie w wymieniane symultanicznie westchnienia, czasami racząc się ewentualnie prostymi historiami o napotykanych urokach. Majestatyczny wodospad w niewielkiej wsi Geiranger zniknąć miał wraz ze skromnymi chałupami pod połaciami kilkudziesięciometrowego nieszczęścia, mawiał młodzieniec pośród alejek zachwycającej osady; tragedię zesłać mieli nań bogowie, albo inna wyższa siła, co przepowiedziano wizją zwiększającej się szczeliny, w rzeczywistości jednak sprawcą miał być podwodny wybuch wulkanu. Oni doświadczyli przyjemności oglądania czaru tamtego fiordu, jakby widok ten czekał na ich dwójkę, jakby widok ten cieszyć miał wyłącznie ich figury. Niewielkie chochliki zamieszkiwały rzekomo Trollstigen, mącąc pośród jestestw należących do Midgardu, mawiał młodzieniec pośród wysokich gór i stromych serpentyn; tam też zbudowali po kamienistym kopcu, pozostawiwszy po sobie świadectwo ówczesnej wspólnoty. Skrzętne wieżyczki z kamieni po dziś dzień podziwiały zapewne głęboką dolinę, wiernie, razem, nie ulegając smagającemu wiatrowi i szalejącym tam piorunom. Pamiętała coś jeszcze z wypowiadanych na bezdechu opowieści? Pamiętała coś jeszcze z jego chłopięcej wrażliwości, podszytej zachwytem potęgą przyrody i mitologiczną fantazją o losach wszechświata? Nasycał ją posiadaną wiedzą, a przy tym nie czynił tego wcale przemądrzale; ona nasycała go swoją obecnością, więc w zamian dość wylewnie ukazał przed nią połacie duszy. Może niesłusznie, skoro przejęzyczenie natychmiastowo wręcz zarysowało go kolorem buńczucznego kretyna; zarazem niewiele logiki miałoby w tym ułożeniu zupełnie świadome wysnucie zasłyszanej obelgi, rozsądek musiał jednak zgasnąć w obliczu gorejących emocji. Oszukał ją, okrutnie okłamał i wykorzystał, chciała wierzyć, bo zlepek wyduszonych z trudem refleksji zabrzmiał jednoznaczną drwiną. Zasłużenie poirytowana nie pokusiła się o wyjaśnienia, te zdawały się bowiem zbędne w plątaninie wymownej oceny, którą dumnie wtedy wygłosił. Dlatego też chyba winę za konflikt pragnął rozłożyć połowicznie, nie doszukując się w całości jednoznacznej sylwety zbrodniarza i ofiary. Na pewno chciała tak o nim myśleć, zwłaszcza teraz, gdy grymas wrogości płynął wewnątrz ciała razem z krwią; na pewno nie chciała tak o nim myśleć w tej jednej chwili, gdy okadzone pachnidłem zdarzenia doraźnie umknęły potrzebie zmysłowości.
Pamiętam coś innego ― zaznaczył wbrew udzielającej się jej frustracji, choć niezdolny był do przywołania dokładnej myśli. Wiedział jednak, że z całą stanowczością nie chciał jej obrazić, a tym bardziej kalać krzywdą, która dosięgnęła serca dość dotkliwie. Po niej nie było już żadnej drugiej czy piątej, zastępczej Yeleny; żądny spełnienia drzemiącej w genach ambicji, na powrót nie wyściubiał nosa zza domowych obowiązków i starych, runicznych ksiąg. Ich gwiazdy, ich księżyc, ich Norwegia taką już pozostała. A potem była już tylko rodzinna tragedia, rychły powrót do Bułgarii i jeszcze wcześniejsza ucieczka na nowy ląd, gdzie prędko przyodział maskę brytyjskiego błazna. Dziś pozbył się jej pośród nostalgii dzielonych z nią wspomnień, jutro miał jednakże stać się nim na nowo, w imię wyższej sprawy i tutejszych tradycji. Stanowiła tu zatem jedyną namiastkę minionych dziejów, jedyną pozostałość po Skandynawii, jedyne siedlisko dawnego ja, kojąco przypominającego mu o utraconej w międzyczasie tożsamości.
Na pewno nie to ― odpowiedział bez dłużyzn wahania, pewien kojarzonej w zasobach rozumu intencji. Kobiety zwykł zwodzić i porzucać dopiero tutaj; nawet w szczeniackich czasach szkoły nie stać go było na podobny wyraz moralnego zepsucia, choć wtenczas nie wierzył już lekkomyślnie w porywy wariackiego miłowania. Być może tkwiący w niebezpośredniej niechęci rodzice zniszczyli mu obraz szaleńczego uwielbienia, być może hormony sugerowały tylko korzyść beztroskiego, pozbawionego zobowiązań kochania. Lata temu, pośród północnych zagajników, uległ impulsowi i chyba gotów byłby na obopólne obietnice. Bo skutecznie namieszała w zdziczałej głowie osamotnionego kawalera, niezainteresowanego czekającą nań nadętą pannicą. Nie znał jej wcale, ale zdawało mu się, że nie miała pojęcia o zaradności; że podobną swawolę wśród skał i zimna przyjęłaby ze zmarszczonym noskiem biadolenia; że potrafiła zasiąść tylko leniwie na miękkim krzesełku, w geście narcyza oglądając się z każdej strony w zwierciadle. Takie mimozy nadawały się tylko do łóżka, coby pachnieć kusząco i wyglądać podniecająco; w żadnej z nich bynajmniej nie widział potencjału na żonę, która w chwili kryzysu winna zaszczycić go intelektualną uwagą, albo pragmatycznym rozwiązaniem.
Nie zaprowadził mnie tam strach, tylko ciekawość ― wyjaśnił, z goryczą spoglądając jej w oczy. Tak sam zapędziłem się wprost do piekła, chciałby dodać jeszcze na głos, ale wyznanie to jawiło się jakimś przesadnym żalem, którym nie chciał się chyba dzielić. Norny decydowały o przeznaczeniu, Norny plotły cienkie nici jego przewin, nazwawszy je enigmatyczną zdradą; całkiem rozsądnie zauważyła, że wieszczba dotyczyć mogła wszystkiego i wcale nie czyhała nań zatrważającym horyzontem. Chciałby jej wierzyć, chciałby ufać pocieszającej uwadze, ale proroctwo musiało się w końcu ziścić. Czegokolwiek by nie dotyczyło, odcisnąć się miało bolesną blizną grzechu. Bo analogiczne wyroki nijak tyczyły się spraw nieważnych; w innym wypadku bóstwa przepowiedziałyby o zgoła innej formule losu. Każdy nosił w sobie demony niewiadomej, nie każdy znał tylko ich kształt.
Gorączka niepokoju prędko zniknęła za zasłoną łapczywych oddechów, współdzielonej rozkoszy, niepoprawnej bliskości. Nienormalnie dobrze było godzić się w ten sposób, po miesiącach przykrytej kurzem głuszy, po wymienionych ostatnio złośliwościach, wewnątrz błądzącej między nimi niejasności. Smakowała słodko, jak jutrzenka; całowała niewinnie, acz zajadliwie, jak dumna, niedoświadczona w fachu uczennica; emanowała ciepłem, podobnym niedalekiemu płomieniowi dogorywającego z wolna ogniska. Była tak cholernie inna od dobrze znanych mu bezwstydnic, zarazem satysfakcjonująco pokrewna mrzonkom, które celowo zagłuszał w rozpasaniu cywilizacją. W przerwie cichego wyznania odezwał się decyzyjnym głosem:
Wybacz mi ten nietakt, ale... szczerze nie dbam o powinności.Moje, twoje, jakiekolwiek, chciałoby się dodać, miast tego bezczelnie wcisnął dłoń gdzieś w odmęty ciemnego materiału podwiniętej sukienki, zręcznie ignorując halkę; długimi palcami nieszlachetnie oplótł nagą, miękką skórę szczupłego uda, potem jeszcze sięgnął drżącego w egzaltacji tułowia, frywolnie zmierzając ku dwóm wydatnościom kobiecego ciała, nieujawnionym przez żaden obcesowy dekolt. Wargi spoczęły zaś gdzieś przy łabędziej szyi, muskając ją z wolna raz po raz, pośród, długich łaskoczących policzki włosów w kasztanowym kolorze. Chciał jej bardziej, mocniej, tu i teraz, duszną nocą, w zakątku angielskiego lasu, w zmysłowym pojednaniu.
