Kontuar
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kontuar
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Wykonany z solidnego drewna, na tle całego sklepu wyjątkowo uporządkowany, zawsze gotowy do przyjęcia klientów. Poprzecierany z lekka blat nosił na sobie wiele różdżek - nie tylko nowych, sprzedawanych w sklepie, ale też uszkodzonych, znalezionych, wymagających rutynowej kontroli. To nad nim rozpętywały się burze i wichry, gdy rdzeń ścierał się z naturą potencjalnego właściciela, nad nim też działy się małe cuda po idealnych dopasowaniach. To tu trafiały różdżki znalezione, tu też wracały do swoich panów.
Wykonany z solidnego drewna, na tle całego sklepu wyjątkowo uporządkowany, zawsze gotowy do przyjęcia klientów. Poprzecierany z lekka blat nosił na sobie wiele różdżek - nie tylko nowych, sprzedawanych w sklepie, ale też uszkodzonych, znalezionych, wymagających rutynowej kontroli. To nad nim rozpętywały się burze i wichry, gdy rdzeń ścierał się z naturą potencjalnego właściciela, nad nim też działy się małe cuda po idealnych dopasowaniach. To tu trafiały różdżki znalezione, tu też wracały do swoich panów.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 2 razy
Zdobycie różdżki nie było dla niej niczym wyjątkowym. Po prostu chciała ją już mieć, to miała być gładka formalność, z którą nie wiązało się nic szczególnego. Nie planowała wylewać żali i opowiadać o tym, jak bardzo w tamtej chwili była żałosna, jak bardzo bezbronna, że rzuciła się na to zaklęcie, którego nawet nie powinna umieć. Ciemna noc, chłód i ostre płaty śniegu wżerające się w jej blade policzki. Później kroki nieznajomego gościa ciągnące się zbyt długo, skłaniające do silnych podejrzeń. Wbiła mu różdżkę między żebra, górując nad tą złudną potęgą męskości. Śmiał z nią pogrywać, a na to nigdy nie chciała się zgodzić. Wymówiła z jadem słowa, który doprowadziły do tego, że stała tu dzisiaj jak ofiara. Ugodziła ją własna magia. Tamto zdarzenie pachniało gęsto wstydem, ohydny zapach wkradał się do nosa i zdawał się upominać ją, że nie jest tak silna, jak jej się zdaje. Zjadała własne pazury, wyła niemo do księżyca i przekrzykiwała waleczny odgłos burzy – wszystko, aby tylko znaleźć ujście dla fali złości, dla nienawiści, która skłaniała się ku postaci tamtego gościa, a powinna koncentrować się na niej. Sięgnęła po moc, dla której była zbyt słaba. Z odmętów pamięci wykopała formułę czaru, którego nigdy dotąd nie wykonywała i tak przegrała. Ból i skutki zaklęcia okazały się jednak nie tak trudne do przełknięcia jak ciche, dyskretnie wdzierające się w duszę upokorzenie.
Nie, nie wyobrażała sobie, ze będzie opowiadać Ollivanderowi historię swojej różdżki. Potrzebowała tylko znów móc czarować, pozyskać taką różdżkę, która wzmocni moc jej uroków oraz taką, która połączy się w magicznej więzi z jej silnym charakterem, która popłynie wspólnie ze złością i potęgą czarownicy i nie zapłacze nad losem poprzedniej. Filipa nigdy nie czuła szczególnego powiązania ze swoją pierwszą czarodziejską różdżką. Symbolizowała ona przejście od świata złego do nieoczekiwanego dobra. Jej błyszczący koniec miał pośredniczyć w przeobrażeniu się z ofiary w oprawcę. Nie nastąpiło to jednak w czasie, gdy nosiła na piersi to żałosne żółte godło. To stało się o wiele, wiele później, kiedy topiła się w błocie, umierając z głodu i bólu. Dość jednak wspomnień.
Przyszła tu, bo pragnęła nowego rozdziału. Nie chodziło jedynie o zakup magicznego patyka, ale o świeżość, świadomość nowej mocy i szybkie pozbycie się tego łaskoczącego uczucia bezradności. Nie mogła być słaba, nie mogła nie umieć się bronić.
Popatrzyła na mężczyznę.
– Poprzednia umarła – rzuciła krótko, trochę chłodno i trochę tajemniczo. Nie czuła się pewnie w tym miejscu. Pamiętała obraz tego błysku, który rozerwał jej różdżkę na dwa wypalone końce – kawałki drewna bez mocy, bez życia. – Nie chcę, by to samo stało się z drugą – dopowiedziała jeszcze, ale niekoniecznie było to zapewnienie dla niego, bardziej dla niej. Ciche przyrzeczenie i protest wobec własnej głupoty.
Nie, nie wyobrażała sobie, ze będzie opowiadać Ollivanderowi historię swojej różdżki. Potrzebowała tylko znów móc czarować, pozyskać taką różdżkę, która wzmocni moc jej uroków oraz taką, która połączy się w magicznej więzi z jej silnym charakterem, która popłynie wspólnie ze złością i potęgą czarownicy i nie zapłacze nad losem poprzedniej. Filipa nigdy nie czuła szczególnego powiązania ze swoją pierwszą czarodziejską różdżką. Symbolizowała ona przejście od świata złego do nieoczekiwanego dobra. Jej błyszczący koniec miał pośredniczyć w przeobrażeniu się z ofiary w oprawcę. Nie nastąpiło to jednak w czasie, gdy nosiła na piersi to żałosne żółte godło. To stało się o wiele, wiele później, kiedy topiła się w błocie, umierając z głodu i bólu. Dość jednak wspomnień.
Przyszła tu, bo pragnęła nowego rozdziału. Nie chodziło jedynie o zakup magicznego patyka, ale o świeżość, świadomość nowej mocy i szybkie pozbycie się tego łaskoczącego uczucia bezradności. Nie mogła być słaba, nie mogła nie umieć się bronić.
Popatrzyła na mężczyznę.
– Poprzednia umarła – rzuciła krótko, trochę chłodno i trochę tajemniczo. Nie czuła się pewnie w tym miejscu. Pamiętała obraz tego błysku, który rozerwał jej różdżkę na dwa wypalone końce – kawałki drewna bez mocy, bez życia. – Nie chcę, by to samo stało się z drugą – dopowiedziała jeszcze, ale niekoniecznie było to zapewnienie dla niego, bardziej dla niej. Ciche przyrzeczenie i protest wobec własnej głupoty.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Choć Ollivander zostawiał klientom wolną rękę, historie na temat utraty różdżek zazwyczaj nie miały dlań większego znaczenia - przy doborze nowego egzemplarza nie okazywały się specjalnie cenną wskazówką, w przeciwieństwie do pierwszego kontaktu z nabywcą. Istotniejsze było jego podejście do tematu, niektórzy byli na tyle otwarci, że nie potrzebowali zachęty czy zgody - potrafili z miejsca przedrzeć się przez całą swoją historię, inni milczeli, owym milczeniem także wskazując Ulyssesowi drogę. On jednak nigdy nie pytał, nie dociekał, najzwyczajniej w świecie nie czując takiej potrzeby. Intuicją wykazywał się już za dziecięcych lat, lecz rosła w nim konsekwentnie wraz z doświadczeniem, dlatego nawet najbardziej opornym charakterom potrafił dobrać właściwe drewno oraz odpowiedni rdzeń.
Obdarzył Philippę spokojnym spojrzeniem, uniósł brwi i kiwnął głową, ograniczając się do tak wymownej odpowiedzi na temat śmierci różdzki. Nigdy nie był rad z takich zbrodni - wolał też nie wiedzieć, czy przyczyną była jej własna głupota, okrucieństwo tego świata, czy może zwykły przypadek. Jeśli nauczyła się czegoś poprzez tę stratę, tym lepiej dla niej. Wyczuł niepewność kobiety, lecz nie była ona niczym nadzwyczajnym. W podobnych okolicznościach nawet pewni siebie miewali wątpliwości i pytania, które nie zawsze decydowali się zadawać.
- Nie leży to w moich rękach - odparł, nie zmieniając spokojnego, do bólu neutralnego tonu, mimo wszystko nienacechowanego nieprzyjemną nutą. Chęci potrafiły leżeć bardzo daleko od działań - tymi przemyśleniami już się z nieznajomą nie dzielił.
- Posiada pani jej szczątki? - zapytał, nie rezygnując z konkretnego podejścia do tematu, już przy rozpoczęciu pytania wyłapując piwne spojrzenie i konfrontując je z chłodnym błękitem własnego - sprawdzał, czy ucieknie, czy była w niej pewność, której spodziewał się pomimo... niepewności. Obserwował, choć jeszcze nieprzesadnie czujnie, dając jej i sobie czas. Bez trudu dostrzegł, że musiała sporo przejść (co zasugerowało mu też mętne wspomnienie dźwięku dzwonka, stanowiącego świetne, zakamuflowane źródło podpowiedzi) i przejścia te niewątpliwie odbiły się także na różdżce - ta byłaby najlepszą wskazówką przy doborze nowej, lecz i bez uszkodzonego egzemplarza był w stanie odszukać odpowiednią kombinację - ostatecznie Ollivanderowie zgromadzili ich tu całe mnóstwo. - Albo przynajmniej jej specyfikację - drewno, rdzeń - uzupełnił, stając za kontuarem, na tle piętrzących się ku sufitowi pudełek, wyglądających zupełnie tak samo, a skrywających zupełnie różne temperamenty. Nie odwracał się jeszcze w ich stronę. - Ogień czy woda? - zapytał dodatkowo, nie precyzując celu tego pytania - był raczej oczywisty.
Obdarzył Philippę spokojnym spojrzeniem, uniósł brwi i kiwnął głową, ograniczając się do tak wymownej odpowiedzi na temat śmierci różdzki. Nigdy nie był rad z takich zbrodni - wolał też nie wiedzieć, czy przyczyną była jej własna głupota, okrucieństwo tego świata, czy może zwykły przypadek. Jeśli nauczyła się czegoś poprzez tę stratę, tym lepiej dla niej. Wyczuł niepewność kobiety, lecz nie była ona niczym nadzwyczajnym. W podobnych okolicznościach nawet pewni siebie miewali wątpliwości i pytania, które nie zawsze decydowali się zadawać.
- Nie leży to w moich rękach - odparł, nie zmieniając spokojnego, do bólu neutralnego tonu, mimo wszystko nienacechowanego nieprzyjemną nutą. Chęci potrafiły leżeć bardzo daleko od działań - tymi przemyśleniami już się z nieznajomą nie dzielił.
- Posiada pani jej szczątki? - zapytał, nie rezygnując z konkretnego podejścia do tematu, już przy rozpoczęciu pytania wyłapując piwne spojrzenie i konfrontując je z chłodnym błękitem własnego - sprawdzał, czy ucieknie, czy była w niej pewność, której spodziewał się pomimo... niepewności. Obserwował, choć jeszcze nieprzesadnie czujnie, dając jej i sobie czas. Bez trudu dostrzegł, że musiała sporo przejść (co zasugerowało mu też mętne wspomnienie dźwięku dzwonka, stanowiącego świetne, zakamuflowane źródło podpowiedzi) i przejścia te niewątpliwie odbiły się także na różdżce - ta byłaby najlepszą wskazówką przy doborze nowej, lecz i bez uszkodzonego egzemplarza był w stanie odszukać odpowiednią kombinację - ostatecznie Ollivanderowie zgromadzili ich tu całe mnóstwo. - Albo przynajmniej jej specyfikację - drewno, rdzeń - uzupełnił, stając za kontuarem, na tle piętrzących się ku sufitowi pudełek, wyglądających zupełnie tak samo, a skrywających zupełnie różne temperamenty. Nie odwracał się jeszcze w ich stronę. - Ogień czy woda? - zapytał dodatkowo, nie precyzując celu tego pytania - był raczej oczywisty.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie czuła dumy, wyznając mu taki szczegół, ale sam dobór słów mógł skłaniać ku pewnym rozważaniom. Właściwie to bardziej towarzyszył jej wstyd, bo różdżka to pierwszy w życiu prezent, jaki otrzymała. W sierocińcu nie posiadała niczego na własność, dzielili się tam wszystkim, wszystko wręcz wydzierali sobie z rąk. Tymczasem kobieta, która zabrała ją stamtąd i pomogła przygotować się do nauki w Hogwarcie, zakupiła przedmiot, który miał być tylko dla niej. Nowy i w jakiś pokrętny sposób połączony z jej duszą, choć akurat tego nie pojmowała. Tak sobie jednak tłumaczyła dziwną, magiczną symbiozę między czarodziejem i jego atrybutem. To był pierwszy krok, pierwszy moment, w którym poczuła, że jest naprawdę. Być może nie zapamiętała miejsca i twarzy sprzedawcy, ale pamiętała tamto uczucie posiadania czegoś swojego. Na tym kończyło się całe wspomnienie. Później różdżka stała się narzędziem do oswajania nowej rzeczywistości, a kiedy ukończyła szkołę, dzięki niej przetrwała na srogiej ulicy. Różdżka, wybierając ją sobie, od początku wiedziała, jaką drogą podąży wiedźma i jakie czarodziejskie umiejętności będzie z powodzeniem rozwijała. To było coś.
Chociaż teraz w jej oczach błyszczał tylko zawód, a pewne wspomnienia musiały się natychmiast rozproszyć, aby mogła tu w ogóle przyjść. Wyobrażała sobie, że nie jest pierwszą osobą, która doznała takiej straty. Nie spodziewała się, co mógł tak naprawdę odczuwać stojący przed nią czarodziej, ale wiele historii musiały pochłonąć mury sklepiku. Być może jedna z nich bliska była temu, z czym spotkała się na moście Filipa. Ze złością prowadzącą do bardzo nierozważnych kroków, z magią nieosiągalną dla tych rąk. Nie wystarczyło przypomnieć sobie jedynie słów zaklęcia. Filipa jednak nie uczyła się z długich, wypisanych treści ani z chłodnych nauczycielskich wywodów – musiała doznać upokorzenia i odczuć to na własnej skórze.
Stała tu przed nim, nie chowając głowy, choć pozostając świadomą wielkiej niewiadomej, dziwnej obcości tego miejsca.
– Nie posiadam – odpowiedziała znów krótko, domyślając się, że nie powinien słuchać o tym, jak dwa rozerwane kawałki drewna wylądowały w Tamizie. – Ostrokrzew i jad śmierciotuli – wymówiła płynnie, ciesząc się, że ma chociaż jakaś pewną informację dla różdżkarza. Może okaże się to dla niego pomocne i dużo sprawniej będzie mógł pomóc jej dobrać odpowiedni przedmiot. Domyślała się, że bez trudu odgadł, jaką dziedzinę magii wspierała różdżka. To podobno dość dobre miejsce, zaufane i profesjonalne. Mężczyzna nie wyglądał na zagubionego. – Ogień, rodzi się w zaskoczeniu, hipnotyzuje – odpowiedziała od razu, zanim cokolwiek zdążyła pomyśleć. Dopiero później odkryła, że to dość dziwne pytanie, chyba się go nie spodziewała. Zaufała mu jednak i nie wypytywała niepotrzebnie.
Gdzieś za jej plecami zagrzmiało brzydko, a deszcz zaczął gęsto spływać po szybach. Odwróciła się mimowolnie, spoglądając na nieciekawy widok ulicy. Gdzieś ktoś przebiegł w pośpiechu. Wróciła jednak do mężczyzny. Sama pracowała z ludźmi, wiedziała, że niektórzy klienci bywali nieznośni, w imię pewnej niewypowiedzianej solidarności wolała jednak poświęcać mu całą uwagę. Pomagał jej.
Chociaż teraz w jej oczach błyszczał tylko zawód, a pewne wspomnienia musiały się natychmiast rozproszyć, aby mogła tu w ogóle przyjść. Wyobrażała sobie, że nie jest pierwszą osobą, która doznała takiej straty. Nie spodziewała się, co mógł tak naprawdę odczuwać stojący przed nią czarodziej, ale wiele historii musiały pochłonąć mury sklepiku. Być może jedna z nich bliska była temu, z czym spotkała się na moście Filipa. Ze złością prowadzącą do bardzo nierozważnych kroków, z magią nieosiągalną dla tych rąk. Nie wystarczyło przypomnieć sobie jedynie słów zaklęcia. Filipa jednak nie uczyła się z długich, wypisanych treści ani z chłodnych nauczycielskich wywodów – musiała doznać upokorzenia i odczuć to na własnej skórze.
Stała tu przed nim, nie chowając głowy, choć pozostając świadomą wielkiej niewiadomej, dziwnej obcości tego miejsca.
– Nie posiadam – odpowiedziała znów krótko, domyślając się, że nie powinien słuchać o tym, jak dwa rozerwane kawałki drewna wylądowały w Tamizie. – Ostrokrzew i jad śmierciotuli – wymówiła płynnie, ciesząc się, że ma chociaż jakaś pewną informację dla różdżkarza. Może okaże się to dla niego pomocne i dużo sprawniej będzie mógł pomóc jej dobrać odpowiedni przedmiot. Domyślała się, że bez trudu odgadł, jaką dziedzinę magii wspierała różdżka. To podobno dość dobre miejsce, zaufane i profesjonalne. Mężczyzna nie wyglądał na zagubionego. – Ogień, rodzi się w zaskoczeniu, hipnotyzuje – odpowiedziała od razu, zanim cokolwiek zdążyła pomyśleć. Dopiero później odkryła, że to dość dziwne pytanie, chyba się go nie spodziewała. Zaufała mu jednak i nie wypytywała niepotrzebnie.
Gdzieś za jej plecami zagrzmiało brzydko, a deszcz zaczął gęsto spływać po szybach. Odwróciła się mimowolnie, spoglądając na nieciekawy widok ulicy. Gdzieś ktoś przebiegł w pośpiechu. Wróciła jednak do mężczyzny. Sama pracowała z ludźmi, wiedziała, że niektórzy klienci bywali nieznośni, w imię pewnej niewypowiedzianej solidarności wolała jednak poświęcać mu całą uwagę. Pomagał jej.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zatajenie informacji na temat zatopienia zniszczonego artefaktu w czeluściach Tamizy, z pewnością oszczędziło Philippie spojrzenia wypełnionego chłodem, uzupełnionego o wymowne milczenie, pełne nieprzychylnego napięcia. Żaden Ollivander nie postrzegał różdżki w kategorii zwykłego przedmiotu, martwej rzeczy, istniejącej jedynie gdzieś obok czarodzieja - była przecież jednym z najistotniejszych elementów magicznego świata, niezbędnym do korzystania z jego dobrodziejstw. Latami zrastała się z właścicielem, pozostawiając wyraźny ślad, nie tylko sentymentalny. Była latarnią morską, rozbłyskującą w ciemnościach tylko dla jednej, jedynej osoby - niepewnym wskazywała drogę, pewnych utwierdzała w jej słuszności. Pomijając praktyczne względy bezpieczeństwa - ktoś przecież mógł tę nietypową wizytówkę odnaleźć, przekazując w ręce, potrafiące czytać z niej jak z otwartej księgi - Ulyssesowi nie mieściło się w głowie, jak można tak beztrosko i bezmyślnie pozbyć się cząstki samego siebie - rdzeń oraz drewno były przesiąknięte życiem czarodzieja, stanowiąc jego nierozerwalną część. Liczba ignorantów stanowiła zawsze zbyt duży odsetek.
Mimo tego, słowa kobiety wskazywały na coś kompletnie przeciwnego - o śmierci mówiło się tylko w przypadku istot żywych i choć w teorii mógł powiązać podobne określenie z przywiązaniem - nie istniała tu żadna zasada. Ollivander był nader ostrożny we wnioskach, zawsze zostawiając sobie dodatkowe furtki, niepostrzeżenie sprawdzając jak najwięcej. Wiedział również, że w podobnej sytuacji poczucie pustki towarzyszyło każdemu, dla kogo magia miała znaczenie.
Przyjął informacje w milczeniu. Drewno i rdzeń już przy podstawie okazały się bardzo spójnym połączeniem - ostrokrzew bez dwóch zdań równoważył i ustawiał porywczy jad śmierciotuli, pozwalając całości współgrać w bardzo zgodny sposób - jeśli kompozycja była w dobrych rękach, na pewno stanowiła świetną podporę dla właścicielki. Odpowiedź na jego krótkie pytanie tylko upewniła różdżkarza we wnioskach. Została udzielona bez namysłu, który nie okazał się potrzebny, tym samym wzmagając efekt, który Ollivandera nie zdziwił - spodziewał się dokładnie tego wyboru - lekkim zaskoczeniem mogło być co najwyżej dodanie uzupełnienia, wyróżniającego się na tle dotychczasowej powściągliwości, ale i je przyjął bez mrugnięcia. - Z najmniejszej iskry - podsumował krótko, wciąż z absolutnym spokojem, rozchodzącym się po pomieszczeniu przyjemną, niską barwą, niknącą w donośnym grzmocie. Badawczym spojrzeniem prześledził nagły ruch i krótką obserwację otoczenia - była czujna - lecz gdy z powrotem odwróciła się w jego stronę, przechadzał się już wzdłuż regału, poszukując jednego ze swoich celów, parę propozycji krążyło w myślach. Nie chciał jednakże zawalać kontuaru więcej niż trzema pudełkami - w zależności od nastroju i ochoty na swego rodzaju sprawdzanie klienta, gdyż reakcja różdżki na danego czarodzieja także była podpowiedzią, składał między jedną a trzema propozycjami - w znacznej większości przypadków była to ilość w zupełności wystarczająca, choć zdarzały się wyjątki oraz zaskoczenia.
- Specjalne wymagania co do różdżki i dziedzin magii, czy pozostajemy przy urokach? - zapytał, nie odrywając wzroku od pudełek, dopóki nie wyjął jednego z nich. Otworzył je i podsunął kobiecie, nie licząc na natychmiastowe dopasowanie, ani nie spodziewając się go. Nie było jego zamiarem - nie teraz. Wybór miał stać się chwilowym pośrednikiem, źródłem informacji. - Nim zostanie wprawiona w ruch, proszę powiedzieć, czy oraz jakie emocje prowokuje. Daglezja, pióro znikacza - przedstawił zwięźle, nie zadając już więcej pytań.
Mimo tego, słowa kobiety wskazywały na coś kompletnie przeciwnego - o śmierci mówiło się tylko w przypadku istot żywych i choć w teorii mógł powiązać podobne określenie z przywiązaniem - nie istniała tu żadna zasada. Ollivander był nader ostrożny we wnioskach, zawsze zostawiając sobie dodatkowe furtki, niepostrzeżenie sprawdzając jak najwięcej. Wiedział również, że w podobnej sytuacji poczucie pustki towarzyszyło każdemu, dla kogo magia miała znaczenie.
Przyjął informacje w milczeniu. Drewno i rdzeń już przy podstawie okazały się bardzo spójnym połączeniem - ostrokrzew bez dwóch zdań równoważył i ustawiał porywczy jad śmierciotuli, pozwalając całości współgrać w bardzo zgodny sposób - jeśli kompozycja była w dobrych rękach, na pewno stanowiła świetną podporę dla właścicielki. Odpowiedź na jego krótkie pytanie tylko upewniła różdżkarza we wnioskach. Została udzielona bez namysłu, który nie okazał się potrzebny, tym samym wzmagając efekt, który Ollivandera nie zdziwił - spodziewał się dokładnie tego wyboru - lekkim zaskoczeniem mogło być co najwyżej dodanie uzupełnienia, wyróżniającego się na tle dotychczasowej powściągliwości, ale i je przyjął bez mrugnięcia. - Z najmniejszej iskry - podsumował krótko, wciąż z absolutnym spokojem, rozchodzącym się po pomieszczeniu przyjemną, niską barwą, niknącą w donośnym grzmocie. Badawczym spojrzeniem prześledził nagły ruch i krótką obserwację otoczenia - była czujna - lecz gdy z powrotem odwróciła się w jego stronę, przechadzał się już wzdłuż regału, poszukując jednego ze swoich celów, parę propozycji krążyło w myślach. Nie chciał jednakże zawalać kontuaru więcej niż trzema pudełkami - w zależności od nastroju i ochoty na swego rodzaju sprawdzanie klienta, gdyż reakcja różdżki na danego czarodzieja także była podpowiedzią, składał między jedną a trzema propozycjami - w znacznej większości przypadków była to ilość w zupełności wystarczająca, choć zdarzały się wyjątki oraz zaskoczenia.
- Specjalne wymagania co do różdżki i dziedzin magii, czy pozostajemy przy urokach? - zapytał, nie odrywając wzroku od pudełek, dopóki nie wyjął jednego z nich. Otworzył je i podsunął kobiecie, nie licząc na natychmiastowe dopasowanie, ani nie spodziewając się go. Nie było jego zamiarem - nie teraz. Wybór miał stać się chwilowym pośrednikiem, źródłem informacji. - Nim zostanie wprawiona w ruch, proszę powiedzieć, czy oraz jakie emocje prowokuje. Daglezja, pióro znikacza - przedstawił zwięźle, nie zadając już więcej pytań.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może gnębiły ją niewygodne wnioski i do pewnych uczuć wolała się nie przyznawać. Jak chociażby do porażki, która pulsowała w niej zbyt mocno. Różdżka nie została zniszczona, nie utonęła, nie połamała się, wygodniej było powiedzieć, że umarła, aby nie móc używać pozostałych, zdawałoby się, bardziej wymownych określeń. Nie zastanawiała się jednak specjalnie długo nad doborem odpowiedniego słownictwa. Ono padło, być może skierowane do potomka tego, kto jej przedmiot stworzył. Tego nie mogła wiedzieć. Próbowała znaleźć odpowiednie porównanie, za pomocą którego łatwiej byłoby jej określić swój stosunek do obecnej sytuacji, ale żadna z myśli nie chciała odpowiednio mocno się przyczepić. Porzuciła więc nędzne próby wplatania jakiejś filozofii. Tylko jedna informacja dotarła do niej, szokując. Bez różdżki Filipa czuła się niepełna, z jakąś luką, kompletnie bezradna i skazana na przeciwstawić się nieznanym potęgom jedynie miernej sile własnych mięśni i umysłu, który lawirował między furią a ucieczką. Tak, musiała mieć ją wtuloną w bok ciała, musiała móc zacisnąć się mocno na jej przyjemnym drewnie.
Kiwnęła głową, gdy wspomniał o iskrze. Nie znała się totalnie na metodzie dobierania różdżek i nie wiedziała, co ma wspólnego z tym żywioł, ale mogła jedynie pokusić się o kilka laickich stwierdzeń. Jeśli tak próbował odczytać jej temperament, by dobrać różdżkę zgodną, równie roziskrzoną i łatwą do rozpalenia zaledwie jednym irytującym gestem lub słowem, to… tak, był specjalistą. Filipa nie była jak woda, nie hulała też przezroczyście jak wiatr i nie była stateczną ziemią. Istniały moce silniejsze od płomienia, a jednak to płomień próbował zagarnąć świat we własną, kruchą, ale za to upartą garść.
Obserwowała jego odwróconą sylwetkę przenikającą tajemnicze pudła pełne różdżek. Zastanawiała się, czy są poukładane w jakimś charakterystycznym porządku, czy po prostu w chaosie, w którym odnajdywał się jedynie on sam. Dotykał dłonią opakowania i doskonale wiedział, co jest w środku, nim zdołał rozczytać etykietę. Echo jego kroków, charakterystyczne ocieranie się pudeł i oddechy niemożliwe do wyłapania. Wszystkie te brzmienia znikały miedzy wąskimi szczelinami, zwinnie skrywały się pod podłogą i potem znów następowała cisza. Cisza drażniła Philly. Zwykle zwiastowała grom, na który nikt nie mógł być gotowy. Może dlatego nie traciła czujności.
– Uroki, niczego innego mi nie potrzeba – wymówiła z pewną ulgą, że ich głosy rozbiły ten irytujący bezgłos. Popatrzyła na przesuwając się do niej opakowanie, śpiąca w nim różdżka wyglądała całkiem inaczej od jej poprzedniej, ale przecież nie istniały dwie identyczne różdżki, czyż nie? Wyciągnęła dłoń i objęła ją. Przez chwilę głaskała palcami drewniane smugi i przyglądała się jej badawczo. Skupiła się na słowach Ollivandera. Nie czarować, ale słuchać różdżki, poszukiwać swoich odczuć. – Niecierpliwa, wydaje się drgać. Jest ciepła, odrobinę drażniący zapach – wymówiła zaskoczona tym, że zdołała w ogóle poczuć ją w taki właśnie sposób. Czy różdżki mogły pachnieć? Spróbowała machnąć, ale nim zdążyła zrobić gwałtowniejszy ruch, wypuściła różdżkę z rąk. Parzyła. Philippie zdawało się, że cała jej długość poczerwieniała ostro, gdy spróbowała nią poruszyć.
Kiwnęła głową, gdy wspomniał o iskrze. Nie znała się totalnie na metodzie dobierania różdżek i nie wiedziała, co ma wspólnego z tym żywioł, ale mogła jedynie pokusić się o kilka laickich stwierdzeń. Jeśli tak próbował odczytać jej temperament, by dobrać różdżkę zgodną, równie roziskrzoną i łatwą do rozpalenia zaledwie jednym irytującym gestem lub słowem, to… tak, był specjalistą. Filipa nie była jak woda, nie hulała też przezroczyście jak wiatr i nie była stateczną ziemią. Istniały moce silniejsze od płomienia, a jednak to płomień próbował zagarnąć świat we własną, kruchą, ale za to upartą garść.
Obserwowała jego odwróconą sylwetkę przenikającą tajemnicze pudła pełne różdżek. Zastanawiała się, czy są poukładane w jakimś charakterystycznym porządku, czy po prostu w chaosie, w którym odnajdywał się jedynie on sam. Dotykał dłonią opakowania i doskonale wiedział, co jest w środku, nim zdołał rozczytać etykietę. Echo jego kroków, charakterystyczne ocieranie się pudeł i oddechy niemożliwe do wyłapania. Wszystkie te brzmienia znikały miedzy wąskimi szczelinami, zwinnie skrywały się pod podłogą i potem znów następowała cisza. Cisza drażniła Philly. Zwykle zwiastowała grom, na który nikt nie mógł być gotowy. Może dlatego nie traciła czujności.
– Uroki, niczego innego mi nie potrzeba – wymówiła z pewną ulgą, że ich głosy rozbiły ten irytujący bezgłos. Popatrzyła na przesuwając się do niej opakowanie, śpiąca w nim różdżka wyglądała całkiem inaczej od jej poprzedniej, ale przecież nie istniały dwie identyczne różdżki, czyż nie? Wyciągnęła dłoń i objęła ją. Przez chwilę głaskała palcami drewniane smugi i przyglądała się jej badawczo. Skupiła się na słowach Ollivandera. Nie czarować, ale słuchać różdżki, poszukiwać swoich odczuć. – Niecierpliwa, wydaje się drgać. Jest ciepła, odrobinę drażniący zapach – wymówiła zaskoczona tym, że zdołała w ogóle poczuć ją w taki właśnie sposób. Czy różdżki mogły pachnieć? Spróbowała machnąć, ale nim zdążyła zrobić gwałtowniejszy ruch, wypuściła różdżkę z rąk. Parzyła. Philippie zdawało się, że cała jej długość poczerwieniała ostro, gdy spróbowała nią poruszyć.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Każdy z żywiołów potrafił siać ogromne zniszczenie, Ollivander wiedział to doskonale, nie próbując tworzyć im hierarchii - gwałtowne płomienie były tak samo niebezpieczne, jak wzburzone morskie fale, rozszalały huragan, czy roztrzęsiona pod stopami ziemia. Wymykały się spod kontroli, a najbardziej bezpośrednim przykładem i dowodem na ich potęgę, jaki aktualnie mógł wskazać każdy mieszkaniec wysp, były anomalie. Magia i natura skrzyżowały miecze, dręcząc Brytyjczyków bezustannie, od maja co rusz podsuwając nowe rewelacje. Mimo niezaprzeczalnej potęgi wszystkich czterech żywiołów, to właśnie ogień wiązany był z porywczością oraz temperamentem. W ludzkim umyśle - w dużej mierze za sprawą literatury i utartych w niej określeń, ale też nie bez przyczyny - wysuwał się na pierwszy plan, gdy w grę wchodził impuls - wspomniana iskra. Woda, powietrze i ziemia nie nasuwały tak prędkich skojarzeń, konsolidując raczej ze stonowanymi wizjami, tworząc harmonijne obrazki i dopiero po chwili namysłu docierało się do ich drugiego, gwałtowniejszego oblicza. Dobra strona ognia ujawniała się później - zapewniał światło, ciepło. Niemniej, w odpowiedzi dostał wszystko, co chciał, resztę poddawał już tylko obserwacjom, intuicji oraz reakcjom podsuwanych klientce różdżek.
Ostrożność Philippy wydawała się wręcz elektryzująca - Ulysses zauważał jej czujność nawet odwrócony plecami, w absolutnej ciszy, gdyż sam czuł się pośród pudełek zupełnie swobodnie, zorientowany w ich zawiłym porządku. Nie było to ułożenie kompletnie logiczne, lecz każdy z Ollivanderów znał zasady dziwnej kolejności, a na pudełkach oraz regale także pojawiały się subtelne podpowiedzi. Cała ta ściana była wielkim zbiorowiskiem wskazówek, jak lubili je nazywać. Różdżki wyjątkowo długo czekające na właścicieli, stanowiące etap pośredni między znalezieniem tej właściwej - większość sprzedawanych egzemplarzy pochodziła z zaplecza, gdzie panował ścisły porządek alfabetyczny. Oczywiście zdarzało się, że wskazówki wreszcie trafiały na swoje bratnie dusze, lecz były to przypadki nieliczne, w dodatku każdy twórca starał się oddać pod opiekę jak najwięcej dzieł stworzonych własnymi rękoma.
- W porządku - odpowiedział, wciąż tak samo zwięźle i spokojnie, nie planując szukać różdżki specjalizującej się w czymś innym niż uroki. Obydwoje unikali rozwlekania się w swoich wypowiedziach. Spojrzenie Ulyssesa przybrało uważniejszy odcień, gdy szczupłe palce objęły drewno daglezji - nie obserwował jednak różdżki, a kobietę, teraz skoncentrowaną na trzymanym połączeniu. Mógł dzięki temu wyłapać drobne zmiany mimiki, także gdy drewno rozgrzało się i wylądowało na blacie, stygnąc powoli - przeniósł na nie spojrzenie dosyć późno, krótko i analitycznie oceniając stan. Wiedział już wszystko - daglezja okazała się zbyt rozchwiana, choć pióro znikacza zapobiegło jeszcze gorszej reakcji obronnej, w tym spalenia całej różdżki.
- Wspaniale, wszystko jasne - słowa nie były wprawdzie wypowiedziane z wielką energią i entuzjazmem, wciąż pozostawały tak samo konkretne i spokojne, ale z łatwością dało się z nich wyczytać szczyptę zadowolenia. Nie klasnął w dłonie i nie ruszył nagle na poszukiwania tej jedynej, zamiast tego dodał - proszę zaczekać - i dopiero wtedy zniknął w drzwiach na zaplecze, wracając już z wybranym pudełkiem.
- Świerk, krew reema, dziesięć cali - przedstawił dzieło Philippie, tym razem nie zadając pytań ani nie prosząc o żadne opisy, bowiem był prawie pewien, że jest to wybór idealny.
Ostrożność Philippy wydawała się wręcz elektryzująca - Ulysses zauważał jej czujność nawet odwrócony plecami, w absolutnej ciszy, gdyż sam czuł się pośród pudełek zupełnie swobodnie, zorientowany w ich zawiłym porządku. Nie było to ułożenie kompletnie logiczne, lecz każdy z Ollivanderów znał zasady dziwnej kolejności, a na pudełkach oraz regale także pojawiały się subtelne podpowiedzi. Cała ta ściana była wielkim zbiorowiskiem wskazówek, jak lubili je nazywać. Różdżki wyjątkowo długo czekające na właścicieli, stanowiące etap pośredni między znalezieniem tej właściwej - większość sprzedawanych egzemplarzy pochodziła z zaplecza, gdzie panował ścisły porządek alfabetyczny. Oczywiście zdarzało się, że wskazówki wreszcie trafiały na swoje bratnie dusze, lecz były to przypadki nieliczne, w dodatku każdy twórca starał się oddać pod opiekę jak najwięcej dzieł stworzonych własnymi rękoma.
- W porządku - odpowiedział, wciąż tak samo zwięźle i spokojnie, nie planując szukać różdżki specjalizującej się w czymś innym niż uroki. Obydwoje unikali rozwlekania się w swoich wypowiedziach. Spojrzenie Ulyssesa przybrało uważniejszy odcień, gdy szczupłe palce objęły drewno daglezji - nie obserwował jednak różdżki, a kobietę, teraz skoncentrowaną na trzymanym połączeniu. Mógł dzięki temu wyłapać drobne zmiany mimiki, także gdy drewno rozgrzało się i wylądowało na blacie, stygnąc powoli - przeniósł na nie spojrzenie dosyć późno, krótko i analitycznie oceniając stan. Wiedział już wszystko - daglezja okazała się zbyt rozchwiana, choć pióro znikacza zapobiegło jeszcze gorszej reakcji obronnej, w tym spalenia całej różdżki.
- Wspaniale, wszystko jasne - słowa nie były wprawdzie wypowiedziane z wielką energią i entuzjazmem, wciąż pozostawały tak samo konkretne i spokojne, ale z łatwością dało się z nich wyczytać szczyptę zadowolenia. Nie klasnął w dłonie i nie ruszył nagle na poszukiwania tej jedynej, zamiast tego dodał - proszę zaczekać - i dopiero wtedy zniknął w drzwiach na zaplecze, wracając już z wybranym pudełkiem.
- Świerk, krew reema, dziesięć cali - przedstawił dzieło Philippie, tym razem nie zadając pytań ani nie prosząc o żadne opisy, bowiem był prawie pewien, że jest to wybór idealny.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez chwilę jeszcze trzymała sztywno dłoń z rozłożonymi palcami. Skóra piekła nieprzyjemnie. Philippie wydawało się, że drażniące uczucie pulsowania wędruje przez całą rękę aż do barku. Nie potrzebowała fachowej opinii Ollivnadera, aby zinterpretować własne odczucia. Różdżka ewidentnie odrzucała jej dotyk, więc musiała ją porzucić, nim ten żar zdoła prawdziwie ja poparzyć. Liczyła na to, że mężczyzna nie spojrzy na nią przez to krzywo – w końcu rzuciła ją, a w efekcie kawałek drewna wydał dźwięk i poturlał się kawałek po długim blacie. Wydawał się jednak niespecjalnie poruszony, może nawet od początku wiedział, że te dwa elementy nie miały szansy się połączyć. Takie przypuszczenie wkrótce potwierdziły i jego słowa. Chociaż Filipa niewątpliwie była tym ogniem, to jednak od niego również mogła się sparzyć, jeśli zdecydował się złośliwie zawiać w jej kierunku. Płomienie miały się pochylać razem, obierać podobny cel i niszczyć wspólną mocą. To serce nie było jej. Nie pieściło przyjemnym, przejmującym chłodem, jak jej poprzednia różdżka. Nie mogła spodziewać się, że nowa wywoła u niej wrażenia bliskie poprzednim, ale skrycie chyba liczyła na to, że ta zmiana nie była aż tak wielka, nie wywoła w jej magii kolejnego oblicza chaosu, z którym krok po kroku będzie musiała się oswajać. Wiedziała, że różdżki nie są zupełnie martwe, pierwsze kroki z czarami stawiała przecież z pomocą tamtej, to ją wyczuwała, ucząc się najprostszych zaklęć. Przechodzenie tej drogi od nowa wydawało jej się zbyt abstrakcyjne. Dlatego założyła, że powinna poczuć ją wraz z tym pierwszym, symbolicznym dotykiem.
Nim zniknął znów, pokiwała głową, ufając, że kolejna próba będzie pomyślna. Nie pytała o ceny, nie próbowała wyłapywać na etykietach cyfr, chociaż gdzieś wciąż męczyła ją ta kwestia. To zupełnie co innego niż zakup kotła lub sukienki. Tu chodziło o przedmiot, dzięki którym czarodziej mógł być czarodziejem. Bez niego magia nie potrafiła się odpowiednio zablokować, a do rzucania zaklęć bez użycia różdżki brakowało jej pewnie wiele tysięcy godzin ciężkiej nauki. Taka opcja chyba nigdy nie przeszła jej przez myśl.
Wrócił, trzymając w dłoniach kolejne pudełko. Nie wsłuchiwała się szczegółowo w podawane przez mężczyznę parametry, ale oglądała przedmiot z nutą wyraźnego zainteresowania. Dość szybko przybył z kolejną propozycją. Był jednak młody, a poza nią w sklepie nie było nikogo innego, mógł z całym zaangażowaniem oddać się jej sprawie. Cieszyło ją to. – Więc może to ta – wymówiła miękko, łapiąc świerk z dziwnym namaszczeniem. Nie zdążyła nawet machnąć. Sam dotyk wywołał gęsią skórkę, poczuła przyjemne łaskotanie w nadgarstku, odważny błysk przemknął przez jej oczy. Idealnie leżała w dłoni. Wydawało jej się, że niewidzialne światło, płynna moc różdżki przedostaje się przez jej rękę prosto do klatki piersiowej, że zalewa ją kojące, miłe uczucie. – Czuję ją dobrze – wymruczała zadowolona, nie była pewna, czy powinna machać, ale zrobiła to. Nie wydarzyła się jednak żadna katastrofa.
Nim zniknął znów, pokiwała głową, ufając, że kolejna próba będzie pomyślna. Nie pytała o ceny, nie próbowała wyłapywać na etykietach cyfr, chociaż gdzieś wciąż męczyła ją ta kwestia. To zupełnie co innego niż zakup kotła lub sukienki. Tu chodziło o przedmiot, dzięki którym czarodziej mógł być czarodziejem. Bez niego magia nie potrafiła się odpowiednio zablokować, a do rzucania zaklęć bez użycia różdżki brakowało jej pewnie wiele tysięcy godzin ciężkiej nauki. Taka opcja chyba nigdy nie przeszła jej przez myśl.
Wrócił, trzymając w dłoniach kolejne pudełko. Nie wsłuchiwała się szczegółowo w podawane przez mężczyznę parametry, ale oglądała przedmiot z nutą wyraźnego zainteresowania. Dość szybko przybył z kolejną propozycją. Był jednak młody, a poza nią w sklepie nie było nikogo innego, mógł z całym zaangażowaniem oddać się jej sprawie. Cieszyło ją to. – Więc może to ta – wymówiła miękko, łapiąc świerk z dziwnym namaszczeniem. Nie zdążyła nawet machnąć. Sam dotyk wywołał gęsią skórkę, poczuła przyjemne łaskotanie w nadgarstku, odważny błysk przemknął przez jej oczy. Idealnie leżała w dłoni. Wydawało jej się, że niewidzialne światło, płynna moc różdżki przedostaje się przez jej rękę prosto do klatki piersiowej, że zalewa ją kojące, miłe uczucie. – Czuję ją dobrze – wymruczała zadowolona, nie była pewna, czy powinna machać, ale zrobiła to. Nie wydarzyła się jednak żadna katastrofa.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Pośród wielu innych świerkowych różdżek, tę odnalazł stosunkowo szybko - dzięki regularnie prowadzonym spisom mógł mieć pewność, że nie złączyła się wcześniej z żadnym czarodziejem. Trzymanie w pamięci konkretnych egzemplarzy nie stanowiło dla Ollivanderów problemu, postrzegali każde drewno jako osobny byt, zwłaszcza wtedy, gdy mieli z dziełem bezpośrednią styczność, lecz najbardziej zapamiętywalne pozostawały kompozycje stworzone własnymi rękoma. Spędzone nad nimi godziny dawały największy wgląd w subtelne szczegóły, mające znaczenie przy poszukiwaniu różdżki dla danej osoby. Do rąk Philippy przekazywał drewno świerkowe, przy którym pracował osobiście, nadając mu kształt widoczny na tle czarnego materiału, wyścielającego pudełko. Odpowiednie przygotowanie rdzenia również było czasochłonne - nie wystarczyło wlać krwi reema w wydrążony kawałek drzewa, choć po całym procesie rzeczywiście zdawała się krążyć wewnątrz dzieła i pulsować niczym prawdziwe serce. Ulysses był pewien, że panna Moss odczuje to niebawem, podczas prób zgrania dwóch rytmów w jeden, stopniowo i powoli oswajając nową towarzyszkę. Z ciekawością obserwował pierwszą reakcję na zetknięcie palców z wybraną różdżką - zwłaszcza błysk w oku, sugerujący, że żadna inna propozycja nie będzie już właściwą. Krótki ruch wywołał jedynie ciepły podmuch powietrza - przyjemny, otaczający głównie właścicielkę, choć i Ollivander zdołał go odczuć. Wiatr nie wymknął się spod kontroli, wszystkie pudełka pozostały na swoim miejscu, a pergamin porzucony na kontuarze poruszył się nieznacznie, cichym szelestem oznajmiając swoją obecność.
- To zdecydowanie ta - podsumował, choć żadne z nich nie miało już najmniejszych wątpliwości. - Jest stosunkowo młoda, powstała niecałe cztery lata temu, z mojej pracy. Świerk to płytko zakorzenione drzewo, lecz rośnie wysoko - podzielił się ciekawostką, pozostawiając ją do interpretacji klientce. Łatwo padał ofiarą wiatru, ale miał w sobie wiele siły, pewności i hartu ducha, o których nie powinna zapominać. - Mam nadzieję, że szybko do siebie przywykniecie - dodał krótko, podsuwając kobiecie księgę, do której powinna się wpisać, odbierając zapłatę i przekazując pudełko, na którym mogła znaleźć wszystkie informacje o swojej nowej różdżce - dokładny gatunek drzewa, rdzeń, długość, autorstwo, rok wykonania. Reszta leżała w jej rękach.
| zt x2
- To zdecydowanie ta - podsumował, choć żadne z nich nie miało już najmniejszych wątpliwości. - Jest stosunkowo młoda, powstała niecałe cztery lata temu, z mojej pracy. Świerk to płytko zakorzenione drzewo, lecz rośnie wysoko - podzielił się ciekawostką, pozostawiając ją do interpretacji klientce. Łatwo padał ofiarą wiatru, ale miał w sobie wiele siły, pewności i hartu ducha, o których nie powinna zapominać. - Mam nadzieję, że szybko do siebie przywykniecie - dodał krótko, podsuwając kobiecie księgę, do której powinna się wpisać, odbierając zapłatę i przekazując pudełko, na którym mogła znaleźć wszystkie informacje o swojej nowej różdżce - dokładny gatunek drzewa, rdzeń, długość, autorstwo, rok wykonania. Reszta leżała w jej rękach.
| zt x2
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11 lutego
Odkąd wyszła ze sklepiku z lalkami, aby poszukać nowych inspiracji i drobiazgów, które mogłyby urozmaić jej zaniedbywane od dłuższego czasu projekty, ktoś za nią szedł. Odwróciła głowę tylko raz, nie chcąc narażać się na dodatkowe niebezpieczeństwo. Gdy jednak podglądała wystawy mijanych lokali, w szkle odbijała się zarys obcej sylwetki. Nie pomogło podejście do jednej z witryn i zatrzymanie się na dłużej. Nieznajomy zdawał się śledzić jej każdy krok. Prawie czuła na plecach chłód próbujący gasić jej odważne, wesołe płomyki. Dziś podróżowała sama. Robiła to coraz częściej, wierząc, że przy zachowaniu odpowiedniej dyskrecji nie może jej się stać nic złego w takim gąszczu ludzi na ulicy Pokątnej. Dzień za dniem obserwowały ją różne oczy i naprawdę tęskniła do chwil, w których mogłaby nasycić się choć namiastką uczucia niewidzialności, nieoceniania. Zwątpiła jednak, czując, jak zaskakujące uczucie paniki ściska mocno jej klatkę piersiową, odbierając możliwość złapania pełnego oddechu. Przy tylu świadkach to, owszem, mógł to być przypadek i kawałek własnej wyobraźni, która zapragnęła spłatać jej złośliwego figla, ale wolała nie zaryzykować. Szła wolno, ale normalnie, co jakiś czas przystawała przy gablotach i w myśli poszukiwała rozwiązania. Może powinna zawrócić? Każda kolejna minuta wydawała się cięższa, ogarnęło ją męczące ciepło. Zastanawiała się, komu mogłaby zaufać, ale między potokami głośnych czarodziejów nie dostrzegła żadnej znajomej twarzy. Przebudzona czujność nakazała jej odłożyć na bok beztroskę, bo ślizgająca się po jej cieniu sylwetka nie odpuszczała. Isabelli wydawało się, że pomóc mógłby jej przedstawiciel szlachty. Znała wielu arystokratów, kojarzyła te twarze, nie powinni odmówić pomocy. Mogła także udać się do Gringotta, ale nie była pewna goblinów. Gdy jednak błysnął jej przed oczami szyld Ollivanderów, nie zawahała się. Natychmiast skierowała swoje kroki w stronę drzwi do sklepu.
Zabrzmiał dzwoneczek, a do damy dotarł zapach starego drewna. Nawet jeśli oprawca zdecydowałby się wejść za nią, spodziewała się ujrzeć tutaj przedstawiciela szlachetnego rodu, któremu mogłaby zasygnalizować swój niepokój. Czy ośmieliłby się odmówić damie w potrzebie? Ollivanderowie. Zaciekawiona przemykała spojrzeniem po półeczkach, po długich labiryntach pudełek. Ostatni raz była tutaj, gdy kupowała swoją pierwszą różdżkę. Wiedziała, co to za ród, wiedziała też, że Selwynowie nie są z nim związani sznurem przyjaźni. Nie chodziło jednak o przyjaźń. Potrzebowała pomocy i wydawało jej się, że postępuje słusznie. Spojrzenie dziewczęcych oczu natrafiło jednak na młodzieńca. Zaczytanego. Nie wiedziała, kim był. Być może to pomocnik lorda Ollivandera. Zbliżyła się do lady, a podłoga pod jej stopami lekko zaskrzypiała.
– Przepraszam. Czy mogę tu chwilę… pobyć? – spytała, nie kryjąc pobrzmiewającego w głosie lęku. Nie miała motywacji handlowych, nie potrzebowała różdżki, więc wypadałoby jakoś uzasadnić swoje przyjście. Nie wiedziała jednak, kim był ten mężczyzna. Czy widział w niej damę w tym oprószonym delikatnie śniegiem płaszczyku? Wokół nie dostrzegała nikogo więcej, ale może lord chował się gdzieś na zapleczu, może tworzył kolejne różdżki. Niewiele wiedziała o funkcjonowaniu tego miejsca. Skrycie jednak wierzyła, że nie zostanie wyrzucona, a zajęta postać zechce poświęcić jej choćby odrobinę uwagi. Zerknęła za siebie, zastanawiając się, gdzie się podział śledzący ją mężczyzna, ale za szybą nie zdołała go dostrzec.
Zbliżał się wyjątkowy dzień, a młode serce lorda Ollivandera pompowało krew po stokroć szybciej, kiedy pomyślał o nadchodzących Walentynkach, podwójnie ważnych, bo to przecież dokładnie rok temu Katastrofa splotła jego ścieżki z młodziutką, wyklętą lady Charlotte Moore. Później wszystko potoczyło się szybko - tajemne spotkania, pierwsze tańce, pocałunki, rozstania i powroty; czasem nie mógł uwierzyć, że minęło już tyle czasu. Dlatego właśnie ten dzień, który nadejść miał w najbliższej przyszłości, musiał być wyjątkowy. Titus od rana zaczytywał się w CZAROWNICY, przeglądając wszystkie rubryki z poradami, czytając mega długi artykuł walentynkowy i pytania i odpowiedzi - pani Skeeter zdradza czego pragną kobiety. Miał wrażenie, że na ten temat wie już wszystko; ta prawie łysa glaca już mu dymiła od nadmiaru informacji.
I wtedy dzwoneczek przy drzwiach radośnie obwieścił pojawienie się pierwszego tego dnia klienta. Wreszcie! Przyjemnie było móc się poobijać, ale jeszcze przyjemniej było móc pomóc jakiemuś zagubionemu czarodziejowi, który nie wiedział jak poradzić sobie z kapryśną różdżką. Młody aż drgnął, bo niespecjalnie mu się uśmiechało, żeby go ktoś przyłapał na przeglądaniu pisemka dla kobiet. Już wujek Garric się śmiał, jak znalazł egzemplarz upchnięty gdzieś pod ladą i chociaż było to całe wieki temu, ubaw miał do tej pory. No naprawdę bardzo śmieszne, młody po prostu był ciekawy świata, to się przecież powinno chwalić! Ale teraz próbował schować gazetkę, szczególnie, że próg przekroczyła młodziutka, elegancka dama. Drgnął kiedy podłoga zaskrzypiała, a zwinięty egzemplarz Czarownicy wypadł mu z rąk, z plaskiem uderzając o podłogę. Szlag, a trzeba było transmutować okładkę w Horyzonty Zaklęć... Następnym razem zdecydowanie będzie musiał to zrobić. Chrząka głośno i wychodzi zza lady, by butem wsunąć brukowiec pod mebel - może nie zwróciła na to uwagi?
- Dzień dobry, w czym mogę... - zaczyna, składając ręce na podołku, ale dziewczyna wcina mu się w słowo, ściąga więc lekko brwi, chyba nie do końca rozumiejąc co właściwie ma na myśli - Pobyć? - marszczy nos - Czyyy coś się stało? - pyta. Nieznajoma (chociaż czy faktycznie była kompletnie nieznajoma? Titus dałby sobie różdżkę złamać za to, że gdzieś już widział tę twarz, na salonach? w Różdżkarnii?), zerka niepewnie za siebie, a Ollivander zbliża się do drzwi, by wyjrzeć na ulicę - nie dostrzega jednak nic niepokojącego, więc powraca spojrzeniem do młódki, unosząc brwi w pytającym geście. Ta dziewczyna nie mogła być wiele starsza od niego i wyglądała na naprawdę przerażoną.
I wtedy dzwoneczek przy drzwiach radośnie obwieścił pojawienie się pierwszego tego dnia klienta. Wreszcie! Przyjemnie było móc się poobijać, ale jeszcze przyjemniej było móc pomóc jakiemuś zagubionemu czarodziejowi, który nie wiedział jak poradzić sobie z kapryśną różdżką. Młody aż drgnął, bo niespecjalnie mu się uśmiechało, żeby go ktoś przyłapał na przeglądaniu pisemka dla kobiet. Już wujek Garric się śmiał, jak znalazł egzemplarz upchnięty gdzieś pod ladą i chociaż było to całe wieki temu, ubaw miał do tej pory. No naprawdę bardzo śmieszne, młody po prostu był ciekawy świata, to się przecież powinno chwalić! Ale teraz próbował schować gazetkę, szczególnie, że próg przekroczyła młodziutka, elegancka dama. Drgnął kiedy podłoga zaskrzypiała, a zwinięty egzemplarz Czarownicy wypadł mu z rąk, z plaskiem uderzając o podłogę. Szlag, a trzeba było transmutować okładkę w Horyzonty Zaklęć... Następnym razem zdecydowanie będzie musiał to zrobić. Chrząka głośno i wychodzi zza lady, by butem wsunąć brukowiec pod mebel - może nie zwróciła na to uwagi?
- Dzień dobry, w czym mogę... - zaczyna, składając ręce na podołku, ale dziewczyna wcina mu się w słowo, ściąga więc lekko brwi, chyba nie do końca rozumiejąc co właściwie ma na myśli - Pobyć? - marszczy nos - Czyyy coś się stało? - pyta. Nieznajoma (chociaż czy faktycznie była kompletnie nieznajoma? Titus dałby sobie różdżkę złamać za to, że gdzieś już widział tę twarz, na salonach? w Różdżkarnii?), zerka niepewnie za siebie, a Ollivander zbliża się do drzwi, by wyjrzeć na ulicę - nie dostrzega jednak nic niepokojącego, więc powraca spojrzeniem do młódki, unosząc brwi w pytającym geście. Ta dziewczyna nie mogła być wiele starsza od niego i wyglądała na naprawdę przerażoną.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Isabella nie zdołała się zorientować, cóż to była za ruchoma okładka w dłoniach tego młodego mężczyzny. Schował ją jednak szybko, być może przeoczył wejście potencjalnego klienta, a może znajdowały się tam sprawy bardzo męskie, nieodpowiednie dla kobiecego oka. Czasami zastanawiała się, jak myślą mężczyźni i co takiego chowają w wąskich zakamarkach swoich rozważań, ale były to tunele, przez które żadna dama nie mogła nigdy się przebić, więc poprzestawała na rozważaniach dość płaskich, nieprowadzących do niczego. W stanie tego niepokoju poddawała w wątpliwość własne bezpieczeństwo a nie stosowność czytanego przez tego panicza pisma. Cieszyła się widokiem jakiejkolwiek twarzy i miała nadzieję, że otrzyma tutaj spokojny kącik, że będzie mogła przeczekać. Nerwowe zerkanie za siebie ustało jednak, kiedy nieco bardziej skupiła się na chłopcu.
– Pobyć – powtórzyła, nie dziwiąc się wcale jego zdumieniu. Miała być klientką, a mogła stać się kolejną osobą wpadającą znienacka z ulicy i zawracającą głowę zapracowanym wytwórcom różdżek. Odruchowo jeszcze raz rozejrzała się po tym miejscu, próbując znaleźć w mglistym wspomnieniu jakieś strzępki do porównania. Nic się jednak nie zdarzyło, nic nie ożywiło obrazów z dawno pozamykanych pamiętników jedenastolatki. Popatrzyła więc na swojego rozmówce, o którym wciąż niczego nie wiedziała. Wolałaby porozmawiać z lordem, choć i ten młodzieniec wydawał się porządny. Niemniej Bella nie należała nigdy do dam piszczących ze wstrętem na widok nieszlachetnie urodzonego czarodzieja, nie dzieliła ludzi. W tejże chwili tylko szukała gwaranta, bezpiecznego oparcia, powiewu wiatru mogącego rozproszyć ten okrutny cień na jej płomieniu. – Przyszłam tutaj, ponieważ ktoś mnie obserwował, wydawało mi się, że podąża za mną od kilku uliczek…– Tu znów obejrzała się za siebie. – Czy jest tu gdzieś lord Ollivander? – zapytała znów, otaczając spojrzeniem zaróżdżkowione wnętrze. Tysiące pudełek, tysiące serc chowających w sobie potężne moce, czekających na tego, kto zechce je ożywić. – Jak to się właściwie dzieje? – zapytała nagle, robiąc dwa kroki w stronę labiryntów półek. Nie patrzyła na niego, trwała w nieplanowanym zamyśleniu. Palcami lekko przesunęła po opakowaniach. Wszystkie wyglądały tak samo, a jednak prawdziwy Ollivander wiedział, jakie kryją w sobie artefakty. – Jak różdżka łączy się z czarodziejem? Skąd Ollvianderowie wiedzą, która mogłaby być odpowiednia? – spytała, łapiąc się na ciekawości dość dziwnej, ale nie próbowała tego tłumaczyć. Nie oczekiwała tez odpowiedzi po pracowniku o niewiadomym statusie. A może był tylko przypadkową osobą w nieprzypadkowym miejscu, a ona zadawała pytania, o coś, o czym z pewnością nie mógł mieć wiedzy? To dość pewna możliwość. Temat różdżek zdołał jednak na parę chwil oderwać ją od sprawy potencjalnego oprawcy. Westchnęła nagle i pokręciła lekko głową. – Coś pan czytał, nim tu wtargnęłam. Nie chciałam przeszkadzać, proszę wybaczyć – kontynuowała, plącząc jeszcze bardziej swoje wyjaśnienia. Jej obecność i tak wydawała się dość zawiłą sprawą. Przez to wszystko czuła się pogubiona i nie panowała nad nogami. Wędrowała po sklepie, rysując niewidzialne zawijasy. Powinna usiąść i wziąć parę wdechów, zanim biedny chłopak weźmie ją za wariatkę. Naprawdę nie chciała skończyć jak ta, którą splugawił przypadkowy londyński chuligan.
Wierzyła, że jeśli spędzi tutaj trochę czasu, ten ktoś odejdzie, a ona będzie mogła bezpiecznie wrócić do domu.
– Pobyć – powtórzyła, nie dziwiąc się wcale jego zdumieniu. Miała być klientką, a mogła stać się kolejną osobą wpadającą znienacka z ulicy i zawracającą głowę zapracowanym wytwórcom różdżek. Odruchowo jeszcze raz rozejrzała się po tym miejscu, próbując znaleźć w mglistym wspomnieniu jakieś strzępki do porównania. Nic się jednak nie zdarzyło, nic nie ożywiło obrazów z dawno pozamykanych pamiętników jedenastolatki. Popatrzyła więc na swojego rozmówce, o którym wciąż niczego nie wiedziała. Wolałaby porozmawiać z lordem, choć i ten młodzieniec wydawał się porządny. Niemniej Bella nie należała nigdy do dam piszczących ze wstrętem na widok nieszlachetnie urodzonego czarodzieja, nie dzieliła ludzi. W tejże chwili tylko szukała gwaranta, bezpiecznego oparcia, powiewu wiatru mogącego rozproszyć ten okrutny cień na jej płomieniu. – Przyszłam tutaj, ponieważ ktoś mnie obserwował, wydawało mi się, że podąża za mną od kilku uliczek…– Tu znów obejrzała się za siebie. – Czy jest tu gdzieś lord Ollivander? – zapytała znów, otaczając spojrzeniem zaróżdżkowione wnętrze. Tysiące pudełek, tysiące serc chowających w sobie potężne moce, czekających na tego, kto zechce je ożywić. – Jak to się właściwie dzieje? – zapytała nagle, robiąc dwa kroki w stronę labiryntów półek. Nie patrzyła na niego, trwała w nieplanowanym zamyśleniu. Palcami lekko przesunęła po opakowaniach. Wszystkie wyglądały tak samo, a jednak prawdziwy Ollivander wiedział, jakie kryją w sobie artefakty. – Jak różdżka łączy się z czarodziejem? Skąd Ollvianderowie wiedzą, która mogłaby być odpowiednia? – spytała, łapiąc się na ciekawości dość dziwnej, ale nie próbowała tego tłumaczyć. Nie oczekiwała tez odpowiedzi po pracowniku o niewiadomym statusie. A może był tylko przypadkową osobą w nieprzypadkowym miejscu, a ona zadawała pytania, o coś, o czym z pewnością nie mógł mieć wiedzy? To dość pewna możliwość. Temat różdżek zdołał jednak na parę chwil oderwać ją od sprawy potencjalnego oprawcy. Westchnęła nagle i pokręciła lekko głową. – Coś pan czytał, nim tu wtargnęłam. Nie chciałam przeszkadzać, proszę wybaczyć – kontynuowała, plącząc jeszcze bardziej swoje wyjaśnienia. Jej obecność i tak wydawała się dość zawiłą sprawą. Przez to wszystko czuła się pogubiona i nie panowała nad nogami. Wędrowała po sklepie, rysując niewidzialne zawijasy. Powinna usiąść i wziąć parę wdechów, zanim biedny chłopak weźmie ją za wariatkę. Naprawdę nie chciała skończyć jak ta, którą splugawił przypadkowy londyński chuligan.
Wierzyła, że jeśli spędzi tutaj trochę czasu, ten ktoś odejdzie, a ona będzie mogła bezpiecznie wrócić do domu.
- No cóż - zaczął, unoszę jedną rękę do krótko przystrzyżonych włosów, podrapał się do głowie - Oczywiście - delikatny uśmiech spłynął z titusowych warg w stronę lady Selwyn. Była to dosyć osobliwa prośba, ale przecież nie mógł jej zabronić przebywania w sklepie; przynajmniej dopóki nie łamała różdżek, tudzież nie obrażała klientów, których w tym momencie nie było tu wcale.
- Och - westchnął ze zdziwieniem, kiedy zdradziła okoliczności swojej wizyty i ponownie zerknął za okno, ale na zewnątrz nie dostrzegł żadnej podejrzanej sylwetki, która zbyt wiele uwagi poświęcałaby szyldowi sklepu Ollivanderów; wszystko na ulicy toczyło się swoim stałym rytmem - Lord Titus Ollivander, we własnej osobie - skłonił się lekko, zdradzając swoje miano i miał szczerą nadzieję, że to wystarczy; wuj Garric co prawda krzątał się gdzieś po zapleczu, ale Titus wolał mu nie przeszkadzać. Jasne, starszy różdżkarz z pewnością znalazłby chwilę na widzenie z taką elegancką klientką, ale uprzednio psioczyłby przez bite piętnaście minut, że ktoś ZNOWU mu przeszkadza w pracy. Wcześniej był to sam bratanek, zwyczajnie ciekawy nad czym pracuje jego wuj. Ollivander wbił w dziewczynę spojrzenie, podążając wzrokiem za jej szczupłą sylwetką, tańczącą wśród wysokich półek po brzegi wypełnionych wąskimi pudełkami. Nie dziwiło go jej zainteresowanie, różdżkarstwo było naprawdę niesamowitą dziedziną, a fakt, że jego szlachetny ród uparcie krył swoje tajemnice, tym bardziej podsycał ciekawość. Co kryły przepastne księgi tłoczące się w rodzinnej bibliotece? Cóż, tego zapewne nigdy nie dowie się nikt przypadkowy. Milczał jeszcze przez chwilę, nie ruszając się ze swojego miejsca.
- Różdżka składa się z drewna i rdzenia i obie te substancje odpowiadają za pewne wartości, wzmacniają dane cechy - zaczął, składając ręce za plecami, ruszył w powolny pochód za młódką, obserwując jej palce błądzące po zakurzonych opakowaniach - Różdżki szukają w czarodziejach tych właśnie wspólnych cech, a my, Ollivanderowie, jesteśmy tylko pośrednikami. Cóż, jeżeli potrafisz przejrzeć różdżkę, nie jest problemem przejrzenie człowieka - uśmiechnął się lekko, nie zdradzając za wielu szczegółów. Ollivanderowie zawsze mieli w sobie jakąś dziwną... tajemniczość; nawet takie osobistości jak Titus, który typowym przedstawicielem swojego rodu nie był nigdy - Ja... - trochę się zmieszał na wspomnienie o gazecie, więc odchrząknął cicho, na moment spuszczając wzrok - To nie było nic ważnego, proszę się nie przejmować - machnął ręką, nie chcąc wracać do tego trochę wstydliwego tematu - Co znajduje się w twojej różdżce? - zapytał, chociaż mógłby pokusić się o zgadywanie.
- Och - westchnął ze zdziwieniem, kiedy zdradziła okoliczności swojej wizyty i ponownie zerknął za okno, ale na zewnątrz nie dostrzegł żadnej podejrzanej sylwetki, która zbyt wiele uwagi poświęcałaby szyldowi sklepu Ollivanderów; wszystko na ulicy toczyło się swoim stałym rytmem - Lord Titus Ollivander, we własnej osobie - skłonił się lekko, zdradzając swoje miano i miał szczerą nadzieję, że to wystarczy; wuj Garric co prawda krzątał się gdzieś po zapleczu, ale Titus wolał mu nie przeszkadzać. Jasne, starszy różdżkarz z pewnością znalazłby chwilę na widzenie z taką elegancką klientką, ale uprzednio psioczyłby przez bite piętnaście minut, że ktoś ZNOWU mu przeszkadza w pracy. Wcześniej był to sam bratanek, zwyczajnie ciekawy nad czym pracuje jego wuj. Ollivander wbił w dziewczynę spojrzenie, podążając wzrokiem za jej szczupłą sylwetką, tańczącą wśród wysokich półek po brzegi wypełnionych wąskimi pudełkami. Nie dziwiło go jej zainteresowanie, różdżkarstwo było naprawdę niesamowitą dziedziną, a fakt, że jego szlachetny ród uparcie krył swoje tajemnice, tym bardziej podsycał ciekawość. Co kryły przepastne księgi tłoczące się w rodzinnej bibliotece? Cóż, tego zapewne nigdy nie dowie się nikt przypadkowy. Milczał jeszcze przez chwilę, nie ruszając się ze swojego miejsca.
- Różdżka składa się z drewna i rdzenia i obie te substancje odpowiadają za pewne wartości, wzmacniają dane cechy - zaczął, składając ręce za plecami, ruszył w powolny pochód za młódką, obserwując jej palce błądzące po zakurzonych opakowaniach - Różdżki szukają w czarodziejach tych właśnie wspólnych cech, a my, Ollivanderowie, jesteśmy tylko pośrednikami. Cóż, jeżeli potrafisz przejrzeć różdżkę, nie jest problemem przejrzenie człowieka - uśmiechnął się lekko, nie zdradzając za wielu szczegółów. Ollivanderowie zawsze mieli w sobie jakąś dziwną... tajemniczość; nawet takie osobistości jak Titus, który typowym przedstawicielem swojego rodu nie był nigdy - Ja... - trochę się zmieszał na wspomnienie o gazecie, więc odchrząknął cicho, na moment spuszczając wzrok - To nie było nic ważnego, proszę się nie przejmować - machnął ręką, nie chcąc wracać do tego trochę wstydliwego tematu - Co znajduje się w twojej różdżce? - zapytał, chociaż mógłby pokusić się o zgadywanie.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Wyobrażała sobie, że zakłóciła porządek różdżkowego sklepiku, odrywając młodzieńca od lektury, wzburzając mgłę kurzu osiadłą na długich półkach. Miała nadzieję, że sprzedawca okaże odrobinę zrozumienia i przez wzgląd na jej roztrzęsienie przymknie okno na to nieco zuchwałe wtargnięcie. Nie pomyślała, poszukiwała drobnego azylu, a pod szyldem szlachetnej rodziny mogłaby go odnaleźć – tak jej się przynajmniej wydawało. Nagle też pomyślała, że w dobrym tonie byłoby złożyć jakieś zamówienie lub chociażby poprosić o wyrzeźbienie w różdżce zgrabnego wzoru, który mógłby przywiązać jeszcze mocniej atrybut do właścicielki. Gdy jednak mężczyzna skłonił się i przedstawił, Isabella westchnęła, przykładając skrytą w rękawiczce dłoń do ust. Co za nietakt! Nie podejrzewała, że rozmawia z lordem, choć w tym miejscu przecież trudno spotkać za ladą kogoś, kto nie nosi szlachetnego nazwiska Ollivander. Natychmiast jednak dygnęła, łapiąc jedną dłonią rąbek sukienki. Choć w opasłych woluminach wypchanych niekończącymi się zasadami dobrych manier wiele było głupich punktów, z których Isa drwiła otwarcie, to jednak część tej teatralnej wręcz etykiety odnalazła ciepłe miejsce w duszy lady. Powitania uważała za wielce ważne, a tutaj… tutaj przez jej emocje zabrakło nawet krótkiego witającego słówka. Nie spodziewała się też wtedy, że stoi przed nią arystokrata. – Lady Isabella Selwyn – odpowiedziała miękko, miło. Zdawało się, że ten wkradający się na usta uśmiech próbował rozmyć niedawne nieporozumienia. Choć nie mogła zaprzeczyć, że dobrze było mieć lorda u swojego boku, gdy strach dreptał jej po piętach. Nawet jeśli się nie znali, odczuła nieopisaną ulgą. – Cieszę się, że mogę cię spotkać, czy jesteś tutaj sam? – podpytała, zerkając trochę za skrawki gdzieś tam odsłaniającego się tajemniczego zaplecza. Ciekawość wcale nie była cnotą, ale Isabella nie umiała się powstrzymać. Szlachcic wydawał się młody, może w jej wieku. Czy już przejmował część różdżkowych obowiązków? Te rozważania roznieciły jeszcze więcej wątpliwości, jeszcze więcej pytań, które potrzebowały odpowiedzi. No tak, mężczyzna. Oni przyuczali się do zawodu już od małego, podczas gdy kobiety… – Czy jesteś również twórcą różdżek? Czy twoje siostry i kuzynki również uczą się tej tajemnej wiedzy? – zapytała, zdradzając jawne zainteresowanie udziałem arystokratek spod ich herbu w kreowaniu magicznych przedmiotów. To zaintrygowanie nie brało się jednak znikąd. Sama cierpiała, nie mogąc realizować się zawodowo. Wiedziała jednak, że ród Ollvianderów miewał bardziej… nowoczesne poglądy.
Dzięki tłumaczeniom Titusa, Bella mogła odkryć kilka sekretów tego wybitnego fachu. Och, zdecydowanie wybitnego! Przecież dziś właściwie nie spotykało się wytwórców różdżek. Każdy czarodziej z tych stron musiał kiedyś zajrzeć do sklepiku Ollivandera. – To jak pokrewne dusze? Moja różdżka jest opowieścią o mnie. Czy tak? Zatem nasze pierwsze różdżki są przepowiednią, ich moc i cechy odzwierciedlają to, kim się staniemy? – mówiła z zaintrygowaniem. Palcem przesunęła po grzbiecie przypadkowego opakowania. Podobały jej się złote litery. Nie pamiętała za dobrze chwili, kiedy sama tutaj była. Mało szczegółów, bardziej emocje. Potężną, wielką ekscytację. Jakby ktoś nagle uczynił ja dorosłą. Jakby zrobiła to ta właściwa różdżka w jej dłoni.
Nie uczyniła żadnej uwagi oprócz nieco szerszego uśmiechu i minimalnego skinięcia głową, gdy lord nawiązał do kwestii owej lektury. Skupiła się za to na pytaniu, które zadał chwilę później. Odruchowo sięgnęła po swoją różdżkę skrytą pod płaszczykiem. Popatrzyła na nią. Niewielka, kiedyś była skrawkiem płaczącego drzewa, dziś wzmacniała jej lecznicze czary. – Wierzba i żądło żądlibąka – odpowiedziała od razu. Po krótkiej chwili zamyślenia spojrzała znów na swojego rozmówcę. – Kim więc jestem, lordzie Ollivander? Czy już wiesz? – rzuciła mu przyjazne wyzwanie, z którym z łatwością jednak mógł sobie poradzić.
Dzięki tłumaczeniom Titusa, Bella mogła odkryć kilka sekretów tego wybitnego fachu. Och, zdecydowanie wybitnego! Przecież dziś właściwie nie spotykało się wytwórców różdżek. Każdy czarodziej z tych stron musiał kiedyś zajrzeć do sklepiku Ollivandera. – To jak pokrewne dusze? Moja różdżka jest opowieścią o mnie. Czy tak? Zatem nasze pierwsze różdżki są przepowiednią, ich moc i cechy odzwierciedlają to, kim się staniemy? – mówiła z zaintrygowaniem. Palcem przesunęła po grzbiecie przypadkowego opakowania. Podobały jej się złote litery. Nie pamiętała za dobrze chwili, kiedy sama tutaj była. Mało szczegółów, bardziej emocje. Potężną, wielką ekscytację. Jakby ktoś nagle uczynił ja dorosłą. Jakby zrobiła to ta właściwa różdżka w jej dłoni.
Nie uczyniła żadnej uwagi oprócz nieco szerszego uśmiechu i minimalnego skinięcia głową, gdy lord nawiązał do kwestii owej lektury. Skupiła się za to na pytaniu, które zadał chwilę później. Odruchowo sięgnęła po swoją różdżkę skrytą pod płaszczykiem. Popatrzyła na nią. Niewielka, kiedyś była skrawkiem płaczącego drzewa, dziś wzmacniała jej lecznicze czary. – Wierzba i żądło żądlibąka – odpowiedziała od razu. Po krótkiej chwili zamyślenia spojrzała znów na swojego rozmówcę. – Kim więc jestem, lordzie Ollivander? Czy już wiesz? – rzuciła mu przyjazne wyzwanie, z którym z łatwością jednak mógł sobie poradzić.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kontuar
Szybka odpowiedź