Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Piwnica
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Piwnica
Kamienne, krzywo ociosane schodki w dół, które prowadzą z przedpokoju do piwnicy, skryte są pod drewnianą klapą - a na nią najczęściej nałożony jest wyświechtany, stary dywan w odcieniach szarości. We wnętrzu piwnicy panuje mrok - świeczki wbite w uchwyty na ścianach czekają, aż ktoś je zaświeci. W pomieszczeniu, do którego wiedzie ścieżka, wiecznie panuje chłód bijący od ceglastych ścian; ułożono w nim kilka zabitych skrzyń o średnio potrzebnej zawartości, wyświechtane manekiny do ćwiczenia zaklęć i parę worków ze starymi ziemniakami. W piwnicy znajdują się jedne drzwi zbudowane jakby ze zbitych desek - nie prowadzą jednak donikąd, bowiem tuż za nimi znajduje się ślepy zaułek. Można zamknąć je na kłódkę. Co jakiś czas rozlega się cichy pisk - czyżby to szczur?
Odkąd tylko dołączyła do Zakonu Feniksa, chciała działać. Zmienić coś wreszcie na lepsze, naprawić świat teraz i zaraz, sięgnąć po sprawiedliwość i sprawić, że przyszłość będzie jawiła się w ciepłych barwach dla każdego czarodzieja, niezależnie od statusu jego krwi. Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że takie zmiany nie zachodziły w ciągu nocy i nie zależały jedynie od dobrych chęci. Współpraca i dążenie do celu krok po kroku miały być niekiedy żmudne, jednak warte wszelkich wyrzeczeń i poświęceń. I chociaż różdżka wprost świerzbiła ją do akcji, Jessa nie zamierzała pokazywać się nowym znajomym od strony raptusa; grzecznie i pokornie zgłosiła się do pomocy przy odbudowie kwatery głównej, w której przecież nawet jeszcze nie była.
Tego dnia umówiła się z Sophią odpowiednio wcześnie i w miejscu odpowiednio oddalonym od siedziby; nie chciały ryzykować bezpośredniego przenoszenia się na miejsce, dlatego wybrały jeszcze kilka minut spaceru. Pogoda nie była najlepsza i niekoniecznie im sprzyjała; grudy brudnego śniegu wcale nie chciały stopnieć, a mroźne powietrze szczypało w twarz przy mocniejszym podmuchu. Diggory była jednak doskonale przygotowana na ciężkie warunki atmosferyczne i wcale się ich nie obawiała.
- Dziękuje, że zgodziłaś się mi dziś towarzyszyć. Tak bardzo chcę zrobić coś, przydać się – wyznała nowej znajomej, gdy były już niedaleko placu budowy – Pomagałaś już przywrócić to miejsce do dawnej świetności, tak? – upewniła się, zerkając na rudowłosą.
Nie wiedziała o niej wiele, w końcu dzieliło je kilka lat różnicy, jednak słyszała, ze Sophia była aurorką, a w czasach szkolnych Puchonką – taka mieszanina musiała cechować osobę życzliwą i konkretną, a czyż sama Jessa taka nie była? Miała więc wrażenie, że dogadają się naprawdę dobrze.
Przybyły na miejsce i nie potrzebowały wiele czasu, by odnaleźć narzędzia pozostawione przez Zakonników, którzy odbudowywali kwaterę już wcześniej. Nawet tynk czekał przygotowany w wiaderkach, jakby poprzednia ekipa wiedziała, że następna nie będzie składać się z fachowców. Co prawda wbijanie gwoździ nie wydawało się szczególnie problematycznym zajęciem, jednak Diggory pragnęła zacząć od podstaw, od czegoś prostszego.
- Zeskrobmy stary tynk z tych ścian i oczyśćmy je – zaproponowała, gdy znalazły się w piwnicy – Tam leżą jakieś skrobaki i szpachelki, nie powinno nam to zająć dużo czasu. Później możemy doczyścić ściany miotłą czy szmatką i położyć na nich nowy tynk – zaproponowała, spoglądając na swoją towarzyszkę, której zdanie było równie ważne w tym całym przedsięwzięciu.
Przy użyciu zaklęć poszłoby im znacznie sprawniej, jednak chyba żadna z nich nie chciała ryzykować i narażać się na nieprzyjemne anomalie.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Sophia także wiedziała, że żadne zmiany nie nadchodziły ot tak, za pstryknięciem palca. Dołączając do Zakonu Feniksa nie spodziewała się łatwego zadania, była przygotowana na to, że wszystkich ich czeka wiele trudności i ryzykownych zadań. Słyszała co nieco o dokonaniach osób, które były w organizacji dłużej, a także o pierwszych ofiarach ich odważnej, choć sekretnej działalności, ale to jej nie odstraszyło. Chciała działać i zrobić coś dobrego dla świata. Była aurorem, ale w czasach, kiedy ministerstwo na każdym kroku zawodziło, to nie było dla niej w pełni wystarczające, bo czuła, że może zrobić coś więcej.
Nawet jeśli na początku miało to być odbudowywanie kwatery, miejsca spotkań organizacji, ale od czegoś trzeba było zacząć, a skoro Zakonnicy potrzebowali tego miejsca, to Sophia nie zamierzała kręcić nosem, a wraz z innymi brała się do pracy i zamierzała ją wykonać najlepiej jak umiała.
Cieszyli ją nowi członkowie organizacji. Każda nowa osoba w szeregach Zakonu była cenna, zwłaszcza że oznaczało to też, że nie wszyscy byli ślepi na to, co się dzieje, a ona nie była jedyną, która dostrzegała, że świat zaczął zmierzać w coraz bardziej niepokojącym kierunku.
Aportowała się w okolicy niedaleko miejsca, gdzie była położona kwatera i resztę drogi pokonała pieszo, po drodze znajdując Jessę, z którą miała dziś pracować.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że będziemy mogły pracować dziś razem. Jesteś nowa, tak? Nie było cię na majowym spotkaniu – zauważyła; Jessa musiała być jednym z najnowszych nabytków. – Tak, byłam tu na początku czerwca. Robiliśmy podłogi – wyjaśniła. – A jeszcze wcześniej uczestniczyłam w wycince drzew, z których powstaje kwatera.
Wielu nowych rzeczy miała okazję robić i się uczyć. Na przykład wycinki drzew, robienia desek czy podłóg.
Nie wiedziała zbyt wiele o Jessie, poza tym, że była kilka lat starsza, była kiedyś Gryfonką i zajmowała się czymś związanym z quidditchem.
- Widzę że prace poszły do przodu, odkąd tu byłam poprzednim razem – odezwała się, widząc, że budowa była w toku, a zarys kwatery powiększył się. Zapewne przez ten czas pracowali tu inni. – To dobrze. Jak stopnieje ten okropny śnieg, to prace będą mogły posuwać się jeszcze szybciej. Może skończymy przez lato? – zastanowiła się. Nie miałaby nic przeciwko śniegowi, gdyby był on pół roku temu, a nie w czerwcu. Nie był to czas na niego.
- Nigdy nie widziałam pierwotnego miejsca spotkań, zostało zniszczone przez anomalie zaledwie tydzień po tym, jak dołączyłam do Zakonu – dodała jeszcze, gdy już weszły do powstającego budynku, i na początek zeszły do piwnicy. Ręcznie, bez użycia magii zapaliła kilka porozstawianych w kątach świec, by zapewnić im światło potrzebne do pracy. – Ostatnio robiłam tę podłogę – stuknęła butem w umocowane już deski. – Postarajmy się jej za bardzo nie zabrudzić tynkiem.
Wzięła sobie szpachelkę. Najpierw musiały doczyścić stare ściany, przynajmniej te które były jeszcze niezrobione przez innych, i położyć nowy tynk. Potem mogły zrobić coś na górze; widziała, że część wyższego poziomu już powstała, a budynek został odgruzowany i można było brać się za dalsze prace budowlane, jak wznoszenie ścian, podłóg, schodów i innych niezbędnych elementów, co niektórzy już najwyraźniej uskuteczniali, bo wyglądało to coraz lepiej.
- Więc zaczynamy. Widzę że część ktoś już zrobił przed nami, więc dokończymy po nich. Potem możemy iść wyżej i pokażę ci, jak się robi podłogi. Ta chyba wyszła nam całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że żadne z nas nie miało doświadczenia – powiedziała, zabierając się do pracy.
Nawet jeśli na początku miało to być odbudowywanie kwatery, miejsca spotkań organizacji, ale od czegoś trzeba było zacząć, a skoro Zakonnicy potrzebowali tego miejsca, to Sophia nie zamierzała kręcić nosem, a wraz z innymi brała się do pracy i zamierzała ją wykonać najlepiej jak umiała.
Cieszyli ją nowi członkowie organizacji. Każda nowa osoba w szeregach Zakonu była cenna, zwłaszcza że oznaczało to też, że nie wszyscy byli ślepi na to, co się dzieje, a ona nie była jedyną, która dostrzegała, że świat zaczął zmierzać w coraz bardziej niepokojącym kierunku.
Aportowała się w okolicy niedaleko miejsca, gdzie była położona kwatera i resztę drogi pokonała pieszo, po drodze znajdując Jessę, z którą miała dziś pracować.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że będziemy mogły pracować dziś razem. Jesteś nowa, tak? Nie było cię na majowym spotkaniu – zauważyła; Jessa musiała być jednym z najnowszych nabytków. – Tak, byłam tu na początku czerwca. Robiliśmy podłogi – wyjaśniła. – A jeszcze wcześniej uczestniczyłam w wycince drzew, z których powstaje kwatera.
Wielu nowych rzeczy miała okazję robić i się uczyć. Na przykład wycinki drzew, robienia desek czy podłóg.
Nie wiedziała zbyt wiele o Jessie, poza tym, że była kilka lat starsza, była kiedyś Gryfonką i zajmowała się czymś związanym z quidditchem.
- Widzę że prace poszły do przodu, odkąd tu byłam poprzednim razem – odezwała się, widząc, że budowa była w toku, a zarys kwatery powiększył się. Zapewne przez ten czas pracowali tu inni. – To dobrze. Jak stopnieje ten okropny śnieg, to prace będą mogły posuwać się jeszcze szybciej. Może skończymy przez lato? – zastanowiła się. Nie miałaby nic przeciwko śniegowi, gdyby był on pół roku temu, a nie w czerwcu. Nie był to czas na niego.
- Nigdy nie widziałam pierwotnego miejsca spotkań, zostało zniszczone przez anomalie zaledwie tydzień po tym, jak dołączyłam do Zakonu – dodała jeszcze, gdy już weszły do powstającego budynku, i na początek zeszły do piwnicy. Ręcznie, bez użycia magii zapaliła kilka porozstawianych w kątach świec, by zapewnić im światło potrzebne do pracy. – Ostatnio robiłam tę podłogę – stuknęła butem w umocowane już deski. – Postarajmy się jej za bardzo nie zabrudzić tynkiem.
Wzięła sobie szpachelkę. Najpierw musiały doczyścić stare ściany, przynajmniej te które były jeszcze niezrobione przez innych, i położyć nowy tynk. Potem mogły zrobić coś na górze; widziała, że część wyższego poziomu już powstała, a budynek został odgruzowany i można było brać się za dalsze prace budowlane, jak wznoszenie ścian, podłóg, schodów i innych niezbędnych elementów, co niektórzy już najwyraźniej uskuteczniali, bo wyglądało to coraz lepiej.
- Więc zaczynamy. Widzę że część ktoś już zrobił przed nami, więc dokończymy po nich. Potem możemy iść wyżej i pokażę ci, jak się robi podłogi. Ta chyba wyszła nam całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że żadne z nas nie miało doświadczenia – powiedziała, zabierając się do pracy.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Było coś symbolicznego w odbudowywaniu Kwatery Zakonu Feniksa; każda, nawet najmniejsza pomoc była mile widziana, a w miarę przywracania tego miejsca do stanu używalności, członkowie organizacji scalali się ze sobą bardziej. Chociaż prace porządkowe nie czyniły nagle z nieznajomych sobie ludzi najlepszych przyjaciół, wszystko było na dobrej drodze do zgrania się i zyskania lojalnych znajomych. Każda cegiełka stawiana w tym miejscu dawała podwaliny nie tylko dla budynku, ale dla przyszłości Zakonu. Niosło to ze sobą piękne przesłanie i Jessa tym bardziej cieszyła się, że może być częścią tak wspaniałego przedsięwzięcia.
Oczywiście, że znała zagrożenie i zdawała sobie sprawę, że działanie dla organizacji nie będzie jedynie ciekawą przygodą, ale pełną niebezpieczeństw misją. Poppy opowiedziała jej o ofiarach, jakie ponieśli, a mimo to Diggory nie wyobrażała sobie, by mogła podjąć inną decyzję i siedzieć z boku i patrzeć, jak czarodziejski świat pogrąża się w chaosie i mroku.
Dziś jednak nie chciała poruszać pesymistycznych tematów; musiała nastroić się pozytywnie, jeśli chciała działać maksymalnie skutecznie. Była święcie przekonana, że dwie rudowłose poradzą sobie z zadaniem znakomicie.
- Tak, Poppy wtajemniczyła mnie na początku czerwca – przyznała, nie czując by musiała ukrywać personalia Pomfrey. Przecież wszyscy Zakonnicy mieli sobie ufać, dlatego i ona wykładała karty na stół – Nie miałam wątpliwości, że chcę Wam pomóc i dołączyć. To fantastyczne, że mamy w swoim gronie zarówno aurorów, uzdrowicieli jak i… no, osoby takie, jak ja – rwała się do pomocy, choć nie miała żadnego doświadczenia ani w tropieniu czarnoksiężników, ani leczeniu poważnych raz. Wierzyła jednak, że odpowiedni ludzie ukierunkują jej zapał i chęci, wykorzystując drzemiący w niej potencjał.
Z uśmiechem zabrała się do pracy, przytakując propozycji swojej nowej koleżanki. Nie zdejmując rękawiczek pochwyciła szpachelkę i zaczęła zeskrobywać starą farbę i tynk ze ścian. Nie znała się na budowlance, ale na logikę należało przecież wcześniej coś oczyścić, by położyć porządną warstwę, prawda?
- Nie byłam tu nigdy wcześniej, ale naprawdę widać, ile serca i pracy wszyscy w to wkładają. Może brzmię przesadnie optymistycznie, ale takie zjednoczenie, nawet przy budowie siedziby, jest nam teraz bardzo potrzebne – wyraziła swoją opinię, tylko przelotnie zerkając na pracującą rudowłosą.
Nigdy nie przypuszczała, że będzie stawiała budynek niemalże od podstaw. Ona, zapalona fanka Quidditcha, która jeszcze kilka lat temu głowę miała totalnie w chmurach, teraz czuła się tak dorośle i odpowiedzialnie. I było jej z tym naprawdę dobrze.
Oczywiście, że znała zagrożenie i zdawała sobie sprawę, że działanie dla organizacji nie będzie jedynie ciekawą przygodą, ale pełną niebezpieczeństw misją. Poppy opowiedziała jej o ofiarach, jakie ponieśli, a mimo to Diggory nie wyobrażała sobie, by mogła podjąć inną decyzję i siedzieć z boku i patrzeć, jak czarodziejski świat pogrąża się w chaosie i mroku.
Dziś jednak nie chciała poruszać pesymistycznych tematów; musiała nastroić się pozytywnie, jeśli chciała działać maksymalnie skutecznie. Była święcie przekonana, że dwie rudowłose poradzą sobie z zadaniem znakomicie.
- Tak, Poppy wtajemniczyła mnie na początku czerwca – przyznała, nie czując by musiała ukrywać personalia Pomfrey. Przecież wszyscy Zakonnicy mieli sobie ufać, dlatego i ona wykładała karty na stół – Nie miałam wątpliwości, że chcę Wam pomóc i dołączyć. To fantastyczne, że mamy w swoim gronie zarówno aurorów, uzdrowicieli jak i… no, osoby takie, jak ja – rwała się do pomocy, choć nie miała żadnego doświadczenia ani w tropieniu czarnoksiężników, ani leczeniu poważnych raz. Wierzyła jednak, że odpowiedni ludzie ukierunkują jej zapał i chęci, wykorzystując drzemiący w niej potencjał.
Z uśmiechem zabrała się do pracy, przytakując propozycji swojej nowej koleżanki. Nie zdejmując rękawiczek pochwyciła szpachelkę i zaczęła zeskrobywać starą farbę i tynk ze ścian. Nie znała się na budowlance, ale na logikę należało przecież wcześniej coś oczyścić, by położyć porządną warstwę, prawda?
- Nie byłam tu nigdy wcześniej, ale naprawdę widać, ile serca i pracy wszyscy w to wkładają. Może brzmię przesadnie optymistycznie, ale takie zjednoczenie, nawet przy budowie siedziby, jest nam teraz bardzo potrzebne – wyraziła swoją opinię, tylko przelotnie zerkając na pracującą rudowłosą.
Nigdy nie przypuszczała, że będzie stawiała budynek niemalże od podstaw. Ona, zapalona fanka Quidditcha, która jeszcze kilka lat temu głowę miała totalnie w chmurach, teraz czuła się tak dorośle i odpowiedzialnie. I było jej z tym naprawdę dobrze.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
To było ważne także dla Sophii, tym bardziej, że wielu członków Zakonu nie znała i wciąż czuła się tu trochę obco. Nie przeżywała z tymi ludźmi wspólnych niebezpieczeństw (nie licząc aurorów, z którymi pracowała), a te scalały najbardziej. Podejrzewała jednak, że to było tylko kwestią czasu, a nowych członków też było sporo, i przychodzili kolejni, więc nie była jedyną, która jeszcze nie zasłużyła się niczym szczególnym poza tym, że ścięła kilka drzew i zrobiła podłogę. Naprawa anomalii niestety jej się nie powiodła, chociaż jej umiejętności obrony przed czarnej magią były wyższe niż u przeciętnego czarodzieja, w końcu była aurorką, szkoloną do walki z czarną magią. Tyle że anomalie były czymś nowym i nieznanym, co przechodziło pojęcie nawet aurorów.
- To cudownie – powiedziała, jednocześnie pełna podziwu dla odwagi tej kobiety, nie każdy byłby gotów na ryzyko. Rozumiała to, ale też podziwiała każdego, kto chciał działać. – Każda dobra dusza jest bardzo cenna. Każdy, kto tylko widzi, że źle się dzieje i chce pomóc, żeby było lepiej. Nieważne, czy jest się aurorem, czy nie, choć fakt, oprócz mnie jest tu jeszcze kilku aurorów – mówiła. – Zajmujesz się quidditchem, prawda? Ale nie jesteś aktywnym graczem? – zapytała z ciekawością. Chciała dowiedzieć się więcej o nowej towarzyszce w tej walce o lepsze jutro... którą miały zacząć od budowania kwatery. – W czasach szkolnych grałam w drużynie Puchonów, ale po Hogwarcie wybrałam inną drogę, choć latanie i quidditch nadal mają specjalne miejsce w moim sercu. – Ostatnio nawet miała okazję trochę odświeżyć sobie zaniedbane umiejętności i przypomniała sobie, że naprawdę uwielbiała latać, choć podczas aurorskiego kursu nie miała na to zbyt wiele czasu, dlatego jej umiejętności się nieco zastały. Musiała latać więcej, kiedy sytuacja pogodowa trochę się uspokoi.
- Niektórzy wolą nie zauważać, że źle się dzieje, a dzieje się sporo, zwłaszcza odkąd wybuchły anomalie – zaczęła po chwili, kiedy zaczęła pracę. – Ale i wcześniej nie było dobrze. Aż żałuję, że tak długo nie wiedziałam nic o Zakonie, przystąpiłabym do niego już dawno. – Sophia by się nie zawahała, bo wiedziała, że tak trzeba i to jest właściwe. Nie miała też zbyt wiele do stracenia poza własnym życiem, ale to ryzykowała już pracując jako auror, więc nic się nie zmieniło w tym względzie. Nie miała męża ani dzieci, nawet rodziców już nie miała, a brat znajdował się kilka tysięcy kilometrów stąd. Na pewno bezpieczny i szczęśliwszy w Ameryce, gdzie spędził sporą część życia, i najwyraźniej znów za nią zatęsknił. Nie musiała się bać, że kogoś skrzywdzi swoją przynależnością do Zakonu, odpowiadała tylko i wyłącznie za siebie.
- W takich czasach należy się łączyć, nie dzielić. Wciąż mnie zadziwia i zachwyca, że Zakon łączy tak różnych ludzi z różnych środowisk – mówiła dalej, pracowicie przygotowując powierzchnię ściany do nałożenia tynku. Co jakiś czas urywała, kiedy zeskrobywała większą powierzchnię i skrzypienie zagłuszało jej słowa. – To bardzo ważne. Pokazuje, że mimo wszystko możliwe jest porozumienie ponad podziałami. – Jeśli, oczywiście, ktoś tego chce, bo nie brakowało i zatwardziałych jednostek, które nie zamierzały nic zmieniać i trwały w uprzedzeniach. Gorzej, kiedy uprzedzenia przeradzały się w coś więcej, w coś znacznie gorszego niż krzywe spojrzenia i słowne obelgi.
- Pierwszy raz trafiłam tu właśnie w czerwcu. Ale to nic, pozostaje mieć nadzieję, że nowa kwatera spełni oczekiwania wszystkich i będzie dla nas bezpiecznym miejscem spotkań. Członkowie organizacji co jakiś czas muszą omawiać pewne... ważne sprawy – wyjaśniła, przelotnie przypominając sobie to jedno spotkanie, na którym była. Rozmowa w pewnym momencie stała się dość burzliwa, ale gdzie było wielu ludzi z różnych środowisk i o różnych doświadczeniach, tam musiały bywać i tarcia. Nic nie było idealne, a wymiana zdań była potrzebna.
Po niedługim czasie ściana, nad którą pracowała, była oczyszczona z resztek starego tynku.
- Widzę że ktoś już przygotował świeży – ucieszyła się, biorąc jedno z wiaderek. Nakładanie tynku nie powinno być takie trudne. Nawet jeśli za pierwszym razem część spadła jej na podłogę i musiała to szybko zeskrobać i zacząć rozsmarowywać po ścianie.
- To cudownie – powiedziała, jednocześnie pełna podziwu dla odwagi tej kobiety, nie każdy byłby gotów na ryzyko. Rozumiała to, ale też podziwiała każdego, kto chciał działać. – Każda dobra dusza jest bardzo cenna. Każdy, kto tylko widzi, że źle się dzieje i chce pomóc, żeby było lepiej. Nieważne, czy jest się aurorem, czy nie, choć fakt, oprócz mnie jest tu jeszcze kilku aurorów – mówiła. – Zajmujesz się quidditchem, prawda? Ale nie jesteś aktywnym graczem? – zapytała z ciekawością. Chciała dowiedzieć się więcej o nowej towarzyszce w tej walce o lepsze jutro... którą miały zacząć od budowania kwatery. – W czasach szkolnych grałam w drużynie Puchonów, ale po Hogwarcie wybrałam inną drogę, choć latanie i quidditch nadal mają specjalne miejsce w moim sercu. – Ostatnio nawet miała okazję trochę odświeżyć sobie zaniedbane umiejętności i przypomniała sobie, że naprawdę uwielbiała latać, choć podczas aurorskiego kursu nie miała na to zbyt wiele czasu, dlatego jej umiejętności się nieco zastały. Musiała latać więcej, kiedy sytuacja pogodowa trochę się uspokoi.
- Niektórzy wolą nie zauważać, że źle się dzieje, a dzieje się sporo, zwłaszcza odkąd wybuchły anomalie – zaczęła po chwili, kiedy zaczęła pracę. – Ale i wcześniej nie było dobrze. Aż żałuję, że tak długo nie wiedziałam nic o Zakonie, przystąpiłabym do niego już dawno. – Sophia by się nie zawahała, bo wiedziała, że tak trzeba i to jest właściwe. Nie miała też zbyt wiele do stracenia poza własnym życiem, ale to ryzykowała już pracując jako auror, więc nic się nie zmieniło w tym względzie. Nie miała męża ani dzieci, nawet rodziców już nie miała, a brat znajdował się kilka tysięcy kilometrów stąd. Na pewno bezpieczny i szczęśliwszy w Ameryce, gdzie spędził sporą część życia, i najwyraźniej znów za nią zatęsknił. Nie musiała się bać, że kogoś skrzywdzi swoją przynależnością do Zakonu, odpowiadała tylko i wyłącznie za siebie.
- W takich czasach należy się łączyć, nie dzielić. Wciąż mnie zadziwia i zachwyca, że Zakon łączy tak różnych ludzi z różnych środowisk – mówiła dalej, pracowicie przygotowując powierzchnię ściany do nałożenia tynku. Co jakiś czas urywała, kiedy zeskrobywała większą powierzchnię i skrzypienie zagłuszało jej słowa. – To bardzo ważne. Pokazuje, że mimo wszystko możliwe jest porozumienie ponad podziałami. – Jeśli, oczywiście, ktoś tego chce, bo nie brakowało i zatwardziałych jednostek, które nie zamierzały nic zmieniać i trwały w uprzedzeniach. Gorzej, kiedy uprzedzenia przeradzały się w coś więcej, w coś znacznie gorszego niż krzywe spojrzenia i słowne obelgi.
- Pierwszy raz trafiłam tu właśnie w czerwcu. Ale to nic, pozostaje mieć nadzieję, że nowa kwatera spełni oczekiwania wszystkich i będzie dla nas bezpiecznym miejscem spotkań. Członkowie organizacji co jakiś czas muszą omawiać pewne... ważne sprawy – wyjaśniła, przelotnie przypominając sobie to jedno spotkanie, na którym była. Rozmowa w pewnym momencie stała się dość burzliwa, ale gdzie było wielu ludzi z różnych środowisk i o różnych doświadczeniach, tam musiały bywać i tarcia. Nic nie było idealne, a wymiana zdań była potrzebna.
Po niedługim czasie ściana, nad którą pracowała, była oczyszczona z resztek starego tynku.
- Widzę że ktoś już przygotował świeży – ucieszyła się, biorąc jedno z wiaderek. Nakładanie tynku nie powinno być takie trudne. Nawet jeśli za pierwszym razem część spadła jej na podłogę i musiała to szybko zeskrobać i zacząć rozsmarowywać po ścianie.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Niecierpliwie oczekiwała swojego pierwszego zebrania, lecz czy miało ono szansę odbyć się właśnie tutaj? Jeśli się pospieszą, na pewno zdążą odbudować kwaterę przez lato, ale do tego czasu miała nadzieję na spotkanie w większym gronie. Nie znała jeszcze nawet połowy członków Zakonu Feniksa, a już szanowała ich za wybór, jakiego dokonali. Część z nich zapewne miała swoje rodziny i ryzykowali tak samo, jak Jessa, mimo to stawiając czoła wszelkim przeciwnościom i ramię w ramię walcząc o wspólną sprawę. Diggory nie mogła doczekać się, aż pozna tych wszystkich odważnych ludzi; z jedną dzielną duszą miała właśnie do czynienia i bardzo jej się to podobało.
- Jestem łowcą talentów – uściśliła, skrobiąc wyjątkowo uparty kawałek odłażącej farby – Nie mam umowy z konkretną drużyną ani zawodnikiem, jestem wolnym strzelcem i pomagam odnaleźć się pasującym elementom układanki – uśmiechnęła się, słysząc własne porównanie.
Lecz czy nie tak właśnie było? Potrzebowała czegoś więcej, niż tylko wiedzy o Quidditchu, by wyłapywać z tłumu graczy prawdziwe diamenty i umieszczać je w odpowiednich drużynach, by tam stworzono z nich brylanty. Być może przyjdzie czas, w którym i dla Zakonu Feniksa zacznie wyszukiwać odpowiednich ludzi, lecz póki co wolała na dobre zapuścić korzenie w tej organizacji.
- Wydaje mi się, że miałyśmy szansę spotkać się na boisku. Czy się mylę? – zsunęła brwi, spoglądając na Sophię i usiłując przypomnieć sobie ile dziewczyna może mieć lat – Odeszłam w czterdziestym szóstym, grałaś już wtedy?
Cudownie było móc pomagać przy odbudowie, jednocześnie prowadząc miłą pogawędkę o szkolnych czasach. Takich rozmów Jessa nigdy nie miała dość i chętnie wspominała lata spędzone w Hogwarcie. Był to niezaprzeczalnie najlepszy okres jej życia i bardzo pragnęła, by i Amos przeżył coś podobnego, jej marzenie nie mogło się jednak ziścić w świecie, jaki obecnie ich otaczał. Należało zrobić z tym porządek.
- Miałaś do czynienia z jakąś anomalią? – zapytała ostrożnie, próbując wybadać, czy nie wkracza na niebezpieczny grunt. Nie znały się zbyt dobrze, rudowłosa nie wiedziała wiele o życiu panny Carter ani wszystkich motywach, jakie kierowały nią, gdy dołączała do Zakonu.
Idąc śladem Sophii po raz ostatni przetarła czystą już ścianę i sięgnęła po packę z tynkiem, który zaczęła rozprowadzać po kamiennej powierzchni. Było to odrobinę trudniejsze, niż myślała, ale w ostatecznym rozrachunku udawało jej się nawet równo i systematycznie rozłożyć szarą masę. Choć aż prosiło się, by użyć różdżki, wolała nie ryzykować.
- Chyba ktoś wiedział, że następna ekipa nie będzie w pełni profesjonalna. Ale hej, idzie nam całkiem dobrze – rzuciła wesoło, zdmuchując z nosa niesforny kosmyk rudych włosów – Później zajmiemy się schodami, tak?
| rzut na prace budowlane
- Jestem łowcą talentów – uściśliła, skrobiąc wyjątkowo uparty kawałek odłażącej farby – Nie mam umowy z konkretną drużyną ani zawodnikiem, jestem wolnym strzelcem i pomagam odnaleźć się pasującym elementom układanki – uśmiechnęła się, słysząc własne porównanie.
Lecz czy nie tak właśnie było? Potrzebowała czegoś więcej, niż tylko wiedzy o Quidditchu, by wyłapywać z tłumu graczy prawdziwe diamenty i umieszczać je w odpowiednich drużynach, by tam stworzono z nich brylanty. Być może przyjdzie czas, w którym i dla Zakonu Feniksa zacznie wyszukiwać odpowiednich ludzi, lecz póki co wolała na dobre zapuścić korzenie w tej organizacji.
- Wydaje mi się, że miałyśmy szansę spotkać się na boisku. Czy się mylę? – zsunęła brwi, spoglądając na Sophię i usiłując przypomnieć sobie ile dziewczyna może mieć lat – Odeszłam w czterdziestym szóstym, grałaś już wtedy?
Cudownie było móc pomagać przy odbudowie, jednocześnie prowadząc miłą pogawędkę o szkolnych czasach. Takich rozmów Jessa nigdy nie miała dość i chętnie wspominała lata spędzone w Hogwarcie. Był to niezaprzeczalnie najlepszy okres jej życia i bardzo pragnęła, by i Amos przeżył coś podobnego, jej marzenie nie mogło się jednak ziścić w świecie, jaki obecnie ich otaczał. Należało zrobić z tym porządek.
- Miałaś do czynienia z jakąś anomalią? – zapytała ostrożnie, próbując wybadać, czy nie wkracza na niebezpieczny grunt. Nie znały się zbyt dobrze, rudowłosa nie wiedziała wiele o życiu panny Carter ani wszystkich motywach, jakie kierowały nią, gdy dołączała do Zakonu.
Idąc śladem Sophii po raz ostatni przetarła czystą już ścianę i sięgnęła po packę z tynkiem, który zaczęła rozprowadzać po kamiennej powierzchni. Było to odrobinę trudniejsze, niż myślała, ale w ostatecznym rozrachunku udawało jej się nawet równo i systematycznie rozłożyć szarą masę. Choć aż prosiło się, by użyć różdżki, wolała nie ryzykować.
- Chyba ktoś wiedział, że następna ekipa nie będzie w pełni profesjonalna. Ale hej, idzie nam całkiem dobrze – rzuciła wesoło, zdmuchując z nosa niesforny kosmyk rudych włosów – Później zajmiemy się schodami, tak?
| rzut na prace budowlane
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Sophia też nie zdążyła jeszcze poznać wszystkich, choć część zobaczyła na zebraniu. Było to jednak za mało, by tych ludzi lepiej poznać i wyrobić sobie o nich konkretną opinię. Odbudowa kwatery była jednak okazją, kiedy można było porozmawiać na spokojnie, bez gwaru i przekrzykiwania się, oraz innych pilniejszych spraw, które musieli wtedy poruszyć. Sophia jako nowa wielu dopiero się dowiadywała, także tego, kto jeszcze zasilał szeregi Zakonu. To dobrze, że było ich coraz więcej; niedawno dowiedziała się nawet, że także jej przyjaciel już wie o organizacji i jest w niej. Cieszyła się, że nie będzie musiała go okłamywać, a będą w tym tkwić razem. Aldrich był naprawdę świetnym materiałem na członka Zakonu Feniksa.
- To brzmi ciekawie – zauważyła. – Pewnie wielu młodych, zdolnych graczy marzy o tym, by ktoś ich zauważył i przyjął do dobrej drużyny. Najważniejsze to mieć pasję, w której można się realizować.
Dokończyła skrobanie ściany, ustawiając się tak, by nie zastawiać swoim ciałem blasku świecy.
- Zaczęłam grać w czterdziestym piątym i grałam już do końca swojej nauki, do pięćdziesiątego – rzekła; udało jej się dostać do drużyny Puchonów, gdy zaczynała trzeci rok nauki. – Więc bardzo możliwe, że mogłyśmy się spotkać, gdy ty już kończyłaś przygodę ze szkolną drużyną, a ja zaczynałam. Wydaje mi się, że chyba nawet pamiętam cię z jakiegoś meczu. Byłaś chyba obrońcą, tak? Pamiętam, jak próbowałam cię wykiwać, żeby trafić kaflem do obręczy. Nieźle broniłaś. – Jak sobie dobrze przypomniała te pierwsze mecze na trzecim roku, to chyba pamiętała jakąś rudą Diggory z drużyny Gryfonów, choć dzieliło je kilka klas, więc nie miały okazję zaznajomić się bliżej, bo później Diggory ukończyła Hogwart i już więcej jej nie widziała, więc nie wiedziała, jak potem ułożyło się jej życie. – Jak widać, Zakon sprzyja nie tylko zawieraniu nowych znajomości, ale też odkrywaniu starych.
Kto by pomyślał, że jeszcze kiedyś spotka osoby pamiętane mgliście z Hogwartu? Choć nie powinno to być tak zaskakujące, biorąc pod uwagę, że świat magiczny nie był tak wielki, by po skończeniu szkoły nie napotykać czasem kogoś, kogo znało się z jej murów. Także lubiła takie rozmowy, bo Hogwart był jednym z najlepszych okresów jej życia i wspominała go z sentymentem.
Słysząc jej pytanie, na moment przerwała mieszanie tynku.
- Miałam – odpowiedziała po krótkim wahaniu. Teraz obie były w Zakonie, więc mogła jej zaufać i powiedzieć o czymś, o czym na pewno nie wspomniałaby przy kimś spoza organizacji. – I to nawet wczoraj, choć przeszkodził nam żmijoptak i nie zdążyliśmy naprawić magii, bo oddział kontroli magicznej usłyszał zamieszanie i siedział nam na ogonie, więc musieliśmy uciekać – dodała, podciągając rękaw roboczej koszuli, by odsłonić obandażowane przedramię poturbowane przez zwierzę broniące swojego legowiska przed intruzami. To była jej niezbyt szczęśliwa pamiątka z wczorajszej porażki, a nie była to już pierwsza. Poprzednim razem nie doceniła potęgi anomalii, wczoraj zabrakło szczęścia, bo przeszkodziło im magiczne stworzenie zadomowione w tamtym miejscu. – To bardzo niepokojąca, nieobliczalna magia. Trudno ją obłaskawić, nawet gdy jest się aurorem, ale trzeba to zrobić, jeśli chcemy, by te miejsca znów stały się bezpieczne. Ale to ryzyko; z jednej strony ryzykuje się rany od anomalii, a z drugiej schwytanie, jeśli coś pójdzie nie tak.
Ministerstwo strzegło tych obszarów, choć, co frustrowało Sophię, samo jak dotąd nie zrobiło nic, żeby ustabilizować magię.
Zaczęła nakładać rozmieszany tynk, przesuwając szpachelką po ścianie. W piwnicy nie musiały robić perfekcyjnie gładkich ścian, ale i tak starała się rozsmarować tynk w miarę równomiernie, by nie pozostawiać miejsc, gdzie jest go albo za dużo, albo za mało.
- Tak, jest nieźle – ucieszyła się. Oby nie przedwcześnie. – Zawsze jakaś odmiana od codziennej rutyny. – Choć w pracy aurora chyba nie było mowy o nudzie, a na pewno nie w ostatnich miesiącach. Sophia nie mogła narzekać na brak pracy. – Tak; wydaje mi się, że trzeba tam wbić jeszcze kilka desek.
Praca upływała im spokojnie, choć była dość monotonna. Sophia co chwilę schylała się do wiaderka po nową porcję tynku, który mogła rozsmarować po wcześniej przygotowanych powierzchniach. Wciąż był na tyle świeży, że dało się to zrobić bez większych problemów, choć nie musiało minąć wiele czasu, by jej koszula, spodnie a nawet buty nosiły na sobie smugi tynku.
| prace budowlane
- To brzmi ciekawie – zauważyła. – Pewnie wielu młodych, zdolnych graczy marzy o tym, by ktoś ich zauważył i przyjął do dobrej drużyny. Najważniejsze to mieć pasję, w której można się realizować.
Dokończyła skrobanie ściany, ustawiając się tak, by nie zastawiać swoim ciałem blasku świecy.
- Zaczęłam grać w czterdziestym piątym i grałam już do końca swojej nauki, do pięćdziesiątego – rzekła; udało jej się dostać do drużyny Puchonów, gdy zaczynała trzeci rok nauki. – Więc bardzo możliwe, że mogłyśmy się spotkać, gdy ty już kończyłaś przygodę ze szkolną drużyną, a ja zaczynałam. Wydaje mi się, że chyba nawet pamiętam cię z jakiegoś meczu. Byłaś chyba obrońcą, tak? Pamiętam, jak próbowałam cię wykiwać, żeby trafić kaflem do obręczy. Nieźle broniłaś. – Jak sobie dobrze przypomniała te pierwsze mecze na trzecim roku, to chyba pamiętała jakąś rudą Diggory z drużyny Gryfonów, choć dzieliło je kilka klas, więc nie miały okazję zaznajomić się bliżej, bo później Diggory ukończyła Hogwart i już więcej jej nie widziała, więc nie wiedziała, jak potem ułożyło się jej życie. – Jak widać, Zakon sprzyja nie tylko zawieraniu nowych znajomości, ale też odkrywaniu starych.
Kto by pomyślał, że jeszcze kiedyś spotka osoby pamiętane mgliście z Hogwartu? Choć nie powinno to być tak zaskakujące, biorąc pod uwagę, że świat magiczny nie był tak wielki, by po skończeniu szkoły nie napotykać czasem kogoś, kogo znało się z jej murów. Także lubiła takie rozmowy, bo Hogwart był jednym z najlepszych okresów jej życia i wspominała go z sentymentem.
Słysząc jej pytanie, na moment przerwała mieszanie tynku.
- Miałam – odpowiedziała po krótkim wahaniu. Teraz obie były w Zakonie, więc mogła jej zaufać i powiedzieć o czymś, o czym na pewno nie wspomniałaby przy kimś spoza organizacji. – I to nawet wczoraj, choć przeszkodził nam żmijoptak i nie zdążyliśmy naprawić magii, bo oddział kontroli magicznej usłyszał zamieszanie i siedział nam na ogonie, więc musieliśmy uciekać – dodała, podciągając rękaw roboczej koszuli, by odsłonić obandażowane przedramię poturbowane przez zwierzę broniące swojego legowiska przed intruzami. To była jej niezbyt szczęśliwa pamiątka z wczorajszej porażki, a nie była to już pierwsza. Poprzednim razem nie doceniła potęgi anomalii, wczoraj zabrakło szczęścia, bo przeszkodziło im magiczne stworzenie zadomowione w tamtym miejscu. – To bardzo niepokojąca, nieobliczalna magia. Trudno ją obłaskawić, nawet gdy jest się aurorem, ale trzeba to zrobić, jeśli chcemy, by te miejsca znów stały się bezpieczne. Ale to ryzyko; z jednej strony ryzykuje się rany od anomalii, a z drugiej schwytanie, jeśli coś pójdzie nie tak.
Ministerstwo strzegło tych obszarów, choć, co frustrowało Sophię, samo jak dotąd nie zrobiło nic, żeby ustabilizować magię.
Zaczęła nakładać rozmieszany tynk, przesuwając szpachelką po ścianie. W piwnicy nie musiały robić perfekcyjnie gładkich ścian, ale i tak starała się rozsmarować tynk w miarę równomiernie, by nie pozostawiać miejsc, gdzie jest go albo za dużo, albo za mało.
- Tak, jest nieźle – ucieszyła się. Oby nie przedwcześnie. – Zawsze jakaś odmiana od codziennej rutyny. – Choć w pracy aurora chyba nie było mowy o nudzie, a na pewno nie w ostatnich miesiącach. Sophia nie mogła narzekać na brak pracy. – Tak; wydaje mi się, że trzeba tam wbić jeszcze kilka desek.
Praca upływała im spokojnie, choć była dość monotonna. Sophia co chwilę schylała się do wiaderka po nową porcję tynku, który mogła rozsmarować po wcześniej przygotowanych powierzchniach. Wciąż był na tyle świeży, że dało się to zrobić bez większych problemów, choć nie musiało minąć wiele czasu, by jej koszula, spodnie a nawet buty nosiły na sobie smugi tynku.
| prace budowlane
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Prace wykonywane przy odbudowie kwatery głównej mogły wydawać się monotonne, jednak dobre towarzystwo sprawiało, że Jessa z większym zapałem machała packą z tynkiem, a w głowie układała już kolejne kroki, które należało poczynić, by budynek nadawał się do użytku. Nie była specjalistką, ale kilka rzeczy do naprawy rzuciło jej się w oczy gdy tylko przekroczyła próg tego miejsca. Nie chciała wychodzić przed szereg, dlatego wolała skonsultować wszystko z Sophią, jednak przecież nie musiały robić wszystkiego jeszcze dziś – choć czas uciekał, wciąż miały go jeszcze trochę. Sezon Quidditcha dobiegał końca, a dla panny Diggory oznaczało chwilowe zwolnienie tempa w kwestii zawodowej; związała się jednak z Zakonem nie tylko po to, by pomagać im w akcji, lecz może przede wszystkim w budowie nie tylko siedziby, ale także lepszego świata. I wcale nie uważała swojego podejścia za naiwne i utopijne.
Słowa Carter o pasji skwitowała tylko uprzejmym uśmiechem; rudowłosa trafiła w punkt, a Jessa nie miała wiele do dodania. Bardziej spodobał jej się temat ich dawnej, szkolnej konkurencji. Świetnie było odkopywać stare znajomości, co do tego także zgadzała się ze swoją towarzyszką.
- To w takim razie na pewno grałyśmy przeciwko sobie – odparła zadowolona, sięgając pamięcią do szkolnych czasów i usiłując policzyć ile goli strzeliła jej Sophia – To kolejna symboliczna rzecz, która bardzo mi się podoba. Teraz wszyscy gramy w jednej drużynie, niezależnie od wcześniejszych podziałów.
Życie nie zweryfikowało jeszcze jej optymistycznego podejścia do członkostwa w Zakonie, choć wiedziała oczywiście, że nie będzie to bułka z masłem, a takie wesołe pogawędki z nowymi znajomymi należeć będą do rzadkości. Mimo wszystko nie widziała nic złego w chwili swobody, chociaż temat anomalii na moment sprawił, że atmosfera w piwnicy stała się odrobinę poważniejsza.
Jessa wysłuchała koleżanki uważnie, chłonąc każde jej słowo. Współczuła jej, że nie udało się pokonać anomalii, a jednocześnie wiedziała, że Carter na pewno jeszcze nie raz spróbuje tego dokonać. Diggory zrobiłaby to samo na jej miejscu.
- Cieszę się, że wyszliście z tego cało – ktokolwiek z Tobą był – Jutro też jest dzień, a my nie spoczywamy na laurach, prawda? Anomalie są straszliwie niebezpieczne, ale jeśli my nie stawimy im czoła, kto zrobi to za nas? Przecież nie Ministerstwo – zakpiła, pozwalając sobie wyrazić pogardę dla obecnej polityki rządu. I tak miała prawie stuprocentową pewność, że Sophia sądzi tak samo.
Przez moment biła się z myślami, czy powinna opowiedzieć jej o tym, co spotkało ją samą, lecz uznała, że nie ma potrzeby trzymania wszystkiego w tajemnicy.
- A w tym całym chaosie cierpią przecież dzieci. Mojego syna aportowało do ogrodu i doznał poważnego rozszczepienia, uratowali go w szpitalu i już wszystko jest w porządku, jednak w tamtym momencie byłam taka bezsilna… nie wyobrażam sobie następnego razu. Trzeba zatrzymać te anomalie póki jesteśmy w stanie trzymać różdżki w rękach – dokończyła pompatycznie, jednocześnie odrzucając swoją packę i spoglądając na dzieło, jakim było otynkowanie piwnicy.
Słowa Carter o pasji skwitowała tylko uprzejmym uśmiechem; rudowłosa trafiła w punkt, a Jessa nie miała wiele do dodania. Bardziej spodobał jej się temat ich dawnej, szkolnej konkurencji. Świetnie było odkopywać stare znajomości, co do tego także zgadzała się ze swoją towarzyszką.
