Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Piwnica
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Piwnica
Kamienne, krzywo ociosane schodki w dół, które prowadzą z przedpokoju do piwnicy, skryte są pod drewnianą klapą - a na nią najczęściej nałożony jest wyświechtany, stary dywan w odcieniach szarości. We wnętrzu piwnicy panuje mrok - świeczki wbite w uchwyty na ścianach czekają, aż ktoś je zaświeci. W pomieszczeniu, do którego wiedzie ścieżka, wiecznie panuje chłód bijący od ceglastych ścian; ułożono w nim kilka zabitych skrzyń o średnio potrzebnej zawartości, wyświechtane manekiny do ćwiczenia zaklęć i parę worków ze starymi ziemniakami. W piwnicy znajdują się jedne drzwi zbudowane jakby ze zbitych desek - nie prowadzą jednak donikąd, bowiem tuż za nimi znajduje się ślepy zaułek. Można zamknąć je na kłódkę. Co jakiś czas rozlega się cichy pisk - czyżby to szczur?
21.04
Utrata poczucia czasu jest bardzo prosta. Bardzo, bardzo prosta. Z jednej strony - kiedy spędza się czas miło, przy ulubionej herbacie z książką w ręce, można zaczytać się tak bardzo, że nim się człowiek zorientuje, już minie pół dnia. Można mieć wtedy wyrzuty sumienia. W końcu tych kilka godzin dało się spożytkować jakoś bardziej pożytecznie, prawda? Poczucie winy potrafi być w takich momentach całkiem dotkliwe, doprawdy.
Zdecydowanie jednak gorzej, jeśli poczucie czasu traciło się, będąc tego w pełni i boleśnie świadomym. Kiedy wynikało z bezczynności, z zamknięcia, zaszczucia, bólu i strachu. Kiedy jedyne co człowiek mógł robić, to spoglądać na zimne, ceglaste ściany i zastanawiać się, kiedy więzy na rękach odetną ci dopływ krwi do dłoni. Co się z nim stanie. Jak długo będzie leżeć w tej zatęchłej, zimnej piwnicy.
Craig był wściekły. Od chwili, gdy obudził się, spętany niczym zwierzę, końcem sznura przywiązany do jednej ściany, obolały, zdezorientowany i niepamiętający co się stało... wszystkie te uczucia przelał we wściekłość. Nie potrafił inaczej. Narastała w nim lodowata fala - gniew lorda Burke rzadko płonął gorącym płomieniem, nie przyjmował kształtu podobnego formie szatańskiej pożogi. Był zdecydowanie bardziej jak woda, zimna niczym lód, równie jednak śmiercionośna. Obserwował. Korzystając z niezwykle ograniczonego źródła światła, jakim były maleńkie świeczki powtykane przy ścianach piwnicy, Craig obserwował i gorączkowo myślał.
Nie miał pojęcia co się stało. Pamiętał tylko cel ich misji. Odwiedziny u Weasleya. Taki był cel. Odwiedziny. Wybadanie tego i owego o zakonie. O Zakonie Feniksa. Pamiętał swoich towarzyszy. Mieli iść razem. We trójkę. On, Crispin i Samantha. Gdzie była Samantha?
Nie miał pojęcia gdzie się znajdował. Russell nie okazał się zbyt rozmowny, za co Burke miał ochotę podczołgać się do niego i przegryźć mu tętnicę szyjną. Był obolały, wściekły i zdezorientowany. Misja musiała się nie powieźć. Zawiedli. Dali się pochwycić jak para gówniarzy. Wiedział, że to musiał być zakon. Któż inny? I jak prędko Czarny Pan się o tym dowie? I czy w ogóle? Jego cała nadzieja pozostawała w wilkołaku, który - oby, Craig gorąco o to prosił - uniknął losu Burke'a i Russella.
Na usta cisnęło mu się niepierwsze już i zapewne nieostatnie, paskudne przekleństwo.
Utrata poczucia czasu jest bardzo prosta. Bardzo, bardzo prosta. Z jednej strony - kiedy spędza się czas miło, przy ulubionej herbacie z książką w ręce, można zaczytać się tak bardzo, że nim się człowiek zorientuje, już minie pół dnia. Można mieć wtedy wyrzuty sumienia. W końcu tych kilka godzin dało się spożytkować jakoś bardziej pożytecznie, prawda? Poczucie winy potrafi być w takich momentach całkiem dotkliwe, doprawdy.
Zdecydowanie jednak gorzej, jeśli poczucie czasu traciło się, będąc tego w pełni i boleśnie świadomym. Kiedy wynikało z bezczynności, z zamknięcia, zaszczucia, bólu i strachu. Kiedy jedyne co człowiek mógł robić, to spoglądać na zimne, ceglaste ściany i zastanawiać się, kiedy więzy na rękach odetną ci dopływ krwi do dłoni. Co się z nim stanie. Jak długo będzie leżeć w tej zatęchłej, zimnej piwnicy.
Craig był wściekły. Od chwili, gdy obudził się, spętany niczym zwierzę, końcem sznura przywiązany do jednej ściany, obolały, zdezorientowany i niepamiętający co się stało... wszystkie te uczucia przelał we wściekłość. Nie potrafił inaczej. Narastała w nim lodowata fala - gniew lorda Burke rzadko płonął gorącym płomieniem, nie przyjmował kształtu podobnego formie szatańskiej pożogi. Był zdecydowanie bardziej jak woda, zimna niczym lód, równie jednak śmiercionośna. Obserwował. Korzystając z niezwykle ograniczonego źródła światła, jakim były maleńkie świeczki powtykane przy ścianach piwnicy, Craig obserwował i gorączkowo myślał.
Nie miał pojęcia co się stało. Pamiętał tylko cel ich misji. Odwiedziny u Weasleya. Taki był cel. Odwiedziny. Wybadanie tego i owego o zakonie. O Zakonie Feniksa. Pamiętał swoich towarzyszy. Mieli iść razem. We trójkę. On, Crispin i Samantha. Gdzie była Samantha?
Nie miał pojęcia gdzie się znajdował. Russell nie okazał się zbyt rozmowny, za co Burke miał ochotę podczołgać się do niego i przegryźć mu tętnicę szyjną. Był obolały, wściekły i zdezorientowany. Misja musiała się nie powieźć. Zawiedli. Dali się pochwycić jak para gówniarzy. Wiedział, że to musiał być zakon. Któż inny? I jak prędko Czarny Pan się o tym dowie? I czy w ogóle? Jego cała nadzieja pozostawała w wilkołaku, który - oby, Craig gorąco o to prosił - uniknął losu Burke'a i Russella.
Na usta cisnęło mu się niepierwsze już i zapewne nieostatnie, paskudne przekleństwo.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiadomość od Eileen zaskoczyła go z tego względu, że nie spodziewał się, że gajowa zwróci się własnie do niego z tą prośbą. Chętnych do pomocy Zakonników było naprawdę sporo i Wilde żyła z częścią z nich o wiele lepiej niż z astronomem. Mimo wszystko nie zamierzał jej bezczelnie odrzucać, bo każda prośba o pomoc, która trafiała do niego nie spotykała się z odmową. Była to już druga osoba, która poprosiła go o to, by towarzyszył jej w odbudowie Starej Chaty. Kilka dni wcześniej z Adrienem wybrali się po zakupy odpowiednich narzędzi, co poszło im zaskakująco dobrze. Mimo że żaden z nich nie znał się na budowlance ani nie miał mieć już z nią zapewne do czynienia w przyszłości. Takie zadania nie leżące w kompetencjach JD'ego zdarzały się nader często. Wystarczyło przypomnieć sobie ostatnie zadanie zleconego mu i Poppy projektu plakatu propagandowego. Chyba za bardzo przeceniano jego umiejętności z zakresu rysunku czy jakiegokolwiek tworzenia pięknych obrazków, ale nie mógł powiedzieć, by nie sprawiło mu to radości. Człowiek wszakże rozwijał się całe życie i nie można było się ograniczać jedynie do dziedziny swojej pracy. Tworzenie plakatów jak i kupowanie narzędzi z Adrienem potwierdziło jedynie słuszność teorii, że dla chcącego nic trudnego. Podniosło to też w pewien sposób morale wynikające z pewnego zawieszenia, które ogarnęło zmęczonego już profesora. Bezsenność zaczęła odbijać się dość poważnie na jego zachowaniu, gdy przyłapywał się na irytacji rzeczami, które wcześniej nawet dla niego nie istniały. Na przykład skrzypienie podłogi lub wieczna czkawka jednego z zamkowych duchów, które często odwiedzały go w Wieży Astronomicznej. Oczywiście Jay w ogóle nie podejrzewał, że to było związane z jakimś zaburzeniem psychiki lub fizyczności. Zajmował się innymi, nie dostrzegając tego co działo się u niego. Nie trzeba było być jednak specjalistą, by dojrzeć zmiany zachodzące w profesorze, chociażby z wyglądu. Zarost obrósł kiedyś gładką twarz, oczy stały się mniej skrzące, a zdecydowane cienie pod nimi nie dodawały wcale uroku. Ile jednak jeszcze miało to trwać? Vane zapewne mógłby i zapracować się na śmierć, sądząc, że wszystko z nim w porządku. Nie można było mu jednak odmówić determinacji, dlatego zjawił się po zakończonej pracy na miejscu, gdzie znajdowała się Stara Chata. Nasunął kaptur praktycznie aż po sam nos, nie chciał jednak by ktokolwiek zauważył ich obecność w tym miejscu. Brak jakichkolwiek zabezpieczeń nie działał na ich korzyść, a stan budynku jedynie przyciągał spojrzenia. Do tego za dnia na pewno z łatwością było można dostrzec kręcące się po gruzach postacie. Eileen miała rację, że musieli zjawić się tu po zmroku i zachować szczególną ostrożność. Kto wie, co się mogło wydarzyć? Poczekał na gajową zgodnie z obietnicą i wspólnie już zaczęli poruszać się po pozostałościach budynku, w którym odbywały się spotkania Zakonu Feniksa. Połamane deski, kawałki mebli, nawet kamienie rozrzucone były w jednym wielkim chaosie, który rozrzutem przypominał eksplozję. Jakby potężne zaklęcie uderzyło w budynek i rozerwało go na strzępy. Jaydena aż mierziło na samo wyobrażenie sobie tego, co musiało się wydarzyć w tym miejscu podczas majowej nocy. Poszedł przodem, gdy przeszli do centrum wielkiego rowu, który leżał na środku terenu. W razie czego zerknął na Eileen czy radziła sobie wśród gruzów, które w ciemności zdawały się paskudnymi kolcami czekającymi jedynie na to, by na nie stanąć i zrobić sobie krzywdę.
- Lumos - wyszeptał, gdy znaleźli się w zdecydowanie dolnej partii dawnej Starej Chaty. To co widzieli wcześniej nie było czymś prostym do ogarnięcia, dlatego pewnie piwnica nie miała się inaczej. Szczególnie że większość rusztowania spadło właśnie tutaj.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 17.09.17 1:06, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Nie podobała jej się daleka perspektywa samotnych nocy pozbawionych snów, które przecież miały za zadanie orzeźwić umysł, wywietrzyć z niego niepokojące myśli i po raz kolejny postawić wazon ze świeżymi kwiatami, dającymi wrażenie porządku, chociaż pozornego, uroku, który odstraszał bestie, nocne demony. Ale nie musiała też szukać pretekstów, żeby tylko wykiwać się od ułożenia się do snu – preteksty znajdywały ją samą. Odbudowa starej chaty zdawała się tkwić na szczycie piramidy problemów i dzieliła to miejsce tylko z opieką nad Zakazanym Lasem i Hogwartem, więc to były pierwsze z powodów, dzięki którym zamiast tulić głowę do snu, z wytrwałością godną Syzyfa, robiła wszystko, byleby tylko trzymać się z dala od łóżka. Najpierw gorączkowo myślała o tym, w jaki sposób mogłaby pomóc w odbudowie – Zakonnicy zresztą orientowali się w planie przedsięwzięcia. Nie nadawała się do prac typowo budowlanych, co najwyżej mogłaby podawać gwoździe i robić kanapki pracującym, ale mogła uczestniczyć w samych przygotowaniach, porządkach.
Jayden był drugą osobą, o której pomyślała. Pierwszą była Just, ale ją szybko wyrzuciła ze swoich dokładnych kalkulacji, upominając ją gdzieś głęboko w sobie, że powinna nabrać sił po katastrofie w Złotej Wieży, nie tylko tych fizycznych, ale też i psychicznych. Utrata matki wiele ją kosztowała. Dlatego zamiast do niej, napisała do profesora astronomii, i naprawdę ucieszyła się, gdy jej propozycja spotkała się z jego aprobatą. Długo się znali – nie dość, że oboje byli Krukonami i edukację zaczęli w tym samym roku, to i później również w tym samym roku na nowo powrócili do Hogwartu, ale tym razem jako nauczyciele. Był zdolny, znał pojęcie odpowiedzialności, a definicja obowiązku była dla niego okrutnie ważna. Dokładnie takich ludzi potrzebował Zakon.
Gdy skończyła swój dyżur w Zakazanym Lesie i naprawiła wszystko, co naprawić dzisiaj mogła, od razu opuściła szkockie wrzosowiska, by zawitać na powrót w Anglii. Zleciała z ciemnego, niemal czarnego nieba, kiedy jej ptasi wzrok zbadał całą okolicę pod względem niechcianego towarzystwa. La Revelant znajdowała się jednak na tyle daleko od cywilizacji, przy okazji oddalając od niej również i samą chatę, a pora była tak późna, że Eileen wątpiła, by kogokolwiek mogłoby tu przywiać z jego własnej woli. Opadła więc na ziemię lekko, chowając skrzydła, by zamienić je na ludzkie ramiona, i sprężystym, choć nieco zmęczonym krokiem, ruszyła w stronę znajomej sylwetki stojącej niedaleko restauracji. Stamtąd udali się do chaty.
– Próbujesz dorównać długością brody Dumbledore’owi? – spytała tylko, uśmiechając się zaledwie kącikiem ust.
Gdy znaleźli się bliżej, zwolniła kroku, niemal od razu wyciągając z kieszeni ciemne drewno nowej, jeszcze nie dość wygrzanej w dłoni różdżki. Wzrokiem przemykała po kolejnych leżących na ziemi deskach, po szczątkach gruzu, tych mniejszych i większych, oderwanych od siebie jakąś ogromną siłą odrzutu. Wzięła głęboki wdech.
– Lumos – wyszeptała niemal w tym samym momencie, co Jayden. Jasny, mleczny promień światła rozwidlił im drogę, przy okazji pokazując w szerszym ujęciu to, co tak naprawdę pozostało po budowli. – Dziura. Wyrwa. Nie wierzę. Ostrożnie, Jay. – rzuciła do niego cicho i czubkiem buta szturchnęła deskę leżącą samotnie na ziemi. – Może coś się jednak zachowało… książki w tej sytuacji byłyby najprzydatniejsze. – grupa badawcza będzie potrzebowała ogromnej wiedzy. – Poszukajmy książek.
Jayden był drugą osobą, o której pomyślała. Pierwszą była Just, ale ją szybko wyrzuciła ze swoich dokładnych kalkulacji, upominając ją gdzieś głęboko w sobie, że powinna nabrać sił po katastrofie w Złotej Wieży, nie tylko tych fizycznych, ale też i psychicznych. Utrata matki wiele ją kosztowała. Dlatego zamiast do niej, napisała do profesora astronomii, i naprawdę ucieszyła się, gdy jej propozycja spotkała się z jego aprobatą. Długo się znali – nie dość, że oboje byli Krukonami i edukację zaczęli w tym samym roku, to i później również w tym samym roku na nowo powrócili do Hogwartu, ale tym razem jako nauczyciele. Był zdolny, znał pojęcie odpowiedzialności, a definicja obowiązku była dla niego okrutnie ważna. Dokładnie takich ludzi potrzebował Zakon.
Gdy skończyła swój dyżur w Zakazanym Lesie i naprawiła wszystko, co naprawić dzisiaj mogła, od razu opuściła szkockie wrzosowiska, by zawitać na powrót w Anglii. Zleciała z ciemnego, niemal czarnego nieba, kiedy jej ptasi wzrok zbadał całą okolicę pod względem niechcianego towarzystwa. La Revelant znajdowała się jednak na tyle daleko od cywilizacji, przy okazji oddalając od niej również i samą chatę, a pora była tak późna, że Eileen wątpiła, by kogokolwiek mogłoby tu przywiać z jego własnej woli. Opadła więc na ziemię lekko, chowając skrzydła, by zamienić je na ludzkie ramiona, i sprężystym, choć nieco zmęczonym krokiem, ruszyła w stronę znajomej sylwetki stojącej niedaleko restauracji. Stamtąd udali się do chaty.
– Próbujesz dorównać długością brody Dumbledore’owi? – spytała tylko, uśmiechając się zaledwie kącikiem ust.
Gdy znaleźli się bliżej, zwolniła kroku, niemal od razu wyciągając z kieszeni ciemne drewno nowej, jeszcze nie dość wygrzanej w dłoni różdżki. Wzrokiem przemykała po kolejnych leżących na ziemi deskach, po szczątkach gruzu, tych mniejszych i większych, oderwanych od siebie jakąś ogromną siłą odrzutu. Wzięła głęboki wdech.
– Lumos – wyszeptała niemal w tym samym momencie, co Jayden. Jasny, mleczny promień światła rozwidlił im drogę, przy okazji pokazując w szerszym ujęciu to, co tak naprawdę pozostało po budowli. – Dziura. Wyrwa. Nie wierzę. Ostrożnie, Jay. – rzuciła do niego cicho i czubkiem buta szturchnęła deskę leżącą samotnie na ziemi. – Może coś się jednak zachowało… książki w tej sytuacji byłyby najprzydatniejsze. – grupa badawcza będzie potrzebowała ogromnej wiedzy. – Poszukajmy książek.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Dla Jaydena nie było nic ważniejszego od jego uczniów. Nic więcej dziwnego, że zobaczenie efektów swojej bezczynności i nieudolności uderzyły w niego z taką siłą, że do teraz miał świeże obrazy wspomnień jeszcze w pamięci zupełnie jakby wypaliły tam piętno i miały już zostać na zawsze. W końcu powierzono mu w zaufaniu ich bezpieczeństwo, a on zawiódł. Sam miał w głowie wahania Pomony co do sensu dalszego uczenia, jednak Mia szybko wybiła mu to z głowy. I Jay nie miał zwyczajnie czasu się nad sobą rozczulać. Był potrzebny w Hogwarcie i przynajmniej w małym stopniu mógł odpokutować swoje gapiostwo. Z drugiej strony miał też Pandorę, która wymagała opieki, dlatego nie zamierzał i na tym polu polec pod każdym względem. Jeśli nie on, nikt inny nie miał zrobić tego za niego. Dlatego od dłuższego już czasu nie bywał nawet we własnym mieszkaniu, starając się jakoś przysypiać na zamku, a resztę czasu spędzając na zajmowaniu się sprawami szkoły. Największy szaszor jednak powoli przemijał, dlatego też mógł sobie pozwolić na wyjście z Eileen i sprawdzenie stanu Starej Chaty. Nowy dyrektor powoli zaczynał odnajdować się w swoich obowiązkach, koordynować porządki jak i pracowników, by nie zapanował jeszcze większy chaos. JJ już nie obdarzał tak szybko zaufaniem innych ludzi, dlatego wciąż odnosił się do działań i samego Dippeta z dozą dystansu. Nie oznaczało to jednak że unikał jego obecności. Wręcz przeciwnie. Pojawiał się na drodze głowy Hogwartu, gdy było to możliwe, by pokazać zaangażowanie i czekać na dalsze instrukcje. Może dzięki temu miał sam uzyskać lepszy pogląd na osobę dyrektora i zdobyć w miarę dobre zdanie.
Na wspomnienie Dumbledore'a jedynie uśmiechnął się nikło, jednak nic nie odpowiedział. Raczej żadne z nich nie miało siły na zbędne dyskusje, a rzucanie żartami w takim miejscu jak to... Zdecydowanie kłóciło się z całym otoczeniem. Vane odetchnął głęboko, widząc tę ruinę, która dosłownie nie wyglądała jakby jakiś czas temu stało tutaj cokolwiek. Mimo wszystko nikt nie zamierzał tego tak zostawić samemu sobie. Należało uporządkować gruzy i zacząć powoli odbudowywać cały ten chaos. Zatrzymał się w tym samym momencie, w którym usłyszał głos Eileen. Ciężko było stwierdzić w takim nieładzie czy kolejny krok nie będzie następnym. Dlatego też znieruchomiał, gdy tylko się odezwała. Na szczęście nie chodziło o nic strasznego. Przeniósł spojrzenie na towarzyszkę i zmarszczył brwi, gdy ujrzał małą stróżkę krwi lecącą z jej nosa. - Co się stało? - spytał, w razie czego w gotowości by podtrzymać osłabioną czarownicę. Zaraz jednak skinął głową na propozycję, jednak zanim Wilde przeszła dalej, wysunął się przed nią i delikatnie ścisnął jej nadgarstek w geście pokrzepienia. - Wezmę tamtą część w takim razie, a ty zostać tutaj - powiedział, robiąc duży krok nad leżącymi fragmentami krzesła. W pewnym momencie musiał nawet podnieść płaszcz, gdy zahaczał o wystające ostre fragmenty. W końcu jednak znalazł miejsce orientacyjne pośród gruzowiska i przykucnął, by przejechać spojrzeniem po podłodze. W takich ciemnościach nawet ze światłem ciężko było coś dostrzec, stojący wyprostowanym. Przeróżne papiery walały się po podłodze, jednak były w koszmarnym stanie, dlatego Jayden zajął się wyciąganiem całych książek, które leżały pod luźną deską, którą z łatwością dało się podnieść bez użycia magii. - Chyba znalazłem jedną biblioteczkę - rzucił, zerkając przez ramię na Eileen i sprawdzający czy wszystko było u niej w porządku. Zaraz też zaczął układać kilka stosów woluminów jeden przy drugim, by później zająć się dalszą częścią sprzątania.
Na wspomnienie Dumbledore'a jedynie uśmiechnął się nikło, jednak nic nie odpowiedział. Raczej żadne z nich nie miało siły na zbędne dyskusje, a rzucanie żartami w takim miejscu jak to... Zdecydowanie kłóciło się z całym otoczeniem. Vane odetchnął głęboko, widząc tę ruinę, która dosłownie nie wyglądała jakby jakiś czas temu stało tutaj cokolwiek. Mimo wszystko nikt nie zamierzał tego tak zostawić samemu sobie. Należało uporządkować gruzy i zacząć powoli odbudowywać cały ten chaos. Zatrzymał się w tym samym momencie, w którym usłyszał głos Eileen. Ciężko było stwierdzić w takim nieładzie czy kolejny krok nie będzie następnym. Dlatego też znieruchomiał, gdy tylko się odezwała. Na szczęście nie chodziło o nic strasznego. Przeniósł spojrzenie na towarzyszkę i zmarszczył brwi, gdy ujrzał małą stróżkę krwi lecącą z jej nosa. - Co się stało? - spytał, w razie czego w gotowości by podtrzymać osłabioną czarownicę. Zaraz jednak skinął głową na propozycję, jednak zanim Wilde przeszła dalej, wysunął się przed nią i delikatnie ścisnął jej nadgarstek w geście pokrzepienia. - Wezmę tamtą część w takim razie, a ty zostać tutaj - powiedział, robiąc duży krok nad leżącymi fragmentami krzesła. W pewnym momencie musiał nawet podnieść płaszcz, gdy zahaczał o wystające ostre fragmenty. W końcu jednak znalazł miejsce orientacyjne pośród gruzowiska i przykucnął, by przejechać spojrzeniem po podłodze. W takich ciemnościach nawet ze światłem ciężko było coś dostrzec, stojący wyprostowanym. Przeróżne papiery walały się po podłodze, jednak były w koszmarnym stanie, dlatego Jayden zajął się wyciąganiem całych książek, które leżały pod luźną deską, którą z łatwością dało się podnieść bez użycia magii. - Chyba znalazłem jedną biblioteczkę - rzucił, zerkając przez ramię na Eileen i sprawdzający czy wszystko było u niej w porządku. Zaraz też zaczął układać kilka stosów woluminów jeden przy drugim, by później zająć się dalszą częścią sprzątania.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kamień na kamieniu. Wciąż nie mogła w to uwierzyć, chociaż wszystkie dowody, namacalne dowody, miała przed swoimi oczami. Nieważne, że na razie miały one tylko swoje zarysy w ciemności i przy mdłym świetle różdżki Jaydena. Istniały naprawdę. Niszczycielska moc magicznego wybuchu, którego efektów przecież Eileen doświadczyła na własnej skórze, wypchnęła cegły z ich wcześniejszych miejsc, rozsypała je po okolicy jak drewniane klocki.
Westchnęła ciężko, przypominając sobie te kilka krótkich wspomnień, które utkały się między tymi ścianami. Bitwa na śnieżki, która miała być testem wejścia, tyle uśmiechów na jego jasnej twarzy, tyle śmiechu, tak kontrastującego z tamtym ponurym czasem nadchodzących zmian i wątpliwości. A teraz? Teraz mogli tylko przewracać gruzy i szukać rzeczy, które ocalały z kataklizmu. Z jednej strony rzucenie światła zaklęcia na ruiny miało im pomóc, ale z drugiej… coś jej mówiło, że wcale nie chciała na to wszystko patrzeć, przyglądać się z bliska tym wszystkim rysom, ranom, bliznom.
Być może głosy jej podpowiadające miały rację, bo kiedy różdżka rozjarzyła się jasną łuną, Eileen niemal straciła równowagę, gdy w jednej chwili ogarnęło ją osłabienie. W ostatniej chwili zdołała uchwycić się jednej z kilku stojących beli, ram ścian, i nie upadła na ziemię. Uniosła rękaw sukienki do ust, kiedy pojawiła się na nich strużkę krwi i otarła ją prędko, czując na nadgarstku prawej dłoni palce Jaydena. Spojrzała na niego nieco przerażona, ale wiedziała już, że to konsekwencja majowego wybuchu. Różdżki odmawiały posłuszeństwa – nawet te nowe. Mimo to drewno czeremchy nabrało wiśniowego tonu, gdy lumos zajaśniało.
– Wszystko w porządku – odpowiedziała szybko, całkiem odruchowo. Nie była przyzwyczajona do przyznawania się do swoich słabości. Krwotok na pewno zaraz minie, a oni mieli zadanie do wypełnienia. Pokiwała więc głową, zgadzając się na postawione warunki. Obróciła różdżkę w mocnym uścisku i rozejrzała się za światłem po ruinach, szukając wzrokiem co bardziej rzucających się w oczy śladów. Papiery, skrawki materiałów, obrusy, firanki, łyżeczki i kubki, talerze…
Zrobiła kilka kroków w stronę połamanej podłogi, która kiedyś najwyraźniej była niewielkim holem. Już miała zamiar pochylić się nad znaleziskiem, kiedy dotarł do niej głos profesora. Nakierowała światło różdżki niedaleko niego, ale nie bezpośrednio, żeby go nie oślepić.
– Damy radę je jakoś przenieść do któregoś z domów? – uśmiechnęła się kątem ust, ucieszona faktem, że tyle stronic przetrwało ten magiczny huragan. – Wydaje mi się, że tutaj leży tablica ogłoszeń… albo pozostałości po niej.
Ukucnęła tuż pod kawałkami papieru, które trzymały się na korku ledwie na słowo honoru. Wzięła do dłoni jeden z nich, oglądając go pod łuną lumos.
– Czarna lista Rycerzy Walpurgii… dobrze, że się zachowała.
Mokra i zniszczona, ale jednak.
Westchnęła ciężko, przypominając sobie te kilka krótkich wspomnień, które utkały się między tymi ścianami. Bitwa na śnieżki, która miała być testem wejścia, tyle uśmiechów na jego jasnej twarzy, tyle śmiechu, tak kontrastującego z tamtym ponurym czasem nadchodzących zmian i wątpliwości. A teraz? Teraz mogli tylko przewracać gruzy i szukać rzeczy, które ocalały z kataklizmu. Z jednej strony rzucenie światła zaklęcia na ruiny miało im pomóc, ale z drugiej… coś jej mówiło, że wcale nie chciała na to wszystko patrzeć, przyglądać się z bliska tym wszystkim rysom, ranom, bliznom.
Być może głosy jej podpowiadające miały rację, bo kiedy różdżka rozjarzyła się jasną łuną, Eileen niemal straciła równowagę, gdy w jednej chwili ogarnęło ją osłabienie. W ostatniej chwili zdołała uchwycić się jednej z kilku stojących beli, ram ścian, i nie upadła na ziemię. Uniosła rękaw sukienki do ust, kiedy pojawiła się na nich strużkę krwi i otarła ją prędko, czując na nadgarstku prawej dłoni palce Jaydena. Spojrzała na niego nieco przerażona, ale wiedziała już, że to konsekwencja majowego wybuchu. Różdżki odmawiały posłuszeństwa – nawet te nowe. Mimo to drewno czeremchy nabrało wiśniowego tonu, gdy lumos zajaśniało.
– Wszystko w porządku – odpowiedziała szybko, całkiem odruchowo. Nie była przyzwyczajona do przyznawania się do swoich słabości. Krwotok na pewno zaraz minie, a oni mieli zadanie do wypełnienia. Pokiwała więc głową, zgadzając się na postawione warunki. Obróciła różdżkę w mocnym uścisku i rozejrzała się za światłem po ruinach, szukając wzrokiem co bardziej rzucających się w oczy śladów. Papiery, skrawki materiałów, obrusy, firanki, łyżeczki i kubki, talerze…
Zrobiła kilka kroków w stronę połamanej podłogi, która kiedyś najwyraźniej była niewielkim holem. Już miała zamiar pochylić się nad znaleziskiem, kiedy dotarł do niej głos profesora. Nakierowała światło różdżki niedaleko niego, ale nie bezpośrednio, żeby go nie oślepić.
– Damy radę je jakoś przenieść do któregoś z domów? – uśmiechnęła się kątem ust, ucieszona faktem, że tyle stronic przetrwało ten magiczny huragan. – Wydaje mi się, że tutaj leży tablica ogłoszeń… albo pozostałości po niej.
Ukucnęła tuż pod kawałkami papieru, które trzymały się na korku ledwie na słowo honoru. Wzięła do dłoni jeden z nich, oglądając go pod łuną lumos.
– Czarna lista Rycerzy Walpurgii… dobrze, że się zachowała.
Mokra i zniszczona, ale jednak.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Musieli przywyknąć do oglądania efektów wybuchu magii, który rozszedł się dokoła jak okręgi na wodzie po wrzuconym kamieniu. A ta noc - noc z kwietnia na maj była właśnie takim kamieniem. Co prawda efekt był znacznie mocniejszy niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Słuchanie o przejawach magii u małych dzieci, mugolów... Tego jeszcze nie było, chociaż te pierwsze musiały się kiedyś z tym spotkać. Jednak nie o takiej mocy. Podobno dłonie zapalały się im bez powodu, ich głośny krzyk burzył ściany, a smutek przywoływał potężny deszcz. Wciąż dochodziły do niego wiadomości o coraz nowszych i dziwniejszych przejawach magii dookoła niech. Sam nie posiadał dzieci, dlatego nie mógł tego przeżyć na własnej skórze, ale współczuł i tym małym, niczemu winnym istotkom jak i ich opiekunom. To było niebezpieczne i dla nich samych jak i dla przebywających w ich otoczeniu osób. Czyste szaleństwo można by rzec. Czarodzieje mieli chociażby o tyle łatwiej, że wiedzieli czym jest magia, zaklęcia. Mogli starać się temu zapobiegać. Ale mugole? Oni? Pozbawieni świadomości istnienia czegoś takiego jak czary płynące w żyłach musieli być naprawdę przerażeni, gdy cały pokój ich dziecka zaczął na przykład się trząść. Co wtedy musieli myśleć? Czy odsuwali się od tego małego człowieka? Samo myślenie o tym sprawiało, że Jayden czuł ukłucie w sercu, widząc oczami wyobraźni skulone, zapłakane dziecko w kącie swojej sypialni. Magia była wspaniałym, użytecznym przedmiotem, ale równocześnie była straszna i niszczycielska. Skrzywił się delikatnie, podciągając w chwilę później nosem i przypominając sobie, gdzie się znajdował. Czekał, patrząc na to jak radzi sobie z efektami zaklęcia Eileen. Zmarszczył brwi i obserwował ją uważnie, a gdy dostrzegł przerażony wzrok, uśmiechnął się jedynie blado i mocniej uchwycił jej nadgarstek. wiedział, że gajowa nie zamierzała skupiać się na swoich słabościach. Znali się wystarczająco długo, by wiedzieć o sobie niektóre rzeczy. Dlatego nie naciskał. Później przeszedł już dalej, by zająć się tym po co przybyli. Słysząc pytanie towarzyszki, obrócił się lekko, mrużąc przy tym oczy, gdy światło z jej różdżki trafiło na jego twarz.
- Jasne. Mogę je przenieść do siebie. Mam wystarczająco miejsca, a jeśli mi pomożesz... Wydaje mi się, że raz trzeba będzie wrócić. Chociaż może niekoniecznie - odpowiedział, przeliczając książki. Na upartego mogliby sobie poradzić. Lepiej byłoby tutaj nie wracać jednej nocy, ale nic na siłę. Nie powinni ryzykować. Gdy skończył odkładać książki, doszedł do niego głos Eileen. Na pół uderzenia serca znieruchomiał. Mówiła o czarnej liście. Wciąż czuł jakiś niepokój, gdy wspominano nazwisko Ramseya Mulcibera. Nie znał go, jednak byli daleko spokrewnieni przez Mię. Nie zamierzał dopuszczać do siebie takich wątpliwości jak inni, którzy twierdzili, że każdy kto nie był w Zakonie, był potencjalnym wrogiem. Nie. Jeśli dalej miało się tak dziać pomiędzy nimi... - Coś jeszcze było ważnego? - spytał, wstając i patrząc czy aby na pewno powyjmował wszystkie książki. Kilka kroków dalej leżały chaotycznie rozrzucone deski. Zaczął więc je przekładać. Nie było sensu ryzykować magią, gdy mógł to zrobić ręcznie. Mógłby jeszcze bardziej zaszkodzić niż pomóc.
- Jasne. Mogę je przenieść do siebie. Mam wystarczająco miejsca, a jeśli mi pomożesz... Wydaje mi się, że raz trzeba będzie wrócić. Chociaż może niekoniecznie - odpowiedział, przeliczając książki. Na upartego mogliby sobie poradzić. Lepiej byłoby tutaj nie wracać jednej nocy, ale nic na siłę. Nie powinni ryzykować. Gdy skończył odkładać książki, doszedł do niego głos Eileen. Na pół uderzenia serca znieruchomiał. Mówiła o czarnej liście. Wciąż czuł jakiś niepokój, gdy wspominano nazwisko Ramseya Mulcibera. Nie znał go, jednak byli daleko spokrewnieni przez Mię. Nie zamierzał dopuszczać do siebie takich wątpliwości jak inni, którzy twierdzili, że każdy kto nie był w Zakonie, był potencjalnym wrogiem. Nie. Jeśli dalej miało się tak dziać pomiędzy nimi... - Coś jeszcze było ważnego? - spytał, wstając i patrząc czy aby na pewno powyjmował wszystkie książki. Kilka kroków dalej leżały chaotycznie rozrzucone deski. Zaczął więc je przekładać. Nie było sensu ryzykować magią, gdy mógł to zrobić ręcznie. Mógłby jeszcze bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyjmowanie konsekwencji pewnych czynów na swoje barki było niezwykle trudnym zadaniem. Zakonnicy nie wiedzieli, czym dokładnie był wybuch, który zniszczył tak wiele miejsc, ale ta wiedza nie była im tak do końca potrzebna. Stało się i się nie odstanie. Musieli jak najszybciej poradzić sobie z tym, co przyniósł los – odbudować chatę, nie tylko ze względu na to, że nie mieli się gdzie spotykać. Przede wszystkim dlatego, bo w tej chwili byli odsłonięci przed tymi, którzy najprawdopodobniej znali ich tożsamości; przed tymi, którzy przez przypadek usłyszeli jakieś słowa, wypływające głośniejszym strumieniem zza drzwi pokoju we Świńskim Łbie. Stara Chata była bezpieczna pod tym względem – mogli tam odbywać swoje rozmowy i dzielić się najbardziej tajnymi ze słów bez obawy o to, że ktoś zaraz wyśle sowę do Ministerstwa z wiadomością, że właśnie złamano dekret minister magii o nielegalnych zebraniach. Teraz wszystko się zmieniło.
Zmieniło się każdego dnia.
Popatrzyła na rękaw swojego płaszcza, którego przytłumiona barwa brązu nabrała teraz krwistych plam. Kontrolnie przykryła nim nos jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy posoka dalej płynęła. Stwierdziwszy, że tak, postanowiła na razie nie odejmować go od niego. Zbladła, dłonie drżały jej niekontrolowanie. Zauważyła to, poczuła, ale nie oddała temu większego ułamka swojej uwagi. Przyszli tutaj razem, żeby uporządkować to, co zostało z chaty, a nie, by zajmować się własnymi ułomnościami. Usłyszała to ciche pociągnięcie nosem, ale, samej nie wiedząc czemu, zrzuciła to na brzemię wilgotności nocy.
Wzrokiem objęła stos porozrzucanych książek, które znalazł Jay. Trzeba będzie je wysuszyć, sprawdzić, czy z ich treści zostało coś przydatnego.
– Książkami moglibyśmy zająć się dzisiaj – wracając tutaj, czy nie, zobaczymy. Resztę rzeczy, które akurat nie jest wszelkiego rodzaju papierem, możemy zostawić na kiedy indziej. Albo dla kogoś innego. Nie wierzę, że uda nam się dzisiaj zabrać wszystko ze sobą. To chyba niemożliwe. I oczywiście, że ci pomogę, Jay, po to tu jestem – powiedziała, źrenicami okolonymi przez szare tęczówki wracając do szczątków tablicy ogłoszeń. Ostrożnie wzięła do ręki listę, rozmokniętą częściowo rozmazaną, ale wciąż posiadającą w sobie wiele informacji, które były dla nich ważne. – Raporty – odparła Jaydenowi, mimowolnie szukając ich wśród drzazg. Nie tylko tych drewnianych, również wśród drzazg swojego skiereszowanego umysłu. – Raporty z odsieczy, z Hogwartu, Kruczej Wieży i… i z Wyspy Rzeźb. Tu widzę jeden, ale reszta chyba zniknęła… a może Pomona nie powiesiła tego naszego.
Może to i lepiej, przemknęło jej przez myśl, kiedy po jej wyobraźni znów potoczyła się kawalkada pędzących wizji śmierci w płomieniach. Ten chłopiec. Wciąż go widziała. Jego twarz płonęła, gorące jęzory topiły skórę.
Odchrząknęła i spojrzała na profesora, uśmiechając się blado. Nie tylko jego, ale też i siebie chciała przekonać o tym, że wszystko jest w porządku. Schowała złożone pergaminy do torby i podeszła bliżej.
– Pomóc ci z deskami?
Zmieniło się każdego dnia.
Popatrzyła na rękaw swojego płaszcza, którego przytłumiona barwa brązu nabrała teraz krwistych plam. Kontrolnie przykryła nim nos jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy posoka dalej płynęła. Stwierdziwszy, że tak, postanowiła na razie nie odejmować go od niego. Zbladła, dłonie drżały jej niekontrolowanie. Zauważyła to, poczuła, ale nie oddała temu większego ułamka swojej uwagi. Przyszli tutaj razem, żeby uporządkować to, co zostało z chaty, a nie, by zajmować się własnymi ułomnościami. Usłyszała to ciche pociągnięcie nosem, ale, samej nie wiedząc czemu, zrzuciła to na brzemię wilgotności nocy.
Wzrokiem objęła stos porozrzucanych książek, które znalazł Jay. Trzeba będzie je wysuszyć, sprawdzić, czy z ich treści zostało coś przydatnego.
– Książkami moglibyśmy zająć się dzisiaj – wracając tutaj, czy nie, zobaczymy. Resztę rzeczy, które akurat nie jest wszelkiego rodzaju papierem, możemy zostawić na kiedy indziej. Albo dla kogoś innego. Nie wierzę, że uda nam się dzisiaj zabrać wszystko ze sobą. To chyba niemożliwe. I oczywiście, że ci pomogę, Jay, po to tu jestem – powiedziała, źrenicami okolonymi przez szare tęczówki wracając do szczątków tablicy ogłoszeń. Ostrożnie wzięła do ręki listę, rozmokniętą częściowo rozmazaną, ale wciąż posiadającą w sobie wiele informacji, które były dla nich ważne. – Raporty – odparła Jaydenowi, mimowolnie szukając ich wśród drzazg. Nie tylko tych drewnianych, również wśród drzazg swojego skiereszowanego umysłu. – Raporty z odsieczy, z Hogwartu, Kruczej Wieży i… i z Wyspy Rzeźb. Tu widzę jeden, ale reszta chyba zniknęła… a może Pomona nie powiesiła tego naszego.
Może to i lepiej, przemknęło jej przez myśl, kiedy po jej wyobraźni znów potoczyła się kawalkada pędzących wizji śmierci w płomieniach. Ten chłopiec. Wciąż go widziała. Jego twarz płonęła, gorące jęzory topiły skórę.
Odchrząknęła i spojrzała na profesora, uśmiechając się blado. Nie tylko jego, ale też i siebie chciała przekonać o tym, że wszystko jest w porządku. Schowała złożone pergaminy do torby i podeszła bliżej.
– Pomóc ci z deskami?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Nie odpowiedział na słowa swojej towarzyszki, nie zamierzając ich komentować w żaden sposób. Nie wymagały one wszak podobnej reakcji z jego strony. Nawet gdyby był tak jak ona na odsieczy raczej również by milczał. Musieli jednak zająć się pozostałościami po Starej Chacie i postarać się ocalić jak najwięcej przedmiotów, uporządkować ile się da i zrobić miejsce, by można było zacząć jakoś odbudowywać utracony budynek kwatery. W pewnym sensie zdziwił go fakt, że Adrien poprosił go o pomoc w kupowaniu odpowiednich narzędzi, chociaż nigdy nie mieli zażyłych stosunków. Może sądził, że profesor astronomii będzie znał się na tym lepiej? Mimo wszystko załatwili wszystko, co było na odpowiedniej liście, a później dostarczyli to do posiadłości Carrowów. Liczył na to, że dzięki tym zakupom Zakonnicy będą w stanie odbudować Starą Chatę. Wszak dla większości znaczyła więcej niż cokolwiek innego. Wspólnymi siłami, krok po kroku mieli osiągnąć swój cel. I chociaż był trochę oddalony, sądząc po zniszczeniach, nic nie było niemożliwe.
- Nie - odparł na jej propozycję pomocy, ale nie dlatego, że jej nie potrzebował. Sam mógł się tym zająć, a tutaj zostało jeszcze wiele rzeczy, którymi należało się zająć. - Ale tam... - wskazał podbródkiem kierunek niedaleko wschodniego kąta, a właściwie tego co z niego zostało. - ...Tam jest jakiś stolik. Mogłabyś sprawdzić co w nim jest - stwierdził, widząc zarys ładnie rzeźbionych wykończeń niewielkiego biurka, z którym Eileen na pewno da sobie radę w pojedynkę. Mebel wyglądał na dość dobrze zachowany, a niektóre z desek powyginane były w kuriozalny sposób i możliwość nabicia dłoni na jedną z ostrych części była spora. Wolał, żeby już bardziej nie robiła sobie krzywdy przy porządkowaniu tego miejsca. Gdy już uporządkował to, co miał do zrobienia, rozejrzał się za czymś, co mogłoby im pomóc przenieść książki czekające dzielnie na swoją kolej. Nie musiał szukać długo, gdy pod stertą gruzu znalazł dość sporych rozmiarów torbę. Jay uśmiechnął się pod nosem i postawił ją obok ułożonego stosu. Według niego wszystkie powinny zmieścić się w ów walizce, co znacznie ułatwiłoby im transport ich do jego mieszkania. Nie wiedział komu potrzebna była w tym miejscu podobna rzecz, ale nie miało to znaczenia. Teraz mogli spokojnie zmieścić w torbie znacznie więcej niż podejrzewali. - Pakuj - rzucił, wskazując różdżką na książki, które wedle zasady i polecenia miały się zaraz znaleźć w torbie, podczas gdy czarodziej mógłby się zająć kolejnymi etapami porządkowania tego co zostało w dziurze po Starej Chacie. Eileen miała rację. Tej nocy sami raczej nie byli w stanie uporządkować wszystkiego tak jak być powinno. Zresztą oni mogli jedynie poprzesuwać, ocalić niektóre przedmioty z zawartości, ale nie znali się na budownictwie. Ba. Jayden umiałby jedynie naprawić oktant jakby tutaj jakiś znalazł. Nic więcej jednak. Gdyby ktoś mimo wszystko dał mu młotek i gwoździe postarał się zrobić to jak najlepiej, ale za efekt końcowy nie mógłby ręczyć. Miał pojęcie o budowlance tyle ile pszczoła o byciu wilkiem. Nie oznaczało to jednak że nie chciał pomagać.
- Nie - odparł na jej propozycję pomocy, ale nie dlatego, że jej nie potrzebował. Sam mógł się tym zająć, a tutaj zostało jeszcze wiele rzeczy, którymi należało się zająć. - Ale tam... - wskazał podbródkiem kierunek niedaleko wschodniego kąta, a właściwie tego co z niego zostało. - ...Tam jest jakiś stolik. Mogłabyś sprawdzić co w nim jest - stwierdził, widząc zarys ładnie rzeźbionych wykończeń niewielkiego biurka, z którym Eileen na pewno da sobie radę w pojedynkę. Mebel wyglądał na dość dobrze zachowany, a niektóre z desek powyginane były w kuriozalny sposób i możliwość nabicia dłoni na jedną z ostrych części była spora. Wolał, żeby już bardziej nie robiła sobie krzywdy przy porządkowaniu tego miejsca. Gdy już uporządkował to, co miał do zrobienia, rozejrzał się za czymś, co mogłoby im pomóc przenieść książki czekające dzielnie na swoją kolej. Nie musiał szukać długo, gdy pod stertą gruzu znalazł dość sporych rozmiarów torbę. Jay uśmiechnął się pod nosem i postawił ją obok ułożonego stosu. Według niego wszystkie powinny zmieścić się w ów walizce, co znacznie ułatwiłoby im transport ich do jego mieszkania. Nie wiedział komu potrzebna była w tym miejscu podobna rzecz, ale nie miało to znaczenia. Teraz mogli spokojnie zmieścić w torbie znacznie więcej niż podejrzewali. - Pakuj - rzucił, wskazując różdżką na książki, które wedle zasady i polecenia miały się zaraz znaleźć w torbie, podczas gdy czarodziej mógłby się zająć kolejnymi etapami porządkowania tego co zostało w dziurze po Starej Chacie. Eileen miała rację. Tej nocy sami raczej nie byli w stanie uporządkować wszystkiego tak jak być powinno. Zresztą oni mogli jedynie poprzesuwać, ocalić niektóre przedmioty z zawartości, ale nie znali się na budownictwie. Ba. Jayden umiałby jedynie naprawić oktant jakby tutaj jakiś znalazł. Nic więcej jednak. Gdyby ktoś mimo wszystko dał mu młotek i gwoździe postarał się zrobić to jak najlepiej, ale za efekt końcowy nie mógłby ręczyć. Miał pojęcie o budowlance tyle ile pszczoła o byciu wilkiem. Nie oznaczało to jednak że nie chciał pomagać.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Za dużo tego było. Za dużo rozwalonych kamieni, za dużo złamanych beli, desek, starych paneli, które do tej pory stanowiły podłogę. Niektóre z elementów, które walały się po ziemi, była w stanie rozpoznać i dopasować je do reszty chaty. To było jak puzzle, uzupełniankę dopełniała jednak w swojej własnej głowie, wsuwając jeden fragment obok drugiego. Oderwane kawałki ściany, zniszczone meble, powywracane cząstki krzeseł, na których całkiem niedawno zakonnicy mogli jeszcze siadać. Oderwała wzrok od stosu gruzu, by wlepić go znów w sylwetkę Jaydena. Byli cisi, oboje. Krzywdy, jakich doznał nie tylko Hogwart, ale i cała Wielka Brytania, chyba zmusiły ich do wyciągnięcia pewnych wniosków. Zmusiły do pokory, podobnej tej, która budzi się w sercach skarconych dzieci.
Dzieci.
Trudno jej się o nich mówiło, celowo unikała tego tematu, w pamięci wciąż mając gorące wspomnienia ze Złotej Wieży. Kiedy mówiła o nich, widziała tylko twarz chłopca, która płonęła razem z książkami, z zapadającą się podłogą, z regałami. Dziękowała losowi za to, że Zakazany Las znajdował się daleko od Hogwartu i nie musiała dostawać ataku paranoi za każdym razem, gdy przechodziła leśną ścieżką imitującą zamkowy korytarz.
Wzięła głębszy wdech, pakując do swojej podręcznej torby resztę znalezionym skrawków papieru. Różdżką prędko natrafiła na wskazany przez Jaydena stolik. Salon. Znajdował się w salonie.
– Pani profesor na pewno jest niepocieszona, że nie przeżył tej… katastrofy – żadne inne słowo, lżejsze, nie przychodziło jej do głowy. Ukucnęła przed meblem i obejrzała dokładnie go z każdej strony. Drzazgi przeplatane z innymi drzazgami tworzyły dość… pokraczny obraz. Skrzywiła się. – Sądzisz, że można by go odrestaurować? – spytała, nie do końca wierząc w pozytywną odpowiedź. – Albo… zabrać części, na przykład nogi te dwie nogi, które się zachowały, i zrobić z nich nowy? – odwróciła się do Jaydena, by uchwycić jakąś emocjonalną odpowiedź na jego twarzy i za chwilę już tkwiła wzrokiem przy stoliku. Wyciągnęła dłoń w prawo, za stolik, żeby sprawdzić, czy nic się za nim nie schowało. – Oh… – obeszła go ostrożnie, unosząc sukienkę tak, żeby widzieć przechodzące przez drzazgi stopy. Pochyliła się, by ująć w dłonie większe okruchy po dawnej chwale porcelany. – Całkiem zbite. Nic się z nich nie odratuje.
Zostawiła to jednak na chwilę. Póki co chciała zająć się przeniesieniem oderwanych od siebie większych kawałków drewna na jedno miejsce, żeby później łatwiej było je uprzątnąć. Wzięła tylko różdżkę w zęby, bo nie wyobrażała sobie, żeby mogła to robić jedną ręką. Odrzucała co większe fragmenty na stos przy zniszczonym stoliku. Gdy się obracała, zauważyła, że Jaydenowi całkiem dobrze szło - nie tylko z magią, ale też i z książkami.
– Spakujesz je wszystkie? Zmieszczą się? – spytała, znów biorąc różdżkę w dłoń, żeby poświecić sobie nią i odnaleźć resztę drewnianych odłamków.
Dzieci.
Trudno jej się o nich mówiło, celowo unikała tego tematu, w pamięci wciąż mając gorące wspomnienia ze Złotej Wieży. Kiedy mówiła o nich, widziała tylko twarz chłopca, która płonęła razem z książkami, z zapadającą się podłogą, z regałami. Dziękowała losowi za to, że Zakazany Las znajdował się daleko od Hogwartu i nie musiała dostawać ataku paranoi za każdym razem, gdy przechodziła leśną ścieżką imitującą zamkowy korytarz.
Wzięła głębszy wdech, pakując do swojej podręcznej torby resztę znalezionym skrawków papieru. Różdżką prędko natrafiła na wskazany przez Jaydena stolik. Salon. Znajdował się w salonie.
– Pani profesor na pewno jest niepocieszona, że nie przeżył tej… katastrofy – żadne inne słowo, lżejsze, nie przychodziło jej do głowy. Ukucnęła przed meblem i obejrzała dokładnie go z każdej strony. Drzazgi przeplatane z innymi drzazgami tworzyły dość… pokraczny obraz. Skrzywiła się. – Sądzisz, że można by go odrestaurować? – spytała, nie do końca wierząc w pozytywną odpowiedź. – Albo… zabrać części, na przykład nogi te dwie nogi, które się zachowały, i zrobić z nich nowy? – odwróciła się do Jaydena, by uchwycić jakąś emocjonalną odpowiedź na jego twarzy i za chwilę już tkwiła wzrokiem przy stoliku. Wyciągnęła dłoń w prawo, za stolik, żeby sprawdzić, czy nic się za nim nie schowało. – Oh… – obeszła go ostrożnie, unosząc sukienkę tak, żeby widzieć przechodzące przez drzazgi stopy. Pochyliła się, by ująć w dłonie większe okruchy po dawnej chwale porcelany. – Całkiem zbite. Nic się z nich nie odratuje.
Zostawiła to jednak na chwilę. Póki co chciała zająć się przeniesieniem oderwanych od siebie większych kawałków drewna na jedno miejsce, żeby później łatwiej było je uprzątnąć. Wzięła tylko różdżkę w zęby, bo nie wyobrażała sobie, żeby mogła to robić jedną ręką. Odrzucała co większe fragmenty na stos przy zniszczonym stoliku. Gdy się obracała, zauważyła, że Jaydenowi całkiem dobrze szło - nie tylko z magią, ale też i z książkami.
– Spakujesz je wszystkie? Zmieszczą się? – spytała, znów biorąc różdżkę w dłoń, żeby poświecić sobie nią i odnaleźć resztę drewnianych odłamków.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Raczej żadne z nich nie miało ochoty na pogawędki. Jay po prostu robił swoje, starając się nie myśleć za dużo o tym, co się tutaj działo. Poproszono go o pomoc i zamierzał to zrobić. Nie dało się jednak nie uciekać wspomnieniami do Hogwartu czy tego co się wydarzyło przed i po maju. Raczej nikt nie byłby w stanie zupełnie wyrzucić tego z pamięci. Nie mógł jednak zbyt długo się temu poświęcać - poniekąd pomagała mu w tym Pandora, która postawiła się tego dnia o wcześniejszej porze ze swoimi rzeczami pod jego drzwiami. Myślenie o kilku sprawach na raz było męczące, ale przynajmniej Vane nie dawał się za bardzo pochłonąć jednej z nich i w niej zostać. Znalezienie chwili na wydostanie się poza granice Hogwartu czy Hogsmeade też miało na niego działać pozytywnie, nawet jeśli działo się to tylko przez chwilę. Rutyna, w którą wpadł po ostatnich wydarzeniach wcale nie była dla niego zbyt dobra, szczególnie, że profesor słynął z roztrzepania, braku planów i życia z minuty na minutę. Nic u niego nie było uporządkowane prócz wiedzy, którą posiadał. I może książek, które przed chwilą układał. Nie czuł na sobie spojrzenia Eileen, tylko przekładał kolejne z oderwanych w koślawy sposób desek na równe gromadki. Jedna za drugą byle tylko czymś zagłuszyć dobijające się do jego świadomości przemyślenia, których nie sposób było się pozbyć. Z jednej strony Jayden chciał, by dały mu one choć na moment odpocząć, ale z drugiej... Świadomość wszelkich wydarzeń na każdym kroku sprawiała, że inaczej działał, że był świadomy wypadków. Zakon Feniksa dał mu również inną perspektywę rzuconą na ciemność tych sytuacji, które w tak tajemniczy sposób zostały odepchnięte od Ministerstwa Magii. Czarodziejski rząd nie spieszył się najwidoczniej z wyjaśnieniami ani nawet z odpowiednim zbadaniem anomalii. Z tego co wiedział, to nawet nie było śledztwa w sprawie śmierci szefa Biura Aurorów. Evey nie była z tego faktu zadowolona. Wyrażała zresztą swoje oburzenie w liście, który dostał. Żałował, że od tego czasu nie spotkał się z przyjaciółką i nie mógł zwyczajnie pobyć koło niej. Chaos sprawił, że nie miał nawet zbyt wielkiej możliwości odwiedzić rodziców. Przyszyły tydzień powinien wyglądać nieco lepiej, ale o ile? Ciężko było powiedzieć. Słysząc słowa Wilde, zerknął przez ramię, by dostrzec już w pełni okazałości pokrzywdzony stolik. Nie wyglądał najlepiej, ale widać było wciąż, że kiedyś był z tego ładny mebel.
- Jeszcze będzie chodził - odpowiedział, uśmiechając się lekko i wracając do przerwanego zajęcia. Gdy jego część była już uprzątnięta, dostrzegł kątem oka światło odbijające się od jakiejś tafli. Po chwili trzymał w dłoniach małe lustro w złotej ramce. Co ciekawe nie było zbite. Włożył je sobie do kieszeni płaszcza, po czym uchwycił już ładnie spakowaną dużą walizkę z książkami i przejechał dłonią po szorstkiej powierzchni. Gdy zamykał ostatnią z klamerek, podniósł oczy na Eileen. - Już wszystko zostało zabrane. Chyba to tyle... - mruknął, prostując się i rozglądając dokoła. Oczyścili tę część, ale do typowego połysku brakowało wiele. Był to jednak poziom na tę chwilę nie do osiągnięcia. Powinni się już zbierać.
- Jeszcze będzie chodził - odpowiedział, uśmiechając się lekko i wracając do przerwanego zajęcia. Gdy jego część była już uprzątnięta, dostrzegł kątem oka światło odbijające się od jakiejś tafli. Po chwili trzymał w dłoniach małe lustro w złotej ramce. Co ciekawe nie było zbite. Włożył je sobie do kieszeni płaszcza, po czym uchwycił już ładnie spakowaną dużą walizkę z książkami i przejechał dłonią po szorstkiej powierzchni. Gdy zamykał ostatnią z klamerek, podniósł oczy na Eileen. - Już wszystko zostało zabrane. Chyba to tyle... - mruknął, prostując się i rozglądając dokoła. Oczyścili tę część, ale do typowego połysku brakowało wiele. Był to jednak poziom na tę chwilę nie do osiągnięcia. Powinni się już zbierać.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jay był niezwykle ponury. Nie powinna była się temu dziwić, zawsze tak bardzo angażował się we wszystkie sprawy, oddawał całemu Hogwartowi tyle z siebie, zawsze był do dyspozycji – nie tylko dla dzieci, gotów pomóc im w zrozumieniu materiału, ale także i dla całej kadry pedagogicznej, niosąc im pomoc ze wszystkimi drobiazgami i niuansami astronomicznych arkanów. Ceniła to w nim. Tę gotowość do poświęceń, tę kreatywność i nawet tę gotowość do stawiania się na poziomie najmłodszych uczniów, żeby poczuli się w Hogwarcie niemal tak jak w domu. Uśmiechnęła się kątem ust, zerkając na niego, gdy przekładała na jedno miejsce zniszczone belki. Ostatecznie oczyściła tylko kawałek, skrawek całej chaty, ale nie wierzyła, czy mogli zrobić w tej sytuacji więcej.
Sprzątając drewno, natknęła się na starą miotłę z długim, sztywnym włosiem. Było nadgięte, nierówne, obcięte przez nagły wstrząs fundamentów chaty, ale wciąż mogła uprzątnąć nim choć część gruzów. Zrobiła to zresztą, korzystając z chwili, którą Jayden przeznaczył na odszukiwanie kolejnych, wciąż jeszcze cały detali i bibelotów. Jeśli ocalały, nic nie mogło się zmarnować. Dmuchnęła sobie lekko w opadające na skroń kosmyki zakręconych, jeszcze rudawych włosów, patrząc na kupę gruzu, jaka usypała się pod jedną ze zniszczonych ścian. Zawinęła loki za ucho, obracając się w stronę profesora astronomii.
Popatrzyła na walizkę, jaką już zapakował po brzegi książkami.
– Może wezmę kilka, co? Będzie ci lżej – zaproponowała, poprawiając płaszcz spadający lekko z ramienia. Sama wzięła do torby same papiery, na końcu odnajdując jeszcze listę urodzinową, którą sama pisała. Deszcz rozmazał kilka nazwisk, niektóre daty również, ale część z nich dało się jeszcze rozczytać. Pokazała ją Jayowi, uśmiechając się przy tym lekko. – Miejmy nadzieję, że pozostałym też uda się coś uratować. Jak nie książki, to może dokumenty ze strychu.
Kojarzyła, że gdzieś w szafkach chowali ingrediencje, ale nie chciało jej się wierzyć, że przetrwały tę katastrofę.
Ich różdżki wygasiły lumos, gdy oboje schodzili ścieżką w dół, w stronę miasta. Eileen wyraziła chęć odprowadzenia go, gdziekolwiek podążał – wracał do szkoły czy do domu. Chciała pobyć z nim jeszcze przez chwilę.
| zt x2
Sprzątając drewno, natknęła się na starą miotłę z długim, sztywnym włosiem. Było nadgięte, nierówne, obcięte przez nagły wstrząs fundamentów chaty, ale wciąż mogła uprzątnąć nim choć część gruzów. Zrobiła to zresztą, korzystając z chwili, którą Jayden przeznaczył na odszukiwanie kolejnych, wciąż jeszcze cały detali i bibelotów. Jeśli ocalały, nic nie mogło się zmarnować. Dmuchnęła sobie lekko w opadające na skroń kosmyki zakręconych, jeszcze rudawych włosów, patrząc na kupę gruzu, jaka usypała się pod jedną ze zniszczonych ścian. Zawinęła loki za ucho, obracając się w stronę profesora astronomii.
Popatrzyła na walizkę, jaką już zapakował po brzegi książkami.
– Może wezmę kilka, co? Będzie ci lżej – zaproponowała, poprawiając płaszcz spadający lekko z ramienia. Sama wzięła do torby same papiery, na końcu odnajdując jeszcze listę urodzinową, którą sama pisała. Deszcz rozmazał kilka nazwisk, niektóre daty również, ale część z nich dało się jeszcze rozczytać. Pokazała ją Jayowi, uśmiechając się przy tym lekko. – Miejmy nadzieję, że pozostałym też uda się coś uratować. Jak nie książki, to może dokumenty ze strychu.
Kojarzyła, że gdzieś w szafkach chowali ingrediencje, ale nie chciało jej się wierzyć, że przetrwały tę katastrofę.
Ich różdżki wygasiły lumos, gdy oboje schodzili ścieżką w dół, w stronę miasta. Eileen wyraziła chęć odprowadzenia go, gdziekolwiek podążał – wracał do szkoły czy do domu. Chciała pobyć z nim jeszcze przez chwilę.
| zt x2
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Strona 1 z 2 • 1, 2
Piwnica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata