Gabinet Archibalda Prewetta
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Archibalda Prewetta
Gabinet wyróżnia się od pozostałych przez stojące gdzieniegdzie donice z kwiatami i obrazy roślin wiszące na ścianach. Dzięki tej zieleni pomieszczenie nabiera przytulnych cech, o ile gabinet lekarski w ogóle może być przytulny. W centralnej części stoi drewniane biurko, na którym zawsze leży mnóstwo notatek i pustych pergaminów, a obu jego stronach stoją dwa wygodne fotele. Przy ścianie znajduje się przeszklona szafa z mnóstwem fiolek o przeróżnych kształtach i kolorach, które przy odpowiednim świetle zaczynają się delikatnie iskrzyć, a obok niej stoi nieco twarda kozetka. Po przeciwległej stronie znajduje się regał z fachową literaturą, która nie raz przydaje się przy co trudniejszych przypadkach. Na pierwszy rzut oka można wywnioskować, że wewnątrz pracuje człowiek przyjazny i oddany swojemu zawodowi.
Odkąd pojawiły się problemy z anomaliami, oddział urazów pozaklęciowych każdego dnia odnotowywał oblężenie. Często brakowało im łóżek, a uzdrowiciele i stażyści uwijali się jak mrówki. Archibald po raz kolejny w swoim życiu był wdzięczny samemu sobie za wybranie specjalności w zatruciach - co prawda walka z anomaliami nie ominęła również jego, ale miał zdecydowanie mniej pracy niż koledzy z wyższego piętra. Na przykład dzisiaj miał do czynienia jedynie z parą dzieci, która zjadła za dużo przeterminowanego puddingu. Reszta pacjentów już od kilku dni leżała na oddziale, a Archibald wysłał stażystów, żeby sprawdzili czy wszystko z nimi w porządku. Sam zajął się czytaniem najnowszych badań nad skrzelozielem, które podobno miało niezwykłe właściwości w przypadku leczenia chorób dróg oddechowych. Od razu pomyślał o biednej Mirci, ale wiedział, że żadne skrzeloziele jej w niczym nie pomoże. Coraz częściej zastanawiał się czy nie sfinansować badań nad Klątwą Ondyny. Nie byłyby one proste, prawdopodobnie trwałyby wiele lat, ale przynajmniej podjąłby jakiś konkretny krok. Zresztą był pewny, że do jego projektu dorzuciliby się Ollivanderowie - wtedy można byłoby stworzyć badania z jeszcze większą pompą i jeszcze większymi możliwościami. Chciał wierzyć, że ta gałąź medycyny po prostu nie została jeszcze odkryta.
Z tego nieprzyjemnego zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Uniósł wzrok znad papierów, rozmasowując sobie zbolałą szyję. - Dzień dobry, Gabrielu - przywitał się, wskazując mu puste krzesło naprzeciwko biurka. Nie mógł powiedzieć, że jego obecność w gabinecie go zaskoczyła. Cóż, każdy miał prawo do choroby. - Czy ja wiem czy Merlin, taka moja praca - wzruszył ramionami, odkładając część najważniejszych dokumentów na oddzielny stosik. Koniecznie musiał jeszcze raz przyjrzeć się badaniom nad skrzelozielem, w oczach Archibalda naprawdę wydawały się przełomowe! Na razie musiał jednak wrócić na ziemię i zająć się pacjentem. Odebrał od Gabriela fiolkę z domniemaną trutką, dokładnie przyglądając się jej zawartości: kolorze eliksiru, jego gęstości, tego jak zachowywał się po wstrząśnięciu naczyniem. Potem pozwolił sobie ją odkorkować i powąchać, a skrzywienie jego twarzy jasno dawało do zrozumienia, że to nie jest sok dyniowy. - Tak, to trutka - zgodził się, na razie odkładając fiolkę na biurko. To jednak nie znaczyło, że właśnie w niej tkwi problem! Dlatego Archibald wlepił spojrzenie w Gabriela, przygotowując się do wywiadu. - Jakie masz dolegliwości? Wymioty, biegunka, ból brzucha, wysypka... - zaczął wymieniać niczym mantrę, lecz te rzeczy pojawiały się w jego pracy tak często, że naprawdę mógłby je wyleczyć z zamkniętymi oczami. - Nie przejmuj się, nie ty pierwszy i nie ostatni - dodał po chwili, czując potrzebę pocieszenia Gabriela przez wzgląd na ich dodatkową znajomość. Zdarzało mu się zajmować o wiele gorszymi przypadkami, nierzadko również bardziej zawstydzającymi. Gdyby tylko Gabriel widział, kto przyszedł do niego wczoraj...!
Z tego nieprzyjemnego zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Uniósł wzrok znad papierów, rozmasowując sobie zbolałą szyję. - Dzień dobry, Gabrielu - przywitał się, wskazując mu puste krzesło naprzeciwko biurka. Nie mógł powiedzieć, że jego obecność w gabinecie go zaskoczyła. Cóż, każdy miał prawo do choroby. - Czy ja wiem czy Merlin, taka moja praca - wzruszył ramionami, odkładając część najważniejszych dokumentów na oddzielny stosik. Koniecznie musiał jeszcze raz przyjrzeć się badaniom nad skrzelozielem, w oczach Archibalda naprawdę wydawały się przełomowe! Na razie musiał jednak wrócić na ziemię i zająć się pacjentem. Odebrał od Gabriela fiolkę z domniemaną trutką, dokładnie przyglądając się jej zawartości: kolorze eliksiru, jego gęstości, tego jak zachowywał się po wstrząśnięciu naczyniem. Potem pozwolił sobie ją odkorkować i powąchać, a skrzywienie jego twarzy jasno dawało do zrozumienia, że to nie jest sok dyniowy. - Tak, to trutka - zgodził się, na razie odkładając fiolkę na biurko. To jednak nie znaczyło, że właśnie w niej tkwi problem! Dlatego Archibald wlepił spojrzenie w Gabriela, przygotowując się do wywiadu. - Jakie masz dolegliwości? Wymioty, biegunka, ból brzucha, wysypka... - zaczął wymieniać niczym mantrę, lecz te rzeczy pojawiały się w jego pracy tak często, że naprawdę mógłby je wyleczyć z zamkniętymi oczami. - Nie przejmuj się, nie ty pierwszy i nie ostatni - dodał po chwili, czując potrzebę pocieszenia Gabriela przez wzgląd na ich dodatkową znajomość. Zdarzało mu się zajmować o wiele gorszymi przypadkami, nierzadko również bardziej zawstydzającymi. Gdyby tylko Gabriel widział, kto przyszedł do niego wczoraj...!
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Mung to ostatnie miejsce, które chciał odwiedzać. Oczywiście w jego profesji wizyty w szpitalu były niezbędne; często on sam lądował na jednym z łóżek, potrzebował informacji z kostnicy bądź niezbędne dla śledztwa było przesłuchanie pacjenta, ponieważ był świadkiem, a może nawet ofiarą w sprawie prowadzonej przez Tonksa. Niestety, czasem trafiało się tak, że musiał odwiedzić szpital zupełnie przypadkowo, nie przez silne obrażenia po pojedynku z czarnoksiężnikiem czy po próbie zwalczenia anomalii, ale właśnie przez sytuacje takie jak ta, gdzie był tu na własne życzenie, modląc się oto, aby nie zwrócić zawartości swojego żołądka. Chociaż po dzisiejszym poranku i jeździe Błędnym Rycerzem, zastanawiał się czy w ogóle coś w nim jeszcze zostało. Miał nadzieję, że nie, mimo wszystko czuł się już wycieńczony. Miał nadzieję, że w tym wypadku Archibald stanie się jego wybawcą i szybko zaradzi coś na dolegliwość po trutce.
Może i Merlin nie miał z tym nic wspólnego, ale Gabriel miał dziękować komukolwiek za obecność Prewetta tutaj, naprawdę. Prawdopodobnie za każdym razem dziękował Merlinowi za zesłanie tych kompetentnych i wykwalifikowanych ludzi do Świętego Munga, którzy potrafili poradzić sobie nawet z najbardziej dziwacznymi przypadkami, jakie widziała magomedycyna. - I chwała ci za to - cóż, nic dziwnego, nie wyglądał najlepiej, chociaż starał się nie tracić prezencji to wychodziło to różnie. Odpuścił sobie trochę, kiedy w końcu usiadł bezpiecznie na krześle w gabinecie uzdrowicielskim. Przyglądał się uzdrowicielowi, który poddawał oględzinom fiolkę, przyniesioną przez pacjenta. Czekał cierpliwie. Ech jak to jest z tymi facetami, kiedy siedział ledwo co poskładany na pozaklęciówkę nie miał wrażenia, że umiera. A wystarczą zwykłe objawy podobne do grypy żołądkowej i już miał ochotę spisywać testament. - Wymioty praktycznie zaraz po spożyciu, ból brzucha i chyba wysypka - dodał, co do ostatniego nie był pewien, bo coś mignęło mu tylko, gdy po raz ostatni zwracał zawartość swojego żołądka po wyjściu z Błędnego Rycerza. Istniała też możliwość, że po prostu mieniło mu się w oczach i w rzeczywistości nie było żadnej wysypki a swędziało go od swetra. Uśmiechnął się słabo do Archibalda, jakby wyczuwając jego intencje, cóż, Zakonnicy muszą trzymać się razem.
Może i Merlin nie miał z tym nic wspólnego, ale Gabriel miał dziękować komukolwiek za obecność Prewetta tutaj, naprawdę. Prawdopodobnie za każdym razem dziękował Merlinowi za zesłanie tych kompetentnych i wykwalifikowanych ludzi do Świętego Munga, którzy potrafili poradzić sobie nawet z najbardziej dziwacznymi przypadkami, jakie widziała magomedycyna. - I chwała ci za to - cóż, nic dziwnego, nie wyglądał najlepiej, chociaż starał się nie tracić prezencji to wychodziło to różnie. Odpuścił sobie trochę, kiedy w końcu usiadł bezpiecznie na krześle w gabinecie uzdrowicielskim. Przyglądał się uzdrowicielowi, który poddawał oględzinom fiolkę, przyniesioną przez pacjenta. Czekał cierpliwie. Ech jak to jest z tymi facetami, kiedy siedział ledwo co poskładany na pozaklęciówkę nie miał wrażenia, że umiera. A wystarczą zwykłe objawy podobne do grypy żołądkowej i już miał ochotę spisywać testament. - Wymioty praktycznie zaraz po spożyciu, ból brzucha i chyba wysypka - dodał, co do ostatniego nie był pewien, bo coś mignęło mu tylko, gdy po raz ostatni zwracał zawartość swojego żołądka po wyjściu z Błędnego Rycerza. Istniała też możliwość, że po prostu mieniło mu się w oczach i w rzeczywistości nie było żadnej wysypki a swędziało go od swetra. Uśmiechnął się słabo do Archibalda, jakby wyczuwając jego intencje, cóż, Zakonnicy muszą trzymać się razem.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bezceremonialnie zawiesił wzrok na Gabrielu, chcąc zauważyć wszelkie niecodzienności w jego zachowaniu czy wyglądzie. Przede wszystkim rzucił mu się w oczy odcień jego skóry, który był przedziwną mieszanką bladości i zieleni - Archibald nie mógł zdecydować czy bardziej jest blady jak ściana czy zielony jak niedojrzały groszek. W zasadzie może warto byłoby sporządzić wykaz koloru skóry pacjenta w zależności od dolegliwości jakie aktualnie go męczą. To dopiero byłaby ciekawa praca! Taka niecodzienna, a zapewne pomocna. Dlaczego nikt nie wspomina o tym na kursie? Do wszystkiego musiał dochodzić sam, zbierając doświadczenie, a może byłoby mu łatwiej gdyby wiedział, że taki a nie inny odcień świadczy o tym lub o tamtym. To zdecydowanie jest temat do przemyślenia!
- Rozumiem - zakodował podane objawy, ale musiał niektóre sprawdzić swoim wprawionym okiem. Gabriel mógł nawet niektórych nie zauważać; to nie byłoby nic dziwnego, w końcu wiele objawów kryje się gdzieś wewnątrz organizmu. - Połóż się - poprosił, wskazując na kozetkę ustawioną przy ścianie. Na niej leżał dość ciepły materiał, żeby pacjenci nie dostali szoku termicznego - sam Archibald nie cierpiał na nich siadać właśnie z tego powodu, zawsze były takie zimne, więc w swoim gabinecie zadbał żeby było inaczej. Podszedł do Gabriela, podwijając sobie nieznacznie rękawy, taki odruch. - Nie krępuj się gdyby zebrało ci się na wymioty - dodał po chwili; w końcu jako uzdrowiciel widział już niejedno i żadna wydzielina nie była mu obca, a pacjenci często z niewiadomych przyczyn wielu rzeczy się wstydzili. No dobrze, on pewnie też byłby zawstydzony, gdyby złapał memortkowe figle, ale profesjonalny uzdrowiciel nie ma prawa wyśmiewać pacjenta. Rozgrzał szybko dłonie i zaczął naciskać na brzuch Gabriela, próbując wyczuć jakieś nieprawidłowości. Czasem robił to różdżką, ale ostatnio lubił się zdać na własną intuicję. - Aha...[/] - mruknął, wyczuwając nienaturalną twardość z prawej strony brzucha. - [b]Jeszcze spojrzę na wysypkę... - gwizdnął przeciągle, zauważając fioletowe plamy na klatce piersiowej. Gabriel się nie mylił, to faktycznie musiała być trutka na gumochłony. Niemniej uwagę Archibalda przykuło coś jeszcze. Maleńkie nakłucia, tylko niedaleko lewej pachy, to dobry znak. - Masz początki kąsającego świerzbu - zawyrokował, spoglądając na Gabriela z powagą jakby co najmniej miał się od tego przekręcić w ciągu najbliższej doby.
- Rozumiem - zakodował podane objawy, ale musiał niektóre sprawdzić swoim wprawionym okiem. Gabriel mógł nawet niektórych nie zauważać; to nie byłoby nic dziwnego, w końcu wiele objawów kryje się gdzieś wewnątrz organizmu. - Połóż się - poprosił, wskazując na kozetkę ustawioną przy ścianie. Na niej leżał dość ciepły materiał, żeby pacjenci nie dostali szoku termicznego - sam Archibald nie cierpiał na nich siadać właśnie z tego powodu, zawsze były takie zimne, więc w swoim gabinecie zadbał żeby było inaczej. Podszedł do Gabriela, podwijając sobie nieznacznie rękawy, taki odruch. - Nie krępuj się gdyby zebrało ci się na wymioty - dodał po chwili; w końcu jako uzdrowiciel widział już niejedno i żadna wydzielina nie była mu obca, a pacjenci często z niewiadomych przyczyn wielu rzeczy się wstydzili. No dobrze, on pewnie też byłby zawstydzony, gdyby złapał memortkowe figle, ale profesjonalny uzdrowiciel nie ma prawa wyśmiewać pacjenta. Rozgrzał szybko dłonie i zaczął naciskać na brzuch Gabriela, próbując wyczuć jakieś nieprawidłowości. Czasem robił to różdżką, ale ostatnio lubił się zdać na własną intuicję. - Aha...[/] - mruknął, wyczuwając nienaturalną twardość z prawej strony brzucha. - [b]Jeszcze spojrzę na wysypkę... - gwizdnął przeciągle, zauważając fioletowe plamy na klatce piersiowej. Gabriel się nie mylił, to faktycznie musiała być trutka na gumochłony. Niemniej uwagę Archibalda przykuło coś jeszcze. Maleńkie nakłucia, tylko niedaleko lewej pachy, to dobry znak. - Masz początki kąsającego świerzbu - zawyrokował, spoglądając na Gabriela z powagą jakby co najmniej miał się od tego przekręcić w ciągu najbliższej doby.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Gdyby Tonks zdawał sobie sprawę z przedmiotu rozmyślań Prewetta to z pewnością sam by się nieźle uśmiał, w końcu by osobą ze sporym dystansem do siebie. Poza tym trochę żałowałby, że nie widzi swojego odbicia w lustrze bo zawsze zastanawiało go jak wygląda skóra mająca zielonkawy kolor. A raczej czy to możliwe, aby z powodu złego samopoczucia wywołanego przez np. spożycie jakiegoś trującego środka. Na polecenie uzdrowiciela skinął jedynie głową i pokonał tą niebotyczną odległość dzielącą go od kozetki, aby wtaszczyć samego siebie na nią i zająć na niej w miarę wygodną pozycję, chociaż zakładam, że przy niecodziennym jak dla Brytyjczyków wzroście Gabriela, stopy swobodnie zwisały poza granicami kozetki.
Trochę mu chyba ulżyło - w końcu Prewett oprócz bycia uzdrowicielem należał także do rodziny szlacheckiej i chociaż wiedział, że poglądy Archiego są jak najbardziej słuszne to jakoś dziwne wydawałoby mu się na początku to, że toleruje coś tak ludzkiego a zarazem obrzydliwego wręcz, jak wcześniej wspomniana czynność. - Dzięki, postaram się nie ubrudzić ci przy tym fartuszka - rzucił, starając się przy tym uśmiechnąć, co w sumie wyglądało dosyć groteskowo, biorąc pod uwagę, że mógł wyglądać teraz jak twarz truposza z brodą. Niezbyt dobrze się czuł, kiedy Archie zaczął z naciskać na jego brzuch, który teraz zdawał się być dużo bardziej delikatny niż spodziewał się sam Gabriel. Co jakiś czas może się lekko skrzywił, czując jak końcówka różdżki wbija się w jego ciało - nie należało to bowiem do najprzyjemniejszych badań na świecie. Trudno to opisać, ale Tonks był przyzwyczajony do innego rodzaju bólu, który znosił o wiele lepiej, teraz? Mógł nazwać się typowym, stereotypowym mężczyzną, który w głowie spisywał swój niezbyt pokaźny dobytek, przepisując go w częściach poszczególnym osobom. Nic więc dziwnego, że gdy Prewett z grobową wręcz powagą postawił swoją diagnozę Gabriel pobladł jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. - A co to, na brudne gacie Merlina, jest? - rzucił, spoglądając na Archibalda. No to koniec, teraz już na pewno będzie wołał o pergamin i kawałek biura, czas spisać ostatnią wolę! Pokonany przez coś co nazywa się kąsającym świerzbem, musiał chyba poprosić o wpisanie bardziej doniosłej przyczyny śmierci na akcie zgonu, żeby nie wypaść głupio w oczach czarodziejów.
Trochę mu chyba ulżyło - w końcu Prewett oprócz bycia uzdrowicielem należał także do rodziny szlacheckiej i chociaż wiedział, że poglądy Archiego są jak najbardziej słuszne to jakoś dziwne wydawałoby mu się na początku to, że toleruje coś tak ludzkiego a zarazem obrzydliwego wręcz, jak wcześniej wspomniana czynność. - Dzięki, postaram się nie ubrudzić ci przy tym fartuszka - rzucił, starając się przy tym uśmiechnąć, co w sumie wyglądało dosyć groteskowo, biorąc pod uwagę, że mógł wyglądać teraz jak twarz truposza z brodą. Niezbyt dobrze się czuł, kiedy Archie zaczął z naciskać na jego brzuch, który teraz zdawał się być dużo bardziej delikatny niż spodziewał się sam Gabriel. Co jakiś czas może się lekko skrzywił, czując jak końcówka różdżki wbija się w jego ciało - nie należało to bowiem do najprzyjemniejszych badań na świecie. Trudno to opisać, ale Tonks był przyzwyczajony do innego rodzaju bólu, który znosił o wiele lepiej, teraz? Mógł nazwać się typowym, stereotypowym mężczyzną, który w głowie spisywał swój niezbyt pokaźny dobytek, przepisując go w częściach poszczególnym osobom. Nic więc dziwnego, że gdy Prewett z grobową wręcz powagą postawił swoją diagnozę Gabriel pobladł jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. - A co to, na brudne gacie Merlina, jest? - rzucił, spoglądając na Archibalda. No to koniec, teraz już na pewno będzie wołał o pergamin i kawałek biura, czas spisać ostatnią wolę! Pokonany przez coś co nazywa się kąsającym świerzbem, musiał chyba poprosić o wpisanie bardziej doniosłej przyczyny śmierci na akcie zgonu, żeby nie wypaść głupio w oczach czarodziejów.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szlacheckie wychowanie Archibalda faktycznie nie brało pod uwagę oglądania ludzkich wymiocin, chociaż jego ojciec od kilkudziesięciu lat zajmował stanowisko uzdrowiciela, więc tematy magomedyczne nigdy nie były w domu Prewettów obce. Szczególnie gdy również jego młodszy brat postanowił iść w ich ślady - wówczas każdy rodzinny obiad prędzej czy później kończył się na dyskusji poświęconej wpływowi kamieni szlachetnych na gojenie się ran ciętych. Matka i siostry jakoś nauczyły się z tym żyć, najczęściej po prostu rozpoczynając pogawędkę na bardziej interesujący je temat.
- Dziękuję, doceniam - uśmiechnął się, będąc zadowolonym z faktu, że Gabriel pozwala sobie na żarty. Co prawda dowcipni pacjenci często byli niezwykle irytujący, jednak czasem taki śmiech na rozładowanie emocji był wskazany - tak jak teraz, bo przecież męczące go dolegliwości wcale nie należały do poważnych, więc nie miał absolutnie żadnych powodów do zmartwień. Ot, standardowe zatrucie, które zdarzało się nie tylko jemu. Tak samo jak wykryty świerzb, który może brzmiał poważnie, ale wcale taki nie był.
- Choroba odzwierzęca. Można się nią zarazić od zwierząt posiadających futra. Spróbuj sobie przypomnieć czy nie głaskałeś ostatnio jakiegoś zbłąkanego psidwaka czy kuguchara - wyjaśnił pokrótce, celowo omijając szczegóły, które dla laika i tak niewiele by wniosły. - Chociaż tę chorobę często przenoszą bahanki, więc proponuję sprawdzić czy jakieś nie zagnieździły ci się za firanką - dodał, podchodząc do sporego regału, w którym piętrzyło się mnóstwo wielokolorowych fiolek. Wyjął jedną z nich, siadając z powrotem za biurkiem. - Widać, że to dopiero początek, ale w przeciągu najbliższych dni wysypka zapewne obejmie całe ciało. Radziłbym również darować sobie bliższe kontakty z innymi czarodziejami żeby ich nie zarazić - kontynuował, wypisując przy tym w swoim dzienniczku wszelkie informacje na temat stanu pacjenta. - Czy masz jakieś pytania? - Podniósł wzrok na Gabriela, gotów odpowiedzieć na wszelkie wątpliwości, które zapewne pojawiły się w jego głowie.
- Dziękuję, doceniam - uśmiechnął się, będąc zadowolonym z faktu, że Gabriel pozwala sobie na żarty. Co prawda dowcipni pacjenci często byli niezwykle irytujący, jednak czasem taki śmiech na rozładowanie emocji był wskazany - tak jak teraz, bo przecież męczące go dolegliwości wcale nie należały do poważnych, więc nie miał absolutnie żadnych powodów do zmartwień. Ot, standardowe zatrucie, które zdarzało się nie tylko jemu. Tak samo jak wykryty świerzb, który może brzmiał poważnie, ale wcale taki nie był.
- Choroba odzwierzęca. Można się nią zarazić od zwierząt posiadających futra. Spróbuj sobie przypomnieć czy nie głaskałeś ostatnio jakiegoś zbłąkanego psidwaka czy kuguchara - wyjaśnił pokrótce, celowo omijając szczegóły, które dla laika i tak niewiele by wniosły. - Chociaż tę chorobę często przenoszą bahanki, więc proponuję sprawdzić czy jakieś nie zagnieździły ci się za firanką - dodał, podchodząc do sporego regału, w którym piętrzyło się mnóstwo wielokolorowych fiolek. Wyjął jedną z nich, siadając z powrotem za biurkiem. - Widać, że to dopiero początek, ale w przeciągu najbliższych dni wysypka zapewne obejmie całe ciało. Radziłbym również darować sobie bliższe kontakty z innymi czarodziejami żeby ich nie zarazić - kontynuował, wypisując przy tym w swoim dzienniczku wszelkie informacje na temat stanu pacjenta. - Czy masz jakieś pytania? - Podniósł wzrok na Gabriela, gotów odpowiedzieć na wszelkie wątpliwości, które zapewne pojawiły się w jego głowie.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Właściwie czuł się trochę lepiej - zapewne przez to, że zwrócił już całą zawartość swojego żołądka i nie miał już czego wyrzucać z siebie na elegancki, bijący po oczach najczystszą bielą fartuch lekarski. W ogóle wszystko było tu tak sterylnie czyste, że aż biło po oczach. Starał się możliwie jak najbardziej rozluźnić bo ostatecznie nie mogło być przecież aż tak źle, prawda? Skoro jeszcze umiał myśleć o czymś takim jak żarciki na temat własnych wymiocin, jakkolwiek obrzydliwie to nie brzmiało. Ale przynajmniej po raz kolejny przekonał się, że Archibald zdecydowanie różnił się od innych arystokratów, o których słyszał bądź zdążył ich poznać. W końcu większość z nich znajdowała się po przeciwnej stronie barykady, wyznając chore, niepojęte dla Gabriela zasady. Chociaż, może nie umiał ich dostrzec bo był za bardzo zaangażowany w to wszystko emocjonalnie? W końcu to on i ludzie podobni jemu stanowili cel wyznawców ideologii wyższości czystej krwi nad innymi czarodziejami. Kto wie, jakby się zachował, gdyby to w jego rękach spoczęła podobna władza.
Uważnie wysłuchiwał słów wypowiadanych przez uzdrowiciela słów. Uważnie wytężył swój nieco zmęczony nie najlepszym stanem fizycznym umysł i zaczął zastanawiać się, czy w ostatnim czasie faktycznie nie miał styczności z wymienionymi zwierzętami. - Nie przypominam sobie, jedyne zwierze z jakim miałem ostatnio styczność do zwyczajne koty - przyznał. Widocznie albo zawodziła go pamięć, albo musiał faktycznie przejrzeć uważnie każdy kąt swojego domostwa, aby upewnić się, że to właśnie dziury w pamięci, a nie bahanek kryjący się gdzieś za firanką w sypialni, czy gdziekolwiek indziej. - Czy mam się spodziewać jakichś innych objawów? Swędzenie, dalsze rewolucje żołądkowe? I ile czasu powinienem unikać kontaktu z ludźmi? - czyli mówiąc inaczej, na jak długi okres czasu dostanie zwolnienie lekarskie, zwalniające go ze służby. Nie lubił chorować, nie lubił opuszczać swojego stanowiska, odczuwał wtedy znaczne wyrzuty sumienia. Co innego dzień wolny, który mu się należał, a co innego spędzenie powiedzmy tygodnia, będąc przykutym do łóżka. I to jeszcze w całkowitej samotności? Koszmar.
Uważnie wysłuchiwał słów wypowiadanych przez uzdrowiciela słów. Uważnie wytężył swój nieco zmęczony nie najlepszym stanem fizycznym umysł i zaczął zastanawiać się, czy w ostatnim czasie faktycznie nie miał styczności z wymienionymi zwierzętami. - Nie przypominam sobie, jedyne zwierze z jakim miałem ostatnio styczność do zwyczajne koty - przyznał. Widocznie albo zawodziła go pamięć, albo musiał faktycznie przejrzeć uważnie każdy kąt swojego domostwa, aby upewnić się, że to właśnie dziury w pamięci, a nie bahanek kryjący się gdzieś za firanką w sypialni, czy gdziekolwiek indziej. - Czy mam się spodziewać jakichś innych objawów? Swędzenie, dalsze rewolucje żołądkowe? I ile czasu powinienem unikać kontaktu z ludźmi? - czyli mówiąc inaczej, na jak długi okres czasu dostanie zwolnienie lekarskie, zwalniające go ze służby. Nie lubił chorować, nie lubił opuszczać swojego stanowiska, odczuwał wtedy znaczne wyrzuty sumienia. Co innego dzień wolny, który mu się należał, a co innego spędzenie powiedzmy tygodnia, będąc przykutym do łóżka. I to jeszcze w całkowitej samotności? Koszmar.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie dziwił mu się, że nie pamięta czy miał kontakt z jakimś zwierzęciem. Człowiek nie uważa tych błahych chwil za szczególnie, więc szybko wyrzuca je z myśli. Sam przeżył niedawno podobną sytuację, kiedy zdiagnozowano u niego świniowstręt. Przez niemalże trzydzieści lat żył w nieświadomości aż do dnia, w którym pierwszy raz w życiu zapuścił się za daleko na polach w rodzinnym hrabstwie i nie spotkał prawdziwej świni. Przez najbliższe dni miał duszności i okropną wysypkę, a kiedy usłyszał diagnozę z ust uzdrowiciela... Nie potrafił w nią uwierzyć, wydawała mu się wyssana z palca, aż wreszcie przypomniał sobie te felerne spotkanie ze świnką. - W takim razie prawdopodobnie to wina bahanek - odparł, wypisując skierowanie na oddział kilka pięter niżej. On już nie był w stanie mu ulżyć, przynajmniej nie jeżeli chodzi o magiczny świerzb. Uniósł głowę znad dokumentów, kiedy z ust Gabriela padło dość dramatyczne pytanie. Westchnął cicho, nie zawsze mając do nich cierpliwość. Zaczął się zastanawiać czy zabrzmiał aż tak poważnie kiedy powiedział mu o chorobie? Przecież nigdy nie robił z igły wideł, a magiczny świerzb to naprawdę chorobeczka a nie poważna dolegliwość. - Rewolucje żołądkowe były spowodowane lekkim zatruciem, które miną po wypiciu tego antidotum - zaczął, podając mu wcześniej wyjętą fiolkę. Niedużą, wewnątrz znajdował się gęstawy eliksir o żółtawym odcieniu - nie wyglądał zbyt zachęcająco, ale był skuteczny. - Natomiast jeżeli chodzi o świerzb, przez najbliższe dni będziesz odczuwał uporczywe swędzenie. Trudno określić jak długo będzie się utrzymywać, ale sądzę, że nie dłużej niż siedem dni. To dopiero początek choroby, więc jeżeli będziesz się stosował do zaleceń, powinno minąć jeszcze szybciej - wytłumaczył, przyglądając się Gabrielowi, żeby mieć pewność, że wszystko zrozumiał. - Trzy dni powinny wystarczyć, ale najlepiej będzie jeżeli przyjdziesz jeszcze na kontrolę - dodał, podając mu karteczkę. - Tu masz skierowanie na oddział urazów magizoologicznych. Dadzą ci tam maść na wysypkę i eliksir Świerzbanka. My niestety nie dysponujemy takimi lekarstwami - w końcu zajmowali się zatruciami, świerzb w ogóle nie mieścił się w ramach ich kompetencji, ale na szczęście był na tyle prostą chorobą, że raczej każdy uzdrowiciel bez względu na specjalność był w stanie ją zdiagnozować. - Czy masz jeszcze jakieś pytania? - wszak właśnie po to tutaj przesiadywał, żeby służyć pacjentom i wyjaśniać wszelkie wątpliwości.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Całkiem możliwe wydawało się to, że w stanie niezbyt zdatnym do normalnego funkcjonowania, do jakiego przywykł Gabriel, mógł nieco dramatyzować, co chyba było jedną z najbardziej stereotypowych cech mężczyzny w czasie jakiejś niedyspozycji. Tak było i z Gabrielem, poza tym Archibald naprawdę brzmiał poważnie, kiedy postawił diagnozę. Nie sądził przecież, że przy okazji wizyty wywołanej fatalną w skutkach pomyłką, dowie się o jeszcze jakiejś przypadłości w sposób całkiem przypadkowy. Czy nie brzmiało to jak scenariusz najgorszej przyszłości, kiedy przy przypadkowej wizycie u uzdrowiciela dowiadujesz się o śmiertelnie poważnej przypadłości? Chyba tak, przynajmniej na początku, bo na szczęście Gabriel dysponował jeszcze odrobiną zdrowego rozsądku i bez cienia podejrzeń przyjął do wiadomości wszystkie informacje jakie podał mu Archibald. Pierwszym małym zwycięstwem ze świerzbem okazał się fakt, że mimo izolacji od ludzi, nie musiał zostać na oddziale na chociażby dwa dni. Było to o tyle pocieszające, że Gabriel nie lubił "zajmować miejsca" tym bardziej, że w dobie licznych uszkodzeń związanych z anomaliami magomedycy mieli i tak dużo roboty. Tak więc wysłuchał wszystkiego co miał do powiedzenia Prewett i przyjął kartkę ze skierowaniem oraz fiolkę, której zawartość miała uregulować jego rewolucje żołądkowe. Swoją drogą, ciężkie westchnięcie nie umknęło uwadze Gabriela, który należał do osób dosyć spostrzegawczych. Niemniej jednak nie skomentował tego w żaden sposób bo i nie widział takiego powodu. Zdawał sobie poniekąd sprawę z tego, że jego pytanie mogło wydać się uzdrowicielowi trywialne, a nawet jeżeli nie, to odpowiadanie na tego typu zapytania przez cały dzień mogło doprowadzić do szewskiej pasji. Sam wiedział coś o irytujących zachowaniach ludzi, z którymi musiał współpracować. Nie raz miał do czynienia z niepotrzebną paniką i wyolbrzymianiem tragizmu swojej sytuacji w przypadku świadka, któremu nigdy nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Zastanowił się jeszcze chwilę nad tym, czy w jego głowie na pewno nie pojawiły się żadne wątpliwości. Po krótkiej chwili uśmiechnął się, a raczej próbował na papierową twarz przywołać coś na kształt uśmiechu. - Nie, nie mam żadnych pytań - powiedział, wstając z miejsca i chowając skierowanie oraz fiolkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, który właśnie wziął do ręki. - Dziękuję za pomoc - zwrócił się do uzdrowiciela, kierując się już w stronę drzwi. Gdy dotarł już do drzwi odwrócił się jeszcze. - Trzymaj się, Archibaldzie - mogłoby się wydawać, że to zwyczajne pożegnanie, którym też w istocie było, ale czyż dwaj członkowie Zakonu nie widzieli w tym swoistego życzenia szczęścia w najbliższym czasie? Czarne chmury bardzo nisko zawisły nad Wielką Brytanią. Tonks był sam, nieodpowiedzialny za nikogo, ale Archibald? On miał rodzinę, której był potrzebny, za którą był odpowiedzialny. Po tym pożegnaniu wyszedł, zamykając za sobą drzwi gabinetu.
/zt
/zt
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Na pewno? - Archibald musiał się upewnić, że Gabriel jest świadomy swojej choroby i nie wróci do szpitala za dwa dni, mówiąc, że jego wysypka się powiększyła i obejmuje większość ciała - już nie pierwszy rok pracował w tym zawodzie, więc widział naprawdę wielu pacjentów. Niektórzy faktycznie o siebie dbali i postępowali dokładnie tak jak poprosił ich o to lekarz, ale równie często zdarzały się takie osobniki, które najwidoczniej stwierdzały, że posiadają większą medyczną wiedzę od wykwalifikowanego uzdrowiciela i zaczynały leczyć się same. To nigdy, ale to absolutnie nigdy, nie przynosiło pozytywnych rezultatów. Według Archibalda słowo uzdrowiciela powinno być święte i żaden człowiek nie powinien go podważać. Wierzył, że Gabriel to inteligentny czarodziej i postąpi dokładnie tak jak mu zalecono. Zresztą miał szczęście, bo w zasadzie jedyne co musiał robić, to w miarę możliwości unikać ludzi i smarować się maścią. To nie były skomplikowane wymagania. - No dobrze, w razie czego możesz do mnie wysłać list - dodał, chociaż oczywiście na co dzień nie proponował pacjentom takiego rozwiązania. Nie miał ochoty tak mieszać życia zawodowego z prywatnym, lecz Gabriel należał do Zakonu, więc traktował go w sposób szczególny. Mógłby napisać w środku nocy, a Archibald zapewne i tak od razu by mu odpisał - zbyt wiele ich łączyło, o zbyt istotne ideały walczyli, żeby sobie nie pomagać. Bo Archibald tylko to mógł zaoferować - swoją magomedyczną wiedzę i stosunkowo duże doświadczenie w zawodzie. - Nie ma za co - odparł, wzruszywszy ramionami - właśnie taką miał pracę, nie musiał mu dziękować za jej wykonywanie. Zawsze czuł się w takich momentach nieswojo. To tak jakby bez przerwy okazywać wdzięczność urzędnikom w Ministerstwie - owszem, może praca uzdrowiciela faktycznie była ważniejsza, wszak polegała na ratowaniu ludzkiego życia, ale wciąż pozostawała pracą. - Ty też się trzymaj, Gabrielu - odpowiedział, odprowadzając go wzrokiem aż w końcu wyszedł z gabinetu. Przez chwilę tak siedział bez ruchu aż w końcu wezwał następnego pacjenta.
zt
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
| datę dopasuj do siebie!
Deszcz każdej nocy brzmiał złowrogo. Czarno, czasami granatowo – głęboko, jakby dźwięk rozchodził się w studni. Błyskawice, które rozświetlały niebo, wcale nie rozjaśniały barwy tego brzmienia, ich dźwięk przypominał wrzucany do owej studni kamień, który zmuszony niepewnym rzutem ocierał się głucho o ściany. Na początku był przerażający, rozrywał niebo na strzępy, powodował krzyk i płacz, który długo nie mógł być uciszany. Uspakajała się dopiero w ramionach mamy, chowając się pod kołdrą tak blisko niej, jak tylko mogła. Podawali jej coraz więcej gorzkich napojów – nie chciała ich pić, były niedobre, ale przyjmowała je ostatecznie, rosząc dłonie pani Picks swoimi łzami, gdy z krzywym grymasem pochłaniała pojemność kieliszka. Potem płacz zaczął być zastępowany po prostu przez ciszę – ponurą i przygnębiającą. Bawiła się w luce między łóżkiem a miękką pufą, czując, że tylko tam w czasie burzy była bezpieczna. Nowe zabawki i sukienki nie miały znaczenia, wolała te stare – choć Miriam nie była tego świadoma, dawały jej poczucie stabilizacji, jakiejś pewności stałego miejsca, do którego zło nigdy nie miało wejścia.
W końcu, po wielu dniach, kiedy deszcz padał niepokojąco zawsze, pytała się pani Picks, a później mamy, babci, dziadka i wszystkich w domu, czy mogłaby gdzieś pójść, kogoś odwiedzić. Zawsze otrzymywała negatywną odpowiedź i chociaż była ona podszyta spokojem i pocieszeniem, to wcale jej to nie pomagało. W końcu poszła do taty i zapytała, czy mógłby zabrać ją do szpitala. Nie, nie czuła się źle – usłyszał w odpowiedzi – po prostu nie chciała już przesiadywać w domu. Niezłomnie prosiła o to codziennie. Aż w końcu się doczekała.
Z całym swoim inwentarzem, w który wliczała się ulubiona sukienka, pelerynka i biały, pluszowy miś z malutką magiczną tiarą na łebku, pojawiła się z tatą w szpitalu św. Munga. Nie mogła co prawda chodzić po całym budynku i zaglądać do każdego pokoju, ale czuła się lepiej nawet, kiedy Archibald zostawił ją w swoim gabinecie z kartkami i kredkami do rysowania – zmieniła grunt, badała otoczenie, spragniona wciąż bezpiecznego gruntu, ale z odrobiną czegoś nowego.
Zerkała co chwila na drzwi, rysując wciąż jeszcze dziecięco niezgrabne linie na czystej kartce, z rosnącym zniecierpliwieniem i oczekiwaniem na powrót taty. Obiecał, że za niedługo wróci!
Deszcz każdej nocy brzmiał złowrogo. Czarno, czasami granatowo – głęboko, jakby dźwięk rozchodził się w studni. Błyskawice, które rozświetlały niebo, wcale nie rozjaśniały barwy tego brzmienia, ich dźwięk przypominał wrzucany do owej studni kamień, który zmuszony niepewnym rzutem ocierał się głucho o ściany. Na początku był przerażający, rozrywał niebo na strzępy, powodował krzyk i płacz, który długo nie mógł być uciszany. Uspakajała się dopiero w ramionach mamy, chowając się pod kołdrą tak blisko niej, jak tylko mogła. Podawali jej coraz więcej gorzkich napojów – nie chciała ich pić, były niedobre, ale przyjmowała je ostatecznie, rosząc dłonie pani Picks swoimi łzami, gdy z krzywym grymasem pochłaniała pojemność kieliszka. Potem płacz zaczął być zastępowany po prostu przez ciszę – ponurą i przygnębiającą. Bawiła się w luce między łóżkiem a miękką pufą, czując, że tylko tam w czasie burzy była bezpieczna. Nowe zabawki i sukienki nie miały znaczenia, wolała te stare – choć Miriam nie była tego świadoma, dawały jej poczucie stabilizacji, jakiejś pewności stałego miejsca, do którego zło nigdy nie miało wejścia.
W końcu, po wielu dniach, kiedy deszcz padał niepokojąco zawsze, pytała się pani Picks, a później mamy, babci, dziadka i wszystkich w domu, czy mogłaby gdzieś pójść, kogoś odwiedzić. Zawsze otrzymywała negatywną odpowiedź i chociaż była ona podszyta spokojem i pocieszeniem, to wcale jej to nie pomagało. W końcu poszła do taty i zapytała, czy mógłby zabrać ją do szpitala. Nie, nie czuła się źle – usłyszał w odpowiedzi – po prostu nie chciała już przesiadywać w domu. Niezłomnie prosiła o to codziennie. Aż w końcu się doczekała.
Z całym swoim inwentarzem, w który wliczała się ulubiona sukienka, pelerynka i biały, pluszowy miś z malutką magiczną tiarą na łebku, pojawiła się z tatą w szpitalu św. Munga. Nie mogła co prawda chodzić po całym budynku i zaglądać do każdego pokoju, ale czuła się lepiej nawet, kiedy Archibald zostawił ją w swoim gabinecie z kartkami i kredkami do rysowania – zmieniła grunt, badała otoczenie, spragniona wciąż bezpiecznego gruntu, ale z odrobiną czegoś nowego.
Zerkała co chwila na drzwi, rysując wciąż jeszcze dziecięco niezgrabne linie na czystej kartce, z rosnącym zniecierpliwieniem i oczekiwaniem na powrót taty. Obiecał, że za niedługo wróci!
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
| 1 grudnia
Nie chciał zabierać Miriam do szpitala. Przede wszystkim dlatego, że po korytarzach kręci się mnóstwo chorych osób, a jej osłabiony organizm mógłby bardzo szybko coś złapać. Nie chciał ryzykować kolejnego ataku choroby, bo każdy mógł się okazać niezwykle niebezpieczny i ciężki do wyciszenia. Czasem miał wrażenie, że popadał w paranoję, a właśnie jako uzdrowiciel powinien umieć spojrzeć na jej przypadłość obiektywnie, ale jednak w tym szczególnym przypadku nie potrafił. Kolejnym powodem był fakt, że jego praca wymaga ciągłego sprawdzania pacjentów, więc nie znalazłby dla Miriam odpowiedniej ilości czasu i pewnie by się tam zanudziła. A nie chciał słuchać, że jest smutna – już wystarczająco często widział wymalowany smutek na jej twarzy, kiedy Winnie szedł gdzieś pobiegać, a ona nie mogła do niego dołączyć.
Ostatecznie się ugiął. Prędzej czy później zawsze to robił i przeklinał się w duchu za tę słabą wolę. Zdenerwowany na samego siebie pewnego dnia mocno ścisnął drobną rączkę swojej córki i zabrał ją do pracy. Ledwie zaprowadził ją do swojego gabinetu i już ktoś wezwał go do pacjenta. - Wiedziałem, że tak będzie - mruknął do siebie pod nosem, szybko znajdując na biurku puste kartki. Posadził Miriam na swoim zdecydowanie dla niej za dużym fotelu, zapewnił o swoim szybkim powrocie, i żwawym krokiem wyszedł z gabinetu. Starał się jak mógł, żeby szybko do niej wrócić, ale minęła prawdopodobnie godzina zanim ponownie pojawił się w gabinecie. Wszedł do środka, obawiając się zastać tam rozgardiasz, ale Miriam wciąż siedziała przy biurku. - Po czym malujesz? - Zaniepokoił się jeszcze, szybko sprawdzając czy przypadkiem nie rysuje po ważnych dokumentach, ale mina w końcu mu zelżała, kiedy wszystko okazało się być w porządku. - Zaglądały do ciebie pielęgniarki? - Nie mógł spokojnie pracować ze świadomością, że nikt by tutaj nie zaglądał podczas jego nieobecności. Jednak upewniwszy się, że jego córka jest cała i zdrowa, usiadł spokojnie na pustej kozetce. - Co chciałabyś tutaj zobaczyć? - W zasadzie zaczynała w nim rosnąć ekscytacja, kiedy tak pomyślał, że może pokazać Miriam czym się zajmuje na co dzień kiedy tak długo go nie ma - kto wie, może dzięki temu Miriam połknie bakcyla i pójdzie w jego ślady? Na pewno wyrosłaby na świetnego uzdrowiciela, akurat co do tego nie miał absolutnie żadnych wątpliwości! A jej dziecięca wyobraźnia na pewno wymyśliła gdzie chciałaby ewentualnie pójść, bo wątpił, żeby wystarczyło jej na samym gabinecie. - Podoba ci się mój gabinet czy coś byś w nim zmieniła? - Zapytał mimo wszystko, przyglądając się krytycznie temu w zasadzie niezbyt dużemu pomieszczeniu.
Nie chciał zabierać Miriam do szpitala. Przede wszystkim dlatego, że po korytarzach kręci się mnóstwo chorych osób, a jej osłabiony organizm mógłby bardzo szybko coś złapać. Nie chciał ryzykować kolejnego ataku choroby, bo każdy mógł się okazać niezwykle niebezpieczny i ciężki do wyciszenia. Czasem miał wrażenie, że popadał w paranoję, a właśnie jako uzdrowiciel powinien umieć spojrzeć na jej przypadłość obiektywnie, ale jednak w tym szczególnym przypadku nie potrafił. Kolejnym powodem był fakt, że jego praca wymaga ciągłego sprawdzania pacjentów, więc nie znalazłby dla Miriam odpowiedniej ilości czasu i pewnie by się tam zanudziła. A nie chciał słuchać, że jest smutna – już wystarczająco często widział wymalowany smutek na jej twarzy, kiedy Winnie szedł gdzieś pobiegać, a ona nie mogła do niego dołączyć.
Ostatecznie się ugiął. Prędzej czy później zawsze to robił i przeklinał się w duchu za tę słabą wolę. Zdenerwowany na samego siebie pewnego dnia mocno ścisnął drobną rączkę swojej córki i zabrał ją do pracy. Ledwie zaprowadził ją do swojego gabinetu i już ktoś wezwał go do pacjenta. - Wiedziałem, że tak będzie - mruknął do siebie pod nosem, szybko znajdując na biurku puste kartki. Posadził Miriam na swoim zdecydowanie dla niej za dużym fotelu, zapewnił o swoim szybkim powrocie, i żwawym krokiem wyszedł z gabinetu. Starał się jak mógł, żeby szybko do niej wrócić, ale minęła prawdopodobnie godzina zanim ponownie pojawił się w gabinecie. Wszedł do środka, obawiając się zastać tam rozgardiasz, ale Miriam wciąż siedziała przy biurku. - Po czym malujesz? - Zaniepokoił się jeszcze, szybko sprawdzając czy przypadkiem nie rysuje po ważnych dokumentach, ale mina w końcu mu zelżała, kiedy wszystko okazało się być w porządku. - Zaglądały do ciebie pielęgniarki? - Nie mógł spokojnie pracować ze świadomością, że nikt by tutaj nie zaglądał podczas jego nieobecności. Jednak upewniwszy się, że jego córka jest cała i zdrowa, usiadł spokojnie na pustej kozetce. - Co chciałabyś tutaj zobaczyć? - W zasadzie zaczynała w nim rosnąć ekscytacja, kiedy tak pomyślał, że może pokazać Miriam czym się zajmuje na co dzień kiedy tak długo go nie ma - kto wie, może dzięki temu Miriam połknie bakcyla i pójdzie w jego ślady? Na pewno wyrosłaby na świetnego uzdrowiciela, akurat co do tego nie miał absolutnie żadnych wątpliwości! A jej dziecięca wyobraźnia na pewno wymyśliła gdzie chciałaby ewentualnie pójść, bo wątpił, żeby wystarczyło jej na samym gabinecie. - Podoba ci się mój gabinet czy coś byś w nim zmieniła? - Zapytał mimo wszystko, przyglądając się krytycznie temu w zasadzie niezbyt dużemu pomieszczeniu.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Rysowanie jej się znudziło, a warto wiedzieć, że w swojej chorobie nudziła się zbyt szybko – wiele bodźców ją omijało, nie mogła biegać po ogrodzie, na czym przecież spędzała większość swojego czasu, nie mogła też chować się z Winnie’m po kątach. Pozostawały kartki i kredki, czasami też płótna i farby, może jeszcze lekcje fortepianu należały do ciekawszych. Wszystkie pozostałe zajęcia były tylko zadaniem na chwilę, drobnym skupieniem uwagi na jednej z wielu otaczających ją rzeczy. Z przykrością stwierdziła, że podawane jej eliksiry stępiły w niej zmysł wyobraźni – słyszane dźwięki zdawały się blaknąć, jak stare farby wylewane na płótno, zlewały się i sprawiały, że finalny odcień był brzydko zatarty, niezbyt zachęcający dla odbiorcy. Często przesiadywała na szczycie schodów, nasłuchując wszystkiego, co działo się wokół niej, ale nie było w tym niczego znajomego. Jakby świat przestał do niej mówić, obraził się, albo co gorsza – odwrócił plecami. Nikomu o tym nie powiedziała, zbyt szybko dorastając, choć wielokrotnie miała ochotę poprosić panią Picks o pomoc w napisaniu listu do wujaszka Ulyssesa.
Kredki zostały porzucone na biurku, rysunek barwnej syreny niedokończony, a ich twórczyni zeskoczyła z krzesła, żeby okrążyć cały gabinet swojego papy. Do gabinetu zajrzała jakaś miła pani, która przyniosła Miriam ciepłe mleko i ciastka czekoladowe. Podziękowała ładnie, przymrużyła powieki, kiedy obca, kobieca dłoń pogłaskała ją po rudych, rozpuszczonych włosach i wróciła do oglądania eksponatów, gdy jej gość wyszedł. Najbardziej zainteresowały ją obrazy kwiatów, podpisane drobnym druczkiem i słabo dostrzegalne z jej perspektywy, ale czytelne.
– Bo-ra-go – ugryzła duże ciastko czekoladowe, wpatrując się bez przerwy w malunek. – Boooraaagoooo ofi-ci-na-lis. Borago offici-nalis. Borago officinalis. – powtórzyła i obróciła się nagle, kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się szeroko, a do środka weszła znajoma sylwetka. Podbiegła do papy i przytuliła go krótko, zaraz unosząc ku górze nadgryzione ciastko. – Tak! Dostałam dobrą rzecz od pani. A tam stoi mleko, ale nie mam na nie ochoty. To dobre ciastko, ugryź, papciu! – podsunęła mu je bliżej. – Ależ dużo pytasz, papo. Rysowałam po kartkach, ale były puste! Podoba ci się moja syrenka? Wczoraj pani Picks czytała mi na dobranoc historię o syrence, której królestwo zaatakował kraken. Dzisiaj dowiem się, czy udało jej się go wygonić. – podążyła za nim, instynktownie wsuwając swoje drobne paluszki w jego dużą dłoń. – Nie wiem, papciu… a co tu można robić? Bawić się w chowanego? Są tu jakieś dzieci? Może je odwiedzimy? Mogłabym im pokazać mój rysunek – ugryzła ciastko jeszcze raz, rozglądając się jeszcze raz po całym pomieszczenia. Przypominało odrobinę pokój w ich dworku, był jednak element, który wyraźnie się odznaczał. Kozetka. Łóżko, ale jakieś puste. – To łóżko potrzebuje mięciutkiego koca i poduszek! – zawyrokowała ostatecznie.
Kredki zostały porzucone na biurku, rysunek barwnej syreny niedokończony, a ich twórczyni zeskoczyła z krzesła, żeby okrążyć cały gabinet swojego papy. Do gabinetu zajrzała jakaś miła pani, która przyniosła Miriam ciepłe mleko i ciastka czekoladowe. Podziękowała ładnie, przymrużyła powieki, kiedy obca, kobieca dłoń pogłaskała ją po rudych, rozpuszczonych włosach i wróciła do oglądania eksponatów, gdy jej gość wyszedł. Najbardziej zainteresowały ją obrazy kwiatów, podpisane drobnym druczkiem i słabo dostrzegalne z jej perspektywy, ale czytelne.
– Bo-ra-go – ugryzła duże ciastko czekoladowe, wpatrując się bez przerwy w malunek. – Boooraaagoooo ofi-ci-na-lis. Borago offici-nalis. Borago officinalis. – powtórzyła i obróciła się nagle, kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się szeroko, a do środka weszła znajoma sylwetka. Podbiegła do papy i przytuliła go krótko, zaraz unosząc ku górze nadgryzione ciastko. – Tak! Dostałam dobrą rzecz od pani. A tam stoi mleko, ale nie mam na nie ochoty. To dobre ciastko, ugryź, papciu! – podsunęła mu je bliżej. – Ależ dużo pytasz, papo. Rysowałam po kartkach, ale były puste! Podoba ci się moja syrenka? Wczoraj pani Picks czytała mi na dobranoc historię o syrence, której królestwo zaatakował kraken. Dzisiaj dowiem się, czy udało jej się go wygonić. – podążyła za nim, instynktownie wsuwając swoje drobne paluszki w jego dużą dłoń. – Nie wiem, papciu… a co tu można robić? Bawić się w chowanego? Są tu jakieś dzieci? Może je odwiedzimy? Mogłabym im pokazać mój rysunek – ugryzła ciastko jeszcze raz, rozglądając się jeszcze raz po całym pomieszczenia. Przypominało odrobinę pokój w ich dworku, był jednak element, który wyraźnie się odznaczał. Kozetka. Łóżko, ale jakieś puste. – To łóżko potrzebuje mięciutkiego koca i poduszek! – zawyrokowała ostatecznie.
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
- Borago officinalis - powtórzył, zamykając za sobą drzwi. - Czyli ogórecznik lekarski - wyjaśnił, zdejmując ilustrację ze ściany. Podszedł z nią do Miriam, żeby mogła lepiej się jej przyjrzeć. On uwielbiał rośliny, a ona uwielbiała rysować – takie zielniki pięknie łączyły ich pasje. - Widzisz te małe włoski na łodydze? Ktoś się napracował, żeby je tak misternie namalować. Kiedyś wierzono, że ten kwiat przynosi szczęście i dlatego dodawano go do różnych napojów - w zasadzie dodawano go tylko do wina, ale Archibald postanowił ten szczegół zostawić dla siebie. - ]Teraz też z niego korzystamy, na przykład jak ktoś się skaleczy albo poparzy - ogórecznik miał dużo szersze zastosowanie, ale nie chciał córce mieszać w głowie. To prawda, że jej dobra pamięć czasem go zaskakiwała. Często też rozumiała dużo więcej niż powinna w tym wieku, ale i tak szczegóły medyczne postanowił zostawić na później. Będzie ją nimi zanudzał jak będzie starsza, najlepiej gdyby połknęła tego bakcyla.
- Poza mlekiem mam tutaj tylko sok dyniowy, więc się zastanów - westchnął, odkładając ilustrację na bok. Nie zamierzał się za to wzbraniać przed spróbowaniem ciasteczka, rzadko odmawiał słodkiego. - Mmm - faktycznie było smaczne! Zjadłby więcej gdyby nie było tutaj Miriam, a tak trochę było głupio zjeść sześciolatce słodycze. - Niezłe - zgodził się z nią, opierając głowę o chłodną ścianę. Trochę był zmęczony dzisiejszym dniem, a czekał go jeszcze jeden obchód. - To bardzo dobrze, że po pustych kartkach, bo ja tu mam dużo ważnych dokumentów, po których pod żadnym pozorem nie wolno malować - przypomniał jej, robiąc na chwilę groźną minę, a przynajmniej próbował taką zrobić, ale trochę mu się nie chciało. Spojrzał więc na rysunek syrenki, podziwiając wszystkie szczegóły, które Miriam postanowiła na nim zawrzeć. - Myślisz, że jej się udało? Syrenka jest przecież taka mała, a kraken wielki i groźny - zauważył, spoglądając z ciekawością na córkę. Lubił jej słuchać, miała bujną wyobraźnię i bardzo ciekawy światopogląd. - Hmm... W chowanego raczej nie da się tutaj bawić - zaśmiał się. - A dzieci tutaj są, jak chcesz możesz pójść ze mną na obchód. Przyda mi się pomoc - dodał, odkładając rysunek na biurko. Wtedy przypomniał sobie o paczuszce, którą ostatnio dostał od Bertiego. - Ostatnio leczyłem takiego sympatycznego cukiernika i dał mi w prezencie paczkę magicznych fasolek. Jeszcze nie da się ich nigdzie kupić. Podobno są wszystkich smaków, ale jeszcze nie próbowałem... Ryzykujemy? - Wyjął z szuflady nieduże pudełko i wrócił na kozetkę. Cóż, chyba mógł zaufać Bottowi. Dobrze, że znajdowali się właśnie na oddziale zatruć, w razie czego szybko wezmą jakieś antidotum. - Masz rację, ale to da się załatwić - rozejrzał się po swoim gabinecie, aż w oczy rzuciła mu się czysta chustka do nosa. Machnął różdżką, a chustka napęczniała, zamieniając się w niedużą poduszkę. Na razie to musiało jej wystarczyć!
- Poza mlekiem mam tutaj tylko sok dyniowy, więc się zastanów - westchnął, odkładając ilustrację na bok. Nie zamierzał się za to wzbraniać przed spróbowaniem ciasteczka, rzadko odmawiał słodkiego. - Mmm - faktycznie było smaczne! Zjadłby więcej gdyby nie było tutaj Miriam, a tak trochę było głupio zjeść sześciolatce słodycze. - Niezłe - zgodził się z nią, opierając głowę o chłodną ścianę. Trochę był zmęczony dzisiejszym dniem, a czekał go jeszcze jeden obchód. - To bardzo dobrze, że po pustych kartkach, bo ja tu mam dużo ważnych dokumentów, po których pod żadnym pozorem nie wolno malować - przypomniał jej, robiąc na chwilę groźną minę, a przynajmniej próbował taką zrobić, ale trochę mu się nie chciało. Spojrzał więc na rysunek syrenki, podziwiając wszystkie szczegóły, które Miriam postanowiła na nim zawrzeć. - Myślisz, że jej się udało? Syrenka jest przecież taka mała, a kraken wielki i groźny - zauważył, spoglądając z ciekawością na córkę. Lubił jej słuchać, miała bujną wyobraźnię i bardzo ciekawy światopogląd. - Hmm... W chowanego raczej nie da się tutaj bawić - zaśmiał się. - A dzieci tutaj są, jak chcesz możesz pójść ze mną na obchód. Przyda mi się pomoc - dodał, odkładając rysunek na biurko. Wtedy przypomniał sobie o paczuszce, którą ostatnio dostał od Bertiego. - Ostatnio leczyłem takiego sympatycznego cukiernika i dał mi w prezencie paczkę magicznych fasolek. Jeszcze nie da się ich nigdzie kupić. Podobno są wszystkich smaków, ale jeszcze nie próbowałem... Ryzykujemy? - Wyjął z szuflady nieduże pudełko i wrócił na kozetkę. Cóż, chyba mógł zaufać Bottowi. Dobrze, że znajdowali się właśnie na oddziale zatruć, w razie czego szybko wezmą jakieś antidotum. - Masz rację, ale to da się załatwić - rozejrzał się po swoim gabinecie, aż w oczy rzuciła mu się czysta chustka do nosa. Machnął różdżką, a chustka napęczniała, zamieniając się w niedużą poduszkę. Na razie to musiało jej wystarczyć!
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Strona 2 z 2 • 1, 2
Gabinet Archibalda Prewetta
Szybka odpowiedź