Nie gniewaj się już więcej.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]06.09.23 21:48
Żadna granica, której przekroczenia by nie pragnęła, nie została przekroczona pocałunkiem. Gdyby tylko nie następujące po nim słowa, wdzierające się toksyną w ekstatyczną słodycz chwili, ich los potoczyłby się wszakże tak bardzo inaczej - a może potoczyłby się tak samo. Może pisane im nieporozumienie w rzeczywistości było nieuchronną koleją przeznaczenia, wyrytą w kamieniu, wykutą z żelaza. Dziś nie gdybała już nad naturą momentów, których nigdy razem nie przeżyli, skoncentrowana na otrzymanej tamtego dnia naganie i poszukiwaniu jej przytłumionego niezrozumieniem źródła pośród gęstwiny wspomnień, niegdyś niepozornych, lekkich i prostych, a w jej mniemaniu zdolnych ponieść wskazówkę. Chciałaby powiedzieć, że nie miała do niego żalu, lecz w istocie miała wyłącznie żal. Żal, gniew i rozczarowanie, rzucające cień na nadchodzące lata po po raz pierwszy złamanym sercu niemądrej nastolatki, która postąpiła wbrew sobie i podjęła rękawicę zauroczenia. Nic po norweskich wspomnieniach nie było już im podobne. Żadna emocja nie miała w sobie tej intensywności, żadna relacja nie wyzwalała iskry tak szczerej i naiwnej. Była głupia, jednakże, oczekując przeprosin; jego zapewnienie miało w sobie tyle determinacji, ile śnieg opierający się wiosennym roztopom, przydymiając kwitnącą w jej sercu nadzieję na to, że zaraz przywoła przed nią detale tamtej rozmowy i w wypolerowanej angielszczyźnie streści co chodziło mu po głowie. Nie zrobił tego, naturalnie, że nie, w końcu minęło zbyt wiele lat.
- Cóż, to bez znaczenia - westchnęła. Za sprawą błogości roztoczonej przez kadzidło łatwiej było jej pogodzić się z możliwością, że faktycznie nie to tamtego dnia miał na myśli, nawet jeśli nie była szczerze pewna, czy przyznanie tego stłumi złość orzącą w marmurze ich relacji bezsensownymi pociągnięciami dłuta, gdy narkotyczny pocałunek spokoju rozmyje się w ciepłym świetle brzasku. - Było, minęło - powtórzyła oklepany do bólu frazes, poruszając lekko ramionami. - Choć przyznaję, że wygodniej było mi z myślą, że świadomie zasłużyłeś sobie na ten rozbity nos - jej wargi drgnęły w bladym uśmiechu, zażenowanym odrobinę, niemal skruszonym. Żadne z nich nie przeprosiło bezpośrednio, lecz nigdy wcześniej nie znajdowali się bliżej porozumienia, niż dokonali tego teraz. W ciemnych pokojach Przeklętej Warowni wymieniali się złośliwością, spętani koniecznością przebywania pod tym samym dachem, teraz jednak rozmawiali, jak gdyby stare blizny zbladły wreszcie pod kojącym dotykiem upływu czasu, jakkolwiek nietrwałym mogło to być postępem. - Ktoś ci go odratował. Nie ma śladu - podkreśliła, przyglądając się linii rzeczonego nosa. Mostek nie nosił widm zakrzywienia, zajął się nim ktoś, kto potrafił poradzić sobie z boleśnie doświadczoną kością. Druid? Jedna z leśnych szeptuch? Była ciekawa, a jednocześnie pytanie nie chciało prześlizgnąć się przez gardło - jakby obawiała się podświadomie, że to kolejna dziewczyna, z którą przemierzał norweskie gaje, znała odpowiednie zaklęcia lecznicze.
- Powiadają, że ciekawość zabiła kota - przypatrywała mu się, gdy o tym mówił; gdy otwierał przed nią wrota tego, co mogło, aczkolwiek nie musiało być tajemnicą przeznaczoną niewielu. Wymieniane spojrzenia na moment trwały w ciszy przerywanej pstrykaniem paleniska i szmerem prowadzonych w oddali rozmów, z których nie wysupłałaby ni jednego słowa. Nie próbowała nawet, nie były ważne. W głębinach jego oczu błyszczały emocje, których naturę pragnęła poznać, jakby we współdzielonej fakturze ciszy była zdolna poznać odpowiedzi, które przeznaczał tylko dla siebie samego, skazany na własnoręcznie dźwigany ciężar. - A nie chciałabym, żeby to cię zabiło - dodała cicho, szczerze. Do niedawna, do ledwie kilkunastu ostatnich minut, mogła pałać do niego niechęcią i odrazą, znosząc jego towarzystwo wyłącznie przez pryzmat hołdowanych ideałów i jednego towarzystwa, lecz teraz, gdy przynajmniej częściowo odpuściła dawną urazę, bo nie w pełni jeszcze mogła o niej zapomnieć, naprawdę nie życzyła mu niepomyślności. Co innego, gdyby sam na tę niepomyślność zapracował. Ale tak? Niejednoznaczna przepowiednia nie mogła być powodem nieszczęścia, byłby nierozsądny, zawierzając we wróżbę płynącą od kogoś, kto nie musiał być nawet prawdziwym jasnowidzem. Wiele po świecie wędrowało naciągaczy i naciągaczek, żerujących na różnych podatnościach. Aleksei wyśmiałby jego wiarę w powierzony mu zabobon, zapytał, czy Igora ulepiono z tchórzowskiej gliny i z tego powodu nie był w stanie stanąć do walki z przeznaczeniem, cokolwiek było mu pisane.
Aleksei wyśmiałby również to, czemu się poddawali.
Lapidarne uderzenia serca szamotały się w piersi, oddech przypominał porwany, poszatkowany materiał. Ciało wiło się pod jego ciężarem, wdzięcząc się i prosząc o dotyk, którym szczodrze ją obsypywał, a kiedy poczuła wsuwającą się pod spódnicę dłoń, zadrżała silniej, znacznie silniej niż wcześniej, z zamrożonym na ustach rozemocjonowanym sapnięciem. Niebezpiecznie blisko dryfowali granicy dobrego smaku i godności, w zasadzie była gotowa stwierdzić, że Igor dawno ją przekroczył, jednak gdy wypowiadał tę deklarację z taką pasją i taką władczością, przeszywający ją dreszcz podniecenia roziskrzył się oślepiającym ją światłem. Odchylona do tyłu głowa ofiarowała szyję jego pocałunkom, palce błądziły po jego skórze, zakradając się pod fakturę kołnierza, złaknione ciepła skóry, choć tak naprawdę w obcym, niezrozumiałym instynkcie chciała wbić paznokcie w jego plecy i pozostawić tam rysowany czerwienią ślad.
- Nie mogę - szepnęła frenetycznie, powietrze nie koiło jej tak, jak koiły jego pocałunki. Żądza wypełniała kruchość ciała, skoncentrowana wokół podbrzusza i w odpowiadających na jego dotyk piersiach, drugą, nieprzyciśniętą do jego boku nogę uniosła, by opleść nią jego kończyny na wysokości kolan; pozbawione jego uwagi usta czuły, że czegoś im zabrakło. - Nie możemy - bo choć nie poddałaby się lubieżności tak bardzo, by zniszczyć chowaną do ślubu czystość, to i to im nie przystawało. Dlaczego więc tak trudno było mu odmówić? Z lekko wygiętymi w łuk plecami zsunęła dłoń przez jego policzek i ułożyła palce na męskim podbródku, unosząc ku sobie jego głowę, by potem rozedrganymi w podnieceniu opuszkami dotknąć jego warg i zatrzymać tam dotyk na dłużej. Miał piękne usta - nie za pełne i nie za wąskie, niechybnie rozognione od natężonych pocałunków, które zdawali się nadrabiać za utracone od Norwegii lata. Wrzące niemalże spojrzenie zatrzymała na jego twarzy i koniuszkiem języka przesunęła po własnej dolnej wardze, poszukując jego smaku. - Nie tutaj - zawiesiła rozgorączkowany głos; nie pod gołym brytyjskim niebem, nie pośród dogasających w senności polan, nie w miejscu, gdzie każdy mógłby na nich natrafić przy odrobinie szczęścia i zagubienia w nieoznaczonych ścieżkach. Miał dokąd ją zabrać? Czy w namiocie Macnairów również można było dopatrywać się przekuwanej w czyn nieprzyzwoitości? Paznokciem palca wskazującego zahaczyła o miękkość jego ust. Jeśli był zdeterminowany, znalazłby dla nich miejsce - na festiwalu w Waltham Forest albo chociaż w zaciszu osamotnionego pokoju w Przeklętej Warowni. - I nie tak, chyba, jak możesz pragnąć - dodała głosem mimo wszystko napełnionym pożądliwością, bo do czego, jak nie do zdarcia z niej dziewictwa, mógł prowadzić ten dotyk? Musiał wiedzieć, że nie każdą pieszczotę by mu oddała, nie każdą, choć tej nocy oddałaby wiele. Nikt nie szanowałby żony, którą wcześniej w pełni posiadł inny, tak ją wychowano.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]07.09.23 0:56
Gdzieś głęboko, bez choćby krzty zażenowania, oddawał się tęsknym, iluzorycznym już reminiscencjom ichniejszej Norwegii. Zupełnie jakby szczerze pragnął wierzyć, że dwie osobne nici losu zwiodą się w całość, zupełnie jak w znanej jej nad wyraz dobrze sztuce krawiectwa, gdzie na pozór niepasujące do siebie materiały potrafiły wyjątkowo trafnie przeniknąć się wzajemnością. Coś podobnego dotknęło dziś chyba jego statecznej duszy, ostatnimi czasy przyzwyczajonej do chłodu namiętnych, choć niesionych oschłością romansów; coś podobnego, jakby na powrót zanikła na przestrzeni lat wiara w romantyzm, przylgnęła doń w bliskim zwarciu. Nużące było snucie się po wystawnych kolacyjkach, gdzie nieprzeciętną gadką winien zachwycać zupełnie przeciętne panienki; równie nużące, pozbawione chyba pierwotnej ekscytacji, stało się zwierzęce, seksualne adorowanie wykrzywionych erotyzmem dziewuszysk. Ona była jednak inna, całkiem niebanalna, rysowana intrygującą linią kontrastu, podobną zmierzających się ze sobą czerni i bieli, ostatecznie komplementujących się wzajemnie; ona była jak żar pobliskiego ogniska ― ciepły i kojący, ale chwilami też niebezpieczny, gotowy do wybrzmienia pełnym, skrywanym wewnątrz, płomieniem. Chyba właśnie ta fantazja, podbudowywana przy okazji leciwym wspomnieniem z przeszłości, tak nienormalnie pobudzała dziś zmysły; chyba właśnie ta gorycz, że nie miał jej tylko dla siebie, że zepsuł wszystko tym zidiociałym błędem przypadku, cierpko osadzała się w przełyku ― bo cholera wiedziała, jak długo przyjdzie jej się za to gniewać. Nielitościwie nie odpuszczała do końca zastygłej pomiędzy nimi urazie, a on bynajmniej nie kwapił się do uległych przeprosin. Nie zwykł wydobywać z siebie podobnych wyrazów uprzejmości, na domiar złego w jego umyśle wciąż majaczyło przekonanie, że nie uczynił jej przecież wielkiej krzywdy. Jakoś nieempatycznie oceniał surowo całą sprawę, w myślach wyzbywając się niemo własnej przewiny. Bo przecież była dla niego, tak po prostu, ważna; bo przecież każdej innej, ale nie jej, zaskakująco skromnej i wiecznie oprzytomniałej, gotów byłby rzec coś podobnego. Jak po tych wszystkich tygodniach, spędzonych w solidarności zrozumienia oraz sympatii, mogła nie wyłapać tak prostej niekonsekwencji? Jak mogła, niedojrzale i po dziecięcemu, odejść na tak długo, nie zaszczyciwszy go choćby próbą wyjaśnień? Na szali przewin i ona nie widniała sprawiedliwością, nawet przez moment nie uznając językowej bariery za mur rozdzielający ich w zaistniałym konflikcie. Tak też nie wybrzmiało dziś między nimi słowo zgody, całkiem jakby osobiste zwady przyszło im już zawsze rozstrzygać w innej manierze.
Przeciwnie ― skonstatował od razu, gdy z rozczarowaniem i zlekceważeniem potraktowała jego zapewnienia. ― Nie możesz wiecznie karać mnie za lukę w komunikacji ― dodał zaraz stanowczo, wszakże porozumiewanie się wymagało obopólnego wysiłku. Nie tylko on w całej tej złożoności sprawy odpowiedzialny był za zasłonę milczenia, nie tylko on wtedy zdecydował o wyglądzie współdzielonej rzeczywistości. Gdyby tylko gadał wtedy sprawniejszą mową, albo miał w sobie coś z obecnego, podobnego bardziej mężczyźnie niż chłopcu, Igora Karkaroffa, zapewne innym obrazem wymalowałby się ich mały, osobisty świat. Świat niezbrukany obecnością nikogo innego, świat pachnący żywicą i rześkim powietrzem, świat tak niepodobny tej przebrzydłej, zniszczonej cywilizacją wyspie. Czy poza zasłyszaną obelgą cokolwiek jeszcze z tamtej krainy pamiętała? Gdzież to oni się wtedy nie włóczyli! Do szumnych portów Flåm czy Ålesund, do arktycznych wrót Tromsø, do niewielkich, prawie że wyludnionych, miasteczek na Lofotach! Mógłby sięgać meandrów pamięci jeszcze dalej, do reszty zauroczony lokalną obfitością, pasywnie odmawiając sobie jednak przyjemności zawitania tam po raz kolejny. Bo przecież tutaj czekały nań wyznaczone niebezpośrednio obowiązki; bo tutaj decydować miał pośród niespójności dylematów, zbierając ostatki laurów Drew i rosnącej w siłę matki. Ta za nic nie wypuściłaby go chyba z sideł wielkich, enigmatycznych planów, nie teraz, gdy Macnairowie na powrót zaczynali liczyć się w hermetycznej społeczności brytyjskich prominentów.
Stary dziadyga się nim zajął. Z imponującą skutecznością.A przy tym wyśmiał bezwstydnie, że dałem się tak jakiejś niewiaście, dopowiedział w umyśle nieskalanym analogicznym wyrzutem. Bo choć nastawianie nosa bolało mocno, nawet po skonsumowanym bez ograniczeń bimbrze, okazało się znacznie mniej dotkliwym punktem tamtej waśni. Jej domagało wszakże młodzieńcze serce, naiwnie uległe zauroczeniu wrażliwym nastolatkiem.
Satysfakcja go wskrzesiła ― zapowiedział, w chęci odpędzenia wszelkiej złej myśli. Niepotrzebnie przyjmowała na siebie teraz ciężar jego proroctwa, zupełnie zbędnie martwiła się zanadto brzemieniem jego jestestwa; wykończyć go nie miała trwoga, lecz najpewniej przepowiedziana przez rzeczywistą wieszczkę zdrada. O tym miał się jednak dopiero przekonać; bogowie nie znali daty wysnutego wyroku, on tym bardziej nieświadomy był pełnej formuły wywróżonego grzechu. Widmo Alekseija śmiać się mogło do samego rozpuku, z jego prywatnych lęków i całej misternej namiętności; bo samo, w istocie, nie zaznało nigdy podobnych perypetii. A on być może dowie się niegdyś o jej rodzinnej tragedii, być może dotrze wreszcie do zawiłości jej wnętrza i uśmierzająco wyjaśni, że nadszedł już czas wyswobodzić się z kajdan cierpiętniczych pretensji do samej siebie. ― Nie tak łatwo mnie zabić. Niech ta wizja cię nawet nie kusi ― odparł pół żartem, pół serio, już zaraz zapadając się w ferworze lubieżności. Oddał się postępującej z wolna rozkoszy, oddał się całej nieprzyzwoitości tych mocnych pocałunków, tej drżącej przyjemnością miękkości kobiecej skóry, tym kawałkowanym precyzyjnie ruchom ciał, sklejonych ze sobą czymś, co przypominało chyba tęsknotę za niebytem. Nigdy nie doświadczył całej okazałości Yeleny, nigdy nie odważył się tknąć jej choćby opuszkiem ciekawskich palców, a jednak nostalgicznie wzdychał właśnie za tym. Zapewne w sferze zaledwie domysłów została niegdyś kwestia damskich krągłości; zapewne w sferze prostej fikcji istniała tylko efemeryda zalotnie szepcząca jego imię, cudem wykrzesane gdzieś spośród niesionej przeżywaniem krtani. Teraz była jednak prawdziwa, realna, namacalna, tak okrutnie majacząca podnieceniem; teraz pragnął by stała się tylko jego, omdlewająca egzaltacją u boku, wtulona w ciepłe ramiona mężczyzny, którego niegdyś ceniła. Nic, poza krótkim słowem sprzeciwu, nie było w stanie powstrzymać arogancji ruchów; nic, poza lapidarną sugestią, nie pozwoliło odstąpić jej teraz choćby na cal.
Więc chodźmy stąd ― zadecydował jednoznacznie, po raz ostatni muskając rozrzewniony doświadczeniem policzek. Zabrał rękę spod połaci materiału, sięgającą już od niedawna skrytych pod bardotką wydatności; zaraz ujął ją jednak za dłoń, gotów zaciągnąć ją gdziekolwiek, byleby tylko skutecznie zażegnać historyczne niesnaski. ― Chcę ciebie, tak po prostu ― wyznał jeszcze bez skrępowania, niezbyt długo zastanawiając się nad tym, co właściwie mogła mieć na myśli.
Skończmy, co zaczęliśmy, moja namiastko Północy, moja Sigyn, moje potomne wytchnienie.

ztx2
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]11.09.23 21:30
do tristana

Spojrzała na niego z ukosa, z urazą już nieukrywaną, widoczną niemal wstydliwe w lekko wilgotnych oczach. Relacja z Blackiem okazała się najboleśniejszą lekcją, nauczyła się wtedy wiele - jeśli nie najwięcej w całym swoim życiu. By nie ufać mężczyznom. By nie wierzyć w żadne zapewnienia, ani te sygnowane szlacheckim nazwiskiem, ani nawet te wypowiadane z szacunkiem w obecności osób trzecich. Kłamstwa, tym były zapewnienia tamtego arystokraty, obiecujące jej karierę, potęgę i dostęp do wiedzy i wpływów zarezerwowanych wyłącznie dla wąskiego grona politycznych elit. Bała się, że tak samo zachowa się Rosier, że zwiedzie ją, a później - po prostu zabije, już dosłownie, znudzony zarówno orientalną zabaweczką, jak i własną rolą wspaniałomyślnego dobroczyńcy, wyciągającego z burdelu pełną potencjału czarownicę. Strach okazał się niezasadny, przynajmniej w tym aspekcie; dotrzymal słowa, doprowadził ją tam, gdzie pragnęła się dostać, poświęcił jej cenny czas i zasoby, otworzył przed nią zupełnie nowy, mroczny i wspaniały świat - i za to pałała do niego szaleńczą wdzięcznością, bliską uwielbieniu. Płynnie pogłębiającą się z biegiem czasu, aż do tego momentu, gdy po raz kolejny ją ranił, dodatkowo - ignorując argumenty, które mu przedstawiała. Nie skomentował zapewnień i rozjaśnień, stał się odległy, zamknięty we własnych myślach, zaklęty w mylnych przekonaniach na jej temat. Chłodny i wycofany, co Deirdre raniło mocniej od pełnej pasji wrogości. Milczała, przejęta tym jego zimnem, nieświadoma, że aż kuliła pod jego naporem ramiona, przed zaledwie godziną rozgrzewane wilgotnymi pocałunkami jego żony.
- Nie potrafię być kochanką? - powtórzyła cicho, z niedowierzaniem, które mogło zamienić się w lękliwą gorycz, ale tej - chyba było już po prostu zbyt wiele. Zaśmiała się znów cicho, melodyjnie, zbyt brutalnie dotykał wrażliwych punktów, by mogła pozwolić mu na to dalej. - Jestem najlepszą, jaką miałeś. I jaką będziesz mieć, kiedykolwiek - zniżyła głos do szeptu, pochylając się ku niemu, nie dlatego, że obawiała się, że ktoś ich usłyszy, ale po to, by spojrzeć prosto w jego ciemne oczy. Nie tak czarne, jak jej, już nie puste, ale pełne gorejącego żaru. Tego mogła być pewna, nie miał lepszej kurwy, jak lubił ją nazywać; była doskonała. Dla każdego mężczyzny, lecz dla niego specjalnie, niemal stworzona, wykuta po to, by zaspokoić nawet najskrytszą fantazję. - Nic nie rozumiesz. Nawet nie próbujesz- powtórzyła i pokręciła głową, aż czarne włosy zatrzepotały na wietrze. Ciągle ją karcił, przestrzegał, groził; ostrzegał przed czymś, czego nie zamierzała robić. - Zajmuję się nimi. A ich dom jest przy mnie - powiedziała stanowczo, mrużąc oczy, co nadało rysom jej twarzy jeszcze bardziej drapieżnego wyglądu. - Zwłaszcza teraz, gdy udowodniły, jak wielki potencjał w nich drzemie - jeśli wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości, zniknęły w chwili ich pierwszego morderstwa. Rosier zdawał się tego nie rozumieć, oferował jej wybór, którego dokonała już dawno; dlaczego więc do tego wracał? Zrobiła krok w tył, dłoń do tej pory gładząca jego kark zniknęła. Stała teraz przed nim z luźno opuszczonymi rękami, wpatrzona bez mrugnięcia w jego zastygłą, oschłą twarz. - Są zbieżne. Więc dlaczego próbujesz postawić mnie w pozycji wroga? Dlaczego mi nie ufasz? Dlaczego nie możesz pogodzić się z tym, że też stałam się silna? - pytała spokojnie, bez pretensji, chociaż ze smutkiem. Rozmowa, którą toczyli, skręciła w niebezpiecznym kierunku, zbliżała się do punktu krytycznego - i Deirdre nie chciała, by tam dotarli, lecz każde kolejne słowo Rosiera zdawało się popychać ją na krawędź przepaści.
- Wyciągasz absurdalne wnioski - cofnęła się kolejny krok, choć ciągle stała na miękkiej tkaninie koca, na wyciągnięcie ręki, tak blisko i zarazem tak daleko. Ciągle czuła w nozdrzach jego zapach. Kuszący, mamiący i budzący dławiącą tęsknotę. - Dlaczego? Dlaczego nie możesz zaakceptować, że będę szła obok ciebie, tak, jak twoja żona - a nie ciągnięta na smyczy kilka metrów za tobą? - wychrypiała z żalem i gniewem, ten drugi zaczynał odzywać się głośniej, sprawiedliwość domagała się uznania. - Chcę, żeby zwycięstwo było nasze. Tylko nasze. Tylko tego pragnę - ale każde twoje słowo potwierdza, że ty tego nie chcesz- odpowiedziała szeptem, poprawiając spływające z barku ramiączko sukienki Evandry. Przyznawanie wprost, że tak bardzo zależało jej na bliskośći Rosiera, było upokarzające, ale nie chciała już udawać. - Nie jesteś jak Black. I ktokolwiek inny. I dlatego przy tobie jestem - bo był silniejszy i mądrzejszy od każdego innego czarodzieja. I tylko to - to - powstrzymywało ją od odwrócenia się i zniknięcia w mroku lasu. Znosiła wiele upokorzeń, traktował ją gorzej, ranił, także fizycznie, ale to ta rozmowa, rozkołysana dodatkowo magią kadzidła, dotykała ją najgłębiej. Nie pojmowała, dlaczego Rosier nie chce jej zrozumieć, obawiała się, że rozpaczliwe pytania nie odnajdą odpowiedzi po raz kolejny. Kochała go, lecz czy na tyle, by była w stanie położyć po sobie uszy i zapomnieć o tym, czym ją dziś zranił? Jak odepchnął, odbierając jej zazdrość i tęsknotę za wrogość? Chciała wierzyć, że tak, że jest w stanie podnieść się i po tym ciosie, gorszym od spoliczkowania i najmocniejszego uderzenia.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]17.09.23 23:37
stąd

Nie lubił gruntu rozmowy na którym znów przyszło mu stanąć, ciągłych pytań o wrażenia i o Anglie. Ten kraj był jego ojczyzną, co prawda stronił od niej na rzecz obcych państw, lecz zasłaniał się pracą oraz obowiązkami. Im dalej tym było mu lepiej, bo chociaż nie mógł pozbyć się nazwiska i wcale tego nie chciał, to tam, czuł się swobodniej. Tam miał swoje miłostki i namiętności, tam również miał szacunek i wypracowane miesiącami kontakty. Pracując z ramienia Ministerstwa Magii, pracował na własne osiągnięcia, lecz to się skończyło. Zabrano mu grunt na którym czuł się dobrze i wepchnięto w to miejsce w którym teraz był. Z dyplomaty, zrobiono prawie przeciętnego urzędnika. Z mężczyzny, który grał na własnych zasadach, ponownie arystokratę z nazwiskiem nadszarpniętym przez ludzi, którzy wzgardzili ich rodziną. Zamiast toczyć rozmowy o kolejnych ruchach, by podtrzymać dobre relacje między krajami, dzielił się opinią o Anglii i zgliszczach, które zastał, a na których budowano coś nowego i lepszego. Rzeczywistość, którą pamiętał, miała się nijak do tego, co widział teraz. Nie uważał jej jednak za złą i za gorszą, bo prędzej czy później stanie się całkowicie jego rzeczywistością.
- Więc miałem szczęście czy pecha, że trafiłem właśnie w ten spokojny czas? – spytał, spoglądając na swego rozmówcę. Był ciekaw, co odpowie mu Cornelius, jaką pozycję zajmie w tej rozmowie. Ludzie pokroju Sallowa byli śliscy, tak łatwo zmieniali swe położenie, ale to wcale nie sprawiało, że obserwował mężczyznę z większą rezerwą. Z takimi osobami przebywał i do takich przywykł.
Pojawienie się zjawy przerwało im rozmowę, rozproszyło każdego w całkiem inny sposób i obudziło inne emocje. Zacisnął mocniej zęby, aż zarys szczęki uwidocznił się bardziej, ale martwa ciężarna nie była widokiem, który mógł go mocniej poruszyć. Dotykała jakiegoś dawnego wspomnienia, ale nic ponadto. Stała się ofiarą wojny, jakich wiele. Ta chłodna myśl, osiadła i przywróciła opanowanie, zimną kontrolę.
Zapewnienie Sallowa, że jej nie zna skwitował jedynie skinieniem. Dobrze, bardzo dobrze, że była obca obojgu.
- Całkowicie się z tym zgadzam. To czas świętowania, ale i nieoczekiwanego spotkania, a nie przejmowania się duchami.- odparł, chyba próbując przekonać i siebie i mężczyznę. Pozwolił sobie na lekki uśmiech, bo dziwnie miło było usłyszeć, że ktoś cieszył się na jego powrót, nawet jeżeli miało to być tylko kurtuazyjne.- Jeszcze tylko potrzebne nam coś do wzniesienia toastu.- rzucił bardziej do siebie, kiedy ruszyli w kierunku, jaki wskazał Sallow. Widząc niedaleko dziewczynę z alkoholem, przywołała ją gestem. Zabrał dwa kielichy z tacy, jeden, podając swemu towarzyszowi chwilowej niedoli.
- Skoro już poruszyliśmy temat Anglii, co możesz mi o niej powiedzieć ze swojej perspektywy? Jak wiele zmieniło się w oczach człowieka, który ciągle był na miejscu? – spytał, bo skoro już ten temat wisiał między nimi, to gotów był posłuchać starego mentora. Kontrolnie spojrzał w bok, kiedy znaleźli się na miejscu, a chwilę później minęła ich wiekowa czarownica, która spokojnym ruchem i przy pomocy ptasich piór rozprowadzała interesująca woń. Znał ten zapach, był prawie pewny, ale w tej chwili nie potrafił dopasować do konkretu.

kadzidło 2
Blaise Selwyn
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11686-blaise-selwyn#361704 https://www.morsmordre.net/t11700-minerva https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t11701-skrytka-bankowa-nr-2541

Strona 9 z 14 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 14  Next

Szmaragdowy Zakątek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach