Somerset, 16 stycznia 1949r.
AutorWiadomość
Archibald pojawił się w Somerset z cichym, charakterystycznym dźwiękiem teleportacji. Wygładził nerwowo swój ciemnozielony płaszcz, poprawił dopasowany kolorystycznie szal i dwoma ruchami dłoni ujarzmił rudą czuprynę. Serce biło mu w piersi jak oszalałe, swoim dudnieniem niemalże zagłuszając wszystko wokół. Gdyby nie studiował magomedycyny, zapewne w tej chwili obawiałby się nadchodzącego zawału. Dłonie zaczęły mu się intensywnie pocić, a nogi lekko drżeć. Stres zjadał go w całości. Zmuszał kończyny do wykonania niewielkiego ruchu w przód, lecz mózg zdawał się być głuchym na jego polecenia. Zamiast tego podsuwał mu tysiące niepokojących myśli, które miały zmusić go do jak najszybszego odwrotu dopóki był on możliwy. Przede wszystkim wizualizował przed oczami Archibalda jego ojca i nestora, ale jakby wyższych i groźniejszych niż w rzeczywistości. Spoglądali na niego z góry z wyraźną dezaprobatą wymalowaną na twarzach. Archibald zamrugał kilkukrotnie, żeby pozbyć się tej męczącej wizji, lecz ona nie chciała odpuścić. Wiedział, że wedle standardów starszyzny właśnie popełnia życiowy błąd, który mógł splamić honor rodziny. Załamaliby ręce, gdyby tylko dowiedzieli się o jego ostatnich ekscesach, i zapragnęliby zamknąć go w izolatce aż ochłonie. Dlatego też nie mieli pojęcia o istnieniu Lorraine Abbot, a raczej o tym silnym uczuciu jakim darzył ją Archibald. Żyli w błogiej nieświadomości, myśląc, że młody Fluwiusz przygotowuje się do ożenku z piękną szlachcianką wybraną mu przez ojca. Tylko co z tego, że była piękna i dostała aprobatę każdego Prewetta, skoro nie miała w sobie ani krzty czegokolwiek co by mogło ją połączyć z Archibaldem? Każdego dnia dusił się na myśl o tym ślubie. Czuł, że ziemia usuwa mu się spod nóg i jeżeli szybko czegoś nie zrobi to spadnie i już nigdy się nie podniesie. Raz spróbował otworzyć się przed swoimi rodzicami i opowiedzieć im o swoich uczuciach, licząc na to, że prawda jego wyznania zmieni ich zdanie. Zamiast tego został potraktowany jak rozhisteryzowany bohater dramatu romantycznego. Ach, dlaczego w takim razie nie obawiają się, że w końcu targnie na swoje życie? Wtedy dopełniłby tą wizję nieszczęśliwie zakochanego i zagubionego młodego mężczyzny. Nie mógł im wybaczyć, że tak wcześnie każą mu pożegnać się z wolnością i to w dodatku z całkiem nieznajomą osobą.
Przynajmniej do chwili, kiedy na tegorocznym sabacie poznał Lorraine Abbott. Dokładnie w tym samym momencie uwierzył w miłość od pierwszego wejrzenia i uwierzył, że jego przyszłość wcale nie musi kreować się w szarych barwach. Na jego twarz powrócił uśmiech, a i krew w żyłach zaczęła mocniej płynąć. Nabrał kolorów; wrócił do żywych po tym długim spacerze wzdłuż Acheronu i Kajały, rzeki smutku i łez. To spotkanie było dla niego bardzo ważne, bowiem okazało się być impulsem do działania: stwierdził, że nikt nie może aż tak kierować jego życiem i sam wybierze z kim chce spędzić resztę swoich dni. A że od sabatu nawet na moment nie mógł wyzbyć się z głowy lady Abbott, zrozumiał, że tym kimś jest właśnie ona. Nie dość, że okazała się impulsem do działania to jeszcze ich celem. Swoimi odważnymi listami narażał się na pośmiewisko, a jednak został zaproszony do hrabstwa Somerset. Całą noc zastanawiał się co dzisiaj powie i wydawało mu się, że jest przygotowany na każdą ewentualność. Przymknął powieki, by wziąć głęboki wdech i na moment się od tego wszystkiego oderwać. Pocieszył się, że w zasadzie gorzej już być nie może, może być tylko lepiej. Policzył szybko do dziesięciu, otworzył oczy i wyczarował elegancki bukiecik. Złożony był z kwiatów eustomy, dokładniej eustomy grandiflorum, i kilku subtelnie włożonych doń liści paproci. Schował różdżkę do specjalnie przeznaczonej do tego kieszeni i ruszył spokojnym, ale jednocześnie pewnym, krokiem w kierunku posiadłości.
Przynajmniej do chwili, kiedy na tegorocznym sabacie poznał Lorraine Abbott. Dokładnie w tym samym momencie uwierzył w miłość od pierwszego wejrzenia i uwierzył, że jego przyszłość wcale nie musi kreować się w szarych barwach. Na jego twarz powrócił uśmiech, a i krew w żyłach zaczęła mocniej płynąć. Nabrał kolorów; wrócił do żywych po tym długim spacerze wzdłuż Acheronu i Kajały, rzeki smutku i łez. To spotkanie było dla niego bardzo ważne, bowiem okazało się być impulsem do działania: stwierdził, że nikt nie może aż tak kierować jego życiem i sam wybierze z kim chce spędzić resztę swoich dni. A że od sabatu nawet na moment nie mógł wyzbyć się z głowy lady Abbott, zrozumiał, że tym kimś jest właśnie ona. Nie dość, że okazała się impulsem do działania to jeszcze ich celem. Swoimi odważnymi listami narażał się na pośmiewisko, a jednak został zaproszony do hrabstwa Somerset. Całą noc zastanawiał się co dzisiaj powie i wydawało mu się, że jest przygotowany na każdą ewentualność. Przymknął powieki, by wziąć głęboki wdech i na moment się od tego wszystkiego oderwać. Pocieszył się, że w zasadzie gorzej już być nie może, może być tylko lepiej. Policzył szybko do dziesięciu, otworzył oczy i wyczarował elegancki bukiecik. Złożony był z kwiatów eustomy, dokładniej eustomy grandiflorum, i kilku subtelnie włożonych doń liści paproci. Schował różdżkę do specjalnie przeznaczonej do tego kieszeni i ruszył spokojnym, ale jednocześnie pewnym, krokiem w kierunku posiadłości.
Nie wiedziała co skłoniło ją do tego by spotkać się z Archibaldem Prewettem. Prócz ciągle żywych wspomnień ich pierwszego spotkania. Prócz treści listów, które przez ostatni czas zdążyli wymienić między sobą. Prócz własnych niepewności. Lorraine Abbott miała dwie, ciągle walczące ze sobą twarze. Jedna była poważna, pochodząca z szanownego rodu szlachcianką, która nigdy nie zrobiłaby nic by sprawdzić swojemu ojcu lub matce zawód. Druga jej twarz była marzycielką. Romantyczką, która marzyła o tym, że pewnego dnia spotka ją prawdziwe szczęście i prawdziwa miłość. Lorraine rzadko dopuszczała tą drugą twarz do głosu. Żyła według obowiązku, z którym się urodziła. Wiedziała, że to spotkanie będzie podyktowane tą pierwszą twarzą. Nie mogła sobie pozwolić na własną emocjonalność. Tym bardziej, że wiedziała iż jest on już od dłuższego czasu zareczony. Pamiętała doskonale moment, w którym powiedziała jej matka o narzeczenstwie Prewetta. Pierwszy raz zobaczyła jak bardzo świat arystokracji zbudowany jest z obłudy i pięknych kłamstw. Kilka tańców na sabacie nie powinno budzić w niej śmiesznych nadziei na coś większego. A jednak obudziło. Dlatego kiedy się dowiedziała zmusiła się by grać dobrą minę do przykrej gry. Dzisiaj jednak postanowiła być zwykłą sobą. Lady Abbott. Arystokratką doskonale zdającą sobie sprawę z własnej wartości. Powiedzenie tego było proste, ale wiedziała, że gorzej będzie to spełnić mając go u boku. W końcu pamiętała jak dobrze ostatnim razem im się rozmawiało. Był piękny, styczniowy dzień. Jej rodzina jako lordowie Somerset zajmowali się tymi terenami z naturalną dla siebie starannością. Siedziała właśnie na zabudowanym tarasie z dotrzymującą jej towarzystwa damą i chociaż jej matka nie miała możliwości by dowiedzieć się o listach, które wymienili ze sobą młodzi arystokraci to na pewno chciałaby wiedzieć o każdym słowie wymienionym podczas ich rozmowy. Lorraine jednak nie widziała takiej potrzeby sama siebie przekonując, że to nic nie znaczące i czysto zawodowe spotkanie chociaż lord Prewett zdążył opowiedzieć jej o własnych odczuciach względem niej. Kiedy skrzat otworzył drzwi do tarasu zapowiadając przybycie Archibalda, Abbott podniosła się z krzesła wygładzając dłońmi materiał błękitnej sukni. Skinęła głową w stronę damy, która chyba nie spodziewała się, że Lorraine będzie miała tyle odwagi by ruszyć gdziekolwiek bez przyzwoitki. Wychodząc z krytej przed zimnem altanki skupiła wzrok na mężczyźnie. Miała wrażenie, że od ich ostatniego spotkania minęły miesiące. Odetchnęła przenosząc spojrzenie na trzymane przez Prewetta kwiaty. - Zachwycają o każdej porze roku, prawda? - zapytała przenosząc zaraz spojrzenie na skrzata dając mu znak by odszedł. - To piękna okolica, lordzie Prewett. Przejdziemy się?
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Chciał, żeby droga do posiadłości trwała co najmniej godzinę, by mieć więcej czasu na przemyślenia. Nie spodziewał się takiego stresu. Zazwyczaj był pewny siebie, a w tym momencie czuł się tak mały i pełen wątpliwości jak jeszcze nigdy. Jak na złość doszedł na miejsce w przeciągu niespełna pięciu minut. Stanął przed wysokimi drzwiami, zawieszając wzrok na mosiężnej kołatce. Jego obecność w tym miejscu to już był swego rodzaju sukces, nawet jeżeli wiedział, że lady Abbott prędzej czy później zgodzi się na to spotkanie. Teraz musiał zrobić wszystko, żeby na tym jednym się nie skończyło. Zapukał, opatulając się mocniej szalem. Nie był pewny czy ten chłód spowodowany był niską temperaturą czy rosnącą niepewnością. Tak czy inaczej miał wrażenie, że od zapukania do przyjścia skrzata minęły wieki. Zdecydowanie w tym miejscu pogorszyło się jego poczucie czasu. Czekał chwilę, aż jego oczom w końcu ukazała się Lorraine Prewett. Cała niepewność prysła jakby była tylko bańką mydlaną. Kąciki jego ust nieświadomie uniosły się w lekkim uśmiechu. Jedno spojrzenie na jej twarz przywróciło wszystkie wspomnienia z sabatu, kiedy pół nocy przetańczyli w swoich ramionach. To były dobre wspomnienia i to właśnie one pchnęły go do działania. - Dzień dobry - powiedział pogodnie, kłaniając się lekko również przed przyzwoitką, choć wolał by odeszła gdzieś bardzo daleko. Na ułamek sekundy skrzyżował z nią wzrok, próbując swoich sił w telepatii, lecz najwidoczniej zmuszanie kogoś do czegoś za pomocą myśli faktycznie było niemożliwe. - Tak, też tak uważam - odpowiedział szybko, może trochę za szybko, ale nic nie mógł poradzić na słowa wydobywające się z jego ust. - Proszę - zreflektował się, podając jej bukiet. - Z przyjemnością - odpowiedział, ostatni raz zerkając na przyzwoitkę, żegnając się z nią kolejnym miłym skinieniem głowy. Zaplótł dłonie za plecami, spokojnie idąc przed siebie. - Cieszę się, że lady zgodziła się na to spotkanie. Naprawdę to doceniam - powiedział, kiedy oddalili się na bezpieczną odległość od posiadłości i wszystkich jej mieszkańców. - Chciałbym również jeszcze raz przeprosić za listy, jeżeli poczuła się lady przez nie urażona. Nie taka była moja intencja - dodał, spoglądając w jej błękitne oczy, bladą twarz, włosy smagane powiewami chłodnego wiatru. Miał narzeczoną, to wszystko komplikowało, dlatego też nie dziwił się jej reakcji. Na jej miejscu również poczułby się urażony, z jej strony sytuacja wyglądała podejrzanie. Miał nadzieję, że po tym spotkaniu uda mu się zmienić jej zdanie na jego temat. Bardzo mu na tym zależało, nawet jeżeli sam nie do końca wiedział co właśnie wyprawia. Ojciec by go udusił gołymi rękami.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Przychodziło jej to z trudem. Zmuszanie się do poważnego tonu rozmowy. Utrzymywanie w ryzach uśmiechu kryjącego się gdzieś w kącikach ust. Wiedziała, że tak właśnie musi wyglądać ich relacja. Nie miała w sobie odwagi i śmiałości by go odtrącić, ale z drugiej strony nie mogła też całkowicie zignorować swojego szlacheckiego urodzenia. Wbrew temu wszystkiemu, Archibaldzie Prewett blondynka, którą widzisz jest przede wszystkim kobietą. Nie taką jak wszystkie i na pewno sam już to zdążyłeś zauważyć. Lorraine nie spodziewała się, że jest w stanie poczuć coś podobnego do kogokolwiek. Jej rodzice bardzo jasno nakreślili to co ją czeka w przyszłości. Jednak kiedy się okazało, że jest na świecie ktoś przy kim pół nocy wystarczyło by była gotowa na o wiele więcej, nie chciała tego tracić. Zderzenie z ziemią było bolesne i blondynka od razu postawiła się na miejscu tej biednej narzeczonej, którą Prewett porzucił prawie na cały wieczór właśnie dla niej. To spowodowało, że to jakie miała odczucia względem niego przestało się liczyć. Skupiła się tylko na tym by zmienić własne postrzeganie. Przerodzić to w ignorancje. Dlaczego więc zgodziła się na to spotkanie? Bo nie potrafiła po prostu go zignorować. Wmawiała sobie, że łatwiej jej będzie się od tego odseparować gdy powie mu o tym prosto w twarz. Gdy zachowa śmiertelną powagę w sytuacji, w której tak bardzo chciałaby się roześmiać. Skłoniła się w powitaniu chcąc w jednym spojrzeniu poznać wszystkie zamiary i myśli. Czasami żałowała, że nie potrafiła czytać innym w myślach. Chciałaby wiedzieć jakie ma intencje. Chciałaby wiedzieć czego oczekuje przychodząc do niej z bukietem pięknych kwiatów. Prawdopodobnie nawet gdyby przyszedł z wyrwaną kilka minut wcześniej mandragorą nie potrafiłaby zakryć uszu. - Dziękuje. - odparła odbierając kwiaty od mężczyzny i przytulając je całkowicie nieświadomie do siebie. Kiedy ruszyli nic nie powiedziała wpatrując się w przestrzeń przed nimi. Nie wiedzieć czemu bała się słów, które mogą paść. Wiedziała, że będą końcem tego co tak naprawdę jeszcze nigdy się nie zaczęło. Czuła na plecach wzrok damy dworu, która gdyby tylko mogła prawdopodobnie przykleiłaby się do blondynki by słyszeć każde słowo. Lorraine jednak nie była już dzieckiem. Wychowana we francuskich Alpach nauczyła się dbać o siebie i dlatego taka wiele myśli i uczyć skrywała w sobie nie dzieląc się tym z ludźmi, którzy na to nie zasłużyli. Skinęła głową dając mu tym samym znak, że przyjmuje przeprosiny chociaż nie miała też zamiaru sprawy listów po prostu przemilczeć. - Jednak jakieś intencje lord posiadał, prawda? - zapytała spoglądając na twarz mężczyzny. Nie chciała wprost zapytać o to czego od niej oczekiwał bo nie chciała równie wprost mu na to odpowiedzieć. Nie chciała by to był już koniec ich spotkania. W głowie kłębiło jej się jeszcze jedno pytanie, na które odpowiedź chciała znać. - Jakim jest lord człowiekiem? - zapytała przystając. - Uważa się lord za dobrego człowieka? - dopytała wiedząc, że jej pytanie było tak naprawdę zbyt ogólnikowe by mogła uzyskać odpowiedź na pytanie, które naprawdę chciała zadać. Najtrudniej mówi się przecież nam o samym sobie.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Archibald byłby zdolny wyrwać mandragorę i podarować ją w formie bukietu, niemniej musiałaby to być osoba, którą darzy szczerą niechęcią. Lorraine do tych osób nie należała. Lorraine należała do specjalnej grupy ludzi bliskich jego sercu i to na tyle specjalnej, że należała do niej tylko ona! Za to ówczesna narzeczona nie należała do żadnych z tych grup, ponieważ Archibald nie potrafił jej po prostu nienawidzić. Cały czas miał na uwadze, że w obecnej sytuacji sama nie miała dużego pola do manewrów. Wcale nie uważał, że miała mniejsze niż on - on po prostu był na tyle odważny, by złapać los w swoje ręce. Tylko czy coś z tego wyjdzie? Postawił wszystko na jedną kartę, więc musiało, bo w przeciwnym wypadku narobi w rodzinie jeszcze większego chaosu. Nie był pewien czy nestor wytrzyma więcej jego wybryków, a niespecjalnie widziało mu się życie na ulicy. - Oczywiście - odparł całkiem swobodnie pomimo zjadającego go od środka stresu. Tak bardzo chciał, żeby wszystko podczas tego spotkania potoczyło się po jego myśli. Od tego zależało każde kolejne spotkanie, każdy kolejny list, wszystko od tego zależało! Archibald miał tendencje do wyolbrzymiana nawet najmniejszych drobiazgów, więc w tej chwili powinien być bliski ataku paniki, ale o dziwo udawało mu się utrzymać względny spokój. - Chciałem się spotkać - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo i nie miał zamiaru podczas tego spotkania kłamać. Chciał, żeby Lorraine wróciła do swojego rodzinnego domu z odpowiedziami na wszystkie nurtujące ją pytania. Dlatego też zadowoliło go to nagłe zatrzymanie się, nawet jeżeli pytanie z lekka go zaskoczyło. To znaczyło, że i ona jest zainteresowana. W przeciwnym wypadku jasno dałaby do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic do czynienia - lady były uczone takich wymyków. Uśmiechnął się kątem ust, będąc nieco rozbawionym tym pytaniem. - Tak - odpowiedział bez dłuższej chwili namysłu. - Uważam się za dobrego człowieka - dodał, bo i faktycznie tak myślał. Popełniał mnóstwo błędów! Wręcz błąd błędem poganiał, ale wciąż nie uważał się za złoczyńcę. W końcu błądzić jest rzeczą ludzką. - A lady? - Odbił piłeczkę, pozwalając sobie na spokojne ruszenie z miejsca i kontynuowanie spaceru.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Lorraine nie ufała ludziom. Ojciec nauczył ją by zawsze być ostrożną z ludźmi, których dopiero poznajemy. Zwykle nie miała z tym problemu bo nie odczuwała większej potrzeby otwierania się przed nimi. Z lordem Prewettem było inaczej. On emanował zaufaniem. Uśmiech, któremu chciało powierzyć się wszelkie tajemnice odsuwał ją trochę od tego znanego jej dystansu chociaż starała się przecież jak mogła. Przez myśl jej przeszło, że nie może się temu dziwić. Chciał zostać uzdrowicielem. Czy uzdrowiciele nie powinni właśnie tacy być? Czy to właśnie nie to zaufanie, które rozsyłali na wszystkich sprawiało, że chciało powierzyć im się życie? Blondynka miała jednak wrażenie, że to co czuła nie było dyktowane tego typu zaufaniem. Wbrew wszystkiemu była już dorosła. Nie powinno jej sprawiać trudności odgadywanie własnych emocji, a jednak odkąd zaczęła się ta cała walka wewnętrzna nie mogła odnaleźć się w sobie samej. Szła obok mężczyzny i choć zimny wiatr smagał jej blade policzki to miała wrażenie, że w środku się gotuje. Przez chwile naprawdę chciała zapytać po co mężczyzna chciał się z nią spotkać. Raz po raz chciała odgrywać tą pozorność chociaż doskonale przecież wiedziała. Dodatkowo choć uparcie ze sobą walczyła sama też tego chciała. Lordzie Prewett nie jest lord kimś kogo łatwo się ignoruje. Szlachcianka obejrzała się jeszcze raz by sprawdzić czy żadne wścibskie oczy nie wyglądają ich zza posiadłości. Wiedziała, że musi być ostrożna i chyba właśnie to wzbudzało w niej jeszcze większe poczucie winy. Słysząc odpowiedź na zadane przed momentem pytanie pokiwała głową. - Czasem się nad tym głowię. - odparła w końcu nie będąc pewna samej siebie. Uśmiechnęła się w końcu delikatnie starając się uwolnić oddech z obwiązanych ją ściśle gorsetów. - Będzie lord ze mną szczery? - zapytała i nie czekając na odpowiedź od razu zadała kolejne pytanie. - Po co właściwie chciał się lord ze mną spotkać? Proszę nie zrozumieć mnie źle… nie chce lorda urazić, ale zważywszy na sytuację chyba nie powinien pan przechadzać się z obcą kobietą ogrodami posiadłości jej ojca gdy prawdopodobnie z duszą na ramieniu wyczekuje listu lorda narzeczona. - mruknęła spoglądając na jasną twarz mężczyzny. Odbijające się płatki śniegu sprawiały, że jego skóra jakby skrzyła się w słońcu. Jej wzrok był spokojny. Miękki jak zawsze. Nawet ton głosu nie zdradzał jak bardzo się teraz denerwowała. Równie dobrze mogła właśnie pytać go o ulubione ciasto. Potrafiła trzymać nerwy na wodzy chociaż zdecydowanie z wyczekiwaniem jej nie do twarzy. Nie była jedną z tych szlachcianek, które wolały kokietować godzinami niż przeprowadzać normalną konwersacje. Nie była pewna czy to dobry znak czy wręcz odwrotnie.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Mógł przygotowywać się do tego dnia miesiącami, a i tak nie byłby w stanie znaleźć odpowiednich słów do odpowiedzi na jej pytania. Nigdy nie był dobry w mówieniu o swoich uczuciach, choć nigdy się z nimi nie krył. Zazwyczaj był jak otwarta księga - wszystko dało się wyczytać z jego twarzy i zachowania, natomiast jakakolwiek próba nadania uczuciom kształtu za pomocą słów kończyła się fiaskiem. Dlatego też nie odpowiedział od razu. To nie było proste, nawet dla niego, mimo że już udowodnił swoimi czynami determinację jaka go popychała do osiągnięcia celu. Teraz miał powiedzieć stuprocentową prawdę, zdradzić powód przyjazdu bez zbędnej woalki uprzejmości i taktu. Był świadom, że to kluczowy moment tego spotkania, a nawet tej relacji, i dopiero po nim będzie mógł zastanawiać się nad realnymi szansami spełnienia swojego marzenia. Chociaż to marzenie musiało się stać również jej, inaczej to wszystko nie będzie miało sensu. Nie chciał jej do niczego zmuszać, chciał tylko jej przedstawić propozycję. - Zawsze jestem z lady szczery - zapewnił, i choć może nie zabrzmiało to najlepiej w świetle jego narzeczeństwa, wciąż było prawdą. Nie był ideałem i wbrew pozorom wcale się za takiego nie uważał, zdarzało mu się kłamać i kręcić, ale nie byłby w stanie zrobić tego Lorraine. Poza tym miał nieodparte wrażenie, że ona doskonale wiedziałaby, kiedy mówi nieprawdę, choć znali się zaledwie od kilku tygodni. On czuł się tak jakby znali się wieki. Kto wie, może czarodzieje z Dalekiego Wschodu mają rację i każdy człowiek dostał szansę ponownego chodzenia po ziemi? Jeżeli tak to z pewnością musieli się już kiedyś spotkać. Archibald cały czas dużo myśli, lecz w wieku tych dwudziestu kilku lat był wyjątkowo emocjonalny i przejawiał skłonności do zbytniego dramatyzowania. I w tamtej chwili był przekonany, że grunt ucieka mu spod stóp i musi nad tym zapanować. Wiedział, że bez względu na koniec tej historii, jego decyzje kogoś zranią. - Chyba nie powinienem - zgodził się, spuszczając wzrok na swoje wypolerowane buty. Nie lubił ich, nie były zbyt wygodne, ale wypadało właśnie w nich przyjść. - Choć wątpię, by moja narzeczona wyczekiwała ode mnie listu - dodał, wzdychając cicho, nie będąc w stanie pozbyć się z głosu nuty rezygnacji. Prawdopodobnie teraz leżała na swoim łóżku i łkała w poduszkę, użalając się nad swoim marnym losem szlachcianki. Przynajmniej Archibald właśnie tym zajmowałby wolne chwile, gdyby nie osoba Lorraine, będąca jego światełkiem w tunelu. - Nie chcę, żeby lady wzięła moją szczerość za bezczelność. Moim celem nie jest urażenie lady, wręcz przeciwnie... - zaczął, spoglądając w jej błękitne oczy. W tym momencie nie był pewny czy jego serce przestało bić czy może jednak biło jak oszalałe. - Nie może lady zaprzeczyć, że bardzo dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie podczas tegorocznego Sabatu. Nie wiem jak lady, może właśnie strasznie się wygłupiam, ale nigdy wcześniej się tak nie czułem. I chciałem, żeby lady o tym wiedziała - powiedział, przystając na moment, jakby godzenie spaceru i wyznania miłości było zbyt trudne. - A moja narzeczona... Zostaliśmy sobie wybrani przez nestorów, ale nie łączy nas żadna więź - dodał, wylewając z siebie resztę żali, dzięki czemu poczuł się o wiele lżej, ale tylko na chwilę. Potem wzrósł w nim stres, zawstydzenie i niepewność reakcji Lorraine.
Lorraine doskonale wiedziała do czego zmierza mężczyzna. Mimo, że musiała usłyszeć do na głos to część jej od samego początku czuła co mężczyzna chce powiedzieć. Chociaż zwykle należała do osób pewnych siebie to teraz nie o pewność siebie chodziło, a o to co oboje poczuli tej nocy na sabacie. To było niewłaściwie. Odsłonić całą siebie człowiekowi, którego nie znała. Jednak łatwo było przy nim się zapomnieć. Miał w sobie coś co jednocześnie ją onieśmielało, ale też sprawiało, że była sobą. Zostawiając całą szlachecką otoczkę z boku całkowicie zapominając o tajemniczości, którą powinna mieć w kontakcie z jakimkolwiek mężczyzną. To chyba w pewien sposób ją przerażało. Przecież w ich świecie nie było miejsca na takie uczucia. Dobrze wiedzieli jak to miało wyglądać i chyba żadne z nich nie myślało o swojej przyszłości jak o szczęśliwym i kochającym się domu. Marzenia, które nawet optymistce nie przeszłyby przez myśli. A jednak szedł obok niej zapewniając, że zawsze jest z nią szczery. Próbowała być zimna i stanowcza. Próbowała jakoś dowiedzieć się czy to co teraz zamierza jest prawdziwe czy tylko próbuje zaspokoić zrodzoną się w nim ciekawość jej osobą. Lorraine spotykała w swoim życiu różnych ludzi. Jej matka nie próżnowała. Zawsze marzyła o tym by Abbott wyszła za kogoś godnego i kogoś o kim z dumą będzie mogła mówić jak o członku rodziny. Jednak spotykając szlachciców nigdy nie myślała o nich tak jak myślała o Archibaldzie. Zamiast myśleć o tym jak zarabia, czy jest zdrowy, czy będzie dobrym kandydatem na męża, zastanawia się nad tym jakim jest człowiekiem, czym się interesuje i co sprawia, że uśmiech pojawia się mu na twarzy. Słuchając słów mężczyzny doskonale wiedziała o czym mówi. Tego wieczoru nie zabrakło im magii i prawdopodobnie gdyby nie dowiedziała się od matki o jego zaręczynach nadal widziałaby nieuchwytny ideał. Teraz jednak musiała stąpać mocno po ziemi nie pozwalając sobie by to uczucia wzięły nad nią górę chociaż Merlin jej świadkiem, że to wcale nie było łatwe. - Ma lord racje, nie zaprzeczę. - powiedziała unosząc kącik ust w uśmiechu na wspomnienie ich pierwszego spotkania. Serce podskoczyło jej w piersi, a ona chciała by w jej głowie pojawiła się jakaś odpowiedź. Tak się jednak nie stało, a ona została sama walcząc ze sobą we własnych myślach. - Lordzie Prewett… ja naprawdę chciałabym, żeby sprawa wyglądała inaczej, ale bez względu na to czy czuje pan coś do swojej narzeczonej czy nie ona nadal jest pańską narzeczoną. Tak jak mi nie przystoi spotykać się z zajętym mężczyzną tak i lordowi prawdopodobnie spotykanie się ze mną. Wtedy na sabacie poczułam się naprawdę wyjątkowo i oczywiście dziękuje, że lord spędził ze mną wtedy tyle czasu. Naprawdę to była piękna noc. Po prostu w tym momencie nie uważam tego za zbyt sprawiedliwe. Nie zależy mi na pozorach. - odparła ważąc każde słowo. Miała nadzieje, że zrozumie bo odsunięcie go było jedną z tych rzeczy, które zapadają w naszej pamięci niczym stracone na szczęście szanse.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Czas zatrzymał się w miejscu, kiedy oczekiwał na jej odpowiedź. Czuł jak zapada się pod ziemię, robi się coraz mniejszy i mniejszy. Najchętniej całkiem by zniknął, byle tylko nie usłyszeć słów krytyki, niszczących jego marzenia. Był przekonany, że tak właśnie będzie - przez te długie sekundy uprawiał zawodowe czarnowidztwo, wyobrażając sobie jak zaczyna na niego krzyczeć, jak przybiega jej przyzwoitka, jak dostaje po głowie zaklęciem od jej ojca, jak ucieka z podkulonym ogonem do domu i dostaje po głowie po raz drugi od własnego ojca, wreszcie jak idzie nieszczęśliwy do ślubu obok swojej narzeczonej, a jego twarz do końca życia wykrzywia niezadowolony grymas. Aż tu nagle jej usta wygięły się w nieznacznym uśmiechu, niemalże niezauważalnym, ale doskonale widzialnym dla tak wprawnego obserwatora jakim był Archibald. Te uniesione kąciki na nowo rozpaliły w nim nadzieję, nawet jeżeli jej kolejne słowa niekoniecznie okazały się tak obiecujące, chociaż odczytał kryjący się w nich przekaz. Przynajmniej chciał wierzyć, że ten przekaz faktycznie istnieje, a nie jest tylko wytworem jego wybujałej wyobraźni. - Cieszę się, że lady również wyniosła z Sabatu same pozytywne wspomnienia - powiedział, z trudem powstrzymując się przed szerokim uśmiechem i skokiem z radości. Ja naprawdę chciałabym, żeby sprawa wyglądała inaczej uczepił się tej myśli jak kotwicy, która nie pozwalała mu odpłynąć na sam środek oceanu rozpaczy. - Rozumiem. Dziękuję za szczere słowa - dodał, przystając w pobliżu starego drzewa. Cały stres i niepewność z przyjazdu do Somerset zaczęły z niego znikać, bo dowiedział się wszystkiego czego potrzebował i wiedział już, że jego marzenia wcale nie są marzeniami ściętej głowy. - Chyba na ten moment wszystko sobie wyjaśniliśmy. Odprowadzę lady do posiadłości - powiedział, uśmiechając się lekko, po czym skierował swoje kroki w kierunku pałacu. Na język cisnęły mu się setki mniej lub bardziej banalnych pytań jak chociażby to, jaki jest jej ulubiony kolor. Powstrzymywał się jednak przed tym wybuchem wścibskości, gdyż rozsądek mu podpowiadał, że z ich ust padła dzisiaj wystarczająca ilość słów. Pożegnał się z nią eleganckim ukłonem, pożegnał również stojącą na ganku przyzwoitkę, nie mogąc się powstrzymać przed rozbawionym uśmiechem na jej widok, po czym odwrócił się na pięcie i po przejściu paru kroków, teleportował się do Dorset. Coś z tego będzie pomyślał z mocniej bijącym sercem.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Lorraine wierzyła, że ludzie z natury nie chcą krzywdzić innych ludzi. W końcu to przeciw naturze, a z naturą identyfikował się każdy czy tak naprawdę tego chciał czy nie. Nie miała jednak wcześniej kontaktu z mężczyznami; lordami. Nie wiedziała co może kryć się w głowie Prewetta i choć chciałaby się tego dowiedzieć to nie miała odwagi by zapytać o to wprost. Nigdy wcześniej tak się nie czuła. Nigdy nie miała powodu do tego by się przy kimś krępować. Wręcz przeciwnie. Ojciec nauczył ją mówienia swojego zdania i to tak by nikt nie pomyślał, że ma do powiedzenia więcej niż szlachcianka. Jednak bała się, że jeśli powie coś złego, że jeśli się skompromituje przy lordzie Archibaldzie to może nie mieć już szansy by to naprawić. Nie spodziewała się nawet, że to spotkanie właśnie tak się potoczy. Nawet jeśli wcześniej ustaliła sobie, że będzie zimna i bardzo wyraźnie podkreśli granice, które musiały między nimi istnieć. Jednak nie mogła nic poradzić na to, że potrafił rozgrzać jej serce słowami. Nie mogła nic poradzić na to, że kiedy wspominała ich taniec na sabacie czuła się jak nigdy wcześniej. Tym bardziej było jej przykro, że to wszystko okazało się tylko chwilą. Pozornym szczęściem. Może właśnie tak wyglądało życie każdej szlachcianki? Może zanim zdawali sobie sprawę z tego, że jest w tym szlacheckim świecie ktoś do kogo mogliby coś poczuć to już dawno byli obiecani komuś innemu. Wiedziała, że jak kiedyś będzie matką to pozwoli swoim dzieciom najpierw zrozumieć samych siebie, a dopiero później kierować się rodem i szlacheckimi zasadami. Może to naiwne, ale dobrze wiedziała, że jej matka choć przedstawiała jej różnych szlachciców to nie zmusiłaby jej do niczego kiedy nie musiała. Lorraine spoglądała na mężczyznę z pewnością chociaż w środku wcale nie była aż tak pewna tego co robi i co mówi. Chyba wiedziała, że właśnie tak będzie, ale nauczyła się pozorów. W szlacheckim świecie ta umiejętność była niezwykle ważna choć niezbyt chciała jej używać względem niego. - Mam nadzieje, że nie uraziłam lorda. To ostatnie czego bym chciała. - mruknęła gdy ruszyli już w stronę posiadłości. Pożegnali się, a Lorraine miała nadzieje, że niedługo będą mieli okazje spotkać się ponownie. Nadzieje, że już w innej sytuacji. Nadzieja ponoć umiera ostatnia.
koooniec
koooniec
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Somerset, 16 stycznia 1949r.
Szybka odpowiedź