Szmaragdowy Zakątek
Zdarza się, iż zbłądzi tu zgubiona mugolska stopa; czasem taka stąd nie wyjdzie, padając ofiarą różnorakich magicznych bestii, które zwęszą bezbronną ofiarę. Zdarza się, iż pozostanie znaleziona kilka dni później, na skraju lasu, wycieńczona, wymęczona... i oszalała.
W głębi lasu, w pobliżu matecznika, gdzie liście połyskują nienaturalną wręcz szmaragdową zielenią rozłożono na miękkiej ściółce dywany i poduszki dla zmęczonych festiwalowymi uciechami uczestników Brón Trogain. Rozlokowano je w grupkach i odseparowano je od siebie tak, by liczne grupy mogły komfortowo wypoczywać z dala od zgiełku, głośnej muzyki i szumu. Miejsce to jest spokojne i idealne na chwilę wytchnienia, ale jednocześnie ze względu na bliskość matecznika budzące niepokój. To również aura połyskujących liści, przedzierającego się przez konary drzew światła księżyca, lekka mgła unosząca się nad ściółką — a może coś innego, dym.
Szelest liści, drobne gałązki pękające na ściółce zapowiadają czyją obecność jeszcze zanim z półmroku wyłoni się postać. Bardzo stara wiedźma, o siwych jak kamień włosach i długich aż do kolan, w czarnej, długiej powłóczystej szacie przechadza się pomiędzy odpoczywającymi czarodziejami. Na twarzy bladej jak śnieg i dłoniach widnieją czarne znaki i symbole narysowane tuszem lub atramentem — kreski kropki, koła i półksiężyce. Jest mocno przygarbiona, a jej kroki są powolne, chwiejne, lecz nie wygląda jakby potrzebowała czyjejkolwiek pomocy, choć kroczy z zamkniętymi oczami, szepcząc słowa w staroceltyckim języku. Modły o pomyślność, modły o płodność choć cichuteńkie, są doskonale słyszane przez wszystkich zgromadzonych kiedy przechodzi obok nich. W jednej dłoni trzyma glinianą miskę i palcami przytrzymuje w niej tlące się kadzidło; w drugiej krucze pióra, którymi niczym wachlarzem rozpyla specyficzny dym. Kiedy was mija, jego zapach was otula i otumania.
Jedna osoba z pary lub grupy rzuca kością k6 na rodzaj kadzidła rozpylanego przez starą wiedźmę.
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w drzewie sandałowym, które zmieszano z niedużą ilością suszu opium oraz ostrokrzewu; kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski, nakłania do myślenia o zmysłowych przyjemnościach.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet egzotycznych owoców, które prowadzi passiflora oraz nieznacznie mniej wyczuwalne mango, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu, a dobiegające z parteru dźwięki muzyki kuszą do udania się na parkiet.
4: Najpierw daje się wyczuć paczulę, indyjska roślina roztacza ciężką, duszną i drzewną toń. Przez nią przenikają się gryzące zioła, pieprz, rozmaryn i tymianek, które przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Przelotnie smuci, ale dzięki temu pozwala przeżyć wzruszające katharsis: zostawić najczarniejsze myśli za sobą i przeżyć dalszą część wieczoru bez obciążeń, w lepszym nastroju.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Rozmówcy wydają się czarodziejowi charyzmatyczni, on sam również nabiera pewności siebie i chęci do podzielenia się własnymi przemyśleniami albo opowiedzenia o swoich pasjach. Każda kolacja przy tym kadzidle minie w radosnej atmosferze, pozostawiając za sobą przyjemne wspomnienia żywej dyskusji.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni skorzy do zaufania rozmówcom i podzielenia się z nimi sprawami, które doprowadzają czarodzieja do złości lub pasji. W Azji palone przez mędrców, naukowców i reformatorów, którzy szukali przyczyny niedoskonałości świata zanim zabrali się za jego zmianę.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Po spotkaniu z Babette i wróżbach w chatce wiedźm Corinne była trochę podenerwowana, ale szybko uznała, że może nie warto się tym nadmiernie przejmować, że może to tylko były sprytne sztuczki i to, co widziała, nie musiało oznaczać niczego złego. Zawsze podchodziła do wróżbiarstwa z dystansem, a w szkole uczęszczała na nie tylko dlatego, że na trzecim roku trzeba było wybrać minimum dwa dodatkowe przedmioty, więc poszła po linii najmniejszego oporu, żeby nie musieć się zbyt dużo uczyć i wysilać. Jako że numerologia i starożytne runy były dla niej za trudne i zbyt wymagające, a mugoloznawstwo z oczywistych względów odpadało, wybrała wróżbiarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Jej ambicje lokowały się w innych obszarach. Miała zostać materiałem na dobrą żonę, nie musiała w tym celu posiadać dużej wiedzy ani umiejętności magicznych, a umiejętności niezbędnych do życia damy uczono ją w rodzinnym domu, nie w Hogwarcie, i szkoła była dla niej etapem życia, który należało po prostu przetrwać i zostawić go za sobą, niczym więcej.
Na szczęście miała Hogwart za sobą, od roku była dorosłą, wolną od szkoły lady, a od półtora miesiąca mężatką dumną ze spełnienia swojego obowiązku wobec rodu, starającą się odnaleźć w nowej rodzinie. Miała jednak wciąż duży sentyment do panieńskiego rodu i wpojonych jej w Ludlow zasad. Festiwal był dobrą okazją do spotkań z krewnymi, którzy także tutaj przybyli, choć wyobrażała sobie, że będzie spędzać więcej chwil z mężem. Ale Mathieu na ogół chodził swoimi drogami, przez co nie spędzali ze sobą tyle czasu, ile by chciała, żeby wszyscy zobaczyli, jakiego ma przystojnego męża i z jakiego wpływowego rodu. Miał swoje sprawy, więc jej główną towarzyszką była służka, czekająca na każde jej skinienie, i jednocześnie czuwająca nad czcią swej pani.
Po wróżbach udała się do namiotu Rosierów, gdzie mogła skorzystać ze strawy podanej jej przez służbę, w końcu była to już pora obiadu, a później jej osobista służka mogła poprawić jej fryzurę, i upewnić się, czy wciąż wyglądała dobrze i świeżo.
To właśnie ze służką udała się do szmaragdowego zakątka. Dobrze urodzonej damie nie wypadało chadzać samotnie, tym bardziej, że przecież na terenach Festiwalu byli obecni mężczyźni. Corinne zarówno przed ślubem, jak i po nim, dbała o swoją przyzwoitość, ale nie chodziło wyłącznie o nią, czuła się też bezpieczniej kiedy miała jakieś towarzystwo. Nie należała do odważnych czy niezależnych dziewcząt, była delikatnym szklarniowym kwiatem, który potrzebował opieki i ochrony. Jej pan ojciec stosował bardzo patriarchalny model wychowania i wyraźny podział jeśli chodzi o to, czego był uczony jej brat, a czego ona, i im byli starsi, tym mniej w ich naukach było punktów wspólnych. Jej brat miał ponieść dalej linię ojca, być dumnym i silnym potomkiem Averych, który przekaże dalej ich nazwisko, podczas gdy ona miała być żoną mężczyzny z innego rodu i matką jego dzieci. Salonową ozdobą, dodatkiem do męża i klaczą rozpłodową, niczym więcej. Gdy pojawiła się możliwość mariażu z Rosierami jej ojciec skorzystał z niej, a Corinne pokornie wypełniła swoją rolę, do której była całe życie przygotowywana, choć rzecz jasna, w dzieciństwie i wieku nastoletnim nie było wiadomo, do jakiego rodu zostanie wżeniona.
Niedługo później dotarła na miejsce. Miała nadzieję, że szybko odnajdzie ciotkę, w końcu miała znajdować się właśnie tutaj, a Corinne cieszyła się na możliwość rozmowy i nadrobienia towarzyskich zaległości, gdyż od czasu ślubu była już w Ludlow jedynie gościem, i pojawiała się tam tylko raz na jakiś czas.
- Dzień dobry, ciociu Idun – powitała kobietę, kiedy już wreszcie ją dojrzała. Jej ciotka była naprawdę ładną czarownicą, upływ czasu nie zepsuł jej urody, a dodał powagi i dostojności, której jeszcze nie miały w sobie młódki takie jak Corinne. Młodą różę przerażała wizja starzenia się, ale na przykładzie swojej matki oraz ciotki Idun, widziała, że przybywające lata nie muszą równać się utracie urody. Niemniej jednak pragnęła jak najdłużej pozostać piękna i młoda, w końcu to wygląd był jej głównym atutem, i jak przystało na osóbkę niezbyt mądrą, płytką i próżną, bardzo o niego dbała i się nim przejmowała. – Ładny mamy dzisiaj dzień, prawda? Mam nadzieję, że spędziłaś go miło i przyjemnie. Wczoraj miałam okazję porozmawiać z wujem Harlanem, ale akurat był sam, więc cieszę się, że dane mi było spotkać i ciebie, ciociu – zaczęła mówić, wyraźnie zadowolona z perspektywy spotkania z krewną. Dłońmi lekko przygładziła materiał ciemnoczerwonej sukni z delikatnymi różanymi haftami. Jako że w zakątku nie groziło jej słońce, złożoną haftowaną parasoleczkę trzymała idąca kilka metrów za nią służka, która zaczęła trzymać się na dystans kiedy Corinne dołączyła do ciotki, aby nie przeszkadzać im w rozmowie i zapewnić odpowiednią swobodę.
Miejsce spotkania z młodziutką Corinne wybrała świadomie i z rozwagą. Ta część magicznej kniei nie tylko miała zapewnić im ciszę i spokój, odpowiednie warunki do przeprowadzenia rozmowy, która powinna pozostać tylko między nimi dwiema, ale również obfitowała w wyjątkowe kwiaty, co stanowiło dlań dodatkowy atut. Idun chciała wierzyć, że ich wyjątkowość przejawiała się nie tylko w intensywności pigmentacji płatków, wszak szukała inspiracji, nowych – lub może raczej odkrywanych na nowo, z większą świadomością – zapachów. Gdyby tak zdołała uchwycić tę leśną woń, rześką, z nutą słodyczy, ale i cierpkości jeżyn, dodającej głębi paproci, a później zamknąć ją we flakonie perfum, mogłaby uznać to za kolejny krok na drodze do perfekcji.
Ślepo wierzyła, że są tutaj bezpieczne, nawet jeśli urokliwość Szmaragdowego Zakątku zdawała się być pozostawioną przez Matkę Naturę przynętą; pułapką, która miała działać na korzyść przyczajonych w mateczniku stworzeń. W końcu nad bezpieczeństwem uczestników festiwalu czuwały służby porządkowe, do tego rozłożone tu i ówdzie haftowane poduszki, miękkie dywany, nadawały temu miejscu bardziej cywilizowanego, ugrzecznionego charakteru, co w pewnym stopniu ułatwiało odsunięcie podskórnych obaw na bok.
– Corinne, jak dobrze cię widzieć. – Oczekiwała świeżo wydanej za mąż czarownicy w pobliżu prowadzącego do zakątka przesmyku, by dopiero po wymianie powitań i grzeczności wspólnie ruszyć dalej, w głąb przystosowanego do potrzeb gości fragmentu lasu. – Rzeczywiście, nie możemy narzekać na pogodę. A już zwłaszcza tutaj, pod osłoną drzew, wolne od nachalnych promieni słońca... I wzroku komety – przytaknęła, przywołując na usta uprzejmy, wystudiowany uśmiech. Sylwetki towarzyszącej krewniaczce służki nie zaszczyciła choćby przelotnym spojrzeniem; na szczęście żadna z nich nie musiała wykonywać choćby najmniejszego gestu, tym bardziej wydawać polecenia słownie, by dziewczyna zachowała odpowiedni dystans, pozostawiła im stosowną przestrzeń. – Ach, tak, słyszałam, że mieliście okazję zamienić kilka słów. Dlatego właśnie uznałam, że i my powinnyśmy wykorzystać gościnę festiwalu, udać się na wspólny spacer lub pokontemplować urok Zakątka z nieco innej perspektywy. – Półprawdy nie były jej obce, toteż słowa te wybrzmiały wiarygodnie. Fakty wyglądały jednak odmiennie. Już wcześniej planowała spotkać się z Corinne, najlepiej sam na sam, bo miała w tym swój cel. Chciała porozmawiać o niej, o jej nowej roli; od wydania niespełna dziewiętnastoletniej damy za Mathieu minęły niecałe dwa miesiące, to prawda, lecz było to aż nadto czasu, by wyrobić sobie zdanie na temat małżonka, Kent – czarownego, a przy tym zupełnie różnego od Ludlow – oraz gościnności Rosierów. Idun znała ich dobrze, łączyły ją z nimi więzi krwi, nie wątpiła więc, że Corinne została przyjęta z szacunkiem. Bardziej zależało jej na poznaniu odczuć dawnej lady Avery, ostrożnym wybadaniu nastrojów i granic wynikającej z urodzenia lojalności. – Wyglądasz kwitnąco. Małżeństwo musi ci służyć – zagadnęła miękko, mając nadzieję, iż rozmówczyni pociągnie wątek dalej, sama z siebie zacznie opowiadać o ostatnich tygodniach. Wypowiadając te słowa objęła jej profil uważnym wzrokiem; była ładna, bez wątpienia, o nieskazitelnej cerze, a także zadbanych, lśniących włosach. Lecz uroda stanowić powinna jedynie narzędzie, środek do realizowania swych planów, nie zaś cel istnienia. Czy Corinne posiadała jakieś ambicje? Czy podchodziła do nowej sytuacji z choćby szczyptą dystansu, czy ufała każdemu i we wszystko, co zostało jej powiedziane?
Wtedy też Idun przystanęła przy rozłożystym, wiekowym drzewie, pod którym ustanowiono jedną z wysepek dywanów i poduszek. – Usiądziemy? – Niby to zaproponowała, lecz tak naprawdę podjęła już decyzję. W najbliższej okolicy nie odpoczywał nikt inny, dobiegające do nich głosy były przytłumione, mieszały się z trelem ptaków i szumem wody, toteż nie musiały obawiać się zbędnego w tej sytuacji towarzystwa.
Z początku nie zwróciła uwagi na szelest liści, trzask łamiących się pod naporem czyichś butów gałązek. Nim mogłaby dojrzeć starą, przemierzającą Zatątek wiedźmę – podobną do tej, którą spotkała z Harlanem w trakcie uczty – poczuła wyrazisty, wwiercający się w nozdrza zapach.
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
'k6' : 4
Widok ciotki ją ucieszył. Pomimo zmiany nazwiska i rodowych barw, nie zapomniała o swoim pochodzeniu i o ludziach, z którymi wychowała się pod jednym dachem. Z krwi była Avery i panieński ród wciąż był jej bardzo bliski, nawet jeśli nie widywała się już z krewnymi na co dzień. A teraz, kiedy sama została żoną, może mogła w jakiś sposób czerpać z doświadczeń ciotki, która miała znacznie dłuższe doświadczenie w tej materii, bo była mężatką mniej więcej tyle czasu, ile Corinne w ogóle istniała na tym świecie.
Służce nie trzeba było powtarzać, od razu sama wiedziała, by zapewnić czarownicom dystans i swobodę rozmowy. Pozostawała z tyłu, gotowa usłużyć Corinne gdyby taka była potrzeba, zaś wcześniej, do momentu spotkania ciotki, robiła za jej towarzyszkę; w końcu młodej damie nie wypadało snuć się samotnie. Teraz jednak mogła usunąć się w cień, pozwalając młódce zupełnie swobodnie nawiązać konwersację ze starszą krewną.
- Tak, myślę, że aura dopisała, jeśli chodzi o organizację Festiwalu. I niezmiernie cieszę się, że grono gości jest bardziej… wyselekcjonowane niż miało to miejsce na dawnych Festiwalach Lata w Weymouth – zauważyła. Pamiętała, że Prewettowie nie przejmowali się czystością krwi i na ich obchodach święta lata można było napotkać nawet szlamy. Tutaj to nie groziło, bo ministerialne służby z pewnością dbały, by nikt o szkodliwych poglądach czy zamiarach nie mógł tu przeniknąć. A Corinne nie chciała stykać się ze szlamem. Jak każdy Avery głęboko gardziła szlamami i mugolami, a także zdrajcami krwi. Im dalej od niej byli, tym lepiej. – Naprawdę cieszę się, że udało nam się spotkać, ciociu – zapewniła po chwili. – Jak się miewa Lorelei? Jej koniec szkoły i debiut coraz bliżej. Wuj mówił mi wczoraj, że Emeric ma już ten moment za sobą – spytała o swoje nieco młodsze kuzynostwo, w końcu ciotka, jako matka, na pewno dobrze orientowała się w tym, co działo się w życiu jej dzieci. Corinne doskonale pamiętała, kiedy sama była w wieku swojej kuzynki i jak bardzo czekała wtedy na upragniony koniec szkoły i debiut.
Festiwal był świetną okazją do nadrobienia zaległości, jeśli chodzi o kontakt z krewnymi i przyjaciółmi, bo po swoim ślubie nie bywała już w Ludlow na co dzień, nie mogła sama podpytać Lorelei o wrażenia związane z dorastaniem, choć zapewne to zrobi, kiedy następnym razem (a miała zamiar zrobić to po festiwalu) odwiedzi panieński ród. W ostatnich tygodniach musiała wiele czasu poświęcać na przygotowanie się do nowego życia i roli, na poznawanie nowej rodziny. Była pewna, że ten temat wybrzmi, zresztą chciała tego, bo liczyła na to, że będzie mogła trochę zaczerpnąć z doświadczeń ciotki.
- To prawda, cieszy mnie to, że zostałam żoną, choć do wielu rzeczy w nowym życiu wciąż się przyzwyczajam. Pewnie każda młoda żona tego doświadcza, kiedy opuszcza rodzinny dom i zamieszkuje przy rodzinie swego męża. – Idun zapewne znała to z własnych doświadczeń, bo kiedyś też jako młoda panienka została wyrwana z rodzinnego gniazda i zamieszkała przy mężu i innych Averych, a teraz, po latach, wrosła już dobrze w swój nowy ród. Corinne zresztą nie pamiętała innego stanu rzeczy, dla niej ciotka od zawsze była już częścią Averych, bo wżeniła się w ród w podobnym czasie, kiedy Corinne się narodziła. – U Rosierów wiele rzeczy wygląda inaczej, ale po tych kilku tygodniach przynajmniej przestałam się już gubić w posiadłości. – Byli bardzo dworscy, bardziej rozmiłowani w sztuce niż ponurzy Avery, hołdowali też swoim francuskim korzeniom. Ale Mathieu wydawał się inny, bardziej wycofany i skupiony na swoich ukochanych smokach niż salonowych aktywnościach.
- Oczywiście – zgodziła się na propozycję, by usiadły na przygotowanym siedzisku wyłożonym miękkimi poduchami. W pobliżu nie było nikogo innego, jeśli nie liczyć przechodzącej kawałek od nich starej wiedźmy, więc mogły tu rozmawiać w miarę swobodnie. Usiadła więc, dłońmi przygładzając poły sukni. Wiedźma minęła je niespiesznie, a Corinne poczuła intensywny, ciężki zapach, przywodzący na myśl paczulę z domieszką ziół, który dotarł do jej delikatnego noska, wywołując lekkie jego zmarszczenie, a także nagłe poczucie nostalgii i chęci wygadania się ciotce.
- Dobrze czuję się w nowej rodzinie, Rosierowie dobrze mnie przyjęli, ale czasem doskwiera mi to, że Mathieu… woli przebywać ze smokami niż brylować na salonach. – Nie powinna źle mówić o mężu, ale przecież nie rozmawiała z obcą osobą, a z rodziną. A swojej rodzinie ufała. Zresztą, przecież w gruncie rzeczy nie mówiła o Mathieu źle, a zwyczajnie martwiła się tym, że nie spędzali ze sobą dostatecznie dużo czasu. To chwalebne, że tak pielęgnował dziedzictwo swego rodu, ale odrobinę egoistycznie chciała też go trochę dla siebie. Ale może to było normalne, przecież jej rodzice też nawet po latach większość dnia spędzali oddzielnie, i razem pokazywali się tylko na jakichś towarzyskich wyjściach, zaś w domowym zaciszu każde chodziło swoimi drogami. – Po… rytuale nasze relacje chyba zaczęły ulegać poprawie, ale nadal tutaj, na Festiwalu, więcej czasu spędzam ze służką niż z nim, a tak zawsze marzyłam, że jak będę mieć męża, to będę mogła lśnić u jego boku na salonach i wszystkie niezamężne kuzynki, przyjaciółki i koleżanki będą mi zazdrościć.
Może nie wyrzuciłaby tego z siebie, gdyby nie nagła, przemożna chęć zwierzeń spowodowana zapachem kadzidła. Ale może ciotka jako doświadczona mężatka będzie potrafiła jej doradzić jak sprawić, żeby Mathieu chciał pokazywać się z nią w towarzystwie więcej i częściej, tak żeby mogła faktycznie brylować na salonach jako żona? Chadzanie wszędzie ze służką, bądź z innymi dziewczętami, nie było przecież tym samym, co spacerowanie przy boku przystojnego męża. Zawsze uważała że młode zamążpójście to wyznacznik bycia dobrą partią, w końcu te najlepsze były wydawane najszybciej, a mniej atrakcyjne lub w inny sposób niedoskonałe czekały dłużej, niekiedy ocierając się o granicę staropanieństwa, dlatego chciała móc należycie chełpić się tym, że została żoną ledwie rok po skończeniu szkoły, i tym samym przykładnie wypełniła wolę rodu. Zawsze pragnęła być wzorową córką swego pana ojca i chłonęła rodowe zasady jak gąbka, a także z pokorą przyjmowała wolę rodu i nie w głowie jej było jakieś buntowanie się czy niedorzeczne marzenia o miłostkach ponad podziałami.
Porzucając ostatnie troski, Vesna jak wiatr przeleciała przez zmienne myśli, unosząc je wysoko nad swoją duszą. Oplatała się wokół nich jak chmura, delikatnie kołysząc się w rytmie przemijania. W oddali, w blasku padającego słońca, przebłagała Matkę Naturę, wyciszenie modlitwą, która nie miała słów, lecz wyrażała się poprzez subtelne ruchy jej ciała. Głowa opadła lekko niczym kwiat schylający się pod ciężarem swojego piękna. Szacunek wobec natury był dla niej niczym wypolerowany kamień, którym stąpała na ścieżce życia. To dar, który otrzymała od kochanej, lecz zawsze surowej babki, która uczyła ją, że każdy liść i każdy kamień ma swój własny sens i wartość. To nauczenie się szacunku do wszystkiego, co żywe i nieożywione, stanowiło fundament jej ducha, wznoszącego się ponad codzienność. Łaskawość, jak promień słońca w chłodny poranek, rozpromieniała jej serce i napełniała je ciepłem. To właśnie tego pragnęła dla siebie i dla swoich bliskich - aby otaczała ich łaskawość, a ich serca były pełne miłości i zrozumienia. Życzyła zdrowia dla swojej towarzyszki codzienności. Choć formalnie miała traktować ją jako swoją panią w służbie, w głębi serca odczuwała z nią więź, która przypominała dawne więzi przyjaźni. Wobec niej nie czuła się jak służąca, lecz raczej jak wierna przyjaciółka, gotowa służyć i wspierać w każdej chwili. Nie brzmiała w niej obciążająca presja takich relacji hierarchicznych. Wręcz przeciwnie, doświadczała głębokiego poczucia bliskości, które sprawiało, że czuła się jakby była obok dawno niewidzianej przyjaciółki, a nie pod opieką osoby wymagającej pielęgnacji zdrowotnej. Była wdzięczna tej rodzinie za hojność i życzliwość, jaką ją obdarzyli, a także za zrozumienie, którego tak długo zaznała tylko pośród swojego bułgarskiego zaścianka. W obecności tej młodszej damy, Vesna odnajdywała poczucie przynależności i bezpieczeństwa, jakby znalazła się w domu, którego od dawna nie widziała.
- Obyczaje uzależnione są od regionu, wszak bałkańskie włości różnią się od siebie - spostrzegła z lekkim uśmiechem, wyciągając skrzętnie schowaną chusteczkę, misternie wyszywaną na krawędziach motywem roślinności. Jakże często spotykanej w rodzinnych wytworach, przecież właśnie pochodziła z rodziny rzemieślników. Znanej i szanowanej rodziny w kręgach, gdzie potrzebowano wytworu magimetalurgi. Życie pośród bezkresów i piękna doliny było głównym motywem, jaki umieszczali rodzinni mistrzowie we własnych pracach. Choć od wiecznej zdawało się zasady, odchodził od samego początku jej kochany braciszek, indywidualista ponad miarę. - W innych częściach Europy jest święto, Noc Kupały. Skupione wokół szukania kwiatów paproci, które mają przynieść szczęście i miłość, lub nawiedzanie źródeł, których woda ma uzdrawiające właściwości.
W szeregach znała swoje miejsce, wiedząc, kiedy należy odezwać się i w jaki sposób. Była jak posąg ze szlachetnego kamienia, milczący i godny, a jednocześnie gotowy na każde wezwanie, by spełnić swoje obowiązki. Choć mogła opowiadać wiele historii, często zachowywała się jakby zaklęta w milczeniu, oddając się bezwarunkowo swoim obowiązkom. Mimo to, kiedy dostrzegała wdzięczność w oczach Hypatii, czuła, że każda poświęcona chwila milczenia czy dyskrecji było tego warte. Podała swojej towarzyszce czystą chusteczkę, dbając o jej komfort nawet w najmniejszych detalach, takich jak otrzymanie ubrudzonej dłoni pośród zajść ze zwierzęciem. Vesna działała szybko, reagując na każdą potrzebę, nieustannie podtrzymując ją i dbając o jej dobre samopoczucie. To była ich mała codzienność, pełna troski i wzajemnej opieki, która dawała im siłę w obliczu wszelkich trudności.
- Puszczałam wianki na wodzie ostatniego lata, gdy jeszcze byłam na rodzimych ziemiach Bałkanów, nie pragnę narobić Tobie problemów, panienko. - ponownie powzięły wspólny marsz dalej, pośród nowe to rewiry. Jakże miłe wspomnienia miewała z takich obyczajów, tamtego roku też dobrze trafiła. Jej wianek został pochwycony, przez osobę, którą niegdyś tak pragnęła. Jednak pokierowała Hypatię w kierunku licznie wystawionych stołów, które uginają się pod ciężarem rozmaitych dań i słodkości. Mimo bogactwa zapachów i smaków obie zdecydowały się na owoce, chcąc osłodzić swoje oblicza i odświeżyć się przed dalszą podróżą. W miarę jak zajadały soczyste owoce, wszystkie niedogodności i lęki zdawały się znikać, ustępując miejsca uczuciu swobody i beztroski. - Jestem wdzięczna jednak, że dbasz o moje samopoczucie pośród niewiadomych mi tradycji.
Ginęły wśród drzew i piękna lasu, które zadziwiało swoją magią i urodą. Zieloność otaczających je liści była zupełnie odmienna od krajobrazów, które znają z Bułgarii, ale równie kojąca dla wzroku i nerwów. Magiczna aura tego miejsca sprawiała, że chciało się porzucić wszystkie zmartwienia i przemierzać las na bosych stopach, oddając się beztroskiemu tańcowi i śpiewając do ostatniego tchu, pod dźwięki muzyki, która niosła się wśród drzew. Zanuciła cichutko pod nosem, odczuwając ulgę w chwilowym odosobnieniu się od tłumu uczestników tutejszych obrzędów. W tym krótkim momencie samotności, ciężar, który nosiła na swoich ramionach, zdawał się od niej odpadać. Rozpoczęła cichutką balladę o tęsknocie za utraconą miłością życia, zagubioną w piekle wojny. Choć melodia wydawała się lekka i wesoła, tylko ona znała prawdziwe znaczenie słów, które miała wypisane na pamięci głowy.
- Mam cichą nadzieję, że dasz porwać się w objęcia muzyki, spokojnym taktem do przodu - skłoniła ku niej wzrok, obserwując stan zdrowia Hypatii. Ponownie splotły na chwilę własne dłonie, oddając się odrobinie beztroski takich momentów. Choć wiedziała, że jest w towarzystwie wysoko urodzonej, młodej kobiety, pragnęła dać jej chwilę ulgi. Czasem każdy takich momentów potrzebował, a pragnęła nieść takie drobnostki. - Ten jeden raz, pośród reszty gości, oddać się zabawie i świętowaniu na część Matce Naturze, która stworzyła ten świat.
'k6' : 3
Samo wspomnienie wyprawianej na ziemiach Prewettów maskarady sprawiło, że przez twarz Idun przemknął przelotny grymas irytacji. Gdyby znajdowała się w większym gronie, dołożyłaby większych starań, by powstrzymać ten impuls, skryć swe odczucia za maską chłodnej obojętności – skoro jednak spacerowała tylko i wyłącznie w towarzystwie krewniaczki, do tego znacznie młodszej, niewinniejszej, pozwoliła sobie na pewną dozę rozluźnienia i bardziej otwarte wyrażanie myśli. – Wierzę, iż reprezentanci Ministerstwa Magii oraz namiestniczka Londynu dołożyli wszelkich starań, by przebiegu Brón Trogain nie zakłócił żaden ćwierćinteligent o tych śmiesznych rewolucyjnych zapędach. Niech nie wyściubiają nosa poza wynędzniałe Weymouth, a tym bardziej nie myślą o złamaniu zawieszenia broni. – Co prawda młodziutka lady Rosier wspominała jedynie o fakcie selekcji czarodziejów, lecz dla niej temat ten był znacznie szerszy i bardziej skomplikowany. Nie mogła myśleć tylko i wyłącznie o braku brudnokrwistych plebejuszy czy zdrajców wielowiekowych czarodziejskich tradycji; przywrócenie festiwalu lata stolicy stanowiło nie tylko symbol, ukłon w stronę tradycji, ale i pozwalało przeprowadzić obchody w najbezpieczniejszych z możliwych warunkach.
– Ja również doceniam, że mogłyśmy się wybrać na ten spacer, ptaszyno – odparła jedynie w pewnym stopniu kierowana kurtuazją; wszak przyświecał jej pewien czas, podczas rozmowy z Corinne planowała zaspokoić swą ciekawość. Zapewnienia młódki mogły być niczym więcej jak przejawem przesadnej grzeczności, lecz zdaniem Idun za ich fasadą kryło się coś więcej: odczuwana wśród nowej rodziny samotność. – Och, Lorelei miewa się całkiem dobrze. W drugiej połowie sierpnia będziemy musiały udać się na Pokątną, by dopiąć wszystko na ostatni guzik przed rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego, lecz teraz... teraz nawet o tym nie myśli, delektuje się urokami festiwalu. O ile nie zmieniła planów, powinna właśnie odwiedzać jarmark w towarzystwie Emerica. – Wierzyła, że pierworodny zaprezentuje się w sposób godny, przy okazji otoczy młodszą siostrę należną opieką. Była to odpowiednia pora, a także idealna okazja, by pokazać się od jak najlepszej strony, tym samym zasłużyć na przychylniejsze spojrzenie Harlana. Uczucia względem wkraczania córki w dorosłość miała ambiwalentne; chciałaby ofiarować Lorelei wolność, którą jej samej odebrano, dać czas na oswojenie się z nowym stanem rzeczy, rozsmakowanie w sabatach, tańcach i odnalezienie własnej ścieżki, z drugiej jednak strony – stanowiła ona kartę przetargową, obietnicę nawiązania kolejnego sojuszu, te zaś były jeszcze cenniejsze w obecnych czasach.
– Zamążpójście wiąże się z szeregiem diametralnych zmian dotykających niemalże każdej płaszczyzny życia – przytaknęła, pozwalając sobie na niewielki uśmiech. Leniwie odgoniła opadający na policzek kosmyk; musiał on wydostać się z misternego upięcia, w które służki splotły jej włosy przed opuszczeniem rodzinnego namiotu. – Ponadto spoczywa na twych barkach obowiązek jak najszybszego wydania na świat dziedzica w celu wzmocnienia nawiązanego w ten sposób porozumienia. Jednak tak jak powiedziałaś, los ten pisany jest każdej z nas. – Przelotnie spojrzała ku delikatnej twarzy Corinne, szukając na niej śladów jakichkolwiek emocji. Zagubienia, skrępowania, strachu. Czy nie obawiała się bólu porodu? Albo też niezadowolenia Mathieu, gdyby okazało się, iż w pierwszej kolejności sprowadzi na świat córkę? Choć wspomnienia własnej młodości były odległe, z biegiem lat utraciły na wyrazistości, tak bez większego trudu przywoływała do siebie dawne lęki, przekuty już w siłę gniew. Kiedy wychodziła za Harlana, ich wzajemna niechęć była niemalże namacalna; teraz jednak łączyła ich więź silniejsza od obowiązku.
Ostrożnie zajmowała miejsce na jednej z przyszykowanych przez organizatorów poduszek, bezwiednie poszukując spojrzeniem źródła wyraźnego, zwracającego uwagę zapachu; ciężkiej, drzewnej woni zmieszanej z nutami wiercących w nosie ziół, pieprzu, tymianku, chyba też rozmarynu. Przez dłuższą chwilę śledziła wędrówkę siwej, naznaczonej tajemniczymi znakami wiedźmy, nie potrafiąc powstrzymać ukłucia niepokoju, a także pojawiającego się niewiele później smutku. Spokój leniwego spaceru został zaburzony natrętnymi myślami, tymi dotyczącymi odsuwanych na bok trosk i wiszącego nad nimi widma dalszych walk.
Powróciła wzrokiem do twarzy Corinne dopiero wtedy, gdy krewniaczka zaczęła rozwijać temat Kent i relacji z wybranym przez nestora mężem.
– Fakt, że jest oddany rodowemu rezerwatowi smoków nie jest niczym złym, wprost przeciwnie. Sugeruje, że traktuje tę powinność poważnie i nie zalicza się do grona gnuśnych bawidamków, których nie brakuje na naszych salonach. – Jej głowa lekko przechyliła się w lewą stronę, usta przyozdobił blady uśmiech. Nie znała Mathieu zbyt dobrze, bliższe relacje łączyły ją z Tristanem i Melisande, nie miała jednak powodu, by myśleć o nim w sposób niepochlebny. Był Rosierem i miał dość odwagi, by walczyć o lepszą przyszłość dla całej czarodziejskiej nacji. – Twoją jednak rolą jest skutecznie zachęcić go, bo wypełniał również i obowiązki pokazywania się w towarzystwie. – O ile, oczywiście, nie chciał zostać zaliczony w poczet gburów, albo nawet dziwaków. – Wspomniałaś, że wasze relacje zaczęły ulegać poprawie. Nie będę wypytywać o szczegóły, ale skoro już dowiedziałaś się, co może wpłynąć na Mathieu, zachęcić go do wyjścia z jego skorupy... Nie sądzisz, że powinnaś iść za ciosem? – Objęła jej lico uważnym, badawczym spojrzeniem. Idun miała pewne podejrzenia, co też młoda mężatka mogła mieć na myśli, zachowała je jednak do siebie, utrzymując przy tym kamienną twarz. Przemawiała cicho, tak, by wypowiadane słowa dotarły tylko i wyłącznie do uszu młodziutkiej lady Rosier. Nie chciała zawstydzać rozmówczyni, a wystawić ją na próbę. Przekonać się, czy rozważała w ogóle możliwość stania się doradczynią męża, nie zaś jedynie niemą, bezwolną ozdobą u jego boku. [bylobrzydkobedzieladnie]
And when the moon failed to rise
And when the world came apart
Where were you? Were you with me?
Ostatnio zmieniony przez Idun Avery dnia 11.07.24 12:41, w całości zmieniany 1 raz
a wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk
- Im dalej od nas są, tym lepiej… - zauważyła z ulgą. – Jak na razie nie mogę narzekać, jestem zadowolona zarówno z atrakcji, jak i z poziomu bezpieczeństwa. Bawię się lepiej niż u Prewettów. Cieszę się, że zarządzający Londynem stworzyli dobrą alternatywę, żeby godni czarodzieje mogli bawić się bez narażania na kontakt z brudną krwią. Może teraz to będzie nowa, coroczna tradycja?
Na to liczyła, że w przyszłym roku odbędzie się podobne wydarzenie. Nie potrzebowali do szczęścia Prewettów ani ich zapyziałych ziem, zwłaszcza teraz, kiedy Londyn był oczyszczony z mugoli.
Może rzeczywiście czuła się trochę samotna. Było to jednak pewnie normalne uczucie młodej dziewczyny, która dopiero co poślubiła obcego sobie mężczyznę i weszła do nowej rodziny. Musiało minąć trochę czasu, żeby się oswoić ze zmianą i dobrze poznać męża i jego bliskich, a także zostawić za sobą tęsknotę za rodzinnym domem i pozostawionymi tam krewnymi.
- To dobrze, niech jak najwięcej korzysta z jego uroków. W Hogwarcie niestety nie jest łatwo być lady… - Nie wspominała dobrze lat szkolnych, bo w Hogwarcie brakowało jej artyzmu, a także uprzywilejowanego traktowania. Musiała dzielić sypialnię z innymi dziewczętami, z których w dodatku nie wszystkie miały szlachetną krew, nie miała służki do dyspozycji, musiała nosić taką samą szatę jak wszyscy, a nauczyciele nadmiernie forsowali równość i zapominali o odpowiednim traktowaniu i tytulaturze. Hogwart miał też dobre strony, jak to, że mogła pogłębiać relacje z innymi młodymi damami, ale wad było znacznie więcej niż zalet. Tym bardziej że przecież do roli damy nie potrzebowała być bardzo mądra ani uzdolniona, nie planowała nigdy skalać rąk pracą, dlatego, choć podczas odbywanych w rodzinnym domu nauk rzeczy niezbędnych na salonach była bardzo pilną uczennicą, to w Hogwarcie większość przedmiotów traktowała po macoszemu, byle tylko zdać i mieć spokój. – Niezmiernie cieszyłam się, kiedy opuściłam jego mury po raz ostatni i nie musiałam więcej uczyć się tylu niepotrzebnych damie rzeczy, przebywać wśród uczniów z gminu, którzy w sporej części nie potrafili się odpowiednio zachować, oraz chodzić w tym zgrzebnym worku, który szumnie nazywano szkolną szatą… O wiele bardziej podobało mi się to, co przyszło po szkole, czyli upragniony debiut na salonach.
Pomiędzy Hogwartem a ślubem przez rok mogła cieszyć się życiem już dorosłej panny na wydaniu, chodzić na sabaty i brylować w towarzystwie. Teraz także mogła to robić, ale już jako mężatka. I takie życie podobało jej się dużo bardziej niż etap szkoły. Ale spadły też na nią inne obowiązki.
- Mam nadzieję, że uda mi się jak najszybciej wypełnić ten obowiązek wobec rodu i wydać na świat potomka Mathieu. Oby jako pierwszy pojawił się syn… - Corinne co prawda bardzo chciałaby posiadać córkę, którą mogłaby stroić i rozpieszczać jak małą laleczkę, ale wiedziała, że najpierw powinna powić chłopca, że to tego od niej oczekiwano. Że da Mathieu przynajmniej jednego syna. Niestety nie miała wpływu na to, co się urodzi. Myśl o nieuchronnym porodzie i towarzyszącym mu bólu póki co starała się odpychać. Najpierw musiała w ogóle być w ciąży. Oby rytuał pomógł. Ciotka Idun miała to wszystko już za sobą, powiła dzieci, udało jej się nawet jako pierwszego wydać na świat syna, więc była już spełnioną i stateczną kobietą, której nikt nie mógłby niczego zarzucić.
Woń kadzidła zakręciła ją w nosie i przywołała myśli niezbyt wesołe, a także obawy, które czuła w związku z nowym życiem, które wiodła oraz swoim małżeństwem, i nagle zapragnęła się nimi podzielić. Musiała z kimś porozmawiać, z kimś znanym jej długo i godnym zaufania. Ciotka była częścią jej panieńskiego rodu, więc mogła jej ufać bardziej niż obcym spoza rodziny. Dobrej żonie nie wypadało krytykować męża, o mężu mówiło się dobrze albo wcale, ale przecież w zasadzie go nie krytykowała, a po prostu martwiła się pewnymi aspektami ich małżeństwa.
- To prawda, cieszy mnie jego oddanie rodowi i jego sprawom, pan ojciec zawsze uczył mnie przecież, że obowiązek wobec rodu jest najważniejszy… Ale chciałabym, żeby poświęcał więcej czasu także mnie, żeby częściej mnie gdzieś zabierał. Choć jako mężczyzna pewnie ma na głowie wiele spraw, których ja, jako kobieta, pewnie nie potrafiłabym pojąć. – Ale w końcu ona też była obowiązkiem, prawda? Smoki smokami, ale ożenek i spłodzenie potomstwa także były obowiązkiem Mathieu. Latami się od tego migał, ale w końcu zdecydowano za niego. I przy okazji za Corinne, ale młódka od zawsze była wychowywana na przyszłą żonę i wiedziała, że jej losem jest aranżowane małżeństwo. – Widzę pewien potencjał na… zmianę w naszych relacjach, zmianę na lepsze. Chciałabym to jakoś wykorzystać, ciociu, oczywiście, że tak. Ale nie mam doświadczenia w relacjach z mężczyznami, tym bardziej, że ja i Mathieu nie znaliśmy się przed ślubem, i niewiele o nim wiem poza tym, że jest Rosierem, kocha smoki i że pobierał nauki we Francji. Ale kilka dni po rytuale wpuścił mnie trochę do swojego świata, zabrał po raz pierwszy do smoczego rezerwatu… - I choć wizyta ta nie była tak ekscytująca jak myślała, bo mąż kazał jej ślęczeć nad książkami z których prawie nic nie rozumiała, to później pokazał jej też w końcu smoki, rzecz jasna z bezpiecznej odległości. I liczył się sam fakt, że w ogóle ją tam zabrał, bo wcześniej zawsze się przed tym wzbraniał, zupełnie jakby tę część życia chciał zachować wyłącznie dla siebie, bez wpuszczania do niej obcego elementu, jakim była żona. – Nie wiem, czy jestem dla niego dostatecznie… interesującą małżonką. Potrafię malować, haftować, grać na instrumentach i tańczyć, ale… nie znam się na smokach. – Była ładną ozdobą, świadomą swojej urody i dobrego urodzenia, znakomicie przygotowaną do pełnienia roli salonowej błyskotki, ale jeśli chodzi o inne sprawy… No cóż, nie należała do najbystrzejszych na świecie, nigdy też nie interesowała jej nauka rzeczy niezwiązanych ze sztuką i salonowym życiem. Jej wiedza o magicznych stworzeniach kończyła się na tym, co musiała przyswoić w Hogwarcie, nie było to nic czym mogłaby zaimponować mężowi kompletnie zafiksowanemu na punkcie smoków. Zawsze była przekonana, że jej uroda, talenty artystyczne i odebrane wychowanie w zupełności wystarczą, żeby być dobrą żoną. W takim przekonaniu utrzymywano ją przez całe życie, wręcz nie pozwalając jej zainteresować się czymś wybiegającym poza typowy schemat. Tylko jej brat uczył się o trollach i innych rodowych aktywnościach, podczas gdy jej domowe nauki kręciły się wokół sztuki, tańca i innych typowo salonowych spraw. Jej brat był przygotowywany do przejęcia w przyszłości schedy po ojcu, a ją wychowywano na materiał na żonę i matkę. Do rodzenia dzieci i pojawiania się na sabatach nie musiała przecież być bogata w wiedzę naukową czy umiejętności magiczne.
Jakże różne były ich światy, tego dowiadywała się właśnie w takich momentach, skrawkach porozrzucanych po świecie, niesionych wiatrem chwil. To, co dla niej było naturalne — odwieczne przekonanie, że wygra tylko silniejszy, że czarodzieje nie tylko mogli, ale mieli wszelkie prawo uczynić świat sobie poddanym, wliczając w to całe królestwa fauny, flory, elementy nieożywione. Świat był ich, świat istniał dla nich i dla nich ponosił ofiary. Dziś ofiarą była krew reema i jego kościec, co stanie się jutro lub przy najbliższej okazji do świętowania — tego nikt nie mógł być pewien. Vesna podchodziła do sprawy inaczej, zdecydowanie łagodniej, w pierwszej chwili wprawiając swą towarzyszkę w szczere zaskoczenie. Po synach i córkach Durmstrangu spodziewała się czegoś zupełnie innego, swoistej zachłanności, spoglądania na świat w czerni i bieli, bo podziały przecież były wyraźne i nie podlegały dyskusji. Im dłużej jednak, przechodząc w milczeniu pośród festiwalowego gwaru, oddawała się własnym myślom, tym wyraźniej widziała błąd w swojej logice. Vesna nigdy taka nie była. Nie znały się szczególnie długo, lecz ten czas wystarczył, aby nawiązała się między nimi więź inna od tej typowo poddańczej, która łączyła Hypatię z domową służbą, nawet tą najbardziej zaufaną. Czasami łapała się na myśli, że mogła pragnąć jej towarzystwa tak po prostu, bez ciążącego na ramionach poczucia, że zaraz stanie jej się coś złego, a drzemiąca w niej magia rozsadzi jej wnętrzności raz, a dobrze. To Vesnie pozwalała widzieć się w swoich najgorszych stanach — gdy traciła równowagę, gdy z nosa kapała jej krew, gdy wątłe ciało rozgrzewało się niebezpiecznie pod wpływem gorączki, zmuszając ją do nieprzyjemnego kaszlu. To na jej twarz, łagodną i ciepłą, spoglądała, gdy jej własna bledła niebezpiecznie, wyciągając na wierzch fioletowe tony sińców pod oczami, zmieniając odcień warg na coraz to chłodniejszy, niemalże niebieski. Vesna Krum widziała ją i pomagała w najgorszych momentach, zdobyła zaufanie lady Crouch. Dlaczego więc ta czuła się niezręcznie z chęcią kontynuowania tej znajomości? W chwilach zwątpienia przypominała sobie przecież, że gdyby nie pieniądze, prawdopodobnie ich drogi nigdy by się z sobą nie zeszły. Czy gdyby uciąć ten dopływ gotówki, młoda imigrantka wciąż chciałaby przebywać w jej towarzystwie? Czy naprawdę interesowały ją ich rozmowy, podejmowane raz za razem przez Hypatię tematy, czy czerpała przyjemność z ich wspólnych wypraw, takich jak ta? Czy tylko udawała, chcąc przeżyć wojenny konflikt z możliwie najpełniejszą sakiewką? Nie, Vesna nie mogła być aż tak wyrachowana. Była na to wszystko... zbyt dobra. O wiele lepsza od samej Hypatii, która w ogóle dopuszczała do siebie podobne myśli, nawet jeżeli miało to miejsce w chwili zwątpienia.
— Na tak małej powierzchni jak Anglia natkniesz się na tysiące różnic, nie powinnam spodziewać się niczego innego po Bałkanach — przemówiła, wydawało się, że sama do siebie, w formie głośnego myślenia. Skupiona na drodze przed nimi, dopiero po chwili dostrzegła chusteczkę, misterne hafty dorównywały umiejętnościom guwernantek i niektórych z jej starszych kuzynek. Sama nigdy nie opanowała porządnie tej sztuki, swoje artystyczne ciągłości wyrażając w piśmie i okazjonalnym brzdękaniu w klawisze fortepianu. Nie oznaczało to jednak, że nie potrafiła docenić kunsztu, gdy go widziała. Początkowo pragnęła spytać Vesny, czy to dzieło jej rąk, ostatecznie stwierdziła jednak, że znajdzie ku temu zdecydowanie lepszą okazję. Możliwe, że całkiem niedługo. — Jest pewien ród, który w paproci zaklął symbol swego istnienia, przez co, słyszałam, również zwykł oddawać się szukaniu kwiatów paproci. Obawiam się jednak, droga Vesno, że jeżeli sprawy pójdą dalej w tym samym kierunku, niedługo historia o nich zapomni — tak, jak zapomina o zdrajcach, to uniwersalna lekcja, nie wypowiedziała jednakże tych słów na głos, pozostawiając rozsądkowi swej
— Od ostatniego lata minął już cały kalendarzowy rok. Chciałabym, abyś poczuła się w Anglii możliwie jak najbardziej komfortowo — przechyliła głowę w bok, posyłając młodej kobiecie czuły uśmiech. Przymrużyła nawet oczy, zupełnie ufnie, szczerze bowiem wierzyła, że gdyby jakiekolwiek niebezpieczeństwo wyrosło nagle na ich drodze, Vesna zareagowałaby natychmiast. — Jeżeli twoje serce naprawdę tego nie chce, zrozumiem i przyjmę odmowę. Ale jeżeli obawiasz się, jak to ujęłaś, narobienia mi problemów, mogę cię zapewnić, że martwisz się nad wyrost —
nie powiedziała jej, jak bardzo ujmująca była ta troska. Jak wiele zdradzała w chwilach ich wspólnego milczenia i jak często Hypatia była szczerze ciekawa jej opowieści. Czy truskawki smakowały na Bałkanach tak samo słodko, jak tutaj, czy celtyckie nuty bardziej zachęcały do tańca od tych słowiańskich, a może nad Bułgarią niebo było zdecydowanie czystsze, a gwiazdy świeciły jaśniej? Następne słowa skwitowała, raz jeszcze, uśmiechem i podsunięciem jednego z winogron wprost pod usta czarownicy. — Nie łączą nas więzy krwi, a zobowiązania, ale nie oznacza to, że nie chcę dla ciebie dobrze, Vesno — wreszcie wypowiedziała to na głos; myśl, która kotłowała się w jej głowie już od dłuższego czasu, a która nie mogła się z niej wydostać, przez zwykłą banalność użytych słów. Taka była jednak prawda, dlatego dzisiaj dzieliła się z Vesną Krum kulturowym dziedzictwem Anglii, dlatego słuchała jej z niezmąconą uwagą, dlatego podsuwała pod usta słodkie owoce. W pewnym przewrotnym sensie i ona chciała się nią zaopiekować. Chociaż fizycznie oddać to, co od niej dostawała. Jak dobra przyjaciółka. Tak, najlepiej będzie myśleć o tej relacji jak o przyjaźni.
Przyjaźń, słowo brzmiało słodko, gdy łączyło się z pieśnią Vesny, w nieznajomym Hypatii języku. Ponownie oparła głowę o jej ramię, tym razem nie z nagłej słabości, a po prostu, korzystając z krótkiego momentu, w którym nie były na widoku tysiąca par oczu. Nie musiała wiedzieć, o czym śpiewa jej towarzyszka, wystarczyło tylko pozwolić swemu przeczuciu ponieść się na fali jej głosu. Nie mogła śpiewać o nikczemnościach, pieśń musiała być piękna. I ta świadomość w zupełności nakarmiła ciekawość lady Crouch.
— Chciałabyś ze mną tańczyć? — zapytała, dla pełnej pewności, gdy zatrzymały się przy jednym z ognisk, w które ktoś cisnął właśnie kadzidlaną. Dym nie wydawał się dłużej gryzący i nieprzyjemny, pachniał niemalże perfumiarsko, bergamotką. Ciepło dłoni Vesny rozgrzewało jej ciało, a może robił to niedaleki płomień — im głębsze brała oddechy, tym bardziej traciło to na znaczeniu. Bo pierwszy raz od dawna, pomimo świeżej jeszcze pamięci o własnej słabości, naprawdę chciała przystać na jej prośbę. Dźwięki ludowej muzyki nie przypominały jednak znanych jej wykonów zasłyszanych na balowych salach. Vesna również nie tańczyła żadnego z tańców, których kroki z łatwością rozpoznałaby Hypatia. Czy to w ogóle mogło się udać? Zawieszona pomiędzy nieodpartą niemalże chęcią do przystania na jej prośbę, do ruszenia w tan, a perspektywą nieudanej zabawy, gdy tańczyć będą w jednym czasie, ale nie razem, a co gorsza ośmieszą się w oczach osób trzecich, przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć.
— Nie znam twoich tańców, a ty nie znasz moich — przemówiła wreszcie, w jednym kroku niwelując dzielącą je odległość. Uniosła jedną parę ich splecionych dłoni w górę, drugą rękę oswobodziła na moment z uścisku, by położyć tę należącą do panny Krum na swojej talii, nim sama zrobiła to samo. — Ale poprowadzę cię, jeżeli obiecasz mi, że zrobisz dla mnie to samo.
Zgódź się, proszę.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Zapach nowego kadzidła wypełnił jej nozdrza niczym mgła spowijająca las o zmierzchu. To nie była zwykła woń, lecz mistyczna esencja, która sprawiała, że czuła się, jakby tonęła w strumieniu czystego oddechu. Wraz z nią zapominała o wszystkich troskach i kłopotach, unosząc się na fali spokoju i błogiej beztroski. Obok nich, staruszka sprawiała wrażenie, jakby wchłaniała w siebie samego ducha ognia, gdy dodawała kolejne kadzidło do płomieni. Zniknęła, pozostawiając je ponownie we własnych objęciach towarzystwa. Jej twarz, choć na co dzień pomalowana jasnym licem, emanowała spokojem i harmonią, coś wewnętrznego, co sprawiało, że nie mogła oderwać od niej spojrzenia. W tym momencie granice ich pozycji społecznej zniknęły, a pozostały tylko dwie istoty, które łączył wspólny moment i współdzielenie tej mistycznej chwili. Zwykle tak skryta i powściągliwa, teraz czuła się jakby otwarta na wszystkie doznania, jakby zatopiona w morzu bodźców, które rozbudzały jej duszę. Patrząc na twarz swojej towarzyszki, dostrzegała w niej nie tylko osobę, ale także źródło siły i pocieszenia. Była to chwila, w której wszelkie podziały i różnice zniknęły, pozwalając im na chwilę zanurzyć się we wspólnym uniesieniu. To było jak spotkanie dwóch dusz, które na krótką chwilę łączyły się w harmonii i wspólnym uczuciu wdzięczności za chwile spędzone razem. Te chwile stanowiły dla Vesny ukojenie w czasach trudności i wyzwań, jakie przynosiło życie. Były jak oaza spokoju i radości w środku pustyni problemów, dając nadzieję na lepsze jutro i siłę do dalszej walki.
- Nie spoglądam na zobowiązania — pokusiła się o zaprzeczenie subtelnym ruchem głowy, jednocześnie poprawiając swój zbłądzony kosmyk. Pieniądze, choć miewały znaczenie tylko dla przeżycia, nie przemawiały przez to, jaka rzeczywiście była pośród tłumu. Nie potrafiła udawać, gdy zyskała troskę od panienki, której by nigdy nie spodziewała się odczuć. - Pieniądze raz są, drugi zaś giną — zapewniła przyciszonym głosem, niczym dbając o tajemnicę, wiedzioną tylko do ucha swej podopiecznej. - Wdzięczna jestem za wszystko, ułatwienie trudnej codzienności, niczym przyjaciółka.
Jej mowa bałkańska płynęła niczym strumień spokoju i wsparcia, otulając słowa jak ciepły koc w chłodne dni. Była to gestem, którym wyrażała swoją troskę i życzliwość dla panienki, dbając o jej dobre samopoczucie. W tym momencie Vesna czuła się spełniona, mając możliwość być dla niej wsparciem i źródłem pocieszenia. W oczach młodej pani widziała iskrę ciekawości, co sprawiło, że serce rozpromieniło się radością. Nie obawiała się wyzwań ani starań, jakie wiązały się z jej rolą. Wręcz przeciwnie, czuła się gotowa na każdą trudność, gotowa do niesienia pomocy i udzielania wsparcia tam, gdzie było to potrzebne. To było jej powołanie, jej droga do spełnienia. Słuchała każdego z elementów muzyki jak misterny kompozytor, szukając wśród dźwięków znajomych melodii. Chociaż może nie znajdowała bezpośrednich odniesień do swojej rodzinnej ojczyzny, wciąż czuła się blisko tamtejszej kultury. Muzyka była jak uniwersalny język, który przemawiał do jej duszy i poruszał ją niczym wiatr wśród liści drzewa. Zanurzając się w harmoniach i rytmach, znalazła swoje miejsce pośród tłumu, gdzie wszyscy łączyli się poprzez wspólną radość i zabawę. Muzyka stawała się mostem, który łączył ludzi niezależnie od pochodzenia czy kultury. W tych chwilach tańca i radości, wszelkie troski wydawały się ulotne, a świat stawał się pełen życia i energii.
- Wiele nas dzieli — oddała się w ręce swojej pani jak lalka w rękach mistrza. Nie było w tym ani chwili niepewności, ani strachu. Wręcz przeciwnie, czuła się bezpiecznie i zaufanie wypełniało jej serce. Była gotowa podążać za jej wskazówkami, chłonąc wiedzę i tradycje nowych ziemi, które miały stać się dla niej nowym domem. - a tak wiele zaczyna nas łączyć. — podczas początku tańca, dostrzegała więcej niż tylko ruchy i dźwięki. Widziała historię, tradycję, i dziedzictwo kulturowe, które kryło się za każdym gestem i rytmem. Była gotowa wchłonąć to wszystko jak gąbka, pragnąc zgłębiać i uczestniczyć w życiu nowej społeczności, która miała ją przyjąć pod swoje skrzydła. - Przekażę Ci również to, co było częścią mojej codzienności.
W tajemnicę tradycyjnych angielskich tańców w pełni zanurzała się młoda adeptka, mając zaledwie sporadyczne okazje do ich obserwacji. Podążając za swoją panią pośród towarzystwa, trzymała się na uboczu, pozostawiona jedynie z możliwością obserwacji. Niemniej jednak jej ciekawość była niepohamowana, gdy nietypowe tańce wykonywane przez pary rozgrywały się w rytm spokojnej muzyki. Pełne gracji ruchy i nieoczekiwane elementy taneczne zapierały jej dech w piersiach. Chociaż sama nie miała jeszcze okazji uczestniczyć w tych tańcach, ich piękno i wyrafinowanie wprawiały ją w zachwyt. W każdym ruchu tkwiła historia i tradycja, które były dla niej jak otwarte drzwi do świata kultury angielskiej, których pragnie zgłębiać i odkrywać coraz więcej. Pierwsze kroki stawiane przez niecodzienną parę, nie układały się zbyt płynnie. Były toporne i pozbawione wyrazu, jakby każda z nich miała własne tajemnice, które trudno było odsłonić w obecności drugiej. Niemniej jednak obie nie zbytnio zwracały uwagi na nieporadność swoich ruchów, skupiając się raczej na procesie wspólnego uczenia się. Kroczyła niepewnie, jej ruchy były sztywne, a wzrok błądził między różnymi elementami otoczenia. Zdała sobie sprawę, że musi się rozluźnić, oderwać od myśli i pozwolić ciału zanurzyć się w muzyce i ruchu. Przymknęła oczy na chwilę, zagłębiając się w głęboki oddech, próbując znaleźć wewnętrzny spokój i równowagę. Spokojnie, starając się wyciszyć wszelkie niepokoje i skupić na chwili obecnej, na dźwiękach muzyki i wspólnym tańcu z jej panią.
Prowadź mnie pośród nieznanego, ja zawsze u Twego boku.
Uniosła leniwie powieki, jak kotka wylegująca się na słońcu, słysząc słowa młodej kobiety. Uśmiech wygiął kąciki ust w górę, lecz nie rozjaśnił lica niczym podobnym do naiwnej radości. Ludzie przychodzili i odchodzili, ludzie przystawali z nią dla własnych korzyści, musiała nauczyć się odróżniać ziarno od plew. Nieufność względem Vesny była jednak na tyle niewygodna, że sama skarciła się za nią w myślach, jeszcze przed tym, jak Bułgarka zabrała ponownie głos. Wybacz mi, Vesno, zbyt wiele razy słyszałam podobne słowa, aby nie czuć teraz goryczy tamtych zawodów. Ale może dzisiaj jest dobra noc, aby o nich zapomnieć, aby wbrew logice wszędzie i we wszystkim szukać słodyczy. — Hm? — pytający pomruk wymsknął się z jej ust, gdy ponownie przeniosła spojrzenie na piegowatą blondynkę. — Niczym przyjaciółka — starannie powtórzyła to, co powiedziała wcześniej w ojczystym języku Vesna; Lady Crouch znała kilka języków obcych, miała łatwość w łapaniu fonetyki, ale wciąż słychać było niezamazywalny angielski akcent, przez co słowa brzmiały bardziej topornie. — Co to znaczy? — lubiła wiedzieć i nie lubiła nie wiedzieć. Dopytanie było więc jedyną opcją, choć wiedziała, że musiało być to coś dobrego, może nawet miłego. Poprzednia podejrzliwość zdawała się wyparować z jej gestów, pozostawiając tylko coraz to mniej napiętą linię barków, pierwszą z oznak coraz to większej swobody.
— Może dzielą nas tylko pozory? — buntownicza myśl przeszła przez umysł prędko, jak strzała, ale w oczach zabłysło coś więcej. Zgoda, bo Vesna miała rację — odnajdywały między sobą coraz więcej połączeń, czuły się, albo czuła się tak Hypatia, bezpieczniej we własnym towarzystwie. W tajemnicach kultury zdradzały przecież raz za razem kolejne fragmenty tajemnic własnych, dlatego z wdzięcznością pochyliła głowę, gdy i ona zdecydowała się pokazać jej fragment własnego tańca, a w konsekwencji i swojego świata. Tego, który został daleko, tego, który porzuciła, aby w konsekwencji pojawić się tutaj, przy niej.
Role się odwróciły; teraz to arystokratka miała zaopiekować się imigrantką, poprowadzić ją przez świat tańca, który poznawała przez całe swoje życie. Nie szło im znowu najlepiej, momentami brakło im synchronizacji, która typowa dla tańców balowych, wynikała z niezmienności ustalonych figur i elementów, jednakże Vesna była zwinną młodą kobietą, która tym właśnie aspektem nadrabiała w oczach Hypatii wszelkie niedogodności. Znacznie bardziej męczące bywały tańce z mężczyznami, którzy w ogóle nie potrafili słuchać muzyki i reagować na nią. Musiała przypomnieć Vesnie, że to właśnie w tym tkwił sekret sukcesu. Czuła, jak była napięta, sięgnęła więc po swój ulubiony sposób na odwrócenie myśli blondynki od tego, co tak bardzo mogło ją krępować.
— Jak słodkie jabłko, które czerwieni się na najwyższym konarze, na szczycie najwyższej gałązki, - o którym skubiący zapomnieli, jakoś, - Nie zapomnieli, nie; ale nie zdobyli, bo nikt nie mógł go zdobyć aż do teraz — wspinając się na palce sięgnęła wargami do ucha Vesny, jednocześnie zupełnie niwelując między nimi przestrzeń. Klatka piersiowa napierała na klatkę piersiową, skup się Vesno, teraz jeszcze bardziej na stopach, stawiaj kroki miękko, bo inaczej się podepczemy; nie używaj oczu, zamknij je, oddaj się mojemu głosowi, zadeklamuję ci tyle wierszy, ile potrzeba. — Jak kwiat dzikiego hiacyntu, który można znaleźć na wzgórzach, Którego przechodzące stopy pasterzy na zawsze rozrywają i ranią, dopóki purpurowy kwiat nie zostanie wdeptany w ziemię — Tym jesteśmy dla świata, Vesno, ale nikt nie zrozumie kobiety tak dobrze, jak druga kobieta. Dłoń z talii przeniosła się na plecy, powoli, jakby pod pulsującymi opuszkami palców badała frakturę sukienki panny Krum, co nie mogło być dalsze prawdzie. Powróciła do wcześniejszej pozycji, prostując nienagannie plecy, gdy dłoń dalej wędrowała, drażniąco powoli, po tak niewielkim przecież fragmencie. Cały czas jednakże zielone spojrzenie Hypatii zaogniskowane było na twarzy Vesny, ciekawe, czy zdradzi ją jakiś gest, zmiana w mimice lub może tik. Dłoń zatrzymała się na wgłębieniu jej pleców, przekornie w naturze, bo wiedziała, że w tym fragmencie tańca powinna wypuścić partnerkę, pozwolić jej na obrót wokół własnej osi, lecz zachłanność wygrała z regułami, przynajmniej jeden raz.[bylobrzydkobedzieladnie]
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Nie wiedziała, co tkwi w umyśle jej podopiecznej, lady, za którą by życie oddała. Zawsze była gotowa na poświęcenie, widząc w tym sens swego istnienia i misję wyznaczoną przez los. Gdy podpisywała umowę, czuła ciężar odpowiedzialności spoczywający na jej barkach, ale również ciepłe, niemalże macierzyńskie uczucie, które rodziło się w niej na myśl o opiece nad tą delikatną istotą. Lady była jak rzadki kwiat, kruchy i piękny, wymagający troski i uwagi. Widziała w niej nie tylko arystokratkę, lecz także młodą kobietę, której życie zostało naznaczone przez różnorakie wyzwania. Każdy dzień spędzony u jej boku był jak pieczołowite dbanie o ogród – starannie, z miłością, z nadzieją na rozkwit w pełni. Często zastanawiała się, co kryje się za jej spokojnym spojrzeniem. Czy była tam skrywana tęsknota za wolnością, której świat arystokracji nie mógł jej zaoferować? A może jakieś tajemne pragnienia, które z niewidzialnych powodów pozostawały niewypowiedziane? Wiedziała, że musi być cierpliwa i czujna, dostrzegać każdy subtelny znak, każde drgnienie ust czy zmarszczenie brwi. Nigdy by nie pomyślała, że wejrzy w niej swoistą przyjaciółkę. Piękną istotę, która ze zrozumieniem poprawiała jej nietutejsze zachowania. Rozumiała, nie negowała za to, jaka była. Nie raz i nie dwa, gdy wieczory były długie, a blask świec tworzył cienie tańczące po ścianach, czuła, jak jej własne myśli dryfują ku refleksji nad życiem, które prowadziła. Znała swoją rolę i przyjęła ją z pokorą, lecz zawsze istniała ta maleńka część jej serca, która pragnęła zrozumienia i uznania. Wiedziała, że to, co robi, ma znaczenie, choć może nigdy nie zostanie w pełni docenione. Jej nie przeszkadzało. Jej lojalność była niezachwiana, a poświęcenie – bezgraniczne.
Była tam, zawsze gotowa, by służyć, by wspierać, by ofiarować swą siłę. Ona jej nie potrzebowała.
- Niczym przyjaciółkę - przetłumaczyła pośród szeptu, gdy oddała się w objęcia sztywnego tańca tutejszych elit. Znała inny świat, ten prostszy i prawdziwy, bez narzucania granic zachowania. Świat, w którym nie trzeba było przestrzegać sztywnych reguł etykiety ani udawać kogoś, kim się nie jest. W tym świecie nie miała pojęcia o wytwornym tańcu balowym, z jego precyzyjnymi krokami i dystyngowanymi ruchami. Jej taniec był spontaniczny, pełen skocznych podrygów i euforii wymyślnych akrobacji, jakby każdy ruch był wyrazem czystej radości. - Pozory nikną, gdy jesteśmy we własnym świecie. - potajemnie zbudowany w zaciszu ich prywatności.
Oddała się chwilowym wymaganiom, zamykając oczy i pozwalając się prowadzić z ciekawością poznania czegoś nowego. Jej zmysły przejmowały kontrolę, kiedy stawiała kroki zaskakująco spokojnie, choć nie widziała drogi przed sobą. Czując bliskość drugiej kobiety, która emanowała żarliwym ciepłem, jakby spragnionym doznania czegoś więcej tej nocy, pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. To święto, jak jej wyjaśniono w drodze tutaj, było bez granic i moralności, miejscem, gdzie dzikość żądzy kipiała od innych uczestników. Przesiąknięta atmosferą nieograniczonej wolności, imigrantka oddała się tańcu, z każdym ruchem odkrywając inny, nieznany dotąd dotyk na swoim ciele. Nie natarczywy i nachalny, który doznawała od mężczyzn. Bliskość była intensywna, niemal namacalna, a każde muśnięcie jej ciała sprawiało, że dreszcz ekscytacji przeszywał jej skórę. Zamknięte oczy nie pozwalały na rozproszenie uwagi, a więc mogła skupić się na rytmie muzyki, na ciepłych dłoniach prowadzących ją w takt, na miękkości leśnego poszycia pod stopami. Wszystko to sprawiało, że czuła się jak w transie, uniesiona w inną rzeczywistość, gdzie istniały tylko one dwie i ich wspólny taniec.
- Mów wolniej - by zrozumieć tutejszą mowę. By dłużej cieszyć się nieoczywistym tonem jej głosu. Na wpół przymkniętych oczu spoglądała na nią tajemniczo, nachylając twarz ku niej. - Wolniej, jakby czas miał się nam skończyć - przyodziała tajemniczą krzywiznę własnych warg, korzystając z przykutej uwagi. Zwolniła dłonie, by samej sięgnąć do jej ciała. Powoli, łapiąc ją we własne władanie. Zmieniła takt, czując nagły przypływ energii, która skłoniła ją do objęcia młodszej za plecy. Wirując razem w złudnym tańcu, stworzyła nowe reguły, dyktowane przez instynkt i pragnienie. Każdy ruch był teraz bardziej pewny, bardziej stanowczy, a jednocześnie pełen delikatności i troski. Zatraciły się w wirze tańca, gdzie każdy krok, każde obroty były wyrazem skrytej pasji i siły. Kiedy nadeszła chwila chaosu, objęła ją mocniej, przyciągając do siebie. Ich ciała złączyły się w pełnym zaufania i oddania uścisku. Pochyliła ją lekko do przodu, jak zakochane pary łapiące chwilową ciszę muzyki. Zatrzymała się tuż przy jej szyi, nachylając się, spoglądając z zaciekawieniem. Z bliska mogła dostrzec każdy detal – delikatne rysy jej twarzy, subtelne drżenie warg, cień rzęs rzucany na policzki. Jej oddech był ciepły, pachniał lekkością. Każdy oddech był jak zaproszenie, jak niewypowiedziane słowa, które łączyły je w tej chwili. - Zwodniczy bywa ten dziki kwiat, my lady - trzymała ją pewnie, nigdy nie pozwoli jej upaść.
Nie wiedziała, co tkwi w umyśle jej podopiecznej, lady, za którą by życie oddała. Zawsze była gotowa na poświęcenie, widząc w tym sens swego istnienia i misję wyznaczoną przez los. Gdy podpisywała umowę, czuła ciężar odpowiedzialności spoczywający na jej barkach, ale również ciepłe, niemalże macierzyńskie uczucie, które rodziło się w niej na myśl o opiece nad tą delikatną istotą. Lady była jak rzadki kwiat, kruchy i piękny, wymagający troski i uwagi. Widziała w niej nie tylko arystokratkę, lecz także młodą kobietę, której życie zostało naznaczone przez różnorakie wyzwania. Każdy dzień spędzony u jej boku był jak pieczołowite dbanie o ogród – starannie, z miłością, z nadzieją na rozkwit w pełni. Często zastanawiała się, co kryje się za jej spokojnym spojrzeniem. Czy była tam skrywana tęsknota za wolnością, której świat arystokracji nie mógł jej zaoferować? A może jakieś tajemne pragnienia, które z niewidzialnych powodów pozostawały niewypowiedziane? Wiedziała, że musi być cierpliwa i czujna, dostrzegać każdy subtelny znak, każde drgnienie ust czy zmarszczenie brwi. Nigdy by nie pomyślała, że wejrzy w niej swoistą przyjaciółkę. Piękną istotę, która ze zrozumieniem poprawiała jej nietutejsze zachowania. Rozumiała, nie negowała za to, jaka była. Nie raz i nie dwa, gdy wieczory były długie, a blask świec tworzył cienie tańczące po ścianach, czuła, jak jej własne myśli dryfują ku refleksji nad życiem, które prowadziła. Znała swoją rolę i przyjęła ją z pokorą, lecz zawsze istniała ta maleńka część jej serca, która pragnęła zrozumienia i uznania. Wiedziała, że to, co robi, ma znaczenie, choć może nigdy nie zostanie w pełni docenione. Jej nie przeszkadzało. Jej lojalność była niezachwiana, a poświęcenie – bezgraniczne.
Była tam, zawsze gotowa, by służyć, by wspierać, by ofiarować swą siłę. Ona jej nie potrzebowała.
- Niczym przyjaciółkę - przetłumaczyła pośród szeptu, gdy oddała się w objęcia sztywnego tańca tutejszych elit. Znała inny świat, ten prostszy i prawdziwy, bez narzucania granic zachowania. Świat, w którym nie trzeba było przestrzegać sztywnych reguł etykiety ani udawać kogoś, kim się nie jest. W tym świecie nie miała pojęcia o wytwornym tańcu balowym, z jego precyzyjnymi krokami i dystyngowanymi ruchami. Jej taniec był spontaniczny, pełen skocznych podrygów i euforii wymyślnych akrobacji, jakby każdy ruch był wyrazem czystej radości. - Pozory nikną, gdy jesteśmy we własnym świecie. - potajemnie zbudowany w zaciszu ich prywatności.
Oddała się chwilowym wymaganiom, zamykając oczy i pozwalając się prowadzić z ciekawością poznania czegoś nowego. Jej zmysły przejmowały kontrolę, kiedy stawiała kroki zaskakująco spokojnie, choć nie widziała drogi przed sobą. Czując bliskość drugiej kobiety, która emanowała żarliwym ciepłem, jakby spragnionym doznania czegoś więcej tej nocy, pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. To święto, jak jej wyjaśniono w drodze tutaj, było bez granic i moralności, miejscem, gdzie dzikość żądzy kipiała od innych uczestników. Przesiąknięta atmosferą nieograniczonej wolności, imigrantka oddała się tańcu, z każdym ruchem odkrywając inny, nieznany dotąd dotyk na swoim ciele. Nie natarczywy i nachalny, który doznawała od mężczyzn. Bliskość była intensywna, niemal namacalna, a każde muśnięcie jej ciała sprawiało, że dreszcz ekscytacji przeszywał jej skórę. Zamknięte oczy nie pozwalały na rozproszenie uwagi, a więc mogła skupić się na rytmie muzyki, na ciepłych dłoniach prowadzących ją w takt, na miękkości leśnego poszycia pod stopami. Wszystko to sprawiało, że czuła się jak w transie, uniesiona w inną rzeczywistość, gdzie istniały tylko one dwie i ich wspólny taniec.
- Mów wolniej - by zrozumieć tutejszą mowę. By dłużej cieszyć się nieoczywistym tonem jej głosu. Na wpół przymkniętych oczu spoglądała na nią tajemniczo, nachylając twarz ku niej. - Wolniej, jakby czas miał się nam skończyć - przyodziała tajemniczą krzywiznę własnych warg, korzystając z przykutej uwagi. Zwolniła dłonie, by samej sięgnąć do jej ciała. Powoli, łapiąc ją we własne władanie. Zmieniła takt, czując nagły przypływ energii, która skłoniła ją do objęcia młodszej za plecy. Wirując razem w złudnym tańcu, stworzyła nowe reguły, dyktowane przez instynkt i pragnienie. Każdy ruch był teraz bardziej pewny, bardziej stanowczy, a jednocześnie pełen delikatności i troski. Zatraciły się w wirze tańca, gdzie każdy krok, każde obroty były wyrazem skrytej pasji i siły. Kiedy nadeszła chwila chaosu, objęła ją mocniej, przyciągając do siebie. Ich ciała złączyły się w pełnym zaufania i oddania uścisku. Pochyliła ją lekko do przodu, jak zakochane pary łapiące chwilową ciszę muzyki. Zatrzymała się tuż przy jej szyi, nachylając się, spoglądając z zaciekawieniem. Z bliska mogła dostrzec każdy detal – delikatne rysy jej twarzy, subtelne drżenie warg, cień rzęs rzucany na policzki. Jej oddech był ciepły, pachniał lekkością. Każdy oddech był jak zaproszenie, jak niewypowiedziane słowa, które łączyły je w tej chwili. - Zwodniczy bywa ten dziki kwiat, my lady - trzymała ją pewnie, nigdy nie pozwoli jej upaść.
Omiotła spojrzeniem jej twarz, z zaskoczeniem dostrzegając, że jej partnerka przymknęła powieki, skupiając się na innych zmysłach. Drobny uśmiech wykwitł na wargach damy, gdy przyszło do zmiany figury. Vesna mogła czuć oddech swojej pani na policzku, a zaraz potem niedaleko ucha, które trącone zostało ledwie wyczuwalnie przez czubek nosa Hypatii. Przeciągły pomruk wydostał się spomiędzy jej warg, przeznaczony wyłącznie dla uszu Bułgarki, stanowiąc jednocześnie pochwałę, jak i zaproszenie do dalszej wspólnej zabawy. Czuła, a przynajmniej tak się jej zdawało, jak ciało Vesny oczekuje czegoś więcej, większej żwawy, uniesienia, szybszego bicia serca... A może to nie był głos pochodzący od młodej kobiety, a należący do niej samej? Próbujący przebić się przez wszystkie warstwy dobrego wychowania, manier i pruderii? Czy mogła właściwie pozwolić sobie na jakiekolwiek uniesienie — w szczególności tutaj? Przy wszystkich?
— Jawi mi się ona, niemal równa bogom, kobieta, która stoi przede mną — recytowała wolniej, zgodnie z jej słodką prośbą; nie mogła przecież jej odmówić. Zwolniła także ze swoimi ruchami, tym razem dłoń niemalże zatrzymała się na jej plecach, pozostawiając w ruchu wyłącznie gładzące delikatnie skórę przez materiał sukienki palce. — Z bliska słucham jej słodkiego głosu, gdy zanosi się śmiechem, tak nagłym jak pożądanie — powrót do wyprostowanej pozycji przyjęła z odrobiną zawodu, lecz ten prędko minął, gdy spojrzenie osiadło na wargach Vesny, jej tajemniczym uśmiechu. Wiedziała, że mówiła do niej, o niej? Musiała wiedzieć, niedługo po tym porwała ją dla siebie, a ona — ona oddała się jej prowadzeniu zupełnie niespodziewanie.
Nowy taniec był czymś niespodziewanym. W jednej chwili czuła się tak, jakby ktoś systematycznie luzował wiązanie jej gorsetu, uwalniając naturalne położenie ciała, pozwalając na ruchy bardziej widowiskowe, bo i nie musiała bać się obtarć, które zdarzały się przy ciasno wiązanych strojach. Pozwoliła sobie unosić się na fali tego uczucia, choć wciąż w nowym tańcu zostało w niej wiele z zachowawczości, raz za razem wybijanej jej z rąk przez kolejną zmianę tempa, krok w nieprzewidywalną stronę, obrót, jeden, drugi i kolejny. Świat wirował, one wirowały razem z nim, aż wreszcie pierś przylgnęła do piersi, w jednej z nich zaparło dech, pozwalając jej tylko wypuścić z ust ciche westchnienie, gdy pochylona do przodu odzyskiwała poczucie teraźniejszości, a dla ochrony przed upadkiem objęła dziewczynę za szyję. Dłoń odnalazła drogę do długich, miękkich kosmyków złotych włosów. Palce wplątały się w pasma tak, jakby robiły to już wielokrotnie, jakby była to wyuczona dla nich trasa, ale dopiero teraz, dopiero w tym tańcu pozwoliła sobie na zainicjowanie takiej bliskości.
Twarz miała bladą, różane wargi rozchylone w próbie złapania powietrza. Przez moment wachlarz rzęs przysłonił całkiem szmaragd jej spojrzenia, musiała dojść do siebie, wysiłek kosztował ją znacznie więcej, niż zwykłego czarodzieja. W silnych ramionach Vesny mogła odpoczywać długo, czując słodycz jej bliskości, oddech na wyeksponowanej skórze szyi. Zapewne robiłaby to tak długo, jak tylko miała ochotę, ale czuła, że nie mogła, nie tutaj. Wzniosła leniwie powieki, słysząc padającą z ust panny Krum deklarację. Zamierzała tak się bawić?
— Dlaczego to robi? Sprawia, że serce trzepocze w mej piersi. Widzisz, gdy patrzę na ciebie, nie mogę wydać z siebie żadnego dźwięku — dalej, jak wcześniej, szeptała słowa powoli, nie odrywając spojrzenia od jej szarych oczu. Od siatki piegów, którymi usłana była jej twarz, chciała zcałować je wszystkie. — Nagle pod skórą pojawia się ogień — wolna dłoń zsunęła się przez kark dziewczyny w dół, odnajdując swe miejsce z przodu jej twarzy. Wierzchem dłoni przesunęła po jej policzku, paznokciem znacząc jedną linię na jej szyi, tuż pod brodą. — Oczy zachodzą mgłą, w uszach tylko szum — wargi rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu, oto niemalże otrzymała to, czego chciała. Pozostało jeszcze kilka istotnych szczegółów. — Pozwól mi stanąć — choć była to prośba, głos Hypatii brzmiał władczo, nie przyjmowała przecież odmowy najlepiej, zresztą jak większość dam. Nie mogły sobie pozwolić na więcej, na pewno nie tutaj, wśród ciekawskich oczu tych, którym romantyczny nastrój wcale się nie udzielał. — Jest jeszcze tyle miejsc, które chciałabym ci pokazać — koniuszek języka wysunął się spomiędzy warg, znacząc je lśniącą wilgocią. — Wiele wierszy, które chciałabym ci powiedzieć — dodała, palce zacisnęły się — delikatnie i z wyczuciem — na kosmykach jej włosów, stanowiąc w tej chwili wyłącznie asystę do mruczanych zapowiedzi. — Zechcesz towarzyszyć mi tej nocy, przyjaciółko? — zakończyła zdanie, starając się jak najlepiej odwzorować wymowę bułgarskiego słowa, które nie tak dawno wybrzmiało z ust młodej uzdrowicielki. Odważysz się, Vesno? zdawały się pytać oczy lady Crouch, gdy czule gładziła ją po włosach.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
wine-dark and wanting.
Każdy krok w tym tanecznym wirze przypominał jej o delikatnej równowadze, jaką musiała zachować. Niewinny dotyk, wymiana spojrzeń, subtelne uśmiechy – to wszystko były nici splecione z marzeń i rzeczywistości. W sercu czuła, że musi postępować ostrożnie, nie tylko z powodu obowiązku, ale i dla ochrony własnej duszy. W obcych ziemiach nauczyła się walczyć o każdy oddech, każdy kęs chleba, każdy moment spokoju. W tej chwili jednak, pośród ciepła ramion damy, czuła się zawieszona między dwoma światami. Była tutaj, by służyć, ale pragnienia serca mówiły coś innego.
- Jest wiele opowieści, które chcę ci przedstawić - bo wiedziała, że słuchała każdego słowa jej posłanego. Wzmogła uścisk swym ramion, palcami poznając krzywiznę jej ciała, wciśniętego w oficjalne odzienie. Ciągnęła niezauważalnie palce pośród nieznanego, tkwiąc spojrzenie w znajomych oczach. - Wiele pieśni zaśpiewać, by serce twe ukoić - wtedy najlepiej odpoczywała, od trudów każdego dnia, załamania zdrowotnego. - Przedstaw mi piękno tych miejsc - zażądała niemal, ucząc się wnikliwego postępowania swej pani. - Zaszczytem będzie spędzić tę noc z Tobą - pośród mych ramion, by ponownie przynieść ukojenie i poznać Twe sekrety. Ten jeden raz oddaj się mi, pokażmy swe światy, nim słońce przezwycięży noc. Ucieczkę w ciemności lasu zwieńczyła subtelnością gestu jej twarzy, pieczętując ich wspólną prośbę. Zatańczmy, moja pani.
ztx2
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14