- To w takim razie na pewno grałyśmy przeciwko sobie – odparła zadowolona, sięgając pamięcią do szkolnych czasów i usiłując policzyć ile goli strzeliła jej Sophia – To kolejna symboliczna rzecz, która bardzo mi się podoba. Teraz wszyscy gramy w jednej drużynie, niezależnie od wcześniejszych podziałów.
Życie nie zweryfikowało jeszcze jej optymistycznego podejścia do członkostwa w Zakonie, choć wiedziała oczywiście, że nie będzie to bułka z masłem, a takie wesołe pogawędki z nowymi znajomymi należeć będą do rzadkości. Mimo wszystko nie widziała nic złego w chwili swobody, chociaż temat anomalii na moment sprawił, że atmosfera w piwnicy stała się odrobinę poważniejsza.
Jessa wysłuchała koleżanki uważnie, chłonąc każde jej słowo. Współczuła jej, że nie udało się pokonać anomalii, a jednocześnie wiedziała, że Carter na pewno jeszcze nie raz spróbuje tego dokonać. Diggory zrobiłaby to samo na jej miejscu.
- Cieszę się, że wyszliście z tego cało – ktokolwiek z Tobą był – Jutro też jest dzień, a my nie spoczywamy na laurach, prawda? Anomalie są straszliwie niebezpieczne, ale jeśli my nie stawimy im czoła, kto zrobi to za nas? Przecież nie Ministerstwo – zakpiła, pozwalając sobie wyrazić pogardę dla obecnej polityki rządu. I tak miała prawie stuprocentową pewność, że Sophia sądzi tak samo.
Przez moment biła się z myślami, czy powinna opowiedzieć jej o tym, co spotkało ją samą, lecz uznała, że nie ma potrzeby trzymania wszystkiego w tajemnicy.
- A w tym całym chaosie cierpią przecież dzieci. Mojego syna aportowało do ogrodu i doznał poważnego rozszczepienia, uratowali go w szpitalu i już wszystko jest w porządku, jednak w tamtym momencie byłam taka bezsilna… nie wyobrażam sobie następnego razu. Trzeba zatrzymać te anomalie póki jesteśmy w stanie trzymać różdżki w rękach – dokończyła pompatycznie, jednocześnie odrzucając swoją packę i spoglądając na dzieło, jakim było otynkowanie piwnicy.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Nakładanie tynku w jej wykonaniu nie wyglądało rewelacyjnie, ale cóż, każdy musiał najpierw się nauczyć coś robić, zanim opanował tę umiejętność. Ważne, żeby ściany zostały należycie wzmocnione, by nowa kwatera wytrzymała dłużej i nie rozpadła się jak domek z kart. Och, gdyby tylko Sophia wiedziała, że to właśnie od tego miejsca zaczęły się anomalie! Ale nie miała pojęcia, choć miała wrażenie, że wyczuwa w powietrzu wibracje niepokojącej mocy, te jednak występowały teraz w bardzo wielu miejscach. Gdzie działały jakiekolwiek anomalie, tam można było wyczuć obecność czegoś niepokojącego, złowrogiego, przesyconego czarną magią.
Budowanie kwatery mogło w pewnym sensie mieć wymiar symboliczny, stanowić ich mały początek w budowaniu lepszego świata, w którym ludzi nie spotykałaby krzywda i niesprawiedliwość tylko dlatego, że urodzili się w rodzinie mugoli. To, co działo się w ostatnich miesiącach, przechodziło wszelkie pojęcie, a nastroje antymugolskie zaostrzyły się, nawet jeśli teraz ministerstwo próbowało zdystansować się od decyzji szalonej minister Tuft.
Cudownie było jednak podczas pracy rozmawiać beztrosko o quidditchu, przyszłości i innych sprawach. Nie zawsze tak będzie, więc musiały się nacieszyć tę chwilą spokojnej, koleżeńskiej atmosfery.
- Teraz wszyscy jesteśmy razem. Bez względu na dawny dom w Hogwarcie, status krwi, zawód czy inne różnice. Jeszcze się przekonasz, jak różni ludzie tutaj są – powiedziała. Na początku ją zaskoczyło, że w Zakonie było trochę szlachetnie urodzonych, a nawet paru byłych Ślizgonów. To pokazało, że uprzedzenia w żadną stronę nie są dobre ani słuszne, nie wszyscy czystokrwiści byli źli i pragnęli wyplenić mugoli i mugolaków. Jak zauważyła Jessa, Zakon stanowił jedną drużynę, która musiała się jednoczyć i sobie ufać, żeby wygrać, tak, jak robili to zawodnicy quidditcha, więc było to bardzo trafne porównanie.
- W końcu się uda, nie można się poddawać. Poprzednie błędy miały tę zaletę, że czegoś mnie nauczyły. Wiem mniej więcej, czego się spodziewać, więc może kolejnym razem już nie dam się zaskoczyć – przyznała. Była mądrzejsza o zdobyte doświadczenia, miała nauczkę, by nie podchodzić do kwestii anomalii zbyt niestarannie. To była zbyt potężna moc, zaskakująca nawet aurorów. – Ministerstwo ograniczyło się do odgrodzenia tych obszarów i pilnowania, by nikt nie naprawiał magii na własną rękę. Ale mijają kolejne tygodnie i nic się nie zmienia – prychnęła, okazując swój lekceważący stosunek do tej opieszałości. Trudno jej było ufać ministerstwu po reformach Tuft, i pracowała tam tylko dlatego, że wciąż wierzyła w słuszną misję Biura Aurorów. Marzyła o tej pracy już od tak dawna, i nie zamierzała się poddawać i wycofywać tylko dlatego, że garstka urzędasów wprowadzała w życie chore pomysły.
Westchnęła, nie przerywając pracy. Spora część pomieszczenia była już otynkowana.
Słysząc jej opowieść o tragedii jej syna, wzdrygnęła się. Uświadomiła sobie, że dla matki małego dziecka to wszystko musi być jeszcze trudniejsze.
- Słyszałam, że dzieci znoszą anomalie szczególnie źle. Mam nadzieję, że wszystko jest już w porządku? To musi być okropne, patrzeć na cierpienie swojego dziecka i nie mogąc nic zrobić, by uwolnić je od tych anomalii – powiedziała. Sama nie miała dzieci, nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie je mieć, ale zdawała sobie sprawę, że Jessa ma dodatkową motywację, by chcieć coś zmienić i uczynić świat lepszym dla swojego syna, by mógł dorastać bezpieczny i szczęśliwy. I miała dużo więcej do stracenia, bo nie odpowiadała już tylko za siebie. Sophia nie bez powodu nie chciała się z nikim wiązać ani zakładać rodziny, zbyt mocno bała się, że uczyni swoje dziecko sierotą lub sprowadzi na nie niebezpieczeństwo.
Po chwili ostatnia ściana została otynkowana i także mogła odrzucić packę do opróżnionego wiaderka.
- Myślę że wygląda dobrze. To tylko piwnica, ale na górze trzeba przyłożyć się bardziej – rzekła także do siebie, bo mogła zauważyć, że jej tynkowanie idealne nie było. Chyba jednak lepiej szło jej robienie podłóg.
Skierowała się w stronę schodów.
- To idziemy wyżej? Zdaje mi się, że były tam jakieś narzędzia, których możemy użyć – rzuciła, wspinając się po schodkach. Ktoś i tutaj zrobił już podłogę i ściany, choć schody były jeszcze niedokończone, więc Sophia skierowała się tam, po drodze łapiąc jakiś młotek i kilka gwoździ. Pokazała Jessie, jak przybijać deski, bo sama miała okazję już to robić.
Budowanie kwatery mogło w pewnym sensie mieć wymiar symboliczny, stanowić ich mały początek w budowaniu lepszego świata, w którym ludzi nie spotykałaby krzywda i niesprawiedliwość tylko dlatego, że urodzili się w rodzinie mugoli. To, co działo się w ostatnich miesiącach, przechodziło wszelkie pojęcie, a nastroje antymugolskie zaostrzyły się, nawet jeśli teraz ministerstwo próbowało zdystansować się od decyzji szalonej minister Tuft.
Cudownie było jednak podczas pracy rozmawiać beztrosko o quidditchu, przyszłości i innych sprawach. Nie zawsze tak będzie, więc musiały się nacieszyć tę chwilą spokojnej, koleżeńskiej atmosfery.
- Teraz wszyscy jesteśmy razem. Bez względu na dawny dom w Hogwarcie, status krwi, zawód czy inne różnice. Jeszcze się przekonasz, jak różni ludzie tutaj są – powiedziała. Na początku ją zaskoczyło, że w Zakonie było trochę szlachetnie urodzonych, a nawet paru byłych Ślizgonów. To pokazało, że uprzedzenia w żadną stronę nie są dobre ani słuszne, nie wszyscy czystokrwiści byli źli i pragnęli wyplenić mugoli i mugolaków. Jak zauważyła Jessa, Zakon stanowił jedną drużynę, która musiała się jednoczyć i sobie ufać, żeby wygrać, tak, jak robili to zawodnicy quidditcha, więc było to bardzo trafne porównanie.
- W końcu się uda, nie można się poddawać. Poprzednie błędy miały tę zaletę, że czegoś mnie nauczyły. Wiem mniej więcej, czego się spodziewać, więc może kolejnym razem już nie dam się zaskoczyć – przyznała. Była mądrzejsza o zdobyte doświadczenia, miała nauczkę, by nie podchodzić do kwestii anomalii zbyt niestarannie. To była zbyt potężna moc, zaskakująca nawet aurorów. – Ministerstwo ograniczyło się do odgrodzenia tych obszarów i pilnowania, by nikt nie naprawiał magii na własną rękę. Ale mijają kolejne tygodnie i nic się nie zmienia – prychnęła, okazując swój lekceważący stosunek do tej opieszałości. Trudno jej było ufać ministerstwu po reformach Tuft, i pracowała tam tylko dlatego, że wciąż wierzyła w słuszną misję Biura Aurorów. Marzyła o tej pracy już od tak dawna, i nie zamierzała się poddawać i wycofywać tylko dlatego, że garstka urzędasów wprowadzała w życie chore pomysły.
Westchnęła, nie przerywając pracy. Spora część pomieszczenia była już otynkowana.
Słysząc jej opowieść o tragedii jej syna, wzdrygnęła się. Uświadomiła sobie, że dla matki małego dziecka to wszystko musi być jeszcze trudniejsze.
- Słyszałam, że dzieci znoszą anomalie szczególnie źle. Mam nadzieję, że wszystko jest już w porządku? To musi być okropne, patrzeć na cierpienie swojego dziecka i nie mogąc nic zrobić, by uwolnić je od tych anomalii – powiedziała. Sama nie miała dzieci, nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie je mieć, ale zdawała sobie sprawę, że Jessa ma dodatkową motywację, by chcieć coś zmienić i uczynić świat lepszym dla swojego syna, by mógł dorastać bezpieczny i szczęśliwy. I miała dużo więcej do stracenia, bo nie odpowiadała już tylko za siebie. Sophia nie bez powodu nie chciała się z nikim wiązać ani zakładać rodziny, zbyt mocno bała się, że uczyni swoje dziecko sierotą lub sprowadzi na nie niebezpieczeństwo.
Po chwili ostatnia ściana została otynkowana i także mogła odrzucić packę do opróżnionego wiaderka.
- Myślę że wygląda dobrze. To tylko piwnica, ale na górze trzeba przyłożyć się bardziej – rzekła także do siebie, bo mogła zauważyć, że jej tynkowanie idealne nie było. Chyba jednak lepiej szło jej robienie podłóg.
Skierowała się w stronę schodów.
- To idziemy wyżej? Zdaje mi się, że były tam jakieś narzędzia, których możemy użyć – rzuciła, wspinając się po schodkach. Ktoś i tutaj zrobił już podłogę i ściany, choć schody były jeszcze niedokończone, więc Sophia skierowała się tam, po drodze łapiąc jakiś młotek i kilka gwoździ. Pokazała Jessie, jak przybijać deski, bo sama miała okazję już to robić.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jeszcze się przekonasz, jak różni ludzie tutaj są.
Jessa uśmiechnęła się pod nosem, słysząc te słowa z ust swojej nowej koleżanki. Gdy była jeszcze kąpaną w gorącej wodzie Gryfonką, śmiało angażowała się w toczoną od lat wojnę z domem Węża, choć w jednym z jego członków miała przecież przyjaciela. Mimo wszystko uważała się za obrończynię uciśnionych walczącą z systemem, a dopiero po paru latach zdała sobie sprawę, że sama się w ten system idealnie wpasowywała. Teraz nie miało już dla niej znaczenia, czy ktoś nosił w przeszłości srebrno zielony krawat, czy też jego nazwisko wiązało się z błękitną krwią – jeśli miał serce na właściwym miejscu i ręce gotowe do pomocy, widziała go jako jednego z nich.
- Ciężkie czasy to dobra motywacja do zwarcia szyków – zażartowała nieco gorzkim tonem, odkładając na moment packę i poprawiając poluzowane włosy – Nie mogę się doczekać na tę współpracę.
Chęć działania przebijała się przez wszystko, co mówiła i robiła, lecz Sophia na pewno to rozumiała, a bardzo prawdopodobne, że czuła to samo. Dlatego właśnie Diggory czuła, że dobrze się dogadają, a Carter będzie miała szansę stać się mile widzianym w Otterton gościem.
Koniec tynkowania zastał je później, niż Jessa się spodziewała; od machania packą nieco rozbolała ją już ręka i wiedziała doskonale, że następnego dnia będzie miała niezłe zakwasy. Lata sportowej kariery miała już za sobą i choć wciąż dbała o kondycję, jej dawna forma pozostawała na ten moment nieosiągalna.
- Ich ignorancja sięga zenitu – przewróciła oczami na myśl o tym, że w wielu miejscach anomalie pozostają nieopanowane, a Ministerstwo wręcz dba o to, by nikt nie ważył się ich naprawić – Ktoś powinien zrobić tam szybki porządek. Co na to wszystko Bones? – zagaiła, pragnąc dowiedzieć się, co Szefowa Biura Aurorów robi w tej sprawie i czy w ogóle cokolwiek.
Płynnie przeszły z Sophią na schody, a później wyższe piętro, by tym razem przy pomocy młotka i gwoździ stawiać podwaliny dla przyszłej siedziby; dwie rudowłose machające z zapałem narzędziami musiały być doprawdy ciekawym widokiem dla każdego, kto by go doświadczył, na szczęście jednak nikt nie kręcił się w okolicy.
- Gdy mnie nie ma w pobliżu, mój dziadek ma na niego oko, dlatego wiem, że jest w najlepszych rękach, a jednak trochę na siłę odsuwam od siebie obawy o kolejnym ataku anomalii… gdybym myślała o tym non stop, pewnie już straciłabym głowę albo popadła w paranoję – taka racjonalność w jej wydaniu była naprawdę dużym wyczynem, biorąc pod uwagę fakt, że chodziło przecież o jej własnego syna.
Dokończyły schody, rozmawiając o sprawach mniej lub bardziej przyziemnych; Jessa czuła się dobrze w towarzystwie drugiego rudzielca i liczyła, że jeszcze nie raz będzie im dane współpracować.
Jessa uśmiechnęła się pod nosem, słysząc te słowa z ust swojej nowej koleżanki. Gdy była jeszcze kąpaną w gorącej wodzie Gryfonką, śmiało angażowała się w toczoną od lat wojnę z domem Węża, choć w jednym z jego członków miała przecież przyjaciela. Mimo wszystko uważała się za obrończynię uciśnionych walczącą z systemem, a dopiero po paru latach zdała sobie sprawę, że sama się w ten system idealnie wpasowywała. Teraz nie miało już dla niej znaczenia, czy ktoś nosił w przeszłości srebrno zielony krawat, czy też jego nazwisko wiązało się z błękitną krwią – jeśli miał serce na właściwym miejscu i ręce gotowe do pomocy, widziała go jako jednego z nich.
- Ciężkie czasy to dobra motywacja do zwarcia szyków – zażartowała nieco gorzkim tonem, odkładając na moment packę i poprawiając poluzowane włosy – Nie mogę się doczekać na tę współpracę.
Chęć działania przebijała się przez wszystko, co mówiła i robiła, lecz Sophia na pewno to rozumiała, a bardzo prawdopodobne, że czuła to samo. Dlatego właśnie Diggory czuła, że dobrze się dogadają, a Carter będzie miała szansę stać się mile widzianym w Otterton gościem.
Koniec tynkowania zastał je później, niż Jessa się spodziewała; od machania packą nieco rozbolała ją już ręka i wiedziała doskonale, że następnego dnia będzie miała niezłe zakwasy. Lata sportowej kariery miała już za sobą i choć wciąż dbała o kondycję, jej dawna forma pozostawała na ten moment nieosiągalna.
- Ich ignorancja sięga zenitu – przewróciła oczami na myśl o tym, że w wielu miejscach anomalie pozostają nieopanowane, a Ministerstwo wręcz dba o to, by nikt nie ważył się ich naprawić – Ktoś powinien zrobić tam szybki porządek. Co na to wszystko Bones? – zagaiła, pragnąc dowiedzieć się, co Szefowa Biura Aurorów robi w tej sprawie i czy w ogóle cokolwiek.
Płynnie przeszły z Sophią na schody, a później wyższe piętro, by tym razem przy pomocy młotka i gwoździ stawiać podwaliny dla przyszłej siedziby; dwie rudowłose machające z zapałem narzędziami musiały być doprawdy ciekawym widokiem dla każdego, kto by go doświadczył, na szczęście jednak nikt nie kręcił się w okolicy.
- Gdy mnie nie ma w pobliżu, mój dziadek ma na niego oko, dlatego wiem, że jest w najlepszych rękach, a jednak trochę na siłę odsuwam od siebie obawy o kolejnym ataku anomalii… gdybym myślała o tym non stop, pewnie już straciłabym głowę albo popadła w paranoję – taka racjonalność w jej wydaniu była naprawdę dużym wyczynem, biorąc pod uwagę fakt, że chodziło przecież o jej własnego syna.
Dokończyły schody, rozmawiając o sprawach mniej lub bardziej przyziemnych; Jessa czuła się dobrze w towarzystwie drugiego rudzielca i liczyła, że jeszcze nie raz będzie im dane współpracować.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
W Hogwarcie wszystko wyglądało inaczej, bardziej czarno-biało. Łatwiej było wtedy szufladkować ludzi, ale już wtedy Sophia starała się unikać pochopnego oceniania i skreślania kogoś tylko za sam kolor krawata. Nawet jeśli wielu Ślizgonów, których poznała, było okropnych bądź zupełnie biernych wobec tego, co robili ich koledzy, to jak się okazało, wśród aurorów i nawet w Zakonie znalazło się paru dawnych mieszkańców tego domu. Niemniej jednak i Sophię śmiało było można uznać za obrończynię uciśnionych, bo niejeden szlaban dostała stając w obronie słabszych, ale nie żałowała tego.
- Wszelkie podziały tracą sens w obliczu zewnętrznych problemów, a tych niestety nam nie brakuje – rzekła. Anomalie, trzecia siła (czy teraz, po zniknięciu Grindelwalda, druga), czarna magia i dyskryminacja sama w sobie... Na pewno czekały ich wszystkich pracowite miesiące. Pozostawało jej mieć też nadzieję, że kolejne spotkania upłyną w bardziej zgodnej atmosferze. Była też ciekawa, ile nowych twarzy takich jak Jessa zobaczy na kolejnym.
Rozumiała to doskonale, bo rzeczywiście czuła to samo. Było bardzo prawdopodobne, że obie z Jessą znajdą wspólny język, bo jak się okazywało, wiele je łączyło. Sophii dobrze się pracowało w jej towarzystwie i nawet nie zauważyła, kiedy otynkowały całą piwnicę, choć z pewnością musiało minąć kilka godzin. Ale Sophii i tak nie spieszyło się do pustego domu, a od pracy miała dziś wolne.
- Powinni, ale jak dotąd nie zrobili, choć kto wie, może ministerialni badacze też próbują już badać anomalie i szukać na nie sposobu. Jeśli tak, to raczej się tym nie chwalą. – W każdym razie Sophia niewiele wiedziała o tym, co działo się w innych działach ministerstwa, a anomalie brzmiały raczej jak coś dla tajemniczego Departamentu Tajemnic, który był tak tajny, że nikt właściwie nie wiedział co oni tam robią. – Bones wydaje się rzeczową i konkretną osobą, ale sama jedna też nic nie poradzi wobec tej całej biurokratycznej machiny. To wszystko pewnie jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać z zewnątrz. – Na ten moment Sophia dość ostrożnie wypowiadała się o nowej szefowej, bo wciąż była na etapie wyrabiania sobie o niej konkretnej opinii. Poprzedniego szefa znała dłużej i podczas kursu wiele o nim słyszała, a początki rządów Bones na tym stanowisku przypadły na bardzo trudne czasy i miała wiele na głowie. Sophia pragnęła w nią jednak wierzyć, potrzebowali solidnego i godnego zaufania szefa. Poza tym Bones była kobietą, więc już samo to sprawiało, że Sophia jeszcze bardziej chciała w nią wierzyć, bo starsza aurorka mogła stanowić swojego rodzaju wzór dla młodych aurorek takich jak ona. Chciała wierzyć że prowadzi ich ktoś, kto wie co robi i faktycznie będzie mógł być kiedyś uznany za wzór.
Zajęły się dalszymi pracami, by jeszcze spożytkować ten czas, który miały. Im więcej zostanie zrobione tym lepiej; każda, nawet drobna rzecz przybliżała budowę do końca i ułatwiała dalszą pracę kolejnym zespołom, które przyjdą tu po nich.
- To dobrze, że macie kogoś bliskiego, kto może mieć nad nim pieczę w tym trudnym czasie – powiedziała. Sama z sentymentem wspominała dziadków i rodziców, niestety już ich nie było na tym świecie. – Pozostaje mieć nadzieję, że najgorsze za nim i kolejny atak się nie powtórzy, ale... pewności nigdy nie ma, niestety. – Nie znali dnia ani godziny, gdy znowu coś się wydarzy, ale zdawała sobie sprawę, że dla matki to było jeszcze trudniejsze. Problem w tym, że Sophia nie bardzo wiedziała, jak ją pocieszyć i przynieść jej faktyczną ulgę, a nie tylko puste słowa nie mające odzwierciedlenia w niepewnej rzeczywistości. – Grunt to się nie poddawać i robić to, co możemy, żeby tym, którzy są dla nas ważni, żyło się lepiej. – Może Zakon też będzie w stanie coś zrobić, może profesor Bagshot i grupa badawcza wymyślą jakiś sposób, który nie nasuwał się na myśl Sophii nie mającej umysłu naukowca. Lepiej niż do naukowych rozważań nadawała się już do prac budowlanych przy kwaterze.
W spokoju dokończyły pracę, rozmawiając na różne tematy. Sophia prawdopodobnie też wyjdzie stąd z lekkimi zakwasami, bo podczas aurorskich zadań pracowała jednak inaczej niż tutaj. Ale tynk został nałożony, a deski na schodach umocowane, więc mogły uznać, że praca wypadła pomyślnie, podobnie jak wspólne towarzystwo. Z czystym sumieniem mogły się pożegnać, a Sophia miała wrażenie, że to spotkanie na pewno nie będzie ich ostatnim.
| zt. x 2
- Wszelkie podziały tracą sens w obliczu zewnętrznych problemów, a tych niestety nam nie brakuje – rzekła. Anomalie, trzecia siła (czy teraz, po zniknięciu Grindelwalda, druga), czarna magia i dyskryminacja sama w sobie... Na pewno czekały ich wszystkich pracowite miesiące. Pozostawało jej mieć też nadzieję, że kolejne spotkania upłyną w bardziej zgodnej atmosferze. Była też ciekawa, ile nowych twarzy takich jak Jessa zobaczy na kolejnym.
Rozumiała to doskonale, bo rzeczywiście czuła to samo. Było bardzo prawdopodobne, że obie z Jessą znajdą wspólny język, bo jak się okazywało, wiele je łączyło. Sophii dobrze się pracowało w jej towarzystwie i nawet nie zauważyła, kiedy otynkowały całą piwnicę, choć z pewnością musiało minąć kilka godzin. Ale Sophii i tak nie spieszyło się do pustego domu, a od pracy miała dziś wolne.
- Powinni, ale jak dotąd nie zrobili, choć kto wie, może ministerialni badacze też próbują już badać anomalie i szukać na nie sposobu. Jeśli tak, to raczej się tym nie chwalą. – W każdym razie Sophia niewiele wiedziała o tym, co działo się w innych działach ministerstwa, a anomalie brzmiały raczej jak coś dla tajemniczego Departamentu Tajemnic, który był tak tajny, że nikt właściwie nie wiedział co oni tam robią. – Bones wydaje się rzeczową i konkretną osobą, ale sama jedna też nic nie poradzi wobec tej całej biurokratycznej machiny. To wszystko pewnie jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać z zewnątrz. – Na ten moment Sophia dość ostrożnie wypowiadała się o nowej szefowej, bo wciąż była na etapie wyrabiania sobie o niej konkretnej opinii. Poprzedniego szefa znała dłużej i podczas kursu wiele o nim słyszała, a początki rządów Bones na tym stanowisku przypadły na bardzo trudne czasy i miała wiele na głowie. Sophia pragnęła w nią jednak wierzyć, potrzebowali solidnego i godnego zaufania szefa. Poza tym Bones była kobietą, więc już samo to sprawiało, że Sophia jeszcze bardziej chciała w nią wierzyć, bo starsza aurorka mogła stanowić swojego rodzaju wzór dla młodych aurorek takich jak ona. Chciała wierzyć że prowadzi ich ktoś, kto wie co robi i faktycznie będzie mógł być kiedyś uznany za wzór.
Zajęły się dalszymi pracami, by jeszcze spożytkować ten czas, który miały. Im więcej zostanie zrobione tym lepiej; każda, nawet drobna rzecz przybliżała budowę do końca i ułatwiała dalszą pracę kolejnym zespołom, które przyjdą tu po nich.
- To dobrze, że macie kogoś bliskiego, kto może mieć nad nim pieczę w tym trudnym czasie – powiedziała. Sama z sentymentem wspominała dziadków i rodziców, niestety już ich nie było na tym świecie. – Pozostaje mieć nadzieję, że najgorsze za nim i kolejny atak się nie powtórzy, ale... pewności nigdy nie ma, niestety. – Nie znali dnia ani godziny, gdy znowu coś się wydarzy, ale zdawała sobie sprawę, że dla matki to było jeszcze trudniejsze. Problem w tym, że Sophia nie bardzo wiedziała, jak ją pocieszyć i przynieść jej faktyczną ulgę, a nie tylko puste słowa nie mające odzwierciedlenia w niepewnej rzeczywistości. – Grunt to się nie poddawać i robić to, co możemy, żeby tym, którzy są dla nas ważni, żyło się lepiej. – Może Zakon też będzie w stanie coś zrobić, może profesor Bagshot i grupa badawcza wymyślą jakiś sposób, który nie nasuwał się na myśl Sophii nie mającej umysłu naukowca. Lepiej niż do naukowych rozważań nadawała się już do prac budowlanych przy kwaterze.
W spokoju dokończyły pracę, rozmawiając na różne tematy. Sophia prawdopodobnie też wyjdzie stąd z lekkimi zakwasami, bo podczas aurorskich zadań pracowała jednak inaczej niż tutaj. Ale tynk został nałożony, a deski na schodach umocowane, więc mogły uznać, że praca wypadła pomyślnie, podobnie jak wspólne towarzystwo. Z czystym sumieniem mogły się pożegnać, a Sophia miała wrażenie, że to spotkanie na pewno nie będzie ich ostatnim.
| zt. x 2
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Piwnica
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata